Pokój motyli
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój motyli
Ulubione pomieszczenie w rezydencji, zwłaszcza pań. Utrzymane w ciemnych barwach przywodzi na myśl spokój oraz odprężenie - jakie dopełniają wygodne szezlongi oraz miękkie kanapy. Meble wykonane z ciemnego drewna skrywają w sobie niezliczoną ilość ksiąg, raczej o lekkiej tematyce; także łagodne alkohole dla ukojenia ewentualnych nerwów. Srebrne dodatki, głównie lustra, sprawiają, że pokój wydaje się optycznie większy niż w rzeczywistości. W podobnym stylu prezentuje się zabytkowy gramofon wygrywający nostalgiczne melodie z ubiegłych wieków - przynajmniej raz na dobę sączy się z niego utwór Greensleeves.
Za to i tak największą atrakcją są kolorowe malunki motyli, które po dotknięciu ręką, ożywają wypełniając przestrzeń pomieszczenia, zostawiając przy tym gołe ściany. Wystarczy ponownie musnąć dłonią ciemnej elewacji, żeby powróciły na swoje miejsce.
Za to i tak największą atrakcją są kolorowe malunki motyli, które po dotknięciu ręką, ożywają wypełniając przestrzeń pomieszczenia, zostawiając przy tym gołe ściany. Wystarczy ponownie musnąć dłonią ciemnej elewacji, żeby powróciły na swoje miejsce.
Gdy tylko drzwi się otworzyły, Mare czuła delikatne mrowienie w saamych czubkach palców. Można było powiedzieć, że to tylko przeczucie — a może więcej, może zapowiedź tego, co miało się wydarzyć. To już drugi dzień od pamiętnej wizyty Rhennarda, która była bezpośrednio odpowiedzialna za decyzję lady Mare o oficjalnym przygarnięciu kuguchara, który na cześć swych licznych prezentów rzucanych dotychczas przede wszystkim pod zielone pantofelki damy nazwany został wdzięcznym mianem Myszora. I może dla innego kuguchara dwa dni nie byłyby znowu wystarczająco długim czasem, by wyrobić sobie u mieszkańców Grove Street 12 pewną reputację, ale Myszor nie był przecież przeciętnym przedstawicielem swego gatunku.
Przynajmniej według swej niezaznajomionej z magicznymi stworzeniami właścicielki.
Odpowiedni refleks sprawił, że poza charakterystycznym ogonem kociska, udało się jej wcześniej dostrzec równie charakterystyczne lotki, którymi ozdobione były uszy zwierzęcia. Nie było możliwości pomylić go z nikim innym, dlatego też lady Greengrass, próbując utrzymać dobrą minę do złej gry (czyli nie zmieniając zupełnie mimiki, którą do tej pory raczyła wyłącznie swego szlachetnego gościa), zniżyła delikatnie rękę pod stołem i obrusem, aby przesunąć kciukiem po opuszkach palców wskazujących i środkowego, w geście, który zazwyczaj przywoływał kuguchara do niej.
— Myszorku... — dodała po chwili, gdy poza charakterystycznymi nutami Greensleeves w pokoju motyli rozległo się coś jeszcze. Agresywne syczenie na Garfielda, który musiał z jakiegoś niezrozumiałego dla Mare powodu nie przypaść do gustu jej nowego pupila. Jeszcze nigdy nie widziała u kuguchara takiej reakcji — nie miała jednak okazji wyrazić swego zdziwienia, gdyż niedługo później do pokoju wkroczyła kolejna niezapowiedziana persona, tym razem jedna z nowych służących. Mare pamiętała ją jako naprawdę sumienną, choć wciąż łatwą do przestraszenia młodą dziewczynę. Wystarczyło tylko spojrzeć na jej twarz, by móc przeczytać z niej jak z otwartej księgi.
— Mój drogi, naprawdę bardzo cię przepraszam, ale jak widzisz, zostaliśmy świadkami niespodziewanego zwrotu akcji — zwróciła się najpierw do gościa, zaraz przesuwając spojrzenie zielonych oczu na służkę. Dziewczyna mogła być pewna, że arystokratka nie ma jej tego zamieszania za złe. Ciepły uśmiech wystąpił na jej wargi równocześnie z momentem, w którym poczuła ocierającego się o jej suknię kota. Gdy Myszor coś sobie ubzdurał, była w końcu jedyną osobą (dalej nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na takie szczególne względy), która mogła poskromić kugucharowy temperament. — Nawet w trakcie posiłku okazuje się, że są sprawy, które pilnie potrzebują mojej uwagi — Weasleyowie żyli podług innych zasad niż reszta błękitnokrwistych rodów, dlatego też wierzyła, że chwilowa nieobecność przy obiedzie zostanie jej wybaczona. Garfield widział przecież, w jakim stanie była nachodząca ich służąca, a znał się na magicznych stworzeniach odrobinę lepiej niż Mare, mógł więc z większą pewnością założyć, że kuguchar odczuwał wysoki niepokój.
Tymczasem Mare wstała z gracją z krzesła i przesunęła się w lewo, odsłaniając Myszora. Wyciągnęła dłonie do stworzenia, zapraszając go do skoczenia sobie na ręce. Może nie pałała miłością do jego mysich prezentów, ale pupilem był prawdziwie wdzięcznym, dlatego pragnęła zadbać o jego komfort i — jeżeli się na to zdecyduje — wynieść go z pokoju, w którym coś wyraźnie mu się nie podobało. Kto wie, może w kuchni zostało jeszcze trochę mięsa?
Przynajmniej według swej niezaznajomionej z magicznymi stworzeniami właścicielki.
Odpowiedni refleks sprawił, że poza charakterystycznym ogonem kociska, udało się jej wcześniej dostrzec równie charakterystyczne lotki, którymi ozdobione były uszy zwierzęcia. Nie było możliwości pomylić go z nikim innym, dlatego też lady Greengrass, próbując utrzymać dobrą minę do złej gry (czyli nie zmieniając zupełnie mimiki, którą do tej pory raczyła wyłącznie swego szlachetnego gościa), zniżyła delikatnie rękę pod stołem i obrusem, aby przesunąć kciukiem po opuszkach palców wskazujących i środkowego, w geście, który zazwyczaj przywoływał kuguchara do niej.
— Myszorku... — dodała po chwili, gdy poza charakterystycznymi nutami Greensleeves w pokoju motyli rozległo się coś jeszcze. Agresywne syczenie na Garfielda, który musiał z jakiegoś niezrozumiałego dla Mare powodu nie przypaść do gustu jej nowego pupila. Jeszcze nigdy nie widziała u kuguchara takiej reakcji — nie miała jednak okazji wyrazić swego zdziwienia, gdyż niedługo później do pokoju wkroczyła kolejna niezapowiedziana persona, tym razem jedna z nowych służących. Mare pamiętała ją jako naprawdę sumienną, choć wciąż łatwą do przestraszenia młodą dziewczynę. Wystarczyło tylko spojrzeć na jej twarz, by móc przeczytać z niej jak z otwartej księgi.
— Mój drogi, naprawdę bardzo cię przepraszam, ale jak widzisz, zostaliśmy świadkami niespodziewanego zwrotu akcji — zwróciła się najpierw do gościa, zaraz przesuwając spojrzenie zielonych oczu na służkę. Dziewczyna mogła być pewna, że arystokratka nie ma jej tego zamieszania za złe. Ciepły uśmiech wystąpił na jej wargi równocześnie z momentem, w którym poczuła ocierającego się o jej suknię kota. Gdy Myszor coś sobie ubzdurał, była w końcu jedyną osobą (dalej nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na takie szczególne względy), która mogła poskromić kugucharowy temperament. — Nawet w trakcie posiłku okazuje się, że są sprawy, które pilnie potrzebują mojej uwagi — Weasleyowie żyli podług innych zasad niż reszta błękitnokrwistych rodów, dlatego też wierzyła, że chwilowa nieobecność przy obiedzie zostanie jej wybaczona. Garfield widział przecież, w jakim stanie była nachodząca ich służąca, a znał się na magicznych stworzeniach odrobinę lepiej niż Mare, mógł więc z większą pewnością założyć, że kuguchar odczuwał wysoki niepokój.
Tymczasem Mare wstała z gracją z krzesła i przesunęła się w lewo, odsłaniając Myszora. Wyciągnęła dłonie do stworzenia, zapraszając go do skoczenia sobie na ręce. Może nie pałała miłością do jego mysich prezentów, ale pupilem był prawdziwie wdzięcznym, dlatego pragnęła zadbać o jego komfort i — jeżeli się na to zdecyduje — wynieść go z pokoju, w którym coś wyraźnie mu się nie podobało. Kto wie, może w kuchni zostało jeszcze trochę mięsa?
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Myszor smagnął ogonem kostkę arystokratki, wyraźnie zadowolony, że zwróciła na niego uwagę. Przycupnął obok jej krzesła, lustrując intruza nieruchomymi, czujnymi ślepiami, a potem demonstracyjnie ustawił się jeszcze bliżej swojej pani i wyszczerzył lekko kły. Kuguchary bywały agresywne i terytorialne, a to był jego dom i jego dama. Zamruczałby w odpowiedzi na imię, którym go nazywała, ale potem zwróciła się do intruza z przeprosinami, więc demonstracyjnie milczał.
-Ja... mogę go zabrać... - zaproponowała cicho służka, oblewając się jeszcze głębszym rumieńcem. Właściwie tylko dlatego ośmieliła się przerwać spotkanie lady Mare - i... po nic? Arystokratka, wiedząc, że Myszor za nic nie poszedłby z nieśmiałą służącą, sama wyciągnęła po niego ręce. Kuguchar wskoczył w ramiona lady Greengrass, a służka opuściła z pokorą oczy, czując gorycz porażki. Może i radziła sobie w kuchni, ale nawet zwierzęcia domowego nie potrafiła utrzymać w ryzach - i teraz, przez nią, lady Greengrass przerywała spotkanie z ważnym gościem!
-Przepraszam... może wezmę go już... za drzwiami? - wymamrotała do czubków swoich stóp, wycofując się na korytarz. Może tam, gdy zamkną drzwi, Myszor nie będzie już widział ani jedzenia ani nieznajomego mężczyzny i da się wziąć na ręce.
Plan wydawał się dobry, ale gdy tylko Mare wyniosła go z pokoju - zastrzygł uszami i zerwał się, zeskakując zwinnie z objęć arystokratki. Przy okazji rozdarł lekko rękaw jej sukni, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.
Zwrócił za to uwagę na obecność żywej istoty na korytarzu. Pogoda robiła się coraz cieplejsza, myszy zaczęły się już rozmnażać. Wbrew stereotypom, Myszor (bo kto, jak nie kuguchar!) wiedział, że gryzonie można spotkać zarówno w polach, w dzielnicach biedoty, jak i w siedzibie rodu Greengrass.
W geście wdzięczności za roztoczoną nad nimi opiekę, postanowił obrać za cel honoru, by wyplenić z Grove Street 12 wszelkie myszy i szczury. Lady Mare zasługiwała na porządek i częste prezenty.
-Oooch! Czy to... szczur?! - pisnęła służąca, widząc za zakrętem długi ogon. Ewidentnie bała się gryzoni - ale jeszcze bardziej bała się utraty pracy.
-Przepraszam, milady, ja nigdy nie miałam kota ani kuguchara... - pochodziła z biednej rodziny, w której koty byłyby ciężarem, a kocięta by się topiło. - ale dopilnuję go, obiecuję.
-Ja... mogę go zabrać... - zaproponowała cicho służka, oblewając się jeszcze głębszym rumieńcem. Właściwie tylko dlatego ośmieliła się przerwać spotkanie lady Mare - i... po nic? Arystokratka, wiedząc, że Myszor za nic nie poszedłby z nieśmiałą służącą, sama wyciągnęła po niego ręce. Kuguchar wskoczył w ramiona lady Greengrass, a służka opuściła z pokorą oczy, czując gorycz porażki. Może i radziła sobie w kuchni, ale nawet zwierzęcia domowego nie potrafiła utrzymać w ryzach - i teraz, przez nią, lady Greengrass przerywała spotkanie z ważnym gościem!
-Przepraszam... może wezmę go już... za drzwiami? - wymamrotała do czubków swoich stóp, wycofując się na korytarz. Może tam, gdy zamkną drzwi, Myszor nie będzie już widział ani jedzenia ani nieznajomego mężczyzny i da się wziąć na ręce.
Plan wydawał się dobry, ale gdy tylko Mare wyniosła go z pokoju - zastrzygł uszami i zerwał się, zeskakując zwinnie z objęć arystokratki. Przy okazji rozdarł lekko rękaw jej sukni, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.
Zwrócił za to uwagę na obecność żywej istoty na korytarzu. Pogoda robiła się coraz cieplejsza, myszy zaczęły się już rozmnażać. Wbrew stereotypom, Myszor (bo kto, jak nie kuguchar!) wiedział, że gryzonie można spotkać zarówno w polach, w dzielnicach biedoty, jak i w siedzibie rodu Greengrass.
W geście wdzięczności za roztoczoną nad nimi opiekę, postanowił obrać za cel honoru, by wyplenić z Grove Street 12 wszelkie myszy i szczury. Lady Mare zasługiwała na porządek i częste prezenty.
-Oooch! Czy to... szczur?! - pisnęła służąca, widząc za zakrętem długi ogon. Ewidentnie bała się gryzoni - ale jeszcze bardziej bała się utraty pracy.
-Przepraszam, milady, ja nigdy nie miałam kota ani kuguchara... - pochodziła z biednej rodziny, w której koty byłyby ciężarem, a kocięta by się topiło. - ale dopilnuję go, obiecuję.
I show not your face but your heart's desire
Uśmiechnęła się do siebie, gdy poczuła futro kuguchara ocierające się o swoją kostkę. Myszor był pod jej opieką ledwie kilka dni, choć zdecydowanie dłużej znajdował się w okolicy Grove Street 12, raz za razem podrzucając jej kolejne dowody miłości w postaci martwych mysz. Mare zastanawiała się, co takiego musiał widzieć z jej gościu, że zachowywał się tak niestandardowo, nawet jak na własne zasady. Niestety, nie potrafiła rozmawiać z kotowatymi, nie znała zresztą nikogo, kto mógłby posiadać podobny dar i wydobyć od Myszora jego skrywane głęboko, kugucharowe sekrety.
Dłoń Mare uniosła się powoli do góry, chciała dać znać służącej, że niepotrzebnie się kłopocze, próbując ratować sytuację. W nagłym wtargnięciu Myszora do pokoju motyli nie było przecież jej winy. Lady Greengrass była pewna, że dostałby się do środka tak czy inaczej, zwabiony chociażby zapachem podanego przez nią obiadu.
Poczekała jednak, aż jej ulubieniec wskoczy jej w ramiona. Gdy tak się stało, przesunęła dłonią po jego miękkiej sierści, od głowy przez plecy, aż do puchatego ogonka. Podarowała mu całusa pomiędzy szpiczaste uszka, po czym szepnęła cicho.
— Bądź grzeczny, Myszorku. Wszystko będzie dobrze, już idziemy — priorytetem było przecież doprowadzenie do spokoju w pokoju i zaprowadzenie kuguchara na jego posłanie. Mare nie zdążyła jednak przekazać kuguchara w ramiona służki, gdyż ten zerwał się z jej rąk, jednocześnie rozrywając rękaw sukni z charakterystycznym dźwiękiem. Mare prędko przycisnęła dłoń do rozdartego miejsca, lecz równie prędko dostrzegła, że jej skóra pozostała nienaruszona. Mogłaby zmarszczyć brwi w gniewie, zwrócić się do Myszora z reprymendą (nie będąc pewna, czy w ogóle usłucha, próbowała traktować go podobnie jak dzieci, których w rodowej rezydencji nie brakowało), lecz w tej samej sekundzie usłyszała piśnięcie służącej.
Odwróciła się w tamtym kierunku, dostrzegając końcówkę tego, co wyglądało na długi ogon. Szczur. Faktycznie. Sama nie pałała do nich miłością, normalnie pisnęłaby pewnie przerażona, lecz miała przy sobie nieśmiałą dziewczynę, która ledwo panowała nad emocjami z powodu niedopilnowania kuguchara, a nie męża czy starszego brata. Musiała być silna za nie dwie, dać dobry przykład.
— Wystarczy, że obiecasz mi doprowadzić tę suknię do porządku — zwróciła się do niej miękko, pokazując rozdarty przez Myszora rękaw. — A Myszor... poradzi sobie z tym szczurem. Zawołaj tylko, proszę, kogoś, kto pozbędzie się tego, co z tego nieszczęsnego stworzenia zostanie... — na pewno nie chciała dostać kolejnego mysio—szczurzego prezentu pod drzwi małżeńskich komnat. To, co zrobi dziewczyna, zależało wyłącznie od niej. Mogła faktycznie zwrócić się o pomoc do kogoś ze służby, aby pomógł w pozbyciu się szczura, albo ruszyć za lady Mare, która tak prędko, jak tylko pozwalał jej stan, w którym się znajdowała, ruszyła za kugucharem, ciekawa tego, dokąd zaprowadzi go gryzoń.
Dłoń Mare uniosła się powoli do góry, chciała dać znać służącej, że niepotrzebnie się kłopocze, próbując ratować sytuację. W nagłym wtargnięciu Myszora do pokoju motyli nie było przecież jej winy. Lady Greengrass była pewna, że dostałby się do środka tak czy inaczej, zwabiony chociażby zapachem podanego przez nią obiadu.
Poczekała jednak, aż jej ulubieniec wskoczy jej w ramiona. Gdy tak się stało, przesunęła dłonią po jego miękkiej sierści, od głowy przez plecy, aż do puchatego ogonka. Podarowała mu całusa pomiędzy szpiczaste uszka, po czym szepnęła cicho.
— Bądź grzeczny, Myszorku. Wszystko będzie dobrze, już idziemy — priorytetem było przecież doprowadzenie do spokoju w pokoju i zaprowadzenie kuguchara na jego posłanie. Mare nie zdążyła jednak przekazać kuguchara w ramiona służki, gdyż ten zerwał się z jej rąk, jednocześnie rozrywając rękaw sukni z charakterystycznym dźwiękiem. Mare prędko przycisnęła dłoń do rozdartego miejsca, lecz równie prędko dostrzegła, że jej skóra pozostała nienaruszona. Mogłaby zmarszczyć brwi w gniewie, zwrócić się do Myszora z reprymendą (nie będąc pewna, czy w ogóle usłucha, próbowała traktować go podobnie jak dzieci, których w rodowej rezydencji nie brakowało), lecz w tej samej sekundzie usłyszała piśnięcie służącej.
Odwróciła się w tamtym kierunku, dostrzegając końcówkę tego, co wyglądało na długi ogon. Szczur. Faktycznie. Sama nie pałała do nich miłością, normalnie pisnęłaby pewnie przerażona, lecz miała przy sobie nieśmiałą dziewczynę, która ledwo panowała nad emocjami z powodu niedopilnowania kuguchara, a nie męża czy starszego brata. Musiała być silna za nie dwie, dać dobry przykład.
— Wystarczy, że obiecasz mi doprowadzić tę suknię do porządku — zwróciła się do niej miękko, pokazując rozdarty przez Myszora rękaw. — A Myszor... poradzi sobie z tym szczurem. Zawołaj tylko, proszę, kogoś, kto pozbędzie się tego, co z tego nieszczęsnego stworzenia zostanie... — na pewno nie chciała dostać kolejnego mysio—szczurzego prezentu pod drzwi małżeńskich komnat. To, co zrobi dziewczyna, zależało wyłącznie od niej. Mogła faktycznie zwrócić się o pomoc do kogoś ze służby, aby pomógł w pozbyciu się szczura, albo ruszyć za lady Mare, która tak prędko, jak tylko pozwalał jej stan, w którym się znajdowała, ruszyła za kugucharem, ciekawa tego, dokąd zaprowadzi go gryzoń.
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Myszor otaczany był w swoim mniemaniu niekompetencją - słyszał od pobratymców opowieści o ludziach, którzy potrafią rozmawiać z kotami, albo nawet zmienić się w jednego. Czasami niecierpliwie obserwował swoją panią, zastanawiając się, co uniemożliwia jej przemianę w kugucharzycę i czemu potrafi wyczarować światło, a nie zmienić własną postać. Mógłby jej wtedy opowiedzieć sporo o myszach, o pałacowych plotkach i o nienaturalnym zapachu jej gościa, tego intruza.
Niestety, w pałacu nie było nawet innych kotów ani kugucharów - i dobrze, nie lubił konkurencji - więc mógł jedynie dumnie miauczeć lub milczeć.
Machnął gniewnie ogonem, gdy pani zapewniała go, że wszystko będzie dobrze. On doskonale ją rozumiał, choć nie zawsze to okazywał - ale nie będzie dobrze, póki zapraszała w gości dziwnych ludzi. Podsłuchiwał czasem rozmowy pani i innych domowników, a choć nie rozumiał połowy politycznych spraw, o których rozprawiali, to wychwycił kłębek emocji, niepokoju, lęku, nieufności. Ktoś im zagrażał, ten dom był zamknięty - po co więc sprowadzać tu innych? Nie rozumiał tego, że pozycja jego pani wymaga wizyt i dyplomacji, najlepiej byłoby im samym. Ze swojej strony dopełni obowiązków wiernego kuguchara, oczyszczając dom z myszy i szczurów. Pomknął korytarzem, obudził się w nim instynkt drapieżnika.
Służąca zakryła usta dłonią, a potem wlepiła przestraszone spojrzenie w lady Mare. Ku swojemu przerażeniu dostrzegła rozdarty rękaw. Czy ten dzień mógł potoczyć się jeszcze gorzej? I czemu lady Greengrass tolerowała tego nieokiełznanego kuguchara?
-O...oczywiście, obiecuję. - wyjąkała, zarumieniona i mile zaskoczona kolejną już dzisiaj szansą. -Trochę szyję, będzie milady zadowolona. - szepnęła nieśmiało, nie wiedząc, czy lady Mare wie o jej talencie, o haftach wykonywanych wieczorami. Widziała, gdzie nić puściła - można by to zakryć ornamentem, doszyć go na drugim rękawie, upiększyć tą suknię pomimo spowodowanej przez kuguchara szkody. Musiałaby pokazać lady projekt, ale może przecież go dziś narysować i może jutro uda się jej przełamać nieśmiałość.
-Dobrze, milady. Już biegnę po skrzata. - obiecała. Nie mogła go wzywać, nie był poddany jej, ale wiedziała, że może je znaleźć w kuchni. Dygnęła nerwowo i odeszła, nie sądząc, że lady Mare uda się w pośpiechu właśnie za kugucharem - naiwnie sądziła, że dama zmierza do własnych obowiązków.
Za zakrętem Mare znalazła Myszora, nad truchłem szczura. Wbił pazury w miękkie futro, a na dźwięk kroków podniósł głowę, spoglądając na swoją panią z wyraźną dumą. Lekko trącił szczura łapą, przesuwając go w stronę damy.
/zt
Niestety, w pałacu nie było nawet innych kotów ani kugucharów - i dobrze, nie lubił konkurencji - więc mógł jedynie dumnie miauczeć lub milczeć.
Machnął gniewnie ogonem, gdy pani zapewniała go, że wszystko będzie dobrze. On doskonale ją rozumiał, choć nie zawsze to okazywał - ale nie będzie dobrze, póki zapraszała w gości dziwnych ludzi. Podsłuchiwał czasem rozmowy pani i innych domowników, a choć nie rozumiał połowy politycznych spraw, o których rozprawiali, to wychwycił kłębek emocji, niepokoju, lęku, nieufności. Ktoś im zagrażał, ten dom był zamknięty - po co więc sprowadzać tu innych? Nie rozumiał tego, że pozycja jego pani wymaga wizyt i dyplomacji, najlepiej byłoby im samym. Ze swojej strony dopełni obowiązków wiernego kuguchara, oczyszczając dom z myszy i szczurów. Pomknął korytarzem, obudził się w nim instynkt drapieżnika.
Służąca zakryła usta dłonią, a potem wlepiła przestraszone spojrzenie w lady Mare. Ku swojemu przerażeniu dostrzegła rozdarty rękaw. Czy ten dzień mógł potoczyć się jeszcze gorzej? I czemu lady Greengrass tolerowała tego nieokiełznanego kuguchara?
-O...oczywiście, obiecuję. - wyjąkała, zarumieniona i mile zaskoczona kolejną już dzisiaj szansą. -Trochę szyję, będzie milady zadowolona. - szepnęła nieśmiało, nie wiedząc, czy lady Mare wie o jej talencie, o haftach wykonywanych wieczorami. Widziała, gdzie nić puściła - można by to zakryć ornamentem, doszyć go na drugim rękawie, upiększyć tą suknię pomimo spowodowanej przez kuguchara szkody. Musiałaby pokazać lady projekt, ale może przecież go dziś narysować i może jutro uda się jej przełamać nieśmiałość.
-Dobrze, milady. Już biegnę po skrzata. - obiecała. Nie mogła go wzywać, nie był poddany jej, ale wiedziała, że może je znaleźć w kuchni. Dygnęła nerwowo i odeszła, nie sądząc, że lady Mare uda się w pośpiechu właśnie za kugucharem - naiwnie sądziła, że dama zmierza do własnych obowiązków.
Za zakrętem Mare znalazła Myszora, nad truchłem szczura. Wbił pazury w miękkie futro, a na dźwięk kroków podniósł głowę, spoglądając na swoją panią z wyraźną dumą. Lekko trącił szczura łapą, przesuwając go w stronę damy.
/zt
I show not your face but your heart's desire
Gdyby tylko wiedziała, że jej kuguchar jest aż tak rozpuszczony, pewnie roześmiałaby się wesoło, uznając, że naprawdę byli dla siebie przeznaczeni. Lady Mare nie należała jednak do osób, które z wielką przyjemnością przekraczały granice pomiędzy światem czarodziejów i zwierząt. Wierzyła, że podziały istniały z jakiegoś konkretnego powodu i nie lubiła stawać im naprzeciw. W razie konieczności miała przecież możliwość skorzystania z ekspertyzy utalentowanych magizoologów, chociażby swego męża, a jeżeli ten byłby akurat zajęty większymi stworzeniami, pozostawał zawsze, chociażby lord Rhennard, którego ekspertyza pomogła lady Mare podjąć decyzję o pełnym przyjęciu Myszora pod dach.
Słowa służącej pomknęły odrobinę obok arystokratki, która myślami była już przy kugucharze, ciekawa tego, dlaczego zachowywał się aż tak terytorialnie. Co prawda Elroy wspominał, że sam fakt przynoszenia myszy i zdobyczy wyłącznie jej stanowi o głębokim uczuciu, którym darzy ją kocisko, ale na nikogo innego Myszor nie reagował aż tak agresywnie, jak zareagował na jej dzisiejszego gościa.
Ocknęła się ze swych przemyśleń, gdy dosłyszała słowa dziewczyny.
— Z pewnością. Znajdź, proszę czas jutro przed południem. Będę je spędzać w swoim gabinecie, porozmawiamy o szczegółach — skinęła delikatnie głową, odprawiając dziewczę do jej pozostałych obowiązków. Gdy ta zniknęła za rogiem, lady Mare ruszyła żwawym krokiem w kierunku, w którym zniknął kuguchar. Nie trwało to długo, aż odnalazła swojego pupila, wraz z jego nową zdobyczą. Uśmiechnęła się do siebie w duchu, dumna ze skuteczności Myszora. Posiadanie kuguchara potrafiło być naprawdę opłacalne, ale także fascynujące, przynajmniej w pewnym sensie. Nie skupiała się jednak na szczurze, wciąż próbując przyzwyczaić się do osobliwości darowanych jej z miłością prezentów.
— Grzeczny Myszor — oznajmiła z dumą w głosie, unosząc lekko podbródek do góry. Jaka pani, taki kocur, czyż nie? Na całe szczęście nie przyszło jej długo ignorować widoku truchła gryzonia, obok niej pojawił się z cichym trzaskiem przyzwany przez służącą skrzat domowy Greengrassów, Motylek. Arystokratka zwróciła bladą twarz w jego kierunku, wyginając lekko usta w drobnym uśmiechu. — Uprzątnij to, Motylku. I odprowadź naszego gościa do wyjścia, gdy skończy posiłek — wydała polecenia skrzatowi, samej podchodząc raz jeszcze do kocura. Wyciągnęła do niego dłonie, raz jeszcze zapraszając do wskoczenia w ramiona. Gdy tylko to się stało, wraz ze swym pupilem udała się do komnat małżeńskich, aby przebrać się z rozdartej sukni i udać na zasłużony odpoczynek.
| z/t
Słowa służącej pomknęły odrobinę obok arystokratki, która myślami była już przy kugucharze, ciekawa tego, dlaczego zachowywał się aż tak terytorialnie. Co prawda Elroy wspominał, że sam fakt przynoszenia myszy i zdobyczy wyłącznie jej stanowi o głębokim uczuciu, którym darzy ją kocisko, ale na nikogo innego Myszor nie reagował aż tak agresywnie, jak zareagował na jej dzisiejszego gościa.
Ocknęła się ze swych przemyśleń, gdy dosłyszała słowa dziewczyny.
— Z pewnością. Znajdź, proszę czas jutro przed południem. Będę je spędzać w swoim gabinecie, porozmawiamy o szczegółach — skinęła delikatnie głową, odprawiając dziewczę do jej pozostałych obowiązków. Gdy ta zniknęła za rogiem, lady Mare ruszyła żwawym krokiem w kierunku, w którym zniknął kuguchar. Nie trwało to długo, aż odnalazła swojego pupila, wraz z jego nową zdobyczą. Uśmiechnęła się do siebie w duchu, dumna ze skuteczności Myszora. Posiadanie kuguchara potrafiło być naprawdę opłacalne, ale także fascynujące, przynajmniej w pewnym sensie. Nie skupiała się jednak na szczurze, wciąż próbując przyzwyczaić się do osobliwości darowanych jej z miłością prezentów.
— Grzeczny Myszor — oznajmiła z dumą w głosie, unosząc lekko podbródek do góry. Jaka pani, taki kocur, czyż nie? Na całe szczęście nie przyszło jej długo ignorować widoku truchła gryzonia, obok niej pojawił się z cichym trzaskiem przyzwany przez służącą skrzat domowy Greengrassów, Motylek. Arystokratka zwróciła bladą twarz w jego kierunku, wyginając lekko usta w drobnym uśmiechu. — Uprzątnij to, Motylku. I odprowadź naszego gościa do wyjścia, gdy skończy posiłek — wydała polecenia skrzatowi, samej podchodząc raz jeszcze do kocura. Wyciągnęła do niego dłonie, raz jeszcze zapraszając do wskoczenia w ramiona. Gdy tylko to się stało, wraz ze swym pupilem udała się do komnat małżeńskich, aby przebrać się z rozdartej sukni i udać na zasłużony odpoczynek.
| z/t
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój motyli
Szybka odpowiedź