Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Leśna lecznica
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Leśna lecznica
Lecznica została otwarta pod koniec kwietnia 1957 roku przez parę młodych uzdrowicieli, którzy po brutalnym ataku Ministerstwa Magii na mugoli zdecydowali się odejść ze szpitala świętego Munga i nieść pomoc potrzebującym, bez względu na status krwi czy zdolności magiczne. Niepozorna chatka ukryta jest na obrzeżach Doliny Godryka, lecz wieść o niej prędko poniosła się wśród tych, którzy potrzebowali pomocy uzdrowicielskiej.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Czy miała zamiar rzucać dzisiaj jakieś złośliwe zaklęcia? Mogłaby, ale raczej nie miała tego w planach. Ale nie wiadomo jak spotkanie się potoczy. Z pewnością z samego początku było niekomfortowo. Nie tylko dlatego, że Alex nie chciał specjalnie nawet spojrzeć w jej stronę, skupiając swoją uwagę na porządkowaniu jakichś akt, ale przecież ich nie mogło być aż tak dużo, żeby nie mógł oderwać się na chwilę rozmowy. Ile czasu ta lecznica w ogóle działała? Dwa tygodnie to maks. Ile papierkowej roboty może się w takim czasie nazbierać?
Chociaż może lepiej, że na razie się do niej nie odwracał. Nerwy mogły niepotrzebnie wpływać na ich rozmowę, a on najwyraźniej chciał odłożyć to w czasie. Marcella nie wiedziała co o tym myśleć - z jednej strony wygodnym było ignorować temat i czekać aż sam się rozwiąże, lecz z drugiej - przeszła już przez tyle konfliktów, że zdawała sobie sprawę z konsekwencji. W końcu już jakiś czas temu obiecała sobie, że uspokoi w sobie tę wrażliwą stronę.
- Jasne. - Mruknęła. Spojrzała na przedziwne urządzenie w jego dłoniach i uniosła brew. Trochę wiedziała o mugolach... Choćby przez jej siostrę, jednak tego dziwnego czegoś nigdy nie widziała. Wyglądało trochę jak kabel do elektryczności. Dziwnie było patrzeć na czarodzieja, który radzi sobie bez różdżki z takim spokojem, wiedząc, że jeszcze niedawno należał do rodziny, która mogła kompletnie pogubić się w mugolskim świecie. Bo i ile pamiętała, Selwynowie nie zawsze stawali po stronie niechętnej do mugoli. - Właściwie raz, ale jeśli krew z nosa to jeden z objawów, to miewam to czasami. Raz na miesiąc lub dwa. Pierwszy raz w listopadzie, przy naprawie anomalii. - Wolała nawet nie myśleć, że to może być kwestia jej trybu życia. Raczej przypisywała to jakiemuś uczuleniu na składnik eliksiru poprawiającego wygląd czy coś takiego. Ale przecież te długie rzęsy same się nie zrobią, matce naturze czasami trzeba pomóc dźwigać ciężar urody.
Jego pytanie wywołało uśmiech na jej twarzy - ale raczej jeden z tych gorzkawych, chociaż nie wyglądał na wyśmiewający. - Policjanci pracują na zmiany, po dwanaście godzin, w tym nocne. Plus obowiązki domowe, sprawy zakonu... - Powinien od razu zrozumieć odpowiedź, chociaż była wymijająca. W rzeczywistości jak udało jej się pospać trzy godziny, to było nieźle. - Śpię kiedy mogę... - Doprecyzowała.
Pozwoliła mu zerknąć białka oczu, kiedy chciał - unosiła rękę, nogę, co tam sobie życzył. W końcu wzięła głębszy oddech. Nie mogła ignorować zupełnie tematu aż tak długo. Musiała coś powiedzieć. - Odnośnie ostatniego zebrania... - Zaczęła, najpierw obserwując jego reakcję.
Chociaż może lepiej, że na razie się do niej nie odwracał. Nerwy mogły niepotrzebnie wpływać na ich rozmowę, a on najwyraźniej chciał odłożyć to w czasie. Marcella nie wiedziała co o tym myśleć - z jednej strony wygodnym było ignorować temat i czekać aż sam się rozwiąże, lecz z drugiej - przeszła już przez tyle konfliktów, że zdawała sobie sprawę z konsekwencji. W końcu już jakiś czas temu obiecała sobie, że uspokoi w sobie tę wrażliwą stronę.
- Jasne. - Mruknęła. Spojrzała na przedziwne urządzenie w jego dłoniach i uniosła brew. Trochę wiedziała o mugolach... Choćby przez jej siostrę, jednak tego dziwnego czegoś nigdy nie widziała. Wyglądało trochę jak kabel do elektryczności. Dziwnie było patrzeć na czarodzieja, który radzi sobie bez różdżki z takim spokojem, wiedząc, że jeszcze niedawno należał do rodziny, która mogła kompletnie pogubić się w mugolskim świecie. Bo i ile pamiętała, Selwynowie nie zawsze stawali po stronie niechętnej do mugoli. - Właściwie raz, ale jeśli krew z nosa to jeden z objawów, to miewam to czasami. Raz na miesiąc lub dwa. Pierwszy raz w listopadzie, przy naprawie anomalii. - Wolała nawet nie myśleć, że to może być kwestia jej trybu życia. Raczej przypisywała to jakiemuś uczuleniu na składnik eliksiru poprawiającego wygląd czy coś takiego. Ale przecież te długie rzęsy same się nie zrobią, matce naturze czasami trzeba pomóc dźwigać ciężar urody.
Jego pytanie wywołało uśmiech na jej twarzy - ale raczej jeden z tych gorzkawych, chociaż nie wyglądał na wyśmiewający. - Policjanci pracują na zmiany, po dwanaście godzin, w tym nocne. Plus obowiązki domowe, sprawy zakonu... - Powinien od razu zrozumieć odpowiedź, chociaż była wymijająca. W rzeczywistości jak udało jej się pospać trzy godziny, to było nieźle. - Śpię kiedy mogę... - Doprecyzowała.
Pozwoliła mu zerknąć białka oczu, kiedy chciał - unosiła rękę, nogę, co tam sobie życzył. W końcu wzięła głębszy oddech. Nie mogła ignorować zupełnie tematu aż tak długo. Musiała coś powiedzieć. - Odnośnie ostatniego zebrania... - Zaczęła, najpierw obserwując jego reakcję.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Przypatrując się Marcelli z tak bliska nie mógł nie zacząć zastanawiać się, co właśnie obijało się w głowie czarownicy. W jego własnym umyśle trwał nerwowy, ale jednocześnie prawie niezrozumiale entuzjastyczny harmider myśli dotyczących tego, jak potoczy się ich dzisiejsze spotkanie. Był zmęczony kłótniami na spotkaniach Zakonu, lecz jednak jeżeli się zdarzały to były po temu jakieś powody oraz wynikające konsekwencje. Jedną z rzeczonych konsekwencji było to, że należało zaistniałe nieporozumienia wyjaśnić.
Odwlekali jednak ten moment w czasie, nie był pewien czy bardziej on, czy też mocniej Marcella. Rozmowa raczej nie miała należeć do przyjemnych, toteż każda kupiona w ten sposób sekunda zdawała się pozornym wybawieniem. Tak naprawdę jednak waga słów, tych wypowiedzianych i tych zatrzymywanych dla siebie rosła z każdą mijającą chwilą. Wyłapał jej spojrzenie badające stetoskop i nieznacznie uniósł prawy kącik ust. – To bardzo proste urządzenie, służy do sprawdzania pracy serca i płuc – wyjaśnił, po czym przysiadł przed panną Figg i zaoferował jej koniec, który tworzyła lira. – Zobacz sama. Włóż to do uszu – powiedział, wskazując na oliwki, samemu trzymając w rękach spłaszczoną głowicę, którą następnie przytknął do swojej klatki piersiowej, po lewej stronie, między trzecim a czwartym żebrem. Marcella mogła usłyszeć systematyczny szmer odpowiadający wdechom i wydechom oraz miarowe dudnienie – niewątpliwie bijącego w piersi czarodzieja serca. Zaraz jednak odebrał Figgównie lirę i przetarł oliwki, skupiając się już na wywiadzie.
– Krew z nosa może zdarzać się niezależnie od sinicy. Silna magia nadwyręża organizm, wielu osobom się to zdarza – przyznał. – Także niestety nie jestem w stanie stwierdzić, czy masz sinicę, czy też nie. Potrzebowałbym więcej sytuacji: czy czułaś znaczne osłabienie w wyniku wystawienia na działanie czarnej magii? Rany po klątwach, które pomimo leczenia praktycznie nie chciały się goić? – drążył dalej. Na informację o trybie życia Zakonniczki nie był w stanie powstrzymać smutnego uśmiechu. – Znam to aż za dobrze – mruknął, łapiąc za stetoskop. – Osłucham cię teraz. Oddychaj spokojnie – polecił, bardzo ostrożnie umieszczając głowicę na wysokości drugiej przestrzeni międzyżebrowej, po lewej stronie klatki piersiowej Marcelli. Ani mu się widziało opuścić dłoń choćby o pół cala niżej, zamierzał osłuchać serce w jednym punkcie i za jakiś czas sprawdzić wszystko dokładniej przy pomocy magii. Pozostawał w pełni profesjonalny i opanowany. Był jak ofiara, która nie zamierzała okazać strachu i słabości przed czającym się drapieżnikiem.
– Wydaje się w porządku – stwierdził po chwili wpatrywania się w zegar na ścianie i liczeniu tętna. – Teraz jakbyś mogła obrócić się do mnie bokiem – poprosił, po czym sięgając na jej plecy osłuchał płuca starając się zrobić to jak najbardziej zgodnie z tym, co wyczytał w atlasie anatomicznym. Tu również wszystko wydawało się działać prawidłowo, o czym nie omieszkał poinformować pacjentki. Przeprowadził większość standardowych testów, lecz nim dotarł do końca w gabinecie wybrzmiało w końcu słowo, przed którym się do tej pory wzbraniał.
– Odnośnie ostatniego zebrania – powtórzył jak echo, po czym podniósł się i odłożył stetoskop na miejsce. – Mogę mówić głównie za siebie – kontynuował, spoglądając znów na Marcellę. Jego wzrok i odrobinę zbyt mocno zaciskające się usta zdradzały, że trochę stresował się tą rozmową. – Dobór narzędzi nie był dobry, był totalną porażką, to fakt. Ale wszystko, co zostało mi wtedy wytknięte... – urwał i pokręcił głową, wciąż nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Przysiadł na blacie biurka i oparł się o jego krawędź dłońmi, układając je po obu stronach bioder. – Tak samo jak ty czuję się rozgoryczony. Oddałem i oddaję dosłownie wszystko, żeby pomóc Zakonowi, a w zamian okazuje się, że powinienem się nie wychylać i sklejać połamane kości. Mam nadzieję, że mi wybaczysz – powiedział nagle, starając się złapać spojrzeniem Figgównę. – Nie powinniśmy w Zakonie sprawiać, że pozostali zaczynają się tak czuć – powiedział w końcu, po czym spuścił wzrok. Codziennie przed kilkudziesięcioma osobami zdawał test z bycia Gwardzistą – przedmiotu, do którego nie istniał żaden podręcznik i nie było jakiegokolwiek nauczyciela, do którego można było zwrócić się po radę. – Nadal jednak jestem zdania, że jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, tyle że po prostu każde z nas ma jeszcze wiele do nauki – dodał w końcu, chcąc wypowiedzieć całą myśl przed odpowiedzią Marcelli.
Odwlekali jednak ten moment w czasie, nie był pewien czy bardziej on, czy też mocniej Marcella. Rozmowa raczej nie miała należeć do przyjemnych, toteż każda kupiona w ten sposób sekunda zdawała się pozornym wybawieniem. Tak naprawdę jednak waga słów, tych wypowiedzianych i tych zatrzymywanych dla siebie rosła z każdą mijającą chwilą. Wyłapał jej spojrzenie badające stetoskop i nieznacznie uniósł prawy kącik ust. – To bardzo proste urządzenie, służy do sprawdzania pracy serca i płuc – wyjaśnił, po czym przysiadł przed panną Figg i zaoferował jej koniec, który tworzyła lira. – Zobacz sama. Włóż to do uszu – powiedział, wskazując na oliwki, samemu trzymając w rękach spłaszczoną głowicę, którą następnie przytknął do swojej klatki piersiowej, po lewej stronie, między trzecim a czwartym żebrem. Marcella mogła usłyszeć systematyczny szmer odpowiadający wdechom i wydechom oraz miarowe dudnienie – niewątpliwie bijącego w piersi czarodzieja serca. Zaraz jednak odebrał Figgównie lirę i przetarł oliwki, skupiając się już na wywiadzie.
– Krew z nosa może zdarzać się niezależnie od sinicy. Silna magia nadwyręża organizm, wielu osobom się to zdarza – przyznał. – Także niestety nie jestem w stanie stwierdzić, czy masz sinicę, czy też nie. Potrzebowałbym więcej sytuacji: czy czułaś znaczne osłabienie w wyniku wystawienia na działanie czarnej magii? Rany po klątwach, które pomimo leczenia praktycznie nie chciały się goić? – drążył dalej. Na informację o trybie życia Zakonniczki nie był w stanie powstrzymać smutnego uśmiechu. – Znam to aż za dobrze – mruknął, łapiąc za stetoskop. – Osłucham cię teraz. Oddychaj spokojnie – polecił, bardzo ostrożnie umieszczając głowicę na wysokości drugiej przestrzeni międzyżebrowej, po lewej stronie klatki piersiowej Marcelli. Ani mu się widziało opuścić dłoń choćby o pół cala niżej, zamierzał osłuchać serce w jednym punkcie i za jakiś czas sprawdzić wszystko dokładniej przy pomocy magii. Pozostawał w pełni profesjonalny i opanowany. Był jak ofiara, która nie zamierzała okazać strachu i słabości przed czającym się drapieżnikiem.
– Wydaje się w porządku – stwierdził po chwili wpatrywania się w zegar na ścianie i liczeniu tętna. – Teraz jakbyś mogła obrócić się do mnie bokiem – poprosił, po czym sięgając na jej plecy osłuchał płuca starając się zrobić to jak najbardziej zgodnie z tym, co wyczytał w atlasie anatomicznym. Tu również wszystko wydawało się działać prawidłowo, o czym nie omieszkał poinformować pacjentki. Przeprowadził większość standardowych testów, lecz nim dotarł do końca w gabinecie wybrzmiało w końcu słowo, przed którym się do tej pory wzbraniał.
– Odnośnie ostatniego zebrania – powtórzył jak echo, po czym podniósł się i odłożył stetoskop na miejsce. – Mogę mówić głównie za siebie – kontynuował, spoglądając znów na Marcellę. Jego wzrok i odrobinę zbyt mocno zaciskające się usta zdradzały, że trochę stresował się tą rozmową. – Dobór narzędzi nie był dobry, był totalną porażką, to fakt. Ale wszystko, co zostało mi wtedy wytknięte... – urwał i pokręcił głową, wciąż nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Przysiadł na blacie biurka i oparł się o jego krawędź dłońmi, układając je po obu stronach bioder. – Tak samo jak ty czuję się rozgoryczony. Oddałem i oddaję dosłownie wszystko, żeby pomóc Zakonowi, a w zamian okazuje się, że powinienem się nie wychylać i sklejać połamane kości. Mam nadzieję, że mi wybaczysz – powiedział nagle, starając się złapać spojrzeniem Figgównę. – Nie powinniśmy w Zakonie sprawiać, że pozostali zaczynają się tak czuć – powiedział w końcu, po czym spuścił wzrok. Codziennie przed kilkudziesięcioma osobami zdawał test z bycia Gwardzistą – przedmiotu, do którego nie istniał żaden podręcznik i nie było jakiegokolwiek nauczyciela, do którego można było zwrócić się po radę. – Nadal jednak jestem zdania, że jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, tyle że po prostu każde z nas ma jeszcze wiele do nauki – dodał w końcu, chcąc wypowiedzieć całą myśl przed odpowiedzią Marcelli.
Wiedziała, że cały harmider był zapewne zjawiskiem zupełnie zbędnym - dlatego też w pewnym momencie się zamknęła, wiedząc, że jedynie zaburzy lirykę całego spotkania, a ostatecznie udało im się dojść do pewnych konkluzji. Więc nie mogła narzekać. A jednak ta sytuacja się zdarzyła, w pewnym swoim rytmie, a była konsekwencją czegoś tak prostego, co powinni dawno odłożyć na bok. Nie. Co ona dawno powinna odłożyć na bok. Jednak nie potrafiła. I jak wszystkiego - musiała się tego nauczyć. Jak odcinać te emocje, które doprowadzały tylko do złego zakończenia historii.
Jak zapomnieć łzy, które same napływały do oczu.
- Wygląda jak kabel do telefonu. - Powiedziała. Nie miała pojęcia na jakiej zasadzie działa telefon, ale dzięki swojej siostrze miała podstawowe pojęcie, że jest coś takiego. Wiedziała nawet, że niektóre urządzenia trzeba podłączyć do prądu i lepiej nie podchodzić do tego z mokrymi dłońmi. Mimo wszystko skorzystała z opcji sprawdzenia, w jaki sposób to działa. Szelest był czymś... Przedziwnym. Wprawdzie rozumiała, że to pewnie tylko pompowanie krwi, ale... Właśnie miała chyba okazję usłyszeć jak bije jego serce.
I wydawało się zupełnie nierówne.
Spojrzenie kobiety stało się nieco bardziej przenikliwe. Zza cienkich szkieł spoglądała na czarodzieja, zupełnie jakby chciała go prześwietlić - i daję słowo, leginimencja dawała przy tym mniej przenikające wrażenie.
Badania medyczne zawsze były nieco peszące. Rozumiała, że medycy oglądają miliony osób w gorszym stanie, co więcej, po Azkabanie i ją widzieli w gorszym stanie, jednak tym razem miała przed sobą mężczyznę, z którym niedawno się pokłóciła, w dodatku takiego, na którego opinii mogło jej odrobinę zależeć. Nawet jeśli tylko w kwestii bojowej współpracy. Chrząknęła pod nosem. - Nie, nigdy nie miałam takiego przypadku. Poza tym jednym razem z anomaliami, nigdy nie miałam z tym problemu. Nie pracowałam też tak często z czarną magią jak aurorzy.
Biały materiał koszuli ugiął się pod końcówką stetoskopu, słyszała tylko jego cichy szelest, ale Alex dosyć jednoznacznie myślał. Marcella, no cóż, była niemal okazem zdrowia. Od wielu lat nie miała problemów z kondycją - ciągle ćwiczyła, by utrzymać się w formie, do tego stopnia, że na szczupłym ciele czasem dawało się wyczuć tkankę twardszą niż u osoby po prostu szczupłej. Wykonywała grzecznie jego polecenia, na razie zadowolona, że nie przeszedł do innych pytań. Chyba byłoby jej łatwiej przy osobie zupełnie nieznanej.
Aż w końcu musieli przejść do refleksji. W tym momencie lekko się wyprostowała.
- Dobrze słyszeć, że wywołałam chociaż refleksję. - powiedziała na samym początku, jednak najpierw pozwoliła mu zakończyć jego wywód, by dopiero po głębszym zastanowieniu pozwolić sobie skomentować to na swój sposób. Jego słowa sprawiały wrażenie wręcz bezpiecznych. Nie mówił wiele konkretów, jednak nadal wynikał z tego uspokajający przekaz. Mogłaby wręcz nazwać go mistrzem słowa - może powinien rozważyć polityczną karierę? - Rozumiem Twoją frustrację. Nigdy też nie chciałam zasugerować Ci słabości. Musisz wiedzieć, że zdaję sobie sprawę, że jesteś silniejszy ode mnie. Bardziej kompetentny w każdej kwestii. I nigdy nie myślałam, że powinieneś... Sklejać połamane kości. Ale nie jesteś jedynym, który wiele poświęcił. - powiedziała, próbując uświadomić teraz, że nie jest sam w sytuacji, którą przechodził. Właściwie oni wszyscy przeżywali swoje rozterki, teraz każdy z nich coś stracił. - Tylko jest jeden problem. My nie mamy słuchać was, ze względu na to, że musimy. Cała ta koncepcja jest błędna. Bo dlaczego właściwie musimy? Nie dostajemy za to pieniędzy. Nie żyjemy z tego. Nie zginiemy, jeśli nie będziemy.
Spoglądała na niego pewnie. I jej słowa, jak rzadko, brzmiały naprawdę pewnie. Nie wiedziała, gdzie zniknęła ta osoba, która kiedyś z pewnością spuściłaby wzrok w tej sytuacji. Jednak on, gdy jego wzrok przeniósł się na podłogę na jej oczach, dał jej pewność siebie. Na chwilę oddał jej kontrolę sytuacji. - Chodzi o to, byś całym sobą pokazywał, że nie musimy słuchać, ale potrzebujemy. Tak jak teraz. To, że usiadłam bokiem, kiedy tak mi powiedziałeś, bo wiem, że powierzam Ci temat, który doskonale znasz. I ja wiem, że masz to w sercu, Alex. Wiem, że jesteś na dobrym miejscu. I każda rozmowa będzie kolejną próbą. Odbędziesz ich setki, póki znajdziesz dobry sposób, który i tak czasami będzie zawodził. - Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. - Nie odwracaj ode mnie wzroku.
Jak zapomnieć łzy, które same napływały do oczu.
- Wygląda jak kabel do telefonu. - Powiedziała. Nie miała pojęcia na jakiej zasadzie działa telefon, ale dzięki swojej siostrze miała podstawowe pojęcie, że jest coś takiego. Wiedziała nawet, że niektóre urządzenia trzeba podłączyć do prądu i lepiej nie podchodzić do tego z mokrymi dłońmi. Mimo wszystko skorzystała z opcji sprawdzenia, w jaki sposób to działa. Szelest był czymś... Przedziwnym. Wprawdzie rozumiała, że to pewnie tylko pompowanie krwi, ale... Właśnie miała chyba okazję usłyszeć jak bije jego serce.
I wydawało się zupełnie nierówne.
Spojrzenie kobiety stało się nieco bardziej przenikliwe. Zza cienkich szkieł spoglądała na czarodzieja, zupełnie jakby chciała go prześwietlić - i daję słowo, leginimencja dawała przy tym mniej przenikające wrażenie.
Badania medyczne zawsze były nieco peszące. Rozumiała, że medycy oglądają miliony osób w gorszym stanie, co więcej, po Azkabanie i ją widzieli w gorszym stanie, jednak tym razem miała przed sobą mężczyznę, z którym niedawno się pokłóciła, w dodatku takiego, na którego opinii mogło jej odrobinę zależeć. Nawet jeśli tylko w kwestii bojowej współpracy. Chrząknęła pod nosem. - Nie, nigdy nie miałam takiego przypadku. Poza tym jednym razem z anomaliami, nigdy nie miałam z tym problemu. Nie pracowałam też tak często z czarną magią jak aurorzy.
Biały materiał koszuli ugiął się pod końcówką stetoskopu, słyszała tylko jego cichy szelest, ale Alex dosyć jednoznacznie myślał. Marcella, no cóż, była niemal okazem zdrowia. Od wielu lat nie miała problemów z kondycją - ciągle ćwiczyła, by utrzymać się w formie, do tego stopnia, że na szczupłym ciele czasem dawało się wyczuć tkankę twardszą niż u osoby po prostu szczupłej. Wykonywała grzecznie jego polecenia, na razie zadowolona, że nie przeszedł do innych pytań. Chyba byłoby jej łatwiej przy osobie zupełnie nieznanej.
Aż w końcu musieli przejść do refleksji. W tym momencie lekko się wyprostowała.
- Dobrze słyszeć, że wywołałam chociaż refleksję. - powiedziała na samym początku, jednak najpierw pozwoliła mu zakończyć jego wywód, by dopiero po głębszym zastanowieniu pozwolić sobie skomentować to na swój sposób. Jego słowa sprawiały wrażenie wręcz bezpiecznych. Nie mówił wiele konkretów, jednak nadal wynikał z tego uspokajający przekaz. Mogłaby wręcz nazwać go mistrzem słowa - może powinien rozważyć polityczną karierę? - Rozumiem Twoją frustrację. Nigdy też nie chciałam zasugerować Ci słabości. Musisz wiedzieć, że zdaję sobie sprawę, że jesteś silniejszy ode mnie. Bardziej kompetentny w każdej kwestii. I nigdy nie myślałam, że powinieneś... Sklejać połamane kości. Ale nie jesteś jedynym, który wiele poświęcił. - powiedziała, próbując uświadomić teraz, że nie jest sam w sytuacji, którą przechodził. Właściwie oni wszyscy przeżywali swoje rozterki, teraz każdy z nich coś stracił. - Tylko jest jeden problem. My nie mamy słuchać was, ze względu na to, że musimy. Cała ta koncepcja jest błędna. Bo dlaczego właściwie musimy? Nie dostajemy za to pieniędzy. Nie żyjemy z tego. Nie zginiemy, jeśli nie będziemy.
Spoglądała na niego pewnie. I jej słowa, jak rzadko, brzmiały naprawdę pewnie. Nie wiedziała, gdzie zniknęła ta osoba, która kiedyś z pewnością spuściłaby wzrok w tej sytuacji. Jednak on, gdy jego wzrok przeniósł się na podłogę na jej oczach, dał jej pewność siebie. Na chwilę oddał jej kontrolę sytuacji. - Chodzi o to, byś całym sobą pokazywał, że nie musimy słuchać, ale potrzebujemy. Tak jak teraz. To, że usiadłam bokiem, kiedy tak mi powiedziałeś, bo wiem, że powierzam Ci temat, który doskonale znasz. I ja wiem, że masz to w sercu, Alex. Wiem, że jesteś na dobrym miejscu. I każda rozmowa będzie kolejną próbą. Odbędziesz ich setki, póki znajdziesz dobry sposób, który i tak czasami będzie zawodził. - Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. - Nie odwracaj ode mnie wzroku.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Uniósł wyżej brew i badawczo zerknął na trzymany przez siebie stetoskop, kiedy usłyszał, że wygląda jak kawałek telefonu. Za cholerę nie wiedział, w jaki sposób działały, widział je w warsztacie Andersena i że służą jako komunikacja z innymi, a także że Louis chciał mieć telefon w Kurniku, lecz tu jego wiedza się kończyła. – Coś w tym jest – mruknął, zauważając pewne podobieństwo. Jakby tak zawinąć ten kabel w spiralkę... to w sumie całkiem-całkiem.
Pozwolił Marcy zapoznać się z narzędziem, lecz jej spojrzenie odrobinę go zaskoczyło. Uniósł lekko brwi i zaczął zastanawiać się, co mogło aż tak bardzo zwrócić uwagę panny Figg. Właściwie to dźwięk sam w sobie był dziwny, więc ostatecznie postawił na niewielki uśmiech z dozą rezerwy.
– Może brzmieć nietypowo, ale wszystko jest w całkowitym porządku. Gdybym wcześniej nie używał zaklęcia Diagno Coro, które właściwie daje trochę dokładniejszy efekt to pewnie też bym miał wątpliwości – zapewnił, ostatecznie przechodząc do badania. Poszło gładko, nie licząc wątpliwości odnośnie potencjalnej sinicy. Słowa Marcelli wskazywały na to, że najprawdopodobniej była to jednorazowa sytuacja wywołana anomalią. Podzielił się z nią tym przemyśleniem, jednak na wszelki wypadek dał jej porcję odpowiedniego eliksiru wzmacniającego z zaleceniem, że gdyby wystąpiły u niej objawy sinicy to powinna niezwłocznie zażyć zawartość fiolki i powiadomić Farleya o całym zdarzeniu.
Później jednak rozmowa zwróciła się w kierunku, który tego wieczora był nieunikniony. Alexander liczył na to, że jeżeli oboje postanowią poniekąd ustąpić i przyznać się do popełnienia błędu to prędko zażegnają całe nieporozumienie i przejdą do tego, aby ruszyć do przodu. Słuchał słów Marcelli, jednocześnie poddając jej wypowiedź dogłębnemu zastanowieniu. Jedno słowo w tych rozważaniach przewijało się w jego głowie częściej niż inne: dlaczego. Wzięła go na końcu z zaskoczenia, a kiedy uniósł na nią oczy mogła dostrzec w nich błysk czegoś nie tyle co na kształt rozbawienia – to byłoby bowiem wyolbrzymienie – ale częściowe docenienie tego, że coś od niego podłapała. Iskra ta prędko jednak zgasła, pozostawiając w burzowych oczach Alexandra powagę, zmęczenie i pytanie. Nie odezwał się jednak od razu, przez chwilę jeszcze analizując co usłyszał. Złapał na moment zębami swój lewy kącik ust i minimalnie zmrużył oczy. Trwało to ledwie parę sekund nim nie westchnął i poruszył się, zaplatając ręce na piersi.
– Dlaczego chętniej pod osąd powierzasz mi temat medycznego badania niż spraw Zakonu? – zapytał w końcu tonem, który choć poważny to nie był przeznaczony by wyrażać obrazę czy chowany afront. W dalszym ciągu nie odrywał od Zakonniczki badawczego spojrzenia: spojrzenia prawie-magipsychiatry, spojrzenia legilimenty, spojrzenia które szukało i jeżeli tylko znalazło cokolwiek, o co mogło się zaczepić to nie odpuszczało. Jeżeli nie pozna powodu to nie będzie potrafił go rozwiązać; nie będzie w stanie prawdziwie zrozumieć oporu, z którym się spotykali; nie pojmie, skąd ta potrzeba by budzić w nich potrzebę słuchania.
Pozwolił Marcy zapoznać się z narzędziem, lecz jej spojrzenie odrobinę go zaskoczyło. Uniósł lekko brwi i zaczął zastanawiać się, co mogło aż tak bardzo zwrócić uwagę panny Figg. Właściwie to dźwięk sam w sobie był dziwny, więc ostatecznie postawił na niewielki uśmiech z dozą rezerwy.
– Może brzmieć nietypowo, ale wszystko jest w całkowitym porządku. Gdybym wcześniej nie używał zaklęcia Diagno Coro, które właściwie daje trochę dokładniejszy efekt to pewnie też bym miał wątpliwości – zapewnił, ostatecznie przechodząc do badania. Poszło gładko, nie licząc wątpliwości odnośnie potencjalnej sinicy. Słowa Marcelli wskazywały na to, że najprawdopodobniej była to jednorazowa sytuacja wywołana anomalią. Podzielił się z nią tym przemyśleniem, jednak na wszelki wypadek dał jej porcję odpowiedniego eliksiru wzmacniającego z zaleceniem, że gdyby wystąpiły u niej objawy sinicy to powinna niezwłocznie zażyć zawartość fiolki i powiadomić Farleya o całym zdarzeniu.
Później jednak rozmowa zwróciła się w kierunku, który tego wieczora był nieunikniony. Alexander liczył na to, że jeżeli oboje postanowią poniekąd ustąpić i przyznać się do popełnienia błędu to prędko zażegnają całe nieporozumienie i przejdą do tego, aby ruszyć do przodu. Słuchał słów Marcelli, jednocześnie poddając jej wypowiedź dogłębnemu zastanowieniu. Jedno słowo w tych rozważaniach przewijało się w jego głowie częściej niż inne: dlaczego. Wzięła go na końcu z zaskoczenia, a kiedy uniósł na nią oczy mogła dostrzec w nich błysk czegoś nie tyle co na kształt rozbawienia – to byłoby bowiem wyolbrzymienie – ale częściowe docenienie tego, że coś od niego podłapała. Iskra ta prędko jednak zgasła, pozostawiając w burzowych oczach Alexandra powagę, zmęczenie i pytanie. Nie odezwał się jednak od razu, przez chwilę jeszcze analizując co usłyszał. Złapał na moment zębami swój lewy kącik ust i minimalnie zmrużył oczy. Trwało to ledwie parę sekund nim nie westchnął i poruszył się, zaplatając ręce na piersi.
– Dlaczego chętniej pod osąd powierzasz mi temat medycznego badania niż spraw Zakonu? – zapytał w końcu tonem, który choć poważny to nie był przeznaczony by wyrażać obrazę czy chowany afront. W dalszym ciągu nie odrywał od Zakonniczki badawczego spojrzenia: spojrzenia prawie-magipsychiatry, spojrzenia legilimenty, spojrzenia które szukało i jeżeli tylko znalazło cokolwiek, o co mogło się zaczepić to nie odpuszczało. Jeżeli nie pozna powodu to nie będzie potrafił go rozwiązać; nie będzie w stanie prawdziwie zrozumieć oporu, z którym się spotykali; nie pojmie, skąd ta potrzeba by budzić w nich potrzebę słuchania.
W sumie chociaż to była jedna dobra nowina - wiedziała, że jej ciało jest dosyć silne, nadal trzymała swoją starą formę. I czasami nawet przesadnie się pilnowała, by nie wrócić do punktu wyjścia, tego sprzed lat. Dzisiaj była z siebie zadowolona, raczej pogodzona ze swoimi fizycznymi słabościami i mocnymi stronami. Ból nie był ważny tak długo, jak ustępował. A ustępował zawsze, nawet po ciężkim dniu pełnym biegania. Wzięła fiolkę eliksiru, stwierdzając bardziej do siebie niż do niego, że zachowa go na słabsze dni. - A masz coś lekkiego na sen? Nie znam się na ziołach... Siostra dawała mi jakieś napary. - Mruknęła. Teraz, kiedy nie musiała kłaść się spać po nieprzespanej nocy, zupełnie wykończona, czasami leżała w łóżku przez długie godziny, atakowana myślami. Jak by to wszystko ułożyć, by świat zaczął grać. Zaczął się spajać i był w końcu... Po prostu bezpieczny.
Wydawało się, że przez chwilę walczyli na spojrzenia. Ona nadal siedziała, zniżona pod względem pozycji, bo mogło ujmować jej w tej przenikliwej batalii, ale nie dawała się przez dłuższą chwilę. Jednak doskonale wiedziała, że przegra, że pewnie on dostrzeże w niej więcej, niż ona w nim. Nie miała nawet zalążka takiej wiedzy, jaką on prezentował całym sobą. W dodatku... Przecież była tylko prostą dziewczyną ze szkockiej wsi.
Wiedziała, że będzie dopytywał. Ale to była część tej terapii, jeśli chcieli pójść do przodu, musieli zrozumieć nawzajem swoje intencje. Tylko ona miała przewagę na starcie, bo doskonale rozumiała co chciał tym wszystkim uzyskać, co nie zmieniało faktu, że sposób, w jaki działał był kompletnie niezgodny z tym, co myślała. I była w szoku - bo nigdy nie zdarzało jej się być tak przenikliwym człowiekiem. Ale bycie na jej miejscu w czasie wojny otworzyło jej oczy na wiele spraw. Codzienny posłuch na sprawy zaginięć, śmierci, na ciągłe żniwo, które trzeba było sprzątać, ale odpowiedzi nigdy nie przychodziły. Za dużo czasu im to zajęło, a nadal nie potrafili do siebie dotrzeć.
Na jego pytanie uśmiechnęła się tylko pod nosem.
- Bo jeszcze nie powiedziałeś mi, że moje podejrzenia są błędne, głupie i nie kazałeś mi się zamknąć? No i pójście do Munga w świetle ostatnich spraw byłoby dla mnie trochę niefortunne, więc muszę liczyć na kogoś. - Wzruszyła ramionami. Nie było za tym wielkiej filozofii, nie wiedziała czego się spodziewał. Jej emocje wyzwoliła naprawdę bardzo prosta reakcja nie na wnioski, które wynieśli, ale na sposób ich przekazania. W końcu była prostą dziewczyną ze szkockiej wsi. W tej głowie nie może istnieć aż tak wiele myśli. Prawda?
Wydawało się, że przez chwilę walczyli na spojrzenia. Ona nadal siedziała, zniżona pod względem pozycji, bo mogło ujmować jej w tej przenikliwej batalii, ale nie dawała się przez dłuższą chwilę. Jednak doskonale wiedziała, że przegra, że pewnie on dostrzeże w niej więcej, niż ona w nim. Nie miała nawet zalążka takiej wiedzy, jaką on prezentował całym sobą. W dodatku... Przecież była tylko prostą dziewczyną ze szkockiej wsi.
Wiedziała, że będzie dopytywał. Ale to była część tej terapii, jeśli chcieli pójść do przodu, musieli zrozumieć nawzajem swoje intencje. Tylko ona miała przewagę na starcie, bo doskonale rozumiała co chciał tym wszystkim uzyskać, co nie zmieniało faktu, że sposób, w jaki działał był kompletnie niezgodny z tym, co myślała. I była w szoku - bo nigdy nie zdarzało jej się być tak przenikliwym człowiekiem. Ale bycie na jej miejscu w czasie wojny otworzyło jej oczy na wiele spraw. Codzienny posłuch na sprawy zaginięć, śmierci, na ciągłe żniwo, które trzeba było sprzątać, ale odpowiedzi nigdy nie przychodziły. Za dużo czasu im to zajęło, a nadal nie potrafili do siebie dotrzeć.
Na jego pytanie uśmiechnęła się tylko pod nosem.
- Bo jeszcze nie powiedziałeś mi, że moje podejrzenia są błędne, głupie i nie kazałeś mi się zamknąć? No i pójście do Munga w świetle ostatnich spraw byłoby dla mnie trochę niefortunne, więc muszę liczyć na kogoś. - Wzruszyła ramionami. Nie było za tym wielkiej filozofii, nie wiedziała czego się spodziewał. Jej emocje wyzwoliła naprawdę bardzo prosta reakcja nie na wnioski, które wynieśli, ale na sposób ich przekazania. W końcu była prostą dziewczyną ze szkockiej wsi. W tej głowie nie może istnieć aż tak wiele myśli. Prawda?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Zerknął z namysłem na Marcellę, po czym sięgnął do jednej z wysokich szafek, skąd wyciągnął smukły, choć dość niski flakonik.
– Jeżeli miałabyś problem z zaśnięciem to dodaj dwie krople tego do szklanki ciepłej wody i wypij przed snem. Ale nie używaj tego za często, stosowane częściej niż cztery razy w miesiącu potrafi wywołać więcej problemów niż przynieść pożytku – ostrzegł jeszcze, doskonale znając efekty zbyt częstego wspomagania naturalnych procesów w ten sposób.
Kiedy rozmowa obrała mniej medyczne tory słuchał, mówiąc przez chwilę trochę mniej. Jej odpowiedź zdawała się krzyczeć, że za mało, że potrzebuje dostać czegoś więcej by być w stanie uznać w nim kogoś pokrewnemu przewodnikowi. Wysunął spod biurka krzesełko i usiadł na nim, założył lewą kostkę na prawe udo i pozwolił ramionom rozpleść się, a palcom złączyć gdzieś w okolicach kolana. Materiał spodni napiął się na lekko sterczących kościach, przez chwilę jago szelest jedynym, co było pomiędzy dwójką czarodziejów i ich ledwo słyszalnymi oddechami. Mógł spróbować jej wyjaśnić: ale jego poczynania i tak podlegały ocenie czarownicy.
– Zareagowaliśmy zbyt ostro na spotkaniu – przyznał. – Nieadekwatnie do tego, czego w tamtej chwili potrzebowaliście. Część misji zakończyła się niesamowitym sukcesem, część misji dotkliwą porażką. Za wszelką cenę nie chcieliśmy wdawać się w szczegóły tego, co poszło źle, chociażby w przypadku wydarzeń na misji Gabriela. Została podjęta decyzja żeby nie mówić jeszcze pozostałym o całej sytuacji z kamieniem. Jako prowadzący spotkanie mogliśmy więc nakłonić Ulyssesa lub Gabriela do skłamania w czasie referowania zadania na forum lub spróbować ominąć ten temat poprzez wcześniejsze zebranie raportów, samodzielne przeanalizowanie ich zawczasu i przedstawienie wam wniosków na tacy. Do tej pory omawianie naszych sukcesów i porażek na forum kończyło się nie do końca trafnym wytykaniem błędów i przypominaniem o nich sobie wzajemnie raz po raz. Sam tak zrobiłem w przypadku komentarza pod adresem Skamadera o Stonehenge na styczniowym spotkaniu – przyznał, nie spuszczając wzroku z Figg. – Tak samo kiedy teraz na spotkaniu wytknęłaś nam niepoinformowanie was o źródle anomalii, chociaż nie do nas należała decyzja żeby zatrzymać tę wiedzę w gronie Gwardii. To nie był pierwszy raz, nie był ostatni, lecz chcieliśmy w jakiś sposób zahamować tę tendencję. Przełamać koło, kiedy komuś coś nie wychodzi i spotyka się z otwartą krytyką, dokładnym wytykaniem co można było zrobić inaczej. Łatwo takie rzeczy wyłapywać z dystansu, ale kiedy ma się tylko sekundy na podjęcie decyzji czasem do głowy przychodzi coś innego niż najlepsze możliwe rozwiązanie – powiedział, po czym wziął głębszy oddech. – Tak samo dopiero po spotkaniu doszedłem do wniosku, że lepiej byłoby wam dokładniej wytłumaczyć dlaczego nie chcemy dociekać co poszło nie tak, zamiast ucinać dyskusję i zostawiać wam zadecydowanie, czy nasze uwagi odnoszą się konkretnie do was, czy może do kogoś innego, którego nie chcieliśmy wskazywać palcem. Nie wytłumaczyliśmy wam poniekąd zasad gry, jeżeli zgodzisz się operować wewnątrz takiego porównania, oczekując jednocześnie, że bez problemu wgryziecie się w tok rozgrywki – mówił dalej, nie wyglądając przy tym, jakby miał w tej chwili skończyć. – Wydaje mi się, że lepiej byłoby wam zostawić decyzję, czy chcecie o czymś rozmawiać na forum czy nie. Ale – urwał na krótki moment, łapiąc oczami ciemnoniebieskie tęczówki Zakonniczki – moment postawienia przed prawie trzydziestoma osobami, z których każda ma wobec ciebie różne oczekiwania skłania do podjęcia teoretycznie jak najbardziej zachowawczych wyborów. Zamknięcie naszym słowem niewygodnych tematów doprowadziło do wielkiego nieporozumienia, które zostało pomiędzy nami wszystkimi jak różowy słoń, o którym nikt nic nie mówił, lecz wszyscy wciąż mieli go w głowie – powiedział i westchnął. – Śmierć Gabriela dała nam wiele do myślenia. Odrzuciliśmy od razu twój pomysł, ale nigdy nie twierdziłem ani nie stwierdziłem, że masz się zamknąć, bo nie chcę słyszeć tego co masz do powiedzenia, że twoje pomysły są głupie a założenia błędne. Teraz jestem zdania, że lepiej byłoby zostawić wam pod dyskusję ten temat niż go ucinać. Może wtedy nasza opinia nabrałoby dla was wartości, gdyby zamiast być narzucona jako pierwsza padła na koniec dyskusji. Ale i co do tego nie ma pewności, bo jeżeli się uprzecie to większością jesteście w stanie zdecydować, że nie zamierzacie nas słuchać, że akurat nie tego potrzebujecie w tej chwili. Ostatecznie jednak odpowiedzialność i tak jest nasza, niezależnie czy przeforsujemy nasze zdanie czy odpuścimy. O wiele gorsza byłaby taka sytuacja, gdyby na szali leżało wzięcie odpowiedzialności za śmierć twoją czy kogokolwiek innego jeżeli taka sytuacja zamiast w dyskusji miała miejsce na polu walki. Lecz może powinniśmy rozgraniczyć te dwie sytuacje i przestać próbować mieszać je ze sobą – stwierdził na koniec, wchodząc już bardziej w ton rozważań, a niewypowiedziane na głos pytanie zabłyszczało w oczach Gwardzisty. Jedną decyzją jednak sprawił, że stało się rzeczywistością.
– Czy potrzebujesz nad sobą kogoś w czasie podejmowania decyzji, obierania drogi do celu? Nie ważne ile więcej doświadczenia czy wiedzy posiada. Czy w ogóle uważasz wkład Gwardzistów za potrzebny? Może wolisz wskazówki zamiast postawienia przed faktem dokonanym. Może tak właściwie próbujemy brać na siebie coś, co moglibyśmy zostawić w waszych dłoniach – zapytał, niezwykle ciekaw odpowiedzi. Może tak naprawdę powinni pozostać jako ludzie od tej najbrudniejszej roboty i przestać próbować zabierać władzę nad organizacją z... tak właściwie organizacji. Szukali, wciąż szukają – ale to już jej przecież powiedział. Tylko, niestety: na koniec dnia to i tak oni jako Gwardziści pozostawali z odpowiedzialnością, co dokładnie było czuć i teraz w kręgach zataczanych przez konsekwencje wydarzeń ostatniego spotkania.
– Jeżeli miałabyś problem z zaśnięciem to dodaj dwie krople tego do szklanki ciepłej wody i wypij przed snem. Ale nie używaj tego za często, stosowane częściej niż cztery razy w miesiącu potrafi wywołać więcej problemów niż przynieść pożytku – ostrzegł jeszcze, doskonale znając efekty zbyt częstego wspomagania naturalnych procesów w ten sposób.
Kiedy rozmowa obrała mniej medyczne tory słuchał, mówiąc przez chwilę trochę mniej. Jej odpowiedź zdawała się krzyczeć, że za mało, że potrzebuje dostać czegoś więcej by być w stanie uznać w nim kogoś pokrewnemu przewodnikowi. Wysunął spod biurka krzesełko i usiadł na nim, założył lewą kostkę na prawe udo i pozwolił ramionom rozpleść się, a palcom złączyć gdzieś w okolicach kolana. Materiał spodni napiął się na lekko sterczących kościach, przez chwilę jago szelest jedynym, co było pomiędzy dwójką czarodziejów i ich ledwo słyszalnymi oddechami. Mógł spróbować jej wyjaśnić: ale jego poczynania i tak podlegały ocenie czarownicy.
– Zareagowaliśmy zbyt ostro na spotkaniu – przyznał. – Nieadekwatnie do tego, czego w tamtej chwili potrzebowaliście. Część misji zakończyła się niesamowitym sukcesem, część misji dotkliwą porażką. Za wszelką cenę nie chcieliśmy wdawać się w szczegóły tego, co poszło źle, chociażby w przypadku wydarzeń na misji Gabriela. Została podjęta decyzja żeby nie mówić jeszcze pozostałym o całej sytuacji z kamieniem. Jako prowadzący spotkanie mogliśmy więc nakłonić Ulyssesa lub Gabriela do skłamania w czasie referowania zadania na forum lub spróbować ominąć ten temat poprzez wcześniejsze zebranie raportów, samodzielne przeanalizowanie ich zawczasu i przedstawienie wam wniosków na tacy. Do tej pory omawianie naszych sukcesów i porażek na forum kończyło się nie do końca trafnym wytykaniem błędów i przypominaniem o nich sobie wzajemnie raz po raz. Sam tak zrobiłem w przypadku komentarza pod adresem Skamadera o Stonehenge na styczniowym spotkaniu – przyznał, nie spuszczając wzroku z Figg. – Tak samo kiedy teraz na spotkaniu wytknęłaś nam niepoinformowanie was o źródle anomalii, chociaż nie do nas należała decyzja żeby zatrzymać tę wiedzę w gronie Gwardii. To nie był pierwszy raz, nie był ostatni, lecz chcieliśmy w jakiś sposób zahamować tę tendencję. Przełamać koło, kiedy komuś coś nie wychodzi i spotyka się z otwartą krytyką, dokładnym wytykaniem co można było zrobić inaczej. Łatwo takie rzeczy wyłapywać z dystansu, ale kiedy ma się tylko sekundy na podjęcie decyzji czasem do głowy przychodzi coś innego niż najlepsze możliwe rozwiązanie – powiedział, po czym wziął głębszy oddech. – Tak samo dopiero po spotkaniu doszedłem do wniosku, że lepiej byłoby wam dokładniej wytłumaczyć dlaczego nie chcemy dociekać co poszło nie tak, zamiast ucinać dyskusję i zostawiać wam zadecydowanie, czy nasze uwagi odnoszą się konkretnie do was, czy może do kogoś innego, którego nie chcieliśmy wskazywać palcem. Nie wytłumaczyliśmy wam poniekąd zasad gry, jeżeli zgodzisz się operować wewnątrz takiego porównania, oczekując jednocześnie, że bez problemu wgryziecie się w tok rozgrywki – mówił dalej, nie wyglądając przy tym, jakby miał w tej chwili skończyć. – Wydaje mi się, że lepiej byłoby wam zostawić decyzję, czy chcecie o czymś rozmawiać na forum czy nie. Ale – urwał na krótki moment, łapiąc oczami ciemnoniebieskie tęczówki Zakonniczki – moment postawienia przed prawie trzydziestoma osobami, z których każda ma wobec ciebie różne oczekiwania skłania do podjęcia teoretycznie jak najbardziej zachowawczych wyborów. Zamknięcie naszym słowem niewygodnych tematów doprowadziło do wielkiego nieporozumienia, które zostało pomiędzy nami wszystkimi jak różowy słoń, o którym nikt nic nie mówił, lecz wszyscy wciąż mieli go w głowie – powiedział i westchnął. – Śmierć Gabriela dała nam wiele do myślenia. Odrzuciliśmy od razu twój pomysł, ale nigdy nie twierdziłem ani nie stwierdziłem, że masz się zamknąć, bo nie chcę słyszeć tego co masz do powiedzenia, że twoje pomysły są głupie a założenia błędne. Teraz jestem zdania, że lepiej byłoby zostawić wam pod dyskusję ten temat niż go ucinać. Może wtedy nasza opinia nabrałoby dla was wartości, gdyby zamiast być narzucona jako pierwsza padła na koniec dyskusji. Ale i co do tego nie ma pewności, bo jeżeli się uprzecie to większością jesteście w stanie zdecydować, że nie zamierzacie nas słuchać, że akurat nie tego potrzebujecie w tej chwili. Ostatecznie jednak odpowiedzialność i tak jest nasza, niezależnie czy przeforsujemy nasze zdanie czy odpuścimy. O wiele gorsza byłaby taka sytuacja, gdyby na szali leżało wzięcie odpowiedzialności za śmierć twoją czy kogokolwiek innego jeżeli taka sytuacja zamiast w dyskusji miała miejsce na polu walki. Lecz może powinniśmy rozgraniczyć te dwie sytuacje i przestać próbować mieszać je ze sobą – stwierdził na koniec, wchodząc już bardziej w ton rozważań, a niewypowiedziane na głos pytanie zabłyszczało w oczach Gwardzisty. Jedną decyzją jednak sprawił, że stało się rzeczywistością.
– Czy potrzebujesz nad sobą kogoś w czasie podejmowania decyzji, obierania drogi do celu? Nie ważne ile więcej doświadczenia czy wiedzy posiada. Czy w ogóle uważasz wkład Gwardzistów za potrzebny? Może wolisz wskazówki zamiast postawienia przed faktem dokonanym. Może tak właściwie próbujemy brać na siebie coś, co moglibyśmy zostawić w waszych dłoniach – zapytał, niezwykle ciekaw odpowiedzi. Może tak naprawdę powinni pozostać jako ludzie od tej najbrudniejszej roboty i przestać próbować zabierać władzę nad organizacją z... tak właściwie organizacji. Szukali, wciąż szukają – ale to już jej przecież powiedział. Tylko, niestety: na koniec dnia to i tak oni jako Gwardziści pozostawali z odpowiedzialnością, co dokładnie było czuć i teraz w kręgach zataczanych przez konsekwencje wydarzeń ostatniego spotkania.
- Dzięki. - powiedziała. Sprawdziła jeszcze czy fiolka jest naprawdę dobrze zamknięta, żeby przypadkiem nie wylała się gdzieś w kieszeni, bo nie wzięła ze sobą torby. Czuła jednak, że nie wyjdzie stąd szybko. Dlatego usiadła na kozetce trochę bardziej swobodnie, oparła się o ścianę plecami, podciągając nogi do siebie i po prostu słuchała.
Nie była może mistrzem w słuchaniu. Nigdy nie wiedziała co zrobić. Choć gdy ktoś przychodził do niej z problemem, najlepiej radziła sobie z łagodnym pocieszaniem i zwyczajnym głaskaniem kogoś po głowie. Może do z racji łagodnej, kobiecej natury. Ale to nie tego zawsze chciała. Gdy słyszała o czyichś problemach, gdzieś głęboko w sobie nie chciała tylko tego biernego pocieszania, chciała aktywnie pomagać innym w ich problemach. Chciała umieć stanąć na wysokości zdania, złapać za dłoń i tym lekkim gestem sprawiać, że problemy się rozwiążą. Chciała wzbudzać zaufanie i nieść pomoc, nieważne jak trudne były zadania, którym musiała sprostać. Chciała być rozwiązaniem. Ale wiedziała, że nie jest. Niezliczone ilości razy w jej głowie pojawiały się myśli, jasno przekonujące ją, że nie jest dość silna na to, by pomóc w czymkolwiek. I może dlatego cała sytuacja tak bardzo ją uderzyła. Popełniła błąd, na wielu płaszczyznach. Ale nie zrobiła tego sama.
Poczekała jednak aż on się wygada. Widać było, że potrzebuje tego. I chociaż dotąd nigdy nie zdarzyło jej się patrzeć na niego w ten sposób, zagubienie, które w nim dostrzegła, przypomniało jej, że przecież był właściwie na pograniczu bycia chłopakiem i mężczyzną. W najgorszym możliwym momencie życia postawionym przed trudnymi wyborami, miał za dużo lat, by móc traktować go pobłażliwie jak nastolatka, ale nadal za mało, by wymagać od niego wieloletniej powagi i doświadczenia. - Alex... - Wtrąciła się na chwilę. - Wiesz, że nie miałam pojęcia o tym, że nie chcecie wspominać na spotkaniu o sytuacji Gabriela? Just tylko powiedziała, żeby tego specjalnie nie rozgadywać. - Przekrzywiła głowę w bok. Just wprawdzie wspominała, żeby być ostrożnym z tą wiadomością, ale nie wiedziała, że ukryją to przed całym Zakonem. Mimo to dotąd odbywała od tym rozmowy jedynie w gronie osób, które uczestniczyły w ratowaniu. Jednak pozwoliła Alexowi kontynuować, spokojnie wpatrując się w jego reakcje, za każdym razem trochę ją analizując. Jednak żeby rozwiązać tę trudną sytuację musiała nie być miła i kochana. Na pewno powiedzenie sobie nawzajem przepraszam i zakopanie sprawy pod dywan nie rozwiąże tego problemu. Po prostu nich zakończy. Chciała wiedzieć, do jakich konkluzji dojdzie. Jednak kiedy na końcu zadał pytania, miała wrażenie, że z jego słów, choć na pewno przemyślanych i pięknie ułożonych, nic nowego nie wynikło.
Westchnęła ciężko, po czym z kieszeni spódnicy wyciągnęła paczką mocnych, mugolskich papierosów. Ostatnio częstowała się od Keata, nawet gorszym ścierwem. Odpaliła sobie jednego od różdżki i zaciągnęła się lekko. Wydawało jej się, że w ten sposób, spoglądając na Alexa zza cienkich okularów będzie wyglądała mądrzej. W końcu uczeni to zawsze palą jak smoki. - Za dużo myślisz. - Skomentowała nagle, spoglądając na chłopaka trochę poważniej. - Nie jestem psychologiem, nie umiem wchodzić ludziom do głowy i analizować ich myślenia. Ale umiem słuchać. I trochę umiem do nich mówić. I powiem Ci szczerze, że następnym razem zamiast ucinać temat, po prostu go nie zaczynaj. Poinformuj o swoich zamiarach osoby, które powinny wiedzieć, że nie chcesz czegoś ujawniać. Uwierz mi, że każdy z zakonników naprawdę rozumie, że niektóre rzeczy muszą zostać u Gwardii. Jesteście lepsi od nas w walce, jest mniejsze prawdopodobieństwo, że niektóre informacje zostaną wtedy wydarte. I nie musicie się z tego nikomu tłumaczyć, a kiedy zaczynacie, dajecie ludziom pretekst do uznania was za winnych czegoś, co wcale nie jest niczym złym. W ogóle cholera... - Bąknęła pod nosem. - Nie chcę rozmawiać o was, tylko o Tobie, Alex. Po tym jak na spotkaniu to wszystko wyszło, wątpię, że zaprzyjaźnię się z Tonks. Powinna lekko wyluzować, bo mordowała mnie wzrokiem jakbym zabijała małe kotki na jej oczach. - Mruknęła pod nosem, zaciągając się ponownie. Chociaż zaraz po misji w Azkabanie, kiedy powstała Oaza, cała sprawa wyglądała już nieco lepiej. O popijawie u Macmillana wolała nie wspominać, wspomnienia jej były lekko zatarte, a kac mordował ją przez cały następny dzień. Z resztą to nie czas, żeby wspominać o swoim niezręcznym gibaniu się w rytm muzyki i o tych czekoladowych oczach.
Khm.
- Pytasz złą osobę. Nie uważam się za przedstawiciela całej grupy, byłoby mi głupio mówić za wszystkich. I ja nigdy nie wykazałam karygodnej niesubordynacji. - Prawie kaszlnęła, kiedy to mówiła. Przystanek na kolejne zaciągnięcie się papierosem. - Pytanie raczej powinnam skierować do Ciebie, a nie do Zakonu. Kim Ty chcesz być, Alexandrze? Czego oczekiwałeś podchodząc do próby? - Uśmiechnęła się. - I nie zaczynaj mi z gadaniem o tajemniczych niektórych rzeczach. - Chciała konkretów. Chciała wiedzieć czy chce być przywódcą czy kamikaze, czego oczekuje.
Nie była może mistrzem w słuchaniu. Nigdy nie wiedziała co zrobić. Choć gdy ktoś przychodził do niej z problemem, najlepiej radziła sobie z łagodnym pocieszaniem i zwyczajnym głaskaniem kogoś po głowie. Może do z racji łagodnej, kobiecej natury. Ale to nie tego zawsze chciała. Gdy słyszała o czyichś problemach, gdzieś głęboko w sobie nie chciała tylko tego biernego pocieszania, chciała aktywnie pomagać innym w ich problemach. Chciała umieć stanąć na wysokości zdania, złapać za dłoń i tym lekkim gestem sprawiać, że problemy się rozwiążą. Chciała wzbudzać zaufanie i nieść pomoc, nieważne jak trudne były zadania, którym musiała sprostać. Chciała być rozwiązaniem. Ale wiedziała, że nie jest. Niezliczone ilości razy w jej głowie pojawiały się myśli, jasno przekonujące ją, że nie jest dość silna na to, by pomóc w czymkolwiek. I może dlatego cała sytuacja tak bardzo ją uderzyła. Popełniła błąd, na wielu płaszczyznach. Ale nie zrobiła tego sama.
Poczekała jednak aż on się wygada. Widać było, że potrzebuje tego. I chociaż dotąd nigdy nie zdarzyło jej się patrzeć na niego w ten sposób, zagubienie, które w nim dostrzegła, przypomniało jej, że przecież był właściwie na pograniczu bycia chłopakiem i mężczyzną. W najgorszym możliwym momencie życia postawionym przed trudnymi wyborami, miał za dużo lat, by móc traktować go pobłażliwie jak nastolatka, ale nadal za mało, by wymagać od niego wieloletniej powagi i doświadczenia. - Alex... - Wtrąciła się na chwilę. - Wiesz, że nie miałam pojęcia o tym, że nie chcecie wspominać na spotkaniu o sytuacji Gabriela? Just tylko powiedziała, żeby tego specjalnie nie rozgadywać. - Przekrzywiła głowę w bok. Just wprawdzie wspominała, żeby być ostrożnym z tą wiadomością, ale nie wiedziała, że ukryją to przed całym Zakonem. Mimo to dotąd odbywała od tym rozmowy jedynie w gronie osób, które uczestniczyły w ratowaniu. Jednak pozwoliła Alexowi kontynuować, spokojnie wpatrując się w jego reakcje, za każdym razem trochę ją analizując. Jednak żeby rozwiązać tę trudną sytuację musiała nie być miła i kochana. Na pewno powiedzenie sobie nawzajem przepraszam i zakopanie sprawy pod dywan nie rozwiąże tego problemu. Po prostu nich zakończy. Chciała wiedzieć, do jakich konkluzji dojdzie. Jednak kiedy na końcu zadał pytania, miała wrażenie, że z jego słów, choć na pewno przemyślanych i pięknie ułożonych, nic nowego nie wynikło.
Westchnęła ciężko, po czym z kieszeni spódnicy wyciągnęła paczką mocnych, mugolskich papierosów. Ostatnio częstowała się od Keata, nawet gorszym ścierwem. Odpaliła sobie jednego od różdżki i zaciągnęła się lekko. Wydawało jej się, że w ten sposób, spoglądając na Alexa zza cienkich okularów będzie wyglądała mądrzej. W końcu uczeni to zawsze palą jak smoki. - Za dużo myślisz. - Skomentowała nagle, spoglądając na chłopaka trochę poważniej. - Nie jestem psychologiem, nie umiem wchodzić ludziom do głowy i analizować ich myślenia. Ale umiem słuchać. I trochę umiem do nich mówić. I powiem Ci szczerze, że następnym razem zamiast ucinać temat, po prostu go nie zaczynaj. Poinformuj o swoich zamiarach osoby, które powinny wiedzieć, że nie chcesz czegoś ujawniać. Uwierz mi, że każdy z zakonników naprawdę rozumie, że niektóre rzeczy muszą zostać u Gwardii. Jesteście lepsi od nas w walce, jest mniejsze prawdopodobieństwo, że niektóre informacje zostaną wtedy wydarte. I nie musicie się z tego nikomu tłumaczyć, a kiedy zaczynacie, dajecie ludziom pretekst do uznania was za winnych czegoś, co wcale nie jest niczym złym. W ogóle cholera... - Bąknęła pod nosem. - Nie chcę rozmawiać o was, tylko o Tobie, Alex. Po tym jak na spotkaniu to wszystko wyszło, wątpię, że zaprzyjaźnię się z Tonks. Powinna lekko wyluzować, bo mordowała mnie wzrokiem jakbym zabijała małe kotki na jej oczach. - Mruknęła pod nosem, zaciągając się ponownie. Chociaż zaraz po misji w Azkabanie, kiedy powstała Oaza, cała sprawa wyglądała już nieco lepiej. O popijawie u Macmillana wolała nie wspominać, wspomnienia jej były lekko zatarte, a kac mordował ją przez cały następny dzień. Z resztą to nie czas, żeby wspominać o swoim niezręcznym gibaniu się w rytm muzyki i o tych czekoladowych oczach.
Khm.
- Pytasz złą osobę. Nie uważam się za przedstawiciela całej grupy, byłoby mi głupio mówić za wszystkich. I ja nigdy nie wykazałam karygodnej niesubordynacji. - Prawie kaszlnęła, kiedy to mówiła. Przystanek na kolejne zaciągnięcie się papierosem. - Pytanie raczej powinnam skierować do Ciebie, a nie do Zakonu. Kim Ty chcesz być, Alexandrze? Czego oczekiwałeś podchodząc do próby? - Uśmiechnęła się. - I nie zaczynaj mi z gadaniem o tajemniczych niektórych rzeczach. - Chciała konkretów. Chciała wiedzieć czy chce być przywódcą czy kamikaze, czego oczekuje.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
To spotkanie nie przebiegało dla Gwardzisty w najlżejszej atmosferze, jednak w miarę jak wyrzucał z siebie kolejne słowa czuł, jak coś się zmienia. Jakby główny ciężar spoczywający w jego piersi zmienił punkt nacisku. Nieznacznie wygiął ku górze kącik ust słysząc jej stwierdzenie.
– Cóż. Nie było mnie tam, ale Justine powiedziała co powiedziała z konkretnych powodów. Lepiej nie wkładać też nikomu do głów pomysłów, że jesteśmy niepokonani. Ani, że oczekujemy od was, że będziecie gotowi umrzeć bez chwili namysłu, bo "przecież mamy plan awaryjny" – stwierdził, mówiąc z całkowitą powagą i doszukując się w twarzy Marcelli zrozumienia. Nie wszystko było takie biało-czarne jak na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, a najłatwiejsze wytłumaczenia pewnych zachowań niekoniecznie były właściwymi. Prawda była taka, że z pozycji Gwardzisty każde padające słowo niosło za sobą masę odpowiedzialności, która mogła w każdej chwili do nich wrócić i ugryźć ich w rzycie.
Dlatego kiedy zamilknął od razu zaczął zastanawiać się, czy i tym razem nie powiedział za wiele, czy w ogóle powinien to z siebie wylewać. Chciał, żeby zrozumiała, ale nie był pewien czy w ogóle mieli szansę się zrozumieć. Dla Marcelli to wszystko zdawało się... prostsze, a przynajmniej Alex takie miał wrażenie. Chciał to przegadać, wdać się w szczegóły, dojść do źródła. Pokiwał jednak głową, bo w jednej kwestii niewątpliwie miała rację: nie powinni się tłumaczyć.
Nie jemu było wchodzić pomiędzy dwie kobiety swoim zdaniem w tym temacie, jednak stał tam wtedy razem z Tonks i nie zamierzał się od tego odcinać.
– Siedzimy w tym wszyscy razem – westchnął, pocierając skroń. – Just nie bawi się w półśrodki i raczej nie toleruje zbędnego ględzenia. Nie musisz się z nią przyjaźnić, jej to pewnie nie robi różnicy – wzruszył ramionami. – To po prostu Just. Do tej pory nie drgnęła i nie drgnie mi powieka zawierzając jej z życiem mwoim czy cudzym – powiedział. Bo taka też była prawda: nie musieli się lubić. Owszem, czasem wzajemna sympatia potrafiła wiele ułatwić, czasem jednak mogła i sporo pokomplikować.
– Nie pytałem cię jako przedstawiciela grupy, pytałem po prostu o opinię. Twoją opinię – odparł, odrobinę zmieniając swoje ułożenie na krześle. Obserwował jak zaciąga się papierosem, przez moment mieląc w głowie to, co tak właściwie nacisk położony na karygodną niesubordynację miał znaczyć. Na końcu języka prawie miał pytanie o to – wraz z prośbą żeby nie paliła w jego lecznicy – ale ostatecznie obie te rzeczy sobie odpuścił. Zadała mu pytanie i po raz kolejny miał zamiar odpowiedzieć na nie całkowicie szczerze.
– Nie pamiętam właściwie niczego z mojego życia, ubiegłego czerwca Mulciber pozbawił mnie wspomnień – odparł, zdejmując nogę z kolana i obie stopy stawiając znów na podłodze. – Jedyne co mi zostało to wspomnienie mojej próby, moja wiedza i przeczucia. Intuicja. Wrażenia o tym, co było mi drogie, a czego nie znosiłem – zaplótł razem palce obu dłoni pomiędzy kolanami, pochylając się i wspierając łokcie na udach. – I wiem, że jestem osobą, która przyczyni się do końca tej wojny. Będę dokładnie tym, kim stania się będzie wymagała ode mnie sytuacja – powiedział, patrząc Marcelli prosto w oczy. – Wszystko co robię, robię z myślą o Zakonie, o naszej sprawie, mając na celu jej dobro i powodzenie. Jestem wierny tej idei. I jeżeli moja czarownica zapyta mnie kiedykolwiek, czy jest najważniejszą częścią mojego życia to odpowiem jej, że nie – dopóki trwa walka, dopóty Zakon będzie moim priorytetem.
– Cóż. Nie było mnie tam, ale Justine powiedziała co powiedziała z konkretnych powodów. Lepiej nie wkładać też nikomu do głów pomysłów, że jesteśmy niepokonani. Ani, że oczekujemy od was, że będziecie gotowi umrzeć bez chwili namysłu, bo "przecież mamy plan awaryjny" – stwierdził, mówiąc z całkowitą powagą i doszukując się w twarzy Marcelli zrozumienia. Nie wszystko było takie biało-czarne jak na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, a najłatwiejsze wytłumaczenia pewnych zachowań niekoniecznie były właściwymi. Prawda była taka, że z pozycji Gwardzisty każde padające słowo niosło za sobą masę odpowiedzialności, która mogła w każdej chwili do nich wrócić i ugryźć ich w rzycie.
Dlatego kiedy zamilknął od razu zaczął zastanawiać się, czy i tym razem nie powiedział za wiele, czy w ogóle powinien to z siebie wylewać. Chciał, żeby zrozumiała, ale nie był pewien czy w ogóle mieli szansę się zrozumieć. Dla Marcelli to wszystko zdawało się... prostsze, a przynajmniej Alex takie miał wrażenie. Chciał to przegadać, wdać się w szczegóły, dojść do źródła. Pokiwał jednak głową, bo w jednej kwestii niewątpliwie miała rację: nie powinni się tłumaczyć.
Nie jemu było wchodzić pomiędzy dwie kobiety swoim zdaniem w tym temacie, jednak stał tam wtedy razem z Tonks i nie zamierzał się od tego odcinać.
– Siedzimy w tym wszyscy razem – westchnął, pocierając skroń. – Just nie bawi się w półśrodki i raczej nie toleruje zbędnego ględzenia. Nie musisz się z nią przyjaźnić, jej to pewnie nie robi różnicy – wzruszył ramionami. – To po prostu Just. Do tej pory nie drgnęła i nie drgnie mi powieka zawierzając jej z życiem mwoim czy cudzym – powiedział. Bo taka też była prawda: nie musieli się lubić. Owszem, czasem wzajemna sympatia potrafiła wiele ułatwić, czasem jednak mogła i sporo pokomplikować.
– Nie pytałem cię jako przedstawiciela grupy, pytałem po prostu o opinię. Twoją opinię – odparł, odrobinę zmieniając swoje ułożenie na krześle. Obserwował jak zaciąga się papierosem, przez moment mieląc w głowie to, co tak właściwie nacisk położony na karygodną niesubordynację miał znaczyć. Na końcu języka prawie miał pytanie o to – wraz z prośbą żeby nie paliła w jego lecznicy – ale ostatecznie obie te rzeczy sobie odpuścił. Zadała mu pytanie i po raz kolejny miał zamiar odpowiedzieć na nie całkowicie szczerze.
– Nie pamiętam właściwie niczego z mojego życia, ubiegłego czerwca Mulciber pozbawił mnie wspomnień – odparł, zdejmując nogę z kolana i obie stopy stawiając znów na podłodze. – Jedyne co mi zostało to wspomnienie mojej próby, moja wiedza i przeczucia. Intuicja. Wrażenia o tym, co było mi drogie, a czego nie znosiłem – zaplótł razem palce obu dłoni pomiędzy kolanami, pochylając się i wspierając łokcie na udach. – I wiem, że jestem osobą, która przyczyni się do końca tej wojny. Będę dokładnie tym, kim stania się będzie wymagała ode mnie sytuacja – powiedział, patrząc Marcelli prosto w oczy. – Wszystko co robię, robię z myślą o Zakonie, o naszej sprawie, mając na celu jej dobro i powodzenie. Jestem wierny tej idei. I jeżeli moja czarownica zapyta mnie kiedykolwiek, czy jest najważniejszą częścią mojego życia to odpowiem jej, że nie – dopóki trwa walka, dopóty Zakon będzie moim priorytetem.
Zapewne w oczach niemal każdego z Zakonników to spotkanie nie przebiegło tak jak powinno. Z resztą konflikty pojawiały się zawsze, może ze względu na różnice intencji i oczekiwań. W pewnej części również nie rozumiała tych różnic - w końcu zostali już postawieni pod ścianą do tego stopnia, że nie było wyboru czy chcą walczyć czy nie. Musieli ruszyć głową, nogą i tyłkiem, żeby im wszystkim żyło się lepiej. I nie chodziło tutaj tylko o Zakonników, wydawało jej się, że największą siłą napędową była chęć ochrony tych bliskich osób, czy zwykłe, całkiem altruistyczne doprowadzenie świata do miejsca, gdy będzie przyjaznym miejscem. Dla każdego, bez względu na pochodzenie, wiek i poglądy. Żeby żyli w pokoju. - Rozumiem to, z resztą to wcale nie czyni nas niepokonanymi. Zapewne to rozwiązanie działające tylko w szczególnych przypadkach.
To by wyjaśniało wiele rzeczy - pośpiech, zdenerwowanie, bardzo skomplikowane rozwiązania. Jednak postępowanie Harolda również dało jej iluzję postępowania jak bezmyślna owieczka, która ma poddać się rozkazowi. Przyznać trzeba, że słowa Alexa i ta rozmowa sprawiała, że zaczynała lepiej rozumieć, co się działo w jej wnętrzu, gdy z ust padały nieprzyjemne, ciężkie słowa. Jak zwykle spóźniona, bo jak trafnie zauważył, była tylko prostą kobietą ze szkockich kresów. Nie radziła sobie z problemami, a najlepszym lekiem w jej oczach było zapomnienie o nich, próba odcięcia się, robienie swojego. Dlatego postępowała bezmyślnie. I dlatego musiała nad sobą pracować. Chciałaby zrozumieć Alexa lepiej, ale może była po prostu na to zbyt prosta. Może dlatego nie pomyślała, że swąd dymu może mu przeszkadzać, co więcej, raczej miała w głowie wizję człowieka myślącego, jako człowieka obowiązkowo z fajką w dłoni. Może chciała dać iluzję tego, że sama teraz niesamowicie kontempluje?
- Pewnie, ale to nie zmienia tego, że wszyscy jesteśmy jednostkami. Solidarność nie sprawi, że nagle staniemy się trzciną, która się ugina. To trzeba mieć we krwi...
Wysłuchała historii w zamyśleniu, trochę z zaciekawieniem, a trochę analitycznie. I właściwie to sporo wyjaśniało, przynajmniej z tej bardziej empatycznej perspektywy. Mogła się domyślić, że osoby oddające Zakonowi swoje życie, muszą mieć skomplikowaną historię za sobą. - Dobrze jest to słyszeć. - Odniosła się do tego zaraz po jego słowach o oddaniu sprawie. Przez jej usta przebiegł przez chwilę cień uśmiechu. Nawet jeśli Alex wydawał się być niedoświadczonym liderem, to właśnie takiego człowieka, pewnego swojego miejsca, chciałaby nad sobą mieć. - I masz moją różdżkę. Cokolwiek się nie stanie. Ufam Twoim wyborom.
Zapewne nawet nie wiedział ile takie słowa mogły znaczyć dla prostej panny Figg. Przy tym zrobiło jej się nieco głupio, że podkładała mu kłody pod nogi, właściwie dlatego, że nie dał jej się dotąd poznać. - Przykro mi z powodu Twojego poprzedniego życia. Ale jestem pewna, że zbudujesz lepsze... Lepsze w Twoich oczach. I w sumie... - Odetchnęła cicho. Mierzenie się ze swoimi problemami nigdy nie było łatwe. A chyba najtrudniej było stanąć z nimi twarzą w twarz, przyznać, że ma się wady. - Wybacz, że poniosły mnie wtedy emocje... Będę się starać, by więcej tak się nie zdarzyło.
Nawet nie mógł się spodziewać, jak bardzo te słowa pójdą w bardzo skomplikowaną kartę w jej historii.
To by wyjaśniało wiele rzeczy - pośpiech, zdenerwowanie, bardzo skomplikowane rozwiązania. Jednak postępowanie Harolda również dało jej iluzję postępowania jak bezmyślna owieczka, która ma poddać się rozkazowi. Przyznać trzeba, że słowa Alexa i ta rozmowa sprawiała, że zaczynała lepiej rozumieć, co się działo w jej wnętrzu, gdy z ust padały nieprzyjemne, ciężkie słowa. Jak zwykle spóźniona, bo jak trafnie zauważył, była tylko prostą kobietą ze szkockich kresów. Nie radziła sobie z problemami, a najlepszym lekiem w jej oczach było zapomnienie o nich, próba odcięcia się, robienie swojego. Dlatego postępowała bezmyślnie. I dlatego musiała nad sobą pracować. Chciałaby zrozumieć Alexa lepiej, ale może była po prostu na to zbyt prosta. Może dlatego nie pomyślała, że swąd dymu może mu przeszkadzać, co więcej, raczej miała w głowie wizję człowieka myślącego, jako człowieka obowiązkowo z fajką w dłoni. Może chciała dać iluzję tego, że sama teraz niesamowicie kontempluje?
- Pewnie, ale to nie zmienia tego, że wszyscy jesteśmy jednostkami. Solidarność nie sprawi, że nagle staniemy się trzciną, która się ugina. To trzeba mieć we krwi...
Wysłuchała historii w zamyśleniu, trochę z zaciekawieniem, a trochę analitycznie. I właściwie to sporo wyjaśniało, przynajmniej z tej bardziej empatycznej perspektywy. Mogła się domyślić, że osoby oddające Zakonowi swoje życie, muszą mieć skomplikowaną historię za sobą. - Dobrze jest to słyszeć. - Odniosła się do tego zaraz po jego słowach o oddaniu sprawie. Przez jej usta przebiegł przez chwilę cień uśmiechu. Nawet jeśli Alex wydawał się być niedoświadczonym liderem, to właśnie takiego człowieka, pewnego swojego miejsca, chciałaby nad sobą mieć. - I masz moją różdżkę. Cokolwiek się nie stanie. Ufam Twoim wyborom.
Zapewne nawet nie wiedział ile takie słowa mogły znaczyć dla prostej panny Figg. Przy tym zrobiło jej się nieco głupio, że podkładała mu kłody pod nogi, właściwie dlatego, że nie dał jej się dotąd poznać. - Przykro mi z powodu Twojego poprzedniego życia. Ale jestem pewna, że zbudujesz lepsze... Lepsze w Twoich oczach. I w sumie... - Odetchnęła cicho. Mierzenie się ze swoimi problemami nigdy nie było łatwe. A chyba najtrudniej było stanąć z nimi twarzą w twarz, przyznać, że ma się wady. - Wybacz, że poniosły mnie wtedy emocje... Będę się starać, by więcej tak się nie zdarzyło.
Nawet nie mógł się spodziewać, jak bardzo te słowa pójdą w bardzo skomplikowaną kartę w jej historii.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Pokiwał głową, nieco bardziej uspokojony na swoim krześle niż jeszcze chwilę temu, lecz wciąż cała sytuacja utrzymywała go w stanie wzmożonej czujności. Starał się dobierać słowa właściwie, żeby nie pozostawić miejsca na kolejne błędne interpretacje i przeświadczenia, które mogłyby doprowadzić do jeszcze jednej werbalnej katastrofy. Przechylił jednak lekko głowę z zaciekawieniem zawieszając się na chwilę na jednym stwierdzeniu Marcelli.
– Ładne porównanie, lecz z tym posiadaniem we krwi to jest okropnie śliska sprawa – mruknął, dokładnie wiedząc jak to bywało. Jakby wszystko poszło po myśli jego rodziny to teraz nie znajdowałby się w małej leśnej lecznicy w Dolinie Godryka tylko zapewne zasiadałby wśród jedwabi i złota w rodowym pałacu, słuchając przy drogim winie wieczornych dysput pozostałych męskich przedstawicieli Selwynów. Marcella w ogóle nie miałaby okazji go poznać i się do niego przekonać, bo takimi jak ona by po prostu pogardzał i sądziłby, że szlamom i rebeliantom należy się wszystko to, co ich spotyka i co im zgotowały wyższe sfery. Tak, krew była bardzo śliską materią.
Przez twarz Selwyna przemknęło parę emocji na deklarację Marcelli, w tym niewątpliwie determinacja oraz ulga. Skinął jej głową, z szacunkiem podchodząc do zawierzonego w nim zaufania.
– A ty możesz liczyć na mnie – oznajmił, wkładając w swoje zapewnienie całe swoje serce. Uśmiechnął się zaraz nieco cierpko, ale nie było w jego mimice czy gestach śladu tęsknoty. – Nie żałuję, że stało się jak się stało. Mam wrażenie, że jestem teraz szczęśliwszy, że mogę w końcu być sobą i podejmować moje własne decyzje – stwierdził, przyznając się na głos do tego, na co wiele osób z jego dawnych kręgów wybałuszyłoby oczy ze zdziwienia. Trzeba było być jednak ślepym aby nie dostrzec, że chociaż życie Alexandra nie było usłane różami to jednak młody uzdrowiciel poruszał się w nim z o wiele większą wprawą.
Wstał zaraz, uśmiechając się do Marcelli i wyciągając ku niej dłoń.
– Kogo nigdy nie poniosły emocje niech pierwszy rzuci kaflem. Też będę się starał, żeby już więcej nie doprowadzić do takich sytuacji – powiedział, po czym za rękę podciągnął Marcellę do pozycji stojącej. – Jest już dość późno, odprowadzę cię kawałek – stwierdził, bo chociaż wiedział, że Figg była całkowicie zdolna do obronienia samej siebie to jednak wciąż nie umarł w nim do reszty ten dżentelmeński pierwiastek, który kazał mu sprawdzić, czy aby na pewno bezpiecznie teleportowała się do domu.
| zt x2
– Ładne porównanie, lecz z tym posiadaniem we krwi to jest okropnie śliska sprawa – mruknął, dokładnie wiedząc jak to bywało. Jakby wszystko poszło po myśli jego rodziny to teraz nie znajdowałby się w małej leśnej lecznicy w Dolinie Godryka tylko zapewne zasiadałby wśród jedwabi i złota w rodowym pałacu, słuchając przy drogim winie wieczornych dysput pozostałych męskich przedstawicieli Selwynów. Marcella w ogóle nie miałaby okazji go poznać i się do niego przekonać, bo takimi jak ona by po prostu pogardzał i sądziłby, że szlamom i rebeliantom należy się wszystko to, co ich spotyka i co im zgotowały wyższe sfery. Tak, krew była bardzo śliską materią.
Przez twarz Selwyna przemknęło parę emocji na deklarację Marcelli, w tym niewątpliwie determinacja oraz ulga. Skinął jej głową, z szacunkiem podchodząc do zawierzonego w nim zaufania.
– A ty możesz liczyć na mnie – oznajmił, wkładając w swoje zapewnienie całe swoje serce. Uśmiechnął się zaraz nieco cierpko, ale nie było w jego mimice czy gestach śladu tęsknoty. – Nie żałuję, że stało się jak się stało. Mam wrażenie, że jestem teraz szczęśliwszy, że mogę w końcu być sobą i podejmować moje własne decyzje – stwierdził, przyznając się na głos do tego, na co wiele osób z jego dawnych kręgów wybałuszyłoby oczy ze zdziwienia. Trzeba było być jednak ślepym aby nie dostrzec, że chociaż życie Alexandra nie było usłane różami to jednak młody uzdrowiciel poruszał się w nim z o wiele większą wprawą.
Wstał zaraz, uśmiechając się do Marcelli i wyciągając ku niej dłoń.
– Kogo nigdy nie poniosły emocje niech pierwszy rzuci kaflem. Też będę się starał, żeby już więcej nie doprowadzić do takich sytuacji – powiedział, po czym za rękę podciągnął Marcellę do pozycji stojącej. – Jest już dość późno, odprowadzę cię kawałek – stwierdził, bo chociaż wiedział, że Figg była całkowicie zdolna do obronienia samej siebie to jednak wciąż nie umarł w nim do reszty ten dżentelmeński pierwiastek, który kazał mu sprawdzić, czy aby na pewno bezpiecznie teleportowała się do domu.
| zt x2
| 11 lipca
Dziś wszystko szło jakoś… wolniej. Ubieranie się zajęło jej dwa razy więcej czasu, niż zwykle. Po śniadaniu nie potrafiła nigdzie znaleźć Heatha, a gdy już trafiła na chłopca, zajęcia szły jej niezwykle opornie. Nie potrafiła się na niczym skupić, być może przez ogólne złe samopoczucie. Nic nie jadła od rana, zwalając to na karb stresu, choć wyraźnie czuła, ze coś z jej żołądkiem jest nie tak.
Nie miała dziś czasu na wizytę w Oazie, bo dzień był na to zbyt zajmujący, ale nie mogła sobie pozwolić na brak zaangażowania w pomoc innym. Szczególnie, że udało jej się uwarzyć pomiędzy zajęciami kilka prostych eliksirów, a któryś z Macmillanów wręczył jej drobne ingrediencje roślinne. Miała wiec dobry powód, aby odwiedzić lecznicę Alexa i zanieść potrzebne im rzeczy, których ostatnio bezustannie wszystkim brakowało.
Gdy pojawiła się na progu miała wyraźnie podkrążone oczy, a jej skóra przybrała nieco niezdrowy odcień, sugerując, że dziewczyna jest coś więcej, niż zmęczona. Rudowłosa wolała jednak nawet nie myśleć, ze właśnie brała ją jakaś choroba. Nie miała czasu na leżenie w łóżku. Nie i już. Nawet jej strój zdradzał, ze Gwen miała tego dnia mniej siły i energii, aby się wszystkim zająć. Spódnica była niewyprasowana, a jej loki trwały w większym nieładzie niż zazwyczaj. Przez ramię dziewczyna zawiesiła torbę, w której spoczywały eliksiry i różne potrzebne w lecznicy szpargały.
– Kerstin, cześć! – przywitała się z dziewczyną, gdy tylko ją ujrzała. Choć brzmiała entuzjastycznie, jej glos był słabszy zwykle.
W przedsionku znajdowało się kilku chorych i Gwen wydawało się, ze panna Tonks właśnie zajmuje się jednym z nich. część z eliksirów jednak nie mogła czekać. Należało je jak najszybciej odłożyć w bezpieczne miejsce, bo w torbie fiolki mogłyby się stłuc, wymieszać i spowodować jakiś wybuch, czy cos podobnego.
– Przyniosłam trochę rzeczy. Masz chwilę? – spytała, spoglądając na jasnowłosą. – Chyba, że Alex albo Ida mają więcej czasu?
Dziś wszystko szło jakoś… wolniej. Ubieranie się zajęło jej dwa razy więcej czasu, niż zwykle. Po śniadaniu nie potrafiła nigdzie znaleźć Heatha, a gdy już trafiła na chłopca, zajęcia szły jej niezwykle opornie. Nie potrafiła się na niczym skupić, być może przez ogólne złe samopoczucie. Nic nie jadła od rana, zwalając to na karb stresu, choć wyraźnie czuła, ze coś z jej żołądkiem jest nie tak.
Nie miała dziś czasu na wizytę w Oazie, bo dzień był na to zbyt zajmujący, ale nie mogła sobie pozwolić na brak zaangażowania w pomoc innym. Szczególnie, że udało jej się uwarzyć pomiędzy zajęciami kilka prostych eliksirów, a któryś z Macmillanów wręczył jej drobne ingrediencje roślinne. Miała wiec dobry powód, aby odwiedzić lecznicę Alexa i zanieść potrzebne im rzeczy, których ostatnio bezustannie wszystkim brakowało.
Gdy pojawiła się na progu miała wyraźnie podkrążone oczy, a jej skóra przybrała nieco niezdrowy odcień, sugerując, że dziewczyna jest coś więcej, niż zmęczona. Rudowłosa wolała jednak nawet nie myśleć, ze właśnie brała ją jakaś choroba. Nie miała czasu na leżenie w łóżku. Nie i już. Nawet jej strój zdradzał, ze Gwen miała tego dnia mniej siły i energii, aby się wszystkim zająć. Spódnica była niewyprasowana, a jej loki trwały w większym nieładzie niż zazwyczaj. Przez ramię dziewczyna zawiesiła torbę, w której spoczywały eliksiry i różne potrzebne w lecznicy szpargały.
– Kerstin, cześć! – przywitała się z dziewczyną, gdy tylko ją ujrzała. Choć brzmiała entuzjastycznie, jej glos był słabszy zwykle.
W przedsionku znajdowało się kilku chorych i Gwen wydawało się, ze panna Tonks właśnie zajmuje się jednym z nich. część z eliksirów jednak nie mogła czekać. Należało je jak najszybciej odłożyć w bezpieczne miejsce, bo w torbie fiolki mogłyby się stłuc, wymieszać i spowodować jakiś wybuch, czy cos podobnego.
– Przyniosłam trochę rzeczy. Masz chwilę? – spytała, spoglądając na jasnowłosą. – Chyba, że Alex albo Ida mają więcej czasu?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kerstin nie mogła narzekać na nudę w lecznicy - zwłaszcza tej czarodziejskiej, gdzie zdarzały się przypadki nieprawdopodobne i na miarę baśni, jak mężczyźni obrośnięci piórami albo dzieci z podejrzaną czkawką, przez którą wypluwały z ust prawdzie bańki mydlane. Dawno już przestała próbować oceniać te przypadki na swój rozum, bo gdyby to robiła, to wpadałaby w panikę przynajmniej dwa razy dziennie. Czarodzieje mieli naprawdę wytrzymałe organizmy, Kerstin była pewna, że gdyby to ona trafiła na łóżko po takim na przykład rozszczepieniu, to po paru dniach by zmarła na posocznicę.
Nie oznaczało to jednak, że zajmowała się tylko i wyłącznie sprzątaniem, karmieniem i rozkładaniem eliksirów na półkach. Nawet magom zdarzało się po prostu skręcić kostkę lub przeziębić. Kiedy uzdrowiciele byli akurat zajęci albo mieli ogrom innych przypadków w niewielkiej skądinąd lecznicy, Kerstin ściągała te drobne urazy na siebie i przygotowywała pacjentów do późniejszej magicznej konsultacji.
Działała troszkę jak jednoosobowa izba przyjęć, oceniając, nierzadko na oko, na kogo uzdrowiciel powinien zerknąć natychmiast, a kto mógł poczekać z okładem na ranie.
Dzisiaj nie było znowu najtrudniej, bo jeszcze nie odesłała nikogo na salę w nagłym trybie, ale i tak trochę brakowało łóżek, więc gdy w przedsionku pojawiła się młoda dziewczyna z podłużnym rozcięciem wzdłuż łydki, Kerstin nachyliła się nad nią pierwsza. Krew broczyła, ale bez tragedii, podobno za sprawą krzywo rzuconego zaklęcia tnącego.
Jak na oko Kerstin, nie różniło się to bardzo od zwykłej rany ciętej. Jako że uraz należał do powierzchownych i płytkich, wystarczyło użyć przyjemnie zielonej maści na bazie wodnej gwiazdy, o której sporo już zdążyła się nauczyć. Chwila moment i po krzyku, a Kerry po raz kolejny nie mogła wyjść z podziwu jak szybko działały te magiczne mazidła, zespalając tkanki tak, jakby nigdy nie były uszkodzone.
Pacjentka opuściła spódnicę z powrotem, a Kerry zbierała się właśnie, żeby odłożyć pojemniczek i dokładnie umyć ręce, gdy wtem do środka dotarła dobrze znana jej osoba.
- Gwen! Dobrze cię widzieć! - powiedziała z uśmiechem, nachylając się nad salową umywalką. - Wiesz co, wydaje mi się, że mam. Przyniosłaś eliksiry? Trzeba je będzie od razu zostawić w składziku, muszę je jeszcze skatalogować i zapisać... - urwała na moment, przyglądając się dziewczynie uważniej. Wyglądała co najmniej jakby wstała dziś lewą nogą z łóżka, ale wprawne oko pielęgniarki prędko odnalazło też wilgotną bladość policzków i przygarbioną w dyskomforcie sylwetkę. -Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. Nie masz czasem gorączki? - Kerstin powycierała ręce, a potem podeszła bliżej Gwen i troskliwie oparła dłoń na jej czole.
Nie oznaczało to jednak, że zajmowała się tylko i wyłącznie sprzątaniem, karmieniem i rozkładaniem eliksirów na półkach. Nawet magom zdarzało się po prostu skręcić kostkę lub przeziębić. Kiedy uzdrowiciele byli akurat zajęci albo mieli ogrom innych przypadków w niewielkiej skądinąd lecznicy, Kerstin ściągała te drobne urazy na siebie i przygotowywała pacjentów do późniejszej magicznej konsultacji.
Działała troszkę jak jednoosobowa izba przyjęć, oceniając, nierzadko na oko, na kogo uzdrowiciel powinien zerknąć natychmiast, a kto mógł poczekać z okładem na ranie.
Dzisiaj nie było znowu najtrudniej, bo jeszcze nie odesłała nikogo na salę w nagłym trybie, ale i tak trochę brakowało łóżek, więc gdy w przedsionku pojawiła się młoda dziewczyna z podłużnym rozcięciem wzdłuż łydki, Kerstin nachyliła się nad nią pierwsza. Krew broczyła, ale bez tragedii, podobno za sprawą krzywo rzuconego zaklęcia tnącego.
Jak na oko Kerstin, nie różniło się to bardzo od zwykłej rany ciętej. Jako że uraz należał do powierzchownych i płytkich, wystarczyło użyć przyjemnie zielonej maści na bazie wodnej gwiazdy, o której sporo już zdążyła się nauczyć. Chwila moment i po krzyku, a Kerry po raz kolejny nie mogła wyjść z podziwu jak szybko działały te magiczne mazidła, zespalając tkanki tak, jakby nigdy nie były uszkodzone.
Pacjentka opuściła spódnicę z powrotem, a Kerry zbierała się właśnie, żeby odłożyć pojemniczek i dokładnie umyć ręce, gdy wtem do środka dotarła dobrze znana jej osoba.
- Gwen! Dobrze cię widzieć! - powiedziała z uśmiechem, nachylając się nad salową umywalką. - Wiesz co, wydaje mi się, że mam. Przyniosłaś eliksiry? Trzeba je będzie od razu zostawić w składziku, muszę je jeszcze skatalogować i zapisać... - urwała na moment, przyglądając się dziewczynie uważniej. Wyglądała co najmniej jakby wstała dziś lewą nogą z łóżka, ale wprawne oko pielęgniarki prędko odnalazło też wilgotną bladość policzków i przygarbioną w dyskomforcie sylwetkę. -Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. Nie masz czasem gorączki? - Kerstin powycierała ręce, a potem podeszła bliżej Gwen i troskliwie oparła dłoń na jej czole.
Gwen właściwie w dalszym ciągu myśląc o leczeniu, raczej widziała przed oczami niemagiczny szpital, niż leczących zaklęciami uzdrowicieli. Dlatego też Kerstin jako pielęgniarka była jej bliższa, bardziej… normalna. To czarodzieje ze swoimi sztuczkami łamali prawa przyrody. Rudowłosa zaakceptowała to już dość dawno i właściwie od początku swojej edukacji doceniała, jak wspaniałe rzeczy można zdziałać magią. Niełatwo było jednak w pełni odciąć się od swoich korzeni. Nawet jeśli obecnie panna Grey spędzała właściwie całe dnie wśród czarodziejów, którzy nie potrafili poradzić sobie bez różdżki.
wyglądało jednak na to, że Kerstin nie była aż tak zajęta, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. Chyba mogła wiec poświęcić jej chwile, choć w poczekalni było kilka osób i dziewczyna obawiała się, że mimo wszystko oderwie ją od pilnych zajęć. Z drugiej jednak strony Gwen naprawdę nie czuła się najlepiej i czekanie na pannę Tonks mogło nadwyrężyć jej siły.
– Tak, mam. – Pokiwała głową. – Trzeba je szybko schować – dodała. – Pomogę ci, tylko chyba jeszcze tam nie byłam – zaproponowała, uśmiechając się słabo. Nie chciała zostawić dziewczyny samej z pracą, w której mimo wszystko mogła jej przecież pomóc.
Powstrzymała się przed cofnięciem, chociaż odruchowo miała na to ochotę. Kerstin naprawdę nie musiała się nią przejmować. Po prostu trochę się przepracowała i tyle. Albo może zjadła coś niezbyt świeżego. To się zdarzało, zwłaszcza w Oazie, gdzie czasem po prostu chwytało się cokolwiek, co było pod ręką.
– N… n… n… nie, chyba – powiedziała. – Trochę mi dziś niedobrze, ale to przejdzie. Kerstin, tymi eliksirami trzeba się zająć.
To było naprawdę ważniejsze niż jej samopoczucie. Nic takiego jej się przecież nie działo, a przynajmniej panna Grey starała się umniejszać własny problem jak tylko to było możliwe. I tak zbyt wiele osób bezustannie jej pomagało. Jeszcze Kerstin miała się w to wszystko wplątywać! Ona, ta najbardziej bezbronna w obliczu wojny. Nie żeby Gwen umniejszała umiejętnościom najmłodszej panny Tonks. Dobrze wiedziała, że gdyby nie ona, jej starsze rodzeństwo chyba by sobie kompletnie nie radziło. Po prostu malarce wydawało się nie na miejscu zajmowanie jej czasu, gdy wokół wyraźnie czekali inni pacjenci.
wyglądało jednak na to, że Kerstin nie była aż tak zajęta, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. Chyba mogła wiec poświęcić jej chwile, choć w poczekalni było kilka osób i dziewczyna obawiała się, że mimo wszystko oderwie ją od pilnych zajęć. Z drugiej jednak strony Gwen naprawdę nie czuła się najlepiej i czekanie na pannę Tonks mogło nadwyrężyć jej siły.
– Tak, mam. – Pokiwała głową. – Trzeba je szybko schować – dodała. – Pomogę ci, tylko chyba jeszcze tam nie byłam – zaproponowała, uśmiechając się słabo. Nie chciała zostawić dziewczyny samej z pracą, w której mimo wszystko mogła jej przecież pomóc.
Powstrzymała się przed cofnięciem, chociaż odruchowo miała na to ochotę. Kerstin naprawdę nie musiała się nią przejmować. Po prostu trochę się przepracowała i tyle. Albo może zjadła coś niezbyt świeżego. To się zdarzało, zwłaszcza w Oazie, gdzie czasem po prostu chwytało się cokolwiek, co było pod ręką.
– N… n… n… nie, chyba – powiedziała. – Trochę mi dziś niedobrze, ale to przejdzie. Kerstin, tymi eliksirami trzeba się zająć.
To było naprawdę ważniejsze niż jej samopoczucie. Nic takiego jej się przecież nie działo, a przynajmniej panna Grey starała się umniejszać własny problem jak tylko to było możliwe. I tak zbyt wiele osób bezustannie jej pomagało. Jeszcze Kerstin miała się w to wszystko wplątywać! Ona, ta najbardziej bezbronna w obliczu wojny. Nie żeby Gwen umniejszała umiejętnościom najmłodszej panny Tonks. Dobrze wiedziała, że gdyby nie ona, jej starsze rodzeństwo chyba by sobie kompletnie nie radziło. Po prostu malarce wydawało się nie na miejscu zajmowanie jej czasu, gdy wokół wyraźnie czekali inni pacjenci.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Na myciu rąk zeszło jej trochę dłużej niż zazwyczaj, bo poza standardowym zabiegiem higienicznym musiała też wypłukać mazidło spomiędzy palców i spod paznokci. Przyjrzała się krytycznie zielonym odbarwieniom, dochodząc do wniosku, że ostatnio się zapuściła - płytki wychodziły zdecydowanie zbyt wysoko nad opuszek palca, by wyglądało to schludnie. Tyle ostatnio robiła, ciągle szukała sobie zajęć, że zapominała o tym, by zadbać o siebie. Może powinna zrobić sobie dzień lub dwa przerwy? Przejść na plażę, upiec coś dobrego dla przyjemności, poleżeć w łóżku...?
E tam, nie. Po prostu obetnie te paznokcie na szybkiego nożykiem i załatwione, powinna się wieczorem uwinąć przed północą.
Gwendolyn natomiast z całą pewnością wyglądała jakby potrzebowała przerwy, najlepiej z kubkiem gorącej cytrynowej herbaty z dodatkiem imbiru i miodu. Pod pierzyną, z chłodnym okładem z ręcznika zmienianym co pół godziny.
- Naprawdę masz gorączkę - stwierdziła Kerstin z zaskoczeniem, przesuwając dłonią najpierw po czole Gwen, a potem po bladym policzku. Skoro skoczyła jej temperatura, a policzki zamiast poróżowieć, stały poszarzałe, to dobrze na pewno nie było. Musiała jej zmierzyć gorączkę, gdzieś tu chyba miała termometr rtęciowy. Sama go przyniosła. - Niedobrze... chodzi ci, że masz nudności? Czy kręci ci się w głowie? - zapytała, automatycznie ściszając głos, żeby zachować należną pacjentce dyskrecję.
Potem machnęła ręką, dochodząc do wniosku, że w takich warunkach, stojąc w sieni, badać się nikogo nie dało. Najpierw zaniosą te eliksiry do składzika, a potem zaprowadzi Gwen w cichy kąt i pomyśli, co się stało. Nie puści jej tak do domu, to na pewno, a eliksiry jeszcze zdąży skatalogować.
- Chodź ze mną, zaniesiemy je do pracowni alchemika. To jest taka niewielka szopa na zewnątrz, kawałek dosłownie. A potem cię zbadam, dobrze? Skoro się źle czujesz, to jesteś moim pacjentem tak jak wszyscy inni - Złapała Gwen łagodnie za rękę, robiąc duże oczy i smutną minę, aby dać dziewczynie do zrozumienia, że naprawdę zależy jej, żeby jakoś pomóc. Pociągnęła ją przy okazji lekko w stronę drzwi, obawiając się, że jeżeli ją tu zostawi, pójdzie odnieść eliksiry i wróci, to Gwen ucieknie w obawie przed sprawianiem kłopotu. Znała już takie aparatki, ale jak się człowiek źle czuł, to nie było co się unosić skromnością. - Zmierzę ci chociaż temperaturę. Porozmawiamy. Może zwykły Auxilik pomoże - dodała, z dumą akcentując nazwę jednego z najprostszych eliksirów.
Tyle się już nauczyła!
[bylobrzydkobedzieladnie]
E tam, nie. Po prostu obetnie te paznokcie na szybkiego nożykiem i załatwione, powinna się wieczorem uwinąć przed północą.
Gwendolyn natomiast z całą pewnością wyglądała jakby potrzebowała przerwy, najlepiej z kubkiem gorącej cytrynowej herbaty z dodatkiem imbiru i miodu. Pod pierzyną, z chłodnym okładem z ręcznika zmienianym co pół godziny.
- Naprawdę masz gorączkę - stwierdziła Kerstin z zaskoczeniem, przesuwając dłonią najpierw po czole Gwen, a potem po bladym policzku. Skoro skoczyła jej temperatura, a policzki zamiast poróżowieć, stały poszarzałe, to dobrze na pewno nie było. Musiała jej zmierzyć gorączkę, gdzieś tu chyba miała termometr rtęciowy. Sama go przyniosła. - Niedobrze... chodzi ci, że masz nudności? Czy kręci ci się w głowie? - zapytała, automatycznie ściszając głos, żeby zachować należną pacjentce dyskrecję.
Potem machnęła ręką, dochodząc do wniosku, że w takich warunkach, stojąc w sieni, badać się nikogo nie dało. Najpierw zaniosą te eliksiry do składzika, a potem zaprowadzi Gwen w cichy kąt i pomyśli, co się stało. Nie puści jej tak do domu, to na pewno, a eliksiry jeszcze zdąży skatalogować.
- Chodź ze mną, zaniesiemy je do pracowni alchemika. To jest taka niewielka szopa na zewnątrz, kawałek dosłownie. A potem cię zbadam, dobrze? Skoro się źle czujesz, to jesteś moim pacjentem tak jak wszyscy inni - Złapała Gwen łagodnie za rękę, robiąc duże oczy i smutną minę, aby dać dziewczynie do zrozumienia, że naprawdę zależy jej, żeby jakoś pomóc. Pociągnęła ją przy okazji lekko w stronę drzwi, obawiając się, że jeżeli ją tu zostawi, pójdzie odnieść eliksiry i wróci, to Gwen ucieknie w obawie przed sprawianiem kłopotu. Znała już takie aparatki, ale jak się człowiek źle czuł, to nie było co się unosić skromnością. - Zmierzę ci chociaż temperaturę. Porozmawiamy. Może zwykły Auxilik pomoże - dodała, z dumą akcentując nazwę jednego z najprostszych eliksirów.
Tyle się już nauczyła!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gwen miała na szczęście nieco łatwiej. Jeden ruch różdżką wystarczał, aby zająć się paznokciami czy włosami. Poza tym kilka skrzatów Macmillanów wręcz uwielbiało jej loki i panna Grey nie miała nic przeciwko uszczęśliwianiu ich, gdy odpowiadała na listy albo przygotowywała się na zajęcia z Heathem. Mimo tego i tak była bardziej zaniedbana niż do tego przywykła, ale chyba takie były uroki wojennych czasów.
Śmiałaby nie zgodzić się z Kerstin i na pewno do ostatku sił walczyłaby o to, by jednak pracować, ale najmłodsza panna Tonks miała w sobie chyba na tyle pielęgniarskiej stanowczości, że nie potrafiła się z nią z przekonaniem kłócić o dobre samopoczucie:
– Tylko zgrzałam się idąc tutaj, Kerry, nic mi nie jest… Może trochę. Ale to zaraz przejdzie. – Przygryzła wargi: – Czuje się, jakbym coś złego zjadła – przyznała. – Wiesz, ostatnio… jem co jest. I jeśli jestem u Macmillanów to skrzaty o to dbają, ale nie wszędzie jest tak kolorowo.
W Oazie brakowało wszystkiego, z jedzeniem włącznie. Czasem przemycała coś z kuchni, ale nie chciała nadużywać gościnności swoich gospodarzy. Zwłaszcza, że – z tego co Gwen wiedziała – rodzina i tak pomagała Zakonowi jak tylko była w stanie. Rozumiała jednak, że rozdanie całego majątku byłoby głupim posunięciem. Jeśli zubożeją, nie będą w stanie pomagać na taką skalę.
Ruszyła za Kerstin, mając cały czas nadzieję, że uda jej się szybko wywinąć z jej pielęgniarskich szponów. Już po chwili wyszły na świeże powietrze, aby następnie kierować się do znajdującej się na zewnątrz szopy.
– Kerry, możesz, ale masz przecież sporo osób w kolejce i… i nie chce im zabierać twojego czasu, bardziej cię potrzebują – podzieliła się swoja obawą. – T… tak, może mógłby pomoc. – Właściwe już wcześniej mogła wziąć coś zapobiegawczo. A teraz zmarnuje czas Kerstin oraz będzie pewnie z jej rozkazu uziemiona na co najmniej kilka dni. Na Merlina, czemu choroba musiała ją wziąć akurat teraz, w trakcie lata i wojny?
Gdy dotarły do szopy, Gwen zaczęła rozkładać eliksiry i przedmioty. Wszystkie były w dobrym stanie. Kilka kolorowych fiolek, które wymagały pilnego schowania, parę opatrunków, dobrze opakowane skalpele. To wszystko powinno, mniej lub bardziej, przydać się Alexowi i jego współpracownikom.
Śmiałaby nie zgodzić się z Kerstin i na pewno do ostatku sił walczyłaby o to, by jednak pracować, ale najmłodsza panna Tonks miała w sobie chyba na tyle pielęgniarskiej stanowczości, że nie potrafiła się z nią z przekonaniem kłócić o dobre samopoczucie:
– Tylko zgrzałam się idąc tutaj, Kerry, nic mi nie jest… Może trochę. Ale to zaraz przejdzie. – Przygryzła wargi: – Czuje się, jakbym coś złego zjadła – przyznała. – Wiesz, ostatnio… jem co jest. I jeśli jestem u Macmillanów to skrzaty o to dbają, ale nie wszędzie jest tak kolorowo.
W Oazie brakowało wszystkiego, z jedzeniem włącznie. Czasem przemycała coś z kuchni, ale nie chciała nadużywać gościnności swoich gospodarzy. Zwłaszcza, że – z tego co Gwen wiedziała – rodzina i tak pomagała Zakonowi jak tylko była w stanie. Rozumiała jednak, że rozdanie całego majątku byłoby głupim posunięciem. Jeśli zubożeją, nie będą w stanie pomagać na taką skalę.
Ruszyła za Kerstin, mając cały czas nadzieję, że uda jej się szybko wywinąć z jej pielęgniarskich szponów. Już po chwili wyszły na świeże powietrze, aby następnie kierować się do znajdującej się na zewnątrz szopy.
– Kerry, możesz, ale masz przecież sporo osób w kolejce i… i nie chce im zabierać twojego czasu, bardziej cię potrzebują – podzieliła się swoja obawą. – T… tak, może mógłby pomoc. – Właściwe już wcześniej mogła wziąć coś zapobiegawczo. A teraz zmarnuje czas Kerstin oraz będzie pewnie z jej rozkazu uziemiona na co najmniej kilka dni. Na Merlina, czemu choroba musiała ją wziąć akurat teraz, w trakcie lata i wojny?
Gdy dotarły do szopy, Gwen zaczęła rozkładać eliksiry i przedmioty. Wszystkie były w dobrym stanie. Kilka kolorowych fiolek, które wymagały pilnego schowania, parę opatrunków, dobrze opakowane skalpele. To wszystko powinno, mniej lub bardziej, przydać się Alexowi i jego współpracownikom.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Leśna lecznica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica