Na werandzie oddech lasu
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Na werandzie oddech lasu
Zimą śliska, szorstka, uśpiona. Białe ślady łap, rzędy nagich desek i wspomnienie słońca. Wiosną znów odżywa i zieleni się w pierwszych falach ciepła. Wielkie donice stają w kątach, w majowe poranki z piwnic wypełzają fotele, a ciekawski pyszczek wystaje z drewnianych ram i podgląda ćwierkające ptaki. Wraz z tą melodią rozkwita natura, rozpyla się zapach leśnej obietnicy. Latem staje się wyjątkowo intensywny, w skwarze nie chcą wylegiwać się już żadne stworzenia, wieczorami Cora i przyjaciele podglądają zasypiający las, świętują w otoczeniu płomyków i parujących napojów. Wtedy nie zamykają się okna, a księżyc zawisa nad Kłębkiem ledwie na chwilę. Jaka szkoda, że pora ta mija tak szybko. Po niej nadchodzi jesień. Jest miedzią, jest zmęczonym słońcem i upartym deszczem. Strumienie przelewają się przez werandę, łapy są mokre i zabłocone. Liście grzeją się w kupkach, a herbata pachnie pomarańczą. Weranda to momenty. Momenty Kłębka i jego mieszkańców, chwile spotkań i przejścia między lasem a gniazdem człowieka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cora Howell dnia 25.10.20 19:32, w całości zmieniany 5 razy
18 maja, wieczór
To jest kontynuacja wątku stąd.
Świst towarzyszył teleportacji skrzata z dwójką towarzyszy z małym psem. Zarówno Ernie, jak i Florence odczuli zawirowanie w żołądku, pupil czarownicy pisnął z niezadowoleniem wyrywając się trzymającemu go czarodziejowi. Łapserdak zerknął tylko przelotnie na tych, których przeniósł po czym znów pstryknął palcami i zniknął.
| Na odpis macie czas do 21.04 do godz. 7:00
To jest kontynuacja wątku stąd.
Świst towarzyszył teleportacji skrzata z dwójką towarzyszy z małym psem. Zarówno Ernie, jak i Florence odczuli zawirowanie w żołądku, pupil czarownicy pisnął z niezadowoleniem wyrywając się trzymającemu go czarodziejowi. Łapserdak zerknął tylko przelotnie na tych, których przeniósł po czym znów pstryknął palcami i zniknął.
| Na odpis macie czas do 21.04 do godz. 7:00
Brew ciemna pomknęła ku górze, idealnie uderzając w ironiczną nutę. No tak, czasem zapominał, że niektórzy nie potrafili dopuścić do siebie myśli, iż ich czyny mogą nieść ze sobą konsekwencje i wolą trwać w tym smutnym zaprzeczeniu.
— Przykro mi cię rozczarować panno Fortescue, ale głęboko wierzę w równouprawnienie — odpowiedział dosyć spokojnie Ernie, ciężar niebieskich oczu zatrzymując na już nie tak ładnej brunetce, a następnie przeniósł go na postać Floreana, do którego mrugnął wesoło — Nie każcie na siebie czekać — dodał, zaciskając mocniej dłoń na ręce skrzata. Nie było czasu na sentymenty, co tylko potwierdzał zaaferowany żołądek, opierający się procesowi teleportacji z nieśmiałym buntem, który został stłumiony w momencie, gdy stopy uderzyły o twardy grunt, a niewielki pies trzymany pod pachą uwolnił się z uścisku ramion kierowcy, który siłą zestresowanego zwierzęcia nie zamierzał do siebie przytwierdzać, bo stworzenia mimo wszystko żal.
— Przeżyliśmy. Jej. — brak entuzjazmu zabrzmiał wyraźnie w jego głosie, kiedy się rozglądał po całkowicie obcym dla niego miejscu, mającym nader niedorzecznie sielską atmosferę, podejrzanie niedorzecznie sielską atmosferę — Myślisz, że zaraz coś na nas wyskoczy i nas rozszarpie? — zapytał tym razem z zainteresowaniem oraz z powolutku rosnącym, iście dziecięcym zachwytem, jakby perspektywę rozerwania się brał całkiem dosłownie. Co mogło być dziwne, jednak w zasadzie nie było. Powinni czekać na resztę, powinni też powiadomić właścicielkę o swoim przybyciu, jako że dosyć niegrzecznie było nawiedzać cudze werandy, mógłby też Ernie wziąć się i teleportować gdzieś zupełnie indziej, ale troska o bęcwały Ruderowe była nazbyt silna, by mógł wykonać taktyczny odwrót. Dlatego też czekał, może na kolejny trzask skrzata, może na dziką bestię gotową zatopić kły w ciele czarodzieja, może na zdziwione obce oczy, witające intruzów z niezrozumieniem oraz wyciągniętą różdżką. I nie czuł się nawet przy tym bezradnie, li żenująco, kiedy tak z rękami w kieszeniach skórzanej kurty, zezując to na okolice, to na Florence — bo o tym równouprawnieniu nie żartował wcale, a postawa co to ja nie jestem, nie należała do jego ulubionych — stał niczym ten kołek, w napięciu oczekując znajomych.
— Przykro mi cię rozczarować panno Fortescue, ale głęboko wierzę w równouprawnienie — odpowiedział dosyć spokojnie Ernie, ciężar niebieskich oczu zatrzymując na już nie tak ładnej brunetce, a następnie przeniósł go na postać Floreana, do którego mrugnął wesoło — Nie każcie na siebie czekać — dodał, zaciskając mocniej dłoń na ręce skrzata. Nie było czasu na sentymenty, co tylko potwierdzał zaaferowany żołądek, opierający się procesowi teleportacji z nieśmiałym buntem, który został stłumiony w momencie, gdy stopy uderzyły o twardy grunt, a niewielki pies trzymany pod pachą uwolnił się z uścisku ramion kierowcy, który siłą zestresowanego zwierzęcia nie zamierzał do siebie przytwierdzać, bo stworzenia mimo wszystko żal.
— Przeżyliśmy. Jej. — brak entuzjazmu zabrzmiał wyraźnie w jego głosie, kiedy się rozglądał po całkowicie obcym dla niego miejscu, mającym nader niedorzecznie sielską atmosferę, podejrzanie niedorzecznie sielską atmosferę — Myślisz, że zaraz coś na nas wyskoczy i nas rozszarpie? — zapytał tym razem z zainteresowaniem oraz z powolutku rosnącym, iście dziecięcym zachwytem, jakby perspektywę rozerwania się brał całkiem dosłownie. Co mogło być dziwne, jednak w zasadzie nie było. Powinni czekać na resztę, powinni też powiadomić właścicielkę o swoim przybyciu, jako że dosyć niegrzecznie było nawiedzać cudze werandy, mógłby też Ernie wziąć się i teleportować gdzieś zupełnie indziej, ale troska o bęcwały Ruderowe była nazbyt silna, by mógł wykonać taktyczny odwrót. Dlatego też czekał, może na kolejny trzask skrzata, może na dziką bestię gotową zatopić kły w ciele czarodzieja, może na zdziwione obce oczy, witające intruzów z niezrozumieniem oraz wyciągniętą różdżką. I nie czuł się nawet przy tym bezradnie, li żenująco, kiedy tak z rękami w kieszeniach skórzanej kurty, zezując to na okolice, to na Florence — bo o tym równouprawnieniu nie żartował wcale, a postawa co to ja nie jestem, nie należała do jego ulubionych — stał niczym ten kołek, w napięciu oczekując znajomych.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Nie komentowała już słów twojego chwilowego towarzysza. Nie miała zamiaru wdawać się w dalsze pyskówki, szczególnie że nie mieli zwyczajnie czasu na użalanie się nad urażoną dumą kierowcy autobusu. Z ciężkim sercem Florence ścisnęła mocniej skrzata, przytrzymując jednocześnie przy piersi Kicka. Jak zawsze przy teleportacji, na chwilę zamknęła oczy - dzięki czemu żołądek nie buntował się aż tak bardzo. I chwała niech będzie Merlinowi, wylądowali. W jednym kawałku, cali i zdrowi. W pierwszym odruchu, kiedy tylko jej nogi uderzyły z impetem o twardą podłogę, kobieta sprawdziła prędko, jak się miewa jej uszasty przyjaciel, którego trzymała na rękach. Królik, tak samo jak pies, nie był zadowolony z wycieczki i wirowania niczym w bębnie pralki, nic mu jednak nie dolegało. Kobieta trzymała go mocno, tak by jej nie uciekł, jednocześnie też by nie zrobić mu krzywdy. Zaraz potem obejrzała pobieżnie Norvela. Dopiero na samym końcu dokonała naprędce kontroli swojej własnej osoby, choć gdyby coś jej dolegało, była pewna, że na pewno już by o tym wiedziała.
Na słowa Ernego, Florence tylko cicho prychnęła. Nie oczekiwała może od niego gorącej fali radości z tego, ze wydostali się jako pierwsi, niemniej ta obojętność była osobliwie drażniąca. Kobieta odstawiła torbę na bok, prędko rozglądając się po okolicy. Ona również nie wiedziała, gdzie dokładnie się znaleźli, nie była tutaj wcześniej.
- Jeśli Sue zarządziła tutaj punkt zbiórki, najprawdopodobniej jest tu w tej chwili bezpiecznie. Chociaż nie zaszkodzi się rozejrzeć, tak na wszelki wypadek. - odpowiedziała, wyciągając różdżkę. Psu kazała usiąść i pilnować jej torby - nie potrzebowała, aby jeszcze dodatkowo kundelek kręcił im się pod nogami, kiedy będą badać teren. Miała nadzieję, że pozostali uwiną się szybko - krzyki funkcjonariuszy nie napawały optymizmem, Łapserdak musiał wszystkich ich uratować.
- Umiesz rzucić Homenum Revelio? - zapytała cicho swojego towarzysza, rozglądając się uważnie. Musieli się upewnić, czy w okolicy nie było nikogo nieodpowiedniego. No, może poza właścicielką domu. Florence nigdy nie była zbyt dobra w rzucaniu zaklęć z obrony przed czarną magią, nie zamierzała jednak się do tego głośno przyznawać. A ten jeden konkretny urok bardzo by im się teraz przydał.
Na słowa Ernego, Florence tylko cicho prychnęła. Nie oczekiwała może od niego gorącej fali radości z tego, ze wydostali się jako pierwsi, niemniej ta obojętność była osobliwie drażniąca. Kobieta odstawiła torbę na bok, prędko rozglądając się po okolicy. Ona również nie wiedziała, gdzie dokładnie się znaleźli, nie była tutaj wcześniej.
- Jeśli Sue zarządziła tutaj punkt zbiórki, najprawdopodobniej jest tu w tej chwili bezpiecznie. Chociaż nie zaszkodzi się rozejrzeć, tak na wszelki wypadek. - odpowiedziała, wyciągając różdżkę. Psu kazała usiąść i pilnować jej torby - nie potrzebowała, aby jeszcze dodatkowo kundelek kręcił im się pod nogami, kiedy będą badać teren. Miała nadzieję, że pozostali uwiną się szybko - krzyki funkcjonariuszy nie napawały optymizmem, Łapserdak musiał wszystkich ich uratować.
- Umiesz rzucić Homenum Revelio? - zapytała cicho swojego towarzysza, rozglądając się uważnie. Musieli się upewnić, czy w okolicy nie było nikogo nieodpowiedniego. No, może poza właścicielką domu. Florence nigdy nie była zbyt dobra w rzucaniu zaklęć z obrony przed czarną magią, nie zamierzała jednak się do tego głośno przyznawać. A ten jeden konkretny urok bardzo by im się teraz przydał.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wszystko wskazywało na to, że Ernie i Florence byli tu bezpieczni. Wokół nich nie działo się nic. Wiatr szumiał lekko, niosąc ze sobą zapach wilgoci i lasu. Niebo było rozgwieżdżone, ale zanosiło się na burze. Pierwsze chmury nadciągały od północy, raz po raz niebo rozjaśniało się od błysków.
Trzyma ręce w kieszeni, z twarzą skierowaną ku rozgwieżdżonemu niebu, pozwala sobie odetchnąć głębiej — wilgoć oraz kojący aromat lasu, szum wiatru oraz powietrze przesycone napięciem nadchodzącej burzy. Jeśli chmury zgromadzą się, ciężarem swym nad nimi zawisną i zrzucą z siebie kurtynę lodowatego deszczu, tak będą mieli doprawdy wzruszającą scenę ponownego połączenia współlokatorów. Jeżeli taką scenerię gotuje im los po kilku minutach nieobecności w swym towarzystwie, strach pomyśleć co będzie, gdy ich drogi się rozłączą i tylko przypadkiem na siebie natrafią, wszyscy, zgromadzeni w jednym pomieszczeniu. Jeśli wtedy nie spadną z sufitu płatki kwiatów, a ich włosy nie będą poruszać się majestatycznie pod wpływem wiatru, to będzie prawdziwie oburzony.
— Określenia czasowe nie są zbyt pocieszające — pozwolił sobie zauważyć leniwie, nie kwestionując wiedzy Sue, wobec której zaufanie miał dosyć nieufne, bo spojrzenie na świat jasnowłosego dziewczęcia było dosyć specyficzne. Ale przeważnie dobre, także, o memrotek! Spod rzęs zerknął na Florence, żegnając się z ostoją spokoju, chwilowym zen, ciszą przed burzą. Była rozsądna, a on zbyt wciąż odczuwał napięcie.
— Wiem, jak je rzucić. Umiejętność natomiast zależy od ułożenia gwiazd, cienia rzuconego na ziemię oraz upływu czasu względem ostatniej konsumpcji ciasta — odpowiedział nader grzecznie, nie sądząc, by zaklęcie było mu na tyle przyjazne — bo tak, czary muszą być z nim na stopie koleżeńskiej, żeby się powiodły — aby mogło się udać, przecież z jakiegoś powodu był cholernym kierowcą, a nie aurorem. Wyciągnął jednak różdżkę z westchnieniem, kłaniając się przed Fortescue jakże szarmancko — Lecz na twe życzenie pani...Homenum Revelio — rzucił bez przekonania, acz próbując starannie odtworzyć niezbędny gest. Nawet nie chciał myśleć, ile czasu minęło, odkąd brał się za trudniejsze zaklęcia. Oby ich przy okazji nie zabił, to byłoby wyjątkowo przykre. I nie mógłby wtedy odbić Berty, niesamowita sceneria na ckliwe powroty byłaby zmarnowana, nie wspominając o rozczarowaniu innych. Dobrze, że nie musiał się martwić wstydem odnośnie swych zdolności, bo było mu totalnie wszystko jedno. On tu tylko jeździ. Ale za to jak jeździ!
— Określenia czasowe nie są zbyt pocieszające — pozwolił sobie zauważyć leniwie, nie kwestionując wiedzy Sue, wobec której zaufanie miał dosyć nieufne, bo spojrzenie na świat jasnowłosego dziewczęcia było dosyć specyficzne. Ale przeważnie dobre, także, o memrotek! Spod rzęs zerknął na Florence, żegnając się z ostoją spokoju, chwilowym zen, ciszą przed burzą. Była rozsądna, a on zbyt wciąż odczuwał napięcie.
— Wiem, jak je rzucić. Umiejętność natomiast zależy od ułożenia gwiazd, cienia rzuconego na ziemię oraz upływu czasu względem ostatniej konsumpcji ciasta — odpowiedział nader grzecznie, nie sądząc, by zaklęcie było mu na tyle przyjazne — bo tak, czary muszą być z nim na stopie koleżeńskiej, żeby się powiodły — aby mogło się udać, przecież z jakiegoś powodu był cholernym kierowcą, a nie aurorem. Wyciągnął jednak różdżkę z westchnieniem, kłaniając się przed Fortescue jakże szarmancko — Lecz na twe życzenie pani...Homenum Revelio — rzucił bez przekonania, acz próbując starannie odtworzyć niezbędny gest. Nawet nie chciał myśleć, ile czasu minęło, odkąd brał się za trudniejsze zaklęcia. Oby ich przy okazji nie zabił, to byłoby wyjątkowo przykre. I nie mógłby wtedy odbić Berty, niesamowita sceneria na ckliwe powroty byłaby zmarnowana, nie wspominając o rozczarowaniu innych. Dobrze, że nie musiał się martwić wstydem odnośnie swych zdolności, bo było mu totalnie wszystko jedno. On tu tylko jeździ. Ale za to jak jeździ!
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
The member 'Ernie Prang' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, co właściwie zrobią, jeśli jakimś tragicznym zrządzeniem losu nikt do nich nie dołączy. Jeśli funkcjonariusze policji dopadną wszystkich tych, którzy zostali w Ruderze. Wtedy Florence utknie z Erniem na progu domu kobiety, o której właściwie nie miała żadnego pojęcia. I gdzie wtedy mieliby się podziać? Do tego jeszcze z psem i królikiem? Co potem począć?
Przez kilka chwil panika narastała, ale Florence przypomniała sobie by wziąć dwa głębokie wdechy. Nie mogli poddawać się pesymistycznym myślom, minęła wszak dopiero chwila od momentu, gdy się tu znaleźli. Ich powinnością było poczekać i wierzyć w pozostałych - a także w Łapserdaka, który to przecież miał być bohaterem tego dnia.
Na słowa Erniego, kobieta tylko lekko przewróciła oczami. Sama doskonale wiedziała, jak kapryśna potrafiła być magia, przecież nawet ci, którzy specjalizowali się w danej dziedzinie nie raz i nie dwa spotykali się z oporem, gdy próbowali sięgać po zaklęcia. Wszyscy tego doświadczyli, niezależnie od tego, jaki urok miał zadziałać. Nie da się jednak ukryć, że Florence zadowolona była, że jej towarzysz nie marudził bardziej, tylko faktycznie wziął się za machaniem różdżką.
- Jak znasz lepsze miejsce, do którego można się udać, to zawsze możesz się pochwalić - dodała jeszcze. W jej głowie zamajaczył niewielki domek, w którym mieszkał Joey. W jego wnętrzu z pewnością mogły by pomieszkać dwie, może trzy osoby poza gospodarzem, tylko czy Florence chciałaby narażać przyjaciela na takie niebezpieczeństwo? Nawet Bertiego by nie chciała narażać, ale przecież nie mogła mieć pojęcia, że on sam tak naprawdę sam pakował się w znacznie gorsze tarapaty.
Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnięcie. Panna Fortescue podeszła bliżej do drzwi. Czekała na informację od Erniego, cały czas rozważając, czy powinni zapukać i wejść do środka, czy też może nadal trwać na werandzie. Osobiście preferowałaby tę pierwszą opcję, dziwnie się czuła tak tkwiąc przed domem. Poza tym, mogło to wyglądać dość podejrzanie. No chyba że w okolicy nikogo nie było.
Przez kilka chwil panika narastała, ale Florence przypomniała sobie by wziąć dwa głębokie wdechy. Nie mogli poddawać się pesymistycznym myślom, minęła wszak dopiero chwila od momentu, gdy się tu znaleźli. Ich powinnością było poczekać i wierzyć w pozostałych - a także w Łapserdaka, który to przecież miał być bohaterem tego dnia.
Na słowa Erniego, kobieta tylko lekko przewróciła oczami. Sama doskonale wiedziała, jak kapryśna potrafiła być magia, przecież nawet ci, którzy specjalizowali się w danej dziedzinie nie raz i nie dwa spotykali się z oporem, gdy próbowali sięgać po zaklęcia. Wszyscy tego doświadczyli, niezależnie od tego, jaki urok miał zadziałać. Nie da się jednak ukryć, że Florence zadowolona była, że jej towarzysz nie marudził bardziej, tylko faktycznie wziął się za machaniem różdżką.
- Jak znasz lepsze miejsce, do którego można się udać, to zawsze możesz się pochwalić - dodała jeszcze. W jej głowie zamajaczył niewielki domek, w którym mieszkał Joey. W jego wnętrzu z pewnością mogły by pomieszkać dwie, może trzy osoby poza gospodarzem, tylko czy Florence chciałaby narażać przyjaciela na takie niebezpieczeństwo? Nawet Bertiego by nie chciała narażać, ale przecież nie mogła mieć pojęcia, że on sam tak naprawdę sam pakował się w znacznie gorsze tarapaty.
Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnięcie. Panna Fortescue podeszła bliżej do drzwi. Czekała na informację od Erniego, cały czas rozważając, czy powinni zapukać i wejść do środka, czy też może nadal trwać na werandzie. Osobiście preferowałaby tę pierwszą opcję, dziwnie się czuła tak tkwiąc przed domem. Poza tym, mogło to wyglądać dość podejrzanie. No chyba że w okolicy nikogo nie było.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ernie mógł się nie spodziewać, że jego zaklęcie okaże się tak perfekcyjnie rzucone. Prawda była teraz widoczna, choć tylko dla jego oczu. Mógł dojrzeć dwie jaśniejące sylwetki blisko siebie, jedną w pozycji horyzontalnej, drugą prawdopodobnie siedzącą za ścianą lub dwiema. Mógł dostrzec również wałęsającą się poświatę, która gabarytami i ruchem pasowała do psa. Za jego plecami jaśniejących plamek było znacznie więcej. Drobnych, o wiele drobniejszych — ulokowanych zarówno wysoko, w koronach drzew, jak i nisko, w gęstej trawie.
W ułamku sekundy na ganku pojawili się pozostali. Bojczuk, Bott i Fortescue czuli nieprzyjemny ścisk w żołądku, kiedy wylądowali na deskach werandy. Wszystko wskazywało na to, że byli cali i zdrowi, a Łapserdak spisał się doskonale, bezpiecznie deportując mieszkańców z Rudery. Po chwili nieopodal pojawiła się również Susie, leżąc na ziemi pod ciężarem przytulającego się do niej ghula. Kryształ, który trzymała w dłoni przeniósł ją w miejsce bliskie jej sercu, bezpieczne i dalekie od dramatycznej sytuacji. On sam jednak stracił swoją moc, przestrzał iskrzyć, spełniwszy swoją rolę.
Trzaski teleportacji były doskonale słyszalne dla gospodyni tego zakątka. Cora musiała zdać sobie sprawę, że w pobliżu ktoś się aportował i to nie raz. Kłak zaszczekał ostrzegawczo, informując o pojawieniu intruzów. Na jego szczekanie odpowiedział pupil Florence.
| To już koniec rozgrywki, Mistrz Gry bardzo dziękuje wszystkim za sprawne odpisy <3 Możecie kontynuować wątek bez mojego udziału.
Susane eliksir ochrony został odpisany z Twojego ekwipunku.
W ułamku sekundy na ganku pojawili się pozostali. Bojczuk, Bott i Fortescue czuli nieprzyjemny ścisk w żołądku, kiedy wylądowali na deskach werandy. Wszystko wskazywało na to, że byli cali i zdrowi, a Łapserdak spisał się doskonale, bezpiecznie deportując mieszkańców z Rudery. Po chwili nieopodal pojawiła się również Susie, leżąc na ziemi pod ciężarem przytulającego się do niej ghula. Kryształ, który trzymała w dłoni przeniósł ją w miejsce bliskie jej sercu, bezpieczne i dalekie od dramatycznej sytuacji. On sam jednak stracił swoją moc, przestrzał iskrzyć, spełniwszy swoją rolę.
Trzaski teleportacji były doskonale słyszalne dla gospodyni tego zakątka. Cora musiała zdać sobie sprawę, że w pobliżu ktoś się aportował i to nie raz. Kłak zaszczekał ostrzegawczo, informując o pojawieniu intruzów. Na jego szczekanie odpowiedział pupil Florence.
| To już koniec rozgrywki, Mistrz Gry bardzo dziękuje wszystkim za sprawne odpisy <3 Możecie kontynuować wątek bez mojego udziału.
Susane eliksir ochrony został odpisany z Twojego ekwipunku.
Charakterystyczne, nieprzyjemne uczucie w żołądku, chwila niebytu i już... znów stał na nogach, ale w zupełnie innym miejscu. Rozejrzał się dookoła by upewnić się, czy wszyscy są na miejscu i odetchnął z ulgą, siadając na deskach werandy. Kiedy emocje opadały, silniej docierało do niego co właśnie się dzieje.
- Dzięki. - spojrzał na Bojczuka. Ten musiał wiedzieć, że on i Flo są w coś uwikłani i o wiele bezpieczniej dla niego byłoby po prostu wyjść. Bez pytań postanowił jednak wyciągnąć ich w bezpieczne miejsce. - Gdzie właściwie jesteśmy?
Spytał zaraz, dopiero po chwili dostrzegając Sue i Erniego. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł, żeby zdjąć z kobiety ghula. Jakoś ucieszyło go, że nawet on został zabrany. Inaczej kto by go w piwnicy dokarmiał? Jeśli powrót tam lub słanie kogokolwiek jest możliwe to lepiej tego uniknąć.
Wyjął zaraz znowu różdżkę.
- Expecto patronum. - wyinkantował, a kiedy pojawił się przed nim jak zawsze radosny, skaczący po wszystkim po czym się da przezroczysty kundel, Bott przekazał krótką informację: Policja była w Ruderze. Ewakuowaliśmy się, wszyscy cali. Uważaj.
Nie było sensu w patronusie wdawać się w detale, ostrzec Alexa jednak musiał.
Wracając do pozostałych z ghulem za rękę, wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że staliśmy się bezdomni. - uśmiechnął się pod nosem. - Macie gdzie się podziać? - spojrzał na ghula, potem na Sue i pozostałych.
rzut na patronusa
patronus
- Dzięki. - spojrzał na Bojczuka. Ten musiał wiedzieć, że on i Flo są w coś uwikłani i o wiele bezpieczniej dla niego byłoby po prostu wyjść. Bez pytań postanowił jednak wyciągnąć ich w bezpieczne miejsce. - Gdzie właściwie jesteśmy?
Spytał zaraz, dopiero po chwili dostrzegając Sue i Erniego. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł, żeby zdjąć z kobiety ghula. Jakoś ucieszyło go, że nawet on został zabrany. Inaczej kto by go w piwnicy dokarmiał? Jeśli powrót tam lub słanie kogokolwiek jest możliwe to lepiej tego uniknąć.
Wyjął zaraz znowu różdżkę.
- Expecto patronum. - wyinkantował, a kiedy pojawił się przed nim jak zawsze radosny, skaczący po wszystkim po czym się da przezroczysty kundel, Bott przekazał krótką informację: Policja była w Ruderze. Ewakuowaliśmy się, wszyscy cali. Uważaj.
Nie było sensu w patronusie wdawać się w detale, ostrzec Alexa jednak musiał.
Wracając do pozostałych z ghulem za rękę, wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że staliśmy się bezdomni. - uśmiechnął się pod nosem. - Macie gdzie się podziać? - spojrzał na ghula, potem na Sue i pozostałych.
rzut na patronusa
patronus
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 29.04.20 17:43, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie posiada w sobie zbyt wiele wiary, czy tej związanej z religią — stary, palenie czarownic zarówno nabiera, jak i totalnie traci sens — czy z pewnością siebie — nie skutkuje to szczęśliwie godną pożałowania nieśmiałością, a raczej leciuteńkim zobojętnieniem na...cóż, wszystko — toteż dłoń wiodąca wykonuje gest niedbały, znudzenie zaś drga w głosie i chyba jest to jakiś sygnał dla jego różdżki, która aż drży w gotowości, wyzwalając naprawdę niezłą reakcję. Kto by się spodziewał, że zaklęcie się uda? On z pewnością nie, przecież nie posiada w sobie zbyt wiele wiary! Patrzy przez chwilę z uniesionymi brwiami na dom, zastanawiając się, czy jest to odpowiedni moment na zapalenie papierosa, co uśmierzy zdziwienie oraz ukoi napięcie oczekiwania.
— Ależ moja droga, ja znam same świetne miejsca — odpowiada Florence, z uśmiechem jakże ujmującym tańczącym na ustach, nawet niebieskie tęczówki zyskały niesforne iskry, acz te trudno w półmroku dojrzeć — Dwie osoby i pies, jedna śpi, druga najpewniej odnajduje drogę do własnego ja. Co więcej, nie warto mieć tu kaca, za dużo ptaków — i chyba chciał coś jeszcze dodać, może zażartować, może wrócić na kąśliwe tory, gdyby nie trzaski teleportacyjne świadczące o tym, że nie są sami. I oto przybyli, cali, zdrowi, okryci glorią oraz chwałą. Obok zaś wylądowała Susie, z tą zakałą ghulową na sobie, serio nie mogli tego zostawić? Albo, chociaż inaczej nazwać? Musiał poważnie rozważyć, czy Bertie wciąż posiadał przywileje kumpla, bo jak siebie kochał, gotów był mu odjąć kilka punktów za tego stwora.
— Stary! Jesteśmy bezdomni od dziesięciu minut, daj nam się nacieszyć faktem, że możemy być bezdomni Bott — odezwał się z naturalną empatią Prang, który ni myślał teraz i już zastanawiać się nad własnym losem, bo ni cholerę nie będzie pisał po znajomych, czy ktoś go może adoptować niczym bezpańskiego kota. Cioteczki Bojczuk wolał o tej porze nie prosić o przeczekanie, bo dziś był prawdopodobnie wieczór aktów, a on nie sądził, żeby jego delikatna psychika wytrzymała tyle wydarzeń na raz — A teraz. Bertramie. Niekoniecznie tego imienia. Bott. — rozpoczął poważnym tonem, który nie był zbyt często słyszany w jego przypadku — Wisisz nam wyjaśnienia razem z niecnym lodziarzem, a jedno z nich nawet teraz — oświadczył, zaplatając ręce na piersi, zbliżając się powoli do Zakonnika ze zmrużonymi oczami — Odpowiesz mi na pytanie teraz — dodał, jako że nie wchodził w grę żaden sprzeciw — Ta Rineheart, znasz ją? Jest wolna? Wyglądała mega uroczo na liście gończym, a ja najwyraźniej mam niskie poczucie odpowiedzialności i totalnie kręcą mnie wyjęte spod prawa laski — kiedy tak pytał beztrosko, aż zdzielił blondyna w ramie w tym przejęciu — i trochę z bólu za Bertą — bo to były cholernie ważne pytania. Świat się sypał, on nie miał domu, wojna nadeszła, czy to nie są idealne okoliczności na randkę?
— Ależ moja droga, ja znam same świetne miejsca — odpowiada Florence, z uśmiechem jakże ujmującym tańczącym na ustach, nawet niebieskie tęczówki zyskały niesforne iskry, acz te trudno w półmroku dojrzeć — Dwie osoby i pies, jedna śpi, druga najpewniej odnajduje drogę do własnego ja. Co więcej, nie warto mieć tu kaca, za dużo ptaków — i chyba chciał coś jeszcze dodać, może zażartować, może wrócić na kąśliwe tory, gdyby nie trzaski teleportacyjne świadczące o tym, że nie są sami. I oto przybyli, cali, zdrowi, okryci glorią oraz chwałą. Obok zaś wylądowała Susie, z tą zakałą ghulową na sobie, serio nie mogli tego zostawić? Albo, chociaż inaczej nazwać? Musiał poważnie rozważyć, czy Bertie wciąż posiadał przywileje kumpla, bo jak siebie kochał, gotów był mu odjąć kilka punktów za tego stwora.
— Stary! Jesteśmy bezdomni od dziesięciu minut, daj nam się nacieszyć faktem, że możemy być bezdomni Bott — odezwał się z naturalną empatią Prang, który ni myślał teraz i już zastanawiać się nad własnym losem, bo ni cholerę nie będzie pisał po znajomych, czy ktoś go może adoptować niczym bezpańskiego kota. Cioteczki Bojczuk wolał o tej porze nie prosić o przeczekanie, bo dziś był prawdopodobnie wieczór aktów, a on nie sądził, żeby jego delikatna psychika wytrzymała tyle wydarzeń na raz — A teraz. Bertramie. Niekoniecznie tego imienia. Bott. — rozpoczął poważnym tonem, który nie był zbyt często słyszany w jego przypadku — Wisisz nam wyjaśnienia razem z niecnym lodziarzem, a jedno z nich nawet teraz — oświadczył, zaplatając ręce na piersi, zbliżając się powoli do Zakonnika ze zmrużonymi oczami — Odpowiesz mi na pytanie teraz — dodał, jako że nie wchodził w grę żaden sprzeciw — Ta Rineheart, znasz ją? Jest wolna? Wyglądała mega uroczo na liście gończym, a ja najwyraźniej mam niskie poczucie odpowiedzialności i totalnie kręcą mnie wyjęte spod prawa laski — kiedy tak pytał beztrosko, aż zdzielił blondyna w ramie w tym przejęciu — i trochę z bólu za Bertą — bo to były cholernie ważne pytania. Świat się sypał, on nie miał domu, wojna nadeszła, czy to nie są idealne okoliczności na randkę?
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
Odetchnęła głęboko, a raczej odetchnąć próbowała, przytłoczona ciężarem ghula - nie miała mu tego za złe i cieszyła się ogromnie, że udało się go wydostać z podziemnej pułapki. Trudno było się spodziewać, że Ministerstwo zrobi zwykły odwrót, gdy okaże się, że wszyscy mieszkańcy zdążyli uciec; mogliby stworzenie niepotrzebnie skrzywdzić. Na samą myśl o tym, co mogą zastać, wracając do Rudery, przeszywał ją lęk, a przecież było to tylko miejsce, tylko przesiąknięte miłymi wspomnieniami pokoje. Nie był to pierwszy dom, jaki straciła, lecz teraz czuła ulgę, tym razem wszyscy przeżyli, nie musiała grzebać najbliższych.
- Uff, dzięki - wypuściła powietrze, gdy Bertie pomógł jej z ghulem. Nie była najsilniejsza, nie ma co ukrywać. - Jesteśmy u mojej kuzynki, nie miałam czasu wymyślić nic lepszego. Nie chcę nadużywać jej gościnności, im szybciej wymyślimy, co możemy ze sobą zrobić, tym lepiej - powiedziała cicho, rozglądając się po obecnych z lekko roztargnionym spojrzeniem. Cora była jedną z ostatnich osób, które pozwoliłaby sobie narażać. Kucnęła szybko przy jednej klatce i kolejnej, szybko sprawdzając, czy i jak zwierzęta przerwały tę nagłą podróż. Uniosła spojrzenie, rozglądając się znów po wszystkich obecnych. - Jesteście cali? - upewniła się. - Łapserdaku, jesteś najdzielniejszym skrzatem, jakiego znam - przyznała z rozczuleniem. Te stworzenia były wspaniałe, nie mogła się nigdy nadziwić, ile potrafią. - Dziękuję ci.
- Najważniejsze, że żyjemy - odpowiedziała Bottowi. - Możemy wymyślić coś razem, ale trzeba ochłonąć - przynajmniej ona musiała. Dygotała lekko, wciąż pobudzona tą dziwną akcją. Z rozbawionym uśmiechem zerknęła na Erniego, ale nie odzywała się, bo w gruncie rzeczy do śmiechu jej nie było - sprawa z listami gończymi była naprawdę poważna. Wzięła za to przykład z przyjaciela i zabrała się za czarowanie.
- Expecto Patronum - wypowiedziała, skupiając się na wspomnieniu całej rodziny, na bracie, rodzicach, dziadkach - nie było trudno wywołać znajomą płaszczkę, gdy przepełniała ją tak wielka ulga i szczęście. Zerknęła na zwierzę, uśmiechając się do niego blado i łagodnym głosem wypowiedziała słowa, które chciała przekazać Artemisowi. W taki sposób, by zrozumiał - nie musiała tłumaczyć dużo i dokładnie, wiedząc, że brat jej zaufa. - Po nitce do Kłębka, nie wracaj do domu, za dużo niespodzianek. Apollo.
- Trzeba powiadomić jeszcze Clarę, prawda? - zapytała Bertiego, znowu ignorując to nieprzyjemne uczucie w sercu, na myśli o nich razem - tak, jak ignorowała szczekanie Kłaka, ale dłużej już nie mogła męczyć biednego psa. Nie wiedział, co się dzieje. Podeszła więc do drzwi i zapukała, raczej lekko - choć starała się mówić wystarczająco głośno, by gospodyni mogła usłyszeć i rozpoznać jej głos. Podejrzewała, że Howell już zerknęła na nich z odległości.
- Cora? To ja, Sue, mamy bardzo, bardzo nagłą sytuację - przyprowadziłam ci pod dach dwóch ludzi, znanych jako kryminalistów. Jeden robi lody, a drugi ciastka.
| rzut na patronusa - tu
- Uff, dzięki - wypuściła powietrze, gdy Bertie pomógł jej z ghulem. Nie była najsilniejsza, nie ma co ukrywać. - Jesteśmy u mojej kuzynki, nie miałam czasu wymyślić nic lepszego. Nie chcę nadużywać jej gościnności, im szybciej wymyślimy, co możemy ze sobą zrobić, tym lepiej - powiedziała cicho, rozglądając się po obecnych z lekko roztargnionym spojrzeniem. Cora była jedną z ostatnich osób, które pozwoliłaby sobie narażać. Kucnęła szybko przy jednej klatce i kolejnej, szybko sprawdzając, czy i jak zwierzęta przerwały tę nagłą podróż. Uniosła spojrzenie, rozglądając się znów po wszystkich obecnych. - Jesteście cali? - upewniła się. - Łapserdaku, jesteś najdzielniejszym skrzatem, jakiego znam - przyznała z rozczuleniem. Te stworzenia były wspaniałe, nie mogła się nigdy nadziwić, ile potrafią. - Dziękuję ci.
- Najważniejsze, że żyjemy - odpowiedziała Bottowi. - Możemy wymyślić coś razem, ale trzeba ochłonąć - przynajmniej ona musiała. Dygotała lekko, wciąż pobudzona tą dziwną akcją. Z rozbawionym uśmiechem zerknęła na Erniego, ale nie odzywała się, bo w gruncie rzeczy do śmiechu jej nie było - sprawa z listami gończymi była naprawdę poważna. Wzięła za to przykład z przyjaciela i zabrała się za czarowanie.
- Expecto Patronum - wypowiedziała, skupiając się na wspomnieniu całej rodziny, na bracie, rodzicach, dziadkach - nie było trudno wywołać znajomą płaszczkę, gdy przepełniała ją tak wielka ulga i szczęście. Zerknęła na zwierzę, uśmiechając się do niego blado i łagodnym głosem wypowiedziała słowa, które chciała przekazać Artemisowi. W taki sposób, by zrozumiał - nie musiała tłumaczyć dużo i dokładnie, wiedząc, że brat jej zaufa. - Po nitce do Kłębka, nie wracaj do domu, za dużo niespodzianek. Apollo.
- Trzeba powiadomić jeszcze Clarę, prawda? - zapytała Bertiego, znowu ignorując to nieprzyjemne uczucie w sercu, na myśli o nich razem - tak, jak ignorowała szczekanie Kłaka, ale dłużej już nie mogła męczyć biednego psa. Nie wiedział, co się dzieje. Podeszła więc do drzwi i zapukała, raczej lekko - choć starała się mówić wystarczająco głośno, by gospodyni mogła usłyszeć i rozpoznać jej głos. Podejrzewała, że Howell już zerknęła na nich z odległości.
- Cora? To ja, Sue, mamy bardzo, bardzo nagłą sytuację - przyprowadziłam ci pod dach dwóch ludzi, znanych jako kryminalistów. Jeden robi lody, a drugi ciastka.
| rzut na patronusa - tu
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Jasne. - skinął lekko na słowa Sue. Nie zamierzał narzucać się gospodarzowi, który nie pisał się na tylu gości, co dopiero ryzykownych gości, kimkolwiek by ta osoba nie była. Grunt, że na ten moment są bezpieczni i raczej nie ma wielkich szans żeby policja wpadła na ich trop. I w sumie to się zajął oddychaniem świeżym powietrzem wymieszanym z ulgą, kiedy zwrócił się ku niemu Ern.
W gruncie rzeczy - wszyscy tu obecni którzy sytuacji nie znali mieli prawo oczekiwać wyjaśnień i nawet nie był zdziwiony, choć jakiekolwiek wyjaśnienia nie do końca wchodziły w grę. Tym bardziej uśmiechnął się pod nosem (no, prawie zaśmiał!) kiedy Prang swoją tyradę zakończył.
- Za wysokie progi, Prang. - odpowiedział w pełni powagi, szczerząc przy tym zęby. Jackie znał bardziej przez mamę niż Zakon, ale tak czy inaczej nie znał jej za dobrze. Wydawała się jednak raczej poważną służbistką. Cóż.
- W takiej grupie raczej marne szanse. Nikt nie przyjmie sześciu sierot. - wzruszył ramionami na odpowiedź Sue, Prangowi pozwalając kontemplować bezdomność. Zastanawiał się trochę co właśnie dzieje się w jego domu i czy zostało tam cokolwiek co policja mogłaby wykorzystać. Cholera wie tak na prawdę, choć nie wydawało mu się. - Myślisz, że możesz zostać u kuzynki?
Spytał zaraz. W głowie miał jeszcze Oazę, choć wolał nie nadużywać tego miejsca.
- Mnie pewnie Matt trochę przezimuje. - jak tylko połamie mu nogi, a potem sobie potriumfuje, że w końcu jest tym bardziej zaradnym i ułożonym Bottem bez poważnych problemów z prawem.
Na wspomnienie o Clarze też skinął głową. Martwił się o nią i właściwie nie wiedział co powiedzieć. Gdzie ona się podzieje? Może powinien zgarnąć ją do Matta? Choć spodziewał się, że raczej nie chciałaby podobnej sytuacji, dość niekomfortowo zdawała się czuć nawet w Ruderze. Z jednej strony czuł, że da sobie radę, z drugiej wolałby mieć pewność.
- Cholera. - westchnął. - Chyba że zaadoptujemy sobie jakąś nową ruderę. Znacie jakieś opuszczone domy? - odezwał się pół żartem, a pół w sumie serio. Zaraz jednak poruszył różdżkę, by ponownie przywołać swojego patronusa.
W gruncie rzeczy - wszyscy tu obecni którzy sytuacji nie znali mieli prawo oczekiwać wyjaśnień i nawet nie był zdziwiony, choć jakiekolwiek wyjaśnienia nie do końca wchodziły w grę. Tym bardziej uśmiechnął się pod nosem (no, prawie zaśmiał!) kiedy Prang swoją tyradę zakończył.
- Za wysokie progi, Prang. - odpowiedział w pełni powagi, szczerząc przy tym zęby. Jackie znał bardziej przez mamę niż Zakon, ale tak czy inaczej nie znał jej za dobrze. Wydawała się jednak raczej poważną służbistką. Cóż.
- W takiej grupie raczej marne szanse. Nikt nie przyjmie sześciu sierot. - wzruszył ramionami na odpowiedź Sue, Prangowi pozwalając kontemplować bezdomność. Zastanawiał się trochę co właśnie dzieje się w jego domu i czy zostało tam cokolwiek co policja mogłaby wykorzystać. Cholera wie tak na prawdę, choć nie wydawało mu się. - Myślisz, że możesz zostać u kuzynki?
Spytał zaraz. W głowie miał jeszcze Oazę, choć wolał nie nadużywać tego miejsca.
- Mnie pewnie Matt trochę przezimuje. - jak tylko połamie mu nogi, a potem sobie potriumfuje, że w końcu jest tym bardziej zaradnym i ułożonym Bottem bez poważnych problemów z prawem.
Na wspomnienie o Clarze też skinął głową. Martwił się o nią i właściwie nie wiedział co powiedzieć. Gdzie ona się podzieje? Może powinien zgarnąć ją do Matta? Choć spodziewał się, że raczej nie chciałaby podobnej sytuacji, dość niekomfortowo zdawała się czuć nawet w Ruderze. Z jednej strony czuł, że da sobie radę, z drugiej wolałby mieć pewność.
- Cholera. - westchnął. - Chyba że zaadoptujemy sobie jakąś nową ruderę. Znacie jakieś opuszczone domy? - odezwał się pół żartem, a pół w sumie serio. Zaraz jednak poruszył różdżkę, by ponownie przywołać swojego patronusa.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Nieznośność ostatnich godzin, niespokojność myśli. Panika serca. Ono wyliczało w nierównomiernym rytmie wszystkie zakolorowane zbyt żywymi barwami wspomnienia. Ono sprawiało, że sen nie chciał nadejść, że skupienie powracało i umykało w chaotycznym tańcu. Tak mijały ostatnie godziny. Uspokajała się dopiero w tych rzadkich chwilach, kiedy odciągnięte zmysły miały zgasić wołanie nigdy niezakopanej miłości. Gdy Michael spał, gdy znajdował się te kilka pokoików dalej, kiedy przestawała czuć rozgaszczającą się chętnie woń aurora, kiedy odwracała oczy – wtedy łatwiejsze okazało się przełykanie powietrza i wychodzenie naprzeciw słońcu. Tylko że przyciągał, wciąż, tak mocno i głęboko. Tortura była słodka i pożądana, ale pozostawała wciąż torturą. Kłębek gościł jej największego oprawcę i zarazem najdroższą jej duszę. Kłębek nigdy nie wypuszczał przyjaciół, a psiaki zdołały już wetrzeć w niego swoje oddanie w kilku pieszczotach. Nie odstępowały go na krok, ale Cora czasem usiała umknąć, by się nie udusić w rosnących i rozkwitających emocjach – chwilę po kulminacji zaczynały gnić głodne i nigdy nienakarmione.
Nadejście gromady mogło okazać się największym wybawieniem. Gdy wokół domku trzaskało, kiedy zwierzęce łby podnosiły się zainteresowane, Tonks spał. Rany goiły się powoli, były ciężkie. Nie pozwoliłaby mu odejść bez odpoczynku. Tutaj dzieliło go wiele kilometrów od szalejącej zawieruchy, od krwawego ostrza i podłych łowców wilczych głów. Tutaj, w Kłębku, zwierzę i człowiek zawsze odnaleźć mogą schronienie.
Dywanik przesunął się po podłodze, kiedy Kłak poderwał się i pomknął przez uchylone drzwiczki na werandzie prosto do ogródka, aby tylko sprawdzić, co się tam dzieje. Zaszczekał. Cora uniosła głowę znad ledwo napoczętego tomiku, a później doleciały do niej przytłumione głosy. Dużo głosów. Kolejne szczeknięcie? Wstała z fotela i poprawiła zsuwający się z ramion koc. Przeszła ostrożnie kilka kroków, a później wyłapała w tłumie głosów znajomego słowika. Jaśniejącą w ciemnościach Stokrotkę, zwiastun nadziei, patronkę króliczych łap. Uchyliła drzwi i stopę ostrożnie postawiła na drewnianym podeście. Prawie natychmiast ujrzała białą główkę i siostrzane oko. Otworzyła szerzej drzwi i nagle okazało się, że z podwórkowego zakątka zerkało na nią mnóstwo par oczu. Zamrugała. Pies, ghul, Susanne i inne młode dusze. Bo zwykle to zwierzęta dostrzegała najpierw. Kłak zaszczekał znów, a potem podbiegł do ghula i obwąchał go ciekawsko. Cora musiała się upewnić. Więc jeszcze raz. Przetarła oczy. – Susanne? – zapytała cicho, trochę przestraszona. Nie wyglądali na przypadkowych wycieczkowiczów. Żaden z włochatych przyjaciół chyba nie był ranny. A oni? – Skąd wszyscy…? Co się stało? – Mocno nacisnęła na wysłużoną klamkę, a potem uchyliła drzwi szerzej. Komary chętnie pałętały się wokół domku nad rzeką. Może niespodziewana ekipa wolała znaleźć się jednak pod daszkiem. – Wejdźcie, proszę. Nic wam nie jest? Potrzebujecie pomocy? – zaczęła wyrzucać kolejne pytania, wypatrując niepokojących śladów. Pamiętała, że ledwie trzy dni temu pod domkiem grasował łowca wilkołaków. Może dalej między drzewami błyszczały srebrne strzały?
Psidwak stracił zainteresowanie ghulem i rzucił się na Susię, ale zapewne wciąż nie ochłonął po takim powiewie zapachów. Cora też nie.
Nadejście gromady mogło okazać się największym wybawieniem. Gdy wokół domku trzaskało, kiedy zwierzęce łby podnosiły się zainteresowane, Tonks spał. Rany goiły się powoli, były ciężkie. Nie pozwoliłaby mu odejść bez odpoczynku. Tutaj dzieliło go wiele kilometrów od szalejącej zawieruchy, od krwawego ostrza i podłych łowców wilczych głów. Tutaj, w Kłębku, zwierzę i człowiek zawsze odnaleźć mogą schronienie.
Dywanik przesunął się po podłodze, kiedy Kłak poderwał się i pomknął przez uchylone drzwiczki na werandzie prosto do ogródka, aby tylko sprawdzić, co się tam dzieje. Zaszczekał. Cora uniosła głowę znad ledwo napoczętego tomiku, a później doleciały do niej przytłumione głosy. Dużo głosów. Kolejne szczeknięcie? Wstała z fotela i poprawiła zsuwający się z ramion koc. Przeszła ostrożnie kilka kroków, a później wyłapała w tłumie głosów znajomego słowika. Jaśniejącą w ciemnościach Stokrotkę, zwiastun nadziei, patronkę króliczych łap. Uchyliła drzwi i stopę ostrożnie postawiła na drewnianym podeście. Prawie natychmiast ujrzała białą główkę i siostrzane oko. Otworzyła szerzej drzwi i nagle okazało się, że z podwórkowego zakątka zerkało na nią mnóstwo par oczu. Zamrugała. Pies, ghul, Susanne i inne młode dusze. Bo zwykle to zwierzęta dostrzegała najpierw. Kłak zaszczekał znów, a potem podbiegł do ghula i obwąchał go ciekawsko. Cora musiała się upewnić. Więc jeszcze raz. Przetarła oczy. – Susanne? – zapytała cicho, trochę przestraszona. Nie wyglądali na przypadkowych wycieczkowiczów. Żaden z włochatych przyjaciół chyba nie był ranny. A oni? – Skąd wszyscy…? Co się stało? – Mocno nacisnęła na wysłużoną klamkę, a potem uchyliła drzwi szerzej. Komary chętnie pałętały się wokół domku nad rzeką. Może niespodziewana ekipa wolała znaleźć się jednak pod daszkiem. – Wejdźcie, proszę. Nic wam nie jest? Potrzebujecie pomocy? – zaczęła wyrzucać kolejne pytania, wypatrując niepokojących śladów. Pamiętała, że ledwie trzy dni temu pod domkiem grasował łowca wilkołaków. Może dalej między drzewami błyszczały srebrne strzały?
Psidwak stracił zainteresowanie ghulem i rzucił się na Susię, ale zapewne wciąż nie ochłonął po takim powiewie zapachów. Cora też nie.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Na werandzie oddech lasu
Szybka odpowiedź