Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]30.07.15 19:15

Jadalnia

Jadalnia ze stołem na dwadzieścia cztery osoby, która służy zarówno wystawnym kolacjom dla nielicznych przyjaciół rodu, jak i spożywaniu rodzinnych posiłków. Kolorystyka pomieszczenia charakterystyczna jest dla rodu Averych - czerwone obicia krzeseł oraz ściany, połączone z odcieniami szarości, nie pozwalają zapomnieć w posiadłości jakiego rodu się przebywa.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]06.10.15 21:26
Dałaś się złapać niczym zwierzyna we wnyki porzucone wśród leśnego runa, możesz być z siebie dumna, Avery. Obecność zabieganego skrzata domowego, zadowolonej Laidan i perspektywa spędzenia całego późnego popołudnia w rodzinnym gronie, wcale nie działa na mnie motywująco. Przegrywamy, Sorenie. To wszystko rozegrało się zbyt szybko, by ułożyć misterny plan, mający na celu wyrwanie się z tej ślubnej pułapki. Co dla wielu jest objawem skrajnej głupoty, nieposłuszeństwa wobec rodu. Gdybym tylko wraz z wkroczeniem w małżeński świat, nie wpadała w bagno przygotowane przez Samaela, być może i zgodziłabym się na przedwczesne, a może już staropanieńskie, wykonywanie swoich obowiązków. Nie myśl, że nie wiem, że przegrałam szanse na tamto szczęście. Obecnie walka toczy się o poczucie własnego, zdrowego jestestwa, nie o marne uniesienia w ramionach innego, do którego wciąż należy niepozorny narząd, na przekór pracujący w mojej klatce piersiowej. A póki co, cokolwiek byśmy nie robili, musimy zagrać kartami, które przed nami rozłożyli. Niech myślą, że przyjmiemy je pokornie, nie posiadając żadnego asa w rękawie. Być może czeka ich dzisiaj pierwsze zaskoczenie, wszak bez ostatniego słowa nie wyrażę zgody na wsunięcie na mój palec pierścionka z oczkiem w barwie rodu Selwynów. Nawet gdyby miało to poróżnić rody, grożące wydziedziczeniem, nawet gdyby Samael miał się pieklić, a nad Alexandrem zawisnąłby jego gniew – w co szczerzę wątpię. To takie same parszywe kreatury, swój swojego przyciąga. Odpowiednia pora zbliża się nieuchronnie, a ja snuję się niczym cień, odpowiednio wymalowana, wyperfumowana i odziana w szarą suknię z czerwonymi wstawkami. Nie czuję strachu, dreszczyku niepewności czy napięcia. Pustka zalewa mnie od zewnątrz, połączona z dziwnym, nieprzeniknionym spokojem, widocznym na mojej twarzy. Żadnych łez, krzyków rozpaczy, jakby to wszystko nie było jeszcze ostateczne, jakby stanowiło tylko jedną z prób, których będzie na tyle wiele, bym zniechęciła do siebie Selwyna. Po wspólnym wieczorze - uparcie nie chce pamiętać o tamtej chwili słabości - wydaje mi się to przyzwoicie łatwe do wykonania. Jeszcze przyjdzie na kolanach błagać o odwołanie tego wszystkiego. Ojcowie już snują plany za zamkniętymi drzwiami gabinetu, podpisując cyrograf na moim życiu. Gdy z cichym pyknięciem pojawia się skrzat z wielkim koszem białych i herbacianych róż, zapowiadający przybycie głównego gościa, a mojego przyszłego narzeczonego, zaciskam rozpaczliwie dłoń na dłoni swojego bliźniaka, pozwalając sobie na chwilę niepewności. Krótką i ulotną. Zbieram się w sobie, by na usta przykleić wyuczony, uprzejmy uśmieszek. Przedstawienie czas zacząć?

Także chyba zaczynamy? Kolejka chyba dowolna.
Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Jadalnia [odnośnik]07.10.15 13:44
Data oficjalnych zaręczyn córki powinna być wpisana do kalendarza kochającej matki złotymi zgłoskami jako dzień wyjątkowy, specjalny i w swej unikatowości zachwycający. Przecież nie istniała na świecie więź piękniejsza niż tak, łącząca dwie tak bliskie sobie kobiety, dzielące przez wiele lat trudy i radości rodzinnego życia. Matka miała największy wpływ na wychowanie uroczej latorośli, na przystosowanie jej do dorosłego życia. To ona dbała o to, by każdy szczegół perfekcyjnej rzeźby na małżeńską sprzedaż zachwycał narzeczonego, to ona od dziecka temperowała zbyt buntowniczy charakter, pielęgnowała dobre obyczaje i zdradzała kobiece sztuczki, mające uczynić z małej dziewczynki dojrzałą kobietę. Urocze, wrażliwe, wręcz rozczulające, zwłaszcza w dniu, w którym ukochaną córeczkę przekazywano innej rodzinie, sprawiając matce jednocześnie ból – ach, ta gorycz rozłąki – i radość, że wiele lat dbania o idealne wyrobienie materiału genetycznego nie poszło na marne. W praktyce bowiem zaręczyny miały więcej wspólnego z prymitywnym handlem wymiennym niż z emocjonalnym wydarzeniem, wstrząsającym w posadach uczucia dwóch rodzin, jednoczących się w równie przejętych postaciach przyszłej pary młodej. Laidan w taki sam sposób pamiętała swoje zaręczyny i gdyby czuła do Allison coś więcej poza chorobliwą pogardą, mogłaby wręcz powiedzieć, że rozumie jej cierpienie. Nie egzystowały jednak w bajkowym świecie; nikt nie żył tutaj długo i szczęśliwie a już na pewno nikt nie wzruszał się mniej losem wydawanej za mąż córki mniej niż lady Avery.
Od rana snuła się po domu z kolejnymi kieliszkami czerwonego wina w dłoni, najpierw w jedwabnym szlafroku, później w satynowej burgundowej sukni, nawet nie tyle doglądając przygotowań do ważnego wydarzenia, co próbując przygotować do niego samą siebie. Perspektywa pozbycia się ze swojej codzienności Allison napełniała Laidan jednocześnie słodkim poczuciem triumfu, aczkolwiek pragnęła czegoś więcej, jakiejś okropnej tragedii, która spotka jej córkę. Żałowała, że Selwyn Junior nie okazał się parchatym trollem: chyba dopiero wtedy, wiedząc, na jakie katusze posyła swoją córeczkę, mogłaby w pełni cieszyć się ceremonią zaręczyn. Na której pojawiała się już nieco wstawiona – po wymienieniu niezbędnych uprzejmości z ojcem Alexandra, pozostawiła mężczyzn samych sobie, ruszając powoli w kierunku jadalni. Ciągle z kieliszkiem wina, w niebotycznie wysokich szpilkach, w których chociaż trochę równała się z bohaterką dzisiejszego dnia, będącą – co oczywiste – w towarzystwie swojego niewieściego lustrzanego odbicia.
- Wyglądasz wspaniale, córeczko – powitała ją szczególnie miłym tonem, osłodzonym zdecydowanie zbyt wieloma kieliszkami alkoholu, jaki ciągle sączyła, próbując pozbyć się z ust posmaku warg Reagana. Tylko czerwone wino radziło sobie z tym plugawym nalotem, nasilającym się, kiedy teatralnie całowała Allison w oba policzki. – To jeden z najszczęśliwszych dni twojego życia. Jestem taka podekscytowana – kontynuowała, bez problemu wchodząc w rolę zachwyconej matki, eleganckiej pani domu, kobiety spełnionej, kiedy stawała tuż obok bliźniąt. Niczym na rodzinnym zdjęciu, gdzie zawsze sytuowano ją gdzieś w okolicy blondwłosych dzieci, chcąc unaocznić złośliwość genetyki. Ubrana w szarą suknię Allison szalenie przypominała samą Laidan z młodości i Avery szybko odwróciła wzrok od córki, uśmiechając się szeroko do Sorena. – Zyskasz nowego brata. Czyż to nie napawa cię radością? - zagadnęła, poprawiając blond loki opadające na odkryte ramiona sukni i nieco krytycznym spojrzeniem obrzucając pojawiające się róże. Klisze. Klisze, klisze, wszędzie klisze i te same słowa, padające z jej równo umalowanych ust. Wiedziała już, że nie przeżyje tego radosnego wydarzenia na trzeźwo: długie udawanie perfekcyjnej żony działało na nią wręcz zabójczo…przynajmniej dopóki nie pojawi się Samael, nieco łagodzący wewnętrzne obrzydzenie. Na razie musiała uspokoić się dopiciem kieliszka wina, który odstawiła następnie na jedną z przenoszonych przez służbę tac.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]07.10.15 20:31
Posiłek w gronie rodziny. Czy jest coś piękniejszego? Bardziej cieszącego serce? Najbliższe sobie osoby zebrane przy jednym stole. Na co dzień każdy w ciągłym biegu ważnych spraw na ten jeden moment znajduje czas, aby usiąść do wspólnego posiłku. Niesamowite wydarzenie, zacieśniające jeszcze silniej więzy rodzinne.
Sørenowi natomiast myśl o zasiadaniu do stołu w komplecie Averych podnosiła ciśnienie. Zapewne każdy magomedyk wziąłby go w takiej chwili na intensywną terapię. Nauczył się jednak z tym żyć, bo wiedział, że za nic nie może opuścić momentu, w którym jego siostra zostanie zawierzona tej podłej kanalii wybranej dla niej przez Samaela. Musiał być dla niej wsparciem, opoką. Był jedynym człowiekiem, na którym mogła w tym momencie polegać. I tym samym była dla niego. Od lat budził się i wstawał łóżka głównie z jej powodu. Napędzała sens jego życia, bo wiedziała, że jeśli go zabraknie to także jej straci poważnie na znaczeniu. Uzupełniali się jak tylko bliźniaczki potrafią najbardziej. Ich więź była tak żywa, tak namacalna, tak zauważalna, że nie dziwiło go wcale, że użyto jej przeciwko nim. Samael postanowił uderzyć w najczulszą strunę, zniszczyć ich oboje jednym posunięciem. Nie mogli mu dać tej satysfakcji. Chociaż na samą myśl o pojawieniu się na tym rodzinnym obiadku i siedzeniu obok znienawidzonej matki przewracała mu treść żołądka do góry nogami. Musiał się jednak pojawić. Przybył nawet do rodzinnego domu kilka godzin przed czasem, aby pojawić się przed gośćmi. Nie chciał zostawiać jej z tym wszystkim samej, zwłaszcza w towarzystwie Laidan.
Powiedzieć, że czuł się niekomfortowo w rodzinnym domu było wielkim niedopowiedzeniem. Miejsce, które powinno kojarzyć mu się z ciepłem, miłością, rodziną, zostawiało w jego wnętrzu jątrzącą się raną. To właśnie po tych korytarzach miotał się w swoich koszmarach, co rusz trafiając do pokoju, przez który to jego życie stało się koszmarem. Wspomnienie pełne obrzydzenia i bólu, wiążące go Wieczystą Przysięgą, kąsało go zajadle cały czas, gdy przebywał w rodowej rezydencji. Jadalnia w kolorach popiołu i krwi zdecydowanie nie poprawiała mu nastroju, tak samo jak odziana w szarość Allison. Ścisnął mocno jej dłoń, chcąc przelać choć trochę ciepła w jej zimne palce. Gdyby mógł zabrałby z pleców siostry to ciężkie brzemię, ale w tym przypadku miał związane ręce. Jedyne co mógł zrobić to ubrać swoją szatę wyjściową i stanowić milczące wsparcie, jednocześnie powstrzymując się przed dokonaniem mordu na Selwynie, który lada chwila miał się pojawić.
Pojawienie się w jadalni na wpół wstawionej matki rozjuszyło go jeszcze bardziej. Jej burgundowi suknia działa na niego jak płachta na byka, chociaż nie dawał tego po sobie poznać. Lata praktyki pozwoliły mu na utrzymanie na twarzy maski lodowatej obojętności. Zwłaszcza, gdy testowała jego kontrolę zagadując do nich swoim sztucznym tonem.
- Ogromną radością. Nie mogę się doczekać, aby mu powinszować – odpowiada spokojnym tonem, a jego wzrok śledzi pusty kieliszek. Też chętnie by się napił, ale nie miał zamiaru zniżać się do jej poziomu.


okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you


Soren Avery
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sny są dla ludzi bez wyobraźni
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t796-sren-avery https://www.morsmordre.net/t859-stella https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-whitcomb-st-43-7 https://www.morsmordre.net/t1180-sren-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]07.10.15 23:51
Czasem trzeba dokonywać trudnych wyborów i zrobić coś przeciwko sobie - własnej wolnej woli, jednemu z niepodważalnych przywilejów należnych każdej jednostce. Czy mógł do tej kategorii zaliczyć niedzielny obiad u Averych? Zdecydowanie tak. Czy mógł zaliczyć do tej kategorii zaręczyny z Allison? Tego nie był pewien. Choć coś w nim się buntowało na myśl o tej zaaranżowanej szopce (ingerencja Samaela? Szantaż? Zdrada dokonana przez własnego ojca? Nienawiść bijąca od przydzielonej mu kobiety? Ciężko wybrać tylko jedną z opcji) to jednak z drugiej strony żądał tego. Jego upór i determinacja podsycały ambicje młodego Alexandra. Allison natomiast odważyła się go zranić w sposób wyrafinowany w swej prostocie. Tamtej nocy, gdy znalazł ją w parku, dała mu nadzieję i odsłoniła przed nim ułamek tego, co mógłby zdobyć w ostatecznym rozrachunku, rzucając się niczym w płomienie Piekielnej Pożogi - na pożarcie płomieniom, łudząco przypominającym w swym tańcu blask bijący z oczu Samaela: złowieszczą zapowiedź nieuchronnej zguby i szaleństwa.
Z takimi oto ponurymi myślami szedł sobie Alexander na pole kolejnej bitwy. Tak, szedł. Spacery są wyjątkowo skuteczne, gdy człowiek chce się pozbierać. Musiał pomyśleć i ochłonąć z palących go złości i irytacji, będących w większości zasługą Allison. Był wręcz pewien, że to dziś będzie robić mu wyjątkowo pod górkę. Przez ostatnie tygodnie Selwyn zmarniał jakby. Negatywne emocje dosłownie zjadały go od środka. Unikał Elizabeth jak ognia - ona jako jedyna umiała go przejrzeć. Nagły spadek wagi czy wielkie cienie pod oczami można było - jak dziś - ukryć przy pomocy metamorfomagii. Jednak zmęczenie i odraza tkwiące w nim dla kogoś, kto zna go tak długo jak Lizzie, zbierały zaledwie chwilę do rozszyfrowania w spojrzeniu.
Ubrany cały w klasycznej czerni (niczym na własny pogrzeb) zatrzymał się na chwilę przed potężnymi drzwiami domostwa. Ach, gdyby tyko wiedział, co go czeka. Gdyby był świadom, że jego wyobrażenia o rodzinie Avery tak naprawdę to nic przy prawdziwym obrazie sytuacji, niczym bajka dla dzieci porównywana z horrorem. Pewnie spojrzał by na wszystko inaczej, zrozumiał działania i zachowania swojej przyszłej rodziny. Ale nie wiedział. Przerażająca prawda na razie czaiła się tylko gdzieś w mroku tajemnicy, z ukrycia pociągając za sznurki przyczepione do domowników zamieszkujących dom, którego złudny spokój zburzył, kołatając do drzwi. Bez chwili zwłoki zostały one przed nim otwarte, kruczoczarny płaszcz został odebrany przez służbę, a on sam był prowadzony w głąb korytarzy. Nie wiedział czego się spodziewać, toteż uprzednio nie wyrobił sobie zbyt sprecyzowanych wyobrażeń o dzisiejszym dniu. Wiedział, że jego ojciec już tu jest, podpisem przypieczętowując ohydną transakcję przehandlowywującą wolność jego oraz Allison na szerszy zasięg wpływów. Serce krajało mu się na myśl o potworze, w jakiego przeradzał się jego ojciec. Efekt potęgowały otaczające go szarości i krwiste czerwienie, przywodzące na myśl mgłę i posokę. Zatęsknił za ciepłem rodzinnego domu, jednak nie na długo - oto służący otworzył przed nim podwoje jadalni, gestem zapraszając do środka.
Alexander przyoblekł twarz w delikatny, grzeczny uśmiech, kierując swe kroki w kierunku kobiety, która mogłaby być wizją Allison za dwie, trzy dekady. Gdy popatrzył jednak uważniej zauważył pewne różnice, które krzycząco dawały o sobie znać. Minimalnie inaczej ustawione kości policzkowe, inaczej urzeźbiony podbródek. Detale, które jednak czyniły urodę Laidan od podszewki bardziej dojrzałą, wręcz silniejszą. Allie wydała mu się nagle niezwykle krucha i delikatna, choć wchodząc do pomieszczenia usilnie próbował omijać ją wzrokiem. Poszedł do Laidan, a gdy w jej oczach ujrzał lekkie odurzenie powstrzymał się od ruszenia choćby mięśniem twarzy. Spektakl już się zaczął.
- Lady Avery - skłonił się nisko, całując kobietę w dłoń, jak etykieta nakazywała. - Niezmiernie cieszę się, że mogę Panią oficjalnie poznać. Jestem jednak przekonany, iż mieliśmy już kiedyś okazję przelotnie się spotkać, w operze - uśmiechnął się odrobinę szerzej.
Dopiero wtedy pozwolił sobie spojrzeć dłużej na pozostałą dwójkę czarodziejów obecnych w jadalni. Jeżeli myślał, że Allison i Laidan są do siebie bardzo podobne to musiał przyznać, że się mylił. Søren Avery nie tylko wyglądał podobnie do Allison, ale również podobnie stał oraz posyłał mu identyczne jak siostra spojrzenia. Nadzieja Alexandra prysła jak bańka mydlana. Jednym sprzymierzeńcem jakiego może tu mieć mogła być tajemnicza narzeczona Samaela. Błagał Merlina w myślach, by ta naprawdę okazała się kimś mu przychylnym... lub chociaż neutralnym wobec niego.
Wzrok zawędrował mu do splecionych dłoni rodzeństwa tylko po to, by następnie rzucić Allison bardzo wymowne spojrzenie. Nie chciał, by tak szybko zapomniała o ich poprzednim spotkaniu.
- Allison. Jestem uradowany, że wreszcie mogę Cię poznać - powiedział z lekka mechanicznie, z delikatną nutą rezerwy. Całując jej dłoń ledwie musnął wargami jej skórę, po czym bez chwili zwłoki zwrócił się w kierunku jej bliźniaka.
- Nie muszę zgadywać, że nam przyjemność z bratem Allison. Jestem pełen podziwu dla pańskiej kariery - powiedział, wyciągając w kierunku Sørena dłoń.
Samaela nie było na razie w zasięgu wzroku, co Alexander przyjął z tak wielką ulgą, że powstrzymanie westchnienia przyszło mu z wielkim trudem.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Jadalnia 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Jadalnia [odnośnik]08.10.15 15:42
Jestę Reganę

Zamaszyste podpisy złożone na pergaminie - na szczęście już dawno zrezygnowano z krwawych praktyk towarzyszących przekazywaniu niewiasty - były jedynym dowodem rodzicielskiego traktatu, zawartego mocą odwiecznej tradycji. Spełniającej się oto w zaciszu gabinetu, pamiętającego podobne, skromne ceremonie, które raz na zawsze miały odmienić losy dwojga młodych ludzi, przekupczonych na matrymonialnym targu. Reagan nie wątpił, że przyszły teść jego córki jest bardziej niż zadowolony z przeprowadzonej... transakcji; uśmiech, który Selwyn Senior ledwie ukrywał pod nieudaną maską obojętności oraz wyraźna ulga w ruchach - do tej pory spiętych, ostrożnych, niepewnych - dobitnie świadczyły o zdjętym z jego ramion ciężarze. Wżeniał syna w arystokratyczny ród Averych, w rodzinę od pokoleń cieszącą się ogromnym poważaniem w magicznym świecie, dbającą o swoje dobre imię, stojącą murem za swoimi członkami, gotową do niewyobrażalnych poświęceń, by doprowadzić ich ku należnym zaszczytom.
Jeśli przez chwilę odczuwał coś na wzór niepewności, czy postępuje słusznie - mimo że decyzję podjął samodzielnie, myśląc nad nią długi czas - wydawał wszak córkę za mężczyznę poleconego przez Samaela, jakkolwiek z arystokratycznego rodu, to nadal mało znanego Reaganowi, to ta chwila zastanowienia minęła błyskawicznie, gdy składał swój podpis. Wizja roztoczona przez Samaela była wystarczająca, by w pełni zaufać starszemu synowi, nieszczęśliwie doświadczonemu stratą ukochanej małżonki, który swoim słowem poręczył za Alexandra. Reagan nie czuł na sobie milczącego spojrzenia Samaela, gdy przechadzał się podczas tamtej pamiętnej rozmowy po gabinecie, wciąż zbyt zatroskany koniecznością znalezienia córce odpowiedniej partii, by zwracać uwagę na drobne manipulacje i starannie dobrane słowa sączące się z ust syna. Nigdy tak naprawdę go nie rozumiał, stokroć bardziej odnajdując się w towarzystwie bliźniąt, którym towarzyszył od pierwszych chwil ich życia. To dla nich chciał stworzyć świat idealny; Sørenowi zapewniając odpowiedni start w życiu i wspierając jego karierę, Allison zaś znajdując odpowiednią partię, mężczyznę odnoszącego się z szacunkiem do kobiety, która przez minione lata nosiła nazwisko Avery.
Podszedł do barku, nalewając dwa kieliszki przedniego wina; zakupionego tego samego roku, gdy w podobnym gabinecie ojcowie jego i Laidan podpisywali taką samą umowę, pieczętując jedność rodu w sposób najbardziej doskonały ze wszystkich. Wzniósł prosty toast, obserwując przy tym jak Selwyn przestaje trzymać emocje na wodzy i ukrywać je pod nietrwałą maską obojętności. Nie mógł mieć mu tego za złe, sam się uśmiechnął, otwierając drzwi gabinetu, a spokojna toń ciszy przerwana została nagle typowym harmidrem panującym w domu. Przeszli krótkim korytarzem, mijając po drodze kilka skrzatów, biegających w panice i rzucających im przerażone spojrzenia, aż drzwi jadalni odkryły przez nimi kryjące się w jej wnętrzu osoby. Mimowolnie wrócił wspomnieniem do czasów, gdy to on czekał rodowym salonie na powrót swojego ojca; niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, zapatrzony z miłością w Laidan, całym sobą popierając decyzję swojego rodziciela. Młodsza kuzynka, jakkolwiek urzekła go wtedy swoim powabem i młodzieńczą jeszcze nieśmiałością, jawiła mu się jako spełnienie wszystkich marzeń - rodzinie, domu i dzieciach, w których płynęłaby najczystsza krew rodu. Obrzucił teraz swoją żonę spojrzeniem, w którym dawne zakochanie mieszało się z boleścią nad własnymi niegodnymi czynami. Tak jak pamiętał moment swoich zaręczy i ślubu, tak równie żywe było wspomnienie nocy, gdy wiedziony odwiecznym instynktem zapoczątkował w Laidan nowe życie; dwójki ukochanych dzieci, które stały teraz obok siebie, zjednoczone w swoich przedziwnych paktach, jakby prócz krwi i podobieństwa łączyło ich też pełne zjednoczenie dusz.
Rozejrzał się po jadalni, nie dostrzegł jednak nigdzie Samaela z panną Skamander. Zmarszczył czoło; z jednej strony nad jawną niesubordynacją syna, który już od dawna powinien się znajdować w jadalni, z drugiej nie mógł pozbyć się przelotnego uczucia zmartwienia, że powód tej nieobecności może się okazać nad wyraz przykry. Wpuścił starszego Selwyna przodem, wchodząc do środka za nim i odstawiając kieliszek na tacę usłużnie podaną przed skrzata. Przynajmniej te były na swoim miejscu w przeciwieństwie do Samaela.
- Jesteśmy już prawie w komplecie - zauważył oczywistość, odzywając się po raz pierwszy; zaznaczając swoją pozycję głowy rodziny, decydującej o tym, kiedy zacznie się teatrzyk odkrywany pod jej dyktando. Jako dobry gospodarz Reagan powinien zachować wszelkie pozory dobrego wychowania, dotrzymując towarzystwa swoim gościom i jakkolwiek wątpliwe honory oddane Selwynowi mógł już zapisać jako wykonane, o tyle wciąż kwestią otwartą pozostawał jego syn. Reagan zmierzył Alexandra ostrym spojrzeniem, gdy podchodził do niewielkiej grupki. Jego przyszły zięć. Mężczyzna, który miał niedługo stać się pełnoprawnym opiekunem Allison, zapewniając jej dobrobyt, otaczając szacunkiem godnym jej pochodzenia... i nigdy nie zapominającym o tym, kto z oddali czuwa nad ukochaną córką. Podał mu dłoń na powitanie, stając obok Laidan - krzywiąc się przez moment na widok kieliszka w jej dłoni, zapewne nie pierwszego dzisiaj - i uśmiechając się uspokajająco do Allison. To miał być jej dzień, jej zaręczyny i zamierzał uczynić wszystko, by zapamiętała go jak najlepiej.
- Mam wrażenie, jakbym patrzył na twoją matkę podczas własnych zaręczyn. Chociaż wydaje mi się, że była trochę mniej spięta - dodał z niegasnącym uśmiechem, obejmując Laidan w talii na potwierdzenie swoich słów; ich przyjęcie zaręczynowe zaprocentowało trójką dzieci i kilkudziesięcioma latami wspólnego życia. Czy los szykował dla jego córki podobny scenariusz?


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Jadalnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]10.10.15 6:53
Pierwszego dnia stworzył swój własny teatr.
Drugiego opuścił nań kurtynę wiecznej ciemności, opadającej na zakurzone deski fałdami ciężkiego materiału.
Trzeciego rozjaśnił świat blaskiem odbitym przez pryzmat, a będącym zaledwie pokraczną parafrazą rzeczywistości.
Czwartego okrasił scenę rekwizytami, aby jak najwierniej, wręcz mimetycznie odtworzyć autentyczną, acz nader nierealną sytuację.
Piątego wpuścił do swego teatru zwierzęta; tresując je podług swej woli i nakłaniając do czynienia sztuczek w rytm wesołego trzaskania bicza.
Szóstego zastąpił reżysera, dokonując korekt scenariusza i łamiąc krępującą zasadę decorum, czyniąc ów spektakl tragikomiczną farsą, momentami brzmiącą niczym ordynarny bełkot miernoty ze społecznego dna.
Siódmego odpoczywał, podziwiając efekty swej wytężonej pracy.
Avery był zadowolony. Spełnił się całkowicie jako Kreator i dziwił się wielce, iż jeszcze nie budują świątyń i nie stawiają kapliczek ku jego czci. Ustanowienie nowej religii nie należało do zadań trudnych: potrzeba doktryny zanikała pod musem posiadania obiektu kultu, podmiotu, któremu lud winien składać hołd. Samael zaś nadawał się do tej jakże zaszczytnej, ale i równie uciążliwej funkcji idealnie. Był wymarzonym pretendentem, obytym już w sztuce przyjmowania ofiar i wysłuchiwania modlitw. Praktykował czołobitność oraz składanie danin wzorem starożytnych: nie wycinał wszakże serc dziewicom, uznając je daleko bardziej użyteczne (do pewnego momentu) niż jedynie jako element krwawego widowiska oraz brutalnego obrządku. Miłował sprawiedliwość, toteż tłumił agresję, pozostając łagodnym, miłosiernym bożkiem. Erosem ze złotymi skrzydłami, łukiem i kołczanem pełnym strzał, które wystrzelił w kierunku przyszłej pary młodej. Zatrutych, nie miłosnych, gdyż dla tej dwójki Los nie przewidział słodkiego finiszu ich historii, groteskowego odbicia szekspirowskiej tragedii. Która jeszcze nie zakończyła się żadnym zgonem, choć Samael nie miał najmniejszych wątpliwości, iż kogoś prędzej czy później wpędzi do grobu. Na chwilę teraźniejszą mógł jedynie dywagować, aczkolwiek obstawiał kapitulację młodego Selwyna. Chłopaszka zaledwie, który porywał się na beznadziejną walkę z wiatrakami. Allison miała zaś w zamierzeniu Avery’ego odnieść pyrrusowe zwycięstwo i okupić je straszliwymi stratami. Nie tylko kwiatem swojego dziewictwa i wolnością osobistą, ale również szaleństwem, jakie chciał jej zafundować, odkąd tylko ujrzał w niej swoje ulubione zwierzątko. Samael nie miał najmniejszych kłopotów z rozporządzaniem Allison, zarówno kiedy była dzieckiem, jak i teraz, gdy podlotek przekształcił się w piękną (lecz głupią) kobietę. Reaganowi zapewne zdawało się, iż w jego rękach spoczywają i ważą się losy jego córki, lecz mylił się bardzo, a on nie zamierzał go z tego błędu wyprowadzać. Przeciwnie: mamił, zwodził, oszukiwał, roztaczając wokół swego ojca zasłonę gęstej, sztucznej mgły, w której błądził po omacku, gubiąc się w kłamstwach i stąpając po kruchym lodzie nadwyrężonej już cierpliwości Avery’ego.
Nareszcie jednak dokonało się i choć nie był osobistym wystawcą dokumentu zaprzedającym ciało oraz duszę swej siostry, rozpierała go duma z poczucia doskonale spełnionego obowiązku. Zadbał o wszystko i doprowadził do skutku zrękowiny, których Regan nie potrafił uskutecznić. Zaproponował wspaniałego kandydata: majętnego, pochodzącego ze szlacheckiego rodu, urodziwego, obdarzonego nienagannymi manierami… i drżącego przed jego wiedzą. Znikomą, prawie wyimaginowaną, lecz ugodzenie w rodzinę pana Selwyna wydawało mu się porównywalne do wbicia osinowego kołka w serce wampira. Nie mógł powstrzymać się przed tą przyjemnością.
Przypisując jednakże wszystkie zasługi Reaganowi, pozostając stojącym w cieniu lalkarzem z ukrycia szarpiącym za sznurki. Musiał dowartościować swoje ojca, oddając mu honory i pozwolić na nieudolne odgrywanie roli głowy rodziny. Biedaczek, chyba naprawdę nie pojmował, iż jego decyzje się nie liczyły i że Samael wraz z wejściem w dorosłość przejął praktycznie wszystkie jego funkcje. Zostawiając mu jedynie ową reprezentacyjną, dzięki której utrzymywano go w przekonaniu, iż jest naprawdę ważny, a owa komedia ma coś wspólnego z prawdziwym życiem, toczącym się przecież z dala od uroczych rodzinnych obiadów.
Takie uroczystości wymagały wszakże przygotowań – nawet Avery, choć niesamowicie pewny siebie, poświęcił chwilę na poprawienie drobnych niedociągnięć. Dopasowana szata leżała na nim idealnie, zarost był schludnie przycięty przez najlepszego balwierza w Londynie, a dziki wzrok przesłonięty miłością, z jaką wpatrywał się w Judith, ściskającą niepewnie jego ramię, kiedy razem wirowali wśród szmaragdowozielonych płomieni. Pojawili się akurat na czas; Samael kurtuazyjnie podał dłoń swej narzeczonej i poprowadził ją do arystokratycznego towarzystwa, stojącego w zbitym kręgu niczym hieny. Avery niemal od razu zauważył dłoń Reagana na talii swej matki i ostatkiem silnej woli powściągnął chęć sięgnięcia po różdżkę. Zamiast tego, zbliżył się do niego i pochylił głowę w geście szacunku (ukrycia oznak gniewu?).
-Ojcze – przywitał się z nim krótko, po czym zwrócił się do Laidan, całując ją delikatnie w oba policzki, wspominając przy tym ich żarliwe pieszczoty. Może i jeszcze dziś…
Wymieniwszy stosowne uprzejmości z Selwynem seniorem oraz dokonawszy prezentacji Judith, skupił swą uwagę na jakże zachwyconych świeżo upieczonych narzeczonych, ostentacyjnie ignorując obecność Sorena.
- Allison, Alexandrze. Rad jestem, mogąc złożyć wam dziś gratulacje – rzekł, obejmując Judith w talii – Zdaje się, iż wasze małżeństwo wniesie więcej niż tylko przyjaźń między naszymi rodami – dodał, uśmiechając się uprzejmie. Miał niewątpliwą rację – zapewne odezwie się echem dworskich intryg – a może nawet i skrytobójstwa?


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]17.10.15 20:13
Nie zwariować. Tylko tyle się liczy dzisiejszego wieczoru, choć to wielkie wyzwanie, gdy przy rodzinnym stole wszyscy, a przynajmniej większość ma ochotę wbić w dłoń towarzysza, albo w inne równie wrażliwe miejsca doskonale zaostrzony nóż do steków. Choć udawało mi się przez większość dnia unikać Laidan jak ognia, to teraz nie mam innego wyjścia jak podjąć konfrontację. Na dźwięk jej przebrzydle przymilnego głosu, z trudem powstrzymuję pragnienie wyrwania kielicha z jej ręki, by odłamać nóżkę, która zaostrzonym końcem wbiłaby się w tętnice szyjną niczym w masło. Widok byłby cudowny, fontanna tryskającej krwi, prowadząca do błyskawicznego wykrwawienia. Wszystko skąpane w czerwieni podobnej tej, w której matka upojnie topi usta. Świętuje, niezaprzeczalnie celebruje odesłanie wyrodnej córki z domu. Być może powinnam pójść w jej ślady, by lekko znieczulić się przed tym całym cyrkiem, lecz szybko sobie przypominam, że dziś nie zamierzam pić.
- Oczywiście, matko. Nie mogę się doczekać pierścionka zdobiącego moją dłoń – szczebioczę przymilnie, jakby takie drobnostki miały dla mnie jakiekolwiek znaczenie, a sam pierścionek nie był zapowiedzią zniewalającej obroży w postaci małżeństwa. Szczęśliwe, przybycie Selwyna przerywa rodzinne utarczki, nie wytrzymałabym ani jednego słowa dłużej, które padłoby z pomiędzy ust matki. I oto jest. Alexander Selwyn. Dlaczegóż takiś czarny, mój drogi? Czy to oznaka żałoby noszonej przedwcześnie, ot tak, by nabrać wprawy? Obracam się w twoim kierunku, starając się puścić mimo uszu nienaganne słowa, które kierujesz wobec Laidan. Arystokrata z krwi i kości, zachowujący się swobodnie i czarujący niezależnie od sytuacji. Za to ja wydaje się coraz to bardziej spięta, jakbym dopiero po raz pierwszy spojrzeć w twoją twarz. Zaciskam mocniej rękę na dłoni Sorena, jakbym chciała połamać mu palce. Tym samym szukam w jego obecności uspokajającej otuchy… A może błagam, by zrobił cokolwiek, zanim zostanę sprzedana niczym zwykłe, bezrozumne zwierzę. Za późno. Wciąż i wciąż wypieram ze swojego umysłu fakt, że podpis obu rodów został już złożony. Nie potrafię ukryć rozczarowania, że jednak przyszedłeś, Alexandrze. Gdzie twój rozum, by jednak zrezygnować? Posyłam ci krótkie spojrzenie pełne rozczarowania zamiast powitania, by po chwili całą frustrację ukryć pod maską chłodnej obojętności. Ani się nie uśmiecham ani nie krzywię, nawet mój ton wydaje się całkowicie neutralny, jakbyś był kolejną osobą poznaną podczas sabatu. Jakbyś wcale miał nie zamieszał naturalnego porządku mojego życia, jakbyś swoją biernością nie otwierał przed Samaelem najróżniejszych możliwości, jakby nasze ostatnie spotkanie nie wywoływało dziwnego uczucia konsternacji na samo wspomnienie. Tak jak zaznaczyłam ci w listach, to dla mnie nic wielkiego, co warto rozpamiętywać. Najlepiej wyrzucić to z własnych myśli. Jeśli nie chcesz tak grać – śmiało, lecz nie zamierzam podchwytywać twoich gierek. - To niezwykła przyjemność w końcu pana poznać, panie Selwyn. Nie mogłam doczekać się naszego spotkania – odpowiadam ci gładko, chociaż najchętniej nie uraczyłabym cię ani słowem. Szkoda na ciebie języka i kolejnych oddechów.
Moje prawdziwe uczucia widoczne są tylko w cierpkim uśmiechu, który posyłam swojemu ojcu, gdy zwraca się do mnie wielce uratowany. Dlaczego mi to robisz, na Merlina? Myślisz, że związek, który zaaranżowałeś przyniesie mi szczęście? Alexander nie będzie dla mnie twoją Laidan, w którą wpatrujesz się tak ślepo. Ufałam ci od zawsze, stanowiłeś dla mnie jedynego rodzica, w którym szukałam oparcia. Dawałeś mi ojcowską miłość, nieprzyzwoicie rozpieszczałeś, jakbym była twoim oczkiem w głowie. Po co to wszystko? Bym jeszcze dotkliwiej poczuła zdradę, gdy podejmujesz najważniejszą decyzję mojego życia wbrew woli samej zainteresowanej? - To tylko wrażenie, kochany ojcze. Nie mogłam się doczekać zapoznania z mężczyzną, którego tak rozważnie dla mnie wybrałeś – odpowiadam swobodnie, jakby będąc zadowoloną z twojego wyboru, choć z każdym słowem czuję, że pętla rozżalenia coraz to bardziej zaciska się na moim gardle. To dziecko, nie widzisz? Jak śmiesz oddawać mnie w jego ręce?! Naprawdę chcę to wykrzyczeć, niezależnie jak bardzo zrujnowałoby to nasz autorytet, jak mocno odczułabym konsekwencje swojego buntu. Wydajesz się taki zadowolony z całego przedsięwzięcia, niezależnie ile razy przychodziłam do twojego gabinetu, by błagać o przejaw litości. Zawsze słyszałam odmowę, jakbyś był zmęczony moimi cichymi prośbami, często podpieranymi miną zbitego psa. Przybycie Samaela dokłada tylko kolejnych cegiełek. Tylko jego brakowało. Gdy przedstawia Judith, obrzucam tę biedną, bezmyślną istotę krytycznym spojrzeniem.
Mam nadzieję, że już za niedługo zasiądziemy do stołu, szybko odegramy swoje role, a wieczór nie będzie się dłużyć niemiłosiernie. Cierpliwość ma swoje granice, szczególnie wąskie, gdy należy robić dobrą minę do złej gry, a przecież utopić kogoś można nawet i w talerzu zupy.


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Jadalnia [odnośnik]18.10.15 13:21
Radosna atmosfera zaręczyn Laidan była dla niej wręcz żałobną, ciężką, nie do zniesienia, jakby wcale nie miała na sobie lekkiej sukni a ciężki, drapiący kir, osiadający szorstkim materiałem na ramionach i przygniatający do ziemi. Pamiętała zapach róż, nieznośnie irytującej wody kolońskiej Reagana oraz dotyk dłoni Marcolfa na swoich ramionach, kiedy oficjalnie przekazywał ją wyraźnie zachwyconemu narzeczonemu. Przy głośnych westchnieniach zachwytu zgromadzonej rodziny. Stanowili przecież idealną parę, w perfekcyjny sposób chroniącą nie tylko ciągłość nazwiska ale i strumienia złotych galeonów, pozostających w rodzie Avery’ch. Tamten przeklęty dzień stanowił jeden z dwóch najczarniejszych momentów jej życia, dlatego teraz, w czasie zaręczyn jedynej córki, musiała pozbyć się gorzkiej naleciałości traumy, postanawiając bawić się doskonale. Niezależnie od prztyczków losu czy okropnego towarzystwa. Na trzeźwo z pewnością nie udałoby się jej zachowywać tak radośnie, ale sączone od rana wino nieco zmiękczało jej zatwardziałe serce, działając na Laidan niczym zbawczy eliksir. Zmarszczki wygładzały się, satynowy materiał sukni mile muskał ciało a złote loki układały się jak nigdy, spływając na odkryte – może zbyt odważnie jak na stateczną matronę – ramiona. Gnijącą psychikę przysłaniała aparycja gwiazdy filmowej, rzecz jasna gwiazdy moralnej, bo przecież aktorstwo oznaczało zepsucie totalne, które do Laidan w ogóle nie pasowała. Dziś grała rolę zachwyconej matki i wdzięcznej żony, wyraźnie podekscytowanej wydaniem córki za mąż.
Jednak nawet wzbogacona latami doświadczenia w kłamstwie, musiała znać swoje limity, wyczerpujące się już po wstępnych uprzejmościach. Wypowiedziane przez bliźnięta frazesy przyjęła więc tylko szczęśliwym uśmiechem: dalsze słodkości nie przeszłyby przez jej usta, dlatego ograniczyła się do miłego gestu, opiekuńczo poprawiając jasny kosmyk włosów Allison, opadający na jej bladą twarz. Dotyk skóry córki wywoływał mdłości, na szczęście nieco rozmyte dzięki pojawieniu się w pomieszczeniu Alexandra. Wyraźnie żałobnego. Na sekundę niemalże poczuła do niego coś w rodzaju litości, szybko zamieniającej się w lekką niechęć. Zauważyła spojrzenie, jakim obdarzył ją i Allison; wiedziała, że porównuje je do siebie. Każdy to robił, co doprowadzało Laidan do wściekłości, zazwyczaj miernie ukrywanej pod zakłopotanym wzruszeniem tym (wątpliwym dla niej samej) komplementem. Niestety poza tym podejrzeniem nie mogła zarzucić Selwynowi nic więcej. Zachowywał się po szlachecku, uprzejmie, w dodatku nawiązując do sztuki, co nieco ukoiło podirytowanie Lai.
- Z pewnością widzieliśmy się na ostatniej premierze, Alexandrze. Mam nadzieję, że następne kulturalne wydarzenia zabierzesz moją córkę – zadeklamowała niemalże śpiewnie, mając wrażenie, że od wymuszonego uśmiechu pękną jej kąciki ust. Trwała jednak dalej w tej słodkiej roli, następnie jak najdłużej witając się z Selwynem Seniorem. Gotowa była znosić najżałośniejszą męską kokieterię, byleby odsunąć od siebie moment dołączenia do Reagana, chociaż Avery zdecydowanie przejął stery dzisiejszego wydarzenia. Widocznie złożenie podpisu i fakt sprzedania córki mocno wpłynęły na jego samoocenę, dodając mu iluzorycznej pewności siebie. I równie złudnego poczucia władzy. Zauważyła karcący błysk w jego oku i szczerze pożałowała, że nie pojawiła się tutaj z całą butelką wina w ręku, ale nie była jeszcze gotowa zaprzedać swojej opinii idealnej lady Avery dla mściwej satysfakcji. Nawet nie drgnęła, kiedy dłoń Reagana objęła ją w talii: wręcz wtuliła się w bok męża z zadowoleniem wypisanym na twarzy, chociaż tak naprawdę potrzebowała go tylko dla zachowania równowagi. Niebotycznie wysokie szpilki równały ją do reszty towarzystwa, jednocześnie czyniąc ją bezbronną. Coś za coś; lekko zaśmiała się z porównania męża, gładząc jego ramię starannie wypielęgnowanymi dłońmi. – Allison jest po prostu dojrzalsza, Reaganie. Kiedy podpisywano nasze zaręczyny, miałam zaledwie siedemnaście lat, nic więc dziwnego, że słabiej ukrywałam swoją radość – powiedziała lekko, troskliwie wstawiając się za córką i – jak przystało na kochaną matkę - chroniąc ją przed etykietką sztywnej lub smutnej. Co prawda produkt został już sprzedany i nie powinna martwić się ewentualnym zwrotem, jednakże wolała nie zapeszać. Do dnia ślubu Allison musiała wychwalać ją pod niebiosa, chcąc już na zawsze pozbyć się jej z domu. Później przyjdzie pora na Sorena, a gdy już w posiadłości Avery’ch pozostaną sami z Reaganem…nikt nie będzie chronił ojca. Przeklęta trójka stanowiła zagrożenie wyłącznie w komplecie: pozostawieni sami sobie byli nieporadni i słabi więzią, jaka ich łączyła. Uśmiechnęła się do swoich myśli, już mając podnieść jakiś naiwny temat, kiedy w końcu dołączył do nich Samael. Jej serce zabiło szybciej, najpierw z niesamowitej ulgi, później: z doskonale tłumionej pogardy, gdy obok niego zauważyła szarą, bezbarwną Judith. Przymknęła powieki, kiedy najstarszy syn składał na jej policzkach pocałunki – nie mogła pozwolić, by ktokolwiek zauważył w jej oczach palącą tęsknotę, zbudowaną na zmysłowych obrazach, pojawiających się natychmiast w wyobraźni Laidan. Wizja ich złączonych ciał, wspomnienie mocnej rozkoszy, wyłączającej jej wszelkie zmysły – tylko to koiło jej nerwy na tyle, by mogła powitać Judith z pełną serdecznością, komplementując jej strój. Na razie nie potrafiła spojrzeć Samaelowi prosto w jasnogranatowe oczy: musiała oswoić się z tym bolesnym dystansem, kiedy wtulała się w bok Reagana, histerycznie wręcz łaknąc ust najstarszego syna. I kolejnego kieliszka alkoholu.
- Skoro już Samael i prześliczna Judith przybyli, może zasiądziemy do stołu? – zasugerowała Reaganowi, posyłając uprzejmy uśmiech starszemu Selwynowi. Miała wrażenie, że tylko on jest tutaj szczerze szczęśliwy.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]25.10.15 15:38
Naprawdę zaczął żałować, że nie poszedł dziś w ślady matki. Alkohol pozwoliłby mu to przetrwać bez szargania napiętych jak postronki nerwów do granic możliwości. Mógł uciec, stawiając dla odmiany na ognistą i pozwolić, aby procenty go rozluźniły. Przecież był całkiem niezły w uciekaniu. Gdyby przyznawano za to jakieś licencje zapewne stałby się już zawodowcem. Koszmary prowokowały go do tej walki na najniższym poziomie. Zalewanie się w trupa przynosiło przyjemnie otępienie, odcięcie zmysłów od bolesnej rzeczywistości, krótkotrwałe, ale jakże upragnione ukojenie. Dziś mógł przecież zrobić to samo. Przed przybyciem pełny barek w jego mieszkaniu stanowił nie lada pokusę. Wystarczyło nalać odrobinkę trunku do schłodzonej lodem szklaneczki, a dalej poszłoby już gładko. Jednak stojąc w jadalni i ściskając dłoń Allison, która była dla niego kołem ratunkowym tak samo jak on dla niej, wiedział, że postąpił słusznie. Utwierdzał go w tym widok chwiejącej się na niebotycznych obcasach w nieprzystającej jej wiekowi i pozycji sukni. Być może przypominał ją bardziej niż ojca, ale nie chciał być do niej podobny w niczym więcej. Nie uległ możliwości schowania się za oparami alkoholu, aby wytrzymać ten wieczór. Przecież Laidan był w zgoła innej, żeby nie rzec komfortowej sytuacji. Czym były przelotne chwile w objęciach ślepo zapatrzonego w nią może w porównaniu z całym dyskomfortem, jaki czuł Søren? Przecież to właśnie ten dom stanowił dla niego źródło obrzydzenia. Czuł się tam jak obcy, chociaż to właśnie tutaj spędził większą część życia, tutaj przyszedł na świat. Kochanej rodzinie udało się zniszczyć nawet te nikłe wspomnienia z dzieciństwa, które kojarzyły mu się dobrze. Teraz w koszmarach to właśnie w korytarzach tej rezydencji gubił się, a zewsząd dochodziły go jęki, których ani trochę nie chciał słyszeć. Wszystkie te wspomnienia przelatywały mu przez umysł, gdy obecnością zaszczycili ich w końcu seniorów rodu. Gorzki posmak formował się w ustach na widok tej wszędobylskiej obłudy. Miał ochotę wykrzyczeć ojcu w twarz całą prawdę. Wiedział jednak, że był tak zaślepiony tym śmiesznym uczuciem, że nie uwierzyłby. I to bolało o wiele bardziej niż świadomość, że za zdradę tej tajemnicy zapłaciłby najwyższą cenę.
Powiewem świeżości w tym zatęchłym, teatralnym powietrzu było pojawienie się Selwyna. Podlotek w czerni rozpoczął swój występ od popisu znajomością savior-vire’u. Doprawdy urocze, nie można odmówić Samaelowi zdolności treserki czy też zmysłu doboru dobrze wychowanego zwierzątka. Søren odpędził prychnięcie cisnące mu się na usta, gdy usłyszał, jak podlizuje się Laidan. Reakcja siostry też zresztą go nie zdziwiła. Denerwował się tym wszystkim tak samo jak ona. Gładził wierzch jej dłoni kciukiem, chcąc przekazać jej namiastkę spokoju, który wydawał się być teraz zupełnie nieosiągalny. Zwłaszcza, że pan narzeczony właśnie zwrócił się w ich stronę. Nie musiał spoglądać na Allison, by wiedzieć, jaką ma minę, bo wszystko wyczytał z twarzy ich gościa. Zapewne żadne z nich nie miało miny zachęcającej do bliższej zażyłości. Nie miał co się dziwić, bo oboje widzieliby go chętnie z naszyjnikiem z kamienia na dnie Tamizy.
- Dziękuję, takie słowa wiele znaczą. Jestem rad, że w końcu możemy się spotkać. –  Nie jest w stanie opanować rozbawionego uśmiechu, który pojawia się na jego twarzy po raz pierwszy tego dnia. Jego wyobrażenie o Selwynie właśnie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Będąc w jaskini lwa poruszył właśnie jeden z gorszych możliwych tematów. Jego kariera była ością niezgody, która stała między Averymi już od jakiegoś czasu. Matka uważała to za hańbę i życzyła mu, aby spadł z miotły skręcając kark, a Reagan przyzwalał mu, ba, nawet pojawiał się na meczach. Sądził, że marionetka Samaela będzie miała takie same poglądy jak on, a tu przyjemne zaskoczenie. Søren ściska mocno jego rękę, dając mu próbkę tężyzny pałkarza. Może ten obiad okaże się o wiele ciekawszy niż się spodziewał? Czyżby pionek jego brata okazał się trochę niepokorny?
O wilku mowa, gdy w końcu pojawia się gwiazdorsko spóźniony Samael ze swoją narzeczoną. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że Judith z własnej, nieprzymuszonej woli chciała zostać jego żoną. Była aż tak naiwna czy aż tak zakochana? A może to jedno i to samo?
- To prawda ojcze, czas już zaczynać – zgodził się spokojnym głosem z matką. Zgodził? Niesamowite, chyba zapisze to sobie w kalendarzu. Po prostu chciał już usiąść do tego cholernego stołu, bo tam już nie odmówi sobie lampki wina.


okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you


Soren Avery
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sny są dla ludzi bez wyobraźni
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t796-sren-avery https://www.morsmordre.net/t859-stella https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-whitcomb-st-43-7 https://www.morsmordre.net/t1180-sren-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]11.11.15 1:05
Alexander czuł się, jakby ktoś wrzucił go do klatki w zoo. Jednak sytuacja była paradoksalna. Jako element znajdujący się gdzieś wbrew swojej woli (choć trzeba przyznać, że stuprocentową prawdą to nie było) był oglądany z ciekawością przez wszystkich. Jednak sam też znajdował się w idealnej pozycji do przyglądania się, analizowania oraz - co najistotniejsze - wysnuwania wniosków.
Wyobrażenie jego klatki zmieniło nagle kształt, przybierając formę kilku splątanych ze sobą nici, coraz ciaśniej owijających się wokół niego, palącym swoim dotykiem cicho poganiając, by dowiedział się, jak zostały utkane. Na początek lady Avery. Otoczona wonią wina z najwyższej półki, miłośniczka sztuki. W tym dobrego teatru. Widział te drobne gesty, charakterystyczne dla aktora dobrze znającego swoją rolę. Były wyuczone i stawały się częścią osoby tak bardzo, że wypadały lepiej niż te naturalne i niewymuszone. Wiedział, że także ona nie jest tutaj całkowicie z własnej woli. Z autopsji domyślał się, że Laidan chowa przed zgromadzonymi swoje prawdziwe odczucia. Chyba było to u nich rodzinne, ponieważ Allison zachowywała się z tą samą manierą, choć u niej wydawała się ona jakby z lekka zardzewiałą. Czyżby pobyt za granicą, gdzie nie musiała aż tak pilnować swoich poczynań, osłabił moc umiejętności wpajanych małym arystokratom? Widział przed chwilą jej dłoń zaciśniętą na dłoni bliźniaka, która była oznaką posiadania przez pannę Avery jakichkolwiek emocji w tym momencie. Choć można to było zrzucić na stres towarzyszący takiemu wydarzeniu. Jednakowoż Alex wiedział, że to po prostu lodowe oblicze przeznaczone tylko dla niego. Osobą chyba najbardziej neutralną w tym całym towarzystwie wydał mu się Søren. Mocnym i pewnym uściskiem uraczył alexową prawicę, na co Selwyn także odpowiedział bardziej wytężoną pracą mięśni. Pojawienie się ojców dodało kolejnych zawirowań w tej stercie niteczek, które jednak najbardziej poruszył swoim przybyciem Samael.
Samael z Judith.
Judith Skamander, którą poznał w Mungu, gdy trafiła tam rozszczepiona w paskudny sposób. Pierwszy pacjent, którego przyjęto w dniu jego rozpoczęcia praktyk. Była to chyba jedyna osoba w całym pomieszczeniu, o której mógł powiedzieć, że cieszył się z jej obecności. Uśmiechnął się z lekka do Judy, po czym także ją przywitał z należytym szacunkiem. I w tym momencie, gdy przeniósł wzrok na jej narzeczonego, radość ze spotkania zniknęła. Pojął, że wychodzi ona za Samaela. Alexander w duchu zadrżał na myśl o tym, że skoro w takim stopniu najstarszy z rodzeństwa Avery kontrolował życie swojej siostry i stażysty, to jaki poziom osiągnie to w odniesieniu do żony Samaela?
- Samaelu - powiedział, po czym z lekkim skłonieniem głowy uścisnął dłoń mężczyzny.
Nie wiedział już, co myśleć o tej całej sytuacji. Może po prostu Samael wyznawał zasadę "cel uświęca środki" z fanatyczną wręcz dokładnością? Może chcąc zapewnić siostrze ujście od hańby staropanieństwa nie bał się posunąć do szantażu? Jednak... skąd ten strach, przerażenie i obrzydzenie we wzroku Allison, gdy mowa była o jej starszym bracie?
To wszystko krył mrok tajemnicy, wytykający z szyderczym śmiechem Selwynowi jego niewiedzę.
- Jeśli jeszcze można chwilę - zaczął, szukając wzrokiem przyzwolenia ze strony głowy rodu Averych. - Chciałbym podarować coś Allison. Nie będzie to jeszcze pierścień zaręczynowy, bowiem co do jego przekazywania mamy rodową tradycję o czym na pewno Panowie Ojcowie już rozmawiali - powiedział, sięgając za pazuchę i wyciągając z wewnętrznej kieszeni czarnej kamizeli długie i wąskie pudełko, w delikatnym, pudrowym kolorze. Podał je Allison obserwując, jak odwiązuje wstążkę i zdejmuje wieczko, ukazując zebranym sznur z rzadkich, pomarańczowych pereł.
- Pozwolisz? - zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź stanął za Allison, delikatnie odgarnął jej włosy i wyciągnął ręce, by zdjąć z jej szyi zdobiący ją wisiorek.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Jadalnia 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Jadalnia [odnośnik]17.11.15 13:35
Przez dłuższą chwilę obserwował wszystkich zebranych w salonie, gdzie pojawił się zaraz po podpisaniu kontraktu z ojcem Selwyna. Przesuwał wzrokiem od ukochanej żony, przez synów, córkę, która niebawem miała zostać zaręczona, by na koniec spocząć na młodym mężczyźnie, który miał ją poślubić. Odnosił wrażenie, że Alexander wciąż jest młody i nieopierzony, jednak pod wpływem zręcznych manipulacji i niewątpliwego daru przekonywania Samaela zgodził się na zaaranżowanie tego związku, uważając go za dobre wyjście dla swojej córki, z pewnością lepsze, niż związek z cieszącym się wątpliwą opinią i wydziedziczonym z rodziny Crouchem. Była zresztą w wieku, kiedy już wręcz wypadało wyjść za mąż, a Reagan przecież pragnął jej dobra i szczęścia. Chciał, żeby jej małżeństwo było równie udane, jak jego własne. Zaaranżowane związki rzadko należały do szczęśliwych, jednak on niczego nie żałował. Mimo upływu lat, jego zafascynowanie Laidan, zapoczątkowane dnia, kiedy ich ojcowie zdecydowali o ich wspólnej przyszłości, nadal nie gasło. Może właśnie dlatego często przymykał oczy na pewne drobne niedopowiedzenia, nie chciał zauważać, co kryło się pod tym pięknym obrazkiem idealnej, szczęśliwej rodziny. W gruncie rzeczy uważał się za dobrego męża i ojca, pragnącego szczycić się tym, że zapewnił dzieciom dobrą przyszłość. Sam również był zadowolony z decyzji własnego ojca, myślami na moment cofnął się o wiele lat, do tamtego dnia.
Odnosił jednak dziwne wrażenie, że Allison nie podzielała jego entuzjazmu co do wydania jej za młodego Selwyna. Czyżby uważała to za coś w rodzaju kary? Szybko jednak odrzucił tę nieprzyjemną myśl, wolał wierzyć, że to tylko chwilowe i pewnego dnia doceni starania rodziny, gdy stanie się dumną żoną kogoś o odpowiedniej pozycji. Samael przecież z pewnością nie podsunąłby mu kandydatury kogoś nieodpowiedniego, by wżenić się w tak szanowany ród, jak ich. Reaganowi pozostało więc zawierzenie osądowi najstarszego, już doświadczonego, bo mającego za sobą małżeństwo syna, który niejako oddał mu i Laidan sporą przysługę, pomagając w znalezieniu narzeczonego dla swojej siostry.
- Żywię nadzieję, że wasze małżeństwo będzie udane – przemówił, patrząc z troską na Allison. Musiała przecież wiedzieć, że nigdy nie chciałby jej skrzywdzić, że robił to wyłącznie dla jej dobra. – I że będzie się pan dobrze opiekował moją ukochaną córką, panie Selwyn. – Tym razem znaczące spojrzenie powędrowało w kierunku Alexandra. Liczył także, że młodzieniec okaże charakter, w końcu Allison, mimo kruchego wyglądu, wcale nie była słabiutkim, uległym dziewczęciem. Potrzebowała mężczyzny silnego i zaradnego, który okaże jej szacunek, ale i sprosta jej temperamentowi.
Zerknął również na żonę, posyłając jej nieznaczny, lakoniczny uśmiech i udając, że nie dostrzegł spojrzenia najstarszego syna, który właśnie pojawił się w salonie wraz ze swoją młodziutką narzeczoną, najwyraźniej równie nieopierzoną, co Alexander.
- Samaelu, panno Skamander – powitał ich. Nie był zadowolony ze spóźnienia syna, jednak póki co nie dawał tego po sobie poznać. To nie był czas na czynienie wyrzutów, w końcu najważniejszą osobą tego dnia miała być Allison i jej przyszły narzeczony. – Skoro więc jesteśmy już wszyscy w komplecie, czas zasiąść do stołu. Obiad za chwilę zostanie podany.
Wtedy jednak ponownie przemówił młody Selwyn. Reagan uniósł lekko jedną brew, patrząc, jak mężczyzna nakłada jego córce piękny naszyjnik z pereł. Uznał to jednak za naprawdę piękny gest mający uhonorować przyszłą narzeczoną, więc w jego spojrzeniu pojawiła się wyraźna aprobata. Skinął w jego kierunku głową.
- Do twarzy ci w tych perłach, Allison. Jestem zdania, że wspaniale uświetniają twoją urodę – skwitował, zastanawiając się, czy ten podarunek zmiękczy serce jego córki. Obawiał się jednak, że droga do akceptacji Alexandra może okazać się znacznie dłuższa i materialny gest może okazać się niewystarczający.
Ale już po chwili, gdy wszyscy znowu zasiedli, dał sygnał, że czas podać zaręczynowy posiłek.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Jadalnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]17.11.15 20:51
Uśmiechał się zupełnie swobodnie, doskonale czując się w roli wodzireja tej zamkniętej uroczystości. Atmosferą przypominającą prędzej stypę niż okolicznościowy obiad, podczas którego miało nastąpić symboliczne połączenie dwóch rodów o równie głębokich korzeniach, historii oraz starych tradycjach, uświęconych każdą kroplą błękitnej krwi, płynącej w żyłach ich potomków. Pogrzebowy nastrój wyczuwał wszakże jedynie on – odpowiedzialny za zaaranżowanie tego małżeństwa, nieszczęśliwe narzeczeństwo, a także Soren, niechybnie odczuwający bóle swej bliźniaczki. Niech cierpi z nią, niech cierpi za nią.
Żałował, iż nie zdołał wypchnąć z rodzinnego gniazda również i jego.
Żałował, że nie zrobił tego dekadę wcześniej, kiedy był jeszcze małym, nierozumnym berbeciem i nie potrafił postawić mu się tak, jak w tej chwili.
Posiadanie w rodzinie zdrajcy bolało, lecz Avery szybko nauczył się zmieniać owo męczeństwo na triumf. Stając się synem idealnym w opozycji do Sorena, docenianego jedynie przez równie niewydarzonego ojca. Oboje byli siebie warci: głupcy i ślepcy, owładnięci idylliczną wizją rodzinnej sielanki. Reagan żył zamknięty w złotej klatce, absolutnie nie dostrzegając świata poza jej prętami, zaś Soren śmiesznie marzył o przyszłości, w której odetnie się od ciążącego na nim przekleństwa i wyrwie się z jego wpływów (niedoczekanie) – razem z Allison, co sumowało się, jako mrzonki człowieka o pogruchotanej psychice, niezdolnego do racjonalnego myślenia. Czegóż jednak Samael mógł się spodziewać po potomkach Reagana? Genetyka nie okazała się dla nich łaskawa, czyniąc z Sorena zniewieściałego chłopczyka, zaś z Allie tępą kobietę, atrakcyjną jedynie przez pryzmat jej szczątkowego podobieństwa do Laidan. Która prezentowała się znacznie lepiej od swej córki. Suknia w kolorze dojrzałego wina (jego ulubiona) podkreślała wszystkie atuty jej ciała, nie czyniąc jednakże tego w sposób nachalny. Skromna, choć podświadomie wyzywająca; Avery uwielbiał dwubiegunowość swej matki, pobudzającą w nim wszystkie zmysły. Schładzane stopniowo, bolesnym otrzeźwieniem, kiedy odsuwała się od niego, wracając w ramiona męża. Musiał to zaakceptować, choć wrzał z wewnętrznego gniewu oraz sprzeciwu, podsycającego kiełkujące od dłuższego czasu myśli o wyeliminowaniu Reagana z ich familii.
Nie zaklęciem – zaklęcie zaklęcie odbije,
Nie oszczerstwem – długo rośnie,
Nie pochlebstwem – prędko gnije
Nie skandalem – to zbyt głośne.
Opanował się jednak względnie szybko – przez twarz Samaela nie zdążył nawet przebiec cień niechęci. Jedynie jego oczy lekko się zwęziły – zazdrośnie – gdy patrzył na obejmujących się rodziców. Idealna para małżeńska, wzór do naśladowania dla młodziutkiego narzeczeństwa. Mężczyzna wiodący prym jako gospodarz, kobieta gościnnie zapraszająca w skromne progi ich rezydencji, podtrzymującą towarzyską konwersację oraz kurtuazyjnie chwaląca zarówno Alexandra, jak i Judith. Niezasługujących zupełnie na komplementy padające z ust Laidan. Jednakowoż Avery uśmiechnął się do matki – dziękując jej za powściągliwość oraz nie okazywanie jawnej niechęci do jego narzeczonej. Którą z czułością obejmował, niespeszony zupełnie, że prawdopodobnie łamie konwenanse, nakazujące kilkumetrowy dystans między przyszłymi małżonkami. Gest czysto zapobiegawczy oraz dokładnie przemyślany – nie chciał, by czuła się nieswojo w towarzystwie arystokratów. Zwłaszcza, jego siostry, która stroiła fochy i durne typowe, kobiece fanaberie, przynoszące im wstyd. Nie skomentował słowem prezentu Selwyna. Biedaczyna, jeśli sądził, iż uda mu się przekupić Allison marnymi perłami, był w sporym błędzie. Dostanie kolejną szansę, czy Allie rozszarpie go na sztuki już teraz, dając pokaz swego ognistego temperamentu? Wziął Judith za rękę i wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie u ciężkiego, dębowego stołu. Sam zasiadł tuż obok matki, obdarzając ją przelotnym spojrzeniem. Milczał jak zaklęty, spodziewając się wspaniałego widowiska ze strony głównych aktorów.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Jadalnia [odnośnik]24.11.15 20:28
Jesteś taki sam jak inni, dokładnie taki sam – niczym się nie wyróżniasz. Przymilasz się do pani domu, tak jak powinien każdy dobry narzeczony. Najwyraźniej Samael przeszkolił cię w narzeczeńskich sztuczkach i maskowaniu prawdziwej twarzy. Wiesz już, że nie mogłeś trafić pod lepszą protekcję? Na pewno jesteś tego świadom, inaczej nie wchodziłbyś w te wszystkie układy prowadzące do… No właśnie, gdzie? Na pewno nie do mnie, wszak nie mam ci do zaoferowania niczego innego oprócz starannie dobranych, mściwych gestów i działań pełnych nienawiści.
Patrzę na ciebie i odczuwam to co maskowałam przez cały dzień, a może i tydzień – strach. Powodujący nieprzyjemne mdłości. Lecz pomimo obaw, że nie podołam temu wszystkiemu, że jestem zbyt słaba, by zmierzyć się z zaplanowaną rzeczywistością, uśmiecham się, nie do końca wyzbywając się napięcia. Choć jesteś elegancki w tej swojej wytwornej wyjściowej szacie, a lekkim, niezwykle czarującym grymasem potrafiłbyś skraść serce niejednej kobiety, na mnie to nie działa – nie urzeka i nie oszałamia. Pogódź się ze swoim losem, przywyknij do tego, że ode mnie nic więcej nie otrzymasz oprócz zdawkowej uprzejmości wstawionej w sztywne, chłodne ramy apatyczności. Miejmy to za sobą, widzisz, praktycznie się cieszę, że w końcu to się rozpoczyna, a wszyscy zaproszeni są do stołu – wszak każda minuta spędzona na oficjalnych niedorzecznościach, choć przybliża nas do zachodu słońca, wcale nie skraca czasu, przez który musze cię tolerować w pobliżu. Chce udać się z innymi, naprawdę, zwiększenie odległości między nami byłoby niczym łyk świeżego powietrza po uwolnieniu się z płonącego pokoju, lecz zatrzymujesz mnie przy sobie, wręczając to okropne pudełeczko z równie okropną zawartością. Musisz wiedzieć lepiej, jak zawsze – a ja po raz kolejny żałuję, że etykieta zabrania mi wybuchnięcia oschłym, cynicznym śmiechem albo wyklęcia cię od gumochłonów, paskudnych gargulców, które swoje szpony powinny trzymać z dala ode mnie. Ciężko zdecydować się, który z barwnych epitetów lepiej określa cię w tej chwili - trafiasz w czuły punkt, specjalnie czy przypadkiem? To zresztą bez różnicy, przecież nie mogę się odezwać, więc zanim dotykasz zapięcia mojego łańcuszka, obracam się w twoim kierunku z czystymi, morderczymi intencjami; tak byś dobrze zrozumiał, a cała ta wściekłość pozostała widoczna tylko dla ciebie.
- To niezwykle uprzejme z pana strony, panie Selwyn – delikatnie zabieram z twoich rąk pudełeczko z niesłychanie drogimi i rzadkimi perłami, które nigdy nie będą miały okazji ozdobić mojej szyi. Zapomnij, że kiedykolwiek przywdzieję kolory twojego rodu. To nie podlega żadnej dyskusji. Mój głos jest neutralny, jednak nie można powiedzieć tego samego o spojrzeniu, wiedz, że trafiłeś w mój czuły punkt. Na pewno potrafisz zrozumieć przekaz: jeśli spróbujesz dotknąć mnie jeszcze raz – odgryzę ci rękę.
Zanim zdążymy wdać się w większą dyskusję, odwracam się bez słowa, by dołączyć do pozostałych przy stole. Błagam Merlina, by to przeklęte spotkanie dobiegło końca, choć tak naprawdę nie miało jeszcze okazji, by się rozpocząć… Choć kto wie, może nie będzie miało? Ciążąca mi niewielka fiolka miała stanowić wyjście awaryjne, gdy wszystko inne zawiedzie. Dlaczego nie wykorzystać jej teraz, gdy czuję, że więcej nie zniosę? Tej całej sztuczności, obecności całej rodziny razem w ten dzień przepełniony poczuciem beznadziejności. Tylko kilka kropel i wszystko za kilka minut ustanie – to prawdziwa magia, zamknięta w szkle, wykorzystana w jak najbardziej odpowiednim momencie. A śmiech jest odpowiedzią na wszystko, nawet ten wywołany eliksirem. Zamiast do stołu podchodzę do ustawionych kieliszków, które napełniają się czerwonym winem na rzuconą instrukcję w kierunku skrzata domowego. Zanim istota przysunie każdemu srebrny kielich, zabieram z tacy dwa – jeden dla mnie, a drugi dla Alexandra. - Zanim wszyscy oddamy się tej radosnej chwili. Chciałam wznieść toast za mojego wyjątkowego, niezwykle szczodrego narzeczonego. Obyśmy zawsze byli tacy szczęśliwi jak dzisiaj – unoszę swój kielich w górę, w geście toastu, a na usta wstępuje uśmiech godny przykładnej, wręcz rozkosznej narzeczonej, która raduje się swoim losem. Zdenerwowanie znika w ciągu jednej chwili - to środek doraźny na wszystkie nasze troski. Dalej, Alexandrze, przyłącz się do mnie, na taką okazję nie ma nic lepszego niż bąbelki.


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Jadalnia [odnośnik]25.11.15 15:11
Każda sekunda, spędzona w tym doborowym towarzystwie, wydawała się ciążyć jej coraz bardziej, ale im ciemniejsze myśli kłębiły się w głowie Laidan, z tym większą naturalnością opromieniała zgromadzonych gości, doskonale odgrywając swoją rolę. Czekała tylko na gromkie oklaski, poruszający aplauz na stojąco w wykonaniu skrywanych demonów, ujawniających się w chwilach samotności. Wiedziała, że zasłużyła na takie uznanie. Nie skrzywiła się przecież ani razu na widok Sorena o grobowej minie. Nie zepchnęła Reagana ze schodów, kiedy pojawiali się w holu przed godziną, witając przedstawiciela rodu, do którego włączali swoją córkę. Nie spoliczkowała zadowolonego z siebie Selwyna seniora, ciągle szaleńczo uśmiechniętego i zdecydowanie zbyt często spoglądającego na dekolt jej sukni. Nie stłukła kieliszka na twarzy bohaterki popołudnia, szpecąc ją na całe, szczęśliwe, małżeńskie życie, jakie właśnie miała rozpocząć. A co najważniejsze - i wymagające największego opanowania - nie szarpnęła Samaela za rękaw szaty, przyciągając go do namiętnego pocałunku. Zapewne rozpaczliwego, nieokiełznanego w swej drobnej histerii: naprawdę potrzebowała teraz jego wsparcia, potwierdzonej fizycznie pewności, że nie jest w tym przeklętym kołowrotku zdarzeń sama. Reagan już dawno przestał być jakąkolwiek podporą (właściwie czy kiedykolwiek zasłużył na to miano?), na co jednak nie narzekała. Samotność pozwoliła jej na spełnianie swoich marzeń, zamkniętych teraz jednak za ciężkimi drzwiami przyzwoitości. Spektakl rozpoczął się na dobre, musiała skoncentrować się na bolesnej teraźniejszości, na szczęście wibrującej wobec ukochanej córki. Niezbyt zadowolonej z wyboru narzeczonego - potrafiła zauważyć to w jej gestach, w krótkim spięciu ramion, kiedy Alexander zaczynał przemawiać, zalewając blondynkę potokiem nieskrępowanej miłości. Może na pokaz, może szczerej i prawdziwej, Avery nie zamierzała dociekać intencji młodego Selwyna, czując jedynie mściwe zadowolenie. Wieszczyła bowiem Allison niezmiernie nudne życie z takim dzieckiem u boku: czyż chłoptaś, ledwie wyrosły z wieku dziecięcego, mógł w jakiekolwiek sposób zaspokoić młodą Avery? Inteligencją, polotem, czarem, przymiotami ciała? Szczerze w to wątpiła, co otaczało jej serce płynnym miodem. Im mniej radości pojawi się w życiu córki, tym będzie szczęśliwsza.
Nic więc dziwnego, że przyjęła nieoczekiwany, acz hojny - nawet z tej odległości mogła ocenić wartość biżuterii - prezent z uśmiechem niesamowitego zadowolenia, jaki przesłała chwilę później Alexandrowi, niewerbalnie chwaląc jego wybór. Najbrzydszy kolor świata. Najbanalniejsze perły, ale, kto wie, może przypadkowo się nimi udusi? Perspektywa ujrzenia sinej twarzy Ally rozpromieniła twarz Laidan jeszcze bardziej, pozwalając jej przetrwać krótką drogę do salonu tuż przy boku obejmującego ją Reagana. Z wewnętrzną ulgą przyjęła separację od znienawidzonego ciała, siadając przy stole obok Samaela, na którego na razie nie zwracała uwagi, poprawiając zsuwające się niemoralnie ramię sukni oraz odwzajemniając dumne spojrzenie Reagana. Jakby to jego zasługą było utrzymanie rodu Avery'ch w siodle dobrej passy, jakby to on dbał o rodzinę, jakby to on trzymał pieczę nad nazwiskiem. Laidan najchętniej starłaby ten władczy grymas z jego twarzy, ale mogła tylko obdarzać go wdzięcznym spojrzeniem, przelotnie kładąc dłoń na jego dłoni, w pieszczotliwym, kobiecym geście podziękowania oraz wsparcia. Może nawet lekkiej kokieterii?
- Alexander na pewno będzie traktował Allison tak wspaniale, jak ty mnie, kochany - powiedziała cicho z mocnym przekonaniem, zastanawiając się, jakim cudem nie zwróciła jeszcze skromnego śniadania na eleganckie ubranie Reagana. Milcząca obecność Samaela pomagała, chociaż miała wrażenie, że każdy jej czuły gest skierowany w kierunku męża jest bacznie obserwowany. Cóż, wolała taką formę kontroli niż obliczanie wypitych kieliszków wina. Z radością przyjęła kolejny, w ogóle nie słuchając treści toastu, wniesionego przez radośnie uśmiechniętą Allison. Widocznie w podłych genach odziedziczyła nie tylko urodę ale i część talentu aktorskiego matki.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach