Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Biuro zarządcy portu w Cromer
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Biuro zarządcy portu
Budynek, w którym urzęduje zarządca portu, od razu rzuca się w oczy. Elewacja w kolorze pomarańczy oraz granatu ma przypominać, do kogo tak naprawdę należy port. Mimo kilku pięter petenci mają wstęp jedynie na pierwszy poziom, gdzie znajduje się proste biuro, jedynie z kilkoma dekoracjami w stylu marynistycznym. Na drugim piętrze znajduje się zabezpieczony zaklęciami pokój do bardziej prywatnych rozmów, przeznaczonych jedynie do uszu znajdujących się w nim czarodziejów. Archiwa wszelkich spraw znajdują się w piwnicy, również zabezpieczonej zaklęciami.
20 kwietnia 1957 roku
Port w Cromer wrzał.
W zasadzie nie było dnia, gdy port byłby przepełniony spokojem. Wpływające statki, kupce rozstawiający swoje towary na targu, marynarze spieszący to w jedną, to w drugą stronę oraz jego pracownicy, dokonujący kontroli. Tak, w porcie zawsze było co robić, a Haverlock Travers nie mógł narzekać na brak obowiązków.
Jednak gdy Ministerstwo Magii w końcu postanowiło podjąć działania, a Londyn spoczywał w płomieniach, port w Cromer zaczął przeżywać prawdziwe, wielkie oblężenie. Nic z resztą dziwnego, Londyn przestał być miejscem bezpiecznym dla kupców i to nie z powodu nowych restrykcji. Kupcy zdawali się obawiać konfliktu, przypominających szczury mugoli i mugolaków, próbujących odnaleźć drogę poza Londyn, również przez pokłady statków. Sami Traversi również starali się ograniczać wypływy do Londynu, zwłaszcza te, zawierające cenne towary. Statków posiadali wiele, część więc cumowała w rodzinnym porcie, część przebywała obecnie na morzu, a część znajdowała się w Cromer, pod bacznym okiem pracowników portu. Haverlock nie dziwił się więc, że i inni kupcy wybierali bezpieczniejsze od Londynu porty, nawet jeśli wyznawali antymugolskie poglądy, a czysta krew płynęła w ich żyłach.
Coraz więcej łajb zawijających do portu w Cromer było czymś, co lord Haverlock Travers odbierał za co najmniej pozytywne. Wiele zyskiwali, gdy port będący pod ich skrzydłami dobrze prosperował, nawet jeśli spokojnie mogliby zrezygnować z tego zajęcia, skupiając się na handlu morskim. Jak jednak mogli być panami tych ziem, bez sprawowania nad nimi, chociaż niewielkiej pieczy? Haverlock tego sobie nie wyobrażał.
W ostatnim czasie niemal całe dnie spędzał w porcie, nawet nie mając większej okazji, aby móc wypłynąć na, chociażby krótki rejs, z obawą zauważając, że jego złote, kapitańskie lata powoli przemijały. Nestor wraz z ojcem szukali dla niego odpowiedniej małżonki, a pracy w Cromer przybywało. Nawet jeśli to zajęcie nie należało do najgorszych i całe dnie mógł spędzać w otoczeniu zapachu morskiej bryzy, to nadal nie było to, co ukochał najbardziej. Na te rozmyślania rzadko jednak miał czas, zwykle wciągany w wir pracy. Dzisiejszy dzień, nie by wyjątkiem od tej reguły.
W porcie pojawił się jeszcze przed godziną siódmą, rozpoczynając dzień od pojawienia się w swoim biurze i filiżanki gorącej kawy, mającej postawić jeszcze zaspanego lorda na nogi. Już teraz jednak zaczął przeglądać leżące na jego biurku dokumenty oraz wnioski, złożone przez kupców oraz kapitanów statków. Rozliczenia, zgłoszenie cumowania w porcie, kolejne rozliczenia, wniosek o przyznanie stanowiska na targu, kolejne głoszenie cumowania w porcie oraz doniesienie na kupca, który ponoć sprzedawał pod ladą jakieś czarnomagiczne przedmioty. Zapowiadał się długi dzień pracy, nie był jednak w stanie określić, czy będzie to dzień, który zaliczy do ciekawych czy też tych, kompletnie nijakich.
Do godziny dziesiątej, Haverlock siedział w swoim biurze, skurpulatnie wypełniając wszelką, potrzebną dokumentację. Rozliczał przychody z opłat portowych, wypisywał stosowne pozwolenia na cumowania oraz handel w porcie, jak i całą masę innych, potrzebnych mu papierów w tym kilka mniej, bądź bardziej zawodowych listów. A gdy uznał, że wypisał już wszystko, co powinien, mężczyzna postanowił wyjść z biura by zająć się zgłoszonymi mu sprawami.
Lord wyszedł z biura, by wraz ze swoimi pracownikami rozpocząć intensywniejsze zajęcia. Wpierw, ich kroki skierowały się ku nowemu statkowi, jaki wpłynął w nocy do portu o jakże ciekawej nazwie "Rozpustna Jane" który przypłynął z wybrzeży Hiszpanii. Ach, Travers z przyjemnością wspominał hiszpańskie porty! To nie oznaczało jednak żadnej taryfy ulgowej dla kapitana bądź załogi Rozpustnej Jane. Na pokładzie, wraz ze swoimi ludźmi mężczyzna spędził dobre trzy, może i nawet cztery godziny. Nowe restrykcje, jakie wprowadziło Ministerstwo, dodawały mu pracy, jednocześnie jednak Haverlock w pełni popierał dokładniejsze kontrole, które sam, już od jakiegoś czasu, próbował wprowadzić w swoim porcie. Teraz sprawdzali dokładnie nie tylko ładunki, ale i stan załogi (której skład winien być taki sam podczas wpływania, jak i wypływania z portu) oraz wszelkie kajuty. I mimo iż mogło to być co najmniej upierdliwe dla handlarzy, tak lord Travers widział cel w tym wszystkim. Wszak łatwo było doprowadzić do chaosu, czyż nie? Najlepszym tego przykładem był obecny stan w Londynie. Ech, on z pewnością zrobiłby to lepiej! Daleko jednak było Haverlockowi do żywego, politycznego działania, gdyż zwykle od mówienia o wiele bardziej wolał działanie. Wszak każdy Travers był człowiekiem czynu, czyż nie? Po dokładniej kontroli lord Travers wydał odpowiednie pozwolenie wraz ze zbiorem zasad oraz przyznaniem odpowiedniego miejsca na portowym targu.
Po zejściu z pokładu Rozpustnej Jane ( Na Merlina, nazwa tej łajby była czymś genialnym. Do tego stopnia, że Haverlock pluł sobie w twarz, że sam o tym nie pomyślał) mężczyzna zerknął na rozpiskę. Pozostało mu sprawdzić doniesienie, dotyczące rzekomego, nielegalnego handlu, aby mógł wrócić do kolejnej części papierowej roboty, jaka zapewne zdążyła już uzbierać się na jego biurku. Psidwacza mać, chyba nadchodziła najwyższa pora, aby nabył samopiszące pióro. Z westchnieniem zwołał pracowników (wszak nie wypada, aby jakąkolwiek brudną robotę wykonywał pan i władca portu, lord Travers, nawet jeśli był czarodziejem czynu), by wysłać ich po kupca, który ponoć dopuszczał się handlu nielegalnymi przedmiotami. On sam powrócił do biura, nie widząc sensu w ganianiu za kimś, niewartym jego lordowskiej sytuacji. Gdyby była to inna sytuacja, zapewne urządziłby sobie małe polowanko na mężczyznę, choćby po to, aby móc poćwiczyć czarnomagiczne sztuki.
W oczekiwaniu na podejrzanego mężczyznę Haverlock powrócił do papierkowej roboty. Liczył, że dzisiejszego wieczoru będzie mógł rozerwać się podczas wyścigu na wspaniałych morskich koniach. Aby jednak to było możliwe, nie mógł ociągać się z ważniejszymi sprawami, związanymi z interesami jego rodu. Dopiero po pół godziny jego ludzie wprowadzili mężczyznę o hardym spojrzeniu, wyraźnie nieskorym do współpracy.
- Uciekał? - Zapytał jednego ze swoich pracowników, a gdy ten kiwnął głową, na ustach Traversa pojawił się lekki uśmiech. Każdy, kto ucieka przed pracownikami zarządcy portu, ma coś na sumieniu. Gdyby był niewinny, nie uciekałby, nie mając czego się obawiać.
- Panie... - Haverlock zerknął do notatki. - Smith. Dostaliśmy doniesienie, że handluje pan nielegalnymi, czarnomagicznymi przedmiotami. Czy jest to prawdą? - Intensywnie niebieskie spojrzenie spoczęło na twarzy mężczyzny.
Cisza.
Ani jedno słowo nie padło z ust handlarza, którego twarzy lord nie był w stanie sobie przypomnieć. A to oznaczało, że dobił do jego portu po raz pierwszy.
- Przeszukajcie dokładnie statek, a pan Smith do czasu potwierdzenia bądź zaprzeczenia oskarżeń posiedzi w naszym areszcie. - Zawyrokował w końcu, naprawdę nie chcąc tracić cennego czasu na kogoś, kto najwidoczniej musiał zrozumieć swoje położenie, aby zacząć współpracować. A wieczorny wyścig kusił do tego stopnia, że nie w głowie były teraz Traversowi długie przesłuchania. Nie mógł oddać go pracownikom Ministerstwa, jeśli nie posiadał dokładnego, jasnego dowodu na popełnione przestępstwo, nawet jeśli był pewien, że dowód będzie jedynie kwestią czasu. A areszt tymczasowy skutecznie potrafił zmiękczyć harde przypadki.
Reszta dnia minęła lordowi spokojnie, sprawiając, że dzisiejszy dzień można było zaliczyć do tych powszednich bardziej niż do ciekawych. Haverlock Travers zajął się wypełnianiem dokumentów. A tych nigdy nie brakowało — pozwolenia, rozliczenia, rachunki, pozwolenia oraz oficjalne pisma nie raz doprowadzały młodego lorda do bólu nadgarstków. Pod koniec dnia jego chłopcy wrócili z przeszukania podejrzanego statku, lord Tavers zmuszony był do wypełnienia kolejnego zestawu papierów, gdyż podejrzenia oraz donos okazały się prawdziwe. A to oznaczało dokładne opisanie przypadku; opisanie przedmiotów oraz wysłanie sowy do odpowiednich służb Ministerstwa wraz z prośbą o przysłanie specjalisty, który mógłby sprawdzić, czy na przedmiotach nie ciąży przypadkiem klątwa.
Ech, powinien pomyśleć o zatrudnieniu własnego specjalisty.
/zt.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
9 maja 1957 roku
Haverlock Travers w ostatnich miesiącach więcej czasu spędzał w biurze niż na pełnym morzu, co wiązało się z jego niezadowoleniem. Morze już dawno skradło jego serce i gdyby tylko od niego zależał ten fakt, pływałby po niespokojnych wodach już do końca swojego życia. Niestety, obowiązki wobec rodu sprawiały, że nie mógł sobie na to pozwolić. Potrzebny był tutaj - w porcie w Cromer, gdzie w ostatnich tygodniach zatrzymywało się coraz więcej statków; skąd mógł wracać do wieczór do Corbeic Castle i służyć pomocą, jeśli była ona potrzebna. Mimo wszelkich plusów tej sytuacji, mężczyzna nie mógł poradzić nic na to, że jego serce najzwyczajniej w świecie tęskniło do wysokich fal i lekkiego kołysania statku. Z tęsknotą intensywnie niebieskie spojrzenie kierowało się ku statkom opuszczającym port w Cromer, gdy przechadzał się po przystani dopełniając swoich obowiązków. Przeprowadzał kontrole, wydawał odpowiednie pozwolenia oraz, jeśli było to potrzebne, zabierał pozwolenia bądź wydawał kary, zapełniając cele aresztu tymczasowego. Jednocześnie odliczał czas, gdy będzie mógł w końcu spakować wysłużoną torbę i wypłynąć na pokładzie słodkiej Lucy Lou chociażby na kilka dni.
Od rana dobry humor zdawał się omijać ekscentrycznego lorda, skutkując kilkoma, paskudnymi zaklęciami, jakie powędrowały w kierunku nieposłusznych pracowników. Psidwacza mać, miał wrażenie, że wszystko winien robić sam, aby było to zrobione w należyty sposób. Tak, jakby porządki jakie w końcu postanowiło zrobić Ministerstwo Magii zabrało co poniektórym rozum. Haverlock siedział z nosem w papierach, sprawdzając czy te ciamajdy nie zanotowały kolejnego błędu, co jakiś czas mrucząc coś do siebie. Podirytowany faktem, że nie mógł zająć się w tym momencie czymś, co bardziej mu odpowiadało - działaniem. Ruchem, czynem… Czymś, co nie wiązałoby się z siedzeniem za biurkiem. Nagle jeden z pracowników przerwał mu pracę oznajmiając, że ktoś oczekuje spotkania z nim. Czyżby zapomniał o jakimś spotkaniu? Nie, to z pewnością nie możliwe. Mężczyzna wyciągnął terminarz, uważnie śledząc zapisane w nim nazwiska, stojące koło odpowiadających dniom numerach. Przy dzisiejszym numerze nie stało żadne nazwisko. Z początku nie był zadowolony z jakichkolwiek odwiedzin, zwłaszcza kogoś, kto mógł jedynie pogorszyć jego humor, lecz później…
Brew mężczyzny uniosła się w wyrazie czystego zainteresowania, gdy w gabinecie pojawiła się kobieca sylwetka. W dodatku należąca do kogoś, kogo miał okazję poznać. Delikatny uśmiech zagościł na twarzy lorda, takiego gościa mógł przyjmować nawet przy najgorszym dniu. Haverlock odłożył dokumenty, by uważnie przyjrzeć się buzi kobiety. Ach, była zjawiskowa! Jej niespotykana uroda przywodziła mu na myśl coś, doskonale znanego - długie, dalekie podróże oraz egzotyczne przygody, jakich miał okazję zaznać w dalekich krajach. Rzeczy, do których serce lorda niemal wyrywało się z jego piersi. Może to dla tego, nie patrzył na nią tak, jak na inne kobiety? Jako jedna z niewielu, nie przywodziła mu na myśl domowego zwierzątka.
- Zwykle nie przyjmuję nie umówionych wcześniej petentów. - Mruknął z wyraźnym rozbawieniem w jego głosie. Lecz ona nie była byle gościem - była kimś, z kim zwykli dobijać interesów odkąd rozpoczęła pracę w Fantasmagorii.
- Pięknie dziś wyglądasz, moja droga. - Szczery komplement, wypowiedziany wręcz przyjacielskim tonem opuścił jego usta. Niezależnie od ludzi, jacy mogli istnieć w ich życiach uważał, że komplementy nie są niczym złym, zwłaszcza gdy nie odbiegały od rzeczywistości. A ona, niemal zawsze gdy ją widywał, prezentowała się zjawiskowo. - No ale nie przyjechałaś tu aby słuchać komplementów, czyż nie? Czemu zawdzięczam tę wizytę? - Pytania opuściły jego usta, gdyż był pewien, że nie jest to pozbawiona celu, przyjacielska wizyta - wszak do takich, do tej pory między nimi nie dochodziło.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w stanie wypowiedzieć takie zdanie, ale naprawdę lubiła port. Coś, co przez lata kojarzyło się jej wyłącznie z brudem, pijackimi przyśpiewkami oraz plebsem - bo tak przedstawiano nadmorskie, miejskie tereny na kartach ksiąg, a innego świata przecież nie znała - okazało się w rzeczywistości przestrzenią wręcz buchającą niezwykłą magią, sprowadzaną z przeróżnych stron świata. W różnorodności twarzy, w zaśpiewie obcych akcentów i w harmidrze doków było coś intrygującego, co jednocześnie budziło w pedantycznej Deirdre niepokój, ale i zainteresowanie. Entropia ją irytowała, wolałaby więc, by marynarze defilowali przed nadbrzeże w równych rzędach, a żaden z kufrów, sprowadzanych z odległych zakątków globu, nie zaginął w akcji, lecz rzeczywistość niezbyt przejmowała się perfekcjonizmem orientalnej czarownicy, dość śmiało przekraczającej próg budynku administracyjnego. Imponujący, o ostrych barwach, troskliwie zabezpieczony zaklęciami oraz portowymi strażnikami robił wrażenie już od progu, lecz nie na Mericourt. Ta była daleka od zachwytu, bo spodziewała się odbioru zamówionych w Gujanie Francuskiej materiałów niezbędnych do wiosennych spektakli, a te nie pojawiły się w la Fantasmagorii. Kurierzy nie potrafili wyjaśnić, co stało się z towarem i ze statkiem, niepewnie odsyłając ją od jednego kapitana do drugiego, a ci rozkładali ręce, kierując ją finalnie do najwyższej instancji.
O uroczym, zawadiackim uśmiechu i dość szowinistycznej aurze, odejmującej postawnemu szlachcicowi lat. Deirdre nie odwzajemniła przyjaznego gestu, przystanęła kilka kroków za progiem, czekając, aż drzwi prowadzące do prywatnego gabinetu zarządcy portu zamkną się z cichym trzaskiem. W milczeniu przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu - instynkt zawsze podpowiadał zorientowanie się w sytuacji - po czym nieśpiesznym krokiem przeszła do biurka i usiadła na wygodnym fotelu po drugiej stronie dębowego mebla, niby od niechcenia poprawiając rękawy wysoko zabudowanej sukni w odcieniu burgundowej czerwieni, tak ciemnej, że prawie czarnej. Nie była dziś ubrana reprezentacyjnie, spektakle odbywały się wieczorami i w weekendy, na twarzy Mericourt nie sposób było więc odnaleźć mocnego makijażu a długie włosy spływały luźno po ramionach. Mimo to żałowała, że nie podkreśliła oka czarną pomadą, bynajmniej z chęci przypodobania się Traversowi: makijaż dodawał jej animuszu i sił, by zetrzeć się z kimś należącym do przeszłości. - Zwykle nie jestem zmuszona do ingerencji na samej górze i składania zażaleń na działalność portu - odparowała tonem powolnym, słodkim i tak zmysłowym, że można by przegapić lodowatą treść wypowiedzi. - Lord Travers, przenikliwy jak zwykle - kontynuowała już z większą powagą i obojętnością, typową dla Deirdre i zupełnie obcą dla Miu, którą Haverlock miał przyjemność poznać Wenus. Miał rację, nie przyszła tu słuchać zachwytów dotyczących swej prezencji, choć z niezadowoleniem obserwowała, że w pewien sposób potrzebowała takiego potwierdzenia. Zbyt dużo się ostatnio zmieniło, za bardzo tęskniła za jedynym mężczyzną, który dotrzymywał jej kroku na ścieżce niemoralności, by czuć się całkowicie pewna siebie. Udawała to jednak nienagannie, nieśpiesznie sięgając za szeroki pas sukni, by wyjąć stamtąd czarodziejskie papierosy. - Zaginął transport dla Fantasmagorii - zaczęła konkretnie, pstrykając palcami, by odpalić końcówkę, a po sekundzie gabinet Traversa wypełnił zapach dymu i opium. - Dziesięć skrzyń z bardzo cennym ładunkiem. Miał przypłynąć na statku Wschodni Grzmot z magicznego portu w Reginie, w Gujanie Francuskiej - prezentowała powód tego najścia spokojnie, rzeczowo, zaciągając się powoli papierosem. Po ciąży smakowały inaczej; miała wrażenie, że zmieniło się nie tylko jej ciało, ale także i zmysły, nagle wrażliwe na znane już bodźce. - Spodziewaliśmy się naszej własności przed tygodniem. Portowi kurierzy nic nie wiedzą, reszta także. A czas goni, każdy dzień to zwłoka dla naszych twórców, którzy do pracy potrzebują niezbędnych materiałów z wspomnianego transportu - zakończyła przedstawienie przykrej sytuacji, powoli podnosząc wzrok na śmiałego Traversa. Rzadko kiedy miała wrażenie, że ktoś pasuje[/] do swego miejsca pracy, ale w przypadku Haverlocka nie wyobrażała sobie innego człowieka na tym stanowisku. Przynajmniej na razie ich współpraca układała się więcej niż dobrze, liczyła więc, że szybko uporają się z zagadką zaginionego ładunku. Miała też nadzieję, że jest to wynik [i]burdelu w portowej księgowości a nie zatopienia statku gdzieś na magicznych wodach międzynarodowych.
O uroczym, zawadiackim uśmiechu i dość szowinistycznej aurze, odejmującej postawnemu szlachcicowi lat. Deirdre nie odwzajemniła przyjaznego gestu, przystanęła kilka kroków za progiem, czekając, aż drzwi prowadzące do prywatnego gabinetu zarządcy portu zamkną się z cichym trzaskiem. W milczeniu przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu - instynkt zawsze podpowiadał zorientowanie się w sytuacji - po czym nieśpiesznym krokiem przeszła do biurka i usiadła na wygodnym fotelu po drugiej stronie dębowego mebla, niby od niechcenia poprawiając rękawy wysoko zabudowanej sukni w odcieniu burgundowej czerwieni, tak ciemnej, że prawie czarnej. Nie była dziś ubrana reprezentacyjnie, spektakle odbywały się wieczorami i w weekendy, na twarzy Mericourt nie sposób było więc odnaleźć mocnego makijażu a długie włosy spływały luźno po ramionach. Mimo to żałowała, że nie podkreśliła oka czarną pomadą, bynajmniej z chęci przypodobania się Traversowi: makijaż dodawał jej animuszu i sił, by zetrzeć się z kimś należącym do przeszłości. - Zwykle nie jestem zmuszona do ingerencji na samej górze i składania zażaleń na działalność portu - odparowała tonem powolnym, słodkim i tak zmysłowym, że można by przegapić lodowatą treść wypowiedzi. - Lord Travers, przenikliwy jak zwykle - kontynuowała już z większą powagą i obojętnością, typową dla Deirdre i zupełnie obcą dla Miu, którą Haverlock miał przyjemność poznać Wenus. Miał rację, nie przyszła tu słuchać zachwytów dotyczących swej prezencji, choć z niezadowoleniem obserwowała, że w pewien sposób potrzebowała takiego potwierdzenia. Zbyt dużo się ostatnio zmieniło, za bardzo tęskniła za jedynym mężczyzną, który dotrzymywał jej kroku na ścieżce niemoralności, by czuć się całkowicie pewna siebie. Udawała to jednak nienagannie, nieśpiesznie sięgając za szeroki pas sukni, by wyjąć stamtąd czarodziejskie papierosy. - Zaginął transport dla Fantasmagorii - zaczęła konkretnie, pstrykając palcami, by odpalić końcówkę, a po sekundzie gabinet Traversa wypełnił zapach dymu i opium. - Dziesięć skrzyń z bardzo cennym ładunkiem. Miał przypłynąć na statku Wschodni Grzmot z magicznego portu w Reginie, w Gujanie Francuskiej - prezentowała powód tego najścia spokojnie, rzeczowo, zaciągając się powoli papierosem. Po ciąży smakowały inaczej; miała wrażenie, że zmieniło się nie tylko jej ciało, ale także i zmysły, nagle wrażliwe na znane już bodźce. - Spodziewaliśmy się naszej własności przed tygodniem. Portowi kurierzy nic nie wiedzą, reszta także. A czas goni, każdy dzień to zwłoka dla naszych twórców, którzy do pracy potrzebują niezbędnych materiałów z wspomnianego transportu - zakończyła przedstawienie przykrej sytuacji, powoli podnosząc wzrok na śmiałego Traversa. Rzadko kiedy miała wrażenie, że ktoś pasuje[/] do swego miejsca pracy, ale w przypadku Haverlocka nie wyobrażała sobie innego człowieka na tym stanowisku. Przynajmniej na razie ich współpraca układała się więcej niż dobrze, liczyła więc, że szybko uporają się z zagadką zaginionego ładunku. Miała też nadzieję, że jest to wynik [i]burdelu w portowej księgowości a nie zatopienia statku gdzieś na magicznych wodach międzynarodowych.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Konkrety w interesach zdawały się być jedną z jego ulubionych rzeczy. Co prawda w prywatnych rozmowach miewał skłonności do rozwlekaniach się ze słowami, zwłaszcza gdy rozmowa schodziła na temat jego podróży, gdy przychodziło jednak do spraw zawodowych, cenił sobie zwięzłe, konkretne odpowiedzi. Nie spodziewał się odwiedzin egzotycznej pewności
Brew mężczyzny uniosła się, gdy kobieta wypowiedziała pierwsze słowa. Zażalenie? Na działalność portu? Nie przypominał sobie, aby Fantasmagoria składała u nich bezpośrednie zamówienie. Może chodziło o jakiś inny statek, nie będący częścią Traversowego imperium morskiego? Nie był w stanie sobie przypomnieć, przy tych wszystkich statkach, jakie stacjonowały w jego porcie.
Czekał.
Spokojnie, uważnie obserwując ruchy kobiety samemu wyciągając z kieszeni paczkę magicznych papierosów, aby wyjąć jeden z paczki, potrzeć końcówkę palcami i wsunąć go do ust. Chwilę później kłąb dymu opuścił jego usta. Problem faktycznie zdawał się być ważny, nawet jeśli Haverlock Travers nie był wielkim fanem wygórowanych, salonowych rozrywek. Nikt nie chciał, aby w jego interesie były przestoje, a ekscentryczny lord nie chciał, by którykolwiek z klientów odczuwał dyskomfort związany z pracą portu bądź interesami, jakie prowadziła jego rodzina.
- Hm… - Mruknął, opierając się wygodniej w swoim fotelu by zaciągnąć się drapiącym w gardło dymem. Wyszukiwał w swoim umyśle informacji, które mogłyby przydać mu się w obecnej sytuacji. - Z tego co mi wiadomo, w ostatnim czasie nie było sztormów na szlaku. - Rzucił słowami, mającymi na celu podnieść odrobinę kobietę na duchu. Brak sztormu zmniejszał możliwość zatonięcia statku, a jeśli ten nie zatonął i faktycznie dobił do portu w Cromer, Haverlock z pewnością posiadał to w swoich dokumentach.
Wstał od biurka, aby podejść do sporawego regału. Skoro dostawa była zaplanowana na zeszły tydzień, statek nie mógł zawinąć do portu wcześniej, niż jakieś półtora tygodnia. A to oznaczało, że jego dokumenty winny znajdować się nadal w jego biurze, a nie w obszernym, zabezpieczonym zaklęciami archiwum. Intensywnie niebieskie tęczówki sunęły po grzbietach ksiąg, poszukując tej, w której mogły znajdować się informacje.
- Co znajdowało się w tych skrzyniach? - Spytał, uznając tą wiadomość za istotną. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zwykle na statkach przewoziło się co najmniej dziesięć razy tyle skrzyń, wszystkie musiały być zgłoszone podczas cumowania, zwłaszcza jeśli towar miał iść dalej. Znając zawartość z pewnością będzie mu łatwiej odnaleźć skrzynie, przeznaczone dla Fantasmagorii. Mężczyzna wrócił na swoje miejsce z księgą, gasząc papierosa w szklanej, zdobnej popielnicy jaka stała na blacie dębowego biurka. Bardzo solidnego z resztą. Uważnie wertował odpowiednie strony, poszukując statku o którym wspominała kobieta. Nie zadawał w tym czasie pytań, chcąc w pełni skupić się na zapisanych słowach, dopiero po kilku minutach unosząc spojrzenie znad jeszcze nie poblakłych stronic.
- Wschodni Grzmot zawinął do Cromer jedenaście dni temu, nie zgłaszał jednak żadnej przesyłki dla Fantasmagorii. Jesteś pewna, moja droga, że to na pewno ten statek? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew. Nie zdziwiłby się, gdyby dziewczę zwyczajnie pomyliło nazwę. On sam statków z członem wschodni znał chyba z dwadzieścia, to samo przy członie grzmot, przez co musiał się upewnić. A jeśli to faktycznie był ten statek, skrzynie z pewnością będą gdzieś w Cromer.
Brew mężczyzny uniosła się, gdy kobieta wypowiedziała pierwsze słowa. Zażalenie? Na działalność portu? Nie przypominał sobie, aby Fantasmagoria składała u nich bezpośrednie zamówienie. Może chodziło o jakiś inny statek, nie będący częścią Traversowego imperium morskiego? Nie był w stanie sobie przypomnieć, przy tych wszystkich statkach, jakie stacjonowały w jego porcie.
Czekał.
Spokojnie, uważnie obserwując ruchy kobiety samemu wyciągając z kieszeni paczkę magicznych papierosów, aby wyjąć jeden z paczki, potrzeć końcówkę palcami i wsunąć go do ust. Chwilę później kłąb dymu opuścił jego usta. Problem faktycznie zdawał się być ważny, nawet jeśli Haverlock Travers nie był wielkim fanem wygórowanych, salonowych rozrywek. Nikt nie chciał, aby w jego interesie były przestoje, a ekscentryczny lord nie chciał, by którykolwiek z klientów odczuwał dyskomfort związany z pracą portu bądź interesami, jakie prowadziła jego rodzina.
- Hm… - Mruknął, opierając się wygodniej w swoim fotelu by zaciągnąć się drapiącym w gardło dymem. Wyszukiwał w swoim umyśle informacji, które mogłyby przydać mu się w obecnej sytuacji. - Z tego co mi wiadomo, w ostatnim czasie nie było sztormów na szlaku. - Rzucił słowami, mającymi na celu podnieść odrobinę kobietę na duchu. Brak sztormu zmniejszał możliwość zatonięcia statku, a jeśli ten nie zatonął i faktycznie dobił do portu w Cromer, Haverlock z pewnością posiadał to w swoich dokumentach.
Wstał od biurka, aby podejść do sporawego regału. Skoro dostawa była zaplanowana na zeszły tydzień, statek nie mógł zawinąć do portu wcześniej, niż jakieś półtora tygodnia. A to oznaczało, że jego dokumenty winny znajdować się nadal w jego biurze, a nie w obszernym, zabezpieczonym zaklęciami archiwum. Intensywnie niebieskie tęczówki sunęły po grzbietach ksiąg, poszukując tej, w której mogły znajdować się informacje.
- Co znajdowało się w tych skrzyniach? - Spytał, uznając tą wiadomość za istotną. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zwykle na statkach przewoziło się co najmniej dziesięć razy tyle skrzyń, wszystkie musiały być zgłoszone podczas cumowania, zwłaszcza jeśli towar miał iść dalej. Znając zawartość z pewnością będzie mu łatwiej odnaleźć skrzynie, przeznaczone dla Fantasmagorii. Mężczyzna wrócił na swoje miejsce z księgą, gasząc papierosa w szklanej, zdobnej popielnicy jaka stała na blacie dębowego biurka. Bardzo solidnego z resztą. Uważnie wertował odpowiednie strony, poszukując statku o którym wspominała kobieta. Nie zadawał w tym czasie pytań, chcąc w pełni skupić się na zapisanych słowach, dopiero po kilku minutach unosząc spojrzenie znad jeszcze nie poblakłych stronic.
- Wschodni Grzmot zawinął do Cromer jedenaście dni temu, nie zgłaszał jednak żadnej przesyłki dla Fantasmagorii. Jesteś pewna, moja droga, że to na pewno ten statek? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew. Nie zdziwiłby się, gdyby dziewczę zwyczajnie pomyliło nazwę. On sam statków z członem wschodni znał chyba z dwadzieścia, to samo przy członie grzmot, przez co musiał się upewnić. A jeśli to faktycznie był ten statek, skrzynie z pewnością będą gdzieś w Cromer.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bliźniacze odwzajemnienie gestu zapalenia papierosa pozwalało wysnuć dający nadzieję wniosek - dogadają się. Deirdre naprawdę na to liczyła, nie zjawiła się przecież w biurze zarządcy portu ani po prośbie ani groźbie, choć jeśli zostałaby zmuszona, bez wątpienia wybrałaby tę drugą opcję. Na razie jednak oczekiwała polubownego rozwiązania sprawy oraz współpracy na najwyższym poziomie. O Haverlocku krążyło wiele opinii, część przedstawiała go jako oszalałego pirata, część jako wykwintnego mówcę, doskonale opisującego detale dalekich podróży - Mericourt znała przeróżne recenzje lorda Traversa ze źródeł bynajmniej arystokratycznych. Dawne współpracowniczki z Wenus zachowywały dyskrecję, lecz nie wobec siebie nawzajem, dlatego też Miu miała o lordzie mórz dość dobre zdanie. - Nie znam się na sile oceanów, sir, zdaję się więc na ciebie i zebrane przez ciebie informacje - skwitowała uprzejmie pierwszą wypowiedź, spod półprzymkniętych powiek obserwując powstającego z fotela mężczyznę. Postawnego, dobrze zbudowanego; bez wątpienia mógł się podobać, zwłaszcza, gdy łączył arystokratyczną elegancję z pewną dozą niepokojącego, łobuzerskiego uroku rodem z portowych zaułków. - Głównie drogie, francuskie materiały, niezbędne do wykonania kostiumów. Część przeszytych złotymi nićmi. Oprócz tego cenne instrumenty dla podwodnej orkiestry oraz kilkadziesiąt eliksirów dla magicznych pirotechników. Ładunek wrażliwy na ewentualne uszkodzenia - wyliczyła szczerze, pomijając milczeniem inne, mniej interesujące (legalne?) elementy transportu. Każdy z przedmiotów był istotnym punktem w planie przygotowania wiosennych przedstawień, z których miała zasłynąć La Fantasmagoria, Deirdre czuła więc lekkie poddenerwowanie. Każdy dzień zwłoki narażał balet na straty, nie tylko finansowe, z tymi poradziliby sobie bez problemu - to te wizerunkowe mogły bezpowrotnie zniszczyć doskonałą reputację magicznego baletu.
Na wieść o tym, że statek zawinął do portu prawie dwa tygodnie temu, Deirdre zmarszczyła brwi i wyprostowała się na krześle, strzepując koniec papierosa do eleganckiej popielniczki, stojącej na biurku. - Tak, jestem pewna - odparła od razu, mrużąc oczy, co nadało jej jeszcze wyraźniej wygląd przyczajonego kota, gotowego do wystawienia pazurów. - Sugerujesz, że nie potrafiłabym zapamiętać dwuczłonowej nazwy? - spytała powoli, akcentując wyraźnie głoski, dając Haverlockowi szansę na poprawę - i przy okazji przestrzegając go. Robiła to z troski, pełna wyrozumiałości: wielu napotkanych przez madame Mericourt dawnych klientów Miu nie potrafiło zrozumieć zmiany, która w niej zaszła. Szczęśliwie Travers nie serwował dwuznacznych żartów ani nie zamykał drzwi gabinetu, by mogli w kameralnych warunkach pobyć tylko we dwoje, ale mimo to wolała podkreślić ich oficjalne stosunki. - Nie dostałam od nich żadnej informacji, kurierzy także wrócili z niczym - powtórzyła, nieśpiesznie zakładając nogę na nogę, tak, że rozcięcie zgrzebnej, cnotliwej sukni obnażyło smukłą łydkę o skórze w odcieniu kości słoniowej. Przypadek czy nie, nie zaszkodziło podkreślić swoje niezmienione upływem czasu atuty. - Wiesz coś o kapitanie tego statku? Albo o nielegalnych interesach, które dzieją się tutaj, w twoim porcie? - zagadnęła, próbując odnaleźć powód, dla którego zamówiony transport zaginął w podejrzanych okolicznościach. A może przesadzała, może to tylko błędy w dokumentacji? Ktoś źle odczytał nazwę lub datę, ktoś przelewitował skrzynię do złego doku, ktoś popełnił drobny błąd? Mimo to wolała przygotować się na najgorsze, w typowym dla siebie przebłysku parszywego realizmu. - Ten ładunek kosztował naprawdę sporo. Ktoś mógłby się na niego połasić, sprzedając go z zyskiem dla siebie - podsunęła, spoglądając wyczekująco na Traversa. To on był tu panem na włościach - i to on mógł sprawić, że szybko otrzyma ładunek (lub rekompensatę) albo będzie musiała załatwić sprawę na własną rękę, brudząc suknię krwią - i to bez gwarancji sukcesu.
Na wieść o tym, że statek zawinął do portu prawie dwa tygodnie temu, Deirdre zmarszczyła brwi i wyprostowała się na krześle, strzepując koniec papierosa do eleganckiej popielniczki, stojącej na biurku. - Tak, jestem pewna - odparła od razu, mrużąc oczy, co nadało jej jeszcze wyraźniej wygląd przyczajonego kota, gotowego do wystawienia pazurów. - Sugerujesz, że nie potrafiłabym zapamiętać dwuczłonowej nazwy? - spytała powoli, akcentując wyraźnie głoski, dając Haverlockowi szansę na poprawę - i przy okazji przestrzegając go. Robiła to z troski, pełna wyrozumiałości: wielu napotkanych przez madame Mericourt dawnych klientów Miu nie potrafiło zrozumieć zmiany, która w niej zaszła. Szczęśliwie Travers nie serwował dwuznacznych żartów ani nie zamykał drzwi gabinetu, by mogli w kameralnych warunkach pobyć tylko we dwoje, ale mimo to wolała podkreślić ich oficjalne stosunki. - Nie dostałam od nich żadnej informacji, kurierzy także wrócili z niczym - powtórzyła, nieśpiesznie zakładając nogę na nogę, tak, że rozcięcie zgrzebnej, cnotliwej sukni obnażyło smukłą łydkę o skórze w odcieniu kości słoniowej. Przypadek czy nie, nie zaszkodziło podkreślić swoje niezmienione upływem czasu atuty. - Wiesz coś o kapitanie tego statku? Albo o nielegalnych interesach, które dzieją się tutaj, w twoim porcie? - zagadnęła, próbując odnaleźć powód, dla którego zamówiony transport zaginął w podejrzanych okolicznościach. A może przesadzała, może to tylko błędy w dokumentacji? Ktoś źle odczytał nazwę lub datę, ktoś przelewitował skrzynię do złego doku, ktoś popełnił drobny błąd? Mimo to wolała przygotować się na najgorsze, w typowym dla siebie przebłysku parszywego realizmu. - Ten ładunek kosztował naprawdę sporo. Ktoś mógłby się na niego połasić, sprzedając go z zyskiem dla siebie - podsunęła, spoglądając wyczekująco na Traversa. To on był tu panem na włościach - i to on mógł sprawić, że szybko otrzyma ładunek (lub rekompensatę) albo będzie musiała załatwić sprawę na własną rękę, brudząc suknię krwią - i to bez gwarancji sukcesu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Mężczyzna kiwnął jedynie głową, dając kobiecie znać, że przyswoił jej słowa. Przejął się sprawą zaginionego transportu niemal równie mocno, co siedząca przed nim dama. Bo w to, że Deirdre byłą damą z pewnością nie wątpił. Niezależnie od miejsca, w jakim przyszło mu spotkać ją pierwszy raz, nie przypominała mu głupiej dziwki, zwłaszcza, że to w Fantasmagorii miał okazję trochę lepiej ją poznać.
A gdy panna Mericout wyliczyła wszystkie towary, jakie znajdowały się na statku sięgnął po kawałek pergaminu oraz pióra, by dokładnie zanotować wszystkie dobra, jakie zostały zamówione do Fantasmagorii. Wszak łatwiejsze były poszukiwania, gdy dokładnie wiedziało się, czego się poszukuje. A przynajmniej takie nadzieje żywił lord Travers. Któremu nie wsmak były jakiekolwiek problemy klientów, zwłaszcza takich, jak piękna panna Mericout.
- Nie wątpię w Twą inteligencję ani nic nie sugeruję, moja droga. - Odpowiedział, przenosząc intensywnie niebieskie tęczówki wprost na buzię kobiety, by przez chwilę zwyczajnie się jej przyglądać. Jego słowa, z pewnością nie były atakiem wymierzonym w jej kierunku. Może i był ekscentrykiem, może i znalazłoby się o wiele więcej mało schlebiających określeń, jakimi można byłoby go określić, z pewnością nie był jednak głupi - w jego interesie nie było obrażanie klientów którzy korzystali z usług jego portu bądź rodzinnych interesów. Zadał pytanie chcąc upewnić się, że statek o którym mowa, to na pewno ten statek. Jemu samemu zdarzyło się kilka razy pomylić podobnie brzmiące nazwy statków.
- Sugerujesz mi niekompetencję? - Odpowiedział podobną formułą, jaką i ona skierowała w jego kierunku kilka chwil wcześniej. Oczywistym był fakt, że musiał wiedzieć co dzieje się w jego porcie, w ostatnim jednak czasie do portu wpływało wiele statków co sprawiało, że lord Travers nie ufał swojej pamięci. Uważnie przyglądał się dokumentom poświęconym danemu statkowi w poszukiwaniu wskazówek, które mogły by naprowadzić go na odpowiednie rozwiązanie.
- Nie znam zbyt dobrze tego kapitana, ledwie drugi czy trzeci raz cumuje u nas. - Mruknął do kobiety znad swoich papierów. Nie miał czasu, by z wszystkimi kapitanami utrzymywać dobre stosunki. Od czegoś z resztą miał swoich pracowników.
- Moi pracownicy doskonale wiedzą, co grozi za przywłaszczanie ładunku. Zaraz wszystko znajdę… - Ciepły uśmiech powędrował w kierunku kobiety. Miał nadzieję, że ta nie będzie go poganiać, pozwalając się skupić na tym, co zostało zapisane na kartach pergaminu. Uważnie śledził spojrzeniem zapisane litery, by w końcu oprzeć się wygodniej o oparcie swojego fotelu.
- Kapitan Wschodniego Grzmotu dotarł dzisiaj do Ministerstwa Magii. Jest mugolakiem, a na jego pokładzie znaleziono wydania Prokoka Codziennego. Jak zapewne się domyślasz, ma ponieść tego konsekwencje. - Oznajmił, zadowolony ze swojego odkrycia. Ostrożnie strzepnął przydługi popiół na swoim papierosie by unieść go do ust oraz zaciągnąć się dymem. Otwarta wojna sprawiała, że brudne cele tymczasowego aresztu w Cromer zapełniały się coraz częściej. Ród Haverlocka i ona sam mocno popierali politykę, prowadzoną przez Ministra Malfoya, nic więc też dziwnego, że w jego porcie takie odkrycia nie przechodziły płazem.
- Jego statek nadal znajduje się w porcie, został zapieczętowany przeciwko niechcianym gościom. Jeśli więc nie zgubił Twojego ładunku gdzieś po drodze, powinien znajdować się w Cromer. - I Haverlock naprawdę miał wielką nadzieję, że tak właśnie było. Nie chciał, aby Fantasmagoria odczuwała jakieś problemy z powodu tej… niedogodności.
A gdy panna Mericout wyliczyła wszystkie towary, jakie znajdowały się na statku sięgnął po kawałek pergaminu oraz pióra, by dokładnie zanotować wszystkie dobra, jakie zostały zamówione do Fantasmagorii. Wszak łatwiejsze były poszukiwania, gdy dokładnie wiedziało się, czego się poszukuje. A przynajmniej takie nadzieje żywił lord Travers. Któremu nie wsmak były jakiekolwiek problemy klientów, zwłaszcza takich, jak piękna panna Mericout.
- Nie wątpię w Twą inteligencję ani nic nie sugeruję, moja droga. - Odpowiedział, przenosząc intensywnie niebieskie tęczówki wprost na buzię kobiety, by przez chwilę zwyczajnie się jej przyglądać. Jego słowa, z pewnością nie były atakiem wymierzonym w jej kierunku. Może i był ekscentrykiem, może i znalazłoby się o wiele więcej mało schlebiających określeń, jakimi można byłoby go określić, z pewnością nie był jednak głupi - w jego interesie nie było obrażanie klientów którzy korzystali z usług jego portu bądź rodzinnych interesów. Zadał pytanie chcąc upewnić się, że statek o którym mowa, to na pewno ten statek. Jemu samemu zdarzyło się kilka razy pomylić podobnie brzmiące nazwy statków.
- Sugerujesz mi niekompetencję? - Odpowiedział podobną formułą, jaką i ona skierowała w jego kierunku kilka chwil wcześniej. Oczywistym był fakt, że musiał wiedzieć co dzieje się w jego porcie, w ostatnim jednak czasie do portu wpływało wiele statków co sprawiało, że lord Travers nie ufał swojej pamięci. Uważnie przyglądał się dokumentom poświęconym danemu statkowi w poszukiwaniu wskazówek, które mogły by naprowadzić go na odpowiednie rozwiązanie.
- Nie znam zbyt dobrze tego kapitana, ledwie drugi czy trzeci raz cumuje u nas. - Mruknął do kobiety znad swoich papierów. Nie miał czasu, by z wszystkimi kapitanami utrzymywać dobre stosunki. Od czegoś z resztą miał swoich pracowników.
- Moi pracownicy doskonale wiedzą, co grozi za przywłaszczanie ładunku. Zaraz wszystko znajdę… - Ciepły uśmiech powędrował w kierunku kobiety. Miał nadzieję, że ta nie będzie go poganiać, pozwalając się skupić na tym, co zostało zapisane na kartach pergaminu. Uważnie śledził spojrzeniem zapisane litery, by w końcu oprzeć się wygodniej o oparcie swojego fotelu.
- Kapitan Wschodniego Grzmotu dotarł dzisiaj do Ministerstwa Magii. Jest mugolakiem, a na jego pokładzie znaleziono wydania Prokoka Codziennego. Jak zapewne się domyślasz, ma ponieść tego konsekwencje. - Oznajmił, zadowolony ze swojego odkrycia. Ostrożnie strzepnął przydługi popiół na swoim papierosie by unieść go do ust oraz zaciągnąć się dymem. Otwarta wojna sprawiała, że brudne cele tymczasowego aresztu w Cromer zapełniały się coraz częściej. Ród Haverlocka i ona sam mocno popierali politykę, prowadzoną przez Ministra Malfoya, nic więc też dziwnego, że w jego porcie takie odkrycia nie przechodziły płazem.
- Jego statek nadal znajduje się w porcie, został zapieczętowany przeciwko niechcianym gościom. Jeśli więc nie zgubił Twojego ładunku gdzieś po drodze, powinien znajdować się w Cromer. - I Haverlock naprawdę miał wielką nadzieję, że tak właśnie było. Nie chciał, aby Fantasmagoria odczuwała jakieś problemy z powodu tej… niedogodności.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nawet nie mrugnęła, ani pod niewerbalnym naciskiem intensywnego, jasnego spojrzenia ani pod ciężarem dość delikatnych retorycznych przesunięć na szachownicy szacunku. Nic wielkiego, ot, zwykła pogawędka pomiędzy dwojgiem czarodziejów posiadających władzę, z tym, że tylko jedna osoba w tym pomieszczeniu zyskała ją całkiem niedawno. Podświadomie Deirdre okazywała wyższość stosunkowo często, oczywiście, gdy było to potrzebne - a załatwienie ważnej sprawy la Fantasmagorii zdecydowanie do takich okoliczności należało. Dochodziły do tego kwestie prywatne, chęć sprawienia, by Travers zapomniał, że kiedykolwiek widział siedzącą przed nim kobietę w półnegliżu. Czy patrzył na nią przez ten pryzmat? Nie mogła być tego pewna, dlatego prezentowała doskonałą pozę profesjonalnej przedsiębiorczyni. Zawiadującej czymś, co nie należało do niej, ba, co powstało, by chwalić imię miłości nestora Rosiera. O takich detalach jednak nie wiedział praktycznie nic, dlatego jedyne, z czym musiała walczyć, to echa niemoralnych wspomnień, mogących zaburzać poważne zajęcie się problematyczną kwestią.
Na szczęście tak się nie stało a Haverlock podchodził do tej kwestii z pełnym skupieniem, czym bez wątpienia zaplusował w czujnych, kocich oczach Deirdre. Zaciągnęła się papierosem do końca, głęboko, a potem wcisnęła zabarwiony krwawą szminką filtr w elegancką popielnicę. - Bynajmniej. Sugeruję, że w obecnych czasach nie można ufać nikomu, nawet wieloletnim podwładnym. Zdrajcy są wśród nas - odparła na pytanie po długiej chwili milczenia. Jak nikt wiedziała o bolesności ciosów zadanych prosto w plecy i nie życzyła Traversowi podobnych doświadczeń. - Wierzę jednak, że trzymasz swoich współpracowników twardą ręką i że uda nam się odnaleźć przyczynę tego pechowego wypadku - uśmiechnęła się w końcu wystudiowanie, nie dodając nostalgicznego porównania. Tak, jak przytrzymywałeś w Wenus piękną Felice o złotych puklach i oczach w odcieniu morza. Zostawiła podobny komentarz dla siebie, w ciszy obserwując poczynania Haverlocka. Metodyczne, rzeczowe; zaimponowała jej dokładna dokumentacja, stosy pergaminów, ciężkie pieczęci: naprawdę sprawiał wrażenie kogoś, kto doskonale zarządza zdobytymi informacjami i pieczołowicie dba o pielęgnowanie archiwów. Nie spodziewała się czegoś takiego po Traversie, przypominając sobie Salazara, który był pijackim szaleńcem, rozbijającym się po siedmiu morzach; gdyby to jemu przyszło załatwianie podobnych kwestii, równie dobrze mogłaby w ogóle się tu nie pojawiać. Los postanowił jednak Deirdre dopisać - nie tylko kierując odpowiednio ciężką pracą Haverlocka, ale i jego znajomościami. I wieściami, które zbierał w porcie. Uniosła nieco brew, hamując zaskoczenie, woląc bardziej emanować zadowoleniem, że tak szybko udało się mężczyźnie odnaleźć pilne informacje.
- Oby spotkała go surowa kara. Rozprowadzanie tego kłamliwego szmatławca to jedno, ale narażanie na szwank magicznego baletu nestora Rosierów to już przestępstwo wyższej wagi - powiedziała beznamiętnie, nieco megalomańsko, ale bez dumy drżącej w głosie wcale nie brzmiało to nieprzyjemnie. Raczej: profesjonalnie. - Widzę, że jesteś ze wszystkim na bieżąco. Rozumiem, że posiadasz tutaj wiele...przydatnych znajomości, które pozwalają ci zbierać wieści nie tylko z portu - zagadnęła, przyglądając mu się z zagadkową miną. Zgromadzenie sporej liczby informatorów oraz panowanie nad chaosem w wielonarodowym miejscu spotkań musiało przynosić mnóstwo korzyści: finansowych i tych ważniejszych, politycznych i poszerzających wiedzę.
- Doskonale. Normalnie wysłałabym tam kurierów, ale wolałabym samodzielnie przekonać się, że ładunek jest zapieczętowany i zostanie przeniesiony ze statku na brzeg - skwitowała, podnosząc się z fotela. Nie lubiła długo trwać w bezruchu, choć potrafiła robić to godzinami: ostatnio rozpierała ją energia. - Byłabym wdzięczna, gdybyś mi towarzyszył. Czarownica na statku, choćby zacumowanym, dalej kojarzy się niektórym z nieszczęściem - zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu, spoglądając na Haverlocka z pewną dozą głodnego oczekiwania. Nie rozkazywała mu, ale też nie prosiła: miała nadzieję, że razem przespacerują się do statku, a renoma zarządcy portu sprawi, że marynarze nie tylko sprawnie odpieczętują magicznie statek, ale i równie szybko zniosą na nadbrzeże bezcenne kufry. Oby tam przebywały, tak byłoby najlepiej, zarówno dla niej, jak i dla Traversa.
Na szczęście tak się nie stało a Haverlock podchodził do tej kwestii z pełnym skupieniem, czym bez wątpienia zaplusował w czujnych, kocich oczach Deirdre. Zaciągnęła się papierosem do końca, głęboko, a potem wcisnęła zabarwiony krwawą szminką filtr w elegancką popielnicę. - Bynajmniej. Sugeruję, że w obecnych czasach nie można ufać nikomu, nawet wieloletnim podwładnym. Zdrajcy są wśród nas - odparła na pytanie po długiej chwili milczenia. Jak nikt wiedziała o bolesności ciosów zadanych prosto w plecy i nie życzyła Traversowi podobnych doświadczeń. - Wierzę jednak, że trzymasz swoich współpracowników twardą ręką i że uda nam się odnaleźć przyczynę tego pechowego wypadku - uśmiechnęła się w końcu wystudiowanie, nie dodając nostalgicznego porównania. Tak, jak przytrzymywałeś w Wenus piękną Felice o złotych puklach i oczach w odcieniu morza. Zostawiła podobny komentarz dla siebie, w ciszy obserwując poczynania Haverlocka. Metodyczne, rzeczowe; zaimponowała jej dokładna dokumentacja, stosy pergaminów, ciężkie pieczęci: naprawdę sprawiał wrażenie kogoś, kto doskonale zarządza zdobytymi informacjami i pieczołowicie dba o pielęgnowanie archiwów. Nie spodziewała się czegoś takiego po Traversie, przypominając sobie Salazara, który był pijackim szaleńcem, rozbijającym się po siedmiu morzach; gdyby to jemu przyszło załatwianie podobnych kwestii, równie dobrze mogłaby w ogóle się tu nie pojawiać. Los postanowił jednak Deirdre dopisać - nie tylko kierując odpowiednio ciężką pracą Haverlocka, ale i jego znajomościami. I wieściami, które zbierał w porcie. Uniosła nieco brew, hamując zaskoczenie, woląc bardziej emanować zadowoleniem, że tak szybko udało się mężczyźnie odnaleźć pilne informacje.
- Oby spotkała go surowa kara. Rozprowadzanie tego kłamliwego szmatławca to jedno, ale narażanie na szwank magicznego baletu nestora Rosierów to już przestępstwo wyższej wagi - powiedziała beznamiętnie, nieco megalomańsko, ale bez dumy drżącej w głosie wcale nie brzmiało to nieprzyjemnie. Raczej: profesjonalnie. - Widzę, że jesteś ze wszystkim na bieżąco. Rozumiem, że posiadasz tutaj wiele...przydatnych znajomości, które pozwalają ci zbierać wieści nie tylko z portu - zagadnęła, przyglądając mu się z zagadkową miną. Zgromadzenie sporej liczby informatorów oraz panowanie nad chaosem w wielonarodowym miejscu spotkań musiało przynosić mnóstwo korzyści: finansowych i tych ważniejszych, politycznych i poszerzających wiedzę.
- Doskonale. Normalnie wysłałabym tam kurierów, ale wolałabym samodzielnie przekonać się, że ładunek jest zapieczętowany i zostanie przeniesiony ze statku na brzeg - skwitowała, podnosząc się z fotela. Nie lubiła długo trwać w bezruchu, choć potrafiła robić to godzinami: ostatnio rozpierała ją energia. - Byłabym wdzięczna, gdybyś mi towarzyszył. Czarownica na statku, choćby zacumowanym, dalej kojarzy się niektórym z nieszczęściem - zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu, spoglądając na Haverlocka z pewną dozą głodnego oczekiwania. Nie rozkazywała mu, ale też nie prosiła: miała nadzieję, że razem przespacerują się do statku, a renoma zarządcy portu sprawi, że marynarze nie tylko sprawnie odpieczętują magicznie statek, ale i równie szybko zniosą na nadbrzeże bezcenne kufry. Oby tam przebywały, tak byłoby najlepiej, zarówno dla niej, jak i dla Traversa.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wilczy uśmiech pojawił się na ustach lorda Travers, gdy słowa padły o zdrajcach. Kto jak kto, lecz Haverlock doskonale wiedział, jak sobie z nimi poradzić. Nie dalej jak kilka miesięcy temu sam utopił własnego wuja, gdy ten postanowił sprzeciwić się nestorowi… Oczywiście wszystko obracając w zwykły, prosty i bardzo niefortunny zbieg okoliczności. Był pewien, że i inne rody winny pójść w ich ślady, chociażby Selwynowie, których zdradliwe gałęzie ośmieszały ród salamandry. Gdyby to on nosił to, niemal przeklęte nazwisko z pewnością dopilnowałby, aby wszyscy zdrajcy już dawno gniliby w ziemi… Na szczęście nosił nazwisko Travers i jak każdy Travers powinien, był człowiekiem czynu.
- Owszem, nawet wieloletni podwładni są w stanie zdradzić, cieszy mnie, że masz tego świadomość. - Zaczął, unosząc niebieskie spojrzenie znad dokumentacji. - Dlatego też posiadam odpowiednie… argumenty, na każdego z moich pracowników. - Był narwanym ekscentrykiem, to było jasne, w swojej wyjątkowości jednak potrafił być przezorny. Interesy jego rodu, nawet jeśli kolidowały z tym, co faktycznie chciał robić, były dlań na pierwszym miejscu. Przykładał się do powierzonego mu zajęcia, nawet jeśli niebieskie spojrzenie coraz częściej tęsknie uciekało w kierunku horyzontu. Wolałby znów pływać po morzach, poszerzając ich wpływy oraz kontakty w czarodziejskim handlu morskim… Nic z resztą dziwnego, gdy na morzu spędziło się większość swojego życia, był jednak pewien, że nestor doskonale wie, co robi. A Haverlock nie miał zamiaru go zawieść. Nie teraz, gdy ród opowiedział się po jedynej słusznej stronie. Młody lord był pewien, że Traversowie są tymi, którzy potrzebni są w takich chwilach - gdy większość arystokratów przypominała ospałe, leniwe lwiska wiedzących jedynie jak zasiadać na miękkich poduchach. Oni wiedzieli jak działać, gdyż to właśnie działanie było głównym ośrodkiem ich zainteresowań, nie raz porywając się na działania, które inni uznaliby za szalone.
- Osobiście uważam, że narażanie Fantasmagorii na szwank może nie być jego najgorszym przestępstwem. - Zaczął, niemal pewien, że słodka czarownica może mieć problem, z dostrzeżeniem tego, co oczywiste - i nie było to niczym dziwnym, gdy brało się pod uwagę jej obecne stanowisko. On sam, gdyby coś zagrażało pracy jego portu, uważałby to za przestępstwo najwyższej wagi. - Jeśli miał dostęp do tego pisma, musi znać kogoś, kto je rozprowadza bądź, co może być ciekawsze, kogoś, kto odpowiada za jego pisanie… A jeśli udałoby się do takiej osoby trafić, może ona mieć znać inne, jeszcze ciekawsze osoby. Mam więc nadzieję, że pracownicy Ministerstwa ruszą głową i odpowiednio go przesłuchają przed wymierzeniem kary. Zabicie jednej, niewielkiej ryby nie wpłynie na ławicę. - Podzielił się z kobietą swoim spojrzeniem na całą sprawę. Był niemal pewien, że nie tylko ten jeden kapitan może być zamieszany w podobne sytuacje, odnotowując z tyłu głowy, że jego system sprawdzania statków zdawał się całkiem nieźle funkcjonować. - Jestem zarządcą tego portu, muszę być na bieżąco oraz wiedzieć o wszystkim, co się tutaj dzieje. - Stwierdził, wzruszając ramionami. Posiadanie odpowiednich wiadomości wydawało mu się czymś, zupełnie oczywistym przy pełnionym przez niego stanowisku. A gdy kolejne słowa padły z ust jego gościa Haverlock Travers wstał z miejsca, poprawił marynarkę po czym uprzejmie wyciągnął ramię w kierunku Deirdre, gotów jej nim służyć podczas tego krótkiego spaceru jaki miał ich czekać.
- Oczywiście, sam chętnie dopilnuję, aby wszystko przebiegło tak, jak powinno. - Co prawda mógł zlecić to któremuś z podwładnych, nie chciał jednak aby pannę Mericourt spotkały jakieś nieprzyjemności bądź Fantasmagoria nie otrzymała tego, co zamówiła. Jako ród, który jeszcze nie tak dawno zmienił front polityczny, musieli dbać o dobre imię ich rodziny we wszystkich, możliwych kwestiach. - Jeśli nie będziesz miała jak ich teraz zabrać, moja droga, z przyjemnością osobiście przywiozę Ci zamówienie jutro z samego rana. - Zaproponował. Nawet krótki rejs byłby przyjemną odmianą codzienności.
- Owszem, nawet wieloletni podwładni są w stanie zdradzić, cieszy mnie, że masz tego świadomość. - Zaczął, unosząc niebieskie spojrzenie znad dokumentacji. - Dlatego też posiadam odpowiednie… argumenty, na każdego z moich pracowników. - Był narwanym ekscentrykiem, to było jasne, w swojej wyjątkowości jednak potrafił być przezorny. Interesy jego rodu, nawet jeśli kolidowały z tym, co faktycznie chciał robić, były dlań na pierwszym miejscu. Przykładał się do powierzonego mu zajęcia, nawet jeśli niebieskie spojrzenie coraz częściej tęsknie uciekało w kierunku horyzontu. Wolałby znów pływać po morzach, poszerzając ich wpływy oraz kontakty w czarodziejskim handlu morskim… Nic z resztą dziwnego, gdy na morzu spędziło się większość swojego życia, był jednak pewien, że nestor doskonale wie, co robi. A Haverlock nie miał zamiaru go zawieść. Nie teraz, gdy ród opowiedział się po jedynej słusznej stronie. Młody lord był pewien, że Traversowie są tymi, którzy potrzebni są w takich chwilach - gdy większość arystokratów przypominała ospałe, leniwe lwiska wiedzących jedynie jak zasiadać na miękkich poduchach. Oni wiedzieli jak działać, gdyż to właśnie działanie było głównym ośrodkiem ich zainteresowań, nie raz porywając się na działania, które inni uznaliby za szalone.
- Osobiście uważam, że narażanie Fantasmagorii na szwank może nie być jego najgorszym przestępstwem. - Zaczął, niemal pewien, że słodka czarownica może mieć problem, z dostrzeżeniem tego, co oczywiste - i nie było to niczym dziwnym, gdy brało się pod uwagę jej obecne stanowisko. On sam, gdyby coś zagrażało pracy jego portu, uważałby to za przestępstwo najwyższej wagi. - Jeśli miał dostęp do tego pisma, musi znać kogoś, kto je rozprowadza bądź, co może być ciekawsze, kogoś, kto odpowiada za jego pisanie… A jeśli udałoby się do takiej osoby trafić, może ona mieć znać inne, jeszcze ciekawsze osoby. Mam więc nadzieję, że pracownicy Ministerstwa ruszą głową i odpowiednio go przesłuchają przed wymierzeniem kary. Zabicie jednej, niewielkiej ryby nie wpłynie na ławicę. - Podzielił się z kobietą swoim spojrzeniem na całą sprawę. Był niemal pewien, że nie tylko ten jeden kapitan może być zamieszany w podobne sytuacje, odnotowując z tyłu głowy, że jego system sprawdzania statków zdawał się całkiem nieźle funkcjonować. - Jestem zarządcą tego portu, muszę być na bieżąco oraz wiedzieć o wszystkim, co się tutaj dzieje. - Stwierdził, wzruszając ramionami. Posiadanie odpowiednich wiadomości wydawało mu się czymś, zupełnie oczywistym przy pełnionym przez niego stanowisku. A gdy kolejne słowa padły z ust jego gościa Haverlock Travers wstał z miejsca, poprawił marynarkę po czym uprzejmie wyciągnął ramię w kierunku Deirdre, gotów jej nim służyć podczas tego krótkiego spaceru jaki miał ich czekać.
- Oczywiście, sam chętnie dopilnuję, aby wszystko przebiegło tak, jak powinno. - Co prawda mógł zlecić to któremuś z podwładnych, nie chciał jednak aby pannę Mericourt spotkały jakieś nieprzyjemności bądź Fantasmagoria nie otrzymała tego, co zamówiła. Jako ród, który jeszcze nie tak dawno zmienił front polityczny, musieli dbać o dobre imię ich rodziny we wszystkich, możliwych kwestiach. - Jeśli nie będziesz miała jak ich teraz zabrać, moja droga, z przyjemnością osobiście przywiozę Ci zamówienie jutro z samego rana. - Zaproponował. Nawet krótki rejs byłby przyjemną odmianą codzienności.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmawia z Traversem nie tylko jako zaniepokojona opiekunka la Fantasmagorii, domagająca się zwrotu zaginionego zamówienia, ale także jako śmierciożerczyni, czujnie obserwująca arystokratę w jego naturalnym środowisku. Pomimo wyczuwalnego w pewnych zachowaniach zewu przygody, pasował do tego ciemnego, eleganckiego gabinetu - i do zajmowanego stanowiska, bo gdy zaczął opowiadać o swym podejściu do podwładnych, Deirdre nie powstrzymała lekkiego uśmiechu zadowolenia. Miał rację, w obecnych czasach należało oszczędnie szafować zaufaniem, a zbieranie przeróżnych brudów na zależnych od siebie ludzi mogło za jakiś czas przyczynić się nie tyle do zwiększenia bezpieczeństwa, co wręcz do sięgnięcia po władzę bliską absolutnej. Przynajmniej w tym portowym rejonie. Szkoda, że Haverlock nie działał odważniej, ale kto wie, może w końcu zdoła odnaleźć właściwą, szmaragdowozieloną ścieżkę, prowadzącą ku Czarnemu Panu. Na razie Mericourt po prostu go obserwowała, oceniając zaangażowanie w problem, z jakim zjawiła się w biurze zarządcy.
- Słusznie - skwitowała tylko zdawkowo, poprawiając wymykający się z upięcia kosmyk czarnych włosów, zapamiętując jednocześnie, że archiwa Traversa mogą w przyszłości okazać się przydatne. - Mam nadzieję, że żaden z tych argumentów nie zahacza o wywrotową czy terrorystyczną działalność. Nie chciałabym, by brudne, szlamowate ręce dotykały naszych przewożonych z Francji dóbr - wyraziła logiczne zaniepokojenie; czarodzieje półkrwi na pewno znajdowali się wśród załóg czy pracowników portu, ale czy wśród nich ukrywali się także przyjaciele mugoli? Miała nadzieję, że Haverlock bacznie przygląda się nie tylko wynikom swych podwładnych, ale także ich politycznym sympatiom.
- Też na to liczę - znam jednak wielu obecnych wysoko postawionych funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i jestem prawie pewna, że wyduszą z tego plugawca wszelkie potrzebne informacje - odparła powoli, nie przejmując się ewentualnymi powiązaniami, które mogły pojawić się w wyobraźni Haverlocka. Gdzie Dei mogła takie przyjaźnie nawiązać? Odpowiedź wydawała się oczywista, lecz prawda była daleka od zmysłowych wizji zacieśniania kontaktów z arystokratami. Nie komentowała tego jednak przesadnie, skinięciem głowy podziękowała Traversowi za dotrzymanie towarzystwa. Wygładziła jeszcze przód czarnej sukni i przyjęła platonicznie męskie ramię: denerwowało ją takie podejście, zmuszenie do pokazania się przy mężczyźnie, by być traktowaną poważnie, ale oficjalnie tylko tak mogła podkreślić swoją pozycję. - Ruszajmy więc - zakomunikowała, podążając tuż obok zarządcy wąskim korytarzem, by później przenieść się na zewnątrz, w portowy harmider. - Następny ładunek ma dopłynąć do Londynu pod koniec czerwca. Tym razem będą to egzotyczne owoce oraz inne przysmaki; wybraliśmy najszybszy statek, by te wyjątkowe dobra nie zdążyły się zepsuć. Byłabym wdzięczna, gdybyś nadał naszym towarom priorytet - zagadnęła w czasie spaceru ku odpowiedniemu miejscu przystani; jako zarządca Travers bez wątpienia mógł niektóre statki skazywać na wieczne tkwienie poza portem, innym zaś przyśpieszać kontrole celne i kierować je do najlepiej wyposażonych doków. Przyśpieszenie przewozu transportu na pewno zostałoby zapamiętane, zarówno przez Deirdre, jak i przez lorda nestora, przykrywając obecny....problem.
Przed którym w końcu stanęli. Deirdre pozwoliła Haverlockowi na wydanie odpowiednich rozkazów, sama tylko podążała za zarządcą, nie chcąc rządzić się na jego terenie. - Czy skrzynie są w nienaruszonym stanie? Zabezpieczenia nie zostały zerwane? - dopytała, wewnętrznie zdenerwowana i przejęta; naprawdę chciała już, by cały transport znalazł się bezpiecznie w la Fantasmagorii. Stracili już wystarczająco dużo czasu: przygotowania do wiosennych przedstawień nie mogły opóźnić się jeszcze bardziej.
- Słusznie - skwitowała tylko zdawkowo, poprawiając wymykający się z upięcia kosmyk czarnych włosów, zapamiętując jednocześnie, że archiwa Traversa mogą w przyszłości okazać się przydatne. - Mam nadzieję, że żaden z tych argumentów nie zahacza o wywrotową czy terrorystyczną działalność. Nie chciałabym, by brudne, szlamowate ręce dotykały naszych przewożonych z Francji dóbr - wyraziła logiczne zaniepokojenie; czarodzieje półkrwi na pewno znajdowali się wśród załóg czy pracowników portu, ale czy wśród nich ukrywali się także przyjaciele mugoli? Miała nadzieję, że Haverlock bacznie przygląda się nie tylko wynikom swych podwładnych, ale także ich politycznym sympatiom.
- Też na to liczę - znam jednak wielu obecnych wysoko postawionych funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i jestem prawie pewna, że wyduszą z tego plugawca wszelkie potrzebne informacje - odparła powoli, nie przejmując się ewentualnymi powiązaniami, które mogły pojawić się w wyobraźni Haverlocka. Gdzie Dei mogła takie przyjaźnie nawiązać? Odpowiedź wydawała się oczywista, lecz prawda była daleka od zmysłowych wizji zacieśniania kontaktów z arystokratami. Nie komentowała tego jednak przesadnie, skinięciem głowy podziękowała Traversowi za dotrzymanie towarzystwa. Wygładziła jeszcze przód czarnej sukni i przyjęła platonicznie męskie ramię: denerwowało ją takie podejście, zmuszenie do pokazania się przy mężczyźnie, by być traktowaną poważnie, ale oficjalnie tylko tak mogła podkreślić swoją pozycję. - Ruszajmy więc - zakomunikowała, podążając tuż obok zarządcy wąskim korytarzem, by później przenieść się na zewnątrz, w portowy harmider. - Następny ładunek ma dopłynąć do Londynu pod koniec czerwca. Tym razem będą to egzotyczne owoce oraz inne przysmaki; wybraliśmy najszybszy statek, by te wyjątkowe dobra nie zdążyły się zepsuć. Byłabym wdzięczna, gdybyś nadał naszym towarom priorytet - zagadnęła w czasie spaceru ku odpowiedniemu miejscu przystani; jako zarządca Travers bez wątpienia mógł niektóre statki skazywać na wieczne tkwienie poza portem, innym zaś przyśpieszać kontrole celne i kierować je do najlepiej wyposażonych doków. Przyśpieszenie przewozu transportu na pewno zostałoby zapamiętane, zarówno przez Deirdre, jak i przez lorda nestora, przykrywając obecny....problem.
Przed którym w końcu stanęli. Deirdre pozwoliła Haverlockowi na wydanie odpowiednich rozkazów, sama tylko podążała za zarządcą, nie chcąc rządzić się na jego terenie. - Czy skrzynie są w nienaruszonym stanie? Zabezpieczenia nie zostały zerwane? - dopytała, wewnętrznie zdenerwowana i przejęta; naprawdę chciała już, by cały transport znalazł się bezpiecznie w la Fantasmagorii. Stracili już wystarczająco dużo czasu: przygotowania do wiosennych przedstawień nie mogły opóźnić się jeszcze bardziej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Niebieskie spojrzenie lorda Travers zmieniło się. Wszelkie ciepło uleciało z jego oczu zastępując je nieprzyjemnym zimnem. Może i Deirdre była teraz jego klientką, może i pracowała dla lorda Rosiera… Teraz jednak była w jego porcie, na ziemi należącej do jego rodu, winna więc odpowiednio się do niego zwracać. Sugestie, jakie padły z jej ust były co najmniej obraźliwe, urażające dumę ekscentrycznego lorda. Mimo wielu… specyficzności, jakimi się cechował, ród był dla niego na pierwszym miejscu.
- Przypominam panno Mericout, że znajduje się panna w porcie rodu Travers. Nie jest tajemnicą, że popieramy politykę, prowadzoną przez Ministerstwo Magii. Sugerowanie, że zatrudniamy mugoli bądź terrorystów jest co najmniej nieodpowiednie. Radziłbym rozważniej dobierać słowa. - Chłód pojawił się również w głosie mężczyzny. Wszelkie, choć najmniejsze próby znieważenia jego rodziny były dlań nie do pomyślenia, niezależnie czy padały z ust klienta czy innego arystokraty. Przez jedną, krótką chwilę miał ochotę ją zabić. Zacisnąć śliskie dłonie na łabędziej szyi i obserwować, jak ta zmienia kolor na siną, a z kobiety powoli ucieka cenne życie. Dłonie Haverlocka zacisnęły się w pięści, zaniechując planu pozbawienia ją życia, bądź chociaż wtrącenia na kilka bądź kilkanaście godzin do aresztu tymczasowego.Ekscentryczny lord był w stanie zamordować własnego wuja zagrażającego dobremu imieniu jego rodziny, nic więc też dziwnego, że podobne chęci pojawiły się, gdy z ust gościa padła niepochlebna sugestia. Lord Nestor z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby z jego powodu intratne konszachty z La Fantasmagorie uległy pogorszeniu… Bądź zaniku, ludzie różnie reagują na zamordowane kierownictwo.
Nadal był zły, dar metamorfomagii sprawił jednak, że był całkiem niezłym kłamcą, łaskawie więc postanowił udać, że nie gniewa się na pannę Mericout tak mocno, jak naprawdę się gniewał, oczami wyobraźni jeszcze przez kilka minut wyobrażając sobie, jak pięknie wyglądałaby martwa.
Nie odpowiedział na jej kolejne słowa, kiwając jedynie głową. Fakt, że jego ród popierał politykę obecnego Ministra Magii nie sprawiał, że lord Travers popierał działania pracowników Ministerstwa Magii. Im, jak i większości arystokracji, brakowało tego, czym odznaczali się Traversowie - działania. Połączonego z pewną… dozą bezwzględności. Haverlock był pewien, że niektórzy pracownicy Ministerstwa byli zbyt delikatni bądź niewystarczająco bezwzględni w swoich działaniach. Nie miał jednak zamiaru dzielić się z tymi podejrzeniami głośno, pozostawiając podobne rozważania dla uszu tych, z którym łączyły go te, najsilniejsze więzy będące więzami krwi.
- Wszystkie ładunki traktujemy na równi i nie jest możliwym, aby któreś z nich przedłożyć ponad inne, panno Mericout. - Odpowiedział głośno, przez chwilę podążając wzrokiem za jednym z mijających ich kapitanów. Delikatnie nachylił się nad kobietą. - Takie prośby składaj w biurze, droga Deirdre. Jeśli ktoś usłyszałby, że wyrażam zgodę za kilka dni miałbym kilkadziesiąt podobnych wniosków na biurku. - Szeptem sprostował sytuację, mając nadzieję, że kobieta zapamięta, by składać podobne prośby w ustronniejszych, bardziej prywatnych miejscach. - Wyślij mi list ze wszystkimi informacjami. - Dodał równie cicho, wracając do poprzedniej pozycji.
Haverlock Travers nie brudził sobie rąk, gdy nie było to konieczne. Pracując na równi ze swoimi pracownikami nigdy nie zyskałby należytego szacunku, jakim winni go obdarzać. Gdy tylko dotarli do statku nakazał zdjąć zabezpieczenie ze statku by spokojnie mogli wejść na pokład. Tam, zlecił pracownikowi sprawdzenie zabezpieczeń skrzyń, by - po opuszczeniu panny Mericout - osobiście upewnić się, czy cała, zamówiona przez Fantasmagorię przesyłka, znajdowała się na pokładzie statku.
Do Deirdre wrócił po kilku minutach.
- Wszystkie skrzynie znajdują się na pokładzie, zabezpieczenia zostały zdjęte z dwóch skrzyń w celu kontroli gdy statek wpływał do portu po czym ponownie zostały zabezpieczone w mojej obecności. Jeśli masz, moja droga, jak je teraz zabrać, wydam Ci odpowiedni dokument. Jeśli nie, każę przenieść skrzynie na moją Lucy Lou by przywieźć Ci je jutro, z samego rana. - W zwięzłych słowach ujął jak wygląda sytuacja, przedstawiając kobiecie jakie są możliwości. - Oczywiście będziesz mogła mi towarzyszyć podczas załadunku, by mieć pewność, że wszystkie skrzynie zostaną przeniesione. Która opcja bardziej Ci odpowiada? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Przypominam panno Mericout, że znajduje się panna w porcie rodu Travers. Nie jest tajemnicą, że popieramy politykę, prowadzoną przez Ministerstwo Magii. Sugerowanie, że zatrudniamy mugoli bądź terrorystów jest co najmniej nieodpowiednie. Radziłbym rozważniej dobierać słowa. - Chłód pojawił się również w głosie mężczyzny. Wszelkie, choć najmniejsze próby znieważenia jego rodziny były dlań nie do pomyślenia, niezależnie czy padały z ust klienta czy innego arystokraty. Przez jedną, krótką chwilę miał ochotę ją zabić. Zacisnąć śliskie dłonie na łabędziej szyi i obserwować, jak ta zmienia kolor na siną, a z kobiety powoli ucieka cenne życie. Dłonie Haverlocka zacisnęły się w pięści, zaniechując planu pozbawienia ją życia, bądź chociaż wtrącenia na kilka bądź kilkanaście godzin do aresztu tymczasowego.Ekscentryczny lord był w stanie zamordować własnego wuja zagrażającego dobremu imieniu jego rodziny, nic więc też dziwnego, że podobne chęci pojawiły się, gdy z ust gościa padła niepochlebna sugestia. Lord Nestor z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby z jego powodu intratne konszachty z La Fantasmagorie uległy pogorszeniu… Bądź zaniku, ludzie różnie reagują na zamordowane kierownictwo.
Nadal był zły, dar metamorfomagii sprawił jednak, że był całkiem niezłym kłamcą, łaskawie więc postanowił udać, że nie gniewa się na pannę Mericout tak mocno, jak naprawdę się gniewał, oczami wyobraźni jeszcze przez kilka minut wyobrażając sobie, jak pięknie wyglądałaby martwa.
Nie odpowiedział na jej kolejne słowa, kiwając jedynie głową. Fakt, że jego ród popierał politykę obecnego Ministra Magii nie sprawiał, że lord Travers popierał działania pracowników Ministerstwa Magii. Im, jak i większości arystokracji, brakowało tego, czym odznaczali się Traversowie - działania. Połączonego z pewną… dozą bezwzględności. Haverlock był pewien, że niektórzy pracownicy Ministerstwa byli zbyt delikatni bądź niewystarczająco bezwzględni w swoich działaniach. Nie miał jednak zamiaru dzielić się z tymi podejrzeniami głośno, pozostawiając podobne rozważania dla uszu tych, z którym łączyły go te, najsilniejsze więzy będące więzami krwi.
- Wszystkie ładunki traktujemy na równi i nie jest możliwym, aby któreś z nich przedłożyć ponad inne, panno Mericout. - Odpowiedział głośno, przez chwilę podążając wzrokiem za jednym z mijających ich kapitanów. Delikatnie nachylił się nad kobietą. - Takie prośby składaj w biurze, droga Deirdre. Jeśli ktoś usłyszałby, że wyrażam zgodę za kilka dni miałbym kilkadziesiąt podobnych wniosków na biurku. - Szeptem sprostował sytuację, mając nadzieję, że kobieta zapamięta, by składać podobne prośby w ustronniejszych, bardziej prywatnych miejscach. - Wyślij mi list ze wszystkimi informacjami. - Dodał równie cicho, wracając do poprzedniej pozycji.
Haverlock Travers nie brudził sobie rąk, gdy nie było to konieczne. Pracując na równi ze swoimi pracownikami nigdy nie zyskałby należytego szacunku, jakim winni go obdarzać. Gdy tylko dotarli do statku nakazał zdjąć zabezpieczenie ze statku by spokojnie mogli wejść na pokład. Tam, zlecił pracownikowi sprawdzenie zabezpieczeń skrzyń, by - po opuszczeniu panny Mericout - osobiście upewnić się, czy cała, zamówiona przez Fantasmagorię przesyłka, znajdowała się na pokładzie statku.
Do Deirdre wrócił po kilku minutach.
- Wszystkie skrzynie znajdują się na pokładzie, zabezpieczenia zostały zdjęte z dwóch skrzyń w celu kontroli gdy statek wpływał do portu po czym ponownie zostały zabezpieczone w mojej obecności. Jeśli masz, moja droga, jak je teraz zabrać, wydam Ci odpowiedni dokument. Jeśli nie, każę przenieść skrzynie na moją Lucy Lou by przywieźć Ci je jutro, z samego rana. - W zwięzłych słowach ujął jak wygląda sytuacja, przedstawiając kobiecie jakie są możliwości. - Oczywiście będziesz mogła mi towarzyszyć podczas załadunku, by mieć pewność, że wszystkie skrzynie zostaną przeniesione. Która opcja bardziej Ci odpowiada? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze w oczekiwaniu na odpowiedź.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Długie miesiące wypełniania swego powołania w Wenus, świątyni miłości, odwiedzanej przez mężczyzn wysokiego stanu, pozwoliły Deirdre na wypracowanie dość wysokiej wrażliwości na zmiany nastroju u arystokratów. Każdy reagował inaczej na stres i niepowodzenia, każdy też okazywał inaczej gniew albo ostrą reakcję na urażone ego, lecz potrafiła je badać i odczytywać, nawet gdy przysłonięto je umiejętną woalką uprzejmości lub ograniczonej mimiki. Zresztą, musiałaby być głucha - w lodowatych, wyniosłych słowach Haverlocka czaiła się wyraźna groźba. U normalnej czarownicy wywołująca - wraz z tym przeszywającym spojrzeniem - czysty lęk, Mericourt jednak służyła najmroczniejszej z mocy, a przedstawicieli silniejszej płci już się nie bała. Co nie oznaczało, że mogła pozwolić sobie na aroganckie zachowanie. Na jej twarzy nie pojawił się ani cwaniacki uśmieszek ani grymas strachu, dalej uśmiechała się z wystudiowaną uprzejmością, a brew nawet nie drgnęła, gdy wzrok szlachcica zdawał się rozcinać ją na kawałki. - Nie chciałam cię urazić, sir. Proszę uznać to za zwykłą troskę o losy magicznego świata i prywatnych dóbr la Fantasmagorii - odparła po prostu, spokojnie, szanowała wszak morski ród o wielowiekowej tradycji. Bywały czasy, gdy ten zbłądził na ścieżce ku czarodziejskiej potędze, ale na szczęście w porę się opamiętali, stanowiąc teraz przykład dla innych rodzin. Szaleni, odważni, lecz potrafiący ten chaos wichrów z siedmiu mórz okiełznać, tak jak robił to Haverlock, mimo wszystko przystając na propozycję doprowadzenia madame Mericourt do zaginionego ładunku.
Nie zamierzała przeciągać struny, trzymała więc nerwy na wodzy; negocjacje, nawet z dawnymi znajomymi, potrafiły być problematyczne. - Myślę, że nikt nie śmie nas podsłuchiwać - odparła lekko, być może trochę naiwnie, ale na taką pozę mogła sobie pozwolić; lepiej nie obnażać wszelkich atutów. - Ale to chwalebne, że zarządca portu dba o sprawiedliwość i ład społeczny. Inaczej zapanowałby tu chaos, a tego mamy w tym wojennym okresie aż zbyt wiele - skwitowała enigmatycznie, wdychając głęboko do płuc portowe powietrze; słodko-gorzkie, pełne obcych aromatów i woni przygody, którą można było rozpocząć po przekroczeniu zaledwie kilku metrów trapu.
Dziwnie było patrzeć na skrzynie, które w ciągu swego istnienia przebyły znacznie więcej świata niż sama Deirdre, nie czuła jednak smutku czy żalu, obecnie miała na głowie ważniejsze sprawy niż troska o własny odpoczynek. Załatwianie spraw dla Fantasmagorii było obowiązkiem i przyjemnością zarazem; z pięknym, naprawdę oszałamiającym uśmiechem przyjęła powrót Traversa, przekazującego dobre wieści.
- Doskonale, a więc problem rozwiązany. Dziękuję za twe wsparcie, sir, bez twoich doskonale prowadzonych archiwów i wiedzy o tej części portu harmonogram występów w magicznym balecie mógłby zostać zagrożony - powiedziała bez emfazy, rzeczowo, ale okazując żeglarzowi szacunek. Przez moment zastanawiała się nad wyborem ścieżki powrotu dóbr do Fantasmagorii; wolałaby nie tracić ładunku z oczu, ale wezwanie kurierów i odpowiednie zabezpieczenie skrzyń i tak zajęłoby kilka godzin. Profesjonaliści z portu, pod czujnym okiem swego zarządcy, zrobią to szybciej i bezpieczniej. - Byłabym zobowiązana, gdybyś mógł przesłać ładunek jutro - zdecydowała w końcu, podnosząc wzrok na ciągle czujnego, oficjalnego mężczyznę. Dziś dużo zyskał w jej oczach; zapanował nad złością, wykazał się drobiazgową dokładnością w prowadzeniu dokumentacji, przystał na jej prośby - cóż, mogła uznać to spotkanie za udane. - Dziękuję za twą pomoc, sir. Oczekuj ode mnie listu, także z zaproszeniem na premierę. Ucieszy mnie twój wieczór relaksu w kontakcie ze sztuką - skłoniła głową z szacunkiem, zadowolona z przebiegu wydarzeń oraz rozwiązaniu choć jednego z wielu kłopotów. Później pożegnała się zgodnie z odpowiednim protokołem i ruszyła z powrotem do la Fantasmagorii, z nieco lżejszym ciężarem na ramionach.
| ztx2 <3
Nie zamierzała przeciągać struny, trzymała więc nerwy na wodzy; negocjacje, nawet z dawnymi znajomymi, potrafiły być problematyczne. - Myślę, że nikt nie śmie nas podsłuchiwać - odparła lekko, być może trochę naiwnie, ale na taką pozę mogła sobie pozwolić; lepiej nie obnażać wszelkich atutów. - Ale to chwalebne, że zarządca portu dba o sprawiedliwość i ład społeczny. Inaczej zapanowałby tu chaos, a tego mamy w tym wojennym okresie aż zbyt wiele - skwitowała enigmatycznie, wdychając głęboko do płuc portowe powietrze; słodko-gorzkie, pełne obcych aromatów i woni przygody, którą można było rozpocząć po przekroczeniu zaledwie kilku metrów trapu.
Dziwnie było patrzeć na skrzynie, które w ciągu swego istnienia przebyły znacznie więcej świata niż sama Deirdre, nie czuła jednak smutku czy żalu, obecnie miała na głowie ważniejsze sprawy niż troska o własny odpoczynek. Załatwianie spraw dla Fantasmagorii było obowiązkiem i przyjemnością zarazem; z pięknym, naprawdę oszałamiającym uśmiechem przyjęła powrót Traversa, przekazującego dobre wieści.
- Doskonale, a więc problem rozwiązany. Dziękuję za twe wsparcie, sir, bez twoich doskonale prowadzonych archiwów i wiedzy o tej części portu harmonogram występów w magicznym balecie mógłby zostać zagrożony - powiedziała bez emfazy, rzeczowo, ale okazując żeglarzowi szacunek. Przez moment zastanawiała się nad wyborem ścieżki powrotu dóbr do Fantasmagorii; wolałaby nie tracić ładunku z oczu, ale wezwanie kurierów i odpowiednie zabezpieczenie skrzyń i tak zajęłoby kilka godzin. Profesjonaliści z portu, pod czujnym okiem swego zarządcy, zrobią to szybciej i bezpieczniej. - Byłabym zobowiązana, gdybyś mógł przesłać ładunek jutro - zdecydowała w końcu, podnosząc wzrok na ciągle czujnego, oficjalnego mężczyznę. Dziś dużo zyskał w jej oczach; zapanował nad złością, wykazał się drobiazgową dokładnością w prowadzeniu dokumentacji, przystał na jej prośby - cóż, mogła uznać to spotkanie za udane. - Dziękuję za twą pomoc, sir. Oczekuj ode mnie listu, także z zaproszeniem na premierę. Ucieszy mnie twój wieczór relaksu w kontakcie ze sztuką - skłoniła głową z szacunkiem, zadowolona z przebiegu wydarzeń oraz rozwiązaniu choć jednego z wielu kłopotów. Później pożegnała się zgodnie z odpowiednim protokołem i ruszyła z powrotem do la Fantasmagorii, z nieco lżejszym ciężarem na ramionach.
| ztx2 <3
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
15 lipca 1957 roku
A co to za fantazyjne stworzenie dobija się do okna? Och, do diabła.
Otrzymany wczesnym porankiem list rozbudził ją bardziej niż najmocniejsza kawa. Nakreślone kursywą słowa zwiastowały sztorm na morzu, zbierające się nad stabilnym kursem ciężkie, czarne chmury, stawiały perspektywę owocnej współpracy dla prominentnego rodu pod znakiem zapytania. Znakiem, który nieprzyjemnie wślizgiwał się pod bladą skórę, rozpychał wśród żył i mięśni, dźgając na oślep nieznanym. Lord Travers nie zawarł pośród krótkiego komunikatu żadnych konkretów, posłał jedynie w dół kręgosłupa lodowate dreszcze, przywodził na myśl podpisany w jego rodzinnej posiadłości kontrakt jakiś czas temu, w którym wyraźnie zobowiązała się do przyjęcia na siebie kary gdyby mugolska krew wykazała się szkodliwym działaniem. Czy to możliwe, by zawiodła ją akurat teraz, akurat przy tym jednym zleceniu, na którego niepowodzenie pozwolić sobie zwyczajnie nie mogła? Wren nie próżnowała. Listownie potwierdziła swoją obecność, zapewniła, że dołoży wszelkich starań by rzeczone niezgodności rozwiązać, odwołała także zaplanowane na to popołudnie spotkania. Dwie z dziewcząt, które zamierzała odwiedzić, musiały poczekać. Błękitna krew zapewniała przywileje, o których nie śniło się żadnemu szaremu czarodziejowi, a z jej błękitem Chang nie zamierzała dziś igrać - rozwiązanie problemu, czymkolwiek by nie był, było kluczowe.
Naprędce przygotowane śniadanie przełknęła w kilku kęsach, niepewna, czy zawartość żołądka nie okaże się zdradliwa. Nie lubiła nie wiedzieć. Nagła niepewność okraszona obietnicą zdarcia skóry z własnej twarzy sprawiała, że grunt zdawał się zanikać pod stopami, krok przybierał na szybkości, na gwałtowności; teleportowała się z bezpiecznego miejsca wprost do Cromer, nieopodal portu, skąd do biura zarządcy udała się już własnymi siłami. Kilka pozyskanych na ulicy odpowiedzi rozjaśniło teren nieznanego dotąd obszaru i już niebawem jej oczom ukazał się budynek o elewacji w barwach bladego pomarańczu i granatu, górujący dumnie nad całą linią brzegową. Z pewnością nie można było pomylić go z żadnym innym przybytkiem w okolicy; charakterystyczny dobór kolorów świadczył o przynależności do rodu Travers, synów Króla Rybaka. Oby deski portu nie spłynęły dzisiaj cieczą inną niż woda wzburzonych fal. Oby nie spłynęły szkarłatem i purpurą.
Wnętrze gmachu nie różniło się przesadnie od wyobrażenia czarownicy na jego temat, tonęło w morskich akcentach, ornamentach, zapewne drogich, z dalekich stron. Jej obecność w środku nie pozostała niezauważona - już po chwili po jej stronie pojawił się elegancko ubrany jegomość z pytaniem o powód wizyty na ustach. Wszakże nie przypominała w niczym prezencją jednego z marynarzy, kapitanów, czy nawet stałych portowych bywalców. Spod lekkiej, chabrowej szaty wystawał materiał czarnej spódnicy, bufiaste rękawy skrywały perłowego koloru koszulę, a pasma prostych, kruczych włosów opadały miękko na ramiona, na plecy. Podwładnemu panującego tu miłościwie lorda wyjaśniła szybko swą obecność, powołała się na konkretne wezwanie, a skinięcie i gest dłonią odebrała jako zaproszenie do podążenia jego śladami. Gdy dotarli do odpowiednich drzwi, mężczyzna zapukał, anonsując gościa, po czym otworzył je przed nią na dobiegające zza drewna zaproszenie. Wren miała tylko chwilę na wzięcie głębszego, kojącego oddechu, nim spokojnym krokiem weszła do środka, spojrzenie bezbłędnie odnalazło znajomą już sylwetkę. Widzieli się raz, ale kogoś takiego nie sposób zapomnieć.
- Lordzie Travers - podjęła, umiejętną, wyuczoną melodią kamuflując pobudzoną niepewność gruntu, po jakim należało jej teraz stąpać. Nie zaoferowała mu też dygnięcia na miarę newralgicznej szlachcianki, nie skłoniła się przed pozbawionym korony majestatem; jedynie lekko skinęła głową w powitalnym geście, choć wszelkie instynkty podpowiadały, że nawet jego brakiem mężczyzna nie przejąłby się zanadto. - List lorda sugerował pilną sprawę, przyszłam więc tak szybko, jak było to możliwe. - Czy tak było - wiedzieć nie musiał, choć przynajmniej raz w swym żywocie Wren nie zasłoniła się zbędnym kłamstwem. Pragnęła jak najszybciej pozbyć się znaku zapytania spośród myśli, zapewnić to mogła jedynie klarowność przedyskutowanego sedna problemu. - Co się stało? - spytała w końcu, nie doszukiwała się już piękniejszych słów do ubrania nieznośnie spoczywającej na umyśle materii.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Haverlockk Travers uśmiechnął się pod nosem, otrzymując sowę z odpowiednią na jego, jakże uprzejme zaproszenie. A powodów do uprzejmości miał niewiele - był wściekły za podłe, wręcz dwulicowe zmuszenie go do złożenia cholernej Wieczystej Przysięgi, jakże okrawającej mu sposoby do zabawy z dziewczyną. Nie wiedziała, że podły Vernon Ravens był jedynie wymyśloną peroną pozwalającą ekscentrycznemu lordowi zaznać odrobiny rozrywki… Nadal był jednak pewien, że postępować w ten sposób nie wypadało.
Problem, w odwdzięczeniu się za tamten wieczór, był jeden - pod wpływem zaklęcia wypowiedział słowa przysięgi, nie pozwalające mu ani nasłać na dziewczę zbirów, ani samemu wydrzeć serca z jej piersi… Przynajmniej nie w dosłowny sposób. Złożona obietnica wymagała od niego sprytu, odpowiedniej taktyki oraz rozważnego przemyślenia każdego, kolejnego kroku. A Haverlock Travers nie zwykł rozmyślać nad swoimi posunięciami, co irytowało go jeszcze bardziej.
Zadbał, aby być w biurze gdy kobieta pojawi się w jego porcie. Zadbał również aby nikt oraz nic nie przeszkodziło mu w tym, jakże osobliwym spotkaniu. Mimo ciążącym na nim ciężarze wypowiedzianych pod wpływem zaklęcia słów, lord Travers czuł się na pozycji wygranej w tej dziwnej grze. Wiedział więcej, posiadał więcej kontaktów oraz, co ważniejsze, szlachetną krew otwierającą mu coraz więcej dróg. Jak to mawiają, jak nie drzwiami, to oknem.
Nie wstał zza biurka, gdy kobieta weszła do pomieszczenia, w lordowskiej postaci doskonale wiedząc, że gorzej urodzona czarownica z pewnością nie była warta jego zachodu… Przynajmniej w tej, jednej kwestii.
- Panny brak obycia mógłby stanowić obrazę… - Specyficzne dzień dobry wyrwało się z jego ust. Sam nie raz zaniedbywał szlachecką etykietę, zwłaszcza pod wpływem emocji, co innego jednak on, a co innego kobieta, pragnąca ubijać targi ze szlacheckim rodem. Jasne, intensywnie niebieskie tęczówki ważnie powiodły po jej sylwetce, by zatrzymać się na jasnej twarzy. Jego spojrzenie było zimne,nie zdradzające żadnych emocji oraz tego, co miało ją spotkać. - Proszę spocząć, panno Chang. - Dodał, dłonią wskazując krzesło naprzeciwko, celowo przeciągając w czasie zdradzenie jej, z jaką sprawą została doń zawołana.
- Tak się składa, że w ostatnim czasie w moim porcie można spotkać wiele… interesujących jednostek. - Zaczął powoli, pozornie spokojnym tonem. Przysięga nie wspominała o kłamstwie, a samo łganie, póki tyczyło się rozmów między nimi nie było działaniem na szkodę… A ten niewielki kruczek dawał mu całkiem ciekawe pole do popisu. - W ostatnich dniach miałem okazji
rozmawiać z niejakim Vernonem Ravens, to chyba panny przyjaciel, czyż nie? - Lordowska brew powędrowała ku górze. Ciekawiła go odpowiedź dziewczęcia na wspomnienie o postaci, jaką przybrał jakiś czas temu. - Ów mężczyzna wspominał, że ponoć krew jaką panna dostarcza wcale nie pochodzi od dziewiczych mugolek, lecz pierwszych lepszych uliczników. Ponoć również przechwalała się panna, jak to udało się pannie nabrać kilka szlacheckich rodzin. - Kłamstwa opuszczały jego usta. Skoro ona była w stanie zmuszać go do przysięgi zaklęciami, on mógł łgać, by osiągnąć swój cel. Brzmi całkiem przyzwoicie, czyż nie?
- Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawił ów wiadomości. Oddałem próbkę krwi do naszego uzdrowiciela który, na panny nieszczęście, potwierdził słowa tamtego mężczyzny. - Niebieskie spojrzenie nie odrywało się od jej oblicza w oczekiwaniu na reakcję. Zemsta miała być słodka niczym najprzedniejszy miód. - O ile panny prywatne rozmowy nie są obiektem mojego zainteresowania, tak nie potrafię zignorować tych informacji. Jak wspominałem podczas naszego pierwszego spotkania, nienawidzę tych, którzy próbują oszukać mój ród… Co ma panna, na swoje usprawiedliwienie? - Haverlock wyjął ze srebrnej papierośnicy magicznego papierosa, by potrzeć go w palcach i zaciągnąć się dymem. Wzbudzanie określonych emocji również nie było częścią przysięgi.
Problem, w odwdzięczeniu się za tamten wieczór, był jeden - pod wpływem zaklęcia wypowiedział słowa przysięgi, nie pozwalające mu ani nasłać na dziewczę zbirów, ani samemu wydrzeć serca z jej piersi… Przynajmniej nie w dosłowny sposób. Złożona obietnica wymagała od niego sprytu, odpowiedniej taktyki oraz rozważnego przemyślenia każdego, kolejnego kroku. A Haverlock Travers nie zwykł rozmyślać nad swoimi posunięciami, co irytowało go jeszcze bardziej.
Zadbał, aby być w biurze gdy kobieta pojawi się w jego porcie. Zadbał również aby nikt oraz nic nie przeszkodziło mu w tym, jakże osobliwym spotkaniu. Mimo ciążącym na nim ciężarze wypowiedzianych pod wpływem zaklęcia słów, lord Travers czuł się na pozycji wygranej w tej dziwnej grze. Wiedział więcej, posiadał więcej kontaktów oraz, co ważniejsze, szlachetną krew otwierającą mu coraz więcej dróg. Jak to mawiają, jak nie drzwiami, to oknem.
Nie wstał zza biurka, gdy kobieta weszła do pomieszczenia, w lordowskiej postaci doskonale wiedząc, że gorzej urodzona czarownica z pewnością nie była warta jego zachodu… Przynajmniej w tej, jednej kwestii.
- Panny brak obycia mógłby stanowić obrazę… - Specyficzne dzień dobry wyrwało się z jego ust. Sam nie raz zaniedbywał szlachecką etykietę, zwłaszcza pod wpływem emocji, co innego jednak on, a co innego kobieta, pragnąca ubijać targi ze szlacheckim rodem. Jasne, intensywnie niebieskie tęczówki ważnie powiodły po jej sylwetce, by zatrzymać się na jasnej twarzy. Jego spojrzenie było zimne,nie zdradzające żadnych emocji oraz tego, co miało ją spotkać. - Proszę spocząć, panno Chang. - Dodał, dłonią wskazując krzesło naprzeciwko, celowo przeciągając w czasie zdradzenie jej, z jaką sprawą została doń zawołana.
- Tak się składa, że w ostatnim czasie w moim porcie można spotkać wiele… interesujących jednostek. - Zaczął powoli, pozornie spokojnym tonem. Przysięga nie wspominała o kłamstwie, a samo łganie, póki tyczyło się rozmów między nimi nie było działaniem na szkodę… A ten niewielki kruczek dawał mu całkiem ciekawe pole do popisu. - W ostatnich dniach miałem okazji
rozmawiać z niejakim Vernonem Ravens, to chyba panny przyjaciel, czyż nie? - Lordowska brew powędrowała ku górze. Ciekawiła go odpowiedź dziewczęcia na wspomnienie o postaci, jaką przybrał jakiś czas temu. - Ów mężczyzna wspominał, że ponoć krew jaką panna dostarcza wcale nie pochodzi od dziewiczych mugolek, lecz pierwszych lepszych uliczników. Ponoć również przechwalała się panna, jak to udało się pannie nabrać kilka szlacheckich rodzin. - Kłamstwa opuszczały jego usta. Skoro ona była w stanie zmuszać go do przysięgi zaklęciami, on mógł łgać, by osiągnąć swój cel. Brzmi całkiem przyzwoicie, czyż nie?
- Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawił ów wiadomości. Oddałem próbkę krwi do naszego uzdrowiciela który, na panny nieszczęście, potwierdził słowa tamtego mężczyzny. - Niebieskie spojrzenie nie odrywało się od jej oblicza w oczekiwaniu na reakcję. Zemsta miała być słodka niczym najprzedniejszy miód. - O ile panny prywatne rozmowy nie są obiektem mojego zainteresowania, tak nie potrafię zignorować tych informacji. Jak wspominałem podczas naszego pierwszego spotkania, nienawidzę tych, którzy próbują oszukać mój ród… Co ma panna, na swoje usprawiedliwienie? - Haverlock wyjął ze srebrnej papierośnicy magicznego papierosa, by potrzeć go w palcach i zaciągnąć się dymem. Wzbudzanie określonych emocji również nie było częścią przysięgi.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Miał rację. Pomimo prowadzonych z błękitną krwią interesów, nikt nigdy nie wyjaśnił jej dokładnie wszelkich tajników etykiety rządzącej światem tak bliskim, jednak niedostępnym, hermetycznym; oferowała im własną kulturę, słowa, które ważyła na wszelkie sposoby, pozbawiając je negatywnego zabarwienia. Lecz kwestie bardziej skomplikowane, newralgiczne, dla urodzonych w ich objęciach czarodziejów zapewne również oczywiste, pozostawały polem nieznanym. W pewnym sensie poruszała się niczym ślepiec wśród dumnych wron, licząc, że błądzącymi przed sobą dłońmi nie powyrywa im piór. Dlatego też nie odpowiedziała nic na specyficzne powitanie, jakim uraczył ją Haverlock, nie wdała się w dyskusję, w pyskówkę, a jedynie zajęła miejsce naprzeciwko niego, po drugiej stronie solidnie wyglądającego biurka. I dobrze uczyniła - bo następne słowa padające z jego ust niechybnie pozbawiłyby mięśni nogi z całego ostatka sił.
Na dźwięk znajomego nazwiska twarz pobladła niechybnie. W biegu pochłonięte śniadanie zaważyło na żołądku niczym kamień, przewróciło się do góry nogami, przełyk zapiekł nieprzyjemnie; instynkt stał jednak na baczności, prędko podjął próbę ukrócenia burzliwości pobudzonych emocji. Jak śmiał? Jak mógł? Przecież wiązały go słowa Wieczystej Przysięgi złożonej w obecności gwaranta, płomienny łańcuch łączący ich dłonie nie był jedynie iluzją - miał w sobie moc wiążącą i ostateczną, a jednak, mimo to, Vernon Ravens znów wyślizgnął się kajdanom przeznaczenia i śmiał rozsiewać o niej tak podłe plotki. Czy w ogóle było to możliwe? By wydusił z siebie jakiekolwiek słowo, świadom konsekwencji? Zatruł obiecującą zapowiedź współpracy swoim jadem, pragnieniem zemsty? Wren wysłuchała szlachcica do końca. Wiedziała, że drżenie nad sposobem w jaki Vernon obszedł obietnicę śmierci na niewiele zdałoby się w obecności osoby będącej w posiadaniu kolejnego wiążącego kontraktu. To, co wcześniej miało za zadanie zagwarantować jej pewność swej skuteczności nagle zalśniło nad szyją niczym gilotyna gotowa do wymierzenia sprawiedliwości na okrutną zniewagę - i musiała myśleć błyskawicznie, trzeźwo, jak uniknąć spotkania z jej ostrzem.
- Usprawiedliwiają się winni, lordzie Travers. Jeśli zaczęłabym się tłumaczyć, równie dobrze mogłabym od razu przyznać się do winy, czego zrobić nie zamierzam - i nie mogę - odpowiedziała chłodno, nieopryskliwie, w jej słowach wybrzmiewała jedynie stanowczość. Wysnutą opowieść zrodził absurd, czy naprawdę sądził, że posunęłaby się do tak śmiałego wybryku pomimo złożonego na pergaminie podpisu pamiętnego dnia w komnacie z akwarium w jego rodowej posiadłości? Musiał mieć ją za idiotkę, i o ile Wren zwykle uniosłaby się dumą, zarozumiałością, o tyle sytuację należało wyjaśnić. Musiała wyjaśnić. W innym wypadku mógłby ziścić się czarny scenariusz niweczący lata przygotowań i praktyk. - Proszę pozwolić, że zaoszczędzę lordowi wywodu na temat osobistej wendetty tego człowieka, ale to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, gdy spróbuje oczernić moje imię. Bezpodstawnie. - Choć ton głosu nie ugiął się pod ciężarem buzujących pod skórą emocji, oczy niechybnie zdradzały więcej, niż chciałaby im pozwolić, a dłoń uniosła się lekko, bezwolnie, palce musnęły miejsce, w którym miesiąc wcześniej Vernon pozostawił czerwień wymierzonego policzka. Wciąż pozostawała jeszcze kwestia wagi właściwie największej. - Krew, którą przyniosłam lordowi na nasze ostatnie spotkanie pochodziła od młodej mugolki. Dziewczyny nie starszej niż lat siedemnaście, wciąż dziewicy, zresztą bardzo ślicznej. Powtórzę te słowa pod działaniem veritaserum, jeśli lord sobie życzy - zapewniła, gotowa wypić eliksir tu i teraz, by potwierdzić szczerość swej deklaracji. Kłamstwo nie przyniosłoby tu nic dobrego. W konszachtach z arystokracją to szlachetnie urodzeni byli na wygranej pozycji, dysponowali przeróżnymi sposobami na wykrycie oszusta i wymierzenie dotkliwej, pamiętnej kary za nawet najdrobniejszy występek; miała zbyt dużo do stracenia, by ryzykować w tak bezmyślny sposób. Blade palce zacisnęły się nieznacznie na podłokietniku krzesła, a ona kontynuowała. - To poważne oskarżenie. Nie wiem w jaki sposób mogło dojść do potwierdzenia zarzutu przy badaniu próbki, być może została ona podmieniona. A jeśli nie ma takiej możliwości, proponowałabym powtórzenie analizy u niezależnego specjalisty. - Oskarżenie niosło za sobą wachlarz kolejnych. Vernon zarzucał jej krętactwo, wyłudzenie, kłamstwo, ona zarzucała nieokreślonemu cieniowi podmianę substancji, uzdrowicielowi - fałszerstwo o nieodgadnionym motywie. Z każdego kąta pojawiali się nowi winni, każdy z nich nosił na sobie brzemię utkwienia między prawdą a iluzją, w labiryncie niewiadomego. - Jestem dość związana ze swoją twarzą, lordzie Travers - dodała nagle Wren, zakładając nogę na nogę i odnajdując spojrzenie błękitnych tęczówek swoimi, wpatrując się w niego intensywnie. - Szczytem głupoty byłoby podpisanie kontraktu, gdybym zamierzała oszukać ród lorda. Szczególnie, że na szali nie stały jeszcze żadne pieniądze. - Nie otrzymała zapłaty za próbkę krwi, była ona wszak tylko swego rodzaju testem, czy krewniaczki Haverlocka zasmakują w nowej pielęgnacji i zechcą dokonać zakupu.
Na dźwięk znajomego nazwiska twarz pobladła niechybnie. W biegu pochłonięte śniadanie zaważyło na żołądku niczym kamień, przewróciło się do góry nogami, przełyk zapiekł nieprzyjemnie; instynkt stał jednak na baczności, prędko podjął próbę ukrócenia burzliwości pobudzonych emocji. Jak śmiał? Jak mógł? Przecież wiązały go słowa Wieczystej Przysięgi złożonej w obecności gwaranta, płomienny łańcuch łączący ich dłonie nie był jedynie iluzją - miał w sobie moc wiążącą i ostateczną, a jednak, mimo to, Vernon Ravens znów wyślizgnął się kajdanom przeznaczenia i śmiał rozsiewać o niej tak podłe plotki. Czy w ogóle było to możliwe? By wydusił z siebie jakiekolwiek słowo, świadom konsekwencji? Zatruł obiecującą zapowiedź współpracy swoim jadem, pragnieniem zemsty? Wren wysłuchała szlachcica do końca. Wiedziała, że drżenie nad sposobem w jaki Vernon obszedł obietnicę śmierci na niewiele zdałoby się w obecności osoby będącej w posiadaniu kolejnego wiążącego kontraktu. To, co wcześniej miało za zadanie zagwarantować jej pewność swej skuteczności nagle zalśniło nad szyją niczym gilotyna gotowa do wymierzenia sprawiedliwości na okrutną zniewagę - i musiała myśleć błyskawicznie, trzeźwo, jak uniknąć spotkania z jej ostrzem.
- Usprawiedliwiają się winni, lordzie Travers. Jeśli zaczęłabym się tłumaczyć, równie dobrze mogłabym od razu przyznać się do winy, czego zrobić nie zamierzam - i nie mogę - odpowiedziała chłodno, nieopryskliwie, w jej słowach wybrzmiewała jedynie stanowczość. Wysnutą opowieść zrodził absurd, czy naprawdę sądził, że posunęłaby się do tak śmiałego wybryku pomimo złożonego na pergaminie podpisu pamiętnego dnia w komnacie z akwarium w jego rodowej posiadłości? Musiał mieć ją za idiotkę, i o ile Wren zwykle uniosłaby się dumą, zarozumiałością, o tyle sytuację należało wyjaśnić. Musiała wyjaśnić. W innym wypadku mógłby ziścić się czarny scenariusz niweczący lata przygotowań i praktyk. - Proszę pozwolić, że zaoszczędzę lordowi wywodu na temat osobistej wendetty tego człowieka, ale to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, gdy spróbuje oczernić moje imię. Bezpodstawnie. - Choć ton głosu nie ugiął się pod ciężarem buzujących pod skórą emocji, oczy niechybnie zdradzały więcej, niż chciałaby im pozwolić, a dłoń uniosła się lekko, bezwolnie, palce musnęły miejsce, w którym miesiąc wcześniej Vernon pozostawił czerwień wymierzonego policzka. Wciąż pozostawała jeszcze kwestia wagi właściwie największej. - Krew, którą przyniosłam lordowi na nasze ostatnie spotkanie pochodziła od młodej mugolki. Dziewczyny nie starszej niż lat siedemnaście, wciąż dziewicy, zresztą bardzo ślicznej. Powtórzę te słowa pod działaniem veritaserum, jeśli lord sobie życzy - zapewniła, gotowa wypić eliksir tu i teraz, by potwierdzić szczerość swej deklaracji. Kłamstwo nie przyniosłoby tu nic dobrego. W konszachtach z arystokracją to szlachetnie urodzeni byli na wygranej pozycji, dysponowali przeróżnymi sposobami na wykrycie oszusta i wymierzenie dotkliwej, pamiętnej kary za nawet najdrobniejszy występek; miała zbyt dużo do stracenia, by ryzykować w tak bezmyślny sposób. Blade palce zacisnęły się nieznacznie na podłokietniku krzesła, a ona kontynuowała. - To poważne oskarżenie. Nie wiem w jaki sposób mogło dojść do potwierdzenia zarzutu przy badaniu próbki, być może została ona podmieniona. A jeśli nie ma takiej możliwości, proponowałabym powtórzenie analizy u niezależnego specjalisty. - Oskarżenie niosło za sobą wachlarz kolejnych. Vernon zarzucał jej krętactwo, wyłudzenie, kłamstwo, ona zarzucała nieokreślonemu cieniowi podmianę substancji, uzdrowicielowi - fałszerstwo o nieodgadnionym motywie. Z każdego kąta pojawiali się nowi winni, każdy z nich nosił na sobie brzemię utkwienia między prawdą a iluzją, w labiryncie niewiadomego. - Jestem dość związana ze swoją twarzą, lordzie Travers - dodała nagle Wren, zakładając nogę na nogę i odnajdując spojrzenie błękitnych tęczówek swoimi, wpatrując się w niego intensywnie. - Szczytem głupoty byłoby podpisanie kontraktu, gdybym zamierzała oszukać ród lorda. Szczególnie, że na szali nie stały jeszcze żadne pieniądze. - Nie otrzymała zapłaty za próbkę krwi, była ona wszak tylko swego rodzaju testem, czy krewniaczki Haverlocka zasmakują w nowej pielęgnacji i zechcą dokonać zakupu.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Biuro zarządcy portu w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk