ganek na tyłach chaty
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
ganek na tyłach chaty
właściwie kilka desek za chatą, które ktoś otoczył balustradą - całkiem nieźle udają ganek; nawet dach udało się jakoś przymocować, w te deszczowe dni można się tam schować, zagrzewając ręce ciepłą herbatą i rozmawiając o tym, co należy w Oazie jeszcze zrobić. małe narady są najczęściej przeprowadzane właśnie w tym miejscu, gdzie znaleźć można choć pozory ustronności - wystarczy przysiąść na hamaku zawieszonym tuż przy zamkniętych drzwiach, przed oczami rozpościera się już tylko widok na las.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie było tak, że zapomniała o tym, że właśnie dzisiaj miała urodziny. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie postanowiła robić wokół tego szumu, bo nie miało to wielkiego znaczenia - zwłaszcza w obliczu tego, co działo się dookoła. Marnowanie czasu na świętowanie tego, że jest się o rok starszym było zwyczajnie niepotrzebnie. Zwłaszcza, że jej ostatnie urodziny wcale nie były jakoś nader urokliwe do zapamiętania. W pewnych aspektach zdecydowanie, jak najbardziej, ale inne… cóż, te pozostawały wiele do życzenia. Nadal zastanawiała się nad tym, czy gdyby wtedy, tamtego dnia uwierzyła w to, co ją spotkało, dać się ponieść zapomnieniu, pozwolić mu przekroczyć linię, którą nakreślili wspólnie, to czy dzisiaj… Czy dzisiaj sprawy wyglądały by inaczej?
Mogła tylko gdybać, dlatego postanowiła nie skupiać się nad tym nadto - a właściwie, zrobić wszystko, żeby nie skupiać się na tym wcale. Żeby jej zdradliwe myśli nie wędrowały w kierunku tego, który nigdy miał nie należeć do niej. Dlatego też dobrym - jeśli nie całkiem wyśmienitym - pomysłem zdawało się odwiedzenie Oazy, a dokładniej Keatona, który postanowił właśnie tam przenieść swoje funkcjonowanie. Po przejęciu wejścia do kanałów rozważnym zdawało się zaplanować kolejne kroki. Chciała by zakonnicy różnili w kolejne miejsca, a on, mający szansę obserwować jej działania, był - miała przynajmniej taką nadzieję - funkcjonować już bez niej obok siebie, oczywiście nie sam, ze wsparciem kogoś kto mógł w razie potrzeby również podjąć się walki. Chciała więc to omówić, może wskazać w które miejsca powinni się udać dalej wydając konkretne instrukcje. Zanim skierowała swoje kroki w stronę chatki o której ją poinformował przeszła przez Oazę sprawdzając jak wygląda sprawa w tym miejscu. Jak się czują ludzie, czy posiadają wszystko, co było niezbędne, czy też czegoś im brakuje. Zleciało jej na tym trochę czasu, ale musiała upewnić się, że wszystko jest w porządku. Wysłuchać tego, co było nie tak i znaleźć rozwiązanie na spory zwykłych ludzi, które przecież zdarzały się wszędzie. Z zaciekawieniem obejrzała konstrukcję mającą pełnić funkcję cóż, higienicznie a gdy weszła na schodki i Keaton otworzył jej drzwi wskazała dłonią w tamtym kierunku.
- W jakich godzinach można podejść na spektakl? - zapytała częstując go łagodnym uśmiechem, postanawiając rozpocząć spotkanie od marnego - co nie było znów takie dziwne - żartu. Weszła do środka wędrując za nim. - Do rzeczy. - zdecydowała w końcu. - Usiądźmy i pogadajmy. - to już nie była prośba, zawiesiła na nim niebieskie tęczówki pozwalając by podjął decyzję co do tego, gdzie podejmą się rozmowy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 12.04.20 17:19, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Z premedytacją udawał, że zupełnie nie pamięta o tym, jakie dodatkowe znaczenie niósł ze sobą ten dzień. I nie byłoby to co prawda niczym niezwykłym, gdyby w istocie jakoś umknął mu fakt, że akurat dzisiaj Tonks kończyła dwadzieścia osiem lat - ale ktoś z Zakonników wspomniał o tym przy śniadaniu, a Keaton jakimś cudem nie zapomniał do wieczora, można to więcej chyba nazwać wspólnym sukcesem.
- Powiedz tylko, że nie wygląda zajebiście - rzucił jej wyzwanie, z zaszczepionym w dumie uśmiechem rozglądając się po niewielkim wnętrzu, swoim pierwszym domu. - Dziecka raczej zbyt szybko się nie dorobię, ale drzewo chyba zasadzę, tuż obok ganku, żeby uniemożliwiało oglądanie spektakli, w sumie nie wiem, co tam jeszcze według tych wszystkich niepisanych zasad koniecznie trzeba zrobić, kiedy wprowadzi się do nowego miejsca, pewnie jest trochę tych zabobonów - skinął na nią głową, ruszając na tyły chatki, żeby mogli porozmawiać w miejscu, w którym będą mogli liczyć na jakąś względną prywatność - a co do repertuaru, to w sumie nie ma sztywnych godzin, specjalnie dla ciebie może się odbyć na żądanie - miał dzisiaj zdecydowanie zbyt dobry humor, ale ledwie kilka dni temu udało mu się zagospodarować wszystko w chacie i po raz pierwszy w życiu mieszkał na swoim; wydawać by się mogło, że tylko spełnienie się dużych marzeń jest w stanie go uszczęśliwić, ale... chyba zaczął się uczyć tego, by nie tracić dobrych chwil, nawet tych małych, żeby doceniać każdą z nich, to jedno zdanie wyryło się w jego pamięci, rezonując na każdy następny dzień, w którym otwierał oczy w Oazie, czując wreszcie, że ma coś do zrobienia - że poza stażem jest potrzebny też w Londynie, w Zakonie, ma cele.
- O nie, nie ma mowy, Tonks, żadnych rozkazów w moim domu, udajmy, że tego nie słyszałem i to ja zaproponuję ci, żebyś sobie usiadła o tu, hamak jest na razie cały do twojej dyspozycji, ale nie rozgość się za bardzo, trochę miejsca to mi tam zostaw, dobra? I możemy porozmawiać, pewnie, tylko... ja też mam do ciebie sprawę, zanim przejdziemy do zakonnych kwestii jest taki jeden temat... poczekaj - przerwał raptownie, niknąc we wnętrzu chatki, by chwilę później powrócić z ciepłym, kraciastym kocem, który rzucił w stronę Just.
Na razie powstrzymał się od poruszania tematu jej marzeń, życzenia złoży za chwilę, było jeszcze coś, co gryzło go od dłuższego czasu, chciał to wyjaśnić, bo... urosło to w jego głowie do dziwnych rozmiarów. Oparł się o balustradę, opuszkiem palca wodząc po kostropatej powierzchni, wciąż nieoszlifowanej na tyle, by można było ją dotknąć bez ryzyka wbicia sobie w rękę drzazgi.
- To zabrzmi tak, jakbym myślał, że nie masz nic innego do roboty niż niańczenie mnie, i... no wiem, że na głowie masz sporo, nie musisz mi tego tłumaczyć, zastanawiałem się tylko, czy chodziło wyłącznie o to, kiedy dostałem list od Alexa, a nie od ciebie... był jakiś inny powód? - dokończył niezgrabnie, dopiero po chwili rzucając jej uważne spojrzenie, bardziej w tym, co powie mu jej twarz niż jej usta szukając prawdy. - Żałujesz? - że mi powiedziałaś?
Miała być jego mentorką, czy jakkolwiek można nazwać te wszystkie pochrzanione zawiłości pomiędzy jednostkami na siłę poustawianymi w hierarchii wciąż mu obcej. Przy pierwszej możliwej sposobności oddelegowała zwierzchnictwo nad nim Alexowi - i choć nie miał nic przeciwko temu, by kontaktować się z uzdrowicielem, wciąż nie potrafił przestać się zastanawiać dlaczego.
Co schrzanił tym razem.
- Powiedz tylko, że nie wygląda zajebiście - rzucił jej wyzwanie, z zaszczepionym w dumie uśmiechem rozglądając się po niewielkim wnętrzu, swoim pierwszym domu. - Dziecka raczej zbyt szybko się nie dorobię, ale drzewo chyba zasadzę, tuż obok ganku, żeby uniemożliwiało oglądanie spektakli, w sumie nie wiem, co tam jeszcze według tych wszystkich niepisanych zasad koniecznie trzeba zrobić, kiedy wprowadzi się do nowego miejsca, pewnie jest trochę tych zabobonów - skinął na nią głową, ruszając na tyły chatki, żeby mogli porozmawiać w miejscu, w którym będą mogli liczyć na jakąś względną prywatność - a co do repertuaru, to w sumie nie ma sztywnych godzin, specjalnie dla ciebie może się odbyć na żądanie - miał dzisiaj zdecydowanie zbyt dobry humor, ale ledwie kilka dni temu udało mu się zagospodarować wszystko w chacie i po raz pierwszy w życiu mieszkał na swoim; wydawać by się mogło, że tylko spełnienie się dużych marzeń jest w stanie go uszczęśliwić, ale... chyba zaczął się uczyć tego, by nie tracić dobrych chwil, nawet tych małych, żeby doceniać każdą z nich, to jedno zdanie wyryło się w jego pamięci, rezonując na każdy następny dzień, w którym otwierał oczy w Oazie, czując wreszcie, że ma coś do zrobienia - że poza stażem jest potrzebny też w Londynie, w Zakonie, ma cele.
- O nie, nie ma mowy, Tonks, żadnych rozkazów w moim domu, udajmy, że tego nie słyszałem i to ja zaproponuję ci, żebyś sobie usiadła o tu, hamak jest na razie cały do twojej dyspozycji, ale nie rozgość się za bardzo, trochę miejsca to mi tam zostaw, dobra? I możemy porozmawiać, pewnie, tylko... ja też mam do ciebie sprawę, zanim przejdziemy do zakonnych kwestii jest taki jeden temat... poczekaj - przerwał raptownie, niknąc we wnętrzu chatki, by chwilę później powrócić z ciepłym, kraciastym kocem, który rzucił w stronę Just.
Na razie powstrzymał się od poruszania tematu jej marzeń, życzenia złoży za chwilę, było jeszcze coś, co gryzło go od dłuższego czasu, chciał to wyjaśnić, bo... urosło to w jego głowie do dziwnych rozmiarów. Oparł się o balustradę, opuszkiem palca wodząc po kostropatej powierzchni, wciąż nieoszlifowanej na tyle, by można było ją dotknąć bez ryzyka wbicia sobie w rękę drzazgi.
- To zabrzmi tak, jakbym myślał, że nie masz nic innego do roboty niż niańczenie mnie, i... no wiem, że na głowie masz sporo, nie musisz mi tego tłumaczyć, zastanawiałem się tylko, czy chodziło wyłącznie o to, kiedy dostałem list od Alexa, a nie od ciebie... był jakiś inny powód? - dokończył niezgrabnie, dopiero po chwili rzucając jej uważne spojrzenie, bardziej w tym, co powie mu jej twarz niż jej usta szukając prawdy. - Żałujesz? - że mi powiedziałaś?
Miała być jego mentorką, czy jakkolwiek można nazwać te wszystkie pochrzanione zawiłości pomiędzy jednostkami na siłę poustawianymi w hierarchii wciąż mu obcej. Przy pierwszej możliwej sposobności oddelegowała zwierzchnictwo nad nim Alexowi - i choć nie miał nic przeciwko temu, by kontaktować się z uzdrowicielem, wciąż nie potrafił przestać się zastanawiać dlaczego.
Co schrzanił tym razem.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli miała by być całkowicie szczera, nie mogłaby powiedzieć, że nie myślała o przeniesieniu się do Oazy. Jednak w obliczu wyzwań, których właśnie się podejmowała i uczyła, przechodzenie przez całe to miejsce w nowym wizerunku z pewnością rzucałoby się w oczy. Musiała działać inaczej, po cichu, z dala od spojrzeń innych. Przekeciła lekko głowę w prawą stronę na słowa, którymi przywitał ją Keaton w końcu unosząc kącik ust ku górze, jednak nie potwierdzając wypowiedzianych przez niego słów.
- Parapetówkę? - zapytała, marszcząc lekko nos w zastanowieniu nie bardzo będąc w stanie mu pomóc. Nigdy nie była prawdziwie na swoim. Najpierw mieszkała z Margaux, później przeniosła się do Skamandera, by potem przekoczować u Rineheartów w końcu znaleźć się w niewielkiej chatce Michaela. - Oh, zapamiętam. Mam nadzieję, że nie zawiedzie mnie ten widok. - mruknęła niby rozkapryszona nastolatka, którą przecież od dawna już nie była. Ale pogodny nastrój Keatona zdawał się udzielać też w niewielkim stopniu jej samej.
Kiedy jednak odezwał się ponownie jej brew mimowolnie uniosła się ku górze. Spojrzała na niego wydymając lekko usta i słuchając kolejnych zdań, które padały. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, zapadając się w hamak, który tylko na razie był cały jej. Brew opadła, kiedy Keat nagle zmienił jakby front, później raptownie urwał znikając we wnętrzu chatki by powrócić z niej z kraciastym kocem, który - zanim zareagowała - zdążył pacnąć ją prosto w twarz. Westchnęła do siebie, układając go na swoich kolanach. Lekko poruszając stopami wprawiając hamak w bujanie z zaciekawieniem obserwując Burrougsha, który zdecydowanie do czegoś się zbierał. Powstrzymała brew, która widząc, jak opuszek jego palca przesuwa się po balustradzie, miała ochotę podskoczyć. Ale milczała, nie pytając, dając mu czas na to, by zebrał się i ułożył w zdania to, co go gryzło. Bo widocznym było, że coś takiego istniało. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy zaczął mówić nie bardzo wiedząc, jakiego końca powinna się spodziewać i nie bardzo rozumiejąc, co właściwie ma na myśli. Oczywiście, że miała dużo do roboty. Tylko co ona sama, miała… zatrzymała się w połowie myśli unosząc w zdziwieniu brwi. Zamrugała kilka razy. Dopiero ostatnie słowo - pytanie bardziej sprawiło, że dotarło do niej, co miał na myśli. Jej wzrok złagodniał, gdy zrozumiała, że naprawdę nie chciał sprawić jej zawodu. Że mu zależało.
Odłożyła koc na bok podnosząc się by choć odrobinę zniwelować różnicę wzrostu. Choć przy jej karłowatym, pomogło to tyle o ile.
- Nie żałuję. - zapewniła unosząc dłoń, by poklepać go po klatce piersiowej. Podeszła do ganku opierając na nim przedramiona i pochylając się zawiesiła tęczówki przed sobą. - Alex miał zadanie, do którego pasowałeś. - stwierdziła po prostu, uznając, że to będzie dostateczną odpowiedzią. - Nie ma znaczenia od kogo wiesz. Inaczej każdy z gwardzistów tworzyłby swój odłam Zakonu. Co nie zmienia faktu, że odpowiadam za ciebie. Wiem też, dlaczego ci powiedziałam. - powiedziała przesuwając wzrok po zieleni roztaczającej się przed nią. - Jednak - im lepiej dobierzemy jednostki do zadań, tym lepsze osiągniemy efekty. W innym przypadku musiałabym kazać Ci iść łamać klątwy, a żadne z nas nie ma o tym zielonego pojęcia. - splotła przed sobą dłonie, spoglądając na niego. Zaraz zgięła je w łokciach, opierając na nich policzek. Wokół jej ust czaił się jeszcze schowany uśmiech. - To nawet urocze. - mruknęła, przesuwając się biodrem tak, by uderzyć o jego bok.
- Parapetówkę? - zapytała, marszcząc lekko nos w zastanowieniu nie bardzo będąc w stanie mu pomóc. Nigdy nie była prawdziwie na swoim. Najpierw mieszkała z Margaux, później przeniosła się do Skamandera, by potem przekoczować u Rineheartów w końcu znaleźć się w niewielkiej chatce Michaela. - Oh, zapamiętam. Mam nadzieję, że nie zawiedzie mnie ten widok. - mruknęła niby rozkapryszona nastolatka, którą przecież od dawna już nie była. Ale pogodny nastrój Keatona zdawał się udzielać też w niewielkim stopniu jej samej.
Kiedy jednak odezwał się ponownie jej brew mimowolnie uniosła się ku górze. Spojrzała na niego wydymając lekko usta i słuchając kolejnych zdań, które padały. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, zapadając się w hamak, który tylko na razie był cały jej. Brew opadła, kiedy Keat nagle zmienił jakby front, później raptownie urwał znikając we wnętrzu chatki by powrócić z niej z kraciastym kocem, który - zanim zareagowała - zdążył pacnąć ją prosto w twarz. Westchnęła do siebie, układając go na swoich kolanach. Lekko poruszając stopami wprawiając hamak w bujanie z zaciekawieniem obserwując Burrougsha, który zdecydowanie do czegoś się zbierał. Powstrzymała brew, która widząc, jak opuszek jego palca przesuwa się po balustradzie, miała ochotę podskoczyć. Ale milczała, nie pytając, dając mu czas na to, by zebrał się i ułożył w zdania to, co go gryzło. Bo widocznym było, że coś takiego istniało. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy zaczął mówić nie bardzo wiedząc, jakiego końca powinna się spodziewać i nie bardzo rozumiejąc, co właściwie ma na myśli. Oczywiście, że miała dużo do roboty. Tylko co ona sama, miała… zatrzymała się w połowie myśli unosząc w zdziwieniu brwi. Zamrugała kilka razy. Dopiero ostatnie słowo - pytanie bardziej sprawiło, że dotarło do niej, co miał na myśli. Jej wzrok złagodniał, gdy zrozumiała, że naprawdę nie chciał sprawić jej zawodu. Że mu zależało.
Odłożyła koc na bok podnosząc się by choć odrobinę zniwelować różnicę wzrostu. Choć przy jej karłowatym, pomogło to tyle o ile.
- Nie żałuję. - zapewniła unosząc dłoń, by poklepać go po klatce piersiowej. Podeszła do ganku opierając na nim przedramiona i pochylając się zawiesiła tęczówki przed sobą. - Alex miał zadanie, do którego pasowałeś. - stwierdziła po prostu, uznając, że to będzie dostateczną odpowiedzią. - Nie ma znaczenia od kogo wiesz. Inaczej każdy z gwardzistów tworzyłby swój odłam Zakonu. Co nie zmienia faktu, że odpowiadam za ciebie. Wiem też, dlaczego ci powiedziałam. - powiedziała przesuwając wzrok po zieleni roztaczającej się przed nią. - Jednak - im lepiej dobierzemy jednostki do zadań, tym lepsze osiągniemy efekty. W innym przypadku musiałabym kazać Ci iść łamać klątwy, a żadne z nas nie ma o tym zielonego pojęcia. - splotła przed sobą dłonie, spoglądając na niego. Zaraz zgięła je w łokciach, opierając na nich policzek. Wokół jej ust czaił się jeszcze schowany uśmiech. - To nawet urocze. - mruknęła, przesuwając się biodrem tak, by uderzyć o jego bok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jedyne, czego tak naprawdę żałował, to fakt, że tutaj, w Oazie, zamieszkał w domu, którego nigdy nie zobaczy jego portowa rodzina. Przypomniała mu o tym wspomnieniem o parapetówce, a jego uśmiech na twarzy zmniejszył się odrobinę w ułamku sekundy - to nie byłaby parapetówka, którą chciałbym urządzić, bez ludzi z portu przypominałaby pewnie posiadówkę nad alkoholem, a skończyłaby się kolejną rozmową o tym, jak powinniśmy działać na terenie Londynu... - nie oszukujmy się, oni wszyscy i filozofowanie po alkoholu aż się prosiło o coś na kształt zakonnego spotkania, którego ostatnio był świadkiem; nie był pewien, czy ta chata jest na to gotowa, na nich - bez zahamowań. - Uznajmy, że zamiast parapetówki można zrobić też... balustradówkę? - na ganku parapetu nie miał, za to balustrada chyba mogła nadać się do roli inspiracji dla nazwy zastępczej. - I właśnie na niej jesteś, czuj się zaproszona - rzucił jeszcze, lekkim tonem, choć pewien był, że i to spotkanie nie skończy się bez podejmowania trudniejszych tematów. - A kiedyś cię zawiódł? - przy innych nie pozwoliłby sobie na to pytanie, ale byli przecież sami, a on nie mógł się powstrzymać. W gruncie rzeczy wtedy, kiedy nie wiedział o niej niemal nic, wszystko było znacznie prostsze, choć nie chciałby wrócić do tamtego etapu w swoim życiu, był jeszcze bardziej zagubiony niż teraz.
To chyba mu wystarczyło - przyjął w ciszy jej odpowiedź, zastanawiając się nad tym, co powiedziała później. Nie o odłamach Zakonu, lecz o samym fakcie, że w gruncie rzeczy to oni tworzą ten Zakon. - Na spotkaniu była was - gwardzistów - tylko trójka... co z resztą? Dajecie sobie sami radę? Z organizacją tego wszystkiego? - musieli, więc tak było, ale pytał teraz nie jako członek organizacji, a w swoim imieniu - nie miał pojęcia, jak udawało im się skoordynować zarządzanie całym Zakonem z zarabianiem na życie - nigdy cię o to nie pytałem, ale zastanawia mnie też to, jak właściwie stałaś się gwardzistką, no wiesz, czemu się na to zdecydowałaś - padały inne pytania - czemu nie powiedziała mu wcześniej, czy mu ufa, ona długo drążyła, czemu w ogóle zależy mu na dołączeniu do Zakonu, ale tego jednego nie zadał nigdy, a ciekaw był, czy miała tak właściwie wybór - czy ciężaru odpowiedzialności nie nałożył jej na barki ktoś inny, nie do końca przyjmując odmowę.
- Urocze? - wymamrotał, nieszczególnie zachwycony takim podsumowaniem, do czegokolwiek by się to nie odnosiło. Po rzuconym pod nosem zaraz wracam wrócił na ganek już z kawą, mocną, przyda im się solidna dawka energii. Uniósł pytająco brew na widok nieznanej mu sowy i wcisnął się na hamak tuż obok, niemal siadając na bukiecie. Zagwizdał przeciągle, dając sobie chwilę na położenie kubków na podłodze, po czym przełożył wrzosy na jej kolana, a sam w końcu klapnął na hamaku, zerkając na nią wścibskim wzrokiem. - Nie słodziłem, ale pewnie list był już wystarczająco słodki - uśmiechnął się wrednie, nawet nie próbując udawać, że nie zezuje w stronę tego, co tam jest napisane. - Wiesz, co oznacza bukiet? - rozłożył koc, przykrywając nim też siebie i dopiero wtedy sięgnął po kawę, upijając łyka. - Po fajce? - od kawy i papierosów było tylko jedno lepsze połączenie, no, może dwa, ale alkoholu nie chciał jej proponować, a to, co pierwsze przyszło mu na myśl, pasowało do nich może kiedyś, ale w obecnej sytuacji ich relacja wyglądała już inaczej.
To chyba mu wystarczyło - przyjął w ciszy jej odpowiedź, zastanawiając się nad tym, co powiedziała później. Nie o odłamach Zakonu, lecz o samym fakcie, że w gruncie rzeczy to oni tworzą ten Zakon. - Na spotkaniu była was - gwardzistów - tylko trójka... co z resztą? Dajecie sobie sami radę? Z organizacją tego wszystkiego? - musieli, więc tak było, ale pytał teraz nie jako członek organizacji, a w swoim imieniu - nie miał pojęcia, jak udawało im się skoordynować zarządzanie całym Zakonem z zarabianiem na życie - nigdy cię o to nie pytałem, ale zastanawia mnie też to, jak właściwie stałaś się gwardzistką, no wiesz, czemu się na to zdecydowałaś - padały inne pytania - czemu nie powiedziała mu wcześniej, czy mu ufa, ona długo drążyła, czemu w ogóle zależy mu na dołączeniu do Zakonu, ale tego jednego nie zadał nigdy, a ciekaw był, czy miała tak właściwie wybór - czy ciężaru odpowiedzialności nie nałożył jej na barki ktoś inny, nie do końca przyjmując odmowę.
- Urocze? - wymamrotał, nieszczególnie zachwycony takim podsumowaniem, do czegokolwiek by się to nie odnosiło. Po rzuconym pod nosem zaraz wracam wrócił na ganek już z kawą, mocną, przyda im się solidna dawka energii. Uniósł pytająco brew na widok nieznanej mu sowy i wcisnął się na hamak tuż obok, niemal siadając na bukiecie. Zagwizdał przeciągle, dając sobie chwilę na położenie kubków na podłodze, po czym przełożył wrzosy na jej kolana, a sam w końcu klapnął na hamaku, zerkając na nią wścibskim wzrokiem. - Nie słodziłem, ale pewnie list był już wystarczająco słodki - uśmiechnął się wrednie, nawet nie próbując udawać, że nie zezuje w stronę tego, co tam jest napisane. - Wiesz, co oznacza bukiet? - rozłożył koc, przykrywając nim też siebie i dopiero wtedy sięgnął po kawę, upijając łyka. - Po fajce? - od kawy i papierosów było tylko jedno lepsze połączenie, no, może dwa, ale alkoholu nie chciał jej proponować, a to, co pierwsze przyszło mu na myśl, pasowało do nich może kiedyś, ale w obecnej sytuacji ich relacja wyglądała już inaczej.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniosła łagodnie brew ku górze, kiedy uśmiech Keatona się zmniejszył. Zaraz jednak podjął się wytłumaczenia, co to spowodowało. Podeszła do balustrady, opierając się o nią rękami. By za chwilę złapać za nią dłońmi i odchylić się do tyłu.
- Balustradówka też zachęcająco. - zgodziła się usłużnie, unosząc kąciki ust ku górze. Podciągnęła się na dłoniach, znów opierając przedramiona na balustradzie. Zaśmiała się. - Dzięki, kumplu. - odpowiedziała unosząc rękę, żeby klepnąć go ramię. Kolejne pytanie sprawiło, że zmarszczyła nos, dokładnie i teatralnie odgrywając jak się na tym zastanawia. Niebieskie tęczówki zawisły na nim i prześlizgnęła się od góry do domu. - Dzisiaj, trochę. Sądziłam, że po domu chodzisz bez koszulki. - mruknęła kręcąc nosem w niezadowoleniu. W oczach jednak zaiskrzyły rozbawione iskierki, a całość po chwili popsuł kącik ust mknący ku górze.
- Spotkania są dla nas opcjonalne - przynajmniej dla tych którzy ich nie prowadzą. Przeważnie na nich jesteśmy. - powiedziała unosząc dłoń, żeby założyć jasne kosmyki za ucho. - Skamander - jak słyszałeś, jeszcze dochodzi do siebie. - kolejne pytanie sprawiło, że zasępiła się trochę. Uniosła rękę, żeby ściągnąć jakiś niewidoczny włos z czoła. - Byłeś na spotkaniu, możesz sam sobie odpowiedzieć. - powiedziała w końcu po chwili milczenia. Westchnęła patrząc przez siebie. - Ale tak, radzimy sobie jakoś. I nie jesteśmy sami, wcześniej była profesor Bagshot, teraz jest Longbottom. - odpowiedziała nie odwracając spojrzenia od drzew na które patrzyła. Kolejne pytanie sprawiło, że ściągnął ku sobie jej wzrok. Jej brwi zmarszczyły się na chwilę. Odwróciła głowę milcząc przez kilka uderzeń serca. - Myślę, że byłam zdecydowana już w momencie, kiedy przyjęłam pióro - chociaż wtedy nikt nawet nie wiedział o Gwardii. - zamilkła wydymając lekko usta. - Wcześniej, było inaczej. Byliśmy wybierani, pamiętam, że miałam sen o feniksie, jeszcze tego dnia odwiedził mnie przyjaciel mówiąc o Zakonie. Podarował mi pióro, które jednocześnie były testem moich intencji i które towarzyszy mi do dzisiaj. - uniosła prawą rękę, palcem wskazującym lewej wskazała na pierścień znajdujący się na wskazującym prawej. Srebrne, układające się wokół palca pióro, miało w sobie skromny błękitny kamień. - Pod koniec marca po raz pierwszy poznaliśmy Bathildę. Wraz ze sobą przyniosła przyniosła wolę Dumbledore’a i prośbę o ostatecznie poświęcenie - próbę. Próba miała wyłonić Gwardię. - wyjaśniała przymykając na chwilę powieki. Wracając do tego dnia, jego wspomnienia. - Gwardia bez zawahań brnie w nieznane, gotowa jest poświęcić wszystko, gotowa jest uczynić wiele, by osiągnąć cel. By zakończyć wojnę, uratować setki niewinnych istnień, płacąc za to swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. - Zacystowała słowa wypowiedziane przez Bathildę na spotkaniu. Wzięła wdech. - Ale kiedy chciałam podejść do Próby po raz pierwszy, okazało się, że zostałam przeklęta. - uśmiechnęła się trochę krzywo. - Myślę, że to dało mi czas. Czas żeby upewnić się, że jestem gotowa i że to jest właśnie moja droga. Weszłam na nią, kiedy dołączyłam do Zakonu - on dał mi cel, nadał kierunek. Próba była kolejnym krokiem. Zawsze walczyłam, nigdy nie umiałam stać z boku i tylko się przyglądać. Nie każdy jest w stanie podjąć się walki, ja robię to wszystko za i dla nich - dla każdego kto nie może, nie potrafi, albo się boi. - podsumowała nie wiedząc, czy tyle informacji mu wystarczyło. - Mogę pokazać ci wspomnienie tego spotkania, jeśli chcesz. W Starej Chacie jest myślodsiewnia. - zaproponowała spoglądając na Keatona, nie była w stanie przekazać dokładnie wszystkich słów, które padły tamtego dnia, ale nie widziała powodów, dla których nie mógłby sam doświadczyć tego, czego doświadczyli oni rok wcześniej.
- Urocze. - potwierdziła, uśmiechając się tylko odrobinę złośliwie. Przekomarzała się, po ciężkich słowach, które padły chwilę wcześniej. A kiedy zniknął wypuściła z płuc powietrze. Zaraz jednak jej twarz pokryło zdziwienie, gdy nad drzewami dostrzegła sowę, która wylądowała na balustradzie. Odebrała ostrożnie kwiaty, nie opuszczając uniesionych brwi, a później odwiązała list. Otworzyła go, a z każdym kolejnym wersem jej mina zrzedła, a ona powoli cofała się, siadając na hamaku, układając kwiaty obok siebie. Czytała list raz po razie, brwi z uniesienia zmieniły pozycję na zmarszczenie. Drgnęła, nie zauważając powrotu Keatona, o którym przypomniał sam układając na jej kolanach kwiaty. Poderwała się, odkładając list i kwiaty na hamak, poruszyła wolnymi dłońmi, jakby mentalnie przekazywała przedmiotom, że mają tam zostać, a sama wycofała się pod balustradę nie spuszczając z nich spojrzenia. Wredne słowa puszczając całkowicie mimo uszu, kiedy brała wdech i wypuszczała powietrze podejrzliwie patrząc na list. - Co? - fuknęła, a może burknęła marszcząc brwi i spoglądając na bukiet wrzosów. Co on do cholery znaczył? No dalej, mówże. Spojrzenie przesunęło się na niego ponaglające, a dłoń wyciągnęła się by odebrać papierosa. Dawno nie paliła, a to zdawał się… dobry powód.
- Balustradówka też zachęcająco. - zgodziła się usłużnie, unosząc kąciki ust ku górze. Podciągnęła się na dłoniach, znów opierając przedramiona na balustradzie. Zaśmiała się. - Dzięki, kumplu. - odpowiedziała unosząc rękę, żeby klepnąć go ramię. Kolejne pytanie sprawiło, że zmarszczyła nos, dokładnie i teatralnie odgrywając jak się na tym zastanawia. Niebieskie tęczówki zawisły na nim i prześlizgnęła się od góry do domu. - Dzisiaj, trochę. Sądziłam, że po domu chodzisz bez koszulki. - mruknęła kręcąc nosem w niezadowoleniu. W oczach jednak zaiskrzyły rozbawione iskierki, a całość po chwili popsuł kącik ust mknący ku górze.
- Spotkania są dla nas opcjonalne - przynajmniej dla tych którzy ich nie prowadzą. Przeważnie na nich jesteśmy. - powiedziała unosząc dłoń, żeby założyć jasne kosmyki za ucho. - Skamander - jak słyszałeś, jeszcze dochodzi do siebie. - kolejne pytanie sprawiło, że zasępiła się trochę. Uniosła rękę, żeby ściągnąć jakiś niewidoczny włos z czoła. - Byłeś na spotkaniu, możesz sam sobie odpowiedzieć. - powiedziała w końcu po chwili milczenia. Westchnęła patrząc przez siebie. - Ale tak, radzimy sobie jakoś. I nie jesteśmy sami, wcześniej była profesor Bagshot, teraz jest Longbottom. - odpowiedziała nie odwracając spojrzenia od drzew na które patrzyła. Kolejne pytanie sprawiło, że ściągnął ku sobie jej wzrok. Jej brwi zmarszczyły się na chwilę. Odwróciła głowę milcząc przez kilka uderzeń serca. - Myślę, że byłam zdecydowana już w momencie, kiedy przyjęłam pióro - chociaż wtedy nikt nawet nie wiedział o Gwardii. - zamilkła wydymając lekko usta. - Wcześniej, było inaczej. Byliśmy wybierani, pamiętam, że miałam sen o feniksie, jeszcze tego dnia odwiedził mnie przyjaciel mówiąc o Zakonie. Podarował mi pióro, które jednocześnie były testem moich intencji i które towarzyszy mi do dzisiaj. - uniosła prawą rękę, palcem wskazującym lewej wskazała na pierścień znajdujący się na wskazującym prawej. Srebrne, układające się wokół palca pióro, miało w sobie skromny błękitny kamień. - Pod koniec marca po raz pierwszy poznaliśmy Bathildę. Wraz ze sobą przyniosła przyniosła wolę Dumbledore’a i prośbę o ostatecznie poświęcenie - próbę. Próba miała wyłonić Gwardię. - wyjaśniała przymykając na chwilę powieki. Wracając do tego dnia, jego wspomnienia. - Gwardia bez zawahań brnie w nieznane, gotowa jest poświęcić wszystko, gotowa jest uczynić wiele, by osiągnąć cel. By zakończyć wojnę, uratować setki niewinnych istnień, płacąc za to swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. - Zacystowała słowa wypowiedziane przez Bathildę na spotkaniu. Wzięła wdech. - Ale kiedy chciałam podejść do Próby po raz pierwszy, okazało się, że zostałam przeklęta. - uśmiechnęła się trochę krzywo. - Myślę, że to dało mi czas. Czas żeby upewnić się, że jestem gotowa i że to jest właśnie moja droga. Weszłam na nią, kiedy dołączyłam do Zakonu - on dał mi cel, nadał kierunek. Próba była kolejnym krokiem. Zawsze walczyłam, nigdy nie umiałam stać z boku i tylko się przyglądać. Nie każdy jest w stanie podjąć się walki, ja robię to wszystko za i dla nich - dla każdego kto nie może, nie potrafi, albo się boi. - podsumowała nie wiedząc, czy tyle informacji mu wystarczyło. - Mogę pokazać ci wspomnienie tego spotkania, jeśli chcesz. W Starej Chacie jest myślodsiewnia. - zaproponowała spoglądając na Keatona, nie była w stanie przekazać dokładnie wszystkich słów, które padły tamtego dnia, ale nie widziała powodów, dla których nie mógłby sam doświadczyć tego, czego doświadczyli oni rok wcześniej.
- Urocze. - potwierdziła, uśmiechając się tylko odrobinę złośliwie. Przekomarzała się, po ciężkich słowach, które padły chwilę wcześniej. A kiedy zniknął wypuściła z płuc powietrze. Zaraz jednak jej twarz pokryło zdziwienie, gdy nad drzewami dostrzegła sowę, która wylądowała na balustradzie. Odebrała ostrożnie kwiaty, nie opuszczając uniesionych brwi, a później odwiązała list. Otworzyła go, a z każdym kolejnym wersem jej mina zrzedła, a ona powoli cofała się, siadając na hamaku, układając kwiaty obok siebie. Czytała list raz po razie, brwi z uniesienia zmieniły pozycję na zmarszczenie. Drgnęła, nie zauważając powrotu Keatona, o którym przypomniał sam układając na jej kolanach kwiaty. Poderwała się, odkładając list i kwiaty na hamak, poruszyła wolnymi dłońmi, jakby mentalnie przekazywała przedmiotom, że mają tam zostać, a sama wycofała się pod balustradę nie spuszczając z nich spojrzenia. Wredne słowa puszczając całkowicie mimo uszu, kiedy brała wdech i wypuszczała powietrze podejrzliwie patrząc na list. - Co? - fuknęła, a może burknęła marszcząc brwi i spoglądając na bukiet wrzosów. Co on do cholery znaczył? No dalej, mówże. Spojrzenie przesunęło się na niego ponaglające, a dłoń wyciągnęła się by odebrać papierosa. Dawno nie paliła, a to zdawał się… dobry powód.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
W ciszy wysłuchał tego, co powiedziała mu o swoich początkach. Trudno byłoby mu sobie ją wyobrazić w innej roli - na jego miejscu, po prostu jako jedną z Zakonników. Dla niego od samego początku była gwardzistką, to o niej myślał w pierwszej kolejności, gdy nie był pewien, co powinien zrobić w kwestiach zakonnych.
- Myślałem, że feniks w nazwie to tylko symbol, że tak naprawdę nic nie znaczy, ale tamtej nocy, kiedy przybył do Gabriela, kiedy zaśpiewał swoją pieśń - w jego oczach zaszkliło się to wspomnienie, niezwykłe, przesiąknięte siłą najczystszej magii - on w jakiś sposób nad nami czuwa, prawda? - pytanie, wypowiedziane na głos, zabrzmiało jeszcze gorzej niż w jego głowie, ale było już za późno, żeby się z tego wycofać - jeśli pojawił się w twoim śnie, nie mógł znaleźć się tam przypadkiem, nie wierzę w jakieś cudaczne powiązania i wróżenie z fusów, ale to stworzenie jest tak niezwykłe, że jeśli o niego chodzi... może cię wtedy... naznaczył - może naprawdę od samego początku było jej pisane zostanie gwardzistką. Największe poświęcenie.
- Nie ty jedna go nosisz... - zauważył ten pierścień już wcześniej na dłoniach Zakonników; dyskretny, spajający każdego z nich - każde pojedyncze ogniwo - w łańcuch, który zdaje się być niemożliwy do zniszczenia.
- Chętnie - odparł tylko, bo niewiele miał w tej kwestii do dodania; o samej gwardii aż do dzisiaj wiedział tyle, że coś takiego istnieje, że to garstka osób, które podejmują finalne decyzje - teraz rzuciła na jego wyobrażenia nieco więcej światła; pewien był natomiast jednego - im lepiej każdy z nich będzie rozumiał to, w jaki sposób funkcjonuje Zakon, tym sprawniej będzie przebiegała ich współpraca. Wtedy, na spotkaniu, w trakcie burzliwego momentu nie wyglądali wcale, jakby spajał ich ten sam cel, ale gdy nastroje uspokoiły się po kilku łagodniejszych słowach, znowu widział w Zakonnikach to, czym organizacja miała być od samego początku - przede wszystkim grupę współdziałających przyjaciół - lecz w każdej, szczególnie tak licznej, strukturze potrzebne były zasady. Pewnych trzeba trzymać się sztywno po to, by inne móc łamać bez zawahania, gdy jest to konieczne.
Kiedy wrócił po chwili nieobecności, rozsiadł się wygodniej na hamaku, obserwując toczącą się w niej walkę. - No jak co? To nie jest takie skomplikowane, pomyśl, czy słałby kwiaty pierwszej lepszej? Poza tym, musiał jeszcze zapamiętać datę twoich urodzin, a uwierz, to już zdecydowanie wykracza poza możliwości większości facetów - przy okazji zdradził się z tym, że sam wcale o nich nie zapomniał, ale to nie miało już teraz większego znaczenia, i tak zaraz...
Właściwie oprócz kawy nie przyniósł ze sobą nic więcej - a przynajmniej tak to miało wyglądać; ale kiedy zniknął w kuchni, przygotował coś, co czekało jedynie na przywołanie bezgłośnie rzuconym accio.
- No zależy mu na tobie, nawet jakąś cholerną wstążkę zdobył, to nie wygląda jak działania kogoś, kto chciał tylko odbębnić obowiązek złożenia życzeń znajomej... swoją drogą - podał jej papierosa, jednocześnie kiwając głowę w stronę lewitującego tuż przy wejściu prezentu. Na wielkim talerzu prezentowała się konstrukcja z czekoladowych ciastek, które zrobiła dla niego pani mieszkająca trzy chatki dalej; płaskie ciasteczka nabił na patyczek do szaszłyków, żeby tworzyły wieżę-tort - i na końcówkę szaszłyka nabił świeczkę - jedną tylko, palącą się radośnie. - Wszystkiego najlepszego, Justine - darował sobie wylewne życzenia, w tym jednym zdaniu kryło się wszystko; ostrożnie skierował tort prosto na balustradę - żeby mogła zdmuchnąć świeczkę. - Nie zmarnuj tego życzenia na jakąś bzdurę - dodał jeszcze, uśmiechając się lekko. - I pamiętaj, że to ma być życzenie dotyczące ciebie, ratowanie świata zostaw sobie na jutro - ciekaw był, co mogło przyjść jej na myśl, ale to miało pozostać tajemnicą; dał jej chwilę na wymyślenie czegoś, co warto byłoby zakląć w ogniu, a sam w tym czasie podkradł kawałek ciastka. Rozbujał hamak, żeby sięgnąć po jeden odkruszony fragment, i z różdżką w zębach, kawą w lewej dłoni i zdobyczą w prawej uśmiechnął się do Tonks szeroko.
- St lad ci ne zaspewm - wyartykułował z trudem - kszmrne fauszje.
- Myślałem, że feniks w nazwie to tylko symbol, że tak naprawdę nic nie znaczy, ale tamtej nocy, kiedy przybył do Gabriela, kiedy zaśpiewał swoją pieśń - w jego oczach zaszkliło się to wspomnienie, niezwykłe, przesiąknięte siłą najczystszej magii - on w jakiś sposób nad nami czuwa, prawda? - pytanie, wypowiedziane na głos, zabrzmiało jeszcze gorzej niż w jego głowie, ale było już za późno, żeby się z tego wycofać - jeśli pojawił się w twoim śnie, nie mógł znaleźć się tam przypadkiem, nie wierzę w jakieś cudaczne powiązania i wróżenie z fusów, ale to stworzenie jest tak niezwykłe, że jeśli o niego chodzi... może cię wtedy... naznaczył - może naprawdę od samego początku było jej pisane zostanie gwardzistką. Największe poświęcenie.
- Nie ty jedna go nosisz... - zauważył ten pierścień już wcześniej na dłoniach Zakonników; dyskretny, spajający każdego z nich - każde pojedyncze ogniwo - w łańcuch, który zdaje się być niemożliwy do zniszczenia.
- Chętnie - odparł tylko, bo niewiele miał w tej kwestii do dodania; o samej gwardii aż do dzisiaj wiedział tyle, że coś takiego istnieje, że to garstka osób, które podejmują finalne decyzje - teraz rzuciła na jego wyobrażenia nieco więcej światła; pewien był natomiast jednego - im lepiej każdy z nich będzie rozumiał to, w jaki sposób funkcjonuje Zakon, tym sprawniej będzie przebiegała ich współpraca. Wtedy, na spotkaniu, w trakcie burzliwego momentu nie wyglądali wcale, jakby spajał ich ten sam cel, ale gdy nastroje uspokoiły się po kilku łagodniejszych słowach, znowu widział w Zakonnikach to, czym organizacja miała być od samego początku - przede wszystkim grupę współdziałających przyjaciół - lecz w każdej, szczególnie tak licznej, strukturze potrzebne były zasady. Pewnych trzeba trzymać się sztywno po to, by inne móc łamać bez zawahania, gdy jest to konieczne.
Kiedy wrócił po chwili nieobecności, rozsiadł się wygodniej na hamaku, obserwując toczącą się w niej walkę. - No jak co? To nie jest takie skomplikowane, pomyśl, czy słałby kwiaty pierwszej lepszej? Poza tym, musiał jeszcze zapamiętać datę twoich urodzin, a uwierz, to już zdecydowanie wykracza poza możliwości większości facetów - przy okazji zdradził się z tym, że sam wcale o nich nie zapomniał, ale to nie miało już teraz większego znaczenia, i tak zaraz...
Właściwie oprócz kawy nie przyniósł ze sobą nic więcej - a przynajmniej tak to miało wyglądać; ale kiedy zniknął w kuchni, przygotował coś, co czekało jedynie na przywołanie bezgłośnie rzuconym accio.
- No zależy mu na tobie, nawet jakąś cholerną wstążkę zdobył, to nie wygląda jak działania kogoś, kto chciał tylko odbębnić obowiązek złożenia życzeń znajomej... swoją drogą - podał jej papierosa, jednocześnie kiwając głowę w stronę lewitującego tuż przy wejściu prezentu. Na wielkim talerzu prezentowała się konstrukcja z czekoladowych ciastek, które zrobiła dla niego pani mieszkająca trzy chatki dalej; płaskie ciasteczka nabił na patyczek do szaszłyków, żeby tworzyły wieżę-tort - i na końcówkę szaszłyka nabił świeczkę - jedną tylko, palącą się radośnie. - Wszystkiego najlepszego, Justine - darował sobie wylewne życzenia, w tym jednym zdaniu kryło się wszystko; ostrożnie skierował tort prosto na balustradę - żeby mogła zdmuchnąć świeczkę. - Nie zmarnuj tego życzenia na jakąś bzdurę - dodał jeszcze, uśmiechając się lekko. - I pamiętaj, że to ma być życzenie dotyczące ciebie, ratowanie świata zostaw sobie na jutro - ciekaw był, co mogło przyjść jej na myśl, ale to miało pozostać tajemnicą; dał jej chwilę na wymyślenie czegoś, co warto byłoby zakląć w ogniu, a sam w tym czasie podkradł kawałek ciastka. Rozbujał hamak, żeby sięgnąć po jeden odkruszony fragment, i z różdżką w zębach, kawą w lewej dłoni i zdobyczą w prawej uśmiechnął się do Tonks szeroko.
- St lad ci ne zaspewm - wyartykułował z trudem - kszmrne fauszje.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała pojęcia, jak postrzega ją teraz Keaton, ani co myśli. Od czasu, kiedy spędzali ze sobą beztroskie chwile wiele miesięcy temu zmieniła się całkowicie. Nie była już naiwna jak wcześniej, tak samo ufna, tak samo wolno. Mniej się śmiała i jeszcze mniej żartowała. Jej myśli niezmiennie skupiało się wokół Zakonu, wokół ludzi, wokół jednostek za które była opowiedzialna. Nie żałowała, ciężaru, który wzięła na ramiona, o tym jak wiele ważył nie mogła powiedzieć.
- Alex i Ben są dłużej, możesz zapytać ich o początki. - zastanowiła się, unosząc rękę żeby przetrzeć nią kark. - Chociaż Alex nie będzie pamiętał. Mulciber odebrał mu wszystkie wspomnienia. - stwierdziła po chwili zerkając na niego, unosząc usta w grymasie krzywego uśmiechu. - Nazwa została nadana. Ale myślę, że ma w sobie coś odpowiedniego. Zważywszy uwagę na fakt, ile razy prawie któregoś z nas zabili. - ona sama, umknęła śmierci już tyle razy, że zadziwiało ją, czasem że nadal żyje. Most Westminister, Złota Wieża, metro. Zamyśliła się nad tym ile zdążyła już przejść, ile zobaczyć, jak wiele doświadczyć. Wiele razy podnosiła się z kolan. Wiele blizn znaczyło jej ciało przypominając o wszystkim, przez co przeszła i czego dokonała. Słowa odnoszące się do pierścienia, sprawiły, że jej tęczówki na nowo zawisły na tym, który znajdował się na jej palcu. Dłoń uniosła się, żeby przenieść na ramię mężczyzny i zacisnąć na nim lekko. - I ty też niedługo będziesz. - bo nie miała wątpliwości, że to jedynie kwestia czasu, nim Burroughs dostanie swój. Na potwierdzenie przytaknęła jedynie głową. Dopiero teraz zamyślając się nad tym. Niewielu pamiętało to spotkanie na którym Bathila przyniosła Gwardię. Niewielu, poza nimi, wiedziało czego każde z nich podjęło się.
Walka, która rozgrywała się w niej chwilę później była bardziej trywialna. Myślała, że odsunęła to od siebie, zwykłe życie, które przecież sprzedała, za lepszy świat. A teraz stała wpatrując się niepewnie w bukiet. Zerknęła na Keatona, kiedy zaczął mówić. Brwi zmarszczyły się, kiedy nakazał jej myślenie. Nie była pewna, czy naprawdę chce myśleć o tym. Jakoś walka zdawała się łatwiejsza.
Zależy mu. Obiło się o jej głowę, a na twarzy Justine pojawiło się coś w rodzaju boleści. To nie był dobry pomysł, to nie była dobra droga. Odebranego papierosa obracała w dłoniach zasępując się nad nim. Dopiero niepasujące do wyjaśnień swoją drogą zwróciło jej uwagę. Wzrok przeniósł się w kierunku drzwi a brwi uniosły do góry, kiedy na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. Zerknęła na niego, a potem znów na ciastka.
- Bzdurę, hm? - zapytała unosząc jedną z brwi ku górze. Spojrzała na świeczkę zastanawiając się, czego mogła zażyczyć sobie, co dotyczyłoby jej, ale nie ratowania świata. Smutna prawda była taka, że porzuciła marzenia, zabroniła sobie chcieć, wiedząc że tak będzie cierpieć mniej. W końcu przymknęła powieki dmuchając i gasząc ogień z tylko sobie znanym życzeniem. Podniosła kwiaty i przeniosła je ostrożnie układając dalej. Siadając obok Keata, w końcu odpalając papierosa. Sięgnęła do kieszeni płaszcza z której wyciągnęła poskładany pergamin. - To do Proroka, niech poprawią, bo z pisania nie jestem mistrzem. - powiedziała, podając mu pergamin. Skoro Keaton miał dojścia w nim, powinni z niego skorzystać, by opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.
- Powinniśmy jakoś wykorzystać ten czas, nie lubię po prostu siedzieć. - stwierdziła patrząc na zieleń przed nią. - Może skoczymy do Starej Chaty, pokazałabym ci to wspomnienie od razu, chyba że masz inny pomysł. - zaproponowała, chcąc oderwać myśli od listu i kwiatów. Nie chciała się nad tym zastanawiać - obawiała się wniosków.
- Alex i Ben są dłużej, możesz zapytać ich o początki. - zastanowiła się, unosząc rękę żeby przetrzeć nią kark. - Chociaż Alex nie będzie pamiętał. Mulciber odebrał mu wszystkie wspomnienia. - stwierdziła po chwili zerkając na niego, unosząc usta w grymasie krzywego uśmiechu. - Nazwa została nadana. Ale myślę, że ma w sobie coś odpowiedniego. Zważywszy uwagę na fakt, ile razy prawie któregoś z nas zabili. - ona sama, umknęła śmierci już tyle razy, że zadziwiało ją, czasem że nadal żyje. Most Westminister, Złota Wieża, metro. Zamyśliła się nad tym ile zdążyła już przejść, ile zobaczyć, jak wiele doświadczyć. Wiele razy podnosiła się z kolan. Wiele blizn znaczyło jej ciało przypominając o wszystkim, przez co przeszła i czego dokonała. Słowa odnoszące się do pierścienia, sprawiły, że jej tęczówki na nowo zawisły na tym, który znajdował się na jej palcu. Dłoń uniosła się, żeby przenieść na ramię mężczyzny i zacisnąć na nim lekko. - I ty też niedługo będziesz. - bo nie miała wątpliwości, że to jedynie kwestia czasu, nim Burroughs dostanie swój. Na potwierdzenie przytaknęła jedynie głową. Dopiero teraz zamyślając się nad tym. Niewielu pamiętało to spotkanie na którym Bathila przyniosła Gwardię. Niewielu, poza nimi, wiedziało czego każde z nich podjęło się.
Walka, która rozgrywała się w niej chwilę później była bardziej trywialna. Myślała, że odsunęła to od siebie, zwykłe życie, które przecież sprzedała, za lepszy świat. A teraz stała wpatrując się niepewnie w bukiet. Zerknęła na Keatona, kiedy zaczął mówić. Brwi zmarszczyły się, kiedy nakazał jej myślenie. Nie była pewna, czy naprawdę chce myśleć o tym. Jakoś walka zdawała się łatwiejsza.
Zależy mu. Obiło się o jej głowę, a na twarzy Justine pojawiło się coś w rodzaju boleści. To nie był dobry pomysł, to nie była dobra droga. Odebranego papierosa obracała w dłoniach zasępując się nad nim. Dopiero niepasujące do wyjaśnień swoją drogą zwróciło jej uwagę. Wzrok przeniósł się w kierunku drzwi a brwi uniosły do góry, kiedy na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. Zerknęła na niego, a potem znów na ciastka.
- Bzdurę, hm? - zapytała unosząc jedną z brwi ku górze. Spojrzała na świeczkę zastanawiając się, czego mogła zażyczyć sobie, co dotyczyłoby jej, ale nie ratowania świata. Smutna prawda była taka, że porzuciła marzenia, zabroniła sobie chcieć, wiedząc że tak będzie cierpieć mniej. W końcu przymknęła powieki dmuchając i gasząc ogień z tylko sobie znanym życzeniem. Podniosła kwiaty i przeniosła je ostrożnie układając dalej. Siadając obok Keata, w końcu odpalając papierosa. Sięgnęła do kieszeni płaszcza z której wyciągnęła poskładany pergamin. - To do Proroka, niech poprawią, bo z pisania nie jestem mistrzem. - powiedziała, podając mu pergamin. Skoro Keaton miał dojścia w nim, powinni z niego skorzystać, by opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.
- Powinniśmy jakoś wykorzystać ten czas, nie lubię po prostu siedzieć. - stwierdziła patrząc na zieleń przed nią. - Może skoczymy do Starej Chaty, pokazałabym ci to wspomnienie od razu, chyba że masz inny pomysł. - zaproponowała, chcąc oderwać myśli od listu i kwiatów. Nie chciała się nad tym zastanawiać - obawiała się wniosków.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Mulciber odebrał mu wszystkie wspomnienia; to nazwisko zapamiętał dobrze - powtórzyło się dwukrotnie na liście znanych członków Rycerzy. - Który? - nie był pewien, czy informacja o utracie pamięci Alexa pojawiła się na którejś z kartek - a nawet jeśli tak było, to przeglądając niezliczoną liczbę świstków nie był w stanie zapamiętać wszystkiego. Przyswoił strzępki, to, co uznał za szczególnie istotne i to, co najbardziej wyryło mu się w pamięć. - Jeden i drugi na tablicy w Starej Chacie był podkreślony, oznaczony jako... szczególnie niebezpieczny? - tego też nie był pewien, a ona bez wątpienia będzie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
Którykolwiek z nich tego nie zrobił - w pewien sposób też odebrał wtedy Farleyowi życie; potrafili zabijać na wiele sposób - avada wydawała się najprostszym z nich wszystkich, im dłużej Keat był w Zakonie i im więcej o nich słyszał. O tym, do czego byli zdolni.
- Prawie - powtórzył za nią cicho, posyłając jej znaczące spojrzenie; kwestia Gabriela wciąż pozostała przez niego niezrozumiana, nie mógł mieć pewności, co dokładnie zaszło tamtej nocy, ale wiedział, że ten temat to tabu.
Wzrok przez chwilę zahaczył o dłoń - oczami wyobraźni widział już na niej ten pierścień, ciążący jak najważniejsze zobowiązanie. Minęło już trochę czasu od pamiętnego styczniowego dnia, kiedy dała mu solidne wciry; i kiedy zaczęło się to wszystko. Nie wiedział w którym momencie myśląc o Zakonie przestał mieć w głowie ich, a zaczął nas; kiedykolwiek by to nie było, granica ta okazała się na tyle płynna, że nie zauważył znalezienie się po drugiej stronie.
- Dobrze wiesz, o co mi chodziło - bzdura to może nieszczególnie właściwe słowo, aczkolwiek mogła się domyślić, jakiego ekwiwalentu poszukiwał. Przez chwilę wpatrywał się w jej twarz, gdy zastanawiała się nad tym, po jakie życzenie sięgnąć - ostatecznie, niewypowiedziane, spłonęło w iskrze marzenia; świeczka zgasła. - No mogłabyś chociaż spróbować - mruknął, przerywając ciszę i nie pytając jej o pozwolenie przywłaszczył sobie jedno z ciastek ze stosu nabitego na szaszłyka.
Bez słowa sięgnął po przekazany mu tekst, zerkając na niego kątem oka, po czym odesłał kartki do wnętrza chatki, żeby nie porwał ich wiatr, a sam wrócił do konsumowania urodzinowej mieszanki.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - mogłaby zrobić coś wyjątkowego; nie był pewien, czy wybranie się z nim do Starej Chaty to świetna opcja na spędzenie urodzin. - Błagam cię, Tonks, nie będziemy siedzieć nad myślodsiewnią w twoje urodziny, masz je spędzić jakoś... no nie wiem, normalnie. Tę wycieczkę zostawmy sobie może na później, jak będziesz miała kiedyś chwilę, to załatwimy to przy okazji. A artykuł podrzucę na dniach, kiedy tylko uda mi się skontaktować ze znajomą - nie wymienił jej imienia, nie było takiej konieczności, a im mniej o sobie wzajemnie wiedzieli - Prorok o Zakonie i Zakon o Proroku - tym lepiej dla wszystkich. - Uznajmy, że ja też mam prawo do życzenia w twoje urodziny i jest nim to, żebyś trochę się rozerwała tego wieczoru... ewentualnie, jeśli masz jakieś pół godziny, to możesz zacząć od rozerwania mnie lamino - znowu - bo przydałby mi się krótki trening. Ale potem dostajesz bana na sprawy zakonne i pójdziesz świętować, dobra? - zrobił nawet groźną minę, żeby sobie nie myślała, że to groźba bez pokrycia.
idziemy do szafki
Którykolwiek z nich tego nie zrobił - w pewien sposób też odebrał wtedy Farleyowi życie; potrafili zabijać na wiele sposób - avada wydawała się najprostszym z nich wszystkich, im dłużej Keat był w Zakonie i im więcej o nich słyszał. O tym, do czego byli zdolni.
- Prawie - powtórzył za nią cicho, posyłając jej znaczące spojrzenie; kwestia Gabriela wciąż pozostała przez niego niezrozumiana, nie mógł mieć pewności, co dokładnie zaszło tamtej nocy, ale wiedział, że ten temat to tabu.
Wzrok przez chwilę zahaczył o dłoń - oczami wyobraźni widział już na niej ten pierścień, ciążący jak najważniejsze zobowiązanie. Minęło już trochę czasu od pamiętnego styczniowego dnia, kiedy dała mu solidne wciry; i kiedy zaczęło się to wszystko. Nie wiedział w którym momencie myśląc o Zakonie przestał mieć w głowie ich, a zaczął nas; kiedykolwiek by to nie było, granica ta okazała się na tyle płynna, że nie zauważył znalezienie się po drugiej stronie.
- Dobrze wiesz, o co mi chodziło - bzdura to może nieszczególnie właściwe słowo, aczkolwiek mogła się domyślić, jakiego ekwiwalentu poszukiwał. Przez chwilę wpatrywał się w jej twarz, gdy zastanawiała się nad tym, po jakie życzenie sięgnąć - ostatecznie, niewypowiedziane, spłonęło w iskrze marzenia; świeczka zgasła. - No mogłabyś chociaż spróbować - mruknął, przerywając ciszę i nie pytając jej o pozwolenie przywłaszczył sobie jedno z ciastek ze stosu nabitego na szaszłyka.
Bez słowa sięgnął po przekazany mu tekst, zerkając na niego kątem oka, po czym odesłał kartki do wnętrza chatki, żeby nie porwał ich wiatr, a sam wrócił do konsumowania urodzinowej mieszanki.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - mogłaby zrobić coś wyjątkowego; nie był pewien, czy wybranie się z nim do Starej Chaty to świetna opcja na spędzenie urodzin. - Błagam cię, Tonks, nie będziemy siedzieć nad myślodsiewnią w twoje urodziny, masz je spędzić jakoś... no nie wiem, normalnie. Tę wycieczkę zostawmy sobie może na później, jak będziesz miała kiedyś chwilę, to załatwimy to przy okazji. A artykuł podrzucę na dniach, kiedy tylko uda mi się skontaktować ze znajomą - nie wymienił jej imienia, nie było takiej konieczności, a im mniej o sobie wzajemnie wiedzieli - Prorok o Zakonie i Zakon o Proroku - tym lepiej dla wszystkich. - Uznajmy, że ja też mam prawo do życzenia w twoje urodziny i jest nim to, żebyś trochę się rozerwała tego wieczoru... ewentualnie, jeśli masz jakieś pół godziny, to możesz zacząć od rozerwania mnie lamino - znowu - bo przydałby mi się krótki trening. Ale potem dostajesz bana na sprawy zakonne i pójdziesz świętować, dobra? - zrobił nawet groźną minę, żeby sobie nie myślała, że to groźba bez pokrycia.
idziemy do szafki
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Hm? - spojrzała na niego z początku jakby nie rozumiejąc pytania, które dopiero po chwili zrobiło się jasne. - Ah, Ramsey. - uzupełniła a na kolejne słowa jedynie skinęła głową zamyślając się na chwilę. - Chyba nie spotkałam wcześniej Ignotusa. Ale Ramseya znam już od wielu lat. - wyznała splatając ze sobą dłonie. Przekrzywiła głowę zamyślając się. - To on rzucił na mnie pierwszą klątwę. Ostatnio wpadliśmy na siebie w styczniu w bibliotece. - wyznała unosząc brodę by przymknąć na kilka chwil powieki. - W październiki obiecał mi, że wydłubie mi oczy i odetnie wszystkie kończyny. - opuściła brodę spoglądając na Keta. - Zaproponowałam mu by zmienił kolejność. - na jej usta wkradł się na chwilę figlarny wyraz twarzy. Prowokowała go wtedy, Eileen nazwała to głupotą. Ale porzuciwszy swój spokój, mógł popełnić błąd. Zaraz jednak spoważniała. - Jeśli w najbliższym czasie spotkasz Ramseya i będziesz sam, nie próbuj z nim walczyć, Keaton. Na ten moment nie jesteś w stanie mu sprostać. - taka była prawda i choć wiedziała, że Keat chce walczyć, oczekiwała od niego również rozsądku. Martwy nie był w stanie im pomóc już wcale. - Obiecaj mi. - dodała jeszcze. Dlatego zależało im na tym, by ludzie czasem ich słuchali. Znali większość przeciwników i nie chcieli by ktoś ginął bez potrzeby. Czasem lepiej było się wycofać, niż umrzeć.
Na kolejne słowa wzruszyła lekko ramionami. Zamyślając się na chwilę.
- Mieliśmy w wielu przypadkach dużo szczęścia. Z opuszczonego metra wyrwała mnie anomalia. Ona też wyciągnęła mnie z lochów. Możliwe, że gdyby nie to, ja już bym nie żyłam. Co do Gabriela… - jej brwi zeszły się trochę. - Magia nadal skrywa przed nami wiele tajemnic. A pewne istoty moc, o których ich nie podejrzewaliśmy. - podsumowała swobodnie. Jej wiedza była na poziomie wysokim i nie przestawała wyszukiwać nowych ksiąg, które poszerzyłyby bardziej jej wiedzę. Mimo to, znajdowały się rzeczy, których nawet ona nie wiedziała.
Temat się zmienił wchodząc na nią. Słuchała wypowiadanych słów, a na jedno ze stwierdzeń łagodnie się uśmiechnęła. Dopiero stwierdzenie o tym, że mogłaby spróbować ściągnął go z jej ust zasępiając się trochę.
- Spróbować, hm? - mruknęła cicho z ulgą przyjmując, że nie kontynuowali dalej już tego wątku. Jej brwi uniosły się ku górze kiedy zapytał o plany. Te właściwie nie różniły się całkiem od tych, które miała wczoraj. Wywróciła oczami na kolejne słowa. To był po prostu dzień - jak każdy inny. Tyle że ją robił o rok starszą. W końcu rozłożyła dłonie na boki.
- Spotkam się z Wright później, więc pewnie pojawi się wino. - wzruszyła ramionami.Na propozycję treningu wydęła lekko usta. - Starczy ci już lamino. Wtedy potrzebowałam, żebyś zrozumiał. - powiedziała biorąc jedno z ciastek by włożyć je do ust i przez chwilę milczeć zastanawiając się. - Ale mam pomysł. - wyznała podnosząc dłonie, by założyć jasne kosmyki za ucho. - Spróbuję pokonać cie bez użycia uroków. - zadeklarowała wychodząc na leśny teren i wędrując dalej. Odwróciła głowę, żeby zmierzyć go spojrzeniem. - Bez petryfikusa. - dodała jeszcze wciągając na usta uśmiech. - Zobaczymy co z tego wyjdzie. Chociaż z transmutacji jestem całkowicie przeciętna. - zawyrokowała ostatecznie. Jeszcze nie próbowała ograniczać się w wale czy treningu jeśli szło o dziedzinę. Ale ostatni trening z Vincentem i Michaelem sprawił, że zaczęła myśleć o różnych formach wyzwań dla samej siebie. Obecnie różnica ich poziomów była zbyt duża, żeby Keaton mógł z nią wygrać. Ale pozbawiona uroków, nie miała już tak niszczycielskiej siły.
Na kolejne słowa wzruszyła lekko ramionami. Zamyślając się na chwilę.
- Mieliśmy w wielu przypadkach dużo szczęścia. Z opuszczonego metra wyrwała mnie anomalia. Ona też wyciągnęła mnie z lochów. Możliwe, że gdyby nie to, ja już bym nie żyłam. Co do Gabriela… - jej brwi zeszły się trochę. - Magia nadal skrywa przed nami wiele tajemnic. A pewne istoty moc, o których ich nie podejrzewaliśmy. - podsumowała swobodnie. Jej wiedza była na poziomie wysokim i nie przestawała wyszukiwać nowych ksiąg, które poszerzyłyby bardziej jej wiedzę. Mimo to, znajdowały się rzeczy, których nawet ona nie wiedziała.
Temat się zmienił wchodząc na nią. Słuchała wypowiadanych słów, a na jedno ze stwierdzeń łagodnie się uśmiechnęła. Dopiero stwierdzenie o tym, że mogłaby spróbować ściągnął go z jej ust zasępiając się trochę.
- Spróbować, hm? - mruknęła cicho z ulgą przyjmując, że nie kontynuowali dalej już tego wątku. Jej brwi uniosły się ku górze kiedy zapytał o plany. Te właściwie nie różniły się całkiem od tych, które miała wczoraj. Wywróciła oczami na kolejne słowa. To był po prostu dzień - jak każdy inny. Tyle że ją robił o rok starszą. W końcu rozłożyła dłonie na boki.
- Spotkam się z Wright później, więc pewnie pojawi się wino. - wzruszyła ramionami.Na propozycję treningu wydęła lekko usta. - Starczy ci już lamino. Wtedy potrzebowałam, żebyś zrozumiał. - powiedziała biorąc jedno z ciastek by włożyć je do ust i przez chwilę milczeć zastanawiając się. - Ale mam pomysł. - wyznała podnosząc dłonie, by założyć jasne kosmyki za ucho. - Spróbuję pokonać cie bez użycia uroków. - zadeklarowała wychodząc na leśny teren i wędrując dalej. Odwróciła głowę, żeby zmierzyć go spojrzeniem. - Bez petryfikusa. - dodała jeszcze wciągając na usta uśmiech. - Zobaczymy co z tego wyjdzie. Chociaż z transmutacji jestem całkowicie przeciętna. - zawyrokowała ostatecznie. Jeszcze nie próbowała ograniczać się w wale czy treningu jeśli szło o dziedzinę. Ale ostatni trening z Vincentem i Michaelem sprawił, że zaczęła myśleć o różnych formach wyzwań dla samej siebie. Obecnie różnica ich poziomów była zbyt duża, żeby Keaton mógł z nią wygrać. Ale pozbawiona uroków, nie miała już tak niszczycielskiej siły.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
wracamy
Zastanowiła się nad pytaniem, które padło z jego ust wydymając odrobinę usta. Do kompletu marszcząc jasne brwi.
- To trudne pytanie. - stwierdziła po krótkiej chwili milczenia całkowicie szczerze. - Najprzydatniejszy w moim przypadku w tej chwili jest patronus przez swoje możliwości i specyfikę. - przestąpiła z nogi na nogę, opierając lewą dłoń o biodro. - Skuteczne Orcumiano, jest w stanie pomóc. Czasem wyjście z dołu zajmuje im więcej, dając szansę. Głównie najpierw, staram się ich, osłabić i zmusić do wzmożonej obrony. Zaklęcia obszarowe, są w tym wypadku skuteczniejsze. Chociaż Silencio może wpłynąć na skuteczność ataków - czarowanie niewerbalne jest trudniejsze, chociaż to broń obosieczna, bo trudno w trakcie walki przewidzieć, czym próbują w ciebie trafić. Właściwie, to zawsze jest kwestia sytuacji i otoczenia. - przyznała spokojnie, unosząc rękę, żeby założyć za ucho jasne kosmyki włosów. - Wszystko co zmusza do zajęcia się sobą, a nie przeciwnikiem daje przewagę. Kiedy zmuszasz kogoś, żeby uwolnił się z czegoś, albo traktujesz go zaklęciem, które bardziej opłaca się przełamać niż z nim trwać. Ta pajęczyna… - podjęła wracając do wcześniej rzuconego zaklęcia. - na przykład. Albo obscuro. - uśmiechnęła się lekko opuszczając dłoń znów na brodę. - Plus, czasem warto poświęcić chwilę, żeby wspomóc towarzyszy. Moja magia, potrafi wystarczająco podnieść czasowo możliwości. - skończyła krótki wykład chociaż nie była pewna, czy wypowiedziane słowa będą wystarczające, czy może powinna dodać coś więcej. Nie miała jednego zaklęcia, które zawsze ratowało ją z opresji. Wszystko zawsze i niezmiennie zależało od sytuacji.
- Oblivate, hm? - zapytała retorycznie znów milknąc. - Wtedy usunęłam mu wspomnienia dotyczące naszego spotkania. Dokładnie wiedziałam, czego się pozbyć. I to jest w sumie, główne kryterium. Musisz wiedzieć. I wiedzieć dokładnie co chcesz usnąć. Legilimenci, jeśli się nie mylę, nie muszą wiedzieć wcześniej. Mogą dowiedzieć się w trakcie, albo mieć mgliste pojęcie które zaprowadzi ich tam, dokąd chcą. Trochę na zasadzie, spotkania które kiedyś odbyłeś, a o którym nie wiem. Nie mogłabym cię pozbawić wspomnienia o nim. Legilimenta już byłby w stanie to zrobić. - określiła licząc że i tym razem zaspokoiła jego ciekawość. Widząc jak unosi różdżkę rozstawiła się szerzej na nogach. Pierwsze z zaklęć puściła wystawiając lewą dłoń w kierunku promienia, pozwalając, żeby lekko przypiekł jej skórę. Przy drugim uniosła różdżkę stawiając przed nią tarczę. Odwróciła rękę, spoglądając na nią. - Poczułeś? - zapytała mężczyzny, zgodnie z działaniem czaru i on powinien odczuć oparzenie po wewnętrznej stronie dłoni. Po chwili uniosła różdżkę, machnięciem ściągając z niego Reflexio.
Zastanowiła się nad pytaniem, które padło z jego ust wydymając odrobinę usta. Do kompletu marszcząc jasne brwi.
- To trudne pytanie. - stwierdziła po krótkiej chwili milczenia całkowicie szczerze. - Najprzydatniejszy w moim przypadku w tej chwili jest patronus przez swoje możliwości i specyfikę. - przestąpiła z nogi na nogę, opierając lewą dłoń o biodro. - Skuteczne Orcumiano, jest w stanie pomóc. Czasem wyjście z dołu zajmuje im więcej, dając szansę. Głównie najpierw, staram się ich, osłabić i zmusić do wzmożonej obrony. Zaklęcia obszarowe, są w tym wypadku skuteczniejsze. Chociaż Silencio może wpłynąć na skuteczność ataków - czarowanie niewerbalne jest trudniejsze, chociaż to broń obosieczna, bo trudno w trakcie walki przewidzieć, czym próbują w ciebie trafić. Właściwie, to zawsze jest kwestia sytuacji i otoczenia. - przyznała spokojnie, unosząc rękę, żeby założyć za ucho jasne kosmyki włosów. - Wszystko co zmusza do zajęcia się sobą, a nie przeciwnikiem daje przewagę. Kiedy zmuszasz kogoś, żeby uwolnił się z czegoś, albo traktujesz go zaklęciem, które bardziej opłaca się przełamać niż z nim trwać. Ta pajęczyna… - podjęła wracając do wcześniej rzuconego zaklęcia. - na przykład. Albo obscuro. - uśmiechnęła się lekko opuszczając dłoń znów na brodę. - Plus, czasem warto poświęcić chwilę, żeby wspomóc towarzyszy. Moja magia, potrafi wystarczająco podnieść czasowo możliwości. - skończyła krótki wykład chociaż nie była pewna, czy wypowiedziane słowa będą wystarczające, czy może powinna dodać coś więcej. Nie miała jednego zaklęcia, które zawsze ratowało ją z opresji. Wszystko zawsze i niezmiennie zależało od sytuacji.
- Oblivate, hm? - zapytała retorycznie znów milknąc. - Wtedy usunęłam mu wspomnienia dotyczące naszego spotkania. Dokładnie wiedziałam, czego się pozbyć. I to jest w sumie, główne kryterium. Musisz wiedzieć. I wiedzieć dokładnie co chcesz usnąć. Legilimenci, jeśli się nie mylę, nie muszą wiedzieć wcześniej. Mogą dowiedzieć się w trakcie, albo mieć mgliste pojęcie które zaprowadzi ich tam, dokąd chcą. Trochę na zasadzie, spotkania które kiedyś odbyłeś, a o którym nie wiem. Nie mogłabym cię pozbawić wspomnienia o nim. Legilimenta już byłby w stanie to zrobić. - określiła licząc że i tym razem zaspokoiła jego ciekawość. Widząc jak unosi różdżkę rozstawiła się szerzej na nogach. Pierwsze z zaklęć puściła wystawiając lewą dłoń w kierunku promienia, pozwalając, żeby lekko przypiekł jej skórę. Przy drugim uniosła różdżkę stawiając przed nią tarczę. Odwróciła rękę, spoglądając na nią. - Poczułeś? - zapytała mężczyzny, zgodnie z działaniem czaru i on powinien odczuć oparzenie po wewnętrznej stronie dłoni. Po chwili uniosła różdżkę, machnięciem ściągając z niego Reflexio.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Przez specyfikę? Masz na myśli to, że jesteś w stanie nim leczyć? - jak wtedy, w Zakazanym Lesie, gdy pomogła dogorywającemu centaurowi, który nie potrafił przecież nawet ustać na kopytach - czy coś jeszcze? - w tamtym momencie nie wiedział, że za kilka miesięcy on sam będzie potrafił wyczarować patronusa, który wchłonie wymierzone w niego zaklęcie.
Przesunął niecierpliwie opuszkami palców po różdżce; dłoń ślizgała się nieco od potu, a przecież nie stoczyli zaciętego pojedynku; może bardziej męczył się, wysilając szare komórki, niż wtedy, gdy musiał walczyć. Bez wątpienia jednak wyjaśnienia Tonks miały się kiedyś przydać; nie mógł bezrefleksyjnie naparzać się - dobra taktyka to podstawa. Skoro obrona i zaklęcia nie sprawiają mu już trudności (co jeszcze pół roku temu było podstawowym problemem), to czas na to, by nauczył się, jak walczyć najefektywniej.
Odnotował w pamięci, że w najbliższym czasie musi poćwiczyć rzucanie zaklęć niewerbalnych - z jakiegoś powodu niemal nigdy tego nie robił, a mogło mu się to kiedyś przydać.
- Dobra, na ten moment nie mam już chyba więcej pytań, kończmy to, bo tłumaczenie mi tego wszystkiego akurat dzisiaj to nienajlepszy pomysł - to naprawdę wyjątkowo kiepski pomysł na spędzenie własnych urodzin. - Dzięki - dodał jeszcze, uśmiechając się półgębkiem. - W twoje następne urodziny będziesz się już musiała bardziej wysilić, żeby ze mną wygrać - złożył jej jeszcze obietnicę, nieco rozkojarzony, a kątem oka zerknął na swoją lewą dłoń, gdzie poczuł przed chwilą nieznaczne pieczenie. Dokładnie w tym samym miejscu, w które trafił Tonks.
- Te niewerbalne zawsze wydawały mi się poza moim zasięgiem - powrócił na chwilę do tego tematu, który poruszyła wcześniej. Był pewien, że nie ma szans ich wyczarować - ale właściwie skąd ta pewność, skoro nawet nie próbował. - Jest takie jedno, pole antymagiczne, zawsze chciałem je rzucić - mówiła mu dzisiaj o tym, by szukał sposobności, aby uzyskać przewagę. W jego przypadku pole antymagiczne mogłoby mu ją zagwarantować. Choć przez jakiś czas. - Właściwie... spróbuję jeszcze - zatrzymał się tuż obok Just, przystając na schodzie prowadzącym na ganek, a potem wlepił wzrok w unoszącą się w powietrzu tackę, na której znajdowało się osobliwe urodzinowe ciasto.
| rzucam pole antymagiczne
Przesunął niecierpliwie opuszkami palców po różdżce; dłoń ślizgała się nieco od potu, a przecież nie stoczyli zaciętego pojedynku; może bardziej męczył się, wysilając szare komórki, niż wtedy, gdy musiał walczyć. Bez wątpienia jednak wyjaśnienia Tonks miały się kiedyś przydać; nie mógł bezrefleksyjnie naparzać się - dobra taktyka to podstawa. Skoro obrona i zaklęcia nie sprawiają mu już trudności (co jeszcze pół roku temu było podstawowym problemem), to czas na to, by nauczył się, jak walczyć najefektywniej.
Odnotował w pamięci, że w najbliższym czasie musi poćwiczyć rzucanie zaklęć niewerbalnych - z jakiegoś powodu niemal nigdy tego nie robił, a mogło mu się to kiedyś przydać.
- Dobra, na ten moment nie mam już chyba więcej pytań, kończmy to, bo tłumaczenie mi tego wszystkiego akurat dzisiaj to nienajlepszy pomysł - to naprawdę wyjątkowo kiepski pomysł na spędzenie własnych urodzin. - Dzięki - dodał jeszcze, uśmiechając się półgębkiem. - W twoje następne urodziny będziesz się już musiała bardziej wysilić, żeby ze mną wygrać - złożył jej jeszcze obietnicę, nieco rozkojarzony, a kątem oka zerknął na swoją lewą dłoń, gdzie poczuł przed chwilą nieznaczne pieczenie. Dokładnie w tym samym miejscu, w które trafił Tonks.
- Te niewerbalne zawsze wydawały mi się poza moim zasięgiem - powrócił na chwilę do tego tematu, który poruszyła wcześniej. Był pewien, że nie ma szans ich wyczarować - ale właściwie skąd ta pewność, skoro nawet nie próbował. - Jest takie jedno, pole antymagiczne, zawsze chciałem je rzucić - mówiła mu dzisiaj o tym, by szukał sposobności, aby uzyskać przewagę. W jego przypadku pole antymagiczne mogłoby mu ją zagwarantować. Choć przez jakiś czas. - Właściwie... spróbuję jeszcze - zatrzymał się tuż obok Just, przystając na schodzie prowadzącym na ganek, a potem wlepił wzrok w unoszącą się w powietrzu tackę, na której znajdowało się osobliwe urodzinowe ciasto.
| rzucam pole antymagiczne
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Kiedy padło dodatkowe pytanie, jej usta rozciągnęły się w tajemniczym uśmiechu. Przesunęła koniec różdżki wraz z głową w lewą stronę.
- Kea - odchyliła głowę w drugą stronę, przesuwając też na nią położenie różdżki. - ton. - wypadło przeciągnięte, ale dźwięcznie z jej ust. Melodyjnie. - Mój patronus, potrafi nie tylko leczyć. - machnęła różdżką, ściągając z niego reflexio. Uniosła tęczówki, krzyżując z nim spojrzenie. - Nie bez powodu, nazywa się go też obrońcą. - podeszła do niego, żeby zadrzeć do góry podbródek i klepnąć go w ramię. - Twój niedługo też powinien móc więcej. - poruszyła brwiami w obietnicy i planie. Widziała w nim ogień. Silne postanowienie. Wolę. Wszystko to, co mogło pozwolić mu stać się lepszym. I wiedziała, że mu na tym zależy. Umiejętności, można było nabyć tylko ciężką pracą. Może trochę przypominał jej siebie samą, kiedy dopiero stawiała pierwsze kroki. Kiedy jeszcze błądziła, kiedy dopiero odnalazła cel.
- Ja uważam, że to świetny pomysł. - nie zgodziła się z jego zdaniem, wzruszając ramionami. Nie miała powodów, żeby naprawdę świętować. Wolała zajmować się tym, co wiedziała, co znała, co mogło im pomóc. Kiedy z jego ust wypadło podziękowanie skinęła krótko głową. - Nie wahaj się pytać, Keat. - poprosiła - a może poradziła - odpowiadając na jego uśmiech. Na kolejne słowa jedna z jej brwi uniosła się ku górze, a dłoń znów wyrównała na biodrze. Wskazała na niego różdżką. - Nie zawiedź mnie. - powiedziała krótko, przyjmując złożoną przez niego obietnicę. Obróciła w palcach różdżkę, by wsadzić ją w rękaw.
- To my sami wyznaczamy własne granice. Podzielę się z tobą czymś, czego pojęcie zajęło mi trochę czasu. Nie obawiaj się porażki. Nie bój się upaść. Bo każda porażka, uczy cię czegoś nowego i zbliża do celu, pozwala wyeliminować kolejne błędy. Każdy upadek, jest jedynie testem twojej wytrwałości. Naucz się oceniać sytuację i reagować na nią. Ale nie przestawaj wierzyć, że jesteś w stanie osiągnąć to, do czego zmierzasz. Póki próbujesz, będziesz się rozwijać. Kiedy przestaniesz, staniesz w miejscu. - zahaczyła kciukami o szlufki spodni z przodu. Otarła się o śmierć, otarła się też o szaleństwo, ale udało jej się podnieść za każdym razem. Nie mówiła też czegoś wielce odkrywczego. Chociaż ona musiała odkryć to sama i sama musiała to zrozumieć. Ciągle, niezmiennie przesuwała się do przodu. I nie zamierzała się zatrzymać. Nie zamierzała pozwolić, by ktoś zatrzymał ją. Nieważne ile kończyn straci, jak wiele razy wróg rzuci ją na kolana. Będzie podnosić się tak długo, jak tylko będzie w stanie. Skierowała swoje kroki w stronę wejścia do chatki. Zatrzymała się, kiedy zrobił to Keaton, okręciła się na pięcie spoglądając na jego poczynania. Przekrzywiła głowę w bok mrużąc odrobinę oczy. Złapała jego nadgarstek ustawiając, wyginając mocniej do dołu, tak, że różdżka była skierowana ku ziemi. - Zaczynaj z tej pozycji. I nie skupiaj się na jednej rzeczy. Kiedy magia przestanie działać, poczujesz to. - zapewniła go spokojnie, by zaraz uderzyć go lekko łokciem w bok. - Ej, Keat, chcesz zadanie domowe? - zapytała spoglądając na niego, podejmując wchodzenie na ganek. To był dobry moment, żeby zaczął ćwiczyć, oswajać się, kształtować swojego patronusa. Obróciła głowę, poruszając brwiami. Nie byli już uczniakami. Ich relacja też uległa zmianie. Jedno się nie zmieniało - tylko nadal ćwicząc, ucząc się, praktykując mogli stawać się lepsi.
Ostatecznie, to nie był taki zły dzień.
| zt
- Kea - odchyliła głowę w drugą stronę, przesuwając też na nią położenie różdżki. - ton. - wypadło przeciągnięte, ale dźwięcznie z jej ust. Melodyjnie. - Mój patronus, potrafi nie tylko leczyć. - machnęła różdżką, ściągając z niego reflexio. Uniosła tęczówki, krzyżując z nim spojrzenie. - Nie bez powodu, nazywa się go też obrońcą. - podeszła do niego, żeby zadrzeć do góry podbródek i klepnąć go w ramię. - Twój niedługo też powinien móc więcej. - poruszyła brwiami w obietnicy i planie. Widziała w nim ogień. Silne postanowienie. Wolę. Wszystko to, co mogło pozwolić mu stać się lepszym. I wiedziała, że mu na tym zależy. Umiejętności, można było nabyć tylko ciężką pracą. Może trochę przypominał jej siebie samą, kiedy dopiero stawiała pierwsze kroki. Kiedy jeszcze błądziła, kiedy dopiero odnalazła cel.
- Ja uważam, że to świetny pomysł. - nie zgodziła się z jego zdaniem, wzruszając ramionami. Nie miała powodów, żeby naprawdę świętować. Wolała zajmować się tym, co wiedziała, co znała, co mogło im pomóc. Kiedy z jego ust wypadło podziękowanie skinęła krótko głową. - Nie wahaj się pytać, Keat. - poprosiła - a może poradziła - odpowiadając na jego uśmiech. Na kolejne słowa jedna z jej brwi uniosła się ku górze, a dłoń znów wyrównała na biodrze. Wskazała na niego różdżką. - Nie zawiedź mnie. - powiedziała krótko, przyjmując złożoną przez niego obietnicę. Obróciła w palcach różdżkę, by wsadzić ją w rękaw.
- To my sami wyznaczamy własne granice. Podzielę się z tobą czymś, czego pojęcie zajęło mi trochę czasu. Nie obawiaj się porażki. Nie bój się upaść. Bo każda porażka, uczy cię czegoś nowego i zbliża do celu, pozwala wyeliminować kolejne błędy. Każdy upadek, jest jedynie testem twojej wytrwałości. Naucz się oceniać sytuację i reagować na nią. Ale nie przestawaj wierzyć, że jesteś w stanie osiągnąć to, do czego zmierzasz. Póki próbujesz, będziesz się rozwijać. Kiedy przestaniesz, staniesz w miejscu. - zahaczyła kciukami o szlufki spodni z przodu. Otarła się o śmierć, otarła się też o szaleństwo, ale udało jej się podnieść za każdym razem. Nie mówiła też czegoś wielce odkrywczego. Chociaż ona musiała odkryć to sama i sama musiała to zrozumieć. Ciągle, niezmiennie przesuwała się do przodu. I nie zamierzała się zatrzymać. Nie zamierzała pozwolić, by ktoś zatrzymał ją. Nieważne ile kończyn straci, jak wiele razy wróg rzuci ją na kolana. Będzie podnosić się tak długo, jak tylko będzie w stanie. Skierowała swoje kroki w stronę wejścia do chatki. Zatrzymała się, kiedy zrobił to Keaton, okręciła się na pięcie spoglądając na jego poczynania. Przekrzywiła głowę w bok mrużąc odrobinę oczy. Złapała jego nadgarstek ustawiając, wyginając mocniej do dołu, tak, że różdżka była skierowana ku ziemi. - Zaczynaj z tej pozycji. I nie skupiaj się na jednej rzeczy. Kiedy magia przestanie działać, poczujesz to. - zapewniła go spokojnie, by zaraz uderzyć go lekko łokciem w bok. - Ej, Keat, chcesz zadanie domowe? - zapytała spoglądając na niego, podejmując wchodzenie na ganek. To był dobry moment, żeby zaczął ćwiczyć, oswajać się, kształtować swojego patronusa. Obróciła głowę, poruszając brwiami. Nie byli już uczniakami. Ich relacja też uległa zmianie. Jedno się nie zmieniało - tylko nadal ćwicząc, ucząc się, praktykując mogli stawać się lepsi.
Ostatecznie, to nie był taki zły dzień.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Być może nie tylko - o innych jego zastosowaniach jeszcze nie wiedział, więc to właśnie łagodna łuna bijąca od feniksa, który otoczył centaura ozdrawiającą mocą, przyszła mu na myśl pierwsza. A była to moc tak silna, że tylko stojąc nieopodal Tonks, która uzdrawiała istotę w potrzebie, sam też poczuł bliżej niesprecyzowane coś. Moc skondensowaną w srebrzystych włóknach, utkanych z najczystszej białej magii.
- Wpadniesz do mnie w wolnej chwili, żeby mi to pokazać? - jej słowa brzmiały jak obietnica; nie można go było nazwać ostoją cierpliwości, bliżej było mu do tych, których los obdarzył nieprzymiotem niecierpliwości. Nie zamierzał czekać, aż w magiczny sposób nauczy się sam z siebie tego, jak wzmocnić własnego patronusa; to nie było chyba coś, co jak iluminacja spływało samoistnie z nieba - musiał to wypracować, nauczyć się modyfikacji, o której wspomniała Justine. W praktyce, ćwicząc.
- Justine, nie chcę nic mówić, ale w sumie po pracoholiku można się trochę spodziewać tego, że w swoje własne urodziny też utonie w obowiązkach, i że uzna to za świetny pomysł... - nie oszukujmy się, gwardia zastępowała jej pracę, a ona nie umiała powiedzieć dość; nie miał pojęcia, jak rozciągała dobę, żeby zrobić to wszystko, do czego się zobowiązywała - i pewnie więcej, bo przecież nie wiedział o jej wszystkich działaniach - ale ja nie zamierzam przykładać do tego różdżki, już i tak zabrałem ci wystarczająco dużo czasu - uniósł ręce do góry, jakby chciał pokazać, że różdżkę ma tutaj, a potem posłał jej krzywy uśmiech.
- Merlinie, Tonks, to było takie głębokie, że prawie brakło mi gruntu pod nogami - parsknął śmiechem, w pierwszym odruchu reagując na jej słowa tylko wesołością. - To też należy do obowiązków gwardii? Strzelanie takich przemów od niechcenia? Żeby coś takiego wymyślić musiałbym chyba kminić z pół miesiąca, o ile nie dłużej - starał się rozluźnić atmosferę, bo zrobiło się trochę dusznawo. I poważnie. - Tak mówią, że każdy błąd wyjdzie nam na dobre. Że czegoś się nauczymy. Nie wiem tylko, Just, co się dzieje, kiedy czyjeś życie to porażka za porażką... i chyba nie wszystkie z nich nazwałbym lekcjami. Może po prostu nie umiem wyciągać właściwych wniosków. Wiesz, wydaje mi się, że ogarnięcie się w takim, no, życiowym kontekście, zajmie mi dużo więcej czasu niż tobie. Ale nie zamierzam stać w miejscu, właściwie może moim problemem jest to, że zamiast miarowym krokiem iść do przodu, cały czas gnam przed siebie na złamanie karku - chyba coś w tym było. - Ale wierzę w to, że to wszystko - ich walka - naprawdę ma jakiś sens, że może nam się udać - na jego twarzy nie było już wesołości, która tańczyła na ustach jeszcze chwilę temu. Ona też wierzyła - w niego, jako cząstkę Zakonu, i w cały Zakon; w lepszą przyszłość. Dobrze było iść ramię w ramię z kimś, kto poda ci rękę w każdej chwili, w której stracisz równowagę.
Skorygował ruch nadgarstkiem za jej sugestią, a potem odwrócił wzrok od tacy; faktycznie, być może za bardzo koncentrował się wyłącznie na niej. Tym razem postarał się sobie wyobrazić sieć, którą zarzuca różdżką, rozciągając ją od wskazywanego punktu na szerokość sporego okręgu. Przygryzł policzek od środka, a dłonie zakleszczył wokół drewienka kurczowo, lecz nic się nie wydarzyło. Ponownie. Podjął jeszcze jedną próbę, acz kolejne niepowodzenie wybiło go z rytmu. Chyba musi podejść do tego jeszcze inaczej. Znaleźć na to zaklęcie swój sposób. Wetknął różdżkę za ucho, a sam zgarnął puste kubki i naczynia, po czym uderzeniem biodra w drzwi otworzył je przed Tonks.
- No nie wiem, pani profesor, dobrowolnie to chyba niekoniecznie - zaraz potem zaczął krzątać się po mikroskopijnym aneksie, a gdzieś od słowa do słowa dowiedział się, co miała na myśli Justine - i co dokładnie powinien poćwiczyć, zanim ponownie skrzyżują różdżki. Zdążył jeszcze tylko raz jeszcze złożyć jej życzenia, nim zniknęła za progiem chatki, zostawiając go - jak zawsze - ze sporym mętlikiem w głowie i ogromną dawką wiedzy, którą musiał sobie poukładać.
Jednak ostatecznie to nie był taki zły dzień.
| zt
dwie nieudane próby na antymagiczne: 1 & 2
- Wpadniesz do mnie w wolnej chwili, żeby mi to pokazać? - jej słowa brzmiały jak obietnica; nie można go było nazwać ostoją cierpliwości, bliżej było mu do tych, których los obdarzył nieprzymiotem niecierpliwości. Nie zamierzał czekać, aż w magiczny sposób nauczy się sam z siebie tego, jak wzmocnić własnego patronusa; to nie było chyba coś, co jak iluminacja spływało samoistnie z nieba - musiał to wypracować, nauczyć się modyfikacji, o której wspomniała Justine. W praktyce, ćwicząc.
- Justine, nie chcę nic mówić, ale w sumie po pracoholiku można się trochę spodziewać tego, że w swoje własne urodziny też utonie w obowiązkach, i że uzna to za świetny pomysł... - nie oszukujmy się, gwardia zastępowała jej pracę, a ona nie umiała powiedzieć dość; nie miał pojęcia, jak rozciągała dobę, żeby zrobić to wszystko, do czego się zobowiązywała - i pewnie więcej, bo przecież nie wiedział o jej wszystkich działaniach - ale ja nie zamierzam przykładać do tego różdżki, już i tak zabrałem ci wystarczająco dużo czasu - uniósł ręce do góry, jakby chciał pokazać, że różdżkę ma tutaj, a potem posłał jej krzywy uśmiech.
- Merlinie, Tonks, to było takie głębokie, że prawie brakło mi gruntu pod nogami - parsknął śmiechem, w pierwszym odruchu reagując na jej słowa tylko wesołością. - To też należy do obowiązków gwardii? Strzelanie takich przemów od niechcenia? Żeby coś takiego wymyślić musiałbym chyba kminić z pół miesiąca, o ile nie dłużej - starał się rozluźnić atmosferę, bo zrobiło się trochę dusznawo. I poważnie. - Tak mówią, że każdy błąd wyjdzie nam na dobre. Że czegoś się nauczymy. Nie wiem tylko, Just, co się dzieje, kiedy czyjeś życie to porażka za porażką... i chyba nie wszystkie z nich nazwałbym lekcjami. Może po prostu nie umiem wyciągać właściwych wniosków. Wiesz, wydaje mi się, że ogarnięcie się w takim, no, życiowym kontekście, zajmie mi dużo więcej czasu niż tobie. Ale nie zamierzam stać w miejscu, właściwie może moim problemem jest to, że zamiast miarowym krokiem iść do przodu, cały czas gnam przed siebie na złamanie karku - chyba coś w tym było. - Ale wierzę w to, że to wszystko - ich walka - naprawdę ma jakiś sens, że może nam się udać - na jego twarzy nie było już wesołości, która tańczyła na ustach jeszcze chwilę temu. Ona też wierzyła - w niego, jako cząstkę Zakonu, i w cały Zakon; w lepszą przyszłość. Dobrze było iść ramię w ramię z kimś, kto poda ci rękę w każdej chwili, w której stracisz równowagę.
Skorygował ruch nadgarstkiem za jej sugestią, a potem odwrócił wzrok od tacy; faktycznie, być może za bardzo koncentrował się wyłącznie na niej. Tym razem postarał się sobie wyobrazić sieć, którą zarzuca różdżką, rozciągając ją od wskazywanego punktu na szerokość sporego okręgu. Przygryzł policzek od środka, a dłonie zakleszczył wokół drewienka kurczowo, lecz nic się nie wydarzyło. Ponownie. Podjął jeszcze jedną próbę, acz kolejne niepowodzenie wybiło go z rytmu. Chyba musi podejść do tego jeszcze inaczej. Znaleźć na to zaklęcie swój sposób. Wetknął różdżkę za ucho, a sam zgarnął puste kubki i naczynia, po czym uderzeniem biodra w drzwi otworzył je przed Tonks.
- No nie wiem, pani profesor, dobrowolnie to chyba niekoniecznie - zaraz potem zaczął krzątać się po mikroskopijnym aneksie, a gdzieś od słowa do słowa dowiedział się, co miała na myśli Justine - i co dokładnie powinien poćwiczyć, zanim ponownie skrzyżują różdżki. Zdążył jeszcze tylko raz jeszcze złożyć jej życzenia, nim zniknęła za progiem chatki, zostawiając go - jak zawsze - ze sporym mętlikiem w głowie i ogromną dawką wiedzy, którą musiał sobie poukładać.
Jednak ostatecznie to nie był taki zły dzień.
| zt
dwie nieudane próby na antymagiczne: 1 & 2
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
ganek na tyłach chaty
Szybka odpowiedź