ganek na tyłach chaty
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
ganek na tyłach chaty
właściwie kilka desek za chatą, które ktoś otoczył balustradą - całkiem nieźle udają ganek; nawet dach udało się jakoś przymocować, w te deszczowe dni można się tam schować, zagrzewając ręce ciepłą herbatą i rozmawiając o tym, co należy w Oazie jeszcze zrobić. małe narady są najczęściej przeprowadzane właśnie w tym miejscu, gdzie znaleźć można choć pozory ustronności - wystarczy przysiąść na hamaku zawieszonym tuż przy zamkniętych drzwiach, przed oczami rozpościera się już tylko widok na las.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1 października 1957
Moją wyrocznią są książki. Kiedy nie wiedziałem jak coś zrobić, szukałem odpowiedzi w swoich prywatnych zbiorach albo szedłem do biblioteki – czasem do magicznej, czasem do mugolskiej. Tym razem nie miałem takiej możliwości. Część mojej kolekcji została na Pokątnej, reszta gdzieś w Ruderze. W Oazie miałem dosłownie kilka pozycji, ale niestety żadna z nich nie była poświęcona wędkarstwu. A o wędkarstwie miałem pojęcie... znikome. Zdarzało mi się chodzić z ojcem na ryby, ale ten najczęściej zarzucał wędkę i zaczynał o czymś opowiadać, całkiem o niej zapominając. Czasem przynosiliśmy do domu jakąś płotkę lub dwie, ale nie zawsze – ojcu zdarzało się wysyłać mnie do sklepu rybnego (sam czuł się nieswojo w mugolskim świecie, nigdy nie zrozumiał go tak do końca), żeby nie wracać z pustymi rękoma. To były miłe wspomnienia, lubiłem do nich wracać, a teraz wracałem do nich jeszcze częściej, próbując wychwycić z nich jakąś praktyczną wiedzę. O jakiej porze dnia najczęściej tam chodziliśmy? Nad ranem, co do tego nie mam wątpliwości, bo zawsze ciężko mi było zwlec się z łóżka. Co nakładaliśmy na haczyk? Jakąś kukurydzę, robaki... I kiedy tak się zastanawiałem nad tym wszystkim, dotarła do mnie jedna, bardzo ważna myśl. Żeby zacząć, potrzebna mi była wędka. Dopiero wtedy będę mógł się zastanawiać nad przynętami i zanętami, porą i miejscem łowienia. Wędka. Skąd, na Merlina, mam wytrzasnąć wędkę? Z pewnością nie mogę żadnej kupić, nie mam na to wystarczającej ilości pieniędzy. Pożyczyć? Trochę niewygodne, trzeba by polegać na tej osobie, ciągle prosić, zawracać głowę... Zrobić. Tak, muszę zrobić wędkę. To nie może być trudne, prawda? Patyk i kawałek sznurka z haczykiem... Tylko czy na pewno? A kołowrotek? I... och, gdybym tylko pamiętał te nazwy.
Na szczęście miałem dużo czasu wolnego. Wystarczająco dużo, żeby przeprowadzić wywiad środowiskowy, a potem zabrać się do pracy. Postanowiłem usiąść na wybrzeżu i czekać aż pojawi się tam ktoś kompetentny – ten sposób wydał mi się prostszy niż chodzenie od chatki do chatki. Spędziłem na plaży pół dnia. Zdążyłem poważnie zgłodnieć, jeszcze poważniej wymarznąć, i w ogóle stracić zapał, kiedy pojawił się on. Stanął na brzegu i zarzucił wędkę, podgwizdując przy tym jakąś wesołą piosenkę. Doskoczyłem do niego w ułamku sekundy, aż biedny podskoczył ze strachu, ale szybko wyjaśniłem na czym polega mój problem. Edward, albo inaczej – Wspaniały i Niezwykle Pomocny Pan Edward, z przyjemnością opowiedział mi wszystko, co wiedział na temat wędek. Okazuje się, że potrzebuję do tego dość giętkiego drewna na wędzisko, wytrzymałą linkę i haczyk. Nie pozostaje mi nic innego jak udać się do pobliskiego lasku i ułamać jakąś długą gałąź, którą uprzednio sprawdziłem w dłoniach, powyginałem lekko w każdą stronę, upewniając się, że to będzie odpowiedni materiał na wędkę. Linkę przetransmutowałem sobie ze zwykłego sznurka, a haczyk dał mi Wspaniały i Niezwykle Pomocny Pan Edward w zamian za kocioł ciepłej zupy – jak dla mnie to nieduża cena, mimo wszystko.
Kiedy już miałem wszystkie części, usiadłem na ganku za naszą chatką i zacząłem składać to wszystko w całość. To już nie było takie skomplikowane, szczególnie, że pomagała mi przy tym magia – pamiętna lekcja lorda Ollivandera wciąż przynosiła rezultaty. Wiedząc co nieco na temat numerologii, udało mi się tak to wszystko zaczarować, żeby… Cóż, żeby ze zwykłej mugolskiej wędki powstała taka magiczna, co będzie w stanie chociażby skrócić linkę bez kołowrotka.
Przyjrzałem się krytycznie swojemu dziełu, delikatnie przejeżdżając dłonią po kawałku drewna. ...To tyle? Miałem ochotę od razu ją wypróbować, ale już robiło się ciemno – naprawdę poświęciłem temu cały dzień. Kiedy tylko sobie to uświadomiłem, momentalnie poczułem się obolały i głodny. Delikatnie odłożyłem wędkę w pobliżu kanapy i udałem się do kuchni (czyli na drugą część tego samego pomieszczenia, nasza chatka nie grzeszyła wielkością), by zgodnie z umową ugotować Panu Edwardowi zupę.
A jutro z samego rana pójdę na ryby.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczór 26.12
Tak właściwie to wcale nie miała ochoty wracać do Oazy. Gdyby mogła, zostałaby na Greengrove Farm znacznie dłużej. Może nawet na noc. I kilka kolejnych dni. Miesięcy. Może na zawsze. Ale musiała powstrzymać swoje zapędy. Oboje z Herbertem wiedzieli, że nie mogą się aż tak spieszyć. Owszem, na co dzień ciężko było patrzeć w przyszłość z optymizmem, ale ten dzień napełnił jej serce nadzieją i radością aż po brzegi. Gorycz rozłąki była ciężka do przełknięcia, ale Florence wiedziała, że dzięki temu kolejny moment gdy zobaczy Herberta Greya będzie dzięki temu jeszcze słodszy. Jej głowa wciąż była ciężka od emocji, które wybuchły w niej tego dnia. Gdyby nie wiedziała co jest tego przyczyną, chyba pomyślałaby, że naprawdę ma gorączkę, że ją przewiało i że przypałętało się do niej jakieś choróbsko. Ale nie. To było tylko zakochanie.
Gdy jej oczy spoczęły na Jamie, wiedziała, że nie ma chwilowo ochoty, aby wchodzić do środka. Chata była, jak zwykle niemal zawsze, pełna ludzi. Ona zaś potrzebowała chwili, aby w spokoju pomyśleć. Udała się więc na tyły budynku - istniało ryzyko, że tam też ktoś będzie siedział, ale Florence miała szczęście. Ganek był pusty, wszyscy zgromadzili się wewnątrz Jamy. Mogła więc zasiąść na rozwieszonym tam hamaku, zrzuciła buty i zaczęła się delikatnie kołysać, poddając rozmyślaniom. Wiedziała, ze Florean może się o nią niepokoić, zważywszy na to, ile czasu minęło od jej wyjścia, ale kwestia ta niestety obecnie była znacznie mniej istotna niż wciąż bijące przyspieszonym rytmem serce panny Fortescue.
Teraz, kiedy Herberta nie było w pobliżu, kobieta mogła w końcu myśleć trzeźwo. No, trzeźwiej. Delikatny wiatr także pomagał jej się uspokoić, oferując przyjemne chłodne pocałunki, które składał na jej zaczerwienionych policzkach. Tak, Florence nadal była czerwona niczym piwonia, a ilekroć zaczynała przypominać sobie miękkość ust pana Greya, czerwień ta jeszcze się pogłębiała.
Naprawdę wpadła po uszy. Po tych wszystkich nieszczęściach, począwszy od nieudanego związku z Alanem, chorobę, zniszczenie lodziarni, wybuch wojny, kolejną paniczną ucieczkę, śmierć Bertiego... Florence po prostu przestała wierzyć, że może spotkać ją coś dobrego. Ale spotkało. Coś najcudowniejszego na świecie. Kobieta sama nie czuła, jak się uśmiecha, ze wzrokiem wbitym we własne dłonie - choć tak naprawdę zapatrzona była we własne myśli i we wspomnienie, które miała zapamiętać na zawsze.
Tak właściwie to wcale nie miała ochoty wracać do Oazy. Gdyby mogła, zostałaby na Greengrove Farm znacznie dłużej. Może nawet na noc. I kilka kolejnych dni. Miesięcy. Może na zawsze. Ale musiała powstrzymać swoje zapędy. Oboje z Herbertem wiedzieli, że nie mogą się aż tak spieszyć. Owszem, na co dzień ciężko było patrzeć w przyszłość z optymizmem, ale ten dzień napełnił jej serce nadzieją i radością aż po brzegi. Gorycz rozłąki była ciężka do przełknięcia, ale Florence wiedziała, że dzięki temu kolejny moment gdy zobaczy Herberta Greya będzie dzięki temu jeszcze słodszy. Jej głowa wciąż była ciężka od emocji, które wybuchły w niej tego dnia. Gdyby nie wiedziała co jest tego przyczyną, chyba pomyślałaby, że naprawdę ma gorączkę, że ją przewiało i że przypałętało się do niej jakieś choróbsko. Ale nie. To było tylko zakochanie.
Gdy jej oczy spoczęły na Jamie, wiedziała, że nie ma chwilowo ochoty, aby wchodzić do środka. Chata była, jak zwykle niemal zawsze, pełna ludzi. Ona zaś potrzebowała chwili, aby w spokoju pomyśleć. Udała się więc na tyły budynku - istniało ryzyko, że tam też ktoś będzie siedział, ale Florence miała szczęście. Ganek był pusty, wszyscy zgromadzili się wewnątrz Jamy. Mogła więc zasiąść na rozwieszonym tam hamaku, zrzuciła buty i zaczęła się delikatnie kołysać, poddając rozmyślaniom. Wiedziała, ze Florean może się o nią niepokoić, zważywszy na to, ile czasu minęło od jej wyjścia, ale kwestia ta niestety obecnie była znacznie mniej istotna niż wciąż bijące przyspieszonym rytmem serce panny Fortescue.
Teraz, kiedy Herberta nie było w pobliżu, kobieta mogła w końcu myśleć trzeźwo. No, trzeźwiej. Delikatny wiatr także pomagał jej się uspokoić, oferując przyjemne chłodne pocałunki, które składał na jej zaczerwienionych policzkach. Tak, Florence nadal była czerwona niczym piwonia, a ilekroć zaczynała przypominać sobie miękkość ust pana Greya, czerwień ta jeszcze się pogłębiała.
Naprawdę wpadła po uszy. Po tych wszystkich nieszczęściach, począwszy od nieudanego związku z Alanem, chorobę, zniszczenie lodziarni, wybuch wojny, kolejną paniczną ucieczkę, śmierć Bertiego... Florence po prostu przestała wierzyć, że może spotkać ją coś dobrego. Ale spotkało. Coś najcudowniejszego na świecie. Kobieta sama nie czuła, jak się uśmiecha, ze wzrokiem wbitym we własne dłonie - choć tak naprawdę zapatrzona była we własne myśli i we wspomnienie, które miała zapamiętać na zawsze.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Owszem, chata jak zwykle była pełna ludzi. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy był właśnie Florean (choć Keat niewiele mu w tym ustępował), który dzięki swojej otwartości zdążył zamienić słowo z niemal każdym mieszkańcem Oazy, przy okazji zapraszając ich – gdyby tylko mieli ochotę – na ciepłą herbatę albo zupę, a ostatecznie chociaż na szklankę wody. Całe dnie wypełniał na gotowaniu albo zbieraniu pożywienia, nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Ot, bo tak po prostu trzeba, a poza tym nie wytrzymałby w bezczynności. Już nie miał swojego ukochanego lokalu na Pokątnej, a tym samym nie miał żadnego innego zajęcia. Bezrobocie, które raczej przypominało wygnanie, niezwykle go męczyło. W bezczynności myśli zbyt często odlatywały tam, gdzie zdecydowanie nie powinny. Bał się, że jeżeli choć raz odpuści, już nie będzie w stanie się podnieść.
Dzisiaj pokazywał nowemu sąsiadowi (poprzedniemu w końcu udało się opuścić kraj) jak oporządzić rybę. Okazało się, że mężczyzna pracował wcześniej w Departamencie Magicznych Gier i Sportów, dlatego rozmowa szybko zeszła na quidditcha i wszystko co z nim związane. Florean co prawda niewiele wiedział o aktualnych rozgrywkach, ale orientował się mniej więcej w co ważniejszych meczach z punktu widzenia historii, a także kojarzył parę legendarnych nazwisk. Tak czy siak pozwolił sąsiadowi przejąć stery i głównie słuchał jego opowieści. Już pomału nastawał wieczór, kiedy nowy znajomy opuścił progi ich skromnej chatki. Florean dopiero wtedy się zorientował jak wiele minęło czasu, a także uświadomił sobie, że od rana nie widział się z Florence. Strach stał się stałym elementem jego życia – serce od razu zabiło mocniej, ale rzut okiem na zegar szybko go uspokoił. Była w domu. Była w domu? Rozejrzał się po tych kilku niewielkich pomieszczeniach, w których przyszło im żyć, po czym zerknął przez uchylone drzwi na zewnątrz.
Florence faktycznie tam była. Siedziała zamyślona na hamaku, a Florean pozwolił sobie przez chwilę ją obserwować zanim zaanonsował swoją obecność. Wydawała się zaskakująco… szczęśliwa. Dawno nie widział na jej twarzy tak szczerego uśmiechu, czemu w ogóle się nie dziwił. Ich życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, w zasadzie z dnia na dzień tracąc wszystko, na co zapracowali przez ostatnie lata. – Co cię tak rozbawiło, co? – Rzucił, podchodząc bliżej. Ubrany był w szarawy sweter i brązowe sztruksowe spodnie: nadzwyczaj normalnie jak na niego, ale większość swoich ubrań zostawił gdzieś w starym mieszkaniu albo Ruderze i już nie widział sensu tam wracać tylko po nie. – Posuń się – Na jego twarzy też pojawił się uśmiech, bo ten Florence był dość zaraźliwy. Usadowił się obok niej na hamaku, wprowadzając go w niebezpiecznie drżenia, ale na szczęście nikt z niego nie wypadł. – Poznałem dzisiaj nowego sąsiada, przesympatyczny człowiek – powiedział, zawieszając wzrok na ich prowizorycznej łazience. Och, ile on by dał za powrót do ich mieszkania na Pokątnej. Wszystko, wszystko co posiadał, byle tylko wojna wreszcie dobiegła końca, a ich życie wróciło na dawne tory.
Dzisiaj pokazywał nowemu sąsiadowi (poprzedniemu w końcu udało się opuścić kraj) jak oporządzić rybę. Okazało się, że mężczyzna pracował wcześniej w Departamencie Magicznych Gier i Sportów, dlatego rozmowa szybko zeszła na quidditcha i wszystko co z nim związane. Florean co prawda niewiele wiedział o aktualnych rozgrywkach, ale orientował się mniej więcej w co ważniejszych meczach z punktu widzenia historii, a także kojarzył parę legendarnych nazwisk. Tak czy siak pozwolił sąsiadowi przejąć stery i głównie słuchał jego opowieści. Już pomału nastawał wieczór, kiedy nowy znajomy opuścił progi ich skromnej chatki. Florean dopiero wtedy się zorientował jak wiele minęło czasu, a także uświadomił sobie, że od rana nie widział się z Florence. Strach stał się stałym elementem jego życia – serce od razu zabiło mocniej, ale rzut okiem na zegar szybko go uspokoił. Była w domu. Była w domu? Rozejrzał się po tych kilku niewielkich pomieszczeniach, w których przyszło im żyć, po czym zerknął przez uchylone drzwi na zewnątrz.
Florence faktycznie tam była. Siedziała zamyślona na hamaku, a Florean pozwolił sobie przez chwilę ją obserwować zanim zaanonsował swoją obecność. Wydawała się zaskakująco… szczęśliwa. Dawno nie widział na jej twarzy tak szczerego uśmiechu, czemu w ogóle się nie dziwił. Ich życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, w zasadzie z dnia na dzień tracąc wszystko, na co zapracowali przez ostatnie lata. – Co cię tak rozbawiło, co? – Rzucił, podchodząc bliżej. Ubrany był w szarawy sweter i brązowe sztruksowe spodnie: nadzwyczaj normalnie jak na niego, ale większość swoich ubrań zostawił gdzieś w starym mieszkaniu albo Ruderze i już nie widział sensu tam wracać tylko po nie. – Posuń się – Na jego twarzy też pojawił się uśmiech, bo ten Florence był dość zaraźliwy. Usadowił się obok niej na hamaku, wprowadzając go w niebezpiecznie drżenia, ale na szczęście nikt z niego nie wypadł. – Poznałem dzisiaj nowego sąsiada, przesympatyczny człowiek – powiedział, zawieszając wzrok na ich prowizorycznej łazience. Och, ile on by dał za powrót do ich mieszkania na Pokątnej. Wszystko, wszystko co posiadał, byle tylko wojna wreszcie dobiegła końca, a ich życie wróciło na dawne tory.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
ganek na tyłach chaty
Szybka odpowiedź