Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brzeg rzeki Lune
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg rzeki Lune
Rzeka Lune łączy swoim nurtem hrabstwa Kumbria oraz Lancashire, jednak jej większa część płynie przez to drugie. Nazwana tak na cześć bóstwa czczonego przez zamieszkujących tutaj kiedyś Celtów, najbardziej malownicze i magiczne widoki ukazuje w należącym do Ollivanderów lesie Bowland. Ma niski brzeg, pozbawiony skarp, raczej brakuje jej żwirowych i piaszczystych plaż, natomiast pod dostatkiem ma tych kamiennych i porośniętych florą, w szczególności w lesistej części.
Prue oddychała powoli. Musieli szybko działać z Thomasem. Grunt, że zaklęcia im się udały i obezwładnili policjanta, który nie powinien ich przez przynajmniej chwilę niepokoić. Mogli zająć się na spokojnie dwójką, która pojawiła się w tunelu. Usłyszała słowa drugiego policjanta, który wspomniał o tym, że pójdzie po pomoc, będą się tym martwić później, chyba, że reszta która była tutaj z nimi zajmie się tym na górze. Oby tak się stało, choć właściwie to nie wiedziała, co znaleźli w domu, czy tych dwoje policjantów to wszyscy, którzy znaleźli się w tym miejscu, czy tylko część. Miała nadzieję, że w domu nie mają zbyt wielu komplikacji.
Para czarodziejów, która znalazła się w tunelu wyglądała, jakby była rodzeństwem. Nawet brwi marszczyli w ten sam sposób. Gdy kobieta się odezwała przeniosła na nią swój wzrok. Zacisnęła mocno dłoń na różdżce, w ten sposób czuła się bezpieczniej. Jak trzeba będzie nie zawaha się jej użyć, chociaż wolałaby, żeby sprawy potoczyły się inaczej.
Kłamstwo Thomasa, chyba przyniosło pozytywne skutki. Najwyraźniej wzięli ich za kogoś, z kim byli tutaj umówieni. Dobrze się stało. - Emma.- rzekła słysząc, że tamci się przedstawiają. Ponownie postanowiła użyć personaliów, z których już zdarzyło jej się korzystać, kiedy nie chciała, żeby ktoś poznał kim była. Miała nadzieję, że para czarodziejów nie kojarzy członków szlachty, w końcu skąd mogliby ją znać?
Ból żeber powodował ogromny dyskomfort, nie czuła się najlepiej, zacisnęła jednak zęby, jakoś sobie z tym poradzi. Próbowała opanować dreszcze, które przechodziły przez jej ciało, spowodowane kąpielą w wodzie. Miała świadomość, że wygląda nie najlepiej, jednak musiała iść w to dalej, szczególnie, gdy tamci wspomnieli coś o towarze. Doszło dwoje nowych. Stwierdziła, że ta dwójka to byli szmalcownicy, najprawdopodobniej gdzieś w tych tunelach trzymali mugoli, musieli się do nich dostać i im pomóc. Ciekawe jak im zapłacą, jednak najpierw niech ich tam zaprowadzą, później będą się martwić resztą.
Schowała kosmyk mokrych włosów za ucho i spojrzała na mężczyznę, wyprostowała się jak struna, chociaż sprawiało jej to ból. Uśmiechnęła się do niego promiennie, podeszła nawet bliżej niego. - Szkoda marnować czas na składanie, im szybciej tam pójdziemy, tym prędzej będziemy mogli zająć się towarem, a później przejść do ciekawszych zajęć.- oczy jej błyszczały. Za tą cizię najchętniej dałaby mu w zęby, ale musiała udawać, że wszystko jest w porządku.
kokieteria I
Para czarodziejów, która znalazła się w tunelu wyglądała, jakby była rodzeństwem. Nawet brwi marszczyli w ten sam sposób. Gdy kobieta się odezwała przeniosła na nią swój wzrok. Zacisnęła mocno dłoń na różdżce, w ten sposób czuła się bezpieczniej. Jak trzeba będzie nie zawaha się jej użyć, chociaż wolałaby, żeby sprawy potoczyły się inaczej.
Kłamstwo Thomasa, chyba przyniosło pozytywne skutki. Najwyraźniej wzięli ich za kogoś, z kim byli tutaj umówieni. Dobrze się stało. - Emma.- rzekła słysząc, że tamci się przedstawiają. Ponownie postanowiła użyć personaliów, z których już zdarzyło jej się korzystać, kiedy nie chciała, żeby ktoś poznał kim była. Miała nadzieję, że para czarodziejów nie kojarzy członków szlachty, w końcu skąd mogliby ją znać?
Ból żeber powodował ogromny dyskomfort, nie czuła się najlepiej, zacisnęła jednak zęby, jakoś sobie z tym poradzi. Próbowała opanować dreszcze, które przechodziły przez jej ciało, spowodowane kąpielą w wodzie. Miała świadomość, że wygląda nie najlepiej, jednak musiała iść w to dalej, szczególnie, gdy tamci wspomnieli coś o towarze. Doszło dwoje nowych. Stwierdziła, że ta dwójka to byli szmalcownicy, najprawdopodobniej gdzieś w tych tunelach trzymali mugoli, musieli się do nich dostać i im pomóc. Ciekawe jak im zapłacą, jednak najpierw niech ich tam zaprowadzą, później będą się martwić resztą.
Schowała kosmyk mokrych włosów za ucho i spojrzała na mężczyznę, wyprostowała się jak struna, chociaż sprawiało jej to ból. Uśmiechnęła się do niego promiennie, podeszła nawet bliżej niego. - Szkoda marnować czas na składanie, im szybciej tam pójdziemy, tym prędzej będziemy mogli zająć się towarem, a później przejść do ciekawszych zajęć.- oczy jej błyszczały. Za tą cizię najchętniej dałaby mu w zęby, ale musiała udawać, że wszystko jest w porządku.
kokieteria I
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musieli działać szybko. Widząc zalążek zaufania w oczach Emily, obróciła się do zgromadzonych.
- Na parterze przynajmniej trzy osoby, włącznie z mężczyzną, który mówił wcześniej pod oknem. Jedna chyba próbuje wyjść przez okno? Może idzie do szopy, albo szuka drogi na piętro. I czwarta, na zewnątrz, bliżej szopy, musiał trafić ją grad, bo wydaje się, że upadła. - Szybko przekazała towarzyszom pozyskane dzięki zaklęciu informacje, tak by wspólnie mogli zaplanować dalsze kroki.
- Na parterze przynajmniej trzy osoby, włącznie z mężczyzną, który mówił wcześniej pod oknem. Jedna chyba próbuje wyjść przez okno? Może idzie do szopy, albo szuka drogi na piętro. I czwarta, na zewnątrz, bliżej szopy, musiał trafić ją grad, bo wydaje się, że upadła. - Szybko przekazała towarzyszom pozyskane dzięki zaklęciu informacje, tak by wspólnie mogli zaplanować dalsze kroki.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Coraz więcej informacji wchodziło na właściwe miejsce. Coraz klarowniej widział siatkę planu, w jakiej działali przeciwnicy. Nie rozumiał wszystkiego, ale pozwalało mu to w teoretyczny wgląd w dalsze kroki. Perfidia z jaką "pracowali" szmalcownicy we współpracy z magiczna policją, wywoływała w nim mimowolny zgrzyt. Nie, żeby spodziewał się po wrogach czegoś innego, ale w pokrętny sposób, nie potrafił się nawet temu dziwić. I coraz lepiej rozumiał powiedzenie, że na wojnie były wszystkie chwyty dozwolone. Nie zgadzał się z tym całkowicie, ale wiedział zbyt dobrze, jak rzeczywistość wymuszała pewne konieczności - Wiesz, czy byli "inni" jak wy? Inne rozdzielone w ten sposób rodziny, w zamian za informacje? Czy córka wspomniała cokolwiek o innych w miejscu gdzie jest? Sama widziałaś? - tylko raz odezwał się jeszcze by zadać pytanie, pomiędzy wypowiedziami kobiety. Jeśli mieli jej pomóc, potrzebował szczegółów miejsce, w jakim znalazła się Lily. A dociekanie przychodziło mu dużo łatwiej. Zupełnie jak na przesłuchaniu świadków w prowadzonych śledztwach - Szafka. Czyli działa. Gdzie dokładnie w salonie się znajduje? - skwitował i zapytał krótko, klarując możliwości, i pamiętając, że gdzieś w szopie powinna być dwójka ich towarzyszy.
Pękający w posadach dom zmuszał do przyspieszenia działań. Bieżąca, prowizoryczna naprawa magią dawała im tylko nieco więcej czasu, ale przy kolejnych trzaskach, zapowiadało się na jego limitowaną edycję. I być może to popchnęło go w stronę skomplikowanej inkantacji, gdy wychylił się mocniej z okna przywołując śnieżna burzę. Nim został uderzony nawałnicą, a rozbite szkoło sięgnęło ciała, wycofał się, słysząc jak na zewnątrz zaczyna szaleć żywioł. Nim to nastąpiło, zdążył zobaczyć, co stało się z dwójką przeciwników przed drzwiami. jednemu - nie wieścił długiego powodzenia, gdy umykał w zwierzęcej formie. Ale szef magicznej policji kolejny raz wykazał się zdolnościami, które utrudniały im działanie - Lepiej zdejmij to zaklęcie - na wydechu odezwał się do Herberta. Jak do tej pory, bardzo dobrze rozumieli się we współpracy. Jęk pękającego w kolejnych miejscach budynku przypomniało o konieczności jego utrzymania w posadach - przynajmniej przez jakiś czas - Spróbujcie go jeszcze wzmocnić - dom - spojrzał w przelocie na Ronję i towarzyszącą jej kobietę - i musimy dostać się do tej szafki - dopóki na zewnątrz szalała burza, wolał wykorzystać jej działanie - na wrogów, nie na towarzyszy. Informacja, że na dole znalazło się więcej nieprzyjaciół, pozwalała uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji zasadzki - ale najpierw trzeba zająć się nieoproszonymi gośćmi - zwrócił się niemal bezpośrednio do Herberta i mocniej zaakcentował ostatnią frazę, z premedytacją powtarzając słowa Montague'a, jakimi określił ich samych. I co do cholery robiła Jackie? - Idę pierwszy - zakomunikował, sięgając wejścia na korytarz. Zanim jednak to zrobił, obrócił się na pięcie, unosząc też różdżkę - Magicus Extremos - chcąc objąć mocą wzmocnienia swoich towarzyszy, łącznie z kobietą - Emily. Potem, pamiętając o słowach Ronji i ogólnym rozmieszczeniu pomieszczeń na dole, wyszedł na korytarz, spojrzeć w dół, na klatkę schodową i na otwarty hol, decydując się na początek zniechęcić przeciwników do walki. Wskazał różdżką cel - Pavor veneno - miał nadzieję, że zaklęcie sięgnie i dwójkę wrogów przy oknach, a czarodziej najbliżej - a może czarnoksiężnik*? nie był odporny na opary magicznej mgły. Jak do tej pory, niestety zaskakiwał go umiejętnościami, których nie powstydził by się ktoś o wielkiej mocy. Trudniejszy przeciwnik. I ktoś, kogo nie zawahałby się pozbyć.
| *Opierając się na zakonnej umiejce, chcę wywiedzieć się czy pan Montague to czarnoksiężnik.
| Oba zaklęcia tutaj
Pękający w posadach dom zmuszał do przyspieszenia działań. Bieżąca, prowizoryczna naprawa magią dawała im tylko nieco więcej czasu, ale przy kolejnych trzaskach, zapowiadało się na jego limitowaną edycję. I być może to popchnęło go w stronę skomplikowanej inkantacji, gdy wychylił się mocniej z okna przywołując śnieżna burzę. Nim został uderzony nawałnicą, a rozbite szkoło sięgnęło ciała, wycofał się, słysząc jak na zewnątrz zaczyna szaleć żywioł. Nim to nastąpiło, zdążył zobaczyć, co stało się z dwójką przeciwników przed drzwiami. jednemu - nie wieścił długiego powodzenia, gdy umykał w zwierzęcej formie. Ale szef magicznej policji kolejny raz wykazał się zdolnościami, które utrudniały im działanie - Lepiej zdejmij to zaklęcie - na wydechu odezwał się do Herberta. Jak do tej pory, bardzo dobrze rozumieli się we współpracy. Jęk pękającego w kolejnych miejscach budynku przypomniało o konieczności jego utrzymania w posadach - przynajmniej przez jakiś czas - Spróbujcie go jeszcze wzmocnić - dom - spojrzał w przelocie na Ronję i towarzyszącą jej kobietę - i musimy dostać się do tej szafki - dopóki na zewnątrz szalała burza, wolał wykorzystać jej działanie - na wrogów, nie na towarzyszy. Informacja, że na dole znalazło się więcej nieprzyjaciół, pozwalała uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji zasadzki - ale najpierw trzeba zająć się nieoproszonymi gośćmi - zwrócił się niemal bezpośrednio do Herberta i mocniej zaakcentował ostatnią frazę, z premedytacją powtarzając słowa Montague'a, jakimi określił ich samych. I co do cholery robiła Jackie? - Idę pierwszy - zakomunikował, sięgając wejścia na korytarz. Zanim jednak to zrobił, obrócił się na pięcie, unosząc też różdżkę - Magicus Extremos - chcąc objąć mocą wzmocnienia swoich towarzyszy, łącznie z kobietą - Emily. Potem, pamiętając o słowach Ronji i ogólnym rozmieszczeniu pomieszczeń na dole, wyszedł na korytarz, spojrzeć w dół, na klatkę schodową i na otwarty hol, decydując się na początek zniechęcić przeciwników do walki. Wskazał różdżką cel - Pavor veneno - miał nadzieję, że zaklęcie sięgnie i dwójkę wrogów przy oknach, a czarodziej najbliżej - a może czarnoksiężnik*? nie był odporny na opary magicznej mgły. Jak do tej pory, niestety zaskakiwał go umiejętnościami, których nie powstydził by się ktoś o wielkiej mocy. Trudniejszy przeciwnik. I ktoś, kogo nie zawahałby się pozbyć.
| *Opierając się na zakonnej umiejce, chcę wywiedzieć się czy pan Montague to czarnoksiężnik.
| Oba zaklęcia tutaj
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Trzaski jakie dochodziły zewsząd uświadomiły mu, że przedobrzył z Duną, a jej efekty niszczą dom, w którym się znaleźli. Jeżeli chcieli przetrwać to musiał zdjąć zaklęcie i tym samym oddalić widmo zawalenia się budynku. Widząc kolejne pęknięcie na ścianie kiwnął jedynie głową słysząc słowa Samuela, z którym dobrze się rozumieli choć współpracowali ze sobą pierwszy raz. Skierował różdżkę ponownie na ścianę, celem zdjęcia Duny. -Finite Incantatem. - Powiedział wyraźnie w myślach wiedząc, że teraz będą sami mogli swobodniej się poruszać po budynku i też z niego wyjść bez uszczerbku na zdrowiu. Odwrócił się do Ronji kiedy ta mówiła jak wygląda sytuacja z wrogiem. Nie skupiał swojej uwagi na rozmowie z kobietą, zdając sobie sprawę, że są od tego inni. Nie był tutaj w formie negocjatora czy też osoby, która miała uspokajać cywili. Miał zupełnie inne zadanie, choć powoli czuł zmęczenie wynikłe z użycia magii, której dzisiaj używał dość sporo. Odsuwał jednak myśli o zmęczeniu od siebie, skupiając się przede wszystkim na tym, że ich zadaniem było opuścić dom i to w miarę w jednym kawałku. Musieli się dostać do szafki i do wyjścia, a walka była nieunikniona, ale jeżeli mogli musieli ich spowolnić. Wyszedł w milczeniu za Samuelem na schody i kiedy ten rzucał zaklęcie, on sam stanął trochę bliżej mając nadzieję, że mgła go zasłoni i czarodziej, na którego miał zamiar rzucić zaklęcie go nie odbije.
-Pedes Pueriles - Wypowiedział celując różdżką w czarodzieja, którego jeszcze przed chwilą widział ze schodów. Podobnie jak Samuel miał nieodparte wrażenie, że ścierają się z człowiekiem, który wie co robi oraz posiada odpowiednie umiejętności do funkcji jaką sprawuje. Pokonanie go nie będzie łatwym zadaniem, jak się właśnie zorientował kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia nic się nie wydarzyło więc ponowił zaklęcie -Pedes Pueriles
-Pedes Pueriles - Wypowiedział celując różdżką w czarodzieja, którego jeszcze przed chwilą widział ze schodów. Podobnie jak Samuel miał nieodparte wrażenie, że ścierają się z człowiekiem, który wie co robi oraz posiada odpowiednie umiejętności do funkcji jaką sprawuje. Pokonanie go nie będzie łatwym zadaniem, jak się właśnie zorientował kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia nic się nie wydarzyło więc ponowił zaklęcie -Pedes Pueriles
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokiwała głową na znak zrozumienia przekazanych przez Samuela informacji i zwróciła się z pokrzepiającym uśmiechem do Emily. - Trzymaj się blisko mnie i spróbujmy poradzić coś na zniszczenia w domu. Jaką magią władasz najlepiej? Nie wahaj się jej użyć w razie bezpośredniego zagrożenia. - Ostrzegła towarzyszkę, po raz ostatni ściskając jej dłoń i oferując słowa porady. Od tej pory mogła liczyć na wsparcie ich wszystkich, a w szczególności natura Fancourt skłaniała ją do poczucia opieki nad poszkodowaną. Uniosła różdżkę wysoko, kierując jej koniec w stronę popękań. - Reparo. - A następnie skupiła się na przypomnieniu sobie rozkładu domu, oraz umiejscowienia poszczególnych osób na parterze. - Trzymajmy się z dala od okien. - Zwróciła uwagę nie tylko obcej czarownicy, ale też swoim towarzyszom. Następnie zachęciła Emily do ruchu i sama skierowała swoje kroki w stronę otwartych drzwi od pomieszczenia, stawiając tuż obok ich framugi, tak by w miarę możliwości mieć możliwość obserwowanie wydarzenia na niższym piętrze, ale też jednocześnie nie przeszkadzać atakującym. Od razu dostrzegła też Jackie w stronę, której powędrowały jej myśli i niepokój. Miała nadzieję, że przyjaciółka nie narazi się na atak nieprzyjaciół. Chociaż dotąd Ronja nie musiała wykonywać szczególnie zaawansowanych zaklęć, to wciąż z tyłu głowy czaiła się gotowość do użycia zdolności leczniczych, a także szczery niepokój w kwestii wydarzeń, jakie być może w tej samej chwili rozgrywały się w szopie. Jeśli tylu z magipolicjantów znalazło się w domu, to skąd mogli wiedzieć, ile na swojej głowie mają Thomas oraz droga Prudence? Świadomość, iż przyjaciółka pozostawała tam samotna, jedynie w towarzystwie nieznanego Fancourt młodzika wywoływała u uzdrowicielki nieprzyjemny skręt żołądka, który jednak szybko uspokoiła, pragnąc skupić się na bieżącej sytuacji. Im prędzej bowiem uda się im wydostać z domu, tym szybciej będą mogli dołączyć do pozostałych i w bezpieczeństwie już kontynuować ich misję. Nie sposób również było przestać myśleć o ewentualnych sposobach na odnalezienie Lily, a także miejscu, jakie kryło się za lusterkiem dwukierunkowym. Tak wiele pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi, a oni, by je zrozumieć, musieli wpierw wyjść z sytuacji cali.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Thomas, Prudence
– Huh – mruknął Elige, słysząc odpowiedź Thomasa; mogliście wychwycić krótkie spojrzenie, które rzucił swojej siostrze, w odpowiedzi otrzymując wyłącznie wzruszenie ramion. – Trzeba będzie o tym pogadać z szefem, niech się zorientuje, czy mamy w okolicy jakichś nowych. Ale nie podoba mi się to – powiedział. Mogliście się jedynie domyślać, o kim mówił, choć nie ulegało wątpliwości, że czuł się w waszym towarzystwie swobodnie. – Dobra, Gab, mam tylko nadzieję, że więcej tych problemów nie przywlekliście ze sobą – dodał, spoglądając przez ramię na uwięzionego w pajęczynie królika, który nadal wyglądał co najmniej żałośnie. – Chodźcie za mną – zadecydował, głową wskazując na odnogę tunelu, z której oboje z Hazel wyszli.
Sama Hazel wydawała się rozluźniona, kiedy jednak Thomas zbliżył się do niej, wyciągając w jej stronę niuchacza, zrobiła krok do tyłu i zmarszczyła nos, kręcąc na boki głową. – Nie, nie, pooglądam go sobie z daleka, dzięki – powiedziała szybko; potem zaśmiała się, śmiechem, który przypominał odrobinę szczeknięcie. – Mam cholerną alergię na wszystko, co ma sierść, zaraz zaczynam kichać i oczy mi puchną tak, że ledwo na nie widzę – wyjaśniła, unosząc w górę dłoń, żeby podrapać się po wierzchu nosa. – Zawsze chciałam mieć widłowęża, ale póki co mam tylko starą sowę – dodała, wzruszając jednym ramieniem. Elige odwrócił się przez ramię.
– I nawet nią nie potrafisz się zająć – rzucił cicho, nie kontynuując jednak słownej przepychanki z siostrą, bo jego uwagę zwróciła Prudence. Skinął jej głową, odwzajemniając uśmiech i zatrzymując na niej spojrzenie nieco na dłużej. – Jak chcecie – przytaknął, po czym różdżką machnął w stronę jednej z lewitujących kul, która poszybowała przez powietrze, żeby finalnie zawisnąć nad jego głową – a kiedy ruszył pogrążonym w mroku korytarzem, kula również podążyła za nim, rzucając chybotliwe światło na wąskie ściany. – Nie zostawajcie w tyle, psidwaczo łatwo się tu zgubić – powiedział jeszcze, odwracając się przez ramię.
I rzeczywiście – miał rację.
Podróż przez podziemne korytarze okazała się dla was trudniejsza, niż moglibyście przypuszczać. Teraz, gdy adrenalina i poczucie zagrożenia stopniowo słabły, gnieżdżący się w waszych ciałach ból zaczął się nasilać – sprawiając, że mieliście spore problemy z utrzymaniem równego tempa. Zwłaszcza Prudence szło się ciężko, po kilku minutach zaczęła mieć problemy z oddychaniem, każdy kolejny wdech powodował nowe fale ostrego bólu w pogruchotanych żebrach. Było jej też zimno, drżała na całym ciele, a wchodzenie lub schodzenie po schodach było prawdziwą udręką. Thomas również miał problemy ze skupieniem myśli, złamana ręka bolała przeraźliwie, zaczął odczuwać też mdłości; jego skóra przybrała blady, niezdrowy odcień, a wszystko to sprawiało, że niezwykle trudno było wam śledzić kolejne zakręty. Po kilku z nich, zakręcających każdorazowo pod kątem prostym, znaleźliście się na wyższym poziomie prostokątnego pomieszczenia, które okrążyliście, żeby następnie zejść po schodach i przedostać się do kolejnego – z dwiema platformami otoczonymi wodą i średniej wielkości posągiem smoka, który – po podaniu przez Elige'a hasła w obcym wam języku – odskoczył na bok, wpuszczając was do wąskiej i niezwykle długiej klatki schodowej, która sprowadziła was o kolejnych kilka poziomów w dół. Wraz z każdym pokonywanym metrem robiło się zimniej i wilgotniej, z waszych ust zaczęła wydobywać się para – ale gdy już wydawało wam się, że droga w dół nigdy się nie skończy, korytarz znów zakręcił a później nagle się otworzył – doprowadzając was do przestronnej, naturalnej jaskini, oświetlonej przymocowanymi do pionowych kolumn pochodniami, w której znajdowało się pół tuzina dzieci. Skulone pod jedną ze ścian, przypominały odcięte ze sznurków lalki, z chudymi ramionami owiniętymi wokół podciągniętych do brody kolan. Niektóre były owinięte kocami, inne miały na plecy narzucone płaszcze, zdecydowanie na nie za duże. Mogły mieć od sześciu do dziesięciu lat, a kiedy weszliście, uniosły czujnie głowy, wbijając w was przerażone, przepełnione lękiem spojrzenia.
– Wszystkie są zdrowe – odezwał się Elige, robiąc krok do przodu. – Pójdą za wami o własnych siłach, choć nie wiem, czy dobrowolnie, są wśród nich mali buntownicy – dodał, puszczając oko Prudence. – To co? Dwieście pięćdziesiąt za wszystkie? – zapytał, przenosząc spojrzenie na Thomasa; zmarszczył brwi. – Dobrze się czujesz, Gab? Wyglądasz, jakbyś miał zaraz puścić pawia.
Dopiero po chwili byliście w stanie dostrzec, że w pomieszczeniu znajdowało się też co najmniej dwóch dorosłych; ubrani podobnie do Hazel i Elige’a, stali pod ścianami obserwując dzieci, ale wyglądali na mocno znudzonych. Po drugiej stronie, na podwyższeniu, mogliście zobaczyć coś w rodzaju płaskiego, kamiennego podestu. On też był oświetlony, nie byliście jednak w stanie zgadnąć, do czego mógł służyć.
Samuel, Herbert, Ronja, Jackie
Szalejąca nad wami, wywołana magią nawałnica, błyskawicznie przybierała na sile; gradowe kulki obijały się o dach, wypełniając przestrzeń trudnym do zniesienia łoskotem, a sama konstrukcja, na której wspierał się strop, zaczęła niepokojąco trzeszczeć, unoszona wiejącym z niezwykłą siłą wiatrem. Kolejne podmuchy wdzierały się do pokoju, niosąc ze sobą przychodzące falami porcje zlepionego ze sobą, zmrożonego śniegu i lodu, czyniąc rozmowę trudną. Emily wpatrywała się w to wszystko rozszerzonymi oczami, z przestrachem spoglądając też w górę. – N-n-nie wiem, czy w zamian za informacje. Ale Lily nie była jedyną, którą zabrali – potwierdziła, kiwając szybko głową i na moment przenosząc wzrok na Samuela. – Pierwszego zabrali Wesa, synka sąsiadów. Później zaginęły jeszcze bliźniaki Irvingów, mieszkają po drugiej stronie wioski. Ale żadnego z nich nie widziałam w lusterku, Lily też o nich nie mówiła, pilnowali ją – zabierali, kiedy zaczynała mówić za dużo. Kiedyś powiedziała, że – zastanowiła się przez sekundę – że widzi przechyloną wieżę z okna, wieżę z zegarem – dodała, marszcząc brwi, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć. Zapytana o to, gdzie znajdowała się szafka, wskazała dłonią w podłogę – pokazując kierunek, choć oczywiście samego mebla nie byliście w stanie dostrzec. – Zaraz przy schodach, obok pianina. Musieliście ją minąć, kiedy tu wchodziliście – odparła.
Sytuacja wymagała podejmowania szybkich decyzji, ale Samuel i Herbert wydawali się rozumieć bez słów; cofnięte przez Herberta zaklęcie sprawiło, że zaścielające podłogę piaski zaczęły stopniowo znikać, wchłaniane jakby przez parkiet i dywan, pozostawiając po sobie zaledwie pojedyncze ziarenka; drżenie podłogi pod waszymi stopami nieco zelżało, a zaklęcie rzucone przez Ronję wzmocniło jedną ze ścian, nie było jednak w stanie dotrzeć do fundamentów – tak samo, jak wy nie byliście w stanie ocenić spowodowanych tam zniszczeń.
Przemieszczając się korytarzem, Samuel dotarł do schodów jako pierwszy, tuż za plecami mając Heberta i Jackie; rzucone przez niego zaklęcie otoczyło ich wszystkich – łącznie z Ronją i Emily – napełniającą siłami energią, sprawiającą, że po raz drugi tego dnia poczuli nagły przypływ pewności siebie. Zatrzymawszy się u szczytu biegnących w dół stopni, byliście w stanie dostrzec stojącego na dole komendanta. Jego podwładni pozostawali poza zasięgiem waszych spojrzeń – znajdując się w miejscu niewidocznym ze schodów – sam Montague stał jednak wyprostowany, i najwidoczniej już zdążył otrząsnąć się z poteleportacyjnej dezorientacji. Na wasz widok uśmiechnął się szeroko, choć jego oczy pozostawały czujne; twarz, uważnie śledzona przez aurora, nie zdradzała oznak parania się czarną magią. – Skamander – odezwał się. – Rineheart – wyliczył, na końcu zatrzymując spojrzenie na Herbercie nieco dłużej, jakby się nad czymś zastanawiając. – Pożałuje pani wyboru tego towarzystwa, pani Twigs – mówił dalej, podnosząc głos; chociaż nie mógł widzieć nadal stojącej w korytarzu Emily, to jego głos docierał do niej bez trudu, a słysząc go zbladła wyraźnie, zatrzymana w miejscu wyłącznie zaciśniętymi na dłoni palcami Ronji oraz kojącym działaniem białej magii. – Dołączy pani do męża szybciej, niż się pani wydaje – dodał – po czym szybkim, trudnym do przewidzenia ruchem, uniósł różdżkę. Z jego ust nie padła żadna inkantacja, ale ledwie ułamek sekundy później w powietrzu świsnęły dwie salwy ostrych noży; jedna – niecelna – wbiła się w podstawę schodów, druga pomknęła jednak w ku Samuelowi, połyskując złowrogo.
Niemal w tym samym momencie wokół kostek aurora zaczęła wznosić się przywołana przez niego mgła, wspinając się po nogach i roznosząc na boki, powodując nagłe zniechęcenie najpierw w nim samym, a później w Jackie, Herbercie i wreszcie Ronji i stojącej obok niej kobiecie; wszystkich was, jeszcze przed chwilą pewnych siebie i pełnych nadziei, przepełniło niemożliwe do odegnania przekonanie, że dalsza walka i tak była skazana na porażkę; że dach zarwie się pod naporem nawałnicy, że wasi towarzysze przepadli na dobre – a was nie czekało już nic poza pojmaniem i osądzeniem. Herbert, nim jeszcze otoczyły go pierwsze opary, zdołał wycelować różdżką w komendanta – ale ręka ciążyła mu już zbyt mocno, by zdołał zmusić magię do posłuszeństwa. Szare smugi ruszyły w dół, opadając ze schodów i powoli zalewając również parter, Arnold Montague nie czekał jednak, aż do niego dotrą. Zaraz przed tym, nim straciliście go z oczu, dostrzegliście, jak wycofuje się w stronę tylnego wyjścia – choć nie byliście w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy on i jego podwładni rzeczywiście opuścili dom.
Emily, zgodnie ze słowami Ronji, trzymała się blisko niej. – Jestem krawcową – odparła w odpowiedzi na jej pytanie, zaraz potem poprawiła się jednak. – Ale radzę sobie z transmutacją – dodała. Później nie odzywała się przez dłuższą chwilę, lecz kiedy i ją otoczyły zniechęcające opary, przemieszane ze złowrogą groźbą, z jej gardła wydobył się cichy szloch. – Co ja zrobiłam – wyszeptała, a później dodała coś jeszcze, mamrocząc niewyraźnie pod nosem; ani Ronja, ani pozostali, nie byli w stanie wychwycić poszczególnych słów.
Rzuty mistrza gry: zasięg pavor veneno, lamino
Ze względu na zasięg zaklęcia wynoszący więcej niż powierzchnia domu, należy założyć, że jego działanie obejmuje całe wnętrze, roznosząc się stopniowo po pomieszczeniach. Zgodnie z opisem zaklęcia, mgła roztacza się wokół czarodzieja, który rzucił zaklęcie, w tym przypadku - Samuela. Samuel, jako oklumenta, pozostaje niewrażliwy na działanie zaklęcia.
W Samuela leci zaklęcie lamino rzucone z mocą 100+ oczek (jednak poniżej 120 oczek).
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 23.11 do godz. 22:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Pavor veneno - 1/3 tury
Magicus extremos - 1/3 tury; +25 (Ronja, Herbert, Jackie, Emily)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 21/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 37/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 24/50
– Huh – mruknął Elige, słysząc odpowiedź Thomasa; mogliście wychwycić krótkie spojrzenie, które rzucił swojej siostrze, w odpowiedzi otrzymując wyłącznie wzruszenie ramion. – Trzeba będzie o tym pogadać z szefem, niech się zorientuje, czy mamy w okolicy jakichś nowych. Ale nie podoba mi się to – powiedział. Mogliście się jedynie domyślać, o kim mówił, choć nie ulegało wątpliwości, że czuł się w waszym towarzystwie swobodnie. – Dobra, Gab, mam tylko nadzieję, że więcej tych problemów nie przywlekliście ze sobą – dodał, spoglądając przez ramię na uwięzionego w pajęczynie królika, który nadal wyglądał co najmniej żałośnie. – Chodźcie za mną – zadecydował, głową wskazując na odnogę tunelu, z której oboje z Hazel wyszli.
Sama Hazel wydawała się rozluźniona, kiedy jednak Thomas zbliżył się do niej, wyciągając w jej stronę niuchacza, zrobiła krok do tyłu i zmarszczyła nos, kręcąc na boki głową. – Nie, nie, pooglądam go sobie z daleka, dzięki – powiedziała szybko; potem zaśmiała się, śmiechem, który przypominał odrobinę szczeknięcie. – Mam cholerną alergię na wszystko, co ma sierść, zaraz zaczynam kichać i oczy mi puchną tak, że ledwo na nie widzę – wyjaśniła, unosząc w górę dłoń, żeby podrapać się po wierzchu nosa. – Zawsze chciałam mieć widłowęża, ale póki co mam tylko starą sowę – dodała, wzruszając jednym ramieniem. Elige odwrócił się przez ramię.
– I nawet nią nie potrafisz się zająć – rzucił cicho, nie kontynuując jednak słownej przepychanki z siostrą, bo jego uwagę zwróciła Prudence. Skinął jej głową, odwzajemniając uśmiech i zatrzymując na niej spojrzenie nieco na dłużej. – Jak chcecie – przytaknął, po czym różdżką machnął w stronę jednej z lewitujących kul, która poszybowała przez powietrze, żeby finalnie zawisnąć nad jego głową – a kiedy ruszył pogrążonym w mroku korytarzem, kula również podążyła za nim, rzucając chybotliwe światło na wąskie ściany. – Nie zostawajcie w tyle, psidwaczo łatwo się tu zgubić – powiedział jeszcze, odwracając się przez ramię.
I rzeczywiście – miał rację.
Podróż przez podziemne korytarze okazała się dla was trudniejsza, niż moglibyście przypuszczać. Teraz, gdy adrenalina i poczucie zagrożenia stopniowo słabły, gnieżdżący się w waszych ciałach ból zaczął się nasilać – sprawiając, że mieliście spore problemy z utrzymaniem równego tempa. Zwłaszcza Prudence szło się ciężko, po kilku minutach zaczęła mieć problemy z oddychaniem, każdy kolejny wdech powodował nowe fale ostrego bólu w pogruchotanych żebrach. Było jej też zimno, drżała na całym ciele, a wchodzenie lub schodzenie po schodach było prawdziwą udręką. Thomas również miał problemy ze skupieniem myśli, złamana ręka bolała przeraźliwie, zaczął odczuwać też mdłości; jego skóra przybrała blady, niezdrowy odcień, a wszystko to sprawiało, że niezwykle trudno było wam śledzić kolejne zakręty. Po kilku z nich, zakręcających każdorazowo pod kątem prostym, znaleźliście się na wyższym poziomie prostokątnego pomieszczenia, które okrążyliście, żeby następnie zejść po schodach i przedostać się do kolejnego – z dwiema platformami otoczonymi wodą i średniej wielkości posągiem smoka, który – po podaniu przez Elige'a hasła w obcym wam języku – odskoczył na bok, wpuszczając was do wąskiej i niezwykle długiej klatki schodowej, która sprowadziła was o kolejnych kilka poziomów w dół. Wraz z każdym pokonywanym metrem robiło się zimniej i wilgotniej, z waszych ust zaczęła wydobywać się para – ale gdy już wydawało wam się, że droga w dół nigdy się nie skończy, korytarz znów zakręcił a później nagle się otworzył – doprowadzając was do przestronnej, naturalnej jaskini, oświetlonej przymocowanymi do pionowych kolumn pochodniami, w której znajdowało się pół tuzina dzieci. Skulone pod jedną ze ścian, przypominały odcięte ze sznurków lalki, z chudymi ramionami owiniętymi wokół podciągniętych do brody kolan. Niektóre były owinięte kocami, inne miały na plecy narzucone płaszcze, zdecydowanie na nie za duże. Mogły mieć od sześciu do dziesięciu lat, a kiedy weszliście, uniosły czujnie głowy, wbijając w was przerażone, przepełnione lękiem spojrzenia.
– Wszystkie są zdrowe – odezwał się Elige, robiąc krok do przodu. – Pójdą za wami o własnych siłach, choć nie wiem, czy dobrowolnie, są wśród nich mali buntownicy – dodał, puszczając oko Prudence. – To co? Dwieście pięćdziesiąt za wszystkie? – zapytał, przenosząc spojrzenie na Thomasa; zmarszczył brwi. – Dobrze się czujesz, Gab? Wyglądasz, jakbyś miał zaraz puścić pawia.
Dopiero po chwili byliście w stanie dostrzec, że w pomieszczeniu znajdowało się też co najmniej dwóch dorosłych; ubrani podobnie do Hazel i Elige’a, stali pod ścianami obserwując dzieci, ale wyglądali na mocno znudzonych. Po drugiej stronie, na podwyższeniu, mogliście zobaczyć coś w rodzaju płaskiego, kamiennego podestu. On też był oświetlony, nie byliście jednak w stanie zgadnąć, do czego mógł służyć.
Samuel, Herbert, Ronja, Jackie
Szalejąca nad wami, wywołana magią nawałnica, błyskawicznie przybierała na sile; gradowe kulki obijały się o dach, wypełniając przestrzeń trudnym do zniesienia łoskotem, a sama konstrukcja, na której wspierał się strop, zaczęła niepokojąco trzeszczeć, unoszona wiejącym z niezwykłą siłą wiatrem. Kolejne podmuchy wdzierały się do pokoju, niosąc ze sobą przychodzące falami porcje zlepionego ze sobą, zmrożonego śniegu i lodu, czyniąc rozmowę trudną. Emily wpatrywała się w to wszystko rozszerzonymi oczami, z przestrachem spoglądając też w górę. – N-n-nie wiem, czy w zamian za informacje. Ale Lily nie była jedyną, którą zabrali – potwierdziła, kiwając szybko głową i na moment przenosząc wzrok na Samuela. – Pierwszego zabrali Wesa, synka sąsiadów. Później zaginęły jeszcze bliźniaki Irvingów, mieszkają po drugiej stronie wioski. Ale żadnego z nich nie widziałam w lusterku, Lily też o nich nie mówiła, pilnowali ją – zabierali, kiedy zaczynała mówić za dużo. Kiedyś powiedziała, że – zastanowiła się przez sekundę – że widzi przechyloną wieżę z okna, wieżę z zegarem – dodała, marszcząc brwi, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć. Zapytana o to, gdzie znajdowała się szafka, wskazała dłonią w podłogę – pokazując kierunek, choć oczywiście samego mebla nie byliście w stanie dostrzec. – Zaraz przy schodach, obok pianina. Musieliście ją minąć, kiedy tu wchodziliście – odparła.
Sytuacja wymagała podejmowania szybkich decyzji, ale Samuel i Herbert wydawali się rozumieć bez słów; cofnięte przez Herberta zaklęcie sprawiło, że zaścielające podłogę piaski zaczęły stopniowo znikać, wchłaniane jakby przez parkiet i dywan, pozostawiając po sobie zaledwie pojedyncze ziarenka; drżenie podłogi pod waszymi stopami nieco zelżało, a zaklęcie rzucone przez Ronję wzmocniło jedną ze ścian, nie było jednak w stanie dotrzeć do fundamentów – tak samo, jak wy nie byliście w stanie ocenić spowodowanych tam zniszczeń.
Przemieszczając się korytarzem, Samuel dotarł do schodów jako pierwszy, tuż za plecami mając Heberta i Jackie; rzucone przez niego zaklęcie otoczyło ich wszystkich – łącznie z Ronją i Emily – napełniającą siłami energią, sprawiającą, że po raz drugi tego dnia poczuli nagły przypływ pewności siebie. Zatrzymawszy się u szczytu biegnących w dół stopni, byliście w stanie dostrzec stojącego na dole komendanta. Jego podwładni pozostawali poza zasięgiem waszych spojrzeń – znajdując się w miejscu niewidocznym ze schodów – sam Montague stał jednak wyprostowany, i najwidoczniej już zdążył otrząsnąć się z poteleportacyjnej dezorientacji. Na wasz widok uśmiechnął się szeroko, choć jego oczy pozostawały czujne; twarz, uważnie śledzona przez aurora, nie zdradzała oznak parania się czarną magią. – Skamander – odezwał się. – Rineheart – wyliczył, na końcu zatrzymując spojrzenie na Herbercie nieco dłużej, jakby się nad czymś zastanawiając. – Pożałuje pani wyboru tego towarzystwa, pani Twigs – mówił dalej, podnosząc głos; chociaż nie mógł widzieć nadal stojącej w korytarzu Emily, to jego głos docierał do niej bez trudu, a słysząc go zbladła wyraźnie, zatrzymana w miejscu wyłącznie zaciśniętymi na dłoni palcami Ronji oraz kojącym działaniem białej magii. – Dołączy pani do męża szybciej, niż się pani wydaje – dodał – po czym szybkim, trudnym do przewidzenia ruchem, uniósł różdżkę. Z jego ust nie padła żadna inkantacja, ale ledwie ułamek sekundy później w powietrzu świsnęły dwie salwy ostrych noży; jedna – niecelna – wbiła się w podstawę schodów, druga pomknęła jednak w ku Samuelowi, połyskując złowrogo.
Niemal w tym samym momencie wokół kostek aurora zaczęła wznosić się przywołana przez niego mgła, wspinając się po nogach i roznosząc na boki, powodując nagłe zniechęcenie najpierw w nim samym, a później w Jackie, Herbercie i wreszcie Ronji i stojącej obok niej kobiecie; wszystkich was, jeszcze przed chwilą pewnych siebie i pełnych nadziei, przepełniło niemożliwe do odegnania przekonanie, że dalsza walka i tak była skazana na porażkę; że dach zarwie się pod naporem nawałnicy, że wasi towarzysze przepadli na dobre – a was nie czekało już nic poza pojmaniem i osądzeniem. Herbert, nim jeszcze otoczyły go pierwsze opary, zdołał wycelować różdżką w komendanta – ale ręka ciążyła mu już zbyt mocno, by zdołał zmusić magię do posłuszeństwa. Szare smugi ruszyły w dół, opadając ze schodów i powoli zalewając również parter, Arnold Montague nie czekał jednak, aż do niego dotrą. Zaraz przed tym, nim straciliście go z oczu, dostrzegliście, jak wycofuje się w stronę tylnego wyjścia – choć nie byliście w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy on i jego podwładni rzeczywiście opuścili dom.
Emily, zgodnie ze słowami Ronji, trzymała się blisko niej. – Jestem krawcową – odparła w odpowiedzi na jej pytanie, zaraz potem poprawiła się jednak. – Ale radzę sobie z transmutacją – dodała. Później nie odzywała się przez dłuższą chwilę, lecz kiedy i ją otoczyły zniechęcające opary, przemieszane ze złowrogą groźbą, z jej gardła wydobył się cichy szloch. – Co ja zrobiłam – wyszeptała, a później dodała coś jeszcze, mamrocząc niewyraźnie pod nosem; ani Ronja, ani pozostali, nie byli w stanie wychwycić poszczególnych słów.
Ze względu na zasięg zaklęcia wynoszący więcej niż powierzchnia domu, należy założyć, że jego działanie obejmuje całe wnętrze, roznosząc się stopniowo po pomieszczeniach. Zgodnie z opisem zaklęcia, mgła roztacza się wokół czarodzieja, który rzucił zaklęcie, w tym przypadku - Samuela. Samuel, jako oklumenta, pozostaje niewrażliwy na działanie zaklęcia.
W Samuela leci zaklęcie lamino rzucone z mocą 100+ oczek (jednak poniżej 120 oczek).
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 23.11 do godz. 22:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Pavor veneno - 1/3 tury
Magicus extremos - 1/3 tury; +25 (Ronja, Herbert, Jackie, Emily)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 21/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 37/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 24/50
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
Nie tak to sobie wyobrażał. Jednak w pewnym momencie nic nie szło po jego myśli. Duna wyrządziła już dość spore szkody, nie wiedział nawet jakie i widząc efekt obawiał się, że właśnie sprawił iż kobieta w pokoju straci dom. Jego zaklęcia na nic się zdały, nie udało mu się nic zdziałać, za to mężczyźnie na dole już tak i to wprost na Samuela, który teraz był w dużym niebezpieczeństwie więc Herbert zadziałał instynktownie i tak już mu się wydawało słuszne. Wyminął w trzech susach Jakie i znalazł się koło czarodzieja z wyciągniętą różdżką.
-Protego Maxima! - Zawołał bez wahania w głosie, jakby wiedział, że teraz musi mu się udać. Znalazł się niestety w obrębie działania mgły i ledwo tylko zaklęcie zostało wypowiedziane poczuł jak obejmuje go poczucie beznadziei i rezygnacji. Po co to w ogóle robili? Przecież walka była z góry skazana na porażkę. Należało żyć w ciszy i spokoju w Greengrove Farm, nie wychylać się i czekać aż to wszystko minie. Dzisiaj pozwolił aby wróg zobaczył jego twarz, ile czasu minie jak się zorientują i do twarzy przypiszą nazwisko? Za chwilę zobaczy swoją podobiznę na listach gończych narażając tym samym Florkę, matkę i Despenser. Obiecał im, że nie będzie postępował pochopnie i bez przemyślenia całej sytuacji, ale okazało się, że ich okłamał. Dom zadrżał w posadach, Duna musiała go mocno naruszyć w głównej strukturze. Musieli uciekać i to szybko nim cały budynek zawali im się na głowy, nim zostaną pojmani i doprowadzeni do Tower, z której nie wychodzi się żywym, a przynajmniej nie całkowicie.
|Rzut na Protego Maxima
-Protego Maxima! - Zawołał bez wahania w głosie, jakby wiedział, że teraz musi mu się udać. Znalazł się niestety w obrębie działania mgły i ledwo tylko zaklęcie zostało wypowiedziane poczuł jak obejmuje go poczucie beznadziei i rezygnacji. Po co to w ogóle robili? Przecież walka była z góry skazana na porażkę. Należało żyć w ciszy i spokoju w Greengrove Farm, nie wychylać się i czekać aż to wszystko minie. Dzisiaj pozwolił aby wróg zobaczył jego twarz, ile czasu minie jak się zorientują i do twarzy przypiszą nazwisko? Za chwilę zobaczy swoją podobiznę na listach gończych narażając tym samym Florkę, matkę i Despenser. Obiecał im, że nie będzie postępował pochopnie i bez przemyślenia całej sytuacji, ale okazało się, że ich okłamał. Dom zadrżał w posadach, Duna musiała go mocno naruszyć w głównej strukturze. Musieli uciekać i to szybko nim cały budynek zawali im się na głowy, nim zostaną pojmani i doprowadzeni do Tower, z której nie wychodzi się żywym, a przynajmniej nie całkowicie.
|Rzut na Protego Maxima
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Odetchnęła, kiedy zobaczyła reakcję mężczyzny na słowa Thomasa. Uwierzył im. Nie było z nimi jeszcze tak źle. Przynajmniej jak na razie. - Tak, lepiej zrobić z nimi porządek, bo zaczynają się panoszyć, kto to widział..- postanowiła w to iść dalej, skoro już zaczęli.
- Nie chciałabym się tu zgubić.- powiedziała jeszcze do mężczyzny. Prue podążała za nim, jak najszybciej potrafiła. Nie było to wcale takie proste, ze złamanymi żebrami. Zacisnęła jednak zęby i szła przed siebie, nie mogła się teraz poddać. Miała nadzieję, że jakoś uda się im wyjść z tych podziemi, chociaż do wyjścia jeszcze daleka droga.
Szła dosyć szybkim tempem, faktycznie wolałaby nie zostać w tyle, bo jeszcze weszłaby nie w ten tunel i dopiero miałaby problem, chociaż może w sytuacji w której się znaleźli, nie było to nawet aż takim złym rozwiązaniem. Chciała jednak zobaczyć, jaki towar mieli im do przekazania.
- Cholerne schody.- mruknęła pod nosem. Oddychało się jej coraz ciężej, próbowała zapanować nad oddechem, szło jej jednak jako tako, tym bardziej, że ciągle pozostawała w ruchu. Wdychała głęboko powietrze. Poradzisz sobie Prudence, nie takie rzeczy już robiłaś w swoim życiu. Starała się jakoś podnieść się na duchu, nic innego jej nie pozostawało. Do tego wszystkiego było jej okropnie zimno, zaczęła się trząść, jak nic będzie chora po tych atrakcjach.
Warunki w jakich przyszło im się przemieszczać wcale nie ułatwiały sprawy, jakby już nie było wystarczająco źle. Jakoś jednak się udało. Dotarli. Oparła się o ścianę, kiedy Elige mówił hasło do posągu smoka. Nasłuchiwała uważnie, co tam do niego mruczał. Nie wiadomo, kiedy mogłoby się im jeszcze przydać tajne hasło.
Smok odskoczył na bok. Mogli wejść w kolejny korytarz. - To jeszcze nie tu?- odparła z niezadowoleniem. Nie sądziła, że będzie to tyle trwało. Zeszli kilka kolejnych poziomów w dół, Prue była już chyba na krańcu swoich fizycznych możliwości, gdy znaleźli się w jaskini. Była oświetlona, dzięki czemu mogła dostrzec, co właściwie znajdowało się w środku. Dzieci. Bezbronne, które nie zrobiły nikomu krzywdy. Pomioty szatana Nie mogła zrozumieć, jak ktoś mógłby chcieć zrobić krzywdę bezbronnym istotom. Zirytowała się okropnie. - Nie jesteście w stanie sobie poradzić z takimi małymi buntownikami?- musiała grać dalej, chociaż miała ochotę zaatakować szmalcowników. Musiała jednak trzymać nerwy na wodzy, poszukała wzrokiem Thomasa, jakby chciała zobaczyć, czy coś kombinuje. Zwróciła również uwagę na to, że są tu kolejne osoby, które pilnują więźniów.
Zbliżyła się do dzieciaków, miała nadzieję, że nie są ranne. - Nie za dużo te 250?- powiedziała. Dzieci były przerażone, Macmillan uśmiechnęła się do nich, próbując nieco dodać im otuchy - Spokojnie- szepnęła jeszcze, chociaż nie wiedziała, czy ma to jakikolwiek sens. Odwróciła się w stronę podestu, który zwrócił jej uwagę. - A to do czego Wam służy? - pokazała na niego ręką. Musiała próbować coś działać, w końcu nie miała pieniędzy. Rozglądała się jeszcze uważnie po jaskini, aby upewnić się ilu szmalcowników faktycznie pilnuje dzieci.
Spostrzegawczość II na podsłuchanie hasła
- Nie chciałabym się tu zgubić.- powiedziała jeszcze do mężczyzny. Prue podążała za nim, jak najszybciej potrafiła. Nie było to wcale takie proste, ze złamanymi żebrami. Zacisnęła jednak zęby i szła przed siebie, nie mogła się teraz poddać. Miała nadzieję, że jakoś uda się im wyjść z tych podziemi, chociaż do wyjścia jeszcze daleka droga.
Szła dosyć szybkim tempem, faktycznie wolałaby nie zostać w tyle, bo jeszcze weszłaby nie w ten tunel i dopiero miałaby problem, chociaż może w sytuacji w której się znaleźli, nie było to nawet aż takim złym rozwiązaniem. Chciała jednak zobaczyć, jaki towar mieli im do przekazania.
- Cholerne schody.- mruknęła pod nosem. Oddychało się jej coraz ciężej, próbowała zapanować nad oddechem, szło jej jednak jako tako, tym bardziej, że ciągle pozostawała w ruchu. Wdychała głęboko powietrze. Poradzisz sobie Prudence, nie takie rzeczy już robiłaś w swoim życiu. Starała się jakoś podnieść się na duchu, nic innego jej nie pozostawało. Do tego wszystkiego było jej okropnie zimno, zaczęła się trząść, jak nic będzie chora po tych atrakcjach.
Warunki w jakich przyszło im się przemieszczać wcale nie ułatwiały sprawy, jakby już nie było wystarczająco źle. Jakoś jednak się udało. Dotarli. Oparła się o ścianę, kiedy Elige mówił hasło do posągu smoka. Nasłuchiwała uważnie, co tam do niego mruczał. Nie wiadomo, kiedy mogłoby się im jeszcze przydać tajne hasło.
Smok odskoczył na bok. Mogli wejść w kolejny korytarz. - To jeszcze nie tu?- odparła z niezadowoleniem. Nie sądziła, że będzie to tyle trwało. Zeszli kilka kolejnych poziomów w dół, Prue była już chyba na krańcu swoich fizycznych możliwości, gdy znaleźli się w jaskini. Była oświetlona, dzięki czemu mogła dostrzec, co właściwie znajdowało się w środku. Dzieci. Bezbronne, które nie zrobiły nikomu krzywdy. Pomioty szatana Nie mogła zrozumieć, jak ktoś mógłby chcieć zrobić krzywdę bezbronnym istotom. Zirytowała się okropnie. - Nie jesteście w stanie sobie poradzić z takimi małymi buntownikami?- musiała grać dalej, chociaż miała ochotę zaatakować szmalcowników. Musiała jednak trzymać nerwy na wodzy, poszukała wzrokiem Thomasa, jakby chciała zobaczyć, czy coś kombinuje. Zwróciła również uwagę na to, że są tu kolejne osoby, które pilnują więźniów.
Zbliżyła się do dzieciaków, miała nadzieję, że nie są ranne. - Nie za dużo te 250?- powiedziała. Dzieci były przerażone, Macmillan uśmiechnęła się do nich, próbując nieco dodać im otuchy - Spokojnie- szepnęła jeszcze, chociaż nie wiedziała, czy ma to jakikolwiek sens. Odwróciła się w stronę podestu, który zwrócił jej uwagę. - A to do czego Wam służy? - pokazała na niego ręką. Musiała próbować coś działać, w końcu nie miała pieniędzy. Rozglądała się jeszcze uważnie po jaskini, aby upewnić się ilu szmalcowników faktycznie pilnuje dzieci.
Spostrzegawczość II na podsłuchanie hasła
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzucone uprzednio zaklęcie nie zdało się na zbyt wiele, a tym samym dalszy rozkład domu pogłębiał stres Fancourt. W skoncentrowaniu się nie pomagało też wszechogarniające poczucie smutku i beznadziei, jakie dotarło do zmęczonych ciągłym napięciem pleców.
- Musimy... Musimy iść dalej. - Praktycznie wyszeptała, z trudem kontrolując siłę głosu. Zwróciła się tym samym do Emily i Jackie, skłaniając obie kobiety ruchem głowy do podążania za nią w stronę szafki. Szczególnie ta pierwsza miała całkowitą uwagę Ronji. - Emily, jeśli jest jakiś sens tego, weź z kuchni ostry nóż. Spójrz na mnie, wyjdziemy z tego... Na pewno. Dla Lily. - Zawahała się odrobinę, zastanawiając się nad wypowiadanymi słowami. Czy mieli jakiekolwiek szanse pokonania ich? Była tak bardzo zmęczona. Tęskniła do rodziny, a chwila załamania zaryzykowała wkradnięcie się mrocznej myśli do głowy. Co jeśli już nigdy ich nie zobaczy? Zacisnęła dłoń mocniej na różdżce, próbując walczyć z natłokiem złych myśli. Byle do przodu, bo wierzy w to, że dadzą radę. - Jackie, Emily i ja przechodzimy. Dom może się zawalić w każdej chwili. - Przekazała informację pozostałym towarzyszom. Następnie ruszyła przed siebie i weszła do szafki, spodziewając się, że pozostałe kobiety do niej dołączą.
| wytrzymałość psychiczna I, wchodzę do szafki wraz z Jackie i Emily
- Musimy... Musimy iść dalej. - Praktycznie wyszeptała, z trudem kontrolując siłę głosu. Zwróciła się tym samym do Emily i Jackie, skłaniając obie kobiety ruchem głowy do podążania za nią w stronę szafki. Szczególnie ta pierwsza miała całkowitą uwagę Ronji. - Emily, jeśli jest jakiś sens tego, weź z kuchni ostry nóż. Spójrz na mnie, wyjdziemy z tego... Na pewno. Dla Lily. - Zawahała się odrobinę, zastanawiając się nad wypowiadanymi słowami. Czy mieli jakiekolwiek szanse pokonania ich? Była tak bardzo zmęczona. Tęskniła do rodziny, a chwila załamania zaryzykowała wkradnięcie się mrocznej myśli do głowy. Co jeśli już nigdy ich nie zobaczy? Zacisnęła dłoń mocniej na różdżce, próbując walczyć z natłokiem złych myśli. Byle do przodu, bo wierzy w to, że dadzą radę. - Jackie, Emily i ja przechodzimy. Dom może się zawalić w każdej chwili. - Przekazała informację pozostałym towarzyszom. Następnie ruszyła przed siebie i weszła do szafki, spodziewając się, że pozostałe kobiety do niej dołączą.
| wytrzymałość psychiczna I, wchodzę do szafki wraz z Jackie i Emily
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wiatr z rozbitego okna huczał coraz głośniej, jakby burza chciała wedrzeć się także do środka. I w gruncie rzeczy - w teorii nawet by mu to aż tak nie przeszkadzało. Przynajmniej, dopóki miałby w okolicy samych wrogów. Tak nie było i dopóki było to możliwe, musiał zapewnić towarzyszom względne bezpieczeństwo. To jednak o czym mówiła Emily, napawało go jedną refleksją. Czemu tylko dzieci znikały? Logicznie ujmując spaczony umysł wroga, każdy członek rodziny mógł być zakładnikiem. A z wymienionych przez czarownicę informacji wynikało, że musiała się za tym kryć zupełnie inna struktura rozumowania. I celu - Zaginęły? - dopytał krótko, intensywnie wpatrując się w kobietę, gdy przekazywała mu kolejne wieści. I jeśli chodziło o "krzywą" wieżę" to tylko jedna przychodziła mu do głowy. Lewitujący - zdecydowanie pochylony - Zegarowy big ben - powiedział już na głos. Nawet wiedział, za czyją przyczyną wieża tak wyglądał. A więc niestety Londyn. Komu opłacało się trzymać dzieciaka tak daleko? I po co?
Widok zakazanej gęby komendanta, szybko uciął refleksję, którą snuł - Montague - sięgnął po znajome nazwisko, wypowiadając je spokojnie, ze sztuczną kurtuazją, mieląc na języku przelotną chęć do splunięcia. Skoro przyszło do przedstawienia, ich person, pozostali też powinni wiedzieć z kim mieli do czynienia - Skoro już do obietnic przychodzi... - nie uśmiechał się, nie groził, odsuwając na bok te wszystkie emocje, które kiedyś mogły popchnąć go w kierunku pochopnych działań. Raz jeszcze zignorował potencjalną prowokację - trafisz do swego poprzednika szybciej, niż się wydaje - sparafrazował słowa czarodzieja i rzucił nimi, niemal jak wieszczą przepowiednię. Chociaż - stwierdzał fakty. Komendant policji stał na liście zbrodniarzy, którzy wymagali zlikwidowania. Niezależnie od faktu, czy uda się to zrobić Skamanderowi, czy komuś z jego zakonnych towarzyszy. Arnold Montague, miał zginąć. Oprócz zdecydowanie wielkiej mocy władania magia ofensywy - o czym auror mógł się przekonać, widząc dwie smugi niewerbalnie czarowanych zaklęć - zebrał sobie równie potężną listę wrogów. Wśród nich też takich, którzy pragnęli zemsty.
Jego własne zaklęcie, rozlało się pod stopami, zbyt szybko i nie do końca zgodnie z zamiarem, obejmując jego i towarzyszy. I chociaż jego własny umysł był odporny na aurę zniechęcenia, towarzyszący mu ludzie - już mniej. Jeszcze zanim zszedł na dół, blask tarczy osłonił go przez ostrą nieprzyjemnością spotkania z lodowymi ostrzami. Skinął głową w stronę Herberta w podziękowaniu i tylko dłonią wskazując kierunek na dół. Gdy stopy pokonały ostatni stopień schodów, czujnie rozejrzał się w poszukiwaniu ukrywających się sylwetek, być może także skrytych w potencjalnej iluzji. Sam komendant raczej nie zdążył niczego użyć, ale pozostali - byli zbyt cicho.
Odezwał się gdy padła propozycji uzdrowicielki, by Emily przeszła do kuchni - Nie. Idźcie prosto do celu - niemal syknął, zmieniając kierunek uwagi i wyciągając dłoń, by przypadkiem kobietom nie wpadło do głowy rozdzielanie. Trzech policjantów kryła się gdzieś po drugiej stronie salonu i wystawianie im Emily na tacy, byłoby co najmniej nierozważne. Dopiero wtedy, zwrócił się w stronę Herberta. Ulotny pomysł kiełkował mu w głowie. Być może aura niepokoju i poczucia beznadziei, można było wykorzystać w innym kierunku - skoro wszystko już stracone i nic więcej nie ma sensu, cała ta eskapada - spojrzał prosto w oczy czarodzieja - niechże wszystko to pochłonie ciemność - zdążył już zauważyć, że towarzysz biegle posługiwał się magią transmutacji. I o ile sam nie był w stanie sięgnąć po skomplikowane inkantacje magii zmiany, to z magicznym wsparciem - Grey już tak. Dom i tak trzaskał gdzieś w posadach, nie brakowało wiele by się zawalił. Burza na zewnątrz było dodatkową podpowiedzią. Mógł pochłonąć przynajmniej ich wrogów ze sobą. Byle, bez nich samych, ale o tym, na głos na razie nie mówił. Trzymał różdżkę w pogotowiu, czekając, aż kobiety znikną w szafie. Miał nadzieję, że nie zmieniły po drodze zdania.
Spostrzegawczość IV, perswazja I
Widok zakazanej gęby komendanta, szybko uciął refleksję, którą snuł - Montague - sięgnął po znajome nazwisko, wypowiadając je spokojnie, ze sztuczną kurtuazją, mieląc na języku przelotną chęć do splunięcia. Skoro przyszło do przedstawienia, ich person, pozostali też powinni wiedzieć z kim mieli do czynienia - Skoro już do obietnic przychodzi... - nie uśmiechał się, nie groził, odsuwając na bok te wszystkie emocje, które kiedyś mogły popchnąć go w kierunku pochopnych działań. Raz jeszcze zignorował potencjalną prowokację - trafisz do swego poprzednika szybciej, niż się wydaje - sparafrazował słowa czarodzieja i rzucił nimi, niemal jak wieszczą przepowiednię. Chociaż - stwierdzał fakty. Komendant policji stał na liście zbrodniarzy, którzy wymagali zlikwidowania. Niezależnie od faktu, czy uda się to zrobić Skamanderowi, czy komuś z jego zakonnych towarzyszy. Arnold Montague, miał zginąć. Oprócz zdecydowanie wielkiej mocy władania magia ofensywy - o czym auror mógł się przekonać, widząc dwie smugi niewerbalnie czarowanych zaklęć - zebrał sobie równie potężną listę wrogów. Wśród nich też takich, którzy pragnęli zemsty.
Jego własne zaklęcie, rozlało się pod stopami, zbyt szybko i nie do końca zgodnie z zamiarem, obejmując jego i towarzyszy. I chociaż jego własny umysł był odporny na aurę zniechęcenia, towarzyszący mu ludzie - już mniej. Jeszcze zanim zszedł na dół, blask tarczy osłonił go przez ostrą nieprzyjemnością spotkania z lodowymi ostrzami. Skinął głową w stronę Herberta w podziękowaniu i tylko dłonią wskazując kierunek na dół. Gdy stopy pokonały ostatni stopień schodów, czujnie rozejrzał się w poszukiwaniu ukrywających się sylwetek, być może także skrytych w potencjalnej iluzji. Sam komendant raczej nie zdążył niczego użyć, ale pozostali - byli zbyt cicho.
Odezwał się gdy padła propozycji uzdrowicielki, by Emily przeszła do kuchni - Nie. Idźcie prosto do celu - niemal syknął, zmieniając kierunek uwagi i wyciągając dłoń, by przypadkiem kobietom nie wpadło do głowy rozdzielanie. Trzech policjantów kryła się gdzieś po drugiej stronie salonu i wystawianie im Emily na tacy, byłoby co najmniej nierozważne. Dopiero wtedy, zwrócił się w stronę Herberta. Ulotny pomysł kiełkował mu w głowie. Być może aura niepokoju i poczucia beznadziei, można było wykorzystać w innym kierunku - skoro wszystko już stracone i nic więcej nie ma sensu, cała ta eskapada - spojrzał prosto w oczy czarodzieja - niechże wszystko to pochłonie ciemność - zdążył już zauważyć, że towarzysz biegle posługiwał się magią transmutacji. I o ile sam nie był w stanie sięgnąć po skomplikowane inkantacje magii zmiany, to z magicznym wsparciem - Grey już tak. Dom i tak trzaskał gdzieś w posadach, nie brakowało wiele by się zawalił. Burza na zewnątrz było dodatkową podpowiedzią. Mógł pochłonąć przynajmniej ich wrogów ze sobą. Byle, bez nich samych, ale o tym, na głos na razie nie mówił. Trzymał różdżkę w pogotowiu, czekając, aż kobiety znikną w szafie. Miał nadzieję, że nie zmieniły po drodze zdania.
Spostrzegawczość IV, perswazja I
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Co, mówisz że cykor cię oblatuje na myśl o problemach? Ryzykow wpisane w zawód, trzeba mieć przecież nerwy - odpowiedział nieco zawadiacko do mężczyzny, samemu po części coś wiedząc odnośnie ryzyka zawodowego, szczególnie jeśli była mowa o złodziejstwie i temu jak ostatnio z tą ciężką sztuką poradził sobie jego młodszy brat. Cóż, nie żeby go winił - nigdy by nie winił Jamesa za to, że coś poszło nie tak. Nawet by nie przeszło mu przez myśl, żeby go oskarażać o coś podobnego! Przecież to był jego brat młodszy, którego uczył wszystkiego! Jeśli James w czymś zawiódł oznaczało to nie mniej, że to właśnie Thomas zawiódł w przekazaniu mu umiejętności, nigdy na odwrót.
- Alergia? Ah, to dużo tracisz. Pamiętaj, że niuchacze są nie tylko puchate, ale i przydatne - rzucił z uśmiechem do dziewczyny, notując tę informację w pamięci. A nuż się przyda, może będzie trzeba zmienić ją w królika i wtedy się zakicha na śmierć?
- Widłowęża? Słodziak. A sowy są całkiem samowystarczalne, nie potrzebują dużo. Czasem rzucisz im mysz, dasz polatać i tyle. Może powinienem ci polecić znajomego? Handluje trochę magicznymi stworzeniami, może ci załatwić widłowęża - zaproponował, odsuwając nieco niuchacza Ronji od dziewczyny, aby ta przypadkiem nie próbowała uciekać od niego. Wolał się trzymać blisko, tym bardziej kiedy wspomniano o możliwości zgubienia się. Nie, nie i nie, absolutnie nie chciał na to sobie pozwolić...
Czuł się całkiem słabo, kiedy szli korytarzami. Nie potrafił skupić myśli, kiedy tępy ból tętknił mu w głowie. I chyba wolałby, gdyby jego głowa była pusta, nie mogąc się nawet skupić na słowach czy drodze niż kiedy wpadały do głowy mu wizje Marcela bez ręki. Ściskało go wtedy w gardle, nie będąc... nie wiedząc jak on by sobie poradził. Jasne, że nie był atletą tak jak jego przyjaciel, ale przecież brak ręki... jak miałby zarabiać? Pomagać w domu? Co by miał powiedzieć Sheili, Jamesowi, Eve? A Kerry? Co ona by powiedziała, widząc go.
Zacisnął wargi w wąską linię, przygryzając je. Musiał napisać do Rosalyn, a może do Jaydena? Poprosi profesora, żeby on się zapytał, co to właściwie było za zaklęcie, które rzucił... Dlaczego zadziałało na niego? I dlaczego w taki sposób? Cholera jasna, sam się w to wszystko wkopał...
Droga mu się ciągnęła, ale kiedy tylko znaleźli się już na miejscu, wydawał się być oderwany od rzeczywistości. Dopiero po dłuższej chwili wpatrując się w przestrzeń, usłyszał że ktoś chyba do niego mówił. Zerknął zaraz na Elige, który wyraźnie na niego patrzył.
- Pieprzony gnój złamał mi rękę, mówiłem. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - rzucił jak do idioty, starając się zrobić groźniejszą minę niż rzeczywiście był w stanie. Tak jak ten mężczyzna z lasu, wtedy kiedy zakopywali trupy... Choć z pewnością przez brak doświadczenia w zastraszaniu wyglądało to raczej zabawnie niż groźnie, a może też była to kwestia aktualnego wyglądu Thomasa.
Zerknął jednak na dzieciaki.
- Mali buntownicy mówisz? - rzucił, zaraz ruszając do przodu i zostawiając Hazel z tyłu, mijając kolumnę i wbijając wzrok w dzieciki, maskując to jak bardzo bolał go ten widok. To nie tak, że miał dla nich współczucie, to nie tak że przejmował się jakimiś gadziami. Oczywiście, że nie! A jednocześnie... Pamiętał przerażoną Sheilę, kiedy tuż po opuszczeniu Birmingham nie potrafiła mówić czy opowiadać, nie potrafiła wydać żadnego dźwięku poza krzykiem. A James? Podążający za nim pewnie, próbujący go naśladować, próbując wejść w buty równie odpowiedzialnego co on. Równie dobrze, te piętnaście lat temu to oni mogli być na miejscu tych dzieciaków. Czy gdyby się zgubili, gdyby złapał ich wtedy ktoś jak Hazel i Elige.
Wolał zostawić potencjalne negocjacje Prudence. On sam chciał się skupić na tych buntownikach. Dobrze, że takimi byli. Musieli być, musieli im pomóc się stąd wydostać... Jakoś. Musieli być teraz dorosłymi. Być odpowiedzialni, za siebie i za resztę.
Kucnął przy dzieciakach, zaraz puszczając do nich niuchacza, jedną ręką przytrzymując go, aby nie wydał się im zbyt agresywny.
- Zmarźluchy z was, co? Jak się nazywacie? Jestem Gab - rzucił przyjaźnie i próbując się uśmiechnąć do nich wesoło tak jak to zawsze robił, kiedy zabawiał tłum, choć z pewnością jego aparycja w tym momencie wcale mu nie pomagała - a może wręcz przeciwnie, bo wyglądał przecież niewiele lepiej od nich. - Zabierzemy was stąd - rzucił ciszej, odwracając się plecami do jednego ze strażników, tak aby nie widział jego twarzy. - Do domu... - dodał jeszcze ciszej po romsku, drżącym głosem, jakby chciał przekonać do tego samego siebie. Czy te dzieciaki miały dom? Rodzeństwo, rodziców? Dziadków, wujków? Wbił w nie spojrzenie, w którym nie tylko był ból spowodowany jego ręką, ale też ten wewnętrzny... To równie dobrze mogło być teraz jego rodzeństwo. Gdyby ich wtedy zawiódł, gdyby nie doprowadził ich jakimś cudem do taboru. Chciał tym dzieciakom dać znać, że będzie lepiej - że stoi po ich stronie. I że pomoc nadeszła.
| Kłamstwo i kokieteria na II
- Alergia? Ah, to dużo tracisz. Pamiętaj, że niuchacze są nie tylko puchate, ale i przydatne - rzucił z uśmiechem do dziewczyny, notując tę informację w pamięci. A nuż się przyda, może będzie trzeba zmienić ją w królika i wtedy się zakicha na śmierć?
- Widłowęża? Słodziak. A sowy są całkiem samowystarczalne, nie potrzebują dużo. Czasem rzucisz im mysz, dasz polatać i tyle. Może powinienem ci polecić znajomego? Handluje trochę magicznymi stworzeniami, może ci załatwić widłowęża - zaproponował, odsuwając nieco niuchacza Ronji od dziewczyny, aby ta przypadkiem nie próbowała uciekać od niego. Wolał się trzymać blisko, tym bardziej kiedy wspomniano o możliwości zgubienia się. Nie, nie i nie, absolutnie nie chciał na to sobie pozwolić...
Czuł się całkiem słabo, kiedy szli korytarzami. Nie potrafił skupić myśli, kiedy tępy ból tętknił mu w głowie. I chyba wolałby, gdyby jego głowa była pusta, nie mogąc się nawet skupić na słowach czy drodze niż kiedy wpadały do głowy mu wizje Marcela bez ręki. Ściskało go wtedy w gardle, nie będąc... nie wiedząc jak on by sobie poradził. Jasne, że nie był atletą tak jak jego przyjaciel, ale przecież brak ręki... jak miałby zarabiać? Pomagać w domu? Co by miał powiedzieć Sheili, Jamesowi, Eve? A Kerry? Co ona by powiedziała, widząc go.
Zacisnął wargi w wąską linię, przygryzając je. Musiał napisać do Rosalyn, a może do Jaydena? Poprosi profesora, żeby on się zapytał, co to właściwie było za zaklęcie, które rzucił... Dlaczego zadziałało na niego? I dlaczego w taki sposób? Cholera jasna, sam się w to wszystko wkopał...
Droga mu się ciągnęła, ale kiedy tylko znaleźli się już na miejscu, wydawał się być oderwany od rzeczywistości. Dopiero po dłuższej chwili wpatrując się w przestrzeń, usłyszał że ktoś chyba do niego mówił. Zerknął zaraz na Elige, który wyraźnie na niego patrzył.
- Pieprzony gnój złamał mi rękę, mówiłem. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - rzucił jak do idioty, starając się zrobić groźniejszą minę niż rzeczywiście był w stanie. Tak jak ten mężczyzna z lasu, wtedy kiedy zakopywali trupy... Choć z pewnością przez brak doświadczenia w zastraszaniu wyglądało to raczej zabawnie niż groźnie, a może też była to kwestia aktualnego wyglądu Thomasa.
Zerknął jednak na dzieciaki.
- Mali buntownicy mówisz? - rzucił, zaraz ruszając do przodu i zostawiając Hazel z tyłu, mijając kolumnę i wbijając wzrok w dzieciki, maskując to jak bardzo bolał go ten widok. To nie tak, że miał dla nich współczucie, to nie tak że przejmował się jakimiś gadziami. Oczywiście, że nie! A jednocześnie... Pamiętał przerażoną Sheilę, kiedy tuż po opuszczeniu Birmingham nie potrafiła mówić czy opowiadać, nie potrafiła wydać żadnego dźwięku poza krzykiem. A James? Podążający za nim pewnie, próbujący go naśladować, próbując wejść w buty równie odpowiedzialnego co on. Równie dobrze, te piętnaście lat temu to oni mogli być na miejscu tych dzieciaków. Czy gdyby się zgubili, gdyby złapał ich wtedy ktoś jak Hazel i Elige.
Wolał zostawić potencjalne negocjacje Prudence. On sam chciał się skupić na tych buntownikach. Dobrze, że takimi byli. Musieli być, musieli im pomóc się stąd wydostać... Jakoś. Musieli być teraz dorosłymi. Być odpowiedzialni, za siebie i za resztę.
Kucnął przy dzieciakach, zaraz puszczając do nich niuchacza, jedną ręką przytrzymując go, aby nie wydał się im zbyt agresywny.
- Zmarźluchy z was, co? Jak się nazywacie? Jestem Gab - rzucił przyjaźnie i próbując się uśmiechnąć do nich wesoło tak jak to zawsze robił, kiedy zabawiał tłum, choć z pewnością jego aparycja w tym momencie wcale mu nie pomagała - a może wręcz przeciwnie, bo wyglądał przecież niewiele lepiej od nich. - Zabierzemy was stąd - rzucił ciszej, odwracając się plecami do jednego ze strażników, tak aby nie widział jego twarzy. - Do domu... - dodał jeszcze ciszej po romsku, drżącym głosem, jakby chciał przekonać do tego samego siebie. Czy te dzieciaki miały dom? Rodzeństwo, rodziców? Dziadków, wujków? Wbił w nie spojrzenie, w którym nie tylko był ból spowodowany jego ręką, ale też ten wewnętrzny... To równie dobrze mogło być teraz jego rodzeństwo. Gdyby ich wtedy zawiódł, gdyby nie doprowadził ich jakimś cudem do taboru. Chciał tym dzieciakom dać znać, że będzie lepiej - że stoi po ich stronie. I że pomoc nadeszła.
| Kłamstwo i kokieteria na II
Thomas, Prudence
W trakcie drogi prowadzącej do komnaty, Elige i Hazel nie odzywali się wiele, kilka razy jedynie odwracając się w waszą stronę i upewniając się, że nadążaliście; musieli dostrzec, że nie wyglądaliście najlepiej, a kiedy słowa Prudence poniosły się długą klatką schodową, prowadzący ich mężczyzna zatrzymał na niej spojrzenie na dłużej, ale nie skomentował występujących na policzki rumieńców ani spotęgowanej bólem i zmęczeniem zadyszki. W korytarzach nie było jednak zupełnie cicho; wasze kroki niosły się echem, co jakiś czas docierał też do was zbliżający się i oddalający szum wody – podziemna rzeka musiała przelewać się gdzieś niedaleko, być może tuż za kamiennymi ścianami. Szelest mieszał się z hasłem wypowiedzianym przez Elige’a, przysłuchującej mu się Prudence wydawało się jednak, że brzmiało mniej więcej jak: maa-luh fide.
Pytanie rzucone przez czarodzieja nie było natarczywe, słysząc odpowiedź Thomasa uniósł więc dłonie w pojednawczym geście. – Nie miałem nic złego na myśli, Gab – powiedział, przenosząc spojrzenie na Prudence. – My sobie radzimy, ale nie będziemy was eskortować pod sam Londyn, czy gdzie tam ich zabieracie – sprostował.
Kiedy podeszliście do dzieci, te początkowo spojrzały na was z przestrachem – kuląc się jeszcze bardziej do siebie. Ciemnowłosa dziewczynka, która wyglądała, jakby mogła mieć co najwyżej sześć lat, przesunęła się po brudnej posadzce, chowając się za plecami uderzająco podobnego do niej chłopca. Im bliżej się znajdowaliście, tym dokładniej byliście w stanie ocenić, jak bardzo zaniedbane były dzieci: policzki niektórych z nich były zapadnięte, inne miały włosy skołtunione i zmatowiałe. Przyglądały się wam czujnie, przesuwając przestraszonymi oczami pomiędzy Prudence a Thomasem.
W reakcji na słowa Prudence, Hazel gwizdnęła cicho i zaplotła ramiona na klatce piersiowej. – Umawialiśmy się na dwieście za czwórkę, lala. Jak chcecie wszystkich, to dwieście pięćdziesiąt to i tak okazja – powiedziała. W jej głosie nie było słychać groźby, ale wybrzmiała tam stanowczość.
Dzieci nie odpowiedziały na pytanie Thomasa o imiona, jednak wyraźnie zainteresowały się niuchaczem; jedna z dziewczynek – jasnowłosa, o kosmykach zaplecionych w cienkie warkocze – wyciągnęła ostrożnie rękę, jakby chciała pogłaskać zwierzątko. Siedzący obok niej chłopiec, jakby ośmielony tym gestem, wlepił spojrzenie w Thomasa. – Dokąd? – zapytał, najwyraźniej nie rozumiejąc romskiego sformułowania.
– Czas na zwiedzanie będzie później – odpowiedziała Hazel, kiedy Prudence wskazała w stronę podestu; teraz była już trochę zniecierpliwiona. – Może przejdźmy do…
– Co do kurwy? – rozległo się nagle, gdzieś blisko was, jednak – choć byliście pewni, że te słowa nie padły z ust ani Hazel, ani Elige’a, ani tym bardziej żadnego z dzieci – potrzebowaliście chwili na rozeznanie się w sytuacji. Jeden ze szmalcowników, wcześniej w milczeniu stojący pod ścianą, przeszedł kilka kroków, obchodząc Thomasa tak, by znaleźć się przed nim – a kiedy wszedł w plamę światła, Thomas mógł się zorientować, że go znał. Nie osobiście, jednak jego twarz była znajoma – choć bez strażniczego munduru trudno było na pierwszy rzut oka go rozpoznać; był jednak z całą pewnością jednym ze strażników, którzy prowadzili Thomasa korytarzem w Tower of London, kiedy został zatrzymany za próbę zarejestrowania różdżki na fałszywe dane. Teraz spoglądał prosto na niego, po krótkiej chwili zawahania wyciągając różdżkę. Dzieci, zaalarmowane podniesionym głosem, wycofały się znów, przytulając się bliżej do siebie; niuchacz pisnął, jakby wyczuwając zagrożenie i rzucił się do przodu, próbując wyrwać się z ręki Thomasa. Elige i Hazel, a także ostatni ze szmalcowników, zrobili kilka kroków do przodu, czujnie unosząc różdżki, ale póki co nie kierując ich na nikogo, a jedynie przenosząc spojrzenie z jednej twarzy na drugą; na ich własnych malowała się dezorientacja.
– Co jest, Travis? – zapytał Elige.
– Jak to: co? Kogo wy tu przyprowadziliście? Przecież to przebieraniec, pieprzony kapuś! – rzucił; wzrok całej czwórki zatrzymał się na Thomasie.
Samuel, Herbert, Ronja, Jackie
W odpowiedzi na pytanie Samuela, Emily skinęła głową. – Wyszły się pobawić i nigdy nie wróciły – odpowiedziała, szczelniej obejmując się ramionami. Na dłuższe dyskusje jednak nie było czasu – bo kiedy przeszliście dalej korytarzem i w stronę schodów, wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Zniechęcająca mgła wciąż was otaczała, wraz z każdą chwilą rozlewając się dalej, zsuwając po stopniach schodów i liżąc ściany, wylewając się na zewnątrz przez nieszczelne drzwi, nadal bujające się żałośnie w zawiasach. Na dole było jeszcze zimniej – silny wiatr wpychał tumany śniegu przez uszkodzone skrzydło, a po podłodze grzechotały lodowe odłamki. Herbert, pomimo zmęczenia i poczucia beznadziejności, zdołał jednak unieść różdżkę w porę – a silna, wyczarowana przez niego tarcza, na krótką chwilę rozbłysła przed wami błękitnawą poświatą; przecinające powietrze noże uderzyły prosto w nią, w momencie zderzenia rozbijając się w drobny, niezagrażający już nikomu pył, który unosił się jeszcze w powietrzu na chwilę po tym, jak magiczna bariera zniknęła.
Schodząc w dół, nigdzie nie dostrzegaliście komendanta ani jego podwładnych; hol tonął w biało-szarych oparach, a Herbert, który do domu wszedł tylnym wejściem, zdawał sobie sprawę, że oddzielał was od niego wąski, krótki korytarz. Żadne z was nie dotarło tak daleko, kiedy jednak trójka czarownic zbliżyła się do wspomnianej przez Emily szafy, gdzieś ponad wami rozległo się kilka niezbyt głośnych wybuchów – a hol zalało migotliwe, czerwonawe, wpadające przez okna światło, w którym mogliście rozpoznać sygnał ostrzegawczy posłany przy pomocy zaklęcia periculum.
Ronja
Szafka, do której weszłyście, wyglądała niepozornie; jej główna komora zaczynała się mniej więcej na wysokości waszych kolan i była na tyle niska, że musiałyście wejść do niej, kucając. W środku nie było półek ani żadnej innej zawartości, jednak wciśnięcie się tam we trójkę stanowiło wyzwanie – podobnie jak zamknięcie drzwi. Musiałyście się ścisnąć, przytulając się mocno do siebie, a kiedy opanowały was ciemności, mogłyście odnieść wrażenie, że razem z całą szafką spadacie w dół. Uczucie było jednak ulotne, ustąpiło po paru sekundach, po których któraś z was – Ronji wydawało się, że była to Emily – popchnęła drzwiczki szafki i wygramoliła się ze środka, osłaniając oczy. Ronja, jeśli poszła w jej ślady, potrzebowała paru sekund na opanowanie dziwnej, chwilowej dezorientacji – a kiedy jej się to udało, mogła dostrzec dwie rzeczy: że znalazła się w pomieszczeniu znacznie mniejszym, przypominającym szopę, oraz że chociaż opuściła szafkę jako druga, to w środku nie pozostał już nikt; nie było z wami Jackie.
Po drugiej stronie szopy, oparty o ścianę tuż przy drzwiach, siedział za to mężczyzna – ubrany w ledwie widoczny spod warstwy oblepiającego go śniegu mundur, miał sino-czerwone policzki i pozlepiane w zmarznięte strąki włosy, a zamknięte oczy sprawiały, że wyglądał, jakby był nieprzytomny lub spał. Ramiona miał zwieszone luźno wzdłuż tułowia, różdżka – wciąż zaciśnięta w palcach – opierała się bezwładnie o podłogę.
Oprócz tego w pokoju znajdowała się również zamknięta skrzynia, żeliwny piec, stos drewna i długi stół z krzesłami; na przeciwległej ścianie, tuż nad stołem, byłyście w stanie dostrzec poruszające się plakaty drukowane przez Ministerstwo Magii. Dach ponad waszymi głowami jeszcze się trzymał, ale przy każdym podmuchu wiatru trzeszczał złowieszczo.
Samuel, Herbert
Zostaliście w domu sami, a przynajmniej – tak wydawało się na pierwszy rzut oka, bo ledwie zdążylibyście ruszyć się w stronę tylnej części domu, wąskim korytarzem poniósł się znany już wam głos. – Czekamy na naszych, przegrupowujemy się i otaczamy dom. Wstawaj, Sheridan – usłyszeliście. Samuel, nasłuchując, dosłyszał jeszcze głośne jęknięcie, możliwe, że bólu – a później chrobot; cichy dźwięk rozległ się gdzieś nisko, z każdą sekundą zbliżając się jednak do was, a kiedy auror spojrzał w dół, zauważył słabo połyskujący przedmiot, przypominający fiolkę z eliksirem. – Confringo – rozległo się przed wami, za inkantacją podążył trzask szkła – a później jednocześnie naparł na was ogłuszający huk i oślepiający błysk światła, wciskający się w źrenice z brutalnością tuzina słońc.
Samuel, Herbert - tuż obok was rozbiła się fiolka zawierająca eliksir migotek. ST osłonięcia oczu na czas wynosi 75, do rzutu dodaje się podwojoną statystykę zwinności. Samuel, który dostrzegł fiolkę nieco wcześniej, mnoży statystykę zwinności razy trzy. W przypadku nieudanego rzutu, zostajecie oślepieni na okres 5 tur.
Ze względu na zasięg zaklęcia (pavor veneno) wynoszący więcej niż powierzchnia domu, należy założyć, że jego działanie obejmuje całe wnętrze, roznosząc się stopniowo po pomieszczeniach. Zgodnie z opisem zaklęcia, mgła roztacza się wokół czarodzieja, który rzucił zaklęcie, w tym przypadku - Samuela. Samuel, jako oklumenta, pozostaje niewrażliwy na działanie zaklęcia.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 3.12 do godz. 13:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Pavor veneno - 2/3 tury
Magicus extremos - 2/3 tury; +25 (Ronja, Herbert, Emily)
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 18/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 37/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 24/50
W trakcie drogi prowadzącej do komnaty, Elige i Hazel nie odzywali się wiele, kilka razy jedynie odwracając się w waszą stronę i upewniając się, że nadążaliście; musieli dostrzec, że nie wyglądaliście najlepiej, a kiedy słowa Prudence poniosły się długą klatką schodową, prowadzący ich mężczyzna zatrzymał na niej spojrzenie na dłużej, ale nie skomentował występujących na policzki rumieńców ani spotęgowanej bólem i zmęczeniem zadyszki. W korytarzach nie było jednak zupełnie cicho; wasze kroki niosły się echem, co jakiś czas docierał też do was zbliżający się i oddalający szum wody – podziemna rzeka musiała przelewać się gdzieś niedaleko, być może tuż za kamiennymi ścianami. Szelest mieszał się z hasłem wypowiedzianym przez Elige’a, przysłuchującej mu się Prudence wydawało się jednak, że brzmiało mniej więcej jak: maa-luh fide.
Pytanie rzucone przez czarodzieja nie było natarczywe, słysząc odpowiedź Thomasa uniósł więc dłonie w pojednawczym geście. – Nie miałem nic złego na myśli, Gab – powiedział, przenosząc spojrzenie na Prudence. – My sobie radzimy, ale nie będziemy was eskortować pod sam Londyn, czy gdzie tam ich zabieracie – sprostował.
Kiedy podeszliście do dzieci, te początkowo spojrzały na was z przestrachem – kuląc się jeszcze bardziej do siebie. Ciemnowłosa dziewczynka, która wyglądała, jakby mogła mieć co najwyżej sześć lat, przesunęła się po brudnej posadzce, chowając się za plecami uderzająco podobnego do niej chłopca. Im bliżej się znajdowaliście, tym dokładniej byliście w stanie ocenić, jak bardzo zaniedbane były dzieci: policzki niektórych z nich były zapadnięte, inne miały włosy skołtunione i zmatowiałe. Przyglądały się wam czujnie, przesuwając przestraszonymi oczami pomiędzy Prudence a Thomasem.
W reakcji na słowa Prudence, Hazel gwizdnęła cicho i zaplotła ramiona na klatce piersiowej. – Umawialiśmy się na dwieście za czwórkę, lala. Jak chcecie wszystkich, to dwieście pięćdziesiąt to i tak okazja – powiedziała. W jej głosie nie było słychać groźby, ale wybrzmiała tam stanowczość.
Dzieci nie odpowiedziały na pytanie Thomasa o imiona, jednak wyraźnie zainteresowały się niuchaczem; jedna z dziewczynek – jasnowłosa, o kosmykach zaplecionych w cienkie warkocze – wyciągnęła ostrożnie rękę, jakby chciała pogłaskać zwierzątko. Siedzący obok niej chłopiec, jakby ośmielony tym gestem, wlepił spojrzenie w Thomasa. – Dokąd? – zapytał, najwyraźniej nie rozumiejąc romskiego sformułowania.
– Czas na zwiedzanie będzie później – odpowiedziała Hazel, kiedy Prudence wskazała w stronę podestu; teraz była już trochę zniecierpliwiona. – Może przejdźmy do…
– Co do kurwy? – rozległo się nagle, gdzieś blisko was, jednak – choć byliście pewni, że te słowa nie padły z ust ani Hazel, ani Elige’a, ani tym bardziej żadnego z dzieci – potrzebowaliście chwili na rozeznanie się w sytuacji. Jeden ze szmalcowników, wcześniej w milczeniu stojący pod ścianą, przeszedł kilka kroków, obchodząc Thomasa tak, by znaleźć się przed nim – a kiedy wszedł w plamę światła, Thomas mógł się zorientować, że go znał. Nie osobiście, jednak jego twarz była znajoma – choć bez strażniczego munduru trudno było na pierwszy rzut oka go rozpoznać; był jednak z całą pewnością jednym ze strażników, którzy prowadzili Thomasa korytarzem w Tower of London, kiedy został zatrzymany za próbę zarejestrowania różdżki na fałszywe dane. Teraz spoglądał prosto na niego, po krótkiej chwili zawahania wyciągając różdżkę. Dzieci, zaalarmowane podniesionym głosem, wycofały się znów, przytulając się bliżej do siebie; niuchacz pisnął, jakby wyczuwając zagrożenie i rzucił się do przodu, próbując wyrwać się z ręki Thomasa. Elige i Hazel, a także ostatni ze szmalcowników, zrobili kilka kroków do przodu, czujnie unosząc różdżki, ale póki co nie kierując ich na nikogo, a jedynie przenosząc spojrzenie z jednej twarzy na drugą; na ich własnych malowała się dezorientacja.
– Co jest, Travis? – zapytał Elige.
– Jak to: co? Kogo wy tu przyprowadziliście? Przecież to przebieraniec, pieprzony kapuś! – rzucił; wzrok całej czwórki zatrzymał się na Thomasie.
Samuel, Herbert, Ronja, Jackie
W odpowiedzi na pytanie Samuela, Emily skinęła głową. – Wyszły się pobawić i nigdy nie wróciły – odpowiedziała, szczelniej obejmując się ramionami. Na dłuższe dyskusje jednak nie było czasu – bo kiedy przeszliście dalej korytarzem i w stronę schodów, wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Zniechęcająca mgła wciąż was otaczała, wraz z każdą chwilą rozlewając się dalej, zsuwając po stopniach schodów i liżąc ściany, wylewając się na zewnątrz przez nieszczelne drzwi, nadal bujające się żałośnie w zawiasach. Na dole było jeszcze zimniej – silny wiatr wpychał tumany śniegu przez uszkodzone skrzydło, a po podłodze grzechotały lodowe odłamki. Herbert, pomimo zmęczenia i poczucia beznadziejności, zdołał jednak unieść różdżkę w porę – a silna, wyczarowana przez niego tarcza, na krótką chwilę rozbłysła przed wami błękitnawą poświatą; przecinające powietrze noże uderzyły prosto w nią, w momencie zderzenia rozbijając się w drobny, niezagrażający już nikomu pył, który unosił się jeszcze w powietrzu na chwilę po tym, jak magiczna bariera zniknęła.
Schodząc w dół, nigdzie nie dostrzegaliście komendanta ani jego podwładnych; hol tonął w biało-szarych oparach, a Herbert, który do domu wszedł tylnym wejściem, zdawał sobie sprawę, że oddzielał was od niego wąski, krótki korytarz. Żadne z was nie dotarło tak daleko, kiedy jednak trójka czarownic zbliżyła się do wspomnianej przez Emily szafy, gdzieś ponad wami rozległo się kilka niezbyt głośnych wybuchów – a hol zalało migotliwe, czerwonawe, wpadające przez okna światło, w którym mogliście rozpoznać sygnał ostrzegawczy posłany przy pomocy zaklęcia periculum.
Ronja
Szafka, do której weszłyście, wyglądała niepozornie; jej główna komora zaczynała się mniej więcej na wysokości waszych kolan i była na tyle niska, że musiałyście wejść do niej, kucając. W środku nie było półek ani żadnej innej zawartości, jednak wciśnięcie się tam we trójkę stanowiło wyzwanie – podobnie jak zamknięcie drzwi. Musiałyście się ścisnąć, przytulając się mocno do siebie, a kiedy opanowały was ciemności, mogłyście odnieść wrażenie, że razem z całą szafką spadacie w dół. Uczucie było jednak ulotne, ustąpiło po paru sekundach, po których któraś z was – Ronji wydawało się, że była to Emily – popchnęła drzwiczki szafki i wygramoliła się ze środka, osłaniając oczy. Ronja, jeśli poszła w jej ślady, potrzebowała paru sekund na opanowanie dziwnej, chwilowej dezorientacji – a kiedy jej się to udało, mogła dostrzec dwie rzeczy: że znalazła się w pomieszczeniu znacznie mniejszym, przypominającym szopę, oraz że chociaż opuściła szafkę jako druga, to w środku nie pozostał już nikt; nie było z wami Jackie.
Po drugiej stronie szopy, oparty o ścianę tuż przy drzwiach, siedział za to mężczyzna – ubrany w ledwie widoczny spod warstwy oblepiającego go śniegu mundur, miał sino-czerwone policzki i pozlepiane w zmarznięte strąki włosy, a zamknięte oczy sprawiały, że wyglądał, jakby był nieprzytomny lub spał. Ramiona miał zwieszone luźno wzdłuż tułowia, różdżka – wciąż zaciśnięta w palcach – opierała się bezwładnie o podłogę.
Oprócz tego w pokoju znajdowała się również zamknięta skrzynia, żeliwny piec, stos drewna i długi stół z krzesłami; na przeciwległej ścianie, tuż nad stołem, byłyście w stanie dostrzec poruszające się plakaty drukowane przez Ministerstwo Magii. Dach ponad waszymi głowami jeszcze się trzymał, ale przy każdym podmuchu wiatru trzeszczał złowieszczo.
Samuel, Herbert
Zostaliście w domu sami, a przynajmniej – tak wydawało się na pierwszy rzut oka, bo ledwie zdążylibyście ruszyć się w stronę tylnej części domu, wąskim korytarzem poniósł się znany już wam głos. – Czekamy na naszych, przegrupowujemy się i otaczamy dom. Wstawaj, Sheridan – usłyszeliście. Samuel, nasłuchując, dosłyszał jeszcze głośne jęknięcie, możliwe, że bólu – a później chrobot; cichy dźwięk rozległ się gdzieś nisko, z każdą sekundą zbliżając się jednak do was, a kiedy auror spojrzał w dół, zauważył słabo połyskujący przedmiot, przypominający fiolkę z eliksirem. – Confringo – rozległo się przed wami, za inkantacją podążył trzask szkła – a później jednocześnie naparł na was ogłuszający huk i oślepiający błysk światła, wciskający się w źrenice z brutalnością tuzina słońc.
Ze względu na zasięg zaklęcia (pavor veneno) wynoszący więcej niż powierzchnia domu, należy założyć, że jego działanie obejmuje całe wnętrze, roznosząc się stopniowo po pomieszczeniach. Zgodnie z opisem zaklęcia, mgła roztacza się wokół czarodzieja, który rzucił zaklęcie, w tym przypadku - Samuela. Samuel, jako oklumenta, pozostaje niewrażliwy na działanie zaklęcia.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 3.12 do godz. 13:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Pavor veneno - 2/3 tury
Magicus extremos - 2/3 tury; +25 (Ronja, Herbert, Emily)
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 18/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 37/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 24/50
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
Wykonywali tylko rozkazy? Jak bardzo byli nisko w tej całej hierarchii? I czy mógł założyć, że wyraźnie jako wysłannik... kogoś miał nieco większe przywileje? Był nieco straszniejszy dla nich? Możliwe.
- Oh proszę cię, dostać się do Londynu to nie problem. Ale z tymi policjantami na górze to by się przydała pomoc. Pieprzone psy - rzucił niezadowolony, jakby nieco znużony. Ale już nieco spokojniej.
Zastanawiał się czy dzieciaki były rodzeństwem - chociaż niektóre z nich. Zastanawiał się, ile tutaj już spędziły czasu i jak wiele jeszcze musiały spędzić, zastanawiał się gdzie w ogóle można było je oddać... I jak bardzo musiały się bać. Nie wiedziały gdzie były, nie wiedziały co się z nimi stanie - zupełnie jak on ze swoim rodzeństwem te piętnaście lat temu, kiedy podróżowali do taboru; kiedy jednego dnia stracili rodziców, stali się sierotami, nagle musieli zmienić nazwisko. Choć patrząc po dzisiejszych czasach stanowczo Doe było bezpieczniejsze niż Smith.
Uśmiechał się delikatnie do dzieciaków, widząc ich zainteresowanie niuchaczem. To nie był dziki tak jak ten, którego spotkał kiedyś z Volansem w lesie, więc nie bał się, że ten zacznie uciekać czy się wyrywać - pozwolił dzieciakom go dotknąć, wiedząc że mogła to być jedna z miększych, cieplejszych i milszych rzeczy, które miały okazję dotykać od dłuższego czasu.
Chociaż słysząc nagle głos, przez moment zamarł. To był ból? Stres? Czuł jak serce mu zaczęło dudnić jakby chciało mu wyskoczyć z klatki piersiowej i uciec w siną dal - sam by chciał mieć taką możliwość. Ale nie mógł jej mieć, nie mógł nagle wyjść ze swojej roli. Nie mógł dać się...
Kapuś.
Tower. Był jeszcze pewniejszy, że to był strażnik - zarówno po jego wyglądzie, po jego głosie, po tym co mówił. Nie każdy wiedział, co zrobił w Tower, na jaki temat donosił, więc tym bardziej mógł mieć pewność, że ten mężczyzna tutaj był... Na pewno był kimś z Tower. Jednym ze strażników?
Wpatrując się w dzieciaki jeszcze dłuższą chwilę, tylko lekko zerkając na mężczyznę w ciszy. Nie odezwał się, czując na sobie wzrok i te podejrzenia.
Był w centrum uwagi. Mógł teraz dać przedstawienie, ale musiał się zebrać w sobie. Stawka była wyższa niż w listopadzie, niż w grudniu. O wiele wyższa niż kiedy okłamywał Silasa w styczniu...
Podniósł powoli znużony wzrok na dobrze mu znanego strażnika. Zmrużył oczy, ściągnął brwi. Raz i dwa, musiał to dobrze rozegrać, nie miał teraz miejscu na błąd.
- O czym ty pieprzysz? - powiedział chłodno, tak jakby odgrywał... kogoś. Jakąś postać ze swoich bajek, jakby starał się wystraszyć dzieciaki, jakby był bytem ponad wszystkimi, takim do którego nie można było się odzywać bez pozwolenia. - Podważasz współpracowników naszego wspólnego znajomego? Sugerujesz, że nie jestem odpowiednią osobą, do odebrania od was dzieciaków? - zapytał twardo, głosem który nie drżał. Wiercił go wzrokiem, niewzruszonym, mimo że jego żołądek był zaciśnięty od środka.
Puścił niuchacza pozwalając mu biec wolno.
Zaraz jednak parsknął.
- Ah, czekaj... Wiem już. Jakie on podał wam imię? - rzucił jakby lżej. - Gnojek się pode mnie podszywa przy każdej okazji... Ładnie go ktoś załatwił w Tower, wybił zęby. Należało mu się, stanowczo to pochwalam. Travis, tak? - rzucił, podnosząc się zaraz z klęczek do dzieciaków i stając o krok od mężczyzny, mierząc go surowym wzrokiem.
Udawaj i kłam, jakby życie od tego zależało. Bo zależy, szczególnie teraz. Udawaj, bądź pewny, a inni uwierzą.
Powtarzał sobie w myślach, szczerza zawsze wierząc w to, że wystarczyło mu wystarczająco dużo pewności siebie.
- Nie potraficie sobie poradzić z buntującymi się dzieciakami. Przez tego gnoja... Jak się przedstawił? James? Może Edward? Podał nazwisko Carter? A może zrzucał wszystko na Macmillanów? Ah, jak to jego stary dla nich pracował? - rzucił, zastanawiając się na głos, jakby wszystko przywoływał coś co miał w pamięci o kimś innym niż on.
Zaraz zatrzymał wspomnienie znów na strażniku.
- Rzadko zajmuję się osobiście takimi wymianami. Powinieneś więc sam zrozumieć jak istotne są te dzieciaki, które są zastraszone przez was. Naprawdę tak ciężko jest wam się zająć dzieciakami? Wasze sowy też są w takim stanie? Jeszcze takie oskarżenia. Chcesz sam prowadzić jakieś dochodzenie? Może powinni cię postawić na jarmarku, żebyś łapał kieszonkowców? Oh, może byście złapali i nie wypuścili tego gnoja, który się pode mnie regularnie podszywa zamiast wypuszczać go za każdym razem, kiedy wam rzuca jakieś poszlaki? - kontynuował już stanowczo bardziej agresywnie, prowadząc swoje przedstawienie, na które czuł ekscytację i adrenalinę, im dłużej je prowadził. Krok w przód, twardy i stanowczy, żeby zmniejszyć odległość między sobą, a strażnikiem, na co czuł cichą ekscytację, chcąc mieć teraz samemu możliwość wywołania u niego strachu. Pokazać mu, kto tutaj rządził.
- Jeszcze słowo Travis, a postaram się, żeby każde twoje słowo dotarło do odpowiednich uszu. Ciesz się ciepłą posadką, którą masz - wycedził przez zaciśnięte usta, zaraz odsuwając się o rozglądając po reszcie towarzystwa.
- Jeszcze jakieś wątpliwości? - warknął na nich.
Serce mu dudniło, zastanawiając się jak wyglądało jego przedstawienie z boku. Wciąż był blady, wciąż był w bólu. Wciąż miał w pamięci to w jaki sposób Tonks celował w niego różdżką - co było w nim takiego, że w momencie się go przeraził? Co było w nim takiego, że był straszny? Starał się to sfabrykować, ale fabrykacja nie polegała tylko na słowach - to było coś w jego postawie, w jego mimice, w jego pewności w ruchach. A może po prostu w postawie? Sam Thomas tego nie miał, nie był wysoki czy umięśniony - był drobnym chłopakiem, w dodatku ze złamaną ręką. Był cyganem, grajkiem i złodziejem. Ale nie w tym momencie, w tym momencie przybrał maskę - rolę zaufanego wysłannika drugiej strony. Teraz miał autorytet, powinien go mieć...
| Kłamstwo II odgrywanie oraz Perswazja I na(trochę udawany) autorytet
- Oh proszę cię, dostać się do Londynu to nie problem. Ale z tymi policjantami na górze to by się przydała pomoc. Pieprzone psy - rzucił niezadowolony, jakby nieco znużony. Ale już nieco spokojniej.
Zastanawiał się czy dzieciaki były rodzeństwem - chociaż niektóre z nich. Zastanawiał się, ile tutaj już spędziły czasu i jak wiele jeszcze musiały spędzić, zastanawiał się gdzie w ogóle można było je oddać... I jak bardzo musiały się bać. Nie wiedziały gdzie były, nie wiedziały co się z nimi stanie - zupełnie jak on ze swoim rodzeństwem te piętnaście lat temu, kiedy podróżowali do taboru; kiedy jednego dnia stracili rodziców, stali się sierotami, nagle musieli zmienić nazwisko. Choć patrząc po dzisiejszych czasach stanowczo Doe było bezpieczniejsze niż Smith.
Uśmiechał się delikatnie do dzieciaków, widząc ich zainteresowanie niuchaczem. To nie był dziki tak jak ten, którego spotkał kiedyś z Volansem w lesie, więc nie bał się, że ten zacznie uciekać czy się wyrywać - pozwolił dzieciakom go dotknąć, wiedząc że mogła to być jedna z miększych, cieplejszych i milszych rzeczy, które miały okazję dotykać od dłuższego czasu.
Chociaż słysząc nagle głos, przez moment zamarł. To był ból? Stres? Czuł jak serce mu zaczęło dudnić jakby chciało mu wyskoczyć z klatki piersiowej i uciec w siną dal - sam by chciał mieć taką możliwość. Ale nie mógł jej mieć, nie mógł nagle wyjść ze swojej roli. Nie mógł dać się...
Kapuś.
Tower. Był jeszcze pewniejszy, że to był strażnik - zarówno po jego wyglądzie, po jego głosie, po tym co mówił. Nie każdy wiedział, co zrobił w Tower, na jaki temat donosił, więc tym bardziej mógł mieć pewność, że ten mężczyzna tutaj był... Na pewno był kimś z Tower. Jednym ze strażników?
Wpatrując się w dzieciaki jeszcze dłuższą chwilę, tylko lekko zerkając na mężczyznę w ciszy. Nie odezwał się, czując na sobie wzrok i te podejrzenia.
Był w centrum uwagi. Mógł teraz dać przedstawienie, ale musiał się zebrać w sobie. Stawka była wyższa niż w listopadzie, niż w grudniu. O wiele wyższa niż kiedy okłamywał Silasa w styczniu...
Podniósł powoli znużony wzrok na dobrze mu znanego strażnika. Zmrużył oczy, ściągnął brwi. Raz i dwa, musiał to dobrze rozegrać, nie miał teraz miejscu na błąd.
- O czym ty pieprzysz? - powiedział chłodno, tak jakby odgrywał... kogoś. Jakąś postać ze swoich bajek, jakby starał się wystraszyć dzieciaki, jakby był bytem ponad wszystkimi, takim do którego nie można było się odzywać bez pozwolenia. - Podważasz współpracowników naszego wspólnego znajomego? Sugerujesz, że nie jestem odpowiednią osobą, do odebrania od was dzieciaków? - zapytał twardo, głosem który nie drżał. Wiercił go wzrokiem, niewzruszonym, mimo że jego żołądek był zaciśnięty od środka.
Puścił niuchacza pozwalając mu biec wolno.
Zaraz jednak parsknął.
- Ah, czekaj... Wiem już. Jakie on podał wam imię? - rzucił jakby lżej. - Gnojek się pode mnie podszywa przy każdej okazji... Ładnie go ktoś załatwił w Tower, wybił zęby. Należało mu się, stanowczo to pochwalam. Travis, tak? - rzucił, podnosząc się zaraz z klęczek do dzieciaków i stając o krok od mężczyzny, mierząc go surowym wzrokiem.
Udawaj i kłam, jakby życie od tego zależało. Bo zależy, szczególnie teraz. Udawaj, bądź pewny, a inni uwierzą.
Powtarzał sobie w myślach, szczerza zawsze wierząc w to, że wystarczyło mu wystarczająco dużo pewności siebie.
- Nie potraficie sobie poradzić z buntującymi się dzieciakami. Przez tego gnoja... Jak się przedstawił? James? Może Edward? Podał nazwisko Carter? A może zrzucał wszystko na Macmillanów? Ah, jak to jego stary dla nich pracował? - rzucił, zastanawiając się na głos, jakby wszystko przywoływał coś co miał w pamięci o kimś innym niż on.
Zaraz zatrzymał wspomnienie znów na strażniku.
- Rzadko zajmuję się osobiście takimi wymianami. Powinieneś więc sam zrozumieć jak istotne są te dzieciaki, które są zastraszone przez was. Naprawdę tak ciężko jest wam się zająć dzieciakami? Wasze sowy też są w takim stanie? Jeszcze takie oskarżenia. Chcesz sam prowadzić jakieś dochodzenie? Może powinni cię postawić na jarmarku, żebyś łapał kieszonkowców? Oh, może byście złapali i nie wypuścili tego gnoja, który się pode mnie regularnie podszywa zamiast wypuszczać go za każdym razem, kiedy wam rzuca jakieś poszlaki? - kontynuował już stanowczo bardziej agresywnie, prowadząc swoje przedstawienie, na które czuł ekscytację i adrenalinę, im dłużej je prowadził. Krok w przód, twardy i stanowczy, żeby zmniejszyć odległość między sobą, a strażnikiem, na co czuł cichą ekscytację, chcąc mieć teraz samemu możliwość wywołania u niego strachu. Pokazać mu, kto tutaj rządził.
- Jeszcze słowo Travis, a postaram się, żeby każde twoje słowo dotarło do odpowiednich uszu. Ciesz się ciepłą posadką, którą masz - wycedził przez zaciśnięte usta, zaraz odsuwając się o rozglądając po reszcie towarzystwa.
- Jeszcze jakieś wątpliwości? - warknął na nich.
Serce mu dudniło, zastanawiając się jak wyglądało jego przedstawienie z boku. Wciąż był blady, wciąż był w bólu. Wciąż miał w pamięci to w jaki sposób Tonks celował w niego różdżką - co było w nim takiego, że w momencie się go przeraził? Co było w nim takiego, że był straszny? Starał się to sfabrykować, ale fabrykacja nie polegała tylko na słowach - to było coś w jego postawie, w jego mimice, w jego pewności w ruchach. A może po prostu w postawie? Sam Thomas tego nie miał, nie był wysoki czy umięśniony - był drobnym chłopakiem, w dodatku ze złamaną ręką. Był cyganem, grajkiem i złodziejem. Ale nie w tym momencie, w tym momencie przybrał maskę - rolę zaufanego wysłannika drugiej strony. Teraz miał autorytet, powinien go mieć...
| Kłamstwo II odgrywanie oraz Perswazja I na
Widział jak zaklęcie się udaje, jak chroni Samuela, choć nie czuł powodów do radości. Poczucie beznadziei ogarniało go coraz bardziej. Nie widzieli przeciwników, ukryli się, mogli zaatakować ich z każdej strony; mogli strzelać do nich jak do kaczek. A oni mogli się miotać niczym dzikie zwierzęta ale to nie miało sensu. Nic już nie miało. Opuszczały go siły, może lepiej tutaj usiąść i poczekać aż zrobią swoje? Przecież i tak nic więcej sami nie zrobią.
Podniósł spojrzenie na Samuela, który proponował rozwiązanie kamikadze, dosłownie tak go zrozumiał. Było to jakieś wyjście z sytuacji. Uniósł dłoń bez różdżki wskazując korytarz.
-Tam jest tylne wyjście… - Nawet mówienie sprawiało trudność. Czy tak właśnie czuje się człowiek kiedy wszystko traci sens? Jakieś resztki świadomości i poczucia odpowiedzialności przedzierały się przez mózg Herberta.
-Zaraza… - Mruknął kiedy dostrzegł czerwone światło, a to zwiastowało tylko kolejne kłopoty. Przez otumaniony mgłą umysł przedzierały się myśli o ucieczce i ewakuowaniu się nim zostaną otoczeniu. Kołatała się też myśl zaszczepiona przez Samuela. Z wielkim oporem własnego ciała uniósł dłoń z różdżką i niemrawo wypowiedział słowa zaklęcia - Negforaminis - Był jednak zbyt słaby i nawet z pomocą magii nie był wstanie wykrzesać z siebie więcej energii i siły. Po co walczyć jak już są na przegranej pozycji, ale na sam koniec mógł im dopiec. Mógł… a jednak nic z tego. Kolejna fala rezygnacji dosięgnęła Greya zalewając go ponurymi myślami, a te zostały przerwane przez nagły wybuch jasności, której się kompletnie nie spodziewał. Ociężały i zniechęcony nawet nie zdążył odpowiednio szybko zareagować i ból przeszył jego głowę kiedy blask poraził oczy. Zamknął je gwałtownie ale było już za późno. Piekły jakby ktoś wypalał mu gałki oczne żywym ogniem lub wbijał drobne igiełki pod powieki. Huk sprawił, że słyszał przez chwilę brzęczenie w uszach, świdrujące i nieprzyjemne doprowadzające do szaleństwa. Pokonując ból otworzył oczy i nagle uświadomił sobie, że jest przed nim absolutna ciemność. Wyciągnął ręce przed siebie ale ich nie widział, niczego nie widział. Czy właśnie umarł? Tak wyglądała śmierć? -Nic nie widzę… - Usłyszał swój własny przerażony głos.
|Dwa nieudane rzuty
Podniósł spojrzenie na Samuela, który proponował rozwiązanie kamikadze, dosłownie tak go zrozumiał. Było to jakieś wyjście z sytuacji. Uniósł dłoń bez różdżki wskazując korytarz.
-Tam jest tylne wyjście… - Nawet mówienie sprawiało trudność. Czy tak właśnie czuje się człowiek kiedy wszystko traci sens? Jakieś resztki świadomości i poczucia odpowiedzialności przedzierały się przez mózg Herberta.
-Zaraza… - Mruknął kiedy dostrzegł czerwone światło, a to zwiastowało tylko kolejne kłopoty. Przez otumaniony mgłą umysł przedzierały się myśli o ucieczce i ewakuowaniu się nim zostaną otoczeniu. Kołatała się też myśl zaszczepiona przez Samuela. Z wielkim oporem własnego ciała uniósł dłoń z różdżką i niemrawo wypowiedział słowa zaklęcia - Negforaminis - Był jednak zbyt słaby i nawet z pomocą magii nie był wstanie wykrzesać z siebie więcej energii i siły. Po co walczyć jak już są na przegranej pozycji, ale na sam koniec mógł im dopiec. Mógł… a jednak nic z tego. Kolejna fala rezygnacji dosięgnęła Greya zalewając go ponurymi myślami, a te zostały przerwane przez nagły wybuch jasności, której się kompletnie nie spodziewał. Ociężały i zniechęcony nawet nie zdążył odpowiednio szybko zareagować i ból przeszył jego głowę kiedy blask poraził oczy. Zamknął je gwałtownie ale było już za późno. Piekły jakby ktoś wypalał mu gałki oczne żywym ogniem lub wbijał drobne igiełki pod powieki. Huk sprawił, że słyszał przez chwilę brzęczenie w uszach, świdrujące i nieprzyjemne doprowadzające do szaleństwa. Pokonując ból otworzył oczy i nagle uświadomił sobie, że jest przed nim absolutna ciemność. Wyciągnął ręce przed siebie ale ich nie widział, niczego nie widział. Czy właśnie umarł? Tak wyglądała śmierć? -Nic nie widzę… - Usłyszał swój własny przerażony głos.
|Dwa nieudane rzuty
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Macmillan słyszała rzekę, która musiała płynąć gdzieś obok. Dobrze, zawsze miała ostatnią deskę ratunku do ucieczki. Woda zazwyczaj ratowała ją z sytuacji beznadziejnych, nie to, żeby miała chęć ponownie poczuć ten chłód, jeśli jednak nie byłoby innego wyjścia, na pewno by się nie zawahała. Najwyżej kolejny miesiąc spędzi na rekonwalescencji.
Maa-luh fide powtórzyła sobie w głowie słowa, które mężczyzna wypowiadał. Wolała je zapamiętać, mogą się jej jeszcze przydać do ucieczki z tego miejsca. Kto wie, co właściwie ich czeka później.
- Pod Londyn, przynajmniej takie dostaliśmy wytyczne.- potwierdziła słowa Elige'a. - Znamy różne sposoby, na takich buntowników, zresztą radziliśmy już sobie z gorszymi ewenementami.- rzekła jeszcze pewnym głosem. Próbowała jakoś sobie radzić w sytuacji, w której się znalazła, chociaż nie było to takie proste, szczególnie, kiedy widziała, że szmalcowników jest więcej.
Macmillan nie była zachwycona widokiem, który zastała. Szkoda jej było tych dzieciaków. Zastanawiało ją ile czasu już tutaj spędzili. Chciałaby im pomóc, przytulić je w tym momencie, nie było jednak takiej możliwości. Jedyne, czego była pewna, to to, że nie pozwoli im tutaj zostać. Nie miała jeszcze jednak pomysłu jak je stąd wyprowadzić, aby nikt nie ucierpiał.
- Okazja?- spojrzała na Hazel. - Myślisz, że ile będą warte takie zaniedbane? Płacimy to wymagamy, a tutaj produkt nie jest najlepszej jakości.- spoglądała na Hazel.
Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usłyszała głos, jednego ze strażników, którzy znajdowali się dalej. Nie brzmiał on najlepiej. Wzięła głęboki oddech, nie wróżyło to nic dobrego, zdecydowanie. Tylko tego im brakowało w tym wszystkim.
Zauważyła poruszenie szmalcowników. Sama również zacisnęła rękę mocniej na różdżce, jak trzeba będzie, to jej użyje, chociaż nie wróżyła im niczego dobrego. Tamci mieli przewagę liczebną, a ona i Thomas byli już nieco poturbowani. Skoro wzrok wszystkich skierował się na Doe, ona sama zaczęła się wycofywać. Może o niej zapomną, jak zniknie z ich pola widzenia. Nim jednak jeszcze się wycofała zbliżyła palec wskazujący do ust, aby dyskretnie dać znać dzieciakom, żeby były cicho, chciała nawiązać z nimi jakąkolwiek więź.
Nie wnikała nigdy specjalnie w to, czym Thomas zajmował się przed tym, jak zaczął dla niej pracować. Jak widać, chyba powinna, został rozpoznany przez strażnika. Padło nazwisko jej rodziny, zrobiło jej się cieplej. Bała się, że dowiedzą się kim jest i stwierdzą, że może być dobrym łupem. Na całe szczęście, nie była szczególnie popularną postacią wśród plebsu.
Rozglądała się uważnie po miejscu, w którym się znaleźli, szukając jakichś alternatyw, drogi ucieczki. Miała świadomość, że powoli zbliżali się do momentu, w którym będą musieli coś zrobić, a mieli ze sobą do zabrania jeszcze szóstkę wycieńczonych dzieci. Podeszła do podestu, który wcześniej ją zaciekawił, aby się mu przyjrzeć, dowiedzieć się, czym właściwie jest, starała się robić to jak najciszej umiała, by nie zwrócić na siebie uwagi. Może tam znajdzie jakieś odpowiedzi na nurtujące ją pytania, przy okazji rozglądała się uważnie, szukając jakiegoś innego wyjścia z tego miejsca.
| spostrzegawczość na II, skradanie I
Maa-luh fide powtórzyła sobie w głowie słowa, które mężczyzna wypowiadał. Wolała je zapamiętać, mogą się jej jeszcze przydać do ucieczki z tego miejsca. Kto wie, co właściwie ich czeka później.
- Pod Londyn, przynajmniej takie dostaliśmy wytyczne.- potwierdziła słowa Elige'a. - Znamy różne sposoby, na takich buntowników, zresztą radziliśmy już sobie z gorszymi ewenementami.- rzekła jeszcze pewnym głosem. Próbowała jakoś sobie radzić w sytuacji, w której się znalazła, chociaż nie było to takie proste, szczególnie, kiedy widziała, że szmalcowników jest więcej.
Macmillan nie była zachwycona widokiem, który zastała. Szkoda jej było tych dzieciaków. Zastanawiało ją ile czasu już tutaj spędzili. Chciałaby im pomóc, przytulić je w tym momencie, nie było jednak takiej możliwości. Jedyne, czego była pewna, to to, że nie pozwoli im tutaj zostać. Nie miała jeszcze jednak pomysłu jak je stąd wyprowadzić, aby nikt nie ucierpiał.
- Okazja?- spojrzała na Hazel. - Myślisz, że ile będą warte takie zaniedbane? Płacimy to wymagamy, a tutaj produkt nie jest najlepszej jakości.- spoglądała na Hazel.
Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usłyszała głos, jednego ze strażników, którzy znajdowali się dalej. Nie brzmiał on najlepiej. Wzięła głęboki oddech, nie wróżyło to nic dobrego, zdecydowanie. Tylko tego im brakowało w tym wszystkim.
Zauważyła poruszenie szmalcowników. Sama również zacisnęła rękę mocniej na różdżce, jak trzeba będzie, to jej użyje, chociaż nie wróżyła im niczego dobrego. Tamci mieli przewagę liczebną, a ona i Thomas byli już nieco poturbowani. Skoro wzrok wszystkich skierował się na Doe, ona sama zaczęła się wycofywać. Może o niej zapomną, jak zniknie z ich pola widzenia. Nim jednak jeszcze się wycofała zbliżyła palec wskazujący do ust, aby dyskretnie dać znać dzieciakom, żeby były cicho, chciała nawiązać z nimi jakąkolwiek więź.
Nie wnikała nigdy specjalnie w to, czym Thomas zajmował się przed tym, jak zaczął dla niej pracować. Jak widać, chyba powinna, został rozpoznany przez strażnika. Padło nazwisko jej rodziny, zrobiło jej się cieplej. Bała się, że dowiedzą się kim jest i stwierdzą, że może być dobrym łupem. Na całe szczęście, nie była szczególnie popularną postacią wśród plebsu.
Rozglądała się uważnie po miejscu, w którym się znaleźli, szukając jakichś alternatyw, drogi ucieczki. Miała świadomość, że powoli zbliżali się do momentu, w którym będą musieli coś zrobić, a mieli ze sobą do zabrania jeszcze szóstkę wycieńczonych dzieci. Podeszła do podestu, który wcześniej ją zaciekawił, aby się mu przyjrzeć, dowiedzieć się, czym właściwie jest, starała się robić to jak najciszej umiała, by nie zwrócić na siebie uwagi. Może tam znajdzie jakieś odpowiedzi na nurtujące ją pytania, przy okazji rozglądała się uważnie, szukając jakiegoś innego wyjścia z tego miejsca.
| spostrzegawczość na II, skradanie I
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brzeg rzeki Lune
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire