Sypialnia Steffena i Belli
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Praktyczna po męsku, z miękkim dywanem, wygodnym łóżkiem i półkami uginającymi się od książek.
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
Sypialnia
Praktyczna po męsku, z miękkim dywanem, wygodnym łóżkiem i półkami uginającymi się od książek.
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 16.10.23 20:48, w całości zmieniany 6 razy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniósł lekko brwi, słysząc podwójną odmowę Farleya. Gwardzista wyglądał nieco blado, czyżby już zdążył zjeść i wypić kawę? O której on wstawał? Zaraz jednak Alexander zdecydował, że zje ze Steffenem śniadanie, więc nic już nie rozumiejąc, młody Zakonnik gestem zaprosił Gwardzistę do kuchni.
-Zrobię jajecznicę. - zadecydował. Nie był mistrzem kuchni, ale to potrafił - i to mugolskim sposobem, tak jak robiła mama. Sięgnął do kuchennych szafek i nagle przypomniał sobie, jakie pyszne śniadania robił tutaj Bertie, gdy zatrzymał się u przyjaciela po ucieczce z Rudery. Oboje żartowali, że Ministerstwo pewnie nawet nie wpadnie na to, że Bott nadal ukrywa się w Dolinie Godryka.
A jednak go dorwali.
Nastawił wodę na herbatę (i kawę, dla siebie), a potem odwrócił się do Alexandra i spojrzał na niego uważnie. Przepełniała go szczera troska, ale i naukowa ciekawość. Zainteresowania i praca pomagały mu zresztą jakoś przetrwać te dni po śmierci przyjaciela. Choć Londyn przepełniał go strachem, to u goblinów nie było czasu na próżnowanie ani na posępne myśli. Poprosił zresztą o tydzień w terenie, aby móc unikać stolicy, a tam pracowało się jeszcze ciężej.
Od pracy ciekawsze były tylko klątwy. A obiekt jednej z najbardziej skomplikowanych stał przed nim i prosił o herbatę.
-Potrafisz oszacować, jak wiele czasu minęło od "złapania" do zdjęcia klątwy? - spytał cicho, wybijając jajka na patelnię. Nie mieli okazji o tym porozmawiać, nie wtedy gdy Isabella i Ida spoglądały na pogryzionego Gwardzistę z przerażeniem, a Steffen przyswajał wiadomość o śmierci przyjaciela. -Efekty... uboczne są normalne, klątwa jest jak rana na psychice. Musi się zagoić. A ta rzucona na Archibalda nasilała się z czasem.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc o halucynacjach Alexandra.
-Rookwood i Mulciber, znasz ich osobiście? Nienawidzisz? Klątwa wyzwalała nienawiść w stosunku do najbliższych, może... cóż, sam jesteś magipsychiatrą, ale może te emocje pozostały, tyle że tym razem ukierunkowane na prawdziwych wrogów? - hipotetyzował, przypominając sobie, co wyczytał o Klątwie Opętania w tomach w bibliotece.
-To jedna z najtrudniejszych klątw do nałożenia, runy są naprawdę skomplikowane. Pomiędzy klątwami twoją i Archibalda mogły istnieć nieznaczne różnice, właśnie z powodu zapisu run, więc nie sugeruj się... jego rekonwalescencją. - mruknął, smażąc jajka. -Czy... - wziął głęboki oddech, pilnując, by jajecznica nie przypaliła się z powodu jego zafrapowania innym tematem. -...czy myślisz, że to mogła być ta sama osoba, która przeklęła lorda Prewetta? W jego korespondencji znalazłem dowód na to, że przeklęty list wysłała Morgana Selwyn. Zna się na runach? Myślisz, że jawnie współpracuje z nimi? - zapytał, drżącym głosem. Szybko zdjął patelnię z ognia i postawił talerz przed Alexandrem.
Zanurzył widelec w drugiej porcji, ale sam nagle stracił apetyt.
-Zrobię jajecznicę. - zadecydował. Nie był mistrzem kuchni, ale to potrafił - i to mugolskim sposobem, tak jak robiła mama. Sięgnął do kuchennych szafek i nagle przypomniał sobie, jakie pyszne śniadania robił tutaj Bertie, gdy zatrzymał się u przyjaciela po ucieczce z Rudery. Oboje żartowali, że Ministerstwo pewnie nawet nie wpadnie na to, że Bott nadal ukrywa się w Dolinie Godryka.
A jednak go dorwali.
Nastawił wodę na herbatę (i kawę, dla siebie), a potem odwrócił się do Alexandra i spojrzał na niego uważnie. Przepełniała go szczera troska, ale i naukowa ciekawość. Zainteresowania i praca pomagały mu zresztą jakoś przetrwać te dni po śmierci przyjaciela. Choć Londyn przepełniał go strachem, to u goblinów nie było czasu na próżnowanie ani na posępne myśli. Poprosił zresztą o tydzień w terenie, aby móc unikać stolicy, a tam pracowało się jeszcze ciężej.
Od pracy ciekawsze były tylko klątwy. A obiekt jednej z najbardziej skomplikowanych stał przed nim i prosił o herbatę.
-Potrafisz oszacować, jak wiele czasu minęło od "złapania" do zdjęcia klątwy? - spytał cicho, wybijając jajka na patelnię. Nie mieli okazji o tym porozmawiać, nie wtedy gdy Isabella i Ida spoglądały na pogryzionego Gwardzistę z przerażeniem, a Steffen przyswajał wiadomość o śmierci przyjaciela. -Efekty... uboczne są normalne, klątwa jest jak rana na psychice. Musi się zagoić. A ta rzucona na Archibalda nasilała się z czasem.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc o halucynacjach Alexandra.
-Rookwood i Mulciber, znasz ich osobiście? Nienawidzisz? Klątwa wyzwalała nienawiść w stosunku do najbliższych, może... cóż, sam jesteś magipsychiatrą, ale może te emocje pozostały, tyle że tym razem ukierunkowane na prawdziwych wrogów? - hipotetyzował, przypominając sobie, co wyczytał o Klątwie Opętania w tomach w bibliotece.
-To jedna z najtrudniejszych klątw do nałożenia, runy są naprawdę skomplikowane. Pomiędzy klątwami twoją i Archibalda mogły istnieć nieznaczne różnice, właśnie z powodu zapisu run, więc nie sugeruj się... jego rekonwalescencją. - mruknął, smażąc jajka. -Czy... - wziął głęboki oddech, pilnując, by jajecznica nie przypaliła się z powodu jego zafrapowania innym tematem. -...czy myślisz, że to mogła być ta sama osoba, która przeklęła lorda Prewetta? W jego korespondencji znalazłem dowód na to, że przeklęty list wysłała Morgana Selwyn. Zna się na runach? Myślisz, że jawnie współpracuje z nimi? - zapytał, drżącym głosem. Szybko zdjął patelnię z ognia i postawił talerz przed Alexandrem.
Zanurzył widelec w drugiej porcji, ale sam nagle stracił apetyt.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander pokiwał głową, z wdzięcznością akceptując zaoferowaną przez Steffena jajecznicę. Nie miał zbyt wielkich oporów przed podzieleniem się z łamaczem klątw tego, czego był pewien odnośnie swojej niezbyt przyjemnej przygody z klątwą. Czym innym było widzieć kogoś nią dotkniętego – czy to Archibalda, czy też mylnie zdiagnozowanych w szpitalu pacjentów – i choć było to okropne samo w sobie, tak doświadczenie tego na własnej skórze było czymś całkiem innym. To był kolejny poziom horrorów serwowanych im przez świat, który nieidealny w swojej naturze w czasie wojny pokazywał się z tej całkiem najgorszej strony.
Farley zaraz potrząsnął głową, zarówno otrząsając się z posępnych myśli, jak i w odpowiedzi na pytanie Steffena.
– Musiałbyś zapytać Anthony'ego. Ciężko mi zebrać wydarzenia tamtego wieczoru w logiczną całość – przyznał, wzrokiem śledząc ruchy dłoni Steffena. Nie było w tym podejrzliwości, poniekąd lekkie zawieszenie, choć wyliczanie w myślach kolejnych czynności pozwalało mu w jakiś sposób nie myśleć o oskórowanej twarzy Botta. Farley mógł wydawać się nieco nieobecny, lecz słyszał co się do niego mówiło. Dało się to dojrzeć po nieznacznej zmarszczce formującej się między jego brwiami kiedy składał słowa do kolejnych odpowiedzi.
– Z Rookwood parę razy skrzyżowałem różdżki. Ma dość niewybredny dobór słownictwa jeśli chodzi o obelgi odnośnie zdrajców krwi. A Mulciber... – Alex uniósł spojrzenie na Cattermole'a, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznie. – Pozbawił mnie wszystkich wspomnień, zmusił do skrzywdzenia niewinnej dziewczyny, pod Imperiusem kazał mi torturować przy użyciu legilimencji, patrzeć jak podpalają szatańską pożogą Ministerstwo Magii, zabrał do Azkabanu wraz z pozostałymi Śmierciożercami gdzie pomogłem im dostać to, czego chcieli – mówił sucho, opisując fakty, na koniec zaciskając usta i wyglądając przez kuchenne okno. – Zaatakowałem Anhony'ego, nie wiem dlaczego. W jednej chwili pochylałem się nad... ciałem Bertiego... w drugiej mierzyłem już w Skamandera różdżką – westchnął. Czy mu się wydawało, czy próbował wtedy użyć czarnej magii? Jak bardzo mieszały mu się jego czyny z działaniami Mulcibera? Nie potrafił postawić jasnej granicy między halucynacjami a rzeczywistością. Kolejne pytanie zaskoczyło go jednak nieco. Spojrzał znów na Steffena, lekko unosząc brwi. Pokręcił przecząco głową. – Szczerze wątpię. Nie łączyłbym ze sobą tych dwóch spraw. Moja ciotka, w porcie, na pobojowisku, nakładająca klątwę? Jest Selwynem, lady doyenne w dodatku: jej działania nie byłyby tak oczywiste. Jest cierpliwa, planuje wszystko długofalowo i czeka na odpowiedni moment, nie podejmuje zbędnego ryzyka – powiedział, namyślając się dokładnie nad tym co mówił. Nie spieszył się ze słowami, wiedząc, że nic go nie goniło, a nierozważne składanie zdań jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniosło.
Kiedy Steffen postawił przygotowane śniadanie na stole Farley uśmiechnął się, lecz nie usiadł od razu. Najpierw sięgnął do szuflady, z której runista wydobył wcześniej widelce i wziął sobie nóż. Dopiero wtedy opadł na krzesło i z kontrastującą elegancją zabrał się za posiłek. Dał radę przełknąć jednak ledwie kęs nim nie złożył sztućców na talerzu w kształt litery V i nie sięgnął po herbatę. Ostrożnie upił łyk, spoglądając na Steffena znad krawędzi kubka.
– Chciałbym z tobą porozmawiać o Isabelli – powiedział, odstawiając naczynie na stół. Nie zamierzał owijać w bawełnę. – Napisałeś mi, że wszystko przemyślałeś i zadbasz o jej bezpieczeństwo. Steffen, jest zdolna i inteligentna, ale ona praktycznie nie zna życia poza pałacami. Musimy się nią bardziej zaopiekować niż wrzucać w środek konfliktu. Coś ty jej powiedział? – zapytał, na koniec brzmiąc nieco ostrzej niż miał zamiar. Miał jednak swoje powody, bo nie dość, że Cattermole mógł narazić Isabellę jeszcze bardziej niż już znajdowała się w niebezpieczeństwie, to jeszcze potencjalnie jej zbytnie wtajemniczenie mogło narazić Zakon.
Farley zaraz potrząsnął głową, zarówno otrząsając się z posępnych myśli, jak i w odpowiedzi na pytanie Steffena.
– Musiałbyś zapytać Anthony'ego. Ciężko mi zebrać wydarzenia tamtego wieczoru w logiczną całość – przyznał, wzrokiem śledząc ruchy dłoni Steffena. Nie było w tym podejrzliwości, poniekąd lekkie zawieszenie, choć wyliczanie w myślach kolejnych czynności pozwalało mu w jakiś sposób nie myśleć o oskórowanej twarzy Botta. Farley mógł wydawać się nieco nieobecny, lecz słyszał co się do niego mówiło. Dało się to dojrzeć po nieznacznej zmarszczce formującej się między jego brwiami kiedy składał słowa do kolejnych odpowiedzi.
– Z Rookwood parę razy skrzyżowałem różdżki. Ma dość niewybredny dobór słownictwa jeśli chodzi o obelgi odnośnie zdrajców krwi. A Mulciber... – Alex uniósł spojrzenie na Cattermole'a, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznie. – Pozbawił mnie wszystkich wspomnień, zmusił do skrzywdzenia niewinnej dziewczyny, pod Imperiusem kazał mi torturować przy użyciu legilimencji, patrzeć jak podpalają szatańską pożogą Ministerstwo Magii, zabrał do Azkabanu wraz z pozostałymi Śmierciożercami gdzie pomogłem im dostać to, czego chcieli – mówił sucho, opisując fakty, na koniec zaciskając usta i wyglądając przez kuchenne okno. – Zaatakowałem Anhony'ego, nie wiem dlaczego. W jednej chwili pochylałem się nad... ciałem Bertiego... w drugiej mierzyłem już w Skamandera różdżką – westchnął. Czy mu się wydawało, czy próbował wtedy użyć czarnej magii? Jak bardzo mieszały mu się jego czyny z działaniami Mulcibera? Nie potrafił postawić jasnej granicy między halucynacjami a rzeczywistością. Kolejne pytanie zaskoczyło go jednak nieco. Spojrzał znów na Steffena, lekko unosząc brwi. Pokręcił przecząco głową. – Szczerze wątpię. Nie łączyłbym ze sobą tych dwóch spraw. Moja ciotka, w porcie, na pobojowisku, nakładająca klątwę? Jest Selwynem, lady doyenne w dodatku: jej działania nie byłyby tak oczywiste. Jest cierpliwa, planuje wszystko długofalowo i czeka na odpowiedni moment, nie podejmuje zbędnego ryzyka – powiedział, namyślając się dokładnie nad tym co mówił. Nie spieszył się ze słowami, wiedząc, że nic go nie goniło, a nierozważne składanie zdań jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniosło.
Kiedy Steffen postawił przygotowane śniadanie na stole Farley uśmiechnął się, lecz nie usiadł od razu. Najpierw sięgnął do szuflady, z której runista wydobył wcześniej widelce i wziął sobie nóż. Dopiero wtedy opadł na krzesło i z kontrastującą elegancją zabrał się za posiłek. Dał radę przełknąć jednak ledwie kęs nim nie złożył sztućców na talerzu w kształt litery V i nie sięgnął po herbatę. Ostrożnie upił łyk, spoglądając na Steffena znad krawędzi kubka.
– Chciałbym z tobą porozmawiać o Isabelli – powiedział, odstawiając naczynie na stół. Nie zamierzał owijać w bawełnę. – Napisałeś mi, że wszystko przemyślałeś i zadbasz o jej bezpieczeństwo. Steffen, jest zdolna i inteligentna, ale ona praktycznie nie zna życia poza pałacami. Musimy się nią bardziej zaopiekować niż wrzucać w środek konfliktu. Coś ty jej powiedział? – zapytał, na koniec brzmiąc nieco ostrzej niż miał zamiar. Miał jednak swoje powody, bo nie dość, że Cattermole mógł narazić Isabellę jeszcze bardziej niż już znajdowała się w niebezpieczeństwie, to jeszcze potencjalnie jej zbytnie wtajemniczenie mogło narazić Zakon.
-Och... dobrze. Chętnie porozmawiam z panem Skamandrem. - bąknął, wyraźnie niezbyt zachwycony tą koniecznością. Chociaż Alexander budził respekt, a czasem i grozę, to zwykle rozmawiało się z nim jak z kolegą, byli nawet w podobnym wieku. Zaś sir pan auror Skamander był taki... no, poważny. I doprowadził Farleya do tamtego okropnego stanu. Przełknął ślinę, no nic. Był profesjonalistą, dogada się z każdym! W pracy rozmawiał nawet ze szlachciankami - takimi bardziej nadętymi od Belli, która była chlubnym wyjątkiem!
Zamarł na chwilę z widelcem w ręku, słuchając o strasznych przejściach Alexandra.
-Ja... nie wiedziałem. Tak mi przykro. - szepnął, wbijając w niego niewinne, współczujące oczęta. Pozbawienie wspomnień, tortury, Imperius, legilimencja... Jejku, jej! Poprzez grozę i empatię, nagle przebiła się jednak naukowa ciekawość.
-Wiem! - Steff walnął nagle widelcem w talerz, gwałtownie opuszczając dłoń. -Znaczy, nie wiem, ale mam chyba hipotezę... dlaczego klątwa zadziałała na ciebie trochę inaczej niż na lorda Prewetta, dlaczego skutki uboczne są inne. Skoro Mulciber zabrał ci pamięć, to wszystkie wspomnienia i relacje są świeże. Ba, wrogów znasz tak samo długo jak przyjaciół, przynajmniej w swojej pamięci. W przypadku Archibalda klątwa bazowała na jego rodzinie, na emocjach i więziach i relacjach budowanych przez wiele lat. Może z powodu twoich przejść, z jednej strony niezwykle gwałtownych, a z drugiej krótkich, zadziałała... inaczej? Może nie mogła się w pełni rozwinąć, dlatego wciąż odczuwasz rany na psychice? Albo rozwinęła się aż za dobrze? - wyrzucił z siebie z błyszczącymi oczyma typowego Krukona, który jakimś cudem trafił do Gryffindoru i wykazywał się charakterystyczną dla wychowanków Domu Lwa zapalczywością. -Oczywiście, możliwe jest też, że to zaklinacz ułożył runy w inną, intensywniejszą kombinację, albo dodał jakieś skutki uboczne, runy podrzędne... musiałbym zobaczyć te runy... - dodał, pod koniec zdania nagle markotniejąc. Zamrugał raz, drugi, trzeci, coraz szybciej, a oczy zaszły mu łzami. Odchrząknął nerwowo i napakował sobie jajecznicy w buzię. -Przepraszamtowciążtakieświeże. - wymamrotał, przełykając kęs, który stawał mu trochę w gardle. Runy, na ciele Bertiego... albo wypisane jego krwią. Jego najlepszego przyjaciela...!
-W takim razie może twojej ciotce pomagała ta sama osoba, co pojawiła się na pobojowisku? Skoro tak afiszuje się ze swoimi nowymi poglądami to może zna... no, ich? - szepnął niepewnie, nie chcąc zarzucać Alexandrowi prosto w oczy, że jego ciotka jest zwolenniczką Czarnego Pana, ale w sumie... chcąc. Prawda o klątwie Archibalda doszczętnie zniszczyła wizerunek Morgany Selwyn w oczach Steffena. Z całego serca pragnął, by wszyscy dowiedzieli się o tym, jakim potworem jest lady doyenne.
-B..bbb...elli? - zająknął się, niczym jego kuzyn Billy i odruchowo spojrzał na nóż przy talerzu Alexandra. Gdzieś w podświadomości zakołatała mu myśl, że mógłby zmienić się w szczura i po prostu zniknąć, ale postanowił być odważny. To tylko kuzyn jego dziewczyny, młodzieniec w jego wieku, jedyny męski krewny Isabelli, sir arystokrata, nieustraszony Gwardzista, legilimenta...
Wziął głęboki wdech, bo dłonie zaczęły mu drżeć.
-N..nic! - odparł odruchowo. -Znaczy, n..nic tajnego, z..zresztą teraz po śmierci Bertiego... teraz to już chyba nieaktualne... - zwiesił głowę. -Była taka przerażona tą sytuacją, gdy znalazłem się u Was z ranną Hannah, nic z tego nie rozumiała. Powiedziałem jej, że działam w Zakonie Feniksa. - wyznał. -Nie umiem kłamać. - usprawiedliwił się, kłamiąc. Bo umiał kłamać.
Zamarł na chwilę z widelcem w ręku, słuchając o strasznych przejściach Alexandra.
-Ja... nie wiedziałem. Tak mi przykro. - szepnął, wbijając w niego niewinne, współczujące oczęta. Pozbawienie wspomnień, tortury, Imperius, legilimencja... Jejku, jej! Poprzez grozę i empatię, nagle przebiła się jednak naukowa ciekawość.
-Wiem! - Steff walnął nagle widelcem w talerz, gwałtownie opuszczając dłoń. -Znaczy, nie wiem, ale mam chyba hipotezę... dlaczego klątwa zadziałała na ciebie trochę inaczej niż na lorda Prewetta, dlaczego skutki uboczne są inne. Skoro Mulciber zabrał ci pamięć, to wszystkie wspomnienia i relacje są świeże. Ba, wrogów znasz tak samo długo jak przyjaciół, przynajmniej w swojej pamięci. W przypadku Archibalda klątwa bazowała na jego rodzinie, na emocjach i więziach i relacjach budowanych przez wiele lat. Może z powodu twoich przejść, z jednej strony niezwykle gwałtownych, a z drugiej krótkich, zadziałała... inaczej? Może nie mogła się w pełni rozwinąć, dlatego wciąż odczuwasz rany na psychice? Albo rozwinęła się aż za dobrze? - wyrzucił z siebie z błyszczącymi oczyma typowego Krukona, który jakimś cudem trafił do Gryffindoru i wykazywał się charakterystyczną dla wychowanków Domu Lwa zapalczywością. -Oczywiście, możliwe jest też, że to zaklinacz ułożył runy w inną, intensywniejszą kombinację, albo dodał jakieś skutki uboczne, runy podrzędne... musiałbym zobaczyć te runy... - dodał, pod koniec zdania nagle markotniejąc. Zamrugał raz, drugi, trzeci, coraz szybciej, a oczy zaszły mu łzami. Odchrząknął nerwowo i napakował sobie jajecznicy w buzię. -Przepraszamtowciążtakieświeże. - wymamrotał, przełykając kęs, który stawał mu trochę w gardle. Runy, na ciele Bertiego... albo wypisane jego krwią. Jego najlepszego przyjaciela...!
-W takim razie może twojej ciotce pomagała ta sama osoba, co pojawiła się na pobojowisku? Skoro tak afiszuje się ze swoimi nowymi poglądami to może zna... no, ich? - szepnął niepewnie, nie chcąc zarzucać Alexandrowi prosto w oczy, że jego ciotka jest zwolenniczką Czarnego Pana, ale w sumie... chcąc. Prawda o klątwie Archibalda doszczętnie zniszczyła wizerunek Morgany Selwyn w oczach Steffena. Z całego serca pragnął, by wszyscy dowiedzieli się o tym, jakim potworem jest lady doyenne.
-B..bbb...elli? - zająknął się, niczym jego kuzyn Billy i odruchowo spojrzał na nóż przy talerzu Alexandra. Gdzieś w podświadomości zakołatała mu myśl, że mógłby zmienić się w szczura i po prostu zniknąć, ale postanowił być odważny. To tylko kuzyn jego dziewczyny, młodzieniec w jego wieku, jedyny męski krewny Isabelli, sir arystokrata, nieustraszony Gwardzista, legilimenta...
Wziął głęboki wdech, bo dłonie zaczęły mu drżeć.
-N..nic! - odparł odruchowo. -Znaczy, n..nic tajnego, z..zresztą teraz po śmierci Bertiego... teraz to już chyba nieaktualne... - zwiesił głowę. -Była taka przerażona tą sytuacją, gdy znalazłem się u Was z ranną Hannah, nic z tego nie rozumiała. Powiedziałem jej, że działam w Zakonie Feniksa. - wyznał. -Nie umiem kłamać. - usprawiedliwił się, kłamiąc. Bo umiał kłamać.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo ogólnego zmęczenia uwadze Alexandra nie umknęło to, jak Steffen bez entuzjazmu podszedł do perspektywy rozmowy z Anthonym. I ten pan... Farley poczuł się zaintrygowany tym, co stało pomiędzy tą dwójką czarodziejów, prędko rzucając się w myślach do rozplątania tej zależności. Spoglądając tak uważnie na Cattermole'a zaczynał jednak widzieć zarys sytuacji. Steffen był stosunkowo nowym nabytkiem w ich szeregach i może dlatego, choć on i Alexander byli we właściwie takim samym wieku to ze Skamanderem dogadywali się na nieco różne sposoby.
Na następne słowa młodego łamacza klątw skinął głową.
– To już w przeszłości – skomentował z westchnięciem. Na szczęście w przeszłości, choć nie wątpił, że kiedyś i on dojdzie do granicy swojej wytrzymałości na czarną magię. Teraz wciąż był młody i o względnie dobrym zdrowiu, jeżeli nie liczyć oczywiście jego aktualnych dolegliwości powiązanych z omawianą ze Steffenem klątwą. Nie wiedział jednak, jak odbije się to na jego ciele i psychice za klika kolejnych lat. Ile był jeszcze w stanie wytrzymać? Sinica była jedną z najbardziej oczywistych dolegliwości, które mogły dopaść go w przyszłości ze względu na jego aktualny... styl życia. Tym jednak przejmował się mniej, wiedział że ktoś był w stanie ją wyleczyć i nie wątpił w to, że w razie potrzeby odtworzyłby ten sukces. Jakby nie był w stanie sam to poprosiłby o pomoc innych, bardziej doświadczonych i podołaliby na pewno. Musieliby. Nie, tego Alexander się nie bał, bardziej na jego wyobraźnię działały wszystkie rzeczy, co do których nieuchronności nie był pewien, a i one same pozostawały całkowicie bezkształtną masą przypuszczeń i teorii. Na te nie mógł przygotować się dostatecznie dobrze, a przecież musiał: Zakon go potrzebował i Alexander nie mógł pozwalać sobie na bycie w "niepełni" swoich możliwości. Było to podejście okropnie wyczerpujące i destrukcyjne, ale wojna nie czekała.
Alexander aż się wzdrygnął od nagłego dźwięku widelca uderzającego o talerz; momentalnie uniósł głowę i spojrzał na towarzysza, w zamyśleniu nieco ściągając brwi. To co przedstawiał mu Steffen brzmiało dość prawdopodobnie, była to właściwie całkiem trafna teoria.
– Z tego co wiem to mogłoby tak być, jednak jako że tyczy się to psychiki to jest to niezwykle ulotna materia –mruknął Farley w zamyśleniu, obracając w palcach widelec. Zaraz jednak przypomniał sobie, że było to wybitnie nieadekwatne zachowanie przy stole więc przestał. – Jeżeli jest o klątwa czerpiąca swoją siłę z emocji i psychiki ofiary to może mieć tak właściwie najróżniejsze formy w zależności od tego, na kogo trafi – myślał na głos, a w jego oczach zabłyszczało żywe zaciekawienie, które prędko jednak zgasło kiedy Cattermole przeszedł do tego, że musiałby zobaczyć runy. Bertie...
Alexander spuścił wzrok i przełknął ciężko, mrugając gwałtownie. – Próbowałem go stamtąd zabrać – wymamrotał tylko ze spuszczoną głową, oddychając powoli i spokojnie aby nie dać pochłonąć się makabrycznym scenom, które pchały mu się na wierzch umysłu. Musieli zmienić temat, bo wiedział, że wciąż nie był gotowy o tym pomówić tak bardzo wprost. I tak nie miał już apetytu, nie byłby w stanie w tej chwili przełknąć czegokolwiek. Zapytał więc w końcu o to, z czym do Szczurzej Jamy przybył, a na odpowiedzi starał się skupić bardziej niż na tym, co widział tuż przed utratą zmysłów w porcie. Niestety, ie było mu to dane: raz poruszony temat opadł na niego niczym lawina, a Alexander poruszył się niespokojnie na krześle, jakby nie był w stanie na nim wysiedzieć. W istocie miał ochotę wstać i coś ze sobą zrobić, uciec gdzieś daleko, wykrzyczeć swoje frustracje w błękitny przestwór nieba do usłyszenia tylko przez drzewa i ptaki.
Siedział jednak tam, gdzie był.
– To dobrze – powiedział w końcu, jednak jego głos był mniej stabilny niż wcześniej. Oblizał wargi i sięgnął znów po herbatę, jednak wydała mu się bez smaku i sucha. Odchrząknął i nabrał w płuca powietrza, prostując się i spoglądając na Steffena odzyskawszy nieco wcześniejszego rezonu. – Nie zasługuje by dokładać jej kolejnych kłamstw. I tak trzymam przed nią wiele sekretów – stwierdził, po czym westchnął. Opadł zaraz na oparcie krzesła i spojrzał na Cattermole'a z mniejszą intensywnością. W oczach Gwardzisty widoczne było zastanowienie i pewna forma zrezygnowania. – Jeżeli mogę spytać, Steffenie... jakie masz plany wobec Isabelli? – zapytał, a jego głos wydawał się na pograniczu uprzejmości: coś, co przywodziło na myśl bardzo podchwytliwe pytanie. I w istocie takim było.
Na następne słowa młodego łamacza klątw skinął głową.
– To już w przeszłości – skomentował z westchnięciem. Na szczęście w przeszłości, choć nie wątpił, że kiedyś i on dojdzie do granicy swojej wytrzymałości na czarną magię. Teraz wciąż był młody i o względnie dobrym zdrowiu, jeżeli nie liczyć oczywiście jego aktualnych dolegliwości powiązanych z omawianą ze Steffenem klątwą. Nie wiedział jednak, jak odbije się to na jego ciele i psychice za klika kolejnych lat. Ile był jeszcze w stanie wytrzymać? Sinica była jedną z najbardziej oczywistych dolegliwości, które mogły dopaść go w przyszłości ze względu na jego aktualny... styl życia. Tym jednak przejmował się mniej, wiedział że ktoś był w stanie ją wyleczyć i nie wątpił w to, że w razie potrzeby odtworzyłby ten sukces. Jakby nie był w stanie sam to poprosiłby o pomoc innych, bardziej doświadczonych i podołaliby na pewno. Musieliby. Nie, tego Alexander się nie bał, bardziej na jego wyobraźnię działały wszystkie rzeczy, co do których nieuchronności nie był pewien, a i one same pozostawały całkowicie bezkształtną masą przypuszczeń i teorii. Na te nie mógł przygotować się dostatecznie dobrze, a przecież musiał: Zakon go potrzebował i Alexander nie mógł pozwalać sobie na bycie w "niepełni" swoich możliwości. Było to podejście okropnie wyczerpujące i destrukcyjne, ale wojna nie czekała.
Alexander aż się wzdrygnął od nagłego dźwięku widelca uderzającego o talerz; momentalnie uniósł głowę i spojrzał na towarzysza, w zamyśleniu nieco ściągając brwi. To co przedstawiał mu Steffen brzmiało dość prawdopodobnie, była to właściwie całkiem trafna teoria.
– Z tego co wiem to mogłoby tak być, jednak jako że tyczy się to psychiki to jest to niezwykle ulotna materia –mruknął Farley w zamyśleniu, obracając w palcach widelec. Zaraz jednak przypomniał sobie, że było to wybitnie nieadekwatne zachowanie przy stole więc przestał. – Jeżeli jest o klątwa czerpiąca swoją siłę z emocji i psychiki ofiary to może mieć tak właściwie najróżniejsze formy w zależności od tego, na kogo trafi – myślał na głos, a w jego oczach zabłyszczało żywe zaciekawienie, które prędko jednak zgasło kiedy Cattermole przeszedł do tego, że musiałby zobaczyć runy. Bertie...
Alexander spuścił wzrok i przełknął ciężko, mrugając gwałtownie. – Próbowałem go stamtąd zabrać – wymamrotał tylko ze spuszczoną głową, oddychając powoli i spokojnie aby nie dać pochłonąć się makabrycznym scenom, które pchały mu się na wierzch umysłu. Musieli zmienić temat, bo wiedział, że wciąż nie był gotowy o tym pomówić tak bardzo wprost. I tak nie miał już apetytu, nie byłby w stanie w tej chwili przełknąć czegokolwiek. Zapytał więc w końcu o to, z czym do Szczurzej Jamy przybył, a na odpowiedzi starał się skupić bardziej niż na tym, co widział tuż przed utratą zmysłów w porcie. Niestety, ie było mu to dane: raz poruszony temat opadł na niego niczym lawina, a Alexander poruszył się niespokojnie na krześle, jakby nie był w stanie na nim wysiedzieć. W istocie miał ochotę wstać i coś ze sobą zrobić, uciec gdzieś daleko, wykrzyczeć swoje frustracje w błękitny przestwór nieba do usłyszenia tylko przez drzewa i ptaki.
Siedział jednak tam, gdzie był.
– To dobrze – powiedział w końcu, jednak jego głos był mniej stabilny niż wcześniej. Oblizał wargi i sięgnął znów po herbatę, jednak wydała mu się bez smaku i sucha. Odchrząknął i nabrał w płuca powietrza, prostując się i spoglądając na Steffena odzyskawszy nieco wcześniejszego rezonu. – Nie zasługuje by dokładać jej kolejnych kłamstw. I tak trzymam przed nią wiele sekretów – stwierdził, po czym westchnął. Opadł zaraz na oparcie krzesła i spojrzał na Cattermole'a z mniejszą intensywnością. W oczach Gwardzisty widoczne było zastanowienie i pewna forma zrezygnowania. – Jeżeli mogę spytać, Steffenie... jakie masz plany wobec Isabelli? – zapytał, a jego głos wydawał się na pograniczu uprzejmości: coś, co przywodziło na myśl bardzo podchwytliwe pytanie. I w istocie takim było.
Pokiwał lekko głową. Musiał być silny, tak jak Alexander. Zostawić przeszłość za sobą, choć nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie w stanie uwolnić się od widoku przeklętego Archibalda i poczucia, że klątwa dosięgła nestora w jego własnym domu, by uaktywnić się na weselu innego szlachcica. Czy gdziekolwiek było jeszcze bezpiecznie? Tym bardziej nie wiedział, czy ból po utracie Bertiego kiedykolwiek zelżeje. Na pewno nie podczas tej wojny, na pewno nie w Dolinie Godryka. Tutaj wszystko przypominało Steffenowi o spacerach i rozmowach z przyjacielem - Szczurza Jama, zrujnowana już Rudera, uliczki, pub, krajobrazy...
Drgnął lekko, gdy Alex wzdrygnął się na dźwięk widelca. Był spostrzegawczy, ten drobny gest nie uszedł jego uwadze.
-Reagujesz tak na nagłe odgłosy od dawna, w sensie na przykład od początku wojny, czy od tej klątwy? - zapytał z ciekawością. W kwestiach naukowych był dość bezpośredni, ale na szczęście Alexander rozważał to wszystko z równym zainteresowaniem. Wykład Gwardzisty o ludzkiej psychice zaowocował energicznym kiwaniem głowy ze strony łamacza klątw. Temat na moment oderwał myśli Steffena od Bertiego, ale...
-Wiem. - wykrztusił, spuszczając wzrok. Zamrugał szybko, bo oczy gwałtownie go zapiekły. -Dziękuję. - dodał przez zaciśnięte gardło. Alexander (co prawda nieświadomie) poświęcił własną psychikę, by dostać się do ciała jego przyjaciela.
Alexander wybrał zręczny moment na pytanie o swoją kuzynkę, a naiwnemu Steffenowi nawet nie przeszło przez myśl, czy to działanie było celowe. Naukowa ciekawość, rozpacz po śmierci przyjaciela, stresujący temat Isabelli i... nagłe zapewnienie, że wszystko jednak jest dobrze! Wyprostował się na krześle, spoglądając na Gwardzistę z bezbrzeżną ulgą. Czyli to jednak dobrze, że jej powiedział?
-Dziękuję! - wypalił i zarumienił się lekko. -Znaczy, dziękuję, że się z tym zgadzasz. Wiem, ile Bella... Isabella miała ostatnio zmian i stresów, nie chciałem jej niczego dokładać, ale szczerość paradoksalnie ją uspokoiła. Na przykład... bez kontekstu wojny i Zakonu nocny spacer mój i Hannah wydawałby ... dziwny. - wymamrotał, czerwieniejąc aż po czubki uszu. Nadal pamiętał, jaka Isabella była wtedy zazdrosna i zła. Teraz przynajmniej rozumiała, że jest jedyną panią serca Steffena!
Zamrugał.
-Plany? - powtórzył, zastanawiając się, o co właściwie Alex pyta. Nadal chodziło o Zakon? -Ja... nigdy jej na nic nie narażę, ja ją kocham. - zapewnił pośpiesznie, chyba nieco zbyt pośpiesznie. -Chciałbym się jej ośw... - dodał siłą rozpędu i nagle urwał, przypominając sobie, że o zgodę na oświadczyny powinno się pytać chyba męskiego krewnego...? Jak to działało u arystokratów? U upadłych arystokratów? Merlinie, nie wiedział, nie znał się na savoire-vivrze, nawet na historii magii się nie znał!
-..aaa... znaczy... mogę zacząć od początku?! - poprosił, wciskając się w krzesło.
Drgnął lekko, gdy Alex wzdrygnął się na dźwięk widelca. Był spostrzegawczy, ten drobny gest nie uszedł jego uwadze.
-Reagujesz tak na nagłe odgłosy od dawna, w sensie na przykład od początku wojny, czy od tej klątwy? - zapytał z ciekawością. W kwestiach naukowych był dość bezpośredni, ale na szczęście Alexander rozważał to wszystko z równym zainteresowaniem. Wykład Gwardzisty o ludzkiej psychice zaowocował energicznym kiwaniem głowy ze strony łamacza klątw. Temat na moment oderwał myśli Steffena od Bertiego, ale...
-Wiem. - wykrztusił, spuszczając wzrok. Zamrugał szybko, bo oczy gwałtownie go zapiekły. -Dziękuję. - dodał przez zaciśnięte gardło. Alexander (co prawda nieświadomie) poświęcił własną psychikę, by dostać się do ciała jego przyjaciela.
Alexander wybrał zręczny moment na pytanie o swoją kuzynkę, a naiwnemu Steffenowi nawet nie przeszło przez myśl, czy to działanie było celowe. Naukowa ciekawość, rozpacz po śmierci przyjaciela, stresujący temat Isabelli i... nagłe zapewnienie, że wszystko jednak jest dobrze! Wyprostował się na krześle, spoglądając na Gwardzistę z bezbrzeżną ulgą. Czyli to jednak dobrze, że jej powiedział?
-Dziękuję! - wypalił i zarumienił się lekko. -Znaczy, dziękuję, że się z tym zgadzasz. Wiem, ile Bella... Isabella miała ostatnio zmian i stresów, nie chciałem jej niczego dokładać, ale szczerość paradoksalnie ją uspokoiła. Na przykład... bez kontekstu wojny i Zakonu nocny spacer mój i Hannah wydawałby ... dziwny. - wymamrotał, czerwieniejąc aż po czubki uszu. Nadal pamiętał, jaka Isabella była wtedy zazdrosna i zła. Teraz przynajmniej rozumiała, że jest jedyną panią serca Steffena!
Zamrugał.
-Plany? - powtórzył, zastanawiając się, o co właściwie Alex pyta. Nadal chodziło o Zakon? -Ja... nigdy jej na nic nie narażę, ja ją kocham. - zapewnił pośpiesznie, chyba nieco zbyt pośpiesznie. -Chciałbym się jej ośw... - dodał siłą rozpędu i nagle urwał, przypominając sobie, że o zgodę na oświadczyny powinno się pytać chyba męskiego krewnego...? Jak to działało u arystokratów? U upadłych arystokratów? Merlinie, nie wiedział, nie znał się na savoire-vivrze, nawet na historii magii się nie znał!
-..aaa... znaczy... mogę zacząć od początku?! - poprosił, wciskając się w krzesło.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z kolejnym pytaniem Steffena mina Alexandra nieco pociemniała w wyrazie; nie był nawykły do tego, że to jego ruchy analizowało się krok po kroku, że był tak obserwowany. To była głównie jego rola i chwilowa jej zamiana stawiała go w położeniu, kiedy świadomie analizował sam siebie i zezwalał na to komuś. Dla Farleya, który na co dzień zagrzebywał się w zależności od okoliczności pod najróżniejszymi maskami było to doświadczenie podobne do obnażenia się przed kimś. Całkowicie nagi, bez ukrycia, wystawiony na cudzy wzrok do przeanalizowania. Odpowiedział jednak szczerze i zgodnie z prawdą, bo Cattermole w swoim dochodzeniu zasługiwał na merytoryczne odpowiedzi.
– Reaguję tak gdy jestem zmęczony i niespokojny. To się nazywa paranoja, Steffen, coś co nasila ci się zwłaszcza wtedy, gdy pół kraju marzy o twojej głowie nad swoim kominkiem lub jej ekwiwalencie pieniężnym w kieszeni – oznajmił, dłubiąc widelcem w talerzu. – Ale od klątwy zdecydowanie mniej w tych reakcjach chłodnego kalkulowania przetrwania, a więcej... – urwał na moment, spoglądając na łamacza klątw – strachu – powiedział ciszej. – To dobrze się bać, bo tylko głupcy nie potrafią pojąć ryzyka i stawki o jaką toczy się gra i nie wstydzę się tego, ale jest to okropnie wyniszczające. Może dlatego klątwa zadziałała na mnie silniej niż na Archibalda, widziałem więcej... makabry niż on – wzruszył nieco ramionami i westchnął, mimo wszystko czując się dość dobrze z tym, że mógł się z kimś podzielić tym, co siedziało mu pod skórą i drapało w umysł.
Uśmiechnął się nieco smutno na podziękowania Cattermole'a i kiwnął mu głową, raz, drugi, ostatecznie wyszło to bardziej machinalnie niż świadomie. Bertie. Alexander nie raz zastanawiał się jakby to było gdyby chodzili razem do szkoły. Ze Steffenem pewnie też by się lepiej poznał, bardziej zaprzyjaźnił: nie wątpił w końcu w to, że z Bottem prędko nawiązałby nić porozumienia. Jednakże do niego ostatecznie i tak znalazł drogę w dziwnych ścieżkach losu. Był za to ktoś, kogo nigdy by nie poznał w konsekwencji pójścia do Hogwartu zamiast Beauxbatons. Nie był w stanie sobie wyobrazić siebie bez przyjaźni z Julienem i nawet przez chwilę nie wątpił, że Steffen z Bertiem funkcjonowali ze sobą bardzo podobnie, jak nie tak samo. Nie, było dobrze tak jak się stało i niczego nie żałował – poza tym, że Bertiego już nie było.
Alexander rozumiał także to, że Steffen chciał się wytłumaczyć Isabelli tak żeby zrozumiała i żeby mógł dzielić z nią tę część swojego życia. Znał swoją kuzynkę i wiedział, że jest silna z charakteru i była w stanie z tym sobie poradzić, jednak to nie o nią się martwił, a o czyhające zagrożenia związane z tym, co się wokół nich wszystkich działo.
– Dobrze że jest świadoma tego co się dzieje, jednak pamiętaj, ona jest odważna i waleczna, jest wspaniałym wsparciem, ale nie należy jej w to mieszać – podkreślił jeszcze swoje słowa, po czym zaśmiał się cicho. – Zrobiłem coś bardzo podobnego z Idą – przyznał w końcu, a chociaż nakreślił tę analogię to i tak nie spodziewał się tego, co nastąpiło chwilę później. Farley całkowicie zapomniał już o śniadaniu, przenikliwe spojrzenie wbijając w Steffena. Ten i tak już zresztą zdawał siępraktycznie wychodzić z własnej skóry, więc przynajmniej nie musiał wkładać w to jakoś wiele wysiłku aby sprawić żeby Cattermole zaczął się pocić ze stresu.
– Słucham – powiedział dość sucho, odsuwając talerz nieco na bok i splatając przed sobą dłonie. Tak jak powiedział, słuchał, bo cała jego uwaga była skupiona na czarodzieju po przeciwnej stronie stołu. Nie, Alexander w żadnym stopniu nie spodziewał się, że ta rozmowa przybierze taki obrót.
– Reaguję tak gdy jestem zmęczony i niespokojny. To się nazywa paranoja, Steffen, coś co nasila ci się zwłaszcza wtedy, gdy pół kraju marzy o twojej głowie nad swoim kominkiem lub jej ekwiwalencie pieniężnym w kieszeni – oznajmił, dłubiąc widelcem w talerzu. – Ale od klątwy zdecydowanie mniej w tych reakcjach chłodnego kalkulowania przetrwania, a więcej... – urwał na moment, spoglądając na łamacza klątw – strachu – powiedział ciszej. – To dobrze się bać, bo tylko głupcy nie potrafią pojąć ryzyka i stawki o jaką toczy się gra i nie wstydzę się tego, ale jest to okropnie wyniszczające. Może dlatego klątwa zadziałała na mnie silniej niż na Archibalda, widziałem więcej... makabry niż on – wzruszył nieco ramionami i westchnął, mimo wszystko czując się dość dobrze z tym, że mógł się z kimś podzielić tym, co siedziało mu pod skórą i drapało w umysł.
Uśmiechnął się nieco smutno na podziękowania Cattermole'a i kiwnął mu głową, raz, drugi, ostatecznie wyszło to bardziej machinalnie niż świadomie. Bertie. Alexander nie raz zastanawiał się jakby to było gdyby chodzili razem do szkoły. Ze Steffenem pewnie też by się lepiej poznał, bardziej zaprzyjaźnił: nie wątpił w końcu w to, że z Bottem prędko nawiązałby nić porozumienia. Jednakże do niego ostatecznie i tak znalazł drogę w dziwnych ścieżkach losu. Był za to ktoś, kogo nigdy by nie poznał w konsekwencji pójścia do Hogwartu zamiast Beauxbatons. Nie był w stanie sobie wyobrazić siebie bez przyjaźni z Julienem i nawet przez chwilę nie wątpił, że Steffen z Bertiem funkcjonowali ze sobą bardzo podobnie, jak nie tak samo. Nie, było dobrze tak jak się stało i niczego nie żałował – poza tym, że Bertiego już nie było.
Alexander rozumiał także to, że Steffen chciał się wytłumaczyć Isabelli tak żeby zrozumiała i żeby mógł dzielić z nią tę część swojego życia. Znał swoją kuzynkę i wiedział, że jest silna z charakteru i była w stanie z tym sobie poradzić, jednak to nie o nią się martwił, a o czyhające zagrożenia związane z tym, co się wokół nich wszystkich działo.
– Dobrze że jest świadoma tego co się dzieje, jednak pamiętaj, ona jest odważna i waleczna, jest wspaniałym wsparciem, ale nie należy jej w to mieszać – podkreślił jeszcze swoje słowa, po czym zaśmiał się cicho. – Zrobiłem coś bardzo podobnego z Idą – przyznał w końcu, a chociaż nakreślił tę analogię to i tak nie spodziewał się tego, co nastąpiło chwilę później. Farley całkowicie zapomniał już o śniadaniu, przenikliwe spojrzenie wbijając w Steffena. Ten i tak już zresztą zdawał siępraktycznie wychodzić z własnej skóry, więc przynajmniej nie musiał wkładać w to jakoś wiele wysiłku aby sprawić żeby Cattermole zaczął się pocić ze stresu.
– Słucham – powiedział dość sucho, odsuwając talerz nieco na bok i splatając przed sobą dłonie. Tak jak powiedział, słuchał, bo cała jego uwaga była skupiona na czarodzieju po przeciwnej stronie stołu. Nie, Alexander w żadnym stopniu nie spodziewał się, że ta rozmowa przybierze taki obrót.
Nie sądził, że zdoła kiedyś postawić w nieco niekomfortowej pozycji Gwardzistę, magipsychiatrę i jedynego opiekuna własnej ukochanej, ale naukowa ciekawość kazała mu zapomnieć o niezręczności całej sytuacji. Może i Steffen nie był uzdrowicielem, ale dawny mentor nauczył go traktować ofiary klątw jak pacjentów - z chłodną obiektywnością, przenikliwym zainteresowaniem, przezorną ostrożnością i szczerą chęcią pomocy. Cattermole spotykał się już z ofiarami pomniejszych klątw w Ministerstwie, ale nie sądził, że dwójka jego współbraci z Zakonu padnie ofiarą jednego z najpotężniejszych (i najbardziej intrygujących!) przekleństw. Ku własnemu zaskoczeniu, wszedł w rolę początkującego eksperta niemalże niezauważenie. Konieczność kazała działać i odstawić na bok wszelkie wątpliwości - może właśnie na tym polegało dorastanie?
-Klątwa Opętania działa na zasadzie paranoi. - wtrącił w wywód Alexa. Obydwaj zdawali się mówić o tym samym, ale Farley z perspektywy osobistej i psychologicznej, a Steffen mając przed oczyma skomplikowane runy. -Bo to w tobie wywołała, prawda? Strach. Poczucie, że najbliżsi, zaufani ludzie chcą cię skrzywdzić albo zdradzić. Tak jak w lordzie Archibaldzie. - również bawił się widelcem, nie spuszczając z Farleya badawczego wzroku. Dopiero, gdy ten sam przyznał się do strachu, w minie Cattermola pojawiło się więcej ludzkiego współczucia i mniej naukowego dystansu. -Jeśli klątwa działała na czymś, co czułeś już od dawna, to te uczucia będą ci o niej przypominać. - wytknął Alexowi wprost, ale z wyraźnym współczuciem. Przygryzł lekko wargę, a potem uśmiechnął się smutno. -Wszyscy się boimy, nawet nie wyobrażam sobie co czujesz na widok listów gończych, ale... jesteś najzdolniejszym czarodziejem, jakiego znam. I to niewiele starszym ode mnie. - chwila, a może byli rówieśnikami? Steffen aż się zarumienił i pokręcił lekko głową. -W antykwariacie ocaliłeś mi życie, Alex. Tamto Protego Totalum było naprawdę imponujące. A potem, na moich oczach, ocaliłeś życie Hannah jednym patronusem. Wierzę, że potrafisz zadbać o własne. Nie jestem magipsychiatrą, jak ty, ale strach... strach nie pomoże ci w dochodzeniu do siebie. Zwłaszcza, że spoglądając na to obiektywnie, potrafisz się przecież obronić. Nie dorwą cię. Ci tchórze musieli uciec się do plugawego podstępu, by w ogóle ci zaszkodzić. - głos lekko mu zadrżał na samo wyobrażenie zwłok Bertiego, ale mężnie dokończył zdanie i uniósł podbródek do góry, siląc się na smutny, acz ciepły uśmiech. Każdy czasem potrzebował spojrzeć na siebie innymi oczyma, a w oczach Steffena Alex był kimś na kształt herosa. (I upadłego księcia na metaforycznym białym koniu, który wyrwał ze szponów cienia jego drogą Isabellę). Chyba po raz pierwszy w życiu mu o tym opowiedział, bo zakładał, że Farley o tym wie.
Rozmowa zboczyła z klątw na Isabellę, co powinno być tematem zgoła przyjemniejszym, ale dla młodego runisty niespodziewanie okazało się o wiele bardziej stresujące niż rozmowa o Klątwie Opętania. Początkowo wszystko zapowiadało się jeszcze jako-tako - Steff kiwnął ze zrozumieniem głową, rad, że Alexander rozumie jego chęć opowiedzenia o wszystkim Belli i przyjemnie zaskoczony porównaniem do Idy. Chyba po raz pierwszy zeszli na... życie osobiste, co dawało pewną nadzieję.
-Ostatnim, do czego dopuszczę, jest wmieszanie jej w jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo. Jak... jak zadbałeś o to z Idą? - odważył się zapytać, wierząc, że zawiązują właśnie nić porozumienia i że mogliby porozmawiać o sprawach... prywatnych.
A może by nie mogli? Suchy głos Alexandra był niczym kubeł zimnej wody, a Steffen poczuł gorąco na policzkach, nie wierząc, że tak wszystko zepsuł. Przeklął w myślach własny długi język i spróbował umknąć wzrokiem, ale tym razem to Alexander wwiercał w niego magnetyczne, przenikliwe spojrzenie.
Merlinie.
-Przepraszam, ja nigdy... nie miałem do czynienia ze szlachcianką. Eks-szlachcianką. I jej szlachetnym opiekunem i tym, jak to… powinno wyglądać. - wymamrotał, wyraźnie motając się w tytułach i logistyce całej sytuacji. Nic a nic nie znał się na savoire-vivrze, a ze swoimi uczuciami zdradził się spontanicznie, bez konkretnego planu na oświadczyny oraz bez przygotowanej, stosownej przemowy. -Pewnie... powinienem do ciebie przyjść jakoś formalnie? Zrobię to! - zapewnił szczerze, ale z każdą chwilą docierało do niego, że nie ma sensu kryć się z własnymi zamiarami. Może i nie zaplanował jak się oświadczyć i nie zaplanował, że dzisiaj powie o tym Alexowi, ale przecież powziął już decyzję i nie wyobrażał sobie innej. Isabella nie była taka, jak inne dziewczyny (pomijając fakt, że nie miał wcześniej dziewczyny) - nie wyobrażał sobie spotykać się z nią dla zabawy, bez zadbania o jej honor i dania jej gwarancji wspólnej przyszłości. -Kocham Isabellę, Alexandrze. Od… nie wiem, ile ci mówiła, ale zakochałem się w niej jeszcze w jesieni, a potem trzymałem się z daleka na wieść o jej zaręczynach, ale potem pojawiła się w Kurniku i… - przełknął ślinę. -Wiem, że to życie jest dla niej bardzo nowe i że dopiero co zerwała aranżowane zaręczyny. Nie chcę jej pośpieszać ani stawiać jej… ani Ciebie… w niekomfortowej sytuacji. Ale nie wyobrażam sobie spotykać się z panną, którą kocham, bez poważnych zamiarów i zadbania o jej honor. Nie znam się na… waszych honorach ani tym, jak to działa, ale to dlatego chciałbym się jej oświadczyć. Nie od razu, ale w niedalekiej przyszłości, by nie miała wątpliwości co do moich intencji i mogła podjąć własną decyzję. N…nie myślałem, co dalej, nie bez jej zgody, ale poczekałbym ze ślubem... ile trzeba. - nie myślał o nim jeszcze, nie po śmierci Bertiego i nie wiedział, czy Alex uzna go za odpowiedniego kandydata. Co, jeśli nie?! I jeśli Isabella nigdy się nie dowie, jakie mam plany?! W przeddzień śmierci Botta myślał jednak o przyszłości ze szczerym entuzjazmem, wyobrażając sobie ceremonię z radością i przyjacielem u boku. Teraz, po jego śmierci, nie był już niczego taki pewien, nawet tego, czy kiedykolwiek zdoła jeszcze być tak radosny jak za życia Bertiego. Ale czymże byłaby miłość, gdyby była chwiejna? Wojna nie mogła zmienić jego zamiarów względem Belli - chciał i miał ją w końcu trzymać od niej z daleka.
-Klątwa Opętania działa na zasadzie paranoi. - wtrącił w wywód Alexa. Obydwaj zdawali się mówić o tym samym, ale Farley z perspektywy osobistej i psychologicznej, a Steffen mając przed oczyma skomplikowane runy. -Bo to w tobie wywołała, prawda? Strach. Poczucie, że najbliżsi, zaufani ludzie chcą cię skrzywdzić albo zdradzić. Tak jak w lordzie Archibaldzie. - również bawił się widelcem, nie spuszczając z Farleya badawczego wzroku. Dopiero, gdy ten sam przyznał się do strachu, w minie Cattermola pojawiło się więcej ludzkiego współczucia i mniej naukowego dystansu. -Jeśli klątwa działała na czymś, co czułeś już od dawna, to te uczucia będą ci o niej przypominać. - wytknął Alexowi wprost, ale z wyraźnym współczuciem. Przygryzł lekko wargę, a potem uśmiechnął się smutno. -Wszyscy się boimy, nawet nie wyobrażam sobie co czujesz na widok listów gończych, ale... jesteś najzdolniejszym czarodziejem, jakiego znam. I to niewiele starszym ode mnie. - chwila, a może byli rówieśnikami? Steffen aż się zarumienił i pokręcił lekko głową. -W antykwariacie ocaliłeś mi życie, Alex. Tamto Protego Totalum było naprawdę imponujące. A potem, na moich oczach, ocaliłeś życie Hannah jednym patronusem. Wierzę, że potrafisz zadbać o własne. Nie jestem magipsychiatrą, jak ty, ale strach... strach nie pomoże ci w dochodzeniu do siebie. Zwłaszcza, że spoglądając na to obiektywnie, potrafisz się przecież obronić. Nie dorwą cię. Ci tchórze musieli uciec się do plugawego podstępu, by w ogóle ci zaszkodzić. - głos lekko mu zadrżał na samo wyobrażenie zwłok Bertiego, ale mężnie dokończył zdanie i uniósł podbródek do góry, siląc się na smutny, acz ciepły uśmiech. Każdy czasem potrzebował spojrzeć na siebie innymi oczyma, a w oczach Steffena Alex był kimś na kształt herosa. (I upadłego księcia na metaforycznym białym koniu, który wyrwał ze szponów cienia jego drogą Isabellę). Chyba po raz pierwszy w życiu mu o tym opowiedział, bo zakładał, że Farley o tym wie.
Rozmowa zboczyła z klątw na Isabellę, co powinno być tematem zgoła przyjemniejszym, ale dla młodego runisty niespodziewanie okazało się o wiele bardziej stresujące niż rozmowa o Klątwie Opętania. Początkowo wszystko zapowiadało się jeszcze jako-tako - Steff kiwnął ze zrozumieniem głową, rad, że Alexander rozumie jego chęć opowiedzenia o wszystkim Belli i przyjemnie zaskoczony porównaniem do Idy. Chyba po raz pierwszy zeszli na... życie osobiste, co dawało pewną nadzieję.
-Ostatnim, do czego dopuszczę, jest wmieszanie jej w jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo. Jak... jak zadbałeś o to z Idą? - odważył się zapytać, wierząc, że zawiązują właśnie nić porozumienia i że mogliby porozmawiać o sprawach... prywatnych.
A może by nie mogli? Suchy głos Alexandra był niczym kubeł zimnej wody, a Steffen poczuł gorąco na policzkach, nie wierząc, że tak wszystko zepsuł. Przeklął w myślach własny długi język i spróbował umknąć wzrokiem, ale tym razem to Alexander wwiercał w niego magnetyczne, przenikliwe spojrzenie.
Merlinie.
-Przepraszam, ja nigdy... nie miałem do czynienia ze szlachcianką. Eks-szlachcianką. I jej szlachetnym opiekunem i tym, jak to… powinno wyglądać. - wymamrotał, wyraźnie motając się w tytułach i logistyce całej sytuacji. Nic a nic nie znał się na savoire-vivrze, a ze swoimi uczuciami zdradził się spontanicznie, bez konkretnego planu na oświadczyny oraz bez przygotowanej, stosownej przemowy. -Pewnie... powinienem do ciebie przyjść jakoś formalnie? Zrobię to! - zapewnił szczerze, ale z każdą chwilą docierało do niego, że nie ma sensu kryć się z własnymi zamiarami. Może i nie zaplanował jak się oświadczyć i nie zaplanował, że dzisiaj powie o tym Alexowi, ale przecież powziął już decyzję i nie wyobrażał sobie innej. Isabella nie była taka, jak inne dziewczyny (pomijając fakt, że nie miał wcześniej dziewczyny) - nie wyobrażał sobie spotykać się z nią dla zabawy, bez zadbania o jej honor i dania jej gwarancji wspólnej przyszłości. -Kocham Isabellę, Alexandrze. Od… nie wiem, ile ci mówiła, ale zakochałem się w niej jeszcze w jesieni, a potem trzymałem się z daleka na wieść o jej zaręczynach, ale potem pojawiła się w Kurniku i… - przełknął ślinę. -Wiem, że to życie jest dla niej bardzo nowe i że dopiero co zerwała aranżowane zaręczyny. Nie chcę jej pośpieszać ani stawiać jej… ani Ciebie… w niekomfortowej sytuacji. Ale nie wyobrażam sobie spotykać się z panną, którą kocham, bez poważnych zamiarów i zadbania o jej honor. Nie znam się na… waszych honorach ani tym, jak to działa, ale to dlatego chciałbym się jej oświadczyć. Nie od razu, ale w niedalekiej przyszłości, by nie miała wątpliwości co do moich intencji i mogła podjąć własną decyzję. N…nie myślałem, co dalej, nie bez jej zgody, ale poczekałbym ze ślubem... ile trzeba. - nie myślał o nim jeszcze, nie po śmierci Bertiego i nie wiedział, czy Alex uzna go za odpowiedniego kandydata. Co, jeśli nie?! I jeśli Isabella nigdy się nie dowie, jakie mam plany?! W przeddzień śmierci Botta myślał jednak o przyszłości ze szczerym entuzjazmem, wyobrażając sobie ceremonię z radością i przyjacielem u boku. Teraz, po jego śmierci, nie był już niczego taki pewien, nawet tego, czy kiedykolwiek zdoła jeszcze być tak radosny jak za życia Bertiego. Ale czymże byłaby miłość, gdyby była chwiejna? Wojna nie mogła zmienić jego zamiarów względem Belli - chciał i miał ją w końcu trzymać od niej z daleka.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander zmierzył Steffena uważnym spojrzeniem, kiedy ten postanowił skorygować wypowiedź Farleya, czy też raczej ją uzupełnić. Uzdrowiciel pokiwał głową, w zamyśleniu wbijając wzrok w swój talerz, przygryzając nieco dolną wargę w okolicach kącika ust, analizując i przetrawiając to, co właśnie padało w dość przytulnej kuchni w pewnym domu w Dolinie Godryka.
– Czułem, jakbym nikomu już nie mógł zaufać. Jakby sam Skamander był zagrożeniem dla tego, o co razem walczymy. Jakbym został całkiem sam przeciw wszystkim innym. I byłem wściekły, coraz bardziej z mijającym czasem – wyjaśnił jeszcze chcąc dać Cattermolowi jak najdokładniejszy pogląd na sytuację. Nie wątpił, że relacje od samych ofiar klątw były w zawodzie Steffena tak istotne jak dla Alexandra wyznania jego pacjentów. Nie chciał jednak mówić Steffenowi dobitniej, że nawet i bez klątwy towarzyszy mu strach, a odpowiednio kontrolowana i utylizowana paranoja utrzymuje go przy życiu.
Miał ochotę westchnąć i położyć się na stole kiedy Steffen przyznał mu, że uważa go za najzdolniejszego czarodzieja jakiego poznał. To nie o to chodziło czy umie się obronić czy nie, nie miało znaczenia. I choć nie położył się na stole, tak westchnął cicho i przetarł twarz dłońmi nim nie spojrzał znów na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Steffena. Mimo wszystko jednak, mimo tych słodko-gorzkich uczuć względem własnych zdolności miło było usłyszeć, że ktoś to dostrzega.
– Dziękuję – powiedział, uśmiechając się delikatnie. To, że był zdolny było jednak pigułką niezwykle cierpką. Wymagano od niego, lecz ilekroć gdy tylko wiatr zawiał inaczej zamiast jego umiejętności i tego, jak już zdążył się wykazać, bardziej istotna okazywała się data urodzenia? Jakże łatwo było tym jednym argumentem spróbować zamknąć mu usta w dyskusji, odsunąć na bok.
– Nie boję się jednak o to, że miałbym umrzeć. Wszyscy prędzej czy później umrzemy. Wiem, że mam jeszcze wiele zadań do wykonania i wiele spraw, które wymagają zajęcia się nimi i, jakkolwiek to nie zabrzmi, nie mogę sobie pozwolić na to by umrzeć. Mam za dużo do zrobienia – oznajmił. – I podstęp czy nie, dobrali się już do mnie i niewątpliwie będą w stanie zrobić to ponownie jeżeli nie będę odpowiednio ostrożny. Wystarczyłaby też zwyczajna odrobina pecha. Mają większy wachlarz możliwości niż my, musimy być o krok przed nimi, nie możemy im jakkolwiek oddać pola czy pokazać choćby skrawek szansy. To tchórze, ale bez skrupułów i do tego posiadający zatrważającą moc – powiedział, kręcąc z wolna głową. Nie, to zdecydowanie nie miało znaczenia, że był zdolny, że ktokolwiek z nich był, bo ich przeciwnicy byli równie biegli w magii. Jeżeli mieli wygrać tę wojnę to w mniemaniu Alexandra musieli dokonać tego nie tylko umiejętnościami, ale sprytem.
nie był to jednak ostatni z wymagających tematów w czasie tego spotkania. Ten, który Farleya zagnał do Szczurzej Jamy w pierwszej kolejności był jednakże trudny z zupełnie innych powodów. Chodziło w końcu o sferę prywatną: w sprawach tak wielkich jak toczący się w Anglii konflikt jego zdanie było w końcu wyrobione, a przesłanki którymi kierował się przy wyborach jasno określone. Co się zaś tyczyło Isabelli... w tym Alexander pozostawał nieco zagubiony. Miotał się między potrzebą całkowitego ochronienia drogiej mu kuzynki przed dosłownie wszystkim, przed czym tylko mógł, a pozwoleniem jej aby odkryła swoje życie samodzielnie. I to drugie podejście sprawiało, że Lex nie był w stanie być na Steffena zły: nie zmieniało jednak tego, że miał swoją własną opinię, którą zamierzał się z łamaczem klątw podzielić.
– To jak załatwiłem to z Idą nie jest najlepszym przykładem – pokręcił lekko głową. – Nie odzywała się do mnie przez prawie cztery tygodnie – uniósł spojrzenie ku sufitowi, wciaż nie będąc dumnym z tego jak to się wszystko rozegrało. Naprawdę chciał powiedzieć jej inaczej, ale zbyt długo zwlekał licząc na to, że natrafi na idealny moment.
Wysłuchał Steffena z tą swoją poważną miną, uważnie analizując słowa, które padały, sprawdzając je pod kątem wewnętrznych sprzeczności i ukrytych zamiarów, lecz nie wydawało się uzdrowicielowi aby jakiekolwiek z nich kryły się w intencjach Cattermola.
– Niepotrzebne jest żadne formalne spotkanie. To nie sprawa szlacheckiej etykiety, lecz po prostu należytego wychowania by omówić swoje zamiary z najbliższym pannie męskim krewnym, jeżeli jest taka sposobność – zmarszczył brwi, zastanawiając się czy w domu Steffena panowały aż tak odmienne metody wychowawcze. Uświadomiło mu to jak niewiele wiedział o drugim czarodzieju, kiedy tamten zdawał się znać historię Alexandra dość dobrze. – Nie będę podejmował decyzji za Isabellę, nigdy tego nie robiłem, Steffen. Zawsze pozwalałem jej na wybór, co dla niektórych jest nie do pomyślenia – powiedział, nie spuszczając spojrzenia z rozmówcy, wyraźnie zresztą tym zestresowanego. – Zależy mi na jej szczęściu, Steffen. Nie pozostało mi wiele z rodziny, lecz to, że ród się mnie wyrzekł nie oznacza, że pluję na wszystko, w czym zostałem wychowany. Dbamy o swoich, Steffen. Nie walczę o ten świat dla siebie... rozumiesz? – zapytał, przez moment jeszcze wpatrując się w runistę, jednak zaraz poczuł, że prędko musi odwrócić wzrok. Wbił więc go w okno, śledząc jak promienie słoneczne załamują się na szkle. – Mógłbym poświęcić dosłownie wszystko co posiadam aby ona, nie tylko ona zresztą, mogła być szczęśliwa. Bez strachu o jutro, bez śmierci za każdym rogiem, bez horroru i dramatu – ciągnął, zmierzając do sedna swojej wypowiedzi. Wziął nieco głębszy oddech i czując, że może znów spojrzeć na Cattermola bez niebezpiecznie błyszczących oczu, zrobił to. – Obiecałem o nią zadbać i zamierzam dotrzymać tej przysięgi. Ma być szczęśliwa, Steffen, więc jeżeli będzie chciała przyjąć twoje oświadczyny nic mi do tego, o ile zadbasz o nią przynajmniej tak, jak ja o nią dbam. A skoro się znamy to wiesz jak wysoko jest poprzeczka, a także, że nie rzucam słów na wiatr. Rozumiemy się, Steffen? – zapytał, spojrzeniem szaroniebieskich oczu wręcz świdrując swojego rówieśnika. Z Alexandrem nie było żartów, nie kiedy tematy były tak poważne. Wiedział jednak, że to co mówił mu Steffen było prawdą: że z Isabellą zapałali do siebie miłością. Nie uważał tego za chwilową zachciankę, traktował sprawę z należytą powagą i oczekiwał tego samego: dawał Steffenowi jednorazową szansę, drugiej miało nie być.
– Czułem, jakbym nikomu już nie mógł zaufać. Jakby sam Skamander był zagrożeniem dla tego, o co razem walczymy. Jakbym został całkiem sam przeciw wszystkim innym. I byłem wściekły, coraz bardziej z mijającym czasem – wyjaśnił jeszcze chcąc dać Cattermolowi jak najdokładniejszy pogląd na sytuację. Nie wątpił, że relacje od samych ofiar klątw były w zawodzie Steffena tak istotne jak dla Alexandra wyznania jego pacjentów. Nie chciał jednak mówić Steffenowi dobitniej, że nawet i bez klątwy towarzyszy mu strach, a odpowiednio kontrolowana i utylizowana paranoja utrzymuje go przy życiu.
Miał ochotę westchnąć i położyć się na stole kiedy Steffen przyznał mu, że uważa go za najzdolniejszego czarodzieja jakiego poznał. To nie o to chodziło czy umie się obronić czy nie, nie miało znaczenia. I choć nie położył się na stole, tak westchnął cicho i przetarł twarz dłońmi nim nie spojrzał znów na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Steffena. Mimo wszystko jednak, mimo tych słodko-gorzkich uczuć względem własnych zdolności miło było usłyszeć, że ktoś to dostrzega.
– Dziękuję – powiedział, uśmiechając się delikatnie. To, że był zdolny było jednak pigułką niezwykle cierpką. Wymagano od niego, lecz ilekroć gdy tylko wiatr zawiał inaczej zamiast jego umiejętności i tego, jak już zdążył się wykazać, bardziej istotna okazywała się data urodzenia? Jakże łatwo było tym jednym argumentem spróbować zamknąć mu usta w dyskusji, odsunąć na bok.
– Nie boję się jednak o to, że miałbym umrzeć. Wszyscy prędzej czy później umrzemy. Wiem, że mam jeszcze wiele zadań do wykonania i wiele spraw, które wymagają zajęcia się nimi i, jakkolwiek to nie zabrzmi, nie mogę sobie pozwolić na to by umrzeć. Mam za dużo do zrobienia – oznajmił. – I podstęp czy nie, dobrali się już do mnie i niewątpliwie będą w stanie zrobić to ponownie jeżeli nie będę odpowiednio ostrożny. Wystarczyłaby też zwyczajna odrobina pecha. Mają większy wachlarz możliwości niż my, musimy być o krok przed nimi, nie możemy im jakkolwiek oddać pola czy pokazać choćby skrawek szansy. To tchórze, ale bez skrupułów i do tego posiadający zatrważającą moc – powiedział, kręcąc z wolna głową. Nie, to zdecydowanie nie miało znaczenia, że był zdolny, że ktokolwiek z nich był, bo ich przeciwnicy byli równie biegli w magii. Jeżeli mieli wygrać tę wojnę to w mniemaniu Alexandra musieli dokonać tego nie tylko umiejętnościami, ale sprytem.
nie był to jednak ostatni z wymagających tematów w czasie tego spotkania. Ten, który Farleya zagnał do Szczurzej Jamy w pierwszej kolejności był jednakże trudny z zupełnie innych powodów. Chodziło w końcu o sferę prywatną: w sprawach tak wielkich jak toczący się w Anglii konflikt jego zdanie było w końcu wyrobione, a przesłanki którymi kierował się przy wyborach jasno określone. Co się zaś tyczyło Isabelli... w tym Alexander pozostawał nieco zagubiony. Miotał się między potrzebą całkowitego ochronienia drogiej mu kuzynki przed dosłownie wszystkim, przed czym tylko mógł, a pozwoleniem jej aby odkryła swoje życie samodzielnie. I to drugie podejście sprawiało, że Lex nie był w stanie być na Steffena zły: nie zmieniało jednak tego, że miał swoją własną opinię, którą zamierzał się z łamaczem klątw podzielić.
– To jak załatwiłem to z Idą nie jest najlepszym przykładem – pokręcił lekko głową. – Nie odzywała się do mnie przez prawie cztery tygodnie – uniósł spojrzenie ku sufitowi, wciaż nie będąc dumnym z tego jak to się wszystko rozegrało. Naprawdę chciał powiedzieć jej inaczej, ale zbyt długo zwlekał licząc na to, że natrafi na idealny moment.
Wysłuchał Steffena z tą swoją poważną miną, uważnie analizując słowa, które padały, sprawdzając je pod kątem wewnętrznych sprzeczności i ukrytych zamiarów, lecz nie wydawało się uzdrowicielowi aby jakiekolwiek z nich kryły się w intencjach Cattermola.
– Niepotrzebne jest żadne formalne spotkanie. To nie sprawa szlacheckiej etykiety, lecz po prostu należytego wychowania by omówić swoje zamiary z najbliższym pannie męskim krewnym, jeżeli jest taka sposobność – zmarszczył brwi, zastanawiając się czy w domu Steffena panowały aż tak odmienne metody wychowawcze. Uświadomiło mu to jak niewiele wiedział o drugim czarodzieju, kiedy tamten zdawał się znać historię Alexandra dość dobrze. – Nie będę podejmował decyzji za Isabellę, nigdy tego nie robiłem, Steffen. Zawsze pozwalałem jej na wybór, co dla niektórych jest nie do pomyślenia – powiedział, nie spuszczając spojrzenia z rozmówcy, wyraźnie zresztą tym zestresowanego. – Zależy mi na jej szczęściu, Steffen. Nie pozostało mi wiele z rodziny, lecz to, że ród się mnie wyrzekł nie oznacza, że pluję na wszystko, w czym zostałem wychowany. Dbamy o swoich, Steffen. Nie walczę o ten świat dla siebie... rozumiesz? – zapytał, przez moment jeszcze wpatrując się w runistę, jednak zaraz poczuł, że prędko musi odwrócić wzrok. Wbił więc go w okno, śledząc jak promienie słoneczne załamują się na szkle. – Mógłbym poświęcić dosłownie wszystko co posiadam aby ona, nie tylko ona zresztą, mogła być szczęśliwa. Bez strachu o jutro, bez śmierci za każdym rogiem, bez horroru i dramatu – ciągnął, zmierzając do sedna swojej wypowiedzi. Wziął nieco głębszy oddech i czując, że może znów spojrzeć na Cattermola bez niebezpiecznie błyszczących oczu, zrobił to. – Obiecałem o nią zadbać i zamierzam dotrzymać tej przysięgi. Ma być szczęśliwa, Steffen, więc jeżeli będzie chciała przyjąć twoje oświadczyny nic mi do tego, o ile zadbasz o nią przynajmniej tak, jak ja o nią dbam. A skoro się znamy to wiesz jak wysoko jest poprzeczka, a także, że nie rzucam słów na wiatr. Rozumiemy się, Steffen? – zapytał, spojrzeniem szaroniebieskich oczu wręcz świdrując swojego rówieśnika. Z Alexandrem nie było żartów, nie kiedy tematy były tak poważne. Wiedział jednak, że to co mówił mu Steffen było prawdą: że z Isabellą zapałali do siebie miłością. Nie uważał tego za chwilową zachciankę, traktował sprawę z należytą powagą i oczekiwał tego samego: dawał Steffenowi jednorazową szansę, drugiej miało nie być.
-To typowe objawy. Dziękuję, że mówisz jak brzmiały z twojej perspektywy. - potwierdził Steffen, mimowolnie zauważając, że Alexander opisywał te emocje dokładniej i bardziej otwarcie niż lord Prewett. Może to dlatego, że Farley był magipsychiatrą, a może dlatego, że nie był nestorem? -Słyszałeś też jakieś szepty, nieswoje głosy we własnej głowie? Czytałem, że tak to zazwyczaj wygląda, ale nie jestem pewien, czy u każdego przebiega inaczej. Może byłeś przeklęty za krótko, a może wziąłeś je za własne myśli? - doprecyzował, z jednej strony współczujący, a z drugiej zafascynowany. Wyznania ofiary tak potężnej klątwy, z pierwszej ręki, były dla niego bezcenne. Będzie musiał napisać do Tangwystl, dowiedzieć się, jak długo zajęło jej zdjęcie przekleństwa.
Uśmiechnął się blado, wyczuwając poruszenie Alexa, ale nie będąc pewnym, co jeszcze mógłby powiedzieć. Byli w podobnym wieku, ale Farley przeżył o wiele więcej, nauczył się o wiele więcej. Steffen zresztą też dostrzegał już pewną przepaść pomiędzy sobą a Marcelem czy Jamesem, albo sam ją stworzył, trzymając przed nimi coraz więcej zakonnych sekretów. Jakie tajemnice i czyny ciążyły na barkach Gwardzisty? Nie miał zamiaru wnikać, ale wiedział po sobie, jak szybko można dorosnąć. Kilka miesięcy temu był w szoku, gdy Bertie zabił człowieka na jego oczach. Teraz sam chętnie zagrzebałby w Dunie na zawsze kogoś, kto zamordował Botta.
-Ja się boję. - wyznał nagle, cichym głosem. -Nie o śmierć, ale o... osoby, które bym zostawił. - o Bellę, co miało wyjść w rozmowie bardzo prędko. -Ale nie podjąłbym innej decyzji. - Bertie też nie, uświadomił sobie po raz pierwszy od jego śmierci, co odrobinkę pomogło.
Niespodziewanie przeszli na tematy prywatne, a Cattermole po raz pierwszy usłyszał o szczegółach relacji Alexa z Idą. Nie tyle zresztą szczegółach, co jednym detalu.
-Tak długo...? - wyrwało mu się ze zdumieniem, bo cztery tygodnie to wszak wieczność. Sam nie odzywał się do prawda do Isabelli przez trzy miesiące, ale w tym czasie zdążył niechcący wyznać jej miłość pod mostem, napisać do niej po pijaku okropny anonim i wypić więcej alkoholu niż na ślubie Jamesa. Nie był z tego dumny, ale przynajmniej miał dobry powód - jego pierwsza miłość zaręczyła się z Rosierem i miała zostać zamknięta w klatce zbudowanej ze smoczych kości, czy coś. Związek Alexa i Idy wydawał się mniej... burzliwy.
-Przepraszam, nie powinienem pytać. - poprawił się, mimowolnie zastanawiając się jednak, dlaczego Ida miałaby nie odzywać się przez cztery tygodnie. Głupio pytać Alexa, może Bella coś wie na ten temat?
Dopiero po chwili sytuacja stała się jednak naprawdę głupia, dramatycznie głupia.
-Nie, to nie tak... - zaprotestował odruchowo, widząc zmarszczone brwi gościa. O nie, o nie. -...że bym nie spytał. I że to jest to spotkanie, ja po prostu chcę się jej oświadczyć w przyszłości, w sensie właściwie to najpierw chciałem powiedzieć jej o sobie i o wojnie i powiedziałem, ale tej samej nocy zabito Bertiego... - i po prostu nie miałem głowy, ale wcale nie przestałem chcieć się oświadczyć, a teraz siedzimy tu razem i jak zwykle mam za długi język...
Zamrugał, zdając sobie sprawę, że tłumaczy się jak uczniak. A chciał być przecież mężczyzną.
-Przepraszam, nie byłem zbyt zorganizowany. Zaplanujmy to prawdziwe spotkanie, dobrze? - zaproponował, ale spotkanie już się rozpoczęło. Alex zaczął mówić, a Steffen słuchał, ze zdumieniem dostrzegając w jego oczach... czy to łzy wzruszenia?
Samemu zaczął intensywnie mrugać, przytłoczony czy to przejęciem, czy wzruszeniem, czy miłością do samej Belli, czy słowami Farleya.
Powinien teraz powiedzieć coś mądrego i dojrzałego i konkretnego.
W uszach dudniło mu jednak tylko to, że Alexandrowi też nie pozostało zbyt wiele z rodziny. Ani jemu, ani Belli.
-Jeśli Bella się zgodzi, ja będę waszą rodziną. - nie tylko jej, tym bardziej, że Alexander był dla niej jedynym krewnym i opiekunem.
... naprawdę powiedział to na głos?
-...jeśli zechcesz. - wymamrotał do talerza, bo może przekroczył właśnie jakąś niepisaną granicę. Starszy brat zawsze traktował go jak niechcianego natręta, może Farley wcale nie życzy sobie...
...Steffen nie wiedział, co właściwie mógłby mu zaoferować, ale na pewno szczere oddanie. Cattermole nadal miał w pamięci pojedynek w antykwariacie, gdy Alexander uratował mu życie. Czy po tym dostrzeże w Steffenie opiekuńczego męża dla własnej kuzynki, poważnego szwagra, czy jakkolwiek powinni to nazwać?
-Wiesz, że coś podobnego jej powiedziałem gdy... - zaprosiła mnie do Pałacu Bealieu i udawałem tam petenta? Hm, nie, może o tym Alexander nie powinien wiedzieć. -...że gdy się poznawaliśmy, też jej powiedziałem, że we wszystkim powinna mieć wybór? - uśmiechnął się, tak jakby samo wspomnienie Belli dodało mu odwagi. -Dajmy jej wybór, Alexandrze - i doskonale cię rozumiem. Jeśli się zgodzi, liczyć będzie się ona i jej bezpieczeństwo i... zajmę się nią zawsze, na zawsze. Przyjmę zresztą rady, sam lepiej znasz... osoby, przed którymi powinienem ją skryć. Ja wiem tylko, że nigdy już nie otworzę listu od nieznanej mi sowy. - westchnął ciężko, po raz pierwszy dzieląc się szczerze lękiem przed Morganą Selwyn. Strach jedynie zwiększył się, gdy Steffen dowiedział się, do czego jest zdolna.
Uśmiechnął się blado, wyczuwając poruszenie Alexa, ale nie będąc pewnym, co jeszcze mógłby powiedzieć. Byli w podobnym wieku, ale Farley przeżył o wiele więcej, nauczył się o wiele więcej. Steffen zresztą też dostrzegał już pewną przepaść pomiędzy sobą a Marcelem czy Jamesem, albo sam ją stworzył, trzymając przed nimi coraz więcej zakonnych sekretów. Jakie tajemnice i czyny ciążyły na barkach Gwardzisty? Nie miał zamiaru wnikać, ale wiedział po sobie, jak szybko można dorosnąć. Kilka miesięcy temu był w szoku, gdy Bertie zabił człowieka na jego oczach. Teraz sam chętnie zagrzebałby w Dunie na zawsze kogoś, kto zamordował Botta.
-Ja się boję. - wyznał nagle, cichym głosem. -Nie o śmierć, ale o... osoby, które bym zostawił. - o Bellę, co miało wyjść w rozmowie bardzo prędko. -Ale nie podjąłbym innej decyzji. - Bertie też nie, uświadomił sobie po raz pierwszy od jego śmierci, co odrobinkę pomogło.
Niespodziewanie przeszli na tematy prywatne, a Cattermole po raz pierwszy usłyszał o szczegółach relacji Alexa z Idą. Nie tyle zresztą szczegółach, co jednym detalu.
-Tak długo...? - wyrwało mu się ze zdumieniem, bo cztery tygodnie to wszak wieczność. Sam nie odzywał się do prawda do Isabelli przez trzy miesiące, ale w tym czasie zdążył niechcący wyznać jej miłość pod mostem, napisać do niej po pijaku okropny anonim i wypić więcej alkoholu niż na ślubie Jamesa. Nie był z tego dumny, ale przynajmniej miał dobry powód - jego pierwsza miłość zaręczyła się z Rosierem i miała zostać zamknięta w klatce zbudowanej ze smoczych kości, czy coś. Związek Alexa i Idy wydawał się mniej... burzliwy.
-Przepraszam, nie powinienem pytać. - poprawił się, mimowolnie zastanawiając się jednak, dlaczego Ida miałaby nie odzywać się przez cztery tygodnie. Głupio pytać Alexa, może Bella coś wie na ten temat?
Dopiero po chwili sytuacja stała się jednak naprawdę głupia, dramatycznie głupia.
-Nie, to nie tak... - zaprotestował odruchowo, widząc zmarszczone brwi gościa. O nie, o nie. -...że bym nie spytał. I że to jest to spotkanie, ja po prostu chcę się jej oświadczyć w przyszłości, w sensie właściwie to najpierw chciałem powiedzieć jej o sobie i o wojnie i powiedziałem, ale tej samej nocy zabito Bertiego... - i po prostu nie miałem głowy, ale wcale nie przestałem chcieć się oświadczyć, a teraz siedzimy tu razem i jak zwykle mam za długi język...
Zamrugał, zdając sobie sprawę, że tłumaczy się jak uczniak. A chciał być przecież mężczyzną.
-Przepraszam, nie byłem zbyt zorganizowany. Zaplanujmy to prawdziwe spotkanie, dobrze? - zaproponował, ale spotkanie już się rozpoczęło. Alex zaczął mówić, a Steffen słuchał, ze zdumieniem dostrzegając w jego oczach... czy to łzy wzruszenia?
Samemu zaczął intensywnie mrugać, przytłoczony czy to przejęciem, czy wzruszeniem, czy miłością do samej Belli, czy słowami Farleya.
Powinien teraz powiedzieć coś mądrego i dojrzałego i konkretnego.
W uszach dudniło mu jednak tylko to, że Alexandrowi też nie pozostało zbyt wiele z rodziny. Ani jemu, ani Belli.
-Jeśli Bella się zgodzi, ja będę waszą rodziną. - nie tylko jej, tym bardziej, że Alexander był dla niej jedynym krewnym i opiekunem.
... naprawdę powiedział to na głos?
-...jeśli zechcesz. - wymamrotał do talerza, bo może przekroczył właśnie jakąś niepisaną granicę. Starszy brat zawsze traktował go jak niechcianego natręta, może Farley wcale nie życzy sobie...
...Steffen nie wiedział, co właściwie mógłby mu zaoferować, ale na pewno szczere oddanie. Cattermole nadal miał w pamięci pojedynek w antykwariacie, gdy Alexander uratował mu życie. Czy po tym dostrzeże w Steffenie opiekuńczego męża dla własnej kuzynki, poważnego szwagra, czy jakkolwiek powinni to nazwać?
-Wiesz, że coś podobnego jej powiedziałem gdy... - zaprosiła mnie do Pałacu Bealieu i udawałem tam petenta? Hm, nie, może o tym Alexander nie powinien wiedzieć. -...że gdy się poznawaliśmy, też jej powiedziałem, że we wszystkim powinna mieć wybór? - uśmiechnął się, tak jakby samo wspomnienie Belli dodało mu odwagi. -Dajmy jej wybór, Alexandrze - i doskonale cię rozumiem. Jeśli się zgodzi, liczyć będzie się ona i jej bezpieczeństwo i... zajmę się nią zawsze, na zawsze. Przyjmę zresztą rady, sam lepiej znasz... osoby, przed którymi powinienem ją skryć. Ja wiem tylko, że nigdy już nie otworzę listu od nieznanej mi sowy. - westchnął ciężko, po raz pierwszy dzieląc się szczerze lękiem przed Morganą Selwyn. Strach jedynie zwiększył się, gdy Steffen dowiedział się, do czego jest zdolna.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwał głową na podziękowania Steffena, wiedząc, że tak samo jak jemu w pracy potrzebne były informacje udzielane mu przez pacjentów, tak też i dla łamacza klątw były to niezwykle istotne treści. Nawet jeżeli najchętniej Alexander zapomniałby o całym zdarzeniu: wolałby naprawdę nie widzieć tego, co tam zastał, ani nie zrobić tego, co tam zrobił. Czy on aby nie...
– Chyba próbowałem użyć zaklęcia niewybaczalnego – odpowiedział na pytanie o głosy, blady jak ściana i niezwykle przejęty. – Jakby koś przejął nade mną kontrolę, jakby... wpierw wydawało mi się, że to były moje myśli, ale nie, to był głos, zupełnie inaczej niż przy Imperiusie: pod Imperio wydawane rozkazy zdawałem się sam sobie racjonalizować, tutaj głos po prostu mówił, a ja bezrefleksyjnie wykonywałem jego sugestie. Później słyszałem ich tak wiele, narastały i nakładały się na siebie aż w końcu zupełnie straciłem kontrolę – dłonie Alexandra wpierw gestykulowały, kreśląc coś na kształt nabrzmiewającej chmury, nim nie opadły znów na stół. – Obawiam się, że więcej z tej nocy nie przywołam do pamięci – pokręcił głową, ponieważ całe jego wspomnienie zdawało się być pogrążone w chaosie, jak gdyby ktoś zamieszał łyżką w misce, wywracając jej wszystkie zawartości do góry nogami.
Cała ta rozmowa zdawała się potrząsać fragmentami świata Alexandra, bo na wyznanie Steffena o strachu o innych, tych, którzy po jego śmierci pozostaliby na świecie Farley mógł jedynie uśmiechnąć się smutno z pewnym cierpkawym tonem. Poniekąd zazdrościł Steffenowi tego, że mógł sobie pozwolić na luksus myślenia o swoich bliskich w obliczu nadchodzącego końca żywota. Alexander zaprzedał to Zakonowi, oddał mu swoją przeszłość, teraźniejszość, ale i przyszłość. Wszystkie jego decyzje dotyczące jego życia odbite były w zwierciadle walki w trwającej wojnie i nawet jego związek z Idą... ktoś normalny rozważałby małżeństwo pod kątem założenia rodziny, ustatkowania się, zaś dla Alexandra ewentualne poślubienie Idy wiązało się z tym, że kochał ją i nie chciał pozostawiać jej z niczym. To była jedyna obietnica jaką mógł jej złożyć; mógł być przy niej tak długo, jak okoliczności mu na to pozwalały, a będąc przy niej chciał by wiedziała, że jego serce należy do niej. Może wychodził z błędnego założenia, może to wcale nie było tak dobre wyjście, lecz wiedział, że chciał z nią być do końca: kiedykolwiek by nie nadszedł.
I te cztery tygodnie milczenia, które wypłynęły w rozmowie tylko podsyciły wątpliwości Farleya. Westchnął głęboko i wzruszył ramionami, bo nie mógł za wiele więcej zrobić.
– Wiedziałem na co się piszę związując się z kobietą o niezwykle żywiołowym temperamencie – powiedział, chcąc nie chcąc starając się przekazać Steffenowi żeby nie zapominał, że i jego wybranka miała niezwykle ogniste usposobienie, choć u Idy źródło takiego stanu rzeczy mogło leżeć zgoła gdzie indziej.
Alexander miał jak zwykle wiele do powiedzenia, lecz słowa Steffena o byciu rodziną zbiły go z pantałyku. Zamilknął, pozwalając mówić Cattermolowi, częściowo jednak wciąż przetwarzając to, co usłyszał przed momentem. Rzadko kiedy coś oddziaływało na niego tak silnie, lecz teraz nadszedł jeden z tych momentów: tak więc gdy Steffen zakończył wspomnieniem o nieznajomych sowach to Farley odchylił się na krześle, opadając na oparcie nieznacznie uśmiechniętym. Pokręcił z wolna głową, patrząc na czarodzieja naprzeciw siebie.
– Ostatecznie wychodzi na to, że rodzinę jak najbardziej można wybrać – stwierdził, a jeden z kącików ust uniósł się nieco wyżej. – Lecz nigdy nie wiesz, kiedy ktoś z rodziny będzie zmuszony użyć nieznanej ci sowy, gdy okoliczności staną się zbyt palące by zwlekać – stwierdził, przechylając lekko głowę. – Ostatecznie bowiem kiedy oparzysz się herbatą, nie przestajesz pić herbaty tylko na przyszłość stajesz się bardziej uważny – stwierdził jeszcze, opierając się znów o blat stołu i wracając do chłodnej już jajecznicy. Oby tylko sam Alexander zapamiętał tę herbacianą mądrość kiedy i jemu przyjdzie się sparzyć.
| zt x2
– Chyba próbowałem użyć zaklęcia niewybaczalnego – odpowiedział na pytanie o głosy, blady jak ściana i niezwykle przejęty. – Jakby koś przejął nade mną kontrolę, jakby... wpierw wydawało mi się, że to były moje myśli, ale nie, to był głos, zupełnie inaczej niż przy Imperiusie: pod Imperio wydawane rozkazy zdawałem się sam sobie racjonalizować, tutaj głos po prostu mówił, a ja bezrefleksyjnie wykonywałem jego sugestie. Później słyszałem ich tak wiele, narastały i nakładały się na siebie aż w końcu zupełnie straciłem kontrolę – dłonie Alexandra wpierw gestykulowały, kreśląc coś na kształt nabrzmiewającej chmury, nim nie opadły znów na stół. – Obawiam się, że więcej z tej nocy nie przywołam do pamięci – pokręcił głową, ponieważ całe jego wspomnienie zdawało się być pogrążone w chaosie, jak gdyby ktoś zamieszał łyżką w misce, wywracając jej wszystkie zawartości do góry nogami.
Cała ta rozmowa zdawała się potrząsać fragmentami świata Alexandra, bo na wyznanie Steffena o strachu o innych, tych, którzy po jego śmierci pozostaliby na świecie Farley mógł jedynie uśmiechnąć się smutno z pewnym cierpkawym tonem. Poniekąd zazdrościł Steffenowi tego, że mógł sobie pozwolić na luksus myślenia o swoich bliskich w obliczu nadchodzącego końca żywota. Alexander zaprzedał to Zakonowi, oddał mu swoją przeszłość, teraźniejszość, ale i przyszłość. Wszystkie jego decyzje dotyczące jego życia odbite były w zwierciadle walki w trwającej wojnie i nawet jego związek z Idą... ktoś normalny rozważałby małżeństwo pod kątem założenia rodziny, ustatkowania się, zaś dla Alexandra ewentualne poślubienie Idy wiązało się z tym, że kochał ją i nie chciał pozostawiać jej z niczym. To była jedyna obietnica jaką mógł jej złożyć; mógł być przy niej tak długo, jak okoliczności mu na to pozwalały, a będąc przy niej chciał by wiedziała, że jego serce należy do niej. Może wychodził z błędnego założenia, może to wcale nie było tak dobre wyjście, lecz wiedział, że chciał z nią być do końca: kiedykolwiek by nie nadszedł.
I te cztery tygodnie milczenia, które wypłynęły w rozmowie tylko podsyciły wątpliwości Farleya. Westchnął głęboko i wzruszył ramionami, bo nie mógł za wiele więcej zrobić.
– Wiedziałem na co się piszę związując się z kobietą o niezwykle żywiołowym temperamencie – powiedział, chcąc nie chcąc starając się przekazać Steffenowi żeby nie zapominał, że i jego wybranka miała niezwykle ogniste usposobienie, choć u Idy źródło takiego stanu rzeczy mogło leżeć zgoła gdzie indziej.
Alexander miał jak zwykle wiele do powiedzenia, lecz słowa Steffena o byciu rodziną zbiły go z pantałyku. Zamilknął, pozwalając mówić Cattermolowi, częściowo jednak wciąż przetwarzając to, co usłyszał przed momentem. Rzadko kiedy coś oddziaływało na niego tak silnie, lecz teraz nadszedł jeden z tych momentów: tak więc gdy Steffen zakończył wspomnieniem o nieznajomych sowach to Farley odchylił się na krześle, opadając na oparcie nieznacznie uśmiechniętym. Pokręcił z wolna głową, patrząc na czarodzieja naprzeciw siebie.
– Ostatecznie wychodzi na to, że rodzinę jak najbardziej można wybrać – stwierdził, a jeden z kącików ust uniósł się nieco wyżej. – Lecz nigdy nie wiesz, kiedy ktoś z rodziny będzie zmuszony użyć nieznanej ci sowy, gdy okoliczności staną się zbyt palące by zwlekać – stwierdził, przechylając lekko głowę. – Ostatecznie bowiem kiedy oparzysz się herbatą, nie przestajesz pić herbaty tylko na przyszłość stajesz się bardziej uważny – stwierdził jeszcze, opierając się znów o blat stołu i wracając do chłodnej już jajecznicy. Oby tylko sam Alexander zapamiętał tę herbacianą mądrość kiedy i jemu przyjdzie się sparzyć.
| zt x2
10.08
Do niedawna w głowie słyszał tylko szum morskich fal, ale odkąd spotkał się z chłopakami—brzmiała tam kakofonia głosów i podejrzeń. Nie wypowiadali się o Belli łaskawie, a Steffena pożerały wyrzuty sumienia. Może powinien ją bronić, energiczniej, żarliwiej, jak niegdyś przed Willrikiem. Dlaczego tego nie zrobił, dlaczego iskra zgasła? Niektóre z zarzutów były absurdalne, ale przyjaciele zwerbalizowali część jego podejrzeń i kompleksów. Widzieli zresztą jak ciężko znosił jej zniknięcie, choć nie wiedzieli, że i przedtem było między nimi... nie tak kolorowo, jak wśród młodych małżeństw. Cicho, zbyt cicho.
Dziś Bella też była cicha, a jemu trudno było nie interpretować jej milczenia i melancholii jako sygnałów ostrzegawczych. Może onieśmieliły ją tłumy, może przeżywała Festiwal w sercu, może myślała o kończącym się zawieszeniu broni, a może tęskniła za pieprzonym Alexem — on usiłował o tym nie myśleć. Dzień jak co dzień, da jej przestrzeń, da sobie przestrzeń, nie będzie też myślał o tym, co powiedzieli mu koledzy. Diable ziele trochę go rozluźniło. Rzecz jasna, nie przyznał się żonie, że zapalił. Powiedział tylko, że nadrobił szybko sprawy z przyjaciółmi, bo niegrzecznie zostawić ich bez słowa w Festiwal i w ogóle.
Wrócili do domu przed zachodem słońca. Gdy działanie używki zaczęło słabnąć, gorzkie myśli zaczęły wracać. Chwilę krzątał się nerwowo po kuchni, ale ostatecznie nie zrobił sobie ani Belli nic do jedzenia, bo żołądek miał ściśnięty. W końcu zapukał do jej sypialni. Swojej sypialni. Ich sypialni. Kto to widział, pukać do własnej sypialni, ale nic nie było już naturalne i zbyt długo myślał o każdym geście.
Dopiero gdy stanął w progu, przesuwając spojrzeniem po jasnych włosach (były takie miękkie) i zadartym nosku (lubił ją w niego całować, dawniej) i smukłej talii (zeszczuplała, choć ciekawe jak w ogóle radziła sobie za granicą...), uświadomił sobie, że nie wie co powiedzieć.
-Kupiłaś coś ładnego? - wypalił. Kupił jej już muszlę wieżycznika, ale gdy gadał z kolegami, oglądała stragany. Chyba. W sumie nie wiedział, co robiła. Ani co myślała. Ani z kim była. -Możemy tam jeszcze wrócić, zanim wszystko się zwinie. - zaproponował, przechodząc pod okno. -Mają takie rzeczy we Francji? - zapytał nagle, dziwnie zaczepnym głosem.
Do niedawna w głowie słyszał tylko szum morskich fal, ale odkąd spotkał się z chłopakami—brzmiała tam kakofonia głosów i podejrzeń. Nie wypowiadali się o Belli łaskawie, a Steffena pożerały wyrzuty sumienia. Może powinien ją bronić, energiczniej, żarliwiej, jak niegdyś przed Willrikiem. Dlaczego tego nie zrobił, dlaczego iskra zgasła? Niektóre z zarzutów były absurdalne, ale przyjaciele zwerbalizowali część jego podejrzeń i kompleksów. Widzieli zresztą jak ciężko znosił jej zniknięcie, choć nie wiedzieli, że i przedtem było między nimi... nie tak kolorowo, jak wśród młodych małżeństw. Cicho, zbyt cicho.
Dziś Bella też była cicha, a jemu trudno było nie interpretować jej milczenia i melancholii jako sygnałów ostrzegawczych. Może onieśmieliły ją tłumy, może przeżywała Festiwal w sercu, może myślała o kończącym się zawieszeniu broni, a może tęskniła za pieprzonym Alexem — on usiłował o tym nie myśleć. Dzień jak co dzień, da jej przestrzeń, da sobie przestrzeń, nie będzie też myślał o tym, co powiedzieli mu koledzy. Diable ziele trochę go rozluźniło. Rzecz jasna, nie przyznał się żonie, że zapalił. Powiedział tylko, że nadrobił szybko sprawy z przyjaciółmi, bo niegrzecznie zostawić ich bez słowa w Festiwal i w ogóle.
Wrócili do domu przed zachodem słońca. Gdy działanie używki zaczęło słabnąć, gorzkie myśli zaczęły wracać. Chwilę krzątał się nerwowo po kuchni, ale ostatecznie nie zrobił sobie ani Belli nic do jedzenia, bo żołądek miał ściśnięty. W końcu zapukał do jej sypialni. Swojej sypialni. Ich sypialni. Kto to widział, pukać do własnej sypialni, ale nic nie było już naturalne i zbyt długo myślał o każdym geście.
Dopiero gdy stanął w progu, przesuwając spojrzeniem po jasnych włosach (były takie miękkie) i zadartym nosku (lubił ją w niego całować, dawniej) i smukłej talii (zeszczuplała, choć ciekawe jak w ogóle radziła sobie za granicą...), uświadomił sobie, że nie wie co powiedzieć.
-Kupiłaś coś ładnego? - wypalił. Kupił jej już muszlę wieżycznika, ale gdy gadał z kolegami, oglądała stragany. Chyba. W sumie nie wiedział, co robiła. Ani co myślała. Ani z kim była. -Możemy tam jeszcze wrócić, zanim wszystko się zwinie. - zaproponował, przechodząc pod okno. -Mają takie rzeczy we Francji? - zapytał nagle, dziwnie zaczepnym głosem.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Srebrzysta szczotka z miękkim, białym włosiem przeczesywała złociste fale. W dół i potem w górę. Mnie towarzyszyło tysiące myśli, które starałam się ukołysać do snu nieco smutnawą kołysanką. Cichy, śpiewny głos powoli roznosił się po sypialnianej komnacie. Ubrana w bialutką nocną koszulę siedziałam na łóżku - tutejsza i jakby nieobecna. Niewidzialnie odtwarzałam wspomnienie z festiwalowej przechadzki, kolorowe kwiaty na czubkach młodzieńczych głów, rozkołysaną miłym słońcem naturę i to ognisko, wspaniałe, wieczne, niezmierzone, niezgaszone przez krew i gorycz wojny, która choć przestała krzyczeć, wciąż mdłym echem odbijała się w naszych rozgrzanych sercach. Tęskniłam do normalności, do zalewu przyjemności, beztroski młodych lat i problemów, których rozwiązanie znajdowało się zaraz na wyciągnięcie ręki. Zanurzona w bieli ozdobionej polnymi kwiatami pościeli dłoń zdawała się z nostalgią roziskrzać resztki wspomnień o mięciutkich aksamitach. Tak wiele się zmieniło przez ostatnie lata, lecz to, co utracone przez ostatnie tygodnie, wydawało się najbardziej bolesne. Musiałam znaleźć sposób, wypalić ścieżkę powrotną, ożywić własnego mętnego ducha, wywołać w sercu wiosnę. Lecz jakże mogłabym to uczynić? Srebrny tył szczotki prezentował wizerunek wygrzewającej się salamandry. Metal był zimny, ale nawet w ciemnościach potrafiłabym rozpoznać kształt po wypukłościach. Pamiątka wyniesiona, bagaż tamtej podróży i – jak się okazało – wcale nie ostatniej.
Dopiero Steffen rozdmuchał mgliste opary, w jakich nurzałam się zapewne już od dłuższego czasu. Przekręciłam głowę, pozwalając, by rozdzielone pasma swobodnie opadły na ramiona. Zatopiona w widoku ukochanego poczułam, jak blade policzki maźnięte ciepłem jego obecności promienieją niesłychanie. Zawsze tak było. Zawsze gdy tylko znajdował się blisko. – Och, chyba tak – odparłam z opóźnieniem, wytrącona z zamyślenia, ale wreszcie jakby bardziej żywa. Zsunęłam się z łóżka i z szuflady małej szafki wydobyłam kawałek niepozornego lusterka. – Może nie jest to ładne, ale… - złapany oddech wystarczył, bym w dwóch krokach stanęła przy nim. Objęłam palcami jego dłoń i uniosłam po to, by móc w jej głębi ukryć maleńki przedmiot. Na moment ledwie zamknęłam oczy i w myśli policzyłam do trzech, chyba obawiając się, co takiego mógłby pomyśleć. Po tym wszystkim, w tragedii i pożarze ostatnich wydarzeń, w krwi i grobie. Byłoby wspaniale, gdyby dało się te wszystkie rozważania spalić na stosie, a potem zacząć od nowa. Czy dało się napisać nową historię z tymi samymi bohaterami? – Już nigdy więcej się sobie nie zgubimy, Steffenie – wymówiłam cichutko, choć żarliwie, podchodząc przy tym bezwiednie o ten jeszcze jeden kroczek. – Francji? – mruknęłam, lekko przechylając głowę. Uświadomiłam sobie, że oto naprawdę już prawie nie pamiętam, jak wyglądały paryskie przyjęcia. Jakbym je wszystkie ułożyła na dnie dawno zamkniętej szufladki. Wspomnienia, krajobrazy, momenty z życia dojrzewającej damy. Za to teraz poruszyłam lekko nosem i uniosłam brodę, by poszukać oczu pana Cattermole. – Pachniesz inaczej, mój kochany – wymówiłam czule, choć z nutą wyraźnego zastanowienia. Co to było? Lecz pośród zapamiętanych kart roślinnego atlasu nie próbowałam odszukać tej właściwej strony. Jedynie jedną dłonią objęłam go w pasie i przymknęłam powieki, głowę lokując wygodnie na jego ramieniu. I tak pozostałam, ostrożna, delikatna, niepewna i tęskniąca. Być może jeden odnaleziony kawałek był początkiem ułożenia całości. Być może dało się wybudzić z tego snu i wrócić. Steffenie.
przekazuję Steffenowi lusterko
Dopiero Steffen rozdmuchał mgliste opary, w jakich nurzałam się zapewne już od dłuższego czasu. Przekręciłam głowę, pozwalając, by rozdzielone pasma swobodnie opadły na ramiona. Zatopiona w widoku ukochanego poczułam, jak blade policzki maźnięte ciepłem jego obecności promienieją niesłychanie. Zawsze tak było. Zawsze gdy tylko znajdował się blisko. – Och, chyba tak – odparłam z opóźnieniem, wytrącona z zamyślenia, ale wreszcie jakby bardziej żywa. Zsunęłam się z łóżka i z szuflady małej szafki wydobyłam kawałek niepozornego lusterka. – Może nie jest to ładne, ale… - złapany oddech wystarczył, bym w dwóch krokach stanęła przy nim. Objęłam palcami jego dłoń i uniosłam po to, by móc w jej głębi ukryć maleńki przedmiot. Na moment ledwie zamknęłam oczy i w myśli policzyłam do trzech, chyba obawiając się, co takiego mógłby pomyśleć. Po tym wszystkim, w tragedii i pożarze ostatnich wydarzeń, w krwi i grobie. Byłoby wspaniale, gdyby dało się te wszystkie rozważania spalić na stosie, a potem zacząć od nowa. Czy dało się napisać nową historię z tymi samymi bohaterami? – Już nigdy więcej się sobie nie zgubimy, Steffenie – wymówiłam cichutko, choć żarliwie, podchodząc przy tym bezwiednie o ten jeszcze jeden kroczek. – Francji? – mruknęłam, lekko przechylając głowę. Uświadomiłam sobie, że oto naprawdę już prawie nie pamiętam, jak wyglądały paryskie przyjęcia. Jakbym je wszystkie ułożyła na dnie dawno zamkniętej szufladki. Wspomnienia, krajobrazy, momenty z życia dojrzewającej damy. Za to teraz poruszyłam lekko nosem i uniosłam brodę, by poszukać oczu pana Cattermole. – Pachniesz inaczej, mój kochany – wymówiłam czule, choć z nutą wyraźnego zastanowienia. Co to było? Lecz pośród zapamiętanych kart roślinnego atlasu nie próbowałam odszukać tej właściwej strony. Jedynie jedną dłonią objęłam go w pasie i przymknęłam powieki, głowę lokując wygodnie na jego ramieniu. I tak pozostałam, ostrożna, delikatna, niepewna i tęskniąca. Być może jeden odnaleziony kawałek był początkiem ułożenia całości. Być może dało się wybudzić z tego snu i wrócić. Steffenie.
przekazuję Steffenowi lusterko
Zarumieniła się, tak uroczo. Chyba jej nie spłoszył? Nie, to nie czerwień wstydu - zdawała się weselsza niż wtedy, gdy wchodził do pokoju. Tylko o czym myślała, zanim tu przyszedł? Czy coś wciąż spędzało jej sen z powiek, a może korciło do ucieczki? Wyjazd do Francji nie rozmył melancholii, która zawisła między nimi podczas tych długich, wiosennych miesięcy. Tęsknił do zimy i mroźnych, ciemnych wieczorów, które spędzali w tej sypialni, w swoich objęciach, poznając się nawzajem. W jej oczach lśniły wtedy radosne iskierki, ich zaufanie nie było nadwątlone, a jedyna niepewność w gestach wynikała z niedoświadczenia i nieśmiałości.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy sięgała do szuflady. Wzrokiem prędkim i czujnym, jeszcze bardziej niż wtedy, gdy poznał ją w opałach i gdy należała do innego. Wtedy nigdy nie była jego, a teraz bał się ją stracić. Bardziej niż kiedykolwiek. Bella nie wyfrunęła jednak przez okno, nie deportowała się do żadnego głupiego portu, nie schowała - a jedynie wyjęła coś... dla niego?
-To lusterko dwukierunkowe? - rozpoznał, a potem rozpromienił się, zupełnie jakby zmazała tym drobnym gestem część jego obaw albo jakby rozweselające działanie diablego ziela znów na niego wpłynęło. -Dziękuję! Nie zgubmy się, już nigdy. - też postąpił o krok bliżej. Odebrał lusterko i nachylił się lekko, by jasne loki musnęły go w nos - po sekundzie namysłu ucałował Bellę w czubek głowy, ale nie miał pojęcia, jak doprowadzić do pocałunku w usta. Musiałby się bardziej nachylić...
-Francji. - rozanielenie rozmyło się we wspomnieniu tego paskudnego kraju, głos stwardniał nieco. Spróbował mówić hardo i prowokująco, jak Jim, ale chyba nie sprowokował Belli, bo wcale nie rozwinęła tematu swojego pobytu wśród żabojadów. Już, już spodziewał się jakiejś opowieści, ale znienacka spytała o zapach i w jednej chwili zapomniał o Francji, skołowany poczuciem winy. W teorii nie zrobili z chłopakami nic złego, ale samo wspomnienie namiotu budziło w nim jakiś wstyd i obawy - nie bronił jej tam dostatecznie ogniście, przygwożdżony i zasmucony zarzutami, które ożywiły jego niewypowiedziane lęki. Poza tym, miał mroczne przeczucie, że Bella nie pochwaliłaby palenia diablego ziela, choć przecież byli dorośli.
-To... pewnie kadzidła z ognisk, płonęły niedaleko namiotu chłopaków. - mruknął wymijająco i ku jego uldze tak po prostu się przytuliła, więc i on przytulił ją - mocno, mocno, byleby zatonąć w jej objęciach i nie myśleć już o niczym.
-Bella... ja tak strasznie tęskniłem... - wymruczał jej do ucha, zsuwając - powoli, nieśmiało - jedną dłoń na jej talię. Czy mogliby... może... na powrót nauczyć się siebie? Jej loki nadal łaskotały go w twarz, a i myśli stawały się bardziej kosmate, lgnął do żaru Belli jak ćma do ognia i zupełnie zignorował dobijającą się do okna - już drugi raz dzisiejszego dnia, pierwszy list Leonora zostawiła w salonie i Steff jeszcze go nie odczytał - gołębicę. Ptaszyna patrzyła zaś wprost na Bellę, natarczywie.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy sięgała do szuflady. Wzrokiem prędkim i czujnym, jeszcze bardziej niż wtedy, gdy poznał ją w opałach i gdy należała do innego. Wtedy nigdy nie była jego, a teraz bał się ją stracić. Bardziej niż kiedykolwiek. Bella nie wyfrunęła jednak przez okno, nie deportowała się do żadnego głupiego portu, nie schowała - a jedynie wyjęła coś... dla niego?
-To lusterko dwukierunkowe? - rozpoznał, a potem rozpromienił się, zupełnie jakby zmazała tym drobnym gestem część jego obaw albo jakby rozweselające działanie diablego ziela znów na niego wpłynęło. -Dziękuję! Nie zgubmy się, już nigdy. - też postąpił o krok bliżej. Odebrał lusterko i nachylił się lekko, by jasne loki musnęły go w nos - po sekundzie namysłu ucałował Bellę w czubek głowy, ale nie miał pojęcia, jak doprowadzić do pocałunku w usta. Musiałby się bardziej nachylić...
-Francji. - rozanielenie rozmyło się we wspomnieniu tego paskudnego kraju, głos stwardniał nieco. Spróbował mówić hardo i prowokująco, jak Jim, ale chyba nie sprowokował Belli, bo wcale nie rozwinęła tematu swojego pobytu wśród żabojadów. Już, już spodziewał się jakiejś opowieści, ale znienacka spytała o zapach i w jednej chwili zapomniał o Francji, skołowany poczuciem winy. W teorii nie zrobili z chłopakami nic złego, ale samo wspomnienie namiotu budziło w nim jakiś wstyd i obawy - nie bronił jej tam dostatecznie ogniście, przygwożdżony i zasmucony zarzutami, które ożywiły jego niewypowiedziane lęki. Poza tym, miał mroczne przeczucie, że Bella nie pochwaliłaby palenia diablego ziela, choć przecież byli dorośli.
-To... pewnie kadzidła z ognisk, płonęły niedaleko namiotu chłopaków. - mruknął wymijająco i ku jego uldze tak po prostu się przytuliła, więc i on przytulił ją - mocno, mocno, byleby zatonąć w jej objęciach i nie myśleć już o niczym.
-Bella... ja tak strasznie tęskniłem... - wymruczał jej do ucha, zsuwając - powoli, nieśmiało - jedną dłoń na jej talię. Czy mogliby... może... na powrót nauczyć się siebie? Jej loki nadal łaskotały go w twarz, a i myśli stawały się bardziej kosmate, lgnął do żaru Belli jak ćma do ognia i zupełnie zignorował dobijającą się do okna - już drugi raz dzisiejszego dnia, pierwszy list Leonora zostawiła w salonie i Steff jeszcze go nie odczytał - gołębicę. Ptaszyna patrzyła zaś wprost na Bellę, natarczywie.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak, magiczne lusterko, kawałek dla mnie i kawałek dla ciebie. Zawsze chciałam takie mieć, wiesz? – mówiłam z czułością, czując przy tym, jak usta naturalnie, choć dalej jakby ostrożnie, mierzą się z zamiarem ułożenia w uśmiechu. Przy tym bacznie mu się przyglądałam, być może nieco zbyt długo przytrzymując jego dłoń. Brakowało mi tego drobnego dotyku, łapania się co rusz na nieco niepewnym zerkaniu, maleńkich gestów i miłosnych wierszy spontanicznie wyrywających się z ust zupełnie nagle, ale jakże miło. – Cieszę się… - wypowiedziałam z nutą zaskakującego patosu. Pomyślałam przez chwilę, że niewiele jest rzeczy, które mogłabym mu dziś podarować. Które znaczyłyby więcej niż materialne, martwe dobra. A w takim kawałku szkiełka przecież skryć się miało moje spojrzenie. Odtąd stać się mieliśmy już nierozłączni. Naprawdę. Jak maż i żona. Westchnęłam aż cichutko, pozostając od przynajmniej kilkunastu wdechów stanowczo blisko, ale nigdy zbyt blisko. Tu i przy nim czułam się tak bardzo na miejscu, choć niesamowicie ostrożna, trochę przestraszona. Co jeżeli jednak miał wątpliwości? Co jeżeli nie zdołał na nowo mi zaufać? Co jeżeli już nie chciał widzieć mnie w roli swojej żony? Wymruczane imię ukochanego, powolnie zbliżające się do siebie ciała i marzenie o tym, by było już tylko miło i lekko. Chciałam wierzyć, że wciąż razem możemy przypilnować naszego domowego ogniska. Ono nie mogło zgasnąć.
Wiedziałam, że coś było nie tak. Tego dnia, właściwie to od powrotu, słowa wydostawały się skąpiej, opowieści były mniej lotne, bardziej przyziemne, a ja czułam, że wyrwane kilka miesięcy temu skrzydła dopiero zaczynają odrastać. Toczyłam niewidzialny pojedynek sama ze sobą, a jego ślad odbijał się w nieco wygasłym spojrzeniu. Chciałam całkowitego pożaru, lecz zamiast niego pilnowałam kilku małych iskier. Powoli, musiałam powoli. Mógł mi na to pozwolić? Czy chciał Belli, jaką zapamiętał? Tej starej, tej pospiesznej, nagłej, zachwyconej światem. Wzdychałam w jego ciało, gniotłam przód nocnej tkaniny o jego pierś, poszukując oparcia i ciepła. Kontemplowałam leniwie dziwny rodzaj zapachu, który nadto wyraźnie zdołał wsiąknąć w jego odzienie. – Wiem, jak pachną kadzidła, Steffenie – odpowiedziałam powoli, nieco sennie, wciąż napawając się tym, że po prostu znalazł się obok. Niczego więcej nie potrzebowałam przez tę chwilę. – To muszą być jakieś inne kadzidła… Dobrze się czujesz? – zapytałam, niespodziewanie unosząc głowę i wyszukując trochę czujnie niepokojących objawów. Może potrzebował uzdrowicielskiej pomocy? – Musiałeś znaleźć się bardzo blisko tego ognia… czuję go – stwierdziłam, naprawdę poważnie analizując tajemniczą sprawę równie tajemniczego zapachu. Czy na ramionach widniały ślady po popiele? Odruchowo posunęłam dłoń w górę, by dotrzeć aż do ramienia i czule je pogładzić. Czy to żar ogniska zdołał go tak przyrumienić? Przechyliłam lekko głowę, a szeroko otwarte oczy zaczęły bacznie się mu przyglądać. Potem tylko nieco odpuściły, bo połaskotana mocą jego bliskości na nowo rozmiękłam. – Ja też, Steffenie, tak bardzo, bardzo – powtórzyłam po nim, a boki naszych twarzy lekko się o siebie otarły. Ślady po dotyku jego przesuwającej się dłoni zaczynały kąsać żarliwym płomykiem. Podobało mi się to. Uśmiech mimowolnie zakradł się na wargi, a bose stopy wzniosły się, prowokując ciało do odważniejszego wyciągnięcia się ku ukochanemu.
I wtedy ta gołębica zaczęła postukiwać dziobem w szybę, burząc romantyczną scenerię i zupełnie odciągając uwagę od kuszących ramion męża. Stopy więc opadły ciężej na podłogę, ręce prędko rozplątały się i natychmiast wrócił upiorny dystans. Czar prysł? Och, przecież musiałam przekonać się, o co chodziło. To mogła być wiadomość od Alexandra! – Poczekaj, mój miły, sprawdzę, o co chodzi – wymówiłam, prędziutko niwelując dystans, który dzielił mnie od oczekującego ptaszyska. – Chodź tutaj, piękna gołębico – przywitałam ją czule, notując w piersi szybsze bicie serca. Ta wiadomość mogła być przełomowa. Ta wiadomość mogła przywrócić utraconą nadzieję. – Pokaż, co tam masz. Chcesz trochę ziarenek? Zaraz poszukam… - Sięgnęłam ostrożnie po liścik. Skrzydlaty posłaniec patrzył nieustępliwie. To nie mógł być przecież przypadek. – Steffenie, to… - zaczęłam, rozwijając pergamin, lecz chwilę później… Nosek dziwnie się poruszył, czoło wyraźnie pomarszczyło, a ja po przeczytaniu skąpej notatki przysiadłam na łóżku i popatrzyłam na ukochanego. – Masz jakąś… pannę!? – wydukałam z przerażeniem, gniotąc wiadomość w dłoni. Strach natychmiast spętał moją duszę, zgasły wszystkie malutkie światełka, pod powiekami zebrała się łzawa linia. Zamiast wytoczyć działa, po prostu ugrzęzłam w ponurych wizjach i pociągnęłam nosem, zupełne nie wiedząc, co ze sobą zrobić. – Powiedz mi, że to beznadziejny żart twoich kolegów. Te bazgroły nie są zbyt eleganckie, wiesz? Jakby w ogóle się nie postarali. M-może to jednak żart? – próbowałam naiwnie wyszukiwać ratunku, choć sprawa wydawała się naprawdę podła. Steffen znalazł sobie kochankę, kiedy zniknęłam. Przecież to jasne, po co czekać, po co wierzyć! Dramatyczny szloch podrażnił uszy pana Cattermole’a.
Wiedziałam, że coś było nie tak. Tego dnia, właściwie to od powrotu, słowa wydostawały się skąpiej, opowieści były mniej lotne, bardziej przyziemne, a ja czułam, że wyrwane kilka miesięcy temu skrzydła dopiero zaczynają odrastać. Toczyłam niewidzialny pojedynek sama ze sobą, a jego ślad odbijał się w nieco wygasłym spojrzeniu. Chciałam całkowitego pożaru, lecz zamiast niego pilnowałam kilku małych iskier. Powoli, musiałam powoli. Mógł mi na to pozwolić? Czy chciał Belli, jaką zapamiętał? Tej starej, tej pospiesznej, nagłej, zachwyconej światem. Wzdychałam w jego ciało, gniotłam przód nocnej tkaniny o jego pierś, poszukując oparcia i ciepła. Kontemplowałam leniwie dziwny rodzaj zapachu, który nadto wyraźnie zdołał wsiąknąć w jego odzienie. – Wiem, jak pachną kadzidła, Steffenie – odpowiedziałam powoli, nieco sennie, wciąż napawając się tym, że po prostu znalazł się obok. Niczego więcej nie potrzebowałam przez tę chwilę. – To muszą być jakieś inne kadzidła… Dobrze się czujesz? – zapytałam, niespodziewanie unosząc głowę i wyszukując trochę czujnie niepokojących objawów. Może potrzebował uzdrowicielskiej pomocy? – Musiałeś znaleźć się bardzo blisko tego ognia… czuję go – stwierdziłam, naprawdę poważnie analizując tajemniczą sprawę równie tajemniczego zapachu. Czy na ramionach widniały ślady po popiele? Odruchowo posunęłam dłoń w górę, by dotrzeć aż do ramienia i czule je pogładzić. Czy to żar ogniska zdołał go tak przyrumienić? Przechyliłam lekko głowę, a szeroko otwarte oczy zaczęły bacznie się mu przyglądać. Potem tylko nieco odpuściły, bo połaskotana mocą jego bliskości na nowo rozmiękłam. – Ja też, Steffenie, tak bardzo, bardzo – powtórzyłam po nim, a boki naszych twarzy lekko się o siebie otarły. Ślady po dotyku jego przesuwającej się dłoni zaczynały kąsać żarliwym płomykiem. Podobało mi się to. Uśmiech mimowolnie zakradł się na wargi, a bose stopy wzniosły się, prowokując ciało do odważniejszego wyciągnięcia się ku ukochanemu.
I wtedy ta gołębica zaczęła postukiwać dziobem w szybę, burząc romantyczną scenerię i zupełnie odciągając uwagę od kuszących ramion męża. Stopy więc opadły ciężej na podłogę, ręce prędko rozplątały się i natychmiast wrócił upiorny dystans. Czar prysł? Och, przecież musiałam przekonać się, o co chodziło. To mogła być wiadomość od Alexandra! – Poczekaj, mój miły, sprawdzę, o co chodzi – wymówiłam, prędziutko niwelując dystans, który dzielił mnie od oczekującego ptaszyska. – Chodź tutaj, piękna gołębico – przywitałam ją czule, notując w piersi szybsze bicie serca. Ta wiadomość mogła być przełomowa. Ta wiadomość mogła przywrócić utraconą nadzieję. – Pokaż, co tam masz. Chcesz trochę ziarenek? Zaraz poszukam… - Sięgnęłam ostrożnie po liścik. Skrzydlaty posłaniec patrzył nieustępliwie. To nie mógł być przecież przypadek. – Steffenie, to… - zaczęłam, rozwijając pergamin, lecz chwilę później… Nosek dziwnie się poruszył, czoło wyraźnie pomarszczyło, a ja po przeczytaniu skąpej notatki przysiadłam na łóżku i popatrzyłam na ukochanego. – Masz jakąś… pannę!? – wydukałam z przerażeniem, gniotąc wiadomość w dłoni. Strach natychmiast spętał moją duszę, zgasły wszystkie malutkie światełka, pod powiekami zebrała się łzawa linia. Zamiast wytoczyć działa, po prostu ugrzęzłam w ponurych wizjach i pociągnęłam nosem, zupełne nie wiedząc, co ze sobą zrobić. – Powiedz mi, że to beznadziejny żart twoich kolegów. Te bazgroły nie są zbyt eleganckie, wiesz? Jakby w ogóle się nie postarali. M-może to jednak żart? – próbowałam naiwnie wyszukiwać ratunku, choć sprawa wydawała się naprawdę podła. Steffen znalazł sobie kochankę, kiedy zniknęłam. Przecież to jasne, po co czekać, po co wierzyć! Dramatyczny szloch podrażnił uszy pana Cattermole’a.
-Zawsze? – uśmiechnął się naturalnie, odruchowo uścisnął mocniej jej dłoń, czule gładząc kciukiem po miękkiej skórze. Miała takie gładkie i białe ręce, niespracowane. Miała i mogła mieć wszystko, każdą błyskotkę na świecie, piękny pałac i różany ogród. A jednak stała tutaj z nim i marzyła o lusterku, które działało tylko w parach. Coś w tym marzeniu było szalenie ujmujące. -Ale gdybyś je miała… a nie miała odpowiedniej osoby… to byłoby bezużyteczne. – zaczął się droczyć, rozweselony i dumny. -Będziemy… - nachylił się, bliżej. Ładnie pachniała. -…rozmawiać między piwnicą i sypialnią? – zaproponował, żartując. Niegdyś w tym domu mieszkali brat i rodzice, bez gromady ludzi wydawał się aż za duży. -Pokażę ci się, z przerwy w pracy. – obiecał już poważniej. Gobliny nie pozwolą mu używać lusterka w banku, ale mógłby wyjść na kwadrans w południe, sprawdzić co u niej. Wymienić dwa uśmiechy. Czy Bella uśmiechnie się do niego kiedyś tak szeroko jak wtedy, gdy się jej oświadczał? Czy zdoła ją przytulić bez narastającej w sercu obawy, że zaraz coś się zepsuje? Spróbował. Nie myśleć, myśleć tylko o bliskości jej ciała, zsunąć dłonie w dół. Być jak mąż i żona, znów, nawet jeśli inaczej i ostrożnie i powoli.
W tym czasie Bella kontemplowała dziwny zapach, który osiadł na jego ubraniach i włosach. Nie przewidział, że diable ziele pachnie tak intensywnie. Co powie, gdy się domyśli? Zamarł, jego ruchy stały się wolniejsze, ostrożniejsze. Czy w oczach damy to nie rozrywka plebsu albo kryminalistów.
-Noo, ludzie się bawią, wrzucają do tych ognisk różne rzeczy. Chłopcy palili jedno ognisko tuż przy namiocie. – odpowiedział prędko. Gdyby miał na sobie sweter lub marynarkę, już ściągałby je żeby pozbyć się śladów ziela, ale miał na sobie tylko cienką koszulę. Koszulę, przez którą Bella mogła czuć ciepło jego ciała i bicie jego serca. -Teraz jestem bardzo blisko… ciebie. – wychrypiał niskim, gardłowym włosem. Uniósł rękę, by delikatnie odgarnąć jej lok, ale przytrzymał dłoń przy jej policzku. Jego policzki gorzały, spojrzenie iskrzyło, nawet jeśli Bella nie czuła się już ognista to on z pewnością się tak czuł, przy niej. Tak blisko… Przysunął się jeszcze, nachylił, ich twarze otarły się o siebie. Rozchylił lekko usta, by musnąć nimi jej policzek i potem spróbować przenieść je na jej wargi, ale wtedy nagle się rozkojarzyła. Wymknęła mu, znowu.
-…co? – wymamrotał, rozkojarzony. Obejrzał się przez ramię, a Bella rozwijała już liścik przyniesiony przez… Leonorę? -To chyba gołębica Jima. – podrapał się po głowie, ale nie wychwycił podstępu. Myślał raczej, że może zostawił coś w namiocie, albo że Jim prosi o pożyczkę na kupno zioła lub ziemniaków.
Zmarszczył brwi, widząc jak marszczy się nosek Belli. Podszedł bliżej.
-Potrzebujesz kichnąć? – czy powinien się odsunąć? Jej oczy zaszkliły się jednak w sposób nietypowy dla kichania, opadła nagle na łóżko, a potem zadała mu pytanie całkowicie absurdalne.
-Co? Jaką… pannę? – zamrugał, nie był nigdy człowiekiem, który miałby panny i którego by o to posądzano. Zamrugał ponownie, bo z ukłuciem winy wspomniał Jenny – ale nie mogło chodzić o nią, wystawił ją na Festiwalu. Miał nadzieję, że nie czekała na niego sama w lesie, ale wyglądała na dziewczynę, która szybko znajduje sobie nowe towarzystwo. Ich pięć minut na osobności nie mogło się liczyć, więc dlaczego Bella płakała? -Nie mam żadnej panny, mam ciebie! – oburzył się i przysiadł obok. -A jak to bazgroły to to pewnie dowcip od nich. – ale jaki dowcip, o czym? -Pokaż, wszystko wyjaśnię… – starał się brzmieć odważnie i z przekonaniem, ale w serce zakradła się wątpliwość. Dlaczego na Festiwalu, gdy łowił jej wianek, zdawała się być w lepszym humorze? Dlaczego uśmiechała się, gdy znalazł ją z kwiatami w Dolinie Godryka, ale prawie rozpłakała na jego widok? Dlaczego wszystko psuło się, gdy zostawali w domu, sami? -Bello… oddychaj! – zaniepokoił się, bo jego słowa nic nie osiągnęły, oto szlochała, brzmiąc jakby coś wydarło jej tlen z gardła. -Może… może potrzebujesz świeżego powietrza, może chcesz wyjaśnić to na spacerze lub w ogrodzie? – czy to ten dom tak ją dobijał, czy to po prostu jego towarzystwo?
W tym czasie Bella kontemplowała dziwny zapach, który osiadł na jego ubraniach i włosach. Nie przewidział, że diable ziele pachnie tak intensywnie. Co powie, gdy się domyśli? Zamarł, jego ruchy stały się wolniejsze, ostrożniejsze. Czy w oczach damy to nie rozrywka plebsu albo kryminalistów.
-Noo, ludzie się bawią, wrzucają do tych ognisk różne rzeczy. Chłopcy palili jedno ognisko tuż przy namiocie. – odpowiedział prędko. Gdyby miał na sobie sweter lub marynarkę, już ściągałby je żeby pozbyć się śladów ziela, ale miał na sobie tylko cienką koszulę. Koszulę, przez którą Bella mogła czuć ciepło jego ciała i bicie jego serca. -Teraz jestem bardzo blisko… ciebie. – wychrypiał niskim, gardłowym włosem. Uniósł rękę, by delikatnie odgarnąć jej lok, ale przytrzymał dłoń przy jej policzku. Jego policzki gorzały, spojrzenie iskrzyło, nawet jeśli Bella nie czuła się już ognista to on z pewnością się tak czuł, przy niej. Tak blisko… Przysunął się jeszcze, nachylił, ich twarze otarły się o siebie. Rozchylił lekko usta, by musnąć nimi jej policzek i potem spróbować przenieść je na jej wargi, ale wtedy nagle się rozkojarzyła. Wymknęła mu, znowu.
-…co? – wymamrotał, rozkojarzony. Obejrzał się przez ramię, a Bella rozwijała już liścik przyniesiony przez… Leonorę? -To chyba gołębica Jima. – podrapał się po głowie, ale nie wychwycił podstępu. Myślał raczej, że może zostawił coś w namiocie, albo że Jim prosi o pożyczkę na kupno zioła lub ziemniaków.
Zmarszczył brwi, widząc jak marszczy się nosek Belli. Podszedł bliżej.
-Potrzebujesz kichnąć? – czy powinien się odsunąć? Jej oczy zaszkliły się jednak w sposób nietypowy dla kichania, opadła nagle na łóżko, a potem zadała mu pytanie całkowicie absurdalne.
-Co? Jaką… pannę? – zamrugał, nie był nigdy człowiekiem, który miałby panny i którego by o to posądzano. Zamrugał ponownie, bo z ukłuciem winy wspomniał Jenny – ale nie mogło chodzić o nią, wystawił ją na Festiwalu. Miał nadzieję, że nie czekała na niego sama w lesie, ale wyglądała na dziewczynę, która szybko znajduje sobie nowe towarzystwo. Ich pięć minut na osobności nie mogło się liczyć, więc dlaczego Bella płakała? -Nie mam żadnej panny, mam ciebie! – oburzył się i przysiadł obok. -A jak to bazgroły to to pewnie dowcip od nich. – ale jaki dowcip, o czym? -Pokaż, wszystko wyjaśnię… – starał się brzmieć odważnie i z przekonaniem, ale w serce zakradła się wątpliwość. Dlaczego na Festiwalu, gdy łowił jej wianek, zdawała się być w lepszym humorze? Dlaczego uśmiechała się, gdy znalazł ją z kwiatami w Dolinie Godryka, ale prawie rozpłakała na jego widok? Dlaczego wszystko psuło się, gdy zostawali w domu, sami? -Bello… oddychaj! – zaniepokoił się, bo jego słowa nic nie osiągnęły, oto szlochała, brzmiąc jakby coś wydarło jej tlen z gardła. -Może… może potrzebujesz świeżego powietrza, może chcesz wyjaśnić to na spacerze lub w ogrodzie? – czy to ten dom tak ją dobijał, czy to po prostu jego towarzystwo?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Sypialnia Steffena i Belli
Szybka odpowiedź