Pokój dzienny
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
|13 marca
Półleżał w wygodnym fotelu z przymkniętymi oczami, trzymając stopy wygodnie oparte na obitym aksamitem podnóżku. Wyglądał jakby spał, niezwykle spokojnie. Zmarszczki wygładziły się, tęczówki nie raziły niezdrowym, ostrym blaskiem szaleństwa, a wąskie wargi nie układały się w autoironicznym grymasie. Mógłby tak odejść, zabierając każdą tajemnicę do grobu, a po śmierci cieszyć się dobrą opinią znakomitej większości czarodziejskiej socjety. Nie zastanawiał się, ile był wart. Ile mogły kosztować owe informacje. Miał to złudne poczucie bezpieczeństwa, jakby chroniły go względy Czarnego Pana. Groteskowe, śmieszne, niedorzeczne - czyż nie znajdował się w niełasce? - lecz tkwiło w tym przecież ziarno prawdy. Został napiętnowany i wyłącznie owa sankcja była jego karą. Prócz pokiereszowanego, martwego serca, które już nigdy nie zabije.
Huczało mu w głowie, lecz nie od wypitego alkoholu. Przeszedł na ostry detoks, trwający całe trzy dni. Ani kropli wina i chroniczna migrena, kojona snem. Właściwie koszmarami, powodującym cierpienie dotkliwsze aniżeli pulsujący ból tuż przy skroni. Właśnie dlatego udawał, odciągając od siebie strach oraz konieczność zmierzenia się z lękiem. Ciężkie powieki opadały, ciało zasypiało, wypoczywało, regenerowało się - nieco wolniej, oczywiście - a umysł mógł swobodnie błąkać się i zastanawiać nad tym wszystkim, co go nurtowało. Avery coraz częściej zauważał u siebie skłonności do dramatyzmu, przesadnego afektu - czy wyolbrzymiał, czy też po prostu te jego cechy uległy kilkukrotnemu zwiększeniu po odejściu Lai? Stawał się filozofem na tronie, choć był przecież zwykłym uzurpatorem: nieco bezprawnie zagarnął dla siebie ziemie Ludlow, coraz więcej czasu spędzając w zamku, w którym spędził swoje szczęśliwe dzieciństwo. Nadchodziła jego zima, chociaż ta kalendarzowa już się kończyła, Samael przeczuwał, że potrzebuje spokojnej hibernacji w znajomym miejscu.
Otworzył oczy i bezbłędnie odnalazł wzrokiem wyściełane jedwabiem puzderko, leżące na stoliku naprzeciw niego. Pierścień zaręczynowy błyszczał w mdłym blasku wątłych świec, a Samael wpatrywał się weń nieprzerwanie, dumając nad owym symbolem. Delikatna złota obrączka z niewielkim rubinem. Przeinaczona tradycja Averych, gustujących raczej w ciężkim srebrze w połączeniu z czerwienią, oddającym rodowe barwy. Marcolf jednakże lekceważył sugestie, wybierając Laidan błyskotkę, która by jej się spodobała. Wiedział, że miała piętnaście lat, gdy otrzymała ją od ojca, widział, że po latach nieprzerwanie lśniła na jej dłoni, wiedział, że w przyszłości ofiaruje ten pierścień swej narzeczonej.
W pudełku spoczywał jednak inny klejnot. Wydobyty z samego dna szuflady toaletki matki, stary, zakurzony, brudny. Polerowanie przywróciło srebru stalowy blask, ciemny rubin rozświetlił się po ujrzeniu światła. Ten otrzymała od Reagana i ten Avery postanowił ofiarować Librze. Gdzie zatem ten pierwszy, właściwy? O dziwo, Laidan go nie zabrała. Może dokonała wymiany na jego pożegnalny prezent, może był to cichy gest obojętnego pojednania. Samael nie potrafił zrozumieć motywacji matki i nie potrafił ofiarować tej jedynej pamiątki po niej Librze. Zmniejszona obrączka przyozdobiła więc drobny paluszek jego córki, zachwyconej podarunkiem. Bezbrzeżna radość na twarzyczce Julie wystarczyła, by pozbył się wątpliwości i by mógł oczekiwać wizyty lady Black bez względnych emocji. Krótkie pytanie, odpowiedź już mu znana i stanie się jego. Będzie liczyć się dla Samaela równie mocno, jak dla Laidan ważny był zaręczynowy podarunek od męża.
Półleżał w wygodnym fotelu z przymkniętymi oczami, trzymając stopy wygodnie oparte na obitym aksamitem podnóżku. Wyglądał jakby spał, niezwykle spokojnie. Zmarszczki wygładziły się, tęczówki nie raziły niezdrowym, ostrym blaskiem szaleństwa, a wąskie wargi nie układały się w autoironicznym grymasie. Mógłby tak odejść, zabierając każdą tajemnicę do grobu, a po śmierci cieszyć się dobrą opinią znakomitej większości czarodziejskiej socjety. Nie zastanawiał się, ile był wart. Ile mogły kosztować owe informacje. Miał to złudne poczucie bezpieczeństwa, jakby chroniły go względy Czarnego Pana. Groteskowe, śmieszne, niedorzeczne - czyż nie znajdował się w niełasce? - lecz tkwiło w tym przecież ziarno prawdy. Został napiętnowany i wyłącznie owa sankcja była jego karą. Prócz pokiereszowanego, martwego serca, które już nigdy nie zabije.
Huczało mu w głowie, lecz nie od wypitego alkoholu. Przeszedł na ostry detoks, trwający całe trzy dni. Ani kropli wina i chroniczna migrena, kojona snem. Właściwie koszmarami, powodującym cierpienie dotkliwsze aniżeli pulsujący ból tuż przy skroni. Właśnie dlatego udawał, odciągając od siebie strach oraz konieczność zmierzenia się z lękiem. Ciężkie powieki opadały, ciało zasypiało, wypoczywało, regenerowało się - nieco wolniej, oczywiście - a umysł mógł swobodnie błąkać się i zastanawiać nad tym wszystkim, co go nurtowało. Avery coraz częściej zauważał u siebie skłonności do dramatyzmu, przesadnego afektu - czy wyolbrzymiał, czy też po prostu te jego cechy uległy kilkukrotnemu zwiększeniu po odejściu Lai? Stawał się filozofem na tronie, choć był przecież zwykłym uzurpatorem: nieco bezprawnie zagarnął dla siebie ziemie Ludlow, coraz więcej czasu spędzając w zamku, w którym spędził swoje szczęśliwe dzieciństwo. Nadchodziła jego zima, chociaż ta kalendarzowa już się kończyła, Samael przeczuwał, że potrzebuje spokojnej hibernacji w znajomym miejscu.
Otworzył oczy i bezbłędnie odnalazł wzrokiem wyściełane jedwabiem puzderko, leżące na stoliku naprzeciw niego. Pierścień zaręczynowy błyszczał w mdłym blasku wątłych świec, a Samael wpatrywał się weń nieprzerwanie, dumając nad owym symbolem. Delikatna złota obrączka z niewielkim rubinem. Przeinaczona tradycja Averych, gustujących raczej w ciężkim srebrze w połączeniu z czerwienią, oddającym rodowe barwy. Marcolf jednakże lekceważył sugestie, wybierając Laidan błyskotkę, która by jej się spodobała. Wiedział, że miała piętnaście lat, gdy otrzymała ją od ojca, widział, że po latach nieprzerwanie lśniła na jej dłoni, wiedział, że w przyszłości ofiaruje ten pierścień swej narzeczonej.
W pudełku spoczywał jednak inny klejnot. Wydobyty z samego dna szuflady toaletki matki, stary, zakurzony, brudny. Polerowanie przywróciło srebru stalowy blask, ciemny rubin rozświetlił się po ujrzeniu światła. Ten otrzymała od Reagana i ten Avery postanowił ofiarować Librze. Gdzie zatem ten pierwszy, właściwy? O dziwo, Laidan go nie zabrała. Może dokonała wymiany na jego pożegnalny prezent, może był to cichy gest obojętnego pojednania. Samael nie potrafił zrozumieć motywacji matki i nie potrafił ofiarować tej jedynej pamiątki po niej Librze. Zmniejszona obrączka przyozdobiła więc drobny paluszek jego córki, zachwyconej podarunkiem. Bezbrzeżna radość na twarzyczce Julie wystarczyła, by pozbył się wątpliwości i by mógł oczekiwać wizyty lady Black bez względnych emocji. Krótkie pytanie, odpowiedź już mu znana i stanie się jego. Będzie liczyć się dla Samaela równie mocno, jak dla Laidan ważny był zaręczynowy podarunek od męża.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie mogło odkładać się wiecznie. Powoli kończył się czas w którym mogła jeszcze udawać, że nic się nie zmieniło. Dni upływały jej tak samo, przyjemnie, praca w Ministerstwie, wieczory w bibliotece i czasem tylko jakieś spotkanie na którym jej obecność była obowiązkowa. Sama z siebie dwór opuszczała rzadko, stroniąc od miejsc w których każdy analizowałby jej ruchy i gesty, próbując wyłapać rysę w jej idealnym wizerunku. W swoim domu w którym mieszkała jedynie z ojcem większość czasu mogła spędzać w kojącej samotności, bo Regulus Black był zbyt zajęty by często przywoływać ją do siebie. Miała tylko nadzieję, że w małżeństwie będzie podobnie.
Czy odczuwała coś poza zwykłym strachem przed zmianą? Nie wiedziała. Po prostu nie potrafiła już sama odczytać własnych emocji i przez to miała czasem wrażenie, że zbliża się do obłędu. Przynajmniej do momentu w którym znów oczyszczała umysł z każdej najmniejszej myśli. Wciąż czuła się lepsza, wolała swoje puste życie niż roztrzepotane, piszczące dziewczęta w kolorowych sukniach.
Kiedy jednak przygotowywała się do spotkania ze swoim narzeczonym wiedziała jedno - głównym powodem dla których nie podobała jej się wizja oficjalnego ogłoszenia ich zaręczyn było to, że nie miała ochoty przechodzić przez te wszystkie rozmowy i gratulacje. Na palcach jednej ręki mogła policzyć osoby do których rzeczywiście chciałaby zwrócić się po radę, ale oczywiście będzie musiała słuchać o wiele więcej i tak nic nie znaczących słów. W pewien sposób zdążyła przyzwyczaić się do tego, że za niedługi czas stanie się żoną, ale jeśli stałoby się to jawne, a musiało stać, wiedziała, że prawdziwość tej sytuacji będzie ją nieustannie zmuszać do przemyślenia przyszłości jeszcze raz. A tak bardzo tego unikała.
Kiedy jednak pojawiła się w Ludlow o umówionej wcześniej godzinie nie widać było na jej twarzy żadnych śladów emocji, bo zdecydowała się na wszelki wypadek nie myśleć na tym spotkaniu o niczym. Przez to miała lekkie wrażenie nierealności, rzeczywistość była jakby za szkłem, ale nie przeszkodziło jej to w uprzejmym uśmiechu, kiedy zobaczyła Lorda Avery'ego. Zupełnie jakby była zadowolona z tego, że go widzi. Czasem sama się zadziwiała.
- Witaj, Samaelu - pamiętała o jego słowach z ostatniego spotkania.
Czy odczuwała coś poza zwykłym strachem przed zmianą? Nie wiedziała. Po prostu nie potrafiła już sama odczytać własnych emocji i przez to miała czasem wrażenie, że zbliża się do obłędu. Przynajmniej do momentu w którym znów oczyszczała umysł z każdej najmniejszej myśli. Wciąż czuła się lepsza, wolała swoje puste życie niż roztrzepotane, piszczące dziewczęta w kolorowych sukniach.
Kiedy jednak przygotowywała się do spotkania ze swoim narzeczonym wiedziała jedno - głównym powodem dla których nie podobała jej się wizja oficjalnego ogłoszenia ich zaręczyn było to, że nie miała ochoty przechodzić przez te wszystkie rozmowy i gratulacje. Na palcach jednej ręki mogła policzyć osoby do których rzeczywiście chciałaby zwrócić się po radę, ale oczywiście będzie musiała słuchać o wiele więcej i tak nic nie znaczących słów. W pewien sposób zdążyła przyzwyczaić się do tego, że za niedługi czas stanie się żoną, ale jeśli stałoby się to jawne, a musiało stać, wiedziała, że prawdziwość tej sytuacji będzie ją nieustannie zmuszać do przemyślenia przyszłości jeszcze raz. A tak bardzo tego unikała.
Kiedy jednak pojawiła się w Ludlow o umówionej wcześniej godzinie nie widać było na jej twarzy żadnych śladów emocji, bo zdecydowała się na wszelki wypadek nie myśleć na tym spotkaniu o niczym. Przez to miała lekkie wrażenie nierealności, rzeczywistość była jakby za szkłem, ale nie przeszkodziło jej to w uprzejmym uśmiechu, kiedy zobaczyła Lorda Avery'ego. Zupełnie jakby była zadowolona z tego, że go widzi. Czasem sama się zadziwiała.
- Witaj, Samaelu - pamiętała o jego słowach z ostatniego spotkania.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaanonsowała ją jedna z służek, dość roztropnie znikając mu z oczu, nim zdołał (to ze zmęczenia) przypisać głos do odpowiedniej twarzy, nigdy nazwiska. Służący funkcjonowali w umyśle Avery'ego niemalże jak mówiące narzędzia, a nie wartościowe byty. Zadumał się na chwilę nad absencją Alfreda - jego brak zauważył dotkliwie, natychmiast wiążąc to z ucieczką matki. I... czuł trującą ulgę, ponieważ wiedział, że stary lokaj z pewnością się nią zaopiekuje. Utrata ulubionego pachołka przyszła mu znacznie łatwiej, gdy miał pewność, że to właśnie on będzie czuwać nad Laidan. Dziwne, ale nie pamiętał, że sam go o to poprosił.
Twarz Libry nieco się rozmazała, zamgliła, ot, wystarczyło ledwie błysk wspomnienia o Lai, by wytrącić go z równowagi. Zaczynał dostrzegać, że naprawdę jest niestały i powinien się leczyć, lecz nie wyobrażał sobie terapeutycznej sesji z żadnym psychiatrą. Był najlepszy, lecz mówienie do siebie raczej nie zwiastowało rychłego wyzdrowienia, prawda? Nie potrafił też dokonać rzetelnej diagnozy: dość jednak, że smukła figura lady Blacka wkraczająca w drżące światło palącej się lampki przyciągnęła w końcu jego uwagę. Wyglądała dokładnie tak, jak zawsze. Ciekawe, czy podczas snu również prezentowała się niczym woskowa lalka, czy zamykała oczy w tym makijażu, czy nie naruszała koafiury wykreowanej (i już) w tym wieku spiżowej damy.
Była taka grzeczna. Niemalże doprowadziła go do zwycięskiego uśmiechu swym uprzejmym przywitaniem, lecz on nie raczył podnieść się z fotela. Musiał zebrać siły, do zaprezentowania jej symbolu. Nie znosił ich tłumaczyć: właśnie wtedy zmieniały swoje znaczenie i przestawały cechować się uniwersalizmem, który całkiem mu się podobał. Padanie na kolana było zbyt dramatyczne i zbyt mocno zakorzenione w historii. Ten chwast powinien wyrwać już za pierwszym razem, acz nie dokonał tego; dziś nie zamierzał popełniać błędu, klękając o jeden raz za dużo. Znajdowali się zupełnie sami w jego posiadłości, cichej i opustoszałej o tej porze dnia. Zarządził, by im nie przeszkadzano. Skrzatów w ogóle nie brał pod uwagę w rozrachunku, zaś służbę personalną nauczył posłuchu już dawno. Nieidealne zaręczyny powetuje Librze idealnym małżeństwem. O to nie musiała się martwić: spełni każdy stereotyp rysowany przed wszystkimi młodymi szlachciankami tuż przed ich zamążpójściem. Z drobnym wyjątkiem. Stary, śmierdzący opój w tej bajce będzie przystojnym, acz okrutnym panem, zaś pozostałe przygody potoczą się znanym rytmem. Był szalenie pewny, że nowe życie przypadnie jej do gustu. W gruncie rzeczy, przypuszczał, iż niewiele odnajdzie w nim zmiennych, prócz kilku dodatkowych obowiązków.
Wstał, zgarniając ze stolika pudełeczko z obrączką, po czym po prostu pokazał ją Librze, chcąc jak najszybciej zakończyć formalności.
-Podoba ci się? - spytał, wyjątkowo chcąc poznać jej zdanie w tej kwestii. Równie dobrze mógł wyrzucić ten pierścień, jaki niemalże synonimicznie kojarzył się Avery'emu z kajdanami.
Twarz Libry nieco się rozmazała, zamgliła, ot, wystarczyło ledwie błysk wspomnienia o Lai, by wytrącić go z równowagi. Zaczynał dostrzegać, że naprawdę jest niestały i powinien się leczyć, lecz nie wyobrażał sobie terapeutycznej sesji z żadnym psychiatrą. Był najlepszy, lecz mówienie do siebie raczej nie zwiastowało rychłego wyzdrowienia, prawda? Nie potrafił też dokonać rzetelnej diagnozy: dość jednak, że smukła figura lady Blacka wkraczająca w drżące światło palącej się lampki przyciągnęła w końcu jego uwagę. Wyglądała dokładnie tak, jak zawsze. Ciekawe, czy podczas snu również prezentowała się niczym woskowa lalka, czy zamykała oczy w tym makijażu, czy nie naruszała koafiury wykreowanej (i już) w tym wieku spiżowej damy.
Była taka grzeczna. Niemalże doprowadziła go do zwycięskiego uśmiechu swym uprzejmym przywitaniem, lecz on nie raczył podnieść się z fotela. Musiał zebrać siły, do zaprezentowania jej symbolu. Nie znosił ich tłumaczyć: właśnie wtedy zmieniały swoje znaczenie i przestawały cechować się uniwersalizmem, który całkiem mu się podobał. Padanie na kolana było zbyt dramatyczne i zbyt mocno zakorzenione w historii. Ten chwast powinien wyrwać już za pierwszym razem, acz nie dokonał tego; dziś nie zamierzał popełniać błędu, klękając o jeden raz za dużo. Znajdowali się zupełnie sami w jego posiadłości, cichej i opustoszałej o tej porze dnia. Zarządził, by im nie przeszkadzano. Skrzatów w ogóle nie brał pod uwagę w rozrachunku, zaś służbę personalną nauczył posłuchu już dawno. Nieidealne zaręczyny powetuje Librze idealnym małżeństwem. O to nie musiała się martwić: spełni każdy stereotyp rysowany przed wszystkimi młodymi szlachciankami tuż przed ich zamążpójściem. Z drobnym wyjątkiem. Stary, śmierdzący opój w tej bajce będzie przystojnym, acz okrutnym panem, zaś pozostałe przygody potoczą się znanym rytmem. Był szalenie pewny, że nowe życie przypadnie jej do gustu. W gruncie rzeczy, przypuszczał, iż niewiele odnajdzie w nim zmiennych, prócz kilku dodatkowych obowiązków.
Wstał, zgarniając ze stolika pudełeczko z obrączką, po czym po prostu pokazał ją Librze, chcąc jak najszybciej zakończyć formalności.
-Podoba ci się? - spytał, wyjątkowo chcąc poznać jej zdanie w tej kwestii. Równie dobrze mógł wyrzucić ten pierścień, jaki niemalże synonimicznie kojarzył się Avery'emu z kajdanami.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła zaprzeczyć, że ulżyło jej, gdy zobaczyła, że Lord Avery zrezygnuje jednak z typowo tradycyjnych gestów. Nie widziała nigdy żadnego sensu w romantyzmie, padaniu na jedno kolano, czy tym jednym retorycznym przecież pytaniu. Miłość nie istniała, a małżeństwa były tylko istotną dla budowy społeczeństwa formalnością, nie trzeba było ich otaczać nic nie znaczącymi ozdobnikami. Mówiąc szczerze nie wiedziała nawet w jaki sposób zachowałaby się w takiej sytuacji. Pusta, wiadoma odpowiedź jakoś nie pasowała do takiej sceny, a przecież na nic więcej pewnie nie byłaby w stanie się zdobyć. Jednak gdy mężczyzna po prostu pokazał jej pierścionek mogła pozostać chłodną damą, bo było to nie tyle akceptowalne, co odpowiednie.
Obrączka była piękna, ale nie wywołała w niej większego zachwytu. Błyskotkami nie interesowała się nigdy, a ta konkretna była tylko symbolem. Czerwień i srebro. Niby nie miało to znaczenia, a było wielkim znakiem tego, że wkrótce przestanie być Lady Black, a zostanie Lady Avery. Jak dziwnie, ta nazwa pojawiła się w jej głowie po raz pierwszy i wydawała się być po prostu gorzka. Nie zastanawiała się nad tym jednak dłużej, nie pozwalając sobie na to w towarzystwie. Zdecydowała się tylko na krótkie i najbardziej błahe z rozważań. Choć nic nie pasowało do niej tak jak głęboka czerń, to barwy rodowe Averych wciąż będą tworzyć wytworny kontrast z jej skórą i fryzurą. Jak nieistotnie.
- Jest cudowny - odpowiedziała, spoglądając swojemu narzeczonemu bez stresu w oczy. Nie było to kłamstwo, chociaż powiedziałaby to nawet, gdyby myślała inaczej. Nie dodała nic więcej. Tak jak ojciec nie chciał, by odzywała się zbyt często w obecności mężczyzn, tak tego samego spodziewała się po Samaelu.
Jej włosy jak zwykle były upięte mocno i dokładnie, jednak pojedynczy kosmyk falował delikatnie obok niemal śmiertelnie bladego policzka.
Obrączka była piękna, ale nie wywołała w niej większego zachwytu. Błyskotkami nie interesowała się nigdy, a ta konkretna była tylko symbolem. Czerwień i srebro. Niby nie miało to znaczenia, a było wielkim znakiem tego, że wkrótce przestanie być Lady Black, a zostanie Lady Avery. Jak dziwnie, ta nazwa pojawiła się w jej głowie po raz pierwszy i wydawała się być po prostu gorzka. Nie zastanawiała się nad tym jednak dłużej, nie pozwalając sobie na to w towarzystwie. Zdecydowała się tylko na krótkie i najbardziej błahe z rozważań. Choć nic nie pasowało do niej tak jak głęboka czerń, to barwy rodowe Averych wciąż będą tworzyć wytworny kontrast z jej skórą i fryzurą. Jak nieistotnie.
- Jest cudowny - odpowiedziała, spoglądając swojemu narzeczonemu bez stresu w oczy. Nie było to kłamstwo, chociaż powiedziałaby to nawet, gdyby myślała inaczej. Nie dodała nic więcej. Tak jak ojciec nie chciał, by odzywała się zbyt często w obecności mężczyzn, tak tego samego spodziewała się po Samaelu.
Jej włosy jak zwykle były upięte mocno i dokładnie, jednak pojedynczy kosmyk falował delikatnie obok niemal śmiertelnie bladego policzka.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiał się, jak zareaguje, gdyby w tej chwili położył na niej swe stanowcze dłonie. Czy krzyknęłaby przerażona, czy opowiedziałaby o wszystkim ojcu, czy pokornie, wręcz służalczo zniosłaby każdą podjętą przez niego czynność. Właśnie tak - czynność. Nie dotyk, nie pieszczotę, nie delikatne muskanie ciała swej przyszłej żony. Nie platoniczne czułostki, a niemalże medyczne badanie. Szorstkie, twarde, profesjonalne. Wykonane z poczucia obowiązku (i ciekawości?), a nie z powodu uderzającej do głowy namiętności tudzież już umarłej w Averym miłości.
Powstrzymał się przed tym eksperymentem, wiedząc, że będzie mieć mnóstwo czasu, by ją sprawdzić. W każdy możliwy sposób, kiedy już zacznie dysponować życiem Libry, skupiając w swych rękach patrymonialną władzę. Pewnego dnia, podczas uroczych wakacji w słonecznych Włoszech mógłby ją strącić ze skały Tarpejskiej - ot tak, dla zaspokojenia własnego kaprysu i pod idiotycznym zarzutem, niekoniecznie znajdującym zastosowanie. Świadomość mocy decyzyjnej wpływała na Avery'ego kojąco, uspokajając drżące ciało (nadal tęsknił za kobietami... za Laidan, choć wmawiał sobie kłamstwa), które posłusznie wypełniało polecenia mężczyzny. Mechaniczne uniesienie pudełka z pierścionkiem, przysunięcie się bliżej. Tak niewiele dzieliło ich od oficjalnego uznania ich związku.
Znowu myślał o Laidan. Byłaby szczęśliwa, widząc go z taką kobietą, jak lady Black. I oczywiście, chorobliwie zazdrosna... uwielbiał szczypiące prowokacje oraz wyjaśnianie oczywistości - dla tych chwil mógłby zmieniać narzeczone jak rękawiczki, nieprzerwanie otaczając się morzem ślicznych panienek na wydaniu. Od dziś była jednak już tylko jedna. Zapieczętowana pierścieniem, już należąca do niego. Wpadła w łapy potwora, który jednak złagodniał, na razie tkwiąc w stanie melancholijnej katatonii. Zimowy sen monstrum: mogła żywić nadzieję, że kiedy się zbudzi nie będzie oślepiony wściekłością ani głodny krwi.
-Jest twój, Libro - powiedział więc cicho, bez żalu wsuwając go na smukły palec kobiety. Puzderko trzasnęło, schował je do kieszeni, po czym rzucił okiem na dłoń swej oblubienicy. Wyglądała ładnie. Wypielęgnowana, nieznająca trudów pracy, drobna, blada. Świecąca w półmroku prawie równie mocno jak czerwony oczko obrączki.
Powstrzymał się przed tym eksperymentem, wiedząc, że będzie mieć mnóstwo czasu, by ją sprawdzić. W każdy możliwy sposób, kiedy już zacznie dysponować życiem Libry, skupiając w swych rękach patrymonialną władzę. Pewnego dnia, podczas uroczych wakacji w słonecznych Włoszech mógłby ją strącić ze skały Tarpejskiej - ot tak, dla zaspokojenia własnego kaprysu i pod idiotycznym zarzutem, niekoniecznie znajdującym zastosowanie. Świadomość mocy decyzyjnej wpływała na Avery'ego kojąco, uspokajając drżące ciało (nadal tęsknił za kobietami... za Laidan, choć wmawiał sobie kłamstwa), które posłusznie wypełniało polecenia mężczyzny. Mechaniczne uniesienie pudełka z pierścionkiem, przysunięcie się bliżej. Tak niewiele dzieliło ich od oficjalnego uznania ich związku.
Znowu myślał o Laidan. Byłaby szczęśliwa, widząc go z taką kobietą, jak lady Black. I oczywiście, chorobliwie zazdrosna... uwielbiał szczypiące prowokacje oraz wyjaśnianie oczywistości - dla tych chwil mógłby zmieniać narzeczone jak rękawiczki, nieprzerwanie otaczając się morzem ślicznych panienek na wydaniu. Od dziś była jednak już tylko jedna. Zapieczętowana pierścieniem, już należąca do niego. Wpadła w łapy potwora, który jednak złagodniał, na razie tkwiąc w stanie melancholijnej katatonii. Zimowy sen monstrum: mogła żywić nadzieję, że kiedy się zbudzi nie będzie oślepiony wściekłością ani głodny krwi.
-Jest twój, Libro - powiedział więc cicho, bez żalu wsuwając go na smukły palec kobiety. Puzderko trzasnęło, schował je do kieszeni, po czym rzucił okiem na dłoń swej oblubienicy. Wyglądała ładnie. Wypielęgnowana, nieznająca trudów pracy, drobna, blada. Świecąca w półmroku prawie równie mocno jak czerwony oczko obrączki.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może było to spowodowane jej wcześniejszą decyzją, że nie będzie pozwalała błądzić swoim myślom podczas tego spotkania wokół tematów niebezpiecznych, a może po prostu tym, że na swój sposób wciąż pozostawała niewinna i mało świadoma jak najczystsza biała róża, tak jasna i delikatna jak jej skóra. Librze jednak ani przez sekundę nie przyszło na myśl, że Lord Avery mógłby próbować ją w jakikolwiek sposób dotykać. Jedyny kontakt fizyczny z mężczyznami jaki doznała w swoim życiu odbywał się podczas tańców na bankietach lub kiedy ktoś w pracy kładł jej dłoń na ramieniu, bądź brał elegancko pod rękę, jak należało postępować z panienką. Libra wychowywana była bardzo przykładnie i cnotliwie. Wiedziała, że część młodych szlachcianek w Hogwarcie i czasem również po jego ukończeniu wdaje się w krótkie romanse, kończące się najczęściej nie dalej niż na pocałunkach, bo przecież nikt nie wziąłby za żony dziewczęcia, które w haniebny sposób straciło cnotę zbyt wcześnie. Libra nigdy sobie na to nie pozwoliła, także nie miała za sobą nawet pierwszego pocałunku. Wizja pożycia małżeńskiego malowała się przed nią po prostu jako jeden z obowiązków, którego głównym celem było spłodzenie potomka. Nie wyobrażała sobie tego szczegółowo, prawdę mówiąc nie myślała o tym prawie nigdy, bo przecież miała o wiele ciekawsze sprawy do rozważań i nie było sensu w roztrząsaniu czegoś, co kiedyś będzie miało miejsce, ale na chwilę obecną jest nieistotne. Ciekawość budziła się w niej stopniowo od momentu w którym dowiedziała się, że ojciec znalazł dla niej narzeczonego. Choć wciąż nie była jeszcze na tyle silna, by sprowokować ją do poszukiwania informacji dokładniejszych, niż bardzo ogólna wiedza, którą kiedyś, niedługo przed ukończeniem przez Librę Hogwartu, wyłożyła jej guwernantka. Nie wyobrażała sobie jednak, by miała z kimś na ten temat rozmawiać. To wydawało się niewłaściwe. Najprawdopodobniej zwróci się do Druelli, jeśli, a raczej kiedy, zajdzie w ciążę, ale nic ponad to.
Kiedy Lord Avery wsunął pierścionek na jej palec na parę sekund straciła swoją zwykłą nienaruszoną postawę. Choć na jej twarzy wciąż malowała się uprzejma pustka, przez krótką chwilę straciła rezon i po prostu wpatrywała się w nową ozdobę swojej dłoni. Kontrast czerwieni na tak jasnych i kruchych palcach. Mężczyzna może mógł odebrać to jako zachwyt, Libra jednak po prostu tkwiła w tym momencie, który wydawał się być pewnym rodzajem przejścia. Takim po którego przebyciu nie ma już praktycznie żadnych szans na powrót. Zrozumienie tego, że właśnie stoi i całkiem ignorując swojego narzeczonego wpatruje się we własną dłoń uderzyło w nią jak zaklęcie Enervate. Błyskawicznie przyjęła najdoskonalszą postawę, z rękami lekko skrzyżowanymi przed sobą, ładnie eksponując obrączkę, wpatrując się znów w oczy Samaela, starając się robić to jak najbardziej pokornie. Najbardziej pokorną postawą ze wszystkich byłoby co prawda spuszczenie wzroku, jednakże Libra jako dumny Black nie była damą, która by sobie na to pozwoliła. Była wręcz zdziwiona swoim chwilowym brakiem kontroli, ale udawała, że nic się nie stało i miała nadzieję, że Lord Avery również się w ten sposób zachowa.
Kiedy Lord Avery wsunął pierścionek na jej palec na parę sekund straciła swoją zwykłą nienaruszoną postawę. Choć na jej twarzy wciąż malowała się uprzejma pustka, przez krótką chwilę straciła rezon i po prostu wpatrywała się w nową ozdobę swojej dłoni. Kontrast czerwieni na tak jasnych i kruchych palcach. Mężczyzna może mógł odebrać to jako zachwyt, Libra jednak po prostu tkwiła w tym momencie, który wydawał się być pewnym rodzajem przejścia. Takim po którego przebyciu nie ma już praktycznie żadnych szans na powrót. Zrozumienie tego, że właśnie stoi i całkiem ignorując swojego narzeczonego wpatruje się we własną dłoń uderzyło w nią jak zaklęcie Enervate. Błyskawicznie przyjęła najdoskonalszą postawę, z rękami lekko skrzyżowanymi przed sobą, ładnie eksponując obrączkę, wpatrując się znów w oczy Samaela, starając się robić to jak najbardziej pokornie. Najbardziej pokorną postawą ze wszystkich byłoby co prawda spuszczenie wzroku, jednakże Libra jako dumny Black nie była damą, która by sobie na to pozwoliła. Była wręcz zdziwiona swoim chwilowym brakiem kontroli, ale udawała, że nic się nie stało i miała nadzieję, że Lord Avery również się w ten sposób zachowa.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ponoć jego rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Słyszał, gdy właśnie w ten sposób nazywano ich związek i przez pewien czas nawet w to wierzył. Był jednak zbyt bystrym chłopcem (i zbyt zakochanym w swojej matce), by nie zauważać, iż Laidan się dusi. Każdego dnia spędzonego z Reaganem i to wcale nie z powodu Klątwy Ondyny. Pozostającą jakże doskonałą wymówką, także po latach, gdy właśnie ją wykorzystał, by pomóc Lai wyrwać się ze złotej klatki idealnego małżeństwa. Doskonale dobranego - niewątpliwie, oddawał Marcolfowi jego spryt, gdyż zaaranżowanie zaręczyn i zamknięcie córki najbliżej jak się dało, pozostawało mądrym posunięciem. Ona uzupełniała niezbyt lotnego, choć inteligentnego męża na salonach, on cierpliwie i ciężko pracował na towarzyską reputację oraz powiększanie majątku. Kobieta oplatała go pajęczymi nićmi manipulacji, a mężczyzna podrygiwał do nadawanego rytmu, przyzwyczajając się do poszukiwania małżeńskich namiętności z dala od domu. Wszystko toczyło się powolnym, jednostajnym tempem życia, gdzie bezpieczeństwo oraz stagnacja szły ze sobą w parze. Tak wyglądał perfekcyjny związek: mężczyzna święcący polityczne sukcesy oraz niewiasta oddana sztuce (istniało równie delikatne, kobiece zajęcie, jakie przystawałoby szlachciance?) i rodzinie. Dzieciom, a przede wszystkim mężowi - stricte, swemu władcy. Ich pragnienia podobno się przenikały. Avery wszak doskonale pojął ową hipokryzję oraz przejrzał bezwartościowe przechwałki Reagana. Małżeństwo jego rodziców wcale nie było szczęśliwe.
I nie spodziewał się tego po swoim własnym. Pierwszą żonę zabił własnymi rękami, druga również umarła szybciej, aniżeli zdołałby ją zapłodnić. Nie potrzebował i nie chciał kolejnej; wciąż nosił żałobę po utracie Laidan. Która umarła znacznie wcześniej, niż na dobre opuściła pochmurną Anglię. Samael miał wrażenie, że w tym momencie został pogrzebany żywcem. Powietrze, którym oddychał było stęchłe i ciężkie, a on wykrzywiał twarz w martwym grymasie, nader skutecznie udającym uśmiech. Nabierano się na to, a on usiłował wmówić sobie, że jest szczęściarzem. Sprzeciwił się Czarnemu Panu i wciąż żył. Gromada butnych arystokratów poznała jego sekrety, a wciąż chadzał swobodnie po salonach i budził respekt nazwiskiem. Piękna, nietknięta róża miała zostać jego żoną, choć w mauzoleum spoczywały już dwa ciała jej poprzedniczek.
Nie bronił się przed wymianą obrączek, przede wszystkim z pobudek egoistycznych. Chciał syna, przedłużenia rodu oraz nazwiska. Sama instytucja wywoływała w Averym... delikatną niechęć. Nie broniłby się przed nią niezmiennie, gdyby wciąż miał przy sobie Laidan. Wówczas wszystko byłoby inaczej, nie musiałby szukać porównań ani zaciekle usiłować wymazać ją z pamięci. Różne powody, aczkolwiek wiedział, że i tak stanie przed ołtarzem ponownie. Z tą dziewczyną, która próżnie wpatrywała się w swą dłoń, zwieńczoną pechowym klejnotem, z młodą dziewczyną zupełnie nieświadomą obowiązków żony. Prawdopodobnie okaże się okropnym panem, lecz zupełnie nie czuł żalu.
-Pobierzemy się w czerwcu. Do tego czasu... korzystaj z wolności - oznajmił z równym zaangażowaniem emocjonalnym, jakby odczytywał wyrok śmierci. Mogło brzmieć jak przestroga, lecz Avery tym samym dawał Librze przyzwolenie na wszystko. Będąc jednocześnie pewnym, że najpoważniejszym występkiem jego narzeczonej może okazać się wykradnięcie książki z prywatnej biblioteczki jej ojca.
I nie spodziewał się tego po swoim własnym. Pierwszą żonę zabił własnymi rękami, druga również umarła szybciej, aniżeli zdołałby ją zapłodnić. Nie potrzebował i nie chciał kolejnej; wciąż nosił żałobę po utracie Laidan. Która umarła znacznie wcześniej, niż na dobre opuściła pochmurną Anglię. Samael miał wrażenie, że w tym momencie został pogrzebany żywcem. Powietrze, którym oddychał było stęchłe i ciężkie, a on wykrzywiał twarz w martwym grymasie, nader skutecznie udającym uśmiech. Nabierano się na to, a on usiłował wmówić sobie, że jest szczęściarzem. Sprzeciwił się Czarnemu Panu i wciąż żył. Gromada butnych arystokratów poznała jego sekrety, a wciąż chadzał swobodnie po salonach i budził respekt nazwiskiem. Piękna, nietknięta róża miała zostać jego żoną, choć w mauzoleum spoczywały już dwa ciała jej poprzedniczek.
Nie bronił się przed wymianą obrączek, przede wszystkim z pobudek egoistycznych. Chciał syna, przedłużenia rodu oraz nazwiska. Sama instytucja wywoływała w Averym... delikatną niechęć. Nie broniłby się przed nią niezmiennie, gdyby wciąż miał przy sobie Laidan. Wówczas wszystko byłoby inaczej, nie musiałby szukać porównań ani zaciekle usiłować wymazać ją z pamięci. Różne powody, aczkolwiek wiedział, że i tak stanie przed ołtarzem ponownie. Z tą dziewczyną, która próżnie wpatrywała się w swą dłoń, zwieńczoną pechowym klejnotem, z młodą dziewczyną zupełnie nieświadomą obowiązków żony. Prawdopodobnie okaże się okropnym panem, lecz zupełnie nie czuł żalu.
-Pobierzemy się w czerwcu. Do tego czasu... korzystaj z wolności - oznajmił z równym zaangażowaniem emocjonalnym, jakby odczytywał wyrok śmierci. Mogło brzmieć jak przestroga, lecz Avery tym samym dawał Librze przyzwolenie na wszystko. Będąc jednocześnie pewnym, że najpoważniejszym występkiem jego narzeczonej może okazać się wykradnięcie książki z prywatnej biblioteczki jej ojca.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z wolności. Jak śmiesznie. Przybieranie każdego męczące dnia idealnej maski, dbanie z dokładnością o najdrobniejszy gest, reprezentowanie sobą wszystkich cech, których oczekiwano po damie, zważanie na każde słowo nawet podczas krótkiej wymiany zdań na Ulicy Pokątnej. Jedyna wolność jaką Libra posiadała to zakurzone woluminy w pięknej bibliotece i mały, elegancki dziennik. Jednak czy naprawdę z tego powodu cierpiała? Lubiła myśleć, że nie. Napawała się własną doskonałością i syciła spełnieniem wszelkich oczekiwań, ojca i społeczeństwa. Cicho zauważała wady innych, a potem uśmiechała się do nich uroczo, kiedy gdzieś głęboko w podświadomości miała przecież ochotę wytknąć tej osobie prosto w twarz jej winy. Jak śmiała wieść swoje niedoskonałe, infantylne życie, kiedy ona sobie na to nigdy nie pozwoliła. Gdyby nie to, że spotkania towarzyskie i oficjalne były częścią spełnianych przez nią oczekiwań, nigdy nie wychodziłaby z dworu.
Czasem, naprawdę bardzo rzadko, w ciemności swojej sypialni zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby porzuciła wszystkie zasady i ograniczenia. Ta myśl była tak straszna, że szybko ją porzucała, bo obawiała się, że mogłaby wylądować w Mungu przez nagły atak Klątwy Ondyny. Chyba i tak przecież nie potrafiła. Zresztą to i lepiej, nie mogła wieść szczęśliwszego życia, niż jako przykładny wzór dla innych młodych dam. Klejnot Blacków.
Teraz schyliła głowę jakby w zawstydzeniu, choć dla niej był to niemal mechaniczny gest.
- Zamierzam zachowywać się jak na damę przystało- odpowiedziała cicho, nie poruszając żadnego innego tematu. W małżeństwie nie będzie zachowywać się inaczej niż przez ostatnie lata. Jedyne do czego będzie się musiała przyzwyczaić to to, że jej posłuszeństwo dane będzie teraz bardziej mężowi niż ojcu.
Czasem, naprawdę bardzo rzadko, w ciemności swojej sypialni zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby porzuciła wszystkie zasady i ograniczenia. Ta myśl była tak straszna, że szybko ją porzucała, bo obawiała się, że mogłaby wylądować w Mungu przez nagły atak Klątwy Ondyny. Chyba i tak przecież nie potrafiła. Zresztą to i lepiej, nie mogła wieść szczęśliwszego życia, niż jako przykładny wzór dla innych młodych dam. Klejnot Blacków.
Teraz schyliła głowę jakby w zawstydzeniu, choć dla niej był to niemal mechaniczny gest.
- Zamierzam zachowywać się jak na damę przystało- odpowiedziała cicho, nie poruszając żadnego innego tematu. W małżeństwie nie będzie zachowywać się inaczej niż przez ostatnie lata. Jedyne do czego będzie się musiała przyzwyczaić to to, że jej posłuszeństwo dane będzie teraz bardziej mężowi niż ojcu.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z pewnością zachwyciłby się uległością Libry, mając lat dwadzieścia oraz inną kobietę przy sobie. W oddaniu młodziutkiej żony widziałby bowiem furtkę dla własnego nieokiełznania i złoty środek prowadzący ku - przynajmniej pozornie - względnie szczęśliwej przyszłości. Niewiernością nie czyniłby jej życia pasmem udręki, właściwie uwalniając od tych nieprzyjemnych (a nader częstych) obowiązków wynikających ze złotej obrączki pobłyskującej na palcu. Małżeńska bliskość stanowiłaby wyłącznie mechaniczną pracę lędźwi oraz bioder w jasnym celu spłodzenia dziedzica. Obecności kobiety w domu mógłby z łatwością się pozbyć, wysyłając ją na wygnanie do odległego skrzydła dworu. Nie musiałby znosić niedorzecznych opowieści, jasno stawiając granice i tuż po przekroczeniu progu po ślubie odmalowując przed nową lady Avery zasady oraz zdradzając jej swe specyficzne upodobania. Innymi słowy: żadnych trosk ani zmartwień, spętanie rodzinnymi więzami, acz nie ciężkimi kajdanami. Ani przywiązania, ani zainteresowania. Czyste zblazowanie, znużenie oraz lekceważenie potulnej żony, wykorzystywanej jedynie dla ożywienia zbyt długich, nudnych dni.
Trzydzieści wiosen ciążących na karku zmieniło jednak priorytety Samaela. Poprzestawiane właściwie już od dłuższego czasu przez kobiecą rękę. Niewieścia ingerencja zamknęła go w spirali tego rodzinnego życia, od jakiego nie miał zupełnej ochoty uciekać. Czuł się niedorzecznie szczęśliwy wśród wąskiego grona najbliższych mu osób, z żoną u boku - bo czyż od kilku(nastu?) lat nie traktował Laidan jak swojej? Nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mógłby ją zastąpić; ta myśl zdawała mu się równie szaleńcza i abstrakcyjna, jak zrównanie praw mugolaków i szlachetnie urodzonych czarodziejów. Śmieszna, wręcz absurdalna, ale... tęsknił do tego, do niej, do wszystkiego co mieli, do wszystkiego co razem osiągnęli. Była matką jego dziecka i choć zraniła Samaela okrutnie, odtrącając Julienne, to nadal stanowiła epicentrum świata, jedyny sensowny punkt odniesienia do miłości. W ich wykonaniu bardzo prymitywnej, bo czułe słówka zastępowali agresywnymi pocałunkami, a platoniczny dotyk w ostre pieszczoty. Lubił, gdy jej pełne usta były spuchnięte, kolana zaczerwienione, a złote loki nieco zmierzwione, tak samo jak lubił z nią rywalizować, sycąc się nawet i oczywistym triumfem. Żadna inna kobieta nie sprostałaby jego wymaganiom, więc Avery zwyczajnie poddał się tej (ostatniej?) woli matki, niemalże bezmyślnie ofiarowując Librze zaręczynowy klejnot.
-Będę chciał cię wkrótce zobaczyć, lady Black - skwitował krótko, wiedząc, że już od tej pory jego słowo stało się dla tej dziewczyny rozkazem. Tak jak dla niego życzenie Laidan, aby nigdy jej nie szukał. Choć cały drżał z tej nietłumionej potrzeby, usłuchał. Wytrzymując ledwie tydzień i opróżniając piwniczki dworu powoli, lecz systematycznie.
|zt Avery
Trzydzieści wiosen ciążących na karku zmieniło jednak priorytety Samaela. Poprzestawiane właściwie już od dłuższego czasu przez kobiecą rękę. Niewieścia ingerencja zamknęła go w spirali tego rodzinnego życia, od jakiego nie miał zupełnej ochoty uciekać. Czuł się niedorzecznie szczęśliwy wśród wąskiego grona najbliższych mu osób, z żoną u boku - bo czyż od kilku(nastu?) lat nie traktował Laidan jak swojej? Nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mógłby ją zastąpić; ta myśl zdawała mu się równie szaleńcza i abstrakcyjna, jak zrównanie praw mugolaków i szlachetnie urodzonych czarodziejów. Śmieszna, wręcz absurdalna, ale... tęsknił do tego, do niej, do wszystkiego co mieli, do wszystkiego co razem osiągnęli. Była matką jego dziecka i choć zraniła Samaela okrutnie, odtrącając Julienne, to nadal stanowiła epicentrum świata, jedyny sensowny punkt odniesienia do miłości. W ich wykonaniu bardzo prymitywnej, bo czułe słówka zastępowali agresywnymi pocałunkami, a platoniczny dotyk w ostre pieszczoty. Lubił, gdy jej pełne usta były spuchnięte, kolana zaczerwienione, a złote loki nieco zmierzwione, tak samo jak lubił z nią rywalizować, sycąc się nawet i oczywistym triumfem. Żadna inna kobieta nie sprostałaby jego wymaganiom, więc Avery zwyczajnie poddał się tej (ostatniej?) woli matki, niemalże bezmyślnie ofiarowując Librze zaręczynowy klejnot.
-Będę chciał cię wkrótce zobaczyć, lady Black - skwitował krótko, wiedząc, że już od tej pory jego słowo stało się dla tej dziewczyny rozkazem. Tak jak dla niego życzenie Laidan, aby nigdy jej nie szukał. Choć cały drżał z tej nietłumionej potrzeby, usłuchał. Wytrzymując ledwie tydzień i opróżniając piwniczki dworu powoli, lecz systematycznie.
|zt Avery
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To tyle. Spotkanie się skończyło, wszystko stało się szybko i sprawnie, tak jak pragnęła. Mogła teraz wrócić do dworku i zakopać się we własnej samotności, udając, że nic się nie stało i ciągle prowadzić swoje tak przecież cudowne życie. Problem w tym, że tak się nie stanie. Opuszczając Ludlow wiedziała dokładnie, że ta sytuacja była pierwszą kreską jaka została nakreślona - oddzielając jej wcześniejsze życie od przyszłości. Na razie była ona cienka i blada, dzień ślubu wzmocni ją nieodwracalnie, obdzierając ją całkowicie z codzienności panienki i wklepując w jej umysł nowy wzór zachowań jaki ma przestrzegać. Żony. Czy może raczej żony idealnej, w końcu była Librą Black. Librą Avery. Wszystko wciąż pozostawało tak poplątane i niejasne. Czy strach przed zmianą był w niej tak wielki? A może po prostu silna chęć udowodnienia swojej perfekcji w nowej roli, stres, podobny do tego jaki odczuwała jako dziecko gdy ojciec wzywał ją do salonu na rozmowę.
Złóż elegancko ręce. Nie kręć się. Trzymaj głowę prosto. Nie odzywaj się niepytana! Kiedy do ciebie mówię masz się patrzeć na mnie, a nie w ścianę. Nie siedź w ten sposób, bo pognieciesz sukienkę! Dlaczego ruszasz nogami? Zmień ton! W tej sytuacji powinnaś schylić głowę. Jak możesz nie znać takich podstaw zielarstwa? Czy chcesz być w towarzystwie odbierana jako ignorantka? Nie marszcz brwi! Dama nie daje po sobie poznać emocji! Libro, dlaczego mi to robisz? Dlaczego tak upokarzasz mnie swoim zachowaniem? Czy naprawdę chcesz mnie zawieść? Libro, prawdziwi czarodzieje nie pozwalają sobie na takie uchybienia. Zachowujesz się jak s z l a m a.
Obcasy stukały cicho, a suknia falowała malowniczo, kiedy szła. Wpatrywała się w gładkie ruchy tkaniny i zastanawiała, sama dokładnie nie wiedząc nad czym. Pogubiła się we własnych myślach, wspomnieniach i emocjach. Tych ostatnich chyba i tak nie posiadała. W każdym razie nie umiała ich już rozpoznawać. Pustka i chłodna analityka była bezpieczniejsza i przyjemniejsza, więc to do niej wróciła. Pomyślała o rozmowach, do jakich wkrótce niestety będzie zmuszona z uwagi na swoje narzeczeństwo. Tym razem jednak nie skupiała się na tym jak nieprzyjemne będą, tylko szykowała swoje wzory skromnych i przykładnych odpowiedzi.
/zt
Złóż elegancko ręce. Nie kręć się. Trzymaj głowę prosto. Nie odzywaj się niepytana! Kiedy do ciebie mówię masz się patrzeć na mnie, a nie w ścianę. Nie siedź w ten sposób, bo pognieciesz sukienkę! Dlaczego ruszasz nogami? Zmień ton! W tej sytuacji powinnaś schylić głowę. Jak możesz nie znać takich podstaw zielarstwa? Czy chcesz być w towarzystwie odbierana jako ignorantka? Nie marszcz brwi! Dama nie daje po sobie poznać emocji! Libro, dlaczego mi to robisz? Dlaczego tak upokarzasz mnie swoim zachowaniem? Czy naprawdę chcesz mnie zawieść? Libro, prawdziwi czarodzieje nie pozwalają sobie na takie uchybienia. Zachowujesz się jak s z l a m a.
Obcasy stukały cicho, a suknia falowała malowniczo, kiedy szła. Wpatrywała się w gładkie ruchy tkaniny i zastanawiała, sama dokładnie nie wiedząc nad czym. Pogubiła się we własnych myślach, wspomnieniach i emocjach. Tych ostatnich chyba i tak nie posiadała. W każdym razie nie umiała ich już rozpoznawać. Pustka i chłodna analityka była bezpieczniejsza i przyjemniejsza, więc to do niej wróciła. Pomyślała o rozmowach, do jakich wkrótce niestety będzie zmuszona z uwagi na swoje narzeczeństwo. Tym razem jednak nie skupiała się na tym jak nieprzyjemne będą, tylko szykowała swoje wzory skromnych i przykładnych odpowiedzi.
/zt
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź