Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Pracownia alchemiczna
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pracownia alchemiczna
Tak naprawdę "pracownia" jest powiększoną drewutnią stojącą kawałek za chatką, w której mieści się lecznica. Pracownia jest jednak dostatecznie przestronna, aby przygotowywanie w niej elksirów nie było niekomfortowe; zostały dołożone wszelkie starania po temu, aby pracownia była jak najlepiej wyposażona. Niestety nie ma w niej dostatecznie wiele miejsca, by przechowywać w drewutni eliksiry: tych miejsce znajduje się już w samej lecznicy, na zapleczu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
02.05.57
Kerstin pracowała w czarodziejsko-mugolskiej lecznicy względnie od niedawna, ale zdążyła już poznać cały układ niewielkiej przestrzeni, zajrzeć w każdy zakamarek i upewnić się, gdzie co można znaleźć. W końcu od tego zaczynała się porządna praca - od dobrej organizacji. Z początku podchodziła do sprawy nieco niepewnie, chociaż na wieść o tym, że znajdzie się dla niej zajęcie zareagowała bardzo entuzjastycznie. Chciała coś robić, żeby udowodnić rodzeństwu, że może się przydać i potrafi sobie poradzić. Pomaganie miała we krwi, więc wiedziała, że lecznica jest najlepszą możliwą opcją, po prostu nie spodziewała się, że wszystko będzie takie... prowizoryczne. W leśnej chatce niewiele było pomieszczeń, które przypominały prawdziwy szpital, a w każdym razie taki do jakiego przyzwyczaiła się Kerstin. Całość przypominała raczej wojenny lazaret (co w obecnej sytuacji nie powinno ją aż tak zaskakiwać) i minęło parę dni zanim pogodziła się wreszcie z tym, że czarodzieje naprawdę mają swoje magiczne sposoby, by utrzymywać wszystko sterylne. Parę długich dni, podczas których myła obsesyjnie ręce przy każdej okazji, wietrzyła pokoje rano, w południe i wieczorem, zmieniała pościele, szyła podkłady i szorowała blaty, z których dopiero co ktoś usunął krew za pomocą zaklęcia.
Cóż, skłamałaby mówiąc, że całkiem już uwierzyła w to, że taki zwykły świst różdżki całkiem pozbywa się brudu. Brud mógł być przecież mikroskopijny.
Z czasem praca zaczęła jej się podobać coraz bardziej, bo dostrzegała jak wiele dobrego robią dla każdej potrzebującej osoby, czuła się doceniona i na swoim miejscu, a jakby tego było mało, poznała innych mugoli, którzy też uwijali się tutaj po łokcie.
Zamiast zamartwiać się na zapas wymyśliła sobie, że jest jak Florence Nightingale w szpitalu w Scutari, że robi coś wielkiego. Żeby więc jak najlepiej realizować powierzone jej zadania, uzupełniała wiedzę o wszystko, co znajdowało się w zakresie jej realnych zdolności. Magicznego eliksiru nigdy nie uwarzy, nawet nie zamierzała próbować, ale ileż mogłaby wyręczyć pracujących w lecznicy uzdrowicieli, gdyby potrafiła je dawkować i podawać. To nie powinno być aż tak trudne, znała podstawy zwykłej chemii i czasami asystowała anestezjologom. Pan Farley poinstruował ją, by w tej sprawie dogadała się z alchemiczką, panią Leighton, więc w wolnej chwili przyszła, pukając ostrożnie do drzwi pracowni i mając nadzieję, że nie przeszkadza akurat w niczym bardzo ważnym.
Kerstin pracowała w czarodziejsko-mugolskiej lecznicy względnie od niedawna, ale zdążyła już poznać cały układ niewielkiej przestrzeni, zajrzeć w każdy zakamarek i upewnić się, gdzie co można znaleźć. W końcu od tego zaczynała się porządna praca - od dobrej organizacji. Z początku podchodziła do sprawy nieco niepewnie, chociaż na wieść o tym, że znajdzie się dla niej zajęcie zareagowała bardzo entuzjastycznie. Chciała coś robić, żeby udowodnić rodzeństwu, że może się przydać i potrafi sobie poradzić. Pomaganie miała we krwi, więc wiedziała, że lecznica jest najlepszą możliwą opcją, po prostu nie spodziewała się, że wszystko będzie takie... prowizoryczne. W leśnej chatce niewiele było pomieszczeń, które przypominały prawdziwy szpital, a w każdym razie taki do jakiego przyzwyczaiła się Kerstin. Całość przypominała raczej wojenny lazaret (co w obecnej sytuacji nie powinno ją aż tak zaskakiwać) i minęło parę dni zanim pogodziła się wreszcie z tym, że czarodzieje naprawdę mają swoje magiczne sposoby, by utrzymywać wszystko sterylne. Parę długich dni, podczas których myła obsesyjnie ręce przy każdej okazji, wietrzyła pokoje rano, w południe i wieczorem, zmieniała pościele, szyła podkłady i szorowała blaty, z których dopiero co ktoś usunął krew za pomocą zaklęcia.
Cóż, skłamałaby mówiąc, że całkiem już uwierzyła w to, że taki zwykły świst różdżki całkiem pozbywa się brudu. Brud mógł być przecież mikroskopijny.
Z czasem praca zaczęła jej się podobać coraz bardziej, bo dostrzegała jak wiele dobrego robią dla każdej potrzebującej osoby, czuła się doceniona i na swoim miejscu, a jakby tego było mało, poznała innych mugoli, którzy też uwijali się tutaj po łokcie.
Zamiast zamartwiać się na zapas wymyśliła sobie, że jest jak Florence Nightingale w szpitalu w Scutari, że robi coś wielkiego. Żeby więc jak najlepiej realizować powierzone jej zadania, uzupełniała wiedzę o wszystko, co znajdowało się w zakresie jej realnych zdolności. Magicznego eliksiru nigdy nie uwarzy, nawet nie zamierzała próbować, ale ileż mogłaby wyręczyć pracujących w lecznicy uzdrowicieli, gdyby potrafiła je dawkować i podawać. To nie powinno być aż tak trudne, znała podstawy zwykłej chemii i czasami asystowała anestezjologom. Pan Farley poinstruował ją, by w tej sprawie dogadała się z alchemiczką, panią Leighton, więc w wolnej chwili przyszła, pukając ostrożnie do drzwi pracowni i mając nadzieję, że nie przeszkadza akurat w niczym bardzo ważnym.
To był jeden z pierwszych dni Charlie w nowej pracy. Pracownia alchemiczna została dopiero co urządzona i wciąż pachniała świeżością, nie zdążyła nasiąknąć wonią rozmaitych medykamentów czy ingrediencji. Mimo to wciąż czuła ukłucie żalu na myśl o utraconej pracy w Mungu. Przez ostatnie lata wierzyła, że to tam jest jej miejsce. Była altruistką, uwielbiała pomagać innym i czuła się dobrze z myślą, że jej praca jest potrzebna. Nawet myślenie o potencjalnej pracy badawczej zeszło na dalszy plan w obliczu tego, jak absorbująca była praca w Mungu. Choć byli tacy, którzy ją do tego namawiali, uważając pozostanie w szpitalu jako zajęcie mniej ambitne niż rozpoczęcie działalności naukowej, Charlie nie potrafiłaby tego zrobić, bo pomaganie potrzebującym było ważniejsze niż jej własne aspiracje, zwłaszcza takie, które wcale nie musiały przynieść owoców, dlatego rozsądniej było skupić się na celu bardziej przyziemnym, wymiernym. Zresztą po kursie zdała sobie sprawę, że to właśnie pomaganie w Mungu było jej ambicją. I na pewno by nie odeszła, gdyby nie zmusiła ją sytuacja.
Została bez pracy, bez możliwości realizowania swojego powołania – dopóki Alexander nie powiedział jej o lecznicy. Zgodziła się mu pomóc i zostać alchemikiem w miejscu, gdzie pomocy mieli szukać ci, którzy z różnych powodów nie mogli udać się do Munga. Ale nie potrafiła już uznawać niczego za pewnik, więc liczyła się z tym, że i ta możliwość może zostać jej odebrana, bo nie wiadomo było, jak długo uda się ukrywać istnienie tego miejsca przed wrogami. Dlatego obiecała sobie, że nie może się zbytnio przywiązywać, bo podczas wojny byłoby to nierozsądne. Nie znała dnia ani godziny, kiedy znowu coś utraci. Może tylko pracę, a może nawet życie swoje lub kogoś z rodziny? Ale póki mogła tu być, zamierzała przykładać się do swoich obowiązków równie starannie jak w Mungu. Liczyła się z tym, że może zarabiać mniej, ale nie to było najważniejsze.
Urządzała sobie swój malutki alchemiczny kącik, który otrzymała z racji tego, że warzenie eliksirów przy pacjentach było kiepskim pomysłem, zwiększającym prawdopodobieństwo popełnienia błędów, a i generującym zagrożenie dla chorych, gdyby tak coś poszło źle. Dlatego miała swoją małą przybudówkę i w dni, w które będzie tu bywać (bo przecież pracowała również w Oazie), to tu miała spędzać większość czasu przeznaczonego na pomoc w lecznicy.
Maść z wodnej gwiazdy kończyła bulgotać w kociołku, kiedy usłyszała ciche pukanie.
- Proszę wejść! – powiedziała. Czy to Alex lub ktoś inny z obsady uzdrowicielskiej postanowił wpaść po jakiś eliksir?
Poprawiła alchemiczny fartuszek nałożony na skromną sukienkę do połowy łydek i zwróciła się w stronę wejścia. Ale w drzwiach pojawił się ktoś zupełnie inny niż mogła się spodziewać. Charlie zdążyła się dowiedzieć, że oprócz niej, Alexa i paru innych czarodziejów, w lecznicy będą pomagać i charłacy będący krewnymi Zakonników. Dziewczyna, która się pojawiła, najprawdopodobniej była najmłodszą siostrą rodzeństwa Tonksów, będącą w jej wieku. Kto wie, może gdyby urodziła się magiczna, uczyłyby się razem w Hogwarcie, może nawet byłyby przyjaciółkami?
- Kerstin, tak? Siostra Tonksów? – spytała dla potwierdzenia, uśmiechając się ciepło i życzliwie, choć jej wygląd pozostawał mizerny. Wciąż żywy był żal po utracie siostry, w dodatku życie w poczuciu zagrożenia nie ułatwiało wyjścia z depresji. – Wejdź, proszę. Czy Alex lub ktoś inny potrzebują jakiegoś eliksiru?
Wróciła do kociołka w odpowiednim momencie, by zgasić płomyk pod nim i rozpocząć przelewanie mikstury do opisanych naczynek, więc w tym momencie Kerstin widziała tylko jej gruby, pszeniczny warkocz leżący na wychudzonych plecach oraz niewielkie wnętrze alchemicznej pracowni. Nie była pewna, jak właściwie wygląda rola Kerstin w lecznicy, dotąd nie miała okazji porozmawiać z nią bezpośrednio, ale bardzo chciała ją poznać.
Została bez pracy, bez możliwości realizowania swojego powołania – dopóki Alexander nie powiedział jej o lecznicy. Zgodziła się mu pomóc i zostać alchemikiem w miejscu, gdzie pomocy mieli szukać ci, którzy z różnych powodów nie mogli udać się do Munga. Ale nie potrafiła już uznawać niczego za pewnik, więc liczyła się z tym, że i ta możliwość może zostać jej odebrana, bo nie wiadomo było, jak długo uda się ukrywać istnienie tego miejsca przed wrogami. Dlatego obiecała sobie, że nie może się zbytnio przywiązywać, bo podczas wojny byłoby to nierozsądne. Nie znała dnia ani godziny, kiedy znowu coś utraci. Może tylko pracę, a może nawet życie swoje lub kogoś z rodziny? Ale póki mogła tu być, zamierzała przykładać się do swoich obowiązków równie starannie jak w Mungu. Liczyła się z tym, że może zarabiać mniej, ale nie to było najważniejsze.
Urządzała sobie swój malutki alchemiczny kącik, który otrzymała z racji tego, że warzenie eliksirów przy pacjentach było kiepskim pomysłem, zwiększającym prawdopodobieństwo popełnienia błędów, a i generującym zagrożenie dla chorych, gdyby tak coś poszło źle. Dlatego miała swoją małą przybudówkę i w dni, w które będzie tu bywać (bo przecież pracowała również w Oazie), to tu miała spędzać większość czasu przeznaczonego na pomoc w lecznicy.
Maść z wodnej gwiazdy kończyła bulgotać w kociołku, kiedy usłyszała ciche pukanie.
- Proszę wejść! – powiedziała. Czy to Alex lub ktoś inny z obsady uzdrowicielskiej postanowił wpaść po jakiś eliksir?
Poprawiła alchemiczny fartuszek nałożony na skromną sukienkę do połowy łydek i zwróciła się w stronę wejścia. Ale w drzwiach pojawił się ktoś zupełnie inny niż mogła się spodziewać. Charlie zdążyła się dowiedzieć, że oprócz niej, Alexa i paru innych czarodziejów, w lecznicy będą pomagać i charłacy będący krewnymi Zakonników. Dziewczyna, która się pojawiła, najprawdopodobniej była najmłodszą siostrą rodzeństwa Tonksów, będącą w jej wieku. Kto wie, może gdyby urodziła się magiczna, uczyłyby się razem w Hogwarcie, może nawet byłyby przyjaciółkami?
- Kerstin, tak? Siostra Tonksów? – spytała dla potwierdzenia, uśmiechając się ciepło i życzliwie, choć jej wygląd pozostawał mizerny. Wciąż żywy był żal po utracie siostry, w dodatku życie w poczuciu zagrożenia nie ułatwiało wyjścia z depresji. – Wejdź, proszę. Czy Alex lub ktoś inny potrzebują jakiegoś eliksiru?
Wróciła do kociołka w odpowiednim momencie, by zgasić płomyk pod nim i rozpocząć przelewanie mikstury do opisanych naczynek, więc w tym momencie Kerstin widziała tylko jej gruby, pszeniczny warkocz leżący na wychudzonych plecach oraz niewielkie wnętrze alchemicznej pracowni. Nie była pewna, jak właściwie wygląda rola Kerstin w lecznicy, dotąd nie miała okazji porozmawiać z nią bezpośrednio, ale bardzo chciała ją poznać.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Kerstin niewiele wiedziała o czarodziejce, którą w tej lecznicy nazywano alchemikiem. Choć pamiętała z krótkich anegdot opowiadanych na studiach, że farmaceutami zostawali ludzie w podobnym wieku, co najmłodsi lekarze, pozycja twórcy magicznych eliksirów podświadomie wydawała się Kerstin znacznie bardziej poważna, dostojna, do samego końca odnosiła wrażenie, że pani Leighton okaże się może nie sędziwą kobietą, ale z pewnością starszą od niej. Przez wzgląd na te oczekiwania nie mogła z początku ukryć zaskoczenia, gdy drzwi do pracowni otworzyła młoda i piękna dziewczyna, bez wątpienia przed trzydziestką. Kerstin westchnęła bezgłośnie, a potem uśmiechnęła z zażenowaniem, strofując w myślach za te przeklęte stereotypy.
- Tak, jestem Kerstin Tonks. Od niedawna pracuję tutaj jako pielęgniarka - przyznała, wchodząc za kobietą do środka.
Przynajmniej pracownia alchemiczna nie okazała się zupełnie drwić z jej wyobrażeń. Wszystko było tutaj tak jak w innych czarodziejskich miejscach, które miała okazję odwiedzać - nieco staromodne, pełne egzotycznych barw oraz zapachów, no i elektryzująco tajemnicze. Żeby jednak całkiem nie sprawiać wrażenia zafascynowanej mugolki, bo była tutaj przecież w kwestii zawodowej, musiała zadbać o koncentrację, szybko przestała przyglądać się buteleczkom i skupiła spojrzenie na pani Leighton. Wydawała się sympatyczna, choć wyraźnie smutna. Co druga osoba w lecznicy sprawiała takie lub nawet gorsze wrażenie, więc nie było to dla Kerstin niczym nowym.
- Tym razem nie chodzi o eliksir - odpowiedziała, opuszczając lekko głowę z powodu nagłego ukłucia zażenowania. - Chciałabym nauczyć się dawkować magiczne mikstury lecznicze, żeby lepiej pomagać w lecznicy. Pracowałam już wcześniej jako pielęgniarka, więc mam podstawy, znam bardzo dobrze anatomię i fizjologię. Pan Farley zaproponował, bym zwróciła się do pani. Oczywiście jest to jedynie prośba, rozumiem, jeżeli nie będzie mieć pani czasu - Starała się mówić jak najbardziej uprzejmie, lecz w spojrzeniu i gestykulacji widać było, że niezwykle jej na tym zależy.
Również była altruistką, pragnęła pracować ciężko na rzecz zdrowia i życia innych, tak jak to sobie zaplanowała przed wojną, zanim świat posypał im się na głowy.
- Tak, jestem Kerstin Tonks. Od niedawna pracuję tutaj jako pielęgniarka - przyznała, wchodząc za kobietą do środka.
Przynajmniej pracownia alchemiczna nie okazała się zupełnie drwić z jej wyobrażeń. Wszystko było tutaj tak jak w innych czarodziejskich miejscach, które miała okazję odwiedzać - nieco staromodne, pełne egzotycznych barw oraz zapachów, no i elektryzująco tajemnicze. Żeby jednak całkiem nie sprawiać wrażenia zafascynowanej mugolki, bo była tutaj przecież w kwestii zawodowej, musiała zadbać o koncentrację, szybko przestała przyglądać się buteleczkom i skupiła spojrzenie na pani Leighton. Wydawała się sympatyczna, choć wyraźnie smutna. Co druga osoba w lecznicy sprawiała takie lub nawet gorsze wrażenie, więc nie było to dla Kerstin niczym nowym.
- Tym razem nie chodzi o eliksir - odpowiedziała, opuszczając lekko głowę z powodu nagłego ukłucia zażenowania. - Chciałabym nauczyć się dawkować magiczne mikstury lecznicze, żeby lepiej pomagać w lecznicy. Pracowałam już wcześniej jako pielęgniarka, więc mam podstawy, znam bardzo dobrze anatomię i fizjologię. Pan Farley zaproponował, bym zwróciła się do pani. Oczywiście jest to jedynie prośba, rozumiem, jeżeli nie będzie mieć pani czasu - Starała się mówić jak najbardziej uprzejmie, lecz w spojrzeniu i gestykulacji widać było, że niezwykle jej na tym zależy.
Również była altruistką, pragnęła pracować ciężko na rzecz zdrowia i życia innych, tak jak to sobie zaplanowała przed wojną, zanim świat posypał im się na głowy.
Charlie słyszała niejeden stereotyp na temat alchemików. W zdecydowaną większość z nich się nie wpasowywała. Nie była stara i zasuszona, nie była też patykowata, anemiczna i blada jak roślina trzymana w ciemności… No dobra, prawie, bo od czasu zaginięcia Very straciła na wadze na tyle, że było to widoczne i trudno byłoby nazwać jej wygląd w pełni zdrowym i rześkim. Pozostawała jednak kobietą młodą i niebrzydką, choć w jej drobnym ciele spoczywał ogromny talent do mikstur. Dziedzictwo Leightonów płynęło wartko w jej krwi, nawet jeśli z jej rodziców to nie ojciec był alchemikiem, a matka. Niemniej jednak wpasowywała się w cnoty przodków i imię będące żeńską formą imienia protoplasty jej rodziny, utalentowanego szesnastowiecznego alchemika który nie uznawał podziału na czystą i brudną krew, okazało się prorocze.
Kochała warzyć mikstury. Jak mawiali niektórzy jej krewni, zdawała się dosłownie z kociołka urodzona i nic innego nie dawało jej tyle radości co warzenie eliksirów. To w tym była najlepsza. I tylko tym mogła realnie pomóc Zakonowi. Więc to robiła, jednocześnie próbując wygrzebać się z dołka, w który wpadła po śmierci ukochanej siostry.
- Miło mi cię poznać, Kerstin – powiedziała ciepło, kiedy w pracowni pojawiła się młoda, ładna dziewczyna, która musiała być siostrą trójki znanych jej Tonksów, jedyną której dotąd nie znała. Ale teraz miało szansę się to zmienić. – I nie pani, a panna, choć myślę że wystarczy po prostu Charlie. Musimy być w podobnym wieku, więc naprawdę nie ma potrzeby używania tak oficjalnych form, zwłaszcza jak mamy razem pracować.
Charlie nie była w żaden sposób uprzedzona do młodej charłaczki. Była jednak bardzo ciekawa jej świata, doświadczeń i życia, choć nie wiedziała, jak o to zapytać, by nie sprawić kobiecie przykrości. Nie wiedziała, jaki Kerstin ma stosunek do tego, że nie władała magią. Czy zazdrościła swojemu rodzeństwu i innym czarodziejom? Czy akceptowała to, że los poskąpił jej magii? Z pewnością musiało to być przykre; Charlie wzdrygnęła się na myśl siebie samej jako jedenastolatki, która jako jedyna z rodzeństwa nie otrzymuje listu i musi nagle nauczyć się żyć jak mugolka. Może nigdy nie była dobra w różdżkowych dziedzinach magii z wyjątkiem transmutacji, którą zawsze lubiła, ale nie umiała sobie wyobrazić życia bez warzenia mikstur, bez całej tej otoczki czarodziejskiego świata, w którym się urodziła i wychowała. I nie znała niczego innego.
Uniosła lekko brwi, słysząc słowa dziewczyny, ale po chwili się uśmiechnęła, nie przerywając przelewania eliksiru do naczynek.
- Myślę, że mogę spróbować ci pomóc. Nie jestem w stanie obiecać, że nauczę cię dawkowania, w każdym razie nie tak od razu, bo nie jest to coś czego można nauczyć się w jeden dzień, ale mogę opowiedzieć ci o czarodziejskich miksturach i ich działaniu. – Czy charłacy w ogóle byli w stanie aplikować czarodziejskie mikstury? Tego nie wiedziała. Nie wiedziała też, ile Kerstin wiedziała o magomedycynie, która na pewno różniła się od tej mugolskiej. – Na początek muszę zapytać, ile wiesz o uzdrowicielstwie? O organizmach czarodziejów? Czy Alex, Just lub ktoś inny przybliżyli ci już anatomię organizmu czarodzieja? To może być potrzebne do zrozumienia działania niektórych eliksirów – zapytała. Ona sama nie potrafiłaby na przykład odmierzyć dawki dla mugola, bo jej wiedza anatomiczna ograniczała się do organizmów czarodziejów, którzy mieli inną wytrzymałość niż mugole, przechodzili też zupełnie inne choroby. – Kiedy zaczęłam kurs alchemiczny, musiałam poznać podstawy anatomii. Teraz w czasie wolnej uczę się o niej więcej, ale kilka lat temu, kiedy byłam początkującą alchemiczką świeżo po przyjęciu na kurs, tygodniami uczyłam się działania każdej jednej leczniczej mikstury, i dopiero kiedy zademonstrowałam pełne zrozumienie tematu, pozwolono mi warzyć eliksiry dla pacjentów. Myślę, że w twoim wypadku też potrzebny będzie czas, jeśli do tej pory leczyłaś mugoli. Swoją drogą, chętnie też posłucham o tym, bo słyszałam o mugolskiej medycynie tylko pogłoski i nie wiem, ile w nich prawdy. – Znowu się uśmiechnęła, ale czuła wyraźną ciekawość, podejrzewając, że nie tylko Kerstin może chcieć dowiedzieć się czegoś od niej. Również ona mogła dowiedzieć się czegoś nowego o świecie, który istniał obok tego magicznego, ale był jej nieznany.
Skończyła z fiolkami i odłożyła je na bok, po czym jednym zaklęciem wyczyściła kociołek, choć zaraz poczuła się z tego powodu głupio, bo co mogła pomyśleć sobie Kerstin, która nie czarowała? Na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec.
Kochała warzyć mikstury. Jak mawiali niektórzy jej krewni, zdawała się dosłownie z kociołka urodzona i nic innego nie dawało jej tyle radości co warzenie eliksirów. To w tym była najlepsza. I tylko tym mogła realnie pomóc Zakonowi. Więc to robiła, jednocześnie próbując wygrzebać się z dołka, w który wpadła po śmierci ukochanej siostry.
- Miło mi cię poznać, Kerstin – powiedziała ciepło, kiedy w pracowni pojawiła się młoda, ładna dziewczyna, która musiała być siostrą trójki znanych jej Tonksów, jedyną której dotąd nie znała. Ale teraz miało szansę się to zmienić. – I nie pani, a panna, choć myślę że wystarczy po prostu Charlie. Musimy być w podobnym wieku, więc naprawdę nie ma potrzeby używania tak oficjalnych form, zwłaszcza jak mamy razem pracować.
Charlie nie była w żaden sposób uprzedzona do młodej charłaczki. Była jednak bardzo ciekawa jej świata, doświadczeń i życia, choć nie wiedziała, jak o to zapytać, by nie sprawić kobiecie przykrości. Nie wiedziała, jaki Kerstin ma stosunek do tego, że nie władała magią. Czy zazdrościła swojemu rodzeństwu i innym czarodziejom? Czy akceptowała to, że los poskąpił jej magii? Z pewnością musiało to być przykre; Charlie wzdrygnęła się na myśl siebie samej jako jedenastolatki, która jako jedyna z rodzeństwa nie otrzymuje listu i musi nagle nauczyć się żyć jak mugolka. Może nigdy nie była dobra w różdżkowych dziedzinach magii z wyjątkiem transmutacji, którą zawsze lubiła, ale nie umiała sobie wyobrazić życia bez warzenia mikstur, bez całej tej otoczki czarodziejskiego świata, w którym się urodziła i wychowała. I nie znała niczego innego.
Uniosła lekko brwi, słysząc słowa dziewczyny, ale po chwili się uśmiechnęła, nie przerywając przelewania eliksiru do naczynek.
- Myślę, że mogę spróbować ci pomóc. Nie jestem w stanie obiecać, że nauczę cię dawkowania, w każdym razie nie tak od razu, bo nie jest to coś czego można nauczyć się w jeden dzień, ale mogę opowiedzieć ci o czarodziejskich miksturach i ich działaniu. – Czy charłacy w ogóle byli w stanie aplikować czarodziejskie mikstury? Tego nie wiedziała. Nie wiedziała też, ile Kerstin wiedziała o magomedycynie, która na pewno różniła się od tej mugolskiej. – Na początek muszę zapytać, ile wiesz o uzdrowicielstwie? O organizmach czarodziejów? Czy Alex, Just lub ktoś inny przybliżyli ci już anatomię organizmu czarodzieja? To może być potrzebne do zrozumienia działania niektórych eliksirów – zapytała. Ona sama nie potrafiłaby na przykład odmierzyć dawki dla mugola, bo jej wiedza anatomiczna ograniczała się do organizmów czarodziejów, którzy mieli inną wytrzymałość niż mugole, przechodzili też zupełnie inne choroby. – Kiedy zaczęłam kurs alchemiczny, musiałam poznać podstawy anatomii. Teraz w czasie wolnej uczę się o niej więcej, ale kilka lat temu, kiedy byłam początkującą alchemiczką świeżo po przyjęciu na kurs, tygodniami uczyłam się działania każdej jednej leczniczej mikstury, i dopiero kiedy zademonstrowałam pełne zrozumienie tematu, pozwolono mi warzyć eliksiry dla pacjentów. Myślę, że w twoim wypadku też potrzebny będzie czas, jeśli do tej pory leczyłaś mugoli. Swoją drogą, chętnie też posłucham o tym, bo słyszałam o mugolskiej medycynie tylko pogłoski i nie wiem, ile w nich prawdy. – Znowu się uśmiechnęła, ale czuła wyraźną ciekawość, podejrzewając, że nie tylko Kerstin może chcieć dowiedzieć się czegoś od niej. Również ona mogła dowiedzieć się czegoś nowego o świecie, który istniał obok tego magicznego, ale był jej nieznany.
Skończyła z fiolkami i odłożyła je na bok, po czym jednym zaklęciem wyczyściła kociołek, choć zaraz poczuła się z tego powodu głupio, bo co mogła pomyśleć sobie Kerstin, która nie czarowała? Na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Reakcja panny Leighton na zwroty grzecznościowe z początku Kerstin nie zażenowała, a raczej... zaskoczyła? Dotychczas byli w szpitalu edukowani, że jeżeli nie mają informacji na temat stanu cywilnego swoich pacjentów, czy nawet nowych współpracowników, forma "pani" jest zwyczajnie najbardziej neutralna, niekoniecznie wskazująca akurat na zamążpójście. "Panno", choć mogłoby pewnie połechtać ego niektórych starszych kobiet, wydawało się być przede wszystkim społecznym podkreśleniem wyższości. Mówię do ciebie "panno" jak nauczyciel lub ojciec, ponieważ mam od ciebie lepszą pozycję, odbieram cię jako młodą, głupiutką. Natomiast "Pani" jest dojrzałe i z szacunkiem. Tego przynajmniej Kerstin nasłuchała się kiedyś od swojej mentorki, ale z drugiej strony, pani Hopkins była sufrażystką i miała nieco, hmm, feministyczny charakter. Może lepiej byłoby nie powoływać się na jej ekscentryczne nauki. Z drugiej strony, Kerstin nie przyszło do głowy, że ktoś może zwrócić na taką rzecz uwagę. Myślała o tym dłuższą chwilę, a potem zaróżowiła się, opuszczając głowę ze skromnym uśmiechem.
- Rozumiem. Zostanę przy Charlie, a ty możesz bez obaw nazywać mnie Kerstin albo Kerri - ze wszystkich możliwości, ta była chyba najbardziej wygodna.
Sama była niezwykle zainteresowana nowościami o czarodziejach, które miała okazję poznawać w ostatnich tygodniach. Do tej pory jej wiedza opierała się głównie na opowieściach rodzeństwa, a teraz jakoby stała się częścią tej społeczności, nawet jeżeli nie w pełni. Była nastawiona pozytywnie, z fascynacją, ale nie spodziewała się, że Charlene może równie interesować się jej mugolską codziennością.
- Oczywiście. W medycynie niczego nie da się nauczyć w jeden dzień - przyznała. - Będę się uczyć tak pilnie i tak długo jak będzie trzeba. Wtedy, kiedy będzie p... kiedy będziesz mieć możliwość mi pomagać.
Wiadomość o różnicach anatomicznych niejako zbiła Kerstin z tropu. Prawda, zdążyła już zapoznać się z informacjami o nieco odmiennym zachowaniu różnych układ u czarodziei, prawdopodobnie przez wpływy magii, miała też pełną świadomość, że jako mugol nie mogła przyjmować większości magicznych specyfików, gdyż były dla niej toksyczne. Ale czy różnice anatomiczne naprawdę mogłyby sięgać aż tak daleko, by musiała uczyć się podstaw od nowa?
Nie wyraziła obaw od razu, najpierw uśmiechem sympatii okazała zrozumienie dla wieloletniej pracy Charlie. Była w stanie zrozumieć tę pasję, która popychała do tego, by rozwijać umiejętności. Szkoła pielęgniarska nie była dla niej tak ciężka i wymagająca jak kurs instrumentariuszki, ale kiedy już wkroczyła w świat chirurgii, rezygnowała ze snu, by jak najlepiej przygotować się do asysty.
Przysiadła na stołku i podparła brodę na dłoni.
- Słyszałam już co nieco o różnicach w funkcjonowaniu układów u czarodziei i mugoli, ale nie sądziłam, że te różnice sięgają aż tak daleko, by dotyczyć budowy anatomicznej. - Zastanowiła się. - Myślę, że możemy uznać to spotkanie za organizacyjne. Powiedz mi o wszystkim, co muszę umieć wcześniej, żeby uczyć się dawkować eliksiry. Postaram się dorwać atlasy anatomiczne dla czarodziejów, ta nauka nie powinna mi zająć zbyt dużo czasu. Znam anatomię mugolską na tyle dobrze, że powinnam szybko wyłapać różnice. - Uśmiechnęła się lekko, gdy Charlie wspomniała o medycynie mugolskiej. - Medycyna niemagiczna rozwija się bardzo szybko, choć momentami zmierza w nadzwyczajnych kierunkach. Ja się specjalizowałam głównie w asyście chirurgicznej, więc w tym, co dla czarodziejów jest najbardziej nowe, a przynajmniej tak wnioskuję po reakcjach Mike'a i Gabriela. Nie mamy takich zaklęć, jakich używacie w lecznicy, żeby reperować narządy przez wszystkie warstwy tkanek. My otwieramy człowieka i reperujemy je ręcznie, a choć wydaje się to straszne, naprawdę często ratuje życie. Pracowałam trzy miesiące na bloku kardiochirurgicznym. Potrafimy zespalać naczynia krwionośne, zszywać rany na sercu, reperować wrodzone wady, niektórzy nawet sądzą... - pokiwała nieprzytomnie głową, a potem otrząsnęła się. Ten temat ją interesował, ale chyba zbyt mocno w niego wsiąknęła, a przecież nie na to miały wykorzystać czas. - Ale wracając do dawkowania. Najwygodniej byłoby, gdybym sobie wszystkie zadania wstępne zapisała.
- Rozumiem. Zostanę przy Charlie, a ty możesz bez obaw nazywać mnie Kerstin albo Kerri - ze wszystkich możliwości, ta była chyba najbardziej wygodna.
Sama była niezwykle zainteresowana nowościami o czarodziejach, które miała okazję poznawać w ostatnich tygodniach. Do tej pory jej wiedza opierała się głównie na opowieściach rodzeństwa, a teraz jakoby stała się częścią tej społeczności, nawet jeżeli nie w pełni. Była nastawiona pozytywnie, z fascynacją, ale nie spodziewała się, że Charlene może równie interesować się jej mugolską codziennością.
- Oczywiście. W medycynie niczego nie da się nauczyć w jeden dzień - przyznała. - Będę się uczyć tak pilnie i tak długo jak będzie trzeba. Wtedy, kiedy będzie p... kiedy będziesz mieć możliwość mi pomagać.
Wiadomość o różnicach anatomicznych niejako zbiła Kerstin z tropu. Prawda, zdążyła już zapoznać się z informacjami o nieco odmiennym zachowaniu różnych układ u czarodziei, prawdopodobnie przez wpływy magii, miała też pełną świadomość, że jako mugol nie mogła przyjmować większości magicznych specyfików, gdyż były dla niej toksyczne. Ale czy różnice anatomiczne naprawdę mogłyby sięgać aż tak daleko, by musiała uczyć się podstaw od nowa?
Nie wyraziła obaw od razu, najpierw uśmiechem sympatii okazała zrozumienie dla wieloletniej pracy Charlie. Była w stanie zrozumieć tę pasję, która popychała do tego, by rozwijać umiejętności. Szkoła pielęgniarska nie była dla niej tak ciężka i wymagająca jak kurs instrumentariuszki, ale kiedy już wkroczyła w świat chirurgii, rezygnowała ze snu, by jak najlepiej przygotować się do asysty.
Przysiadła na stołku i podparła brodę na dłoni.
- Słyszałam już co nieco o różnicach w funkcjonowaniu układów u czarodziei i mugoli, ale nie sądziłam, że te różnice sięgają aż tak daleko, by dotyczyć budowy anatomicznej. - Zastanowiła się. - Myślę, że możemy uznać to spotkanie za organizacyjne. Powiedz mi o wszystkim, co muszę umieć wcześniej, żeby uczyć się dawkować eliksiry. Postaram się dorwać atlasy anatomiczne dla czarodziejów, ta nauka nie powinna mi zająć zbyt dużo czasu. Znam anatomię mugolską na tyle dobrze, że powinnam szybko wyłapać różnice. - Uśmiechnęła się lekko, gdy Charlie wspomniała o medycynie mugolskiej. - Medycyna niemagiczna rozwija się bardzo szybko, choć momentami zmierza w nadzwyczajnych kierunkach. Ja się specjalizowałam głównie w asyście chirurgicznej, więc w tym, co dla czarodziejów jest najbardziej nowe, a przynajmniej tak wnioskuję po reakcjach Mike'a i Gabriela. Nie mamy takich zaklęć, jakich używacie w lecznicy, żeby reperować narządy przez wszystkie warstwy tkanek. My otwieramy człowieka i reperujemy je ręcznie, a choć wydaje się to straszne, naprawdę często ratuje życie. Pracowałam trzy miesiące na bloku kardiochirurgicznym. Potrafimy zespalać naczynia krwionośne, zszywać rany na sercu, reperować wrodzone wady, niektórzy nawet sądzą... - pokiwała nieprzytomnie głową, a potem otrząsnęła się. Ten temat ją interesował, ale chyba zbyt mocno w niego wsiąknęła, a przecież nie na to miały wykorzystać czas. - Ale wracając do dawkowania. Najwygodniej byłoby, gdybym sobie wszystkie zadania wstępne zapisała.
Świat czarodziejów był specyficzny i staromodny. Ale Charlie zwykle wolała szybko przechodzić na swobodniejszą formę, jeśli nie miała do czynienia z rozmówcą dużo starszym lub o wyższej pozycji zawodowej, co siłą rzeczy budowało dystans. Nie wyobrażała sobie na przykład zwrócenia się po imieniu do pana Rinehearta, albo do swego byłego już szefa w Mungu. Ale dla ludzi w podobnym wieku wolała być Charlie, czuła się jeszcze za młoda na „panią Leighton”. Daleko jej było do statecznej, wiekowej matrony, choć jej wiek sprawiał, że była już o włos od staropanieństwa. Gdyby nie wojna na pewno martwiłaby się swoim wiekiem dużo bardziej, bo mimo ogromnej miłości i pasji do alchemii nie chciała wyrzekać się spełnienia w rolach tradycyjnie kobiecych. Chciała zostać żoną i matką, stworzyć własną rodzinę. Kiedyś, bo teraz w pierwszej kolejności musiała dożyć końca wojny. Nie tak dawno jednak pierwszy raz w życiu się zakochała, co sprawiało że mimowolnie częściej rozmyślała o swojej samotności i prawie-staropanieńskim wieku. Jej miłość już za tydzień miała poślubić inną kobietę, więc serduszko Charlie miało zostać złamane.
Uśmiechnęła się ciepło, kiedy powitanie było już za nimi i mogły przejść do zasadniczych kwestii.
- Spróbuję to zrobić – zapewniła więc, mając nadzieję, że będzie to możliwe i że wytrwała nauka Kerstin zaowocuje tym, że będzie mogła podawać lecznicze specyfiki. Nigdy dotąd nie uczyła tego charłaka ani mugola, więc nie wiedziała czy tacy ludzie w ogóle mogą to robić, choć wydawało jej się, że skoro podawanie eliksiru nie wymaga korzystania z różdżki ani rzucania żadnych zaklęć, to dlaczego nie? – Jeśli będziesz chciała, możesz tu wpadać, gdy akurat będę. Myślę też, że Alex i inni uzdrowiciele również mogą cię wiele nauczyć, jeśli będziesz obserwować ich pracę.
Charlie nie wiedziała jak działa organizm mugola. Teoretycznie wyglądali tak samo jak czarodzieje i patrząc na nią nie dałoby się rozpoznać, że Kerstin nie włada magią, ale jakieś bardziej subtelne, niewychwytywalne dla oka różnice musiały istnieć. Słyszała i czytała że mugole mają mniej wytrzymałe organizmy, że gorzej tolerują magię i że ich medycyna działa bardzo powoli. Ale nie była specjalistą od anatomii, a od eliksirów, więc nie wiedziała tyle co uzdrowiciele. Tylko podejrzewała, że ktoś kto nigdy nie leczył czarodziejów, nie używał magii leczniczej ani eliksirów, może pewnych rzeczy nie wiedzieć. Nie znała Kerstin więc nie wiedziała też, ile w ogóle wiedziała o magii. Teoretycznie coś powinna, skoro miała magiczne rodzeństwo, ale co jeśli od lat żyła odrębnie, unikając ich świata?
- Sama nie jestem jeszcze tak biegła w anatomii by wiedzieć jakie dokładnie to są różnice. Chodziło mi po prostu o to, że jestem ciekawa, czy już przeszłaś jakiś wstęp do pracy z czarodziejami i ich urazami oraz chorobami – powiedziała; absolutnie nie chciała by Kerstin czuła, że jej wiedza jest w jakiś sposób gorsza. Po prostu była inna, a jako osoba dopiero ucząca się anatomii na poziom lepszy niż podstawowy nie mogła sama ocenić, na ile duże są różnice między anatomią czarodziejską a mugolską. Podejrzewała tylko że muszą istnieć. I że ktoś świetnie obeznany w urazach i chorobach mugoli niekoniecznie musiał od razu, bez przygotowania poradzić sobie z rannym czarodziejem. Tak samo działałoby pewnie w drugą stronę. Gdyby pokazać Charlie nawet najprostsze mugolskie narzędzia medyczne nie miałaby pojęcia, co to jest i jak tego użyć.
- Co to jest ta asysta chirurgiczna? – zapytała, nie rozumiejąc nowego dla siebie określenia. – Otwieracie? To znaczy… że patroszycie ludzi? Wyjmujecie im wnętrzności? – Przeraziła się, słysząc kolejne słowa Kerstin i wyobraziła sobie mugoli rozkrawających ludzkie ciało i gmerających we wnętrznościach, co brzmiało naprawdę makabrycznie dla niej, przyzwyczajonej do tego, że uzdrowicielom wystarczyło kilka zaklęć, by kogoś wyleczyć nawet z bardzo poważnych ran. I nie trzeba było nikogo kroić. – To brzmi jak coś bardzo bolesnego, jak ofiary takich praktyk to znoszą? – dopytywała, nie chcąc sobie nawet wyobrażać siebie z otwartym ciałem i mugola który grzebie w jej wnętrznościach. I trudno jej sobie wyobrazić że można taki ból znieść. – A potem zszywacie im skórę tak, jak zszywa się materiał? – to była kolejna dziwna rzecz, ale już kiedyś ktoś jej mówił, że mugole szyją rany tak jak krawcowe ubrania, ale nie była pewna ile w tym prawdy, bo jak można było szyć skórę? Ale bez różdżek niemagiczni musieli sobie radzić inaczej, nawet jeśli brzmiało to dla niej dziwnie i makabrycznie, to może faktycznie działało? Ale o ile była ciekawa świata mugoli, tak nie chciałaby chyba być przez nich leczona, krojona i zszywana. Wolała już pić nawet najbardziej niesmaczne eliksiry.
Zamyśliła się, zastanawiając się jak ubrać w słowa swoją alchemiczną wiedzę.
- Anatomię możemy już chyba zostawić uzdrowicielom i twojej dłuższej pracy z nimi, bo tłumaczenie jej zajęłoby nam wiele godzin, a nie wiem ile z tego co bym ci powiedziała już wiesz z anatomii mugoli, więc wytłumaczę ci to co dotyczy samych eliksirów – powiedziała w końcu. Zresztą bardziej zaawansowaną wiedzą to faktycznie musiałby się z nią podzielić uzdrowiciel. – Mamy bardzo różne rodzaje eliksirów leczniczych i różne sposoby ich dawkowania. Niektóre się pije, inne wystarczy wsmarować w zranione miejsce. Niektóre leczą przeziębienia, choroby i inne sprawy ogólnoustrojowe, a inne otwarte rany różnego pochodzenia. Są też oczywiście takie, które na pewien czas likwidują ból, niosą uspokojenie lub zdrowy sen. Antidota z kolei leczą po zatruciach truciznami. Istnieje nawet eliksir, który pozwala wyhodować utraconą część ciała – zaczęła w kwestii wstępu, zastanawiając się, w jaki sposób robią to mugole. Skąd biorą nowe ręce, nogi i inne narządy dla tych, którzy je stracili? – Niektóre z tych eliksirów tutaj mam i mogę ci je pokazać – zaoferowała od razu. Najpierw sięgnęła po ten, który przed przyjściem Kerstin warzyła i już przy niej przelała go z kociołka do naczynek. – To, co warzyłam gdy przyszłaś, to maść z wodnej gwiazdy, jeden z tych, które nakłada się bezpośrednio na rany. Wsiąka w nie i natychmiast je leczy, chyba że są bardzo poważne, wtedy może okazać się zbyt słaba. Ale na początek może pokażę ci coś jeszcze prostszego? – Rozejrzała się po regale z fiolkami, w końcu jedną zdejmując. – O, to jedna z najprostszych leczniczych mikstur jakie istnieją. Auxilik, bardzo powszechny eliksir leczący przeziębienia takie jak magiczny katar, a także zbijający podwyższoną temperaturę. – Podała fiolkę Kerstin, by ją obejrzała i zapamiętała dokładnie kolor tego eliksiru. – Możesz go otworzyć i powąchać, jeśli chcesz – zaproponowała też. Mogła dzisiaj pokazać Kerstin kilka najprostszych możliwych mikstur, bo od czegoś trzeba było zacząć. Wspólnymi siłami może uda im się, magicznym pracownikom lecznicy, przygotować Kerstin do pracy tutaj.
Uśmiechnęła się ciepło, kiedy powitanie było już za nimi i mogły przejść do zasadniczych kwestii.
- Spróbuję to zrobić – zapewniła więc, mając nadzieję, że będzie to możliwe i że wytrwała nauka Kerstin zaowocuje tym, że będzie mogła podawać lecznicze specyfiki. Nigdy dotąd nie uczyła tego charłaka ani mugola, więc nie wiedziała czy tacy ludzie w ogóle mogą to robić, choć wydawało jej się, że skoro podawanie eliksiru nie wymaga korzystania z różdżki ani rzucania żadnych zaklęć, to dlaczego nie? – Jeśli będziesz chciała, możesz tu wpadać, gdy akurat będę. Myślę też, że Alex i inni uzdrowiciele również mogą cię wiele nauczyć, jeśli będziesz obserwować ich pracę.
Charlie nie wiedziała jak działa organizm mugola. Teoretycznie wyglądali tak samo jak czarodzieje i patrząc na nią nie dałoby się rozpoznać, że Kerstin nie włada magią, ale jakieś bardziej subtelne, niewychwytywalne dla oka różnice musiały istnieć. Słyszała i czytała że mugole mają mniej wytrzymałe organizmy, że gorzej tolerują magię i że ich medycyna działa bardzo powoli. Ale nie była specjalistą od anatomii, a od eliksirów, więc nie wiedziała tyle co uzdrowiciele. Tylko podejrzewała, że ktoś kto nigdy nie leczył czarodziejów, nie używał magii leczniczej ani eliksirów, może pewnych rzeczy nie wiedzieć. Nie znała Kerstin więc nie wiedziała też, ile w ogóle wiedziała o magii. Teoretycznie coś powinna, skoro miała magiczne rodzeństwo, ale co jeśli od lat żyła odrębnie, unikając ich świata?
- Sama nie jestem jeszcze tak biegła w anatomii by wiedzieć jakie dokładnie to są różnice. Chodziło mi po prostu o to, że jestem ciekawa, czy już przeszłaś jakiś wstęp do pracy z czarodziejami i ich urazami oraz chorobami – powiedziała; absolutnie nie chciała by Kerstin czuła, że jej wiedza jest w jakiś sposób gorsza. Po prostu była inna, a jako osoba dopiero ucząca się anatomii na poziom lepszy niż podstawowy nie mogła sama ocenić, na ile duże są różnice między anatomią czarodziejską a mugolską. Podejrzewała tylko że muszą istnieć. I że ktoś świetnie obeznany w urazach i chorobach mugoli niekoniecznie musiał od razu, bez przygotowania poradzić sobie z rannym czarodziejem. Tak samo działałoby pewnie w drugą stronę. Gdyby pokazać Charlie nawet najprostsze mugolskie narzędzia medyczne nie miałaby pojęcia, co to jest i jak tego użyć.
- Co to jest ta asysta chirurgiczna? – zapytała, nie rozumiejąc nowego dla siebie określenia. – Otwieracie? To znaczy… że patroszycie ludzi? Wyjmujecie im wnętrzności? – Przeraziła się, słysząc kolejne słowa Kerstin i wyobraziła sobie mugoli rozkrawających ludzkie ciało i gmerających we wnętrznościach, co brzmiało naprawdę makabrycznie dla niej, przyzwyczajonej do tego, że uzdrowicielom wystarczyło kilka zaklęć, by kogoś wyleczyć nawet z bardzo poważnych ran. I nie trzeba było nikogo kroić. – To brzmi jak coś bardzo bolesnego, jak ofiary takich praktyk to znoszą? – dopytywała, nie chcąc sobie nawet wyobrażać siebie z otwartym ciałem i mugola który grzebie w jej wnętrznościach. I trudno jej sobie wyobrazić że można taki ból znieść. – A potem zszywacie im skórę tak, jak zszywa się materiał? – to była kolejna dziwna rzecz, ale już kiedyś ktoś jej mówił, że mugole szyją rany tak jak krawcowe ubrania, ale nie była pewna ile w tym prawdy, bo jak można było szyć skórę? Ale bez różdżek niemagiczni musieli sobie radzić inaczej, nawet jeśli brzmiało to dla niej dziwnie i makabrycznie, to może faktycznie działało? Ale o ile była ciekawa świata mugoli, tak nie chciałaby chyba być przez nich leczona, krojona i zszywana. Wolała już pić nawet najbardziej niesmaczne eliksiry.
Zamyśliła się, zastanawiając się jak ubrać w słowa swoją alchemiczną wiedzę.
- Anatomię możemy już chyba zostawić uzdrowicielom i twojej dłuższej pracy z nimi, bo tłumaczenie jej zajęłoby nam wiele godzin, a nie wiem ile z tego co bym ci powiedziała już wiesz z anatomii mugoli, więc wytłumaczę ci to co dotyczy samych eliksirów – powiedziała w końcu. Zresztą bardziej zaawansowaną wiedzą to faktycznie musiałby się z nią podzielić uzdrowiciel. – Mamy bardzo różne rodzaje eliksirów leczniczych i różne sposoby ich dawkowania. Niektóre się pije, inne wystarczy wsmarować w zranione miejsce. Niektóre leczą przeziębienia, choroby i inne sprawy ogólnoustrojowe, a inne otwarte rany różnego pochodzenia. Są też oczywiście takie, które na pewien czas likwidują ból, niosą uspokojenie lub zdrowy sen. Antidota z kolei leczą po zatruciach truciznami. Istnieje nawet eliksir, który pozwala wyhodować utraconą część ciała – zaczęła w kwestii wstępu, zastanawiając się, w jaki sposób robią to mugole. Skąd biorą nowe ręce, nogi i inne narządy dla tych, którzy je stracili? – Niektóre z tych eliksirów tutaj mam i mogę ci je pokazać – zaoferowała od razu. Najpierw sięgnęła po ten, który przed przyjściem Kerstin warzyła i już przy niej przelała go z kociołka do naczynek. – To, co warzyłam gdy przyszłaś, to maść z wodnej gwiazdy, jeden z tych, które nakłada się bezpośrednio na rany. Wsiąka w nie i natychmiast je leczy, chyba że są bardzo poważne, wtedy może okazać się zbyt słaba. Ale na początek może pokażę ci coś jeszcze prostszego? – Rozejrzała się po regale z fiolkami, w końcu jedną zdejmując. – O, to jedna z najprostszych leczniczych mikstur jakie istnieją. Auxilik, bardzo powszechny eliksir leczący przeziębienia takie jak magiczny katar, a także zbijający podwyższoną temperaturę. – Podała fiolkę Kerstin, by ją obejrzała i zapamiętała dokładnie kolor tego eliksiru. – Możesz go otworzyć i powąchać, jeśli chcesz – zaproponowała też. Mogła dzisiaj pokazać Kerstin kilka najprostszych możliwych mikstur, bo od czegoś trzeba było zacząć. Wspólnymi siłami może uda im się, magicznym pracownikom lecznicy, przygotować Kerstin do pracy tutaj.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Choć Charlene i Kerstin nie różniły się wiekiem więcej niż o kilka miesięcy, najmłodsza z Tonksów nie czuła wcale presji, by się zakochać i założyć własną rodzinę. To nie tak, że o tym nie marzyła - chciałaby kiedyś stać się częścią domu, takiego zwyczajnego i pełnego miłości, o jaki zawsze starała się jej matka. Nie chodziło również o brak społecznego nacisku, bowiem świat mugoli, choć z pewnością nowocześniejszy i bardziej otwarty na łamanie tradycji, nadal chwalił sobie skarby kobiecości. Zwyczajnie, Kerstin nie miała jak dotąd okazji pozwolić sobie na czułości i marzenia, ponieważ była wiecznie zajęta, czy to sprawami zawodowymi, czy rodzinnymi, a poza tym od dawna nie miała okazji naprawdę spędzić czasu w typowo męskim gronie. W szkole pielęgniarskiej uczyła się w towarzystwie niemal wyłącznie kobiet, a w szpitalu... no, szpital nie był miejscem, w którym łatwo było się zakochać. A w każdym razie Kerstin bardzo starała się unikać takich zauroczeń, bo to przecież przeczyłoby profesjonalizmowi. Nie czuła się też wcale staro, ironicznie, bo przecież mugole żyli od czarodziejów krócej.
Potem Charlie próbowała wyjaśnić, dlaczego sama nie będzie w stanie nauczyć jej dokładnej magicznej anatomii, na co Kerstin machnęła ręką z życzliwym uśmiechem.
- To żaden problem, jestem pewna, że się z kimś dogadam i wszystko nadrobię. Postaram się przyjść następnym razem lepiej przygotowana. Wiem, że ty się specjalizujesz w eliksirach. W lecznicy mówili, że jesteś absolutnym mistrzem w swoim fachu.
Dyskusja na temat magicznej medycyny wyszła dość niezręcznie - nie ważne ile razy nie spotkałaby się z taką samą reakcją, Kerstin ciągle zdawała się zapominać, że czarodzieje nie wiedzieli o chirurgii niemal zupełnie nic, nawet z tych najbardziej podstawowych (dla niej) spraw.
- Och, przepraszam, ja ciągle zapominam... - pokręciła głową. - Nie chciałam cię przestraszyć. Zapominam, że to może brzmieć brutalnie, ale naprawdę takie nie jest. I na pewno nie jest bolesne, pacjenci podczas operacji śpią. Śpią i niczego nie czują, ponieważ dostają silne leki. Więc nie trzeba ich nazywać ofiarami - Zaróżowiła się po same uszy. - Najczęściej nie trzeba też wyciągać organów, wystarczy tylko zrobić kilka nacięć. To zależy od rodzaju operacji. Niektóre są mniejsze, inne większe. A potem rzeczywiście, rany są zszywane. Zostawiają blizny, niestety, ale pacjenci, którzy mają wybór między śmiercią a blizną, zawsze wybierają to drugie - Skrzyżowała ramiona i uniosła głowę w zamyśleniu. - Asysta chirurgiczna to po prostu pomoc lekarzom podczas operacji. Takie zabiegi są na tyle trudne, że nigdy nie może ich wykonywać jedna osoba.
Próbowała wybrnąć z tematu, ponieważ czuła, że jej słowa wcale nie są pokrzepiające. W porównaniu do czarodziejskich specyfików o szybkim działaniu, chirurgia rzeczywiście mogła brzmieć barbarzyńsko, co sprawiało Kerstin przykrość. Wiedziała, że ludzie bardzo starali się i prześcigali w wymyślaniu coraz to lepszych technik ratowania życia i zdrowia innych. I to było piękne, bo radzili sobie jak mogli.
Jeżeli jednak pominąć różnice i drobne nieporozumienia, była niezwykle ciekawa wszystkiego, co miała jej do opowiedzenia Charlie - było to dostrzegalne w sposobie, w jaki wychyliła się i słuchała uważnie aż do ostatniego słowa
- Wydaje mi się, że rozumiem. Znaczna część eliksirów, o których wspominasz, ma swoje odpowiedniki w mugolskich lekach, tylko jak zakładam dużo słabsze. I nasze leki często mają też działania niepożądane - powiedziała pogodnie, gdy Charlie skończyła, podchodząc bliżej i przyjmując oferowany eliksir. - Auxilik? Nic mi to nie mówi, ale brzmi jak farmaceutyk - Otworzyła fiolkę i spojrzała do środka. - Jest trochę gęstszy od leków przeciwgorączkowych, które ja znam. Musi być podawany doustnie. Dawki liczycie w uncjach? U nas dawkę leku zazwyczaj przelicza się na kilogram masy ciała, no chyba, że są to leki o działaniu bardzo silnym, wtedy bierze się też pod uwagę inne czynniki, na przykład wydolność krążeniową. Czy u was jest podobnie? - Uśmiechnęła się, bezwiednie zaglądając do kociołka, przy którym przystanęły.
Potem Charlie próbowała wyjaśnić, dlaczego sama nie będzie w stanie nauczyć jej dokładnej magicznej anatomii, na co Kerstin machnęła ręką z życzliwym uśmiechem.
- To żaden problem, jestem pewna, że się z kimś dogadam i wszystko nadrobię. Postaram się przyjść następnym razem lepiej przygotowana. Wiem, że ty się specjalizujesz w eliksirach. W lecznicy mówili, że jesteś absolutnym mistrzem w swoim fachu.
Dyskusja na temat magicznej medycyny wyszła dość niezręcznie - nie ważne ile razy nie spotkałaby się z taką samą reakcją, Kerstin ciągle zdawała się zapominać, że czarodzieje nie wiedzieli o chirurgii niemal zupełnie nic, nawet z tych najbardziej podstawowych (dla niej) spraw.
- Och, przepraszam, ja ciągle zapominam... - pokręciła głową. - Nie chciałam cię przestraszyć. Zapominam, że to może brzmieć brutalnie, ale naprawdę takie nie jest. I na pewno nie jest bolesne, pacjenci podczas operacji śpią. Śpią i niczego nie czują, ponieważ dostają silne leki. Więc nie trzeba ich nazywać ofiarami - Zaróżowiła się po same uszy. - Najczęściej nie trzeba też wyciągać organów, wystarczy tylko zrobić kilka nacięć. To zależy od rodzaju operacji. Niektóre są mniejsze, inne większe. A potem rzeczywiście, rany są zszywane. Zostawiają blizny, niestety, ale pacjenci, którzy mają wybór między śmiercią a blizną, zawsze wybierają to drugie - Skrzyżowała ramiona i uniosła głowę w zamyśleniu. - Asysta chirurgiczna to po prostu pomoc lekarzom podczas operacji. Takie zabiegi są na tyle trudne, że nigdy nie może ich wykonywać jedna osoba.
Próbowała wybrnąć z tematu, ponieważ czuła, że jej słowa wcale nie są pokrzepiające. W porównaniu do czarodziejskich specyfików o szybkim działaniu, chirurgia rzeczywiście mogła brzmieć barbarzyńsko, co sprawiało Kerstin przykrość. Wiedziała, że ludzie bardzo starali się i prześcigali w wymyślaniu coraz to lepszych technik ratowania życia i zdrowia innych. I to było piękne, bo radzili sobie jak mogli.
Jeżeli jednak pominąć różnice i drobne nieporozumienia, była niezwykle ciekawa wszystkiego, co miała jej do opowiedzenia Charlie - było to dostrzegalne w sposobie, w jaki wychyliła się i słuchała uważnie aż do ostatniego słowa
- Wydaje mi się, że rozumiem. Znaczna część eliksirów, o których wspominasz, ma swoje odpowiedniki w mugolskich lekach, tylko jak zakładam dużo słabsze. I nasze leki często mają też działania niepożądane - powiedziała pogodnie, gdy Charlie skończyła, podchodząc bliżej i przyjmując oferowany eliksir. - Auxilik? Nic mi to nie mówi, ale brzmi jak farmaceutyk - Otworzyła fiolkę i spojrzała do środka. - Jest trochę gęstszy od leków przeciwgorączkowych, które ja znam. Musi być podawany doustnie. Dawki liczycie w uncjach? U nas dawkę leku zazwyczaj przelicza się na kilogram masy ciała, no chyba, że są to leki o działaniu bardzo silnym, wtedy bierze się też pod uwagę inne czynniki, na przykład wydolność krążeniową. Czy u was jest podobnie? - Uśmiechnęła się, bezwiednie zaglądając do kociołka, przy którym przystanęły.
Charlie pragnęła zakochać się (tym razem z wzajemnością) i założyć rodzinę. Uświadomiła sobie to dopiero kiedy zbliżyła się do umownej granicy staropanieństwa, wcześniej była tak bardzo skupiona na nauce i pracy, że nawet nie zauważała mężczyzn wokół siebie. Ominął ją etap nastoletnich miłostek, jako przykładna Krukonka w Hogwarcie spędzała większość wolnego czasu na nauce swoich ulubionych dziedzin, z którymi pragnęła związać przyszłość. Na tym cierpiało jej życie towarzyskie i oczywiście związkowe – bo koniec końców nigdy w żadnym związku nie była, nigdy się nie całowała ani nie spacerowała z mężczyzną trzymając się za rękę. Dopiero niedawno przyszło pierwsze zakochanie – w mężczyźnie, który za tydzień się żenił. Miała złamane serduszko co pogłębiało jej depresję, a pragnęła posmakować miłości zanim umrze – a przecież w tej wojnie mogła zginąć, była przecież bezbronna i słaba. Zakładanie rodziny byłoby teraz egoizmem i bezmyślnością, to musiało poczekać, ale chciała chociaż przekonać się jak to jest iść przez życie z kimś, kto ją kochał, a nie samotnie. A teraz, choć była otoczona przyjaciółmi z Zakonu, czuła się samotna, bo jej siostry nie żyły, brat wyjechał dawno temu, rodzice mieszkali osobno, a adoratorów nie miała. Nikt się nią nie interesował w tym aspekcie, co podkopywało jej poczucie wartości jako kobiety. Bo skoro nikt jej nie chciał, to czy mogła czuć się pełnowartościowa? Nie należała do grona tych silnych i niezależnych, które podkreślały, jak świetnie sobie radzą bez mężczyzny i jego aprobaty. Ona została wychowana na wsi, bardziej tradycyjnie i marzyła o rodzinie w jakiej wyrosła, takie wpojono jej wzorce.
- Tak myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Porozmawiaj z Alexem, Just lub innym uzdrowicielem, oni powiedzą ci dużo więcej niż ja – powiedziała, rumieniąc się pod wpływem komplementu odnośnie swoich umiejętności. – Eliksiry to całe moje życie, fascynuję się nimi od dziecka i nieustannie się rozwijam. Potrafię uwarzyć wszystko, co tylko warzyło się w murach Munga. Marzę o tym, żeby w przyszłości stworzyć jakąś własną recepturę.
To był jej atut. Nie potrafiła walczyć, ale była mistrzynią eliksirów, zdolną uwarzyć nawet wywary tak trudne jak Felix Felicis, nie wspominając o każdym rodzaju leczniczych specyfików jakie stosowano w Mungu, gdzie zdobywała wykształcenie i pracowała dopóki wojna nie zmusiła jej do ucieczki ze stolicy, a także do odsunięcia w czasie śmiałych marzeń. Musiała skupić się przede wszystkim na pomaganiu innym tu i teraz.
Miała dobre chęci, by Kerstin czegoś nauczyć, ale nie mogła przeskoczyć tego że sama dopiero się uczyła nieco bardziej zaawansowanej anatomii niż podstawy które zdobyła w Mungu i w związku z tym nie mogła wyjaśnić jej tych kwestii tak obrazowo, jak zrobiłby to uzdrowiciel, dlatego postanowiła że skupi się głównie na eliksirach, czyli na swojej działce. Była też ciekawa różnic między lecznictwem czarodziejskim i mugolskim, dlatego zadawała dociekliwe pytania, choć odpowiedzi początkowo ją przeraziły, bo brzmiały makabrycznie z jej czarodziejskiego punktu widzenia. Znała tylko jedną stronę medalu, a ta druga była obca i dziwaczna. Nie wynikało to z jej złej woli, a po prostu niewiedzy i niezrozumienia mechanizmów działania świata mugoli, który nie był gorszy, a po prostu inny.
- Wybacz, ja po prostu… Nie znam nic innego niż świat magii, w którym wyrosłam. Nigdy nie miałam do czynienia z mugolskimi praktykami leczniczymi, dlatego brzmią tak… dziwacznie i makabrycznie, przynajmniej kiedy słyszy się ogólniki nie znając szerszego kontekstu i nie wiedząc jak dokładnie to wygląda – zaznaczyła, nie chcąc urazić Kerstin i jej wiedzy. Na swój sposób przecież bardzo szanowała to, że Kerstin wie tyle rzeczy, o których ona nie miała zielonego pojęcia. Ta „asysta chirurgiczna” nadal brzmiała jak jakieś bardzo egzotyczne zajęcie. – Ale skoro ludzie przeżywają te zabiegi to pewnie jakoś to działa, prawda? Mam nadzieję że rzeczywiście nie cierpią. To znaczy, że macie w świecie mugoli swoje odpowiedniki eliksirów przeciwbólowych i znieczulających? I eliksiru słodkiego snu, skoro mówisz o spaniu? – zapytała, wyraźnie ciekawa jak mugole zastępują te specyfiki tak podstawowe w Mungu i każdej innej lecznicy. – I wasze leki to rzeczywiście odpowiedniki naszych eliksirów? Umiałaś je podawać?
Nie wiedziała jak wyglądają mugolskie lekarstwa. Na czarodziejów najpewniej i tak by nie działały, dlatego w Mungu nigdy ich nie było. Nie były potrzebne, skoro uzdrowiciele mieli do dyspozycji zaklęcia oraz eliksiry na bieżąco warzone przez alchemików.
- Tak, my też dobieramy dawki do wagi osoby. Inną podamy dziecku, a inną dwumetrowemu, rosłemu mężczyźnie – wyjaśniła. – Niektóre eliksiry, te najłatwiejsze jak auxilik, dawkuje się bardzo prosto i potrafią to zrobić nawet osoby z bardzo niewielkimi umiejętnościami. Ale są takie, jak eliksir wiggenowy, których podanie wymaga sporej wiedzy i wyczucia, żeby nie podać go za dużo i nie zaszkodzić. Dopiero się uczę jak podawać tego typu bardziej zaawansowane specyfiki – zaznaczyła. Potrafiła uwarzyć te eliksiry, ale nie dawkować, co musiało się zmienić i pracowała na tym wytrwale, zwłaszcza że tu, w lecznicy, miała więcej okazji do przyglądania się pracy uzdrowicieli niż w Mungu, gdzie podziały były bardziej sztywne i alchemicy nie mogli się za bardzo pałętać po salach chorych bez określonego powodu, ani nie musieli w niczym asystować bo uzdrowiciele i stażyści radzili sobie z tym sami. – Tak, Auxilik podaje się doustnie. Jak większość eliksirów, poza maściami którymi smaruje się zranione miejsca. Najprostsza maść jaką znam to ta z żywokostu. – Zdjęła z półki nieduży słoiczek i odkręciła go, by pokazać Kerstin zawartość. – Leczy tylko drobne stłuczenia i siniaki. Nie pomoże na poważniejsze rany, ale wystarczy na obite kolano. Gdy byłam dzieckiem mama często smarowała nią mnie i moje rodzeństwo, kiedy podczas zabaw na świeżym powietrzu gdzieś się uderzyliśmy. – Zamyśliła się z nostalgią nad tamtymi czasami. O ile odważniej i śmielej poznawało się świat, kiedy nie miało się takiej wiedzy o konsekwencjach jak później! Im Charlie była starsza tym bardziej spokojna, stonowana i niechętna do ryzyka. Może wpływ też miał na to fakt, że w starszym wieku mniej przebywała z kuzynostwem od strony matki i coraz bardziej nasiąkała zachowawczym, ostrożnym podejściem do życia Leightonów. Nauka w Ravenclawie, wśród uczniów skupionych na nauce i niezbyt zainteresowanych jakimiś wyskokami też miała duży wpływ na kształtowanie się Charlie i na to, jaką osobą była w dorosłości. – Wywar ze szczuroszczeta też jest dość prosty i do użytku zewnętrznego. Nakłada się go na ranę, zapewnia sterylność i leczy. – Pokazała następny eliksir, dość gęsty, o słomkowej barwie i wydzielający nieprzyjemny zapach zgniłych jaj. Nie wyglądał jak coś co chciało się nałożyć na zranione miejsce, ale działał. – I eliksir słodkiego snu, o którym wspomniałam wcześniej. Umożliwia spokojny, wolny od koszmarów sen zaraz po wypiciu. – Odkorkowała fiolkę pełną różowego eliksiru o słodkim zapachu, znacznie przyjemniejszym niż woń poprzedniego specyfiku. – Nie mam ich tu wiele, bo jak widzisz jest tu mało miejsca. Po każdym dniu pracy zanoszę to co uwarzyłam do lecznicy, na zaplecze i tu trzymam głównie najświeższe uwarzone mikstury zanim je przeniosę. Jeśli będziesz chciała to kiedyś pokażę ci i tamte. Albo nawet dzisiaj, jak będziesz chciała pomóc mi przenieść te fiolki które tu mam na zaplecze lecznicy.
Pokazywała Kerstin jedne z najprostszych eliksirów jakie tu miała. Na trudniejsze przyjdzie czas, kiedy już uzdrowiciele zadbają o jej wiedzę o magomedycynie. I upewnią się, czy jako charłaczka Kerstin w ogóle była w stanie leczyć czarodziejskimi specyfikami. Nawet jeśli nie (choć Charlie wydawało się, że przecież ten proces nie wymagał magii i rzucania zaklęć), to przynajmniej będzie wiedzieć, co zdejmować z półki i dawać uzdrowicielom do ręki.
- Tak myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Porozmawiaj z Alexem, Just lub innym uzdrowicielem, oni powiedzą ci dużo więcej niż ja – powiedziała, rumieniąc się pod wpływem komplementu odnośnie swoich umiejętności. – Eliksiry to całe moje życie, fascynuję się nimi od dziecka i nieustannie się rozwijam. Potrafię uwarzyć wszystko, co tylko warzyło się w murach Munga. Marzę o tym, żeby w przyszłości stworzyć jakąś własną recepturę.
To był jej atut. Nie potrafiła walczyć, ale była mistrzynią eliksirów, zdolną uwarzyć nawet wywary tak trudne jak Felix Felicis, nie wspominając o każdym rodzaju leczniczych specyfików jakie stosowano w Mungu, gdzie zdobywała wykształcenie i pracowała dopóki wojna nie zmusiła jej do ucieczki ze stolicy, a także do odsunięcia w czasie śmiałych marzeń. Musiała skupić się przede wszystkim na pomaganiu innym tu i teraz.
Miała dobre chęci, by Kerstin czegoś nauczyć, ale nie mogła przeskoczyć tego że sama dopiero się uczyła nieco bardziej zaawansowanej anatomii niż podstawy które zdobyła w Mungu i w związku z tym nie mogła wyjaśnić jej tych kwestii tak obrazowo, jak zrobiłby to uzdrowiciel, dlatego postanowiła że skupi się głównie na eliksirach, czyli na swojej działce. Była też ciekawa różnic między lecznictwem czarodziejskim i mugolskim, dlatego zadawała dociekliwe pytania, choć odpowiedzi początkowo ją przeraziły, bo brzmiały makabrycznie z jej czarodziejskiego punktu widzenia. Znała tylko jedną stronę medalu, a ta druga była obca i dziwaczna. Nie wynikało to z jej złej woli, a po prostu niewiedzy i niezrozumienia mechanizmów działania świata mugoli, który nie był gorszy, a po prostu inny.
- Wybacz, ja po prostu… Nie znam nic innego niż świat magii, w którym wyrosłam. Nigdy nie miałam do czynienia z mugolskimi praktykami leczniczymi, dlatego brzmią tak… dziwacznie i makabrycznie, przynajmniej kiedy słyszy się ogólniki nie znając szerszego kontekstu i nie wiedząc jak dokładnie to wygląda – zaznaczyła, nie chcąc urazić Kerstin i jej wiedzy. Na swój sposób przecież bardzo szanowała to, że Kerstin wie tyle rzeczy, o których ona nie miała zielonego pojęcia. Ta „asysta chirurgiczna” nadal brzmiała jak jakieś bardzo egzotyczne zajęcie. – Ale skoro ludzie przeżywają te zabiegi to pewnie jakoś to działa, prawda? Mam nadzieję że rzeczywiście nie cierpią. To znaczy, że macie w świecie mugoli swoje odpowiedniki eliksirów przeciwbólowych i znieczulających? I eliksiru słodkiego snu, skoro mówisz o spaniu? – zapytała, wyraźnie ciekawa jak mugole zastępują te specyfiki tak podstawowe w Mungu i każdej innej lecznicy. – I wasze leki to rzeczywiście odpowiedniki naszych eliksirów? Umiałaś je podawać?
Nie wiedziała jak wyglądają mugolskie lekarstwa. Na czarodziejów najpewniej i tak by nie działały, dlatego w Mungu nigdy ich nie było. Nie były potrzebne, skoro uzdrowiciele mieli do dyspozycji zaklęcia oraz eliksiry na bieżąco warzone przez alchemików.
- Tak, my też dobieramy dawki do wagi osoby. Inną podamy dziecku, a inną dwumetrowemu, rosłemu mężczyźnie – wyjaśniła. – Niektóre eliksiry, te najłatwiejsze jak auxilik, dawkuje się bardzo prosto i potrafią to zrobić nawet osoby z bardzo niewielkimi umiejętnościami. Ale są takie, jak eliksir wiggenowy, których podanie wymaga sporej wiedzy i wyczucia, żeby nie podać go za dużo i nie zaszkodzić. Dopiero się uczę jak podawać tego typu bardziej zaawansowane specyfiki – zaznaczyła. Potrafiła uwarzyć te eliksiry, ale nie dawkować, co musiało się zmienić i pracowała na tym wytrwale, zwłaszcza że tu, w lecznicy, miała więcej okazji do przyglądania się pracy uzdrowicieli niż w Mungu, gdzie podziały były bardziej sztywne i alchemicy nie mogli się za bardzo pałętać po salach chorych bez określonego powodu, ani nie musieli w niczym asystować bo uzdrowiciele i stażyści radzili sobie z tym sami. – Tak, Auxilik podaje się doustnie. Jak większość eliksirów, poza maściami którymi smaruje się zranione miejsca. Najprostsza maść jaką znam to ta z żywokostu. – Zdjęła z półki nieduży słoiczek i odkręciła go, by pokazać Kerstin zawartość. – Leczy tylko drobne stłuczenia i siniaki. Nie pomoże na poważniejsze rany, ale wystarczy na obite kolano. Gdy byłam dzieckiem mama często smarowała nią mnie i moje rodzeństwo, kiedy podczas zabaw na świeżym powietrzu gdzieś się uderzyliśmy. – Zamyśliła się z nostalgią nad tamtymi czasami. O ile odważniej i śmielej poznawało się świat, kiedy nie miało się takiej wiedzy o konsekwencjach jak później! Im Charlie była starsza tym bardziej spokojna, stonowana i niechętna do ryzyka. Może wpływ też miał na to fakt, że w starszym wieku mniej przebywała z kuzynostwem od strony matki i coraz bardziej nasiąkała zachowawczym, ostrożnym podejściem do życia Leightonów. Nauka w Ravenclawie, wśród uczniów skupionych na nauce i niezbyt zainteresowanych jakimiś wyskokami też miała duży wpływ na kształtowanie się Charlie i na to, jaką osobą była w dorosłości. – Wywar ze szczuroszczeta też jest dość prosty i do użytku zewnętrznego. Nakłada się go na ranę, zapewnia sterylność i leczy. – Pokazała następny eliksir, dość gęsty, o słomkowej barwie i wydzielający nieprzyjemny zapach zgniłych jaj. Nie wyglądał jak coś co chciało się nałożyć na zranione miejsce, ale działał. – I eliksir słodkiego snu, o którym wspomniałam wcześniej. Umożliwia spokojny, wolny od koszmarów sen zaraz po wypiciu. – Odkorkowała fiolkę pełną różowego eliksiru o słodkim zapachu, znacznie przyjemniejszym niż woń poprzedniego specyfiku. – Nie mam ich tu wiele, bo jak widzisz jest tu mało miejsca. Po każdym dniu pracy zanoszę to co uwarzyłam do lecznicy, na zaplecze i tu trzymam głównie najświeższe uwarzone mikstury zanim je przeniosę. Jeśli będziesz chciała to kiedyś pokażę ci i tamte. Albo nawet dzisiaj, jak będziesz chciała pomóc mi przenieść te fiolki które tu mam na zaplecze lecznicy.
Pokazywała Kerstin jedne z najprostszych eliksirów jakie tu miała. Na trudniejsze przyjdzie czas, kiedy już uzdrowiciele zadbają o jej wiedzę o magomedycynie. I upewnią się, czy jako charłaczka Kerstin w ogóle była w stanie leczyć czarodziejskimi specyfikami. Nawet jeśli nie (choć Charlie wydawało się, że przecież ten proces nie wymagał magii i rzucania zaklęć), to przynajmniej będzie wiedzieć, co zdejmować z półki i dawać uzdrowicielom do ręki.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Spędziły ze sobą zaledwie kilkanaście minut, a Kerstin już była gotowa stwierdzić, że Charlene to bardzo porządna i dobra dziewczyna, z którą warto nawiązać przyjaźń. Przede wszystkim zrobiły na niej wrażenie skromność w połączeniu z bardzo bystrym umysłem. Na komplementy reagowała nieco wstydliwie, ale Kerstin nie miała wątpliwości, że tak naprawdę sprawiają jej radość. Sama odczuwała podobnie - nigdy nie potrafiła odpowiednio przyjąć bezpośredniej pochwały, plątała się i różowiła, ale koniec końców praca bez żadnego sygnału ze strony pacjentów, czy współpracowników, była znacznie mniej satysfakcjonująca.
- Będę za ciebie trzymać kciuki. Więcej, nie mam wątpliwości, że ci się uda - powiedziała, mając na myśli pragnienie Charlie o stworzeniu własnej receptury. Każdy wielki twórca zaczynał od marzeń i trzeba je było wspierać.
Wspólna praca, czy raczej branie udziału w prowadzonej przez dziewczynę lekcji Kerstin także uznała za owocne spędzenie czasu. Z początku obawiała się nieco, że alchemiczka okaże się surowa i niechętna do dyskusji, natomiast Charlene okazywała ciekawość na tyle, że Kerstin czuła się jakby znajdowały się na równym poziomie w rozmowie, mimo że czarodziejka bez wątpienia potrafiła w tym temacie znacznie więcej. Odwróciła na moment głowę, gdy raz jeszcze przewinął się temat sal operacyjnych i zabiegów chirurgicznych. Tak, dużo ludzi przeżywało i zyskiwało dzięki nim parę lat życia, ale nie każdy pacjent mógł liczyć na takie szczęście. Zdecydowała się o tym nie wspominać nie dlatego, że chciała to zataić (była pewna, że w czarodziejskim świecie również nie każde leczenie przynosiło skutki), ale przez wzgląd na lęk przed nieznanym jaki Charlie wciąż odczuwała. Nie chciała go pogłębiać - być może będą miały kiedyś okazję porozmawiać o chirurgii więcej i na spokojnie, ale teraz przecież były tu w innym celu.
- Eliksir słodkiego snu? Och, jaka urocza nazwa - przyznała z uśmiechem, bo naprawdę, to brzmiało jak syrop z oddziału pediatrycznego dla dzieci poniżej dziesiątego roku. - U nas się mówi po prostu lek nasenny albo anestetyk. Ale anestetyki są silniejsze od leków nasennych. Te drugie mają po prostu ułatwić zaśnięcie, natomiast pierwsze wprowadzają w stan podobny śpiączce. Chodzi o to, żeby pacjent nie obudził się do momentu wyciszenia dawki. - Pokiwała głową. - Wydaje mi się, że można to nazwać odpowiednikami. I tak, umiem je podawać. Podawanie leków było jednym z głównych zadań pielęgniarki na oddziale.
Na ten moment Kerstin była zafascynowana światem czarodziejskich eliksirów; nie minęło wiele czasu a już bez skrępowania wędrowała między półkami, przyglądając się składnikom i licznym fiolkom. Bez dotykania, oczywiście, to byłoby nieodpowiedzialne.
- A na co stosuje się eliksir wiggenowy? - Nie mogła powstrzymać pytania. - Maść z żywokostu też brzmi znajomo. Najprostszą maścią na stłuczenia, jaką ja znam, jest maść z aronii. - Wywar ze szczuroszczeta natomiast brzmiał jak typowy środek dezynfekcyjny. - Czy są jakieś ograniczenia w użytku maści lub leków do wcierania? Wśród mugolskich bardzo mało jest takich leków na skórę, które dałoby się przedawkować, ale podejrzewam, że środki magiczne mogą działać silniej. - Odgarnęła kosmyk włosów i uśmiechnęła się dyskretniej. - Możesz to uznać za interesujące i zabawne, ale u nas jest sporo środków do dezynfekcji ran, które są roztworami alkoholu.
Na ofertę pomocy przy przenoszeniu leków zareagowała entuzjastycznie - w czasie tych początkowych dni niewiele było takich rzeczy, które mogła robić w lecznicy bez nadzoru, więc każde zadanie przyjmowała jako możliwość odciążenia zapracowanych czarodziei.
- Chętnie ci pomogę, a jeżeli się przy tym czegoś nauczę, to tym lepiej!
- Będę za ciebie trzymać kciuki. Więcej, nie mam wątpliwości, że ci się uda - powiedziała, mając na myśli pragnienie Charlie o stworzeniu własnej receptury. Każdy wielki twórca zaczynał od marzeń i trzeba je było wspierać.
Wspólna praca, czy raczej branie udziału w prowadzonej przez dziewczynę lekcji Kerstin także uznała za owocne spędzenie czasu. Z początku obawiała się nieco, że alchemiczka okaże się surowa i niechętna do dyskusji, natomiast Charlene okazywała ciekawość na tyle, że Kerstin czuła się jakby znajdowały się na równym poziomie w rozmowie, mimo że czarodziejka bez wątpienia potrafiła w tym temacie znacznie więcej. Odwróciła na moment głowę, gdy raz jeszcze przewinął się temat sal operacyjnych i zabiegów chirurgicznych. Tak, dużo ludzi przeżywało i zyskiwało dzięki nim parę lat życia, ale nie każdy pacjent mógł liczyć na takie szczęście. Zdecydowała się o tym nie wspominać nie dlatego, że chciała to zataić (była pewna, że w czarodziejskim świecie również nie każde leczenie przynosiło skutki), ale przez wzgląd na lęk przed nieznanym jaki Charlie wciąż odczuwała. Nie chciała go pogłębiać - być może będą miały kiedyś okazję porozmawiać o chirurgii więcej i na spokojnie, ale teraz przecież były tu w innym celu.
- Eliksir słodkiego snu? Och, jaka urocza nazwa - przyznała z uśmiechem, bo naprawdę, to brzmiało jak syrop z oddziału pediatrycznego dla dzieci poniżej dziesiątego roku. - U nas się mówi po prostu lek nasenny albo anestetyk. Ale anestetyki są silniejsze od leków nasennych. Te drugie mają po prostu ułatwić zaśnięcie, natomiast pierwsze wprowadzają w stan podobny śpiączce. Chodzi o to, żeby pacjent nie obudził się do momentu wyciszenia dawki. - Pokiwała głową. - Wydaje mi się, że można to nazwać odpowiednikami. I tak, umiem je podawać. Podawanie leków było jednym z głównych zadań pielęgniarki na oddziale.
Na ten moment Kerstin była zafascynowana światem czarodziejskich eliksirów; nie minęło wiele czasu a już bez skrępowania wędrowała między półkami, przyglądając się składnikom i licznym fiolkom. Bez dotykania, oczywiście, to byłoby nieodpowiedzialne.
- A na co stosuje się eliksir wiggenowy? - Nie mogła powstrzymać pytania. - Maść z żywokostu też brzmi znajomo. Najprostszą maścią na stłuczenia, jaką ja znam, jest maść z aronii. - Wywar ze szczuroszczeta natomiast brzmiał jak typowy środek dezynfekcyjny. - Czy są jakieś ograniczenia w użytku maści lub leków do wcierania? Wśród mugolskich bardzo mało jest takich leków na skórę, które dałoby się przedawkować, ale podejrzewam, że środki magiczne mogą działać silniej. - Odgarnęła kosmyk włosów i uśmiechnęła się dyskretniej. - Możesz to uznać za interesujące i zabawne, ale u nas jest sporo środków do dezynfekcji ran, które są roztworami alkoholu.
Na ofertę pomocy przy przenoszeniu leków zareagowała entuzjastycznie - w czasie tych początkowych dni niewiele było takich rzeczy, które mogła robić w lecznicy bez nadzoru, więc każde zadanie przyjmowała jako możliwość odciążenia zapracowanych czarodziei.
- Chętnie ci pomogę, a jeżeli się przy tym czegoś nauczę, to tym lepiej!
Przyjemna rozmowa z nowo poznaną osobą odganiała myśli Charlie od depresji zatruwającej jej ciało i umysł. Cudownie było przypomnieć sobie, że poznawanie nowych ludzi może być ciekawym i przyjemnym doświadczeniem, tym bardziej że odnosiła wrażenie, iż miała do czynienia z osóbką bystrą i miłą. Ceniła mądrych i sympatycznych ludzi, nieważne czy władali magią czy nie.
- Tak… może kiedyś – powiedziała z lekkim uśmiechem; w obecnych czasach śmiałe marzenia traciły na znaczeniu, a depresja nakazywała widzieć przyszłość w ponurych barwach i tracić wiarę w to, że taki sukces miałby przypaść jej w udziale. W końcu nie wiadomo czy tego dożyje, była słaba i bezbronna, co czyniło ją potencjalną ofiarą tej wojny. Może powinna była jednak osiedlić się w Oazie zamiast w Kornwalii? Nie wiedziała jeszcze, że życie niedługo rzeczywiście ją do tego zmusi. Ale i tak było jej miło po słowach Kerstin. Gdyby nie wojna, śmierć Very i mnóstwo innych zmartwień, może nawet już próbowałaby swoje marzenia spełniać. Ale miała mnóstwo innych zmartwień i obowiązków, które uniemożliwiały pracę badawczą. Tym bardziej że kiedy akurat nie miała żadnych konkretnych zajęć, to często leżała na łóżku i bezwiednie wpatrywała się w sufit, nie mając wiele motywacji, by wstać. Szczególnie silne było to w końcówce marca i pierwszej połowie kwietnia.
Podczas rozmowy obie mogły się czegoś od siebie dowiedzieć. Bo choć Charlie wiedziała naprawdę wiele o eliksirach, zwłaszcza tych leczniczych, to jej wiedza o świecie mugoli i ich praktykach uzdrowicielskich była bardzo niska. Na tym gruncie to Kerstin mogła błyszczeć, wiedząc coś co młodej alchemiczce było obce. Niemniej jednak nie miały czasu wgłębić się w to jeszcze dokładniej, skoro Charlie musiała udzielić Kerstin podstawowych rad odnośnie eliksirów, ich właściwości i rozpoznawania.
- To może, jeśli znasz się na tych yyy… lekach, to i z eliksirami po odpowiednim przeszkoleniu sobie poradzisz – ucieszyła się; w swej ignorancji wyobrażała sobie, że podawanie tych mugolskich leków musi wyglądać podobnie jak podawanie eliksirów, czyli wlewało się komuś do ust jakiś specyfik i czekało na efekty. – Eliksir słodkiego snu nie jest mocny, może z niego wybudzić choćby hałas lub inny mocny bodziec zewnętrzny. Lub po prostu wyspanie się. Dużo silniejszy jest Wywar Żywej Śmierci, ale nie podjęłabym się podawania go komukolwiek. W większości przypadków wystarcza zresztą zwykły, prosty eliksir słodkiego snu, a na ból eliksir przeciwbólowy lub znieczulający, choć istnieją też zaklęcia które go niwelują, ale nie potrafię ich rzucać.
Nie znała magii leczniczej, ale chciałaby kiedyś poznać jej podstawy. Żałowała że nie nauczyła się tego w Mungu, ale nie był to materiał obowiązkowy na kursie, a nauki eliksirów i dziedzin towarzyszących było tyle, że na dodatkowe lekcje magii leczniczej brakło czasu i koniec końców poznała podstawy anatomii, ale zaklęć leczniczych nie.
- Eliksir wiggenowy ma bardzo silne działanie regenerujące, zdolne uleczyć nawet ciężkie rany. Ale z racji jego zaawansowania mogą go dawkować tylko osoby dobrze przeszkolone w magomedycynie – wyjaśniła. Sama nie wiedziałaby, ile dokładnie podać tego silnego specyfiku, by nie przedobrzyć. – Maści trudno przedawkować. Przy tych najprostszych typu maść z żywokostu to właściwie niemożliwe. Jest na tyle słaba, że jej nadmiar nie wywoła skutków ubocznych, przynajmniej nie słyszałam o takim przypadku. Choć nie dam gwarancji, że nie zaszkodzi osobie niemagicznej. Nigdy nie próbowałam podawać żadnego eliksiru ani maści mugolowi. – Nie wiedziała więc, jak eliksiry podziałałyby na mugola czy charłaka. Kto wie, może nawet banalna maść z żywokostu mogłaby wywołać skutki uboczne. Ale co do tego musiałby się wypowiedzieć jakiś uzdrowiciel. Jeśli lecznica miała pomagać też mugolom i charłakom, musieli mieć opracowane jakieś metody leczenia ich.
- Alkoholu? – zdziwiła się. – Czyli smarujecie rany waszymi odpowiednikami ognistej whisky?
Pomyślała przelotnie, że to może spodobałoby się Anthony’emu, którego rodzina produkowała ognistą. Ale myśl o nieodwzajemnionej miłości wywołała lekkie ukłucie w sercu. Niemniej jednak wizja smarowania siniaków i przecięć ognistą była osobliwa, mimo to wolała używanie znanych sobie specyfików.
- Jasne, chodźmy więc od razu – ucieszyła się gdy Kerstin zgodziła się jej pomóc. Podała jej część fiolek i pudełeczek z eliksirami i maściami, sama wzięła resztę. Co dwie pary rąk to nie jedna. Mogły zanieść to wszystko do głównego budynku lecznicy, na zaplecze, gdzie była przechowalnia eliksirów, które uzdrowiciele mogli stąd swobodnie brać nie fatygując się za każdym razem do przybudówki Charlie.
Na zapleczu Charlie pokazała Kerstin kolejne eliksiry, pokazując jej fiolki wraz z etykietkami. Opowiedziała jej też więcej o pracy alchemika. Była ożywiona i zadowolona, choć gdy wróci do domu, depresyjne myśli wrócą ze zdwojoną siłą. Bycie samą ze swoimi myślami źle na nią działało.
- Tak… może kiedyś – powiedziała z lekkim uśmiechem; w obecnych czasach śmiałe marzenia traciły na znaczeniu, a depresja nakazywała widzieć przyszłość w ponurych barwach i tracić wiarę w to, że taki sukces miałby przypaść jej w udziale. W końcu nie wiadomo czy tego dożyje, była słaba i bezbronna, co czyniło ją potencjalną ofiarą tej wojny. Może powinna była jednak osiedlić się w Oazie zamiast w Kornwalii? Nie wiedziała jeszcze, że życie niedługo rzeczywiście ją do tego zmusi. Ale i tak było jej miło po słowach Kerstin. Gdyby nie wojna, śmierć Very i mnóstwo innych zmartwień, może nawet już próbowałaby swoje marzenia spełniać. Ale miała mnóstwo innych zmartwień i obowiązków, które uniemożliwiały pracę badawczą. Tym bardziej że kiedy akurat nie miała żadnych konkretnych zajęć, to często leżała na łóżku i bezwiednie wpatrywała się w sufit, nie mając wiele motywacji, by wstać. Szczególnie silne było to w końcówce marca i pierwszej połowie kwietnia.
Podczas rozmowy obie mogły się czegoś od siebie dowiedzieć. Bo choć Charlie wiedziała naprawdę wiele o eliksirach, zwłaszcza tych leczniczych, to jej wiedza o świecie mugoli i ich praktykach uzdrowicielskich była bardzo niska. Na tym gruncie to Kerstin mogła błyszczeć, wiedząc coś co młodej alchemiczce było obce. Niemniej jednak nie miały czasu wgłębić się w to jeszcze dokładniej, skoro Charlie musiała udzielić Kerstin podstawowych rad odnośnie eliksirów, ich właściwości i rozpoznawania.
- To może, jeśli znasz się na tych yyy… lekach, to i z eliksirami po odpowiednim przeszkoleniu sobie poradzisz – ucieszyła się; w swej ignorancji wyobrażała sobie, że podawanie tych mugolskich leków musi wyglądać podobnie jak podawanie eliksirów, czyli wlewało się komuś do ust jakiś specyfik i czekało na efekty. – Eliksir słodkiego snu nie jest mocny, może z niego wybudzić choćby hałas lub inny mocny bodziec zewnętrzny. Lub po prostu wyspanie się. Dużo silniejszy jest Wywar Żywej Śmierci, ale nie podjęłabym się podawania go komukolwiek. W większości przypadków wystarcza zresztą zwykły, prosty eliksir słodkiego snu, a na ból eliksir przeciwbólowy lub znieczulający, choć istnieją też zaklęcia które go niwelują, ale nie potrafię ich rzucać.
Nie znała magii leczniczej, ale chciałaby kiedyś poznać jej podstawy. Żałowała że nie nauczyła się tego w Mungu, ale nie był to materiał obowiązkowy na kursie, a nauki eliksirów i dziedzin towarzyszących było tyle, że na dodatkowe lekcje magii leczniczej brakło czasu i koniec końców poznała podstawy anatomii, ale zaklęć leczniczych nie.
- Eliksir wiggenowy ma bardzo silne działanie regenerujące, zdolne uleczyć nawet ciężkie rany. Ale z racji jego zaawansowania mogą go dawkować tylko osoby dobrze przeszkolone w magomedycynie – wyjaśniła. Sama nie wiedziałaby, ile dokładnie podać tego silnego specyfiku, by nie przedobrzyć. – Maści trudno przedawkować. Przy tych najprostszych typu maść z żywokostu to właściwie niemożliwe. Jest na tyle słaba, że jej nadmiar nie wywoła skutków ubocznych, przynajmniej nie słyszałam o takim przypadku. Choć nie dam gwarancji, że nie zaszkodzi osobie niemagicznej. Nigdy nie próbowałam podawać żadnego eliksiru ani maści mugolowi. – Nie wiedziała więc, jak eliksiry podziałałyby na mugola czy charłaka. Kto wie, może nawet banalna maść z żywokostu mogłaby wywołać skutki uboczne. Ale co do tego musiałby się wypowiedzieć jakiś uzdrowiciel. Jeśli lecznica miała pomagać też mugolom i charłakom, musieli mieć opracowane jakieś metody leczenia ich.
- Alkoholu? – zdziwiła się. – Czyli smarujecie rany waszymi odpowiednikami ognistej whisky?
Pomyślała przelotnie, że to może spodobałoby się Anthony’emu, którego rodzina produkowała ognistą. Ale myśl o nieodwzajemnionej miłości wywołała lekkie ukłucie w sercu. Niemniej jednak wizja smarowania siniaków i przecięć ognistą była osobliwa, mimo to wolała używanie znanych sobie specyfików.
- Jasne, chodźmy więc od razu – ucieszyła się gdy Kerstin zgodziła się jej pomóc. Podała jej część fiolek i pudełeczek z eliksirami i maściami, sama wzięła resztę. Co dwie pary rąk to nie jedna. Mogły zanieść to wszystko do głównego budynku lecznicy, na zaplecze, gdzie była przechowalnia eliksirów, które uzdrowiciele mogli stąd swobodnie brać nie fatygując się za każdym razem do przybudówki Charlie.
Na zapleczu Charlie pokazała Kerstin kolejne eliksiry, pokazując jej fiolki wraz z etykietkami. Opowiedziała jej też więcej o pracy alchemika. Była ożywiona i zadowolona, choć gdy wróci do domu, depresyjne myśli wrócą ze zdwojoną siłą. Bycie samą ze swoimi myślami źle na nią działało.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Po raz kolejny okazało się, że nie taki diabeł straszny - bezpodstawny okazał się nie tylko lęk Kerstin przed surową nauczycielką, ale również obawa, że czarodziejskie eliksiry będą tak zawiłe i skomplikowane w swoim działaniu oraz strukturze, że spędzi nad nimi z trudem kolejne kilka miesięcy. Oczywiście nie spłycała ogromu tej tematyki, w końcu dzisiaj omawiały jedynie wstęp, ale gdy po pierwszej lekcji mogła z całą pewnością powiedzieć, że rozumie wszystko, o czym opowiada Charlene, dawało jej to sporo nadziei na przyszłość. I choć pomiędzy lekarstwami (i naprawdę nie spodziewała się, że słowo to może wprawić Charlene w lekkie zakłopotanie; musiała zacząć zwracać więcej uwagi na słowa, by nie przestraszyć któregoś z pacjentów) a czarodziejskimi specyfikami nadal dostrzegała całą masę różnic, pojawiały się również dostrzegalne elementy wspólne. Środki przeciwbólowe, nasenne, dezynfekujące - każdy ich potrzebował, niezależnie od swojego magicznego statusu.
- Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale ja też nie potrafię rzucać tych zaklęć - powiedziała żartobliwie, mając nadzieję sprowokować Charlene do śmiechu. Wydawało się, że coś ją dręczy. W obecnych czasach nie było w tym nic dziwnego, lecz nie oznaczało to wcale, że nie powinni się nawzajem wspierać. Nie były ze sobą na tyle blisko, by Kerstin czuła potrzebę wypytywania kobiety o sprawy prywatne, ale mogła choć próbować utrzymać pogodny nastrój tak długo, jak jej towarzyszyła. - Wywar Żywej Śmierci nie brzmi już tak przyjemnie. Po prawdzie, to muszę przyznać, że zaskakuje mnie dobór nazw niektórych eliksirów. Rozumiesz, mam na myśli samopoczucie pacjentów. Czy nie lepiej, by nazwy pozostawały przyjemne albo neutralne? Albo nawet niezrozumiałe? Jakby chodziło o mnie, to nie wiem, czy bym się czuła pewnie, gdyby kazano mi podać Wywar Żywej Śmierci. - Kerstin wyraziła swoje wątpliwość w sposób daleki od kpiny: była jedynie szczerze ciekawa i zaskoczona.
Z ulgą przyjęła natomiast wiadomość, że środków podawanych na skórę w przypadku czarodziei raczej nie dało się przedawkować - to było coś znajomego, dodawało Kerstin pewności.
- Nie, nie, nie - Zachichotała. - Alkohole do picia, a alkohole do dezynfekcji to dwie różne rzeczy. Co prawda jak już się nie ma nic pod ręką to można próbować w ten sposób oczyszczać ranę, ale profesjonalne środki odkażające to alkohol wysokoprocentowy. Nie powinno się ich pić, bo często mają też dodatkowe składniki.
Im dłużej spędzały ze sobą czas, tym bardziej komfortowo czuły się w swoim towarzystwie - Kerstin dostrzegała to u siebie i zauważała w coraz bardziej energicznym zachowaniu Charlene. Miło było pracować u boku kogoś w swoim wieku, dowiadywać się nowych rzeczy i czuć się potrzebną. Młoda pielęgniarka została więc w pracowni tak długo jak była potrzebna.
/zt <3
- Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale ja też nie potrafię rzucać tych zaklęć - powiedziała żartobliwie, mając nadzieję sprowokować Charlene do śmiechu. Wydawało się, że coś ją dręczy. W obecnych czasach nie było w tym nic dziwnego, lecz nie oznaczało to wcale, że nie powinni się nawzajem wspierać. Nie były ze sobą na tyle blisko, by Kerstin czuła potrzebę wypytywania kobiety o sprawy prywatne, ale mogła choć próbować utrzymać pogodny nastrój tak długo, jak jej towarzyszyła. - Wywar Żywej Śmierci nie brzmi już tak przyjemnie. Po prawdzie, to muszę przyznać, że zaskakuje mnie dobór nazw niektórych eliksirów. Rozumiesz, mam na myśli samopoczucie pacjentów. Czy nie lepiej, by nazwy pozostawały przyjemne albo neutralne? Albo nawet niezrozumiałe? Jakby chodziło o mnie, to nie wiem, czy bym się czuła pewnie, gdyby kazano mi podać Wywar Żywej Śmierci. - Kerstin wyraziła swoje wątpliwość w sposób daleki od kpiny: była jedynie szczerze ciekawa i zaskoczona.
Z ulgą przyjęła natomiast wiadomość, że środków podawanych na skórę w przypadku czarodziei raczej nie dało się przedawkować - to było coś znajomego, dodawało Kerstin pewności.
- Nie, nie, nie - Zachichotała. - Alkohole do picia, a alkohole do dezynfekcji to dwie różne rzeczy. Co prawda jak już się nie ma nic pod ręką to można próbować w ten sposób oczyszczać ranę, ale profesjonalne środki odkażające to alkohol wysokoprocentowy. Nie powinno się ich pić, bo często mają też dodatkowe składniki.
Im dłużej spędzały ze sobą czas, tym bardziej komfortowo czuły się w swoim towarzystwie - Kerstin dostrzegała to u siebie i zauważała w coraz bardziej energicznym zachowaniu Charlene. Miło było pracować u boku kogoś w swoim wieku, dowiadywać się nowych rzeczy i czuć się potrzebną. Młoda pielęgniarka została więc w pracowni tak długo jak była potrzebna.
/zt <3
19 września 1957 r.
Wypadki się zdarzają, zwłaszcza w warsztacie. Szczególnie tym czarodziejskim. I choć Tom na co dzień miewał już mniejsze i większe incydenty w starciu z magicznymi przedmiotami - od zbuntowanych latających dywanów po krwiożercze spinki do miotły - z którymi nauczył się jakoś sobie radzić (zazwyczaj przy pomocy aptecznych eliksirów lub bardzo prowizorycznego bandaża), tym razem niestety miał pecha. Potrzebował specjalisty.
Zlecenie, które otrzymał rano Tom, wydawało się proste. Ot, zwykły czarodziejski kufer, który nie chciał się otworzyć, a w środku skrywał rodzinne pamiątki. Nie pomogła Alohomora, nie pomogło również Reparo, a gdy nie pomogło nawet zrzucenie upartego kufra ze schodów, panna Jones zdecydowała się w końcu przynieść go do Czarodziejskiego Warsztatu Genthona. Tam Tom bohatersko wyciągnął przybornik z czarodziejskimi narzędziami i przystąpił do naprawy. I, faktycznie, nawet udało mu się otworzyć kufer - na jeden krótki moment, dopóki kufer nie zawarczał i nie zatrzasnął swego wieka, przygniatając przy okazji Tomowi palce lewej dłoni.
Nie mógł pojawić się w Szpitalu Świętego Munga - ponieważ jego różdżka wciąż była niezarejestrowana, nie chciał ryzykować zderzenia z biurokratyczną machiną, ani tym bardziej z Ministerstwem Magii. Od przyjaciela z Ravenclawu, Edrisa Pokeby’ego, usłyszał w czerwcu o Leśnej Lecznicy, do której podobno mógł przyjść każdy, bez względu na status krwi czy zdolności magiczne. I rzeczywiście: w niepozornej chatce na obrzeżach Doliny Godryka, wśród dzikich krzewów, traw, jagód i drzew, odnalazł coś, co z całą pewnością wyglądało na czarodziejską lecznicę.
— Dzień dobry — przywitał się, wchodząc do niewielkiego korytarzyka, który służył zapewne za poczekalnię. W środku znajdowało się kilka krzeseł i kominek, a na ścianach wisiały ryciny anatomiczne i roślinne. Odpowiedziała mu cisza - w pomieszczeniu nie było nikogo.
Nie chcąc tarasować przejścia usiadł na jednym z najbliższych krzeseł i czekał, w międzyczasie oglądając wiszące na ścianie rysunki (Merlinie, czy tak naprawdę wygląda śledziona?). Lewą dłoń, siną i spuchniętą, owiniętą prowizorycznym bandażem, położył sobie na udzie. W prawej zaś trzymał różdżkę, nie do końca pewien, czego może się spodziewać po nieznanej dotąd lecznicy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Ostatnio zmieniony przez Tom Genthon dnia 12.11.20 22:10, w całości zmieniany 1 raz
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W alchemicznej pracowni nie było dla niej miejsca. Powoli brakło im eliksirów, kolejny napływ miał pojawić się już za kilka dni, ale należało odnotować pewne braki. Wszakże było im ciężko mądrze zarządzać medykamentami, gdy przybywali pacjenci ze wszystkich stron. Tacy, którzy nie mogli pozwolić sobie na luksus dobrego alchemika u boku. Mądrze w tym wypadku nie sprawdzało się jednak tak bardzo. Przędli jednak jak mogli. Wspierani dłońmi uzdrowicieli, którzy porzucili pracę w czarno białym Mungu. Z perspektywy czasu nie żałowała odejścia ze szpitala, dziś mogła jednak pewnie stwierdzić, że nie było już dla niej tam miejsca. W kwestiach zdrowia, ratowania życia nie powinno być żadnych podziałów. Nie powinno być żadnych. Dlatego też jej miejscem stała się Leśna Leśnica - skryta między cieniami konarów drzew, jeszcze niedostępne dla tych, którzy pomoc tą chcieli zdusić. Gdzieś w ponurych wizjach widziała dzień, kiedy to miało się skończyć. Ten nie nadszedł ani dziś, ani wczoraj. Najważniejszy był każdy następny. Tym żyli i tym żyła Rose. Świadoma tego, że w ten sposób wystawia się na zagrożenie. Te nie byłoby tak przerażające, gdyby nie świadomość, że nosi w sobie odpowiedzialność za swoje dziecko. Wszakże tylko jej odpowiedzialnością był dobrobyt Melanie. Mogłaby to robić głośno ogłaszając się za panującym system, ale nie takie miało pozostawić jej świadectwo. Musiała być odważna. Na ten swój własny sposób. Pokonując trudy prozaicznej codzienności, stawiając czoła wojennej rzeczywistości.
Wykonanie najprostszych mikstur leczniczych nie powinno jej sprawiać trudności, mimo wszystko pochylając się nad kociołkiem wspomnienia feralnej nocy grudniowej przynosiły najzwyklejszy, nieubłagany postrach. Ten został wzburzony odgłosem kroków w poczekalni. Nawet nie rozpoczęta mikstura musiała poczekać, gdy przezornie wyjrzała zza drzwi.
- Dzień dobry - odpowiedziała machinalnie, jeszcze nie rozpoznającej znajomego głosu. Dwoje czarnych oczu wyłoniła się zza futryny, by wkrótce odkryć znajome rysy twarz. Tom - zabrzmiało bezgłośnie w umyśle, jak bolesne wspomnienie feralnej marcowej nocy. Furia nie odnalazła jej adresata, przynosząc list z powrotem za sobą. Dziś jednak Thomas Genthon stał przed nią zdawać się mogło cały i zdrowy.
Nie do końca zdradzał bandaż owinięty wokół dłoni - Tom - tym razem słowa wypowiedziane w umyśle, zabrzmiały melodyjnym tonem Highlands. - Jak dobrze cię widzieć - słowa uciekły z ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Te nie powinny chować żadnego wstydu, wszakże gdy ostatni raz gdy go widziała nie wiedziała czy uda im się przeżyć do czasu tej chwili. Jednak stali tu oboje. Przede wszystkim żywi. Wspomnienia niechętnie wróciły do tamtego dnia, gdy widzieli się po raz ostatni. Sentymentalnie sięgając głębiej - w ślad przyjaznego uśmiechu, który nie karcił i nie oceniał. Jedynej z niewielu przyjaznych twarzy jaka witała je w jej kamienicy.
- Moja sowa cię nie odnalazła - stwierdziła, pocierając dłonie o fartuch, by zmazać z nich szorstkość alchemicznych ingrediencji. Wkroczyła w głąb pomieszczenia już bez przezorności, traktując nowo przybyłego z zaufaniem. Podbródek uniósł się kilka cali wyżej, aby zajrzeć w twarz mężczyzny - Co cię tu sprowadziło? - zapytała, zawieszając wzrok na zabandażowanej dłoni.
Wykonanie najprostszych mikstur leczniczych nie powinno jej sprawiać trudności, mimo wszystko pochylając się nad kociołkiem wspomnienia feralnej nocy grudniowej przynosiły najzwyklejszy, nieubłagany postrach. Ten został wzburzony odgłosem kroków w poczekalni. Nawet nie rozpoczęta mikstura musiała poczekać, gdy przezornie wyjrzała zza drzwi.
- Dzień dobry - odpowiedziała machinalnie, jeszcze nie rozpoznającej znajomego głosu. Dwoje czarnych oczu wyłoniła się zza futryny, by wkrótce odkryć znajome rysy twarz. Tom - zabrzmiało bezgłośnie w umyśle, jak bolesne wspomnienie feralnej marcowej nocy. Furia nie odnalazła jej adresata, przynosząc list z powrotem za sobą. Dziś jednak Thomas Genthon stał przed nią zdawać się mogło cały i zdrowy.
Nie do końca zdradzał bandaż owinięty wokół dłoni - Tom - tym razem słowa wypowiedziane w umyśle, zabrzmiały melodyjnym tonem Highlands. - Jak dobrze cię widzieć - słowa uciekły z ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Te nie powinny chować żadnego wstydu, wszakże gdy ostatni raz gdy go widziała nie wiedziała czy uda im się przeżyć do czasu tej chwili. Jednak stali tu oboje. Przede wszystkim żywi. Wspomnienia niechętnie wróciły do tamtego dnia, gdy widzieli się po raz ostatni. Sentymentalnie sięgając głębiej - w ślad przyjaznego uśmiechu, który nie karcił i nie oceniał. Jedynej z niewielu przyjaznych twarzy jaka witała je w jej kamienicy.
- Moja sowa cię nie odnalazła - stwierdziła, pocierając dłonie o fartuch, by zmazać z nich szorstkość alchemicznych ingrediencji. Wkroczyła w głąb pomieszczenia już bez przezorności, traktując nowo przybyłego z zaufaniem. Podbródek uniósł się kilka cali wyżej, aby zajrzeć w twarz mężczyzny - Co cię tu sprowadziło? - zapytała, zawieszając wzrok na zabandażowanej dłoni.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
— Rose — powiedział i podniósł się z krzesła. Jak za dotknięciem różdżki wróciły do niego wspomnienia z 31 marca i Nocy Czystki. Pamiętał to dokładnie - piękny, słoneczny dzień i Rose odwiedzająca go w warsztacie na Pokątnej, nad którym zresztą wtedy mieszkała. Przyjemna pogawędka, w czasie której Tom naprawiał zabawkę dla Melanie, aż w końcu chaos, który się potem zaczął i pospieszne zbieranie rzeczy z mieszkania Rose.
Gdy żegnali się tego dnia przy jednym z przejść, Tom miał naiwną, głupią nadzieję, że tamtejszy dzień jest tylko jakąś dziwną, przypadkową anomalią, po której wszystko wróci do normalności. Że ktoś odpowie za to, co wtedy się stało. Tymczasem przyszedł wrzesień i egzekucja „zdrajców” na Connaught Square, a na ulicach Londynu wciąż wisiały listy gończe za Tonks, Wrightami, Fortescue'ami i Rineheartami.
Ale Rose żyła, udało jej się. Była cała i zdrowa. I - na co wskazywał fartuch, który na sobie miała - pracowała w Leśnej Lecznicy; zorganizowała sobie więc jakoś tę nową codzienność z dala od szpitala Świętego Munga i Londynu.
— Żyjesz — powiedział z ulgą, której ani przez moment nie zamierzał ukryć. Ostatnie miesiące były jak straszny sen, w czasie którego dowiadywał się o kolejnych śmierciach dawnych znajomych i z którego niestety nie mógł się obudzić. Tym razem jednak spotkał kogoś żywego, kto stał przed nim cały i zdrowy, jakby na przekór temu wszystkiemu, co działo się wokół. — Co z Melanie? — zapytał szybko, nie do końca jednak wiedząc, czy chce zaryzykować i usłyszeć tę drugą z dwóch ewentualnych odpowiedzi. Miał jednak nadzieję, że usłyszy tę pierwszą, dobrą.
Gdy Rose podeszła bliżej, uniósł zabandażowaną dłoń i uśmiechnął się nieporadnie.
— Ugryzł mnie kufer — odpowiedział i po chwili uświadomił sobie, jak komicznie mogło to zabrzmieć. — I trochę spuchła — dodał. Na dowód poruszył dłonią w lewo i prawo, niczym mugolska angielska królowa witająca się ze swoimi poddanymi, a w tym samym momencie część bandażu odwinęła się i żałośnie zwisnęła mu nad rękawem szaty. — Starałem się ją zabandażować najlepiej jak umiem — powiedział jakby na usprawiedliwienie, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby w Leśnej Lecznicy wisiały plakaty z instrukcjami, jak radzić sobie w przypadku spuchnięć, złamań, skaleczeń czy innych urazów, to punkt pierwszy powinien brzmieć: „Nie daj się zabandażować Thomasowi Leonowi Tyberiusowi Genthonowi”, a drugi: „Jeśli mimo wszystko Thomas Leon Tyberius Genthon chce cię zabandażować - uciekaj”.
Wiedział jednak, że Rose mu pomoże. Uśmiechnął się sympatycznie i spojrzał w brązowe tęczówki uzdrowicielki, wciąż ciesząc się tym, że udało im się spotkać ponownie.
Gdy żegnali się tego dnia przy jednym z przejść, Tom miał naiwną, głupią nadzieję, że tamtejszy dzień jest tylko jakąś dziwną, przypadkową anomalią, po której wszystko wróci do normalności. Że ktoś odpowie za to, co wtedy się stało. Tymczasem przyszedł wrzesień i egzekucja „zdrajców” na Connaught Square, a na ulicach Londynu wciąż wisiały listy gończe za Tonks, Wrightami, Fortescue'ami i Rineheartami.
Ale Rose żyła, udało jej się. Była cała i zdrowa. I - na co wskazywał fartuch, który na sobie miała - pracowała w Leśnej Lecznicy; zorganizowała sobie więc jakoś tę nową codzienność z dala od szpitala Świętego Munga i Londynu.
— Żyjesz — powiedział z ulgą, której ani przez moment nie zamierzał ukryć. Ostatnie miesiące były jak straszny sen, w czasie którego dowiadywał się o kolejnych śmierciach dawnych znajomych i z którego niestety nie mógł się obudzić. Tym razem jednak spotkał kogoś żywego, kto stał przed nim cały i zdrowy, jakby na przekór temu wszystkiemu, co działo się wokół. — Co z Melanie? — zapytał szybko, nie do końca jednak wiedząc, czy chce zaryzykować i usłyszeć tę drugą z dwóch ewentualnych odpowiedzi. Miał jednak nadzieję, że usłyszy tę pierwszą, dobrą.
Gdy Rose podeszła bliżej, uniósł zabandażowaną dłoń i uśmiechnął się nieporadnie.
— Ugryzł mnie kufer — odpowiedział i po chwili uświadomił sobie, jak komicznie mogło to zabrzmieć. — I trochę spuchła — dodał. Na dowód poruszył dłonią w lewo i prawo, niczym mugolska angielska królowa witająca się ze swoimi poddanymi, a w tym samym momencie część bandażu odwinęła się i żałośnie zwisnęła mu nad rękawem szaty. — Starałem się ją zabandażować najlepiej jak umiem — powiedział jakby na usprawiedliwienie, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby w Leśnej Lecznicy wisiały plakaty z instrukcjami, jak radzić sobie w przypadku spuchnięć, złamań, skaleczeń czy innych urazów, to punkt pierwszy powinien brzmieć: „Nie daj się zabandażować Thomasowi Leonowi Tyberiusowi Genthonowi”, a drugi: „Jeśli mimo wszystko Thomas Leon Tyberius Genthon chce cię zabandażować - uciekaj”.
Wiedział jednak, że Rose mu pomoże. Uśmiechnął się sympatycznie i spojrzał w brązowe tęczówki uzdrowicielki, wciąż ciesząc się tym, że udało im się spotkać ponownie.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica