Drewniany Salon
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przytulny salon z kominkiem i dwoma wygodnymi fotelami. Meble zostały przeniesione z poprzedniego domu Michaela, nadając pomieszczeniu myśliwsko-kawalerski wystrój, ale odkąd Tonksowie mieszkają razem, pojawiły się tutaj pledy, dywany, oraz dziwne żółte firanki.
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Salon
Przytulny salon z kominkiem i dwoma wygodnymi fotelami. Meble zostały przeniesione z poprzedniego domu Michaela, nadając pomieszczeniu myśliwsko-kawalerski wystrój, ale odkąd Tonksowie mieszkają razem, pojawiły się tutaj pledy, dywany, oraz dziwne żółte firanki.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 30.05.23 4:05, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
21 sierpnia, popołudnie
W domu panowała pełna żałoby cisza, a Michael dryfował w koszmarnym półśnie, na granicy potwornych wizji i rzeczywistej rozpaczy. Ciało domagało się snu, szczególnie po dwóch przemianach, ale umysł nie potrafił się uspokoić. Tonks poleżał chwilę na dywanie, przy osłabionej Kerstin, aż rodzeństwo przeniosło się w końcu na górę. Michael pomógł siostrze dojść do łóżka i sam też spróbował się położyć, ale tylko przewracał się niespokojnie z boku na bok, rozdarty między fizyczną słabością i niecierpliwą potrzebą działania.
Był czujny, nawet gdy drzemał. Kroki, wołanie i skrzypienie drzwi szybko go obudziły. Odruchowo porwał do ręki różdżkę i zbiegł nad dół.
Alex mógł zobaczyć ślady pazurów na kiepsko przymocowanych do framugi drzwiach. Po przekroczeniu progu ujrzał je też na podłodze, prowadzące do kuchni. Zanim zdążył się rozejrzeć, na schodach pojawił się gospodarz - blady, rozczochrany, z podkrążonymi oczyma. Uzdrowicielowi wystarczy zapewne jeden rzut oka by dostrzec, że wilkołak jest niezwykle osłabiony - jeszcze bardziej niż po zwykłej pełni. W nerwowych ruchach Tonksa nie było jednak widać agresji, co najwyżej niecierpliwość i poruszenie. Na widok Gwardzisty, Mike rozluźnił odruchowo napięte mięśnie, na jego twarzy pojawił się krótki namysł i przelotne zażenowanie. Nie wiedział, czy Alexander wie o dzisiejszej wpadce, potencjalnej tragedii - czy Hannah komukolwiek o tym wspomni, wspomniała? Jeśli tak, Michael spłonie ze wstydu i żalu, gotów przyjąć konsekwencje. Ale jednej konsekwencji przyjąć nie mógł - niezależnie od tego, ile Gwardziści wiedzieli o jego dzisiejszej słabości (czy już zauważył ślady pazurów? Czy wie, że są świeże?), musiał mieć udział w odbiciu Justine, w czymkolwiek co planowali. Czy już coś planowali?
-Dziękuję, że jesteś. - wychrypiał na powitanie. Zszedł po schodach, wahając się czy zaoferować gościowi herbaty, czy też od razu przejść do rzeczy.
-Musimy jej pomóc. - muszę. Już byłby w Tower, gdyby nie lata dyscypliny w Biurze Aurorów, gdyby nie odruch czekania z gwałtownym działaniem na zgodę przełożonego.
W domu panowała pełna żałoby cisza, a Michael dryfował w koszmarnym półśnie, na granicy potwornych wizji i rzeczywistej rozpaczy. Ciało domagało się snu, szczególnie po dwóch przemianach, ale umysł nie potrafił się uspokoić. Tonks poleżał chwilę na dywanie, przy osłabionej Kerstin, aż rodzeństwo przeniosło się w końcu na górę. Michael pomógł siostrze dojść do łóżka i sam też spróbował się położyć, ale tylko przewracał się niespokojnie z boku na bok, rozdarty między fizyczną słabością i niecierpliwą potrzebą działania.
Był czujny, nawet gdy drzemał. Kroki, wołanie i skrzypienie drzwi szybko go obudziły. Odruchowo porwał do ręki różdżkę i zbiegł nad dół.
Alex mógł zobaczyć ślady pazurów na kiepsko przymocowanych do framugi drzwiach. Po przekroczeniu progu ujrzał je też na podłodze, prowadzące do kuchni. Zanim zdążył się rozejrzeć, na schodach pojawił się gospodarz - blady, rozczochrany, z podkrążonymi oczyma. Uzdrowicielowi wystarczy zapewne jeden rzut oka by dostrzec, że wilkołak jest niezwykle osłabiony - jeszcze bardziej niż po zwykłej pełni. W nerwowych ruchach Tonksa nie było jednak widać agresji, co najwyżej niecierpliwość i poruszenie. Na widok Gwardzisty, Mike rozluźnił odruchowo napięte mięśnie, na jego twarzy pojawił się krótki namysł i przelotne zażenowanie. Nie wiedział, czy Alexander wie o dzisiejszej wpadce, potencjalnej tragedii - czy Hannah komukolwiek o tym wspomni, wspomniała? Jeśli tak, Michael spłonie ze wstydu i żalu, gotów przyjąć konsekwencje. Ale jednej konsekwencji przyjąć nie mógł - niezależnie od tego, ile Gwardziści wiedzieli o jego dzisiejszej słabości (czy już zauważył ślady pazurów? Czy wie, że są świeże?), musiał mieć udział w odbiciu Justine, w czymkolwiek co planowali. Czy już coś planowali?
-Dziękuję, że jesteś. - wychrypiał na powitanie. Zszedł po schodach, wahając się czy zaoferować gościowi herbaty, czy też od razu przejść do rzeczy.
-Musimy jej pomóc. - muszę. Już byłby w Tower, gdyby nie lata dyscypliny w Biurze Aurorów, gdyby nie odruch czekania z gwałtownym działaniem na zgodę przełożonego.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Między pierwszym a drugim zapukaniem do drzwi Alexander przyjrzał się dokładnie framudze i skrzydle drzwi, które nosiły na sobie ślady po pazurach. Nachylił się nieco, dokładnie oglądając szramy. Otaczające je drewno było poszarzałe, nadgryzione zębem warunków atmosferycznych i czasu. Zadrapania zaś odsłaniały jasne, nowe warstwy materiału: Farley wysnuł na podstawie tej obserwacji wniosek, że zdecydowanie powstały ubiegłej nocy. Dlatego też nie wahał się z podjęciem decyzji o wejściu do środka. Różdżkę trzymał w pewnych chwycie, choć brakowało w nim nadmiernej nerwowości. Nie przygotowywał się na atak, po prostu trzymał hikorowe drewno w pogotowiu. Postąpił parę kroków wgłąb domostwa, śledząc spojrzeniem kolejne ślady pazurów na podłodze, lecz zatrzymał się gdy dobiegł go odgłos kroków z piętra. Najpierw ujrzał stopy, a następnie resztę sylwetki Michaela, któremu bynajmniej nie było blisko do jakiejkolwiek definicji zbliżonej czucia się w porządku. Taktownym wydało się więc dla byłego Selwyna po prostu pominąć pytanie o samopoczucie, bo chyba nikt nie czułby się nawet względnie dobrze po tym, jak... no właśnie.
Alexander schował różdżkę i skinął głową na swojego rodzaju powitanie Tonksa, pozwalając sobie na powierzchowne rozejrzenie się po wejściu. Kątem oka uchwycił przejście do salonu nim ponowne odezwanie się przez Michaela zmusiło oczy Farleya do powrócenia do aurora.
– I pomożemy – oznajmił, po czym postąpił parę kroków bliżej Michaela. – Może pójdziemy gdzieś usiąść? – zapytał, pytającym spojrzeniem zerkając w kierunku zauważonego wcześniej salonu. Będąc bliżej był w stanie zauważyć więcej szczegółów, a po wejściu do pomieszczenia nieznacznie uśmiechnął się na widok żółtych firanek, które nadawały wyłożonemu drewnem pokojowi zupełnie innego charakteru. Alexander skierował swoje kroki ku sofie i opadł na nią ciężko. Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi, po czym zmęczone spojrzenie znad smukłych palców skierował na Tonksa. Pozwolił rękom opaść i spocząć łokciami na udach, srebrzyste tęczówki zawieszając na żółtych firankach.
– Zaczęliśmy już układać plan odbicia Justine – powiedział po chwili ciszy. – Wiem, że zapewne chciałbyś iść jak najprędzej... nie tylko ty zresztą – powiedział, zerkając znów na Mike'a. – Hannah wspominała w swoim liście o paru innych osobach – rzucił jakby pobocznie, jednak spojrzenie spoczywające na aurorze wyraźnie dawało znać, że za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej. – I chociaż naprawdę każda chwila, w której Justine znajduje się w Tower jest okropna to nie możemy tam ruszyć od razu. Musimy to bardzo dobrze zaplanować – oznajmił, a chociaż jego spojrzenie było zbolałe to głos pozostawał pewny, niosący w sobie nieco ostateczności. – Sam wiesz, jak wiele trudności możemy napotkać na drodze – odwołał się jeszcze do rozsądku Tonksa, który niewątpliwie pozostawał gdzieś pod milionem emocji i bólu.
Alexander schował różdżkę i skinął głową na swojego rodzaju powitanie Tonksa, pozwalając sobie na powierzchowne rozejrzenie się po wejściu. Kątem oka uchwycił przejście do salonu nim ponowne odezwanie się przez Michaela zmusiło oczy Farleya do powrócenia do aurora.
– I pomożemy – oznajmił, po czym postąpił parę kroków bliżej Michaela. – Może pójdziemy gdzieś usiąść? – zapytał, pytającym spojrzeniem zerkając w kierunku zauważonego wcześniej salonu. Będąc bliżej był w stanie zauważyć więcej szczegółów, a po wejściu do pomieszczenia nieznacznie uśmiechnął się na widok żółtych firanek, które nadawały wyłożonemu drewnem pokojowi zupełnie innego charakteru. Alexander skierował swoje kroki ku sofie i opadł na nią ciężko. Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi, po czym zmęczone spojrzenie znad smukłych palców skierował na Tonksa. Pozwolił rękom opaść i spocząć łokciami na udach, srebrzyste tęczówki zawieszając na żółtych firankach.
– Zaczęliśmy już układać plan odbicia Justine – powiedział po chwili ciszy. – Wiem, że zapewne chciałbyś iść jak najprędzej... nie tylko ty zresztą – powiedział, zerkając znów na Mike'a. – Hannah wspominała w swoim liście o paru innych osobach – rzucił jakby pobocznie, jednak spojrzenie spoczywające na aurorze wyraźnie dawało znać, że za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej. – I chociaż naprawdę każda chwila, w której Justine znajduje się w Tower jest okropna to nie możemy tam ruszyć od razu. Musimy to bardzo dobrze zaplanować – oznajmił, a chociaż jego spojrzenie było zbolałe to głos pozostawał pewny, niosący w sobie nieco ostateczności. – Sam wiesz, jak wiele trudności możemy napotkać na drodze – odwołał się jeszcze do rozsądku Tonksa, który niewątpliwie pozostawał gdzieś pod milionem emocji i bólu.
Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, z jednej strony czując się trochę jak uczeń na dywaniku (od-niedawna-starszy auror przed dwudziestolatkiem!), a z drugiej chcąc zasypać Alexandra pytaniami, lub nawet oskarżeniami. Nie zdążył się wyspać, jak w ogóle mógłby teraz spać, głowie mu dudniło.
Może to on wysłał do Londynu twoją siostrę, a teraz stoi w twoim domu, jakby był tu alfą.
Na pewno widział ślady pazurów, myślisz, że przyszedł tu nas spacyfikować?
Zamrugał, nie będąc pewnym, które myśli w ogóle są jego własnymi i dlaczego myśli o sobie w osobie liczby mnogiej. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
Jestem sobą, jestem Michael, jestem tu jeden.
Na pewno?
Głos Alexandra wyrwał go z zamyślenia, o ile mroczny wir w głowie Tonksa można w ogóle nazwać myślami.
-Tak, usiądźmy. - co z niego za gospodarz? -Herbaty, kawy? - która w ogóle godzina? Dłonie mu drżały. Farley usiadł, ale Michael został na nogach, nerwowo kręcąc się po dywanie, chodząc od ściany do ściany, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Dom stracił nagle cały urok, nie był już przytulną przystanią, kanapa nie kusiła wygodą, a kominek ciepłem. Wzrok uparcie kierował się za drzwi, na korytarz, na podłogę zbrukaną śladami pazurów. Unikał spojrzenia Alexa, wdzięczny, że żółte firanki Kerstin skutecznie przyciągają jego uwagę. Kerstin. Coś ścisnęło go w dołku.
Wreszcie przeniósł zmęczone spojrzenie na Alexa. W jego oczach błysnęła iskierka ciepłego ognia, cień dawnej energii, gorliwości do pracy. Twarz pozostała jednak smutna, ciało spięte. Plan, to chciał usłyszeć.
Skinął głową, nie był przecież szaleńcem. Chyba.
-Chcę tam iść... ale poczekam na wasz, nasz plan. - potwierdził. -Znam Tower, Cedric i Kieran też... dostałem list od Dearborna. - przypomniał sobie kopertę na parapecie, sięgnął po nią zaraz przed zwalaniem się na łóżko i nie zdążył odpisać przyjacielowi.
-Wiedzia...ktoś wiedział, że Just tam idzie? Co planowała? - spytał, wyraźnie nie mogąc pozbyć się tego ciężaru ze swoich barków. Nie wiedział. Nic mu nie mówiła. A Gwardii?
Na wspomnienie Hannah poruszył się nerwowo.
-Hannah do ciebie napisała? Dziś? - zapytał z pozornym spokojem, choć w głębi duszy oczekiwał na wybuch. Na oskarżenia. Nie radzisz sobie, Mike. A przynajmniej dzisiaj sobie nie poradziłeś. Cud, że nadal trzymają cię w tym Zakonie, chyba z litości, jak bezpańskiego psa. Trudno mu było pamiętać, że był zdolnym czarodziejem, doświadczonym aurorem. Rano był czymś innym.
Może to on wysłał do Londynu twoją siostrę, a teraz stoi w twoim domu, jakby był tu alfą.
Na pewno widział ślady pazurów, myślisz, że przyszedł tu nas spacyfikować?
Zamrugał, nie będąc pewnym, które myśli w ogóle są jego własnymi i dlaczego myśli o sobie w osobie liczby mnogiej. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
Jestem sobą, jestem Michael, jestem tu jeden.
Na pewno?
Głos Alexandra wyrwał go z zamyślenia, o ile mroczny wir w głowie Tonksa można w ogóle nazwać myślami.
-Tak, usiądźmy. - co z niego za gospodarz? -Herbaty, kawy? - która w ogóle godzina? Dłonie mu drżały. Farley usiadł, ale Michael został na nogach, nerwowo kręcąc się po dywanie, chodząc od ściany do ściany, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Dom stracił nagle cały urok, nie był już przytulną przystanią, kanapa nie kusiła wygodą, a kominek ciepłem. Wzrok uparcie kierował się za drzwi, na korytarz, na podłogę zbrukaną śladami pazurów. Unikał spojrzenia Alexa, wdzięczny, że żółte firanki Kerstin skutecznie przyciągają jego uwagę. Kerstin. Coś ścisnęło go w dołku.
Wreszcie przeniósł zmęczone spojrzenie na Alexa. W jego oczach błysnęła iskierka ciepłego ognia, cień dawnej energii, gorliwości do pracy. Twarz pozostała jednak smutna, ciało spięte. Plan, to chciał usłyszeć.
Skinął głową, nie był przecież szaleńcem. Chyba.
-Chcę tam iść... ale poczekam na wasz, nasz plan. - potwierdził. -Znam Tower, Cedric i Kieran też... dostałem list od Dearborna. - przypomniał sobie kopertę na parapecie, sięgnął po nią zaraz przed zwalaniem się na łóżko i nie zdążył odpisać przyjacielowi.
-Wiedzia...ktoś wiedział, że Just tam idzie? Co planowała? - spytał, wyraźnie nie mogąc pozbyć się tego ciężaru ze swoich barków. Nie wiedział. Nic mu nie mówiła. A Gwardii?
Na wspomnienie Hannah poruszył się nerwowo.
-Hannah do ciebie napisała? Dziś? - zapytał z pozornym spokojem, choć w głębi duszy oczekiwał na wybuch. Na oskarżenia. Nie radzisz sobie, Mike. A przynajmniej dzisiaj sobie nie poradziłeś. Cud, że nadal trzymają cię w tym Zakonie, chyba z litości, jak bezpańskiego psa. Trudno mu było pamiętać, że był zdolnym czarodziejem, doświadczonym aurorem. Rano był czymś innym.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Farley był w stanie przyznać rację Hannah, że Michael zdecydowanie potrzebował teraz wsparcia. Nawet dla kogoś w ogóle nie posiadającego wiedzy o magipsychiatrii na pierwszy rzut oka można było dojrzeć, że Tonks przeżywał właśnie swoistego rodzaju załamanie. Alexander nie bagatelizował żadnego z takich przypadków, a na pewno nie w chwili, w której osoba dotknięta mentalną niedyspozycją w razie nieporadzenia sobie z emocjami zamieniała się w zabójczo niebezpieczną istotę.
I choć był to aspekt poboczny to jednak Farley byłby głupcem, gdyby go zignorował: między innymi z tego powodu zdecydował się przeorganizować swój dzień i przybyć do Exmoor jak najszybciej było to możliwe. To co zastał na miejscu nie było najlepszym stanem rzeczy na jaki mógł liczyć, lecz było mu też naprawdę bardzo daleko od najgorszego z możliwych scenariuszy. Tonksa nie zawodziły zupełnie wyuczone nawyki gospodarza, jednak Farley pokręcił przecząco głową na jego propozycję.
– Nie, dziękuję. Chyba, że chciałbyś czymś zająć dłonie – dodał z nieznacznym uśmiechem, bo herbatą został już poczęstowany pod Glastonbury. Nie umknęło mu jednak to, jak nerwowo auror krążył po pokoju – jeżeli tylko zrobienie herbaty miało mu pomóc to Gwardzista pozostawiał tę możliwość otwartą. Doceniał też niezmiernie to, że Michael nie przerywał mu, tylko najpierw słuchał. Nie wiedział czy to po prostu natura aurorów, ale niezmierzenie łatwiej było coś przekazać gdy było się naprawdę słuchanym. Pokiwał ze zrozumieniem głową na wyznanie Tonksa, dziękując w duchu wszelkim magicznym patronom, że ten nie popędził na złamanie karku ratować siostry.
– Niewątpliwie przydadzą nam się różdżki do przeprowadzenia tego planu. Na razie analizujemy. Wejście tam nie będzie łatwe, ale nie jest niemożliwe – oznajmił, a na jego twarzy z łatwością można było odczytać determinację. Chciał, żeby Tonks był świadom tego, że im wszystkim zależało na uratowaniu Just. Na zadanie pokręcił jednak przecząco głową, jego mina nie byla już zupełnie harda, zamiast tego wyrażając smutek. – Nikt o niczym nie wiedział. Jeżeli miałbym zgadywać to coś musiało stać się na miejscu, że Justine zdecydowała się na taki ruch. Musiał być jakiś powód, jakieś nieprzewidziane okoliczności. Nie ryzykowałaby dla samego ryzykowania – pokręcił z wolna głową, zaciskając usta w wąską linię, na moment przygryzając wargi na tyle mocno by poczuć ból. Nie znał może Gwardzistki tak jak jej własny rodzony brat, ale przeszli z Just przez niejedno bagno. – Nie będę ci mówił żebyś się nie martwił, ale Just łatwo nie złamią. Jest silna. I my też musimy być – powiedział.
Na pytanie o Hannah potwierdził wątpliwości Michaela krótkim skinięciem głową. Obserwował go przy tym, starał się nie być zbyt nachalny ze swoim wzrokiem, ale miał przecież doświadczenie w pracy z ludźmi. Do zauważenia nerwowych zerknięć w stronę wejścia do domu nie potrzebował wiele. Tego, jaki dystans trzymał od niego Michael również.
– Owszem. Martwiła się o ciebie – powiedział całkiem szczerze. – I wiem, że nie znamy się za dobrze, ale wiedz, że nie zamierzam cię za cokolwiek oceniać – zapewnił, szukając wzrokiem spojrzenia Michaela. – Znów mogę tylko zgadywać, ale zaufaj mi, że widziałem w życiu wiele potworów i umiem rozpoznać gdy na jakiegoś trafię. Nie jesteś potworem – pokręcił z wolna głową, tym razem otwarcie taksując sylwetkę aurora. – Nie zrobiłeś sobie żadnej fizycznej krzywdy w czasie ataku? – zapytał, nie do końca pewien tego, czy spięcie widoczne w posturze czarodzieja było tylko i wyłącznie efektem zszarganych pojmaniem siostry nerwów.
I choć był to aspekt poboczny to jednak Farley byłby głupcem, gdyby go zignorował: między innymi z tego powodu zdecydował się przeorganizować swój dzień i przybyć do Exmoor jak najszybciej było to możliwe. To co zastał na miejscu nie było najlepszym stanem rzeczy na jaki mógł liczyć, lecz było mu też naprawdę bardzo daleko od najgorszego z możliwych scenariuszy. Tonksa nie zawodziły zupełnie wyuczone nawyki gospodarza, jednak Farley pokręcił przecząco głową na jego propozycję.
– Nie, dziękuję. Chyba, że chciałbyś czymś zająć dłonie – dodał z nieznacznym uśmiechem, bo herbatą został już poczęstowany pod Glastonbury. Nie umknęło mu jednak to, jak nerwowo auror krążył po pokoju – jeżeli tylko zrobienie herbaty miało mu pomóc to Gwardzista pozostawiał tę możliwość otwartą. Doceniał też niezmiernie to, że Michael nie przerywał mu, tylko najpierw słuchał. Nie wiedział czy to po prostu natura aurorów, ale niezmierzenie łatwiej było coś przekazać gdy było się naprawdę słuchanym. Pokiwał ze zrozumieniem głową na wyznanie Tonksa, dziękując w duchu wszelkim magicznym patronom, że ten nie popędził na złamanie karku ratować siostry.
– Niewątpliwie przydadzą nam się różdżki do przeprowadzenia tego planu. Na razie analizujemy. Wejście tam nie będzie łatwe, ale nie jest niemożliwe – oznajmił, a na jego twarzy z łatwością można było odczytać determinację. Chciał, żeby Tonks był świadom tego, że im wszystkim zależało na uratowaniu Just. Na zadanie pokręcił jednak przecząco głową, jego mina nie byla już zupełnie harda, zamiast tego wyrażając smutek. – Nikt o niczym nie wiedział. Jeżeli miałbym zgadywać to coś musiało stać się na miejscu, że Justine zdecydowała się na taki ruch. Musiał być jakiś powód, jakieś nieprzewidziane okoliczności. Nie ryzykowałaby dla samego ryzykowania – pokręcił z wolna głową, zaciskając usta w wąską linię, na moment przygryzając wargi na tyle mocno by poczuć ból. Nie znał może Gwardzistki tak jak jej własny rodzony brat, ale przeszli z Just przez niejedno bagno. – Nie będę ci mówił żebyś się nie martwił, ale Just łatwo nie złamią. Jest silna. I my też musimy być – powiedział.
Na pytanie o Hannah potwierdził wątpliwości Michaela krótkim skinięciem głową. Obserwował go przy tym, starał się nie być zbyt nachalny ze swoim wzrokiem, ale miał przecież doświadczenie w pracy z ludźmi. Do zauważenia nerwowych zerknięć w stronę wejścia do domu nie potrzebował wiele. Tego, jaki dystans trzymał od niego Michael również.
– Owszem. Martwiła się o ciebie – powiedział całkiem szczerze. – I wiem, że nie znamy się za dobrze, ale wiedz, że nie zamierzam cię za cokolwiek oceniać – zapewnił, szukając wzrokiem spojrzenia Michaela. – Znów mogę tylko zgadywać, ale zaufaj mi, że widziałem w życiu wiele potworów i umiem rozpoznać gdy na jakiegoś trafię. Nie jesteś potworem – pokręcił z wolna głową, tym razem otwarcie taksując sylwetkę aurora. – Nie zrobiłeś sobie żadnej fizycznej krzywdy w czasie ataku? – zapytał, nie do końca pewien tego, czy spięcie widoczne w posturze czarodzieja było tylko i wyłącznie efektem zszarganych pojmaniem siostry nerwów.
-Mhm... - przez myśl przeszło mu, że w sumie przydałaby się choć szklanka wody. Postąpił krok w stronę kuchni, ale wtem zatrzymał się, rozmyślił, wrócił pod kominek. W kuchni powalił Hannah na ziemię, w kuchni usłyszał, że dziewczyna wraca do mamy, w kuchni porysował boazerię.
Wziął głębszy, ostrożny wdech i z powrotem przeniósł wzrok na Gwardzistę. Słuchał o Justine, przygryzając policzek. Przypomniał mu się grudniowy pojedynek przed lodziarnią Fortescue, gdy też był na patrolu całkowicie sam, gdy musiał włączyć się w nierówną - jak mu się wtedy wydawało - walkę. Do niedawna rozpierała go wściekłość - na młodego Rinehearta, na Rycerzy, na Ministerstwo, nawet na samą Justine, ale słowa Alexandra paradoksalnie mu pomogły. Tonksowie byli do siebie podobni, sam nie mógł stwierdzić jak zareagowałby na jej miejscu.
-Wiem, do czego są zdolni. - skomentował tylko, w jego tonie wyraźnie zabrzmiał ból i lęk. Katastrofalne spotkanie z kobietą przemieniającą się w czarną mgłę zachował dla siebie, ale po nocach wciąż śnił mu się jej Cruciatus, jedno zaklęcie. Mijały godziny, a oni byli zdolni do wszystkiego, co mogą robić Just?
-Czy na wejście do Oazy jest nałożony Fidelius? Na Starą Chatę? - zapytał nagle, wracając myślami do praktycznych kwestii. Kilka miesięcy temu rozmawiał z Kieranem o tym, co robić w razie przesłuchania i odgryzienie sobie języka było jedyną praktyczną radą, jaką dostał od szefa.
Martwiła się o Ciebie, nie zamierzam oceniać. A więc wiedział, być może wszyscy się dowiedzą. Michael opadł wreszcie ciężko na fotel, naprzeciwko kanapy, w rozsądnej odległości. Na moment ukrył twarz w dłoniach, nie będąc pewnym, czy czuje się bardziej zdradzony czy pokrzepiony. To dobrze, że Hannah przysłała tu Gwardzistę, że mógł usłyszeć o planach, że ktoś wyciszył w nim wolę natychmiastowego biegu do Tower. Ale... siedzi u mamusi i od razu naskarżyła na Ciebie innym - złośliwy warkot w uchu zupełnie zagłuszył słowa o tym, że Michael nie jest potworem. Michael czasami wiedział lepiej. Hannah też mówiła mu, że nie jest potworem, a potem o mało jej nie zjadł.
Dlaczego wybrała akurat Alexandra? Był...
-...jesteś magipsychiatrą, prawda? - olśniło go.
Mają cię za czubka.
Właściwie słusznie.
Opuścił ręce, wzruszył smętnie ramionami.
-Nic mi nie jest, zmęczenie to efekt... nigdy nie przemieniałem się dwa razy pod rząd. Nigdy w dzień. - westchnął, uparcie czepiając się tego jednego faktu, tak jakby nigdy wcześniej miało coś zmienić, sprawić, że ludzie spojrzą na niego inaczej. Nigdy nie chciał przemienić się poza pełnią, ale stało się - czy to w ogóle istotne, że tylko raz? Już w lipcu stracił kontrolę, choć wtedy pozostał w ludzkim ciele. Już wtedy nieroztropnie mówił Corze o złożonej samemu sobie obietnicy, zaraz po ugryzieniu - że jeśli kiedykolwiek zacznie tracić kontrolę, to narzuci sobie pętlę na szyję. Teraz, o dziwo, samobójcze myśli się nie odezwały - musiał iść po Just, miał cel. Ale pozostał palący wstyd.
No właśnie, nic mu nie mów, co za żenada.
Ale...
Ci z Munga w niczym ci nie pomogli, jest tylko gorzej.
-...przecież byłem przygotowany, że może coś się jej stać, widziałem ją na plakatach. Nie wiem czy to przez bliskość pełni, czy... - wykrztusił chaotycznie. -...im dłużej trwa wojna, tym większy gniew czuję. - wyznał w końcu, mówił już o tym Kerstin, to nieco ułatwiło sprawę. A przecież musiał walczyć, był potrzebny. Tyle że krew i żałość najwyraźniej karmiły wilka w jego wnętrzu.
Wziął głębszy, ostrożny wdech i z powrotem przeniósł wzrok na Gwardzistę. Słuchał o Justine, przygryzając policzek. Przypomniał mu się grudniowy pojedynek przed lodziarnią Fortescue, gdy też był na patrolu całkowicie sam, gdy musiał włączyć się w nierówną - jak mu się wtedy wydawało - walkę. Do niedawna rozpierała go wściekłość - na młodego Rinehearta, na Rycerzy, na Ministerstwo, nawet na samą Justine, ale słowa Alexandra paradoksalnie mu pomogły. Tonksowie byli do siebie podobni, sam nie mógł stwierdzić jak zareagowałby na jej miejscu.
-Wiem, do czego są zdolni. - skomentował tylko, w jego tonie wyraźnie zabrzmiał ból i lęk. Katastrofalne spotkanie z kobietą przemieniającą się w czarną mgłę zachował dla siebie, ale po nocach wciąż śnił mu się jej Cruciatus, jedno zaklęcie. Mijały godziny, a oni byli zdolni do wszystkiego, co mogą robić Just?
-Czy na wejście do Oazy jest nałożony Fidelius? Na Starą Chatę? - zapytał nagle, wracając myślami do praktycznych kwestii. Kilka miesięcy temu rozmawiał z Kieranem o tym, co robić w razie przesłuchania i odgryzienie sobie języka było jedyną praktyczną radą, jaką dostał od szefa.
Martwiła się o Ciebie, nie zamierzam oceniać. A więc wiedział, być może wszyscy się dowiedzą. Michael opadł wreszcie ciężko na fotel, naprzeciwko kanapy, w rozsądnej odległości. Na moment ukrył twarz w dłoniach, nie będąc pewnym, czy czuje się bardziej zdradzony czy pokrzepiony. To dobrze, że Hannah przysłała tu Gwardzistę, że mógł usłyszeć o planach, że ktoś wyciszył w nim wolę natychmiastowego biegu do Tower. Ale... siedzi u mamusi i od razu naskarżyła na Ciebie innym - złośliwy warkot w uchu zupełnie zagłuszył słowa o tym, że Michael nie jest potworem. Michael czasami wiedział lepiej. Hannah też mówiła mu, że nie jest potworem, a potem o mało jej nie zjadł.
Dlaczego wybrała akurat Alexandra? Był...
-...jesteś magipsychiatrą, prawda? - olśniło go.
Mają cię za czubka.
Właściwie słusznie.
Opuścił ręce, wzruszył smętnie ramionami.
-Nic mi nie jest, zmęczenie to efekt... nigdy nie przemieniałem się dwa razy pod rząd. Nigdy w dzień. - westchnął, uparcie czepiając się tego jednego faktu, tak jakby nigdy wcześniej miało coś zmienić, sprawić, że ludzie spojrzą na niego inaczej. Nigdy nie chciał przemienić się poza pełnią, ale stało się - czy to w ogóle istotne, że tylko raz? Już w lipcu stracił kontrolę, choć wtedy pozostał w ludzkim ciele. Już wtedy nieroztropnie mówił Corze o złożonej samemu sobie obietnicy, zaraz po ugryzieniu - że jeśli kiedykolwiek zacznie tracić kontrolę, to narzuci sobie pętlę na szyję. Teraz, o dziwo, samobójcze myśli się nie odezwały - musiał iść po Just, miał cel. Ale pozostał palący wstyd.
No właśnie, nic mu nie mów, co za żenada.
Ale...
Ci z Munga w niczym ci nie pomogli, jest tylko gorzej.
-...przecież byłem przygotowany, że może coś się jej stać, widziałem ją na plakatach. Nie wiem czy to przez bliskość pełni, czy... - wykrztusił chaotycznie. -...im dłużej trwa wojna, tym większy gniew czuję. - wyznał w końcu, mówił już o tym Kerstin, to nieco ułatwiło sprawę. A przecież musiał walczyć, był potrzebny. Tyle że krew i żałość najwyraźniej karmiły wilka w jego wnętrzu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Chociaż Tonks, zwłaszcza jako auror, nie winien jawić się jako osoba w pewien sposób rozedrgana, tak Farley nie był w stanie odeprzeć wrażenia, że w mężczyźnie jest coś niespójnego. Jakiś element w tej ludzkiej układance, który nie do końca pasował – zupełnie jak gdyby został wepchnięty na swoje miejsce na siłę, nie pasując do reszty kawałków dookoła, przez to rozpychając i wybrzuszając je na boki. Alexander zbierał w pęczki nici teorii, jednak tkanie ludzkich portretów było sztuką niezwykle mozolną i wymagającą ostrożności.
Pewnym było, że pochwycenie Justine przelało czarę czegoś, czemu upust musiał dać przed kilkunastoma godzinami. Albo istniało coś jeszcze, o czym Alexander nie miał pojęcia. Pojawienie się Hannah u Michaela musiało być w pewien sposób istotne dla całego tematu, ale Farley nie miał pewności na ile oraz w jaki sposób. Musiał jednak wszystko rozpracować po kolei, a przed wszystkim skupić się na Michaelu i odpowiadaniu na jego pytania.
– Stara chata jest świetnie zabezpieczona. Wejście do Oazy ma ukryć bariera Ollivandera, nie wiemy jednak kiedy zostanie ukończona. Co do Fiedliusa – nie. Ja nie umiem jeszcze rzucić tego zaklęcia, Rineheart, wydaje mi się, że też do tej pory tego nie rozpracował. Tylko Just się to udało – powiedział. Sam Alexander bardzo ciężko pracował aby rozgryźć zaklęcie, jednak potrzebował jeszcze więcej czasu. Nie miał go aż tyle jak by chciał: wciąż poza zajmowaniem się sprawami Zakonu prowadził lecznicę, w której starali się pomagać wszystkim pozbawionym opieki zdrowotnej, do których byli w stanie dotrzeć. Między to wciskał naukę, wciąż się rozwijał, praktycznie nie mając czasu na choćby chwilę odprężenia, relaksu. Bardzo ciężko szło mu znajdowanie minut, w czasie których mógł sobie pozwolić na odpoczynek, jednak nie mógł z tego całkowicie zrezygnować: oszalały nikomu się na nic nie przyda.
Kiedy słowa wypowiedziane przez Gwardzistę powoli wsiąkały w Tonksa – który znieruchomiał przez ciężkie opadnięcie na fotel – Alexander pozwolił mu przemyśleć co miał do przemyślenia, samemu także nie zwalniając obrotów, na których pracował jego umysł. To, że posiadał wiedzę o rozmawianiu z ludźmi w stanach całkowitego rozstrojenia emocjonalnego nie oznaczało jeszcze tego, że nie mógł popełnić błędu i potknąć się na swoim własnym języku. Alexander żeby nie rozpraszać czarodzieja swoim spojrzeniem zabrał się za zdejmowanie wierzchniego okrycia, które następnie posłał jednym ruchem różdżki na wieszak, który minął przy wejściu. Następnie zabrał się za staranne podwijanie rękawów, a kiedy Tonks złożył w całość rozwiązanie swojej zagadki – którą sądząc po brzmieniu odpowiedzi stanowiła obecność Farleya w tym domu – Alexander potwierdził brzmiące w głosie aurora pytanie kolejnym skinięciem głową.
– Poniekąd. Przez wydarzenia Nocy Bezksiężycowej musiałem przedwcześnie zakończyć specjalizację – wyjaśnił, opadając plecami na oparcie kanapy, spojrzenie znów zawieszając na żółtych firankach. Na informację o jego profesji ludzie przeważnie się jeżyli, starali się obudować jakimś ochronnym kokonem, skorupką. Wszystko przez otaczające jego zawód stereotypy. Nikt nie chciał być uznany za wariata, a przecież nie samymi wariatami się zajmowali – o nich tylko zawsze było najgłośniej, bo ich historie niezwykle dobrze sprzedawały się w brukowcach, generując otoczkę soczystych plotek bądź rzewnych skandali.
Nie drążył pytaniami o domniemane urazy, przyjmując wyjaśnienie Tonksa bez jakichkolwiek obiekcji, ruchem głowy potwierdzając mężczyźnie, że mu wierzył. Nie popędzał go, bo paradoksalnie pomimo wiecznego zapracowania Farley miał dla niego czas. Poniekąd w końcu pełnił w tej chwili swoje zawodowe obowiązki.
– Czasem wydaje nam się, że jesteśmy na coś przygotowani i faktycznie jesteśmy. Zdarza się jednak i tak, że mylimy pojęcie przygotowania z dopuszczeniem do świadomości, że pewne zdarzenie może mieć miejsce – powiedział, spoglądając na Michaela z pełnią swojej uwagi. – Stres jest podstępny. Każdy stan w jakim znajduje się nasz organizm wymaga czasu regeneracji. To tyczy się czegoś więcej niż rekonwalescencji po, załóżmy rozszczepieniu czy przejściu groszopryszczki albo innej fizycznej choroby. Tak samo jest z melancholią, nerwami, stresem. Jeżeli presja jest niemijająca, nieustanna, po jakimś czasie osiąga się punkt kulminacyjny. Potrzebne jest wyładowanie, to ostateczny mechanizm obronny stosowany przez nasz umysł – wyjaśnił, a choć mówił o rzeczach medycznych to młody Gwardzista opowiadał o nich w taki sposób, jakby po prostu ucinał sobie z aurorem pogawędkę: spokojnie i przyjaźnie. – Gniew który czujesz może być sposobem ujścia, rozładowania negatywnych zdarzeń, które cię spotykają. Kontrola – powiedział, prostując się i na moment urywając; twarz młodszego czarodzieja przeciął wyraz skupienia, a po chwili jego twarz zaczęła przybierać rysy siedzącego naprzeciwko Michaela – jest kluczem do sukcesu. Ale wystarczy moment nieuwagi – znów urwał, a nieskończona przemiana zatrzymała się nagle i Farley powrócił do całkowicie swojego wyglądu – może sprawić, że cały nasz wysiłek, czasem krótszy bądź dłuższy zostanie zniweczony w ledwie chwilę. Regresje to coś normalnego, są wszechobecne i dotyczą każdego, choć czasem w zupełnie innych wartościach – dalej objaśniał bez pośpiechu, po czym lekko przechylił głowę.
– Chciałbyś opowiedzieć mi o swoim gniewie? Co go powoduje, kiedy go czujesz? Jak z nim sobie radzisz, kiedy się pojawia? – zapytał, starając się zachęcić Michaela do wyjawienia mu czegoś więcej. Naprawdę chciał mu pomóc, a fakt, że auror przyznał mu się do tego rodzaju emocji był niezwykle obiecującym punktem startu.
Pewnym było, że pochwycenie Justine przelało czarę czegoś, czemu upust musiał dać przed kilkunastoma godzinami. Albo istniało coś jeszcze, o czym Alexander nie miał pojęcia. Pojawienie się Hannah u Michaela musiało być w pewien sposób istotne dla całego tematu, ale Farley nie miał pewności na ile oraz w jaki sposób. Musiał jednak wszystko rozpracować po kolei, a przed wszystkim skupić się na Michaelu i odpowiadaniu na jego pytania.
– Stara chata jest świetnie zabezpieczona. Wejście do Oazy ma ukryć bariera Ollivandera, nie wiemy jednak kiedy zostanie ukończona. Co do Fiedliusa – nie. Ja nie umiem jeszcze rzucić tego zaklęcia, Rineheart, wydaje mi się, że też do tej pory tego nie rozpracował. Tylko Just się to udało – powiedział. Sam Alexander bardzo ciężko pracował aby rozgryźć zaklęcie, jednak potrzebował jeszcze więcej czasu. Nie miał go aż tyle jak by chciał: wciąż poza zajmowaniem się sprawami Zakonu prowadził lecznicę, w której starali się pomagać wszystkim pozbawionym opieki zdrowotnej, do których byli w stanie dotrzeć. Między to wciskał naukę, wciąż się rozwijał, praktycznie nie mając czasu na choćby chwilę odprężenia, relaksu. Bardzo ciężko szło mu znajdowanie minut, w czasie których mógł sobie pozwolić na odpoczynek, jednak nie mógł z tego całkowicie zrezygnować: oszalały nikomu się na nic nie przyda.
Kiedy słowa wypowiedziane przez Gwardzistę powoli wsiąkały w Tonksa – który znieruchomiał przez ciężkie opadnięcie na fotel – Alexander pozwolił mu przemyśleć co miał do przemyślenia, samemu także nie zwalniając obrotów, na których pracował jego umysł. To, że posiadał wiedzę o rozmawianiu z ludźmi w stanach całkowitego rozstrojenia emocjonalnego nie oznaczało jeszcze tego, że nie mógł popełnić błędu i potknąć się na swoim własnym języku. Alexander żeby nie rozpraszać czarodzieja swoim spojrzeniem zabrał się za zdejmowanie wierzchniego okrycia, które następnie posłał jednym ruchem różdżki na wieszak, który minął przy wejściu. Następnie zabrał się za staranne podwijanie rękawów, a kiedy Tonks złożył w całość rozwiązanie swojej zagadki – którą sądząc po brzmieniu odpowiedzi stanowiła obecność Farleya w tym domu – Alexander potwierdził brzmiące w głosie aurora pytanie kolejnym skinięciem głową.
– Poniekąd. Przez wydarzenia Nocy Bezksiężycowej musiałem przedwcześnie zakończyć specjalizację – wyjaśnił, opadając plecami na oparcie kanapy, spojrzenie znów zawieszając na żółtych firankach. Na informację o jego profesji ludzie przeważnie się jeżyli, starali się obudować jakimś ochronnym kokonem, skorupką. Wszystko przez otaczające jego zawód stereotypy. Nikt nie chciał być uznany za wariata, a przecież nie samymi wariatami się zajmowali – o nich tylko zawsze było najgłośniej, bo ich historie niezwykle dobrze sprzedawały się w brukowcach, generując otoczkę soczystych plotek bądź rzewnych skandali.
Nie drążył pytaniami o domniemane urazy, przyjmując wyjaśnienie Tonksa bez jakichkolwiek obiekcji, ruchem głowy potwierdzając mężczyźnie, że mu wierzył. Nie popędzał go, bo paradoksalnie pomimo wiecznego zapracowania Farley miał dla niego czas. Poniekąd w końcu pełnił w tej chwili swoje zawodowe obowiązki.
– Czasem wydaje nam się, że jesteśmy na coś przygotowani i faktycznie jesteśmy. Zdarza się jednak i tak, że mylimy pojęcie przygotowania z dopuszczeniem do świadomości, że pewne zdarzenie może mieć miejsce – powiedział, spoglądając na Michaela z pełnią swojej uwagi. – Stres jest podstępny. Każdy stan w jakim znajduje się nasz organizm wymaga czasu regeneracji. To tyczy się czegoś więcej niż rekonwalescencji po, załóżmy rozszczepieniu czy przejściu groszopryszczki albo innej fizycznej choroby. Tak samo jest z melancholią, nerwami, stresem. Jeżeli presja jest niemijająca, nieustanna, po jakimś czasie osiąga się punkt kulminacyjny. Potrzebne jest wyładowanie, to ostateczny mechanizm obronny stosowany przez nasz umysł – wyjaśnił, a choć mówił o rzeczach medycznych to młody Gwardzista opowiadał o nich w taki sposób, jakby po prostu ucinał sobie z aurorem pogawędkę: spokojnie i przyjaźnie. – Gniew który czujesz może być sposobem ujścia, rozładowania negatywnych zdarzeń, które cię spotykają. Kontrola – powiedział, prostując się i na moment urywając; twarz młodszego czarodzieja przeciął wyraz skupienia, a po chwili jego twarz zaczęła przybierać rysy siedzącego naprzeciwko Michaela – jest kluczem do sukcesu. Ale wystarczy moment nieuwagi – znów urwał, a nieskończona przemiana zatrzymała się nagle i Farley powrócił do całkowicie swojego wyglądu – może sprawić, że cały nasz wysiłek, czasem krótszy bądź dłuższy zostanie zniweczony w ledwie chwilę. Regresje to coś normalnego, są wszechobecne i dotyczą każdego, choć czasem w zupełnie innych wartościach – dalej objaśniał bez pośpiechu, po czym lekko przechylił głowę.
– Chciałbyś opowiedzieć mi o swoim gniewie? Co go powoduje, kiedy go czujesz? Jak z nim sobie radzisz, kiedy się pojawia? – zapytał, starając się zachęcić Michaela do wyjawienia mu czegoś więcej. Naprawdę chciał mu pomóc, a fakt, że auror przyznał mu się do tego rodzaju emocji był niezwykle obiecującym punktem startu.
Było ich dwóch, a może trzech. Człowiek, wilk i jeszcze cień dawnego Michaela, który nigdy dotąd nie miał takich egzystencjonalnych problemów. Wojna, niespełniona miłość, zaginiona siostra i potwór we własnej głowie znacząco wykraczały poza strefę komfortu Tonksa, zwłaszcza skumulowane. Nie pojmował do końca wszystkiego, co dzisiaj wydarzyło się w jego życiu. Nie wiedział też, czy chciał, czy w ogóle umiał rozmawiać o tym z Alexandrem. Nie był świadom problemów w życiu młodego magipsychiatry - tego, że i Farley zmagał się z własną psychiką, z dwukrotną klątwą, z brakami w pamięci. Może Gwardzista był dzisiaj odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, może był zdolny zrozumieć rozterki wilkołaka, ale Michael jeszcze tego nie dostrzegał. Widział za to przenikliwe, czujne spojrzenie młodzieńca, a włosy aż jeżyły mu się na karku. Obserwuje cię, wszyscy cię obserwują, jak zwierzę w klatce. Nie powinieneś był się im przyznać na spotkaniu Zakonu.
-Mhmm. Ukryć, ale czy ochronić? Może powinniśmy nałożyć tam...więcej pułapek? - głowa mu pękała, słowa Alexa wcale go nie uspokajały, starał się myśleć (po co myśleć, wyciągną z niej wszystko i was wszystkich wyrżną), ale było mu jakoś... ciężko.
Przynajmniej Farley wreszcie odwrócił od niego ten swój badawczy wzrok i Michael wreszcie poczuł się odrobinę swobodniej.
Nerwowo bębnił palcami o fotel, słuchając słów o stresie i nerwach. Przygryzł lekko wargę, niechętnie dopuszczając do siebie świadomość, że faktycznie od dawna nie miał wytchnienia. Właściwie nie umiał sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł się naprawdę zrelaksowany. Przed Bezksiężycową Nocą? Przed śmiercią matki? Nie, wtedy nie - przeżywał w końcu żałobę po utraconym człowieczeństwie. Przed ugryzieniem? Pewnie tak. Już ponad dwa lata dusił emocje w sobie.
-Wyładowanie. - powtórzył głucho, smutno. -To... nie był mechanizm obronny - był, był, przecież ci obiecałem, że zapomnisz o siostrze i na moment zapomniałeś -mogłem kogoś - Hanię -skrzywdzić. - zabić.
Kontrola, musiał mieć kontrolę. Stresowało go każde najmniejsze odejście od kontroli, a te zdarzały się coraz częściej. Miał ochotę znów zamknąć się w sobie, ale niespodziewana przemiana Farleya skruszyła nieco jego mury. Uśmiechnął się blado, bardziej z rozbawieniem, niż zaskoczeniem. Z Just w domu był przyzwyczajony do takich rzeczy. Just. Coś znów ukłuło go w sercu boleśnie. Co ona by powiedziała, słysząc, że tak zareagował na jej zniknięcie? Na pewno jej doniosą, o ile przeżyje i jeszcze kiedykolwiek cokolwiek powie.
-Mówisz, jakbyś mówił do... - człowieka -...kogoś, kogo regresje nie są groźne. Nie mogę sobie na to pozwolić. - zaoponował, marszcząc z frustracją brwi. Nie był jakimś... dzikusem. Był starszym aurorem. Jego praca opierała się na samokontroli. W młodości wyżywał się w pubach, tam popuszczał wodze, odreagowywał. Już nie mógł.
Potrząsnął lekko głową. Gniew. Od czego miał w ogóle zacząć?
-Jestem mugolakiem, od pierwszej przejażdżki w Hogwart Expressie czułem gniew. Ale wtedy wszystko było pod kontrolą, z łatwością mogłem coś zrobić ze Ślizgonami, choćby na boisku do Quidditcha, a teraz... Nie zdołaliśmy przekonać olbrzymów, straciliśmy Londyn, polują na mnie brygadziści, przemieniłem się przy Hannah, mam wyliczać gniew? Jestem wściekły na cały świat, a przede wszystkim na siebie. - warknął, ale zaraz odwrócił głowę, usiłując stłumić gniew. Jak zawsze. -Muszę z tym żyć, po prostu. - albo nie żyć. Rzucić się na szarżę na Tower.
-Mhmm. Ukryć, ale czy ochronić? Może powinniśmy nałożyć tam...więcej pułapek? - głowa mu pękała, słowa Alexa wcale go nie uspokajały, starał się myśleć (po co myśleć, wyciągną z niej wszystko i was wszystkich wyrżną), ale było mu jakoś... ciężko.
Przynajmniej Farley wreszcie odwrócił od niego ten swój badawczy wzrok i Michael wreszcie poczuł się odrobinę swobodniej.
Nerwowo bębnił palcami o fotel, słuchając słów o stresie i nerwach. Przygryzł lekko wargę, niechętnie dopuszczając do siebie świadomość, że faktycznie od dawna nie miał wytchnienia. Właściwie nie umiał sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł się naprawdę zrelaksowany. Przed Bezksiężycową Nocą? Przed śmiercią matki? Nie, wtedy nie - przeżywał w końcu żałobę po utraconym człowieczeństwie. Przed ugryzieniem? Pewnie tak. Już ponad dwa lata dusił emocje w sobie.
-Wyładowanie. - powtórzył głucho, smutno. -To... nie był mechanizm obronny - był, był, przecież ci obiecałem, że zapomnisz o siostrze i na moment zapomniałeś -mogłem kogoś - Hanię -skrzywdzić. - zabić.
Kontrola, musiał mieć kontrolę. Stresowało go każde najmniejsze odejście od kontroli, a te zdarzały się coraz częściej. Miał ochotę znów zamknąć się w sobie, ale niespodziewana przemiana Farleya skruszyła nieco jego mury. Uśmiechnął się blado, bardziej z rozbawieniem, niż zaskoczeniem. Z Just w domu był przyzwyczajony do takich rzeczy. Just. Coś znów ukłuło go w sercu boleśnie. Co ona by powiedziała, słysząc, że tak zareagował na jej zniknięcie? Na pewno jej doniosą, o ile przeżyje i jeszcze kiedykolwiek cokolwiek powie.
-Mówisz, jakbyś mówił do... - człowieka -...kogoś, kogo regresje nie są groźne. Nie mogę sobie na to pozwolić. - zaoponował, marszcząc z frustracją brwi. Nie był jakimś... dzikusem. Był starszym aurorem. Jego praca opierała się na samokontroli. W młodości wyżywał się w pubach, tam popuszczał wodze, odreagowywał. Już nie mógł.
Potrząsnął lekko głową. Gniew. Od czego miał w ogóle zacząć?
-Jestem mugolakiem, od pierwszej przejażdżki w Hogwart Expressie czułem gniew. Ale wtedy wszystko było pod kontrolą, z łatwością mogłem coś zrobić ze Ślizgonami, choćby na boisku do Quidditcha, a teraz... Nie zdołaliśmy przekonać olbrzymów, straciliśmy Londyn, polują na mnie brygadziści, przemieniłem się przy Hannah, mam wyliczać gniew? Jestem wściekły na cały świat, a przede wszystkim na siebie. - warknął, ale zaraz odwrócił głowę, usiłując stłumić gniew. Jak zawsze. -Muszę z tym żyć, po prostu. - albo nie żyć. Rzucić się na szarżę na Tower.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Alexander pokręcił przecząco głową na pytanie Michaela dotyczące pułapek. Sam już rozważał tę opcję wcześniej i miała ona jedną bardzo istotną wadę.
– Codziennie wprowadzamy i wyprowadzamy wiele osób portalem. Nałożenie pułapki jest czasochłonne, jej ściągnięcie problematyczne i nie każdy to potrafi – westchnął i potarł twarz dłońmi z jaką zapalczywością, jakby ten gest był w stanie odjąć mu zmęczenia i trosk. – Jak dobrze ukryjemy to będzie bezpiecznie. I jak sami będziemy odpowiednio ostrożni, każde potknięcie się jesteśmy w stanie naprawić – powiedział, prostując się i spojrzeniem błądząc gdzieś po drewnianym salonie.
Oczy gwardzisty prędko powróciły jednak do Tonksa, gdy ten zaprzeczył jego słowom. Farley pokręcił z wolna głową, odsuwając jego kontrargumenty.
– Nikt nie powiedział, że jest to zawsze bezpieczne. Alkoholik w ciągu jest w stanie stracić nad sobą kontrolę, stać się agresywny, zranić kogoś lub siebie. Pije, by zapomnieć, to jego fuga, stan ucieczki i odsunięcia problemów, których nie jest w stanie udźwignąć. Ty uciekasz w inny sposób – powiedział, po czym zamilknął na chwilę, zaczynając zastanawiając się nad możliwymi opcjami jak Tonksowi mógł pomóc.
Odpowiednie rozwiązania zaczęły do niego przychodzić coraz wyraźniej w miarę jak auror odpowiadał na pytania młodego uzdrowiciela. Kiwał z wolna głową, powoli układając w głowie coraz dokładniejszy obraz stojącego przed nim czarodzieja. W ostatecznym rozrachunku nie byli od siebie aż tak różni.
– Uczyń ten gniew swoim koniem pociągowym – oznajmił, opierając się jednym łokciem na oparciu potarł brodę z namysłem, zarzucił nogę na nogę i wzrokiem strzelił na moment za żółte firanki, spomiędzy których do wnętrza wpadało światło dnia. – Kiedy Mulciber pozbawił mnie wspomnień, Rycerze dopadali kolejnych z naszych, Selwynowie ulegli propagandzie, wygnano mugoli z Londynu, kiedy... umarł Bertie – urwał na moment i wziął głębszy oddech, starając się pozbyć poczucia winy przygniatającego jego klatę piersiową – za każdym razem byłem wściekły. Przyprawiają nam paskudne gęby, rogi, robią z nas potwory i wiesz co? – odjął dłoń od twarzy i spojrzał na Tonksa, a oczy młodego Gwardzisty zalśniły niebezpiecznie. – Będziemy nimi tylko jeżeli im ulegniemy. Skoro tak dbają o to, by je karmić to niech zrozumieją, jaki popełniają błąd. Jeżeli zaprzęgniesz swój gniew to jesteś w stanie daleko na nim pociągnąć. Tylko pamiętaj – uniósł ostrzegawczo palec do góry – że każdego konia trzeba okiełznać i ułożyć. To długi proces i wymaga działania krok po kroku – powiedział, żałując poniekąd, że nie był w stanie opowiedzieć Tonksowi o Próbie Gwardzisty. Gdyby wiedział może wtedy lepiej byłby mu w stanie wytłumaczyć, co miał na myśli: teraz pozostawało mu jednak operowanie innymi przykładami. – Musimy znaleźć ci zdrowe ujście gniewu, Mike. Znaleźć sposoby na jego kontrolowanie i odpowiednie kierunkowanie. Na początku przy pomocy eliksiroterapii. Wywary uspokajające, których dawki będziemy zmniejszać w czasie przy ciągłej pracy nad kontrolowaniem gniewu. Masz jakieś pomysły, na czym w zdrowy sposób byłbyś w stanie wyładować frustrację? Wysiłek fizyczny pokroju pojedynków, rąbania drewna? Coś, co wyłączy twój umysł i pozwoli ci wypompować nadmiar przytłaczających emocji wywołujących ataki choroby – dłonie Farleya gestykulowały w powietrzu kiedy starał się nakierować Michaela na odpowiednie tory myślenia. Wiedział, że Tonksowi łatwo nie było z jarzmem, które nosił: uzdrowiciel musiał zadziałać już w tym miejscu, u podstaw wszystkiego i spróbować przekształcić myślenie Michaela o samym sobie, co najprawdopodobniej nie miało być proste.
– Codziennie wprowadzamy i wyprowadzamy wiele osób portalem. Nałożenie pułapki jest czasochłonne, jej ściągnięcie problematyczne i nie każdy to potrafi – westchnął i potarł twarz dłońmi z jaką zapalczywością, jakby ten gest był w stanie odjąć mu zmęczenia i trosk. – Jak dobrze ukryjemy to będzie bezpiecznie. I jak sami będziemy odpowiednio ostrożni, każde potknięcie się jesteśmy w stanie naprawić – powiedział, prostując się i spojrzeniem błądząc gdzieś po drewnianym salonie.
Oczy gwardzisty prędko powróciły jednak do Tonksa, gdy ten zaprzeczył jego słowom. Farley pokręcił z wolna głową, odsuwając jego kontrargumenty.
– Nikt nie powiedział, że jest to zawsze bezpieczne. Alkoholik w ciągu jest w stanie stracić nad sobą kontrolę, stać się agresywny, zranić kogoś lub siebie. Pije, by zapomnieć, to jego fuga, stan ucieczki i odsunięcia problemów, których nie jest w stanie udźwignąć. Ty uciekasz w inny sposób – powiedział, po czym zamilknął na chwilę, zaczynając zastanawiając się nad możliwymi opcjami jak Tonksowi mógł pomóc.
Odpowiednie rozwiązania zaczęły do niego przychodzić coraz wyraźniej w miarę jak auror odpowiadał na pytania młodego uzdrowiciela. Kiwał z wolna głową, powoli układając w głowie coraz dokładniejszy obraz stojącego przed nim czarodzieja. W ostatecznym rozrachunku nie byli od siebie aż tak różni.
– Uczyń ten gniew swoim koniem pociągowym – oznajmił, opierając się jednym łokciem na oparciu potarł brodę z namysłem, zarzucił nogę na nogę i wzrokiem strzelił na moment za żółte firanki, spomiędzy których do wnętrza wpadało światło dnia. – Kiedy Mulciber pozbawił mnie wspomnień, Rycerze dopadali kolejnych z naszych, Selwynowie ulegli propagandzie, wygnano mugoli z Londynu, kiedy... umarł Bertie – urwał na moment i wziął głębszy oddech, starając się pozbyć poczucia winy przygniatającego jego klatę piersiową – za każdym razem byłem wściekły. Przyprawiają nam paskudne gęby, rogi, robią z nas potwory i wiesz co? – odjął dłoń od twarzy i spojrzał na Tonksa, a oczy młodego Gwardzisty zalśniły niebezpiecznie. – Będziemy nimi tylko jeżeli im ulegniemy. Skoro tak dbają o to, by je karmić to niech zrozumieją, jaki popełniają błąd. Jeżeli zaprzęgniesz swój gniew to jesteś w stanie daleko na nim pociągnąć. Tylko pamiętaj – uniósł ostrzegawczo palec do góry – że każdego konia trzeba okiełznać i ułożyć. To długi proces i wymaga działania krok po kroku – powiedział, żałując poniekąd, że nie był w stanie opowiedzieć Tonksowi o Próbie Gwardzisty. Gdyby wiedział może wtedy lepiej byłby mu w stanie wytłumaczyć, co miał na myśli: teraz pozostawało mu jednak operowanie innymi przykładami. – Musimy znaleźć ci zdrowe ujście gniewu, Mike. Znaleźć sposoby na jego kontrolowanie i odpowiednie kierunkowanie. Na początku przy pomocy eliksiroterapii. Wywary uspokajające, których dawki będziemy zmniejszać w czasie przy ciągłej pracy nad kontrolowaniem gniewu. Masz jakieś pomysły, na czym w zdrowy sposób byłbyś w stanie wyładować frustrację? Wysiłek fizyczny pokroju pojedynków, rąbania drewna? Coś, co wyłączy twój umysł i pozwoli ci wypompować nadmiar przytłaczających emocji wywołujących ataki choroby – dłonie Farleya gestykulowały w powietrzu kiedy starał się nakierować Michaela na odpowiednie tory myślenia. Wiedział, że Tonksowi łatwo nie było z jarzmem, które nosił: uzdrowiciel musiał zadziałać już w tym miejscu, u podstaw wszystkiego i spróbować przekształcić myślenie Michaela o samym sobie, co najprawdopodobniej nie miało być proste.
Pokiwał głową, z ulgą przyjmując słowa Gwardzisty. Miał w głowie taki mętlik, a ciało tak bardzo go bolało (wciąż odczuwał skurcze mięśni, jakby wahających się nad tym, czyje ciało powinny trzymać, a kości jeszcze niedawno rozciągały się w nienaturalny sposób), że dobrze było uwierzyć, że Oaza jest bezpieczna i nie myśleć o zagrożeniach ani logistyce - choć na chwilę.
Zmarszczył lekko brwi, gdy Farley porównał jego przypadłość do nałogu, do alkoholizmu. Nie z pretensją, a z namysłem - i pewnym wewnętrznym buntem.
-Może ucieczka w alkohol któregoś dnia przestaje być wyborem, ale od wyboru się zaczyna. - zauważył, łudząc się, że alkoholicy mają nad tym pewną kontrolę. Sam opierał w końcu swój charakter i etykę pracy na samodyscyplinie, a nie mając ani wykształcenia medycznego ani styczności z nałogowcami, nie był w pełni świadom ich dramatu. -Ja... tego nie wybrałem. - chciał dodać z pewnością, ale do jego tonu wkradło się wahanie. Na pewno? Chciałeś uciec, pozwoliłeś mi na to. Possssłuchałeś mnie. Wzdrygnął się, w obronnym geście krzyżując ramiona na torsie i spoglądając gdzieś w dal. Powstrzymał odruch zatkania uszu - wiedział, że to nic nie da, a poza tym nie chciał wyjść na zupełnego wariata. No wieszszsz co... tak dobrze się rozumiemy. Rozumieliśmy, rano. Nie zakładaj mi znowu kagańca! - zawył wilk z pretensją, a może z drwiną? Czemu ten potwór bywał tak cholernie... ludzki?
Uczę się od ciebie, nudziarzu. Obiecałeś mi, że nauczysz mnie, co robić z kobietami, a rozmawiaszsz z jakimś chłopcem.
Zamilcz, zamilcz, ZAMKNIJ SIĘ.
Powrócił zamglonym wzrokiem do Farleya - jakby z daleka. Gniew i pasja młodego Gwardzisty przywróciły go do rzeczywistości, uciszyły na moment tamten warkot. Spojrzał na Alexa z uwagą, gdy ten przyznał się do utraty pamięci, ale nie dociekał - czuł, że to coś zbyt intymnego. A zarazem wyczuł cienką nić pokrewieństwa, większego zaufania. Też czasem nie wiedział, kim jest. Wiedział za to, jakie to straszne uczucie.
-Od zawsze robią z nas potwory i nic się nie zmienia. - westchnął ciężko, pamiętając pierwszą podróż do Hogwartu, przyszłych Ślizgonów, wypraszających go z przedziału dla prawdziwych czarodziejów. Nie było wśród nich Selwynów, jeszcze nie. Ale byli Black, Avery, Lestrange...
-Zabezpieczałem z Bertiem Dziurawy Kocioł. Był zdolnym czarodziejem, ostrożnym. - mruknął z namysłem. Nie mieli jeszcze okazji porozmawiać w cztery oczy o tej stracie, ale Tonks miał okazję zaobserwować, że Bott nie zrobiłby nic głupiego. Ba, nie dałby się nawet policjantom. Może i był... wesoły, ale potrafił ukrywać się w stolicy. Musiał mieć strasznego pecha.
-Myślisz, że to to? Że likantropia, poza pełnią księżyca, to... gniew? - upewnił się, kręcąc lekko głową. -To... możliwe. - przyznał z wahaniem. -Coraz częściej mam do niego powody. - częściej, niż gdy mieszkał w samotnie w Mickleham, a sytuacja polityczna była napięta, ale stabilna. -Ale czasem martwię się, że to... coś jeszcze. Likantropia jest oparta na klątwie, czarnej magii. Nieuleczalnej skazie krwi. To... bardziej demoniczne, nienaturalne, niż problem z emocjami, niż coś, co Kerstin nazwała chroniczną chorobą. - wyznał cicho, nie wiedząc jak inaczej opisać natarczywy warkot w głowie. Mógłby przysiąc, że słyszy gdzieś w oddali ciche szczekanie, jakby wilk się z niego śmiał. Nic nie rozumiesz
Pokiwał głową, usiłując skupić się na słowach Farleya. Choroba, Gwardzista nazwał jego przypadłość chorobą. Jeszcze go nie skreślił.
-To wszystko brzmi dobrze. Lubię rąbać drewno. - uśmiechnął się blado. -A sparing zawsze się przyda. - pojedynki też lubił, świadom konieczności doskonalenia swojej ofensywy, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Zmarszczył lekko brwi, gdy Farley porównał jego przypadłość do nałogu, do alkoholizmu. Nie z pretensją, a z namysłem - i pewnym wewnętrznym buntem.
-Może ucieczka w alkohol któregoś dnia przestaje być wyborem, ale od wyboru się zaczyna. - zauważył, łudząc się, że alkoholicy mają nad tym pewną kontrolę. Sam opierał w końcu swój charakter i etykę pracy na samodyscyplinie, a nie mając ani wykształcenia medycznego ani styczności z nałogowcami, nie był w pełni świadom ich dramatu. -Ja... tego nie wybrałem. - chciał dodać z pewnością, ale do jego tonu wkradło się wahanie. Na pewno? Chciałeś uciec, pozwoliłeś mi na to. Possssłuchałeś mnie. Wzdrygnął się, w obronnym geście krzyżując ramiona na torsie i spoglądając gdzieś w dal. Powstrzymał odruch zatkania uszu - wiedział, że to nic nie da, a poza tym nie chciał wyjść na zupełnego wariata. No wieszszsz co... tak dobrze się rozumiemy. Rozumieliśmy, rano. Nie zakładaj mi znowu kagańca! - zawył wilk z pretensją, a może z drwiną? Czemu ten potwór bywał tak cholernie... ludzki?
Uczę się od ciebie, nudziarzu. Obiecałeś mi, że nauczysz mnie, co robić z kobietami, a rozmawiaszsz z jakimś chłopcem.
Zamilcz, zamilcz, ZAMKNIJ SIĘ.
Powrócił zamglonym wzrokiem do Farleya - jakby z daleka. Gniew i pasja młodego Gwardzisty przywróciły go do rzeczywistości, uciszyły na moment tamten warkot. Spojrzał na Alexa z uwagą, gdy ten przyznał się do utraty pamięci, ale nie dociekał - czuł, że to coś zbyt intymnego. A zarazem wyczuł cienką nić pokrewieństwa, większego zaufania. Też czasem nie wiedział, kim jest. Wiedział za to, jakie to straszne uczucie.
-Od zawsze robią z nas potwory i nic się nie zmienia. - westchnął ciężko, pamiętając pierwszą podróż do Hogwartu, przyszłych Ślizgonów, wypraszających go z przedziału dla prawdziwych czarodziejów. Nie było wśród nich Selwynów, jeszcze nie. Ale byli Black, Avery, Lestrange...
-Zabezpieczałem z Bertiem Dziurawy Kocioł. Był zdolnym czarodziejem, ostrożnym. - mruknął z namysłem. Nie mieli jeszcze okazji porozmawiać w cztery oczy o tej stracie, ale Tonks miał okazję zaobserwować, że Bott nie zrobiłby nic głupiego. Ba, nie dałby się nawet policjantom. Może i był... wesoły, ale potrafił ukrywać się w stolicy. Musiał mieć strasznego pecha.
-Myślisz, że to to? Że likantropia, poza pełnią księżyca, to... gniew? - upewnił się, kręcąc lekko głową. -To... możliwe. - przyznał z wahaniem. -Coraz częściej mam do niego powody. - częściej, niż gdy mieszkał w samotnie w Mickleham, a sytuacja polityczna była napięta, ale stabilna. -Ale czasem martwię się, że to... coś jeszcze. Likantropia jest oparta na klątwie, czarnej magii. Nieuleczalnej skazie krwi. To... bardziej demoniczne, nienaturalne, niż problem z emocjami, niż coś, co Kerstin nazwała chroniczną chorobą. - wyznał cicho, nie wiedząc jak inaczej opisać natarczywy warkot w głowie. Mógłby przysiąc, że słyszy gdzieś w oddali ciche szczekanie, jakby wilk się z niego śmiał. Nic nie rozumiesz
Pokiwał głową, usiłując skupić się na słowach Farleya. Choroba, Gwardzista nazwał jego przypadłość chorobą. Jeszcze go nie skreślił.
-To wszystko brzmi dobrze. Lubię rąbać drewno. - uśmiechnął się blado. -A sparing zawsze się przyda. - pojedynki też lubił, świadom konieczności doskonalenia swojej ofensywy, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Alexander spojrzał na Michaela z rozmysłem ,w końcu pojmując, ze chyba z Tonksem nie do końca się zrozumieli. Farleyowi nie trzeba było dwa razy pokazywać wyparcia, a po tej dłuższej chwili rozmowy z aurorem był w stanie stwierdzić, że właśnie oto przypadek klasycznego wyparcia stoi przed nim w swojej całej okazałości. Tonks nie był jednak całkowicie stansardowy w tym względzie, co to to nie. Przeważnie ludzie wypierali rzeczy złe, bolesne dla nich i przemieniające ich życie w katorgę. Tutaj było jednak zgoła inaczej. Michael zdawał się akceptować i przyjmować z otwartymi ramionami te najgorsze, najtrudniejsze doznania, przez które tracił na wartości w swoich własnych oczach, wypierając przy tym to, co go usprawiedliwiało.
– Mike, kto by wybrał bycie chorym? – odparł prędko, a w jego głosie znać było poruszenie. Przejmował się tym, co Tonks myślał o sobie samym. – Koniec z porównaniami, powiem wprost. Nie możesz myśleć o sobie w najgorszych możliwych kategoriach. Nie jesteś potworem. Jesteś kimś, kto potrzebuje zrozumienia i pomocy – oznajmił Farley, podnosząc się z siedziska. – Likantropia to nie tylko gniew, to przede wszystkim choroba, jak powiedziała Kerstin. Jesteś chory, a nie spaczony. Choroba. To się przytrafia każdemu – powiedział, podchodząc bliżej, zaplatając ręce na piersi i uważnym spojrzeniem burzowych oczu mierząc Tonksa z rozwagą. – Wiesz, ze tego nie da się wyleczyć. Wielu chorób nie da się wyleczyć, wilkołactwo nie jest w tym wyjątkowe. Ludzie żyją ze schorzeniami, które czasem ich deformują, czasem powoli zabijają, a czasem grożą zakończeniem życia w jednej chwili. Takie rzeczy leczy się objawowo Michael, likantropię też – oznajmił, nie wdając się jednak w tłumaczenia jak objawowo leczyło się przypadłość Michaela. Ten sam wiedział to najlepiej. – Co mnie jednak martwi to to, że ty już się poddajesz. A to – podszedł bliżej, ledwie krok dzielił obydwu czarodziejów – siedzi w twojej głowie – bezwstydnie wyciągnął do przodu dłoń i raz, zdecydowanie puknął palcem wskazującym w czoło Tonksa – i da się całkiem wyplenić – oznajmił, cofając się i raz jeszcze taksując wzrokiem Michaela. – Ale potrzebuję, żebyś chciał się poczuć lepiej. Przestań się obwiniać, Tonks, to jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniosło – westchnął, a jego rysy twarzy i spojrzenie złagodniały.
– Spróbuj przemyśleć to na chłodno, mógłbyś? Wiem, że wiele się zadziało i to nie jest proste, ale niech zajmie ci to tyle czasu, ile będziesz potrzebował. Daj sobie szansę, Mike – na koniec dodał, a w jego głosie czuć było prośbę. Pozwól sobie pomóc.
Młody uzdrowiciel westchnął po tym i zerknął w kierunku drzwi.
– Powinienem już iść – stwierdził, spoglądając znów na Michaela. – Wyślę Ci sową parę specyfików na nerwy wraz z instrukcjami jak je zażywać. I naprawdę, przemyśl to. Nie masz czego się wstydzić. Musimy sobie pomagać żeby dawać radę – powiedział na koniec, nie chcąc już Michaela dalej trzymać na widelcu. Kiedy zarzucił na ramiona płaszcz i skierował się do odrapanych drzwi wejściowych spojrzał się jednak na aurora raz jeszcze, bardzo znacząco. Chciał mu pomóc, naprawdę chciał: nie mógł jednak zmusić Michaela do tego, aby ten chciał ją przyjąć. Tonks musiał podjąć swoją własną decyzję, jednak Alexander nie zamierzał ławo się poddać: nigdy nie odpuszczał kiedy na szali leżało czyjeś życie.
| zt
– Mike, kto by wybrał bycie chorym? – odparł prędko, a w jego głosie znać było poruszenie. Przejmował się tym, co Tonks myślał o sobie samym. – Koniec z porównaniami, powiem wprost. Nie możesz myśleć o sobie w najgorszych możliwych kategoriach. Nie jesteś potworem. Jesteś kimś, kto potrzebuje zrozumienia i pomocy – oznajmił Farley, podnosząc się z siedziska. – Likantropia to nie tylko gniew, to przede wszystkim choroba, jak powiedziała Kerstin. Jesteś chory, a nie spaczony. Choroba. To się przytrafia każdemu – powiedział, podchodząc bliżej, zaplatając ręce na piersi i uważnym spojrzeniem burzowych oczu mierząc Tonksa z rozwagą. – Wiesz, ze tego nie da się wyleczyć. Wielu chorób nie da się wyleczyć, wilkołactwo nie jest w tym wyjątkowe. Ludzie żyją ze schorzeniami, które czasem ich deformują, czasem powoli zabijają, a czasem grożą zakończeniem życia w jednej chwili. Takie rzeczy leczy się objawowo Michael, likantropię też – oznajmił, nie wdając się jednak w tłumaczenia jak objawowo leczyło się przypadłość Michaela. Ten sam wiedział to najlepiej. – Co mnie jednak martwi to to, że ty już się poddajesz. A to – podszedł bliżej, ledwie krok dzielił obydwu czarodziejów – siedzi w twojej głowie – bezwstydnie wyciągnął do przodu dłoń i raz, zdecydowanie puknął palcem wskazującym w czoło Tonksa – i da się całkiem wyplenić – oznajmił, cofając się i raz jeszcze taksując wzrokiem Michaela. – Ale potrzebuję, żebyś chciał się poczuć lepiej. Przestań się obwiniać, Tonks, to jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniosło – westchnął, a jego rysy twarzy i spojrzenie złagodniały.
– Spróbuj przemyśleć to na chłodno, mógłbyś? Wiem, że wiele się zadziało i to nie jest proste, ale niech zajmie ci to tyle czasu, ile będziesz potrzebował. Daj sobie szansę, Mike – na koniec dodał, a w jego głosie czuć było prośbę. Pozwól sobie pomóc.
Młody uzdrowiciel westchnął po tym i zerknął w kierunku drzwi.
– Powinienem już iść – stwierdził, spoglądając znów na Michaela. – Wyślę Ci sową parę specyfików na nerwy wraz z instrukcjami jak je zażywać. I naprawdę, przemyśl to. Nie masz czego się wstydzić. Musimy sobie pomagać żeby dawać radę – powiedział na koniec, nie chcąc już Michaela dalej trzymać na widelcu. Kiedy zarzucił na ramiona płaszcz i skierował się do odrapanych drzwi wejściowych spojrzał się jednak na aurora raz jeszcze, bardzo znacząco. Chciał mu pomóc, naprawdę chciał: nie mógł jednak zmusić Michaela do tego, aby ten chciał ją przyjąć. Tonks musiał podjąć swoją własną decyzję, jednak Alexander nie zamierzał ławo się poddać: nigdy nie odpuszczał kiedy na szali leżało czyjeś życie.
| zt
15 października
Myślała o tym, już od jakiegoś czasu. Znajdowała zajęcia, bo potrzebowała ich jak powietrza, byle odciągnąć myśli od tego, co się stało i tego, czego nie była w stanie. A tak naprawdę nie była w stanie wiele. Ręce nadal były nieposłuszne. Utrzymanie w nich czegoś nie było łatwe, czasem zwyczajnie wypadało, choć wcale się na to wcześniej nie zapowiadało. Zaciskała wtedy zęby w pełnej frustracji, bo nic więcej nie była w stanie zrobić. Wczoraj postanowiła zrobić porządek we własnych eliksirach i posiadanych przedmiotach. Zastanawiała się długo w końcu dochodząc do wniosku, że w tym momencie u niej, tylko się marnują. Ona siedziałam zamknięta w czterach ścianach, chroniona zaklęciem, więdząc, ze inni walczą. Dlatego, choć pisanie nie było łatwe, najpierw usiadała, by napisać krótki list. Zawierał ledwie kilka słów, nic więcej. A później zajęła się przygotowaniami, by wszystko było w jednym miejscu, kiedy Maeve - do której napisała - się zjawi. Przez chwilę zastanawiała się długo, rozdzielając jedne fiolki od drugich, przesuwając je, komponując z nich zestaw z którego mogłaby skorzystać, albo ktoś mógłby to zrobić. Minuty mijały, kiedy przeszukiwała szuflady we własnym pokoju w poszukiwaniu jednej, konkretnej rzeczy. Zaciskała zęby przeklinając własne bałaganiarstwo, by w końcu z zadowoleniem - pomimo trudów i wypadając z rąk rzeczy znaleźć to, czego poszukiwała. Zerknęła na zegar. Zajęło jej to więcej, niż się spodziewała. Musiała jeszcze spisać na kartce dane, żeby kobieta mogła wejść na teren. A kiedy wybiła godzina, wyszła na zewnątrz poszukując wzrokiem jej sylwetki. Kiedy ją dostrzegła zeszła z ganku trzymając w dłoni dwie kartki. Pierwsza, zawierała pytanie, na które odpowiedź mogła znać tylko Maeve. Chodziło o miejsce w którym powiedziała jej o Zakonie. Drugie podawało dokładny adres, jako strażnik tajemnicy dzieliła się z nią to, po której jej oczom ukazał się jej dom. Machnęła na nią ręką ruszając do środka. Tam zaś przekazała jej wszystko, co dla niej przygotowała, nie przyjmując odmowy. Kiedy Maeve wychodziła, pożegnała ją krótkim skinieniem głowy patrząc jak odchodzi. Mając nadzieję, że mimo wszystko będzie dobrze.
Przekazuję:
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Kameleon (1 porcja, stat. 40)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 10)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 13)
- Smocza Łza (1 porcja)
- Czuwający strażnik, (1 porcja, stat. 12)
- Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
- Eliksir grozy (1 porcje, stat. 22)
- magiczny kompas
Myślała o tym, już od jakiegoś czasu. Znajdowała zajęcia, bo potrzebowała ich jak powietrza, byle odciągnąć myśli od tego, co się stało i tego, czego nie była w stanie. A tak naprawdę nie była w stanie wiele. Ręce nadal były nieposłuszne. Utrzymanie w nich czegoś nie było łatwe, czasem zwyczajnie wypadało, choć wcale się na to wcześniej nie zapowiadało. Zaciskała wtedy zęby w pełnej frustracji, bo nic więcej nie była w stanie zrobić. Wczoraj postanowiła zrobić porządek we własnych eliksirach i posiadanych przedmiotach. Zastanawiała się długo w końcu dochodząc do wniosku, że w tym momencie u niej, tylko się marnują. Ona siedziałam zamknięta w czterach ścianach, chroniona zaklęciem, więdząc, ze inni walczą. Dlatego, choć pisanie nie było łatwe, najpierw usiadała, by napisać krótki list. Zawierał ledwie kilka słów, nic więcej. A później zajęła się przygotowaniami, by wszystko było w jednym miejscu, kiedy Maeve - do której napisała - się zjawi. Przez chwilę zastanawiała się długo, rozdzielając jedne fiolki od drugich, przesuwając je, komponując z nich zestaw z którego mogłaby skorzystać, albo ktoś mógłby to zrobić. Minuty mijały, kiedy przeszukiwała szuflady we własnym pokoju w poszukiwaniu jednej, konkretnej rzeczy. Zaciskała zęby przeklinając własne bałaganiarstwo, by w końcu z zadowoleniem - pomimo trudów i wypadając z rąk rzeczy znaleźć to, czego poszukiwała. Zerknęła na zegar. Zajęło jej to więcej, niż się spodziewała. Musiała jeszcze spisać na kartce dane, żeby kobieta mogła wejść na teren. A kiedy wybiła godzina, wyszła na zewnątrz poszukując wzrokiem jej sylwetki. Kiedy ją dostrzegła zeszła z ganku trzymając w dłoni dwie kartki. Pierwsza, zawierała pytanie, na które odpowiedź mogła znać tylko Maeve. Chodziło o miejsce w którym powiedziała jej o Zakonie. Drugie podawało dokładny adres, jako strażnik tajemnicy dzieliła się z nią to, po której jej oczom ukazał się jej dom. Machnęła na nią ręką ruszając do środka. Tam zaś przekazała jej wszystko, co dla niej przygotowała, nie przyjmując odmowy. Kiedy Maeve wychodziła, pożegnała ją krótkim skinieniem głowy patrząc jak odchodzi. Mając nadzieję, że mimo wszystko będzie dobrze.
Przekazuję:
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Kameleon (1 porcja, stat. 40)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 10)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 13)
- Smocza Łza (1 porcja)
- Czuwający strażnik, (1 porcja, stat. 12)
- Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
- Eliksir grozy (1 porcje, stat. 22)
- magiczny kompas
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie spodziewała się tego listu – niezwykle krótkiego, składającego się z koślawych, spisanych niewprawną ręką liter. Mimo to nie miała najmniejszych wątpliwości, kto był jego nadawcą, i to nie tylko dlatego, że zwitek pergaminu przytroczony był do nogi Barona. Nagłe pojawienie się w oknie imponującego, niezmiennie wzbudzającego w niej niepewność ptaszyska sprawiło, że niemalże zleciała z łóżka; nie chciała ryzykować i wystawiać jego cierpliwości na próbę, odpisała więc szybko, lakonicznie, tuż pod wiadomością Justine, po czym ostrożnie zwróciła papier pierzastemu posłańcowi, uważając przy tym na jego dziób.
W drogę ruszyła późnym popołudniem, odziana w gruby sweter po Calebie i opatulona szalikiem aż po sam nos; wspomnienia Tower wciąż były w niej niezwykle żywe, również te dotyczące przenikliwego, osłabiającego zimna towarzyszącego dementorom. Ubierała się więc cieplej niż rozsądek podpowiadał, byle tylko powstrzymać drżenie i drętwienie palców. Nie była pewna, ile zajmie jej odnalezienie wspomnianych przed Tonks – tę samą, którą cudem wyrwali ze szponów wroga, żyła – punktów orientacyjnych, plaży, dębu, wrzosowiska. Z Doliny Godryka ruszyła dalej na miotle, uważnie śledząc zmieniający się krajobraz, kolejne lasy i wzgórza. Ile czasu leciała nad Somerset, kwadrans, a może godzinę? Nie wiedziała. Raniona w więzieniu ręka zdążyła odmówić współpracy, zmusić do krótkiego postoju. Mimo to w końcu dotarła na miejsce, niepewna i nerwowa. Czy to tu? Może przedwcześnie się ucieszyła? Kiedy jej wzrok padł na znajomą, lecz obcą sylwetkę Justine, zlała ją fala sprzecznych ze sobą uczuć. Odczuła ulgę na myśl, że jest tu bezpieczna, przytomna, że porusza się o własnych siłach, a jednocześnie – obawiała tego nieoczekiwanego spotkania. Nie była gotowa na rozmowę, choćby i jednostronną.
Zamrugała raz, drugi, otępiale zapoznając się z treścią trzymanej przez Gwardzistkę kartki. Przez chwilę milczała, w końcu zmuszając głos do posłuszeństwa, cicho wspominając o szarodrzewie z Nuneaton; nawet przez moment nie poddawała w wątpliwość tożsamości stojącej przed nią czarownicy – wtedy też uderzyło ją, jak wielki błąd mogła popełnić, jaka była nierozważna opuszczając gardę. Kiedy poznała dokładny adres, magia pozwoliła jej ujrzeć zarys domu. Nie miała jednak czasu, by mu się dokładnie przyjrzeć, w milczeniu ruszyła za wychudzoną niewolą Tonks do środka, wciąż nie wiedząc, dlaczego ją tu tak nagle wezwała – była jej do czegoś potrzebna? Mogła pomóc? Nie podejrzewała nawet, że chodzi o coś zgoła innego, że otrzyma od niej paczuszkę eliksirów i zaczarowany kompas. Pokręciła z niedowierzaniem głową, przecież to wszystko jeszcze się jej przyda, prędzej lub później, mimo to Justine nie przyjmowała odmowy.
Oplotła ją ramionami, ostrożnie i lekko, jak gdyby była z porcelany. Słowa znów zawodziły, wolała więc przemówić gestem, choćby i tak nieporadnym, podszytym niepewnością. Kiedy wychodziła, spojrzała na nią smutno i obiecała, że niedługo ją odwiedzi – za jakiś czas, by móc naprawdę porozmawiać.
Co oni jej zrobili, bydlaki.
| zt
W drogę ruszyła późnym popołudniem, odziana w gruby sweter po Calebie i opatulona szalikiem aż po sam nos; wspomnienia Tower wciąż były w niej niezwykle żywe, również te dotyczące przenikliwego, osłabiającego zimna towarzyszącego dementorom. Ubierała się więc cieplej niż rozsądek podpowiadał, byle tylko powstrzymać drżenie i drętwienie palców. Nie była pewna, ile zajmie jej odnalezienie wspomnianych przed Tonks – tę samą, którą cudem wyrwali ze szponów wroga, żyła – punktów orientacyjnych, plaży, dębu, wrzosowiska. Z Doliny Godryka ruszyła dalej na miotle, uważnie śledząc zmieniający się krajobraz, kolejne lasy i wzgórza. Ile czasu leciała nad Somerset, kwadrans, a może godzinę? Nie wiedziała. Raniona w więzieniu ręka zdążyła odmówić współpracy, zmusić do krótkiego postoju. Mimo to w końcu dotarła na miejsce, niepewna i nerwowa. Czy to tu? Może przedwcześnie się ucieszyła? Kiedy jej wzrok padł na znajomą, lecz obcą sylwetkę Justine, zlała ją fala sprzecznych ze sobą uczuć. Odczuła ulgę na myśl, że jest tu bezpieczna, przytomna, że porusza się o własnych siłach, a jednocześnie – obawiała tego nieoczekiwanego spotkania. Nie była gotowa na rozmowę, choćby i jednostronną.
Zamrugała raz, drugi, otępiale zapoznając się z treścią trzymanej przez Gwardzistkę kartki. Przez chwilę milczała, w końcu zmuszając głos do posłuszeństwa, cicho wspominając o szarodrzewie z Nuneaton; nawet przez moment nie poddawała w wątpliwość tożsamości stojącej przed nią czarownicy – wtedy też uderzyło ją, jak wielki błąd mogła popełnić, jaka była nierozważna opuszczając gardę. Kiedy poznała dokładny adres, magia pozwoliła jej ujrzeć zarys domu. Nie miała jednak czasu, by mu się dokładnie przyjrzeć, w milczeniu ruszyła za wychudzoną niewolą Tonks do środka, wciąż nie wiedząc, dlaczego ją tu tak nagle wezwała – była jej do czegoś potrzebna? Mogła pomóc? Nie podejrzewała nawet, że chodzi o coś zgoła innego, że otrzyma od niej paczuszkę eliksirów i zaczarowany kompas. Pokręciła z niedowierzaniem głową, przecież to wszystko jeszcze się jej przyda, prędzej lub później, mimo to Justine nie przyjmowała odmowy.
Oplotła ją ramionami, ostrożnie i lekko, jak gdyby była z porcelany. Słowa znów zawodziły, wolała więc przemówić gestem, choćby i tak nieporadnym, podszytym niepewnością. Kiedy wychodziła, spojrzała na nią smutno i obiecała, że niedługo ją odwiedzi – za jakiś czas, by móc naprawdę porozmawiać.
Co oni jej zrobili, bydlaki.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
12 listopad
Odzyskanie języka, nie kończyło jeszcze niczego tak właściwie. Brakujący przez miesiące organ sprawiał, że musiała na nowo nauczyć się korzystania z niego. Nie zajmowało to wiele, ale zajmowało. Mięśnie wiedziały co robić, jednak nowy organ nie miał tylu sił co wcześniej. A to znaczyło jedno, że jej wyjście po różdżkę - która, miała nadzieje nadal pozostała w miejscu - przeciągnie się jeszcze. Na nic zdawałoby się podszycie pod inną osobą, kiedy szybko wydałaby siebie samą, nie wymawiając odpowiednio zgłosek. Musiała więc ćwiczyć. Po długich dniach milczenia, teraz mówiła. Mówiła ciągle, czasem tylko na kilka chwil zaprzestając, żeby jej szczeka mogła odpocząć.
Wyjście musiało być odpowiednio zaplanowane. Możliwie jak najkrótsze i praktycznie jak najszybsze. Do tego odpowiednio zgrane. Myślała o nim już od jakiegoś czasu. Od momentu w którym marazm powoli odpuszczał, tym razem nie za sprawą jej własnej siły, ale pomocy jego. Ona zdawała się przegrana, rzucona do ciemnej dziury z której nie potrafiła wydostać się sama.
Nie była w stanie się pomylić. Nie dlatego, że znała ją zbyt dobrze, ale dlatego że mogła jej się przyjrzeć dokładnie więcej niż raz. Rysom twarzy, budowanie ciała, odpowiedniej jego wielkości, przymknęła powieki wyobrażając sobie dokładnie stan w który chciała wprowadzić swoje ciało. Nie korzystała ze swojej umiejętności od czasu placu. Ironiczne, że teraz miała z niej znów skorzystać, by ponownie na niego wejść. Historia lubiła zataczać koło. Wcześniej jak zawsze się wykąpała, miała przygotowane odpowiednie ubrania, tak różne od stylu w którym ona sama się ubierała. Zamknięta w łazience przygotowywała się do zadania uprzedzając o swoich planach siostrę. Nie mogła zmienić jej zdania. Potrzebowała własnej różdżki. Ta, którą miała jej nie słuchała, była nieposłuszna, Justine wiedziała, że nie jest przy jej pomocy wyciągnąć całości swojej mocy. A i tej niezmiennie potrzebowała do działania. Niebo ciemniało za oknem, a to zwiastowało tylko jedno - nadchodził czas odpowiedni na działanie. Wzięła wdech płuca, sięgając po to, co nauczyła się już dawno kontrolować.
| 120+ - zmiana całego ciała + tęczówki + veritas | +40(genetyka)
wizerunek
Odzyskanie języka, nie kończyło jeszcze niczego tak właściwie. Brakujący przez miesiące organ sprawiał, że musiała na nowo nauczyć się korzystania z niego. Nie zajmowało to wiele, ale zajmowało. Mięśnie wiedziały co robić, jednak nowy organ nie miał tylu sił co wcześniej. A to znaczyło jedno, że jej wyjście po różdżkę - która, miała nadzieje nadal pozostała w miejscu - przeciągnie się jeszcze. Na nic zdawałoby się podszycie pod inną osobą, kiedy szybko wydałaby siebie samą, nie wymawiając odpowiednio zgłosek. Musiała więc ćwiczyć. Po długich dniach milczenia, teraz mówiła. Mówiła ciągle, czasem tylko na kilka chwil zaprzestając, żeby jej szczeka mogła odpocząć.
Wyjście musiało być odpowiednio zaplanowane. Możliwie jak najkrótsze i praktycznie jak najszybsze. Do tego odpowiednio zgrane. Myślała o nim już od jakiegoś czasu. Od momentu w którym marazm powoli odpuszczał, tym razem nie za sprawą jej własnej siły, ale pomocy jego. Ona zdawała się przegrana, rzucona do ciemnej dziury z której nie potrafiła wydostać się sama.
Nie była w stanie się pomylić. Nie dlatego, że znała ją zbyt dobrze, ale dlatego że mogła jej się przyjrzeć dokładnie więcej niż raz. Rysom twarzy, budowanie ciała, odpowiedniej jego wielkości, przymknęła powieki wyobrażając sobie dokładnie stan w który chciała wprowadzić swoje ciało. Nie korzystała ze swojej umiejętności od czasu placu. Ironiczne, że teraz miała z niej znów skorzystać, by ponownie na niego wejść. Historia lubiła zataczać koło. Wcześniej jak zawsze się wykąpała, miała przygotowane odpowiednie ubrania, tak różne od stylu w którym ona sama się ubierała. Zamknięta w łazience przygotowywała się do zadania uprzedzając o swoich planach siostrę. Nie mogła zmienić jej zdania. Potrzebowała własnej różdżki. Ta, którą miała jej nie słuchała, była nieposłuszna, Justine wiedziała, że nie jest przy jej pomocy wyciągnąć całości swojej mocy. A i tej niezmiennie potrzebowała do działania. Niebo ciemniało za oknem, a to zwiastowało tylko jedno - nadchodził czas odpowiedni na działanie. Wzięła wdech płuca, sięgając po to, co nauczyła się już dawno kontrolować.
| 120+ - zmiana całego ciała + tęczówki + veritas | +40(genetyka)
wizerunek
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 27.02.21 19:06, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Drewniany Salon
Szybka odpowiedź