Okrągły korytarz
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Okrągły korytarz
Znajdujący się w smoczej wieży okrągły korytarz może poszczycić się prawdziwym bogactwem historii. Ściany w całości zostały pokryte licznymi portretami nie tylko członków rodziny, ale także innymi, ważnymi dla Greengrassów osobistościami. Część z nich jest ruchoma, część nie, acz każda pozostawia jakiś przekaz. Najtragiczniejszy należy do Anny, protoplastki rodu; opowiada o niej jej przyjaciel, Ulysses Alesgood. Nie tylko zresztą o niej, o Georgu, synu Anny, również wyśpiewuje prawdziwe peany. Jednak oprócz tych obu rodzin można zauważyć także portrety kilku ministrów magii, zagranicznych polityków, wybitnych smokologów czy nawet największych gwiazd Quidditcha. Zwyczajowo, nad kominkiem w centralnej części korytarza, wisi portret aktualnie żyjącego nestora wraz z najbliższą rodziną.
Serce sercem, a obowiązek obowiązkiem - te kilka słów stanowiło przez ostatni rok drogowskaz dla zgubionego w świecie postawionym na głowie młodzieńca. Roratio miał tendencję do poddawania się porywom serca, targany emocjami pchał się w ramiona często niepotrzebnego zagrożenia. Balansował z gracją baletnicy na granicy między odwagą a głupotą. Jednakże nawet Rory musiał dorosnąć - jak każdy z nich stawał przed trudnymi wyborami, prawdziwymi egzaminami z dojrzałości, wobec których te, które przechodzili w trakcie szkoły były błahostką. Wydawało mu się, że jeden z pierwszych takich sprawdzianów zdał, gdy chwycił za pióro w momencie, kiedy młodzieńczy ogień pchał go do działania w terenie. Przez ostatni rok zbudował naprawdę kruchy spokój, jakąś wersję siebie, która mogła funkcjonować w okolicznościach jakie go zastały. To wszystko po części było efektem pokory, która zakiełkowała, kiedy powiedziano mu stanowcze nie, kategoryczne, niszczące marzenie, niemożliwe do złagodzenia zaraźliwym uśmiechem. Wtedy też - tak naprawdę - zdał sobie sprawę z tego jakiego świata jest częścią i, że chociaż od najmłodszych lat przyglądał się małżeństwom będącym owocem prawdziwej miłości to liczył się z tym, że szczęście rodziny Prewett kiedyś musi się skończyć. Dlatego może nie poświęcał myśli małżeństwu? Bo wiedział, że może być ono dla niego obowiązkiem, a nie wyrazem miłości, szczerą przysięgą łączącą dwoje ludzi przed obliczem najbliższych. A może po prostu nie spotkał jeszcze damy, która wystarczająco długo zachowałaby jego serce. I nie umiał przyznać przed samym sobą, że i ten temat wśród wielu myśli, pojawiał się coraz częściej w rozmyślaniach Roratio.
- Tak, to prawda - odparł po dłuższej chwili, walcząc z piekącym w policzki uczuciem powracającej złości. Nie na Delilah, nie do końca też na Elroya, nie całkowicie. Nie do końca dziwiło go też, że Lilah dowiedziała się o wymianie zdań między lordami - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że podobne wieści nie zostają w ukryciu nazbyt długo, a ciekawskie spojrzenia i nadstawiające się uszy można spotkać na każdym zakręcie i bynajmniej nie była to jedynie przywara służby w posiadłości Greengrassów. Chciałby jej powiedzieć, jednakże obawiał się, że jeszcze świeże odczucia mogłyby przynieść na język słowa, których w obecności lady Delilah nie chciałby powiedzieć. Co rusz otwierał usta, to znowu zaciskał je w wąską linię. - Nie mogę zaprzeczyć, historia ciotki Leokadii wydaje się naprawdę intrygującą postacią - rzucił na początek, przywołując na twarz ciepły uśmiech. Za chwilę jednak spoważniał, jak tylko chaotyczne myśli zaczęły formować się w zdania. Oparł łokieć o podłokietnik i wsparł brodę na własnej dłoni. W końcu wziął głęboki wdech i wraz z wypuszczanym powoli powietrzem wypadły pierwsze słowa. - Nic się nie stało, proszę się nie kłopotać, tylko, że... - zawiesił głos na chwilę, zerkając na jej profil. - Po prostu czasem to, czego chciałoby serce nie idzie w parze z tym, co nakazuje honor i obowiązek wobec rodziny - wyrzucił z siebie przyciszonym tonem, jakby nie chciał, aby nawet postaci z obrazów były świadkiem wypowiadanej słabości. Poruszył się niespokojnie w swoim krześle, jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Jako młody, wyjątkowo dumny lord nie chciał w oczach pięknej damy wyglądać na kogoś, komu ciąży obowiązek, którym przecież każde z nich było spętane od dnia narodzin.
- Tak, to prawda - odparł po dłuższej chwili, walcząc z piekącym w policzki uczuciem powracającej złości. Nie na Delilah, nie do końca też na Elroya, nie całkowicie. Nie do końca dziwiło go też, że Lilah dowiedziała się o wymianie zdań między lordami - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że podobne wieści nie zostają w ukryciu nazbyt długo, a ciekawskie spojrzenia i nadstawiające się uszy można spotkać na każdym zakręcie i bynajmniej nie była to jedynie przywara służby w posiadłości Greengrassów. Chciałby jej powiedzieć, jednakże obawiał się, że jeszcze świeże odczucia mogłyby przynieść na język słowa, których w obecności lady Delilah nie chciałby powiedzieć. Co rusz otwierał usta, to znowu zaciskał je w wąską linię. - Nie mogę zaprzeczyć, historia ciotki Leokadii wydaje się naprawdę intrygującą postacią - rzucił na początek, przywołując na twarz ciepły uśmiech. Za chwilę jednak spoważniał, jak tylko chaotyczne myśli zaczęły formować się w zdania. Oparł łokieć o podłokietnik i wsparł brodę na własnej dłoni. W końcu wziął głęboki wdech i wraz z wypuszczanym powoli powietrzem wypadły pierwsze słowa. - Nic się nie stało, proszę się nie kłopotać, tylko, że... - zawiesił głos na chwilę, zerkając na jej profil. - Po prostu czasem to, czego chciałoby serce nie idzie w parze z tym, co nakazuje honor i obowiązek wobec rodziny - wyrzucił z siebie przyciszonym tonem, jakby nie chciał, aby nawet postaci z obrazów były świadkiem wypowiadanej słabości. Poruszył się niespokojnie w swoim krześle, jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Jako młody, wyjątkowo dumny lord nie chciał w oczach pięknej damy wyglądać na kogoś, komu ciąży obowiązek, którym przecież każde z nich było spętane od dnia narodzin.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ton jego głosu sprawił, że na krótką chwilę pożałowała swego wyboru o poruszeniu z nim tego tematu. Wyszła na wścibską? Elroy miał zawsze dobre chęci w sercu, ale potrafił być czasami zbyt... bezpośredni. Martwiła się, że mógł jakoś urazić lorda Prewett. Nie chciała, aby między nimi pojawiła się jakakolwiek kość niezgody. Uśmiechnęła się krótko na kolejną wzmiankę o ciotce Leokadii czując krótką ulgę. Poczuła jego wzrok na sobie, poruszenie w fotelu obok. Nie uważała go za kogoś słabego, czy za kogoś kto od swego obowiązku ucieka. Wręcz przeciwnie. Chwila zwątpienia, czy rozmyślanie nad ważną decyzją świadczyły o intelekcie, o odpowiedzialności. Zamilkła na dłuższą chwilę zastanawiając się nad tym co mu powiedzieć, jak uzewnętrznić swe myśli. - Słyszałam tu wiele historii o takich wyborach. - Ciotka Leokadia akurat nie stanęła przed żadnym z nich, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Historia jednak mogła stanowić przykład, być wskazówką. - Anna Boleyn wybrała serce przed obowiązkiem w ten sposób ratując syna, a samej tracąc własne życie. Nie żałowała jednak. - Dzielna kobieta. Gdyby nie ona ród Greengrass nigdy by nie powstał. - Jej syn, George Greengrass przed wszystkim innym stawiał obowiązek. O ironio, zmarł na niewydolność serca. - Zaśmiała się dźwięcznie szybko jednak poważniejąc, aby nie zgubić toku swych myśli. Nie wiedziała czy jej słowa cokolwiek zmienią, czy jakkolwiek mu pomogą, ale chciała spróbować.- A Aenghus? Udało mu się, ale co gdyby nie rozpoznał swej wybranki? Co zrobiłby wtedy, gdyby jego ojciec nie pozwoliłby mu powziąć Caer za żonę? - Sięgnęła do historii jego rodu zawsze znajdując opowieść o tej dwójce za inspirującą i wielce romantyczną.
Odwróciła się na krześle w jego kierunku, aby zwrócić się tym razem bezpośrednio do niego, aby podkreślić wagę i znaczenie swych słów, aby być choćby o kilka milimetrów bliżej. - Żaden wybór między sercem, a obowiązkiem nie jest prosty, czy oczywisty. Szczególnie gdy związany jest z kimś innym. Z kimś na kim ci zależy, z kimś kto na ciebie liczy. - Rodzina. Mieli wobec nich swoje oczekiwania, które jako dobrzy synowie i córki mieli za zadanie spełniać. Co gdy pragnęli jednak czegoś innego. Kuzyn Percival odwrócił się od rodziny, od swego obowiązku wobec niej, aby stanąć po stronie swych ideałów, tego co dyktowało mu serce. Żałował? Nigdy go o to nie spytała.- Chciałabym powiedzieć ci, abyś podążał za swym sercem, ale oboje wiemy w jakiej rzeczywistości dane jest nam żyć. - Nie byli panami swego losu. Nie do końca. Posiadali tak samo wiele przywilejów co obowiązków. To co było dobre dla nich, to czego pragnęli, nie zawsze łączyło się z wolą rodu. - Jedyne czego pragnę, na co mogę mieć nadzieję, to abyś uniknął bólu, smutku, czy rozczarowania przez decyzję, którą podejmiesz. - Bo wybory serca też mogły takie za sobą nieść. - Aby była zgodna z tym w co wierzysz i co czujesz. Żebyś nigdy jej nie żałował. - Nieważne czym będzie się kierować, tak długo dopóki swój wybór będzie uznawać za słuszny. Nie dla wyłącznie innych jednak, ale przede wszystkim dla siebie. Chciałaby, aby mógł być samolubny, ale tylko on wie jaki koszt przyjdzie mu za to zapłacić. - Cokolwiek cię trapi, przed jakimkolwiek wyborem teraz stoisz, masz moje wsparcie. Jeśli cokolwiek jest ono warte. - Uśmiechnęła się lekko jakby na potwierdzenie swych słów jeszcze mocnej zaciskając dłoń na materiale trzymanej na kolanach rękawiczki powstrzymując ją przed wyciągnięciem jej w jego kierunku. Mogła zaoferować mu radę, ale to nie do niej należał wybór. Wsparcie w podjętej przez niego decyzji było więc czymś co faktycznie mogła zrobić. Czymś w czym chciała mu usłużyć w czasie próby. Obecnością, słowem, czy gestem. Z chęcią odebrałaby od niego choćby część ciężaru z jego ramion, tak jak on zrobił to dla niej ostatnim razem.
Odwróciła się na krześle w jego kierunku, aby zwrócić się tym razem bezpośrednio do niego, aby podkreślić wagę i znaczenie swych słów, aby być choćby o kilka milimetrów bliżej. - Żaden wybór między sercem, a obowiązkiem nie jest prosty, czy oczywisty. Szczególnie gdy związany jest z kimś innym. Z kimś na kim ci zależy, z kimś kto na ciebie liczy. - Rodzina. Mieli wobec nich swoje oczekiwania, które jako dobrzy synowie i córki mieli za zadanie spełniać. Co gdy pragnęli jednak czegoś innego. Kuzyn Percival odwrócił się od rodziny, od swego obowiązku wobec niej, aby stanąć po stronie swych ideałów, tego co dyktowało mu serce. Żałował? Nigdy go o to nie spytała.- Chciałabym powiedzieć ci, abyś podążał za swym sercem, ale oboje wiemy w jakiej rzeczywistości dane jest nam żyć. - Nie byli panami swego losu. Nie do końca. Posiadali tak samo wiele przywilejów co obowiązków. To co było dobre dla nich, to czego pragnęli, nie zawsze łączyło się z wolą rodu. - Jedyne czego pragnę, na co mogę mieć nadzieję, to abyś uniknął bólu, smutku, czy rozczarowania przez decyzję, którą podejmiesz. - Bo wybory serca też mogły takie za sobą nieść. - Aby była zgodna z tym w co wierzysz i co czujesz. Żebyś nigdy jej nie żałował. - Nieważne czym będzie się kierować, tak długo dopóki swój wybór będzie uznawać za słuszny. Nie dla wyłącznie innych jednak, ale przede wszystkim dla siebie. Chciałaby, aby mógł być samolubny, ale tylko on wie jaki koszt przyjdzie mu za to zapłacić. - Cokolwiek cię trapi, przed jakimkolwiek wyborem teraz stoisz, masz moje wsparcie. Jeśli cokolwiek jest ono warte. - Uśmiechnęła się lekko jakby na potwierdzenie swych słów jeszcze mocnej zaciskając dłoń na materiale trzymanej na kolanach rękawiczki powstrzymując ją przed wyciągnięciem jej w jego kierunku. Mogła zaoferować mu radę, ale to nie do niej należał wybór. Wsparcie w podjętej przez niego decyzji było więc czymś co faktycznie mogła zrobić. Czymś w czym chciała mu usłużyć w czasie próby. Obecnością, słowem, czy gestem. Z chęcią odebrałaby od niego choćby część ciężaru z jego ramion, tak jak on zrobił to dla niej ostatnim razem.
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Głowa jakby przeciążona myślami, które z nasiona rzuconego przez Elroya podczas ich starcia teraz zakiełkowały i urosły już do imponujących rozmiarów, przechyliła się na jedną ze stron, jakby szukając wsparcia we własnym ramieniu. Złość wciąż żywym ogniem trawiła honor Roratio, wyciągając ze słów Elroya jedynie to, co uważał w przypływie negatywnych emocji, które podczas rozmowy uznał za narażania dumy i dobrego imienia Prewettów.
Słowa Delilah i brzmienie jej delikatnego głosu były niczym balsam na jeszcze świeże rany. W milczeniu wsłuchiwał się w historię, którą zaczęła snuć lady Greengrass, nie mając śmiałości jej przerwać. Jedynie w jego mimice można było odnaleźć oznaki aktywnego zaangażowania w jej monolog. Uśmiechnął się z sentymentalnym zabarwieniem, gdy sięgnęła do historii rodowej Prewettów. Historii, która corocznie wygłaszana była podczas Festiwalu Lata przez głowę rodziny.
Gdy zwróciła się w jego stronę i on poczuł obowiązek zwrócenia spojrzenia w jej kierunku. Zdawał sobie sprawę z tego, że oczy Delilah nie mogły dosięgnąć jego twarzy, a jednak miał wrażenie, że przeszywające spojrzenie jasnych oczu w połączeniu z wypowiadanymi przez nią słowami, dosięgało jego myśli, jego duszy i jego serca. Nie zamierzał pytać skąd wiedziała - postanowił zaakceptować tę mistyczność roztaczającą się nad akuratnością jej wypowiedzi. Może właśnie to wrażenie, które ogarnęło Roratio sprawiło, że pozwolił słowom Delilah płynąć, słowom, które zmącone były jedynie przyjemnym, niemalże kojącym strzelaniem w kominku.
- Dziękuję, Lilah - powiedział jakby pod oddechem. Te słowa wypadły z jego ust zanim zdążył je powstrzymać za szczelnie zaciśniętymi brwiami. Po negatywnych odczuciach, które narosły w jego myślach po spotkaniu z Elroyem, teraz przyszło niespodziewane ukojenie i zrozumienie zaoferowane mu przez Delilah. Nie powinien być zaskoczony. Lady Greengrass oferowała mu swe wsparcie nie tylko w pustych zapewnieniach, ale także w słowach, które teraz wypełniły przestrzeń między nimi. Zrozumienie zdawało się być słowem klucz w tej sprawie. Zarówno jego szwagier, jak i Archibald reprezentowali dwa skrajne końce spektrum na jakim mógł manewrować Roratio. Delilah stała najbliżej niego, rozumiejąc rozedrganie duszy i niepokój młodzieńczego serca. - Za zrozumienie - dodał po chwili zawieszenia w ciszy, która wcale mu nie przeszkadzała. Kącik ust uniósł się ku górze, wyginając je w delikatnym uśmiechu. - Po prostu - zaczął z nutą zawahania, zanim kontynuował swoją wypowiedź. - Po prostu czasem łatwo zaplątać się w oczekiwaniach innych, kiedy serce jeszcze szuka swojej drogi - nie chciał wtajemniczać Delilah w szczegóły swojej zagwozdki - i bez tych szczegółów zdawała się doskonale wiedzieć jaką drogą biegły jego myśli, jaki rytm wybija jego serce. - Twe słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą - chciał, aby wiedziała, że doceniał jej wsparcie, chociaż nie umiał ubrać tej wdzięczności w słowa. Miał jedynie nadzieję, że gdy ona spotka na swojej drodze jakieś przeciwności, on będzie gotów jej wysłuchać. Odetchnął jednak, jakby z ulgą. - Jak intrygujące jednak zdaje się dyskutowanie na temat pragnień serca i obowiązku wobec rodziny, muszę się do czegoś przyznać - odparł, a jego głos diametralnie zmienił zabarwienie. Na jego słowach tańczyła figlarna nuta, która była słyszalna niemalże od razu. Pochylił się delikatnie w jej kierunku, jakby miał jej właśnie zdradzić największą tajemnicę znaną czarodziejskiej społeczności. - Naprawdę intryguje mnie historia ciotki Leokadii - odparł po chwili. A może robił to jedynie, aby znowu usłyszeć jej głos niezmącony jego słowem?
Słowa Delilah i brzmienie jej delikatnego głosu były niczym balsam na jeszcze świeże rany. W milczeniu wsłuchiwał się w historię, którą zaczęła snuć lady Greengrass, nie mając śmiałości jej przerwać. Jedynie w jego mimice można było odnaleźć oznaki aktywnego zaangażowania w jej monolog. Uśmiechnął się z sentymentalnym zabarwieniem, gdy sięgnęła do historii rodowej Prewettów. Historii, która corocznie wygłaszana była podczas Festiwalu Lata przez głowę rodziny.
Gdy zwróciła się w jego stronę i on poczuł obowiązek zwrócenia spojrzenia w jej kierunku. Zdawał sobie sprawę z tego, że oczy Delilah nie mogły dosięgnąć jego twarzy, a jednak miał wrażenie, że przeszywające spojrzenie jasnych oczu w połączeniu z wypowiadanymi przez nią słowami, dosięgało jego myśli, jego duszy i jego serca. Nie zamierzał pytać skąd wiedziała - postanowił zaakceptować tę mistyczność roztaczającą się nad akuratnością jej wypowiedzi. Może właśnie to wrażenie, które ogarnęło Roratio sprawiło, że pozwolił słowom Delilah płynąć, słowom, które zmącone były jedynie przyjemnym, niemalże kojącym strzelaniem w kominku.
- Dziękuję, Lilah - powiedział jakby pod oddechem. Te słowa wypadły z jego ust zanim zdążył je powstrzymać za szczelnie zaciśniętymi brwiami. Po negatywnych odczuciach, które narosły w jego myślach po spotkaniu z Elroyem, teraz przyszło niespodziewane ukojenie i zrozumienie zaoferowane mu przez Delilah. Nie powinien być zaskoczony. Lady Greengrass oferowała mu swe wsparcie nie tylko w pustych zapewnieniach, ale także w słowach, które teraz wypełniły przestrzeń między nimi. Zrozumienie zdawało się być słowem klucz w tej sprawie. Zarówno jego szwagier, jak i Archibald reprezentowali dwa skrajne końce spektrum na jakim mógł manewrować Roratio. Delilah stała najbliżej niego, rozumiejąc rozedrganie duszy i niepokój młodzieńczego serca. - Za zrozumienie - dodał po chwili zawieszenia w ciszy, która wcale mu nie przeszkadzała. Kącik ust uniósł się ku górze, wyginając je w delikatnym uśmiechu. - Po prostu - zaczął z nutą zawahania, zanim kontynuował swoją wypowiedź. - Po prostu czasem łatwo zaplątać się w oczekiwaniach innych, kiedy serce jeszcze szuka swojej drogi - nie chciał wtajemniczać Delilah w szczegóły swojej zagwozdki - i bez tych szczegółów zdawała się doskonale wiedzieć jaką drogą biegły jego myśli, jaki rytm wybija jego serce. - Twe słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą - chciał, aby wiedziała, że doceniał jej wsparcie, chociaż nie umiał ubrać tej wdzięczności w słowa. Miał jedynie nadzieję, że gdy ona spotka na swojej drodze jakieś przeciwności, on będzie gotów jej wysłuchać. Odetchnął jednak, jakby z ulgą. - Jak intrygujące jednak zdaje się dyskutowanie na temat pragnień serca i obowiązku wobec rodziny, muszę się do czegoś przyznać - odparł, a jego głos diametralnie zmienił zabarwienie. Na jego słowach tańczyła figlarna nuta, która była słyszalna niemalże od razu. Pochylił się delikatnie w jej kierunku, jakby miał jej właśnie zdradzić największą tajemnicę znaną czarodziejskiej społeczności. - Naprawdę intryguje mnie historia ciotki Leokadii - odparł po chwili. A może robił to jedynie, aby znowu usłyszeć jej głos niezmącony jego słowem?
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko wiedziała co faktycznie zasiało to ziarno zwątpienia w umyśle i sercu Roratio może dobrałaby słowa inaczej, może poszukałaby innego pocieszenia. Mogła tylko domniemywać o czym musieli rozmawiać z Elroyem, że wprawiło go w taki nastrój. Wiedziała dobrze, że jej brat na pewno nie miał złych intencji, ale może gdyby inaczej dobrał słowa, zdobył się na jakiś gest, ich rozmowa zakończyłaby się zupełnie inaczej. Nie miał za co jej dziękować. Nie powinien, gdy czerpała z ich rozmowy, z jego obecności, taką przyjemność. Nawet teraz kiedy bił się z własnymi myślami, kiedy coś go trapiło, a ona szukała sposobu by ukoić jego nerwy, wsłuchiwała się w jego oddech, szelest szat o materiał fotela, ciepły tempr głosu. Zastanawiała się czy coś by się stało gdyby wyciągnęła dłoń w poszukiwaniu tej jego w geście wsparcia...
- Znajdzie ją. - Zapewniła na bezdechu wierząc, że faktycznie tak będzie. Miała nadzieję, że nie tylko ją odnajdzie, a wraz z obowiązkiem obiorą wspólną drogę oszczędzając mu cierpień i dalszych rozterek. - Ktoś zawsze będzie czegoś od ciebie oczekiwał, a troski i zwątpienia dotykają każdego. Jesteśmy tylko ludźmi. Z drugiej strony nie uważam, że jest to oznaką słabości, wręcz przeciwnie. Tylko ludzie bezmyślni nie mają wątpliwości. Nie bądź dla siebie zbyt surowy. - Na jego barkach bez zwątpienia spoczywał ogromny ciężar. Szczególnie teraz. Wielu mu się przyglądało z nadzieją, że wypełni swoje obowiązki, że spełni się w danej roli. Miała jednak nieodparte wrażenie, że to on był osobą, która miała wobec niego, a raczej samego siebie, największe oczekiwania. Chciał coś udowodnić. Sobie i innym. Obawiała się jednak, że jego wymagania były zbyt wygórowane, za trudne do osiągnięcia, bądź nieosiągalne. Nie chciałaby, aby się w tym wszystkim zapętlił, źle siebie oceniał, kiedy nawet nie było ku temu podstaw. Czasem człowiek sam sobie okazywał się być największym wrogiem. Ludzie z natury bywali krytyczni wobec samych siebie, a nikt nie był w stanie zobaczyć siebie oczami innych. Te należące do niej nie widziały nic, a jednak gdyby tylko mógł spojrzeć na swój obraz, który wykreował się w jej głowie...
- Tak jak twoje dla mnie. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to co dla mnie wczoraj zrobiłeś. - Wyznała nieśmiało pochylając głowę i pozwalając tym samym kilku kosmykom włosów opaść wzdłuż jej ramion osłaniając przed nim część jej zaróżowionych policzków. Nie łatwo było odsłaniać przed kimś swoje słabości. Cóż, w teorii robiła to cały czas. Jej słabość była jednak oczywista, nie dało się jej ukryć. To co kryły myśli i serce jednak... wyznanie tego komukolwiek było nie dość, że trudne, to przerażające. Bo co jeśli zostanie się niezrozumianym? Ośmieszonym? Zignorowanym? Rory ją wtedy wysłuchał i pocieszył. Zapewnił o tym, że ją rozumie, że mu zależy. Cieszyła się, że miała teraz szansę mu się za to odwdzięczyć. Że mogła być tu dla niego.
Słysząc jego kolejne słowa wstrzymała oddech unosząc na niego niepewnie wzrok. - Tak? - Ponagliła zaciekawiona z nutą czegoś jeszcze innego w swym głosie. Nadziei. Na... coś. Sama nie wiedziała. Nie była to jednak nadzieja na kontynuacje rozmowy o ciotce Leokadii. Ukryła swój zawód śmiechem i szerokim uśmiechem szczerze rozbawiona jego figlarnym tonem i ciekawością. - Była jedyną lady z piątki rodzeństwa. Wolną jak wiatr, gwałtowną jak burza. Nie do opanowania. Jak się można domyślić aranżowane małżeństwo nie było jej w smak, więc wymyśliła, ze jeśli się oszpeci żaden mężczyzna nie będzie jej chciał pojąć za żonę. Obcięła włosy. Całkowicie. Jeden z lordów uznał to za przezabawne, a jej gest za niebywale odważny. Zostali małżeństwem.
- Znajdzie ją. - Zapewniła na bezdechu wierząc, że faktycznie tak będzie. Miała nadzieję, że nie tylko ją odnajdzie, a wraz z obowiązkiem obiorą wspólną drogę oszczędzając mu cierpień i dalszych rozterek. - Ktoś zawsze będzie czegoś od ciebie oczekiwał, a troski i zwątpienia dotykają każdego. Jesteśmy tylko ludźmi. Z drugiej strony nie uważam, że jest to oznaką słabości, wręcz przeciwnie. Tylko ludzie bezmyślni nie mają wątpliwości. Nie bądź dla siebie zbyt surowy. - Na jego barkach bez zwątpienia spoczywał ogromny ciężar. Szczególnie teraz. Wielu mu się przyglądało z nadzieją, że wypełni swoje obowiązki, że spełni się w danej roli. Miała jednak nieodparte wrażenie, że to on był osobą, która miała wobec niego, a raczej samego siebie, największe oczekiwania. Chciał coś udowodnić. Sobie i innym. Obawiała się jednak, że jego wymagania były zbyt wygórowane, za trudne do osiągnięcia, bądź nieosiągalne. Nie chciałaby, aby się w tym wszystkim zapętlił, źle siebie oceniał, kiedy nawet nie było ku temu podstaw. Czasem człowiek sam sobie okazywał się być największym wrogiem. Ludzie z natury bywali krytyczni wobec samych siebie, a nikt nie był w stanie zobaczyć siebie oczami innych. Te należące do niej nie widziały nic, a jednak gdyby tylko mógł spojrzeć na swój obraz, który wykreował się w jej głowie...
- Tak jak twoje dla mnie. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to co dla mnie wczoraj zrobiłeś. - Wyznała nieśmiało pochylając głowę i pozwalając tym samym kilku kosmykom włosów opaść wzdłuż jej ramion osłaniając przed nim część jej zaróżowionych policzków. Nie łatwo było odsłaniać przed kimś swoje słabości. Cóż, w teorii robiła to cały czas. Jej słabość była jednak oczywista, nie dało się jej ukryć. To co kryły myśli i serce jednak... wyznanie tego komukolwiek było nie dość, że trudne, to przerażające. Bo co jeśli zostanie się niezrozumianym? Ośmieszonym? Zignorowanym? Rory ją wtedy wysłuchał i pocieszył. Zapewnił o tym, że ją rozumie, że mu zależy. Cieszyła się, że miała teraz szansę mu się za to odwdzięczyć. Że mogła być tu dla niego.
Słysząc jego kolejne słowa wstrzymała oddech unosząc na niego niepewnie wzrok. - Tak? - Ponagliła zaciekawiona z nutą czegoś jeszcze innego w swym głosie. Nadziei. Na... coś. Sama nie wiedziała. Nie była to jednak nadzieja na kontynuacje rozmowy o ciotce Leokadii. Ukryła swój zawód śmiechem i szerokim uśmiechem szczerze rozbawiona jego figlarnym tonem i ciekawością. - Była jedyną lady z piątki rodzeństwa. Wolną jak wiatr, gwałtowną jak burza. Nie do opanowania. Jak się można domyślić aranżowane małżeństwo nie było jej w smak, więc wymyśliła, ze jeśli się oszpeci żaden mężczyzna nie będzie jej chciał pojąć za żonę. Obcięła włosy. Całkowicie. Jeden z lordów uznał to za przezabawne, a jej gest za niebywale odważny. Zostali małżeństwem.
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Niektórzy powiadają, że los to zabawny twór. Pcha w nieoczekiwanym kierunku, który okazuje się być - na końcu - tym jedynym odpowiednim. W nieoczywisty sposób doprowadza do miejsca, w którym chciało się być. Jednakże ten element niewiedzy niekiedy frustrował młodego lorda. Szczególnie wraz z wzrastającymi oczekiwaniami nie tylko ze strony innych, ale także jego własnymi. A Delilah ponownie, niby zmyślna legilimentka, odczytywała strapienia jego myśli, co wywołało rozluźnienie na jego twarzy i lekkość w uśmiechu, która z każdym słowem stawała się coraz większa. Jeżeli Elroy, mniej lub bardziej świadomie, posypał jakieś rany solą, to Delilah z delikatnością należytą kwiatowym płatkom, nakładała na nie kojący balsam, uśmierzając piekący ból. Bo przecież ona jeszcze pamiętała, jak to jest być młodym, czym było poszukiwanie siebie. - Czasem oto trudno. Nie masz wrażenia, że czasem inni nalepiają nam łatki i sami się do nich przyzwyczajamy? - zagadnął. To - w kontekście właśnie Delilah - był jeden z tematów rozmowy z Elroyem. Miał wrażenie, że świat przykleił jej łatkę bezbronnej i słabej, na tyle obciążającą, że sama w nią uwierzyła. Roratio był niezmiennie zdumiony tym zjawiskiem. Dla niego lady Delilah była panną niezwykłą, która swoją wrażliwością i empatią połączoną z inteligencją zdecydowanie wyróżniała się na tle innych dam. Czasem ta wrażliwość musiała być odbierana błędnie jako słabość, a świat postrzegał ją przez pryzmat kalectwa, które Rory w zaciszu własnych myśli postrzegał jako wyjątkowość.
Kiedy kilka zagubionych pasm opadło, przysłaniając jej twarz, dłoń z trudem powstrzymała się przed sięgnięciem w ich kierunku, aby niemalże od razu zahaczyć je za uchem brunetki. Palce nawet drgnęły w niepowstrzymanym zrywie, ale ostatecznie dłoń nie oderwała się w całości od drewnianego podłokietnika.
- To można powiedzieć, że zgrany z nas duet - odparł nieco konspiracyjnie, jakby wypowiedziane z nutą uprzejmego rozbawienia słowa miały pozostać już na zawsze między nimi. Gdyby zechciała zwierzyć mu się ze swoich przemyśleń solennie zapewniałby ją iż utrata wzroku to nie jej słabość. Naiwnie wierzył, że to element jej urody, tak jak w jego przypadku rudo-kasztanowe włosy i twarz nakrapiana piegami. Naturalnie, zdawał sobie sprawę, na tyle, na ile zdawać sobie mógł ktoś w pełni widzący, że utrudniało to jej codzienność, ale nie zniósłby, gdyby przez coś na co nie miała wpływu, uważała się za gorszą.
Mógł powiedzieć wiele, a jednak najbardziej irracjonalne stwierdzenie padło z jego ust. Tak naprawdę nie obchodziły go dzieje starej ciotki Greengrass. Chciał jedynie bezkarnie wsłuchać się w jej głos, niezależnie od tego, o czym mówiła. Chociaż ciotka okazała się postacią dużo barwniejszą niżeli zakładał. - Brzmi jak niezwykle odważna dama, co wcale nie powinno mnie dziwić - odparł, ponownie ogniskując na niej swoje spojrzenie. - Odwaga krąży w krwi Greengrassów - to nawet nie było pytanie, a stwierdzenie, którego nie miał zamiaru się wstydzić. Delilah przy każdym spotkaniu udowadniała mu czym jest odwaga i siła, oraz jak wiele mogą mieć one postaci. - Los, jak widać po ciotce Leokadii, może być niezwykle przewrotny - odparł z nieco bardziej słyszalną, zamyśloną nutą, tańczącą na wypowiadanych słowach.
Kiedy kilka zagubionych pasm opadło, przysłaniając jej twarz, dłoń z trudem powstrzymała się przed sięgnięciem w ich kierunku, aby niemalże od razu zahaczyć je za uchem brunetki. Palce nawet drgnęły w niepowstrzymanym zrywie, ale ostatecznie dłoń nie oderwała się w całości od drewnianego podłokietnika.
- To można powiedzieć, że zgrany z nas duet - odparł nieco konspiracyjnie, jakby wypowiedziane z nutą uprzejmego rozbawienia słowa miały pozostać już na zawsze między nimi. Gdyby zechciała zwierzyć mu się ze swoich przemyśleń solennie zapewniałby ją iż utrata wzroku to nie jej słabość. Naiwnie wierzył, że to element jej urody, tak jak w jego przypadku rudo-kasztanowe włosy i twarz nakrapiana piegami. Naturalnie, zdawał sobie sprawę, na tyle, na ile zdawać sobie mógł ktoś w pełni widzący, że utrudniało to jej codzienność, ale nie zniósłby, gdyby przez coś na co nie miała wpływu, uważała się za gorszą.
Mógł powiedzieć wiele, a jednak najbardziej irracjonalne stwierdzenie padło z jego ust. Tak naprawdę nie obchodziły go dzieje starej ciotki Greengrass. Chciał jedynie bezkarnie wsłuchać się w jej głos, niezależnie od tego, o czym mówiła. Chociaż ciotka okazała się postacią dużo barwniejszą niżeli zakładał. - Brzmi jak niezwykle odważna dama, co wcale nie powinno mnie dziwić - odparł, ponownie ogniskując na niej swoje spojrzenie. - Odwaga krąży w krwi Greengrassów - to nawet nie było pytanie, a stwierdzenie, którego nie miał zamiaru się wstydzić. Delilah przy każdym spotkaniu udowadniała mu czym jest odwaga i siła, oraz jak wiele mogą mieć one postaci. - Los, jak widać po ciotce Leokadii, może być niezwykle przewrotny - odparł z nieco bardziej słyszalną, zamyśloną nutą, tańczącą na wypowiadanych słowach.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ona również była z tych, którzy uważali, iż los ma przewrotne poczucie humoru. Czasem wręcz okrutne. Obwiniała, przeklinała go przez lata, bo kogoś, bądź coś musiała winić za tą jawną niesprawiedliwość, która ją spotkała. Wciąż miała o to żal, nie czuła już jednak gniewu wierząc, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Musiał być jakiś powód dlaczego odebrano jej wzrok, a podarowano wizje. Tak właśnie uważała do momentu wydarzeń w Staffordshire. Jeśli jej jasnowidztwo miało jakiś ukryty sens, jeśli miało okazać się pomocne to właśnie wtedy. Żadna wizja jednak nie nadeszła, nie było ostrzeżenia. To był jedyny sposób w jaki mogłaby się przysłużyć. Jedyny. Jej dar okazał się być jednak całkowicie bezużyteczny. Ona... ona też. Nie mogła pełnić swych obowiązków tak jak należało, nie mogła nikogo ostrzec o zagrożeniu, co więc mogła? Uśmiechać się. Tego oczekiwał od niej Elroy. Nikomu to jednak nie pomoże. - Mam. - Ciche i krótkie wyznanie wypłynęło z jej ust pozostawiając za sobą pasmo niedomówień. Rory był jednak inteligentnym posiadaczem ogromnych pokładów empatii. Na pewno bez problemu mógł się domyślić jak dobrze wiedziała o czym mówi, jakie łatki były jej przypisywane i jak się z tym czuła. Zamilkła na dłuższą chwilę nerwowo skubiąc materiał sukni i zastanawiając się co powinna mu doradzić. Co sama by chciała usłyszeć. Odgarnęła włosy za ucho, aby móc spojrzeć w jego kierunku. Nieco za wysoko, wzrok wbijając w ścianę za nim. Pewny, jak i ton jej głosu. - Nie daj się im ograniczyć. Nie próbuj jednak tym, którzy je na ciebie nakładają usilnie udowodnić, że nie mają racji. Rób swoje. Bądź sobą. - Rorym. Nie musiał udawać, ani niczego udowadniać. Nie komuś i nie sobie. Rozumiała jaki ciężar spoczywał na jego barkach, chęć spełnienia obowiązku i wykazania się. Była pewna, że stanie na wysokości zadania. Posiadał wszelkie zadatki na dobrego lorda, ale przede wszystkim miał złote serce. Gorące jak płomień, pełne jednak zrozumienia i łagodności. Był wciąż młody i wszystko stało przed nim otworem.
Słysząc jego uwagę jej twarz rozświetlił uśmiech, który dosięgnąwszy jej oczy, teraz w pomieszczeniu bardziej zielone niż niebieskie, przybrały kształt półksiężyców. - Tak. Można tak powiedzieć. - Miała wrażenie, że przez te dwa dni rozmawiali ze sobą więcej niż przez ostatnie dwa lata. Rory słuchał i starał się zrozumieć. Wspierał ją, ale nie naciskał. Nie sądziła, że z taką łatwością przyjdzie jej rozmawiać z nim na tak ciężkie i ważne dla nich tematy. - Obawiam się, że do odwagi ciotki Leokadii jest mi daleko. Lubię swoje włosy i wolę by zostały na mojej głowie. - Zaśmiała się rozsiadając się wygodniej w za dużym fotelu, nie czując już posadzki pod stopami. Oparła głowę na oparciu przymykając na chwilę powieki. Otwarte, czy zamknięte - cały czas widziała to samo. - Ogień, odwaga... zaraz pomyślę, że przylepiasz nam łatkę samych smoków. - Uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy, gdy znów przekręciła twarz w stronę mężczyzny, tym razem na fotelu opierając swą skroń. Nie miała pojęcia dlaczego uważał, że jest odważna. Schlebiało jej to, oczywiście, ale za nic nie potrafiła w sobie dostrzec tego o czym mówił. To on był odważny, śmiały, otwarty. Ona była co najwyżej jego przeciwieństwem. - Nie jest czymś co można przewidzieć. Nawet w wizjach. - Odpowiedziała ze słyszalną w jej głosie gorzką nutą, której nie chciała adresować. Nie dziś. - Odwagi nie brakuje i tobie. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz na pewno będzie słuszna. Trudniejsza, łatwiejsza, ale na pewno słuszna, bo twoja. - Rozbawiony uśmiech zmienił się w niemal czuły, zatroskany, ale przede wszystkim pełen zrozumienia. Wierzyła w swoje słowa. Wierzyła w niego, nawet jeśli on miałby w siebie zwątpić.- Jak myślisz, jakimi historiami nasze portrety będą się dzielić? Ktoś będzie w ogóle chciał nas słuchać? - Jej portret już teraz wisiał nad kominkiem w towarzystwie tych należących do reszty najbliższej rodziny. Ponoć bardzo dobrze ją odzwierciedlał. Ponoć, bo sama nie mogła oczywiście tego stwierdzić. Na razie był nieruchomy, ale z czasem pewnie i ona będzie tu opowiadać o swoim życiu. - Niech powieszą je blisko siebie. Będziemy ucinać sobie pogawędki.
Słysząc jego uwagę jej twarz rozświetlił uśmiech, który dosięgnąwszy jej oczy, teraz w pomieszczeniu bardziej zielone niż niebieskie, przybrały kształt półksiężyców. - Tak. Można tak powiedzieć. - Miała wrażenie, że przez te dwa dni rozmawiali ze sobą więcej niż przez ostatnie dwa lata. Rory słuchał i starał się zrozumieć. Wspierał ją, ale nie naciskał. Nie sądziła, że z taką łatwością przyjdzie jej rozmawiać z nim na tak ciężkie i ważne dla nich tematy. - Obawiam się, że do odwagi ciotki Leokadii jest mi daleko. Lubię swoje włosy i wolę by zostały na mojej głowie. - Zaśmiała się rozsiadając się wygodniej w za dużym fotelu, nie czując już posadzki pod stopami. Oparła głowę na oparciu przymykając na chwilę powieki. Otwarte, czy zamknięte - cały czas widziała to samo. - Ogień, odwaga... zaraz pomyślę, że przylepiasz nam łatkę samych smoków. - Uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy, gdy znów przekręciła twarz w stronę mężczyzny, tym razem na fotelu opierając swą skroń. Nie miała pojęcia dlaczego uważał, że jest odważna. Schlebiało jej to, oczywiście, ale za nic nie potrafiła w sobie dostrzec tego o czym mówił. To on był odważny, śmiały, otwarty. Ona była co najwyżej jego przeciwieństwem. - Nie jest czymś co można przewidzieć. Nawet w wizjach. - Odpowiedziała ze słyszalną w jej głosie gorzką nutą, której nie chciała adresować. Nie dziś. - Odwagi nie brakuje i tobie. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz na pewno będzie słuszna. Trudniejsza, łatwiejsza, ale na pewno słuszna, bo twoja. - Rozbawiony uśmiech zmienił się w niemal czuły, zatroskany, ale przede wszystkim pełen zrozumienia. Wierzyła w swoje słowa. Wierzyła w niego, nawet jeśli on miałby w siebie zwątpić.- Jak myślisz, jakimi historiami nasze portrety będą się dzielić? Ktoś będzie w ogóle chciał nas słuchać? - Jej portret już teraz wisiał nad kominkiem w towarzystwie tych należących do reszty najbliższej rodziny. Ponoć bardzo dobrze ją odzwierciedlał. Ponoć, bo sama nie mogła oczywiście tego stwierdzić. Na razie był nieruchomy, ale z czasem pewnie i ona będzie tu opowiadać o swoim życiu. - Niech powieszą je blisko siebie. Będziemy ucinać sobie pogawędki.
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Uśmiechnął się delikatnie, a dłoń - teraz operująca już poza jego świadomością - sięgnęła do jej dłoni. Miał świadomość łatek, które jej zostały przylepione nawet przez najbliższych i w nim - jeszcze - wzbudzały one palący gniew. - Podobno ciężko jest słuchać własnych rad, ale mam nadzieję, że również podążysz śladem swoich własnych słów - rozpoczął, jednocześnie trochę wiercąc się w miejscu, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wahał się przez chwilę. Kilka oddechów zabrało mu wyszeptanie swojego wyznania. - Jesteś wyjątkowa, Lilah, nie zapominaj o tym - nawet jeżeli osoby cię otaczający mogły na chwilę zapomnieć, chciało się dopowiedzieć, ale te słowa zostawił na siebie, dzieląc się z Delilah jedynie skrawkiem swojego sekretu. Jego wzrok odwrócił się od niej jedynie na chwilę, a podczas swojej krótkiej wędrówki napotkał spojrzenie służki, które nieco sprowadziło go na ziemię. Sprawiło, że cofnął dłoń, która paliła się do tego, aby wciąż w uścisku dzierżyć dłoń Delilah, chroniąc ją przed całym złem. Jeszcze nie wiedział przed jakim złem, ono nie nabrało konkretnej formy i nie wiedział z jakiego tytułu, przecież poza niedomówieniami, uśmiechami oraz intymnym wręcz zrozumieniem byli dla siebie nikim. I ta myśl zaczynała go coraz bardziej uwierać.
- Podobno odwaga może mieć wiele oblicz - stwierdził z pewnością pobrzmiewającą w głosie, która również odbijała się w spojrzeniu, na powrót wlepiającemu się w tańczące języki ognia. Tego właśnie nauczył go Dom Lwa - każdy z wychowanków Godryka miał w sobie odwagę, ale nie u każdego objawiała się ona brawurą. Czasem najwięcej odwagi mieli ci o najdelikatniejszej naturze. Uważał, że Delilah dzielnie i z niewysłowioną gracją znosiła przeciwności losu, jakie zostały postawione na jej drodze.
Chociaż wiedział, że nie mogła tego widzieć i on osadził się głębiej w fotelu, zwracając się w jej stronę, oparłszy skroń o miękką powierzchnię raz jeszcze pozwolił sobie na dokładne przyjrzenie się rysom jej twarzy, ponownie zapominając o obecności służki. - Nie jest wam do nich znowu aż tak daleko - rzucił, uśmiechając się przy tym całkiem zadowolony z siebie. Lubił patrzeć jak się uśmiechała - nie miał pojęcia czy zdawała sobie sprawę z tego jak ślicznie wtedy wyglądała. Miał wrażenie, że nawet oczy, które zdawały się nie widzieć, również uśmiechały się do świata, który przecież na to nie zasługiwał. Nie po tym, jak okrutnie ją potraktował.
Czuł się nadzwyczaj dobrze, siedząc w miękkim fotelu, prowadząc tę pełną zwrotów rozmowę. Zupełnie zapominając o wzburzającej krew w żyłach dyskusji z Elroyem, która teraz wydawała się tak odległa, że Roratio niemalże zdążył zapomnieć czego dotyczyła. - Może czasem lepiej nie wiedzieć? - zastanowił się, chociaż w głosie słychać było niepewność. Wszakże w tej materii ona miała zdecydowanie więcej do powiedzenia i nie miał zamiaru tego podważać. Czasem się tylko zastanawiał, czy znajomość przyszłości nie powstrzymywała przed rozkoszowaniem się teraźniejszością? - Mój? Na pewno będzie mówił o Quidditchu i narzekał, że jest zamknięty w ramie - stwierdził, co w sumie zgadzałoby się z nadpobudliwą naturą Roratio. - Chyba, że faktycznie powiesiliby nasze portrety obok siebie - zastanowił się głośno. O dziwo abstrakcyjna myśl spędzenia wieczności zaklętej w portrecie u boku Delilah jakoś nie bardzo go przerażała. - Jeżeli nie chcieliby nas słuchać, to słuchalibyśmy siebie nawzajem - odparł po chwili z pełnym przekonaniem.
- Podobno odwaga może mieć wiele oblicz - stwierdził z pewnością pobrzmiewającą w głosie, która również odbijała się w spojrzeniu, na powrót wlepiającemu się w tańczące języki ognia. Tego właśnie nauczył go Dom Lwa - każdy z wychowanków Godryka miał w sobie odwagę, ale nie u każdego objawiała się ona brawurą. Czasem najwięcej odwagi mieli ci o najdelikatniejszej naturze. Uważał, że Delilah dzielnie i z niewysłowioną gracją znosiła przeciwności losu, jakie zostały postawione na jej drodze.
Chociaż wiedział, że nie mogła tego widzieć i on osadził się głębiej w fotelu, zwracając się w jej stronę, oparłszy skroń o miękką powierzchnię raz jeszcze pozwolił sobie na dokładne przyjrzenie się rysom jej twarzy, ponownie zapominając o obecności służki. - Nie jest wam do nich znowu aż tak daleko - rzucił, uśmiechając się przy tym całkiem zadowolony z siebie. Lubił patrzeć jak się uśmiechała - nie miał pojęcia czy zdawała sobie sprawę z tego jak ślicznie wtedy wyglądała. Miał wrażenie, że nawet oczy, które zdawały się nie widzieć, również uśmiechały się do świata, który przecież na to nie zasługiwał. Nie po tym, jak okrutnie ją potraktował.
Czuł się nadzwyczaj dobrze, siedząc w miękkim fotelu, prowadząc tę pełną zwrotów rozmowę. Zupełnie zapominając o wzburzającej krew w żyłach dyskusji z Elroyem, która teraz wydawała się tak odległa, że Roratio niemalże zdążył zapomnieć czego dotyczyła. - Może czasem lepiej nie wiedzieć? - zastanowił się, chociaż w głosie słychać było niepewność. Wszakże w tej materii ona miała zdecydowanie więcej do powiedzenia i nie miał zamiaru tego podważać. Czasem się tylko zastanawiał, czy znajomość przyszłości nie powstrzymywała przed rozkoszowaniem się teraźniejszością? - Mój? Na pewno będzie mówił o Quidditchu i narzekał, że jest zamknięty w ramie - stwierdził, co w sumie zgadzałoby się z nadpobudliwą naturą Roratio. - Chyba, że faktycznie powiesiliby nasze portrety obok siebie - zastanowił się głośno. O dziwo abstrakcyjna myśl spędzenia wieczności zaklętej w portrecie u boku Delilah jakoś nie bardzo go przerażała. - Jeżeli nie chcieliby nas słuchać, to słuchalibyśmy siebie nawzajem - odparł po chwili z pełnym przekonaniem.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czując jego dłoń wzdrygnęła się lekko nie spodziewając się kontaktu. Szybko jednak się rozluźniła dając mu ująć tą jej, mniejszą i chłodną u czubków palców. Ostatkiem sił powstrzymywała się od wodzenia kciukiem po każdej linii, nierówności, szorstkości, od splecenia ich palców. Zamiast tego dała się trzymać, ciesząc się chwilą, dzielonymi myślami, które przy nim, choć w skrępowaniu, wypływały z jej ust, ze świadomością, że zostaną naprawdę wysłuchane.
Wyjątkowa. Bała się pytać co dokładnie miał na myśli. Czuła się inna, odmienna, ale nigdy nie wyjątkowa. Co w ogóle to znaczyło? Na dobrą sprawę każdy taki był. Każdy się czymś wyróżniał. - Ja... - Zawahała się na moment bijąc się z własnymi myślami. Nie wiedziała co dokładnie chciał przez to powiedzieć, ale była świadoma swoich własnych odczuć. Rory był wyjątkowy. Dla niej stał się kimś szczególnym. Ważnym. - Ty również. - Zdążyła uścisnąć jego dłoń w niemym zapewnieniu zanim Rory ją zabrał. Powiedziała coś nie tak? Była zbyt śmiała? Nietaktowna? Przegryzła policzek od środka, samej zabierając swoją dłoń, którą zacisnęła na materiale sukni. Daleko było jej do siedemnastoletniej salonowej debiutantki, czy do zauroczonej niedoszłej narzeczonej. Minęło już parę lat, a z nimi praktycznie cała, tląca się w niej nadzieja. Nie powinna wybudzać jej w sobie na nowo, ani stawiać Roratio w niekomfortowej pozycji, którego sympatię i współczucie naiwnie i błędnie odczytała jako zainteresowanie.
- Ma też swoje ograniczenia. Nie każdy jest równie odważny co inni. - Poza tym istniała też brawura, czy czysta głupota często mylona z odwagą. Podejmowanie decyzji było odważne. Wycofywanie się było odważne. Odczuwanie strachu, ale podjęcie działania wbrew niemu, było odważne. Bycie sobą również. - Powiesz mi kiedy zaczną wyrastać mi skrzydła i ogon? Może już mam gdzieniegdzie łuski, a wszyscy milczycie na ten temat z czystej grzeczności. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc własne niedorzeczne słowa. Akurat łuski by wyczuła. Bawiło ją to, że choć w wizjach mogła zobaczyć innych, bardziej, bądź mniej wyraźniej, to nigdy nie samą siebie. Pozostały więc jej czyjeś opisy, na szczęście żadne z nich nie wspominały gadopodobnych cechach.
- Może. Nawet nie wiem, czy taka wiedza jest w stanie cokolwiek zmienić. - Nigdy nie miała okazji się przekonać. Nigdy naprawdę. Albo o czymś nie wiedziała, albo dowiadywała się o tym w złym momencie, albo ktoś jej nie słuchał. Doceniała swój dar. Wbrew pozorom, dał jej szanse na nieco normalniejsze życie. Na zobaczenie bliskich, miejsca, w którym żyła. Jest to jednak dar okrutny. Przebłysk tego, co powinna zaznać normalnie. Jeśli mogłaby oddałaby go bez zawahania za zdolność normalnego widzenia.
Co robiłaby jej podobizna na obrazie? Zapewne siedziałaby w ogrodzie. Może grałaby tam na harfie? Byłaby na nim równie cicha i spokojna, ale z wdzięcznością i ochotą rozmawiałaby ze wszystkimi, którzy by tylko tego chcieli. Gdyby był to Rory, cóż... - Nie miałabym nic przeciwko.
| ztx2
Wyjątkowa. Bała się pytać co dokładnie miał na myśli. Czuła się inna, odmienna, ale nigdy nie wyjątkowa. Co w ogóle to znaczyło? Na dobrą sprawę każdy taki był. Każdy się czymś wyróżniał. - Ja... - Zawahała się na moment bijąc się z własnymi myślami. Nie wiedziała co dokładnie chciał przez to powiedzieć, ale była świadoma swoich własnych odczuć. Rory był wyjątkowy. Dla niej stał się kimś szczególnym. Ważnym. - Ty również. - Zdążyła uścisnąć jego dłoń w niemym zapewnieniu zanim Rory ją zabrał. Powiedziała coś nie tak? Była zbyt śmiała? Nietaktowna? Przegryzła policzek od środka, samej zabierając swoją dłoń, którą zacisnęła na materiale sukni. Daleko było jej do siedemnastoletniej salonowej debiutantki, czy do zauroczonej niedoszłej narzeczonej. Minęło już parę lat, a z nimi praktycznie cała, tląca się w niej nadzieja. Nie powinna wybudzać jej w sobie na nowo, ani stawiać Roratio w niekomfortowej pozycji, którego sympatię i współczucie naiwnie i błędnie odczytała jako zainteresowanie.
- Ma też swoje ograniczenia. Nie każdy jest równie odważny co inni. - Poza tym istniała też brawura, czy czysta głupota często mylona z odwagą. Podejmowanie decyzji było odważne. Wycofywanie się było odważne. Odczuwanie strachu, ale podjęcie działania wbrew niemu, było odważne. Bycie sobą również. - Powiesz mi kiedy zaczną wyrastać mi skrzydła i ogon? Może już mam gdzieniegdzie łuski, a wszyscy milczycie na ten temat z czystej grzeczności. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc własne niedorzeczne słowa. Akurat łuski by wyczuła. Bawiło ją to, że choć w wizjach mogła zobaczyć innych, bardziej, bądź mniej wyraźniej, to nigdy nie samą siebie. Pozostały więc jej czyjeś opisy, na szczęście żadne z nich nie wspominały gadopodobnych cechach.
- Może. Nawet nie wiem, czy taka wiedza jest w stanie cokolwiek zmienić. - Nigdy nie miała okazji się przekonać. Nigdy naprawdę. Albo o czymś nie wiedziała, albo dowiadywała się o tym w złym momencie, albo ktoś jej nie słuchał. Doceniała swój dar. Wbrew pozorom, dał jej szanse na nieco normalniejsze życie. Na zobaczenie bliskich, miejsca, w którym żyła. Jest to jednak dar okrutny. Przebłysk tego, co powinna zaznać normalnie. Jeśli mogłaby oddałaby go bez zawahania za zdolność normalnego widzenia.
Co robiłaby jej podobizna na obrazie? Zapewne siedziałaby w ogrodzie. Może grałaby tam na harfie? Byłaby na nim równie cicha i spokojna, ale z wdzięcznością i ochotą rozmawiałaby ze wszystkimi, którzy by tylko tego chcieli. Gdyby był to Rory, cóż... - Nie miałabym nic przeciwko.
| ztx2
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Okrągły korytarz
Szybka odpowiedź