Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Targ w Cromer
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ w Cromer
Targ w Cromer mimo swojej niepozorności, pełen jest cennych perełek. Można kupić tu niemal wszystko: od przypraw i alkoholi przez materiały i ceramikę aż po egzotyczne ptaki, trzymane w zmyślnych klatkach. Po targu przechadzają się wyznaczeni pracownicy portu, bowiem nie toleruje się tu złodziejaszków. Między stoiskami roznoszą się zapachy z dalekich stron, nie raz mieszające się w ostre mieszanki, trudnych do odgadnięcia woni. Wiele stoisk oferuje atrakcyjne ceny.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
zaczynamy drugą turę
Nie powinien popełnić błędu. Nie przy dwóch lordach, przy których chciał zrobić jak najlepsze wrażenie - pomimo pozycji w Ministerstwie i niedawnych sukcesów, zawsze pamiętał o dzielącej ich barierze czystości krwi. Nie przy nowym sojuszniku, którego zdolności sam chciał wybadać. Nie podczas rozbrajania pułapki, którą sam potrafił nałożyć, konstrukcji wręcz banalnej dla kogoś o jego doświadczeniu. Różdżka drżała dziwnie, nieprawidłowo - miast rozsadzić wiązki magii, zdawała się je poruszyć. I wtedy...
...przed Sallowem zmaterializowały się języki ognia, jaskrawe, podobne do pożogi, która pochłonęła jego brata. Cofnął się instynktownie, zmrużył oczy, ale i tak rozpoznał wśród płomieni kształt kołyski. Usiłował pamiętać, że wie, jak działa ta pułapka - że oto nierozważnie zwabił tutaj bogina, aktywując zabezpieczenie zamiast je rozbroić. Choć rozsądek podpowiadał jedno, serce ścisnął strach. Dziecko, w kołysce może być dziecko, powinien je uratować - zamarł na chwilę, z wyciągniętą ręką, nie mogąc przezwyciężyć jednak własnego lęku. Przez myśl przemknęło mu, że jeśli to wszystko jest prawdziwe, to i tak nie zdoła nic zrobić - będzie stał jak sparaliżowany, bezsilny jak w wykradzionym wspomnieniu śmierci Solasa, że zostawi je na śmierć jak Marceliusa.
Valerie. Podejrzewali już dobre nowiny, ale co, jeśli to złe fatum, jeśli jej i dziecku coś się...
Cofnął się znowu, korciło go teleportować się pod Londyn, biec do domu - ale prawie na kogoś wpadł. Dirka?
Nie, Dirk nie zdążył dopaść do jego boku, skupiony na nieudanej próbie Magicusa. Sallow obejrzał się przez ramię, ze zdziwieniem widząc obok lorda Shafiqa - a bogin zmienił formę, wypuszczając Corneliusa z kleszczów lęku. Klatka? Te nie wzbudzały w nim lęku ani żadnych głębszych skojarzeń, obraz błyskawicznie przeistoczył się zresztą w karuzelę. Pstrokatą, kiczowatą, trochę cyrkową, ale Sallow i tak zmusił się do ochrypłego śmiechu, chcąc przegnać bogina.
-Dziękuję, sir. - przepraszam, wymamrotał do Zachary'ego, szczerze wdzięczny za ratunek i zawstydzony własnym tchórzostwem. Chciał wierzyć, że jeszcze kilka sekund, a sam zdołałby rzucić Riddiculusa, ale życie bywało bardziej skomplikowane.
-Zawierucha, hm? - zwrócił się Dirk do Vergila, komunikując się monosylabami. -Trudna, ale znam mechanizm. Spróbuję. - dodał, marszcząc lekko czoło, przejęty zarówno nieudanym zaklęciem i boginem pana Sallowa, jak i koniecznością komunikowania się w tak sporej grupie. W przeszłości miał pod sobą ludzi, ale byli to jego podwładni - a nie znajomi jego pracodawcy.
Upewnił się szybkim spojrzeniem, że Cornelius jakoś się trzyma, a potem podszedł do miejsca, w którym Vergil wskazał początek pułapki. Znał się na numerologii na tyle, by rozumieć podstawy Zawieruchy - musiał tylko przywołać odpowiednią ilość magii, by rozbroić zabezpieczenie.
Dirk rzuca na zdjęcie Zawieruchy
Nie powinien popełnić błędu. Nie przy dwóch lordach, przy których chciał zrobić jak najlepsze wrażenie - pomimo pozycji w Ministerstwie i niedawnych sukcesów, zawsze pamiętał o dzielącej ich barierze czystości krwi. Nie przy nowym sojuszniku, którego zdolności sam chciał wybadać. Nie podczas rozbrajania pułapki, którą sam potrafił nałożyć, konstrukcji wręcz banalnej dla kogoś o jego doświadczeniu. Różdżka drżała dziwnie, nieprawidłowo - miast rozsadzić wiązki magii, zdawała się je poruszyć. I wtedy...
...przed Sallowem zmaterializowały się języki ognia, jaskrawe, podobne do pożogi, która pochłonęła jego brata. Cofnął się instynktownie, zmrużył oczy, ale i tak rozpoznał wśród płomieni kształt kołyski. Usiłował pamiętać, że wie, jak działa ta pułapka - że oto nierozważnie zwabił tutaj bogina, aktywując zabezpieczenie zamiast je rozbroić. Choć rozsądek podpowiadał jedno, serce ścisnął strach. Dziecko, w kołysce może być dziecko, powinien je uratować - zamarł na chwilę, z wyciągniętą ręką, nie mogąc przezwyciężyć jednak własnego lęku. Przez myśl przemknęło mu, że jeśli to wszystko jest prawdziwe, to i tak nie zdoła nic zrobić - będzie stał jak sparaliżowany, bezsilny jak w wykradzionym wspomnieniu śmierci Solasa, że zostawi je na śmierć jak Marceliusa.
Valerie. Podejrzewali już dobre nowiny, ale co, jeśli to złe fatum, jeśli jej i dziecku coś się...
Cofnął się znowu, korciło go teleportować się pod Londyn, biec do domu - ale prawie na kogoś wpadł. Dirka?
Nie, Dirk nie zdążył dopaść do jego boku, skupiony na nieudanej próbie Magicusa. Sallow obejrzał się przez ramię, ze zdziwieniem widząc obok lorda Shafiqa - a bogin zmienił formę, wypuszczając Corneliusa z kleszczów lęku. Klatka? Te nie wzbudzały w nim lęku ani żadnych głębszych skojarzeń, obraz błyskawicznie przeistoczył się zresztą w karuzelę. Pstrokatą, kiczowatą, trochę cyrkową, ale Sallow i tak zmusił się do ochrypłego śmiechu, chcąc przegnać bogina.
-Dziękuję, sir. - przepraszam, wymamrotał do Zachary'ego, szczerze wdzięczny za ratunek i zawstydzony własnym tchórzostwem. Chciał wierzyć, że jeszcze kilka sekund, a sam zdołałby rzucić Riddiculusa, ale życie bywało bardziej skomplikowane.
-Zawierucha, hm? - zwrócił się Dirk do Vergila, komunikując się monosylabami. -Trudna, ale znam mechanizm. Spróbuję. - dodał, marszcząc lekko czoło, przejęty zarówno nieudanym zaklęciem i boginem pana Sallowa, jak i koniecznością komunikowania się w tak sporej grupie. W przeszłości miał pod sobą ludzi, ale byli to jego podwładni - a nie znajomi jego pracodawcy.
Upewnił się szybkim spojrzeniem, że Cornelius jakoś się trzyma, a potem podszedł do miejsca, w którym Vergil wskazał początek pułapki. Znał się na numerologii na tyle, by rozumieć podstawy Zawieruchy - musiał tylko przywołać odpowiednią ilość magii, by rozbroić zabezpieczenie.
Dirk rzuca na zdjęcie Zawieruchy
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Nie czuł oporów ani wstydu przed przyznaniem się do pomyłki – obrona przed czarną magią nigdy nie należała do jego silnych stron, i udawanie, że było inaczej, byłoby nie tyle arogancją (tej niespecjalnie mu brakowało), co głupotą. Lubił wierzyć, że na morzu nie miał sobie równych, a ostatnie starcie z krakenem tylko utwierdziło go w tym przekonaniu, jednak na lądzie nie wahał się przed proszeniem o pomoc – zwłaszcza, gdy chodziło o Norfolk. Ustabilizowanie sytuacji w rodowym hrabstwie stanowiło dla niego punkt honoru, to między innymi po to wrócił zresztą do kraju; na widok zdrajców panoszących się w portach Norfolku zalewała go krew, części z nich miał zamiar pozbyć się dzisiaj – pozostałym dając jasno do zrozumienia, że nie byli tu mile widziani. – Hm – mruknął w odpowiedzi na słowa Zabiniego. Wymienione przez niego zabezpieczenia nie brzmiały jak wyzwanie, nie dla Rycerzy Walpurgii – podejrzewał jednak, że południowa część targu nie była jedynym miejscem, które nimi obłożono. Teren był rozległy, wróg mógł nadejść z każdej strony.
Skinął głową Doge’owi, przyglądając mu się przez moment, jednak bez większego zainteresowania; wiedział, że był przydatny, bo Cornelius w innym wypadku nie zabrałby go ze sobą. Zatrzymał się za Sallowem, zachowując dystans – nie chciał przeszkodzić mu w rozbrajaniu pułapki. Nie patrzył mu też na ręce, zamiast tego rozglądając się czujnie dookoła – podejrzewał, że nie mieli wiele czasu, nim zza rogu wyjdą patrolujący alejkę czarodzieje – ale pojawienie się płonącej kołyski nie mogło nie zwrócić jego uwagi.
Co właściwie powiedział Zabini o strachu na gremliny? Iluzja bogina, tak mu się wydawało; brew drgnęła mu w górę, na twarzy pojawiło się echo zainteresowania, ale starł je zaraz potem, mocniej zaciskając palce na różdżce. Chociaż historia kryjąca się za tą osobliwą wizualizacją strachu budziła jego ciekawość, nie miał zamiaru pytać – ani teraz, ani prawdopodobnie nigdy; kręcił się po tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że każdy człowiek miał swoje sekrety. On również – a stojący przed nim Cornelius miał wyjątkowy talent do ich wydobywania. Uniósł dłoń, Zachary go jednak uprzedził, i już sekundę później na miejscu kołyski pojawiła się klatka, a tańczące w ciemności płomienie zgasły; czy zwróciły czyjąś uwagę? Na pewno, podobnie jak kręcąca się karuzela, lecz to nie miało już znaczenia. – Ostrożnie. Na pewno są już blisko – rzucił cicho, przepuszczając obok Doge’a, który szybko poradził sobie z rozbrojeniem drugiego z zabezpieczeń. – Możemy? – upewnił się, zanim zrobił krok do przodu. – Ludzie Longbottoma współpracują z handlarzem talizmanami, ma sklep po drugiej stronie placu – w tamtym kierunku – powiedział, wskazując właściwą stronę. Nie miał pojęcia, jak krakeni Zakon Feniksa przekonał starego kupca do wsparcia ich sprawy – czy oni w ogóle mieli czym mu zapłacić, skoro od miesięcy chowali się w dziurach? – ale podejrzewał, że musieli w jakiś sposób go zastraszyć. – Podejrzewam, że będą kręcić się wokół niego – dodał. Ruszył doskonale znaną sobie trasą, choć pamięć nieco go zwodziła; minęło wiele miesięcy, odkąd był tu po raz ostatni, a rozkład straganów ciągle się zmieniał. – Cito horribilis – mruknął zapobiegawczo, stukając końcem różdżki o własne udo. Lubił ryzyko, ale na lądzie nie miał w zwyczaju pozostawiać niczego przypadkowi.
Skinął głową Doge’owi, przyglądając mu się przez moment, jednak bez większego zainteresowania; wiedział, że był przydatny, bo Cornelius w innym wypadku nie zabrałby go ze sobą. Zatrzymał się za Sallowem, zachowując dystans – nie chciał przeszkodzić mu w rozbrajaniu pułapki. Nie patrzył mu też na ręce, zamiast tego rozglądając się czujnie dookoła – podejrzewał, że nie mieli wiele czasu, nim zza rogu wyjdą patrolujący alejkę czarodzieje – ale pojawienie się płonącej kołyski nie mogło nie zwrócić jego uwagi.
Co właściwie powiedział Zabini o strachu na gremliny? Iluzja bogina, tak mu się wydawało; brew drgnęła mu w górę, na twarzy pojawiło się echo zainteresowania, ale starł je zaraz potem, mocniej zaciskając palce na różdżce. Chociaż historia kryjąca się za tą osobliwą wizualizacją strachu budziła jego ciekawość, nie miał zamiaru pytać – ani teraz, ani prawdopodobnie nigdy; kręcił się po tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że każdy człowiek miał swoje sekrety. On również – a stojący przed nim Cornelius miał wyjątkowy talent do ich wydobywania. Uniósł dłoń, Zachary go jednak uprzedził, i już sekundę później na miejscu kołyski pojawiła się klatka, a tańczące w ciemności płomienie zgasły; czy zwróciły czyjąś uwagę? Na pewno, podobnie jak kręcąca się karuzela, lecz to nie miało już znaczenia. – Ostrożnie. Na pewno są już blisko – rzucił cicho, przepuszczając obok Doge’a, który szybko poradził sobie z rozbrojeniem drugiego z zabezpieczeń. – Możemy? – upewnił się, zanim zrobił krok do przodu. – Ludzie Longbottoma współpracują z handlarzem talizmanami, ma sklep po drugiej stronie placu – w tamtym kierunku – powiedział, wskazując właściwą stronę. Nie miał pojęcia, jak krakeni Zakon Feniksa przekonał starego kupca do wsparcia ich sprawy – czy oni w ogóle mieli czym mu zapłacić, skoro od miesięcy chowali się w dziurach? – ale podejrzewał, że musieli w jakiś sposób go zastraszyć. – Podejrzewam, że będą kręcić się wokół niego – dodał. Ruszył doskonale znaną sobie trasą, choć pamięć nieco go zwodziła; minęło wiele miesięcy, odkąd był tu po raz ostatni, a rozkład straganów ciągle się zmieniał. – Cito horribilis – mruknął zapobiegawczo, stukając końcem różdżki o własne udo. Lubił ryzyko, ale na lądzie nie miał w zwyczaju pozostawiać niczego przypadkowi.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'Cienie' :
'Cienie' :
— Tak. Możemy. — Utwierdziłeś się w swej pewności, bo dobrze wiedziałeś jak zadziałała Zawierucha i proces jej dekonstrukcji. Zresztą, gdyby się nie udało - wszyscy obecni bardzo dobrze wiedzieliby, że pułapka się nie udała. Trzymałeś się też swoich standardowych poczynań skoro pułapki opadły, a reszta z nich znajdowała się po innej stronie. Co do... kołysek i innych boginowych zmagań - jakoś nie przeszkadzało Tobie poznawanie cudzych tajemnic, ale z drugiej strony dbałeś po prostu o intymność osób postronnych i wolałeś odwrócić wzrok na boki, starając się orientować czy ktoś tego nie widział. A przy okazji nie chcąc po prostu zostać zaskoczony, postanowiłeś zatrzymać jednak grupę przed dalszym naparciem na obecnie terytorium wroga.
— Panowie, stop. — Twój głos nie był żołnierski, a jedynie nakazujący temu, aby powstrzymali swoje ambicje. Miałeś być pomocą, więc starałeś się myśleć o dwa kroki naprzód. — Tak prędko chcemy już iść, a nie wiemy czy zaraz nie zostaniemy zaskoczeni. Homenum Revelio. — Ponownie użyłeś różdżki do tego, aby wykryć wszelkie osoby, które mogłyby przeszkodzić wam w swobodnej infiltracji. Momentalnie podzieliłeś się szczegółami z resztą drużyny, aby Ci wiedzieli dokładnie w którą stronę iść, aby zaskoczyć lub jak najłatwiej dostać się do pożądanej osoby. Ot co, byłeś po prostu zapobiegawczy i nie chciałeś bezsensownego rozlewu krwi.
Homenum Revelio, 67, nawet nie dodaję OPCM, bo się powiodło.
— Panowie, stop. — Twój głos nie był żołnierski, a jedynie nakazujący temu, aby powstrzymali swoje ambicje. Miałeś być pomocą, więc starałeś się myśleć o dwa kroki naprzód. — Tak prędko chcemy już iść, a nie wiemy czy zaraz nie zostaniemy zaskoczeni. Homenum Revelio. — Ponownie użyłeś różdżki do tego, aby wykryć wszelkie osoby, które mogłyby przeszkodzić wam w swobodnej infiltracji. Momentalnie podzieliłeś się szczegółami z resztą drużyny, aby Ci wiedzieli dokładnie w którą stronę iść, aby zaskoczyć lub jak najłatwiej dostać się do pożądanej osoby. Ot co, byłeś po prostu zapobiegawczy i nie chciałeś bezsensownego rozlewu krwi.
Homenum Revelio, 67, nawet nie dodaję OPCM, bo się powiodło.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjęcie na siebie konsekwencji jednej z pułapek, tej obnażającej głęboko skrywany lęk jawić się winno jako swego rodzaju upokorzenie. Omam bogina, którego Zachary przyjął na siebie, niosącego strach przepędził. Zaklęcie oraz zamknięta w woli determinacja okazały się dostatecznie silne. Karuzela jeszcze przez chwilę krążyła w powietrzu, niosąc swój wesoły ton. Shafiq uniósł kąciki ust w satysfakcji, a właściwie w rozbawieniu, które towarzyszyło efektowi obronnej magii. Był mimo wszystko naznaczony trudem wielu traumatycznych doświadczeń jako uzdrowiciel, jako uczestnik wojny; te nie pozwalały na uleganie emocjom tak łatwo. Radość nie sięgnęła oczu, lecz objawiła się jako satysfakcja w dobrze spełnianej roli obrońcy i nieustannym praktykowaniu umiejętności w tej właśnie dziedzinie.
Nie zerknął w stronę Sallowa, gdy zaczął się śmiać. Pozostał niewzruszenie na swoim miejscu, reagując dopiero na formalne podziękowanie ze strony Corneliusa; spojrzał na niego ze zrozumieniem, bez krzty poniżenia w spojrzeniu, po czym niemo skinął głową. Kwestia ta nie powinna stanowić ani kości niezgody między ich małym zgromadzeniem, ani tym bardziej refleksji, której mogliby oddawać się w zaciszu własnych komnat... albo i innych miejsc, w których każdy z nich mógł się znaleźć. Niezależnie od tego w czyjej obronie występował Zachary, czy używał magii leczniczej, czy zaklęć obronnych, niezmiennie niósł potrzebne wsparcie, nie będąc przy tym mistrzem klątw czy uroków. Uczynił więc krok w tył, oddając przestrzeń, wracając do własnej, wcześniej obranej pozycji tylko po to, by w zwyczajowej dla siebie ciszy zająć się obserwacjami terenu oraz poczynaniami ochroniarza Sallowa. Najwyraźniej radził sobie w kwestii zabezpieczeń wyjątkowo dobrze. Pułapka, której nazwę wspomniał najmniej znanym Zachary'emu towarzysz, była mu znana z kart ksiąg jako wyjątkowo uporczywa w prowadzeniu pojedynku z rzeczywistym przeciwnikiem. Omam zupełnie innej wojny deprymował i odbierał szansę na odniesienie nawet najmniejszego sukcesu. To na szczęście nie groziło im.
W milczeniu wysłuchał słów Traversa. Jego wiedza była nieoceniona w tym, jak powinni podejść do odbicia terenu.
—Powinniśmy zatem spłoszyć ich i przekonać handlarza do współpracy z nami — rzucił zdawkowo, obracając w palcach różdżkę, zastanawiając się nad tym, co jeszcze mógł zrobić. Uniósł akacjowe drewno przed siebie i ostrożnie zakręcił nim, wypowiadając formułę zaklęcia — Magicus Extremos — cicho, bez zbędnej egzaltacji oraz jeszcze większej stygmatyzacji tego, w którym miejscu placu się znajdowali. Skupienie na poprawnym rzuceniu wzmacniającego zaklęcia powinno przynieść pożądany skutek.
Nie zerknął w stronę Sallowa, gdy zaczął się śmiać. Pozostał niewzruszenie na swoim miejscu, reagując dopiero na formalne podziękowanie ze strony Corneliusa; spojrzał na niego ze zrozumieniem, bez krzty poniżenia w spojrzeniu, po czym niemo skinął głową. Kwestia ta nie powinna stanowić ani kości niezgody między ich małym zgromadzeniem, ani tym bardziej refleksji, której mogliby oddawać się w zaciszu własnych komnat... albo i innych miejsc, w których każdy z nich mógł się znaleźć. Niezależnie od tego w czyjej obronie występował Zachary, czy używał magii leczniczej, czy zaklęć obronnych, niezmiennie niósł potrzebne wsparcie, nie będąc przy tym mistrzem klątw czy uroków. Uczynił więc krok w tył, oddając przestrzeń, wracając do własnej, wcześniej obranej pozycji tylko po to, by w zwyczajowej dla siebie ciszy zająć się obserwacjami terenu oraz poczynaniami ochroniarza Sallowa. Najwyraźniej radził sobie w kwestii zabezpieczeń wyjątkowo dobrze. Pułapka, której nazwę wspomniał najmniej znanym Zachary'emu towarzysz, była mu znana z kart ksiąg jako wyjątkowo uporczywa w prowadzeniu pojedynku z rzeczywistym przeciwnikiem. Omam zupełnie innej wojny deprymował i odbierał szansę na odniesienie nawet najmniejszego sukcesu. To na szczęście nie groziło im.
W milczeniu wysłuchał słów Traversa. Jego wiedza była nieoceniona w tym, jak powinni podejść do odbicia terenu.
—Powinniśmy zatem spłoszyć ich i przekonać handlarza do współpracy z nami — rzucił zdawkowo, obracając w palcach różdżkę, zastanawiając się nad tym, co jeszcze mógł zrobić. Uniósł akacjowe drewno przed siebie i ostrożnie zakręcił nim, wypowiadając formułę zaklęcia — Magicus Extremos — cicho, bez zbędnej egzaltacji oraz jeszcze większej stygmatyzacji tego, w którym miejscu placu się znajdowali. Skupienie na poprawnym rzuceniu wzmacniającego zaklęcia powinno przynieść pożądany skutek.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 4, 6, 5, 7
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 4, 6, 5, 7
Gdy tylko uzyskał potwierdzenie, że ochronne zaklęcia opadły, ruszył przed siebie, zagłębiając się w doskonale sobie znaną alejkę. Targ w Cromer wciąż pachniał tak samo jak wtedy, kiedy kompletował zaopatrzenie przed ostatnią wyprawą – i myśl, że niedługo pozbędzie się stąd panoszących się intruzów, budziła do życia krążącą w żyłach adrenalinę. Czy brał w ogóle pod uwagę scenariusz, w którym to przedsięwzięcie miałoby zakończyć się porażką? Nie; może nie doceniał wrogów, może kierowała nim buta – do pewnego stopnia, na pewno – ale stąpając po ziemi, na której się wychował, nie potrafił wyzbyć się popychającej go do przodu pewności siebie. I gniewu, że Zakon Feniksa w ogóle ośmielił się wyciągnąć swoje brudne łapska tak daleko.
Słysząc stanowcze stop zatrzymał się jedynie na chwilę, odwracając się przez ramię z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy, podkreślonym wyżej uniesionymi brwiami. W odpowiedzi na przestrogę Zabiniego – skądinąd sensowną – uśmiechnął się półgębkiem. – Nie bywam zaskakiwany we własnym porcie – odparł, ale nie zignorował wniosków wysnutych z rzuconego przez spirytystę zaklęcia. Dwóch czarodziejów, tak, jak sądził – i sądząc po kierunku, który wskazał mężczyzna, w istocie znajdowali się w pobliżu stanowiska zajmowanego przez talizmaniarza. – Chodźmy więc – mruknął, ruszając w stronę wylotu alejki. – Wyjdziemy tędy na plac, kwadratowy, niezbyt duży – ale otwarty, z wylotami w każdym narożniku – wyjaśnił, zarysowując dłońmi w powietrzu właściwy kształt – chcąc, żeby pozostali wiedzieli, czego mogli się spodziewać.
W reakcji na słowa Zachary’ego skrzywił się odruchowo; siatka blizn pokrywających prawą część twarzy napięła się, połyskując ledwie widocznie w bladym, wieczornym świetle. – Powinni zawisnąć – mruknął; puszczanie wolno zdrajców i szpiegów było mu nie w smak, wiedział jednak, że ich ukaranie ich było kwestią drugorzędną – zależało mu przede wszystkim na odzyskaniu pełnej kontroli nad targiem, nie mógł więc zrobić sobie wrogów z tutejszych handlarzy. Ich towary, zwłaszcza teraz, były na wagę złota – dla niego, i dla czarodziejów walczących w szeregach Rycerzy Walpurgii.
Z głębokiego cienia zasnuwającego alejkę wyłonił się jako pierwszy, stawiając pierwsze kroki na kwadratowym placyku; zobaczył ich – dwóch mężczyzn, widocznie znudzonych, którzy najwyraźniej zrobili sobie przerwę w wieczornym patrolu. Jeden, oparty o drewniany słup, ćmił papierosa; znad kaptura, który naciągnął sobie na głowę – prawdopodobnie dla ochrony przed wilgocią – unosiła się szara smuga dymu. Drugi stał parę metrów dalej, z opuszczoną głową, kopiąc luźny kamień; słysząc ich pojawienie się, uniósł wzrok, na jego twarzy – młodej (Manannan miał wrażenie, że nie mógł być starszy niż jego siostra) – pojawiło się zaskoczenie, zaraz potem sięgnął jednak do pasa, unosząc w ich stronę różdżkę. Traversowi wydawało się, że prawie widział cyfry przesuwające się przed jego oczami, kiedy przeliczał przeciwników. Drugi, z sekundowym opóźnieniem, zrobił to samo. – Nie radzę – rzucił Manannan, unosząc własną różdżkę i mierząc nią w pierwszego z czarodziejów. Papieros wypadł mu z dłoni, dogasał na ziemi.
Żaden z nich nie posłuchał; spojrzeli po sobie, po czym obaj zrobili krok w przód.
| lecimy do szafki
Słysząc stanowcze stop zatrzymał się jedynie na chwilę, odwracając się przez ramię z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy, podkreślonym wyżej uniesionymi brwiami. W odpowiedzi na przestrogę Zabiniego – skądinąd sensowną – uśmiechnął się półgębkiem. – Nie bywam zaskakiwany we własnym porcie – odparł, ale nie zignorował wniosków wysnutych z rzuconego przez spirytystę zaklęcia. Dwóch czarodziejów, tak, jak sądził – i sądząc po kierunku, który wskazał mężczyzna, w istocie znajdowali się w pobliżu stanowiska zajmowanego przez talizmaniarza. – Chodźmy więc – mruknął, ruszając w stronę wylotu alejki. – Wyjdziemy tędy na plac, kwadratowy, niezbyt duży – ale otwarty, z wylotami w każdym narożniku – wyjaśnił, zarysowując dłońmi w powietrzu właściwy kształt – chcąc, żeby pozostali wiedzieli, czego mogli się spodziewać.
W reakcji na słowa Zachary’ego skrzywił się odruchowo; siatka blizn pokrywających prawą część twarzy napięła się, połyskując ledwie widocznie w bladym, wieczornym świetle. – Powinni zawisnąć – mruknął; puszczanie wolno zdrajców i szpiegów było mu nie w smak, wiedział jednak, że ich ukaranie ich było kwestią drugorzędną – zależało mu przede wszystkim na odzyskaniu pełnej kontroli nad targiem, nie mógł więc zrobić sobie wrogów z tutejszych handlarzy. Ich towary, zwłaszcza teraz, były na wagę złota – dla niego, i dla czarodziejów walczących w szeregach Rycerzy Walpurgii.
Z głębokiego cienia zasnuwającego alejkę wyłonił się jako pierwszy, stawiając pierwsze kroki na kwadratowym placyku; zobaczył ich – dwóch mężczyzn, widocznie znudzonych, którzy najwyraźniej zrobili sobie przerwę w wieczornym patrolu. Jeden, oparty o drewniany słup, ćmił papierosa; znad kaptura, który naciągnął sobie na głowę – prawdopodobnie dla ochrony przed wilgocią – unosiła się szara smuga dymu. Drugi stał parę metrów dalej, z opuszczoną głową, kopiąc luźny kamień; słysząc ich pojawienie się, uniósł wzrok, na jego twarzy – młodej (Manannan miał wrażenie, że nie mógł być starszy niż jego siostra) – pojawiło się zaskoczenie, zaraz potem sięgnął jednak do pasa, unosząc w ich stronę różdżkę. Traversowi wydawało się, że prawie widział cyfry przesuwające się przed jego oczami, kiedy przeliczał przeciwników. Drugi, z sekundowym opóźnieniem, zrobił to samo. – Nie radzę – rzucił Manannan, unosząc własną różdżkę i mierząc nią w pierwszego z czarodziejów. Papieros wypadł mu z dłoni, dogasał na ziemi.
Żaden z nich nie posłuchał; spojrzeli po sobie, po czym obaj zrobili krok w przód.
| lecimy do szafki
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
| i wychodzimy z szafki
Ostatnie z zaklęć przecięło powietrze, pozostawiając po sobie charakterystyczny, wibrujący zapach czarnej magii; słyszał trzask zębów uderzających o zęby, gdy niewidzialna siła uderzyła w szczękę leżącego czarodzieja, który zaraz potem podniósł się chwiejnie – uwolniony spod petryfikującego zaklęcia przez Zachary’ego. Po jego towarzyszu nie został nawet ślad, mężczyzna uciekł, gdy tylko spostrzegł ku temu okazję – zostawiając po sobie wciąż dogasającego na wilgotnej ziemi papierosa.
Przez moment miał ochotę szarpnąć różdżką ponownie. Zdrajcy nie zasługiwali na drugą szansę – powinni byli pojmać ich obu, wymierzyć karę właściwą przewinom; powiesić martwe ciała na samym środku targu w ramach przestrogi dla ewentualnych naśladowców. Jeszcze parę miesięcy temu bez zawahania posłałby zaklęcie w plecy uciekającego czarodzieja, służba w Rycerzach Walpurgii nauczyła go jednak pewnej powściągliwości; nie zależało im na zemście, nie aż tak – najważniejsze było zapewnienie sobie przychylności handlarza, teraz zapewne śledzącego czujnie pole walki zza uchylonych lekko okiennic.
Opuścił różdżkę, wolną dłonią pocierając krawędź żuchwy. Rozejrzał się, na moment zatrzymując wzrok na towarzyszących mu czarodziejach – o sekundę dłużej przyglądając się Zabiniemu. Wcześniej wydawał mu się niepozorny, nie umknęło mu jednak ogniste zaklęcie posłane w kierunku wroga, które ostatecznie zmusiło go do odwrotu; nie skomentował jednak tego w żaden sposób, odnotowując jedynie ten fakt w pamięci. – Rozejrzyjmy się – szczury wciąż mogą kryć się w cieniu – zasugerował. Wątpił, by jakiekolwiek posiłki miały nadejść, jeśli inni sojusznicy Zakonu Feniksa znajdowaliby się w pobliżu, z pewnością przyszliby swoim towarzyszom z pomocą – ale wolał dmuchać na zimne. Poplecznicy Harolda Longbottoma mieli w zwyczaju zachowywać się głupio, irracjonalnie; jeśli chodziło o nich – nie zakładał z góry niczego. – Pomówię z handlarzem – zaproponował po chwili, szarpnięciem głowy wskazując na stoisko talizmaniarza. Mimo że wyglądało na opustoszałe, to nie miał wątpliwości, że odgłosy walki wyciągnęły okolicznych mieszkańców z łóżek; nie zachowywali się cicho, był też niemal pewien, że kilka niecelnych zaklęć odłupało fragmenty drewnianych kolumn i fasad kamienic otaczających plac. Zdziwiłby się, gdyby ich działań nie śledziło właśnie przynajmniej kilka czujnych par oczu.
| no to czekamy 48 godzin na ewentualnych gości
Ostatnie z zaklęć przecięło powietrze, pozostawiając po sobie charakterystyczny, wibrujący zapach czarnej magii; słyszał trzask zębów uderzających o zęby, gdy niewidzialna siła uderzyła w szczękę leżącego czarodzieja, który zaraz potem podniósł się chwiejnie – uwolniony spod petryfikującego zaklęcia przez Zachary’ego. Po jego towarzyszu nie został nawet ślad, mężczyzna uciekł, gdy tylko spostrzegł ku temu okazję – zostawiając po sobie wciąż dogasającego na wilgotnej ziemi papierosa.
Przez moment miał ochotę szarpnąć różdżką ponownie. Zdrajcy nie zasługiwali na drugą szansę – powinni byli pojmać ich obu, wymierzyć karę właściwą przewinom; powiesić martwe ciała na samym środku targu w ramach przestrogi dla ewentualnych naśladowców. Jeszcze parę miesięcy temu bez zawahania posłałby zaklęcie w plecy uciekającego czarodzieja, służba w Rycerzach Walpurgii nauczyła go jednak pewnej powściągliwości; nie zależało im na zemście, nie aż tak – najważniejsze było zapewnienie sobie przychylności handlarza, teraz zapewne śledzącego czujnie pole walki zza uchylonych lekko okiennic.
Opuścił różdżkę, wolną dłonią pocierając krawędź żuchwy. Rozejrzał się, na moment zatrzymując wzrok na towarzyszących mu czarodziejach – o sekundę dłużej przyglądając się Zabiniemu. Wcześniej wydawał mu się niepozorny, nie umknęło mu jednak ogniste zaklęcie posłane w kierunku wroga, które ostatecznie zmusiło go do odwrotu; nie skomentował jednak tego w żaden sposób, odnotowując jedynie ten fakt w pamięci. – Rozejrzyjmy się – szczury wciąż mogą kryć się w cieniu – zasugerował. Wątpił, by jakiekolwiek posiłki miały nadejść, jeśli inni sojusznicy Zakonu Feniksa znajdowaliby się w pobliżu, z pewnością przyszliby swoim towarzyszom z pomocą – ale wolał dmuchać na zimne. Poplecznicy Harolda Longbottoma mieli w zwyczaju zachowywać się głupio, irracjonalnie; jeśli chodziło o nich – nie zakładał z góry niczego. – Pomówię z handlarzem – zaproponował po chwili, szarpnięciem głowy wskazując na stoisko talizmaniarza. Mimo że wyglądało na opustoszałe, to nie miał wątpliwości, że odgłosy walki wyciągnęły okolicznych mieszkańców z łóżek; nie zachowywali się cicho, był też niemal pewien, że kilka niecelnych zaklęć odłupało fragmenty drewnianych kolumn i fasad kamienic otaczających plac. Zdziwiłby się, gdyby ich działań nie śledziło właśnie przynajmniej kilka czujnych par oczu.
| no to czekamy 48 godzin na ewentualnych gości
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Opuścił różdżkę, wciąż usiłując złożyć w całość niedawne wydarzenia. Istota utkana z mroku, atakująca - zdawałoby się bezmyślnie - zarówno ich przeciwników, jak i Dirka. Zachary, zdolny przepędzić wilczy cień. Spojrzał po swoich sojusznikach, na usta cisnęły mu się pytania, ale nie teraz, nie tutaj. Podobnie jak Manannan był świadom, że byli obserwowani. Wyprostował się, niech patrzą. Niech postronni obywatele zobaczą, jak lord Norfolk stanął w obronie handlarza i jak Rycerze Walpurgii miłosiernie skończyli pojedynek pokojowo. Niech widzą upokorzenie wrogów, a Zakon Feniksa niech usłyszy, że targ jest strzeżony, że mącenie wśród czarodziejów w Norfolk nie ujdzie bez konsekwencji, że wśród nich czają się przerażające istoty. Nie wiedział jeszcze, co przywołało cienie, choć miał niejasne wrażenie, że to próba zdjęcia zaklęcia przez Dirka w jakiś sposób zaburzyła magię w okolicy. Będzie musiał później spytać o to ochroniarza, który nieco lepiej znał się na numerologii i teorii magii.
Rozejrzał się po targowisku, krytycznie oceniając miejsce, w którym zastał bogina. Zakon Feniksa nałożył pułapki chaotycznie, zapominając, że to miejsce uczęszczane przez czarodziejów - a nie wojskowy bastion.
-Sprawdź, czy oczyściliśmy teren. - zwrócił się do Dirka, który z kolei podszedł do Vergila aby upewnić się, czy po rzuceniu Carpiene czarodziej widział coś jeszcze. Po otrzymaniu instrukcji, Doge udał się w stronę północnego wejścia na targ aby spróbować rozbroić Lignumo - skupił się na białej magii, usiłując rozsadzić i rozpleść wiązki tkające pułapkę i zlikwidować pozostałości po działalności Zakonników.
Cornelius tymczasem podszedł do Manannana i handlarza. Odczekał chwilę, pozwalając lordowi Travers porozmawiać z handlarzem - a następnie zaproponował:
-Zdesperowani wrogowie posuwają się do najróżniejszych przestępstw - a handlarz, dzięki ich interwencji, właśnie stracił sposobność negocjowania i handlowania z sojusznikami Zakonu. -Pozwoli pan, że pomogę zabezpieczyć pańskie stoisko przed ewentualnym napadem. - bogin przy wejściu na targ nie miałby najmniejszego sensu, ale na tyłach stoiska handlarza, aktywując się na widok nieupoważnionych i zdolnych do kradzieży osób - jak najbardziej. Sallow przykucnął, chcąc spętać bogina w skrzyni z talizmanami - zajmująca kwadrans pułapka pozwoliła mu jednym uchem słuchać rozmów Rycerzy, a doświadczenie skumulować niezbędną do złapania bogina magię szybko i sprawnie. Przegnany przez Zachary'ego stwór wciąż powinien być gdzieś niedaleko, wystarczy go tu zwabić i zamknąć.
Cornelius: nakładam strach na gremliny na skrzynię z towarami handlarza
Dirk: próbuje rozbroić Lignumo
Rozejrzał się po targowisku, krytycznie oceniając miejsce, w którym zastał bogina. Zakon Feniksa nałożył pułapki chaotycznie, zapominając, że to miejsce uczęszczane przez czarodziejów - a nie wojskowy bastion.
-Sprawdź, czy oczyściliśmy teren. - zwrócił się do Dirka, który z kolei podszedł do Vergila aby upewnić się, czy po rzuceniu Carpiene czarodziej widział coś jeszcze. Po otrzymaniu instrukcji, Doge udał się w stronę północnego wejścia na targ aby spróbować rozbroić Lignumo - skupił się na białej magii, usiłując rozsadzić i rozpleść wiązki tkające pułapkę i zlikwidować pozostałości po działalności Zakonników.
Cornelius tymczasem podszedł do Manannana i handlarza. Odczekał chwilę, pozwalając lordowi Travers porozmawiać z handlarzem - a następnie zaproponował:
-Zdesperowani wrogowie posuwają się do najróżniejszych przestępstw - a handlarz, dzięki ich interwencji, właśnie stracił sposobność negocjowania i handlowania z sojusznikami Zakonu. -Pozwoli pan, że pomogę zabezpieczyć pańskie stoisko przed ewentualnym napadem. - bogin przy wejściu na targ nie miałby najmniejszego sensu, ale na tyłach stoiska handlarza, aktywując się na widok nieupoważnionych i zdolnych do kradzieży osób - jak najbardziej. Sallow przykucnął, chcąc spętać bogina w skrzyni z talizmanami - zajmująca kwadrans pułapka pozwoliła mu jednym uchem słuchać rozmów Rycerzy, a doświadczenie skumulować niezbędną do złapania bogina magię szybko i sprawnie. Przegnany przez Zachary'ego stwór wciąż powinien być gdzieś niedaleko, wystarczy go tu zwabić i zamknąć.
Cornelius: nakładam strach na gremliny na skrzynię z towarami handlarza
Dirk: próbuje rozbroić Lignumo
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Zbiegli przeciwnicy z pewnością mieli przekazać wiadomość, że targ w Cromer znajdował się pod prawowitą opieką Rycerzy. Obecność Traversa, przedstawiciela rodu panującego w reginie i cieszącego się poparciem, mogła im się tylko przysłużyć. Zachary nie wątpił, że miało to podnieść morale mieszkańców najbliższej okolicy, ale i samo toczenie targu musiało zostać odpowiednio zabezpieczone.
— Niech któryś z was rzuci Cave Inimicum — stwierdził, nie tłumacząc ani specyfiki banalnej pułapki. Pozostawał w niezachwianym przekonaniu, iż każdy z obecnych był w stanie tego dokonać, zaś Shafiq podjął się próby utkania czegoś, co miało stanowić znaczne utrudnienie ewentualnej próbie ponownego przejęcia terenu przez wroga. Obrócił parokrotnie różdżkę w palcach, otarł pot z czoła. Pojedynek jak i odniesione w uwięzieniu obrażenia nieco nadwyrężyły ze sprawności, lecz nie na tyle, by uczynić go niezdatnym do dalszego działania. Przemierzył kilka kroków przez targ, oceniając odległość między stronami świata, aż wyciągnął różdżkę nad własną głowę i począł mamrotać, szeptać pod nosem inkantacje otwierające zaklęcie, które Zechariah wybrał na swój cel. Pierwszy upływ magii rozlał się dreszczem po całym ciele. Kraniec akacjowego drewna lekko zamigotał, wypuszczając półprzezroczyste, widoczne chyba tylko dla niego samego smugi. Osobiste wyobrażenie magii zawsze traktował dość osobliwie i nie inaczej było tym razem, gdy wraz z kolejnymi wersami skomplikowanej inkantacji mijały kolejne minuty. Wiedział, że zaklęcie wymagało co najmniej kilku godzin pracy, by było efektywne. Rozciąganie go po całym targu nie miało większego celu, toteż skupił się przede wszystkim na osadzeniu filarów pułapki w promieniu kilku kroków wokół stoiska handlarza stanowiącego cel i, najwyraźniej, główną ostoję przestrzeni. Powoli okrążał stoisko, rozciągając magię zabezpieczającą, aż ta osiągnęła zadowalającą gęstość przed przejściem do kolejnego etapu. Zapach ailhotsy pozostawał ściśle powiązany z ziemią. Nie mógł zatem kontynuować, pozostawiając w powietrzu rozsianej magii. Wplecenie jej w bruk, pozwolenie zakiełkować grzybniom w ziemi, stanowiło w istocie to, czego należało dokonać, by pułapka miała sens. Kolejne długie minuty spędził zatem na kuckach, czasami w klęczkach, gdy stopy odmawiały rzetelnej współpracy. Szeptane pod nosem inkantacje rzadko przybierały na sile. Obojętny ton pozostawał niezmienny, gdy znaczył kolejne fragmenty, kierując na nie magię. Obszar wokół straganu, choć nie był największy, nadal stanowił wyzwanie, któremu Zachary stawiał czoła, wręcz mechanicznie krążąc po przestrzeni targu, świadomie nie spoglądając na zegarek. Czas nie miał znaczenia. Silne zabezpieczenia wymagały zaangażowania.
zapach ailhotsy wokół straganu handlarza
— Niech któryś z was rzuci Cave Inimicum — stwierdził, nie tłumacząc ani specyfiki banalnej pułapki. Pozostawał w niezachwianym przekonaniu, iż każdy z obecnych był w stanie tego dokonać, zaś Shafiq podjął się próby utkania czegoś, co miało stanowić znaczne utrudnienie ewentualnej próbie ponownego przejęcia terenu przez wroga. Obrócił parokrotnie różdżkę w palcach, otarł pot z czoła. Pojedynek jak i odniesione w uwięzieniu obrażenia nieco nadwyrężyły ze sprawności, lecz nie na tyle, by uczynić go niezdatnym do dalszego działania. Przemierzył kilka kroków przez targ, oceniając odległość między stronami świata, aż wyciągnął różdżkę nad własną głowę i począł mamrotać, szeptać pod nosem inkantacje otwierające zaklęcie, które Zechariah wybrał na swój cel. Pierwszy upływ magii rozlał się dreszczem po całym ciele. Kraniec akacjowego drewna lekko zamigotał, wypuszczając półprzezroczyste, widoczne chyba tylko dla niego samego smugi. Osobiste wyobrażenie magii zawsze traktował dość osobliwie i nie inaczej było tym razem, gdy wraz z kolejnymi wersami skomplikowanej inkantacji mijały kolejne minuty. Wiedział, że zaklęcie wymagało co najmniej kilku godzin pracy, by było efektywne. Rozciąganie go po całym targu nie miało większego celu, toteż skupił się przede wszystkim na osadzeniu filarów pułapki w promieniu kilku kroków wokół stoiska handlarza stanowiącego cel i, najwyraźniej, główną ostoję przestrzeni. Powoli okrążał stoisko, rozciągając magię zabezpieczającą, aż ta osiągnęła zadowalającą gęstość przed przejściem do kolejnego etapu. Zapach ailhotsy pozostawał ściśle powiązany z ziemią. Nie mógł zatem kontynuować, pozostawiając w powietrzu rozsianej magii. Wplecenie jej w bruk, pozwolenie zakiełkować grzybniom w ziemi, stanowiło w istocie to, czego należało dokonać, by pułapka miała sens. Kolejne długie minuty spędził zatem na kuckach, czasami w klęczkach, gdy stopy odmawiały rzetelnej współpracy. Szeptane pod nosem inkantacje rzadko przybierały na sile. Obojętny ton pozostawał niezmienny, gdy znaczył kolejne fragmenty, kierując na nie magię. Obszar wokół straganu, choć nie był największy, nadal stanowił wyzwanie, któremu Zachary stawiał czoła, wręcz mechanicznie krążąc po przestrzeni targu, świadomie nie spoglądając na zegarek. Czas nie miał znaczenia. Silne zabezpieczenia wymagały zaangażowania.
zapach ailhotsy wokół straganu handlarza
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widziałeś jedynie wzrok Traversa, który uwieszony na tobie przez dłuższą chwilę zdawał się jakby miał coś zaraz do Ciebie powiedzieć. Na szczęście nie zrobiło to na tobie wrażenia, bo bardzo dobrze wiedziałeś, że spisałeś się na medal. Na medal, który sam sobie nałożysz w Domu Duchów, samemu sobie powiesz, że bardzo dobrze się dzisiaj spijałeś i napijesz się wina, które przyjemnie rozweseli twoje wnętrzności. Sam jednak nie będziesz reagował w ogóle. No więc co zamierzałeś?
Najpierw powiedziałeś samemu ochroniarzowi Sallowa gdzie dokładnie zostały rozlokowane wszelkie inne pułapki, aby ten mógł się nimi zająć. Dobrze zabezpieczony teren to także lepsza komunikacja i możliwość ponownego przybycia na miejsce. Czy miałeś jakiś inny pomysł na to co mogłeś zrobić? Chyba jedynie powiedzieć do innego szlachcica... — Rzucę je na magazyn. Mógłby mi Pan wskazać, nawet dłonią, w którą stronę mam iść? Dziękuję. — Słowo podzięki było suche, wybrakowane jakiegokolwiek entuzjazmu, bo tak naprawdę robiłeś tylko swoją pracę do której zostałeś zaproszony. Im dłużej jednak spędzałeś w tym miejscu to czułeś, że byłeś odtrącany od tego co najważniejsze obecnie dla Ciebie - świat duchów. Jednak co bardziej Cię zainteresowały to manifestacje, których dopuścili się twoi towarzysze. Interesowało Cię to. Czy to była czysta czarna magia? Czy też może faktycznie jakaś dusza? Na dłuższą metę była to rozmowa na inny dzień, nie na uszy handlarza, który musiał im zaufać. Wyruszyłeś więc we wskazanie Ci miejsce i następnie machnąłeś różdżką, aby pojawiło się wskazujące Ci wszystko światełko. Widziałeś cały magazyn, to co w nim trzyma, ale ostatecznie odszukałeś miejsce na ścianie, gdzie mogłeś postawić znaki Cave Inimicum. Robiłeś to spokojnym tempem, już nie musieliście się śpieszyć - wciąż byliście na terenach lorda Traversa, który zdecydowanie uradowany będzie, że nie będzie panoszyć się po jego terenach plugastwo. Co więc zrobiłeś? Dokończyłeś kreślić symbole, a zaraz wróciłeś też do reszty. — Skończone, panowie. Czy coś jeszcze należałoby zabezpieczyć według was? — Lepiej było to zrobić już teraz, niż później.
Nakładam Cave Inimicum na magazyny handlarza.
Najpierw powiedziałeś samemu ochroniarzowi Sallowa gdzie dokładnie zostały rozlokowane wszelkie inne pułapki, aby ten mógł się nimi zająć. Dobrze zabezpieczony teren to także lepsza komunikacja i możliwość ponownego przybycia na miejsce. Czy miałeś jakiś inny pomysł na to co mogłeś zrobić? Chyba jedynie powiedzieć do innego szlachcica... — Rzucę je na magazyn. Mógłby mi Pan wskazać, nawet dłonią, w którą stronę mam iść? Dziękuję. — Słowo podzięki było suche, wybrakowane jakiegokolwiek entuzjazmu, bo tak naprawdę robiłeś tylko swoją pracę do której zostałeś zaproszony. Im dłużej jednak spędzałeś w tym miejscu to czułeś, że byłeś odtrącany od tego co najważniejsze obecnie dla Ciebie - świat duchów. Jednak co bardziej Cię zainteresowały to manifestacje, których dopuścili się twoi towarzysze. Interesowało Cię to. Czy to była czysta czarna magia? Czy też może faktycznie jakaś dusza? Na dłuższą metę była to rozmowa na inny dzień, nie na uszy handlarza, który musiał im zaufać. Wyruszyłeś więc we wskazanie Ci miejsce i następnie machnąłeś różdżką, aby pojawiło się wskazujące Ci wszystko światełko. Widziałeś cały magazyn, to co w nim trzyma, ale ostatecznie odszukałeś miejsce na ścianie, gdzie mogłeś postawić znaki Cave Inimicum. Robiłeś to spokojnym tempem, już nie musieliście się śpieszyć - wciąż byliście na terenach lorda Traversa, który zdecydowanie uradowany będzie, że nie będzie panoszyć się po jego terenach plugastwo. Co więc zrobiłeś? Dokończyłeś kreślić symbole, a zaraz wróciłeś też do reszty. — Skończone, panowie. Czy coś jeszcze należałoby zabezpieczyć według was? — Lepiej było to zrobić już teraz, niż później.
Nakładam Cave Inimicum na magazyny handlarza.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Targ w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk