Grządki
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Grządki
Na kawałku terenu przylegającego do Kurnika zostały wytyczone grządki. Mieszkańcy domostwa starają się na nich – przy czym słowo starają jest tu słowem kluczowym – wyhodować część podstawowych warzyw, z których przyrządzane są posiłki. W zależności od sezonu można znaleźć tu różne rośliny, nigdy do końca nie wiadomo też, kto i co tu tak dokładnie posiał.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:15, w całości zmieniany 5 razy
Nerwowość rosła z każdą kolejną sekundą. Wydawało jej się, że zegar zawieszony w kuchni nagle stał się niemożliwie głośny, jakby ktoś przekręcił w jego wnętrzu kilka śrubek i spowodował wywinięcie się mechanizmu na drugą stronę, stworzyło jakąś dziwną próżnię w jego wnętrzu. To nie pomagało w skupieniu się, ale Ida zaczynała szybko wklejać się w tę atmosferę – powietrze zabarwione metalicznym zapachem świeżej jeszcze krwi i ciężkim, miedzianym tej zasklepiającej się, uniosła się wokół nich woń miasta, mokrych uliczek, poprzetykanego ziemią bruku, wilgotnego metalu i dymu wydobywającego się z paszczy mugolskich smoków. Spalin. Tak je nazwał. Czuła je, to dziwne.
Musieli podzielić się obowiązkami i choć było to trudne, zwłaszcza dla Alexandra, na którego oglądała się ze strachem, nie będąc pewną, czy da sobie radę z uniesieniem nieprzytomnej kobiety obciążonej dodatkowo przez zaklęcie. Przez chwilę, dokładnie w momencie, kiedy Hannah wylądowała znów na ziemi, drgnęła płochliwie i już chciała do niego biec, pomóc mu jakkolwiek, kiedy użył różdżki. Odetchnęła cicho, bezgłośnie, ale z wyczuwalna ulgą, że jeden krok do przodu mieli za sobą.
Pozostało ich jeszcze kilkanaście.
Ciało Steffena zareagowało na jej magię – zaklęcie odebrało czarnomagiczną klątwę, z gardła nie wydobywało się już nic, co można było nazwać objawem niedomagania organizmu. Nie było czarnej mgły, gęstej i ciężkiej, ani charczenia czy powietrza zatrzymującego się na obrzękniętych chrząstkach krtani. Mógł oddychać – głęboko, chociaż tyle, do spokoju było im jeszcze daleko. Jej spojrzenie mimowolnie osiadło na na sylwetce Isabelli i zacisnęła usta, bo pobudzili przecież cały dom. Ale z zamieszania należało wyciągnąć wnioski i ogarnąć je według własnych sił i na własnych warunkach. Nie miała czasu liczyć do trzech, żeby zebrać w sobie dość odwagi. Musiała działać.
– Ciężko siadał, obicia na ciele trzeba wyleczyć. Znasz to zaklęcie, Isabello, jestem tego pewna, użyj go. Alex, potrzebujesz pomocy?! – rzuciła do niego głośno, znów unosząc różdżkę i celując nią w lewe udo Steffena, powoli ciągnąc go wzdłuż rozcięcia, starając się zakleić je pewnie. Naciągana skóra mogła boleć. – Curatio Vulnera Maxima.
Gdy dłoń – delikatnie drżąca, bo mięśnie wciąż nie były dobudzone z sennego odrętwienia, a adrenalina, choć silna, pomagała na krótko – opadła, obejrzała się za siebie, żeby skontrolować stan kobiety i czuwającego nad nią Alexa. W pierwszym odruchu zdziwiła się, że Farley używa zaklęcia patronusa – co chciał dzięki temu osiągnąć? Wysłać komuś wiadomość? Chwilę później, kiedy świetlisty kruk zalśnił, a jego magia obudziła dobre wspomnienia, nie mogła już oderwać wzroku od dziejącej się na jej oczach sceny. Nie wierzyła, że patronus może wniknąć w ciało. Nie wierzyła, że jego srebrzyste nici wplotą się w obkurczone arterie, a światło rozświetli skórę tak, że zacznie niemal przez nią przechodzić. I wciąż nie wierzyła, że to możliwe, nawet gdy oddech zakonniczki unormował się, a kolory na twarzy nabrały odrobinkę barwy.
– M-merlinie… – wybąknęła tylko niewyraźnie, w żywym osłupieniu.
Naprawdę nie wierzyła. I w tym wszystkim naprawdę nie widziała, że stał przed nimi półnagi.
| st zaklęcia - 50
Musieli podzielić się obowiązkami i choć było to trudne, zwłaszcza dla Alexandra, na którego oglądała się ze strachem, nie będąc pewną, czy da sobie radę z uniesieniem nieprzytomnej kobiety obciążonej dodatkowo przez zaklęcie. Przez chwilę, dokładnie w momencie, kiedy Hannah wylądowała znów na ziemi, drgnęła płochliwie i już chciała do niego biec, pomóc mu jakkolwiek, kiedy użył różdżki. Odetchnęła cicho, bezgłośnie, ale z wyczuwalna ulgą, że jeden krok do przodu mieli za sobą.
Pozostało ich jeszcze kilkanaście.
Ciało Steffena zareagowało na jej magię – zaklęcie odebrało czarnomagiczną klątwę, z gardła nie wydobywało się już nic, co można było nazwać objawem niedomagania organizmu. Nie było czarnej mgły, gęstej i ciężkiej, ani charczenia czy powietrza zatrzymującego się na obrzękniętych chrząstkach krtani. Mógł oddychać – głęboko, chociaż tyle, do spokoju było im jeszcze daleko. Jej spojrzenie mimowolnie osiadło na na sylwetce Isabelli i zacisnęła usta, bo pobudzili przecież cały dom. Ale z zamieszania należało wyciągnąć wnioski i ogarnąć je według własnych sił i na własnych warunkach. Nie miała czasu liczyć do trzech, żeby zebrać w sobie dość odwagi. Musiała działać.
– Ciężko siadał, obicia na ciele trzeba wyleczyć. Znasz to zaklęcie, Isabello, jestem tego pewna, użyj go. Alex, potrzebujesz pomocy?! – rzuciła do niego głośno, znów unosząc różdżkę i celując nią w lewe udo Steffena, powoli ciągnąc go wzdłuż rozcięcia, starając się zakleić je pewnie. Naciągana skóra mogła boleć. – Curatio Vulnera Maxima.
Gdy dłoń – delikatnie drżąca, bo mięśnie wciąż nie były dobudzone z sennego odrętwienia, a adrenalina, choć silna, pomagała na krótko – opadła, obejrzała się za siebie, żeby skontrolować stan kobiety i czuwającego nad nią Alexa. W pierwszym odruchu zdziwiła się, że Farley używa zaklęcia patronusa – co chciał dzięki temu osiągnąć? Wysłać komuś wiadomość? Chwilę później, kiedy świetlisty kruk zalśnił, a jego magia obudziła dobre wspomnienia, nie mogła już oderwać wzroku od dziejącej się na jej oczach sceny. Nie wierzyła, że patronus może wniknąć w ciało. Nie wierzyła, że jego srebrzyste nici wplotą się w obkurczone arterie, a światło rozświetli skórę tak, że zacznie niemal przez nią przechodzić. I wciąż nie wierzyła, że to możliwe, nawet gdy oddech zakonniczki unormował się, a kolory na twarzy nabrały odrobinkę barwy.
– M-merlinie… – wybąknęła tylko niewyraźnie, w żywym osłupieniu.
Naprawdę nie wierzyła. I w tym wszystkim naprawdę nie widziała, że stał przed nimi półnagi.
| st zaklęcia - 50
breathe
then begin again
then begin again
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Zielone oczy jak dwa zaczarowane światełka ślizgały się po chłopcu potłuczonym przez los. Nie mogła uwierzyć, nie mogła wyobrazić sobie krzywd i ciosów, jakie musiał na siebie bohatersko przyjąć. Tak dzielny. Pod swoją skórą czuła energię mknącą w zaniepokojonych falach, pozwalającą ostatecznie zbudzić duszę. Przystała na posterunku, rejestrując szybkie działania i dwie sylwetki pulsujące ogromnym bólem. To nic, różdżka potrafiła przecież zaszyć potworne rany, złagodzić uczucie rozrywającego się w sobie ciała. Rzucała się na ratunek, by ostatecznie wygasić cierpienie, przynajmniej to fizyczne. Gdzieś wokół krzyżowały się głosy, padały zaklęcia, ciekawskie oko księżyca próbowało zajrzeć przez okno. Isabella nie potrafiła się teraz rozproszyć. Wyjaśnienia przyjść miały później, z chwilą gdy ciężki oddech przestanie wydrapywać w ciele dziury, kiedy błogość jak ciepły płaszcz otuli wyziębione ciała dwójki rozbitków. Przeżyli coś okropnego. Czerwonymi pasmami malowały się wskazówki, które powinna odczytać, jeśli tylko chciała przerwać jego mękę. – Nie, to nie jest nic, nie musisz udawać, czuję twój ból – zaprotestowała, lekko potrząsając burzą złocistych loków. Próbował grać dzielnego rycerza, ledwie draśniętego przez los. Nie musiał, już niczego nie musiał. Nie zamierzała go opuścić, oddać ramionom bólu. Nigdy w życiu!
Popatrzyła na Idę, a później poprowadzona wskazówką, której chyba nawet nie potrzebowała, rozsunęła kawałki poszarpanej koszuli, ledwie muskając palcami rozmazujące się plamy krwi. O, Wendelino! Posiniaczone ciało, rozdarta klatka piersiowa, ból w najmniejszym drgnięciu. Potłuczone kończyny, pośladki, wszędzie obtarte skrawki, ślady czyjejś nienawiści. Ale nie, o tym nie chciała myśleć. Potrzebowała przywołać słowa, przywołać ukojenie i usunąć krwiaki malujące się po postaci ulubionego chłopca. W nocnych półmrokach być może ginęły kryształowe krople chowające się w kącikach jej oczu. Uniosła różdżkę i wycelowała w paskudne sine plamy. Znała zaklęcie. Znała mnóstwo zaklęć. I nie mogło jej rozproszyć dudniące upierdliwie serce. – Episkey Maxima! – powtórzyła gdzieś prawie w tej samej chwili, kiedy wybrzmiał czar rzucany przez pannę Lupin.
W przeciwieństwie do rudowłosej nie potrafiła podążyć za widokiem patronusowej poświaty, która wsparła kuzyna, nie potrafiła zdjąć zatroskanego spojrzenia ze Steffena, nie potrafiła oderwać myśli od krwawiącego ciała. Chciała zakończenia dramatu, pozaszywania ran, których historia dopiero miała nadejść. W co takiego się wpakował? Co to za tajemnicza dziewczyna? Jak dobrze, że dotarli właśnie tutaj. I dopiero głos Idy przerwał przekrzykujące się myśli Isabelli. Przeciął smugę paniki i lęku, choć na chwilę. Popatrzyła za nią, poszukała obrazu, który wpędził ją w to zadziwienie. Bella spodziewała się, że potężne są lecznice umiejętności kuzyna. Była pewna, że nieprzytomna dziewczyna wkrótce odzyska siły. Patronus? Nie mogła wiedzieć, co właściwie działo się pod mocą różdżki Selwyna. Fascynujące światło przyciągało swą tajemnicą. Przeczuwała, że świat w Dolinie Godryka zbudowany jest z miliona niezwykłych sekretów. Może któregoś dnia będzie mogła je poznać. Najpierw jednak potrzebowała uleczyć biednego chłopca. Jej umiłowanego chłopca.
Popatrzyła na Idę, a później poprowadzona wskazówką, której chyba nawet nie potrzebowała, rozsunęła kawałki poszarpanej koszuli, ledwie muskając palcami rozmazujące się plamy krwi. O, Wendelino! Posiniaczone ciało, rozdarta klatka piersiowa, ból w najmniejszym drgnięciu. Potłuczone kończyny, pośladki, wszędzie obtarte skrawki, ślady czyjejś nienawiści. Ale nie, o tym nie chciała myśleć. Potrzebowała przywołać słowa, przywołać ukojenie i usunąć krwiaki malujące się po postaci ulubionego chłopca. W nocnych półmrokach być może ginęły kryształowe krople chowające się w kącikach jej oczu. Uniosła różdżkę i wycelowała w paskudne sine plamy. Znała zaklęcie. Znała mnóstwo zaklęć. I nie mogło jej rozproszyć dudniące upierdliwie serce. – Episkey Maxima! – powtórzyła gdzieś prawie w tej samej chwili, kiedy wybrzmiał czar rzucany przez pannę Lupin.
W przeciwieństwie do rudowłosej nie potrafiła podążyć za widokiem patronusowej poświaty, która wsparła kuzyna, nie potrafiła zdjąć zatroskanego spojrzenia ze Steffena, nie potrafiła oderwać myśli od krwawiącego ciała. Chciała zakończenia dramatu, pozaszywania ran, których historia dopiero miała nadejść. W co takiego się wpakował? Co to za tajemnicza dziewczyna? Jak dobrze, że dotarli właśnie tutaj. I dopiero głos Idy przerwał przekrzykujące się myśli Isabelli. Przeciął smugę paniki i lęku, choć na chwilę. Popatrzyła za nią, poszukała obrazu, który wpędził ją w to zadziwienie. Bella spodziewała się, że potężne są lecznice umiejętności kuzyna. Była pewna, że nieprzytomna dziewczyna wkrótce odzyska siły. Patronus? Nie mogła wiedzieć, co właściwie działo się pod mocą różdżki Selwyna. Fascynujące światło przyciągało swą tajemnicą. Przeczuwała, że świat w Dolinie Godryka zbudowany jest z miliona niezwykłych sekretów. Może któregoś dnia będzie mogła je poznać. Najpierw jednak potrzebowała uleczyć biednego chłopca. Jej umiłowanego chłopca.
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Alexander wszedł w typowy dla siebie trans, kiedy miał przed sobą zadanie wymagające jego całkowitej uwagi.
– Dam radę – rzucił więc tylko krótko w odpowiedzi na pytanie Idy, wzroku nie spuszczając jednak z Hannah. Musiał skoncentrować się przed rzuceniem patronusa, mieć czysty umysł i czyste intencje. Farley nie musiał jednak zwracać się do swojej magii więcej niż raz: kruk wystrzelił z różdżki Gwardzisty i wniknął w ciało czarownicy, napełniając je światłem, które zdawało się prześwitywać z samego środka Wrightówny. Równocześnie Gwardzista poczuł, jak moc przychodzi do niego większą falą niż zwykle. Zauważył również, że jego obrońca wzawał się wyglądać jakby... inaczej, jak gdyby prawe można było go dotknąć. Alex zaczął ściągać brwi w zamyśleniu, lecz nim zdążył wszystko przeanalizować, jego uwagę zaburzył stłumiony, zadziwiony głosik. Uzdrowiciel uniósł spojrzenie na Idę, która wpatrywała się w niego tak, jak gdyby zobaczyła ducha. Alexander uniósł kąciki ust w nieznacznym, prędkim uśmiechu.
– Później – powiedział, a wtedy jego spojrzenie zeszło niżej, na dłoń panny Lupin, w której dzierżyła zwisającą nad udem Steffena różdżkę. Momentalnie na twarz Farleya wróciła stuprocentowa powaga. – Ida, noga się rozkleja – powiedział, łapiąc przelotny kontakt wzrokowy ze swoją czarownicą, nim nie pochylił się znów nad Hannah.
– Episkey Maxima – wymówił inkantację, wyważonymi ruchami różdżki pozbywając się siniaków z twarzy Wrightówny. Pozbawionym zawahania gestem przytknął wierzch dłoni wpierw do jednego policzka Hannah, następnie do drugiego, do czoła i do szyi. Wydawała się już trochę cieplejsza niż jeszcze przed chwilą, lecz przez kamienną skórę nie był w stanie stwierdzić z całkowitą pewnością. Nie chciał jednak ryzykować zapaści przez nagłe osłabienie organizmu wynikłe ze zdjęcia Saxio, toteż wpierw chciał wzmocnić Zakonniczkę tak bardzo, jak tylko mógł. Dlatego Alex ponownie przymknął oczy i wrócił myślami do zimowego dnia w swojej głowie, który miał miejsce przed ponad rokiem w połowie kwietnia. Śnieg pokrywający jezioro zdawał się jaśnieć jak wygaszacz, a wpatrzone w niego oczy tonącego chłopca dały mu siłę. To wiara w ich walkę kryła się za niezwykłą siłą tego wspomnienia, wiara oraz ostateczne poświęcenie, którego dokonał. Farley poczuł jak raz jeszcze każdy cal jego ciała zdaje się wręcz buzować od magii: tym razem wiedział, czego szukać i poczuł tę prawie niezauważalną zmianę, która jednak zdecydowanie się w nim zadziała. Jego codziennie ćwiczona i rozwijana magia stawała się coraz silniejsza.
– Expecto Patronum! – Alexander raz jeszcze skierował różdżkę na Hanię i wraz z wypowiedzeniem inkantacji otworzył oczy i wypuścił wstrzymywane powietrze.
| Patronus: +180 PŻ, Episkey Maxima: +35 PŻ
Hannah: 208/333, utrata przytomności [18 tłuczone (nos, pośladki), 107 (krwotok)]
Rzucam raz jeszcze na Hanię leczniczego patronusa z mocy Zakonu, drugie użycie w wątku. ST 35, stat. 45 = (Σ 9*k8)*4
– Dam radę – rzucił więc tylko krótko w odpowiedzi na pytanie Idy, wzroku nie spuszczając jednak z Hannah. Musiał skoncentrować się przed rzuceniem patronusa, mieć czysty umysł i czyste intencje. Farley nie musiał jednak zwracać się do swojej magii więcej niż raz: kruk wystrzelił z różdżki Gwardzisty i wniknął w ciało czarownicy, napełniając je światłem, które zdawało się prześwitywać z samego środka Wrightówny. Równocześnie Gwardzista poczuł, jak moc przychodzi do niego większą falą niż zwykle. Zauważył również, że jego obrońca wzawał się wyglądać jakby... inaczej, jak gdyby prawe można było go dotknąć. Alex zaczął ściągać brwi w zamyśleniu, lecz nim zdążył wszystko przeanalizować, jego uwagę zaburzył stłumiony, zadziwiony głosik. Uzdrowiciel uniósł spojrzenie na Idę, która wpatrywała się w niego tak, jak gdyby zobaczyła ducha. Alexander uniósł kąciki ust w nieznacznym, prędkim uśmiechu.
– Później – powiedział, a wtedy jego spojrzenie zeszło niżej, na dłoń panny Lupin, w której dzierżyła zwisającą nad udem Steffena różdżkę. Momentalnie na twarz Farleya wróciła stuprocentowa powaga. – Ida, noga się rozkleja – powiedział, łapiąc przelotny kontakt wzrokowy ze swoją czarownicą, nim nie pochylił się znów nad Hannah.
– Episkey Maxima – wymówił inkantację, wyważonymi ruchami różdżki pozbywając się siniaków z twarzy Wrightówny. Pozbawionym zawahania gestem przytknął wierzch dłoni wpierw do jednego policzka Hannah, następnie do drugiego, do czoła i do szyi. Wydawała się już trochę cieplejsza niż jeszcze przed chwilą, lecz przez kamienną skórę nie był w stanie stwierdzić z całkowitą pewnością. Nie chciał jednak ryzykować zapaści przez nagłe osłabienie organizmu wynikłe ze zdjęcia Saxio, toteż wpierw chciał wzmocnić Zakonniczkę tak bardzo, jak tylko mógł. Dlatego Alex ponownie przymknął oczy i wrócił myślami do zimowego dnia w swojej głowie, który miał miejsce przed ponad rokiem w połowie kwietnia. Śnieg pokrywający jezioro zdawał się jaśnieć jak wygaszacz, a wpatrzone w niego oczy tonącego chłopca dały mu siłę. To wiara w ich walkę kryła się za niezwykłą siłą tego wspomnienia, wiara oraz ostateczne poświęcenie, którego dokonał. Farley poczuł jak raz jeszcze każdy cal jego ciała zdaje się wręcz buzować od magii: tym razem wiedział, czego szukać i poczuł tę prawie niezauważalną zmianę, która jednak zdecydowanie się w nim zadziała. Jego codziennie ćwiczona i rozwijana magia stawała się coraz silniejsza.
– Expecto Patronum! – Alexander raz jeszcze skierował różdżkę na Hanię i wraz z wypowiedzeniem inkantacji otworzył oczy i wypuścił wstrzymywane powietrze.
| Patronus: +180 PŻ, Episkey Maxima: +35 PŻ
Hannah: 208/333, utrata przytomności [18 tłuczone (nos, pośladki), 107 (krwotok)]
Rzucam raz jeszcze na Hanię leczniczego patronusa z mocy Zakonu, drugie użycie w wątku. ST 35, stat. 45 = (Σ 9*k8)*4
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 4, 5, 2, 6, 1, 4, 1
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 4, 5, 2, 6, 1, 4, 1
Wreszcie byli z Hanią bezpieczni, w zabezpieczonym na wszystkie sposoby Kurniku, w umiejętnych rękach Alexandra, Idy i Isabelli. Nie mógł uwierzyć w ich szczęście, albo raczej w swoje znajomości. Droga do Oazy byłaby dłuższa i bardziej męcząca, w swoim stanie nie mogliby się w końcu teleportować.
Wywołana strachem adrenalina powoli opadała, zastępowana tłumionym do tej pory bólem. Steff starał się trzymać dzielnie, ale przecież oberwał, solidnie. I jeszcze tamto głupie rozszczepienie... co go podkusiło, by próbować uniknąć zaklęcia za pomocą Abesio? Powinien trzymać się tego, co wychodziło mu najlepiej - przemian w szczura, nawet jeśli w postaci gryzonia był bardziej bezbronny. Wraz z bólem wracały do niego wspomnienia z ostatnich kilku godzin, a jego dociekliwy umysł od razu zaczynał je analizować, szukając ciągu przyczynowo-skutkowego w ich koszmarnej porażce. Na bladą twarz Cattermole'a powracały zdrowe rumieńce, wywołane nie tylko medyczną pomocą, co rosnącym zażenowaniem. Zdawał sobie sprawę, ile drobniejszych bądź poważniejszych omyłek popełnił na moście, ile razy zawiodła go magia, jak bardzo zawiódł go zdrowy rozsądek. Wtedy dał się porwać własnej ambicji i upartej odwadze Hani, odpowiedział ofensywą na atak lorda Blacka, ale przecież powinni byli uciec wcześniej. Zanim dziewczyna zdążyła zacząć się wykrwawiać.
Upokorzony, aż nie mógł podnieść wzroku na Isabellę. Chciał przecież dotrzeć do Alexandra, Gwardzisty, a obudził też ją i Idę - niewinne i nie do końca wtajemniczone (chyba? Steff podejrzewał, że Farley mógł być szczery ze swoją dziewczy... ehem, współpracownicą, ale oficjalnie nie wiedział) w sprawy Zakonu. Chociaż w głębi serca najbardziej pragnął zobaczyć dzisiaj właśnie Isę, to zarazem szargały nim wyrzuty sumienia. Uciekła do Kurnika od wojny, od okrutnych Selwynów, a on sprowadził krew i zmartwienie na próg jej sypialni. No, metaforycznej sypialni.
-Przepraszam cię, Bello... - szepnął w odpowiedzi na jej ciepłe zapewnienia. Czuła jego ból? Nie chciał przecież, by czuła cokolwiek bolesnego. Błądził smętnym spojrzeniem po jej zatroskanej twarzy, zarazem speszony i oszołomiony jej szczodrą czułością. Próbował ująć swą wdzięczność i skruchę w jakieś odpowiednie słowa, ale na razie - roztrzęsiony swoimi przeżyciami i narastającym bólem - nie znajdował w sobie nawet odpowiednich myśli. Emocje wręcz galopowały w jego głowie, uniemożliwiając skupienie się. Nie zarejestrował nawet, że zaklęcia Idy i Isy chyba były nieudane - doceniał ich próby, nie mogąc ocenić skutku. Był tak otępiały, że nie zauważał nawet czy boli go mniej, czy bardziej. Zbyt się wszystkim martwił.
Otrzeźwił go dopiero widok świetlistego patronusa - potężniejszego od jego własnego. Rozchylił lekko usta, po raz pierwszy widząc z tak bliska namacalny dowód magii Zakonu; po raz pierwszy widząc jak patronus leczy. Gapił się na Hanię i Alexa nadal, gdy uzdrowiciel ponowił drugą próbę. Czy jemu się wydawało, czy ten kruk był namacalny? Wow...
-Wow... - szepnął, nie zastanawiając się nawet jeszcze, jak wyjaśnić to potem Belli. -Już bezpiecznie zdjąć Saxio? - uświadomił sobie nagle, trzeźwiej. W normalnej sytuacji poczułby rozbawienie na widok Alexa wywracającego się pod ciężarem Hani, ale teraz czuł tylko ukłucie winy. Lepiej uniknąć takiej sytuacji w przyszłości... Dlatego, gdy tylko Farley dał mu znak, Steff zdjął swoje zaklęcie.
zdejmuję Saxio z Hannah
Wywołana strachem adrenalina powoli opadała, zastępowana tłumionym do tej pory bólem. Steff starał się trzymać dzielnie, ale przecież oberwał, solidnie. I jeszcze tamto głupie rozszczepienie... co go podkusiło, by próbować uniknąć zaklęcia za pomocą Abesio? Powinien trzymać się tego, co wychodziło mu najlepiej - przemian w szczura, nawet jeśli w postaci gryzonia był bardziej bezbronny. Wraz z bólem wracały do niego wspomnienia z ostatnich kilku godzin, a jego dociekliwy umysł od razu zaczynał je analizować, szukając ciągu przyczynowo-skutkowego w ich koszmarnej porażce. Na bladą twarz Cattermole'a powracały zdrowe rumieńce, wywołane nie tylko medyczną pomocą, co rosnącym zażenowaniem. Zdawał sobie sprawę, ile drobniejszych bądź poważniejszych omyłek popełnił na moście, ile razy zawiodła go magia, jak bardzo zawiódł go zdrowy rozsądek. Wtedy dał się porwać własnej ambicji i upartej odwadze Hani, odpowiedział ofensywą na atak lorda Blacka, ale przecież powinni byli uciec wcześniej. Zanim dziewczyna zdążyła zacząć się wykrwawiać.
Upokorzony, aż nie mógł podnieść wzroku na Isabellę. Chciał przecież dotrzeć do Alexandra, Gwardzisty, a obudził też ją i Idę - niewinne i nie do końca wtajemniczone (chyba? Steff podejrzewał, że Farley mógł być szczery ze swoją dziewczy... ehem, współpracownicą, ale oficjalnie nie wiedział) w sprawy Zakonu. Chociaż w głębi serca najbardziej pragnął zobaczyć dzisiaj właśnie Isę, to zarazem szargały nim wyrzuty sumienia. Uciekła do Kurnika od wojny, od okrutnych Selwynów, a on sprowadził krew i zmartwienie na próg jej sypialni. No, metaforycznej sypialni.
-Przepraszam cię, Bello... - szepnął w odpowiedzi na jej ciepłe zapewnienia. Czuła jego ból? Nie chciał przecież, by czuła cokolwiek bolesnego. Błądził smętnym spojrzeniem po jej zatroskanej twarzy, zarazem speszony i oszołomiony jej szczodrą czułością. Próbował ująć swą wdzięczność i skruchę w jakieś odpowiednie słowa, ale na razie - roztrzęsiony swoimi przeżyciami i narastającym bólem - nie znajdował w sobie nawet odpowiednich myśli. Emocje wręcz galopowały w jego głowie, uniemożliwiając skupienie się. Nie zarejestrował nawet, że zaklęcia Idy i Isy chyba były nieudane - doceniał ich próby, nie mogąc ocenić skutku. Był tak otępiały, że nie zauważał nawet czy boli go mniej, czy bardziej. Zbyt się wszystkim martwił.
Otrzeźwił go dopiero widok świetlistego patronusa - potężniejszego od jego własnego. Rozchylił lekko usta, po raz pierwszy widząc z tak bliska namacalny dowód magii Zakonu; po raz pierwszy widząc jak patronus leczy. Gapił się na Hanię i Alexa nadal, gdy uzdrowiciel ponowił drugą próbę. Czy jemu się wydawało, czy ten kruk był namacalny? Wow...
-Wow... - szepnął, nie zastanawiając się nawet jeszcze, jak wyjaśnić to potem Belli. -Już bezpiecznie zdjąć Saxio? - uświadomił sobie nagle, trzeźwiej. W normalnej sytuacji poczułby rozbawienie na widok Alexa wywracającego się pod ciężarem Hani, ale teraz czuł tylko ukłucie winy. Lepiej uniknąć takiej sytuacji w przyszłości... Dlatego, gdy tylko Farley dał mu znak, Steff zdjął swoje zaklęcie.
zdejmuję Saxio z Hannah
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie była pierwszyzna – jako medyk znała się na tym, co robiła, a rannych spotykała codziennie dziesiątki, razem z upływem tygodni nawet setki. Mimo to czuła się inaczej. Jakby robiła to po raz pierwszy, a to wszystko dlatego, że to nie byli zwykli czarodzieje. To byli członkowie Zakonu Feniksa. Istnienia przygotowane na to, że za chwilę zostaną nie-istnieniami, umrą jak tysiące Anglików, Szkotów i Irlandczyków bytujących na Wyspach Brytyjskich. Byli przygotowani do walki, tak jej się wydawało, stanowczo lub mniej entuzjastycznie podjęli rękawicę rzuconą przez Sami-Wiecie-Kogo, pochwycili różdżki i z krzykiem wbiegli w żar ognia. Robiła z nich bohaterów, z każdego, kto właśnie teraz w salonie broczył krwią i usiłował przedrzeć się przez twardą ścianę emocji, żeby cokolwiek powiedzieć, wytłumaczyć. Miała za takiego również Alexa, codziennie na nowo zdobywał ten tytuł, w swojej wyobraźni tworzyła kolejne ordery za przekraczanie granic i możliwości ludzkiego ciała.
Ale teraz, kiedy zobaczyła cielesnego patronusa, który zasklepia swoją mocą wszystkie rany – jaki człowiek byłby do tego zdolny? Jaki czarodziej potrafiłby znaleźć w sobie tyle magii, żeby stworzyć z i tak potężnego zaklęcia coś takiego?
Jego słowa wróciły jej ducha do ciała. Natychmiast zamrugała, żeby skleić niematerialną postać do fizycznej pokrywy, i odwróciła się z powrotem do Steffena, zaraz biorąc głęboki wdech, bo zdała sobie sprawę z tego, że ten na chwilę zamarł jej w płucach. Szybko, skup się. Zorientuj się w sytuacji. Zebrała z otaczającego ją obrazka szczegóły jeszcze raz i uniosła wzrok na Isabellę.
– Spróbuj jeszcze raz – zachęciła ją i sama znów skierowała czubek różdżki od ramienia, aż po udo Cattermolle’a. – Curatio Vulnera Maxima – szepnęła jeszcze raz, skupiona i pewna swoich słów, magnoliowe drewno ciągnąc po woli nad raną i obracając je, jakby chciała spleść ostrożnie dwie poskręcane nici tak, by wyszedł znów mocny supeł. Tkanki musiały się zrosnąć, krew krzepła zdecydowanie zbyt wolno.
Odwrócona była już od tego, co działo się przy rannej zakonniczce, starała się nie myśleć o tym, co tak właściwie się stało.Przymrużyła powieki, oddając wszystkie swoje siły magii, którą chciała go uleczyć.
| Steffen: 81/216, -40 [55 tłuczone (klatka piersiowa, kolana, pośladki), 30 szarpane (lewe ramię, lewe udo)
Ale teraz, kiedy zobaczyła cielesnego patronusa, który zasklepia swoją mocą wszystkie rany – jaki człowiek byłby do tego zdolny? Jaki czarodziej potrafiłby znaleźć w sobie tyle magii, żeby stworzyć z i tak potężnego zaklęcia coś takiego?
Jego słowa wróciły jej ducha do ciała. Natychmiast zamrugała, żeby skleić niematerialną postać do fizycznej pokrywy, i odwróciła się z powrotem do Steffena, zaraz biorąc głęboki wdech, bo zdała sobie sprawę z tego, że ten na chwilę zamarł jej w płucach. Szybko, skup się. Zorientuj się w sytuacji. Zebrała z otaczającego ją obrazka szczegóły jeszcze raz i uniosła wzrok na Isabellę.
– Spróbuj jeszcze raz – zachęciła ją i sama znów skierowała czubek różdżki od ramienia, aż po udo Cattermolle’a. – Curatio Vulnera Maxima – szepnęła jeszcze raz, skupiona i pewna swoich słów, magnoliowe drewno ciągnąc po woli nad raną i obracając je, jakby chciała spleść ostrożnie dwie poskręcane nici tak, by wyszedł znów mocny supeł. Tkanki musiały się zrosnąć, krew krzepła zdecydowanie zbyt wolno.
Odwrócona była już od tego, co działo się przy rannej zakonniczce, starała się nie myśleć o tym, co tak właściwie się stało.Przymrużyła powieki, oddając wszystkie swoje siły magii, którą chciała go uleczyć.
| Steffen: 81/216, -40 [55 tłuczone (klatka piersiowa, kolana, pośladki), 30 szarpane (lewe ramię, lewe udo)
breathe
then begin again
then begin again
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 6, 6, 4, 3, 6
'k8' : 6, 6, 4, 3, 6
Niebieski płomień mógł być potęgą, czuła ją, ale nie umiała zdefiniować, nie potrafiła również pozwolić, by ta pochłonęła jej uwagę tak totalnie, jak zdawała się wkrótce połykać cierpienie biednej kobiety. Zwierzęcy patronus wzbudzał zachwyt u wszystkich, niemniejsze zdziwienie malowało się na twarzy Idy, a sam Steffen między przepraszającymi lamentami i bolesnymi grymasami nie powstrzymał głośnego wyrazu podziwu i zadziwienia. Isa czuła, że ma coraz więcej pytań, ale nie odważyła się teraz ich zadać, nie teraz! Przecież krew płynęła po ciele przyjaciela, przecież ledwo potrafił utrzymać powieki w świadomości. Uniesione nad nim różdżki próbowały połatać postać wymęczoną jakimiś obrzydliwymi torturami, które Bella umiała sobie bardzo dokładnie wyobrazić. Co za gnój! Co za potwór mógł błyskać tak ohydną magią lub, o zgrozo, ciskać w niego pięścią. Różne rany pieczętowały jego kończyny, różne ślady odbijały się na twarzy zamalowanej tak licznymi emocjami. Łzy same cisnęły jej się do oczu, kiedy widziała go tak pokiereszowanego. W dodatku nie mogła oprzeć się wrażeniu, że oni wiedzą… że wszyscy już wiedzą, tylko ona między żałobnymi westchnieniami zastanawia się nad koszmarem niedawnych wydarzeń. Odpowiedzieć chłopcu mogło tylko poruszenie, oślepiająca iskra w jej spojrzeniu, a potem nagły dotyk ust na wilgotnym czole. Odgarnęła palcami włosy z jego czoła. Wtedy pomyślała też, że tym razem magia jej wysłucha, że pozwoli zaopiekować się tak ważną dla niej osobą. W szale uczuć, w poruszeniu, które wywołał Alexander swoją wielką mocą również Ida nie podołała czarom. Obydwie zawiodły, a minuty mijały, cierpienie wciąż gnębiło Steffena. Tego już nie mogła znieść.
Koszula upadła, Ida podjęła ciężką walkę z paskudną ranę, a za ich plecami Alex składał tę drugą. Dwa głębokie wdechy pozwoliły Belli wziąć się w garść. Wcale nie myślała o krwi plamiącej jej koszulę, sklejającej włosy za każdym razem, gdy dotknęła okolicy czoła. Skupienie pozwalało jej myśleć wyłącznie o tym zadaniu. Dłonią przemknęła nad potłuczeniami na klatce piersiowej, jakby próbowała poświęcić im dodatkową uwagę, jakby chciała się upewnić. Tylko na to już nie było czasu. Głos panny Lupin nawoływał do ponownej próby. Isabella się nie zawahała. Chciała go uratować, tak bardzo pragnęła, by już nic więcej go nie bolało. Te wszystkie emocje – miłość, troskę, dobro – przelać chciała w swój czar, jakby to miało zwiększyć jego moc. Nie, nie tak to działało, ale wyobraziła sobie, że dzięki temu lecznicze zaklęcie okaże się jeszcze silniejsze.
– Episkey Maxima! – powiedziała głośno, z energią, z nadzieją. Skierowany na klatkę piersiową koniec różdżki miał wymazać obtłuczenia, wypalić przyjemnym płomieniem jego ból. Isabella chciała przelać choć kawałek swojego szczęścia na Steffena. W tej chwili potrzebował go znacznie bardziej od niej.
Zamierzała przy nim czuwać, nie ustępować choćby nie wiem co. Choć czuła tremę, czuła przejęcie i złość na zawodzącą w tak ważnej chwili magię, wiedziała, że ten rozdział nie mógł zakończyć się źle. Nie, kiedy był to dopiero początek ich wspólnej opowieści.
Koszula upadła, Ida podjęła ciężką walkę z paskudną ranę, a za ich plecami Alex składał tę drugą. Dwa głębokie wdechy pozwoliły Belli wziąć się w garść. Wcale nie myślała o krwi plamiącej jej koszulę, sklejającej włosy za każdym razem, gdy dotknęła okolicy czoła. Skupienie pozwalało jej myśleć wyłącznie o tym zadaniu. Dłonią przemknęła nad potłuczeniami na klatce piersiowej, jakby próbowała poświęcić im dodatkową uwagę, jakby chciała się upewnić. Tylko na to już nie było czasu. Głos panny Lupin nawoływał do ponownej próby. Isabella się nie zawahała. Chciała go uratować, tak bardzo pragnęła, by już nic więcej go nie bolało. Te wszystkie emocje – miłość, troskę, dobro – przelać chciała w swój czar, jakby to miało zwiększyć jego moc. Nie, nie tak to działało, ale wyobraziła sobie, że dzięki temu lecznicze zaklęcie okaże się jeszcze silniejsze.
– Episkey Maxima! – powiedziała głośno, z energią, z nadzieją. Skierowany na klatkę piersiową koniec różdżki miał wymazać obtłuczenia, wypalić przyjemnym płomieniem jego ból. Isabella chciała przelać choć kawałek swojego szczęścia na Steffena. W tej chwili potrzebował go znacznie bardziej od niej.
Zamierzała przy nim czuwać, nie ustępować choćby nie wiem co. Choć czuła tremę, czuła przejęcie i złość na zawodzącą w tak ważnej chwili magię, wiedziała, że ten rozdział nie mógł zakończyć się źle. Nie, kiedy był to dopiero początek ich wspólnej opowieści.
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 8, 3, 5
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 8, 3, 5
Po kolejnym przywołaniu patronusa Alexander poczuł, jak używanie potężnej białej magii zaczyna wysysać jego siły. Nie było to coś osłabiającego czy ograniczającego, jednak przypominało nieco uczucie po tym, jak nagle zerwało się do biegu. Taka magiczna zadyszka, która utrzymywała się przez pewien czas dopóki nie odpoczął.
Farley odetchnął i zerknął na Steffena, po czym skinął mu głową. Skóra Hannah odzyskała normalną strukturę, a Alexander podjął się kilku zaklęć diagnostycznych, aby upewnić się, że wszystko było w porządku. Magia Zakonu niewątpliwie skróciła czas dochodzenia czarownicy do siebie, lecz wciąż nic nie robiło tak dobrze na urazy jak trochę porządnego snu. Gwardzista zabrał się więc za ostatnie rzeczy, które mógł zrobić dla Hani. Rozsznurował i zdjął jej buty, a także pozbawił ją wierzchniej szaty, która była przesiąknięta krwią. Kilkoma zaklęciami względnie doczyścił ubrania, które czarownica miała na sobie, po czym przeniósł ją na drugą sofę i przykrył kocem. Prędko wyczyścił obicie drugiej sofy i zerknął na Idę i Isabellę.
– Zawołajcie mnie w razie potrzeby, ale wątpię byście miały sobie nie poradzić – uśmiechnął się nieznacznie, w rękach trzymając swoją różdżkę i ubrudzone szaty Hannah. – Dobrze się spisałeś – skinął głową Steffenowi, czując dumę z Cattermole'a. Chociaż nie wiedział o obawach Gwardzisty względem jego osoby to łamacz klątw udowadniał mu, że były one raczej tylko obawami. Chociaż Farley wychodził z założenia, że eskapada dwójki Zakonników zakończyła się niepowodzeniem to jednak udało im się dotrzeć aż tutaj.
Alexander opuścił na chwilę pokój dzienny, kierując się do łazienki. Po drodze machnął różdżką i przywołał z piętra czystą koszulę do spania, łapiąc ją na koniec hikorowego drewna: nie chciał pobrudzić jej wszechobecną krwią. Koszulę odwiesił na oparcie krzesła, a ubrania Hannah ułożył u jego stóp. Rozebrał się prędko i wskoczył do wanny, zmywając z siebie ślady po akcji ratunkowej. Woda zabarwiła się na różowo: był to widok aż nazbyt częsty, by zwrócił na niego uwagę. Umyty wyszedł z wanny, osuszył się i ubrał w pełni, jeżeli nie licząc wciąż bosych stóp. Wymienił w wannie wodę i wrzucił do niej szaty Wrightówny, dodał mydła i machnął różdżką, a ubrania zaczęły się prać.
Farley odetchnął i zerknął na Steffena, po czym skinął mu głową. Skóra Hannah odzyskała normalną strukturę, a Alexander podjął się kilku zaklęć diagnostycznych, aby upewnić się, że wszystko było w porządku. Magia Zakonu niewątpliwie skróciła czas dochodzenia czarownicy do siebie, lecz wciąż nic nie robiło tak dobrze na urazy jak trochę porządnego snu. Gwardzista zabrał się więc za ostatnie rzeczy, które mógł zrobić dla Hani. Rozsznurował i zdjął jej buty, a także pozbawił ją wierzchniej szaty, która była przesiąknięta krwią. Kilkoma zaklęciami względnie doczyścił ubrania, które czarownica miała na sobie, po czym przeniósł ją na drugą sofę i przykrył kocem. Prędko wyczyścił obicie drugiej sofy i zerknął na Idę i Isabellę.
– Zawołajcie mnie w razie potrzeby, ale wątpię byście miały sobie nie poradzić – uśmiechnął się nieznacznie, w rękach trzymając swoją różdżkę i ubrudzone szaty Hannah. – Dobrze się spisałeś – skinął głową Steffenowi, czując dumę z Cattermole'a. Chociaż nie wiedział o obawach Gwardzisty względem jego osoby to łamacz klątw udowadniał mu, że były one raczej tylko obawami. Chociaż Farley wychodził z założenia, że eskapada dwójki Zakonników zakończyła się niepowodzeniem to jednak udało im się dotrzeć aż tutaj.
Alexander opuścił na chwilę pokój dzienny, kierując się do łazienki. Po drodze machnął różdżką i przywołał z piętra czystą koszulę do spania, łapiąc ją na koniec hikorowego drewna: nie chciał pobrudzić jej wszechobecną krwią. Koszulę odwiesił na oparcie krzesła, a ubrania Hannah ułożył u jego stóp. Rozebrał się prędko i wskoczył do wanny, zmywając z siebie ślady po akcji ratunkowej. Woda zabarwiła się na różowo: był to widok aż nazbyt częsty, by zwrócił na niego uwagę. Umyty wyszedł z wanny, osuszył się i ubrał w pełni, jeżeli nie licząc wciąż bosych stóp. Wymienił w wannie wodę i wrzucił do niej szaty Wrightówny, dodał mydła i machnął różdżką, a ubrania zaczęły się prać.
Taka magia była poza horyzontem jej zdolności poznawczych – istniał, owszem, przecież widziała go na własne oczy, widziała jak wpełzł pod skórę kobiety, jak rozświetlił jej arterie i zmusił krew do szybszego biegu, zakleił rany, zaczął regenerować uszkodzone tkanki. To się działo teraz, już, w tej chwili i choć dziewczyna potrzebowała odpoczynku, to Ida wiedziała, że jej ciało potrzebowało go znacznie mniej niż byłoby to w przypadku pacjenta leczonego tradycyjnymi metodami. I wtedy poczuła ukłucie w okolicy serca – skoro Alex był w posiadaniu takiej mocy, dlaczego nie używał jej w stosunku do pozostałych rannych? Dlaczego nie wysyłał patronusa, kiedy ratowali w pocie czoła umierającego w lecznicy czarodzieja?
Nie.
Przełknęła prędko ślinę i znów wróciła myślami do aktualnej sytuacji. Nie mogła tak bardzo wyrzucać swoich myśli z obiegu, chociaż to, co działo się za jej plecami, na pewno posiadało zdolność do odwracania uwagi. Różdżką i płynącą przez nią magią zasklepiała rany na udzie i ramieniu Steffena – skóra sklejała się powoli, naciągała się, powodując mrowienie i szczypanie. Zareagowali za późno. Jak zawsze zresztą. Jego ubrania były niemal w kawałkach, poszarpane jego skrawki odsłaniały kolejne rany, siniaki i drobniejsze krwiaki, którymi należało się zająć. Ida spojrzała na Isę szukając w jej twarzy powodów, dla których po raz kolejny nie udało jej się pomóc Cattermole’owi. Była zdenerwowana, martwiła się, nic dziwnego. Gdyby Alexander znalazł się na miejscu Steffena… wychodziłaby z siebie, żeby coś, cokolwiek zrobić.
– Jeśli nie czujesz się na siłach, spróbuj z eliksirem. Rana na urdzie nie zrosła się dobrze, jest zbyt głęboka – chciała wesprzeć Isę w staraniach, ale w ostatniej chwili się wstrzymała, bo nie chciała ubrudzić jej koszuli krwią. – Episkey maxima – skupiła różdżkę na klatce piersiowej mężczyzny, przez którą przebijały się fioletowe i wciąż czerwone plamy. Obróciła się na chwilę w stronę Alexa, by niemal od razu sprawdzić stan kobiety, którą leczył. Nie martwiła się o nią, o nie, tym gestem akurat pokierował instynkt praktykującego medyka. – Damy sobie radę – rzuciła do Farleya, śledząc jego sylwetkę jeszcze przez chwilę. Spojrzeniem wróciła do Steffena i Isabelli, dopiero gdy zniknął w korytarzu. – Co się właściwie stało? – spytała cicho, zwyczajnie przejęta całą sytuacją.
| Steffen: 105/216, -40 [55 tłuczone (klatka piersiowa, kolana, pośladki), 6 szarpane (lewe udo)
Nie.
Przełknęła prędko ślinę i znów wróciła myślami do aktualnej sytuacji. Nie mogła tak bardzo wyrzucać swoich myśli z obiegu, chociaż to, co działo się za jej plecami, na pewno posiadało zdolność do odwracania uwagi. Różdżką i płynącą przez nią magią zasklepiała rany na udzie i ramieniu Steffena – skóra sklejała się powoli, naciągała się, powodując mrowienie i szczypanie. Zareagowali za późno. Jak zawsze zresztą. Jego ubrania były niemal w kawałkach, poszarpane jego skrawki odsłaniały kolejne rany, siniaki i drobniejsze krwiaki, którymi należało się zająć. Ida spojrzała na Isę szukając w jej twarzy powodów, dla których po raz kolejny nie udało jej się pomóc Cattermole’owi. Była zdenerwowana, martwiła się, nic dziwnego. Gdyby Alexander znalazł się na miejscu Steffena… wychodziłaby z siebie, żeby coś, cokolwiek zrobić.
– Jeśli nie czujesz się na siłach, spróbuj z eliksirem. Rana na urdzie nie zrosła się dobrze, jest zbyt głęboka – chciała wesprzeć Isę w staraniach, ale w ostatniej chwili się wstrzymała, bo nie chciała ubrudzić jej koszuli krwią. – Episkey maxima – skupiła różdżkę na klatce piersiowej mężczyzny, przez którą przebijały się fioletowe i wciąż czerwone plamy. Obróciła się na chwilę w stronę Alexa, by niemal od razu sprawdzić stan kobiety, którą leczył. Nie martwiła się o nią, o nie, tym gestem akurat pokierował instynkt praktykującego medyka. – Damy sobie radę – rzuciła do Farleya, śledząc jego sylwetkę jeszcze przez chwilę. Spojrzeniem wróciła do Steffena i Isabelli, dopiero gdy zniknął w korytarzu. – Co się właściwie stało? – spytała cicho, zwyczajnie przejęta całą sytuacją.
| Steffen: 105/216, -40 [55 tłuczone (klatka piersiowa, kolana, pośladki), 6 szarpane (lewe udo)
breathe
then begin again
then begin again
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 6, 1, 1
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 6, 1, 1
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Grządki
Szybka odpowiedź