Ogród
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogród
Drugie w kolei miejsce, w którym pani domu przychodzi spędzać najwięcej czasu. Ogród stanowi oczko w głowie panny Burroughs oraz jedno z najmilszych miejsc w całym domostwie. Pełno tu kwiatów we wszystkich kolorach tęczy (chociaż te niebieskie zdają się dominować) równo przyciętych krzewów oraz wysokich drzew. Większość roślin, jakie rosną w ogrodzie panny Burroughs używa się w alchemii jako ingrediencje - w ten sposób, Frances zapewnia sobie składniki do pracy. W ogrodzie znajduje się miejsce wyznaczone na planowaną przez właścicielkę szklarnię, a wierzba znajdująca się na końcu ogrodu zamieszkana jest przez nieśmiałki.
Nałożone zabezpieczenia: Somniamortem, Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Tenuistis (aportacja)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:47, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzisiejszy dzień zdawał się być niemoralnie lekkim oraz szczęśliwym. Przyszłość powolutku zaczynała się układać dokładnie tak, jak panna Burroughs tego chciała. W jaśniejszych, cieplejszych barwach niż stara, mroczna rzeczywistość w paskudnym porcie. Jednocześnie lądowali w swoich ramionach, oboje mając co świętować. Ciepły gest jego palców wywołał słodki uśmiech na jej ustach, z których uleciał dźwięczny śmiech gdy ten uniósł ją nad ziemię. Wszechobecna radość zdawała się abstrakcyjna na tle wydarzeń, jakie miały miejsce w ich kraju, panna Burroughs była jednak pewna, że Szafirowe Wzgórze pozostawało dziwną ostoją; nietknięte konfliktem, pozwalające na zatracanie się w beztrosce oraz tych wszystkich, pozytywnych emocji. A Bojczuk w tym momencie zasługiwał na najlepsze odczucia oraz wszystkie komplementy tego świata, w jej oczach dokonując czegoś, co jawiło się jako niemożliwe.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się, jak mężczyzna schodzi z pomostu na chyboczącą się łódkę. Czy one zawsze się tak bujały? Nie wiedziała. W tym jednak momencie, mimo strachu zakradającego się do umysłu, nie mogła odmówić małego rejsu przez staw. Frances wzięła głęboki oddech, po czym mocno zacisnęła dłoń na przedramieniu mężczyzny, by ostrożnie wejść na pokład łódki. Uczucie było dziwne, wręcz nienaturalne dla dziewczęcia, które nigdy wcześniej nie miało okazji być na pokładzie jakiejkolwiek łódki. Zabujało, udało im się jednak złapać równowagę. Alchemiczka zajęła miejsce na czymś, co przypominało ławeczkę. Tak, aby widzieć twarz Bojczuka. Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy odbili od pomostu gdy próbowała skategoryzować uczucie jako przyjemne, bądź też nie.
- Och! Pamiętasz, jak opowiadałam Ci o tych kilku lekcjach u profesora? - Pytanie, jakie opuściło jej usta zdawało się być retoryczne. Z pewnością opowiadała mu o lekcjach, jakie pomógł jej zorganizować dawny już przełożony. Frances założyła nogę na nogę, poprawiając materiał chabrowej sukienki, by lepiej prezentował się na jej udach. - Wyobraź sobie, że kilka dni temu dostałam od niego list z prośbą o spotkanie. Byłam pewna, że chce zrezygnować z dawanych mi lekcji. Widzisz, profesor Lacework nigdy nie był chętny, aby dzielić się swoją wiedzą, przez długie lata nigdy nie zdecydował się podjąć ucznia na stałe. Gdyby mój przełożony nie był jego przyjacielem, zapewne nie chciałby nawet ze mną rozmawiać. - Snuła opowiastkę, mającą nakreślić Bojczukowi sytuację, jaka miała miejsce. Tak, aby był w stanie zrozumieć, jaki wielki zaszczyt ją spotkał oraz jak wielką szansę zyskała. - Nie chodziło jednak o lekcje. Dostałam propozycję, aby rozpocząć terminowanie pod jego protekcją. Chce przekazać mi całą wiedzę, jaką posiada oraz pomóc mi się rozwinąć w mojej dziedzinie. Wyobrażasz to sobie, Johnny? - Ekscytacja oraz niedowierzanie wybrzmiewało w głosie eterycznego dziewczęcia. Nie mieściło jej się w głowie, że autorytet w dziedzinie eliksirów zauważył w niej potencjał oraz chciał dzielić się z nią wiedzą, wybierając ją na swojego następcę. O takiej szansie nie przyszło jej nawet marzyć, będąc pewną, że do swojego celu będzie musiała dochodzić w samotności. Teraz jednak miała mentora, który chciał pomóc jej osiągnąć cel. Abstrakcyjnie niemal tak bardzo, jak fakt, że stara łódka pływała po stawie.
Eteryczna kobieta wyciągnęła z torby dwa kieliszki, ustawiając je na deseczce obok siebie. Następnie sięgnęła po butelczynę zakupionego alkoholu.
- Piłeś kiedyś Magiczne Laudanum? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu. Bojczuk jawił się jej niczym mistrz alkoholi, znający wszystkie wariacje na jego temat. Sama dopiero zaczynała przygodę z alkoholami, nie mając o nich większego pojęcia… Jednocześnie chyba nie lubiąc się z tymi mocniejszymi, podsuwającymi nazbyt śmiałe pomysłu. - Znajomy doradzał, że to dobry wybór na taką okazję. - W jej głosie brakowało jednak przekonania. Ostrożnie otworzyła butelkę, rozlewając alkohol do dwóch kieliszków, by ledwie chwilkę później podać kieliszek Bojczukowi. - To co? Za dwoje, najzdolniejszych czarodziejów w całej Anglii? - Zaproponowała toast z figlarnym uśmiechem na ustach. Oczywistym był fakt, że chodziło jej właśnie o nich. Była pod wrażeniem zdolności tego zachrypniętego bażanta, sama z pewnością nigdy nie naprawiłaby starej łajby. Tytuł najzdolniejszego czarodzieja z pewnością więc mu się należał.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się, jak mężczyzna schodzi z pomostu na chyboczącą się łódkę. Czy one zawsze się tak bujały? Nie wiedziała. W tym jednak momencie, mimo strachu zakradającego się do umysłu, nie mogła odmówić małego rejsu przez staw. Frances wzięła głęboki oddech, po czym mocno zacisnęła dłoń na przedramieniu mężczyzny, by ostrożnie wejść na pokład łódki. Uczucie było dziwne, wręcz nienaturalne dla dziewczęcia, które nigdy wcześniej nie miało okazji być na pokładzie jakiejkolwiek łódki. Zabujało, udało im się jednak złapać równowagę. Alchemiczka zajęła miejsce na czymś, co przypominało ławeczkę. Tak, aby widzieć twarz Bojczuka. Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy odbili od pomostu gdy próbowała skategoryzować uczucie jako przyjemne, bądź też nie.
- Och! Pamiętasz, jak opowiadałam Ci o tych kilku lekcjach u profesora? - Pytanie, jakie opuściło jej usta zdawało się być retoryczne. Z pewnością opowiadała mu o lekcjach, jakie pomógł jej zorganizować dawny już przełożony. Frances założyła nogę na nogę, poprawiając materiał chabrowej sukienki, by lepiej prezentował się na jej udach. - Wyobraź sobie, że kilka dni temu dostałam od niego list z prośbą o spotkanie. Byłam pewna, że chce zrezygnować z dawanych mi lekcji. Widzisz, profesor Lacework nigdy nie był chętny, aby dzielić się swoją wiedzą, przez długie lata nigdy nie zdecydował się podjąć ucznia na stałe. Gdyby mój przełożony nie był jego przyjacielem, zapewne nie chciałby nawet ze mną rozmawiać. - Snuła opowiastkę, mającą nakreślić Bojczukowi sytuację, jaka miała miejsce. Tak, aby był w stanie zrozumieć, jaki wielki zaszczyt ją spotkał oraz jak wielką szansę zyskała. - Nie chodziło jednak o lekcje. Dostałam propozycję, aby rozpocząć terminowanie pod jego protekcją. Chce przekazać mi całą wiedzę, jaką posiada oraz pomóc mi się rozwinąć w mojej dziedzinie. Wyobrażasz to sobie, Johnny? - Ekscytacja oraz niedowierzanie wybrzmiewało w głosie eterycznego dziewczęcia. Nie mieściło jej się w głowie, że autorytet w dziedzinie eliksirów zauważył w niej potencjał oraz chciał dzielić się z nią wiedzą, wybierając ją na swojego następcę. O takiej szansie nie przyszło jej nawet marzyć, będąc pewną, że do swojego celu będzie musiała dochodzić w samotności. Teraz jednak miała mentora, który chciał pomóc jej osiągnąć cel. Abstrakcyjnie niemal tak bardzo, jak fakt, że stara łódka pływała po stawie.
Eteryczna kobieta wyciągnęła z torby dwa kieliszki, ustawiając je na deseczce obok siebie. Następnie sięgnęła po butelczynę zakupionego alkoholu.
- Piłeś kiedyś Magiczne Laudanum? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu. Bojczuk jawił się jej niczym mistrz alkoholi, znający wszystkie wariacje na jego temat. Sama dopiero zaczynała przygodę z alkoholami, nie mając o nich większego pojęcia… Jednocześnie chyba nie lubiąc się z tymi mocniejszymi, podsuwającymi nazbyt śmiałe pomysłu. - Znajomy doradzał, że to dobry wybór na taką okazję. - W jej głosie brakowało jednak przekonania. Ostrożnie otworzyła butelkę, rozlewając alkohol do dwóch kieliszków, by ledwie chwilkę później podać kieliszek Bojczukowi. - To co? Za dwoje, najzdolniejszych czarodziejów w całej Anglii? - Zaproponowała toast z figlarnym uśmiechem na ustach. Oczywistym był fakt, że chodziło jej właśnie o nich. Była pod wrażeniem zdolności tego zachrypniętego bażanta, sama z pewnością nigdy nie naprawiłaby starej łajby. Tytuł najzdolniejszego czarodzieja z pewnością więc mu się należał.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Mhm - kiwam głową na znak, że pamiętam, ale wciąż milczę nie chcąc wcinać jej się w pół słowa; w zamian ponownie zanurzam wiosło w wodzie, posuwając nas jeszcze o kawałeczek, po czym układam je na dnia łódki, dalej będziemy niespiesznie dryfować, przecież mieliśmy czas, a słońce tak przyjemnie łaskotało skórę. Wspieram łokcie na kolanach, zaś brodę układam na nadgarstku wbijając spojrzenie w dziewczęcą twarz, uważnie słuchając każdego słowa ulatującego w eter z jej kształtnych ust i z każdym kolejnym, pełnym uroczej ekscytacji, ja sam unoszę nieznacznie łeb, odklejając podbródek od dłoni - Naprawdę?... - w pierwszej chwili moje brwi wędrują po czole w wyrazie niemego zdziwienia; kobiety miały ciężko w tych czasach, szczególnie te, które marzyły o karierze innej niż domowej gospodyni, więc mogła być z siebie tym bardziej dumna. I ja chyba też byłem - dumny i szczęśliwy, że stoi przede mną żywy dowód na to, że jeśli się chce to można - Frances, to cudownie! - wyciągam usta w szerokim uśmiechu - Już niedługo na kartach Czekoladowych Żab - Frances Burroughs, mistrzyni eliksirów, alchemiczka zdolniejsza niż setki mężczyzn, oddana przyjaciółka, cudowna kobieta i szalenie inteligentna bestia, w wolnych chwilach przygotowuje najlepsze obiady - śmieję się. Widzę to, naprawdę widzę jak spogląda na mnie z delikatnym uśmiechem wprost z magicznej karty - Tak się cieszę i gratuluję! Naprawdę mamy co świętować. Z twoim talentem i zaangażowaniem jestem pewien, że już niebawem uczennica przerośnie mistrza, czym będziecie się teraz zajmować? - pytam. Nie znam się na subtelnej sztuce warzenia mikstur, w tych kwestiach jestem totalnym ignorantem, żeby nie powiedzieć zwykłym trollem, zresztą już od czasów Hogwarckich, w moim kociołku zawsze bulgotała jakaś śmierdząca maź, która nie nadawała się kompletnie do niczego, a ja, owszem, spędzałem tam sporo czasu ale głównie po to by zalewać resztki przemyconym z Hogsmeade mocnym alkoholem i opychać innym tak przygotowaną Pięść Hagrida. Miałem ochotę znowu ją wyściskać i ucałować w oba rumiane policzki, ale nagły zryw mógłby skończyć się niechcianą oraz niespodziewaną wspólną kąpielą w stawie, więc chyba sobie podaruję (przynajmniej na razie). Zerkam na kieliszki i butelkę, po czym kiwam lekko głową - Piłem, nawet niezłe, trochę jak sherry, ale bardziej ziołowe - mówię jak jakiś znawca, chociaż tak po prawdzie w moim przełyku lądowały zwykle nieco mniej finezyjne trunki - To zawsze dobry wybór, zawiera w sobie opium, wiesz? Rozluźnia bardziej niż uderza do głowy - tłumaczę, odbierając od Frances jeden z kieliszków - Dzięki - kiwam głową, po czym unoszę naczynie w geście toastu - Za dwoje najzdolniejszych czarodziejów - powtarzam, stukając się z nią szkłem i wypijam całą zawartość na raz - Hm, dobre, przyjemnie ziołowe, niezbyt mocne, ale smaczne, smakuje ci? - pytam, powracając spojrzeniem do dziewczyny - Myślisz, że w tym stawie żyją jakieś magiczne stworzenia? Typu... wodne nieśmiałki czy coś? - zerkam z ukosa na wodę, ciekaw czy właściwie można się w nim kąpać, czy jak odpłyniesz zbyt daleko od brzegu to już nie wypłyniesz na powierzchnię.
Szeroki uśmiech wymalował się na malinowych ustach. Nie potrafiła ukryć radości, jaką wywołała w niej propozycja profesora, powiązana z nowym stanowiskiem. Doskonale wiedziała, jak trudno było zdobić podobne stanowisko u podobnego profesora. Aegis nie był skory do dzielenia się wiedzą, zakrawał o mocny ekscentryzm, a jego sposób nauczania mocno odbiegał od standarów. Był jednak czarodziejem cholernie zdolnym, o wiedzy przewyższającej wszelkie wyobrażenia… Zwłaszcza będąc niepozorną, delikatną kobietą która nie posiadała na swym palcu obrączki bądź zaręczynowego pierścionka.
- Naprawdę! Jutro składam wypowiedzenie w szpitalu, a pojutrze zaczynam pracę u profesora Lacework. - Odpowiedziała, kiwając przy tym głową, w potwierdzeniu swoich słów. Złote pukle zatańczyły wokół jasnej twarzy, a panna Burroughs niemal od razu uniosła dłoń w automatycznym odruchu, aby poprawić ułożenie swojej fryzury.
Achemiczka zaśmiała się dźwięcznie, słysząc jego opowiastkę o Czekoladowych Żabach. Marzyła o zapisaniu się na kartach historii odkryciami wielkimi oraz rewolucyjnymi. Wiedziała jednak, iż aby tego dokonać potrzebowała jeszcze więcej wiedzy oraz badawczej praktyki. Kto wie, co uda się jej odkryć?
- Naprawdę bardzo bym chciała, aby tak się to wszystko zakończyło. - Wyznała, a policzki panny Burroughs pokryły się delikatnym rumieńcem. Nie przywykła do takiej ilości komplementów w jednej wypowiedzi, rzadko słysząc chociażby jeden, kierowany w jej stronę. - Och, zanim go przerosnę trochę minie ale przynajmniej nie będę marnować czasu na warzenie w kółko tego samego. I nikt nie będzie podważał mojej wiedzy. - Delikatnie wzruszyła ramionami. Alchemicy pracujący w szpitalu Świętego Munga nie należeli do przyjemnych, rzeczywistość postrzegając w sposób jeszcze bardziej wypaczony od niej. Zamyślenie przez chwilę przemknęło przez buzię eterycznego dziewczęcia. - Nie mogę ci zdradzić. Naprawdę bardzo chciałabym ci o tym opowiedzieć, ale profesor zabronił mi dzielić się z tym, co dzieje się za drzwiami pracowni. On jest… bardzo specyficzny. Sama jednak chciałabym przeprowadzić kilka projektów na własną rękę, wiesz, im bardziej zagłębiasz się w dany temat, tym więcej rzeczy zaczynasz dostrzegać. Ostatnio trochę eksperymentuję przy moich prywatnych badaniach, chciałabym skupić się na kilku spostrzeżeniach i… - Wesoło snuła opowiastkę, powoli przekształcającą się w mały wykład, gdy nagle przerwała. Nie chciała zanudzić Bojczuka swoimi opowieściami, zwłaszcza wiedząc, że temu daleko było do naukowych odkryć. - Och, zaraz pewnie Cię zanudzę. - Przywołała się do porządku, posyłając mężczyźnie przepraszające spojrzenie, dopełnione ciepłym uśmiechem malinowych ust.
Alkohol zapełnił kieliszki, pozwalając im przejść do mniej wzniosłych, bardziej przyziemnych tematów.
- Nigdy nie piłam sherry. Do tej pory po za Skrzacim Winem, miałam okazję spróbować tylko piołunówki Nie pamiętam niczego, co miało miejsce po czwartym kieliszku. - Wyznała, a jej policzki pokryły się kolejnym rumieńcem. Nie była dumna z tamtego wieczoru, tym bardziej nie chcąc, aby pamięć zawiodła ją podczas świętowania z Bojczukiem. - Znam opium. - Odpowiedziała jedynie, delikatnie wzruszając ramionami. Bycie alchemikiem wymagało niezliczonej ilości wiedzy, zwłaszcza jeśli chodzi o rośliny… A te interesujące, niezwykle interesowały pannę Burroughs. Pod względem eliksilarnej użyteczności, oczywiście. - Jest coś, czego nie piłeś? - Spytała z zaciekawieniem, doskonale wiedząc, że nie wylewał za kołnierz. W zasadzie nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała go w pełni trzeźwego. W przeciwieństwie do swojego towarzysza upiła jedynie dwa, niewielkie łyki z kieliszka. - Chyba tak, chodź zapach przypomina mi trochę regał z ingrediencjami. - Była w stanie wyczuć kilka, szczególnie charakterystycznych ziołowych nut, starała się jednak nie rozkładać tego na czynniki pierwsze. Ciche westchnienie wyrwało się z ust panny Burroughs. - Dolej sobie, jeśli chcesz. - Rzuciła, niemal pewna, że nim ona dopije całą zawartość wysokiego kieliszka minie trochę czasu. Ostrożnie zsunęła pantofelki z nóg, by przesunąć się na ławeczce. Delikatnie, powoli nie chcąc wywrócić łódki bądź w jakikolwiek sposób ją uszkodzić. - Och, głuptasie. Nie istnieje coś takiego jak wodne nieśmiałki. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Uniosła kieliszek do ust, by upić kolejny łyk alkoholu, po czym ostrożnie wystawiła okryte pończoszkami nogi po za burtę łódki, by zamoczyć stopy w chłodnawej wodzie stawu. - W stawie nie znajdziesz choćby jednej ryby czy stworzenia. Nie jest głęboko, lecz da się tu zanurkować. Wiesz, czasem tutaj pływam, gdy potrzebuję odrobiny przerwy od książek. - Odpowiedziała, unosząc głowę do góry, ku przyjemnym promieniom słońca.
- Naprawdę! Jutro składam wypowiedzenie w szpitalu, a pojutrze zaczynam pracę u profesora Lacework. - Odpowiedziała, kiwając przy tym głową, w potwierdzeniu swoich słów. Złote pukle zatańczyły wokół jasnej twarzy, a panna Burroughs niemal od razu uniosła dłoń w automatycznym odruchu, aby poprawić ułożenie swojej fryzury.
Achemiczka zaśmiała się dźwięcznie, słysząc jego opowiastkę o Czekoladowych Żabach. Marzyła o zapisaniu się na kartach historii odkryciami wielkimi oraz rewolucyjnymi. Wiedziała jednak, iż aby tego dokonać potrzebowała jeszcze więcej wiedzy oraz badawczej praktyki. Kto wie, co uda się jej odkryć?
- Naprawdę bardzo bym chciała, aby tak się to wszystko zakończyło. - Wyznała, a policzki panny Burroughs pokryły się delikatnym rumieńcem. Nie przywykła do takiej ilości komplementów w jednej wypowiedzi, rzadko słysząc chociażby jeden, kierowany w jej stronę. - Och, zanim go przerosnę trochę minie ale przynajmniej nie będę marnować czasu na warzenie w kółko tego samego. I nikt nie będzie podważał mojej wiedzy. - Delikatnie wzruszyła ramionami. Alchemicy pracujący w szpitalu Świętego Munga nie należeli do przyjemnych, rzeczywistość postrzegając w sposób jeszcze bardziej wypaczony od niej. Zamyślenie przez chwilę przemknęło przez buzię eterycznego dziewczęcia. - Nie mogę ci zdradzić. Naprawdę bardzo chciałabym ci o tym opowiedzieć, ale profesor zabronił mi dzielić się z tym, co dzieje się za drzwiami pracowni. On jest… bardzo specyficzny. Sama jednak chciałabym przeprowadzić kilka projektów na własną rękę, wiesz, im bardziej zagłębiasz się w dany temat, tym więcej rzeczy zaczynasz dostrzegać. Ostatnio trochę eksperymentuję przy moich prywatnych badaniach, chciałabym skupić się na kilku spostrzeżeniach i… - Wesoło snuła opowiastkę, powoli przekształcającą się w mały wykład, gdy nagle przerwała. Nie chciała zanudzić Bojczuka swoimi opowieściami, zwłaszcza wiedząc, że temu daleko było do naukowych odkryć. - Och, zaraz pewnie Cię zanudzę. - Przywołała się do porządku, posyłając mężczyźnie przepraszające spojrzenie, dopełnione ciepłym uśmiechem malinowych ust.
Alkohol zapełnił kieliszki, pozwalając im przejść do mniej wzniosłych, bardziej przyziemnych tematów.
- Nigdy nie piłam sherry. Do tej pory po za Skrzacim Winem, miałam okazję spróbować tylko piołunówki Nie pamiętam niczego, co miało miejsce po czwartym kieliszku. - Wyznała, a jej policzki pokryły się kolejnym rumieńcem. Nie była dumna z tamtego wieczoru, tym bardziej nie chcąc, aby pamięć zawiodła ją podczas świętowania z Bojczukiem. - Znam opium. - Odpowiedziała jedynie, delikatnie wzruszając ramionami. Bycie alchemikiem wymagało niezliczonej ilości wiedzy, zwłaszcza jeśli chodzi o rośliny… A te interesujące, niezwykle interesowały pannę Burroughs. Pod względem eliksilarnej użyteczności, oczywiście. - Jest coś, czego nie piłeś? - Spytała z zaciekawieniem, doskonale wiedząc, że nie wylewał za kołnierz. W zasadzie nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała go w pełni trzeźwego. W przeciwieństwie do swojego towarzysza upiła jedynie dwa, niewielkie łyki z kieliszka. - Chyba tak, chodź zapach przypomina mi trochę regał z ingrediencjami. - Była w stanie wyczuć kilka, szczególnie charakterystycznych ziołowych nut, starała się jednak nie rozkładać tego na czynniki pierwsze. Ciche westchnienie wyrwało się z ust panny Burroughs. - Dolej sobie, jeśli chcesz. - Rzuciła, niemal pewna, że nim ona dopije całą zawartość wysokiego kieliszka minie trochę czasu. Ostrożnie zsunęła pantofelki z nóg, by przesunąć się na ławeczce. Delikatnie, powoli nie chcąc wywrócić łódki bądź w jakikolwiek sposób ją uszkodzić. - Och, głuptasie. Nie istnieje coś takiego jak wodne nieśmiałki. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Uniosła kieliszek do ust, by upić kolejny łyk alkoholu, po czym ostrożnie wystawiła okryte pończoszkami nogi po za burtę łódki, by zamoczyć stopy w chłodnawej wodzie stawu. - W stawie nie znajdziesz choćby jednej ryby czy stworzenia. Nie jest głęboko, lecz da się tu zanurkować. Wiesz, czasem tutaj pływam, gdy potrzebuję odrobiny przerwy od książek. - Odpowiedziała, unosząc głowę do góry, ku przyjemnym promieniom słońca.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyglądam się jej uważnie, a szeroki uśmiech pozostaje przyklejony do mojej twarzy i chyba już dzisiaj nie zniknie; doskonale wiedziałem jak to jest, kiedy wszyscy wokół uważali, że wiedzą lepiej, chociaż tak naprawdę posiadałeś podobną ilość informacji, zaś umiejętnościami przewyższałeś przynajmniej niektórych. Czy nie tak było w Fantasmagorii? Wszyscy, łącznie z domowymi skrzatami zadzierali tam nosy tak wysoko, że nie widzieli nic poza ich czubkami, a przecież madame Mericourt nigdy by mnie nie przyjęła gdybym nie znał się na swoim fachu. Swoim fachu - stało się, przestałem być żeglarzem, chyba do końca tracąc nadzieję na to, że jeszcze kiedyś uda mi się zaciągnąć do jakiejś załogi. Teraz byłem artystą, który powoli, małymi kroczkami, piął się po szczeblach kariery. Kto wie, może i ja w końcu znajdę miejsce, w którym będę czuł się naprawdę dobrze, swój azyl, swoją pracownię, choćby malutką, choćby taką dwa na dwa, gdzie mieści się tylko jedna sztaluga i kilka płócien, ale przynajmniej jest własna - Ach, rozumiem - kiwam głową; w sumie powinienem się tego spodziewać, szczególnie, że i ja trzymałem w tajemnicy aktualny projekt, mający na jesień zawisnąć w bogatych, baletowych salach - Nie, nie, no co ty - kręcę łbem. Może i nie zrozumiałbym nic z tego co planuje, ale chyba byłem całkiem niezłym słuchaczem, prawie tak dobrym jak gawędziarzem; to pewnie pozostałości po mojej barmańskiej karierze, jak polewasz drinki to możesz być pewnym, że w końcu trafi się ktoś, kto zechce ci opowiedzieć historię swojego życia i to z najdrobniejszymi szczegółami - W sumie jestem nawet ciekaw co takiego udało ci się już stworzyć, a co jeszcze mogłabyś odkryć - kto wie kiedy przyda mi się ta wiedza? Może będzie tą, która wynajdzie eliksir młodości, albo eliksir wiecznej radości, albo jakiś nowy, super narkotyk, który przejmie cały czarny rynek?... No nie, chyba była zbyt wrażliwa na to ostatnie, ale może przypadkiem?... Uśmiecham się do swoich głupkowatych myśli.
A później parskam głośniejszym śmiechem - No cóż, z alkoholem trzeba uważać - kiwam łepetyną, chociaż ja lubiłem ten stan, kiedy nagle traciłeś świadomość, a ciało zyskiwało jakby więcej sił witalnych i dalej chciało balować. Co prawda zwykle nie kończyło się to zbyt dobrze, ale chuj, bez ryzyka nie ma zabawy - Mam nadzieję, że nie zrobiłaś niczego, czego byś później żałowała - puszczam jej oczko. Życie było za krótkie żeby żałować, nawet największych głupot. Marszczę brwi, przez chwilę zastanawiając się nad jej pytaniem - Na pewno jest wiele alkoholi z odległych zakątków świata, których nie udało mi się spróbować, ale wiesz, jak stoisz za barem, to aż głupio nie znać wszystkiego co macie w ofercie - śmieję się; co prawda oferta w Dziurawym Kotle nie była zbyt imponująca, ale to zawsze coś. Podczas podróży też nie wylewałem za kołnierz (jak zresztą wszyscy na statku), ale tak jak i wciąż było wiele krajów, które chciałbym kiedyś zobaczyć, tak i wiele trunków mógłbym jeszcze skosztować. Może z czasem, po wojnie, jak wszystko trochę się uspokoi - Więc to pewnie miły dla ciebie zapach? - przekrzywiam łeb na jedną stronę. Kto wie? Może i tak pachniała jej amortencja? Ja w swojej wyczuwałem woń farb i morza. I bez, zapach, który towarzyszył mi, kiedy jako dziecko wkraczałem do magicznego świata - magicznego dosłownie i metaforycznie, wypełnionego wieloma barwami oraz ciepłymi uśmiechami mojej przybranej matki. Jeśli mogę to sobie dolewam, ponownie zapełniając kieliszek alkoholem i od razu upijam kolejny łyk, tym razem mniejszy - No a te! No! Druzgałki! - czy jak im tam - Chyba też mogą być niebezpieczne, nie?... - a może takie są, a tylko czasem bywają miłe? Może nigdy? Nie miałem bladego pojęcia, coś takiego chyba zajmowało wody hogwarckiego jeziora i może trochę dlatego w teorii nie można było w nim pływać - Tak? A nie chciałabyś tutaj wpuścić na przykład, nie wiem, złotej rybki, czy coś? - odkładam kieliszek tuż obok i opieram się o burtę, zamaczając w wodzie jedną dłoń; jest przyjemnie chłodna i chyba ja sam nabieram ochoty na pływanie; to znaczy za chwilę, teraz wystarczyła kąpiel w słonecznych promieniach - Chcesz później popływać? - pytam, odwracając twarz w kierunku dziewczyny, wciąż jednak nie odklejając policzka od ułożonych na burcie ramion.
A później parskam głośniejszym śmiechem - No cóż, z alkoholem trzeba uważać - kiwam łepetyną, chociaż ja lubiłem ten stan, kiedy nagle traciłeś świadomość, a ciało zyskiwało jakby więcej sił witalnych i dalej chciało balować. Co prawda zwykle nie kończyło się to zbyt dobrze, ale chuj, bez ryzyka nie ma zabawy - Mam nadzieję, że nie zrobiłaś niczego, czego byś później żałowała - puszczam jej oczko. Życie było za krótkie żeby żałować, nawet największych głupot. Marszczę brwi, przez chwilę zastanawiając się nad jej pytaniem - Na pewno jest wiele alkoholi z odległych zakątków świata, których nie udało mi się spróbować, ale wiesz, jak stoisz za barem, to aż głupio nie znać wszystkiego co macie w ofercie - śmieję się; co prawda oferta w Dziurawym Kotle nie była zbyt imponująca, ale to zawsze coś. Podczas podróży też nie wylewałem za kołnierz (jak zresztą wszyscy na statku), ale tak jak i wciąż było wiele krajów, które chciałbym kiedyś zobaczyć, tak i wiele trunków mógłbym jeszcze skosztować. Może z czasem, po wojnie, jak wszystko trochę się uspokoi - Więc to pewnie miły dla ciebie zapach? - przekrzywiam łeb na jedną stronę. Kto wie? Może i tak pachniała jej amortencja? Ja w swojej wyczuwałem woń farb i morza. I bez, zapach, który towarzyszył mi, kiedy jako dziecko wkraczałem do magicznego świata - magicznego dosłownie i metaforycznie, wypełnionego wieloma barwami oraz ciepłymi uśmiechami mojej przybranej matki. Jeśli mogę to sobie dolewam, ponownie zapełniając kieliszek alkoholem i od razu upijam kolejny łyk, tym razem mniejszy - No a te! No! Druzgałki! - czy jak im tam - Chyba też mogą być niebezpieczne, nie?... - a może takie są, a tylko czasem bywają miłe? Może nigdy? Nie miałem bladego pojęcia, coś takiego chyba zajmowało wody hogwarckiego jeziora i może trochę dlatego w teorii nie można było w nim pływać - Tak? A nie chciałabyś tutaj wpuścić na przykład, nie wiem, złotej rybki, czy coś? - odkładam kieliszek tuż obok i opieram się o burtę, zamaczając w wodzie jedną dłoń; jest przyjemnie chłodna i chyba ja sam nabieram ochoty na pływanie; to znaczy za chwilę, teraz wystarczyła kąpiel w słonecznych promieniach - Chcesz później popływać? - pytam, odwracając twarz w kierunku dziewczyny, wciąż jednak nie odklejając policzka od ułożonych na burcie ramion.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło, gdy Bojczuk wyjawił zainteresowanie jej poczynaniami. Nie często słyszała podobne pytania, przyzwyczajona do tego, iż bliscy zwykli uciszać ją gdy poruszała tematy, bądź co bądź, niezmiernie bliskie jej sercu. Alchemii oddała całe swoje życie, będąc w stanie rozprawiać na jej temat przez długie godziny.
- Stworzyłam miksturę wywołującą zaufanie u osoby, która ją wypije. Mogę później pokazać Ci sprawozdanie z testu, to... naprawdę zaskakujące, do czego doszłam. - Nie potrafiła ukryć podekscytowania, jakie naznaczyło delikatny głos. - Opracowałam również recepturę eliksiru, który sprawia, że wydarzenia nie zapisują się w pamięci. Gdy podasz go osobie, ta nie będzie pamiętała nic z późniejszych wydarzeń. Czas działania jest zależny od podanej dawki, przy wyższym stężeniu powoduje skutki uboczne podobne do narkotycznego otumanienia... Ale takie są skutki igrania z mózgiem. - Wzruszyła delikatnie wątłymi ramionami. Skutki uboczne w zaawansowanych eliksirach, zwłaszcza tych próbujących naginać prawa wszechświata. A manipulowanie ośrodkami mózgu z pewnością do takich działań należało. - A na dniach publikuję środek, pomagający diagnozować pochodzenie zatrucia. Z planów... Marzą mi się magiczne kamienie Johnny. Jeśli wiesz, co mam na myśli... - Dodała tajemniczo, posyłając mu dłuższe spojrzenie spod rzęs. Marzyła o osiągnięciach wielkich, równych dziełom jej największego idola, jakim był Nicolas Flammel. I nie było tajemnicą, że mierzyła aż tak wysoko.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu jego słów, dotyczących alkoholu. Nie mogła nie przyznać mu racji, zwłaszcza teraz, gdy przebieg jej ostatniego spotkania ze Scalettą w dużej mierze pozostawał dla niej tajemnicą. A ten drań, oczywiście, postanowił nie odzywać się do niej, zabierając możliwość wypełnienia luk. - Też mam taką nadzieję. - Odpowiedziała całkiem szczerze. Jej podejście do życia w niczym nie przypominało podejścia Bojczuka - panna Burroughs dążyła do perfekcji, odpowiedniego postrzegania przez czarodziejów wychodząc z założenia, iż jest to istotną kwestią. I niezwykle rzadko pozwalała sobie na poluzowanie zachowań bądź zdjęcie masek, za którymi zwykła się chować.
- Aha, niezła wymówka, bażancie. Ja swoje wiem, nicpoń jesteś i tyle. Sympatyczny, lecz nadal nicpoń. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie, posyłając mu ciepły uśmiech w jaki ułożyły się malinowe wargi. Przez te kilka dni zdążyła go polubić na swój własny, specyficzny sposób co potwierdzały ciepłe uśmiechy oraz przyjazne tony kierowane w jego stronę. - Miły, chociaż moja amortencja pachnie świeżymi ziołami, nie suszonymi. To subtelna różnica... Po za tym pachnie też czekoladą i starymi księgami. - Delikatny uśmiech widniał na jej buzi. Kilka razy przyszło jej przyrządzać amortencję na zamówienie zrozpaczonej żony bądź kochanki, samej nigdy nie odważając się, aby po nią sięgnąć. - A Twoja amortencja? Pachnie czymś powiązanym z Twoimi przygodami? - Spytała lekko, nienachalnie, z ciekawością błyszczącą w szaroniebieskich tęczówkach. Nie uważała pytania za przekroczenie pewnej granicy, zwłaszcza w momencie, gdy pośród ostatnich tygodni przyszło im mieszkać pod jednym dachem. A kolejne jego słowa sprawiły, że panna Burroughs roześmiała się dźwięcznie.
- Druzgotki, sięgnij czasem po jakąś książkę. Są niebezpieczne i całkiem duże, ten stawik byłby dla nich za mały. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Jego niewiedza, w pewien sposób, zdawała się być nawet uroczą. - Złotą rybkę? Żeby spełniła moje życzenia? - Spytała nadal rozbawiona, ciekawa jego teorii.
Ciepłe promienie słońca grzały skórę, alkohol pozostawiał przyjemny posmak w ustach. Eteryczna alchemiczka siedziała tak, z buzią wyciągniętą ku słońcu, przymykając szaroniebieskie oczy. Błogość. Zwykła, prosta, nie zmącona konfliktami.
- Chcę... ale jeśli komukolwiek powiesz, że widziałeś mnie bez sukienki, otruję cię najpodlejszą z trucizn, mój drogi. - Odpowiedziała lekko, na poły żartując, na poły będąc poważną. W klimatach Parszywego podobny widok z pewnością byłby czymś, czym można było się pochwalić, wolała więc przezornie dmuchać na zimne.
A później przekręciła się tak, by jej stopy ponownie znalazły się w łódce, dopiła swój alkohol i poczęła rozpinać niewielkie guziczki sukienki. Frances wstała by zsunąć z ramion delikatny materiał, odsłaniając bieliznę. Śnieżnobiałą, koronkową, filuterną acz nadal elegancką, składającą się z biustonosza, fig oraz szerokiego pasa podtrzymującego jasne pończoszki również wykończone delikatną koronką. Taką, której zapewne nikt nie mógłby się spodziewać po nieśmiałej alchemiczce. Lico dziewczyny przykrył rumieniec, lecz jedynie na chwilę, gdy właśnie jedną chwilę później panna Burroughs zanurzyła się pod taflą chłodnej wody. Pozostawała pod nią przez kilka oddechów, by wynurzyć się koło łódki. Smukłe dłonie oparła na ramionach Bojczuka, a jasne pukle włosów kleiły się do jej skóry.
- No chodź tu, marynarzu. - Rzuciła z rozbawieniem w głosie, by zacisnąć smukłe palce na materiale jego koszuli i zwyczajnie wciągnąć go do wody.
Pogoda sprzyjała kąpieli.
- Stworzyłam miksturę wywołującą zaufanie u osoby, która ją wypije. Mogę później pokazać Ci sprawozdanie z testu, to... naprawdę zaskakujące, do czego doszłam. - Nie potrafiła ukryć podekscytowania, jakie naznaczyło delikatny głos. - Opracowałam również recepturę eliksiru, który sprawia, że wydarzenia nie zapisują się w pamięci. Gdy podasz go osobie, ta nie będzie pamiętała nic z późniejszych wydarzeń. Czas działania jest zależny od podanej dawki, przy wyższym stężeniu powoduje skutki uboczne podobne do narkotycznego otumanienia... Ale takie są skutki igrania z mózgiem. - Wzruszyła delikatnie wątłymi ramionami. Skutki uboczne w zaawansowanych eliksirach, zwłaszcza tych próbujących naginać prawa wszechświata. A manipulowanie ośrodkami mózgu z pewnością do takich działań należało. - A na dniach publikuję środek, pomagający diagnozować pochodzenie zatrucia. Z planów... Marzą mi się magiczne kamienie Johnny. Jeśli wiesz, co mam na myśli... - Dodała tajemniczo, posyłając mu dłuższe spojrzenie spod rzęs. Marzyła o osiągnięciach wielkich, równych dziełom jej największego idola, jakim był Nicolas Flammel. I nie było tajemnicą, że mierzyła aż tak wysoko.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu jego słów, dotyczących alkoholu. Nie mogła nie przyznać mu racji, zwłaszcza teraz, gdy przebieg jej ostatniego spotkania ze Scalettą w dużej mierze pozostawał dla niej tajemnicą. A ten drań, oczywiście, postanowił nie odzywać się do niej, zabierając możliwość wypełnienia luk. - Też mam taką nadzieję. - Odpowiedziała całkiem szczerze. Jej podejście do życia w niczym nie przypominało podejścia Bojczuka - panna Burroughs dążyła do perfekcji, odpowiedniego postrzegania przez czarodziejów wychodząc z założenia, iż jest to istotną kwestią. I niezwykle rzadko pozwalała sobie na poluzowanie zachowań bądź zdjęcie masek, za którymi zwykła się chować.
- Aha, niezła wymówka, bażancie. Ja swoje wiem, nicpoń jesteś i tyle. Sympatyczny, lecz nadal nicpoń. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie, posyłając mu ciepły uśmiech w jaki ułożyły się malinowe wargi. Przez te kilka dni zdążyła go polubić na swój własny, specyficzny sposób co potwierdzały ciepłe uśmiechy oraz przyjazne tony kierowane w jego stronę. - Miły, chociaż moja amortencja pachnie świeżymi ziołami, nie suszonymi. To subtelna różnica... Po za tym pachnie też czekoladą i starymi księgami. - Delikatny uśmiech widniał na jej buzi. Kilka razy przyszło jej przyrządzać amortencję na zamówienie zrozpaczonej żony bądź kochanki, samej nigdy nie odważając się, aby po nią sięgnąć. - A Twoja amortencja? Pachnie czymś powiązanym z Twoimi przygodami? - Spytała lekko, nienachalnie, z ciekawością błyszczącą w szaroniebieskich tęczówkach. Nie uważała pytania za przekroczenie pewnej granicy, zwłaszcza w momencie, gdy pośród ostatnich tygodni przyszło im mieszkać pod jednym dachem. A kolejne jego słowa sprawiły, że panna Burroughs roześmiała się dźwięcznie.
- Druzgotki, sięgnij czasem po jakąś książkę. Są niebezpieczne i całkiem duże, ten stawik byłby dla nich za mały. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Jego niewiedza, w pewien sposób, zdawała się być nawet uroczą. - Złotą rybkę? Żeby spełniła moje życzenia? - Spytała nadal rozbawiona, ciekawa jego teorii.
Ciepłe promienie słońca grzały skórę, alkohol pozostawiał przyjemny posmak w ustach. Eteryczna alchemiczka siedziała tak, z buzią wyciągniętą ku słońcu, przymykając szaroniebieskie oczy. Błogość. Zwykła, prosta, nie zmącona konfliktami.
- Chcę... ale jeśli komukolwiek powiesz, że widziałeś mnie bez sukienki, otruję cię najpodlejszą z trucizn, mój drogi. - Odpowiedziała lekko, na poły żartując, na poły będąc poważną. W klimatach Parszywego podobny widok z pewnością byłby czymś, czym można było się pochwalić, wolała więc przezornie dmuchać na zimne.
A później przekręciła się tak, by jej stopy ponownie znalazły się w łódce, dopiła swój alkohol i poczęła rozpinać niewielkie guziczki sukienki. Frances wstała by zsunąć z ramion delikatny materiał, odsłaniając bieliznę. Śnieżnobiałą, koronkową, filuterną acz nadal elegancką, składającą się z biustonosza, fig oraz szerokiego pasa podtrzymującego jasne pończoszki również wykończone delikatną koronką. Taką, której zapewne nikt nie mógłby się spodziewać po nieśmiałej alchemiczce. Lico dziewczyny przykrył rumieniec, lecz jedynie na chwilę, gdy właśnie jedną chwilę później panna Burroughs zanurzyła się pod taflą chłodnej wody. Pozostawała pod nią przez kilka oddechów, by wynurzyć się koło łódki. Smukłe dłonie oparła na ramionach Bojczuka, a jasne pukle włosów kleiły się do jej skóry.
- No chodź tu, marynarzu. - Rzuciła z rozbawieniem w głosie, by zacisnąć smukłe palce na materiale jego koszuli i zwyczajnie wciągnąć go do wody.
Pogoda sprzyjała kąpieli.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szczerze? Nie spodziewałem się takich rewelacji, więc z każdym jej kolejnym słowem otwieram szerzej ślepia i gdy kończy to jeszcze przez chwilę milczę - Łał, robi wrażenie - kiwam głową; nawet nie zdawałem sobie sprawy, że alchemia daje tyle możliwości, ale nic dziwnego, skoro moim jedynym osiągnięciem z eliksirów było zalewanie Pięści Hagrida - żaden ze spożywających nie umarł (chociaż kilku się porzygało), sukces! - Kamienie? Chodzi o jakieś... talizmany, czy coś? - pytam, przekrzywiając łeb na jedną stronę i łapiąc jej dłuższe spojrzenie; chyba nie do końca czaję, chociaż talizmany oczywiście bomba, przydałby mi się jeden, może ze dwa, takie, które chronią ciało, a przede wszystkim duszę; łatwo popadałem w skrajności - teraz akurat było dobrze, tak też czułem się ze sobą, ale kto wie czy jak tylko nadejdzie jesienna szarówka, znowu nie wpadnę w melancholię. Nie zaprzątam sobie tym głowy, w zamian uśmiechając się szeroko - To chyba komplement? - ostatecznie uznała przecież, że sympatyczny, nie? Zioła, czekolada, stare książki... to w sumie do niej podobne, gdyby kazała mi obstawiać, myślę, że jakoś bardzo bym się nie pomylił. Później marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć wszystkie zapachy, które wyczułem po otwarciu tamtego felernego listu od Tajemniczej Wielbicielki - Morze, sztuka i bez - ożywcza bryza, wilgoć zbutwiałych, pokładowych desek, terpentyna, szary papier, atrament i kwiaty; myślę, że to też było do przewidzenia, może tylko woń bzu bywała zaskakująca, ale to wiązało się z odległą przeszłością, którą dzieliłem się z najbardziej zaufanymi osobami. Przypominam sobie tamten dzień, na moment odpływając myślami gdzieś daleko, spojrzenie mam z lekka nieobecne, taki sam uśmiech, jednak trwa to tylko krótką chwilę, podczas której wracam do dzikich ogrodów otaczających dom w okolicach Bibury; koniecznie powinienem tam zajrzeć, odwiedzić wreszcie matkę, a nie tylko wysyłać jej krótkie listy potwierdzające to, że wciąż żyję i mam się dobrze (względnie) - Druzgotki, właśnie - kiwam głową, marszcząc nieznacznie brwi, no proszę, zawsze to się człowiek dowie czegoś nowego - nieśmiałki, druzgotki, może jeszcze wyruszę stąd będąc ekspertem od magicznej fauny? - Och, nie wszystkie, oczywiście. Tylko trzy, przez całe życie. Musiałabyś się naprawdę dobrze zastanowić, żeby żadnego nie zmarnować i przede wszystkim dobrze nią opiekować, żeby nie zniknęła przed spełnieniem ostatniego - kiwam głową - Wiesz już o co mogłabyś ją prosić? - pytam, wlepiając w dziewczynę spojrzenie. W międzyczasie upijam kilka łyków alkoholu, zastanawiając się czego ja chciałbym od takiej magicznej, złotej rybki i czy umiałbym się powstrzymać przez wypowiedzeniem od razu wszystkich trzech? Czy później bym żałował? Priorytety zmieniały się tak szybko - kiedyś poprosiłbym o pokaźną, najlepiej nieskończoną sumę złota w podziemiach Gringotta, teraz bogactwo przestało być istotne i chyba pragnąłem czegoś całkiem innego. Chciałbym świętego spokoju - Obiecuję milczeć jak grób! - przysięgam, wspierając dłoń na sercu. No, o ile nie chlapnę czegoś po pijaku, ale wierzyłem, że mam jeszcze jakieś resztki instynktu samozachowawczego, które mnie przed tym powstrzymają - jej groźba, chociaż być może rzucona w żartach, wydawała mi się nader realna. Nie chciałem paść ofiarą testów nowej trucizny, która, no nie wiem, sprawiłaby, że gały wyjdą mi z orbit, płuca zapadną, a serce będzie tak szybko pompować krew, że żyły w końcu nie wytrzymają i wybuchnę. Brrr, otrzepało mnie na samą myśl. A później układam się wygodniej w łódce i wbijam spojrzenie we Frances, ja wiem, nie powinienem się tak gapić, to przecież siostra Keata, a Keat był moim przyjacielem i jakby się dowiedział to sam by mnie tak w łeb trzasnął, że bym się kolanami nakrył, ale i tak przesuwam wzrokiem wzdłuż dziewczęcej sylwetki, lustrując wykończenia eleganckiej bielizny. Próbuję sobie wyobrazić jak wyglądałaby bez niej, jednak zanim zdążę to sobie zwizualizować, znika pod wodą, a ja pochylam się nad burtą, szukając jej gdzieś pod taflą. Wynurza się, piękna jak syrena, ja zaś wcale nie chcę opierać się jej czarowi. Czuję szczupłe palce zaciśnięte na materiale koszuli i już za moment dołączam do kąpieli. Woda jest przyjemnie chłodna oraz orzeźwiająca, zmywa ciepło słonecznych promieni otulających skórę i sprawia, że na rękach pojawia się gęsia skórka. Przecieram dłońmi ślepia, odgarniam mokre włosy lepiące mi się do twarzy i wreszcie parskam głośnym śmiechem - Nie no, to był zajebisty pomysł - kiwam głową, po czym wykrzywiam wargi w nieco łobuzerskim uśmiechu i bez ostrzeżenia uderzam dłonią w taflę, ochlapując pannę Burroughs.
Błysk pojawił się w szaroniebieskich oczach, gdy panna Burroughs obserwowała reakcję Bojczuka na jej słowa. Wiedziała, że wśród nieobeznanych z tematem osób z pewnością będzie brzmiało to jako coś wielkiego, ona jednak była przekonana, że stać ją na więcej. Wiele więcej. - A to dopiero początek, Johnny. - Odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem wyrysowanym na malinowych wargach. A gdy dopytał o kamienie, Frances nachyliła się w jego kierunku, jakby nie chciała, by ktokolwiek inny usłyszał jej słowa, nawet jeśli nikogo wokół nie było. - Chodzi o takie kamienie, jak na przykład Kamień Filozoficzny... Zamiana ołowiu w złoto, eliksir życia... Mówi ci to coś? - Wypowiedziała eterycznym półszeptem. Nikogo nie powinny dziwić jej chęci do powtórzenia czynu idola - panna Burroughs zawsze należała do kobiet niezwykle ambitnych, co w połączeniu z obszerną wiedzą dawało jej nadzieję na osiągnięcie marzeń. - Chyba. - Odpowiedziała jedynie na pytanie, posyłając mężczyźnie uśmiech oraz rozbawione spojrzenie. W ostatecznym rozrachunku przez ostatnie dni miała okazję przekonać się, że ten zachrypnięty bażant wcale nie jest taki najgorszy.
-Bez? No proszę, nie sądziłabym, że zwróciłbyś uwagę na taki zapach. - Odpowiedziała z wyraźnym zaskoczeniem w delikatnym głosie. Wiedziała, że był malarzem, nigdy jednak nie była z nim na tyle blisko, aby uważać go za wrażliwego. W zasadzie, do tej pory była pewna iż jest mężczyzną topornym, niezwykle prostym w swoim pojmowaniu. Zaskoczenie było czymś przyjemnym oraz w pewien sposób orzeźwiającym podczas tamtego, ciepłego dnia.
Z zaciekawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu słuchała jego słów o złotych rybkach, których mit nie był jej do końca znany... A raczej fakt ograniczeń w kwestii życzeń zwyczajnie uciekł jej z głowy, wyparty innymi, zapewne ważniejszymi informacjami.
Kiwnęła głową twierdząco, w odpowiedzi na jego pytanie.
- Marzą mi się wielkie odkrycia, więc pierwszym moim życzeniem byłaby cała, wielka lista podręczników, które pomogłyby mi to osiągnąć. Drugim życzeniem byłby dożywotni zapas wszystkich ingrediencji, gdyż ostatnio miewam problemy z ich pozyskaniem... A trzecie... To głupie, ale chciałabym, żeby sprawiła, że Keat... że stanę się dla niego ważna. Widzisz, za Philippą biega niczym psidwak z wywalonym jęzorem, będąc na każde jej skinienie a ja... ja się dla niego nigdy nie liczyłam, nigdy nie był przy mnie kiedy go potrzebowałam... I chyba zwyczajnie, chciałabym wiedzieć, jak to jest faktycznie mieć starszego brata... Wszystko inne mogę stworzyć alchemicznie. - Nuty smutku wdarły się do jej głosu. W ostatnich tygodniach potrzebowała brata o wiele bardziej, niż ktokolwiek mógłby sądzić, ten jednak jak zawsze miał ważniejsze sprawy na głowie... I nie pamiętała dnia, gdyby na liście jego priorytetów miałaby choćby trzecie miejsce. Frances uniosła kieliszek do ust, a ziołowe ciepło wypełniło przełyk. - A Ty? O co byś poprosił? - Spytała odbijając pałeczkę, odrobinę zawstydzona swoją szczerością. W końcu, Bojczuk również należał do tych których Keat wybierał ponad nią, w swej hierarchii uznając go za ważniejszego od własnej siostry.
A później dała się porwać wizji kąpieli w chłodnej wodzie stawu, zrzucając jasną sukienkę i tonąc w toni wody, do której kilka chwil później wciągnęła swojego towarzysza. Roześmiała się dźwięcznie gdy ten wynurzył się z wody, przypominając nieco zmokniętą kurę.
- Ej! - Pisnęła, gdy ten ochlapał ją zimną wodą sadzawki, samej nie pozostając dłużną. Reszta popołudnia minęła im pod znakiem niemal dziecięcej beztroski, głośnych śmiechów, pytań oraz plusków zimnej wody.
| zt. x2 <3
-Bez? No proszę, nie sądziłabym, że zwróciłbyś uwagę na taki zapach. - Odpowiedziała z wyraźnym zaskoczeniem w delikatnym głosie. Wiedziała, że był malarzem, nigdy jednak nie była z nim na tyle blisko, aby uważać go za wrażliwego. W zasadzie, do tej pory była pewna iż jest mężczyzną topornym, niezwykle prostym w swoim pojmowaniu. Zaskoczenie było czymś przyjemnym oraz w pewien sposób orzeźwiającym podczas tamtego, ciepłego dnia.
Z zaciekawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu słuchała jego słów o złotych rybkach, których mit nie był jej do końca znany... A raczej fakt ograniczeń w kwestii życzeń zwyczajnie uciekł jej z głowy, wyparty innymi, zapewne ważniejszymi informacjami.
Kiwnęła głową twierdząco, w odpowiedzi na jego pytanie.
- Marzą mi się wielkie odkrycia, więc pierwszym moim życzeniem byłaby cała, wielka lista podręczników, które pomogłyby mi to osiągnąć. Drugim życzeniem byłby dożywotni zapas wszystkich ingrediencji, gdyż ostatnio miewam problemy z ich pozyskaniem... A trzecie... To głupie, ale chciałabym, żeby sprawiła, że Keat... że stanę się dla niego ważna. Widzisz, za Philippą biega niczym psidwak z wywalonym jęzorem, będąc na każde jej skinienie a ja... ja się dla niego nigdy nie liczyłam, nigdy nie był przy mnie kiedy go potrzebowałam... I chyba zwyczajnie, chciałabym wiedzieć, jak to jest faktycznie mieć starszego brata... Wszystko inne mogę stworzyć alchemicznie. - Nuty smutku wdarły się do jej głosu. W ostatnich tygodniach potrzebowała brata o wiele bardziej, niż ktokolwiek mógłby sądzić, ten jednak jak zawsze miał ważniejsze sprawy na głowie... I nie pamiętała dnia, gdyby na liście jego priorytetów miałaby choćby trzecie miejsce. Frances uniosła kieliszek do ust, a ziołowe ciepło wypełniło przełyk. - A Ty? O co byś poprosił? - Spytała odbijając pałeczkę, odrobinę zawstydzona swoją szczerością. W końcu, Bojczuk również należał do tych których Keat wybierał ponad nią, w swej hierarchii uznając go za ważniejszego od własnej siostry.
A później dała się porwać wizji kąpieli w chłodnej wodzie stawu, zrzucając jasną sukienkę i tonąc w toni wody, do której kilka chwil później wciągnęła swojego towarzysza. Roześmiała się dźwięcznie gdy ten wynurzył się z wody, przypominając nieco zmokniętą kurę.
- Ej! - Pisnęła, gdy ten ochlapał ją zimną wodą sadzawki, samej nie pozostając dłużną. Reszta popołudnia minęła im pod znakiem niemal dziecięcej beztroski, głośnych śmiechów, pytań oraz plusków zimnej wody.
| zt. x2 <3
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
30 Września 1957 roku
Oto nadszedł wielki dzień.
Wcześniej niż planowali, co przyprawiło eteryczną alchemiczkę o kilka zmartwień więcej, gdy próbowali przemodelować cały plan tak, aby wszystko wyszło tak, jak powinno. I tak z wcześniej wybranego miejsca skończyli w przydomowym ogrodzie, z ledwie kilkoma osobami, którym pasowała nagła zmiana daty - mimo niepokoju w jego głosie; mimo wiszącego zagrożenia utraty nikłego bezpieczeństwa istotnym było, by nie wzbudzać zbytnich podejrzeń; by nikt nie miał wątpliwości, co do prawdziwości ich czynu oraz intencji z nim związanych. Pewna, że jedynie wtedy ich plan będzie mógł udać się dokładnie tak, jak założyli.
Eteryczna alchemiczka wyjrzała przez okno, by przyjrzeć się ogrodowi. Musiała przyznać, że jej matka oraz babcia całkiem nieźle spisały się dekorując przepełnioną kwiatami przestrzeń białymi wstążkami oraz lampionikami, gdzieniegdzie przetykając je kolejnymi porcjami kwiatowych kompozycji. Chciały, aby nawet przyspieszona ceremonia miała w sobie odpowiednią otoczkę oraz atmosferę, nawet jeśli i one były w stanie wyczuć, że coś wisi w powietrzu. Ciężkim, nieprzyjemnie cichym, zdającym się być czymś w rodzaju ciszy przed burzą. Im bliżej było ustalonej godziny, tym mocniej się denerwowała, powoli przywdziewając na siebie suknię, niegdyś należącą do prababci oraz babci, która była pewna, że ten element z pewnością przyniesie jej szczęście. Nowe buty, błękitna bielizna i pożyczony od mamy naszyjnik miały dopełnić dziwnej tradycji, do której przestrzegania namawiała ją zarówno mama jak i babcia. Niewielka ilość gości, ledwie tylu ilu da się zliczyć na palcach ręki, głównie w formie jej rodziny oraz jednego dodatku zbierała się w ogrodzie gdy eteryczna alchemiczka uważnie przyglądała się swojemu odbiciu sprawdzając, czy prezentuje się odpowiednio perfekcyjnie. Złote pukle zaczesane były za nakrycie głowy do którego przymocowany był delikatny, muślinowy welon.
I dopiero pukanie do drzwi sprawiło, że Frances sięgnęła po niewielki bukiet niebieskich kwiatów, by z wziąć głęboki wdech i wyjść ze swojej sypialni, jeszcze tylko jej domu. Uśmiechnęła się blado do czekającego na nią bażanta i na pierwszy rzut oka było widać, iż zjadają ją nerwy. Bo co, jeśli w ostatniej chwili Daniel zmieni zdanie? Co jeśli słowa, jakie zaplanowała dziś wypowiedzieć nie znajdą docenienia, a jedynie wywołają śmiech oraz zrobią z niej głupią? Nie była głupia, to wiedziała doskonale, odznaczała się niezwykle wielką, naukową inteligencją, lecz nie raz w relacjach z ludźmi czuła się zagubiona. Przepełniona obawami podsycanymi wspomnieniem jego obaw oraz tym dziwnym, na poły pozytywnym rodzajem stresu ujęła pod rękę Bojczuka, niemal przyklejając się do jego boku gdyż jej nogi zdawały się nagle transmutować w zwykłą watę. Ostrożnie kroczyła u jego boku, spojrzeniem przesuwając po kilku znajomych twarzach, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, iż mają do czynienia z ciszą przed abstrakcyjną burzą - napięcie nie było wielkie, acz wyczuwalne koniuszkami umysłu, wbijające niewielkie kolce w świadomość. Czyżby i tym razem Daniel się nie pomylił? Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało przed siebie, szkląc się odrobinę. Wpierw skupiła spojrzenie na Primrose mającej być mistrzem tej ceremonii, której obecność odrobinę uspokoiła eteryczną alchemiczkę. Później jej spojrzenie powędrowało w kierunku mężczyzny stojącego obok Daniela - wysokiego, przystojnego acz o groźnej aparycji kogoś, z kim nie powinno się rozmawiać, a gdzieś w środku pojawiło się w niej przekonanie, iż był to tajemniczy przyrodni brat, o którym opowiadała jej bratnia dusza. W końcu jej spojrzenie spoczęło na samym Danielu, a malinowe usta ułożyły się w śliczny uśmiech. Fakt, iż to właśnie on na nią czekał powoli rozwiewał niepokoje pojawiające się w jej głowie, pozostawiając jedynie stres oraz dziwne, nieznane dotąd przejęcie. I chyba dopiero w tym momencie w pełni dodarło do niej, że oto jest na własnym ślubie. W dodatku z kimś, kogo od dawna uznawała za swoją bratnią duszę.
Droga przez ogród nie należała do długich, zatrzymali się więc w końcu, a jeszcze panna Burroughs na chwilę owinęła ramiona wokół szyi zachrypniętego bażancika - Dziękuję, Johnny. - Wyszeptała mu do ucha, by osunąć się od niego i na drżących, niepewnych nogach udać się do Daniela i stanąć tuż obok. Śliczny uśmiech znów zagościł na delikatnej buzi, a szaroniebieskie spojrzenie uważnie przesunęło się po jego twarzy, na dłużej zatrzymując się przy zielonych oczach, by mogła uważnie się im przyjrzeć... A całe otoczenie, w dziwny sposób powoli rozmywało się przestając istnieć. Dadzą radę. Z pewnością. Nie było innej możliwości. Smukłe palce drżały, gdy ostrożnie poprawiała kołnierzyk jego koszuli. Drżały również, gdy zsunęły się w dół; do jego dłoni na której zacisnęły się mocno.
- Nie puszczaj mnie, proszę... - Rzuciła cichutko do Daniela, nie będąc pewną, czy zaniechanie dotyku przypadkiem nie rozluźniłoby mięśni, pozwalając im zapaść się pod jej ciężarem. Serce przyspieszyło, jakby próbowało wyskoczyć z jej piersi, a żołądek ścisnął się nieprzyjemnie, ponownie wiązany stresem. - Chyba możemy zaczynać. - Zwróciła się do Primrose, na chwilę dłużej lokując spojrzenie w jej buzi, mając nadzieję, że ta ujrzy targający nią stres i rozpocznie ceremonię, nim serce alchemiczki nie wytrzyma i padnie targane zawałem bądź czymś podobnym. Oby jej obawy nie spełniły się, a wszystko poszło tak, jak powinno.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prośba jaką wystosowała do niej Frances spotkała się z wielką radością oraz zdumieniem u Primrose. Patrzyła przez dłuższy czas na list nim zdecydowała się na odpowiedź. Pamiętała przecież jak alchemiczka opowiadała jej o przygotowaniach do wesela, o tym co planują z Danielem. Ba! Jeszcze parę dni temu po naukach alchemii rozmawiały na ten temat. Nagła zmiana planów budziła lekkie zdziwienie, ale ze słów przyjaciółki wynikało, że Daniel miał ważne powody ku temu aby przyspieszyć ceremonię. Jedno lady Burke wiedziała na pewno, Wroński miał nosa do nie tylko do zdobywania artefaktów, ale również do wyczuwania kłopotów. Jeżeli uważał, że coś się szykuje to miał rację. Primrose zaś nie mogła odmówić takiej prośbie. Był to niezwykły zaszczyt więc sięgnęła po pióro i wysłała FitzRoya z odpowiedzią, że będzie to dla niej ogromna przyjemność. Potrzebowała takich chwil teraz w swoim życiu. Cały czas przebywała w cieniu ostatnich wydarzeń czuwając nad zdrowiem i samopoczuciem brata, kuzyna, Aquili i Rigela. Czasami czuła się przygnieciona ich troskami, ale nie narzekała. Chciała być ich wsparciem i to robiła. Mogli na niej polegać, a ona nie zawiedzie ich zaufania. Tak samo nie mogła zawieść Daniela i Frances, poczucie obowiązku i wsparcia było w niej bardzo silne. Patrząc jak sowa leci z odpowiedzią uznała, że należy się dobrze przygotować do roli mistrza ceremonii, którym nigdy do tej pory nie była. Jednak chciała wypaść jak najlepiej aby nie zepsuć ślubu. Wiedziała, że należy skupić się na przygotowaniu całego ceremoniału oraz przemówienia. Dowiedziała się więc wcześniej gdzie dokładnie ma odbyć się uroczystość, kto będzie na niej obecny oraz jak długa ma być ceremonia.
W dniu ślubu pojawiła się odpowiednio wcześniej aby móc się przygotować oraz zapoznać z otoczeniem. Zauważyła, że nie ma zbyt wielu gości. Poza parą młodą nikogo nie znała, ale nie było to ważne, gdyż najważniejsi byli tego dnia Frances i Daniel. Czuła lekkie podekscytowanie całą sytuacja, a specjalnie na ten dzień ubrała granatowo - kremową suknię, która spływała miękko do ziemi podkreślając istotę jej osoby tutaj, a jednocześnie pasowała do wydarzenia. Ciemne włosy zebrała w kok i spięła ozdobną szpilą z szafirami, a parę kosmyków wiło się na jej karku. Karczek sukni był koloru kremowego zdobiony delikatnym haftem, zaś granatowa gładka część spływała w dół. Na dłoniach materiałowe, granatowe rękawiczki ozdobione jedynie dużym pierścieniem z zielonym oczkiem, a w nich futerał ze skrzypcami. W drugiej dłoni zaś spisane eleganckim pismem całe przemówienie. Całości dopełniał kapelusz nałożony asymetrycznie, kładący cień na jasnej skórze lady Burke. Patrzyła jak kobiety uwijają się w ogrodzie, przywitała się z Frances, ale nie chciała jej przeszkadzać w przygotowaniach więc udała się do ogrodu gdzie miała odbyć się cała ceremonia. Kiedy nadszedł czas pojawił się Daniel. Robił dzielną minę, uśmiechał się, ale była przekonana, że nawet taki Wroński musiał czuć lekkie poddenerwowanie. Człowiek, który stał u jego boku nie był jej znany, ale aparycja mówiła sama za siebie - lepiej nie podchodzić i nie zaczepiać. Uśmiechnęła się do Daniela jakby chciała go zapewnić, że wszystko jest pod kontrolą i nie ma powodów do zmartwień. Czekali już tylko na pannę młodą. Wyszła w towarzystwie nieznanego jej mężczyzny, ale nie to było ważne. Była piękna, lekko zdenerwowana, ale wyglądał olśniewająco. Lady Burke uśmiechnęła się delikatnie na jej widok i czekała aż dołączy do swojego przyszłego męża. Widząc, że są gotowi uniosła do góry głowę i odezwała się mocnym acz melodyjnym głosem.
-Szanowni goście, zebraliśmy się tu po to aby połączyć tego mężczyznę i tę kobietę związkiem małżeńskim. - Zaczęła mówić zaskoczona jak łatwo jej to przychodziło choć czuła zdenerwowanie, a całe napięcie jakby skumulowało się w jej żołądku, teraz związanym na supeł. - Przed nami dzisiaj stoją Frances i Daniel, dwoje wspaniałych osób, które postanowiły połączyć swoje losy i wspólnie iść przez życie. Jest to niezwykle ważny moment w życiu każdego człowieka. Oto, decydujemy się powierzyć swoje życie w ręce drugiej osoby, obdarzyć ją pełnym zaufaniem jednocześnie składając obietnicę, że zatroszczymy się o nią. Otrzymałam niezwykły przywilej by przeprowadzić ceremonię, w której tych dwoje złoży swoje obietnice, my jesteśmy jedynie obserwatorami, ale jednocześnie uczestniczymy w tej wspaniałej chwili życząc wam jak najlepiej. Frances, Danielu to jest wasz dzień, wasza chwila. Nie zważajcie na nas tutaj zebranych.
Miała przygotowaną przemowę, której nawet teraz nie otworzyła tylko trzymała rulonik w dłoni. Słowa same płynęły, nie brzmiały identycznie jak na kartce, ale brzmiały lepiej. Widok pary młodej sprawił, że zdania napisane nie pasowały do tej chwili. Dała im znak, że to jest ten moment aby złożyli swoją przysięgę.
W dniu ślubu pojawiła się odpowiednio wcześniej aby móc się przygotować oraz zapoznać z otoczeniem. Zauważyła, że nie ma zbyt wielu gości. Poza parą młodą nikogo nie znała, ale nie było to ważne, gdyż najważniejsi byli tego dnia Frances i Daniel. Czuła lekkie podekscytowanie całą sytuacja, a specjalnie na ten dzień ubrała granatowo - kremową suknię, która spływała miękko do ziemi podkreślając istotę jej osoby tutaj, a jednocześnie pasowała do wydarzenia. Ciemne włosy zebrała w kok i spięła ozdobną szpilą z szafirami, a parę kosmyków wiło się na jej karku. Karczek sukni był koloru kremowego zdobiony delikatnym haftem, zaś granatowa gładka część spływała w dół. Na dłoniach materiałowe, granatowe rękawiczki ozdobione jedynie dużym pierścieniem z zielonym oczkiem, a w nich futerał ze skrzypcami. W drugiej dłoni zaś spisane eleganckim pismem całe przemówienie. Całości dopełniał kapelusz nałożony asymetrycznie, kładący cień na jasnej skórze lady Burke. Patrzyła jak kobiety uwijają się w ogrodzie, przywitała się z Frances, ale nie chciała jej przeszkadzać w przygotowaniach więc udała się do ogrodu gdzie miała odbyć się cała ceremonia. Kiedy nadszedł czas pojawił się Daniel. Robił dzielną minę, uśmiechał się, ale była przekonana, że nawet taki Wroński musiał czuć lekkie poddenerwowanie. Człowiek, który stał u jego boku nie był jej znany, ale aparycja mówiła sama za siebie - lepiej nie podchodzić i nie zaczepiać. Uśmiechnęła się do Daniela jakby chciała go zapewnić, że wszystko jest pod kontrolą i nie ma powodów do zmartwień. Czekali już tylko na pannę młodą. Wyszła w towarzystwie nieznanego jej mężczyzny, ale nie to było ważne. Była piękna, lekko zdenerwowana, ale wyglądał olśniewająco. Lady Burke uśmiechnęła się delikatnie na jej widok i czekała aż dołączy do swojego przyszłego męża. Widząc, że są gotowi uniosła do góry głowę i odezwała się mocnym acz melodyjnym głosem.
-Szanowni goście, zebraliśmy się tu po to aby połączyć tego mężczyznę i tę kobietę związkiem małżeńskim. - Zaczęła mówić zaskoczona jak łatwo jej to przychodziło choć czuła zdenerwowanie, a całe napięcie jakby skumulowało się w jej żołądku, teraz związanym na supeł. - Przed nami dzisiaj stoją Frances i Daniel, dwoje wspaniałych osób, które postanowiły połączyć swoje losy i wspólnie iść przez życie. Jest to niezwykle ważny moment w życiu każdego człowieka. Oto, decydujemy się powierzyć swoje życie w ręce drugiej osoby, obdarzyć ją pełnym zaufaniem jednocześnie składając obietnicę, że zatroszczymy się o nią. Otrzymałam niezwykły przywilej by przeprowadzić ceremonię, w której tych dwoje złoży swoje obietnice, my jesteśmy jedynie obserwatorami, ale jednocześnie uczestniczymy w tej wspaniałej chwili życząc wam jak najlepiej. Frances, Danielu to jest wasz dzień, wasza chwila. Nie zważajcie na nas tutaj zebranych.
Miała przygotowaną przemowę, której nawet teraz nie otworzyła tylko trzymała rulonik w dłoni. Słowa same płynęły, nie brzmiały identycznie jak na kartce, ale brzmiały lepiej. Widok pary młodej sprawił, że zdania napisane nie pasowały do tej chwili. Dała im znak, że to jest ten moment aby złożyli swoją przysięgę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
30.09.1957
Nigdy nie zależało mu na gościach, otoczeniu, jedzeniu i tym podobnych aspektach ślubu. Wiedział jednak, że Frances uwielbia plany i piękno, więc chętnie dostosowywał się do jej pomysłów. Było mu autentycznie przykro, gdy konieczność przyśpieszenia ślubu nie pozwoliła pannie Burroughs na realizację tylu planów. Spokojnie wytłumaczył narzeczonej, że nie mogli tracić z oczu najważniejszego celu - jej bezpieczeństwa. Friedrich porządnie nastraszył Daniela podczas wspólnego polowania, a potem jeszcze zaczęły się te pogłoski...
Ślub trzeba było przyśpieszyć. Nalegał, szczególnie, że o ile Frances znała się na niemalże wszystkim, to jej bezpieczeństwo było zawsze jego działką. Jego nazwisko i nowe dokumenty niech będą dla niej jak tarcza - bo choć nikt nie robił jej jeszcze oficjalnych nieprzyjemności, to Daniel nie wątpił, że czarodziejom z domieszką mugolskiej krwi będzie coraz trudniej. Panna Burroughs miała zaś reputację do utrzymania, a czasy były na tyle dziwne, że żonie Nokturnowego oprycha mogło być w życiu łatwiej niż pannie z nazwiskiem mugolskiego ojca. Kto wie, może pewnego dnia Daniel wprowadzi ją nawet na Śmiertelny Nokturn, może będzie mogła tam kroczyć z podniesioną głową jako jego żona, może nie zlęknie się tej dzielnicy...
Nawet nie był świadom, że podobne myśli wybiegały daleko poza kilka miesięcy, które wstępnie zaplanowali na przejęcie jego nazwiska. Nie ustalili nigdy zresztą konkretnej daty, Wroński wychodził z założenia, że poczekają tyle, ile będzie trzeba. A w obecnym klimacie politycznym... może będą musieli poczekać długo. Podczas formalnych oświadczyn w restauracji, Frances uświadomiła mu zresztą, że mugolsko brzmiące nazwisko nie jest jedynym z jej problemów. Była bardzo młodą kobietą, mieszkającą całkowicie samotnie. Na Merlina, poznał ją gdy tamten portowy gnój próbował...! Nieświadom tego, że Frances zemściła już się sama, Wroński frapował się myślą, że w stolicy robiło się coraz niebezpieczniej. Wojna sprzyjała upadkowi moralności. Jeśli zaś niepokoje ogarną tereny poza Londynem... cóż, lepiej by był przy pannie Burroughs. Pani Wrońskiej. Na dobre i na złe.
Nie zaprosił na ceremonię nikogo poza Friedrichem. Z resztą rodziny nie utrzymywał kontaktu (żałował tylko, że matka nie może go teraz zobaczyć), a jego przyjaciele mieli mieć pecha jego zleceniodawcami. Chciał zaprosić Aresa na ceremonię, którą początkowo zaplanowali, ale przyśpieszenie daty należałoby odpowiednio wytłumaczyć, a on nie miał do tego głowy. A przynajmniej tak sobie wmawiał, podświadomie nie chcąc zerkać na młodego lorda i przypominać sobie wspomnień z Maroko podczas dnia przeznaczonego dla Frances.
Brat pomógł mu się przygotować i razem przenieśli się świstoklikiem na Szafirowe Wzgórze. Daniel w głębi duszy cieszył się, że ma go przy sobie. Fakt, że Frances znała się z lady Burke i że ta zgodziła się udzielić im ślubu, był zaś przemiłym zaskoczeniem. Primrose była jedną z niewielu osób, o które troszczył się jak o własną rodzinę i jej udział w uroczystości szczerze go radował. Trochę niepokoiła go tylko kwestia wtajemniczenia lady Burke w ich plany - jak wyjaśnią jej później koniec tego małżeństwa? (Może na razie lepiej nie myśleć o końcu... - szeptał mu zresztą uparty głosik, ilekroć Dan myślał o łagodnych oczach i ciepłym uśmiechu Frani). Postanowił zostawić to na głowie Frances, dyplomatki w ich duecie.
Ubrał się w swoją najlepszą białą koszulę, haftowaną srebrną nicią. Włosy starannie zaczesał, a wyjściowe buty ukradzione niegdyś trupowi w porcie, wyśmienicie pasowały do eleganckich spodni. Sądził, że wygląda całkiem przyzwoicie... dopóki nie zobaczył Frances. Serce zatrzepotało mu dziwnie w piersi, a nieco cielęce spojrzenie skupił tylko na niej, ignorując zupełnie jej towarzysza. Wyglądała jak anioł.
-Jesteś przepiękna. - szepnął, gdy tylko zjawiła się u jego boku, a gardło ścisnęło mu dziwne wzruszenie. On, na ślubnym kobiercu, z taką kobietą. Kto by się spodziewał. Mocno ujął Frances za dłoń, a potem przeniósł spojrzenie na Primrose. Odnalazła się w roli mistrzyni ceremonii wyśmienicie, mimo niekonwencjonalnych i skromnych warunków. Prawdziwa dama.
-Dziękuję za waszą obecność w tym szczególnym dniu. - przytomnie zwrócił się do lady Burke i gości, a potem spojrzał kontrolnie na Frances. -Zaczynajmy. - szepnął cicho do niej i do lady Primrose. Ku własnemu zdziwieniu, nie stresował się, tak jak przy oświadczynach, albo po usłyszeniu pogłosek od Frieda. Czuł się... spokojny. I szczęśliwy. Tak po prostu.
Nigdy nie zależało mu na gościach, otoczeniu, jedzeniu i tym podobnych aspektach ślubu. Wiedział jednak, że Frances uwielbia plany i piękno, więc chętnie dostosowywał się do jej pomysłów. Było mu autentycznie przykro, gdy konieczność przyśpieszenia ślubu nie pozwoliła pannie Burroughs na realizację tylu planów. Spokojnie wytłumaczył narzeczonej, że nie mogli tracić z oczu najważniejszego celu - jej bezpieczeństwa. Friedrich porządnie nastraszył Daniela podczas wspólnego polowania, a potem jeszcze zaczęły się te pogłoski...
Ślub trzeba było przyśpieszyć. Nalegał, szczególnie, że o ile Frances znała się na niemalże wszystkim, to jej bezpieczeństwo było zawsze jego działką. Jego nazwisko i nowe dokumenty niech będą dla niej jak tarcza - bo choć nikt nie robił jej jeszcze oficjalnych nieprzyjemności, to Daniel nie wątpił, że czarodziejom z domieszką mugolskiej krwi będzie coraz trudniej. Panna Burroughs miała zaś reputację do utrzymania, a czasy były na tyle dziwne, że żonie Nokturnowego oprycha mogło być w życiu łatwiej niż pannie z nazwiskiem mugolskiego ojca. Kto wie, może pewnego dnia Daniel wprowadzi ją nawet na Śmiertelny Nokturn, może będzie mogła tam kroczyć z podniesioną głową jako jego żona, może nie zlęknie się tej dzielnicy...
Nawet nie był świadom, że podobne myśli wybiegały daleko poza kilka miesięcy, które wstępnie zaplanowali na przejęcie jego nazwiska. Nie ustalili nigdy zresztą konkretnej daty, Wroński wychodził z założenia, że poczekają tyle, ile będzie trzeba. A w obecnym klimacie politycznym... może będą musieli poczekać długo. Podczas formalnych oświadczyn w restauracji, Frances uświadomiła mu zresztą, że mugolsko brzmiące nazwisko nie jest jedynym z jej problemów. Była bardzo młodą kobietą, mieszkającą całkowicie samotnie. Na Merlina, poznał ją gdy tamten portowy gnój próbował...! Nieświadom tego, że Frances zemściła już się sama, Wroński frapował się myślą, że w stolicy robiło się coraz niebezpieczniej. Wojna sprzyjała upadkowi moralności. Jeśli zaś niepokoje ogarną tereny poza Londynem... cóż, lepiej by był przy pannie Burroughs. Pani Wrońskiej. Na dobre i na złe.
Nie zaprosił na ceremonię nikogo poza Friedrichem. Z resztą rodziny nie utrzymywał kontaktu (żałował tylko, że matka nie może go teraz zobaczyć), a jego przyjaciele mieli mieć pecha jego zleceniodawcami. Chciał zaprosić Aresa na ceremonię, którą początkowo zaplanowali, ale przyśpieszenie daty należałoby odpowiednio wytłumaczyć, a on nie miał do tego głowy. A przynajmniej tak sobie wmawiał, podświadomie nie chcąc zerkać na młodego lorda i przypominać sobie wspomnień z Maroko podczas dnia przeznaczonego dla Frances.
Brat pomógł mu się przygotować i razem przenieśli się świstoklikiem na Szafirowe Wzgórze. Daniel w głębi duszy cieszył się, że ma go przy sobie. Fakt, że Frances znała się z lady Burke i że ta zgodziła się udzielić im ślubu, był zaś przemiłym zaskoczeniem. Primrose była jedną z niewielu osób, o które troszczył się jak o własną rodzinę i jej udział w uroczystości szczerze go radował. Trochę niepokoiła go tylko kwestia wtajemniczenia lady Burke w ich plany - jak wyjaśnią jej później koniec tego małżeństwa? (Może na razie lepiej nie myśleć o końcu... - szeptał mu zresztą uparty głosik, ilekroć Dan myślał o łagodnych oczach i ciepłym uśmiechu Frani). Postanowił zostawić to na głowie Frances, dyplomatki w ich duecie.
Ubrał się w swoją najlepszą białą koszulę, haftowaną srebrną nicią. Włosy starannie zaczesał, a wyjściowe buty ukradzione niegdyś trupowi w porcie, wyśmienicie pasowały do eleganckich spodni. Sądził, że wygląda całkiem przyzwoicie... dopóki nie zobaczył Frances. Serce zatrzepotało mu dziwnie w piersi, a nieco cielęce spojrzenie skupił tylko na niej, ignorując zupełnie jej towarzysza. Wyglądała jak anioł.
-Jesteś przepiękna. - szepnął, gdy tylko zjawiła się u jego boku, a gardło ścisnęło mu dziwne wzruszenie. On, na ślubnym kobiercu, z taką kobietą. Kto by się spodziewał. Mocno ujął Frances za dłoń, a potem przeniósł spojrzenie na Primrose. Odnalazła się w roli mistrzyni ceremonii wyśmienicie, mimo niekonwencjonalnych i skromnych warunków. Prawdziwa dama.
-Dziękuję za waszą obecność w tym szczególnym dniu. - przytomnie zwrócił się do lady Burke i gości, a potem spojrzał kontrolnie na Frances. -Zaczynajmy. - szepnął cicho do niej i do lady Primrose. Ku własnemu zdziwieniu, nie stresował się, tak jak przy oświadczynach, albo po usłyszeniu pogłosek od Frieda. Czuł się... spokojny. I szczęśliwy. Tak po prostu.
Self-made man
Lico jeszcze panny Burroughs zarumieniło się w zawstydzeniu, gdy komplement uleciał z ust jej prawie męża. Starała się, aby prezentować się odpowiednio. Chciała, by Daniel bez odrobiny wstydu bądź zmieszania mógł powiedzieć, że to właśnie ona jest jego żoną. Szaroniebieskie tęczówki błysnęły blaskiem, którego do tej pory nie pokazywały, a malinowe usta ułożyły się w najpiękniejszym uśmiechu, w jaki potrafiły, mimo iż Frances nadal miała wrażenie, jakby mięśnie zaraz miały ją zawieść, a świadomość miała ją opuścić z tych wszystkich nerwów, jakie przewijały się przez jej umysł. I już chciała coś powiedzieć; chciała dodać, że on również wygląda pięknie, nie było jednak jej to dane. Poczuła mocny uścisk na swojej dłoni, a Primrose rozpoczęła ceremonię.
Szaroniebieskie spojrzenie lawirowało między przyjaciółką a Danielem, jej serce próbowało wyrwać się z piersi, gdy nie udawało jej się zapanować nad nerwami. Wiedziała, że zbliża się moment, który wzbudzał jej najwięcej obaw - dokładniej przysięga, jaką przyszło jej spisać w chwili natchnienia. Bała się, jak przyjaciel może odebrać jej słowa, bała się, że ośmieszy się w tak wielkim oraz istotnym dniu.
Uśmiechnęła się pięknie, gdy Primrose wypowiadała kolejne słowa. Co do tego, że przyjaciółka spełni się w tej roli nie miała najmniejszych wątpliwości. W ostatnich tygodniach miały okazję często rozmawiać i Frances była pewna, że odnajdzie odpowiednie słowa, pasujące do sytuacji. W pierwszej chwili chciała nawet jej podziękować, nerwy jednak ściskały zarówno jej żołądek jak i gardło.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy była ledwie chwilę od wypowiedzenia ułożonych wcześniej słów. Nie pomyślała nawet, by podziękować gościom będąc pewną, że na to przyjdzie czas po ceremonii. Eteryczna alchemiczka skupiła się więc na swoim przyszłym mężu, przyjacielu oraz bratniej duszy jak zwykła o nim myśleć. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po znanej twarzy, by finalnie skupić się na zielonych oczach. Odetchnęła, na jej twarzy zagościł szczery uśmiech, a dłonią która nie była spleciona z jego dłonią przesunęła czule po zarośniętym policzku, jak to miała w zwyczaju.
- Danielu… - Zaczęła drżącym głosem, będąc w przekonaniu, że gdyby nie uścisk jego dłoni zapewne by odleciała. - Nie mogę przysiąc Ci, że nad naszym życiem nigdy nie pojawią się czarne chmury. Nie mogę również przysiąc Ci, że życie będzie proste, a jutro będzie przepełnione szczęściem oraz perfekcją… - Starała się zachować spokojny ton głosu, ciężko jednak było jej ukryć dziwne wzruszenie oraz przejęcie, jakie napływały do jej ciała. Frances mocniej zacisnęła palce na dłoni przyjaciela, chcąc tym gestem dodać im obu otuchy. - Lecz mogę przysiąc Ci moje wieczne oddanie, moją lojalność, szacunek oraz bezwarunkową miłość po kres naszych dni. - Tony głosu alchemiczki drżały mimo przepełnienia tym specyficznym ciepłem, z jakim zwykła do niego przemawiać bądź na niego spoglądać. Spojrzenie dziewczęcia, przepełnione szczerością, nie odrywało się od zielonych tęczówek przyjaciela. Pozostawało jej mieć nadzieję, iż Daniel nie obrazi się za dobrane przez nią słowa, spisane wcześniej na kawałku pergaminu. - Mogę przysiąc Ci, że zawsze będę przy Tobie, by słuchać Twych słów oraz trzymać Twoją dłoń, gdyż od dzisiejszego dnia nie będziesz już kroczył w samotności. Mogę przysiąc Ci, że dołożę wszelkich starań, abyś czuł się szczęśliwy i kochany. Mogę przysiąc Ci, że nie opuszczę Cię podczas kryzysów; że zawsze będę Cię dopingować oraz zachęcać do działania podczas budowania naszej wspólnej przyszłości. Mogę przysiąc Ci, że w moim ramionach zawsze odnajdziesz wsparcie oraz ukojenie, a ja będę Twoją opoką, doradcą, przyjacielem, rodziną… wszystkim… - Głos eterycznej kobiety zadrżał trochę mocniej, palce nadal ściskały jego dłoń, a Frances uświadomiła sobie, iż oto jest ta chwila, gdy wszystko stało się niezwykle realne oraz prawdziwe. Właśnie brali ślub, a po piersi alchemiczki rozlało się przyjemne ciepło zwykłego szczęścia oraz dziwnego spokoju. Uczucie to sprawiło, że uśmiechnęła się do Daniela najszczerzej oraz najpiękniej, jak tylko potrafiła. - Przysięgam Ci dziś to wszystko, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozdzieli. - Zakończyła swoją przysięgę, nie oderwała jednak spojrzenia od twarzy przyjaciela. Czy nie zmieni zdania? Czy jej słowa nie sprawiły, że zrobiła z siebie głupią? Czy zauważy jąkąkolwiek reakcję? W końcu, wszystko było dokładnym planem… Chyba, gdyż panna Burroughs znów miała wrażenie, jakby granice rozcierały się tworząc dziwną, acz w pewien sposób piękną rzeczywistość.
Szaroniebieskie spojrzenie lawirowało między przyjaciółką a Danielem, jej serce próbowało wyrwać się z piersi, gdy nie udawało jej się zapanować nad nerwami. Wiedziała, że zbliża się moment, który wzbudzał jej najwięcej obaw - dokładniej przysięga, jaką przyszło jej spisać w chwili natchnienia. Bała się, jak przyjaciel może odebrać jej słowa, bała się, że ośmieszy się w tak wielkim oraz istotnym dniu.
Uśmiechnęła się pięknie, gdy Primrose wypowiadała kolejne słowa. Co do tego, że przyjaciółka spełni się w tej roli nie miała najmniejszych wątpliwości. W ostatnich tygodniach miały okazję często rozmawiać i Frances była pewna, że odnajdzie odpowiednie słowa, pasujące do sytuacji. W pierwszej chwili chciała nawet jej podziękować, nerwy jednak ściskały zarówno jej żołądek jak i gardło.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy była ledwie chwilę od wypowiedzenia ułożonych wcześniej słów. Nie pomyślała nawet, by podziękować gościom będąc pewną, że na to przyjdzie czas po ceremonii. Eteryczna alchemiczka skupiła się więc na swoim przyszłym mężu, przyjacielu oraz bratniej duszy jak zwykła o nim myśleć. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po znanej twarzy, by finalnie skupić się na zielonych oczach. Odetchnęła, na jej twarzy zagościł szczery uśmiech, a dłonią która nie była spleciona z jego dłonią przesunęła czule po zarośniętym policzku, jak to miała w zwyczaju.
- Danielu… - Zaczęła drżącym głosem, będąc w przekonaniu, że gdyby nie uścisk jego dłoni zapewne by odleciała. - Nie mogę przysiąc Ci, że nad naszym życiem nigdy nie pojawią się czarne chmury. Nie mogę również przysiąc Ci, że życie będzie proste, a jutro będzie przepełnione szczęściem oraz perfekcją… - Starała się zachować spokojny ton głosu, ciężko jednak było jej ukryć dziwne wzruszenie oraz przejęcie, jakie napływały do jej ciała. Frances mocniej zacisnęła palce na dłoni przyjaciela, chcąc tym gestem dodać im obu otuchy. - Lecz mogę przysiąc Ci moje wieczne oddanie, moją lojalność, szacunek oraz bezwarunkową miłość po kres naszych dni. - Tony głosu alchemiczki drżały mimo przepełnienia tym specyficznym ciepłem, z jakim zwykła do niego przemawiać bądź na niego spoglądać. Spojrzenie dziewczęcia, przepełnione szczerością, nie odrywało się od zielonych tęczówek przyjaciela. Pozostawało jej mieć nadzieję, iż Daniel nie obrazi się za dobrane przez nią słowa, spisane wcześniej na kawałku pergaminu. - Mogę przysiąc Ci, że zawsze będę przy Tobie, by słuchać Twych słów oraz trzymać Twoją dłoń, gdyż od dzisiejszego dnia nie będziesz już kroczył w samotności. Mogę przysiąc Ci, że dołożę wszelkich starań, abyś czuł się szczęśliwy i kochany. Mogę przysiąc Ci, że nie opuszczę Cię podczas kryzysów; że zawsze będę Cię dopingować oraz zachęcać do działania podczas budowania naszej wspólnej przyszłości. Mogę przysiąc Ci, że w moim ramionach zawsze odnajdziesz wsparcie oraz ukojenie, a ja będę Twoją opoką, doradcą, przyjacielem, rodziną… wszystkim… - Głos eterycznej kobiety zadrżał trochę mocniej, palce nadal ściskały jego dłoń, a Frances uświadomiła sobie, iż oto jest ta chwila, gdy wszystko stało się niezwykle realne oraz prawdziwe. Właśnie brali ślub, a po piersi alchemiczki rozlało się przyjemne ciepło zwykłego szczęścia oraz dziwnego spokoju. Uczucie to sprawiło, że uśmiechnęła się do Daniela najszczerzej oraz najpiękniej, jak tylko potrafiła. - Przysięgam Ci dziś to wszystko, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozdzieli. - Zakończyła swoją przysięgę, nie oderwała jednak spojrzenia od twarzy przyjaciela. Czy nie zmieni zdania? Czy jej słowa nie sprawiły, że zrobiła z siebie głupią? Czy zauważy jąkąkolwiek reakcję? W końcu, wszystko było dokładnym planem… Chyba, gdyż panna Burroughs znów miała wrażenie, jakby granice rozcierały się tworząc dziwną, acz w pewien sposób piękną rzeczywistość.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wiedziała czemu, ale ją samą ogarniało wzruszenie. Czuła przyjemne ciepło w okolicy serca, gdyż dwójka, która przed nią stała zaliczała się do grona jej znajomych, wręcz przyjaciół. Patrzenie na nich razem sprawiało jej wielką przyjemność. Kiedy Frances wspomniała, że wychodzi za Wrońskiego nie kryła zdumienia. Nie spodziewała się, że Daniel się ustatkuje i będzie miał żonę. Wydawał się być wolny duchem, który nie zwiąże się z nikim na dłużej, ale najwidoczniej Frances go oczarowała, ale nie dziwiła się temu. Alchemiczka należała do niezwykłych osób, wydawała się krucha i słaba, ale Primrose widziała siłę w niej drzemiącą, trochę niespokojną ale przede wszystkim ambitną i niezwykle wytrwałą w dążeniu do swoich celów. Teraz prezentowała się w swojej sukni niczym księżniczka, a spojrzenie jakie kierowała na przyszłego męża nie pozostawiało żadnych złudzeń. Była w nim zakochana i choć Prim nie wiedziała o całym planie to nie uwierzy w ani jedno słowo, że nic do siebie nie czują. Zerknęła na Daniela kiedy padały słowa przysięgi, widziała jak on na nią patrzył. To rozanielone spojrzenie zielonych oczu, ten błąkający się uśmiech na jego twarzy. Gest Frances, która pogładziła go po policzku nie był wymuszony ani sztuczny. Lady Burke zachowywała powagę, a delikatny uśmiech nie schodził z jej oblicza, choć wewnątrz czuła pewien ciężar. Świadomość, że jej taka miłość się nie przydarzy kołatała się w tyle głowy. Czuła, że lada dzień Edgar jej oznajmi iż znalazł jej męża. Widziała poruszenie w Durham, rozmowy z bratową też nie napawały optymizmem. Za często zahaczały o temat ślubu i małżeństwa. Pytanie tylko kogo wybrał jej brat. Sama miała na myśli pewnego człowieka, ale to nie mogło się wydarzyć. Nie po ich ostatniej rozmowie, z resztą czy ród Burke mógł mieć z nimi jakieś biznesy do ubicia. Choć w sumie lepiej z nimi niż z Blackami, których traktowała jak rodzinę. Ślub z Rigelem lub innym Blackiem to prawie jak ślub z bratem. Okropieństwo!
Słowa Frances były wzruszające i poruszające, widziała jakie wywołują wrażenie na gościach kiedy potoczyła po nich wzrokiem. Szkliły im się oczy, a ktoś ukradkiem otarł kącik oka. Kiedy Frances skończyła mówić Primrose dała znak Danielowi, że teraz jego czas aby złożyć swoją przysięgę.
Słowa Frances były wzruszające i poruszające, widziała jakie wywołują wrażenie na gościach kiedy potoczyła po nich wzrokiem. Szkliły im się oczy, a ktoś ukradkiem otarł kącik oka. Kiedy Frances skończyła mówić Primrose dała znak Danielowi, że teraz jego czas aby złożyć swoją przysięgę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Primrose milczała, zaś gości Daniel nie słyszałby nawet, gdyby chciał. Skupił uwagę na Frances, która zgodnie z tradycją i ustalonym porządkiem ceremonii zaczęła pierwsza składać przysięgę. Sam pamiętał słowa starego polskiego tekstu, którym ślubowali sobie jego rodzice - choć nie był pewien, czy chce iść akurat w ich ślady, to uznał (przetłumaczoną na angielski) przysięgę za bardziej sentymentalną niźli angielska formułka. Nie miał jednak pojęcia, że panna Burroughs najwyraźniej... przygotowała własną? Lekko speszony brakiem własnej kreatywności, zaczął słuchać i...
bezwarunkową miłość...?!
Rozchylił lekko wargi i rozszerzył oczy, przez krótki moment będąc zupełnie zagubionym. Co Frances...? Czy to...
...najokrutniejsza była niepewność, czy te piękne słowa to prawda czy gra na potrzeby gości i Primrose, na potrzeby autentyczności ich tymczasowego ślubu.
-Frances... - szepnął odruchowo, a potem przymknął się, by nie przerywać jej przysięgi. Czy usłyszała pytanie w jego tonie, dociekliwość w zaszklonym spojrzeniu?
Bezwarunkowa miłość...?
Czy w ogóle wiedział co to? Miłość kojarzyła mu się z kłamstwami matki, która pomimo choroby robiła dobrą minę do złej gry aby nie martwić dzieci. Z narastającą fascynacją Maeve, przekonaniem, że chce chronić ją za wszelką cenę, z paraliżującym lękiem gdy zanadto się do siebie zbliżyli w szkole i gdy pierwszego kwietnia usłyszał o buntownikach, z dziwną pustką gdy zerwał kontakt w Hogsmeade, a ona skrzywiła się na wspomnienie Śmiertelnego Nokturnu. Z wyrzutami sumienia po tym, jak zostawił brata. Zakochanie kojarzyło mu się zaś z portowymi kelnerkami, z krótkimi chwilami żądzy, z tępą obojętnością po fakcie.
To wszystko z Frances... ta nagła, niepostrzeżenie zakradająca się do jego życia bliskość... to było inne. Zbyt łatwe. Zbyt naturalne. Zbyt ciepłe, bez znajomego pragnienia dystansu, bez muru nieporozumień i rozczarowań, bez poczucia, by aby ją chronić, powinien zniknąć. Czy to coś, tak odmienne od jego dotychczasowych doświadczeń, od jego szaleńczej pierwszej miłości, mogło też być... miłością?
Zamrugał, nagle znajdując wspólny mianownik. Matka nieustannie chroniła jego, a on próbował chronić Maeve i brata. Frances prosiła go o ochronę, a on bez namysłu zaproponował, że stanie u jej boku, odgradzając ją od pogrążającego się w wojnie świata. I w przeciwieństwie do wszystkich jego poprzednich relacji, ochrona nie musiała się już wiązać z nieobecnością - wręcz przeciwnie.
-...ja ciebie też, Frances. - wyszeptał, odnosząc się do jej przysięgi, ale głównie do tego jednego, jedynego, najważniejszego wyznania. Do czegoś, czego nie wyznał jeszcze nikomu, nie wprost. Teraz też zresztą nie było do końca wprost, ale czy wiedziała, co chciał powiedzieć? Musiała wiedzieć, prawda? Bo jeśli tylko grała na potrzeby ślubnego spektaklu, to Daniel zapadnie się pod ziemię.
Zamrugał, gdy umilkła. Usiłował przypomnieć sobie wyuczony tekst polskiej przysięgi, ale słowa popłynęły same - ciche i zduszone.
-Przysięgam, że będę cię chronił, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Że będę twoim mężem i wsparciem, rycerzem i opiekunem, przyjacielem i ojc..rodziną. Że będę twój, w miłości, szacunku i uczciwości. - wydusił, coraz mocniej ściskając jej drobne dłonie.
bezwarunkową miłość...?!
Rozchylił lekko wargi i rozszerzył oczy, przez krótki moment będąc zupełnie zagubionym. Co Frances...? Czy to...
...najokrutniejsza była niepewność, czy te piękne słowa to prawda czy gra na potrzeby gości i Primrose, na potrzeby autentyczności ich tymczasowego ślubu.
-Frances... - szepnął odruchowo, a potem przymknął się, by nie przerywać jej przysięgi. Czy usłyszała pytanie w jego tonie, dociekliwość w zaszklonym spojrzeniu?
Bezwarunkowa miłość...?
Czy w ogóle wiedział co to? Miłość kojarzyła mu się z kłamstwami matki, która pomimo choroby robiła dobrą minę do złej gry aby nie martwić dzieci. Z narastającą fascynacją Maeve, przekonaniem, że chce chronić ją za wszelką cenę, z paraliżującym lękiem gdy zanadto się do siebie zbliżyli w szkole i gdy pierwszego kwietnia usłyszał o buntownikach, z dziwną pustką gdy zerwał kontakt w Hogsmeade, a ona skrzywiła się na wspomnienie Śmiertelnego Nokturnu. Z wyrzutami sumienia po tym, jak zostawił brata. Zakochanie kojarzyło mu się zaś z portowymi kelnerkami, z krótkimi chwilami żądzy, z tępą obojętnością po fakcie.
To wszystko z Frances... ta nagła, niepostrzeżenie zakradająca się do jego życia bliskość... to było inne. Zbyt łatwe. Zbyt naturalne. Zbyt ciepłe, bez znajomego pragnienia dystansu, bez muru nieporozumień i rozczarowań, bez poczucia, by aby ją chronić, powinien zniknąć. Czy to coś, tak odmienne od jego dotychczasowych doświadczeń, od jego szaleńczej pierwszej miłości, mogło też być... miłością?
Zamrugał, nagle znajdując wspólny mianownik. Matka nieustannie chroniła jego, a on próbował chronić Maeve i brata. Frances prosiła go o ochronę, a on bez namysłu zaproponował, że stanie u jej boku, odgradzając ją od pogrążającego się w wojnie świata. I w przeciwieństwie do wszystkich jego poprzednich relacji, ochrona nie musiała się już wiązać z nieobecnością - wręcz przeciwnie.
-...ja ciebie też, Frances. - wyszeptał, odnosząc się do jej przysięgi, ale głównie do tego jednego, jedynego, najważniejszego wyznania. Do czegoś, czego nie wyznał jeszcze nikomu, nie wprost. Teraz też zresztą nie było do końca wprost, ale czy wiedziała, co chciał powiedzieć? Musiała wiedzieć, prawda? Bo jeśli tylko grała na potrzeby ślubnego spektaklu, to Daniel zapadnie się pod ziemię.
Zamrugał, gdy umilkła. Usiłował przypomnieć sobie wyuczony tekst polskiej przysięgi, ale słowa popłynęły same - ciche i zduszone.
-Przysięgam, że będę cię chronił, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Że będę twoim mężem i wsparciem, rycerzem i opiekunem, przyjacielem i ojc..rodziną. Że będę twój, w miłości, szacunku i uczciwości. - wydusił, coraz mocniej ściskając jej drobne dłonie.
Self-made man
Oczywistym wydawał jej się fakt, że przygotuje własną przysięgę. W swoim zamiłowaniu do perfekcji nie mogłaby przegapić tak istnej kwestii jak właśnie przysięga, w pewien sposób będąca głównym punktem każdego ślubu. Nie chciała stosować znanych, oklepanych formułek uznając, że Daniel zasługuje na coś więcej. Słowa pisały się same, w przypływie natchnienia oraz wspomnień, jakie powiązane były z postacią przyjaciela, a panna Burroughs nie zastanawiała się głębiej nad ich sensem. Zwyczajnie wydawały się pasować, a Frances nie chciała, by ich pierwszy w życiu ślub, choć wywołany strachem oraz dokładnie usnutym planem oraz przyspieszony, był nijaki, pozbawiony elegancji bądź uroku. W końcu to ponoć pierwszy ślub zapamiętywało się najmocniej… i nie chciała, by po czasie żałował podjętej przez siebie decyzji.
Słyszała pytanie, dostrzegła dociekliwość w zielonym, zaszklonym spojrzeniu… I chyba dopiero one przykuły jej uwagę do wypowiedzianych słów. Policzki eterycznej alchemiczki pokryły się rumieńcem, gdy uświadomiła sobie wyznanie, jakie padło z jej ust, a żołądek ścisnął się w supeł przyprawiający o mdłości. Bo czy to jedno, konkretne słowo nie sprawi, iż czmychnie przed nią najdalej, jak tylko się da? Czy nie wyśmieje ją uznając, że w ten sposób nie dało się nią zainteresować? Czy przypadkiem nie zbłaźniła się, wypowiadając te słowa?
Miłość była dla niej czymś niezrozumiałym oraz tajemniczym. W niejednej książce słyszała o wielkich uczuciach, sama jednak, nie była do końca pewna, jak to jest je odczuwać i mimo usilnych prób zakończonych spisaniem mil pergaminu, nie udało jej się odnaleźć bądź ułożyć jednego, konkretnego obliczenia które odpowiedziałoby na tę zagadkę, nawet jeśli udało jej się wyliczyć prawdopodobieństwo powodzenia ich małżeństwa. Nie wiedziała, jak powinna nazwać większość uczuć, które pojawiały się w niej na widok przyjaciela, była jednak pewna, że są to uczucia silne. Inaczej nie widniałby w jej oczach jako bratnia dusza. Kochała. Zapewne od dłuższego czasu nie będąc tego świadomą, uczuciem głębiej niepoznanym oraz tajemniczym, mając dziwne wrażenie, jakoby w jego towarzystwie nawet najcięższe troski były odrobinę prostsze, bardziej znośne. A gdy podobne myśli uderzyły do jej głowy, w ciało alchemiczki uderzył specyficzny rodzaj trywialnego strachu przed odrzuceniem. Drżącym głosem dokończyła resztę przysięgi, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od zaszklonych oczu przyjaciela. Czy to jej słowa go wzruszyły, czy łzy były oznaką rozbawienia wynikającego z jej słów?
Ja ciebie też, Frances.
Cztery niezwykle proste oraz niezwykle ważne słowa wypowiedziane szeptem rozgoniły wszelkie obawy oraz lęki, jakie w przeciągu kilku minut skumulowały się w jej głowie. Odetchnęła z ulgą, smukłe palce mocniej zacisnęły się na męskich dłoniach a szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się wzruszeniem. Uciekła na chwilę wzrokiem, gdy kilka łez wypłynęło z jej oczu - tych dobrych, przepełnionych dziwną, nierozumianą jeszcze radością. Dopiero po kilku przyspieszonych uderzeniach serca ponownie uniosła spojrzenie na buzię narzeczonego, wlepiając w niego zaszklone tęczówki. Patrzyła na niego inaczej, niż do tej pory, mimo podobnego ciepła czającego się gdzieś z tyłu. Ten jeden raz pozwoliła, by w jej oczach odbiły się wszystkie uczucia, żywione do Daniela. Ciepło, troska, uwielbienie, zaufanie oraz to coś, czego jednoznacznie nie potrafiła nazwać, coś co w tym momencie przyspieszało bicie jej serca i pragnęło, aby znaleźć się w jego ramionach.
Uśmiechnęła się pięknie słysząc słowa jego przysięgi. Prostej, acz dla niej niezwykle ważnej, nie zmąconej nawet domysłem, co kryło się pod niewypowiedzianym do końca słowem. Ostrożnie przesunęła kciukami po jego dłoniach, by drżącymi rękoma unieść je ku górze i na jedną krótką chwilę przycisnąć do nich swoje usta. Chciała, żeby wiedział; żeby był pewien, że jej słowa należały do szczerych, że nie wypowiedziała ich jedynie pod ułożony plan, nawet jeśli wypłynęły ze świadomością przyćmioną strachem... Nawet jeśli sama nie była jeszcze w pełni świadoma ich istnienia, przejęta dziwnym poruszeniem.
- Bądź mój już na zawsze, Dan… - Poprosiła ciuchutko, nie będąc pewną czy ktokolwiek po za nim mógł usłyszeć jej słowa; z nadzieją, że zrozumie to, czego ona sama jeszcze w pełni nie pojęła. Czy to możliwe, że podczas czegoś, co miało być jedynie idealnie wysnutą intrygą odnaleźli coś prawdziwego? Czy to w ogóle miało jakikolwiek sens? Czy faktycznie darzył ją uczuciem, czy jedynie dał ponieść się przepełnionej emocjami chwili? Pytania cichutko wybrzmiewały w jej głowie, lecz widok twarzy przyjaciela skutecznie odsuwał je na inny czas.
Ostrożnie przeniosła spojrzenie w kierunku Prim, nie mając pojęcia, co teraz powinno się zadziać.
Słyszała pytanie, dostrzegła dociekliwość w zielonym, zaszklonym spojrzeniu… I chyba dopiero one przykuły jej uwagę do wypowiedzianych słów. Policzki eterycznej alchemiczki pokryły się rumieńcem, gdy uświadomiła sobie wyznanie, jakie padło z jej ust, a żołądek ścisnął się w supeł przyprawiający o mdłości. Bo czy to jedno, konkretne słowo nie sprawi, iż czmychnie przed nią najdalej, jak tylko się da? Czy nie wyśmieje ją uznając, że w ten sposób nie dało się nią zainteresować? Czy przypadkiem nie zbłaźniła się, wypowiadając te słowa?
Miłość była dla niej czymś niezrozumiałym oraz tajemniczym. W niejednej książce słyszała o wielkich uczuciach, sama jednak, nie była do końca pewna, jak to jest je odczuwać i mimo usilnych prób zakończonych spisaniem mil pergaminu, nie udało jej się odnaleźć bądź ułożyć jednego, konkretnego obliczenia które odpowiedziałoby na tę zagadkę, nawet jeśli udało jej się wyliczyć prawdopodobieństwo powodzenia ich małżeństwa. Nie wiedziała, jak powinna nazwać większość uczuć, które pojawiały się w niej na widok przyjaciela, była jednak pewna, że są to uczucia silne. Inaczej nie widniałby w jej oczach jako bratnia dusza. Kochała. Zapewne od dłuższego czasu nie będąc tego świadomą, uczuciem głębiej niepoznanym oraz tajemniczym, mając dziwne wrażenie, jakoby w jego towarzystwie nawet najcięższe troski były odrobinę prostsze, bardziej znośne. A gdy podobne myśli uderzyły do jej głowy, w ciało alchemiczki uderzył specyficzny rodzaj trywialnego strachu przed odrzuceniem. Drżącym głosem dokończyła resztę przysięgi, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od zaszklonych oczu przyjaciela. Czy to jej słowa go wzruszyły, czy łzy były oznaką rozbawienia wynikającego z jej słów?
Ja ciebie też, Frances.
Cztery niezwykle proste oraz niezwykle ważne słowa wypowiedziane szeptem rozgoniły wszelkie obawy oraz lęki, jakie w przeciągu kilku minut skumulowały się w jej głowie. Odetchnęła z ulgą, smukłe palce mocniej zacisnęły się na męskich dłoniach a szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się wzruszeniem. Uciekła na chwilę wzrokiem, gdy kilka łez wypłynęło z jej oczu - tych dobrych, przepełnionych dziwną, nierozumianą jeszcze radością. Dopiero po kilku przyspieszonych uderzeniach serca ponownie uniosła spojrzenie na buzię narzeczonego, wlepiając w niego zaszklone tęczówki. Patrzyła na niego inaczej, niż do tej pory, mimo podobnego ciepła czającego się gdzieś z tyłu. Ten jeden raz pozwoliła, by w jej oczach odbiły się wszystkie uczucia, żywione do Daniela. Ciepło, troska, uwielbienie, zaufanie oraz to coś, czego jednoznacznie nie potrafiła nazwać, coś co w tym momencie przyspieszało bicie jej serca i pragnęło, aby znaleźć się w jego ramionach.
Uśmiechnęła się pięknie słysząc słowa jego przysięgi. Prostej, acz dla niej niezwykle ważnej, nie zmąconej nawet domysłem, co kryło się pod niewypowiedzianym do końca słowem. Ostrożnie przesunęła kciukami po jego dłoniach, by drżącymi rękoma unieść je ku górze i na jedną krótką chwilę przycisnąć do nich swoje usta. Chciała, żeby wiedział; żeby był pewien, że jej słowa należały do szczerych, że nie wypowiedziała ich jedynie pod ułożony plan, nawet jeśli wypłynęły ze świadomością przyćmioną strachem... Nawet jeśli sama nie była jeszcze w pełni świadoma ich istnienia, przejęta dziwnym poruszeniem.
- Bądź mój już na zawsze, Dan… - Poprosiła ciuchutko, nie będąc pewną czy ktokolwiek po za nim mógł usłyszeć jej słowa; z nadzieją, że zrozumie to, czego ona sama jeszcze w pełni nie pojęła. Czy to możliwe, że podczas czegoś, co miało być jedynie idealnie wysnutą intrygą odnaleźli coś prawdziwego? Czy to w ogóle miało jakikolwiek sens? Czy faktycznie darzył ją uczuciem, czy jedynie dał ponieść się przepełnionej emocjami chwili? Pytania cichutko wybrzmiewały w jej głowie, lecz widok twarzy przyjaciela skutecznie odsuwał je na inny czas.
Ostrożnie przeniosła spojrzenie w kierunku Prim, nie mając pojęcia, co teraz powinno się zadziać.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Śluby i wesela były radosnym wydarzeniem w życiu młodej pary albo ich rodzin. Primrose brała udział w takich, gdzie przede wszystkim radowały się dwie rodziny z zawartego układu. Państwo młodzi mieli być gwarantem porozumienia nestorów i akceptowali ten los. Wesela te były wielce wystawne i huczne. Szampan lał się litrami, stoły uginały się pod ciężarem wyszukanych dań. Towarzystwo głośno rozmawiało pochwalając lub krytykując zwarty mariaż, obserwując uważnie innych gości, a samo wesele traktując również jako miejsce to załatwiania swoich prywatnych spraw. Zabawy zwykle trwały do rana, a dnia następnego wracała szara rzeczywistości gdzie dwójka całkowicie obcych sobie ludzi starała się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jeżeli mieli szczęście to w okresie narzeczeństwa, który trwał dość długo mieli szanse się lepiej poznać i zorientować czy będę żyć razem czy osobno. Primrose spotkała się z teorią, że znajomość wad swojego męża przed ślubem nie jest niczym dobrym, wręcz szkodliwym.
Tego jesiennego dnia miała okazję brać udział w zupełnie innej ceremonii. Skromnej, ale niezwykle pięknej, takiej, w której nie grały roli interesy dwóch rodzin. Po ślubie nikt nie będzie komentował jakie dobra wniosła panna młoda w majątek męża oraz jakie warunki musiał on spełnić aby stać się godnym jej ręki.
Primrose mało kiedy się wzruszała, nie miała do tego zbyt wiele okazji, ale dziś właśnie był ten moment kiedy czuła przyjemne ciepło wokół serca i ogólną błogość patrząc na tych dwoje. Przysięga Frances wydawała się idealnie przygotowana, ale to jakim tonem ją wypowiedziała sprawiło, że stała się czymś więcej niż dobrze napisany tekstem. Stała się prawdziwa. Słowa Daniela, nie tak rozbudowane niosły w sobie ogromną siłę oraz uczucie, którego im pozazdrościła. O takiej miłości czytała jedynie w książkach kiedy była jeszcze nastolatką, a teraz te leżały ukryte zza zwojami dotykającymi tematyki numerologii, run czy alchemii. Czasami, w chwilach słabości, sięgała po niej i pozwalała sobie na zanurzenie w lekturze książek, z których w czasach szkolnych nabijali się jej przyjaciele. Opisywane były tam historie, które w życiu nigdy się nie zdarzały, a jak już to niezwykle rzadko. Ślub alchemiczki i przemytnika był jak zwieńczenie takiej właśnie opowieści. Kiedy wybrzmiały słowa Daniela, a Frances spojrzała na Prim ta wiedziała co robić dalej.
-W obecności rodziny oraz przyjaciół Frances Burroughs oraz Daniel Wroński złożyli przysięgę małżeńską, która jest obietnicą jaką złożyliście sobie nawzajem. Na dowód tych słów wymieńcie się obrączkami jak nakazuje stary zwyczaj.- Powiedziała melodyjnie z miękką nutą, której praktycznie nigdy nie było słychać w jej głosie. Spojrzała ciepło to na Frances to na Daniela dając im tym samym znać, że mogą dokonać tego gestu prostego ale jakże wzruszającego. Kiedy obrączki znalazły się na palcach państwa młodych uśmiechnęła się delikatnie i odezwała się ponownie. - Pewien artysta powiedział, że małżonkowie to nie dwie połówki tego samego jabłka ani dwie połówki jednej duszy. To dwie bezcenne indywidualne dusze, które połączyły nawzajem wolność obu, aby stworzyć razem coś wspaniałego i bardziej porywającego niż życie tylko dla siebie. Dzisiaj złożyliście sobie obietnicę dbania jedno o drugiego, wspierania się w życiu codziennym. Miłości nie da się zmierzyć słowami, ale wam się udało pokazać nam jej mały skrawek. Wobec tego, nie pozostaje mi nic innego jak ogłosić was mężem i żoną.
Zaczęła klaskać jak tylko wypowiedziała te słowa, a zaraz za nią podążyła reszta gości i zebranych osób na tej małej, ale jakże pięknej ceremonii. Dźwięk oklasków niósł się w górę, a echo poniosło je dalej jakby chciało oznajmić całemu światu, że w ogrodzie wśród kwiecia dwoje ludzi przyrzekło sobie wieczną miłość. Goście płakali, śmiali się ocierając łzy wzruszenia, zaś Prim odezwała się jeszcze raz.
-Zapraszam do składania życzeń państwu młodym, a ja tymczasem, wykorzystując fakt, że jestem przy głosie pragnę podarować wam prezent od siebie.
Lady Burke sięgnęła po futerał, z którego wyciągnęła skrzypce. Pogładziła je czule po czym ustawiła się w odpowiedniej pozie by zacząć grać ku zdumieniu wszystkich zebranych. Melodia, która zaczęła się wypływać z instrumentu należała do tych łagodnych i niezwykle poruszających. Primrose przymknęła oczy by lepiej wsłuchać się w dźwięki skrzypiec celem wydobycia z nich jak najpiękniejszego brzmienia. Dźwięk był spokojny, sączący się niczym najcieńszy jedwab w palcach. Nuty koiły, ale jednocześnie nie były smutne i wprawiające w nostalgię, przywodziły na myśl ciepły poranek, otulony promieniami słonecznymi. Słuchając melodii uśmiech mógł pojawić się na twarzy. Delikatne przeskoki między dźwiękami zapowiadały zmianę tempa, które stało się żywsze i skoczne, a Prim otworzyła oczy aby spojrzeć na parę młodą i uśmiechnąć się do nich promiennie. Smyczek płynnie poruszał się w jej dłoni, a drobne palce panowały nad strunami. Czasami słyszała mały błąd w utworze, który grała, gdyż nadal nie posiadała takiej wprawy jaką by sobie życzyła mieć, ale godziny ćwiczeń dzień w dzień przyniosły efekt, że potrafiła bez wstydu wystąpić przed obcymi ludźmi by zagrać utwór, który katowała od dobrych sześciu miesięcy. Zakończyła utwór długim pociągnięciem smyczka i melodia ucichła.
Tego jesiennego dnia miała okazję brać udział w zupełnie innej ceremonii. Skromnej, ale niezwykle pięknej, takiej, w której nie grały roli interesy dwóch rodzin. Po ślubie nikt nie będzie komentował jakie dobra wniosła panna młoda w majątek męża oraz jakie warunki musiał on spełnić aby stać się godnym jej ręki.
Primrose mało kiedy się wzruszała, nie miała do tego zbyt wiele okazji, ale dziś właśnie był ten moment kiedy czuła przyjemne ciepło wokół serca i ogólną błogość patrząc na tych dwoje. Przysięga Frances wydawała się idealnie przygotowana, ale to jakim tonem ją wypowiedziała sprawiło, że stała się czymś więcej niż dobrze napisany tekstem. Stała się prawdziwa. Słowa Daniela, nie tak rozbudowane niosły w sobie ogromną siłę oraz uczucie, którego im pozazdrościła. O takiej miłości czytała jedynie w książkach kiedy była jeszcze nastolatką, a teraz te leżały ukryte zza zwojami dotykającymi tematyki numerologii, run czy alchemii. Czasami, w chwilach słabości, sięgała po niej i pozwalała sobie na zanurzenie w lekturze książek, z których w czasach szkolnych nabijali się jej przyjaciele. Opisywane były tam historie, które w życiu nigdy się nie zdarzały, a jak już to niezwykle rzadko. Ślub alchemiczki i przemytnika był jak zwieńczenie takiej właśnie opowieści. Kiedy wybrzmiały słowa Daniela, a Frances spojrzała na Prim ta wiedziała co robić dalej.
-W obecności rodziny oraz przyjaciół Frances Burroughs oraz Daniel Wroński złożyli przysięgę małżeńską, która jest obietnicą jaką złożyliście sobie nawzajem. Na dowód tych słów wymieńcie się obrączkami jak nakazuje stary zwyczaj.- Powiedziała melodyjnie z miękką nutą, której praktycznie nigdy nie było słychać w jej głosie. Spojrzała ciepło to na Frances to na Daniela dając im tym samym znać, że mogą dokonać tego gestu prostego ale jakże wzruszającego. Kiedy obrączki znalazły się na palcach państwa młodych uśmiechnęła się delikatnie i odezwała się ponownie. - Pewien artysta powiedział, że małżonkowie to nie dwie połówki tego samego jabłka ani dwie połówki jednej duszy. To dwie bezcenne indywidualne dusze, które połączyły nawzajem wolność obu, aby stworzyć razem coś wspaniałego i bardziej porywającego niż życie tylko dla siebie. Dzisiaj złożyliście sobie obietnicę dbania jedno o drugiego, wspierania się w życiu codziennym. Miłości nie da się zmierzyć słowami, ale wam się udało pokazać nam jej mały skrawek. Wobec tego, nie pozostaje mi nic innego jak ogłosić was mężem i żoną.
Zaczęła klaskać jak tylko wypowiedziała te słowa, a zaraz za nią podążyła reszta gości i zebranych osób na tej małej, ale jakże pięknej ceremonii. Dźwięk oklasków niósł się w górę, a echo poniosło je dalej jakby chciało oznajmić całemu światu, że w ogrodzie wśród kwiecia dwoje ludzi przyrzekło sobie wieczną miłość. Goście płakali, śmiali się ocierając łzy wzruszenia, zaś Prim odezwała się jeszcze raz.
-Zapraszam do składania życzeń państwu młodym, a ja tymczasem, wykorzystując fakt, że jestem przy głosie pragnę podarować wam prezent od siebie.
Lady Burke sięgnęła po futerał, z którego wyciągnęła skrzypce. Pogładziła je czule po czym ustawiła się w odpowiedniej pozie by zacząć grać ku zdumieniu wszystkich zebranych. Melodia, która zaczęła się wypływać z instrumentu należała do tych łagodnych i niezwykle poruszających. Primrose przymknęła oczy by lepiej wsłuchać się w dźwięki skrzypiec celem wydobycia z nich jak najpiękniejszego brzmienia. Dźwięk był spokojny, sączący się niczym najcieńszy jedwab w palcach. Nuty koiły, ale jednocześnie nie były smutne i wprawiające w nostalgię, przywodziły na myśl ciepły poranek, otulony promieniami słonecznymi. Słuchając melodii uśmiech mógł pojawić się na twarzy. Delikatne przeskoki między dźwiękami zapowiadały zmianę tempa, które stało się żywsze i skoczne, a Prim otworzyła oczy aby spojrzeć na parę młodą i uśmiechnąć się do nich promiennie. Smyczek płynnie poruszał się w jej dłoni, a drobne palce panowały nad strunami. Czasami słyszała mały błąd w utworze, który grała, gdyż nadal nie posiadała takiej wprawy jaką by sobie życzyła mieć, ale godziny ćwiczeń dzień w dzień przyniosły efekt, że potrafiła bez wstydu wystąpić przed obcymi ludźmi by zagrać utwór, który katowała od dobrych sześciu miesięcy. Zakończyła utwór długim pociągnięciem smyczka i melodia ucichła.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ogród
Szybka odpowiedź