Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Przedsionek
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przedsionek
Nie za duży korytarzyk, który służy jako poczekalnia. Pomieszczenie jest bardzo schludne, znajduje się w nim kilka krzeseł i kominek podpięty do sieci Fiuu, a na ścianie wisi parę ramek zawierających anatomiczne ryciny i rysunki z zielników. Są dni, kiedy pomieszczenie zapełnione jest po brzegi, a potrzebujący stoją również i na zewnątrz niewielkiego budynku. Z pomieszczenia można przejść do gabinetu uzdrowicielskiego lub malutkiej łazienki. Tuż obok drzwi wejściowych zawieszony jest złoty dzwoneczek – pociągnięcie za łańcuszek sprawi, że rozbrzmi on czystym dźwiękiem, informując uzdrowicieli o przybyciu kolejnego pacjenta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Był to kolejny, można by powiedzieć typowy dzień pracy w Lecznicy - przewijająca się rzesza osób z przeróżnymi dolegliwościami, stali pacjenci proszący o skontrolowanie ich postępujących lub ustępujących schorzeń, a także nowi potrzebujący pomocy, czy też poszukujący diagnozy, która ułatwi im dalsze funkcjonowanie. Wbrew pozorom dla wielu osób samo nazwanie ich schorzenia dawało poczucie, że ich problem jest rozwiązywalny, no bo przecież skoro istniała na to nazwa, to z dużym prawdopodobieństwem ktoś ma tak jak oni i są na to metody leczenia. Logika dość prosta i często zgodna ze stanem faktycznym, choć bywały smutne, mroczne obszary zdrowia, gdzie nauka ani magia nie sięgnęły wystarczająco, aby sobie z nimi poradzić. Choć... kto wie? Marlowe od wielu lat poruszał się przede wszystkim w obszarze magicznego uzdrowicielstwa, a mugolskie, naukowe podejście nadal ukrywało przed nim swój bogaty zbiór wiedzy, przede wszystkim tych bardziej zaawansowanych metod leczenia. Ojciec nie zdołał przekazać mu całej swojej wiedzy, wiele zagadnień wydawało się Olliemu nadal zbyt abstrakcyjnych, zwłaszcza jeśli dotyczyły one farmacji i chemii. Zdawało się jednak, że w magicznym świecie sztuka lecznicza wygląda całkowicie inaczej - skomplikowane powiązania magiczne, właściwości składników i wpływy odpowiednich układów ciał niebieskich na efekty zdrowotne mogły brzmieć dla mugoli całkowicie abstrakcyjnie, dla czarodziejów natomiast miały o wiele większy i głębszy sens. Mało tego, często były to kwestie całkowicie logiczne! Marlowe przez lata pragnął połączyć koncepcje mugolskiej medycyny z magiczną, chcąc stworzyć z ojcem coś na wzór kliniki, ale plan ten nigdy miał już się nie udać...
Spisywał właśnie ostatnią dokumentację z dzisiejszej pracy w gabinecie, uprzednio doprowadzając budynek do porządku. Miał tego dnia przyjąć jeszcze jedną, planowaną pacjentkę, która prosiła o udzielenie psychicznego wsparcia i pomocy z jakimś poważnym problemem w formie terapii. Ostatnimi czasy zdawać by się mogło, że Ollie przywykł już do ciągłej pracy, sam rytm dnia nie pozwalał mu się w jakikolwiek sposób z niej wybić. Rutyną już dla niego było zajmowanie się pacjentami, życie zdawało się wręcz nie mieć dla niego innej formy egzystencji. Inną kwestią było jednak podejmowanie osób do pracy magipsychiatrycznej, do której co prawda regularnie się kształcił, ale nadał podejmował się jej niejako intuicyjnie, ryzykownie, z pewną obawą. Zawsze jednak informował swoich potencjalnych pacjentów o tym, że nie ukończył studiów - jak do tej pory nikomu to nie przeszkadzało, ale zawsze należało brać poprawkę na to, że ktoś może nie chcieć pomocy od osoby bez formalnego wykształcenia. Zdaje się jednak że w tych czasach, papiery z Ministerstwa (dla niektórych) przestały mieć szczególne znaczenie.
Ollie Marlowe
Zawód : uzdrowiciel i magipsychiatra w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie do końca umiała powiedzieć, co dokładnie się stało, gdzie właśnie była i jak się tu znalazła. Po odstawieniu ludzi na miejsce, po zajęciu się wszystkimi, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy, postanowiła pójść na spacer. Gdzie, dokąd, po co, teraz już to nie obchodziło jej nawet w najmniejszym stopniu. Przemierzała lasy, ciesząc się z zimna, pozwalając sobie na wymarznięcie tak, jak normalnie nie pozwalała. Na statku i tak bywało dziwne, ale przecież to nic niezwykłego, takie były warunki. Nie pamiętała nawet, jak dorwała kawałek pergaminu aby w ogóle list wysłać do Olliego, nie wiedziała też nawet, jak dokładnie dostała się do Doliny, ani czemu w sumie wybrała się do lecznicy. Potrzebowała rozmowy. Ogarnięcia. Czegokolwiek. Może wystarczy, że będzie musiała się zająć sobą na dziś wieczór. Może nie?
Pamiętała słowa skierowane w jej kierunku, ale im dłużej się nad nimi zastanawiała, tym bardziej roztrząsała wszystko, każde słowo rozbierając na mniejsze części i starając się dojść do tego, co może powiedzieć o sobie. O innych. Jak teraz miało wyglądać jej życie. Czy wszystko miało teraz stać się gorsze przez to, kim miała się właśnie stać. Czy to było rzeczywiście tak łatwe? Czy tylko próbowała sobie wmawiać coś, co nigdy nie miało sensu, a jednak..czy jej uczucia miały być ważne? Ostrożnie przeszła przez wejście do tego miejsca, czując się jakby miała teraz traktować żywe zwierzę, ostrożnie przechodząc z jednego miejsca na drugie. W dziwny odruchu wyciągnęła dłoń aby dotknąć powierzchni ściany, tak jakby chciała się upewnić, że naprawdę znajduje się w miejscu.
Otworzyła drzwi do pomieszczenia, gdzie wiedziała, że będzie siedział Ollie, orientując się dość szybko, że wcale nie było to uprzejme, dlatego zaraz też wyszła, stukając w drzwi i wchodząc dopiero wtedy, kiedy usłyszała możliwość wejścia do środka. Przedstawiała sobą smętny widok nieszczęścia, tak jakby coś przeciągnęło ją po ziemi, włosy lepiły jej się do twarzy, a twarz była poczerwieniała od mrozu. W spojrzeniu jednak nie było twardości przeznaczonej na takie sytuacje, a raczej zagubienie i rozbieganie. Czy chociaż na tę jedną okazję zmarli nie mogli sobie odpuścić?!
- Mogę usiąść? – Pytanie, w przeciwieństwie do jej obecnego stanu, wydawało się jasne i rzeczowe, dlatego przynajmniej mogło się zapowiadać, że rozmowa będzie całkiem ogarnięta. Z jednej strony. – Przepraszam, że tak nagle…ale potrzebowałam… - Czego w zasadzie? Nie wiedziała.
Pamiętała słowa skierowane w jej kierunku, ale im dłużej się nad nimi zastanawiała, tym bardziej roztrząsała wszystko, każde słowo rozbierając na mniejsze części i starając się dojść do tego, co może powiedzieć o sobie. O innych. Jak teraz miało wyglądać jej życie. Czy wszystko miało teraz stać się gorsze przez to, kim miała się właśnie stać. Czy to było rzeczywiście tak łatwe? Czy tylko próbowała sobie wmawiać coś, co nigdy nie miało sensu, a jednak..czy jej uczucia miały być ważne? Ostrożnie przeszła przez wejście do tego miejsca, czując się jakby miała teraz traktować żywe zwierzę, ostrożnie przechodząc z jednego miejsca na drugie. W dziwny odruchu wyciągnęła dłoń aby dotknąć powierzchni ściany, tak jakby chciała się upewnić, że naprawdę znajduje się w miejscu.
Otworzyła drzwi do pomieszczenia, gdzie wiedziała, że będzie siedział Ollie, orientując się dość szybko, że wcale nie było to uprzejme, dlatego zaraz też wyszła, stukając w drzwi i wchodząc dopiero wtedy, kiedy usłyszała możliwość wejścia do środka. Przedstawiała sobą smętny widok nieszczęścia, tak jakby coś przeciągnęło ją po ziemi, włosy lepiły jej się do twarzy, a twarz była poczerwieniała od mrozu. W spojrzeniu jednak nie było twardości przeznaczonej na takie sytuacje, a raczej zagubienie i rozbieganie. Czy chociaż na tę jedną okazję zmarli nie mogli sobie odpuścić?!
- Mogę usiąść? – Pytanie, w przeciwieństwie do jej obecnego stanu, wydawało się jasne i rzeczowe, dlatego przynajmniej mogło się zapowiadać, że rozmowa będzie całkiem ogarnięta. Z jednej strony. – Przepraszam, że tak nagle…ale potrzebowałam… - Czego w zasadzie? Nie wiedziała.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dźwięk otwieranych drzwi wejściowych od Lecznicy zasygnalizował mu szybko, że przewidziana na dzisiejszy wieczór pacjentka najprawdopodobniej się właśnie pojawiła. Lekka obawa podrażniła mu żołądek, której postarał się szybko wyzbyć głębokim, przeponowym oddechem. Ta jednak nie zamierzała całkowicie ustąpić tego dnia, jak to zwykle bywało u niego podczas terapeutycznych wizyt. Dopóki nie nabierze większej wprawy i pewności siebie, dopóty lęk z wykonywania swojego zawodu nie zniknie.
Nie musiał czekać długo, kobieta natychmiast wpadła do pomieszczenia i równie szybko zorientowała się, że nie należało to do najkulturalniejszych zachowań. Ollie jednak starał się zachować pełen profesjonalizm, i choć zdecydowanie go to zaskoczyło, swoją mimiką tego nie okazywał. Zdawał sobie sprawę z różnego stanu psychicznego i emocjonalnego pacjentów, a także z wpływu społeczeństwa, kultury i wychowania na ich zachowanie. Mógł co prawda wmawiać sobie że nic go nie zaskoczy, ale byłoby to kłamstwem. Wiele spraw zaskakiwało go regularnie, różnica polegała na tym, że potrafił się im później przyjrzeć z dystansem i perspektywą, przeanalizować i spróbować wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Thalia w tym przypadku kierowała się najprawdopodobniej nawykiem, a jej uwaga była skupiona w zupełnie innym miejscu. Dopiero gdy wpuścił ją do gabinetu, zgodnie z pewnymi zasadami kultury, zauważył że wyglądała bardzo marnie. Zmartwienie to chyba najdelikatniejsze określenie, jakim można było ją opisać, bliżej jej było do osoby, która w krótkim czasie doświadczyła niewyobrażalnego cierpienia i zdecydowanie nie potrafiła poukładać sobie wszystkiego w głowie. Nie mógł się też dziwić, szalała wojna i musiał brać znaczną poprawkę na taki stan rzeczy, bo ludzie doświadczali naprawdę makabrycznych scen i sytuacji, a traumy powracały nie tylko w koszmarach, ale też na jawie. Należało jednak wszystkiego się od kobiety dowiedzieć i nie zakładać niczego z góry, nie zajmował się w końcu wróżbiarstwem.
- Bardzo proszę, przygotowałem dla Pani miejsce. - podniósł się ze swojego krzesła i wskazał na jedną z kozetek przy zielonej kotarze. - Widzę że musiała Pani przejść kawał drogi, na pewno Pani zmarzła. Nazywam się Ollie Marlowe. - zaczął rozmowę spokojnym, wyrozumiałym tonem. W międzyczasie przygotował kubek wrzątku i wręczył go kobiecie do rąk. Sam też sięgnął po swój dopity do połowy napój i przysunął krzesło pod kozetkę, siadając obok Thalii w komfortowej odległości, prawdopodobnie około półtora metra. Przyjrzał się jej uważnie jeszcze raz, teraz już ze zdecydowanie bliższej odległości mogąc wyłapać więcej szczegółów jej wyglądu, wyrazu twarzy i nieco nieobecnego spojrzenia. Słowa padające z jej ust dawały blondynowi dość jasny sygnał zagubienia.
- Rozmowy? Pomocy? Wsparcia? - wymieniał powoli słowa, dzieląc każde przerwą i pozwalając mu w pełni wybrzmieć. Ollie czuł, że kobieta doskonale wie czego potrzebuje, ale nie jest w stanie tego w tym momencie zwerbalizować. A do przyczyn tych należało powoli o stopniowo dochodzić, nieinwazyjnie, z szacunkiem i empatią.
- Mogę zauważyć że coś chodzi Pani po głowie, coś co sprawiło że napisała Pani do mnie list i przyszła właśnie tutaj. Czy to jest to, o czym chciałaby Pani ze mną porozmawiać? - oparł łokcie o kolana nachylając się nieznacznie w jej kierunku, w dłoniach trzymając ciepły kubek letniej wody. Wyraz twarzy miał spokojny i wyrozumiały, podobnie jak ton głosu w którym dało się wyczuć również ciekawość i zainteresowanie drugą stroną.
Nie musiał czekać długo, kobieta natychmiast wpadła do pomieszczenia i równie szybko zorientowała się, że nie należało to do najkulturalniejszych zachowań. Ollie jednak starał się zachować pełen profesjonalizm, i choć zdecydowanie go to zaskoczyło, swoją mimiką tego nie okazywał. Zdawał sobie sprawę z różnego stanu psychicznego i emocjonalnego pacjentów, a także z wpływu społeczeństwa, kultury i wychowania na ich zachowanie. Mógł co prawda wmawiać sobie że nic go nie zaskoczy, ale byłoby to kłamstwem. Wiele spraw zaskakiwało go regularnie, różnica polegała na tym, że potrafił się im później przyjrzeć z dystansem i perspektywą, przeanalizować i spróbować wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Thalia w tym przypadku kierowała się najprawdopodobniej nawykiem, a jej uwaga była skupiona w zupełnie innym miejscu. Dopiero gdy wpuścił ją do gabinetu, zgodnie z pewnymi zasadami kultury, zauważył że wyglądała bardzo marnie. Zmartwienie to chyba najdelikatniejsze określenie, jakim można było ją opisać, bliżej jej było do osoby, która w krótkim czasie doświadczyła niewyobrażalnego cierpienia i zdecydowanie nie potrafiła poukładać sobie wszystkiego w głowie. Nie mógł się też dziwić, szalała wojna i musiał brać znaczną poprawkę na taki stan rzeczy, bo ludzie doświadczali naprawdę makabrycznych scen i sytuacji, a traumy powracały nie tylko w koszmarach, ale też na jawie. Należało jednak wszystkiego się od kobiety dowiedzieć i nie zakładać niczego z góry, nie zajmował się w końcu wróżbiarstwem.
- Bardzo proszę, przygotowałem dla Pani miejsce. - podniósł się ze swojego krzesła i wskazał na jedną z kozetek przy zielonej kotarze. - Widzę że musiała Pani przejść kawał drogi, na pewno Pani zmarzła. Nazywam się Ollie Marlowe. - zaczął rozmowę spokojnym, wyrozumiałym tonem. W międzyczasie przygotował kubek wrzątku i wręczył go kobiecie do rąk. Sam też sięgnął po swój dopity do połowy napój i przysunął krzesło pod kozetkę, siadając obok Thalii w komfortowej odległości, prawdopodobnie około półtora metra. Przyjrzał się jej uważnie jeszcze raz, teraz już ze zdecydowanie bliższej odległości mogąc wyłapać więcej szczegółów jej wyglądu, wyrazu twarzy i nieco nieobecnego spojrzenia. Słowa padające z jej ust dawały blondynowi dość jasny sygnał zagubienia.
- Rozmowy? Pomocy? Wsparcia? - wymieniał powoli słowa, dzieląc każde przerwą i pozwalając mu w pełni wybrzmieć. Ollie czuł, że kobieta doskonale wie czego potrzebuje, ale nie jest w stanie tego w tym momencie zwerbalizować. A do przyczyn tych należało powoli o stopniowo dochodzić, nieinwazyjnie, z szacunkiem i empatią.
- Mogę zauważyć że coś chodzi Pani po głowie, coś co sprawiło że napisała Pani do mnie list i przyszła właśnie tutaj. Czy to jest to, o czym chciałaby Pani ze mną porozmawiać? - oparł łokcie o kolana nachylając się nieznacznie w jej kierunku, w dłoniach trzymając ciepły kubek letniej wody. Wyraz twarzy miał spokojny i wyrozumiały, podobnie jak ton głosu w którym dało się wyczuć również ciekawość i zainteresowanie drugą stroną.
Ollie Marlowe
Zawód : uzdrowiciel i magipsychiatra w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była już wcześniej w Lecznicy i nie była to jej pierwsza wizyta, a mimo wszystko, wciąż to miejsce wydawało się jej zupełnie obce, tak jakby wchodziła do cudzego świata, ingerowała w coś, co miało być dla niej jakkolwiek zamknięte i odsunięte. Pewnie nie miała racji, pewnie powinna sobie powtarzać, że to wcale nie było coś nieznajomego i obcego, a jednocześnie…nie potrafiła powiedzieć, aby do końca rozumiała, czemu tu się znajduje i co tu się działo. Trochę jakby jej oczy widziały, ale rozum nie do końca potrafił rozpoznać, co działo się dookoła. Przeszła więc korytarze nie zwracając się do nikogo, niemal nie widząc, że wpadała na przedmioty, tylko po to aby dotrzeć na miejsce gdzie mogła dotrzeć do…właśnie, kogo?
Spoglądała na Olliego z mieszaniną różnych uczuć, z brakiem zrozumienia, z zaniepokojeniem, ze wszystkim, co mogłoby wskazywać, że gotowa jest zaatakować gdyby tylko to miało być problemem. A jednocześnie nie przejawiała agresji ani innego zachowania. Nie była tutaj po to, aby kogokolwiek skrzywdzić, a już na pewno nie samego Marlowe. Jeszcze parę lat, dni, a może nawet i godzin temu powiedziałaby, że chociaż biła się często, tak naprawdę nigdy nie zrobiłaby nikomu krzywdy, ale to wcale nie była prawda. Nie od wieczoru w lesie, kiedy wydawało się, że i tę ostatnią granicę potrafiła przekroczyć. Ale to była…to były złe osoby, prawda? Chciała się łudzić, że w takich wypadkach patrzyłaby na to inaczej, ale to również nie była prawda.
Wskazane jej miejsce przykuło jej spojrzenie, ale ostrożnie przysiadła na brzegu, nie będąc na tyle zrelaksowaną, aby całkowicie się położyć i udawać, że nic się nie dzieje. Delikatnie złapała kubek w swoje dłonie, lekko i nieco bezmyślnie kołysząc naczyniem, tak aby spojrzeć na to, jak ciecz w środku wydaje się poruszać tak jakby to było coś prostego, na czym jednak mogła się skupić. Wydawało się, że nawet go nie słucha, ale to wcale nie była prawda, gdy jednak ostatecznie spojrzała na niego, coś istotnie przyszło jej do głowy.
Ostrożnie wyciągając dłoń, rozpięło nieco guzików płaszcza, ujawniając płytkie i ostrożnie przygotowane rozcięcie, nieco zaleczone i zalepione, ale wciąż dość widoczne i babrzące się. Dopiero po chwili rozpoznała, że na pewno nie był to najlepszy widok na świeżo, ale trochę było już za późno na to, aby to zmieniać.
- Przepraszam, że jeszcze zmienię temat, ale da się to…wyleczyć? – Westchnęła ostrożnie, chcąc przynajmniej to jedno mieć z głowy, nie martwić się nad tym już dłużej. Może nawet nie wdało się żadne zakażenie? Miło by było.
- Tak, to chyba to wszystko wymienione. – Nie było jednego uczucia, którym mogłaby cokolwiek opisać to, co się w niej zadziało. Przynajmniej teraz mogła odpowiadać bardziej na zadawane pytania, co było o wiele łatwiejsze od tego, gdyby sama miała o tym opowiadać. Ostrożnie napiła się wody, dłonią przesuwając to w górę, to w dół naczynia, spoglądając na niego.
- Nie wiem nawet jak zacząć, zdarzyło się…dużo – przełknęła ślinę – i nie do końca spałam, więc nawet chyba nie wiem, która jest godzina. Czy przeszkadzam? – Tak jakby w chwili obecnej miało to jakieś znaczenie, skoro już tu była. – To…będzie ciężka rozmowa. – Niby to był jego zawód ale czy na pewno chciał o tym wiedzieć? Niektóre sekrety ciążyły o wiele bardziej.
Spoglądała na Olliego z mieszaniną różnych uczuć, z brakiem zrozumienia, z zaniepokojeniem, ze wszystkim, co mogłoby wskazywać, że gotowa jest zaatakować gdyby tylko to miało być problemem. A jednocześnie nie przejawiała agresji ani innego zachowania. Nie była tutaj po to, aby kogokolwiek skrzywdzić, a już na pewno nie samego Marlowe. Jeszcze parę lat, dni, a może nawet i godzin temu powiedziałaby, że chociaż biła się często, tak naprawdę nigdy nie zrobiłaby nikomu krzywdy, ale to wcale nie była prawda. Nie od wieczoru w lesie, kiedy wydawało się, że i tę ostatnią granicę potrafiła przekroczyć. Ale to była…to były złe osoby, prawda? Chciała się łudzić, że w takich wypadkach patrzyłaby na to inaczej, ale to również nie była prawda.
Wskazane jej miejsce przykuło jej spojrzenie, ale ostrożnie przysiadła na brzegu, nie będąc na tyle zrelaksowaną, aby całkowicie się położyć i udawać, że nic się nie dzieje. Delikatnie złapała kubek w swoje dłonie, lekko i nieco bezmyślnie kołysząc naczyniem, tak aby spojrzeć na to, jak ciecz w środku wydaje się poruszać tak jakby to było coś prostego, na czym jednak mogła się skupić. Wydawało się, że nawet go nie słucha, ale to wcale nie była prawda, gdy jednak ostatecznie spojrzała na niego, coś istotnie przyszło jej do głowy.
Ostrożnie wyciągając dłoń, rozpięło nieco guzików płaszcza, ujawniając płytkie i ostrożnie przygotowane rozcięcie, nieco zaleczone i zalepione, ale wciąż dość widoczne i babrzące się. Dopiero po chwili rozpoznała, że na pewno nie był to najlepszy widok na świeżo, ale trochę było już za późno na to, aby to zmieniać.
- Przepraszam, że jeszcze zmienię temat, ale da się to…wyleczyć? – Westchnęła ostrożnie, chcąc przynajmniej to jedno mieć z głowy, nie martwić się nad tym już dłużej. Może nawet nie wdało się żadne zakażenie? Miło by było.
- Tak, to chyba to wszystko wymienione. – Nie było jednego uczucia, którym mogłaby cokolwiek opisać to, co się w niej zadziało. Przynajmniej teraz mogła odpowiadać bardziej na zadawane pytania, co było o wiele łatwiejsze od tego, gdyby sama miała o tym opowiadać. Ostrożnie napiła się wody, dłonią przesuwając to w górę, to w dół naczynia, spoglądając na niego.
- Nie wiem nawet jak zacząć, zdarzyło się…dużo – przełknęła ślinę – i nie do końca spałam, więc nawet chyba nie wiem, która jest godzina. Czy przeszkadzam? – Tak jakby w chwili obecnej miało to jakieś znaczenie, skoro już tu była. – To…będzie ciężka rozmowa. – Niby to był jego zawód ale czy na pewno chciał o tym wiedzieć? Niektóre sekrety ciążyły o wiele bardziej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
25 KWIETNIA
To nie był mój dzień, miesiąc, ani nawet rok. Do diabła, czasem myślałam, że to nie było moje życie, choć wtedy za każdym razem chciałam dać sobie linijką po dłoniach za karę, bo dorosłej kobiecie nie wypada, mimo wszystko, podobnie się umartwiać. Nie bez powodu narzekałam w duchu, gdy obdarzone melancholijnym usposobieniem przyjaciółki popadały w otchłań depresyjnych czerni; a może podświadomie po prostu uważałam, że miałam spośród nich najgorzej i żadnej innej nie należała się chwila zasłużonego westchnienia nad trudami dnia codziennego? Hector mógłby zdiagnozować u mnie egocentryzm w upajaniu się smutkiem przy takich spotkaniach, na szczęście jednak dzisiaj nie było go u mojego boku, bo gdyby był, niechybnie oberwałby czymś ciśniętym w swoim kierunku. Szalikiem, który zamotał się na wieszaku po zimie, może nawet kaloszem, których nie ułożyłam po ostatniej wycieczce do ogrodu, zapominając jak przyrzekałam sobie, że zrobię to po kolacji. A jednak teraz czułam się absolutnie usprawiedliwiona w ponurości, gdy na rowerze przemierzałam ścieżkę do położonej blisko mojego domu Leśnej Lecznicy, z nosem czerwonym jak pomidor i gorączką rozsadzającą mnie od środka na milion możliwych sposobów, z czego żaden nie był przyjemny. Orpheus wylądował u sąsiadki na niezapowiedzianej wizycie; chwała Merlinowi za poczciwą panią Campbell, bez której nie ruszyłabym się za próg, dalej uparcie lecząc się domowymi sposobami. Sposobami, które nie przynosiły rezultatów, a którym wściekle nakazywałam je przynieść, bo przecież tak sobie zażyczyłam. Sama z siebie nie byłam w stanie zauważyć jaka w chorobie bywałam okropna, nabuzowana jak osa, nie, gorzej! Jak szerszeń spragniony krwi.
Z trudem, wycisnąwszy z siebie litry potu, dotarłam wreszcie do lecznicy, którą zapamiętałam jako położoną znacznie bliżej, tymczasem każdy nacisk na pedały zdawał się wydłużać ten dystans co najmniej do Irlandii. Wspinając się do drzwi zakaszlałam głośno w rękaw swetra, który prawie z siebie zerwałam, kiedy tylko dostałam się do środka; panująca tu temperatura wydała mi się wręcz tropikalna w porównaniu do chłodu późnego popołudnia w tym pozbawionym pogodowego sensu miesiącu. Rzężący w oskrzelach chrobot, którego nie mogłam z siebie wykrztusić, z minuty na minutę doskwierał mi coraz bardziej; otarłam zroszone drobinkami potu czoło i akurat zauważyłam na horyzoncie kobietę odzianą w fartuszek kojarzący mi się z pielęgniarskim, więc zasłoniłam usta dłonią, a drugą uniosłam, żeby zatrzymać ją w ruchu.
- Przepraszam - zagadnęłam z trudem, mając wrażenie, że brzmię jak dziewięćdziesięcioletnia palaczka, której na dodatek ciekło z nosa. W szkarłacie gorączki malowanym na twarzy jakby zniknęły wszystkie piegi, oczy z kolei miałam przeszklone, równie czerwone, po prostu chore. - Czy można u państwa dostać się do - kaszlnęłam, Merlinie, miejże jakąś litość - do kogoś z marszu? Myślałam, że poradzę sobie sama, ale jak widać... - wymamrotałam niechętnie i pokręciłam głową. Właściwie do decyzji o zjawieniu się w lecznicy zachęciła mnie koleżanka strasząca myślą o Orpheusie przebywającym codziennie wokół moich zarazków, a nie chciałam wystawiać syna na dodatkowe bolączki. Swoje musiał przebyć, ale ja nie musiałam dokładać mu chorób. Wystarczy, że dokładałam mu smutków - widokiem matki, u której boku nie było ojca.
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Oh the bitter winds are coming in
And I'm already missing the summer
And I'm already missing the summer
Niektórzy mieszkańcy Doliny Godryka nazywali leśną lecznicę szpitalem i trudno było im się dziwić, ostatecznie niczego podobnego w okolicy nie było - Kerstin jednak uważała to słowo za zdecydowanie zbyt obszerne dla małego przytułku w prowizorycznie przerobionej chacie. Mieli co prawda gabinet uzdrowiciela, wciśniętą w kąt dyżurkę, stryszek, magazyn, nawet pracownię alchemika w szopie po drugiej stronie ogrodu, w którym w lecie rosły lecznicze zioła. Sala chorych była jednak jedna jedyna i zajmowała większość parteru - w bardzo rzadkich przypadkach, gdy trzeba było zatrzymać na miejscu kogoś zakaźnie chorego, zamiast odesłać go na leczenie domowe, przerabiali stryszek na izolatkę. Właściwie na miejscu, w ciepłych łóżkach, trzymać mogli tylko najciężej rannych i chorych, do drobnych spraw chodziło się osobiście, czy to na konsultację uzdrowiciela czy na czynności pielęgnacyjne, których Kerstin mimo braku magii niejednokrotnie podejmowała się sama.
Mimo tych skromnych warunków, po roku pracy przyznać musiała, że pracowali znacznie sprawniej niż na początku, wszystko było dobrze zorganizowane, tylko środki napływały z coraz większymi przerwami, bo sytuacja na rynku pogarszała się z każdym tygodniem zamiast polepszać. Już musiała czasami improwizować z opatrunkami, nie chciała sobie nawet wyobrażać jak znoszą to alchemicy pozbawieni specyficznych ingrediencji.
Dzisiaj pełniła wachtę od wczesnego ranka do późnego wieczora. Minęły najcięższe wiosenne deszcze i Kerstin z trudem utrzymywała w sali chorych zdrową temperaturę, bo otwieranie okien jedynie wpuszczało do środka ciepłe powietrze, a zaduch jakoś trzeba było rozwiewać, bo w powietrzu nieustannie unosił się zapach sztywnej pościeli, potu, krwi, ropy i chyba piołunu albo werbeny. Żałowała, że nie ma z nią dzisiaj jakiegoś pielęgniarza zaopatrzonego w różdżkę - uzdrowiciele z rzadka mieli czas na tak drobne prace jak walczenie z zapachami czy ciepłem. Pozostawało ściągać z łóżek dodatkowe koce i wieszać je na ramach łóżek zanim wieczorem temperatura znowu spadnie w okolice zera, jak to miała w zwyczaju o tej porze roku.
Była dzisiaj bardzo zapracowana, więc nie od razu zwróciła uwagę na nową twarz, młodą kobietę, która zatrzymała ją w biegu. Spojrzała na nią swoimi nieco już podkrążonymi oczami, podpierając dłonie na biodrach i krytycznie przyglądając się kroplom potu na jej zaczerwienionym czole.
- Czy ma pani gorączkę? - spytała cicho, by nie obudzić śpiących, bo nie pamiętała już, czy kobieta była nową pacjentką i została już zbadana przez jakiegoś uzdrowiciela. Za chwilę okazało się, że w istocie dopiero co przyszła; a że uzdrowiciele akurat mieli naradę, musiała usadzić ją samodzielnie. Na próbę przyłożyła jej wierzch dłoni do czoła. Gorączka jak nic. - A można, oczywiście, że można. Uzdrowiciel przyjdzie do pani za jakieś dwadzieścia minut, do pół godziny najdalej. Podejdzie pani ze mną, jeśli mogę prosić, zrobimy badanie. - Westchnęła milcząco, gdy z gardła kobiety wydobył się chroboczący kaszel. Oby nie zapalenie płuc, pomyślała, bo tego by im tu tylko brakowało, gdy pacjenci z ledwością mieścili się na sali. - Tutaj za tę kotarę, może sobie pani usiąść na krzesełku - Schowały się za zasłoną w grochy, gdzie zaoferowała kobiecie drewniany taboret i szklankę letniej wody z jednym tycim listkiem mięty. - Jak się pani nazywa? Co się dzieje? - spytała oszczędnie, dając jej opisać rzecz własnymi słowami zanim zada więcej pytań.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Przedsionek
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica