Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
Tu coś będzie
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
[bylobrzydkobedzieladnie]
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Ostatnio zmieniony przez Francesca Borgia dnia 07.03.20 17:16, w całości zmieniany 1 raz
Na półkach w pomieszczeniu było dużo świec; większość z nich powoli wypalała się do końca, reszta jeszcze trochę rozświetlała łazienkę. Skóra Włoszki przypominała pomarszczony balon, z którego uszło powietrze, woda w wannie zaś niezmącona żadnym ruchem wyglądała jak szkło ozdobione płatkami róż zwiezionymi z niedawnej wyprawy, gdy już kolejną długą minutę leżała w wannie, wpatrując się pustym wzrokiem w brudny sufit. Próbowała nie myśleć, nie prowokować kolejnej fali nieznośnej migreny, jednak wydarzenia z wczorajszego wieczoru przeplatane kliszami sprzed kilku lat wracały do niej jak w kalejdoskopie. Czuła się bezsilna a przede wszystkim absolutnie nie rozumiała całej karuzeli uczuć i emocji, które nią targały. Odnosząc wrażenie, że los postanowił zagrać z nią w kości, przechylając szalę na swoją korzyść, zastanawiała się jak powinna odbić się od tego chwilowego dna i wiedziała, że prędzej czy później wreszcie wymyśli sposób, przekuwając swoją słabość w coś, co mogło ją tylko wzmocnić i uodpornić. Rzadko kiedy wpadała w podobny nastrój, depresyjne bagno, z którego potem wychodziła obronną ręką, jednak nigdy ten stan nie był spowodowany rodzinnymi sprzeczkami i spotkaniem osoby, do której sentyment mimo upływu lat powrócił z zaskakującą mocą, co zapaliło jedynie w głowie ciemnowłosej ostrzegawczą lampkę. Czy tym razem powrót do normalności miał jej zająć więcej czasu niż powinien? Wzdrygnęła się; nie mogła sobie na to pozwolić.
W miarę upływu czasu pojawiało się więcej pytań niż odpowiedzi, więcej sprzeczności niż rozwiązań, choćby to, czy rzeczywiście to, co poczuła w tamte wakacje przed laty było prawdziwe i czy to, co poczuła wczoraj spotykając Vincenta na swojej drodze oznaczało zwykły sentyment, czy może coś więcej? Czy może zwyczajnie przestraszyła się konfrontacji, której nie mogła w żaden sposób zaplanować? Jakby nie było, zdawała sobie sprawę, że była winna okłamując go i znikając wtedy bez słowa, jednak naiwnie sądziła, że świat magiczny jest przecież duży i istniała mała szansa na ponowne spotkanie. Czy to, że już wiedział kim jest, gdzie się znajduje powodowało, że będzie próbował szukać kontaktu? Nie chciała tego z jednej strony; z drugiej z kolei była ciekawa co robił i gdzie się podziewał od ostatniego spotkania. Czy poczuł wtedy coś podobnego? Ponownie ścisnęło ją w brzuchu, gdy przypominała sobie tamte beztroskie dni spędzone razem we włoskiej mieścinie. Jedyne czego była pewna w tym wszystkim to fakt, że był jedyną osobą, wobec której poczuła coś, czego teraz nawet nie potrafiła nazwać. Wychowana dość restrykcyjnie w rodzinie o określonych zasadach, nie przypominała sobie, by kiedykolwiek poruszała z którymś rodzicem temat tak banalnych pytań jak choćby to, czym jest miłość, zauroczenie, złudne uczucie. I z perspektywy czasu czasami tego żałowała, zauważając, że wyrosła na kobietę o silnym charakterze, lecz w pewnych miejscach spaczonym, z brakami w kwestiach tak prowizorycznych jak nazywanie własnych emocji. Zaburzając gładkość tafli głębokim westchnięciem i później zanurzeniem się, nie usłyszała skrzypnięcia drzwi, których w roztargnieniu zapomniała zamknąć. Chociaż w tej chwili było jej naprawdę wszystko jedno.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Coraz częściej łapała się na tym, że gdy tylko w jej życie wkradała się rutyna, czasami przyjemna, czasami nie, coś musiało ten spokój naruszyć. Umiejętnie ignorując chaos otoczenia, nerwówkę w pracy i świadomość, że widnieje w jakimś durnym rejestrze przypisana do swojej różdżki, ostatnie czego spodziewała się to kolejny raz, widok obcej sowy na parapecie. Wiedziona doświadczeniem, zamierzała przepędzić zwierzę i zignorować list, które dzierżyło ptaszysko, lecz tknięta impulsem, przejęła korespondencję. Tajemniczość treści ostatnim czasy była chyba w modzie, jednak krótka wiadomość zapisana niestarannym pismem i podpis zdradzający nadawcę, wzbudziły niepokój.
Znajomość z Francescą od pierwszego dnia była mocno specyficzna, a z perspektywy czasu, Belvina nadal nie potrafiła określić, na jakim poziomie obecnie są; gdzieś około koleżanek, które czasami rozumieją się bez słów czy przyjaciółek, cichych wspólniczek w drobnych zbrodniach przeciwko mężczyznom, gdy któryś podpadał jednej czy drugiej. Ciężko było to nazwać, jakkolwiek określić i zamknąć w ramach dobrze znanych ogółu. Nie przeszkadzało jej to jednak i tylko pod wpływem krótkiego impulsu, jakkolwiek nad tym gdybała, aby szybko odpuścić.
Patrząc ponownie na zapisane krzywo słowa, próbowała zrozumieć, co mogło się stać, by wymusić taką beznadzieję i zrezygnowanie u Borgii, która raczej z tego nie słynęła. Kto jej to zrobił?
Wyrywając się z zamyślenia, rzuciła list na blat stolika, by szybko przebrać się i opuścić mieszkanie. W większości sytuacji, które wychodziły poza jej zawód, nie rzucała się do pomocy, ale teraz domyślała się, że powinna przekroczyć próg mieszkania znajomej.
Docierając na miejsce nie wahała się, wiedząc, że Francesca posiada ten sam niebezpieczny w ostatnim czasie nawyk pozostawiania otwartych drzwi. Nie pomyliła się, bo po naciśnięciu klamki drzwi ustąpiły bez żadnego oporu.
- Francesca! – krzyknęła, dając jej znać, że właśnie wparowała do środka i nie zamierza szukać jej po wszystkich pomieszczeniach. Nie padły żadne słowa, lecz chlupot wody, był wystarczającą podpowiedzą, gdzie powinna skierować swoje kroki. Dopiero teraz zawahała się w samym progu, nie dostrzegając dziewczyny. Zamiast tego widziała świeczki w całym pomieszczeniu, przez co delikatnie uniosła brew, mając wrażenie, że wpadła w nieodpowiedniej chwili.
Rzuciła krótkie spojrzenie na wannę, dopiero zauważając sylwetkę pod wodą. Podeszła szybko, łapiąc ją za ramię i zmuszając do wynurzenia.
- Mam nadzieję, że nie próbowałaś się utopić – burknęła odrobinę zirytowana taką możliwością. Puściła ją, odsuwając się kawałek, by oprzeć się o ścianę dla komfortu obu.- Twój list był dość dramatyczny… co się stało? – spytała po chwili.
Znajomość z Francescą od pierwszego dnia była mocno specyficzna, a z perspektywy czasu, Belvina nadal nie potrafiła określić, na jakim poziomie obecnie są; gdzieś około koleżanek, które czasami rozumieją się bez słów czy przyjaciółek, cichych wspólniczek w drobnych zbrodniach przeciwko mężczyznom, gdy któryś podpadał jednej czy drugiej. Ciężko było to nazwać, jakkolwiek określić i zamknąć w ramach dobrze znanych ogółu. Nie przeszkadzało jej to jednak i tylko pod wpływem krótkiego impulsu, jakkolwiek nad tym gdybała, aby szybko odpuścić.
Patrząc ponownie na zapisane krzywo słowa, próbowała zrozumieć, co mogło się stać, by wymusić taką beznadzieję i zrezygnowanie u Borgii, która raczej z tego nie słynęła. Kto jej to zrobił?
Wyrywając się z zamyślenia, rzuciła list na blat stolika, by szybko przebrać się i opuścić mieszkanie. W większości sytuacji, które wychodziły poza jej zawód, nie rzucała się do pomocy, ale teraz domyślała się, że powinna przekroczyć próg mieszkania znajomej.
Docierając na miejsce nie wahała się, wiedząc, że Francesca posiada ten sam niebezpieczny w ostatnim czasie nawyk pozostawiania otwartych drzwi. Nie pomyliła się, bo po naciśnięciu klamki drzwi ustąpiły bez żadnego oporu.
- Francesca! – krzyknęła, dając jej znać, że właśnie wparowała do środka i nie zamierza szukać jej po wszystkich pomieszczeniach. Nie padły żadne słowa, lecz chlupot wody, był wystarczającą podpowiedzą, gdzie powinna skierować swoje kroki. Dopiero teraz zawahała się w samym progu, nie dostrzegając dziewczyny. Zamiast tego widziała świeczki w całym pomieszczeniu, przez co delikatnie uniosła brew, mając wrażenie, że wpadła w nieodpowiedniej chwili.
Rzuciła krótkie spojrzenie na wannę, dopiero zauważając sylwetkę pod wodą. Podeszła szybko, łapiąc ją za ramię i zmuszając do wynurzenia.
- Mam nadzieję, że nie próbowałaś się utopić – burknęła odrobinę zirytowana taką możliwością. Puściła ją, odsuwając się kawałek, by oprzeć się o ścianę dla komfortu obu.- Twój list był dość dramatyczny… co się stało? – spytała po chwili.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciemnowłosa walczyła sama ze sobą, czy raczej, pokonywała właśnie swoje słabości, życiowe rekordy wstrzymywania oddechu pod wodą, co czasami lubiła robić dla zwykłego sportu i spostrzeżenia ciszy, w której wsłuchiwała się w bicie serca niż denerwujące myśli, czując, że już powoli zbliża się do cienkiej granicy oddzielającej ją od utraty przytomności, gdy nagle poczuła nagłe, nieoczekiwane szarpnięcie. Nie spodziewając się nikogo poza sobą we własnym mieszkaniu, wynurzyła się szybko, na sam koniec zachłystując się wodą. Borgia miała wrażenie, że się dusi, tym razem naprawdę, nie zaś jak do tej pory, psychicznie; serce, które jeszcze przed chwilą biło miarowo, tym razem waliło jak oszalałe próbując wyrwać się z nagiej piersi, a płuca desperacko próbowały napełnić się tlenem. W pierwszej sekundzie bez skutku, w następnych – już prędzej, gdy zadziałały w niej wszelkie instynkty przetrwania, od okropnego kaszlu, po zaciśnięcie chudych palców na krawędzi wanny, żeby aby przypadkiem nie upaść z powrotem do wody. Chociaż wszystko działo się tak szybko, w jej subiektywnym odczuciu chwila z powrotem do normalności zajęła wieczność; nos wewnątrz palił nieprzyjemnie. To nim pociągnęła wodę pełną aromatycznych dodatków.
– Che diavolo... – wypluła, dopiero teraz przecierając oblepioną włosami czerwoną twarz. Głos Belvini rozpoznała od razu. – Belvina, uroczyście przysięgam, że następnym razem cię zabiję – skuliła się pośród resztek piany, spoglądając już na dziewczynę; doceniała jej troskę, ale braku nieprzemyślanego działania nie bardzo.
– Gdybym zamierzała popełnić samobójstwo, wybrałabym spektakularny sposób. Napuchnięte od wody zwłoki są nieatrakcyjne – zakaszlała ponownie, próbując nie zwracać uwagi na pieczenie w klatce piersiowej, które raczej nie opuści jej w najbliższych minutach. – Zresztą, utopienie się jest jednym z gorszych sposobów, bolesnych – wystarczająco w życiu nasłuchała się o topielcach, którzy ginęli na wodzie, o tym, co się z nią stanie, gdyby – nie daj Merlinie – natrafiła na sztorm i wpadła do wody, tak, że teraz bez problemu wybudzona ze snu potrafiłaby wyrecytować cały proces topienia się z rozdzieleniem tego na poszczególne etapy. W mniemaniu Włoszki najgorsza była pierwsza z nich; pełna świadomość i stawianie oporu. Ale czy musiała tłumaczyć to kobiecie, która utrzymywała się z ratowania ludziom życia?
– Specyfiki nie działają na migrenę, w zasadzie, już ich nie mam – przydzielony przez Blythe zapas miał starczyć na dłużej, jednak w obliczu piekielnego bólu głowy złamała podstawową zasadę i podwoiła dawkę, za co spodziewała się reprymendy. W ten sposób jednak odwlekała główny powód swojego paskudnego humoru, bo jak na razie nie dojrzała do opowiadania o niedawnym spotkaniu i równie dziwnym przebiegu.
– Che diavolo... – wypluła, dopiero teraz przecierając oblepioną włosami czerwoną twarz. Głos Belvini rozpoznała od razu. – Belvina, uroczyście przysięgam, że następnym razem cię zabiję – skuliła się pośród resztek piany, spoglądając już na dziewczynę; doceniała jej troskę, ale braku nieprzemyślanego działania nie bardzo.
– Gdybym zamierzała popełnić samobójstwo, wybrałabym spektakularny sposób. Napuchnięte od wody zwłoki są nieatrakcyjne – zakaszlała ponownie, próbując nie zwracać uwagi na pieczenie w klatce piersiowej, które raczej nie opuści jej w najbliższych minutach. – Zresztą, utopienie się jest jednym z gorszych sposobów, bolesnych – wystarczająco w życiu nasłuchała się o topielcach, którzy ginęli na wodzie, o tym, co się z nią stanie, gdyby – nie daj Merlinie – natrafiła na sztorm i wpadła do wody, tak, że teraz bez problemu wybudzona ze snu potrafiłaby wyrecytować cały proces topienia się z rozdzieleniem tego na poszczególne etapy. W mniemaniu Włoszki najgorsza była pierwsza z nich; pełna świadomość i stawianie oporu. Ale czy musiała tłumaczyć to kobiecie, która utrzymywała się z ratowania ludziom życia?
– Specyfiki nie działają na migrenę, w zasadzie, już ich nie mam – przydzielony przez Blythe zapas miał starczyć na dłużej, jednak w obliczu piekielnego bólu głowy złamała podstawową zasadę i podwoiła dawkę, za co spodziewała się reprymendy. W ten sposób jednak odwlekała główny powód swojego paskudnego humoru, bo jak na razie nie dojrzała do opowiadania o niedawnym spotkaniu i równie dziwnym przebiegu.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Wiedziała, że zaskoczenie kogoś w ten sposób może być niebezpieczne, ale w tym przypadku nie interesowało ją to. Nie miała pojęcia, co planowała Borgia, a zastając ją w takiej sytuacji, reagowała odruchowo, chcąc, aby dziewczyna wynurzyła się i wyjaśniła, co wyprawia.
Obserwowała ją uważnie, gdy znajoma próbowała złapać oddech i kaszląc, pozbyć się wody, którą najpewniej w jakiejś ilości wciągnęła do płuc. Domyślała się, jak paskudne musi to być uczucie, ale nadal nie budziło to ani odrobiny poczucia winy, że doprowadziła ją do takiego stanu. Mogła być za to zła, za równie głupie zachowanie z jej strony.
Wsparta o ścianę, przechyliła lekko głowę, pozwalając sobie na nikły uśmieszek.
- Słyszałam różne obietnice, ale taka to nowość – przyznała, nie traktując tego poważnie. Czy Francesca naprawdę mogła zrobić jej krzywdę? Wątpiła. Na tyle ją znała, aby jednak nie obawiać się Włoszki.
Pokręciła lekko głową, a uśmiech zmienił się w wyraźniejszy grymas.
- Bardziej spektakularny… Chyba nie chce wiedzieć, co przez to rozumiesz – sytuacja, gdy ktoś odbierał sobie życia była dla niej zawsze porażką, nie tylko tej osoby, ale również najbliższych, którzy nie pomogli, gdy powinni i jeśli oczywiście mogli. Temat co najmniej ciężki, dlatego nie skupiała na nim myśli zbyt długo.
Zdecydowanie nie musiała jej mówić o tym, że to bolesne lub jest jednym z gorszych sposobów. Dobrze wiedziała co dzieje się z organizmem, gdy jakimkolwiek czynnikiem zewnętrznym dochodzi do zaburzenia jego pracy. Chociaż miała za zadanie ratować życie, nie raz zdarzało jej się kalkulować, jak najmniej boleśnie można zatrzymać ów bieg. Wiedza co najmniej niepokojąca w posiadaniu uzdrowicielki, lecz ponure myśli czasami skłaniały do różnych analiz.
Skupiła ciemne tęczówki na dziewczynie, kiedy wspomniała o bólu migrenowym.
- Jak to ich nie masz? – pamiętała, ile dała jej przeciwbólowych, a minęło zdecydowanie zbyt mało czasu.- Mówiłam, żebyś nie zmieniała dawkowania sama, bo zrobisz sobie krzywdę – burknęła, poddenerwowana z tego, co właśnie słyszała.- Mogłabym załatwić ci coś mocniejszego, ale jak będziesz bawić się w samowolkę względem przyjmowania, to tego nie zrobię – stwierdziła poważnie.- Szukaj wtedy innego uzdrowiciela, który będzie miał gdzieś czy przesadzisz, czy nie – wyjaśniła, nie kryjąc zdenerwowania. Zdecydowanie za bardzo przejmowała się osobami, którym pomagała, ale cóż taka już była.
Obserwowała ją uważnie, gdy znajoma próbowała złapać oddech i kaszląc, pozbyć się wody, którą najpewniej w jakiejś ilości wciągnęła do płuc. Domyślała się, jak paskudne musi to być uczucie, ale nadal nie budziło to ani odrobiny poczucia winy, że doprowadziła ją do takiego stanu. Mogła być za to zła, za równie głupie zachowanie z jej strony.
Wsparta o ścianę, przechyliła lekko głowę, pozwalając sobie na nikły uśmieszek.
- Słyszałam różne obietnice, ale taka to nowość – przyznała, nie traktując tego poważnie. Czy Francesca naprawdę mogła zrobić jej krzywdę? Wątpiła. Na tyle ją znała, aby jednak nie obawiać się Włoszki.
Pokręciła lekko głową, a uśmiech zmienił się w wyraźniejszy grymas.
- Bardziej spektakularny… Chyba nie chce wiedzieć, co przez to rozumiesz – sytuacja, gdy ktoś odbierał sobie życia była dla niej zawsze porażką, nie tylko tej osoby, ale również najbliższych, którzy nie pomogli, gdy powinni i jeśli oczywiście mogli. Temat co najmniej ciężki, dlatego nie skupiała na nim myśli zbyt długo.
Zdecydowanie nie musiała jej mówić o tym, że to bolesne lub jest jednym z gorszych sposobów. Dobrze wiedziała co dzieje się z organizmem, gdy jakimkolwiek czynnikiem zewnętrznym dochodzi do zaburzenia jego pracy. Chociaż miała za zadanie ratować życie, nie raz zdarzało jej się kalkulować, jak najmniej boleśnie można zatrzymać ów bieg. Wiedza co najmniej niepokojąca w posiadaniu uzdrowicielki, lecz ponure myśli czasami skłaniały do różnych analiz.
Skupiła ciemne tęczówki na dziewczynie, kiedy wspomniała o bólu migrenowym.
- Jak to ich nie masz? – pamiętała, ile dała jej przeciwbólowych, a minęło zdecydowanie zbyt mało czasu.- Mówiłam, żebyś nie zmieniała dawkowania sama, bo zrobisz sobie krzywdę – burknęła, poddenerwowana z tego, co właśnie słyszała.- Mogłabym załatwić ci coś mocniejszego, ale jak będziesz bawić się w samowolkę względem przyjmowania, to tego nie zrobię – stwierdziła poważnie.- Szukaj wtedy innego uzdrowiciela, który będzie miał gdzieś czy przesadzisz, czy nie – wyjaśniła, nie kryjąc zdenerwowania. Zdecydowanie za bardzo przejmowała się osobami, którym pomagała, ale cóż taka już była.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Włoszki były nieprzewidywalne, emocjonalne, skłonne do wszystkiego, dlatego też swojej kolejnej myśli nie wypowiedziała na głos. Mogła kochać Belvinę jak siostrę, jednak gdyby musiała, byłaby skłonna postawić na szali jej życie niezależnie od późniejszych wyrzutów sumienia – czy nie nazywało się to instynktem przetrwania? Wiedziała również, że Blythe postawiona w podobnych okolicznościach, dokonałaby takiego samego wyboru; nie podejrzewała jej o altruizm i podniosłe hasła pokroju: przyjaźń ponad wszystko. Tak świat nie funkcjonował. Nie w obliczu wojny, w obliczu zagrożenia, kiedy nawet one musiały zważać na każde wyjście z pozornie bezpiecznego mieszkania. Uśmiechnęła się blado, z lekką nutą fałszu tańczącą po niemal sinych wargach. Nie chciała psuć chwili swoimi racjonalnymi tezami, szczególnie wtedy, kiedy Blythe sama postanowiła na nią naskoczyć. Wprawdzie się tego spodziewała, jednak teraz nie była pewna czy po raz kolejny przejdą przez spektakl przepraszania, obiecywania, że to już ostatni raz... mina dziewczyny na to tym razem nie wskazywała. Właściwie, Borgia nie była do końca przekonana co powinna o niej sądzić.
– Ale nie przedawkowałam i mam się dobrze, pomijając to, że byłam ofiarą nieudanego zamachu – przewróciła oczami, nie kryjąc krótkotrwałego rozbawienia. Zawsze kiedy Belvina się denerwowała, dostrzegała na jej czole poprzeczną, głęboką bruzdę, dzięki której nie była w stanie skupić się na powadze sytuacji. Z otrzeźwieniem nadeszła jednak wiadomość o szukaniu sobie innego uzdrowiciela a to nie było jej na rękę. Komfort posiadania w bliskim otoczeniu uzdrowiciela i alchemika w jednym był nieoceniony.
– Nie dąsaj się. To było silniejsze ode mnie – stwierdziła zupełnie szczerze – migreny są nie do zniesienia, ostatnio kiepsko znoszę schodzenie na ląd a potem nie mogę spać, bo jest mi niedobrze od zawrotów głowy – wyjaśniła, choć rozminęła się częściowo z prawdą. Ta była taka, że w ostatnim czasie nigdzie nie była a seria niefortunnych zdarzeń ciągnąca się od początku miesiąca nie dawała jej spokoju. Na moment nawet zamilkła powracając do wczorajszego spotkania, a później do rodzinnych waśni, żeby westchnąć ostentacyjnie.
– Podasz mi ręcznik? Moja skóra zmarszczyła się jak suszona śliwka – poprosiła a kiedy Blythe podała jej ręcznik, ostrożnie i bez skrępowania podniosła się, szybko żałując swojej decyzji. Krótkotrwałe mroczki przed oczami, będące wynikiem wcześniejszego podtopienia, były równie nieprzyjemne co przeszywające na wskroś bóle głowy. Nie upadła jednak, nie zachwiała się, zamiast tego na moment asekuracyjnie złapała się za czoło i kiedy była pewna, że już wszystko w porządku, owinęła się materiałem.
– Oderwałam cię od obowiązków? Cieszę się, że nic ci się nie stało po drodze, Bel – odezwała się znowu, przebierając się w ciepłe ubranie i przetarłszy mokre włosy ręcznikiem, zabrała się za wklepywanie w twarz specyfiku nawilżającego. Pomijając wykończony zapas eliksirów, w głębi ducha stęskniła się za przyjaciółką i najzwyczajniej potrzebowała towarzystwa. Czuła, że potrzeba wygadania się jest silniejsza; nie wiedziała tylko jak się do tego zabrać. – Jak się masz? – zaczęła więc najbardziej neutralnie jak umiała.
– Ale nie przedawkowałam i mam się dobrze, pomijając to, że byłam ofiarą nieudanego zamachu – przewróciła oczami, nie kryjąc krótkotrwałego rozbawienia. Zawsze kiedy Belvina się denerwowała, dostrzegała na jej czole poprzeczną, głęboką bruzdę, dzięki której nie była w stanie skupić się na powadze sytuacji. Z otrzeźwieniem nadeszła jednak wiadomość o szukaniu sobie innego uzdrowiciela a to nie było jej na rękę. Komfort posiadania w bliskim otoczeniu uzdrowiciela i alchemika w jednym był nieoceniony.
– Nie dąsaj się. To było silniejsze ode mnie – stwierdziła zupełnie szczerze – migreny są nie do zniesienia, ostatnio kiepsko znoszę schodzenie na ląd a potem nie mogę spać, bo jest mi niedobrze od zawrotów głowy – wyjaśniła, choć rozminęła się częściowo z prawdą. Ta była taka, że w ostatnim czasie nigdzie nie była a seria niefortunnych zdarzeń ciągnąca się od początku miesiąca nie dawała jej spokoju. Na moment nawet zamilkła powracając do wczorajszego spotkania, a później do rodzinnych waśni, żeby westchnąć ostentacyjnie.
– Podasz mi ręcznik? Moja skóra zmarszczyła się jak suszona śliwka – poprosiła a kiedy Blythe podała jej ręcznik, ostrożnie i bez skrępowania podniosła się, szybko żałując swojej decyzji. Krótkotrwałe mroczki przed oczami, będące wynikiem wcześniejszego podtopienia, były równie nieprzyjemne co przeszywające na wskroś bóle głowy. Nie upadła jednak, nie zachwiała się, zamiast tego na moment asekuracyjnie złapała się za czoło i kiedy była pewna, że już wszystko w porządku, owinęła się materiałem.
– Oderwałam cię od obowiązków? Cieszę się, że nic ci się nie stało po drodze, Bel – odezwała się znowu, przebierając się w ciepłe ubranie i przetarłszy mokre włosy ręcznikiem, zabrała się za wklepywanie w twarz specyfiku nawilżającego. Pomijając wykończony zapas eliksirów, w głębi ducha stęskniła się za przyjaciółką i najzwyczajniej potrzebowała towarzystwa. Czuła, że potrzeba wygadania się jest silniejsza; nie wiedziała tylko jak się do tego zabrać. – Jak się masz? – zaczęła więc najbardziej neutralnie jak umiała.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Cóż, ufanie komukolwiek bezgranicznie, było głupotą i proszeniem się o kłopoty. Często składając takie deklaracje, miało się z tyłu głowy pewną obawę, że w skrajnej sytuacji żadne emocje czy relacje nie będą miały znaczenia. Naturalne było, że każdy wpierw chciał ratować siebie i nawet jeśli upierało się przy innym podejściu, odruchem była potrzeba cofnięcia się, gdy coś nas zaskakiwało, nawet kiedy tym ruchem odsłanialiśmy bliską nam osobę. Dlatego czy byłaby zdziwiona, gdyby Francesca wybrała własne bezpieczeństwo? Nie. Pewnie zrobiłaby podobnie na jej miejscu, by dopiero po czasie zastanowić się nad taką, a nie inną decyzją… jeśli w ogóle rozważałaby swe zachowanie po czasie. Nie były przecież dość blisko, przyjaźń była miła, lecz nie niezbędna do życia.
Wiedziała, że Włoszka musiała spodziewać się jej złości, kiedy już zdecydowała się do wyznania, że wypiła wszystkie dawki eliksirów, które dostała dość nie dawno. Każdy uzdrowiciel, który nie wykonywał swej pracy z przymusu, musiał zareagować podobnie jak ona.
Pacjentów nie chwaliło się za głupotę…
- Świetnie.- prychnęła cicho, spoglądając na nią z czystą dezaprobatą.- Spodziewasz się gratulacji, że udało ci się nie przedawkować? – spytała odrobinę ponuro. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu, a w ostatnim czasie zdawało jej się, że wszyscy, którym pomaga właśnie, do tego dążą, aby być kolejną martwą osobą, której nie zdołała pomóc.
Skrzywiła się minimalnie, słuchając tego słabego wytłumaczenia.
- Jeśli migreny dokuczały ci, do tego stopnia mogłaś mi o tym powiedzieć lub przejść się do szpitala, ktoś by ci pomógł.- odparła, rujnując jej wyjaśnienia.- Branie czegoś, na czym się nie znasz bez kontroli to co najmniej głupota.- dodała, jedynie w duchu ciesząc się, że to tylko eliksir na migrenę, a nie coś mocniejszego.
Słysząc prośbę, sięgnęła po jeden z większych ręczników i podała jej. Z uwagą spojrzała na Borgię, gdy ta wstała z wanny i zatrzymała się na chwilę jakby w pół ruchu. Czyżby podtopiła się na tyle mocno?
Widząc, że jest już lepiej, wróciła na miejsce, opierając się znów o ścianę.
- Nie, nie oderwałaś mnie od obowiązków – zapewniła ją z pewnym spokojem, który powrócił do niej.- Też się cieszę, ale nawet gdybym miała pewność, że coś może się stać… pewnie i tak bym spróbowała przyjść, zwłaszcza po takiej wiadomości, jaką przyniosła sowa – stwierdziła, poruszając temat tego, co niezgrabnie nakreśliła znajoma. Nie lubiła, kiedy ktoś grał jej na emocjach, lecz jeśli robiła to Francesca, trzeba było się przejąć tym bardziej niż zwykle, zwłaszcza gdy mogła to robić nieświadomie.
- Jak widzisz dobrze, ale to nie istotne teraz – odparła, przyglądając jej się z uwagą.- Lepiej powiedz co u ciebie – uśmiechnęła się lekko, ukrywając zaniepokojenie za tym lekkim wygięciem warg.- I nie kręć, Francesca – dopowiedziała, aby ta nie wpadła na pomysł zbyt wykrętnej odpowiedzi.
Wiedziała, że Włoszka musiała spodziewać się jej złości, kiedy już zdecydowała się do wyznania, że wypiła wszystkie dawki eliksirów, które dostała dość nie dawno. Każdy uzdrowiciel, który nie wykonywał swej pracy z przymusu, musiał zareagować podobnie jak ona.
Pacjentów nie chwaliło się za głupotę…
- Świetnie.- prychnęła cicho, spoglądając na nią z czystą dezaprobatą.- Spodziewasz się gratulacji, że udało ci się nie przedawkować? – spytała odrobinę ponuro. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu, a w ostatnim czasie zdawało jej się, że wszyscy, którym pomaga właśnie, do tego dążą, aby być kolejną martwą osobą, której nie zdołała pomóc.
Skrzywiła się minimalnie, słuchając tego słabego wytłumaczenia.
- Jeśli migreny dokuczały ci, do tego stopnia mogłaś mi o tym powiedzieć lub przejść się do szpitala, ktoś by ci pomógł.- odparła, rujnując jej wyjaśnienia.- Branie czegoś, na czym się nie znasz bez kontroli to co najmniej głupota.- dodała, jedynie w duchu ciesząc się, że to tylko eliksir na migrenę, a nie coś mocniejszego.
Słysząc prośbę, sięgnęła po jeden z większych ręczników i podała jej. Z uwagą spojrzała na Borgię, gdy ta wstała z wanny i zatrzymała się na chwilę jakby w pół ruchu. Czyżby podtopiła się na tyle mocno?
Widząc, że jest już lepiej, wróciła na miejsce, opierając się znów o ścianę.
- Nie, nie oderwałaś mnie od obowiązków – zapewniła ją z pewnym spokojem, który powrócił do niej.- Też się cieszę, ale nawet gdybym miała pewność, że coś może się stać… pewnie i tak bym spróbowała przyjść, zwłaszcza po takiej wiadomości, jaką przyniosła sowa – stwierdziła, poruszając temat tego, co niezgrabnie nakreśliła znajoma. Nie lubiła, kiedy ktoś grał jej na emocjach, lecz jeśli robiła to Francesca, trzeba było się przejąć tym bardziej niż zwykle, zwłaszcza gdy mogła to robić nieświadomie.
- Jak widzisz dobrze, ale to nie istotne teraz – odparła, przyglądając jej się z uwagą.- Lepiej powiedz co u ciebie – uśmiechnęła się lekko, ukrywając zaniepokojenie za tym lekkim wygięciem warg.- I nie kręć, Francesca – dopowiedziała, aby ta nie wpadła na pomysł zbyt wykrętnej odpowiedzi.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Francesca dostrzegała coś zabawnego w zaistniałych okolicznościach i była gotowa przysiąc, że złość Belvini zmieszana z uporem trochę jej imponowała. Nigdy wcześniej bowiem nie miała okazji poznać przyjaciółki od tej strony, ba, czasami nawet myślała, że Blythe zwyczajnie nie miała w sobie tych cech, tymczasem wystarczyło okazać się małym ignorantem w kwestii zaleconego dawkowania kilkukrotnie spisanego przez uzdrowicielkę, żeby wyzwolić w niej małego dyktatora. Z początku siląc się na powagę słuchała uważnie tego, co przyjaciółka miała jej do przekazania i wciąż była zdania, że czarownica trochę przesadza.
– Czy przedawkowanie jest podobne do brania narkotyków? – spytała nagle czysto teoretycznie, zainteresowana tą kwestią, lecz piorunujące spojrzenie dziewczyny szybko sprowadziło ją na ziemię. Nie zamierzała jednak jej przepraszać za swój postępek, który zdarzył się zaledwie raz... może drugi.
– Następnym razem pewnie pójdę do szpitala – skłamała więc wreszcie w dobrej wierze, tylko po to, by odpuściła. Cały urok powoli zaczął zacierać się pod kolejnymi atakami wymierzonymi w jej kierunku, chociaż nie miała jej tego za złe. Nikt nie lubił, gdy jego w dziedzinie, w której się po prostu specjalizował. Chwilowo zmęczona tą dyskusją Włoszka skupiła się na wklepywaniu w ściągniętą skórę twarzy kremu, zerkając jedynie raz w lustro, na odbicie przyjaciółki. Później odwróciła się do Belvini przodem. Czy już powiedziała wszystko co musiała?
– Odsuń się – poprosiła sucho, unosząc ostrzegawczo brwi. Nie dość, że Blythe zatarasowała wejście w ciasnej łazience, tak w dodatku mogła kochać ją jak rodzoną siostrę, jednak nawet gdy Giovanna przekraczała pewną granicę rugania, zwyczajnie zaczynała się stawiać. Granica pomiędzy zdroworozsądkowym opierdalaniem a atakowaniem była niezwykle cienka i zamierzenie, czy też nie, szala zaczynała niebezpiecznie przechylać się na tę drugą stronę. Gdy Belvina ustąpiła, owinięta ręcznikiem pokuśtykała przez pół mieszkania do sypialni. Skóra, w którą zdążyła wsiąknąć nieokreślona ilość wody, w sekundzie pokryła się gęsią skórką; było zimno, nienawidziła zimna, ani tym bardziej ściekających wzdłuż kręgosłupa lodowatych kropel z mokrych, ściśle przylegających do ramion włosów. Westchnęła cicho, w odpowiedzi na słowa przyjaciółki. Nie rozumiała skąd wziął się u niej ten konkretny ton i sposób prowadzenia rozmowy, po wyjściu z dusznej łazienki dostrzegła w tym jednak szansę na upuszczenie choćby odrobiny ponurego nastroju.
– Chcesz coś do picia? Jedzenia? – spytała powracając do Belvini już ubrana w nieatrakcyjny, ale ciepły strój. – To będzie długa noc, więc zalecam zdecydowanie i przyjęcie wygodnej pozycji – oznajmiła spokojnie, że to będzie jedna z tych rozmów, jednocześnie rzuciwszy napę przytargany z sypialni gruby koc. Po pierwsze, nie zamierzała wypuszczać Blythe samej po nocy prosto na ulicę, potknięcie się o przypadkowe zwłoki było równie prawdopodobne co kontrola różdżki i z której nieustannie dochodziły odgłosy walki. Po drugie, damskie rozmowy zawsze kończyły się tak samo – upiciem, płaczem i zaśnięciem w absurdalnej, niewygodnej pozycji. Na szczęście na drugi dzień zawierały pakt milczenia, uznając, że podobne okoliczności nigdy nie miały miejsca.
– Kłamstwo, bezmyślność i huczna młodość są wybuchowym połączeniem... pomijając to, cały ten miesiąc można wsadzić psidwakowi w tyłek – stwierdziła na wstępie, przeszukując kuchenne szafki. Musiała w nich wreszcie zrobić porządek.
– Czy przedawkowanie jest podobne do brania narkotyków? – spytała nagle czysto teoretycznie, zainteresowana tą kwestią, lecz piorunujące spojrzenie dziewczyny szybko sprowadziło ją na ziemię. Nie zamierzała jednak jej przepraszać za swój postępek, który zdarzył się zaledwie raz... może drugi.
– Następnym razem pewnie pójdę do szpitala – skłamała więc wreszcie w dobrej wierze, tylko po to, by odpuściła. Cały urok powoli zaczął zacierać się pod kolejnymi atakami wymierzonymi w jej kierunku, chociaż nie miała jej tego za złe. Nikt nie lubił, gdy jego w dziedzinie, w której się po prostu specjalizował. Chwilowo zmęczona tą dyskusją Włoszka skupiła się na wklepywaniu w ściągniętą skórę twarzy kremu, zerkając jedynie raz w lustro, na odbicie przyjaciółki. Później odwróciła się do Belvini przodem. Czy już powiedziała wszystko co musiała?
– Odsuń się – poprosiła sucho, unosząc ostrzegawczo brwi. Nie dość, że Blythe zatarasowała wejście w ciasnej łazience, tak w dodatku mogła kochać ją jak rodzoną siostrę, jednak nawet gdy Giovanna przekraczała pewną granicę rugania, zwyczajnie zaczynała się stawiać. Granica pomiędzy zdroworozsądkowym opierdalaniem a atakowaniem była niezwykle cienka i zamierzenie, czy też nie, szala zaczynała niebezpiecznie przechylać się na tę drugą stronę. Gdy Belvina ustąpiła, owinięta ręcznikiem pokuśtykała przez pół mieszkania do sypialni. Skóra, w którą zdążyła wsiąknąć nieokreślona ilość wody, w sekundzie pokryła się gęsią skórką; było zimno, nienawidziła zimna, ani tym bardziej ściekających wzdłuż kręgosłupa lodowatych kropel z mokrych, ściśle przylegających do ramion włosów. Westchnęła cicho, w odpowiedzi na słowa przyjaciółki. Nie rozumiała skąd wziął się u niej ten konkretny ton i sposób prowadzenia rozmowy, po wyjściu z dusznej łazienki dostrzegła w tym jednak szansę na upuszczenie choćby odrobiny ponurego nastroju.
– Chcesz coś do picia? Jedzenia? – spytała powracając do Belvini już ubrana w nieatrakcyjny, ale ciepły strój. – To będzie długa noc, więc zalecam zdecydowanie i przyjęcie wygodnej pozycji – oznajmiła spokojnie, że to będzie jedna z tych rozmów, jednocześnie rzuciwszy napę przytargany z sypialni gruby koc. Po pierwsze, nie zamierzała wypuszczać Blythe samej po nocy prosto na ulicę, potknięcie się o przypadkowe zwłoki było równie prawdopodobne co kontrola różdżki i z której nieustannie dochodziły odgłosy walki. Po drugie, damskie rozmowy zawsze kończyły się tak samo – upiciem, płaczem i zaśnięciem w absurdalnej, niewygodnej pozycji. Na szczęście na drugi dzień zawierały pakt milczenia, uznając, że podobne okoliczności nigdy nie miały miejsca.
– Kłamstwo, bezmyślność i huczna młodość są wybuchowym połączeniem... pomijając to, cały ten miesiąc można wsadzić psidwakowi w tyłek – stwierdziła na wstępie, przeszukując kuchenne szafki. Musiała w nich wreszcie zrobić porządek.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Na co dzień nie była osobą, która szybko się denerwowała i okazywała takową złość, dlatego nie byłaby zdziwiona, gdyby Francesca przyznała na głos, że takich cech nie spodziewała się po niej. Praca uczyła cierpliwości, mieszane grono znajomych tylko podnosiło próg tego, co mogła znieść ze spokojem. Niestety dochodziło do sytuacji jak teraz, że ktoś głupio ryzykował własnym zdrowiem, nie słuchając jej rad czy wytycznych, które przecież nie przedstawiała dla własnego widzi mi się. Ignorowanie dawkowania zahaczało o skrajną nieodpowiedzialność, ale w tym przypadku na całe szczęście nie doszło do powikłań po przedawkowaniu. Eliksir, który jej dostarczała, był za słaby i nie wywołał skutków ubocznych przy zbyt dużej dawce. Chociaż tyle dobrego…
- W twoim przypadku nie… przy mocniejszych eliksirach, możliwe – odparła odrobinę niechętnie. Nie specjalizowała się w przyjmowaniu używek i eliksirach na tyle, aby móc potwierdzić, że działanie mogło być podobne. Co prawda znała z dwa czy trzy mocniejsze, które po dłuższym przyjmowaniu uzależniały jak narkotyk, ale nie było teraz potrzeby wspominania o tym.
Rzuciła jej pełne zwątpienia spojrzenie, gdy usłyszała deklarację o udaniu się do szpitala. Nie próbowała jej uwierzyć, zwłaszcza po tym, co teraz się stało i po całym przebiegu rozmowy. Pozostawało tylko liczyć, że Włoszka naprawdę zmądrzenie i następnym razem nie postąpi lekkomyślnie.
Odsunęła się, obserwując ją z lekką uwagą. Przeczucie, że coś się stało i to wcale nie błahego, powróciło znów. Znała dziewczynę już trochę czasu, widziały się w różnym stanie, prawie wypłakiwały najgorsze żale… stąd jeszcze zanim usłyszała zapewnienie, że nie będzie to łatwa rozmowa, miała pewność, że coś jest mocno nie tak.
- Jeśli to będzie taka sama noc jak poprzednie, przydałoby się coś do jedzenia, bo na pusty żołądek długo nie damy rady – stwierdziła z lekkim uśmiechem. Jeśli dotrą do żali i płaczu, była pewna, że głównie Borgii przyda się coś do zjedzenia, aby po przebudzeniu nie wrócił płacz.
Spoglądała na nią, gdy dziewczyna krzątała się po kuchni, szukając czegoś lub zwyczajnie próbując zająć czymś dłonie. Nerwowość wyraźnie jej dokuczała.
- Hm, ciekawe czy znajdzie się ktoś, komu ten miesiąc przechodzi lekko – rzuciła mimowolnie. Miała wrażenie, że kwiecień odbija się na wszystkich źle i prędzej czy później wzbudza potrzebę ponarzekania, skoro niczego innego nie da się zrobić na poprawę humoru.
- Skąd takie połączenie? – spytała, chcąc w końcu zachęcić Borgię do zagłębienia się w szczegóły i porzucenia ogólników. Rozumiała, że najpewniej temat nie jest dla niej lekki, ale przeciąganie sprawy nie miało sensu.
- W twoim przypadku nie… przy mocniejszych eliksirach, możliwe – odparła odrobinę niechętnie. Nie specjalizowała się w przyjmowaniu używek i eliksirach na tyle, aby móc potwierdzić, że działanie mogło być podobne. Co prawda znała z dwa czy trzy mocniejsze, które po dłuższym przyjmowaniu uzależniały jak narkotyk, ale nie było teraz potrzeby wspominania o tym.
Rzuciła jej pełne zwątpienia spojrzenie, gdy usłyszała deklarację o udaniu się do szpitala. Nie próbowała jej uwierzyć, zwłaszcza po tym, co teraz się stało i po całym przebiegu rozmowy. Pozostawało tylko liczyć, że Włoszka naprawdę zmądrzenie i następnym razem nie postąpi lekkomyślnie.
Odsunęła się, obserwując ją z lekką uwagą. Przeczucie, że coś się stało i to wcale nie błahego, powróciło znów. Znała dziewczynę już trochę czasu, widziały się w różnym stanie, prawie wypłakiwały najgorsze żale… stąd jeszcze zanim usłyszała zapewnienie, że nie będzie to łatwa rozmowa, miała pewność, że coś jest mocno nie tak.
- Jeśli to będzie taka sama noc jak poprzednie, przydałoby się coś do jedzenia, bo na pusty żołądek długo nie damy rady – stwierdziła z lekkim uśmiechem. Jeśli dotrą do żali i płaczu, była pewna, że głównie Borgii przyda się coś do zjedzenia, aby po przebudzeniu nie wrócił płacz.
Spoglądała na nią, gdy dziewczyna krzątała się po kuchni, szukając czegoś lub zwyczajnie próbując zająć czymś dłonie. Nerwowość wyraźnie jej dokuczała.
- Hm, ciekawe czy znajdzie się ktoś, komu ten miesiąc przechodzi lekko – rzuciła mimowolnie. Miała wrażenie, że kwiecień odbija się na wszystkich źle i prędzej czy później wzbudza potrzebę ponarzekania, skoro niczego innego nie da się zrobić na poprawę humoru.
- Skąd takie połączenie? – spytała, chcąc w końcu zachęcić Borgię do zagłębienia się w szczegóły i porzucenia ogólników. Rozumiała, że najpewniej temat nie jest dla niej lekki, ale przeciąganie sprawy nie miało sensu.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie skomentowała już słów Belvini, uznając, że już wystarczająco długo rozmawiały na temat leków, przedawkowania i jej nadużywania eliksirów, od czego zrobiła się nie tylko zmęczona, ale i rzeczywiście głodna. Chociaż jeszcze przed chwilą jedyne na co miała ochotę, to położenie się, tak okazja do wyrzucenia z siebie całej złości wydawała się odpowiednia – w doborowym towarzystwie, które ją raczej rozumiało i nie oceniało, tak przynajmniej sądziła. Jak na dobrą panią domu przystało, przygotowała zarówno alkohol, jak i zrobione przez pracownika jej siostry jedzenie w restauracji, którego nie była w stanie sama pochłaniać a potem zajęła się podgrzewaniem kremowego, serowego risotto.
– Poza tym mam przepyszne ciasto cytrynowe i sery, pasują do wina – nie proponowała, nie pytała też o zdanie, ot, jedynie informacyjnie wygłosiła to, co będą jadły w najbliższym czasie a potem w chwilowym milczeniu porozkładała wszystko na ozdobne, porcelanowe talerze.
Gdy już wszystko było gotowe na ich nieplanowane babskie spotkanie, a stolik kawowy został obstawiony wszystkimi możliwymi przysmakami i butelkami z winem, Francesca usiadła na kanapie w siadzie skrzyżnym i otuliła gołe nogi kocem, drugi z nich podając dziewczynie.
– W tym miesiącu spotykam duchy swoich byłych mężczyzn – nie musiała jej dwa razy zachęcać do tego, by zrzuciła z siebie wreszcie ciężar minionych spotkań. O ile jeden z nich nie był szczególnie problematyczny, ten drugi duch był raczej wcielonym demonem, który za wszelką cenę podjął próbę uprzykrzenia jej życia. – Jednego z nich poznałam w wakacje po śmierci mojego męża i zaczęliśmy znajomość od kłamstw, w zasadzie przez całe dwa miesiące idealnie ukrywaliśmy fakt, że pochodzimy z czarodziejskiej społeczności – westchnęła, wiedząc jak absurdalnie brzmiały jej słowa – nim mnie ocenisz, zakładałam, że to będzie jedna z tych przygód, o których nikt się nie dowie a ja zaspokoję swoje potrzeby... był turystą, nie interesowało mnie w tamtym czasie czy to mugol, czy nie mugol, chociaż domyślałam się, że nie, wiele rzeczy go zdradzało, do tego był przystojny i mądry – upiła łyk wina, patrząc spod przymrużonych powiek na przyjaciółkę; nie miała jednak pewności, że Belvina zrozumie jej tok myślenia i tę historię w ogóle – nigdy nikomu o tym nie opowiadałam – zaznaczyła – potem potwierdziły się moje domysły o jego pochodzeniu, a że zbliżał się koniec wakacji, to uciekłam zostawiając go bez pożegnania i zdradzania kim naprawdę jestem... no to ze wszystkich możliwych osób i miejsc wpadłam na niego w najmniejszej wiosce niedaleko Anglii i jak możesz się domyślać, nie był zadowolony z mojego widoku – dokończyła, robiąc przerwę na zjedzenie kolacji i danie Blythe chwili do przetrawienia informacji. – Drugi, och mamma, drugi przebija wszystkich... mam go ochotę udusić gołymi rękoma, ale wiem, że potem będę tego żałować. Nawet, jeśli ukradł mi klienta – historia, jak mogła się domyślać, dopiero się zaczynała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Poza tym mam przepyszne ciasto cytrynowe i sery, pasują do wina – nie proponowała, nie pytała też o zdanie, ot, jedynie informacyjnie wygłosiła to, co będą jadły w najbliższym czasie a potem w chwilowym milczeniu porozkładała wszystko na ozdobne, porcelanowe talerze.
Gdy już wszystko było gotowe na ich nieplanowane babskie spotkanie, a stolik kawowy został obstawiony wszystkimi możliwymi przysmakami i butelkami z winem, Francesca usiadła na kanapie w siadzie skrzyżnym i otuliła gołe nogi kocem, drugi z nich podając dziewczynie.
– W tym miesiącu spotykam duchy swoich byłych mężczyzn – nie musiała jej dwa razy zachęcać do tego, by zrzuciła z siebie wreszcie ciężar minionych spotkań. O ile jeden z nich nie był szczególnie problematyczny, ten drugi duch był raczej wcielonym demonem, który za wszelką cenę podjął próbę uprzykrzenia jej życia. – Jednego z nich poznałam w wakacje po śmierci mojego męża i zaczęliśmy znajomość od kłamstw, w zasadzie przez całe dwa miesiące idealnie ukrywaliśmy fakt, że pochodzimy z czarodziejskiej społeczności – westchnęła, wiedząc jak absurdalnie brzmiały jej słowa – nim mnie ocenisz, zakładałam, że to będzie jedna z tych przygód, o których nikt się nie dowie a ja zaspokoję swoje potrzeby... był turystą, nie interesowało mnie w tamtym czasie czy to mugol, czy nie mugol, chociaż domyślałam się, że nie, wiele rzeczy go zdradzało, do tego był przystojny i mądry – upiła łyk wina, patrząc spod przymrużonych powiek na przyjaciółkę; nie miała jednak pewności, że Belvina zrozumie jej tok myślenia i tę historię w ogóle – nigdy nikomu o tym nie opowiadałam – zaznaczyła – potem potwierdziły się moje domysły o jego pochodzeniu, a że zbliżał się koniec wakacji, to uciekłam zostawiając go bez pożegnania i zdradzania kim naprawdę jestem... no to ze wszystkich możliwych osób i miejsc wpadłam na niego w najmniejszej wiosce niedaleko Anglii i jak możesz się domyślać, nie był zadowolony z mojego widoku – dokończyła, robiąc przerwę na zjedzenie kolacji i danie Blythe chwili do przetrawienia informacji. – Drugi, och mamma, drugi przebija wszystkich... mam go ochotę udusić gołymi rękoma, ale wiem, że potem będę tego żałować. Nawet, jeśli ukradł mi klienta – historia, jak mogła się domyślać, dopiero się zaczynała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Ostatnio zmieniony przez Francesca Borgia dnia 28.06.20 16:32, w całości zmieniany 1 raz
Obserwowała, jak Włoszka krząta się po kuchni, przygotowując wszystko na wieczór, który pewnie skończy się tak jak wszystkie inne, wspólnym wylewaniem żali. Początek miały już za sobą, gdy pierwszy wstęp do tego, jak ciężki jest ostatni miesiąc zdążył wybrzmieć i zawisnąć w powietrzu, potęgując niezadowolenie.
- Nigdy nie odmówię ciastu cytrynowemu i dobremu winu – odparła, ale najbardziej szczerze. Pierwsze uwielbiała od zawsze, taka mała słabość z dzieciństwa, a do lepszych win przekonała się z czasem, gdy pewien lord postanowił, pojawiając się w jej mieszkaniu, co jakiś czas przynieść ze sobą butelkę z ów alkoholem.
Usiadła na nieludzko wygodniej kanapie, zgarniając podany koc, ale póki co nie był jej potrzebny. Słuchała ją z zaciekawieniem, bo cokolwiek się wydarzyło, musiało nieźle mieszać, skoro tak odbiło się na koleżance, że zwyczajnie musiała się wygadać komuś. Minimalnie skrzywiła się, współczując jej spotkania z byłymi, bo takowi potrafili okropnie mieszać w życiu… zwłaszcza jeśli miało się do nich jeszcze słabość. Z własnego doświadczenia wiedziała, jak bardzo jest to upierdliwe, ale potrafiła skutecznie ignorować tych, których towarzystwo przestało być akceptowalne przez nią samą. Była ciekawa czy Francesca również radziła sobie, chociaż sądząc po tym, co mówiła, szło średnio.
- Po co? – spytała, nie bardzo rozumiejąc, po co ukrywać fakt, że należało się do czarodziejskiej społeczności. Nigdy na nic takiego nie wpadła, nie pojmowała więc kompletnie jaki cel wtedy chciała osiągnąć Borgia.
- Przygoda trwająca dwa miesiące? Raczej trochę długo – stwierdziła poważnie, ale mimo to próbowała jej nie oceniać. Co wychodziło raczej słabo. Przygoda mogła być jednonocna, no ewentualnie paro… ale dwa miesiące to zdecydowanie za długi okres, a już tym bardziej, gdy nie wnikało się, z kim się sypia. Tolerancja Blythe miała swoje granice.
Uniosła delikatnie brew, kiedy Borgia przyznała się do ucieczki, kiedy wiedziała więcej o swoim towarzyszu i późniejszym spotkaniu.- Uciekłaś od mężczyzny, którego określasz jako przystojnego i mądrego? Wiesz, jak rzadko te cechy idą w parze? – rzuciła nieco żartobliwie.- Ciężka rozmowa, co? – nie wątpiła, że spotkanie kogoś takiego po czasie, nie było za przyjemne. Zwłaszcza gdy do całości dochodził ogół niezadowolenia.
Chwila ciszy jaka zapadła, gdy zajęły się jedzeniem, faktycznie była odpowiednia dla przemyślenia tego, co już usłyszała. W jakimś stopniu rozumiała Borgię i na jej miejscu w pewnych aspektach zachowałaby się identycznie.
Upiła łyk wina, które zostawiało przyjemny posmak na języku, zamieniając się znów w słuch, gdy podjęty został temat drugiego przypadku.
- Po takim wstępie, czuję, że to musi być ciekawy przypadek – stwierdziła rozbawiona. Nigdy nie słyszała, aby Francesca mówiła w taki sposób o jakimkolwiek mężczyźnie i była naprawdę zaciekawiona.- Będziesz żałować?
- Nigdy nie odmówię ciastu cytrynowemu i dobremu winu – odparła, ale najbardziej szczerze. Pierwsze uwielbiała od zawsze, taka mała słabość z dzieciństwa, a do lepszych win przekonała się z czasem, gdy pewien lord postanowił, pojawiając się w jej mieszkaniu, co jakiś czas przynieść ze sobą butelkę z ów alkoholem.
Usiadła na nieludzko wygodniej kanapie, zgarniając podany koc, ale póki co nie był jej potrzebny. Słuchała ją z zaciekawieniem, bo cokolwiek się wydarzyło, musiało nieźle mieszać, skoro tak odbiło się na koleżance, że zwyczajnie musiała się wygadać komuś. Minimalnie skrzywiła się, współczując jej spotkania z byłymi, bo takowi potrafili okropnie mieszać w życiu… zwłaszcza jeśli miało się do nich jeszcze słabość. Z własnego doświadczenia wiedziała, jak bardzo jest to upierdliwe, ale potrafiła skutecznie ignorować tych, których towarzystwo przestało być akceptowalne przez nią samą. Była ciekawa czy Francesca również radziła sobie, chociaż sądząc po tym, co mówiła, szło średnio.
- Po co? – spytała, nie bardzo rozumiejąc, po co ukrywać fakt, że należało się do czarodziejskiej społeczności. Nigdy na nic takiego nie wpadła, nie pojmowała więc kompletnie jaki cel wtedy chciała osiągnąć Borgia.
- Przygoda trwająca dwa miesiące? Raczej trochę długo – stwierdziła poważnie, ale mimo to próbowała jej nie oceniać. Co wychodziło raczej słabo. Przygoda mogła być jednonocna, no ewentualnie paro… ale dwa miesiące to zdecydowanie za długi okres, a już tym bardziej, gdy nie wnikało się, z kim się sypia. Tolerancja Blythe miała swoje granice.
Uniosła delikatnie brew, kiedy Borgia przyznała się do ucieczki, kiedy wiedziała więcej o swoim towarzyszu i późniejszym spotkaniu.- Uciekłaś od mężczyzny, którego określasz jako przystojnego i mądrego? Wiesz, jak rzadko te cechy idą w parze? – rzuciła nieco żartobliwie.- Ciężka rozmowa, co? – nie wątpiła, że spotkanie kogoś takiego po czasie, nie było za przyjemne. Zwłaszcza gdy do całości dochodził ogół niezadowolenia.
Chwila ciszy jaka zapadła, gdy zajęły się jedzeniem, faktycznie była odpowiednia dla przemyślenia tego, co już usłyszała. W jakimś stopniu rozumiała Borgię i na jej miejscu w pewnych aspektach zachowałaby się identycznie.
Upiła łyk wina, które zostawiało przyjemny posmak na języku, zamieniając się znów w słuch, gdy podjęty został temat drugiego przypadku.
- Po takim wstępie, czuję, że to musi być ciekawy przypadek – stwierdziła rozbawiona. Nigdy nie słyszała, aby Francesca mówiła w taki sposób o jakimkolwiek mężczyźnie i była naprawdę zaciekawiona.- Będziesz żałować?
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przygoda, romans, przygodny kochanek – czy było istotne to, w jaki sposób nazwała tę relację? Nie kryła zdziwienia na słowa, które padły z ust Belvinii, ale wzruszyła tylko ramionami.
– Nie gub głównego sensu – skarciła ją, wsuwając zaraz do ust kawałek ciasta. Chociaż na początku miała nadzieję, że Belvina zrozumie, jej słowa jedynie potwierdziły przypuszczenia Włoszki – najlepiej było po prostu nie poruszać tego tematu, zachowując swój sekret pomiędzy nią a człowiekiem, który był współwinny aktualnemu ponuremu samopoczuciu.
– Moja głowa jest pełna skrywanych fantazji, seks z nieznajomym to jedna z nich – odparła śmiertelnie poważnie, choć niezwykle złośliwie, i uznała, że tym samym utnie tę rozmowę, gdy z ust przyjaciółki padło następne, interesujące stwierdzenie. Przystojny i mądry mężczyzna nie był w tych czasach rzadkością; na swojej drodze spotkała już wielu takich, ale w większości byli zajęci. Co dla niej nie stanowiło żadnego problemu w myśl zasady "żona nie ściana", lecz była w mniejszości kobiet, które nie przejmowały się zachowywaniem godności, czy empatią wobec żon, czy narzeczonych swojego potencjalnego kochanka. – Powiedzmy, że odstraszyło mnie bycie miłym; takim mężczyznom wchodzę na głowę bez zawahania i szybko się nudzę, więc wyświadczyłam nam przysługę – wzruszyła ramionami, ale doskonale wiedziała, że nie to odstraszyło ją najbardziej w tej relacji. Nie czuła się jednak winna sprzedanego Blythe kłamstwa, zwłaszcza, gdy dopiero przechodziły do clou programu dzisiejszego wieczoru.
– Będę żałować i będą problemy – czuła to w kościach a zachowanie Cilliana nie pozwalało jej myśleć inaczej – nasza relacja jest skomplikowana, czasami do tego stopnia, że mnie to przerasta... mieliśmy zerwać kontakt kilka lat temu, ale najwidoczniej nasze życie emocjonalne nie może być spokojne i normalne jak u przeciętnego zjadacza chleba – napiła się wina, zdecydowanie mniej finezyjnie, niż zwykle, ignorując całą kulturę picia tego cudownego trunku; bliżej jej było teraz do marynarza w porcie, który musiał się znieczulić po ciężkiej podróży – co zabawne, ten Macnair ma tak wielkie ego jak jego kuzyn, chociaż różnią się od siebie w większości kwestii – parsknęła rozbawiona, nie wiedząc nawet, że Belvina zdołała poznać jednego z nich.
– Nie gub głównego sensu – skarciła ją, wsuwając zaraz do ust kawałek ciasta. Chociaż na początku miała nadzieję, że Belvina zrozumie, jej słowa jedynie potwierdziły przypuszczenia Włoszki – najlepiej było po prostu nie poruszać tego tematu, zachowując swój sekret pomiędzy nią a człowiekiem, który był współwinny aktualnemu ponuremu samopoczuciu.
– Moja głowa jest pełna skrywanych fantazji, seks z nieznajomym to jedna z nich – odparła śmiertelnie poważnie, choć niezwykle złośliwie, i uznała, że tym samym utnie tę rozmowę, gdy z ust przyjaciółki padło następne, interesujące stwierdzenie. Przystojny i mądry mężczyzna nie był w tych czasach rzadkością; na swojej drodze spotkała już wielu takich, ale w większości byli zajęci. Co dla niej nie stanowiło żadnego problemu w myśl zasady "żona nie ściana", lecz była w mniejszości kobiet, które nie przejmowały się zachowywaniem godności, czy empatią wobec żon, czy narzeczonych swojego potencjalnego kochanka. – Powiedzmy, że odstraszyło mnie bycie miłym; takim mężczyznom wchodzę na głowę bez zawahania i szybko się nudzę, więc wyświadczyłam nam przysługę – wzruszyła ramionami, ale doskonale wiedziała, że nie to odstraszyło ją najbardziej w tej relacji. Nie czuła się jednak winna sprzedanego Blythe kłamstwa, zwłaszcza, gdy dopiero przechodziły do clou programu dzisiejszego wieczoru.
– Będę żałować i będą problemy – czuła to w kościach a zachowanie Cilliana nie pozwalało jej myśleć inaczej – nasza relacja jest skomplikowana, czasami do tego stopnia, że mnie to przerasta... mieliśmy zerwać kontakt kilka lat temu, ale najwidoczniej nasze życie emocjonalne nie może być spokojne i normalne jak u przeciętnego zjadacza chleba – napiła się wina, zdecydowanie mniej finezyjnie, niż zwykle, ignorując całą kulturę picia tego cudownego trunku; bliżej jej było teraz do marynarza w porcie, który musiał się znieczulić po ciężkiej podróży – co zabawne, ten Macnair ma tak wielkie ego jak jego kuzyn, chociaż różnią się od siebie w większości kwestii – parsknęła rozbawiona, nie wiedząc nawet, że Belvina zdołała poznać jednego z nich.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Słysząc karcące słowa, pozwoliła sobie jedynie na minimalny uśmieszek. Nie przejmowała się tym zbytnio, przecież nie raz wysłuchiwały najdziwniejszych historii swego życia, reagując naganą na te pozornie bardziej zwykłe. Wiedziała, że nie powinna oceniać przyjaciółki przez wzgląd na romans, obojętnie z kim by to było, chociaż wieść, że przespała się z mugolem, byłaby zdecydowanie cięższa do przetrawienia.
- Aż strach co dalej – rzuciła pół żartem, czując, że tak łatwiej wybrnąć z odrobinę napiętej atmosfery, jaka pojawiła się tylko na chwilę. Określenie, że spotkanie mężczyzny przystojnego i mądrego to rzadkość, było pewną złośliwością. Zdecydowanie nie byli ginącym gatunkiem, o czym mogła się przekonać na przestrzeni lat i również w ostatnich tygodniach. To nie był jednak jej dzień na zwierzenia, chwilowo jeszcze nie dotarła do takiego momentu, by musiała wylać wszystkie żale. Dawała okazję do tego Borgii.
- Taka dobroć? Chyba faktycznie musiał ci się spodobać, skoro nie porzuciłaś go później, bo stał się nudny – to było ciekawe, ale taktownie nie próbowała, ciągnąc za język swej towarzyszki. Zamiast tego sięgnęła po kawałek ciasta, zajmując się tą słodyczą i dając Francesce czas, aby mówiła dalej.
Słuchając o drugim przypadku, mimowolnie pomyślała o Craigu. Relacja skomplikowana i stopniowo przerastająca? To było aż zbyt znajome, jak i świadomość, że w tym wszystkim nie będzie szczęśliwego zakończenia. Wygoda znajomości robiła jednak swoje, czego pewnie kiedyś przyjdzie jej pożałować.
Upijając łyk wina, odgoniła odrobinę ponure myśli, skupiając cała swoją uwagę na przyjaciółce.
- Ale chociaż się nim nie znudzisz – stwierdziła rozbawiona, nawiązując do poprzedniego z byłych Fran.- Najciężej jest zerwać kontakt z mężczyznami, którzy wywracają twoje życie do góry nogami – mruknęła na wpół nieświadomie, że słowa padły na głos, a nie pozostały jedynie w myślach. Obserwowała z lekkim rozbawieniem, jak Francesca przechyla szło i wlewa w siebie alkohol, a to było najlepsze potwierdzenie, że ktoś tu psuł jej krwi lub spędzał sen z powiek.- Wyglądasz jakby ci zależało – rzuciła znów oceniająco, lecz tym razem kierowana jedynie ciekawością, a nie naganą na to, co robi.
Słysząc nazwisko, wszelkie oznaki rozbawienia zniknęły z jej mimiki czy spojrzenia, wraz ze świadomością kto również je nosi. Pozostało jedynie odrobinę stonowane zaciekawienie.
- Macnair? Czyżby ten był mniej arogancki? – spytała, tym samym zdradzając, że jednego z nich miała okazję poznać, a o istnieniu drugiego nie miała pojęcia i w sumie nie chciała tego stanu rzeczy zmieniać.
- Aż strach co dalej – rzuciła pół żartem, czując, że tak łatwiej wybrnąć z odrobinę napiętej atmosfery, jaka pojawiła się tylko na chwilę. Określenie, że spotkanie mężczyzny przystojnego i mądrego to rzadkość, było pewną złośliwością. Zdecydowanie nie byli ginącym gatunkiem, o czym mogła się przekonać na przestrzeni lat i również w ostatnich tygodniach. To nie był jednak jej dzień na zwierzenia, chwilowo jeszcze nie dotarła do takiego momentu, by musiała wylać wszystkie żale. Dawała okazję do tego Borgii.
- Taka dobroć? Chyba faktycznie musiał ci się spodobać, skoro nie porzuciłaś go później, bo stał się nudny – to było ciekawe, ale taktownie nie próbowała, ciągnąc za język swej towarzyszki. Zamiast tego sięgnęła po kawałek ciasta, zajmując się tą słodyczą i dając Francesce czas, aby mówiła dalej.
Słuchając o drugim przypadku, mimowolnie pomyślała o Craigu. Relacja skomplikowana i stopniowo przerastająca? To było aż zbyt znajome, jak i świadomość, że w tym wszystkim nie będzie szczęśliwego zakończenia. Wygoda znajomości robiła jednak swoje, czego pewnie kiedyś przyjdzie jej pożałować.
Upijając łyk wina, odgoniła odrobinę ponure myśli, skupiając cała swoją uwagę na przyjaciółce.
- Ale chociaż się nim nie znudzisz – stwierdziła rozbawiona, nawiązując do poprzedniego z byłych Fran.- Najciężej jest zerwać kontakt z mężczyznami, którzy wywracają twoje życie do góry nogami – mruknęła na wpół nieświadomie, że słowa padły na głos, a nie pozostały jedynie w myślach. Obserwowała z lekkim rozbawieniem, jak Francesca przechyla szło i wlewa w siebie alkohol, a to było najlepsze potwierdzenie, że ktoś tu psuł jej krwi lub spędzał sen z powiek.- Wyglądasz jakby ci zależało – rzuciła znów oceniająco, lecz tym razem kierowana jedynie ciekawością, a nie naganą na to, co robi.
Słysząc nazwisko, wszelkie oznaki rozbawienia zniknęły z jej mimiki czy spojrzenia, wraz ze świadomością kto również je nosi. Pozostało jedynie odrobinę stonowane zaciekawienie.
- Macnair? Czyżby ten był mniej arogancki? – spytała, tym samym zdradzając, że jednego z nich miała okazję poznać, a o istnieniu drugiego nie miała pojęcia i w sumie nie chciała tego stanu rzeczy zmieniać.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedy słuchała sama siebie, dochodziła coraz bardziej do gorzkiego wniosku, jak nieodpowiedzialnie zachowała się podczas tamtych wakacji, lecz niezależnie od tego, że teraz zwyczajnie wyparłaby się nie tylko znajomości z Vincentem, ale tego, co między nimi zaszło, nie żałowała. Był nadzwyczaj inteligentnym i charyzmatycznym człowiekiem, który – miała nadzieję – w sielankowej, włoskiej atmosferze pokazał jej przynajmniej część prawdziwego siebie; tę, której zabrakło jej przed kilkoma dniami w zapyziałej wiosce na odludziu. Wiedziała jednak, że znajomość ta nie miała prawa przetrwać w zaistniałych okolicznościach. Zbyt wiele ich różniło, a ona głównie przez zawiązaną wtedy nić sympatii wolała zejść mu z drogi. Zresztą komplikacji w życiu w ostatnim czasie miała aż za dużo, do tego stopnia, że w komplecie ze wszystkimi mężczyznami brakowało jej ducha swojego męża. Wzruszyła ramionami, uznając pierwszą część opowieści za zakończoną i chociaż mogłaby uchylić Blythe rąbka tajemnicy, nie widziała w tym sensu. Zwłaszcza wtedy, kiedy przyjaciółka wyciągnęła dość dziwny wniosek z jej następnych słów.
– Na jakiej podstawie stwierdzasz, że mi zależy? – obruszyła się wyraźnie i marszcząc czoło w geście pełnym zdumienia, sięgnęła po dolewkę wina. – Nie, Belvino, nie zależy mi na kimś, kto utrudni mi życie – dodała bez większego przekonania, nie mając pojęcia jak bardzo te słowa w przyszłości się na niej zemszczą. Nawet wieść o tym, że czarownica znała któregoś z kuzynów nie wywarła na niej większego wrażenia, gdy przetrawiała w głowie stwierdzenie przyjaciółki.
– Ten kuzyn bywa mniej arogancki od Drew; dla równowagi oboje bywają uciążliwi w tym samym stopniu a ich ego nie zmieściłoby się w tym pokoju – westchnęła, mocząc wargi w trunku. – Nie mam pojęcia po co Cillian wrócił do Anglii, której nienawidził, i nie wiem jak bardzo odbije się to na moich interesach... powiedzmy, że ma powody do zemsty, duże powody – przerwała, zerkając mimowolnie na frędzel, który obskubała doszczętnie przez ostatnie kilka minut – chciał zapobiec mojemu ślubowi i prawie mu się to udało, dopóki nie obraził mojej rodziny a ja, unosząc się honorem, nie skorzystałam z tej okazji; na moje nieszczęście jego słowa okazały się boleśnie prawdziwe w przeciągu ostatnich miesięcy, bo moja rodzina powoli zaczęła zatruwać samą siebie – opadła ciężko na poduszki, kierując spojrzenie ku Belvini; spojrzenie pełne dezorientacji i błagania, by jakoś rozwiązała jej problem – a na koniec najlepsze, mam romans z pewnym lordem, o czym wiesz tylko ty – wyznała niemal szeptem, w którym pobrzmiewała niespotykana u niej nuta zawstydzenia. Ufała jednak przyjaciółce i wiedziała, że nie zdradzi jej sekretów nikomu, a przynajmniej w to chciała wierzyć.
– Na jakiej podstawie stwierdzasz, że mi zależy? – obruszyła się wyraźnie i marszcząc czoło w geście pełnym zdumienia, sięgnęła po dolewkę wina. – Nie, Belvino, nie zależy mi na kimś, kto utrudni mi życie – dodała bez większego przekonania, nie mając pojęcia jak bardzo te słowa w przyszłości się na niej zemszczą. Nawet wieść o tym, że czarownica znała któregoś z kuzynów nie wywarła na niej większego wrażenia, gdy przetrawiała w głowie stwierdzenie przyjaciółki.
– Ten kuzyn bywa mniej arogancki od Drew; dla równowagi oboje bywają uciążliwi w tym samym stopniu a ich ego nie zmieściłoby się w tym pokoju – westchnęła, mocząc wargi w trunku. – Nie mam pojęcia po co Cillian wrócił do Anglii, której nienawidził, i nie wiem jak bardzo odbije się to na moich interesach... powiedzmy, że ma powody do zemsty, duże powody – przerwała, zerkając mimowolnie na frędzel, który obskubała doszczętnie przez ostatnie kilka minut – chciał zapobiec mojemu ślubowi i prawie mu się to udało, dopóki nie obraził mojej rodziny a ja, unosząc się honorem, nie skorzystałam z tej okazji; na moje nieszczęście jego słowa okazały się boleśnie prawdziwe w przeciągu ostatnich miesięcy, bo moja rodzina powoli zaczęła zatruwać samą siebie – opadła ciężko na poduszki, kierując spojrzenie ku Belvini; spojrzenie pełne dezorientacji i błagania, by jakoś rozwiązała jej problem – a na koniec najlepsze, mam romans z pewnym lordem, o czym wiesz tylko ty – wyznała niemal szeptem, w którym pobrzmiewała niespotykana u niej nuta zawstydzenia. Ufała jednak przyjaciółce i wiedziała, że nie zdradzi jej sekretów nikomu, a przynajmniej w to chciała wierzyć.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Oceniając przyjaciółkę w pierwszej chwili, teraz dochodziła do wniosku, że zbytnio się w tym pospieszyła. Chociaż koniec końców nie ganiła jej za wakacyjny romans, ale brak rozwagi w możliwym doborze mężczyzny, z którym spędziła tamten czas. Obie popełniały błędy, bardzo podobne i krytykowanie drugiej zahaczało o hipokryzję. Dlatego też zgodnie przystała na to, aby temat sam ucichł, zakończył się, gdy pojawiały się ciekawsze kwestie, jakie Francesca chciała z nią poruszyć.
Uśmiechnęła się delikatnie, uchylając niewielki łyk wina, nim postanowiła powiedzieć coś więcej na temat wniosku, który wyciągnęła. Wiedziała, a może domyślała się, że Borgii nie spodoba się to.
- Ponieważ Cię znam – odparła niezrażona, pewna tego, co powiedziała chwilę wcześniej.- Nie raz poruszałyśmy temat mężczyzn, którzy w danym czasie byli dla Nas ważni, bardziej lub mniej. Zdradzałyśmy, ile znaczą i jak łatwo było ich zastąpić - podjęła się wyjaśnienia skąd takie zdanie.- Ale nigdy nie słyszałam, abyś o jakimś mówiła w ten sposób – dodała, powstrzymując drgnięcie kącików ust.
- Utrudnianie życia nie jest tu czynnikiem, który wyklucza.- stwierdziła spokojnie, nie zdradzają już tego, że wie z doświadczenia i to długoletniego.
Słysząc komentarz względem dwóch mężczyzn noszących to samo nazwisko, jedynie przysłuchiwała się. Jednego nie znała, a drugi pozostawał zagadką w większym stopniu. Borgia za to wydawała się o wiele lepiej znać obu, więc może powie coś ciekawszego.
- Duże powody do zemsty? Coś ty mu zrobiła? – to nie brzmiało dobrze, a mściwi mężczyźnie byli utrapieniem. Sama nie miała z takowymi większych kłopotów, zwyczajnie ich unikając dla własnego bezpieczeństwa i spokoju.- Żałujesz, że nie skorzystałaś z tej okazji? – spytała zaciekawiona tą kwestią. Nigdy nie widziała siebie w roli żony, a przyjaciółka miała przyjemność, bądź nie, takową być. Dlatego była zainteresowana jej wnioskami z tamtego stanu.
- Eh, nie bez powodu mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – przyznała. Ostatnim czasy raczej rzadko poruszała temat rodziny, ale nie było co ukrywać, że nie utrzymywała zbyt zażyłych relacji z bliskimi przez różnice poglądowe oraz zdanie na wiele kwestii. Jeśli zaś ograniczyć się do samych braci, nie było wcale lepiej. Każde znajdowało własny sposób na życie, a kontakt urywał się za często.
Kiedy już myślała, że wszystkie nowe wiadomości skończyły się, usłyszała coś, czego nie spodziewała się kompletnie. Spoglądała na przyjaciółkę z powagą, która dawała najlepszy wyraz zaskoczeniu. Z kącików ust zniknął nawet cień uśmiechu, zastąpiony całkowitą neutralnością. Nie bardzo wiedziała jak zareagować… czy może to odpowiedni moment, aby też się do tego przyznać? Czyżby Francesca miała być pierwszą osobą, której zdradzi ów sekret, pielęgnowany przez lata?
- Mamy dziwną tendencję do pakowania się w podobne sytuacje – stwierdziła z cieniem uśmiechu, słysząc własną niepewność w głosie. Nie przyznała się otwarcie, chyba zabrakło jej odwagi. Nie potrafiła tego określić.- Z kim? – spytała zaraz, będąc zaintrygowaną, kim był ów lord.
Uśmiechnęła się delikatnie, uchylając niewielki łyk wina, nim postanowiła powiedzieć coś więcej na temat wniosku, który wyciągnęła. Wiedziała, a może domyślała się, że Borgii nie spodoba się to.
- Ponieważ Cię znam – odparła niezrażona, pewna tego, co powiedziała chwilę wcześniej.- Nie raz poruszałyśmy temat mężczyzn, którzy w danym czasie byli dla Nas ważni, bardziej lub mniej. Zdradzałyśmy, ile znaczą i jak łatwo było ich zastąpić - podjęła się wyjaśnienia skąd takie zdanie.- Ale nigdy nie słyszałam, abyś o jakimś mówiła w ten sposób – dodała, powstrzymując drgnięcie kącików ust.
- Utrudnianie życia nie jest tu czynnikiem, który wyklucza.- stwierdziła spokojnie, nie zdradzają już tego, że wie z doświadczenia i to długoletniego.
Słysząc komentarz względem dwóch mężczyzn noszących to samo nazwisko, jedynie przysłuchiwała się. Jednego nie znała, a drugi pozostawał zagadką w większym stopniu. Borgia za to wydawała się o wiele lepiej znać obu, więc może powie coś ciekawszego.
- Duże powody do zemsty? Coś ty mu zrobiła? – to nie brzmiało dobrze, a mściwi mężczyźnie byli utrapieniem. Sama nie miała z takowymi większych kłopotów, zwyczajnie ich unikając dla własnego bezpieczeństwa i spokoju.- Żałujesz, że nie skorzystałaś z tej okazji? – spytała zaciekawiona tą kwestią. Nigdy nie widziała siebie w roli żony, a przyjaciółka miała przyjemność, bądź nie, takową być. Dlatego była zainteresowana jej wnioskami z tamtego stanu.
- Eh, nie bez powodu mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – przyznała. Ostatnim czasy raczej rzadko poruszała temat rodziny, ale nie było co ukrywać, że nie utrzymywała zbyt zażyłych relacji z bliskimi przez różnice poglądowe oraz zdanie na wiele kwestii. Jeśli zaś ograniczyć się do samych braci, nie było wcale lepiej. Każde znajdowało własny sposób na życie, a kontakt urywał się za często.
Kiedy już myślała, że wszystkie nowe wiadomości skończyły się, usłyszała coś, czego nie spodziewała się kompletnie. Spoglądała na przyjaciółkę z powagą, która dawała najlepszy wyraz zaskoczeniu. Z kącików ust zniknął nawet cień uśmiechu, zastąpiony całkowitą neutralnością. Nie bardzo wiedziała jak zareagować… czy może to odpowiedni moment, aby też się do tego przyznać? Czyżby Francesca miała być pierwszą osobą, której zdradzi ów sekret, pielęgnowany przez lata?
- Mamy dziwną tendencję do pakowania się w podobne sytuacje – stwierdziła z cieniem uśmiechu, słysząc własną niepewność w głosie. Nie przyznała się otwarcie, chyba zabrakło jej odwagi. Nie potrafiła tego określić.- Z kim? – spytała zaraz, będąc zaintrygowaną, kim był ów lord.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź