Wydarzenia


Ekipa forum
Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
Pracownia alchemiczna [odnośnik]03.04.20 0:41
First topic message reminder :

Pracownia alchemiczna

Tak naprawdę "pracownia" jest powiększoną drewutnią stojącą kawałek za chatką, w której mieści się lecznica. Pracownia jest jednak dostatecznie przestronna, aby przygotowywanie w niej elksirów nie było niekomfortowe; zostały dołożone wszelkie starania po temu, aby pracownia była jak najlepiej wyposażona. Niestety nie ma w niej dostatecznie wiele miejsca, by przechowywać w drewutni eliksiry: tych miejsce znajduje się już w samej lecznicy, na zapleczu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pracownia alchemiczna - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]09.10.20 21:18
Wraz z Tomem do pomieszczenia wkradły się wspomnienia międzywojennego Londynu. Wąskich zaułków ulicy Pokątnej, wypełnionych czarodziejami wszelkiej maści. Czasami magiczne miasto żyło swoją codziennością - ludzie spieszyli do pracy, załatwiali sprawunki, przyglądali się sklepowym witrynom, zaglądali do barów i kawiarni. Egzystowali każdym kolejnym dniem prowadzonym rytmem tętniącej życiem stolicy. Innym razem jednak Londyn był takim jakim go uczynili; pełnym strachu, doświadczający każdej złej nowiny, kolejnego szaleństwa Ministerstwa Magii, następny cios zadawali poplecznicy samozwańczego Lorda Voldemorta, aż w końcu i Zakonnicy maczali palec w chaosie, spędzając groźne anomalie, by zwalczyć mroki zbierające się nad wyspami. Aż w końcu zapanowała wojna. Już wcześniej obserwowali znaki, nagłówki z pierwszych stron gazet; wywody Walczącego Maga i wołania Proroka. Iluzja normalności musiała w końcu opaść, skorupa pękła pod naporem coraz to częstszych uderzeń - pożar Ministerstwa, anomalię, Stonehenge, napad na lodziarnie Fortescue i Słodką Próżność, a ostatecznym ciosem była masowa eksterminacja Bezksiężycowej Nocy. Powietrze w płucach wstrzymywała myśl, że to wcale nie koniec, ani nawet nie apogeum konfliktu. Umysł wciąż próbował trzymać się tych dobrych wspomnień, wspomnień miejsca, które dawno temu mogła nazwać domem - lichej kamieniczki gdzie na drugim piętrze zawsze potykała się o czwarty wiecznie nie przybity schodek. Tam wychodząc przez jej przez drzwi każdego dnia mijała witrynę Czarodziejskiego Warsztatu Genthonów, a w te lepsze dni wyglądała zza drzwi, by zamienić kilka słów z jego nowym właścicielem. Jednej z niewielu przyjaznych twarzy tamtego miejsca. Starała się odrzucać w niepamięć nieprzychylne twarze sąsiadów; ich komentarze puszczała mimo uszy, udawała że nie widzi jak szeptają ilekroć mijała ich w drodze do mieszkania. Miło było minąć warsztat i zobaczyć uśmiechniętego Tom machającego zza witryny. Nigdy nie spodziewała się tego, że będzie dzielić z nim wspomnienia tak tragiczne, mrożące krew w żyłach, krótkimi sekundami odbierające nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczą Londyn jakim kiedyś go obserwowali. Pozostawała jednak nadzieja w zwykłą ludzką empatię, wsparcie, gdy niepozorny czarodziej, był tym który towarzyszył w drodze na wolność. Wiele razy zastanawiała się co się stało - czy przeżył, a jeśli tak to jakie życie teraz wiedzie. Odpowiedzi przyszły w końcu do niego tego popołudnia ukryte w niespodziewanej wizycie mężczyzny w Leśnej Lecznicy. - Tak, tak jak i ty- odparła niezbyt elokwentnie, wszakże dowód na to stał tuż przed nim, nie było potrzeby go o tym zapewniać. Otrząsnęła się jednak szybko, potrząsając głową jakby chciała odrzucić od siebie teraz wszystko co kradło jej słowa - I Melanie również ma się dobrze. Znalazłyśmy schronie, a niedługo później znalazłam pracę - dodała, wyginając usta w ciepłym uśmiechu. - A ty, Tom, jak się masz? Zastanawiałam się co się stało, ale ciężko dotrzeć do jakichkolwiek informacji z Londynu - wytłumaczyła, czując wstyd, że nie postarała się bardziej. Wszakże pomógł jej, a co jeśli on potrzebował pomocy później?
Spojrzenie pomknęło w stronę zabandażowanej kończyny - Wejdź do gabinetu - powiedziała, wskazując drzwi do pomieszczenia. Ruszyła zaraz za nim, a gdy znaleźli się już w środku - Pokaż, zobaczymy z czym mamy do czynienia - dłoń sięgnęła po ta jego, delikatnie ściągając opatrunek. - Swoją drogą wyszło ci to całkiem nieźle - mruknęła, a blady uśmiech przemknął po jej twarzy. - Ale trochę za mocno, prawdopodobnie dlatego tak spuchła - dodała, próbując ukryć błysk rozbawienia, który zatańczył w jej oczach. Przyjrzała się dokładniej dłoni - Zdaje się, że był to dość jadowity kufer - mruknęła, dostrzegając nietypowe ubarwienie naskórka. -
Podam ci czyścioszka, a potem sprawdzimy czy to nic szkodliwego, jeśli wszystko będzie w porządku, szybko to wyleczymy - zakończyła, opuszczając na chwilę pomieszczenie.
- Wypij to - powiedziała, podając mu fiolkę z eliksirem - Jak tam jest teraz? W Londynie? Na Pokątnej? - zapytała, wbijając w niego spojrzenie, uśmiech zniknął z twarzy, a zmarszczka między brwiami pogłębiła się, zdradzając rozżalenie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]10.10.20 18:56
Tom odetchnął, słysząc, że Melanie żyje i że obie mają bezpieczne schronienie. Po Nocy Czystki wiele razy zastanawiał się, czy udało im się uciec i co się z nimi dalej stanie. Z tego co wiedział, Rose wychowywała córkę sama. Nigdy nie poznał ojca Melanie. Dokąd uciekły tego dnia? Zapewne miały gdzie uciec - gdyby tylko usłyszał, że nie miały, to zaproponowałby, że mogą się skryć u niego w domku na klifie, w Reculver.
Choć nigdy nie poznał Rose tak naprawdę(ich rozmowy w warsztacie zazwyczaj ograniczały się do zwykłych, neutralnych pogadanek), to czuł, że czarownica jest dobrą osobą. Z całą pewnością nie zasługiwała na to, co się stało. Już wcześniej zresztą nie miała chyba łatwego życia. Tom pamiętał te wszystkie nieprzychylne spojrzenia sąsiadów, którzy, tak jak i Rose, mieszkali nad Czarodziejskim Warsztatem Genthona. Na pewno nie było jej lekko.
U mnie nie zmieniło się w zasadzie zbyt wiele… — odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. Rzeczywiście, jego życie nie zmieniło się tak bardzo od Czystki. Nie musiał nigdzie uciekać, nadal pracował w Czarodziejskim Warsztacie Genthona i miał bezpieczne miejsce do spania, w Reculver. — Warsztat ma się całkiem nieźle. Mało kto zapuszcza się do Londynu, ale za to dostaję teraz zlecenia poza stolicą. Jeśli zbankrutuję, to najwyżej zatrudnię się w Błędnym Rycerzu, bo znam już trasy na pamięć.
Podążył za Rose do gabinetu i po chwili znaleźli się w jasnym, dość przytulnym jak na szpitalne warunki pomieszczeniu z dwoma wysłużonymi kozetkami, które oddzielał od siebie ciemnozielony parawan. Pod ścianą dostrzegł półki z eliksirami i przyrządami medycznymi. Uświadomił sobie, że ostatnim razem rozmawiał z angielskim uzdrowicielem ponad dziesięć lat temu, gdy umierał jego ojciec. Wtedy Tom i jego młodszy brat, Teo, często gościli w Szpitalu Świętego Munga. Potem Frank Genthon zmarł, a Tom wyjechał z kraju i zaczął pracę na statkach, gdzie najczęstszym uzdrowicielem były rum i różdżka towarzysza. Raz tylko miał kontakt z jednym z egipskich uzdrowicieli, ale nie wspominał tego najlepiej. Egipski uzdrowiciel zapewne też.
Przysiadł na jednej z najbliższych kozetek, a Rose ujęła jego dłoń i zabrała się za zdejmowanie prowizorycznego opatrunku. Tom czuł przyjemny, delikatny dotyk jej drobnych, nieco chłodnych dłoni i przez chwilę obserwował, jak kolejne warstwy bandażu znikają, odsłaniając spuchniętą, zabarwioną na dziwny kolor skórę. Uśmiechnął się do Rose, słysząc nagłą pochwałę na temat opatrunku i dostrzegł rozbawienie w jej oczach.
To ciekawe — odpowiedział na diagnozę. Spojrzał na swoją dłoń, teraz odsłoniętą i dobrze widoczną w świetle dziennym. Rzeczywiście, jak na dłoni widział zmianę koloru skóry. — Być może na kufer nałożono jakieś zjadliwe czary ochronne? Albo eliksir? — zastanowił się, pytanie kierując właściwie do siebie samego siebie, a nie do Rose, i zmarszczył brwi. Po chwili oderwał wzrok od dłoni i spojrzał na czarownicę, spiesząc z wyjaśnieniem: — Jedna z klientek przyniosła mi dzisiaj stary, zamknięty na cztery spusty kufer i poprosiła, abym spróbował go otworzyć. Na chwilę nawet mi się to udało, a potem mnie capnął.
Gdy Rose wróciła z lekarstwem, posłusznie wypił fiolkę z eliksirem.
Dzięki — powiedział i spojrzał na swoją dłoń, czekając na efekty działania czyścioszka. Doceniał, że Rose tak sprawnie się nim zajęła. Bez zdrowej dłoni nie mógł pracować, a co za tym idzie: zarabiać na życie. Musiał jak najszybciej wrócić do zdrowia, jutro czekała go bowiem wizyta u klienta w Paisley. — Jest dość depresyjnie — odpowiedział na pytanie o Londyn. — Ludzie przemykają od sklepu do sklepu, na ulicach są patrole, mało kto zapuszcza się do stolicy, jeśli nie musi… W sierpniu na Connaught Square była egzekucja kilku czarodziejów, którzy stanęli po stronie mugoli — dodał i westchnął ciężko. Wszystko to wydawało mu się absurdalne. — Gdzie się zatrzymałaś? — zapytał. Po chwili uświadomił sobie, że jego pytanie mogło być zbyt bezpośrednie, zwłaszcza w tak dziwnych czasach, i zrobiło mu się głupio. — Wybacz, nie musisz odpowiadać. Mam nadzieję, że wszystko u was w porządku. Jeśli mogę w czymkolwiek pomóc, zawsze możesz na mnie liczyć — dodał. — Jak ci się tutaj pracuje? — zagaił. Pamiętał, że wcześniej Rose pracowała w szpitalu Świętego Munga, o wiele większym (i zapewne zupełnie innym) miejscu niż Leśna Lecznica.


Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,

Za świa­tłem, ży­ciem, spo­ko­jem i mocą.
I próż­no, próż­no sen du­szy mej zło­ty
ści­gam bez­gwiezd­ną oto­czo­ny nocą.


Tom Genthon
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8696-tom-genthon https://www.morsmordre.net/t8745-drusilla#260227 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-kent-reculver-domek-na-klifie https://www.morsmordre.net/t8743-skrytka-bankowa-numer-1211#260222 https://www.morsmordre.net/t8753-tom-genthon
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]31.10.20 0:25
Opuszczając Londyn nie wiedziała czy będzie w stanie odnaleźć schronienie. Była tylko uzdrowicielką, niewiele wiedziała o ukrywaniu się i ucieczkach. Kierowała się jedynie instynktem, cichym głosem z tyłu głowy, podpowiadającym co dalej i właśnie ten sprowadził ją do karczmy w małym miasteczku  Albury.
Bała się wrócić do domu. Nie wiedziała czy chaos pochłonął jedynie Londyn, czy może opanował wszystkie czarodziejskie miasta i rozpostarł swoje czarne skrzydła nad całą Wielką Brytanią. Umysł wił mroczne scenariusze, a wieści unoszące się nad barowymi ławami nie przynosiły odpowiedzi na jej pytania. Nie wiedziała jakie były dalsze kroki. Co z tymi wszystkimi co uciekli, co z ich pustymi domami, opuszczonymi posadami - czy ich szukają? Czy doszukiwali się w dezerterach wrogów, których należy jak najszybciej odnaleźć i usunąć świadectwa tamtej nocy. Dlatego nie chciała wrócić do miejsca gdzie ktoś mógłby jej szukać. Nawet jeśli była tylko jedną z wielu, którzy tamtej nocy mieli szczęście ujść bez szwanku. Nie ukryła się na tyle dobrze, by pozostać niezauważoną. Ratunkiem okazała się wyciągnięta ku niej dłoń przyjaciela. Tam w domu państwa Vane’ów odnalazła swój azyl - na chwilę, by złapać głęboki oddech.
- Słyszałam, że każdy czarodziej przebywający w Londynie powinien mieć zarejestrowaną różdżkę? Zrobiłeś to? - zapytała, wbijając spojrzenie w Toma. Miesiące pracy w Lecznicy, opowieści zasłyszane od byłych mieszkańców stolicy Wielkiej Brytanii rysowały niewyraźny obraz życia po Czystce. Prorok Codzienny przestrzegał przed rejestracją, czemu się zresztą nie dziwiło. Zdawała sobie jednak sprawę z niebezpieczeństwa jakie wiązało się z przyłapaniem kogoś na ulicach bez papierów.
Jego słowa wywołały krótki uśmiech. Ciężko było jej odgadnąć prawdę, ale wydawało jej się, że warsztat był dla niego ważny, a o jego bankructwie mówił jednak bez smutku. Nie znała go dobrze, a w jej myślach jawił się jako obraz człowieka pogodnego i to, między innymi, sprawiło, że zapałała do niego sympatią. - Z pewnością znajdzie się ktoś kto będzie potrzebował fachowca. Szczególnie gdy tak wielu wyjechało z Londynu i nie ma do kogo zwrócić się o pomoc. Myślę, że ciepła posadka w Błędnym Rycerzu będzie musiała poczekać - odpowiedziała, a wesołość w głosie przyszła naturalnie.
- Być może, ciężko mi to stwierdzić. Nie znam się na magicznych pułapkach, ani na zabezpieczeniach - zmarszczyła lekko brwi. W Świętym Mungu z pewnością sprawa mógłby się zająć uzdrowiciel z oddziału wypadków przedmiotowych, Roselyn zaś specjalizowała się urazach pozaklęciowych, chociaż ostatnie miesiące wiele ją nauczyły, wiele jeszcze było przed nią. Być może inny magimedyk mógłby spotkać się już z takim wypadkiem i wytłumaczyć mu jak mogło do niego dojść. - W każdym razie musiała tam być jakaś substancja, która miała skarcić osobę nieupoważnioną do otwarcia tego kufra - stwierdziła, zerkając na Toma. - Myślę jednak, że to nic poważnego. Zresztą zaraz się przekonamy.
- Poczekamy chwilę, aż eliksir zacznie działać i zajmę się tą raną - uśmiechnęła się miękko, odstawiając fiolkę na stolik. Na dźwięk jego kolejnych słów, kącik ust opadły dając wyraz krótkiemu grymasowi złości - Słyszałam - odpowiedziała krótko, spojrzenie skupiając na poranionej dłoni Toma. - Wysublimowana rozrywka, której mieszkańcy Londynu nie oglądali od setek lata - zacytowała słowa Walczącego Maga. Za każdym razem odrzucała od siebie przeczytaną gazetę w złości. Mimo to wciąż to robiła. By wiedzieć co się dzieje po drugiej stronie, by zdawać z otaczającego ich nikczemności. Nie dało się wyprać goryczy z jej głosu. Jej oczy pociemniały w przypływie gniewu, ale nadgarstek sprawnie wykonał dobrze znany ruch. Sango deprendo miało upewnić ją w tym, że w krwiobiegu Toma nie znajdują się już żadne toksyczne substancje - Może trochę zaboleć - ostrzegła, siląc się na łagodny ton. Musiała naruszyć już lekko zasklepioną ranę, ale gdy upewniła się co do braku trucizny. Różdżka kolejny raz wymalowała krótki kształt tuż nad dłonią pacjenta - Curatio Vulnera Maxima - szepnęła, a  podburzona zaklęciem magia zaczęła pobudzać uszkodzoną tkankę do regeneracji. Rana zniknęła, pozostawiając po sobie ślad niewyraźnych białych nici - Powinny zniknąć za kilka dni - wyjaśniła.
- Nie przejmuj się. Opiekuję się domem przyjaciela, jesteśmy tam bezpieczne - odpowiedziała. Nie mogła wyjawić więcej, bo dom ten nie należał do niej i nie jej było mówić o jego sekretach. - Melanie bardzo się tam spodobało, nie przywykła do tego, tyle przestrzeni miała chyba tylko, gdy czasami wyjeżdżała do mojego ojca - dodała, a przez jej twarz przemknął cień wesołości na wspomnienie o domu i o rubasznej melodii śmiechu pana Wrighta. - Dziękuję, Tom - spojrzenie skupiło się na twarzy Genthona - Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ja nie wywiązałam się z mojej obietnicy. Miałam odrestaurować ten obraz, nigdy ci go nie oddałam.
- Dobrze. Chociaż nie wiem czy to dobre określenie, biorąc pod uwagę to wszystko. Ale tak, dobrze. Czuję, że jestem w odpowiednim miejscu. Chociaż nie jest łatwo, nie mamy takich środków jak w szpitalu, ale radzimy sobie. Pan Lupin to dobry pracodawca. - Kłamstwo na temat tożsamości pana Lupina przeszło przez usta płynnie, chociaż miało gorzki posmak. Nie lubiła półprawda i krętactwa, jednak bycie tu, praca, świadomość działań Zakonu zobowiązywały ją do milczenia, powtarzania tego samego każdemu z pacjentów, nawet jeśli Tom budził jej zaufanie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend




Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 14.01.21 2:07, w całości zmieniany 1 raz
Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]08.11.20 22:26
Nie — odpowiedział na pytanie o rejestrację różdżki i pokręcił głową. —  Ostatnio nie bywam w Londynie, wszystkie zlecenia łapię poza stolicą —  wyjaśnił i uśmiechnął się: — Teraz to ja jestem Czarodziejskim Warsztatem Genthona, jeżdżącym po całym kraju, od Plymouth po Lossiemouth. No, chwilowo unieruchomionym. — Spojrzał wymownie na swoją dłoń. Po chwili jednak przestał się uśmiechać i przeniósł wzrok na Roselyn. — Nie chcę im się dokładać do interesu i rejestrować różdżki. Nie przy tym, co się tam dzieje… Choć, jeśli będę musiał, pewnie to zrobię — westchnął i nieporadnie wzruszył ramionami, bardziej w geście rezygnacji niż obojętności.
Nie wiedział, do czego jeszcze posunie się Ministerstwo Magii. Na razie cały konflikt skupił się w Londynie, a zasada „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam” ograniczała się do blokady w przemieszczaniu się na terenie stolicy - część czarodziejskich mieszkańców usunięto, aresztowano lub przepędzono, reszta miała wybór: zarejestrować różdżkę i, jeśli Merlin będzie łaskaw, bez większych komplikacji poruszać się po mieście, albo nie rejestrować jej wcale i tym samym nie mieć dostępu do miasta. Tom nie był jednak naiwny, doskonale wiedział - jak większość osób - o nadużyciach Komisji Rejestracji Różdżek, aresztowaniach czarodziejów mogolskiego pochodzenia i bezpodstawnych oskarżeniach niewinnych osób o działalność przestępczą.
Słysząc cytat z „Walczącego Maga” prychnął ze złością. To, co zdarzyło się na Connaught Square brzmiało tak absurdalnie, tak niedorzecznie… Jak wyjątkowo mroczna historia w Dziale Ksiąg Zakazanych. A jednak to była prawda, i Tom, pomimo całego tego poczucia absurdu nie oszukiwał się już, że to jakaś dziwna, przypadkowa anomalia, po której wszystko wróci do normalności, a sprawcy odpowiedzą za to, co zrobili. Nie, po tym dniu będą zapewne kolejne, równie mroczne jak Noc Czystki i dzień egzekucji na Connaught Square. Pomyślał o Billym, jeszcze do niedawna szukającym Jastrzębi. Tom nawet nie wyobrażał sobie, jak Billy musiał się czuć, gdy dowiedział się, że jego przyjaciel z drużyny został stracony… Coś zimnego przewracało się Tomowi w żołądku za każdym razem, gdy tylko pomyślał, że na miejscu Rodericka Smitha mógł być właśnie jego młodszy kuzyn.
Zauważył, jak oczy czarownicy ciemnieją od złości.
Hej — powiedział spokojnym, pogodniejszym niż wcześniej tonem. — Wszystko będzie dobrze, Rose.
Sam nie do końca wiedział, czy w to wierzy, jednak miał świadomość, że takie słowa potrafią działać cuda, a przynajmniej na chwilę. Przeniósł wzrok na swoją dłoń, obserwując, jak rzucane przez uzdrowicielkę zaklęcia naprawiają mu dłoń, zasklepiając ranę i na jej miejscu pozostawiając niewyraźny ślad białych, czarodziejskich nici.
Dziękuję — powiedział z wdzięcznością, po chwili podnosząc dłoń i obracając ją we wszystkie strony. Wyglądała jak nowa, a w dodatku już go nie bolała. — Jesteś cudotwórcą. Wiesz, moje umiejętności lecznicze ograniczają się do umiejętnego trafienia do lecznicy — dodał, chcąc jakoś rozładować atmosferę, i zaśmiał się cicho.
Słysząc, że Rose jest bezpieczna i razem z Melanie przebywają w domu przyjaciela, odetchnął z ulgą. Oczywiście nie spodziewał się, że ich nowe życie będzie tak bezpieczne i beztroskie, jak poprzednie, przed Nocą Czystki. Jego życie również wyglądało dziś inaczej, mimo że nie musiał się przed nikim ukrywać ani zbytnio obawiać się o swoje życie (a przynajmniej do czasu, gdy ktoś nie zdecyduje się prześwietlić jego mugolskie pochodzenie lub nie zorientuje się na temat jego poglądów). Mimo to cieszył się, że obie z Melanie mają bezpieczny kąt, w którym nic im nie grozi. Sama lecznica, kimkolwiek był pan Lupin, również wydawała się być dość bezpiecznym miejscem dla Rose - z tego co dowiedział się Tom, słyszeli o niej tylko zaufani czarodzieje.
Och, rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem! — odparł nagle, gdy czarownica przypomniała mu o starym obrazie, który znalazł kiedyś w gabinecie ojca i przyniósł jej do odrestaurowania. — Nic nie szkodzi, miałaś własne sprawy na głowie — dodał. „Sprawy”. Ucieczkę z Londynu.  Strach o córkę. Poszukiwania nowego, bezpiecznego schronienia. Szukanie pracy. — Gdybyś potrzebowała pomocy, kiedykolwiek, to napisz do mnie — powiedział nagle. — Zawsze postaram się wam pomóc — dodał. — Mój dom jest bezpieczny, choć skromny i czasem grasuje w nim pewna uparta, rozhukana sowa. A jeśli miałybyście dosyć Anglii, to wciąż mam jakieś kontakty we Francji.
Sam wiele razy zastanawiał się, dlaczego wciąż jest w kraju. Przecież mógłby stąd uciec. Znał język francuski, wróciłby do Barfleur, znalazłby pracę na statku. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Przez chwilę zawahał się, jednak w końcu zdecydował się zapytać:
Wiem, że to nie moja sprawa... — zaczął niepewnie. — Ale wspomniałaś o ojcu Melanie. — Nie do końca wiedział, jak uformować pytanie, by nie zostać opatrznie zrozumianym, ani aby jego wypowiedź nie nabrała oskarżycielskiego tonu. — Wszystko u niego w porządku?
Oczywiście łatwiej byłoby zapytać: "Czy on wam w ogóle pomaga?", lecz Tom nie miał zielonego pojęcia, co tak naprawdę się z nim działo i jakie relacje łączą go z Rose. Lepiej było nie rzucać pochopnych oskarżeń.


Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,

Za świa­tłem, ży­ciem, spo­ko­jem i mocą.
I próż­no, próż­no sen du­szy mej zło­ty
ści­gam bez­gwiezd­ną oto­czo­ny nocą.


Tom Genthon
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8696-tom-genthon https://www.morsmordre.net/t8745-drusilla#260227 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-kent-reculver-domek-na-klifie https://www.morsmordre.net/t8743-skrytka-bankowa-numer-1211#260222 https://www.morsmordre.net/t8753-tom-genthon
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]12.11.20 23:44
Słowa Toma rozbrzmiewały prostotą. Zwykłą, szaroburą codziennością wojennej Wielkiej Brytanii. Nie nasączone ideologicznymi rozważaniami, rewolucją. Problemami dnia codziennego i przymusem dostosowania się do trudnej rzeczywistości. Znacznie łatwiej było się jej utożsamić z tą zwykłością; przyziemną prozą dnia codziennego. Poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie jak sobie z tym wszystkim poradzić, nie biorąc czynnego udziału w toczącej się na ulicach Londynu wojnie. Wszakże nie wszyscy nią żyli. Nie wszyscy dzierżyli różdżki w dłoniach po to, by walczyć. Musieli też żyć, po prostu z dnia na dzień. Nosić w sobie ciężar okrutnego reżimu i starać się żyć zgodnie z samym sobą. Z własnym sumieniem, przeżyć kolejny dzień, byle nie kosztem innych. Z łatwością mogłaby ulec tej iluzji, że nie nosi w sobie chaosu ostatnich wydarzeń. Ona jednak podjęła decyzję już kilka miesięcy temu, decydując się własnymi umiejętnościami wesprzeć szeregi sojuszników Zakonu Feniksa. Nie przyszło jej jeszcze zapłacić za to najwyższej ceny. Sekrety i tajemnicy psuły jej krew, rozrywały więzi z najbliższymi, z którymi nie mogła się nimi podzielić. Ale wiedziała. Wiedziała, że nie może być dłużej w Londynie, że nie może żyć w sposób w jaki żyła dotychczas.
Wzrok na chwilę skrzyżował się z błękitem spojrzenia Toma - Nie rób tego jeśli czujesz, że może sprowadzić to na ciebie kłopoty - w cichym głosie kryła się obawa. I prośba? Miała go za dobrego człowieka, a tacy nie powinni cierpieć. Nieco naiwne postrzeganie rzeczywistości wciąż dawało o sobie znak, jeszcze nie zostało do końca zanieczyszczone brutalnością ostatnich wydarzeń. Nie powinni chociaż właśnie to oni doświadczali tego najbardziej. Więc jeśli mogła coś powiedzieć, w jakiś sposób wpłynąć na tą decyzję… Czułaby się źle, jeśli by tego nie zrobiła. Świadoma okrucieństw, które miały miejsce na ulicach jej dawnego domu. Wyczuwalnych właśnie tutaj w Lecznicy, gdy spoglądając na rozpiskę następujących dyżurów brakło fałszywych inicjałów Justine Tonks. Gniew buzował pod cienką powłoką skóry. Publiczna egzekucja utożsamiana z rozrywką. Grymas obrzydzenia wyginał usta. Jak bardzo w człowieku pozostało mało z człowieka. Ciężko było przyrównać to do zachowania zwierząt; one nie zabijały dla przyjemności, tylko aby przeżyć. Nie ku chwale przestarzałych ustrojów, zasad nie wartych już praktykowania. Nie by wciąż trwać w zawieszeniu, stać w miejscu, ciemiężyć i dominować. Niegdyś sądziła, że istnieje pewna granica, której nie przekroczą, ta jednak musiała nie istnieć lub malować się daleko za horyzontem człowieczeństwa.
Wszystko będzie dobrze, Rose. Gniew malujący się na twarzy uzdrowicielki przygasł, wyginając usta w bladym, niewyraźnym uśmiechu. - Chciałabym tak myśleć, Tom - odparła łagodnie, starając się wyprać z głosu zwykły żal. Nie do niego. Na to jak bardzo niesprawiedliwym stał się ich świat i jak mogli na to pozwolić. - Myślę, że jeszcze przez bardzo długi czas nie będzie w porządku. - W jej spojrzeniu krył się zwykły smutek, tęsknota za czasem gdy największym problemem było przeżycie od pierwszego do pierwszego, nieprzespana noc, gdy Melanie nalegała by spała z nią w jej małym łóżku. Przygnębiająca myśl, że ona chociaż miała za czym tęsknić. Inni nie mieli już nawet tego.
- To i tak całkiem dobrze - uśmiechnęła się, już znacznie weselej - opatrzyłeś ją również całkiem nieźle, jeszcze trochę, a będzie z ciebie całkiem niezły kandydat na pomoc medyczną. Potraktuj to jako alternatywę do kariery w Błędnym Rycerzu - lekko garbaty nos zmarszczył się w wyrazie rozbawienia.
- Prawie go skończyłam - odparła - Pozostało mi niewiele do skończenia, może niebawem mi się to uda. Furia z pewnością odnajdzie cię w Reculver -dodała. Tamtej nocy zbierała swoje rzeczy w pośpiechu, jedynie sentyment poprowadził ją szuflady przy łóżku gdzie zbierała tworzone przez lata szkice londyńskich ulic i portrety. - Zabrałam go ze sobą. Chociaż tak wiele rzeczy pozostało tam. Co się dzieje w kamienicy? Wiesz co się dzieje z moim mieszkaniem? - zapytała.
Spojrzenie ponownie skupiło się na twarzy mężczyzny - Dziękuję, Tom - odpowiedziała. - I nie tylko za to co mówisz teraz, ale za to co zrobiłeś wtedy. Nie miałam jeszcze okazji tego powiedzieć. Nie musiałeś tego dla nas robić, a jednak zrobiłeś, a teraz oferujesz pomoc. Nie mogłabym tak tego nadużywać. Ale to wiele dla mnie znaczy. Łatwo teraz zapomnieć o tym, że oprócz tych wszystkich okrucieństw, są jeszcze dobrzy ludzie. Że jesteśmy w stanie sobie pomagać nawzajem. Łatwiej mi zasnąć z tą myślą - krótki uśmiech zatańczył na jej wargach. - I więc, że jeśli działoby się coś złego zawsze możesz się ze mną skontaktować. Być może będę w stanie ci pomóc. Tutaj pomagamy sobie nawzajem. Nie tylko w kwestiach zdrowia - powiedziała, wyrzucając jego bandaż na stertę innych odpadków. W lecznicy zbierali się ludzie, którzy mieli trudności z adaptacją. Jeszcze niedawno ona i William pomagali pani Beckett, jednej z pacjentek, wyremontować dom i nałożyć na niego zabezpieczenia. - I chyba nie potrafiłabym mieszkać gdzieś indziej niż tutaj. Może daleko stąd byłybyśmy bezpieczniejsze, ale chcę tu zostać. Tu mam rodzinę. Tu jest mój dom, mój i Melanie - odpowiedziała mu. Oczywiście, że zastanawiała się nad tym co zrobić. Czy może nie łatwiej byłoby zbiec do Stanów Zjednoczonych, ale została. Chociaż nad jej rodziną zebrały się czarne chmury. Wraz z rozesłaniem listów gończych, jej nazwisko rozbrzmiewało na ulicach wszystkich miast i miasteczek. Nie było tu dla niej bezpiecznie.
Na chwilę uciekła wzrokiem. Coś zimnego zacisnęło się na jej gardle. Znajomy gorzki smak wstydu znów rozpłynął się po języku. - Nie szkodzi. Nie wiem gdzie jest - pokręciła głową. Nie kłamała, chociaż nie obarczyłaby Toma świadomością, że ojcem dziecka Mel jest mężczyzna, który doprowadził do zniszczenia Stonehenge. Lepiej było nie wiedzieć gdzie teraz. Nie łączyło ją już z nim nic poza Melanie. Jednak nie chciała, by Tom patrzył na nią przez pryzmat kobiety, która mieszkała i sypiała z mężczyzną bez wstąpienia w związek małżeński, a potem została przez niego porzucona. Nie lubiła o tym myśleć, jeszcze bardziej nie lubiła zastanawiać się nad tym w jakim świetle ją to stawia.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]21.11.20 21:21
„Myślę, że jeszcze przez bardzo długi czas nie będzie w porządku”.
Uśmiechnął się smętnie, spoglądając w równie smutne oczy Rose. Nie łudził się, że sytuacja w kraju poprawi się w ciągu najbliższych miesięcy, a nawet roku. Gdyby się nad tym zastanowić, międzynarodowa obława czarnoksięska za Grindelwaldem rozpoczęła się ponad trzydzieści lat temu, a sam Grindelwald zakończył działalność dopiero w ubiegłym roku. Po czaronoksiężniku - i jeszcze w takcie jego życia - przyszli kolejni zwolennicy polityki czystej krwi, kryjący się pod inną nazwą, lecz nadal tak samo okrutni i straszni. Tom nie tracił jednak nadziei, że w końcu w Anglii zapanuje normalność.
Wiesz, moja rodzina ma takie stare irlandzkie powiedzenie… „Nawet po najdłuższym dniu przychodzi wieczór” — powiedział, starając się, aby jego ton głosu zabrzmiał pokrzepiająco. Nie potrafił wymówić porzekadła Moore’ów po irlandzku, pamiętał jednak jego tłumaczenie, które co rusz towarzyszyło różnym rodzinnym rozmowom i spotkaniom.
Przeniósł spojrzenie na swój opatrunek i po chwili uśmiechnął się wesoło, słysząc słowa Rose o kandydowaniu na pomoc medyczną.
Porządny awans, od naprawiania szaf po naprawianie ludzi — zaśmiał się lekko. Po chwili jednak spoważniał. — Ostatnio rzadko jestem w Londynie — powiedział powoli, nieco przeciągle, po czym przeczesał włosy dłonią, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie chciał dobijać Rose, która i tak wiele już przeszła. Z drugiej strony jednak nigdy nie był typem kłamcy. Postanowił więc nie zatajać przed nią prawdy - zresztą prędzej czy później i tak pewnie by się dowiedziała. — Po Nocy Czystki pojawiło się sporo szmalcowników, przetrząsnęli mnóstwo kamienic. Z tego co widziałem, niestety byli też u ciebie — powiedział. — Nie wiem, czy szukali mugoli czy kosztowności czy... was, ale drzwi były uchylone, a szafy i szuflady pootwierane. — Przypomniał sobie opustoszałe mieszkanie Rose, dotychczas zawsze przytulne, czyste i schludne, tym razem ciemne i głuche, przetrząśnięte do góry nogami. Drzwi wejściowe z wyłamanym zamkiem, wąski przedpokój z oknem wychodzącym na Pokątną, walające się po podłodze przedmioty, pusty stolik na listy, porozsypywane w salonie książki, obrazki i dokumenty. — Ale stoi, a mnóstwo rzeczy zostało. Zabezpieczyłem zamek w drzwiach. Jeśli potrzebujesz czegoś, to daj znać, postaram się poszukać, gdy następnym razem tam będę. Raczej nikt tam już nie węszy, minęło sporo czasu.
Pamiętał swój powrót do Anglii i ciche, ciemne klepisko na miejscu swojego dawnego domku na klifie. Nawałnica, która rozpętała się w Noc Duchów, zniszczyła go doszczętnie. Nie zostało po nim nic, jedynie przewrócone drzewa i kamienie. Mniej więcej domyślał się więc, jak stojąca naprzeciw niego czarownica może czuć się w tej sytuacji.
Nie ma sprawy, Rose — odpowiedział po chwili, uśmiechając się do niej. — Teraz ty pomagasz mi — dodał, wskazując na swoją, uleczoną już, dłoń. Rzeczywiście, jemu również było łatwiej, gdy wiedział, że pomimo panującej dookoła beznadziei ma wokół siebie osoby, na które może liczyć. Dobrze było wiedzieć, że leśna lecznica stała się miejscem, w którym można otrzymać pomoc nie tylko związaną ze zdrowiem. Choć sam na razie jakoś sobie radził i nie potrzebował, na szczęście, pomocy, to jednak znał wiele osób, którym mogłaby się ona w przyszłości przydać. Oczywiście nie zamierzał chodzić teraz po całym kraju i rozpowiadać o istnieniu leśnej lecznicy, jednak cieszył się, że (w razie gdyby sprawy się skomplikowały) miał w zanadrzu jeszcze jedną kartę, jedną możliwość; małe, niewielkie światełko w tunelu.
Rozumiem. Ja sam nie wiem, co tutaj jeszcze robię, zamiast wylegiwać się w Veules-les-Roses — odpowiedział po chwili i uśmiechnął się delikatnie. Wcale nie było mu do śmiechu, jednak mimo wszystko nie zamierzał popadać w marazm. — Co jakiś czas schodzę do miasteczka i sprawdzam, czy okoliczni mugole są bezpieczni i czy niczego nie potrzebują, ale, szczerze mówiąc, jeśli to wszystko wyleje się poza Londyn, to nie wiem, co z nimi będzie — westchnął. — Mój ojciec pomagał im w czasie mugolskiej wojny, ale to było coś zupełnie innego. — Rzeczywiście, wówczas „wystarczyło” zabezpieczyć domy w Reculver przed bombardowaniami, na przykład nałożyć na nie czar niewidzialności. Oczywiście nie było to łatwe, jednak Frank Genthon był zdolnym magiem. Teraz, gdy Reculver groziło niebezpieczeństwo ze strony czarodziejów, sprawa wyglądała inaczej. Ilu napastników zdążyłby powalić Tom, zanim to oni powaliliby jego? A jeśli w grę wchodziłaby ewakuacja miasteczka, to dokąd tak naprawdę mogliby się udać ci wszyscy mugole?
Gdy usłyszał odpowiedź na temat ojca Melanie, postanowił nie drążyć tematu. Nie chciał wyjść na wścibskiego. I tak już, jego zdaniem, na zbyt dużo sobie pozwolił, nawet jeśli sama Rose nie wyglądała na oburzoną. Poruszył lewą dłonią, jeszcze nie tak dawno temu przygniecioną zaczarowanym kufrem i spuchniętej, a teraz całkiem sprawną i zdrową - Merlinie, dobrze, że tu trafił.


Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,

Za świa­tłem, ży­ciem, spo­ko­jem i mocą.
I próż­no, próż­no sen du­szy mej zło­ty
ści­gam bez­gwiezd­ną oto­czo­ny nocą.


Tom Genthon
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8696-tom-genthon https://www.morsmordre.net/t8745-drusilla#260227 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-kent-reculver-domek-na-klifie https://www.morsmordre.net/t8743-skrytka-bankowa-numer-1211#260222 https://www.morsmordre.net/t8753-tom-genthon
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]14.01.21 2:20
To prawda. Wychowywali się w atmosferze niekończących się wojen, konfliktów. Nie dane było im zaznać pokoju. Doznać rzeczywistości, którą nie rządziły waśnie, przemoc. Wielka polityka, na którą oni mali ludzie nie mieli większego wpływu. Jedna walka zmieniała się w kolejną, mimo wszystko w ferworze niespokojnych czasów dorastali, rozkwitali, realizowali się. Jakże inaczej mieli żyć? Od zawsze towarzyszyła jej milcząca tęsknota za tym co mogłoby być. Jak mogłoby wyglądać jej życie w nieznanej idylli kraju nie zbrukanego odwiecznymi konfliktami. To co się działo na przestrzeni ostatnich miesięcy jednak zdawało się być zupełnie inne niż to co znała dotychczas. Ta wojna mroziła krew w żyłach, nocami prześladowała snami nasyconymi strachem. Chociaż może teraz doświadczała tego w zupełnie inny sposób. Dojrzała. Była odpowiedzialna za córkę. Zdawała sobie sprawę z tego jak wiele mogła stracić, z tego co im zagrażało.
Kącik ust załamał się w krótkim uśmiechu - To był bardzo długi dzień - odpowiedziała - Ale to pogodne porzekadło, pasuje mi do ciebie - dodała po chwili, nieświadoma że nie mówił o Genthonach, a Moore’ach. Chociaż czy istniała tak wielka różnica? Roselyn był tak samo Wrightem jak i Sorensenem. To, że nosiła nazwisko ojca nie odcinało jej od korzeni jej matki. Tych, które co prawda zostały wyrwane jeszcze za czasów młodości Elodie, gdy wylądowała w domu dziecka. Mimo to nosiła w sobie cechy tych dwóch rodzin. Tej głęboko zakorzenionej w magicznej historii Wielkiej Brytanii i tej mugolskiej, oderwanej od świata który znała.
Krótka pauza, powolny ruch dłonią w drobnym wyrazie zakłopotania świadczyły o tym, że nie miał jej do powiedzenia niczego przyjemnego. Brwi ściągnęły się w jedną linię, obnażając niewielką zmarszczkę. Słowa Toma miały gorzki smak. Przykrym było słuchać o tym co się działo z jej domem, że ktoś skorzystał z jej nieobecności. Mimowolnie zacisnęła szczupłe palce na wisiorku, który wydostał się zza uniformu. Jednej z niewielu pamiątek po matce. Tego szukali, prawda? Kosztowności, wszystkiego co można sprzedać i wzbogacić się na cierpieniach innych. Czy może szukali ich? Niedobitków z czystki, samotnej matki wychowującej córkę. Łatwego łupu.
Wolała nie widzieć swojego mieszkania takiego jakim widział go Tom. Starała się nadać mu kształt domu, przez te wszystkie lata budowała tam coś dla siebie i dla Mel, a teraz… - To tylko miejsce - powiedziała, uśmiechając się kwaśno, ale po chwili jej wyraz twarzy złagodniał - Ale dziękuję. Może kiedyś uda nam się tam wrócić, ale nie ma potrzeby byś ty tam teraz wracał. Nie wiadomo czego tam będą szukać albo kogo - powiedziała, będąc świadomą że niektórzy jej sąsiedzi znali jej nazwisko, a za głowy jej kuzynostwa wystawiono niemałą nagrodę.
W odpowiedzi na jego słowa, usta ponownie rozciągnęły się w uśmiechu, tym razem pogodnejszym. Rzadko dało się słyszeć takie słowa z ust czarodzieja. Rzadko które z nich tak bardzo przejmowało się losem mugoli, żeby tak bardzo się o nich troszczył. Wargi rozwarły się w odpowiedzi, ale donośne pukanie do drzwi odwróciło uwagę Rose. Wychyliła się zza drzwi
- Przepraszam, droga pani, uzdrowicielko, ale bardzo potrzebujemy pani pomocy i nie możemy już dłużej czekać.
Rose pokiwała szybko głową.
- Muszę przyjąć następnego pacjenta - zwróciła się do Genthona - Jeśli przez następne kilka dni odczuwałbyś jakiś dyskomfort wróć do nas, badanie nie wykazało toksyn, ale lepiej być na baczności. Nie wiemy z czym tak naprawdę miałeś do czynienia - otworzyła drzwi. - I… Tom - podbródek uniósł się lekko, by spojrzeć na czarodzieja - Dbaj o nich. I o siebie też. Podobno w Londynie grasują szmalcownicy, to kwestia czasu zanim rozprzestrzenią się po całym kraju.

|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]19.10.21 23:04
10 stycznia 1958

W lecznicy zjawił się niedługo po poranku. Wokół mogło krzątać się paru sanitariuszy, gdzieś ktoś kaszlnął. Zima stulecia zdecydowanie nie rozpieszczała mieszkańców Doliny, ale i tak było lepiej niż w innych częściach tego pięknego kraju. Samo Staffordshire całkowicie spowiła wojna, a wszelkie aktywności, które mogły, chociaż w najmniejszej części zostać zaliczone do miłych, czy przyjemnych zdawały się teraz być szczególnie odległe, gdy to rozlana na śniegu krew miała większe znaczenie. Gorączkowo jednak Zakon trzymał się każdej możliwości, aby tylko odwrócić bieg wojny, aby zmienić cokolwiek dla tych wszystkich biednych cywilów, którzy przecież niczemu nie zawinili, którzy pragnęli jedynie żyć i rozwijać się, pielęgnować własne grządki, robić pranie, chodzić do pracy, albo do szkoły. Jednak nie mogli, nie byli czarodziejami, jakby to cokolwiek zmieniało. Przez setki lat wszyscy żyli w zgodzie, aż nie zjawił się człowiek chory, pełen żądzy krwi, który jedyne co cenił - to on sam. Ból istnienia doskwierał więc wyjątkowo mocno, gdy wszem wobec ogłaszano, że wkrótce poniosą porażkę. A ta porażka miała znaczyć przecież śmierć...
Alchemicy, którzy z całych swoich sil starali się uzupełniać zapasy zakonników byli nie tylko godni podziwu, ale i, przynajmniej według Steviego, niedocenieni. To zaplecze rzemieślników odpowiadało za wsparcie każdego na polu bitwy, a chociaż taka Isabella nie walczyła samodzielnie, tak przysłużyła się swoimi dłońmi i różdżka już nie raz. Narzeczona Steffena była szczególnie uroczą osobą, bardzo zaangażowaną. Beckett nie starał się zrozumieć dokładnie jej pochodzenia, to nie miało znaczenia.
Isabello, dziękuję — uśmiechnął się tylko do młodej kobiety, gdy ta wręczała mu paczkę z eliksirami, którą to przygotowała wcześniej. — Tylko nie mów Trixie, dobrze? Nie powinna zaprzątać sobie głowy tym, co tam jest — a nie wszystko było idealne i poprawne moralnie, czasem należało po prostu zadziałać mocniej i Stevie nie obawiał się takiego rozwiązania, nie w tym jedynym konkretnym przypadku człowieka, który do szpiku kości go irytował. — Gdy następnym razem się zobaczymy, mam nadzieję, że nieco odsapniesz... Strasznie dużo macie tu pracy. Skończyła się taryfa ulgowa, co? — na koniec uśmiechnął się jeszcze szerzej i posyłając ciepłe spojrzenie, opuścił pracownię alchemiczną.

zt, biorę od Isabelli paczkę z eliksirami


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]09.11.21 15:36
11 II '58

Przekraczając próg tego miejsca, wciąż było jej dziwnie.
Chyba nie powinno, zdecydowanie nie powinno – znali się przecież tak długo, znała to miejsce bardzo dobrze, wiedziała też, że może szczerze z nim porozmawiać; z taką drobną różnicą, że chyba nigdy nie odbywali rozmowy tego typu. Nie było takich problemów; o swoich snach opowiadała tylko Peterowi, mając kilka lat, kilkanaście w drodze wyjątku. Reszta zostawały tylko w czterech ścianach jej głowy, nie zaznawała światła dziennego – poza tym, jak można było przejmować się takimi rzeczami, kiedy wszystko wokół wyglądało...jak wyglądało?
Nie miała do tej pory czasu zastanowić się, ani nad własnym stanem, ani nad momentem, w którym nad ów właśnie stanem przestała się zastanawiać; nad uczuciami, strachem, emocjami.
Może po prostu była przemęczona i wszystko się skumulowało?
Ale kiedy wizja obcego chłopaka nawiedzała ją nocami, kiedy widziała to, co widziała na własne oczy w listopadowy wieczór, w snach zupełnie wyolbrzymione, nie mogła znaleźć racjonalnych odpowiedzi. Sny się powtarzały, a każda kolejna powtórka budziła wyrzuty sumienia; i choć wmawiała samej sobie, że nie powinna – ich czuć, dopuszczać do głosu, w końcu pozwalać, by ją trawiły – wciąż i wciąż tkwiła w tym samym miejscu.
Na dodatek samodzielne próby uwarzenia eliksiru wciąż kończyły się fiaskiem; i to, w całej naiwności również uznawała za jakiś znak. Nie wiedziała jeszcze do końca jaki.
– Może przesadzam, sama nie wiem – wymamrotała, kiedy wspólnie wchodzili do środka, znów podnosząc na niego spojrzenie. Gdzieś w tym wszystkim czuła się nie w porządku, że po dłuższym czasie niewidzenia się, zjawia się u niego z problemem; krótkie powitanie, kilka słów i przechodzą do pracy, bez przerwy na rozmowę czy ciepły kubek herbaty – Ale naprawdę, Ollie, coś mi podpowiada, że to mi pomoże – zrozumieć co robi źle, podszkolić się. Może chłopak, którego zaatakowała tentakula miał jeszcze kiedyś wrócić? Musiała wiedzieć trochę więcej.
– Ostatni eliksir był po prostu do wyrzucenia, tragedia, naprawdę – dodała z ciężkim westchnięciem, a kiedy przeszli do pracowni, ułożyła na wolnym blacie własną torbę. Z jej wnętrza wyjęła pierw słoiczki z zebranymi składnikami, później także dwa banany i dużą garść sucharów, podsuwając jedzenie w stronę chłopaka, samej sięgając po sucharki – Dużo masz pracy? Na pewno nie przeszkadzam? – w końcu poniekąd naruszała jego tryb dnia, nawet jeśli umówili spotkanie. Powoli przyglądała się twarzy chłopaka, jak gdyby chciała się upewnić, że wciąż jest; cały i zdrowy, bez niepokojąco dużych cieni pod oczami. Nikomu teraz nie żyło się dobrze.
Miała nadzieję, że dla niego było chociaż znośnie.

dzielę się z Olliem bananami i sucharami




chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]14.11.21 16:02
11 lutego 1958

Już od jakiegoś czasu nie widział się z Anią, dlatego jej wiadomość była dla niego jak ciepły promień nadziei. Rozproszyło to jakieś obawy związane z jej bezpieczeństwem i nawet jeśli pojawiła się teraz w kryzysie, z męczącym jej psychikę koszmarem, blondynowi wydawało się to teraz wyjątkowo błahe. Nie dlatego, że sam problem nie był istotny - bo był, przeszkadzał jej w codziennym funkcjonowaniu, uporczywie przypominając o sobie każdej nocy. Bardziej dlatego, że dziewczyna była... bezpieczna. Żyła, więc cokolwiek ją ewentualnie spotkało, wyszła z tego obronną ręką by pojawić się tutaj ponownie. Można by się zastanawiać czy to dobrze, kiedy osoby powracają do Lecznicy, ale kiedy weźmie się pod uwagę wojnę i skrajnie śmiertelne warunki, bardziej zaczynasz się martwić kiedy już jakiejś osoby od dłuższego czasu nie widujesz...
- Koszmary nie zawsze odchodzą tak łatwo, eliksiry to często dosyć... doraźny środek. Nie gwarantuję że pomoże na dłuższy czas, na kwestie psychiki nie ma czarno-białych rozwiązań, to często zbyt złożone kwestie żeby móc je załatwić jednym eliksirem. Warto jednak spróbować. - przedstawił jej pokrótce sytuację, czując że musi to zostać wyjaśnione już na początku. Nie chodziło mu o to żeby Anię zdemotywować, chociaż z pewnością mogła to tak odebrać. Miał raczej na myśli konieczność realistycznego spojrzenia na problem, a przesadny optymizm czy naiwność mogły być tu zgubne.
- Co to był za eliksir nad którym pracowałaś? Jak przebiegał ten proces warzenia, co konkretnie robiłaś krok po kroku? Musimy też sprawdzić czy mamy potrzebne składniki na zapleczu... Ostatnio z zapasami jest u nas różnie, ale może znajdziemy coś na słabszy lek. - mówił ciągle, kierując się niespiesznie w kierunku niewielkiego stolika, na którym postawił zawinięte w niewielki materiał dwie gruszki. - Pomyślałem że może dawno ich nie jadłaś. Akurat mi się poszczęściło i dostałem je od pacjenta. Gorzej z napojami, chyba nadal zostaniemy przy wrzątku. - spojrzał na dziewczynę uśmiechając się delikatnie, naturalnie. Nie miał problemu z tym, że przechodzą od razu do konkretów, przysługi, pracy, czy jakkolwiek mieliby to nazwać. W obecnym świecie było to naturalne, czas na przyjemności i pogłębianie relacji był dość ograniczony. Wszyscy musieli się do tego w jakiś sposób adaptować.
- Pracy jest tyle co zwykle, ale nie przejmuj się tym, w żaden sposób mi nie przeszkadzasz. Pacjenci poradzą sobie chwilę beze mnie, a jak będą mnie potrzebowali to cię na moment opuszczę. - dodał jeszcze ciepło, wydając z siebie krótki i delikatny śmiech dla rozładowania atmosfery. Jego twarz wyglądałaby zapewne zdecydowanie przyjemniej, gdyby nie wory od niewyspania pod oczami i nieco zmęczone rysy. Praca jednak pochłaniała dużo jego czasu, każdego dnia, nieraz mocno uszczuplając możliwości zregenerowania się przez sen. Tym razem również nie był specjalnie wyspany, ale nie wiele mógł na to poradzić, kiedy do Lecznicy zwalały się tłumy potrzebujących.
- Czujesz że jesteś w stanie mi opowiedzieć o tym koszmarze? Jak on wygląda, co tam się dzieje, co odczuwasz w trakcie tego koszmaru i po nim, jak często się pojawia, jak wpływa na twój komfort sypiania itd. Wszystko, co jest z tym jakoś powiązane. To nam trochę pomoże lepiej go zrozumieć i też poszukać odpowiednich rozwiązań. - wskazał Ani miejsce siedzące i polecił jej, żeby się rozgościła, sam natomiast podszedł do szafki z ingrediencjami w poszukiwaniu składników na lek, który pomógłby dziewczynie zaznać spokojnego snu.

przynoszę 2 gruszki
Ollie Marlowe
Ollie Marlowe
Zawód : uzdrowiciel i magipsychiatra w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10401-ollie-marlowe https://www.morsmordre.net/t10455-wicher#316648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f390-dolina-godryka-cichy-domek https://www.morsmordre.net/t10567-szuflada#320177 https://www.morsmordre.net/t10445-ollie-marlowe#315624
Re: Pracownia alchemiczna [odnośnik]18.01.22 19:55
Ostatnie miesiące zmieniały ludzi.
Zmieniały relacje, zmieniały priorytety, zmieniały słowa, które padały podczas rozmów – nawet tych, które odbywały się po wielu tygodniach rozłąki, które powinny być naznaczone tęsknotą i radością. Wszystko teraz wyglądało inaczej.
Błahe problemy przestawały być kłopotem; przypominały małą niedogodność, kamyk w bucie, temat beztroskiej pogawędki, która była niezbędna, by odwrócić uwagę od tego, co działo się wokół. Być może koszmary, które wciąż i wciąż powracały do niej nocami, były czymś tego rodzaju.
– Tak, tak, zdecydowanie....chodzi mi bardziej, wiesz...o samą...zdolność? Zdolność uwarzenia eliksiru – odpowiedziała, nieco mamrocząc, a zęby raz po raz skubały dolną wargę. Do tej pory nie była pewna – ani własnych słów, ani tego co powinna była zrobić. Ale wciąż powracające spojrzenie obcego chłopaka, któremu nie potrafiła pomóc w żaden sposób – ni alchemiczny, ni magiczny – drażniła gdzieś w środku i przypominała kształt podobny do wyrzutów sumienia.
– To nic specjalnego, po prostu eliksir snu. To znaczy, słodkiego snu, tak się nazywa, prawda? – przez jasne brwi na moment przemknęło zawahanie, prędko jednak odchrząknęła cicho, przenosząc spojrzenie na przyniesione przez Olliego owoce. Kąciki ust uniosły się wraz z jego słowami; a więc mogli sobie pozwolić na małą, owocową ucztę. Zielono-żółte gruszki ułożyła obok przyniesionych przez siebie bananów i sucharów; poczęstunek będzie idealną nagrodą gdy już uporają się z warzeniem eliksiru.
Sam proces przygotowywania mikstury musiał jednak nieco zaczekać; kiedy chłopak wskazał miejsce do siedzenia, kiwnęła krótko głową, milknąc na jakiś czas. Cisza wydawała się długa, choć nie niekomfortowa, kiedy obrazy – wyraźne i te całkowicie rozmyte – na nowo pojawiały się w jej głowie.
– To wszystko wiąże się z taką dziwaczną sytuacją... – zaczęła, siadając w końcu, by zaraz potem zawiesić wzrok gdzieś w przestrzeni – Niedawno spotkałam w Dolinie jakiegoś chłopaka. Był...osobliwy, nie stąd, nie z Anglii – wyjaśniła po krótce, choć fakt pochodzenia nieznajomego nie był akurat istotną kwestią – Był ranny. Ponoć to była tentakula. Wzięłam go do makówki i opatrzyłam, ale tak...wiesz.... po mugolsku – wymamrotała, podnosząc spojrzenie na młodego Marlowe – On nie chciał żadnych czarów, a nie wiedziałam...nie umiałam przyrządzić wtedy żadnego eliksiru...


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach