Kuchnia II
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Kuchnia
Niewielki kącik kuchenny. Mimo innych kolorów i braku funduszy na remont, Frances starała się aby kuchnia jako-tako pasowała do reszty mieszkanka. I tu jest pełno roślin, a centrum kuchni jest spory, drewniany stół który blondynka okleiła kolorową okleiną, aby ukryć porysowany blat. Wszystko zdaje się mieć swoje miejsce, nawet kilka książek walających się po jednej z półek. Kuchnia to jedno z ulubionych miejsc Frances w mieszkanku. Blondynka uwielbia siedzieć z herbatą przy stole bądź na blacie, opierając się o okienną ramę.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wieczór 5 kwietnia 1957 roku
Nie miała pojęcia, co też przyszło jej do głowy podczas tego pięknego, słonecznego dnia rozpieszczającego spragnioną ciepła skórę. Wiosenne powietrze zdawało się mieszać jej w głowie, może to dlatego właśnie wyszła z tą propozycją? Nie była pewna. Z początku wizja wspólnej kolacji jawiła jej się w przyjaznych, ciepłych barwach. Teraz jednak im bliżej było do umówionego spotkania, coraz bardziej zaczynało narastać w niej zdenerwowanie. Bo czy nie popełniła błędu? Czy przypadkiem nie popsuła swojego wizerunku w oczach zaproszonego mężczyzny? Nie, nie mogło tak być, w końcu, gdyby tak było, z pewnością nie przyjąłby zaproszenia. I mimo iż minęło ledwie kilka godzin od czasu, gdy się widzieli, panna Burroughs miała wrażenie, że minęło kilka, długich dni.
Już w drodze do domu, dziewczyna rozpoczęła przygotowania do wieczoru — zaszła do jednego z otwartych sklepów, aby kupić kilka przekąsek oraz produktów, których mogło im zabraknąć. Następnie zawędrowała do wuja. Wiedziała, że w ostatnich dniach ciężko było dostać niektóre z produktów, odpuściła więc wędrówkę do sklepu z alkoholami (w końcu, nie miała wiele czasu) uznając barek wuja za odpowiednie zaopatrzenie. Wystarczyło kilka, słodkich obietnic dotyczących kilku eliksirów, jakie miała przygotować, by dał jej dwie butelki jednego z cudownych, słodkich alkoholi z dalekich stron, jakie przywiózł znajomy kapitan.
Jak zawsze nie wiedziała, czy powinna rozpatrywać to spotkanie w kategoriach zwykłego, przyjacielskiego spotkania czy typowej, podręcznikowej randki. Czy powinna się postarać i przyszykować wszystko idealnie pod linijkę? A może, wręcz przeciwnie powinna pójść w prostotę, dającą przyjemne wrażenie konfidencjonalności? Och, jakie to było skomplikowane! Za późno jednak było, aby mogła kogokolwiek się poradzić, a do matki nie chciała iść pewna, że nie pozbyłaby się jej już z niewielkiej kawalerki. Frances rozpoczęła więc od kieliszka słodkiego, lecz nie mdłego alkoholu. Ot, dla kurażu oraz rozluźnienia spiętych stresem mięśni. W końcu... Nie powinna się denerwować, prawda? Znali się już jakiś czas, mieli okazję kilka razy się spotkać i z pewnością nie popsuje dobrej opinii, jaką miał na jej temat chłopak... O ile, ta opinia była dobra.
Finalnie eteryczna blondynka uporządkowana porozkładane wszędzie książki (zapewne o kilku zapominając), rzuciła kilka zaklęć porządkujących, aby mieć pewność, że niewielka kawalerka będzie prezentowała się należycie oraz nakryła stół niewielkim, granatowym obrusikiem haftowanym w mapę nieba.
Pół kieliszka wina przekonało ją, aby postawić na prostotę, to też, póki co, na stole wylądował jedynie świecznik z dwiema, białymi świecami oraz butelka alkoholu i dwa, czyste kieliszki. Panna Burroughs postawiła na prostotę również w swoim stroju — wybrała prostą, zwiewną suknię w kolorze szarobłękitnym, ze srebrnymi kwiatami haftowanymi wzdłuż talii oraz dekoltem i rękawami zrobionymi z cieniutkiego, odrobinę prześwitującego materiału. Nim się obejrzała, alkohol w kieliszku się skończył, a godzina spotkania nadeszła, zalewając dziewczęce serduszko kolejną porcją niepewności. Słysząc dzwonek do drzwi, dziewczyna zerknęła na swoje odbicie w lustrze, by upewnić się, że jej prezencja nie odbiega od wyznaczonej perfekcji, po czym z uśmiechem na ustach otworzyła drzwi.
Nie miała pojęcia, co też przyszło jej do głowy podczas tego pięknego, słonecznego dnia rozpieszczającego spragnioną ciepła skórę. Wiosenne powietrze zdawało się mieszać jej w głowie, może to dlatego właśnie wyszła z tą propozycją? Nie była pewna. Z początku wizja wspólnej kolacji jawiła jej się w przyjaznych, ciepłych barwach. Teraz jednak im bliżej było do umówionego spotkania, coraz bardziej zaczynało narastać w niej zdenerwowanie. Bo czy nie popełniła błędu? Czy przypadkiem nie popsuła swojego wizerunku w oczach zaproszonego mężczyzny? Nie, nie mogło tak być, w końcu, gdyby tak było, z pewnością nie przyjąłby zaproszenia. I mimo iż minęło ledwie kilka godzin od czasu, gdy się widzieli, panna Burroughs miała wrażenie, że minęło kilka, długich dni.
Już w drodze do domu, dziewczyna rozpoczęła przygotowania do wieczoru — zaszła do jednego z otwartych sklepów, aby kupić kilka przekąsek oraz produktów, których mogło im zabraknąć. Następnie zawędrowała do wuja. Wiedziała, że w ostatnich dniach ciężko było dostać niektóre z produktów, odpuściła więc wędrówkę do sklepu z alkoholami (w końcu, nie miała wiele czasu) uznając barek wuja za odpowiednie zaopatrzenie. Wystarczyło kilka, słodkich obietnic dotyczących kilku eliksirów, jakie miała przygotować, by dał jej dwie butelki jednego z cudownych, słodkich alkoholi z dalekich stron, jakie przywiózł znajomy kapitan.
Jak zawsze nie wiedziała, czy powinna rozpatrywać to spotkanie w kategoriach zwykłego, przyjacielskiego spotkania czy typowej, podręcznikowej randki. Czy powinna się postarać i przyszykować wszystko idealnie pod linijkę? A może, wręcz przeciwnie powinna pójść w prostotę, dającą przyjemne wrażenie konfidencjonalności? Och, jakie to było skomplikowane! Za późno jednak było, aby mogła kogokolwiek się poradzić, a do matki nie chciała iść pewna, że nie pozbyłaby się jej już z niewielkiej kawalerki. Frances rozpoczęła więc od kieliszka słodkiego, lecz nie mdłego alkoholu. Ot, dla kurażu oraz rozluźnienia spiętych stresem mięśni. W końcu... Nie powinna się denerwować, prawda? Znali się już jakiś czas, mieli okazję kilka razy się spotkać i z pewnością nie popsuje dobrej opinii, jaką miał na jej temat chłopak... O ile, ta opinia była dobra.
Finalnie eteryczna blondynka uporządkowana porozkładane wszędzie książki (zapewne o kilku zapominając), rzuciła kilka zaklęć porządkujących, aby mieć pewność, że niewielka kawalerka będzie prezentowała się należycie oraz nakryła stół niewielkim, granatowym obrusikiem haftowanym w mapę nieba.
Pół kieliszka wina przekonało ją, aby postawić na prostotę, to też, póki co, na stole wylądował jedynie świecznik z dwiema, białymi świecami oraz butelka alkoholu i dwa, czyste kieliszki. Panna Burroughs postawiła na prostotę również w swoim stroju — wybrała prostą, zwiewną suknię w kolorze szarobłękitnym, ze srebrnymi kwiatami haftowanymi wzdłuż talii oraz dekoltem i rękawami zrobionymi z cieniutkiego, odrobinę prześwitującego materiału. Nim się obejrzała, alkohol w kieliszku się skończył, a godzina spotkania nadeszła, zalewając dziewczęce serduszko kolejną porcją niepewności. Słysząc dzwonek do drzwi, dziewczyna zerknęła na swoje odbicie w lustrze, by upewnić się, że jej prezencja nie odbiega od wyznaczonej perfekcji, po czym z uśmiechem na ustach otworzyła drzwi.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
List od Frances był dla niego niemałym zaskoczeniem, albowiem zwykle widywali się jedynie w sprawach niecierpiących zwłoki. Przez myśl przeszło mu, iż dziewczyna mogła wpaść w kłopoty tudzież dopadły ją problemy związane ze zdobyciem ingrediencji do swych małych, parszywych występków. Trucicielka znała się na rzeczy, tworzyła naprawdę skuteczne eliksiry, które nawet największego chojraka i twardziela potrafiły położyć na łopatki – właściwie tak było w najlepszym dla nich przypadku. Niejednokrotnie już korzystał z jej usług, gdyż po opuszczeniu wschodnich stron nie miał tak dowolnego oraz szerokiego dostępu do wymyślnych środków mogących nie tylko ofiarę osłabić, ale skutecznie uciszyć. Lubił z nią negocjować, dobijać targów za cenę przysługi, bowiem dla niego była to zwykle drobnostka o wiele mniej zajmująca czas jak puste kieszenie. W ostatnim czasie znacznie podreperował swój budżet, stał się nawet właścicielem paskudnego pubu na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, lecz nie zmieniało to faktu, iż wciąż wolał inwestować swoje umiejętności, a nie galeony.
Dzierżąc w dłoni butelkę ognistej whisky postanowił udać się piechotą w okolice doków. Preferował teleportację tudzież korzystanie z jeszcze szybszego środka w postaci czarnej mgły, jednakże odkąd wyplewiono mugoli oraz szlamolubów z londyńskich ulic zaczął doceniać urokliwość ów miasta. Domyślał się, iż wielu wciąż ukrywało się w piwnicach niczym ohydne szczury, ale właśnie dokładnie tam było ich miejsce, z dala od magicznego świata i magicznej tożsamości. Stało się to, co winno wydarzyć już dawno, ale mimo to mogli winszować wygraną bitwę, bo do mowy o finalnym sukcesie wojny było jeszcze zbyt wcześnie. Wróg zbroił się, nieustannie formował szyki i zapewne planował wzmożony atak; czuł to, wiedział o tym – nie mogli stracić czujności.
Pokonując schody zatrzymał się przed znanymi drzwiami, a następnie zapukał w nie, choć zwykle nie miał tego w zwyczaju. Czyżby obudził się w nim skryty dżentelmen? Z pewnością nie, ale od czasu do czasu porywał się na prozaiczną kurtuazję. W chwili gdy dziewczyna uchyliła wejście uniósł nieznacznie brew mierząc ją od góry do dołu, a na jego wargach zagościł ironiczny wyraz.
-Proszę, proszę. Nie mówiłaś mi, że mam przyodziać coś ładnego.- zaśmiał się pod nosem i wszedł do środka nie czekając na słowne zaproszenie, bowiem w końcu sama zawarła takowe w liście. Nim zdjął płaszcz jego oczom ukazał się przygotowany stół, świece, a także wino – co u licha miało właśnie miejsce? -Z jakiej to okazji? Tak bardzo stęskniłaś się, czy planujesz świętować wyrżnięcie plugastwa w pień?- obrócił się nieznacznie zerkając w jej kierunku z szelmowskim uśmiechem, po czym rozsiadł się na jednym z krzeseł i ustawił pełną butelkę na blacie. -Najpierw przyjemności, potem interesy czy wolisz odwrotnie?- w powietrzu uniosło się kolejne już pytanie, ale nie dbał o to. Gdyby nie czarownica pomyślałby, że pomylił mieszkania – cóż, nie znał jej z tej strony.
Dzierżąc w dłoni butelkę ognistej whisky postanowił udać się piechotą w okolice doków. Preferował teleportację tudzież korzystanie z jeszcze szybszego środka w postaci czarnej mgły, jednakże odkąd wyplewiono mugoli oraz szlamolubów z londyńskich ulic zaczął doceniać urokliwość ów miasta. Domyślał się, iż wielu wciąż ukrywało się w piwnicach niczym ohydne szczury, ale właśnie dokładnie tam było ich miejsce, z dala od magicznego świata i magicznej tożsamości. Stało się to, co winno wydarzyć już dawno, ale mimo to mogli winszować wygraną bitwę, bo do mowy o finalnym sukcesie wojny było jeszcze zbyt wcześnie. Wróg zbroił się, nieustannie formował szyki i zapewne planował wzmożony atak; czuł to, wiedział o tym – nie mogli stracić czujności.
Pokonując schody zatrzymał się przed znanymi drzwiami, a następnie zapukał w nie, choć zwykle nie miał tego w zwyczaju. Czyżby obudził się w nim skryty dżentelmen? Z pewnością nie, ale od czasu do czasu porywał się na prozaiczną kurtuazję. W chwili gdy dziewczyna uchyliła wejście uniósł nieznacznie brew mierząc ją od góry do dołu, a na jego wargach zagościł ironiczny wyraz.
-Proszę, proszę. Nie mówiłaś mi, że mam przyodziać coś ładnego.- zaśmiał się pod nosem i wszedł do środka nie czekając na słowne zaproszenie, bowiem w końcu sama zawarła takowe w liście. Nim zdjął płaszcz jego oczom ukazał się przygotowany stół, świece, a także wino – co u licha miało właśnie miejsce? -Z jakiej to okazji? Tak bardzo stęskniłaś się, czy planujesz świętować wyrżnięcie plugastwa w pień?- obrócił się nieznacznie zerkając w jej kierunku z szelmowskim uśmiechem, po czym rozsiadł się na jednym z krzeseł i ustawił pełną butelkę na blacie. -Najpierw przyjemności, potem interesy czy wolisz odwrotnie?- w powietrzu uniosło się kolejne już pytanie, ale nie dbał o to. Gdyby nie czarownica pomyślałby, że pomylił mieszkania – cóż, nie znał jej z tej strony.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przygotowywał się nie krócej od Frances, choć w jego przypadku oznaczało to raczej próbę przemyślenia całego tego zaproszenia. Blisko godzinę spędził na szukaniu jakiejś książki, która pomogłaby mu w znalezieniu odpowiedzi na dręczące go pytania. Jak powinien zachować się mężczyzna w trakcie pierwszej kolacji z dziewczyną sam na sam? Kolacji, którą sama przygotowuje? Jak powinien się ubrać, co mówić, jak się zachowywać…?
Ubrał się „prawie elegancko”, jak sam określał to w myślach. Strój był wyjściowy, jednak nieco zbyt pstrokaty na bardzo poważne wyjścia, ale o to przecież chodziło. Nie mógł wyjść przed Frances na kogoś nader sztywnego, prawda? Włosy układał przez dobry kwadrans, nim uznał, że przecież nie jest dziewczyną i nawet nie wypada mu tak robić. Kolejne pół godziny zastanawiał się, co przynieść na kolacje. W końcu przyjście z pustymi rękami było niegrzeczne. Miał butelkę Ognistej od Macmillanów, ale to chyba był zły pomysł. Nie miał pojęcia, czy jego wybranka w ogóle lubi tak mocny alkohol.
Ostatecznie zdecydował się na bukiet kwiatów i kawałek ciasta zakupionego w jednej z cukierni na Pokątnej. Sam nie był dobrym kucharzem, a od śmierci matki mieszkał samotnie, dlatego raczej nie byłby w stanie przynieść dziewczynie niczego przygotowanego własnoręcznie.
Do okolic portu dotarł Błędnym Rycerzem, a następnie ruszył ku mieszkaniu, w którym miała czekać na niego Frances. Gdy jednak dotarł pod jej lokum, zauważył uchylone drzwi i usłyszał głosy dobiegające ze środka.
W pierwszej chwili naszła go myśl, że to pewnie tylko jakaś jej sąsiadka przyszła po cukier. W drugiej zorientował się, że przecież są w portowej dzielnicy, która nigdy nie cieszyła się dobrą sławą. Mając ochotę kląć pod nosem, po prostu wszedł do środka, gotów ratować panną w opałach. Lewa dłoń trzymała kwiaty i papierowe opakowanie z ciastem, prawa zaś wylądowała na spoczywającej w kieszeni różdżce.
Gdy jednak znalazł się bliżej kuchni i usłyszał głosy Frances i Drew, zauważył, że męski głos wcale nie jest szczególnie agresywny czy nachalny. Sheridan zmarszczył brwi, zaglądając do kuchni, nieco zdziwiony, z roztrzepanymi od wiatru włosami.
– Emm… Frances? – spytał, nie wiedząc, co ma robić i co tu się właśnie dzieje. Chyba mieli być sami? Albo… tak sam sobie wmówił? Może to jej brat? Mówiła przecież, że ma brata. – Prze… przepraszam, drzwi były otwarte, ja… Pan jest pewnie bratem Frances? – spytał.
Ubrał się „prawie elegancko”, jak sam określał to w myślach. Strój był wyjściowy, jednak nieco zbyt pstrokaty na bardzo poważne wyjścia, ale o to przecież chodziło. Nie mógł wyjść przed Frances na kogoś nader sztywnego, prawda? Włosy układał przez dobry kwadrans, nim uznał, że przecież nie jest dziewczyną i nawet nie wypada mu tak robić. Kolejne pół godziny zastanawiał się, co przynieść na kolacje. W końcu przyjście z pustymi rękami było niegrzeczne. Miał butelkę Ognistej od Macmillanów, ale to chyba był zły pomysł. Nie miał pojęcia, czy jego wybranka w ogóle lubi tak mocny alkohol.
Ostatecznie zdecydował się na bukiet kwiatów i kawałek ciasta zakupionego w jednej z cukierni na Pokątnej. Sam nie był dobrym kucharzem, a od śmierci matki mieszkał samotnie, dlatego raczej nie byłby w stanie przynieść dziewczynie niczego przygotowanego własnoręcznie.
Do okolic portu dotarł Błędnym Rycerzem, a następnie ruszył ku mieszkaniu, w którym miała czekać na niego Frances. Gdy jednak dotarł pod jej lokum, zauważył uchylone drzwi i usłyszał głosy dobiegające ze środka.
W pierwszej chwili naszła go myśl, że to pewnie tylko jakaś jej sąsiadka przyszła po cukier. W drugiej zorientował się, że przecież są w portowej dzielnicy, która nigdy nie cieszyła się dobrą sławą. Mając ochotę kląć pod nosem, po prostu wszedł do środka, gotów ratować panną w opałach. Lewa dłoń trzymała kwiaty i papierowe opakowanie z ciastem, prawa zaś wylądowała na spoczywającej w kieszeni różdżce.
Gdy jednak znalazł się bliżej kuchni i usłyszał głosy Frances i Drew, zauważył, że męski głos wcale nie jest szczególnie agresywny czy nachalny. Sheridan zmarszczył brwi, zaglądając do kuchni, nieco zdziwiony, z roztrzepanymi od wiatru włosami.
– Emm… Frances? – spytał, nie wiedząc, co ma robić i co tu się właśnie dzieje. Chyba mieli być sami? Albo… tak sam sobie wmówił? Może to jej brat? Mówiła przecież, że ma brata. – Prze… przepraszam, drzwi były otwarte, ja… Pan jest pewnie bratem Frances? – spytał.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na buzi panny Burroughs wymalowało się zaskoczenie, gdy w swoich drzwiach zauważyła nikogo innego jak Drew. Tylko co on tutaj robił? Była święcie przekonana, że na dzisiejszy wieczór miała jedynie plany z Sheridanem, powstałe w wyniku spontanicznego, jakże do niej nie pasującego impulsu, który nawiedził ją gdzieś, na parkowej ławce. A może chodziło o jakiś nagły wypadek? Szaroniebieskie spojrzenie z czymś na kształt troski omiotło postać mężczyzny, gdy ten wchodził do jej mieszkania niczym do siebie, do czego z czasem zdążyła się przyzwyczaić.
- Nie mówiłam? - Zapytała, zakładając ręce na piersi i zerkając na mężczyznę. Jak mogła mu cokolwiek mówić, żeby ubrał się ładnie? Panna Burroughs nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, mimo to, gdy tylko zdjął płaszcz owinęła dłonie wokół jego szyi, by musnąć ustami jego policzek w geście powitania. Ach, nawet jeśli czas jego odwiedzin nie był najlepszy, cieszyła się, że nic mu się nie stało oraz że mogła go widzieć, zwłaszcza po tych wszystkich, dziwnych plotkach jakie krążyły po szpitalu. Odsunęła się jednak, równie szybko jak się przysunęła, a jej policzki delikatnie się zarumieniły.
- Moje serce oraz kociołki usychają, za każdym razem, gdy Cię nie widzę, mój drogi. - Odpowiedziała pół-żartem, pozwalając mężczyźnie rozsiąść się na jednym z krzeseł. Ona sama, oparła się tyłkiem o kuchenny blat uważnie przyglądając się niezapowiedzianemu gościowi. - Nie mam pojęcia o jakie wyżynanie plugastw Ci chodzi. - Przyznała, wzruszając wątłymi ramionami. Cóż, nigdy nie orientowała się w temacie polityki. - I jakie interesy? Wiesz, jestem umówiona dziś na kolację i… - Nie dane jej było dokończyć, gdy do jej uszu dotarł dźwięk kolejnych kroków. Czyżby w tym wszystkim, zapomniała zamknąć drzwi? Dziewczyna oderwała się od blatu, by zrobić kilka kroków w kierunku drzwi, tym samym niemal wpadając na na zaglądającego do kuchni Sheridana. Usta blondynki ułożyły się w ciepły uśmiech, gdy zatrzymała się dwa kroki przed chłopakiem.
- Naprawdę były otwarte? - Zapytała, ostrożnie wymijając chłopaka, aby upewnić się, że tym razem drzwi na pewno są zamknięte, niemal od razu karcąc się w myślach. Bo przecież nie powinna tak witać swojego gościa, czyż nie? Stres ponownie wkradł się do dziewczęcego serduszka, gdy przezornie przekręciła drzwi na zamek, aby przypadkiem nie pozostały otwarte. Och, jakże niefortunny dla niej, zbieg okoliczności! Panna Burroughs miała wrażenie, że wieczór powoli zaczynał się rozpadać. W progu kuchni pojawiła się ledwie kilka, niewielkich chwil później obdarzając obu mężczyzn uśmiechem. Frances musnęła ustami policzek Sheridana w geście powitania. Pozostało tylko przedstawić sobie panów i mieć nadzieję, że sytuacja w jakiś sposób się wyjaśni… I żaden z panów nie poczuje się poszkodowany bądź w jakikolwiek sposób źle potraktowany. - Wchodź, proszę. - Rzuciła w kierunku Sherdiana, nie chcąc aby źle poczuł się w tym niespodziewanym ułożeniu. W końcu mieli być sami, czyż nie? - Drew, to Dudley, pracuje w Ministerstwie Magii. Dudley, to Drew, człowiek bardzo wielu talentów. - Panna Burroughs przedstawiła sobie mężczyzn, mając wrażenie, że Drew wolałby nie wchodzić w szczegóły swoich talentów, tak jak i ona, otwarcie nie przyznawała się do swoich zainteresowań szkodliwymi miksturami.
Frances zerknęła na Macnaira… I ją olśniło, czemu w ogóle znalazł się w jej mieszkaniu, dokładnie tego dnia. Wyraz jej buzi zmienił się, a dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Przecież nie dalej jak kilka dni temu, późnym wieczorem bądź i nocą, po powrocie ze szpitala wysyłała mu sowę.
- Zapomniałam, prawda? - Spytała, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w twarz dłużej znanego jej mężczyzny, chcąc się upewnić, czy jej tok myślenia jest prawidłowy. Och, tylko co powinna zrobić w tej, niefortunnej dla niej sytuacji?
- Nie mówiłam? - Zapytała, zakładając ręce na piersi i zerkając na mężczyznę. Jak mogła mu cokolwiek mówić, żeby ubrał się ładnie? Panna Burroughs nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, mimo to, gdy tylko zdjął płaszcz owinęła dłonie wokół jego szyi, by musnąć ustami jego policzek w geście powitania. Ach, nawet jeśli czas jego odwiedzin nie był najlepszy, cieszyła się, że nic mu się nie stało oraz że mogła go widzieć, zwłaszcza po tych wszystkich, dziwnych plotkach jakie krążyły po szpitalu. Odsunęła się jednak, równie szybko jak się przysunęła, a jej policzki delikatnie się zarumieniły.
- Moje serce oraz kociołki usychają, za każdym razem, gdy Cię nie widzę, mój drogi. - Odpowiedziała pół-żartem, pozwalając mężczyźnie rozsiąść się na jednym z krzeseł. Ona sama, oparła się tyłkiem o kuchenny blat uważnie przyglądając się niezapowiedzianemu gościowi. - Nie mam pojęcia o jakie wyżynanie plugastw Ci chodzi. - Przyznała, wzruszając wątłymi ramionami. Cóż, nigdy nie orientowała się w temacie polityki. - I jakie interesy? Wiesz, jestem umówiona dziś na kolację i… - Nie dane jej było dokończyć, gdy do jej uszu dotarł dźwięk kolejnych kroków. Czyżby w tym wszystkim, zapomniała zamknąć drzwi? Dziewczyna oderwała się od blatu, by zrobić kilka kroków w kierunku drzwi, tym samym niemal wpadając na na zaglądającego do kuchni Sheridana. Usta blondynki ułożyły się w ciepły uśmiech, gdy zatrzymała się dwa kroki przed chłopakiem.
- Naprawdę były otwarte? - Zapytała, ostrożnie wymijając chłopaka, aby upewnić się, że tym razem drzwi na pewno są zamknięte, niemal od razu karcąc się w myślach. Bo przecież nie powinna tak witać swojego gościa, czyż nie? Stres ponownie wkradł się do dziewczęcego serduszka, gdy przezornie przekręciła drzwi na zamek, aby przypadkiem nie pozostały otwarte. Och, jakże niefortunny dla niej, zbieg okoliczności! Panna Burroughs miała wrażenie, że wieczór powoli zaczynał się rozpadać. W progu kuchni pojawiła się ledwie kilka, niewielkich chwil później obdarzając obu mężczyzn uśmiechem. Frances musnęła ustami policzek Sheridana w geście powitania. Pozostało tylko przedstawić sobie panów i mieć nadzieję, że sytuacja w jakiś sposób się wyjaśni… I żaden z panów nie poczuje się poszkodowany bądź w jakikolwiek sposób źle potraktowany. - Wchodź, proszę. - Rzuciła w kierunku Sherdiana, nie chcąc aby źle poczuł się w tym niespodziewanym ułożeniu. W końcu mieli być sami, czyż nie? - Drew, to Dudley, pracuje w Ministerstwie Magii. Dudley, to Drew, człowiek bardzo wielu talentów. - Panna Burroughs przedstawiła sobie mężczyzn, mając wrażenie, że Drew wolałby nie wchodzić w szczegóły swoich talentów, tak jak i ona, otwarcie nie przyznawała się do swoich zainteresowań szkodliwymi miksturami.
Frances zerknęła na Macnaira… I ją olśniło, czemu w ogóle znalazł się w jej mieszkaniu, dokładnie tego dnia. Wyraz jej buzi zmienił się, a dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Przecież nie dalej jak kilka dni temu, późnym wieczorem bądź i nocą, po powrocie ze szpitala wysyłała mu sowę.
- Zapomniałam, prawda? - Spytała, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w twarz dłużej znanego jej mężczyzny, chcąc się upewnić, czy jej tok myślenia jest prawidłowy. Och, tylko co powinna zrobić w tej, niefortunnej dla niej sytuacji?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaśmiał się pod nosem obserwując zmieszanie na jej twarzy, po czym chwyciwszy butelkę wina otworzył ją, a następnie uzupełnił dwa kielichy nie sądząc, iż ktoś jeszcze miał wkrótce do nich dołączyć. Rzeczywiście cała ta scena zdawała się być dość abstrakcyjna, albowiem przywykł do omawiania interesów przy samej ognistej, lecz może miała dla niego wyjątkowo trudne zlecenie i tym samym chciała postarać się nieco bardziej? Nie przyszłoby mu do głowy, że nastąpiła mała pomyłka, zbieg okoliczności – cóż zapowiadało się na całkiem niezły wieczór.
-Powinienem się obrazić.- rzucił z kpiącym uśmiechem i zacisnął palce na nóżce szkła, by następnie upić łyk trunku. Nie był fanem tego typu alkoholu, ale był ostatni w kolejce do składania jakichkolwiek zażaleń w ów kwestii. -Dobrze, że tylko serce i tylko kociołki.- dodał dwuznacznie nie zmieniając wyrazu twarzy – często przychodziło im wspólnie żartować w dość zgryźliwy sposób, dlatego niezbyt bardzo ważył swe słowa. Frances z pewnością zdążyła przywyknąć już do jego nędznych żartów, w końcu takowe nie opuszczały go nawet w kryzysowych sytuacjach.
Zmarszczył brwi na jej stwierdzenie, po czym pokręcił nieznacznie głową. Czyżby siedziała w tym swoim mieszkanku całe dnie i nieustannie ważyła eliksiry? Każdy widział, co działo się na ulicach Londynu, wszyscy wiedzieli o szeroko rozumianej czystce oraz wygnaniu tych, którzy nie zasłużyli na dom w ów mieście. Wytępienie plugastwa i zdeptanie ich niczym paskudne robactwo było tym, na co czekał wiele, wiele lat – wszystko miało odżyć na nowo, a w szczególności szacunek do czystej krwi.
-Czyżby praca, aż tak bardzo Cię pochłonęła, że postanowiłaś nie wychylać nosa za drzwi?- uniósł kącik ust zastanawiając się odpowiedzi. Chciała jedynie zgrabnie ominąć temat z uwagi na brak poparcia działań Ministerstwa Magii, czy faktycznie to wszystko było poza nią? Niejednokrotnie przyszło im rozmawiać na temat szlam oraz popierających mugoli i nigdy nie przyszło mu wyczuć, aby w jakikolwiek sposób stała po ich stronie.
Nim jednak zdążył zadać kolejne pytanie jego uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi, a następnie kroków. Obrócił się w ów kierunku, a jego dłoń mimowolnie powędrowała do kieszeni, wiszącego na oparciu krzesła, płaszcza. Zacisnąwszy palce na wężowym drewnie wyjął je bez większego skrępowania i wycelował prosto w mężczyznę, który z równie zmieszaną miną, co wcześniej Frances, stał w progu kuchni z bukietem kwiatów. Szatyn próbował zachować poważną minę, lecz nic mu z tego nie wyszło – mimowolnie jego usta wykrzywił ironiczny uśmiech, a wzrok przeniósł się z przybyłego gościa na dziewczynę. Puzzle małej układanki zdawały się ułożyć same, wpakował się wprost w sam środek randki, słodko.
-Owszem, jestem bratem Frances.- uniósł brew powracając spojrzeniem do mężczyzny.
-Nie przypominam sobie, żeby pytał mnie Pan o zgodę na spotkanie z moją siostrą.- rzucił starając się zachować pozory, choć słowo „Pan” ledwo przeszło mu przez gardło – zwykle nie używał podobnych zwrotów. Opuściwszy wężowe drewno ponownie chwycił kieliszek i upił z niego wina zastanawiając się, jak Frances zamierza wybrnąć z ów sytuacji, bowiem gdy dość tajemniczo wspomniała o tym czym się zajmował, domyślił się, iż chłopak nie wiedział nader wiele. -Owszem.- skinął głową twierdząco odnośnie jej zapominalstwa – cóż zdarza się każdemu, lecz nie mogła nawet śnić, że szybko się go pozbędzie. Zaplanował sobie ów wieczór i nie zamierzał zmieniać planów. -Ministerstwo Magii, ciekawie. Jaki departament?- spytał mężczyzny pozwalając sobie na kolejny łyk trunku. -Ostatnio musicie mieć ręce pełne pracy.- dodał chcąc wyczuć chłopaka.
-Powinienem się obrazić.- rzucił z kpiącym uśmiechem i zacisnął palce na nóżce szkła, by następnie upić łyk trunku. Nie był fanem tego typu alkoholu, ale był ostatni w kolejce do składania jakichkolwiek zażaleń w ów kwestii. -Dobrze, że tylko serce i tylko kociołki.- dodał dwuznacznie nie zmieniając wyrazu twarzy – często przychodziło im wspólnie żartować w dość zgryźliwy sposób, dlatego niezbyt bardzo ważył swe słowa. Frances z pewnością zdążyła przywyknąć już do jego nędznych żartów, w końcu takowe nie opuszczały go nawet w kryzysowych sytuacjach.
Zmarszczył brwi na jej stwierdzenie, po czym pokręcił nieznacznie głową. Czyżby siedziała w tym swoim mieszkanku całe dnie i nieustannie ważyła eliksiry? Każdy widział, co działo się na ulicach Londynu, wszyscy wiedzieli o szeroko rozumianej czystce oraz wygnaniu tych, którzy nie zasłużyli na dom w ów mieście. Wytępienie plugastwa i zdeptanie ich niczym paskudne robactwo było tym, na co czekał wiele, wiele lat – wszystko miało odżyć na nowo, a w szczególności szacunek do czystej krwi.
-Czyżby praca, aż tak bardzo Cię pochłonęła, że postanowiłaś nie wychylać nosa za drzwi?- uniósł kącik ust zastanawiając się odpowiedzi. Chciała jedynie zgrabnie ominąć temat z uwagi na brak poparcia działań Ministerstwa Magii, czy faktycznie to wszystko było poza nią? Niejednokrotnie przyszło im rozmawiać na temat szlam oraz popierających mugoli i nigdy nie przyszło mu wyczuć, aby w jakikolwiek sposób stała po ich stronie.
Nim jednak zdążył zadać kolejne pytanie jego uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi, a następnie kroków. Obrócił się w ów kierunku, a jego dłoń mimowolnie powędrowała do kieszeni, wiszącego na oparciu krzesła, płaszcza. Zacisnąwszy palce na wężowym drewnie wyjął je bez większego skrępowania i wycelował prosto w mężczyznę, który z równie zmieszaną miną, co wcześniej Frances, stał w progu kuchni z bukietem kwiatów. Szatyn próbował zachować poważną minę, lecz nic mu z tego nie wyszło – mimowolnie jego usta wykrzywił ironiczny uśmiech, a wzrok przeniósł się z przybyłego gościa na dziewczynę. Puzzle małej układanki zdawały się ułożyć same, wpakował się wprost w sam środek randki, słodko.
-Owszem, jestem bratem Frances.- uniósł brew powracając spojrzeniem do mężczyzny.
-Nie przypominam sobie, żeby pytał mnie Pan o zgodę na spotkanie z moją siostrą.- rzucił starając się zachować pozory, choć słowo „Pan” ledwo przeszło mu przez gardło – zwykle nie używał podobnych zwrotów. Opuściwszy wężowe drewno ponownie chwycił kieliszek i upił z niego wina zastanawiając się, jak Frances zamierza wybrnąć z ów sytuacji, bowiem gdy dość tajemniczo wspomniała o tym czym się zajmował, domyślił się, iż chłopak nie wiedział nader wiele. -Owszem.- skinął głową twierdząco odnośnie jej zapominalstwa – cóż zdarza się każdemu, lecz nie mogła nawet śnić, że szybko się go pozbędzie. Zaplanował sobie ów wieczór i nie zamierzał zmieniać planów. -Ministerstwo Magii, ciekawie. Jaki departament?- spytał mężczyzny pozwalając sobie na kolejny łyk trunku. -Ostatnio musicie mieć ręce pełne pracy.- dodał chcąc wyczuć chłopaka.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dużo się działo. Naprawdę dużo, nawet jak na (pojemną!) głowę Dudley’a. Przytaknął dziewczynie na jej pytanie, cały spięty i zestresowany. Miał dobrze wypaść, a tu takie wydarzenie! Frances mówiła, że ma być sama, że nikogo nie będzie w domu… a jednak. Jakimś cudem jej brat jednak się pojawił. Pewnie bał się o młodszą siostrę. Dudley, gdyby takową miał, na pewno by się bał. Znów przeszło mu przez myśl, że nie powinni się z Frances spotykać poza miejscami publicznymi i zrobiło mu się po prostu głupio. Powinien być mądrzejszy i odmówić, za to zaproponować wizytę w jakimś ładnym lokalu! Stało się jednak… i jakoś musiał z tej sytuacji wybrnąć.
Szczególnie, że Drew zaczął zadawać niekoniecznie wygodne pytania i młody Sheridan – korzystając z tego, że zawsze był nienajgorszym kłamcą – musiał jakoś wyjaśnić, czym się zajmuje, tak aby nie wypaść źle w oczach brata blondynki.
– Eee… miło mi pana poznać – powiedział, gdy Frances ich sobie przedstawiła i gdy Drew oznajmił, że jest bratem gospodyni. – Ja… bardzo pana przepraszam, panie Burroughs, Frances… eee… Frances mówiła, że rodzina nie będzie miała nic przeciwko i… eee… Oczywiście, w takiej sytuacji to ja może powinienem… – Dudley zrobił krok w tył, spoglądając to w stronę drzwi, to na Frances i Drew.
Ma wyjść, czy jednak mężczyzna tylko się zgrywa? Miał nadzieję, że tak, jednak doskonale wiedział, że jeśli starszy Burroughs każe mu wyjść, nie będzie miał wyboru. Już i tak złamał zasady, a przecież nie mógł się narażać rodzinie dziewczyny!
– Właściwie to pracuje nad przeniesieniem – wyjaśnił. – W najbliższych dniach złożę papiery na archiwistę i asystenta przy rejestracji różdżek. To nowe stanowisko, a eee… sprawdzanie dokumentów wymaga znajomości historii, a ten… no… jestem historykiem… z wykształcenia. Genologia mnie fascynuje – wyjaśnił. Może nie przeszedł żadnego ministerialnego kursu, ale sam spędził długie godziny na nauce, z nosem w książkach.
Miał nadzieję, że takie wyjaśnienie wystarczy bratu Frances i że nie będzie musiał się dłużej tłumaczyć. Z resztą, nie kłamał przecież. Musiał znaleźć nowe miejsce pracy, by nie odstawać przy Frances i by w końcu piąć się w górę po szczeblach kariery. To teraz było kluczowe. W końcu o sukces trzeba zacząć dbać jak najszybciej.
Szczególnie, że Drew zaczął zadawać niekoniecznie wygodne pytania i młody Sheridan – korzystając z tego, że zawsze był nienajgorszym kłamcą – musiał jakoś wyjaśnić, czym się zajmuje, tak aby nie wypaść źle w oczach brata blondynki.
– Eee… miło mi pana poznać – powiedział, gdy Frances ich sobie przedstawiła i gdy Drew oznajmił, że jest bratem gospodyni. – Ja… bardzo pana przepraszam, panie Burroughs, Frances… eee… Frances mówiła, że rodzina nie będzie miała nic przeciwko i… eee… Oczywiście, w takiej sytuacji to ja może powinienem… – Dudley zrobił krok w tył, spoglądając to w stronę drzwi, to na Frances i Drew.
Ma wyjść, czy jednak mężczyzna tylko się zgrywa? Miał nadzieję, że tak, jednak doskonale wiedział, że jeśli starszy Burroughs każe mu wyjść, nie będzie miał wyboru. Już i tak złamał zasady, a przecież nie mógł się narażać rodzinie dziewczyny!
– Właściwie to pracuje nad przeniesieniem – wyjaśnił. – W najbliższych dniach złożę papiery na archiwistę i asystenta przy rejestracji różdżek. To nowe stanowisko, a eee… sprawdzanie dokumentów wymaga znajomości historii, a ten… no… jestem historykiem… z wykształcenia. Genologia mnie fascynuje – wyjaśnił. Może nie przeszedł żadnego ministerialnego kursu, ale sam spędził długie godziny na nauce, z nosem w książkach.
Miał nadzieję, że takie wyjaśnienie wystarczy bratu Frances i że nie będzie musiał się dłużej tłumaczyć. Z resztą, nie kłamał przecież. Musiał znaleźć nowe miejsce pracy, by nie odstawać przy Frances i by w końcu piąć się w górę po szczeblach kariery. To teraz było kluczowe. W końcu o sukces trzeba zacząć dbać jak najszybciej.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Eteryczna blondynka wzruszyła ramionami na pytanie, jakie padło z ust Drew. Nigdy nie była osobą, która intensywnie interesowała się polityką, wychodząc z założenia, że niewiedza zapewni jej swego rodzaju bezpieczeństwo. Nie angażowała się nie mając ku temu odwagi, jak i będąc pewną, że na świecie byli lepsi działacze - zainteresowani społeczeństwem, odważni, znający odpowiednie zaklęcia. Frances o wiele bardziej wolała zaciszne, pogrążone w półmroku pracownie alchemiczne pozwalające jej robić to, co wychodziło jej najlepiej.
- Lawiruję z jednej pracowni alchemicznej, do drugiej. Trochę słyszałam, ale nie mam pojęcia o szczegółach. - Wyznała bez większego zawstydzenia. Praca oraz nauka pochłaniały większość jej dni, jedynie czasem pozwalając jej wyrwać się na dłużej, tak jak dzisiejszego dnia. Potrzebowała kogoś, kto poszerzyłby jej wiedzę w tym temacie, nawet jeśli pan Sheridan rozwiał część jej domyślań wcześniej dzisiejszego dnia.
Gdy tylko napotkała spojrzenie Macnaira gdy ten, najwidoczniej połączył wszelkie wątki, jedynie wzruszyła ramionami, posyłając mu delikatny uśmiech. Wiele lat spędziła w samotności, skupiając się na zdobywaniu wiedzy bądź opieką nad chorowitą matką zamiast na życiu towarzyskim. Teraz, gdy posiadała w miarę stabilną posadę a jej przyszłość jawiła się w dość jasnych barwach mogła pozwolić sobie na nowe znajomości, czyż nie? Frances rzuciła Drew zaciekawione spojrzenie, gdy ten stwierdził, że jest jej bratem. Dziewczyna uniosła swój kieliszek by upić z niego kilka łyków, zastanawiając się, czy powinna wyjawić Dudley’owi prawdę. Nie sądziła, aby kiedykolwiek poznał jej prawdziwego brata, głównie przez fakt, iż Keat raczej nie interesował się jej życiem bądź nią w zasadzie w żadnym aspekcie. Gdzieś w środku nieprzyjemnie ukuł ją fakt, że Drew z którym głównie łączyły ją interesy zdawał się bardziej nią interesować i jej słuchać niż rodzony brat, który zdawał się nie wiedzieć dosłownie nic na jej temat. Kolejny łyk wina po połączeniu się z poprzednią szklanką i krótkim spojrzeniem które przebiegło wpierw przez twarz jednego z jej towarzyszy, a później drugiego, potwierdził, że to wcale nie jest zły pomysł. W końcu taki Macnair z pewnością potrafiłby docenić ją jako siostrę, a skoro Keat mógł uważać za siostrę pannę Moss, jednocześnie traktując ją, matkę oraz resztę rodzeństwa jako obcych, ona przez jeden wieczór mogła mieć brata, na którego zasługiwała, czyż nie? W tym momencie, nie widziała aby było to w jakikolwiek sposób nieodpowiednie.
Słysząc słowa Sheridana, panna Burrughs z promiennym uśmiechem podeszła do niego, by ująć go pod ramię. Zamieszanie wyszło z jej winy i dziewczyna nie chciała, aby wieczór poszedł na zmarnowanie bądź którykolwiek z mężczyzn czuł się pokrzywdzony.
- Powinieneś, mój drogi, siadać do stołu. - Oznajmiła, wraz z mężczyzną robiąc kilka kroków w głąb kuchni. W końcu miała napracować się z kolacją, a domowego posiłku nie powinno się odmawiać. A przynajmniej tak twierdziła jej matka. Grzecznie wskazała Dudleyowi miejsce naprzeciwko Drew, by w dwóch krokach znaleźć się za krzesłem nowego brata i owinąć się dłońmi wokół jego szyi, wchodząc w grę Macnaira. - I oczywiście, że nie ma nic przeciwko! Prawda, braciszku? - Rzuciła z nutą rozbawienia w głosie, by po chwili musnąć ustami policzek Drew, jakby chciała go odrobinę ugłaskać. Frances darzyła Dudley’a zaufaniem, nawet jeśli ich znajomość nadal była w tym dziwnym, nie jasnym stadium… Wiedziała również gdzie mieszka.
Dziewczyna odkleiła się od Macnaira po krótkiej chwili, nim jednak wyjaśniła sytuację pozwoliła mężczyzną zamienić kilka słów, samej sięgając po swoją różdżkę wykonaną z jasnego buku, zdobioną na rękojeści. Prostym zaklęciem przygotowała kolejne nakrycie oczywiście wraz z kieliszkiem, by w następnym kroku zaczarować butelkę, aby uzupełniła ich kieliszki. Ach, w tej sytuacji alkohol z pewnością był wskazany, aby mogli się rozluźnić. Dziewczyna odebrała od Sheridana ciasto oraz kwiaty, wiedząc, że z pewnością były przeznaczone dla niej.
- Och, to fantastycznie! Czyli możemy już świętować, prawda? Twój szef wykazałby się wyjątkowym brakiem rozsądku, gdybyś z Twoją wiedzą nie dostał tego stanowska. - Wtrąciła się do rozmowy, posyłając Sheridanowi ciepły uśmiech. W pewien sposób imponował jej swoją wiedzą w dziedzinach, o których ona nie miała najmniejszego pojęcia. Szczerze życzyła mu dobrze i była przekonana, że chłopak dostanie tę posadę. W jej oczach zasługiwał na awanse. Blondynka na chwilę schowała nos w bukiecie, aby sprawdzić zapach kompozycji, która finalnie wylądowała na stole, w niewielkim wazoniku.
- Wybaczcie mi to zamieszanie, ostatnio ciągle mam nadgodziny, wielu pracowników zwolniło się ze szpitala i mamy braki w personelu. Do tego mam dodatkowe zlecenia, przygotowuję się też do własnych badań naukowych i chyba mało sypiam… - Ona sama zaskoczona była nieporozumieniem, do którego doszło. Zwykle doskonale pamiętała o umówionych spotkaniach, zwłaszcza z takimi osobistościami jak Drew. Może faktycznie, powinna wygospodarować więcej wolnego? - Ale chyba możemy zjeść kolację we trójkę, prawda? Mam wszystko przyszykowane, żal byłoby nie skorzystać… A i nieskromnie nadmienię, że nie tylko gotowanie eliksirów wychodzi mi wyśmienicie. - Zaproponowała, rzucając mężczyznom spojrzenie godne zbitego psidwaka. W końcu nie powinno się wyrzucać jedzenia, a ona sama z pewnością nie zje wszystkiego, co miała przygotowane. Nie chciała, aby jej odmówili, tak samo jak nie chciała, aby którykolwiek poczuł się przez nią urażony.
- Lawiruję z jednej pracowni alchemicznej, do drugiej. Trochę słyszałam, ale nie mam pojęcia o szczegółach. - Wyznała bez większego zawstydzenia. Praca oraz nauka pochłaniały większość jej dni, jedynie czasem pozwalając jej wyrwać się na dłużej, tak jak dzisiejszego dnia. Potrzebowała kogoś, kto poszerzyłby jej wiedzę w tym temacie, nawet jeśli pan Sheridan rozwiał część jej domyślań wcześniej dzisiejszego dnia.
Gdy tylko napotkała spojrzenie Macnaira gdy ten, najwidoczniej połączył wszelkie wątki, jedynie wzruszyła ramionami, posyłając mu delikatny uśmiech. Wiele lat spędziła w samotności, skupiając się na zdobywaniu wiedzy bądź opieką nad chorowitą matką zamiast na życiu towarzyskim. Teraz, gdy posiadała w miarę stabilną posadę a jej przyszłość jawiła się w dość jasnych barwach mogła pozwolić sobie na nowe znajomości, czyż nie? Frances rzuciła Drew zaciekawione spojrzenie, gdy ten stwierdził, że jest jej bratem. Dziewczyna uniosła swój kieliszek by upić z niego kilka łyków, zastanawiając się, czy powinna wyjawić Dudley’owi prawdę. Nie sądziła, aby kiedykolwiek poznał jej prawdziwego brata, głównie przez fakt, iż Keat raczej nie interesował się jej życiem bądź nią w zasadzie w żadnym aspekcie. Gdzieś w środku nieprzyjemnie ukuł ją fakt, że Drew z którym głównie łączyły ją interesy zdawał się bardziej nią interesować i jej słuchać niż rodzony brat, który zdawał się nie wiedzieć dosłownie nic na jej temat. Kolejny łyk wina po połączeniu się z poprzednią szklanką i krótkim spojrzeniem które przebiegło wpierw przez twarz jednego z jej towarzyszy, a później drugiego, potwierdził, że to wcale nie jest zły pomysł. W końcu taki Macnair z pewnością potrafiłby docenić ją jako siostrę, a skoro Keat mógł uważać za siostrę pannę Moss, jednocześnie traktując ją, matkę oraz resztę rodzeństwa jako obcych, ona przez jeden wieczór mogła mieć brata, na którego zasługiwała, czyż nie? W tym momencie, nie widziała aby było to w jakikolwiek sposób nieodpowiednie.
Słysząc słowa Sheridana, panna Burrughs z promiennym uśmiechem podeszła do niego, by ująć go pod ramię. Zamieszanie wyszło z jej winy i dziewczyna nie chciała, aby wieczór poszedł na zmarnowanie bądź którykolwiek z mężczyzn czuł się pokrzywdzony.
- Powinieneś, mój drogi, siadać do stołu. - Oznajmiła, wraz z mężczyzną robiąc kilka kroków w głąb kuchni. W końcu miała napracować się z kolacją, a domowego posiłku nie powinno się odmawiać. A przynajmniej tak twierdziła jej matka. Grzecznie wskazała Dudleyowi miejsce naprzeciwko Drew, by w dwóch krokach znaleźć się za krzesłem nowego brata i owinąć się dłońmi wokół jego szyi, wchodząc w grę Macnaira. - I oczywiście, że nie ma nic przeciwko! Prawda, braciszku? - Rzuciła z nutą rozbawienia w głosie, by po chwili musnąć ustami policzek Drew, jakby chciała go odrobinę ugłaskać. Frances darzyła Dudley’a zaufaniem, nawet jeśli ich znajomość nadal była w tym dziwnym, nie jasnym stadium… Wiedziała również gdzie mieszka.
Dziewczyna odkleiła się od Macnaira po krótkiej chwili, nim jednak wyjaśniła sytuację pozwoliła mężczyzną zamienić kilka słów, samej sięgając po swoją różdżkę wykonaną z jasnego buku, zdobioną na rękojeści. Prostym zaklęciem przygotowała kolejne nakrycie oczywiście wraz z kieliszkiem, by w następnym kroku zaczarować butelkę, aby uzupełniła ich kieliszki. Ach, w tej sytuacji alkohol z pewnością był wskazany, aby mogli się rozluźnić. Dziewczyna odebrała od Sheridana ciasto oraz kwiaty, wiedząc, że z pewnością były przeznaczone dla niej.
- Och, to fantastycznie! Czyli możemy już świętować, prawda? Twój szef wykazałby się wyjątkowym brakiem rozsądku, gdybyś z Twoją wiedzą nie dostał tego stanowska. - Wtrąciła się do rozmowy, posyłając Sheridanowi ciepły uśmiech. W pewien sposób imponował jej swoją wiedzą w dziedzinach, o których ona nie miała najmniejszego pojęcia. Szczerze życzyła mu dobrze i była przekonana, że chłopak dostanie tę posadę. W jej oczach zasługiwał na awanse. Blondynka na chwilę schowała nos w bukiecie, aby sprawdzić zapach kompozycji, która finalnie wylądowała na stole, w niewielkim wazoniku.
- Wybaczcie mi to zamieszanie, ostatnio ciągle mam nadgodziny, wielu pracowników zwolniło się ze szpitala i mamy braki w personelu. Do tego mam dodatkowe zlecenia, przygotowuję się też do własnych badań naukowych i chyba mało sypiam… - Ona sama zaskoczona była nieporozumieniem, do którego doszło. Zwykle doskonale pamiętała o umówionych spotkaniach, zwłaszcza z takimi osobistościami jak Drew. Może faktycznie, powinna wygospodarować więcej wolnego? - Ale chyba możemy zjeść kolację we trójkę, prawda? Mam wszystko przyszykowane, żal byłoby nie skorzystać… A i nieskromnie nadmienię, że nie tylko gotowanie eliksirów wychodzi mi wyśmienicie. - Zaproponowała, rzucając mężczyznom spojrzenie godne zbitego psidwaka. W końcu nie powinno się wyrzucać jedzenia, a ona sama z pewnością nie zje wszystkiego, co miała przygotowane. Nie chciała, aby jej odmówili, tak samo jak nie chciała, aby którykolwiek poczuł się przez nią urażony.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Zatem jak już wspominałem w końcu zajęli się tym plugastwem, a mianowicie szlamami i mugolami, więc od razu w Londynie zrobiło się jakoś przyjemniej. Nie sądziłem, że kiedykolwiek polubię owe miasto.- wygiął wargi w kpiącym uśmieszku czując swego rodzaju satysfakcję, a może i nawet dumę, że przyczynił się do powodzenia ów działań. W końcu mieli prawdziwego Ministra Magii, dla którego liczyły się korzenia oraz czystość krwi – nie wyobrażał sobie, aby ponowne na czele rządu stanął podobny Longottonowi. -Odpoczywasz w ogóle kiedyś?- spytał retorycznie, albowiem wiedział, że podobnie jak on sam, Frances oddawała się pracy i nauce, nie marnując cennego czasu na rozrywkę.
Widok zmieszanego mężczyzny nieustannie go bawił, choć starał się tego w żaden sposób nie uzewnętrzniać, a tym samym ciągnąć małą grę, w którą wciągnął towarzyszkę. Najwyraźniej nie miała nic przeciwko, albowiem nie zaprzeczyła, a nawet sama starała się upewnić mężczyznę w ów niewinnym kłamstwie. Zapowiadał się naprawdę ciekawy wieczór. -Zawsze tak mówi. Ciekawi mnie tylko fakt, czy to kwestia jej uprzejmości, czy też pragnienia zrobienia mi na przekór.- zaczął nieustannie badając wzrokiem przybyłego gościa. -Z chęcią poznam wybranka mojej siostry, także zostań z nami.- dodał przechylając nieznacznie głowę. Nie obawiał się użyć strategicznego słowa sugerującego, jakoby byli parą, bowiem czy to właśnie nie miała być mała randka? Odstawili się jak na gustowny bal, Frances przygotowała zapewne wyśmienite potrawy, a Dudley zadbał o kwiaty – słodkie. Właściwie trochę zrobiło mu się jej żal, bo zapewne nie mogła gorzej trafić jeśli chodzi o ów „zabieg okoliczności”. Macnair nie miał oporów, nie potrafił też trzymać języka za zębami, a nieustanna ironia mogła spłoszyć jej gołąbka.
-Rejestracja różdżek.- pokiwał wolno głową z uznaniem i uśmiechnął się w kierunku dziewczyny, kiedy ta musnęła jego policzek wargami. Wcześniej nie wiedział, że ma w sobie całkiem niezły podkład na rasową aktorkę. -Masz prawdziwe szczęście, że tak często Ci ulegam, bo inaczej wykopałbym go za drzwi.- szepnął do jej ucha, jednak nie na tyle cicho by mężczyzna tego nie słyszał. Szatyn miał ochotę jeszcze trochę się pobawić.
-Więc opowiedz mi dlaczego akurat rejestracja różdżek? Tylko z powodu wykształcenia i pasji?- spytał powracając wzrokiem do chłopaka. Ciekaw był jego poglądów i dalej idących zamiarów – zamierzał dostać się na ów stanowisko, aby trzymać rękę na pulsie uniemożliwiając oszustom zdobycia dokumentów, czy też właśnie im to ułatwić? Wszędzie były karaluchy i Macnair miał szczerą nadzieję, że Frances nie bujała się z jednym z nich.
Uniósł brew na komplementy dziewczyny, bowiem najwyraźniej znała Dudleya lepiej niżeli początkowo się spodziewał. -Zatem wypijmy za to.- powiedział unosząc kieliszek wypełniony winem, zdecydowanie lubił wszelkie toasty. Opróżniwszy go do dna – co nie było nader grzeczne, ale nieszczególnie o to dbał – odstawił szkło na stół i ponownie go uzupełnił. Może po kolacji przyjdzie im wypić coś mocniejszego? -Pokaż co tam przygotowałaś i daj sobie trochę czasu na sen, bo inaczej szybko się wykończysz.- rzucił uwagę godną starszego brata. -Myślałem, że sytuacja w Mungu trochę się uspokoiła. Czyżby personel uszczupliły nowe restrykcje?- spytał będąc ciekaw jaki był powód nieustannych braków.
Widok zmieszanego mężczyzny nieustannie go bawił, choć starał się tego w żaden sposób nie uzewnętrzniać, a tym samym ciągnąć małą grę, w którą wciągnął towarzyszkę. Najwyraźniej nie miała nic przeciwko, albowiem nie zaprzeczyła, a nawet sama starała się upewnić mężczyznę w ów niewinnym kłamstwie. Zapowiadał się naprawdę ciekawy wieczór. -Zawsze tak mówi. Ciekawi mnie tylko fakt, czy to kwestia jej uprzejmości, czy też pragnienia zrobienia mi na przekór.- zaczął nieustannie badając wzrokiem przybyłego gościa. -Z chęcią poznam wybranka mojej siostry, także zostań z nami.- dodał przechylając nieznacznie głowę. Nie obawiał się użyć strategicznego słowa sugerującego, jakoby byli parą, bowiem czy to właśnie nie miała być mała randka? Odstawili się jak na gustowny bal, Frances przygotowała zapewne wyśmienite potrawy, a Dudley zadbał o kwiaty – słodkie. Właściwie trochę zrobiło mu się jej żal, bo zapewne nie mogła gorzej trafić jeśli chodzi o ów „zabieg okoliczności”. Macnair nie miał oporów, nie potrafił też trzymać języka za zębami, a nieustanna ironia mogła spłoszyć jej gołąbka.
-Rejestracja różdżek.- pokiwał wolno głową z uznaniem i uśmiechnął się w kierunku dziewczyny, kiedy ta musnęła jego policzek wargami. Wcześniej nie wiedział, że ma w sobie całkiem niezły podkład na rasową aktorkę. -Masz prawdziwe szczęście, że tak często Ci ulegam, bo inaczej wykopałbym go za drzwi.- szepnął do jej ucha, jednak nie na tyle cicho by mężczyzna tego nie słyszał. Szatyn miał ochotę jeszcze trochę się pobawić.
-Więc opowiedz mi dlaczego akurat rejestracja różdżek? Tylko z powodu wykształcenia i pasji?- spytał powracając wzrokiem do chłopaka. Ciekaw był jego poglądów i dalej idących zamiarów – zamierzał dostać się na ów stanowisko, aby trzymać rękę na pulsie uniemożliwiając oszustom zdobycia dokumentów, czy też właśnie im to ułatwić? Wszędzie były karaluchy i Macnair miał szczerą nadzieję, że Frances nie bujała się z jednym z nich.
Uniósł brew na komplementy dziewczyny, bowiem najwyraźniej znała Dudleya lepiej niżeli początkowo się spodziewał. -Zatem wypijmy za to.- powiedział unosząc kieliszek wypełniony winem, zdecydowanie lubił wszelkie toasty. Opróżniwszy go do dna – co nie było nader grzeczne, ale nieszczególnie o to dbał – odstawił szkło na stół i ponownie go uzupełnił. Może po kolacji przyjdzie im wypić coś mocniejszego? -Pokaż co tam przygotowałaś i daj sobie trochę czasu na sen, bo inaczej szybko się wykończysz.- rzucił uwagę godną starszego brata. -Myślałem, że sytuacja w Mungu trochę się uspokoiła. Czyżby personel uszczupliły nowe restrykcje?- spytał będąc ciekaw jaki był powód nieustannych braków.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Obecne sytuacja zdecydowanie nie była dla Dudley’a szczególnie wygodna. Gorąco liczył na chwilę spędzone sam na sam z Frances, a tu taka niespodzianka! Miał nadzieję, że jej rodzinę spotka w bardziej sprzyjających okolicznościach. Że skłoni się i pięknie powie: Jam jest Dudley i obiecuje dbać o pańską siostrę!. Niestety, los spłatał mu niemałego figla i nie było mu to dane.
Zaproszony przez dziewczynę, zajął dość niepewnie miejsce przy stole. Na całe szczęście blondynka odebrała już jego drobne upominki – nie przeszkadzały mu więc. Miał jedynie nadzieję, że jej się spodobają. Naprawdę chciał się postarać i zrobić dobre wrażenie! Chociaż, jak na razie, chyba nie wychodziło mu to najlepiej.
– Dz… dziękuję – wydukał, gdy dostał oficjalne pozwolenie od Drew na zajęcia przy stole. Właściwie to on tu teraz dowodził, nie Frances. Nawet, jeśli to było jej lokum. Gdyby mężczyzna postanowił wyprosić Sheridana z mieszkania siostry, Dudley pewnie nawet by się nie zawahał. Czasem zdanie bliskich młodej panny było ważniejsze od niej samej, prawda? Wszak to mężczyźni dzierżyli władzę w rodzinie.
Drgnął nerwowo, słysząc „szept” Macinara, spoglądając nieco przestraszonymi oczyma to na Frances, to na Drew. To był tylko żart? Czy mężczyzna mówił tak na poważnie…? Nie spodobał mu się, na pewno nie. Jeśli opuści to mieszkanie, bez wcześniejszej zmiany zdania brata dziewczyny, ten na pewno zabroni mu spotykać się z blondynką. Och, tego to by nie mógł przeżyć. Przecież mieli razem z Frances wzbić się na szczyt! On miał zająć miejsce Ministra, ona – głównej przełożonej alchemików w Mungu. I mieli żyć pięknym, baśniowym życiem, pełnym dzieci i wnuków. A Drew mógł to wszystko zniszczyć w ciągu jednej chwili!
Nie próbował jednak komentować jego słów. Zrobił się tylko lekko czerwony na twarzy. Przyznawanie się, że usłyszał, byłoby przecież niegrzeczne.
Przynajmniej Frances go rozumiała. Wierzyła w jego sukces i to było naprawdę bardzo mocno pokrzepiające. Po takich słowach na pewno mu się uda. A potem będzie się wspinał po ministerialnych szczeblach… i osiągnie sam szczyt! Tak będzie.
– No, mam taką nadzieję – odpowiedział dziewczynie, po czym spojrzał na Drew: – No… to ten… ważna rola jest. Bezpieczeństwo miasta od tego zależy. A ja w tym się pasjonuje, to akurat będzie – wyjaśnił. – Chcę robić rzeczy istotne. Jak Frances – dodał, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.
W końcu cóż było istotniejsze od wyplewienia mugoli z magicznej stolicy! No, nie takiej do końca magicznej, przynajmniej na razie. Ale jeszcze trochę, a Londyn stanie się największym z magicznych miast! I tak powinno być! Mugole przynosili tylko choroby, często nieuleczalne. No i te niebezpieczne wynalazki.
Uniósł kieliszek w toaście razem z Drew.
– Wypijmy – stwierdził, kiwając głową. Loczek opadł mu na oko, więc chłopak poprawił go dłonią. – I… i oczywiście, Frances, możemy zjeść razem. Jestem zaszczycony mogąc dzielić stół z twoim bratem! – ogłosił oficjalnie. – A ten, no nie powinnaś się tak przepracowywać. To źle robi – zgodził się z Drew.
Zaproszony przez dziewczynę, zajął dość niepewnie miejsce przy stole. Na całe szczęście blondynka odebrała już jego drobne upominki – nie przeszkadzały mu więc. Miał jedynie nadzieję, że jej się spodobają. Naprawdę chciał się postarać i zrobić dobre wrażenie! Chociaż, jak na razie, chyba nie wychodziło mu to najlepiej.
– Dz… dziękuję – wydukał, gdy dostał oficjalne pozwolenie od Drew na zajęcia przy stole. Właściwie to on tu teraz dowodził, nie Frances. Nawet, jeśli to było jej lokum. Gdyby mężczyzna postanowił wyprosić Sheridana z mieszkania siostry, Dudley pewnie nawet by się nie zawahał. Czasem zdanie bliskich młodej panny było ważniejsze od niej samej, prawda? Wszak to mężczyźni dzierżyli władzę w rodzinie.
Drgnął nerwowo, słysząc „szept” Macinara, spoglądając nieco przestraszonymi oczyma to na Frances, to na Drew. To był tylko żart? Czy mężczyzna mówił tak na poważnie…? Nie spodobał mu się, na pewno nie. Jeśli opuści to mieszkanie, bez wcześniejszej zmiany zdania brata dziewczyny, ten na pewno zabroni mu spotykać się z blondynką. Och, tego to by nie mógł przeżyć. Przecież mieli razem z Frances wzbić się na szczyt! On miał zająć miejsce Ministra, ona – głównej przełożonej alchemików w Mungu. I mieli żyć pięknym, baśniowym życiem, pełnym dzieci i wnuków. A Drew mógł to wszystko zniszczyć w ciągu jednej chwili!
Nie próbował jednak komentować jego słów. Zrobił się tylko lekko czerwony na twarzy. Przyznawanie się, że usłyszał, byłoby przecież niegrzeczne.
Przynajmniej Frances go rozumiała. Wierzyła w jego sukces i to było naprawdę bardzo mocno pokrzepiające. Po takich słowach na pewno mu się uda. A potem będzie się wspinał po ministerialnych szczeblach… i osiągnie sam szczyt! Tak będzie.
– No, mam taką nadzieję – odpowiedział dziewczynie, po czym spojrzał na Drew: – No… to ten… ważna rola jest. Bezpieczeństwo miasta od tego zależy. A ja w tym się pasjonuje, to akurat będzie – wyjaśnił. – Chcę robić rzeczy istotne. Jak Frances – dodał, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.
W końcu cóż było istotniejsze od wyplewienia mugoli z magicznej stolicy! No, nie takiej do końca magicznej, przynajmniej na razie. Ale jeszcze trochę, a Londyn stanie się największym z magicznych miast! I tak powinno być! Mugole przynosili tylko choroby, często nieuleczalne. No i te niebezpieczne wynalazki.
Uniósł kieliszek w toaście razem z Drew.
– Wypijmy – stwierdził, kiwając głową. Loczek opadł mu na oko, więc chłopak poprawił go dłonią. – I… i oczywiście, Frances, możemy zjeść razem. Jestem zaszczycony mogąc dzielić stół z twoim bratem! – ogłosił oficjalnie. – A ten, no nie powinnaś się tak przepracowywać. To źle robi – zgodził się z Drew.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Frances kiwnęła głową, na słowa jakie padły z ust Drew. Nigdy nie przywiązywała wielkiej wagi do polityki co sprawiało, że czuła się trochę zagubiona w ostatnich wydarzeniach, nie do końca rozumiejąc kiedy to wszystko się zaczęło i dlaczego. Zamiast jednak teraz wnikać w szczegóły sytuacji, którą już w pewien sposób zdążył jej wytłumaczyć Dudley, posłała jedynie Drew uśmiech…. Który zbladł, gdy została zapytana o odpoczynek, który nigdy nie był jej mocną stroną.
- Ostatnio brak mi czasu. - Stwierdziła jedynie, wzruszając wątłymi ramionami. Ostatnie wydarzenia zaburzyły pracą szpitala i dołożyły jej prywatnych zleceń. Ale to dobrze, a przynajmniej tak sobie wmawiała, im więcej przyszło jej zarabiać, tym szybciej będzie miała okazję, aby wyprowadzić się z tych podłych doków do jakiejś przyjemniejszej i bezpieczniejszej dla niej dzielnicy. Tu nawet pomimo piętnastu lat nie czuła się bezpiecznie, za każdym razem gdy wracała z pracy obawiając się o własne życie.
Panna Burroughs pokręciła głową z rozbawieniem na kolejne słowa, jakie padły z ust Drew i jedynie wspomnienie o “wybranku” sprawiło, że na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Dziewczyna nie posiadała większego doświadczenia w relacjach damsko-męskich i z tego powodu starała się nie analizować jej relacji z Sheridanem ani, przynajmniej na razie, nie przyklejać do niej żadnej, konkretnej łatki.
Kwiecień był dla niej miesiącem wyjątkowej dezorientacji w tym, co działo się wokół niej. Zapewne dlatego pozwoliła sobie grać w tę grę, jakże przyjemniejszą od jej standardowej gry pozorów. Dłonie dziewczęcia na chwilę mocniej owinęły się wokół szyi lepszego brata. -Och, nie dąsaj się, mój drogi. To szkodzi przed kolacją. - Odpowiedziała na wcale nie taki cichy szept Macnaira. Nawet jeśli ich małe interesiki przerwała jej pomyłka, mężczyzna mógł być pewien, że dziewczyna w jakiś sposób mu to wynagrodzi. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku wyraźnie spiętego Dudley’a, by posłać mu ciepły uśmiech. Miała nadzieję, że specyficzne zachowanie jej przyjaciela nie spłoszy młodego pracownika Ministerstwa. Ach, chyba faktycznie powinna znaleźć trochę więcej czasu na odpoczynek.
A gdy panowie unieśli kieliszki, ona również sięgnęła po swój by upić z niego kilka łyków. Słodki alkohol spłynął wzdłuż gardła dziewczyny, która nigdy nie miała mocnej głowy i z pewnością nie chciała z nim przesadzić. Widząc jednak jak Drew opróżnia swój kieliszek do końca, Frances wyjęła z jednej z szafek dwie szklanki do Ognistej, tym samym dając nieme zezwolenie, aby panowie uraczyli się mocniejszym, stojącym na stole trunkiem.
Policzki Frances ponownie pokryły się rumieńcem, gdy Dudley stwierdził, że rzeczy które robi są istotne. Ciepłe spojrzenie szaroniebieskich tęczówek powędrowało do młodego czarodzieja. Ach, jakże miło było jej usłyszeć takie słowa! Zwłaszcza w sytuacji, gdy jej rodzina nigdy nie interesowała się jej pasją, nie doceniając tego, do czego dążyła. A przecież posiadała zdolności oraz talent, by dokonywać wielkich, zapewne któregoś dnia i ważnych rzeczy! Problem w tkwił w tym, że najbliższe otoczenie zdawało się tego nie zauważać, jedynie próbując odciągnąć dziewczynę od jej pasji.
-Odpocznę po badaniach. - Uśmiechnęła się, posyłając znaczące spojrzenie Drew. Ten zapewne doskonale zdawał sobie sprawę, że nie chodziło jedynie o te dobre, pożyteczne eliksiry ale i o paskudne trucizny, jakie zapewne niedługo przyjdzie jej wynaleźć głównie na użytek Macnaira. Nie zwykła również odpuszczać z raz obranego celu. Dziewczyna wyciągnęła ponownie różdżkę by prostym zaklęciem, jakiego nauczyła ją matka wyczarowując jedzenie ze składników, jakie znajdowały się w jej lodówce. Ledwie chwilę później, stół zakrył się pieczonym mięsem kurczaka oraz indyka, sałatkami, ziemniakami z masłem i innymi pysznościami.
- Może pozornie się uspokoiła, ja jednak uważam, że w szpitalu panuje chaos i brak organizacji. - Zaczęła, zajmując miejsce przy stole i upijając kolejny łyk wina. - Sporo osób odeszło twierdząc, że szpital powinien być dla każdego, a nie tylko tych, z udokumentowanym pochodzeniem. O ile uzdrowiciele na stażu mogą zasilić szeregi szpitala, gorzej jest z alchemikami. Niektóre środki wymagają odpowiedniego doświadczenia... Ale przybliża mnie to do awansu. Można by rzec, że coś za coś. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. Ona nigdy nie była alchemikiem, którego interesowała pomoc innym. Ona zainteresowana była głównie rozwijaniem się, co umożliwiała jej praca w szpitalu oraz kontakty, jakie tam zawarła.
- Częstujcie się. - Rzuciła jeszcze, zachęcając mężczyzn do jedzenia.
- Ostatnio brak mi czasu. - Stwierdziła jedynie, wzruszając wątłymi ramionami. Ostatnie wydarzenia zaburzyły pracą szpitala i dołożyły jej prywatnych zleceń. Ale to dobrze, a przynajmniej tak sobie wmawiała, im więcej przyszło jej zarabiać, tym szybciej będzie miała okazję, aby wyprowadzić się z tych podłych doków do jakiejś przyjemniejszej i bezpieczniejszej dla niej dzielnicy. Tu nawet pomimo piętnastu lat nie czuła się bezpiecznie, za każdym razem gdy wracała z pracy obawiając się o własne życie.
Panna Burroughs pokręciła głową z rozbawieniem na kolejne słowa, jakie padły z ust Drew i jedynie wspomnienie o “wybranku” sprawiło, że na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Dziewczyna nie posiadała większego doświadczenia w relacjach damsko-męskich i z tego powodu starała się nie analizować jej relacji z Sheridanem ani, przynajmniej na razie, nie przyklejać do niej żadnej, konkretnej łatki.
Kwiecień był dla niej miesiącem wyjątkowej dezorientacji w tym, co działo się wokół niej. Zapewne dlatego pozwoliła sobie grać w tę grę, jakże przyjemniejszą od jej standardowej gry pozorów. Dłonie dziewczęcia na chwilę mocniej owinęły się wokół szyi lepszego brata. -Och, nie dąsaj się, mój drogi. To szkodzi przed kolacją. - Odpowiedziała na wcale nie taki cichy szept Macnaira. Nawet jeśli ich małe interesiki przerwała jej pomyłka, mężczyzna mógł być pewien, że dziewczyna w jakiś sposób mu to wynagrodzi. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku wyraźnie spiętego Dudley’a, by posłać mu ciepły uśmiech. Miała nadzieję, że specyficzne zachowanie jej przyjaciela nie spłoszy młodego pracownika Ministerstwa. Ach, chyba faktycznie powinna znaleźć trochę więcej czasu na odpoczynek.
A gdy panowie unieśli kieliszki, ona również sięgnęła po swój by upić z niego kilka łyków. Słodki alkohol spłynął wzdłuż gardła dziewczyny, która nigdy nie miała mocnej głowy i z pewnością nie chciała z nim przesadzić. Widząc jednak jak Drew opróżnia swój kieliszek do końca, Frances wyjęła z jednej z szafek dwie szklanki do Ognistej, tym samym dając nieme zezwolenie, aby panowie uraczyli się mocniejszym, stojącym na stole trunkiem.
Policzki Frances ponownie pokryły się rumieńcem, gdy Dudley stwierdził, że rzeczy które robi są istotne. Ciepłe spojrzenie szaroniebieskich tęczówek powędrowało do młodego czarodzieja. Ach, jakże miło było jej usłyszeć takie słowa! Zwłaszcza w sytuacji, gdy jej rodzina nigdy nie interesowała się jej pasją, nie doceniając tego, do czego dążyła. A przecież posiadała zdolności oraz talent, by dokonywać wielkich, zapewne któregoś dnia i ważnych rzeczy! Problem w tkwił w tym, że najbliższe otoczenie zdawało się tego nie zauważać, jedynie próbując odciągnąć dziewczynę od jej pasji.
-Odpocznę po badaniach. - Uśmiechnęła się, posyłając znaczące spojrzenie Drew. Ten zapewne doskonale zdawał sobie sprawę, że nie chodziło jedynie o te dobre, pożyteczne eliksiry ale i o paskudne trucizny, jakie zapewne niedługo przyjdzie jej wynaleźć głównie na użytek Macnaira. Nie zwykła również odpuszczać z raz obranego celu. Dziewczyna wyciągnęła ponownie różdżkę by prostym zaklęciem, jakiego nauczyła ją matka wyczarowując jedzenie ze składników, jakie znajdowały się w jej lodówce. Ledwie chwilę później, stół zakrył się pieczonym mięsem kurczaka oraz indyka, sałatkami, ziemniakami z masłem i innymi pysznościami.
- Może pozornie się uspokoiła, ja jednak uważam, że w szpitalu panuje chaos i brak organizacji. - Zaczęła, zajmując miejsce przy stole i upijając kolejny łyk wina. - Sporo osób odeszło twierdząc, że szpital powinien być dla każdego, a nie tylko tych, z udokumentowanym pochodzeniem. O ile uzdrowiciele na stażu mogą zasilić szeregi szpitala, gorzej jest z alchemikami. Niektóre środki wymagają odpowiedniego doświadczenia... Ale przybliża mnie to do awansu. Można by rzec, że coś za coś. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. Ona nigdy nie była alchemikiem, którego interesowała pomoc innym. Ona zainteresowana była głównie rozwijaniem się, co umożliwiała jej praca w szpitalu oraz kontakty, jakie tam zawarła.
- Częstujcie się. - Rzuciła jeszcze, zachęcając mężczyzn do jedzenia.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czasem żałował, że nie opanował sztuki legilimencji, bowiem z przyjemnością splądrowałby umysł mężczyzny, który zapewne miał wiele fantazji związanych z dzisiejszym – niestety zepsutym – wieczorem. Oczami wyobraźni widział przerażenie na jego twarzy, gdyby faktycznie udało się dowiedzieć o tych gorących planach wobec Frances. Nie byłoby innej możliwości, musiałby zareagować, choć z pewnością w środku siebie pękałby ze śmiechu. Pozostawałoby pytanie co na to wszystko dziewczyna? Zareagowałaby czy dalej ciągnęła tą maszkaradę? Liczył, że to drugie, jednakże znał ją nie od dziś i pomijając już kwestię rumieńców przeczuwał, że mężczyzna nie był tylko kolegą od kolacji, wina i smacznego jedzenia.
Obserwował uważnie zmieniający się wyraz twarzy przybyłego gościa w chwili wspomnienia o wykopaniu za drzwi. Słyszał, był o tym przekonany, bo przecież właśnie o to mu chodziło. Cichy głos kobiety sprawił, że nieco złagodniał – rzecz jasna teatralnie, niczym rasowy aktor, choć do takiego było mu daleko – i zmusił się w końcu do lekkiego, kpiącego uśmiechu. -Dąsać dopiero się zacznę, jak coś przesoliłaś.- rzucił unosząc kącik ust, po czym z aprobatą zerknął na świeżo otwartą ognistą whisky i bez cienia zawahania rozlał do dwóch szklaneczek. Jeśli Dudley zamierzał uganiać się za Frances musiał nauczyć się z nim pić, proste.
Uniósł brew słysząc jego dość wymijającą, choć jednoznaczną odpowiedź, bowiem skoro chciał dbać o bezpieczeństwo miasta i upewniać się, że nie przekraczają granic żadne osoby bez odpowiednich uprawnień musiał stać po dobrej stronie. -Czyli uważasz, że będą zdarzać się fałszerstwa?- spytał otwarcie będąc ciekawym odpowiedzi mężczyzny. Siedząc w ministerstwie miał znacznie więcej informacji od szatyna i choć ulice zdawały się opustoszeć, to wciąż mogło być to mylące. Był przekonany, że Zakon Feniksa, a w szczególności szlamy pokroju Tonks, będzie starał się za wszelką cenę przeniknąć do Londynu szukając wpływów tudzież sojuszy zapewniających im niezbędne zasoby świeżych faktów. -Jakie są przewidziane dla takowych kary?- dodał pytająco, po czym skosztował bursztynowego alkoholu, który przyjemnie zapiekł go w gardle. Liczył, że od razu będą pozbywać się – raz na zawsze – brudnokrwistych, bowiem nie tylko nie było z nich żadnego pożytku, ale i pozostawiali po sobie paskudną plamę na czarodziejskiej historii. -Londyn w końcu zaczął stawać na nogi i żywię nadzieję, że to się nie zmieni.- skwitował temat jasno przedstawiając swe poglądy. Nie był dobrym mówcą, lecz jego czujne oko potrafiło wyłapać nietypowe zachowania wskazujące na fałsz w słowach i czynach. Jeśli mężczyzna zacznie go okłamywać byle tylko zatrzeć ślady wskazujące na fakt, iż popiera całą tą mugolską ferajnę z pewnością uda mu się to wyłapać – chyba, że był mocnym przeciwnikiem i potrafił dobrze panować nad swą mimiką.
-Żadna inna odpowiedź by mi do Ciebie nie pasowała.- rzucił w kierunku dziewczyny, gdy jasno wyraziła swoje plany. Nie negował tego, bowiem sam podchodził do tematu pracy podobnie – najpierw obowiązki, potem obowiązki i ewentualnie finalnie nieco przyjemności. Nigdy w odwrotnej kolejności.
Objął wzrokiem jedzenie czując, że właściwie dobrze się stało. Dawno nie jadł nic wychodzącego poza poziom totalnego laika, którym w końcu sam w owej kwestii był. Chwyciwszy po kolei każdy z półmisków nałożył sobie na talerz wszystkiego po trochu i rozpoczął swoisty festiwal smaków.
-Zaszczycony powiadasz?- uniósł kącik ust zerkając na mężczyznę z lekkim uśmiechem. -Umiesz się pojedynkować?- spytał ni stąd ni zowąd chcąc go przetestować, w końcu nie mógł być zwykłym tchórzem jeśli miał zamiar umawiać się z trucicielką. -Skoro tak uważają powinni dostać dyscyplinarne zwolnienie, więc wyszłoby na jedno.- zwrócił się do dziewczyny. -Na pewno znajdziecie jakieś wyjście z sytuacji. Może warto zwiększyć zasoby stażystów i szybciej wdrążać ich w prostsze procedury?- zaproponował, choć kompletnie nie znal się na hierarchii i podziale ról w Mungu.
Obserwował uważnie zmieniający się wyraz twarzy przybyłego gościa w chwili wspomnienia o wykopaniu za drzwi. Słyszał, był o tym przekonany, bo przecież właśnie o to mu chodziło. Cichy głos kobiety sprawił, że nieco złagodniał – rzecz jasna teatralnie, niczym rasowy aktor, choć do takiego było mu daleko – i zmusił się w końcu do lekkiego, kpiącego uśmiechu. -Dąsać dopiero się zacznę, jak coś przesoliłaś.- rzucił unosząc kącik ust, po czym z aprobatą zerknął na świeżo otwartą ognistą whisky i bez cienia zawahania rozlał do dwóch szklaneczek. Jeśli Dudley zamierzał uganiać się za Frances musiał nauczyć się z nim pić, proste.
Uniósł brew słysząc jego dość wymijającą, choć jednoznaczną odpowiedź, bowiem skoro chciał dbać o bezpieczeństwo miasta i upewniać się, że nie przekraczają granic żadne osoby bez odpowiednich uprawnień musiał stać po dobrej stronie. -Czyli uważasz, że będą zdarzać się fałszerstwa?- spytał otwarcie będąc ciekawym odpowiedzi mężczyzny. Siedząc w ministerstwie miał znacznie więcej informacji od szatyna i choć ulice zdawały się opustoszeć, to wciąż mogło być to mylące. Był przekonany, że Zakon Feniksa, a w szczególności szlamy pokroju Tonks, będzie starał się za wszelką cenę przeniknąć do Londynu szukając wpływów tudzież sojuszy zapewniających im niezbędne zasoby świeżych faktów. -Jakie są przewidziane dla takowych kary?- dodał pytająco, po czym skosztował bursztynowego alkoholu, który przyjemnie zapiekł go w gardle. Liczył, że od razu będą pozbywać się – raz na zawsze – brudnokrwistych, bowiem nie tylko nie było z nich żadnego pożytku, ale i pozostawiali po sobie paskudną plamę na czarodziejskiej historii. -Londyn w końcu zaczął stawać na nogi i żywię nadzieję, że to się nie zmieni.- skwitował temat jasno przedstawiając swe poglądy. Nie był dobrym mówcą, lecz jego czujne oko potrafiło wyłapać nietypowe zachowania wskazujące na fałsz w słowach i czynach. Jeśli mężczyzna zacznie go okłamywać byle tylko zatrzeć ślady wskazujące na fakt, iż popiera całą tą mugolską ferajnę z pewnością uda mu się to wyłapać – chyba, że był mocnym przeciwnikiem i potrafił dobrze panować nad swą mimiką.
-Żadna inna odpowiedź by mi do Ciebie nie pasowała.- rzucił w kierunku dziewczyny, gdy jasno wyraziła swoje plany. Nie negował tego, bowiem sam podchodził do tematu pracy podobnie – najpierw obowiązki, potem obowiązki i ewentualnie finalnie nieco przyjemności. Nigdy w odwrotnej kolejności.
Objął wzrokiem jedzenie czując, że właściwie dobrze się stało. Dawno nie jadł nic wychodzącego poza poziom totalnego laika, którym w końcu sam w owej kwestii był. Chwyciwszy po kolei każdy z półmisków nałożył sobie na talerz wszystkiego po trochu i rozpoczął swoisty festiwal smaków.
-Zaszczycony powiadasz?- uniósł kącik ust zerkając na mężczyznę z lekkim uśmiechem. -Umiesz się pojedynkować?- spytał ni stąd ni zowąd chcąc go przetestować, w końcu nie mógł być zwykłym tchórzem jeśli miał zamiar umawiać się z trucicielką. -Skoro tak uważają powinni dostać dyscyplinarne zwolnienie, więc wyszłoby na jedno.- zwrócił się do dziewczyny. -Na pewno znajdziecie jakieś wyjście z sytuacji. Może warto zwiększyć zasoby stażystów i szybciej wdrążać ich w prostsze procedury?- zaproponował, choć kompletnie nie znal się na hierarchii i podziale ról w Mungu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Brwi chłopaka zmarszczyły się na moment. Drew mógł sobie być bratem Frances, ale jak on śmiał…! Po chwili jednak zreflektował się. Nie był jeszcze tak bliski dziewczynie, aby wchodzić pomiędzy nią a jej rodzinę. Obiecał sobie jednak, że jeśli się do siebie zbliżą (na co naprawdę miał wielką nadzieję) to porozmawia sobie z mężczyzną na ten temat. Nikt nie będzie uwłaczał honorowi jego pięknej panny! Nawet jej własny brat! BA! Szczególnie brat! Przecież powinien szanować swoją piękną i zdolną siostrę.
Przyjął alkohol, chwytając szklankę w dłoń, ale jeszcze nie podnosząc jej do ust. Nie bał się alkoholu, co to, to nie! Przecież pił! No, przynajmniej… zdarzało mu się. Na przykład wtedy, ze Steffenem, który zaczął pleść trzy po trzy o jakiejś radości życia i miłości do ludzi. Ech, dziwny był z tego chłopaka typ. Zaiste dziwny.
Wzruszył ramionami.
– Zapewne tak – stwierdził. – Dlatego wszystko powinno się dwa razy sprawdzać. Ludzie kombinują, często boją się trochę… bez potrzeby. No wie pan… w dziesiątym pokoleniu był mugol to próbują kłamać, że nie. A nie o to chodzi przecież, nie? – powiedział, wzruszając ramionami. – A kary to nie wiem, dopiero będę papiery składać to pewnie mi powiedzą dokładniej – stwierdził. – To nowy system, pewnie się sporo w nim zmienia teraz.
Tak zawsze przecież było. Nowo wprowadzone zasady należało przez kilka pierwszych miesięcy funkcjonowania dopieszczać i uzupełniać. Inaczej biurokracja nie miała prawa działać. W teorii wiele rzeczy mogło działać bądź nie, ale dopiero praktyka pokazywała swoje.
– A no. Spokojniej tak teraz. Prawda, Frances? W tym parku tak miło było dzisiaj. – Pokiwał głową.
Skupiał się bardziej na Drew, niż na Frances, pozwalając bratu odpowiadać dziewczynie. Sam zachowywał taktyczne milczenie, wiedząc, że słowa niekoniecznie były kierowane do niego. Z reszta, naprawdę wolał się nie wychylać.
– Tak, tak, jakby inaczej! Za zdrowie Frances! – powiedział, podnosząc kieliszek, a następnie wypijając go jednym haustem. Zrobił się nieco czerwony i niemal się zakrztusił, ale jakoś udało mu się przełknąć Ognistą: – A tak trochę, umiem. W szkole świetnie mi szło, teraz… no, muszę nadgonić. Dużo starszych przeciwników jest na arenie. Ale dam radę – stwierdził. – Mój ojciec jest szermierzem, Sheridan, kojarzy go pan może? Nauczył mnie rywalizacji. – Kiwał głową. W głosie chłopaka dało się usłyszeć nieskrywane uznanie.
– Frances, a może znasz w porcie jakiś alchemików? Pewnie ktoś tu działa? Nie? Tak poza szpitalem. Może oni by was tymczasowo wspomogli? – zaproponował. Strzelał w ciemno, ale kto wie, prawda?
Gdy dziewczyna postawiła przed nimi kolację, oczy chłopaka niemal się zaświeciły.
– Dobrze wygląda! – powiedział z entuzjazmem, spoglądając jednak na Drew. Czekał, aż głowa rodziny zacznie się posilać. Tak wypadało.
Przyjął alkohol, chwytając szklankę w dłoń, ale jeszcze nie podnosząc jej do ust. Nie bał się alkoholu, co to, to nie! Przecież pił! No, przynajmniej… zdarzało mu się. Na przykład wtedy, ze Steffenem, który zaczął pleść trzy po trzy o jakiejś radości życia i miłości do ludzi. Ech, dziwny był z tego chłopaka typ. Zaiste dziwny.
Wzruszył ramionami.
– Zapewne tak – stwierdził. – Dlatego wszystko powinno się dwa razy sprawdzać. Ludzie kombinują, często boją się trochę… bez potrzeby. No wie pan… w dziesiątym pokoleniu był mugol to próbują kłamać, że nie. A nie o to chodzi przecież, nie? – powiedział, wzruszając ramionami. – A kary to nie wiem, dopiero będę papiery składać to pewnie mi powiedzą dokładniej – stwierdził. – To nowy system, pewnie się sporo w nim zmienia teraz.
Tak zawsze przecież było. Nowo wprowadzone zasady należało przez kilka pierwszych miesięcy funkcjonowania dopieszczać i uzupełniać. Inaczej biurokracja nie miała prawa działać. W teorii wiele rzeczy mogło działać bądź nie, ale dopiero praktyka pokazywała swoje.
– A no. Spokojniej tak teraz. Prawda, Frances? W tym parku tak miło było dzisiaj. – Pokiwał głową.
Skupiał się bardziej na Drew, niż na Frances, pozwalając bratu odpowiadać dziewczynie. Sam zachowywał taktyczne milczenie, wiedząc, że słowa niekoniecznie były kierowane do niego. Z reszta, naprawdę wolał się nie wychylać.
– Tak, tak, jakby inaczej! Za zdrowie Frances! – powiedział, podnosząc kieliszek, a następnie wypijając go jednym haustem. Zrobił się nieco czerwony i niemal się zakrztusił, ale jakoś udało mu się przełknąć Ognistą: – A tak trochę, umiem. W szkole świetnie mi szło, teraz… no, muszę nadgonić. Dużo starszych przeciwników jest na arenie. Ale dam radę – stwierdził. – Mój ojciec jest szermierzem, Sheridan, kojarzy go pan może? Nauczył mnie rywalizacji. – Kiwał głową. W głosie chłopaka dało się usłyszeć nieskrywane uznanie.
– Frances, a może znasz w porcie jakiś alchemików? Pewnie ktoś tu działa? Nie? Tak poza szpitalem. Może oni by was tymczasowo wspomogli? – zaproponował. Strzelał w ciemno, ale kto wie, prawda?
Gdy dziewczyna postawiła przed nimi kolację, oczy chłopaka niemal się zaświeciły.
– Dobrze wygląda! – powiedział z entuzjazmem, spoglądając jednak na Drew. Czekał, aż głowa rodziny zacznie się posilać. Tak wypadało.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs delikatnie trzepnęła Drew dłonią w ramię, na wspomnienie o przesoleniu, nie komentując jednak jego słów, była pewna, że jej potrawy z pewnością obronią się same. Gotować, zwłaszcza za pomocą magii, miała okazję często, chociażby przez fakt chorowitości matki. Zarówno ona, jak i młodsze rodzeństwo musieli mieć co zjeść niezależnie od tego, jak pani Burroughs się czuła.
Frances uważnie słuchała słów, jakie padały między mężczyznami, samej raczej się nie odzywając. Kwestie polityki, nawet w tak prostych kwestiach jak rejestracja różdżki pozostawały dla młodej alchemiczki niejasne. Nigdy nie interesowała się zbytnio tym tematem, teraz jednak powoli zaczynając odczuwać niewielkie braki w wiedzy. Ignorowanie niepokojących obrazów sprawiało dziewczynie trochę większy problem, niż zwykle.
-Dlatego też jestem pewna, że dostaniesz tę pracę, mój drogi. - Zaczęła, zerkając to na jednego towarzysza, to na drugiego. - Obecnym system jest bardzo prosty do oszukania. - Zrobiła krótką przerwę, by upić łyk wina. - Jest taki eliksir, dość prosty do przyrządzenia. Po jego wypiciu kłamstwa, które się wypowiada stają się wiarygodne. Teoretycznie każdy mógłby podać się, za kogo tylko by chciał a sprawdzający urzędnik z pewnością by mu uwierzył. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby informacja którą im podała nie była wiele warta. Dla zawodowego alchemika i pasjonata warzenia eliksirów jakim była Frances wiedza o tym eliksirze nie była czymś wielkim. Dziwił ją jedynie fakt, że Ministerstwo nie przewidziało jego użycia.
-Och tak, byliśmy dziś na spacerze w Małym Parku, dawno nie było tam tak przyjemnie. - Odpowiedziała, posyłając obu panom ciepły uśmiech. Dzisiejszy dzień rozpieszczał pogodą, a panna Burroughs naprawdę cieszyła się, że wykorzystali go na spacer, zwłaszcza gdy większość czasu spędzała w ciemnych pracowniach alchemicznych.
Uważnie przysłuchiwała się rozmowie prowadzonej przez mężczyzn, co jakiś czas popijając wino ze swojego kieliszka. Który to właściwie był już kieliszek? Jeden z pewnością opróżniła przed spotkaniem, by ukoić nerwy, a teraz… Nie wiedziała, starała się jednak uważać, aby nie zbłaźnić się przed Drew i Dudleyem. Nigdy nie miała mocnej głowy i nawet niewielkie ilości alkoholu były w stanie ją zgubić.
Rumieniec ponownie pojawił się na jej policzku, gdy usłyszała toast, jaki padł z ust Sheridana, zwyczajnie nie przywykła do podobnych zachowań bądź większego zwracania na nią uwagi. Jej brwi uniosły się z zaskoczeniem, gdy młody pracownik Ministerstwa wyznał, czym zajmował się jego ojciec. Tego faktu nie miała jeszcze okazji usłyszeć, a przynajmniej nie wydawało jej się, aby kiedykolwiek poruszyli tę kwestię.
- To już nie moja decyzja, niestety jeszcze nie wywalczyłam awansu. - Odpowiedziała, kierując szaroniebieskie spojrzenie na Drew. W zmaskulinizowanym miejscu pracy, gdzie wszyscy przełożeni byli przeciwnej płci ciężko było młodej dziewczynie udowodnić swoje umiejętności w cywilizowany sposób, unikając żartów dotyczących podnoszenia jej spódnicy. Uh, aż wzdrygnęła się delikatnie, na wspomnienie niektórych ze współpracowników.
Kolejne pytanie, jakie padło z ust Dudley’a wprawiło pannę Burroughs w niewielkie zmieszanie. Nie znosiła mieszkania w porcie. Nie pasowała do podłego otoczenia od piętnastu lat nie potrafiąc się w nim odnaleźć. Jej rodzeństwo szybko wsiąkło w dokowe błoto, w czasie gdy Frances niezmiennie odstawała na tle otoczenia, w którym przyszło jej żyć.
- Słyszałam o kilku, ale ponoć potrafią spaprać najprostsze… Mikstury. - W końcu Dudley nie miał pojęcia o zamiłowaniu panny Burroughs do szkodliwych eliksirów i dziewczyna chyba jeszcze nie chciała, aby ten o tym się dowiedział. - Po za tym ja… unikam portowych znajomości. - Dodała jeszcze szybko unosząc kieliszek do ust, by uniknąć dalszych odpowiedzi. Ach, jakże chciałaby móc w końcu, najzwyczajniej w świecie wynieść się z tej okolicy i zamieszkać gdzieś, gdzie jest bezpieczniej dla takich panien, jak ona. Szaroniebieskie spojrzenie ledwie zahaczyło o Sheridana, by zatrzymać się na buzi Macnaira. Ech, było jej przykro, że jej prawdziwy brat nie interesował się nią chociażby w połowie tak, jak Drew. Gdyby tak było, pewnie nie musiałaby teraz tkwić w tym paskudnym porcie, rozdarta między tęsknotami własnego serca a powinnościami wobec chorobliwej, delikatnej matki i młodszego rodzeństwa.
Frances uważnie słuchała słów, jakie padały między mężczyznami, samej raczej się nie odzywając. Kwestie polityki, nawet w tak prostych kwestiach jak rejestracja różdżki pozostawały dla młodej alchemiczki niejasne. Nigdy nie interesowała się zbytnio tym tematem, teraz jednak powoli zaczynając odczuwać niewielkie braki w wiedzy. Ignorowanie niepokojących obrazów sprawiało dziewczynie trochę większy problem, niż zwykle.
-Dlatego też jestem pewna, że dostaniesz tę pracę, mój drogi. - Zaczęła, zerkając to na jednego towarzysza, to na drugiego. - Obecnym system jest bardzo prosty do oszukania. - Zrobiła krótką przerwę, by upić łyk wina. - Jest taki eliksir, dość prosty do przyrządzenia. Po jego wypiciu kłamstwa, które się wypowiada stają się wiarygodne. Teoretycznie każdy mógłby podać się, za kogo tylko by chciał a sprawdzający urzędnik z pewnością by mu uwierzył. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby informacja którą im podała nie była wiele warta. Dla zawodowego alchemika i pasjonata warzenia eliksirów jakim była Frances wiedza o tym eliksirze nie była czymś wielkim. Dziwił ją jedynie fakt, że Ministerstwo nie przewidziało jego użycia.
-Och tak, byliśmy dziś na spacerze w Małym Parku, dawno nie było tam tak przyjemnie. - Odpowiedziała, posyłając obu panom ciepły uśmiech. Dzisiejszy dzień rozpieszczał pogodą, a panna Burroughs naprawdę cieszyła się, że wykorzystali go na spacer, zwłaszcza gdy większość czasu spędzała w ciemnych pracowniach alchemicznych.
Uważnie przysłuchiwała się rozmowie prowadzonej przez mężczyzn, co jakiś czas popijając wino ze swojego kieliszka. Który to właściwie był już kieliszek? Jeden z pewnością opróżniła przed spotkaniem, by ukoić nerwy, a teraz… Nie wiedziała, starała się jednak uważać, aby nie zbłaźnić się przed Drew i Dudleyem. Nigdy nie miała mocnej głowy i nawet niewielkie ilości alkoholu były w stanie ją zgubić.
Rumieniec ponownie pojawił się na jej policzku, gdy usłyszała toast, jaki padł z ust Sheridana, zwyczajnie nie przywykła do podobnych zachowań bądź większego zwracania na nią uwagi. Jej brwi uniosły się z zaskoczeniem, gdy młody pracownik Ministerstwa wyznał, czym zajmował się jego ojciec. Tego faktu nie miała jeszcze okazji usłyszeć, a przynajmniej nie wydawało jej się, aby kiedykolwiek poruszyli tę kwestię.
- To już nie moja decyzja, niestety jeszcze nie wywalczyłam awansu. - Odpowiedziała, kierując szaroniebieskie spojrzenie na Drew. W zmaskulinizowanym miejscu pracy, gdzie wszyscy przełożeni byli przeciwnej płci ciężko było młodej dziewczynie udowodnić swoje umiejętności w cywilizowany sposób, unikając żartów dotyczących podnoszenia jej spódnicy. Uh, aż wzdrygnęła się delikatnie, na wspomnienie niektórych ze współpracowników.
Kolejne pytanie, jakie padło z ust Dudley’a wprawiło pannę Burroughs w niewielkie zmieszanie. Nie znosiła mieszkania w porcie. Nie pasowała do podłego otoczenia od piętnastu lat nie potrafiąc się w nim odnaleźć. Jej rodzeństwo szybko wsiąkło w dokowe błoto, w czasie gdy Frances niezmiennie odstawała na tle otoczenia, w którym przyszło jej żyć.
- Słyszałam o kilku, ale ponoć potrafią spaprać najprostsze… Mikstury. - W końcu Dudley nie miał pojęcia o zamiłowaniu panny Burroughs do szkodliwych eliksirów i dziewczyna chyba jeszcze nie chciała, aby ten o tym się dowiedział. - Po za tym ja… unikam portowych znajomości. - Dodała jeszcze szybko unosząc kieliszek do ust, by uniknąć dalszych odpowiedzi. Ach, jakże chciałaby móc w końcu, najzwyczajniej w świecie wynieść się z tej okolicy i zamieszkać gdzieś, gdzie jest bezpieczniej dla takich panien, jak ona. Szaroniebieskie spojrzenie ledwie zahaczyło o Sheridana, by zatrzymać się na buzi Macnaira. Ech, było jej przykro, że jej prawdziwy brat nie interesował się nią chociażby w połowie tak, jak Drew. Gdyby tak było, pewnie nie musiałaby teraz tkwić w tym paskudnym porcie, rozdarta między tęsknotami własnego serca a powinnościami wobec chorobliwej, delikatnej matki i młodszego rodzeństwa.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wpatrywał się w Dudleya, gdy ten rozwodził się o strachu przed mugolskimi korzeniami, kombinacjach i kłamstwach odnośnie własnego pochodzenia. Nieszczególnie go to dziwiło, szczerze powiedziawszy był nawet przekonany, iż wielu próbowało ukryć swą prawdziwą tożsamość i tym samym uniknąć konsekwencji. Pozostawało pytanie, czy Ministerstwo Magii oddelegowało właściwych i sumiennych ludzi, którzy bez cienia zawahania oraz litości wykonywali powierzone zadanie? Na to liczył, musieli być gotowi na wszystko, bowiem desperacja budziła w człowieku niesłychaną kreatywność, a nierzadko nawet drastyczność w podejmowanych działaniach.
-W Twoim dziesiątym pokoleniu też był mugol?- uniósł brew i przechylił nieznacznie głowę oczekując odpowiedzi. Zwykle nie interesowało go życie innych osób, jednakże skoro już tak sobie gawędzili to wolał podjąć próbę rozszyfrowania Sheridana, a co za tym szło jego prawdziwych intencji. -Oby dawny stryczek powrócił w łaski.- skwitował temat rejestracji jasno przy tym wyrażając swe poglądy. Nie żałowałby nikogo, albowiem to właśnie podobni im sprowadzili plagę na Londyn i tym samym zmusili do walki o powrót tradycji i potęgi.
Zaśmiał się pod nosem, gdy poczuł na swym ramieniu irytację spowodowaną zapewne ostatnim komentarzem, a następnie wsłuchał się w słowa dziewczyny z widoczną uwagą. Fascynowały go nauki kompletnie mu obce, dlatego zawsze próbował wyciągnąć z nich jak najwięcej – szczególnie jeśli miał do czynienia z prawdziwie uzdolnionymi w ów dziedzinie czarodziejami. Była szansa, że gość zdawał sobie sprawę, iż Frances nie była równie niewinna na jaką wyglądała? Za sprawą tych dłoni nie powstawały jedynie smakowite dania, ale przede wszystkim wyjątkowe trucizny, które nawet najtwardszego rozłożyłyby na łopatki. -Dla grających w ten sposób powinny być przygotowane stosowne, płynne trutki.- zagaił zerkając na dziewczynę z wymownym, szelmowskim uśmiechem. Naprawdę zaczynał coraz lepiej bawić się na małym, nieprzewidzianym przyjęciu.
Zignorował kwestię ich wypadu do parku – to była ich prywatna sprawa i aż tak bardzo nie czuł potrzeby wchodzenia w rolę brata, więc zajął się swą ulubioną ognistą, której ponownie zasmakował.
-W takim razie co powiesz na mały pojedynek?- uniósł brew powracając spojrzeniem do mężczyzny. Pozwolił sobie na kpiący uśmiech, bo choć nie znał możliwości Dudleya to był ciekaw czy przyjmie wyzwanie i skrzyżują różdżki podczas treningu. -Przykro mi, nie orientuję się za bardzo w ów sporcie.- odparł zgodnie z prawdą. Nigdy z tego typu rywalizacją – czy to na stadionie, czy specjalnie przygotowanej sali – nie było mu po drodze. Przełamał się do domu pojedynków tylko z uwagi na możliwość testowania swych umiejętności, a nie dla chełpienia się zwycięstwem tudzież opłakiwania porażek. Stawiał na wiedzę, własny rozwój i do tego nie potrzebny był skierowany na niego wzrok osób trzecich.
-Myślę, że możesz ich sporo nauczyć. Nie stracisz na swej wartości, a oni mogą się na coś przydać.- stwierdził odnośnie nieumiejętnych alchemików. -W końcu wiele razy już wybrnąłem z sytuacji dzięki Twoim… specyfikom.- po raz kolejny rzucił zaczepną uwagę i skwitował ją nieznacznym uniesieniem szkła – w niemym toaście, a nawet podziękowaniu. Upijając łyk przemknął wzrokiem po towarzyszącej mu dwójce, ciekaw był co im chodziło po głowie.
-Unikasz portowych znajomości.- powtórzył po niej kiwając lekko głową. -To dobrze.- zaśmiał się w duchu wiedząc, że przecież on sam był o wiele gorszy i niebezpieczniejszy jak okoliczne, pijane łajzy. Próbowała unikać tematu przed Dudleyem, czy rzeczywiście tak było?
Nie kwapił się dołożyć sobie kolejnej porcji, w końcu sama gospodyni powtarzała, iż nic ma się nie zmarnować.
-W Twoim dziesiątym pokoleniu też był mugol?- uniósł brew i przechylił nieznacznie głowę oczekując odpowiedzi. Zwykle nie interesowało go życie innych osób, jednakże skoro już tak sobie gawędzili to wolał podjąć próbę rozszyfrowania Sheridana, a co za tym szło jego prawdziwych intencji. -Oby dawny stryczek powrócił w łaski.- skwitował temat rejestracji jasno przy tym wyrażając swe poglądy. Nie żałowałby nikogo, albowiem to właśnie podobni im sprowadzili plagę na Londyn i tym samym zmusili do walki o powrót tradycji i potęgi.
Zaśmiał się pod nosem, gdy poczuł na swym ramieniu irytację spowodowaną zapewne ostatnim komentarzem, a następnie wsłuchał się w słowa dziewczyny z widoczną uwagą. Fascynowały go nauki kompletnie mu obce, dlatego zawsze próbował wyciągnąć z nich jak najwięcej – szczególnie jeśli miał do czynienia z prawdziwie uzdolnionymi w ów dziedzinie czarodziejami. Była szansa, że gość zdawał sobie sprawę, iż Frances nie była równie niewinna na jaką wyglądała? Za sprawą tych dłoni nie powstawały jedynie smakowite dania, ale przede wszystkim wyjątkowe trucizny, które nawet najtwardszego rozłożyłyby na łopatki. -Dla grających w ten sposób powinny być przygotowane stosowne, płynne trutki.- zagaił zerkając na dziewczynę z wymownym, szelmowskim uśmiechem. Naprawdę zaczynał coraz lepiej bawić się na małym, nieprzewidzianym przyjęciu.
Zignorował kwestię ich wypadu do parku – to była ich prywatna sprawa i aż tak bardzo nie czuł potrzeby wchodzenia w rolę brata, więc zajął się swą ulubioną ognistą, której ponownie zasmakował.
-W takim razie co powiesz na mały pojedynek?- uniósł brew powracając spojrzeniem do mężczyzny. Pozwolił sobie na kpiący uśmiech, bo choć nie znał możliwości Dudleya to był ciekaw czy przyjmie wyzwanie i skrzyżują różdżki podczas treningu. -Przykro mi, nie orientuję się za bardzo w ów sporcie.- odparł zgodnie z prawdą. Nigdy z tego typu rywalizacją – czy to na stadionie, czy specjalnie przygotowanej sali – nie było mu po drodze. Przełamał się do domu pojedynków tylko z uwagi na możliwość testowania swych umiejętności, a nie dla chełpienia się zwycięstwem tudzież opłakiwania porażek. Stawiał na wiedzę, własny rozwój i do tego nie potrzebny był skierowany na niego wzrok osób trzecich.
-Myślę, że możesz ich sporo nauczyć. Nie stracisz na swej wartości, a oni mogą się na coś przydać.- stwierdził odnośnie nieumiejętnych alchemików. -W końcu wiele razy już wybrnąłem z sytuacji dzięki Twoim… specyfikom.- po raz kolejny rzucił zaczepną uwagę i skwitował ją nieznacznym uniesieniem szkła – w niemym toaście, a nawet podziękowaniu. Upijając łyk przemknął wzrokiem po towarzyszącej mu dwójce, ciekaw był co im chodziło po głowie.
-Unikasz portowych znajomości.- powtórzył po niej kiwając lekko głową. -To dobrze.- zaśmiał się w duchu wiedząc, że przecież on sam był o wiele gorszy i niebezpieczniejszy jak okoliczne, pijane łajzy. Próbowała unikać tematu przed Dudleyem, czy rzeczywiście tak było?
Nie kwapił się dołożyć sobie kolejnej porcji, w końcu sama gospodyni powtarzała, iż nic ma się nie zmarnować.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia II
Szybka odpowiedź