Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]30.07.15 19:15
First topic message reminder :

Pokój dzienny

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.02.16 21:23
Krystaliczna bańka ułudy, w jakiej wirowali jeszcze przez chwilę, pękała z hukiem, jakby o podłogę roztrzaskały się naraz setki szklanych kieliszków, pstrząc wszystko wokół ostrymi odłamkami, wbijającymi się w ciało i powodującymi drobne zranienia. Krew ciekła ciurkiem, spływając powoli i zmywając rozkoszny obraz, w jakim jeszcze przed momentem zatracony był całkowicie; teraz rozpościerała się przed nim jedynie purpurowa kaskada, niczym królewska peleryna zakrywająca to, co dla niego, dla nich, niedostępne. Prawie mu się udało: wyczuwał wahanie, niezdecydowanie i zamierzał perfidnie wykorzystać ów brak stanowczości, by pozyskać jej aprobatę. Zgodę. Nawet wyrażoną ze zrezygnowaniem, ale jednak pozwalającą mu na zaplanowanie kolejnych dni, miesięcy, lat. Chciał nadal się oszukiwać, że jednak dopnie swego (czy matka kiedykolwiek mu odmawiała?), lecz wyczuł, iż kiedy orężem argumentu uczyniła ród, honor oraz o j c a, przegrywał batalię o ich szczęście. Z kretesem.
Wciąż jednak przypuszczał ostrożne szturmy, wślizgując się delikatnie w meandry umysłu Laidan. Nie po to, by bełtać jej wspomnienia, mieszać pastelowe kolory oraz te ogniste, jakimi zaznaczyły się jej najważniejsze i najstaranniej chronione myśli. Nie. Starał się, by jego obecność była kojąca, uspokajająca, kiedy kołysał matkę impresjonistycznymi obrazami, jakie rysował w jej umyśle. Płótna najwybitniejszych artystów nie mogły równać się z dziełami, jakie kreśli przed oczyma Lai, jednocześnie palcami pieszcząc jej kark i zasypując go pocałunkami. Wierząc w abstrakcyjną drogę przekupstwa. Czyż złoto nie otworzyło przed nim furtek z pozoru zamkniętych? Czy jego dotyk i subtelna i jednocześnie mocno erotyczna obecność nie była warta więcej od najcenniejszego skarbu? Przystrajał Laidan klejnotami swojej uwagi, obdarzał czcią niemal boską i choć trudno mu było się sprzeciwić… Robił to, świadom buntu, swej słabości i uległości wobec namiętności. Której był niewolnikiem od czternastu długich lat, jakie chciał zamienić w wieczność. Wieczność spędzoną w Wiecznym Mieście. W stolicy modernistycznych poetów i artystycznej cyganerii. W rodzinnych stronach osławionego Vermeera, gdzie nigdy nie zasłaniano okiennic, bo i niczego się tam nie wstydzono.
Wino. Krajobraz Prowansji. Oni we dwoje, siedzący na kamiennym ganeczku małego domku, którego drzwi oplatały liście winogron. Kosztowne suknie. Eleganckie szaty. Klasyczna muzyka. Oryginały najbardziej cenionych malarzy, jakie podziwiali na osobności. Ciepłe morskie fale. Złote ziarenka piasku pod stopami. Skrawki materiału, beztrosko rzucone na plaży i kąpiel w turkusowym morzu. Spacery za rękę brukowanymi uliczkami.
Bez ukrywania się, bez żadnych wymówek, bez udawania. Samael po raz kolejny opróżnił kieliszek; łatwiej było mu nie myśleć o odpowiedzialności. O konsekwencjach i całym tym szlacheckim bałaganie, w jakiego podłym epicentrum go umieszczono. Bo i oto znajdował się w samym oku cyklonu. Samotny, zmuszony do podejmowania kroków radykalnych. Nie potrafił wybrać… czy raczej wybór utrudniała mu jedyna osoba, która miała na niego wpływ. Patrzył ze smutkiem, jak odchodzi, jak odsuwa się, jak osuwa się – praktycznie w nicość, bo kilka kroków, by podejść do okna, wydawało mu się dystansem zbyt sporym, jak na jego możliwości. Każde słowo raniło go boleśnie, przeszywając ciało fantomowym cierpieniem, gorszym od wszystkich, jakie do tej pory musiał znosić. Chwiejąc się, zbliżał się do Lai coraz bardziej, niepewnymi ruchami, trzymając się mebli, przystanął w końcu tuż za nią i objął ją czule, przyciskając do siebie i odkrywając w sobie ponownie niedojrzałego chłopca. Wyczekującego, stęsknionego, rozżalonego.
Czyżby nic się nie zmieniło? Wiedział, że to jedynie wina alkoholu, wiedział, że następnego dnia pewnie niczego nie będzie już pamiętał, ale… Ostatnie słowa musiały należeć do niego.
-Już mnie to nie obchodzi – powiedział, odwracając Lai stanowczym ruchem – Przypominasz sobie? Kocham tylko ciebie – rzekł cicho, tkliwie, po czym nieco zażenowany wbił wzrok w sylwetkę matki, jakby tylko ona mogła utrzymać trzeźwość jego myśli. Nie mogąc powstrzymywać się dłużej, upił się ponownie. Winem z jej warg, które pieścił tak delikatnie, jakby kosztował swojej pierwszej pieszczoty.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]05.02.16 12:44
Odbijająca się w okiennej szybie kobieca twarz nie była radosna. Blade usta nie wyginały się w zmysłowym uśmiechu a granatowe oczy wydawały się ciemniejsze niż zwykle, pozbawione niebieskich iskierek, błyszczących wokół rozszerzonej źrenicy. Laidan wpatrywała się właśnie w siebie, ignorując słabe echo ogrodu, odkształcające szklaną rzeczywistość dziwnym witrażem smutku i gasnącej przyrody. Szarzejące drzewa szykowały się do zimowej wegetacji...Czy i ona powinna przechodzić ten sam powolny proces separowania się od życiodajnej wiosny? Czy powinna przyjąć swój los ze spokojem, akceptując upływ czasu, nie tylko znaczący jej dziewczęcą urodę ale i separujący ją coraz bardziej od szczęścia, jakie znajdowała wyłącznie w ramionach Samaela? Nie, z tym nie mogła się pogodzić; kurczowo wbijała równo opiłowane paznokcie w teraźniejszość, wzywając wszystkich największych czarnoksiężników, by przekreślili mityczne jutro, by zatrzymali zegary i stłukli klepsydry. Najchętniej zatrzymałaby czas na tym etapie, odtwarzając w nieskończoność gorący oddech Samaela na swoim karku i jego ramiona, przyciągające ją zdecydowanie do siebie. Tylko tu znajdowała ukojenie, tylko tu czuła się absolutnie spełniona, egoistycznie pragnąc zatrzymać bruneta na wyłączność. Była zbyt wstawiona, by spojrzeć na ten irracjonalny pomysł oczyma Samaela, który przecież przez te wszystkie lata musiał obserwować ją z obrączką na palcu i śladami po pocałunkach Reagana na szyi. Narcystycznie sądziła, że to było łatwiejsze, że do takiego stanu rzeczy mógł się przyzwyczaić a ona sama była zbyt słaba, by obojętnie obserwować konkurentkę. Wszystko przesądzało na korzyść szaleńczej propozycji syna, ale...nie mogła jej ulec, chociaż pragnęła z całych sił kiwnąć głową i pozwolić zalać się fali szczęścia. Powoli narastającej w jej umyśle, pęczniejącym od najprzyjemniejszych myśli, od obrazów, sprawiających, że zaciśnięte usta w końcu się rozluźniły i kiedy Samael znów znajdywał się przy niej, przytulając ją do siebie zaborczo, mogła wręcz roztopić się w tych objęciach, uśmiechając się lekko, nieprzytomnie, pijacko. C h c i a ł a tego, oddałaby wszystko za możliwość urzeczywistnienia tych wizji...wszystko oprócz honoru i wpojonych jej przez ojca zasad, trzymających ją w ryzach niczym subtelna Wieczysta Przysięga. Trwalsza nawet od wyznania miłości, jakie wręcz spiła z ust syna, odwzajemniając nieśpieszny pocałunek delikatnie i czule, dłońmi wędrując ponownie po jego twarzy i szyi, by finalnie przesunąć paznokciami po karku.
- Wiem - wymruczała tylko pomiędzy coraz intensywniejszymi pocałunkami. - Zawsze możemy zrobić sobie podróż poślubną... - dodała z cichym rozbawieniem, poddając się w końcu i alkoholowi i swojej największej słabości, będącej jednocześnie największą siłą, kiedy powoli rozpinała guziki jego szaty, nie przerywając pieszczenia językiem jego gorących ust. Należących tylko do niej. Z wieczną, wyjątkową wzajemnością.

zt :pwease:



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]16.02.16 18:12
3 listopada

Wrócił. Mimo, że Avery spodziewał się rychłego przybycia ojca z kilkumiesięcznej tułaczki, wciąż miał nadzieję, że w czasie drogi spotkają go przykre komplikacje. Mógłby błąkać się po świecie równie dobrze i czterdzieści lat, niczym Izraelici, gdy rozgniewali jedynego Boga, mógłby poniewierać się po Europie zupełnie jak Odyseusz, a Samaelowi wcale nie byłoby mu go żal. Reagan wciąż pozostawał dlań tylko namiastką prawdziwego ojca, człowiekiem, którego musiał szanować, lecz mimo tego pogardzał nim z całego serca. Czując obrzydzenie również do siebie w chwilach, gdy płaszczył się przed nim i oddawał mu honory, na jakie nigdy nie zasłużył.
Samael wzdragał się przed spotkaniem, czując ogarniające go fantomowe mdłości na samą myśl o rozmowie z nim, o tytułowaniu go ojcem. Odkąd skończył piętnaście lat dławił się tym słowem za każdym razem, gdy kierował je do niego; grzęzło mu w gardle i wydobywało się na zewnątrz niezwykle opornie. Osiągnięcie pełnoletności i wyrwanie się spod kurateli rodziców nie przerwało niestety tej groteskowej ceremonii, powtarzanej przy każdej okazji. Avery’emu zdawało się nawet, iż Reagan z lubością podkreśla ową zależność – dumny z syna, który mimo własnych sukcesów i dojrzałego wieku, uznaje go za głowę rodziny i traktuje z ostentacyjnym wręcz poważaniem?
Samael jednak odróżniał szacunek od czci; sam był sobie Bogiem i nie zamierzał sakralizować postaci swego ojca ani też składać mu hołdu, jakiego nie był godzien. Nie wahał się mu sprzeciwiać, nie lękał się oponować, nie bał się rozmawiać. Nie żywił przed nim żadnego strachu ani nie czuł wobec niego respektu: wszystkie słowa, gesty i spojrzenia były starannie odegraną rolą jednego aktora. Nie miał oporu, by patrzeć mu w oczy i opowiadać najbardziej fantazyjne kłamstwa, nie czuł dyskomfortu, gdy wspólnie siedzieli w jadalni przy dębowym stole, na którym posiadł jego własną żonę. Wręcz przeciwnie. Wszystko, co dla Reagna stanowiło tajemnicę dla Samaela było motywacją i pomagało mu przetrwać każdą sekundę w towarzystwie tej miałkiej imitacji mężczyzny.
Wizyta w domu rodzinnym upodabniała się do katorgi – bez Laidan dwór w Shropshire tracił miano domu, stawał się pustym budynkiem, którego długie korytarze i nieużywane pokoje wypełniały nieprzyjazne duchy. Na czele z Reaganem – jedynie zwłoki ojca mogłyby sprawić, że Avery uśmiechnąłby się na jego widok. Na spotkanie z nim wybierał się jak na ścięcie. Grobowa wyraz twarzy został jednak złagodzony, gdy tylko rozwarły się przed nim frontowe drzwi, a on sam rozebrał płaszcz i oddał odzienie w ręce skrzata. Odprawił sługę machnięciem ręki – nie potrzebował anonsu i doskonale wiedział, jak trafić do salonu, gdzie już go oczekiwano. Odetchnął głęboko i podążył w kierunku pokoju dziennego, licząc każdy krok, który oddzielał go od przykrej, lecz niezbędnej formalności. Portrety na ścianach obserwowały go, lecz Samael nie zwracał na nie uwagi, pochłonięty własnymi myślami i nadal odpychający od siebie chęć mordu, jaka wzbierała nim zawsze, ilekroć widział swego ojca. Spostrzegł go od razu, wygodnie rozpartego w fotelu, lecz nie wybuchnął nagłą kaskadą radości, zachowując stosowną do wieku (oraz pochodzenia) powściągliwość. Zbliżył się do niego i ucałował dłoń z rodowym sygnetem, dokładnie tak, jak został nauczony jeszcze przez Marcolfa.
-Ojcze – przywitał się, lekko pochylając głowę. I czując, jak wzbiera w nim jad, gotowy zatruć wszystkich dookoła. Nie oszczędzając nikogo.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]16.02.16 20:13
Pięć etapów żałoby. Każdy z tych schodów zamierzał pokonać na stojąco, na chłodno, po swojemu. Może dlatego jeszcze nie zdradził nikomu, że bielmo spadło z jego oczu i na powrót stał się człowiekiem widzącym. Być może miało to związek z tym, że nadal kazirodztwo swojej żony…. i jego – już nigdy nie nazwie go synem – traktował jako epidemię, a był wychowany w pogardzie dla ludzi słabych i niedomagających. Uważał więc, że sam musi (i chce) poradzić sobie z więzieniem, którym stał się jego własny umysł.
Podsuwający mu same pyszne wizje, które skutkowały natychmiastowym zwróceniem posiłku. Zaraza trwała w najlepsze, trawiła jego ciało i niepomna szkód już w nim dokonanych, starała się zatruć jego myśli.
Sądził, że i na to jest odporny, że dwa miesiące wygnania i zdarcia sobie gardła w podrzędnych spelunach miało właściwości lecznicze, magiczne na tyle, że powróci tutaj jako osoba cyniczna i opanowana, ale przeliczył się i teraz mógł obserwować tylko jak wielki głaz Syzyfa u góry wymyka się z jego spracowanych dłoni i spada z głośnym hukiem. Teraz, gdy na chwilę przed spotkaniem swojego pierworodnego i umiłowanego syna postanowił po raz kolejny zabawić się w zaprzeczanie. Spadał z pierwszego stopnia, na który wspinał się z mozołem i znowu stawał się marnym adeptem sztuki mierzenia się z najgorszym. Z chorobą świadomości, która jak wampir wysysała z niego soki i zabierała go na nowo w świat, w którym do ucha szeptane są mu bezeceństwa, a jedyny słuszny gniew obraca się ku synowi.
Nieświadomego zagrożenia, które właśnie pulsowało w żyłach przedwiecznego stwórcy wszystkiego. O tak, Reagan również tańczył w danse macabre z megalomanią, która nakazywała mu rozdawać wszystkie karty. Z tym, że on jeden z ich trójkąta – cóż za boska liczba (!)- wiedział, że pozostała dwójka gra znaczonymi i że to on powinien zachowywać rozwagę.
Nigdy nie był człowiekiem, który łatwo odkrywa swoje atuty i teraz również – choćby się paliło – nie zamierzał dać nikomu satysfakcji. Dla tej gry był w stanie zamienić się w robaka. Nie od dziś filozofowie i nauczyciele wieszczyli zwycięstwo prostaczkom i pokornym, więc Avery nie wywyższał się, siedząc spokojnie na fotelu.
Zupełnie nic się nie zmieniło, jego siwizna nabrała jedynie bardziej srebrzystego połysku, oczy stały się uważniejsze, a jego gniew tlił się podskórnie, tam, gdzie był niedostępny dla postronnego obserwatora, jakim z pewnością był jego syn, który oczekiwał spotkania z nim, by omówić warunki zawarcia małżeństwa. Sam fakt oddania komukolwiek tej gnidy rodził w Reaganie drobny sprzeciw, ale uznał, że cel łagodzi środki i pierwszą ofiarą jego żałoby będzie dziewica Sykes, którą rozciągnie na ołtarzu tego pederasty, który właśnie całował jego pierścień.
Domyślał się już, że Samael nie darzy go synowską miłością, a przywiązanie, jakie mu okazywał, było raczej kpiną, ale skoro potrafił przez lata udawać troskliwego ojca to kilka tygodni (miesięcy, lat?) nie robiło mu różnicy. Uśmiechnął się, obserwując sprężystą sylwetkę pierworodnego. Przez jego głowę przeszła mu całkiem niedorzeczna myśl, że to dzięki Laidan jest taki pełen życia i obdarzony innymi przymiotami, ale jeszcze nie dorósł do tego, by takie własne żarty traktować jak oszczep. Na razie przypominało to mierzenie się ze śmiercionośną bronią obosieczną, która właśnie z hukiem spadała mu na głowę, gdy zdał sobie sprawę, że siedzi przed nim człowiek pieprzący jego własną żonę.
I że w przypływie męskiej adrenaliny może go zwyczajnie zabić, zgładzić gołymi rękami, nie używając do tego różdżki. Tylko dlatego, że pomimo opinii Avery’ego juniora nadal pozostawał samcem alfa, któremu na teren zaznaczony i uświęcony węzłem małżeńskim wszedł intruz.
Mógł już zaciskać zęby na myśl o tym, że niebawem się odegra. Zagryzie jak szczenię ze złego miotu. Czyżby powracał na ścieżkę gniewu?
To dla niego nalewał szklankę whisky i podawał rywalowi, ukazując idealnie białe zęby w uśmiechu Czarnej Dalii. Właśnie tak musiał ją boleć grymas twarzy, wycięty nożem.
- Samael, miło cię widzieć – odezwał się w końcu. – Nie mamy zbyt wielu czasu – spojrzał na zegarek, wychodzili z Laidan poudawać zgrane małżeństwo, już robiło się niedobrze na tę myśl – więc przejdź, proszę, do sedna sprawy.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Pokój dzienny [odnośnik]20.02.16 14:58
Grunt palił mu się pod nogami, choć pozostawał boleśnie nieświadomy niebezpieczeństwa, które na niego czyhało i bacznie wypatrywało momentu jego potknięcia. Jakie stanie się całkowitym i ostatecznym upadkiem, dobiciem i pogrzebaniem (żywcem?), zafundowanym mu przez człowieka, całkiem niespodziewanie odnajdującego się w roli kata. Avery patrząc w twarz Reagana nie widział ojca, nie widział rodzica ani opiekuna. Nie widział nawet mężczyzny, ten przypominał mu raczek hydrę; monstrum, które niebacznie skrócił o głowę, by na jej miejscu wyrosły dwie inne, jeszcze bardziej jadowite i złowieszcze. Samael uświadomił sobie tym samym fakt, iż Reagan nigdy nie zniknie, nie wyparuje, nie rozpłynie się bez śladu, jeśli on samodzielnie nie wspomoże losu (boską interwencją), pisząc od nowa rozdział poświęcony ojcu w księgach sybillińskich. Spali je później, aby spotkał go nie tylko marny koniec, ale również zapomnienie, by jego imię wypaliło się do cna i zniknęło z memoriałów pamięci, pozostawiając spokój oraz czyste płótno, na którym zacząłby od początku kreślić podstawy zdrowego, moralnego i pełnoprawnego (już) związku ze swoją własną matką.
Laidan nigdy przecież nie była jegoi i Avery mógł tylko dyskretnie się uśmiechać, gdy jako widz w pierwszym rzędzie obserwował perfekcyjnie zainscenizowany spektakl małżeńskiej zgodności i przygryzać wargi do nieprzytomności, kiedy stawał się świadkiem ich miłości. Dziwiło go jego własne opanowanie, dziwiło go, że jeszcze nie wyłupał mu oczu, że nie zaserwował Laidan głowy Reagana na złotym półmisku z pustymi dziurami ziejącymi w miejscach oczodołów. Idealny prezent na rocznicę ich ślubu – już trzydziestą? – lata leciały szybciej niż mu się wydawało, jednakowoż matka mimo swej niezależności (wręcz niespotykanej w szlacheckich kręgach) już od trzech dekad żyła w niewoli babilońskiej. Kajdany nie skuwały wprawdzie jej delikatnych przegubów, lecz cień Reagana fantomowo wisiał nad nimi i choć Samael nie spodziewał się z jego strony żadnego zagrożenia… Chciałby pozbyć się człowieka, który prawnie miał to, co z praw naturalnych należało wyłącznie do niego. W przypływie dobrej woli, Avery mógłby nawet posłać go wprost w ramiona innej kobiety, powabnej kokietki o skórze jaśniejszej i delikatniejszej nawet od Laidan. Bez wahania pchnąłby go w objęcia Kościeja (jutro, za miesiąc, za chwilę?), byle tylko usunąć go ze swej drogi. I byłoby to ostatnim aktem łaski, jakiego dostąpiłby z rąk przybranego syna. Mógł przecież posłać go do diabła, by wrócił jako upiór i straszył na rozstajach dróg, mógł zignorować święty nakaz pochówku i wystawić zewłok (wraz z gnijącą duszą) na pastwę psów, mógł patrzeć, jak ciało rozrywa się na strzępy, jak toczą je czerwie i dopiero potem zapłakać rzewnymi łzami. Z żalu, że nie uczynił tego wcześniej.
Wezwany obowiązkiem i potraktowany jak sługa; słowa Reagana obudziły w nim (słuszny) gniew, który zatlił się w jego oczach, kiedy nareszcie porzucał pozycję pokornego syna i prostował plecy, dumnie patrząc na swego ojca. Który nie zmienił się ani na jotę, wciąż pozostawał dlań odległy i zupełnie nieinteresujący a jego ambiwalencja bynajmniej nie raniła uczuć Avery’ego – godziła tylko w jego dumę napęczniałą w całym procesie megalomańskiego wychowania. Przyjął jednak szklankę whisky, zaciskając palce na grubym szkle i wyobrażając sobie, że właśnie trzyma za gardło Reagana, obserwując jak sinieje na twarzy i wydaje swe ostatnie tchnienie.
Zasiadł w fotelu naprzeciw niego, nareszcie równając się z nim i tworząc tym samym paradoksalny paradoks – w jaki sposób hierarchia mogła ustawić Samaela zarówno nad ojcem, jak i pod nim, jednocześnie zmuszając do posłuchu i zwalniając z uwłaczających jego ego obowiązków?
-Rad jestem, że już powróciłeś – stanowczo zbyt szybko – w tak doskonałej formie – szkoda, że nie toczy cię egzotyczna deliria – i to w samą porę, by wesprzeć matkę na wernisażu – bardziej pomogłoby jej twoje samobójstwo.
Avery uśmiechnął się swobodnie, wygodniej rozpierając się w fotelu – był przecież w domu – i upił mały łyk whisky, której nie znosił.
-Kwestia ślubu – zaczął, marszcząc lekko brwi, ponieważ o niczym tak nie marzył jak o dyskusjach o swej wybrance z pseudotatusiem – należałoby urządzić go jak najszybciej. Nie łamiąc oczywiście stosownego okresu narzeczeństwa. Co sądzisz, ojcze? – spytał ze starannie wyreżyserowaną niepewnością w głosie. Pozornie składając swój los w jego ręce.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]21.02.16 16:56
Nigdy nie darzył pierworodnego syna szczególnymi względami. Wiadomość o jego poczęciu przyjął z męską dumą, ale bez zbytniego zainteresowania. Wprawdzie czasami gładził żonę po brzuchu – zwłaszcza, gdy wymuszał na niej zbliżenie – ale nie umiał odnaleźć się w roli ojca bytu jeszcze nieokreślnego i wcale nieukształtowanego. Sądził, że zmieni się to po jego narodzinach, ale zamiast tego doznał rozczarowania. Nie czuł absolutnie niczego, nawet gdy małe paluszki zaciskały się na jego wielkiej dłoni. Mało tego, czasami nabierał irracjonalnej ochoty, by zdusić to zło w zarodku. Wówczas mógł czuć w stosunku do siebie wyrzuty sumienia, bo wielkie oczy patrzyły na niego ufnie, gdy sięgał po poduszkę; obecnie żałował, że nie dopuścił się do tego czynu.
Nie umiał jednak odnaleźć się w roli synobójcy, choć Bóg – jakikolwiek istniał na tym potwornym świecie – zapewne by mu to wybaczył. On sam nauczył się zwyczajnie ignorować fakt, że Samael Avery był tylko kolejnym mebelkiem w dworze, w którym i tak walało się za dużo gratów. Nigdy jednak nie przyznałby się żonie do tego rodzaju uczuć. Roił przed nią wizje ojca zakochanego bezgranicznie w synku, który jakoś wolno się uczył mówienia, chodzenia i wykazywał inne upośledzone (wtedy jeszcze nie wiedział, że to normalne cechy wzrostu maluchu) cechy charakteru, które napawały go obrzydzeniem. Nie znał się na opiece nad dziećmi, nie zamierzał również tego zmienić, więc prędko to coś, co miał kochać, zamieniło się w młodzieńca.
Z którym potrafił zamienić kilka słów. Nie wiedział, czym się zajmuje jego syn, jakie problemy trapią jego całkiem przystojną twarz i co stanowi dla niego wartość. Mógł tylko przyłapywać go na niezbyt życzliwych spojrzeniach, ale już minął czas, gdy oszukiwał siebie (i przy okazji Laidan), że zależy mu na jego uczuciach. Podczas gdy młody Avery uczył się go nienawidzić, Reagan pogrążał się w obojętności, która obecnie miała uratować ich obu. Przynajmniej na razie.
Zapewne, gdyby czuł do syna coś na wzór miłości ojcowskiej to mógłby poczuć się urażony, zdradzony bądź zdeptany, ale nie te emocje były dominującymi, gdy zapraszał go na fotel i częstował niezbyt lubianym trunkiem. Owszem, Samael pogwałcił którąś z zasad synowskiego kodeksu – spisanego krwią, niech się nie martwi – ale nie zamierzał skupiać się na bezsensownej i gniewnej zemście. Nie był podobny do niego i każdą taką ewentualność pragnął przemyśleć, by nie dopuścić się błędów. Nie działał impulsywnie, choć odebrano mu miłość życia. Inaczej: jego pierworodny uważał, że miał jakiekolwiek prawa do jego żony.
Nie znał ich relacji, nie sądził, że kiedykolwiek pozna prawdę na temat tego popieprzonego romansu, ale również kochanek Laidan nie wiedział, co tak naprawdę kryje się za trzydziestoma latami spędzonymi razem. Nikt nie znał lepiej jego żony niż on sam. Doskonale wiedział, że kobieta szanuje ród za wszelką cenę i nigdy nie wyrzeknie się pozornej stabilizacji na rzecz stałego, ale nadal tylko romansu. Mogła wyznawać mu miłość, zdradzać swojego męża, ale wciąż pozostawał jej panem i była od niego uzależniona. Nie zyskiwał tego za pomocą skrytobójstwa i wizji jak z bajki. On to po prostu miał i takie było jego święte prawo małżeńskie.
Umowa, na którą Laidan godziła się i z którą czerpała nieziemską rozkosz jeszcze za czasów, gdy Samael był chłopcem. Dlatego mimo tej całej dość trudnej do zaakceptowania sytuacji czuł się wygranym. Wierzył w racjonalny świat, w którym może i dochodziło do czynów haniebnych, ale były one łaskawie pomijane w kronikach rodzinnych. W innych wypadków wichrzycieli ciepła rodzinnego zamykano w mrokach historii, pozwalając im wyblaknąć. Był już na tyle wiekowy, by zdawać sobie z tego sprawę i uśmiechać się niemal do chłopięcych marzeń młodego chłopca, w których mamusia jest tylko jego.
Całe szczęście, że niektórzy z podobnych fantazji już zdążyli wyrosnąć.
- Myślę, że matka podziela twoją radość – przekazał mu niemal ciepło, rozsiadając się wygodnie i zapalając cygaro. Anglia była dla niego za ciasna, ale musiała stać się dla niego gościnna na kilka kolejnych miesięcy. – Będę musiał osobiście dopilnować wystawy. Wszak galeria należy również do mnie – miał nadzieję, że nie przeszkodzi w tajemnych schadzkach. Gdzieś musiał przecież ssać pierś swojej rodzicielki.
Zaplótł palce i spojrzał na niego dłużej. Umiał przewiercać spojrzeniem, choć ostatnim o czym marzył było to, by Samael cokolwiek podejrzewał.
- Przedstawiłeś mi swoją narzeczoną pobieżnie – stwierdził, nie formułując prośby, by dalej żałośnie się mu spowiadał. To był właściwie rozkaz, o tyle uwłaczający, co oczywisty dla tego młodego psychiatry.
Wiedział, że najchętniej uciekłby stąd, ale nie zamierzał mu na to pozwolić. Mógł się wreszcie bezkarnie nad nim pastwić i budziło to w nim niemal dziecięcy zachwyt, choć jego twarz wyrażała jedynie troskę o syna.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Pokój dzienny [odnośnik]24.02.16 20:32
Wyrastał w przeświadczeniu swojej władzy. Nie miał nawet pięciu lat, kiedy zrozumiał, że dla matki liczy się bardziej od Reagana. Wystarczyło, by się skrzywił – żeby jedna maleńka zmarszczka przecięła jego czółko, by usta wygięły się w drżącą podkówkę, a w granatowych oczach zakręciły się łzy, a Laidan już poruszała niebo i ziemię, byle tylko mu dogodzić. Samael był jednak dzieckiem roztropnym i nie wykorzystywał tej słabości zbyt często. Rozpieszczanie przez matkę stanowczo ukrócił zresztą nadzór Marcolfa; zawiązał się między nimi nieformalny triumwirat i podzielili okupowany dwór Averych na trzy strefy wpływów.
Ojca zwyczajnie nie było. W mniemaniu Samaela zupełnie nie istniał, ot, sezonowy tata. Pojawiał się w kraju kilka razy do roku i jeszcze miał czelność zagarniać wówczas matkę całą dla siebie, a nim popisywać się przed swoimi przyjaciółmi, jakby był jego maskotką. Szacunek, jaki syn żywił do ojca z biegiem lat przekształcił się w obojętność i milczące zaakceptowanie jego towarzystwa. Wkrótce i owa ambiwalencja zniknęła, ustępując miejsca niechęci. Nienawiści. Stałego poczucia zagrożenia. Avery zaczął dostrzegać w ojcu rywala, konkurenta, którego najlepiej byłoby się pozbyć. Utopić, otruć, zadusić we śnie, zrzucić z klifu, pokonać w honorowym pojedynku i na jego oczach złamać najważniejsze przykazania dekalogu.
Czcić ojca swego – mógłby oddać mu hołd wyłącznie zapalając światełko w rodzinnym grobowcu. Na który i tak nie zasłużył.
Nie zabijać – zdeptał już tyle istnień, że jedna śmierć więcej nie przyniesie mu ratunku przed mękami piekielnymi.
Nie cudzołożyć – z Laidan stał ponad ludzkimi i boskimi prawami.
Nie pożądać żony bliźniego swego – już jej nie pożądał, on ją posiadał. Posiadał wielokrotnie i miał więcej niż jej ciało – oddające się bezwolnie Reaganowi – miał jej ciało, miał jej duszę i miał miłość. Bezwarunkową.
Oczekiwał tego dnia z rosnącym podnieceniem i niecierpliwością. Gdy wypluje mu w twarz każdą swą przewinę, zamieniając ją w triumf. Kiedy Reagan spocznie już na marach, Avery wreszcie spełni swój obowiązek względem ojca i czuwając przy nim, wyszepta mu do uszka wszystko, na co ten pozostawał ślepy. I nie będzie oczekiwał wybaczenia za swe grzechy.
Nie posypie głowy popiołem i nie zbliży się doń na kolanach w pokutnym stroju, błagając o ostatnią łaskę i błogosławieństwo. Daleko mu było do syna marnotrawnego, skomlącego o powrót na rodzinne łono. Reagan przecież nie należał do ich świętej rodziny – egzystował poza nawiasem, a jego widok, niczym omen ponuraka – zwiastował zbliżające się nieszczęście.
Samael wraz z każdym mijającym miesiącem i każdą nocą spędzoną w objęciach Lai, umacniał się w pewności, że jest niezastąpiony. Niezwykły. Jedyny. Że nie istnieje moc, jaka mogłaby ich rozdzielić i nawet fantomowy cień ojca niósł ze sobą jedynie dreszcz niepokoju (podniecenia?) spychany poza granicę świadomości. Gra toczyła się na jego warunkach, a przecież nie zdołał nawet wyciągnąć asa z rękawa. Naprawdę chciał przyprzeć Reagana do muru i przycisnąć mu nóż do gardła. Ostrze, raniące go tak, by zdał sobie sprawę z wiszącej nad nim groźby oraz by poczuł smak swojej porażki. Uosobionej w Laidan, w nim oraz najsilniej w Julienne, która zupełnie nieświadomie została uwikłana w rodzinną intrygę. Brzemienną w skutkach?
Spektakl jeszcze trwał, jednak zbliżali się do antraktu, a po nim wszystko miało się rozstrzygnąć. Avery nie cierpiał zakończeń otwartych; nie lubił zostawiać niczego przypadkowi. Los czasami naprawdę bywał ślepy, a fortuna przewrotna. Niedokończone sprawy często zaś odzywały się echem zwielokrotnionym i prowadziły do upadku z samego szczytu. Niezwykle bolesnego dla kogoś, kto przez całe życie mienił się Bogiem, by zostać zmuszonym do pędzenia życia zwykłego śmiertelnika.
Degradacja zupełna, jednakowoż Samael nie zamierzał do niej dopuścić. Bynajmniej, właśnie taki los wieszczył swemu ojcu, czując się niemal jak Zeus, odbierający Kronosowi sprawiedliwość i swoją schedę władcy świata.
I tylko dlatego nawet się nie skrzywił, kiedy padły nań kolejne ciosy.
-Bez twojej protekcji, matka nigdy nie osiągnęłaby takiego sukcesu – przytaknął automatycznie… wyjątkowo nie kłamiąc. Życie każdej szlachcianki zostało podporządkowane jej najbliższemu męskiemu krewnemu – mężowi, ojcowi, synowi – i dlatego wprost nie mógł się doczekać, kiedy Reagan odejdzie (ostrożnie dobierał słowa) a on przejmie pieczę nad Laidan, będąc jej oparciem w najtrudniejszych chwilach.
Odłożył szklankę z niedopitym alkoholem na stolik, odwzajemniając świdrujące spojrzenie Avery’ego seniora. Wyjątkowo badawcze, jakby nagle zaczęło mu zależeć – a Samaelowi nie doskwierał przecież brak ojcowskiej uwagi.
-Nie znam jej – niemalże wzruszył ramionami, ale oczywiście nie zdobył się na tak arogancki gest w stosunku do własnego rodziciela. Nie sądził, by potrzebował dodatkowych wyjaśnień. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, jak działał mechanizm – nie każdy ma takie szczęście, jak ty i matka. Ślub z miłości to już prawie abstrakcja, ojcze – dodał. W duchu zaśmiewając się ze swego żartu do rozpuku.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]06.03.16 15:10
Nie czuł się przegranym. Być może dlatego, że jeszcze nie dopuszczał do siebie okrutnej prawdy i świadomość o czynie swojego syna przypominała raczej delikatne zaglądanie za kurtynę, nie oglądanie przedstawienia w pełnym świetle; a być może był skonstruowany ze zbyt twardego na zarysowania materiału i nie czuł absolutnie niczego, co zwykle powinno się odczuwać. Sam nie wiedział. Faktem było to, że zamiast rozdzierać szaty – albo kości Samaela – siedział jedynie i sączył alkohol, przypominając sobie lata, w których to dziecko było dla niego obce. Ulga, że nie musi już wstydzić się takich emocji była kolosalna i zmiotła z powierzchni ziemi chęć uczynienia z Laidan publicznej jawnogrzesznicy.
Nie, nie wybaczał jej. Nie przestał tworzyć w głowie scenariuszy, w których krew sączyła się przez jego szczupłe palce, a ona sama na mękach przyznawała, że to był błąd. On jedynie odkładał je na półkę, tworząc podwaliny do przyszłości, która po raz pierwszy od dawna rysowała mu się w całkiem dobrym świetle. Wiedział, że jego wiedza mogła obrócić w proch wszystko, co było mu drogie i ta świadomość, to, że on był siłą decyzyjną, dawało mu moc do przetrawienia najgorszych uczuć zdrady i rozczarowania.
Nie w stosunku do syna.
Mógłby go zawieść tylko wtedy, gdyby oczekiwał czegokolwiek od niego, a prawda była dość bolesna – nie roił sobie w głowie jego triumfów, bo tak naprawdę niewiele go interesował. Mógł teraz nawet próbować go zabić, a Reagan wzruszyłby ramionami i obroniłby się przed tym atakiem, stwierdzając po wszystkim, że to było jedyne, na co go stać. Wiedział, że w pewnych kręgach Avery budzi trwogę, ale nigdy nie będzie do nich należeć ten dwór, póki jego gospodarzem będzie on sam. W innym wypadku Samael pogrąży własną matkę, a to zapewne by go zabolało. Z ich dwojga senior stawał się dominujący, bo pozbywał się jak niewygodnej odzieży troski o Laidan. Mogła utonąć razem z niewydarzonym synkiem, a on jedynie pogratulowałby losowi takiego rozdania.
Nic więc dziwnego, że ze spokojem uderzał palcami o blat stolika, zastanawiając się nad przyszłymi krokami. Owszem, rozważał ucieczkę, dzięki której mógłby odetchnąć świeżym powietrzem, rozerwać kajdany rodowe, obdarować siebie mocą decyzyjną i wyborem, który był mu obcy. Odetchnąć w atłasowych pościelach chętnych kobiet, zobaczyć świat, który dla Averych ograniczał się do ciasnej i konserwatywnej Anglii. Zakosztować ziemskich rozkoszy i przeżyć przygody życia, które dotychczas były wyznaczane sztywną ramą rodzinnych konwenansów. Oddać się w panowanie instynktom, które tylko pod powierzchnią wydawały się spać w kamiennym uścisku Morfeusza, a tak naprawdę pozostawały czujne i gotowe, by znowu przejąć nad nim władzę.
Zupełnie jak wtedy, gdy gwałcił Laidan tamtej nocy. A raczej robił to po raz pierwszy świadomie, bo zapewne reszta małżeńskich powinności również była dla niej przemocą. Niesamowite, że czuł przekorną radość z jej krzywdy. To nijak pasowało do jego niemalże ugodowej natury, ale jej grzechy były kamieniem milowym ich związku i rysowały nowy kontur, który miał zostać wypełniony całą paletą niegodziwości, tym razem z jego strony. Nie zamierzał więc bronić sobie tych chwil absolutnej i szczerej satysfakcji z powodu zmuszania jej do oddawania się komuś, kto zapewne napawał ją odrazą. Sam siebie powinien osądzać w podobnie surowy sposób, ale przecież rozgrzeszał się już zupełnie, decydując się zostać.
Ucieczka byłaby tchórzostwem. Oddaniem władzy bez żadnego zająknięcia, a doskonale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę Samael jest jedynie przejściowym kryzysem. Znał Laidan jak mało kto i wiedział, że może i kocha syna, ale najbardziej na świecie kocha splendor, więc musi trwać dzielnie u boku męża. Chciał jej to zapewnić. Okazać łaskę na najwyższym poziomie i przebaczyć winy, sprowadzając ją na kolana i pozwalając jej doświadczyć pokuty, która miała sprawić jej niewyobrażalny ból. Po raz kolejny uświadamiał sobie, że tylko jej krzywda – cielesna, psychiczna, jakakolwiek – przyniesie cierpienie synowi.
Niegdyś to matka tuliła swoje dziecko po śmierci. Teraz role miały się odwrócić i już zacierał ręce na te czyny niegodne, uśmiechając się dobrotliwie do syna, który właśnie został pobłogosławiony ojcowską ręką. Na ślub, na śmierć. Niezależnie od tego, co miało przynieść jutro, Reagan Avery był całkiem spokojny, a jego oczy płonęły chęcią zemsty jedynie w najśmielszych wyobrażeń. Realnie pozostawał przecież niewzruszony i bardzo skupiony na słowach, które kierował do swojego dziedzica.
- Będziecie równie szczęśliwi jak my. Zatroszczę się o to – ta dobrze ukryta groźba była ostatnim zdaniem, które do niego skierował, nie przepraszając, że już musi wyjść.
Samael był domownikiem i całkiem dobrze radził sobie pod jego nieobecność, więc skinął mu głową i wyszedł do galerii. Po ukochaną żonę, której dni już zostały dokładnie policzone.

zt



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Pokój dzienny [odnośnik]21.03.16 12:03
Martwiła ją długa nieobecność Laidan na wszelakich wydarzeniach społecznych. Na jej niedawnym wernisażu nie miała okazji z nią pomówić dłużej, ach, nie ma co się dziwić, kręciło się przy niej zbyt wielu petentów zaciekawionych młodymi talentami, co Cedrina rozumiała doskonale. Wydarzenie w galerii obyło się bez ekcesów i należało uznać je za sukces Laidan – tym bardziej odczuwała chęć pogratulowania przyjaciółce. Nie widziała jej jednak tak dawno, ponoć zmogła ją choroba. Lubiła odwiedzać Sropshire, od dziecka, kiedy to nawiązała kontakt z przyjaciółką, okolica była piękna, a wiatr o wiele łagodniejszy niż w Dover. Użyła kominka, im była starsza, tym większy wstręt do teleportacji odczuwała – choć tak właściwie nigdy za nią nie przepadała. Każda próba kończyła się u niej ciężkimi mdłościami, Cedrina przeczuwała, że może nawet mieć na nią uczulenie.
Ubrana w ciężką, szkarłatną suknię przeszytą nicią barwy starego złota zjawiła się na dworze Averych. W rękach, dystyngowanie wyciągniętych przed siebie, trzymała pakunek zakryty czerwoną jedwabną chustką haftowaną w róże. Ukryła pod nią podarunek dla Laidan – najlepsze francuskie bezy wykonane przez ich skrzaty. Naturalnie, wiedziała, że miała w domu doskonałą opiekę i tyle opieki, ile jej się należało, a skrzaty niewątpliwie spełniały każdą jej zachciankę, ale była przekonana, że ich domowy specjał nie zaszkodzi przyjaciółce.
Odrzuciła za ramię czarne pukle włosów, oczekując skrzata, który poprowadziłby ją dalej, nie obawiała się tego, że przeszła przez kominek niezapowiedziana. Cedrina martwiła się o Laidan, a lękała się, że gdyby wcześniej zapytała ją o zgodę, w swojej kurtuazji lady Avery wolałaby przecierpieć chorobę w samotności. Karygodne, zwykłe przeziębienie nie ciągnie się tak długo, a poważniejsza dolegliwość wręcz wymaga obecności drugiej kobiety, bliskości drugiej kobiety. Z jakiegoś powodu wątpiła, by Allison czuwała przy matce. Była jednak przekonana, że skrzat przepuści ją do wnętrza tej imponującej rezydencji. I nie myliła się, stworzenie, które zjawiło się niemal błyskawicznie, bojaźliwie poprowadziło ją do doskonale znanego jej pokoju dziennego. Nim stwór zniknął, nakazała mu powtórzyć, że jeśli pani tego domu nie czuje się dobrze, Cedrina może wesprzeć ją przy łóżku. Nie panosząc się zanadto wbrew woli przelęknionego skrzata pozostała jednak w salonie, postawiła swoje bezy na stole i usiadła na jednej z kanap, gładząc zmarszczone poły swojej sukni i mając nadzieję, że wykonany z chirurgiczną precyzją makijaż nie zniszczył się podczas podróży siecią Fiuu, w pośpiechu zapomniała wziąć ze sobą poręcznego lusterka. W oczekiwaniu na Laidan przyglądała się wystrojowi pomieszczenia, Reagana długo nie było w domu. Czy ten dom z nim nie wydawał się... inny?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]21.03.16 19:27
Dni mijały jeden za drugim. Późne wschody słońca, ledwie przebijającego się przez ciężkie, listopadowe chmury, by zaledwie kilka godzin później zniknąć w mglistej ciemności; monotonia umierania, jaką Laidan oglądała zza oszronionych okien swojej sypialni. Potrafiła stać tak godzinami, przyciskając policzek do chłodnej szyby i obserwując ostatnie liście, opadające z nagich już drzew, których gałęzie przecinały szare niebo brązowymi rysami. Nawet wysokie jodły poddawały się toczącej ich chorobie a ich zielone igły zostały zastąpione niezdrowo żółtymi strzępkami. Absolutny brak koloru, jakby ktoś wyssał z rzeczywistości witalne soki, pozostawiając ziemię szarą. Szare niebo, szare kawalkady rzeźb, szare płyty marmuru, szare niebo, z rzadka tylko pozwalające przebłysnąć dalekim gwiazdom. Nadchodziła zima, lecz zima surowa, bez łagodzącej cenzury śniegu, pozwalającej zachwycić się uśpionym pięknem. To nie w objęcia Morfeusza wpadał zamek Ludlow, razem z uwięzioną w nim Laidan; chłodne dłonie, delikatnie pieszczące jej odkryte ramiona należały raczej do Tanatosa, łagodnie próbującego ją przekonać do swojej wizji końca świata.
Coraz bardziej skłaniała się w końcu go posłuchać. Był przecież najdoskonalszym z wymyślonych przyjaciół. Koił jej lęk, gdy nasłuchiwała skrzypienia drzwi wejściowych, pewna, że tym razem Reagan wróci do domu w towarzystwie nestora. Może dementorów, wiodących ją na szafot? Może najwyższych szlacheckich sędziów, skazujących ją na publiczne ukamieniowanie? Jej mąż, jeśli już pojawiał się na progu dusznego pokoju, robił to jednak sam. Siwe włosy, przeszywające spojrzenie niebieskich oczu, wąskie usta zaciśnięte w wyrazie triumfującej pogardy. Niema groźba, wisząca w ciężkim od perfum powietrzu, przesyconym dodatkową esencją wilgotnego strachu. Od łez, od potu, zalewającego ją podczas krótkich momentów snu, z którego budziła się z stłumionym łkaniem, by znosić koszmar - tym razem na jawie.
Ciężkie, grudniowe popołudnie znów sparaliżowało ją paniką, lecz poczuła ulgę, gdy do jej pokoju zapukał skrzat, anonsując przybycie Cedriny. Przez sekundę myślała o tym, czy lady Rosier nie przybyła przypadkiem po to, by splunąć jej w twarz z pogardą i oskarżyć o kazirodztwo, lecz szybko odgoniła tę podłą wizję. Ced miała zbyt wiele klasy, by pozwolić sobie na takie działanie i raczej zerwałaby kontakt z tak bezecną gałęzią szlacheckiego rodu, niż w jakikolwiek sposób próbowała zetrzeć Lai na pył. Inna sprawa, że do tego stanu sproszkowania niewiele Avery brakowało. Była śmiertelnie blada, złote włosy wydawały się tracić zwykły blask; nie miała także na sobie sukni tylko krwistoczerwony szlafrok: jedyna pozostałość barwy w jej nowej rzeczywistości.
W salonie pojawiła się bez uprzedniego przebrania; zdążyła jedynie przyprószyć twarz pudrem i dwukrotnie przeciągnąć po nieco rozczochranych lokach szczotką - nie chciała, by Cedrina czekała zbyt długo, nie czuła się też na siłach, by znosić niepokój związany z jej przybyciem, chociaż gdy w końcu stanęła tuż przy przyjaciółce, była już przekonana, że przyszła tutaj z kurtuazyjną wizytą a nie ciężkim orężem prawdy.
- Najdroższa, wyglądasz wspaniale. Czego nie można powiedzieć o mnie, wybacz, niezbyt dobrze się czuję - powitała ją śpiewnym tonem, próbując z całych sił wejść na nowo w rolę lady Avery a nie małej, przerażonej Lai, zawieszonej w wiecznym czyśćcu. Miała nadzieję, że Cedrina nie wyczyta zbyt wiele z jej spojrzenia, a jeśli już: że złoży smutek i zagubienie na karb choroby. - Och, jesteś rozkoszna, osłodzisz mi dzisiejszy dzień. Także swoim towarzystwem - dodała, zauważając starannie zapakowane bezy. Uśmiechnęła się do Cedriny i usiadła na kanapie, obwiązując się ściślej szlafrokiem.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.03.16 13:55
- Laidan! - Cedrina natychmiast wstała, kiedy dostrzegła przyjaciółkę w takim stanie: nieubraną, wyraźnie zmęczoną, zdecydowanie niezdrowo wyglądającą. Kiedyś Cedrina nie obawiała się chorób, kiedyś była młoda, a śmierć dopadała poprzednie pokolenie - dziś spędzała dnie nad coraz mocniej śmierdzącym łóżkiem Corentina z nadzieją, że jej mąż wytrzyma chociaż do dnia ślubu, ze świadomością, że nie doczeka się wnuków niosących dziedzictwo jego rodu, dzieci ich pierworodnego. Kiedyś choroby były odległe. Dziś, choć pozostawały dla niej tematem tabu, o którym zwyczajnie nie potrafiła rozmawiać, przerażały ją. Przerażały ją jak lodowaty oddech śmierci, który zaczynała czuć na karku. Złożyła kilka pocałunków na policzkach przyjaciółki, troskliwie przyglądając się jej okropnej cerze, moja droga, z pewnością z tego wyjdziesz! Ze zbolałym westchnieniem zasiadła z powrotem na kanapie, dramatycznie przykładając dłoń do czoła.
Nie chciała jej okłamywać, Laidan naprawdę wyglądała bardzo źle  - a Cedrina nie stwierdzała tego z mściwą, typową jej kobiecą satysfakcją, a szczerą troską o zdrowie lady Avery. Ile już dni minęło od wernisażu, na którym brylowała po raz ostatni? Jak długo ciągnęła się już ta okropna choroba? Zdecydowanie za długo! Nachyliła się nad stołem, starannie rozpakowując przyniesione bezy i podsunęła pudełeczko przyjaciółce.
- Moja droga, jak się czujesz? - Spojrzała wprost w jej oczy, w szarych tęczówkach Cedriny rzeczywiście nie przeszło nawet refleksem najmniejsze zawahanie. Przytłoczona coraz cięższą chorobą męża zaczęła traktować choroby poważnie, nie podejrzewała nic. - Spróbuj bez, mam nadzieję, że będą ci smakowały. Choć w takim stanie - z niesmakiem pokręciła głową, choroby bywały takie bezczelne- pewnie nic ci nie smakuje - westchnęła znów.
- Powiedz, trzeba ci czegoś? Samael się tobą opiekuje? - Pominęła temat Reagana, w takim stanie Laidan nie powinna o nim w ogóle pamiętać. Związek małżeński związkiem małżeńskim, przychodził taki czas, że kobieta powinna zadbać w pierwszej kolejności o siebie. - Mów, co u ciebie, nie zdzierżę tej ciszy. Twoja choroba ciągnie się tak długo... co mówią uzdrowiciele? - Zaczynała się zastanawiać, czy jej strój był odpowiedni. Dystyngowana skrojona szkarłatem sukni o długich, szerokich rękawach dodawała jej majestatu, który jedynie podkreślał kontrast pomiędzy nią a Laidan zawiniętą w szlafrok. Ułożyła włosy w doskonałą fryzurę, a jej makijaż pozostawał absolutnie perfekcyjny. Idealne kreski na oczach, ciężki cień na powiekach, czerwona szminka - Cedrina nie pokazywała się ludziom w inny sposób, nie miała takiego zwyczaju i czułaby się źle sama ze sobą, wychodząc z domu gorzej przygotowana - dopiero teraz dotarło do niej, że może było to z jej strony nieco lekkomyślne. Skąd jednak mogła wiedzieć, w jakim stanie była jej przyjaciółka?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.03.16 14:40
Cedrina wyglądała zjawiskowo, jak zawsze roztaczając wokół siebie zapach ciężkich, piżmowych perfum, idealnie dopasowujący się do królewskiej aury, spowijającej jej sylwetkę. Gęste, kruczoczarne włosy - Lai wątpiła, by lady Rosier kiedykolwiek miała posiwieć - błyszczały w świetle grudniowego słońca, wpadającego przez wielkie okna salonu prosto na kobietę, podkreślając tylko jej czar i moc. O tak, Ced wręcz promieniała siłą, jakąś pierwotną, kobiecą mocą, typową dla arystokratek starszej daty, znającej swoją niebagatelną wartość. Zazwyczaj Laidan dotrzymywała jej kroku w tym żeńskim szaleństwie, razem z nią rządząc salonami i dzieląc łaskawie swą uwagę pomiędzy zapatrzonych w nie ludzi, lecz w tej chwili słabości prezentowała się przy Rosier bardzo mizernie. Nie tylko ze względu na różnice urodowe, jakie dzieliły je od zawsze. Avery przecież wewnętrznie umierała, poruszając się tylko z przyzwyczajenia, popychana ku kolejnemu oddechowi tylko z przyzwyczajenia...i rodzącej się powoli chęci zemsty. Na razie jednak zbyt słabej, by roziskrzyć błękitne oczy dawnym, groźnym blaskiem. Była zbyt słaba, zbyt przerażona i zbyt rozchwiana, choć z całych sił starała się prezentować przyzwoicie. Wymuszony lekki uśmiech widniał na spierzchniętych wargach, gdy rozsiadała się wygodniej na sofie, odruchowo prostując materiał szlafroka na kolanach, tak, jak zrobiłaby to z brzegiem drogiej sukni. - Och, jak pewnie widzisz, nie czuję się najlepiej - zaczęła powoli, z lekka chrypką, skinieniem głowy dziękując Cedrinie za podanie zdobnego pudełeczka z bezą. Wyjęła cukierniane arcydzieło i przyjrzała się lukrowym zdobieniom, obracając bezę w bladych dłoniach. - Stres związany z wernisażem nasilił ataki Ondyny...do tego dochodzi zmiana pogody, zimowe powietrze....cóż, nie jestem w dobrej formie. Przyjmuję eliksiry, dużo odpoczywam i podobno w czasie świąt powinnam już czuć się lepiej - odpowiedziała dość konkretnie, z ledwie wyczuwalnym zażenowaniem, że zamiast wymieniania opinii o arcydziełach i szlacheckich wydarzeniach musi podejmować tak niewygodne tematy. Uniosła do ust bezę, lecz jej puszysty kawałek pękł w palcach Laidan, gdy z ust Cedriny padło pytanie o Samaela. Znów poczuła fantomowy napływ mdłości i chorych obrazów, jakie coraz wyraźniej dyktowała podświadomość, lecz nie mogła teraz pozwolić sobie na okazanie wściekłej rozpaczy. Strzepała okruszki z jedwabnego szlafroka. - Dzieci to kolejny ciężar na moich ramionach - odpowiedziała cicho, wieloznacznie, nie bez goryczy, odkasłując lekko. - Ale Reagan jest dla mnie wielkim wsparciem. Nie odstępuje mnie na krok. Ta jego trzymiesięczna delegacja naprawdę uczyniła go...stęsknionym - kontynuowała już pewniej, odgarniając jasne włosy, opadające w nieładzie na poszarzałą twarz. - Lecz dość smutków, najdroższa, wolę czerpać siłę z twoich opowieści! Jak się miewa urocza wnuczka? I cała familia Rosierów? - spytała z szczerym zaangażowaniem. Naprawdę ciekawiły ją losy Cedriny, które dodatkowo mogły pozwolić jej oderwać się od swoich czarnych, mętnych myśli, przejmujących ją coraz częściej w niepokojące władanie.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]29.03.16 13:21
- Laidan... – zaczęła czule, elegancko składając dłonie razem. Cedrina nie wyobrażała sobie prawdopodobnie zbyt wielu rzeczy straszniejszych od nieudanej prezencji, było kilka, naturalnie, bieda, utrata honoru, nazwiska, czy moment, w którym jedna z tych rzeczy mogłaby się zetknąć z jej dziećmi... ale kiedy teraz patrzyła na Laidan, nie potrafiła jej nie współczuć. I te spierzchnięta usta. Przeklęta klątwa Ondyny zbierała wśród arystokratów, a zwłaszcza arystokratek, potężne żniwo, Laidan była niezwykle silna, że mimo choroby nie tylko tak świetnie radziła sobie na salonach, ale też jako żona, jako matka trójki dzieci. Kobiety chore miały w sobie tę siłę, która pozwalała im na więcej, czy z Druellą nie było podobnie?  - Tak ciężko dziś o dobrego uzdrowiciela – westchnęła, gdyby czarodzieje pracujący w Mungu wreszcie po prostu wzięli się do roboty, z pewnością genetyczne choroby zniknęłyby równie niespodziewanie, jak niespodziewanie pojawiały się w rodzinach. Większość uzdrowicieli miało rozrzedzoną krew, przez co i Cedrina miała opory przed oddaniem się w ich ręce; był też Adrien Carrow, naturalnie, ale to był Carrow. I fakt, że odebrał poród jej córki, niczego nie zmieniał. Choć Cedrina zawsze czuła naturalnie silną więź z własną rodziną, Crouchami, to ostatnie wydarzenia i wyjątkowo potężny cios, przez który brutalnie odżyło wspomnienie Marianne, ostatecznie zdystansowało ją do rodziny pochodzenia. Wnukom nie będzie już przypominać o Crouchach.
Na twarzy Cedriny malował się jednak uśmiech, nie złośliwy, nie podły, który był na niej widoczny najczęściej, a uśmiech zwyczajnie szczery. Nie chciała dobijać przyjaciółki, przyszła przecież tutaj tylko po to, żeby dodać jej otuchy – tym bardziej zdziwiła się, śledząc spojrzeniem ukruszoną bezę, po czym w zamyśleniu sama sięgnęła dłonią po francuski przysmak.
Jej słowa niepokoiły Cedrinę. Mówić o pierworodnym, że jest ciężarem; nie, niemożliwe, nie Laidan, z pewnością miała na myśli bliźnięta – ale czy stało się coś poważniejszego? Nie odezwała się od razu, chciała dać jej chwilę na zebranie myśli i zdystansowanie się do poruszonego tematu. Nie bardziej obawiała ją relacja odnośnie zachowania Reagana. Wiedziała przecież, co się między nimi wydarzyło i choć była całkowicie przekonana, że mąż żony zgwałcić nie może, bo jej ciało jest mu zwyczajnie, prawnie i podług tradycji, należne, to jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że podobne zachowania mężczyzn... nie były niczym przyjemnym, zwłaszcza, kiedy dochodziła do tego męska agresja – którą, dzięki Merlinowi, zawsze udawało jej się poskramiać w Corentinie kobiecymi sztuczkami. Reagan stęskniony? Kochał Laidan, wiedziała o tym. Ale z jej ust brzmiało to dla Cedriny równie dwuznacznie, co wcześniejsza uwaga.
- Rośnie jak na drożdżach – oznajmiła łagodnie, odchodząc, póki co, od tematu. - A jej włosy nie ciemnieją, będzie przepiękną laleczką. I wprowadzi nieco świetlistej świeżości w czarny świat Blacków – zwłaszcza Cygnusa, ciekawe, czy już pogodził się z myślą, że nie będzie miał syna? Drwiący uśmiech na twarzy Cedriny nagle wydał się jeszcze radośniejszy i przepełniony większą szczerością. - A ja, nie dasz wiary, dostałam dwójkę dodatkowych dzieci pod swój dach. Przyjechał mój chrześniak z Marsylii. Trochę narozrabiał we Francji, wysłali go do mnie na jakiś czas, żeby sprawa ucichła – roześmiała się perliście i machnęła dłonią, jakby jej słowa nie miały żadnego znaczenia – bo nie miały. Zamordowanie jego niedoszłej prawie-żony nie obeszło jej wcale, skoro to zrobił, to zrobił... i po co roztrząsać? Młodzi często robili lekkomyślne rzeczy, a Thibaud był przeuroczym dżentelmenem. - A z nim jego siostra. Dziewięciolatka. Ach, Laidan, czuję się, jakbym znowu była młoda. Koniecznie musisz ją poznać, przeurocza dziewczynka – mogłoby się wydać, że przez biały puder pokrywający twarz Cedriny zaczynały przebijać się czerwone rumieńce, naprawdę cieszyła ich wizyta tych dzieci. - Dzieci zawsze sprawiają kłopoty – zgrabnie wróciła do poruszonego przez nią tematu, łącząc to z Thibaudem. - Przecież od tego jesteśmy, żeby wskazać im drogę – uważnie przyglądała się jej twarzy, szukając oznak, czy chce kontynuować ten temat, czy woli odpuścić. Nie chciała naciskać, mogła zachęcić ją w inny sposób. - Chyba, że jest już za późno – westchnęła znów, sięgając do torebki, skąd wyjęła niedawny numer Proroka z twarzą zaginionej Diany na okładce i wręczyła ją bez słowa Laidan. - Nie czytasz gazet przy tej chorobie, prawda, kochana?- dodała głosem, w którym jednak nie było smutku. Diana Crouch była córką jej brata, z pewnością byłaby zdruzgotana wieścią o jej zaginięciu... gdyby tylko nie znała powodów. Temat Reagana na razie pominęła, chcąc dojść do niego małymi krokami. Laidan była chora, zmęczona, jako jej przyjaciółka rozumiała, że mogła zwyczajnie nie chcieć zostać tym zbombardowana.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój dzienny [odnośnik]31.03.16 14:17
Laidan także westchnęła z szlachecką emfazą, kręcąc tylko powoli głową z leciutką dezaprobatą - faktycznie znalezienie odpowiedniego uzdrowiciela graniczyło z cudem. Jeśli już znalazł się ktoś o odpowiednim pochodzeniu (bo przecież nie pozwoliłaby się dotknąć przeklętemu półkrwi lub, co ohydniejsze, mugolakowi), to okazywał się zbyt młody stażem lub zbyt niedoświadczony w leczeniu tak zaawansowanej choroby genetycznej. Nie miała więc zbyt szerokiego wyboru, musząc zaakceptować nieidealnych magomedyków, prowadzących jej chorobę. Na nieszczęście wieloletni przyjaciel domu, prowadzący jej przypadek właściwie odkąd skończyła piętnaście lat, odszedł z tego świata w pięknym wieku stu sześciu lat. Lai powinna czuć smutek, ale raczej wibrowała w niej wściekłość pomieszana z zwierzęcym przerażeniem: co jeszcze pójdzie nie tak? Jaką tragedią obdarzy ją los? Czy właśnie nadszedł ten czas, kiedy to będzie musiała zapłacić za wszystkie swoje grzechy? Coraz częściej nachodziły ją takie chore myśli, nie pozwalając spokojnie zasnąć i tylko wzmagając duszności, napadające ją coraz częściej. Łykała eliksiry, lecz zdawało się, że magiczne trunki wcale nie działają - właściwie nic dziwnego, biorąc pod uwagę rozchwiany stan psychiczny chorej, wiecznie drżącej z niepokoju o następny dzień.
Ten jednak zapowiadał się zadziwiająco dobrze - nigdy nie pomyślałaby, że aż tak ucieszy się z widoku Cedriny, zwłaszcza, że ta wydawała się niezmieniona, silna i pełna jakieś przyjacielskiej czułości: rzecz jasna tej z wyższych sfer, trochę sterylnej, bez załamywania rączek i biadolenia, ale tym wyraźniejsze były drobne gesty empatii, nieco ocieplające zziębniętą duszę Laidan. Nawet pomimo tematu dzieci; tematu zawsze wzruszającego ją do głębi a teraz boleśnie napinającego poszarpane tkanki serca. Nie zareagowała jednak żadnym grymasem niechęci, uśmiechając się ciepło zarówno na wspomnienie rozkosznej Narcyzy jak i nowych lokatorów posiadłości wśród róż.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, kochana. Kwitniesz wśród nowych ludzi! Zwłaszcza tak uroczych latorośli Rosierów - podsumowała szczerze. W pełni sił nie była w stanie obiektywnie patrzeć na Cedrinę; zawsze do obiektywizmu wkradała się odrobina kobiecej rywalizacji, lecz teraz, gdy odpadała w tym konkursie piękności w przedbiegach, nie mogła nadziwić się rozświetlonej aurze lady Rosier. Zauważała to bez żadnej zazdrości, raczej z rozpaczą, masochistycznie nie wierząc, by kiedykolwiek dany był jej powrót do dawnej świetności.
- Problem w tym, że niekiedy jest już za późno na wskazanie właściwej drogi - odparła po chwili ciszy, zaciskając usta w wąską linię, co tylko wyostrzyło rysy jej twarzy: jeszcze chudszej niż zazwyczaj, wręcz zapadniętej. - Nie chcę zarzucać cię problemami, ale...wybranka Samaela jest mi bardzo nie w smak. Zwykła panna, bez posagu, bez nazwiska. To zupełna pomyłka - kontynuowała z dobrze odgrywanym zażenowaniem poruszaniem tak intymnego tematu. Bo cóż miała powiedzieć? Nie wyobrażała sobie podzielenia się z kimkolwiek swoim brzemieniem i wyjątkowo nie chodziło tutaj o strach przed wydaniem się niegodnego sekretu. Po prostu wyznanie takiej plugawości, dotyczącej jej dziecka, jej pierworodnego syna, od razu skazywałoby także i ją na banicję. Czy powinna wydziedziczyć Samaela i zniszczyć idealny obraz Averych? Czy miała mu wybaczyć? Czy miała zniszczyć tylko tego parchatego Fawleya? W głowie aż roiło się jej od zaprzeczających sobie rozwiązań, które jednak musiała poukładać samotnie, utrzymując pozory moralności, jakie utrzymywała już od tylu lat. - Mam wrażenie, że kolejne pokolenia podchodzą do spraw tradycji szalenie niefrasobliwie, przysparzając rodzicom tylko zgryzot. Choć, oczywiście, są wyjątki. Twoje cudowne córki, twój wspaniały Tristan i jego urocza narzeczona... - westchnęła nie bez zazdrości; w porównaniu z latoroślami Rosierów jej potomstwo wydawało się wręcz niewydarzone, dopiero wchodząc w dorosłość, w którą powinna wepchnąć je już dawno.
Zapewne kontynuowałaby niewygodny temat, gdyby Cedrina leciutko go nie zmieniła, podsuwając jej gazetę. Faktycznie, nie śledziła najnowszych wydarzeń, całe dnie spędzając w swojej sypialni na walce z myślami samobójczymi albo planami spalenia Samaela żywcem jakimś czarnomagicznym zaklęciem. Ucieszyła się jednak z wyrwania z tych katuszy, nawet jeśli informacje wyczytane pokrótce z Proroka nie należały do najlepszych. - Och, Diana...kto mógłby porwać tą biedną istotę? I dla jakich korzyści? Nie chcę być okrutna, ale nie wydaje się zbyt urodziwa...no i narzeczeństwo z Weasleyem...porywacze byliby głupcami licząc na sowity okup od tych biedaków - powiedziała, wyginając usta w nieco ironicznym uśmiechu, na zbawienną chwilę wracając do dawnej Laidan: sarkastycznej, ostrej w osądach, nie bojącej się wyrażać ich przy Cedrinie; Laidan pełnej życia i pewności siebie, narcystycznie stawiającej ją samą powyżej innych istot.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Pokój dzienny [odnośnik]08.04.16 0:30
- Laidan, jak cudownie widzieć cię znów w pełni sił – oświadczyła z niekrytym entuzjazmem, kiedy jej przyjaciółka wyzłośliwiła się na temat Diany; cóż, temat jej narzeczonego dla Cedriny już na zawsze pozostanie tajemniczą zagadką – ale widać Weasley czymś w tajemniczy sposób zaskarbił sobie sympatię jej brata. Czym – nie wiedziała. I chyba wiedzieć nie chciała. Przez moment zaczęła nawet zastanawiać się nad tym, czy śmierć nie była dla tej dziewczyny wybawieniem od przykrego życia w biedzie, ale szybko odpędziła te myśli daleko. Była matką Tristana, znała do dłużej, niż on sam znał siebie, doskonale była świadoma tego, do czego jej syn był zdolny. I nie był to los, którego mogłaby życzyć komukolwiek, może za wyjątkiem kobiety, która zamordowała jedną z jej perfekcyjnych w każdym calu córek. Darcy przypominała dziś Marianne, była prawdziwą damą i potrafiła wykorzystywać wszystkie swoje atuty w sposób godny arystokratki o nazwisku Rosier. Ale przecież nie mogła zastąpić siostry, bo była tylko jedna: a te perły jeszcze nie tak dawno były dwie. Albo trzy, jeśli liczyć też tę czarną. - Daj spokój, dawno nie żyje – prychnęła lekceważąco, wiedząc, że przyjaciółka szanowała jej sekrety. - Ale to jedno z tych dzieci, które obrało drogę... z której ciężko jest zawrócić – westchnęła ciężko. Zawrócić z drogi mordercy jeszcze się dało, jeśli miało się szczęście i spryt, który pozwalał ukryć straszliwy czyn. Ale przestać być wilkołakiem byłoby Dianie o wiele trudniej, stamtąd droga prowadziła tylko do śmierci.
- Czasem tak jest, moja droga. Mimo wszystko, z szacunku do mojego brata, lubiłam tę dziewczynę. Nie była piękna, to prawda, nie trzymała manier z taką gracją, jak nasze córki, to wszystko to też tylko prawda. I miała przed sobą straszliwą przyszłość u boku człowieka, który za nic miał czystość krwi i który był ubogi - wzdrygnęła się, jakby wypowiadała jakież straszliwe przekleństwo: Garrett Weasley był aurorem, jako auror z pewnością świetnie zarabiał, ale porównując zarobki czarodzieja do nieskończonych bogactw, w jakie opływała Cedrina za sprawą rodu jej męża, widziała u niego tylko biedę. - To chyba ta rodzinna lojalność – ciągnęła temat analitycznie, bez emocji. - Lecz mimo to... Nie żałuję jej. Jej śmierć może przynieść więcej dobrego, niż dobrego przynosiło jej życie. Musimy przecież potrafić oddzielać nasze emocje od tego, co właściwe. A właściwym jest za błędy karać, nawet, jeśli to trudne. – Rzuciła okiem na zdjęcie Diany w gazecie, przez moment przyglądając się dziewczynie w ciszy. Czy będzie za nią tęskniła? Nie. Chyba nie. - Zdradziła. Czy mogła swoim rodzicom sprawić większą przykrość?Większy zawód? Nam wszystkim... – Pokręciła z dezaprobatą głową. Laidan miała rację, róże Rosierów kwitły coraz piękniej – lecz kwiaty nieopodal więdły jak na pustyni. Cedrina wyjątkowo nie stwierdzała tego z satysfakcją, mimo właściwej jej kobiecej mściwości, naprawdę uwielbiała towarzystwo Laidan i naprawdę niechętnie oglądała ją w podobnym stanie. Zmarkotniałą, przybitą... chorą. Jej słowa budziły grozę, przecież nie bez powodu wymieniając idealną młodzież tym razem nie wspomniała o Samaelu! Co mogło się stać? Nie wierzyła, że mógłby zrobić coś równie potwornego, co Diana: zostać zdrajcą krwi, toteż miała nadzieję, że jej opowieść zachęci Laidan do zwierzeń. Co zejdzie z serca, to odciąży serce... a ona potrzebowała odpoczynku. W takim stanie!
- Słyszałam o tej dziewczynie – kiwnęła głową w zamyśleniu. - Zostałam z Corentinem, ale moje dzieci były na balu w Noc Duchów... – Spojrzała jej w oczy, nie mówiąc nic więcej, nie chcąc też nachalnie ciągnąć tematu. Jak przebiegł sam bal, o tym huczał cały Londyn: Samael Avery oświadczył się dziewczynie znikąd na balu, na który wejść mógł każdy. Nie tak załatwiało się zaręczyny w ich kręgach. - Wiesz, że mnie nimi nie zarzucasz - zapewniła ją, zatroskana przecież o problemy przyjaciółki. Ostatecznie znała całkiem niezłą trucicielkę...
Gość
Anonymous
Gość

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach