Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brzeg rzeki Lune
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg rzeki Lune
Rzeka Lune łączy swoim nurtem hrabstwa Kumbria oraz Lancashire, jednak jej większa część płynie przez to drugie. Nazwana tak na cześć bóstwa czczonego przez zamieszkujących tutaj kiedyś Celtów, najbardziej malownicze i magiczne widoki ukazuje w należącym do Ollivanderów lesie Bowland. Ma niski brzeg, pozbawiony skarp, raczej brakuje jej żwirowych i piaszczystych plaż, natomiast pod dostatkiem ma tych kamiennych i porośniętych florą, w szczególności w lesistej części.
Macmillan westchnęła ciężko widząc efekt swojego zaklęcia, a miało być tak pięknie. Jak widać nie mogło być tak, że wszystko szło po jej myśli. Martwy królik zamienił się w martwego człowieka.. co spowodowało nieco zamieszania. Mina jej zrzedła, nie miała zamiaru się jednak poddawać, w końcu były w trakcie czegoś ważnego i żaden trup nie będzie im teraz przeszkadzał. Machnęła ponownie różdżką. - Lapifors!!- powiedziała ponownie, jak gdyby nigdy nic. Może nikt nie zauważy tego, że królik na moment ponownie zamienił się w człowieka. Taki niefart.
- Tak, w dzisiejszych czasach nic nie jest pewne. Musimy być ostrożne, myślę, że jakoś sobie poradzimy, jeśli nie to musimy mieć świadomość, żeby szybko uciekać. Coś już o tym wiem, w końcu próbowałam przyłożyć olbrzymowi, dasz wiarę. Byłam tak głupia, że myślałam, że uda mi się go musnąć.- Rzekła uśmiechając się przy tym do Jackie. Ucieczka wydawała się być zawsze bezpieczną opcją, co zabawne dopiero, jak olbrzym niemal jej nie rozdeptał zdała sobie z tego sprawę. No, ale jak wiadomo człowiek uczy się na błędach. Teraz już wiedziała, że czasem nie ma sensu porywać się z motyką na księżyc.
- Smacznego! Polecam się na przyszłość, jak widać nawet obiad umiem sama upolować, znasz jakąś inną Lady z takimi ukrytymi umiejętnościami?- powiedziała do Jackie. Humor im dopisywał, przynajmniej, jak na razie.
Macmillan spoważniała, kiedy pojawiły się w okolicy statku. Sprawa w końcu była naprawdę odpowiedzialna. Miała nadzieję, że uda im się przekonać do siebie tych ludzi. W końcu nie mięli specjalnie zbyt wiele możliwości, musieli dać sobie pomóc, inaczej umrą tutaj. Przynajmniej ona tak to widziała.
Słysząc zapytanie o Twigsa.. zamarła, jak to brzmiało, że mają jego transmutowane ciało przy sobie.. zdecydowanie nie najlepiej, cóż jednak mogły poradzić, nie chciały go zostawić, a w tamtym momencie to wydawało się najlepszą opcją. Teraz może nieco żałowała, że nie zostawił go w spokoju. No, ale chciały w końcu dobrze, liczą się w końcu chęci.
- Zapasami się nie martwcie, musimy jak najszybciej Was stąd wydostać. Później poprosimy innych, aby pomogli nam z Waszymi rzeczami. Teraz mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia, w końcu chodzi o Wasze życia, nie zastanawiajcie się, rzuciłam zaklęcie, mamy jeszcze chwilę, szkoda czasu!- głos Prue był pewny, widać było w tym momencie, że nie jest byle jakąś czarownicą, tylko zna swoją wartość, w jej tonie czuć było, że nie zniesie sprzeciwu.
- Schodźcie ze statku i podążajcie drogą, którą udało mi się stworzyć w rzece. - spojrzała za Jackie, która weszła do środka, by pomóc temu choremu. Wskazywała ręką stronę, w którą mięli się udać. Najwyraźniej był dość przekonywujące, bo po ich słowach na pokładzie pojawiło się więcej osób, które postanowiły skorzystać z ich propozycji. Wtedy też usłyszała głos Rineheart ze środka. Zostawiła więc ich rzeczy i weszła do przyjaciółki. Potrzebowała pomocy.. Prudence nie zamierzała zwlekać, machnęła różdżką i powiedziała zaklęcie - Mobilicorpus!- w końcu zależało im na czasie, musiały jak najszybciej się stąd zwijać, aby nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.
- Tak, w dzisiejszych czasach nic nie jest pewne. Musimy być ostrożne, myślę, że jakoś sobie poradzimy, jeśli nie to musimy mieć świadomość, żeby szybko uciekać. Coś już o tym wiem, w końcu próbowałam przyłożyć olbrzymowi, dasz wiarę. Byłam tak głupia, że myślałam, że uda mi się go musnąć.- Rzekła uśmiechając się przy tym do Jackie. Ucieczka wydawała się być zawsze bezpieczną opcją, co zabawne dopiero, jak olbrzym niemal jej nie rozdeptał zdała sobie z tego sprawę. No, ale jak wiadomo człowiek uczy się na błędach. Teraz już wiedziała, że czasem nie ma sensu porywać się z motyką na księżyc.
- Smacznego! Polecam się na przyszłość, jak widać nawet obiad umiem sama upolować, znasz jakąś inną Lady z takimi ukrytymi umiejętnościami?- powiedziała do Jackie. Humor im dopisywał, przynajmniej, jak na razie.
Macmillan spoważniała, kiedy pojawiły się w okolicy statku. Sprawa w końcu była naprawdę odpowiedzialna. Miała nadzieję, że uda im się przekonać do siebie tych ludzi. W końcu nie mięli specjalnie zbyt wiele możliwości, musieli dać sobie pomóc, inaczej umrą tutaj. Przynajmniej ona tak to widziała.
Słysząc zapytanie o Twigsa.. zamarła, jak to brzmiało, że mają jego transmutowane ciało przy sobie.. zdecydowanie nie najlepiej, cóż jednak mogły poradzić, nie chciały go zostawić, a w tamtym momencie to wydawało się najlepszą opcją. Teraz może nieco żałowała, że nie zostawił go w spokoju. No, ale chciały w końcu dobrze, liczą się w końcu chęci.
- Zapasami się nie martwcie, musimy jak najszybciej Was stąd wydostać. Później poprosimy innych, aby pomogli nam z Waszymi rzeczami. Teraz mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia, w końcu chodzi o Wasze życia, nie zastanawiajcie się, rzuciłam zaklęcie, mamy jeszcze chwilę, szkoda czasu!- głos Prue był pewny, widać było w tym momencie, że nie jest byle jakąś czarownicą, tylko zna swoją wartość, w jej tonie czuć było, że nie zniesie sprzeciwu.
- Schodźcie ze statku i podążajcie drogą, którą udało mi się stworzyć w rzece. - spojrzała za Jackie, która weszła do środka, by pomóc temu choremu. Wskazywała ręką stronę, w którą mięli się udać. Najwyraźniej był dość przekonywujące, bo po ich słowach na pokładzie pojawiło się więcej osób, które postanowiły skorzystać z ich propozycji. Wtedy też usłyszała głos Rineheart ze środka. Zostawiła więc ich rzeczy i weszła do przyjaciółki. Potrzebowała pomocy.. Prudence nie zamierzała zwlekać, machnęła różdżką i powiedziała zaklęcie - Mobilicorpus!- w końcu zależało im na czasie, musiały jak najszybciej się stąd zwijać, aby nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Prudence Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3, 9
'k100' : 3, 9
Wolała Puszka, znaczy się Twigsa, w wersji króliczej, nie miały jednak za dużego wyboru. Nie miała zamiaru próbować swoich sił w transmutowaniu zwłok, bo bała się ewentualnych efektów, musiały sobie więc radzić inaczej.
- Wiesz co, nie zasadzaj się następnym razem na olbrzymy, wybierz sobie może jakiegoś łatwiejszego przeciwnika. Miałaś chociaż kogoś do pomocy? Wiesz, że naprawdę mogło ci się stać coś poważnego? Co jakby cię rozgniótł na mokrą plamę? - to nie tak, że miała prawo prawić morały, patrząc, że sama miała list gończy na karku, nie mogła jednak nie okazać swojej troski o przyjaciółkę. Miała w tej chwili ochotę pójść, znaleźć tego olbrzyma i wykazać się inteligencją równą Pru, bo sama też by pewnie za wiele nie zdziałała. Ale nie mogła mu wybaczyć krzywdy przyjaciółki. Dobrze, że ta wiedziała teraz, że ucieczka to też rozwiązanie. Może nie zbyt honorowe, ale przynajmniej zachowywało się życie. Jackie też mogła się nauczyć tej lekcji, ale o tym też raczej wolałaby nie wspominać.
Zaśmiała się, trzymając złapaną rybę, kręcąc lekko głową. Musiała przyznać, nie znała zbyt blisko za wielu dam, bo sama raczej nie była osobą, z którą te chciały się bratać. Półkrwi, wychowana w domku na wsi chłopczyca, bijąca się z dzieciakami na błoniach na kije, które były ich mieczami, do tego wgryzająca się w szeregi służb, w których raczej widziano mężczyzn, nie nadobne damy. Pru była więc i tak wyjątkowa w jej oczach, bo w ogóle chciała się zadawać z nią i wieloma innymi jej podobnymi.
- Nigdy, jesteś jedyna w swoim rodzaju, posiadasz talenty, które zaskakują wielu - mówiła pompatycznym tonem, by zaraz zaśmiać się chicho. Nie był to moment zbyt zabawny, z Prudence nie czuła jednak całego napięcia wynikającego z konieczności ratowania czyjegoś życia. Było to dziwne, wydawało się lekko niewłaściwe, ale gdzieś tam sprawiało, że Jackie czuła się lepiej. Inaczej, niż w pracy. Jakby były na przygodzie jak z bajek, nie prawdziwej misji zagrażającej życiu.
Po kontakcie z rozbitkami Jackie jednak szybko przypomniała sobie, że to nie zabawa, a prawdziwa ludzka tragedia, w której zdecydowały się wziąć udział z zamiarem pomocy. Czekała, aż dolny pokład opróżni się z ludzi, po nieudanym zaklęciu zawołała zaś Pru, której też ono nie wyszło. Nie wiedziała, czy to coś w powietrzu, nie znała się na tym, darowała sobie więc jednak zaklęcia, krytycznie przyglądając się lekko wychudłemu choremu.
- Pru, pomożesz mi go wziąć na plecy. Wyniosę go w ten sposób, niech ci, którzy są w stanie zabiorą ciało Twigsa, nie mamy czasu go teraz chować. Nie wiem, ile będzie trwać zaklęcie, które zrobiło ścieżkę w rzece, ale na pewno nie za długo - stwierdziła.
Z pomocą przyjaciółki wzięła chorego na plecy, przytrzymując go mocno pod pośladkami i pochylając się lekko do przodu, by mieć pewność, że nie spadnie za łatwo. Wojna sprawiała, że musiała używać coraz więcej siły, dlatego mimo chwilowej trudności, udało jej się dźwignąć jego ciężar, wynosząc go najpierw ze statku, by po chwili odpoczynku, razem z resztą załogi wyruszyć przez ścieżkę pomiędzy rozstąpioną wodą.
- Najpierw przejdźmy na brzeg, potem pomyślimy, gdzie was odprowadzić - mówiła, zdając sobie sprawę, że nie będzie za łatwo.
- Wiesz co, nie zasadzaj się następnym razem na olbrzymy, wybierz sobie może jakiegoś łatwiejszego przeciwnika. Miałaś chociaż kogoś do pomocy? Wiesz, że naprawdę mogło ci się stać coś poważnego? Co jakby cię rozgniótł na mokrą plamę? - to nie tak, że miała prawo prawić morały, patrząc, że sama miała list gończy na karku, nie mogła jednak nie okazać swojej troski o przyjaciółkę. Miała w tej chwili ochotę pójść, znaleźć tego olbrzyma i wykazać się inteligencją równą Pru, bo sama też by pewnie za wiele nie zdziałała. Ale nie mogła mu wybaczyć krzywdy przyjaciółki. Dobrze, że ta wiedziała teraz, że ucieczka to też rozwiązanie. Może nie zbyt honorowe, ale przynajmniej zachowywało się życie. Jackie też mogła się nauczyć tej lekcji, ale o tym też raczej wolałaby nie wspominać.
Zaśmiała się, trzymając złapaną rybę, kręcąc lekko głową. Musiała przyznać, nie znała zbyt blisko za wielu dam, bo sama raczej nie była osobą, z którą te chciały się bratać. Półkrwi, wychowana w domku na wsi chłopczyca, bijąca się z dzieciakami na błoniach na kije, które były ich mieczami, do tego wgryzająca się w szeregi służb, w których raczej widziano mężczyzn, nie nadobne damy. Pru była więc i tak wyjątkowa w jej oczach, bo w ogóle chciała się zadawać z nią i wieloma innymi jej podobnymi.
- Nigdy, jesteś jedyna w swoim rodzaju, posiadasz talenty, które zaskakują wielu - mówiła pompatycznym tonem, by zaraz zaśmiać się chicho. Nie był to moment zbyt zabawny, z Prudence nie czuła jednak całego napięcia wynikającego z konieczności ratowania czyjegoś życia. Było to dziwne, wydawało się lekko niewłaściwe, ale gdzieś tam sprawiało, że Jackie czuła się lepiej. Inaczej, niż w pracy. Jakby były na przygodzie jak z bajek, nie prawdziwej misji zagrażającej życiu.
Po kontakcie z rozbitkami Jackie jednak szybko przypomniała sobie, że to nie zabawa, a prawdziwa ludzka tragedia, w której zdecydowały się wziąć udział z zamiarem pomocy. Czekała, aż dolny pokład opróżni się z ludzi, po nieudanym zaklęciu zawołała zaś Pru, której też ono nie wyszło. Nie wiedziała, czy to coś w powietrzu, nie znała się na tym, darowała sobie więc jednak zaklęcia, krytycznie przyglądając się lekko wychudłemu choremu.
- Pru, pomożesz mi go wziąć na plecy. Wyniosę go w ten sposób, niech ci, którzy są w stanie zabiorą ciało Twigsa, nie mamy czasu go teraz chować. Nie wiem, ile będzie trwać zaklęcie, które zrobiło ścieżkę w rzece, ale na pewno nie za długo - stwierdziła.
Z pomocą przyjaciółki wzięła chorego na plecy, przytrzymując go mocno pod pośladkami i pochylając się lekko do przodu, by mieć pewność, że nie spadnie za łatwo. Wojna sprawiała, że musiała używać coraz więcej siły, dlatego mimo chwilowej trudności, udało jej się dźwignąć jego ciężar, wynosząc go najpierw ze statku, by po chwili odpoczynku, razem z resztą załogi wyruszyć przez ścieżkę pomiędzy rozstąpioną wodą.
- Najpierw przejdźmy na brzeg, potem pomyślimy, gdzie was odprowadzić - mówiła, zdając sobie sprawę, że nie będzie za łatwo.
I survivedbecause fire inside me burned brighter than the fire around me
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaklęcie znowu jej się nie udało. Przeklęła pod nosem, może nieco zbyt głośno. Nie była zadowolona z takiego obrotu sytuacji, jednak kto jak kto, ale panna Macmillan nie miała zamiaru się poddawać, skoro nie królik.. spróbuje zamienić naszego trupa w gęś, w końcu kto jej zabroni. Machnęła zgrabnie różdżką i powiedziała - PULLUS!- skupiła się mocno, na tym, żeby jej się udało. No nie mogło być inaczej, w końcu ostatnio wyśmienicie radziła sobie z transmutacją.
- Był ze mną jeden facet, wiesz.. do tej pory nie wiem, co się z nim stało. Zastanawia mnie, czy wyszedł z tego pojedynku w równie dobrym stanie.- odparła tym razem z powagą, faktycznie wiele by dała, aby dowiedzieć się, co się z nim stało. Niestety nie miała zielonego pojęcia kim był i co robił w swoim życiu. Może jeszcze kiedyś będzie dane jej go spotkać, oby. Nie mogło być inaczej.
- Teraz sobie zdaję z tego sprawę Jackie, wtedy jednak.. wiesz jak to jest. Adrenalina, wrażenie, że jesteś niepokonana, zdecydowanie już jestem ostrożniejsza, szczególnie po tym, jak zgubiłam dwie jedynki.. gdybyś tylko widziała minę Anthony'ego gdy mnie zobaczył.. To naprawdę bezcenne wspomnienie, warte zdecydowanie więcej niż tysiąc słów.- próbowała żartować z tej sytuacji, chociaż wcześniej wcale nie było jej do śmiechu. Z czasem jednak podchodziła do tych minionych wydarzeń z dystansem.. nie chciałaby jednak przeżyć tego jeszcze raz, była wdzięczna losowi, że nic więcej jej się nie stało.
- Uwielbiam zaskakiwać! Szkoda, że nie wszyscy doceniają moje skrywane umięjętności.- miała świadomość, że była zakałą rodziny. Miała tendencje do głupich i nieprzemyślanych decyzji, które uwłaczały osobom o jej statusie społecznym, z drugiej jednak strony chyba nie umiałaby inaczej. Próbowała z tym walczyć, jednak wychodziło tylko gorzej, tak to nie mogła przynajmniej narzekać na nudę.
Większość osób, które znajdowały się na statku zeszło już na dół, mogli zmierzać w kierunku lądu. Droga, którą stworzyła dla nich Prue jak na razie nie miała zamiaru przepaść. Dobrze, że chociaż to zaklęcie wykonała tak efektywnie. Była zadowolona z tego czaru, nie zamierzała jednak osiadać na laurach, nie dopóki oni wszyscy nie będą bezpieczni.
- Jesteś pewna, że chcesz go nieść na plecach?- spojrzała na przyjaciółkę nie do końca pewnie. Z drugiej jednak strony, jakie miały wyjście, zależało im na czasie. Nie czekając na potwierdzenie pomogła Jackie wrzucić chorego na plecy. - Mam nadzieję, że sobie poradzisz, jakby coś, to krzycz, jestem obok.- nie spuszczała wzroku z Rineheart, musiała ją asekurować, żeby ani jej ani temu biedakowi, którego przerzuciła niczym worek kartofli nic się nie stało.
Ewakuacja szła im całkiem nieźle, żwawym krokiem wszyscy szli przed siebie. Widać, że towarzystwo było zdyscyplinowane i im również zależało na tym, aby dojść do lądu. Miała nadzieję, że nic złego im się po drodze nie przydarzy. Kiedy przybyli do lądu, Prue rozejrzała się po okolicy, przypomniała sobie bowiem, że chwilę wcześniej były tam widmołaki, nie chciała aby ich wszystkich znowu niepokoiły.
100 - 90 -> 2 szmalcowników
89 - 70 -> 10 widmołaków
69 - 45 -> 5 widmołaków
44 - 15 -> 2 widmołaki
14- 1 -> nic się nie dzieje
- Był ze mną jeden facet, wiesz.. do tej pory nie wiem, co się z nim stało. Zastanawia mnie, czy wyszedł z tego pojedynku w równie dobrym stanie.- odparła tym razem z powagą, faktycznie wiele by dała, aby dowiedzieć się, co się z nim stało. Niestety nie miała zielonego pojęcia kim był i co robił w swoim życiu. Może jeszcze kiedyś będzie dane jej go spotkać, oby. Nie mogło być inaczej.
- Teraz sobie zdaję z tego sprawę Jackie, wtedy jednak.. wiesz jak to jest. Adrenalina, wrażenie, że jesteś niepokonana, zdecydowanie już jestem ostrożniejsza, szczególnie po tym, jak zgubiłam dwie jedynki.. gdybyś tylko widziała minę Anthony'ego gdy mnie zobaczył.. To naprawdę bezcenne wspomnienie, warte zdecydowanie więcej niż tysiąc słów.- próbowała żartować z tej sytuacji, chociaż wcześniej wcale nie było jej do śmiechu. Z czasem jednak podchodziła do tych minionych wydarzeń z dystansem.. nie chciałaby jednak przeżyć tego jeszcze raz, była wdzięczna losowi, że nic więcej jej się nie stało.
- Uwielbiam zaskakiwać! Szkoda, że nie wszyscy doceniają moje skrywane umięjętności.- miała świadomość, że była zakałą rodziny. Miała tendencje do głupich i nieprzemyślanych decyzji, które uwłaczały osobom o jej statusie społecznym, z drugiej jednak strony chyba nie umiałaby inaczej. Próbowała z tym walczyć, jednak wychodziło tylko gorzej, tak to nie mogła przynajmniej narzekać na nudę.
Większość osób, które znajdowały się na statku zeszło już na dół, mogli zmierzać w kierunku lądu. Droga, którą stworzyła dla nich Prue jak na razie nie miała zamiaru przepaść. Dobrze, że chociaż to zaklęcie wykonała tak efektywnie. Była zadowolona z tego czaru, nie zamierzała jednak osiadać na laurach, nie dopóki oni wszyscy nie będą bezpieczni.
- Jesteś pewna, że chcesz go nieść na plecach?- spojrzała na przyjaciółkę nie do końca pewnie. Z drugiej jednak strony, jakie miały wyjście, zależało im na czasie. Nie czekając na potwierdzenie pomogła Jackie wrzucić chorego na plecy. - Mam nadzieję, że sobie poradzisz, jakby coś, to krzycz, jestem obok.- nie spuszczała wzroku z Rineheart, musiała ją asekurować, żeby ani jej ani temu biedakowi, którego przerzuciła niczym worek kartofli nic się nie stało.
Ewakuacja szła im całkiem nieźle, żwawym krokiem wszyscy szli przed siebie. Widać, że towarzystwo było zdyscyplinowane i im również zależało na tym, aby dojść do lądu. Miała nadzieję, że nic złego im się po drodze nie przydarzy. Kiedy przybyli do lądu, Prue rozejrzała się po okolicy, przypomniała sobie bowiem, że chwilę wcześniej były tam widmołaki, nie chciała aby ich wszystkich znowu niepokoiły.
100 - 90 -> 2 szmalcowników
89 - 70 -> 10 widmołaków
69 - 45 -> 5 widmołaków
44 - 15 -> 2 widmołaki
14- 1 -> nic się nie dzieje
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Prudence Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36, 84
'k100' : 36, 84
Nie zawsze wszystko musiało wychodzić nam perfekcyjnie, widać los dziś uwziął się na umiejętności transmutacyjne Prudence. Cóż, Jackie mogła więc jedynie obserwować, jak za kolejnym zaklęciem z różdżki wylatują jedynie iskry, a trup pozostawał trupem, co trochę komplikowało ich życie, ale nie na tyle, by nie dały sobie z tym rady. Były w końcu silnymi i niezależnymi kobietami.
- Dobrze, że chociaż nie ruszyłaś na olbrzyma sama, i tak cud, że tu stoisz i ze mną rozmawiasz - westchnęła, sama jednak gdzieś tam w środku czuła, że tez nie uciekłaby bez próby, chociażby rzucenia jednego zaklęcia na olbrzyma. Dlatego na kolejne słowa jedynie pokiwała głową i westchnęła. Dobrze wiedziała, jak działa adrenalina i strach, sama nie raz miała problem, by w ciężkiej chwili się uspokoić i nie zrobić czegoś głupiego. Dzięki temu, że w większości wypadków jej się udało, żyła i miała się całkiem dobrze. Czasem ledwo, ale jednak.
- Cóż, jego mina mogła być warta chwilowego braku zębów, dobrze, że cię przynajmniej naprawili, trochę głupio było się pewnie wtedy uśmiechać - znów westchnęła, uśmiechnęła się jednak nikle.
Jackie też lubiła zaskakiwać, a miała do tego wiele okazji. Oczywiście, wiele osób nie podobało się to, kim była Rineheart, stwierdzali, że pozwalała sobie na za dużo jak na kobietę, patrzyli na nią jak na dziwadło, które bawiło się w rzeczy, które jej nie wypadało. Tak jakby założenie spodni przez kobietę nagle miało zaburzyć cały czarodziejski świat. Mugole potrafili sobie już z tym faktem poradzić, traktując to jako coś normalnego, a oni? Byli mdłymi konserwami duszącymi się we własnym, tym samym sosie, przez stulecia.
- Ja doceniam, nie tylko ciebie, ale każdą osobę, która potrafi zawalczyć o siebie - powiedziała, wiedziona swoimi myślami.
Ewakuacja przychodziła nad wyraz sprawnie, sprawiając, że Jackie czuła się niepewnie. Nie widziała ani jednego szmalcownika, ci pewnie mieli trudność przebicia się przez wodną ścianę. Załoga i mugole, jeszcze bardziej przerażeni i z tego co rozumiała, mniej liczni niż na początku ich wyprawy, słuchała ich grzecznie. Może zaklęcia nagle przestały im wychodzić, ale i z tym sobie poradziły. Jackie idąc z mężczyzną na plecach czuła, jak robi jej się coraz goręcej, a ręce zaczynają ją lekko boleć, mimo to stawiała krok za krokiem, uparcie nie dając sobie pomóc. Rozglądała się co chwila, szukając zagrożenia, które przecież w każdej chwili mogło ich zaskoczyć. Jedna z dłoni mimo podtrzymywania chorego, nadal zaciskała się na różdżce.
Wyszli na brzeg, ścieżka na rzece nadal się utrzymywała, co sprawiało, że Jackie ciągle oglądała się, czy przypadkiem ktoś nie siedzi im na plecach. Wolałaby, by już zagrodziła przejście dla potencjalnych wrogów. Ci jednak nadeszli z innej strony.
Usłyszała krzyki dobiegające z lewej strony, szybko spojrzała w kierunku, który wskazywał palcami jeden z przerażonych mugoli. Widmołaki. Cała cholerna wataha.
Zaklęła głośno, pochyliła się lekko, przyjmując ciężar trzymanej osoby bardziej na plecy, niż na ręce i wyciągnęła przed siebie dłoń trzymającą różdżkę.
- Spokojnie, poradzimy sobie z nimi, zostańcie w grupie, tak jest bezpieczniej! - krzyknęła do ludzi ich otaczających, próbując przestraszyć podchodzące do nich istoty za pomocą tej samej metody, którą wcześniej użyła Pru. - Lumos maxima! - krzyknęła, licząc, że da radę pozbyć się, chociaż części zwierząt.
- Dobrze, że chociaż nie ruszyłaś na olbrzyma sama, i tak cud, że tu stoisz i ze mną rozmawiasz - westchnęła, sama jednak gdzieś tam w środku czuła, że tez nie uciekłaby bez próby, chociażby rzucenia jednego zaklęcia na olbrzyma. Dlatego na kolejne słowa jedynie pokiwała głową i westchnęła. Dobrze wiedziała, jak działa adrenalina i strach, sama nie raz miała problem, by w ciężkiej chwili się uspokoić i nie zrobić czegoś głupiego. Dzięki temu, że w większości wypadków jej się udało, żyła i miała się całkiem dobrze. Czasem ledwo, ale jednak.
- Cóż, jego mina mogła być warta chwilowego braku zębów, dobrze, że cię przynajmniej naprawili, trochę głupio było się pewnie wtedy uśmiechać - znów westchnęła, uśmiechnęła się jednak nikle.
Jackie też lubiła zaskakiwać, a miała do tego wiele okazji. Oczywiście, wiele osób nie podobało się to, kim była Rineheart, stwierdzali, że pozwalała sobie na za dużo jak na kobietę, patrzyli na nią jak na dziwadło, które bawiło się w rzeczy, które jej nie wypadało. Tak jakby założenie spodni przez kobietę nagle miało zaburzyć cały czarodziejski świat. Mugole potrafili sobie już z tym faktem poradzić, traktując to jako coś normalnego, a oni? Byli mdłymi konserwami duszącymi się we własnym, tym samym sosie, przez stulecia.
- Ja doceniam, nie tylko ciebie, ale każdą osobę, która potrafi zawalczyć o siebie - powiedziała, wiedziona swoimi myślami.
Ewakuacja przychodziła nad wyraz sprawnie, sprawiając, że Jackie czuła się niepewnie. Nie widziała ani jednego szmalcownika, ci pewnie mieli trudność przebicia się przez wodną ścianę. Załoga i mugole, jeszcze bardziej przerażeni i z tego co rozumiała, mniej liczni niż na początku ich wyprawy, słuchała ich grzecznie. Może zaklęcia nagle przestały im wychodzić, ale i z tym sobie poradziły. Jackie idąc z mężczyzną na plecach czuła, jak robi jej się coraz goręcej, a ręce zaczynają ją lekko boleć, mimo to stawiała krok za krokiem, uparcie nie dając sobie pomóc. Rozglądała się co chwila, szukając zagrożenia, które przecież w każdej chwili mogło ich zaskoczyć. Jedna z dłoni mimo podtrzymywania chorego, nadal zaciskała się na różdżce.
Wyszli na brzeg, ścieżka na rzece nadal się utrzymywała, co sprawiało, że Jackie ciągle oglądała się, czy przypadkiem ktoś nie siedzi im na plecach. Wolałaby, by już zagrodziła przejście dla potencjalnych wrogów. Ci jednak nadeszli z innej strony.
Usłyszała krzyki dobiegające z lewej strony, szybko spojrzała w kierunku, który wskazywał palcami jeden z przerażonych mugoli. Widmołaki. Cała cholerna wataha.
Zaklęła głośno, pochyliła się lekko, przyjmując ciężar trzymanej osoby bardziej na plecy, niż na ręce i wyciągnęła przed siebie dłoń trzymającą różdżkę.
- Spokojnie, poradzimy sobie z nimi, zostańcie w grupie, tak jest bezpieczniej! - krzyknęła do ludzi ich otaczających, próbując przestraszyć podchodzące do nich istoty za pomocą tej samej metody, którą wcześniej użyła Pru. - Lumos maxima! - krzyknęła, licząc, że da radę pozbyć się, chociaż części zwierząt.
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Prue zaczynała się irytować, może właśnie przez to wszystko przestały jej wychodzić zaklęcia? W końcu Elric zwrócił jej uwagę, że nie powinna tak łatwo dawać się ponosić emocjom, bo przez to jej magia nie była pewna. Wzięła głęboki oddech, przymknęła na chwilę oczy, aby się uspokoić. Musiała mieć czysty umysł. W końcu nie zawsze wszystko musiało iść po jej myśli, nie ma ludzi idealnych, czyż nie?
Uśmiechnęła się do Jackie pokazując zgryz. Jakby chciała jej przypomnieć, że to starcie z olbrzymem nie było w jej przypadku wcale takie kolorowe. - Został mi po tym pamiątka, chyba powinnam zrobić z tym porządek, bo wyglądam, jak jakiś kryminalista.- rzekła z rozbawieniem. W sumie to już przywykła do tego, że brakuje jej dwóch jedynek, jednak szlachciance nie wypadało tak wyglądać.
- Nawet nie zauważyłaś, że jeszcze mi ich brakuje! Popatrz jak świetnie zaczęłam to maskować, z czasem wszystko można ukrywać.- odparła zadowolona, no bo skoro Jackie tego nie zauważyła, to może i większość osób, z którymi ostatnio się spotykała również nie zwróciła uwagi na ten niewielki szczegół. Dobrze by się składało, w końcu nie do końca była dumna z tego, jak wygląda.
- Mam to samo Jackie, trzeba cenić wszystkich, którzy mają odwagę walczyć o siebie.- zgodziła się z przyjaciółką.
Jakoś cała inicjatywa szła im zbyt gładko. Prudence czekała tylko, aż wszystko się posypie, wiadomo jak to jest, nigdy nie może być zbyt kolorowo. Nie powinny stracić czujności ani na moment. Musiały być skupione, aby zapewnić tym ludziom bezpieczeństwo. Było ich zbyt wielu, żeby pozwolić sobie na niesubordynację. Szczególnie, że im zaufali. Udało im się dotrzeć do brzegu.. praktycznie bez żadnych problemów. Może faktycznie los im dzisiaj sprzyjał? Może miały dobrą passę? Kto tam wiedział, bywały takie dni, że wszystko się udawało, no prawie wszystko, poza tymi kilkoma zaklęciami z transmutacji po drodze..
Doszli do brzegu, wyszli na ląd. Dobrze, że w miarę sprawnie, zaklęcie, które rzuciła Prudence przecież kiedyś musiało się zakończyć, chociaż było naprawdę efektywne. Wtedy usłyszała krzyk.. czyli jednak dobrze się jej wydawało, coś musiało się spieprzyć, jak zawsze. Westchnęła ciężko, po czym machnęła różdżką, chciała pomóc Jackie z zaklęciem, w końcu nie był to jeden widmołak, a cała cholerna wataha. - LUMOS MAXIMA!- powiedziała głośno i pewnie.
Uśmiechnęła się do Jackie pokazując zgryz. Jakby chciała jej przypomnieć, że to starcie z olbrzymem nie było w jej przypadku wcale takie kolorowe. - Został mi po tym pamiątka, chyba powinnam zrobić z tym porządek, bo wyglądam, jak jakiś kryminalista.- rzekła z rozbawieniem. W sumie to już przywykła do tego, że brakuje jej dwóch jedynek, jednak szlachciance nie wypadało tak wyglądać.
- Nawet nie zauważyłaś, że jeszcze mi ich brakuje! Popatrz jak świetnie zaczęłam to maskować, z czasem wszystko można ukrywać.- odparła zadowolona, no bo skoro Jackie tego nie zauważyła, to może i większość osób, z którymi ostatnio się spotykała również nie zwróciła uwagi na ten niewielki szczegół. Dobrze by się składało, w końcu nie do końca była dumna z tego, jak wygląda.
- Mam to samo Jackie, trzeba cenić wszystkich, którzy mają odwagę walczyć o siebie.- zgodziła się z przyjaciółką.
Jakoś cała inicjatywa szła im zbyt gładko. Prudence czekała tylko, aż wszystko się posypie, wiadomo jak to jest, nigdy nie może być zbyt kolorowo. Nie powinny stracić czujności ani na moment. Musiały być skupione, aby zapewnić tym ludziom bezpieczeństwo. Było ich zbyt wielu, żeby pozwolić sobie na niesubordynację. Szczególnie, że im zaufali. Udało im się dotrzeć do brzegu.. praktycznie bez żadnych problemów. Może faktycznie los im dzisiaj sprzyjał? Może miały dobrą passę? Kto tam wiedział, bywały takie dni, że wszystko się udawało, no prawie wszystko, poza tymi kilkoma zaklęciami z transmutacji po drodze..
Doszli do brzegu, wyszli na ląd. Dobrze, że w miarę sprawnie, zaklęcie, które rzuciła Prudence przecież kiedyś musiało się zakończyć, chociaż było naprawdę efektywne. Wtedy usłyszała krzyk.. czyli jednak dobrze się jej wydawało, coś musiało się spieprzyć, jak zawsze. Westchnęła ciężko, po czym machnęła różdżką, chciała pomóc Jackie z zaklęciem, w końcu nie był to jeden widmołak, a cała cholerna wataha. - LUMOS MAXIMA!- powiedziała głośno i pewnie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Prudence Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Jackie nie ruszały mniej udane zaklęcia, była zdania, że jeśli różdżka się na ciebie wypięła, trzeba było brać w swoje ręce i to dosłownie, może właśnie dla tego dbała o swoją sprawność, podejmując się sporej ilości aktywności fizycznych. Czasami zaklęcie mogło nie wyjść, a wtedy nie należało oddawać skóry za łatwo.
Skrzywiła się, wiedząc, że wybicie zęba do najprzyjemniejszych nie należy, w końcu już paru się pozbyła, choć raczej nie u siebie, nie licząc jednego z mleczaków. Westchnęła, patrząc na ciemną dziurę, by raza unieść spojrzenie w górę, jakby liczyła, że Merlin może gdzieś tam na nią patrzy i udzieli jej duchowego wsparcia.
- W pewnym sensie dodaje ci to uroku, wiesz, jak te blizny, o których się opowiada, że tę zrobiło paskudne zaklęcie, tę sztylet, a tak rozwścieczony buchorożec, czy coś. Masz przynajmniej o czym opowiadać - wzruszyła w końcu ramionami. - I miałaś dziś mało okazji do uśmiechania się, na sylwestrze byłaś bardzo zajęta, jak widzisz, nie rzuca się tak bardzo w oczy. Za bardzo oślepiasz swoją promiennością i wspaniałością - mówiła, wywracając oczami, na zadowolenie Prudence. - Lepiej jednak je napraw, bo wiesz, potem na tych waszych balach jeszcze cię obgadają, a mi się nie chce lecieć, szukać jakiegoś szlachcica, by i jemu zafundować podobne doznania, których zaznałaś ty - rzuciła zawadiacko, by zaraz się lekko uśmiechnąć.
Rzeczywiście, miały szczęście, że ani jeden wróg nie rzucił w nie avadą czy podobnym świństwem, a jedyne co przed sobą miały to widmołaki. Co prawda całkiem sporo się ich narobiło, sama nie wiedziała, czemu akurat tu zawitała tak duża wataha, nie miała jednak zamiaru panikować. Obie rzuciły zaklęcie, które wyszło im całkiem nieźle. Chwilowo pewnie oślepiło rozbitków, którzy pewnie nie byli gotowi na podobny widok, ba, mugole chyba byli bardziej przerażeni, niz gdy zobaczyli te dziwne, duchowe psy. Które znów udało im się przepłoszyć za pomocą silnego światła.
Jackie odetchnęła trochę, zerknęła po ludziach, których ratowały i starała się wyglądać, jak najspokojniej mogła.
- Zabierzemy was do Lancaster, tam mieliście odstawić mugoli, prawda? Będziecie mieli naszą ochronę i pomoc, tam spotkacie się z tymi, z którymi mieliście się spotkać i pożyczycie ode mnie sowę, by skontaktować się z tymi, z którymi chcecie. Spokojnie, jak widzicie, jesteście już w miarę bezpieczni, teraz wystarczy dojść do miasta, tam czeka na was ciepło, jedzenie i jeszcze więcej osób, które o was zadbają - mówiła, chcąc trochę wzmocnić morale i uspokoić tych, którzy mogliby wpaść w panikę.
Skinęła Prudence, wiedząc, że czeka je jeszcze kawałek spaceru, zanim nie znajdą się w miarę bezpiecznym miejscu. Przeszli jednak już tyle, że podejrzewała, że wizja ciepła i bezpieczeństwa pomoże im dotrwać. Tym razem z chętnym do pomocy mugolem, uniosła chorego, któremu trzeba było pomóc, i ruszyła, mając nadzieję, że uda im się dotrzeć w jednym kawałku.
/zt x 2
Skrzywiła się, wiedząc, że wybicie zęba do najprzyjemniejszych nie należy, w końcu już paru się pozbyła, choć raczej nie u siebie, nie licząc jednego z mleczaków. Westchnęła, patrząc na ciemną dziurę, by raza unieść spojrzenie w górę, jakby liczyła, że Merlin może gdzieś tam na nią patrzy i udzieli jej duchowego wsparcia.
- W pewnym sensie dodaje ci to uroku, wiesz, jak te blizny, o których się opowiada, że tę zrobiło paskudne zaklęcie, tę sztylet, a tak rozwścieczony buchorożec, czy coś. Masz przynajmniej o czym opowiadać - wzruszyła w końcu ramionami. - I miałaś dziś mało okazji do uśmiechania się, na sylwestrze byłaś bardzo zajęta, jak widzisz, nie rzuca się tak bardzo w oczy. Za bardzo oślepiasz swoją promiennością i wspaniałością - mówiła, wywracając oczami, na zadowolenie Prudence. - Lepiej jednak je napraw, bo wiesz, potem na tych waszych balach jeszcze cię obgadają, a mi się nie chce lecieć, szukać jakiegoś szlachcica, by i jemu zafundować podobne doznania, których zaznałaś ty - rzuciła zawadiacko, by zaraz się lekko uśmiechnąć.
Rzeczywiście, miały szczęście, że ani jeden wróg nie rzucił w nie avadą czy podobnym świństwem, a jedyne co przed sobą miały to widmołaki. Co prawda całkiem sporo się ich narobiło, sama nie wiedziała, czemu akurat tu zawitała tak duża wataha, nie miała jednak zamiaru panikować. Obie rzuciły zaklęcie, które wyszło im całkiem nieźle. Chwilowo pewnie oślepiło rozbitków, którzy pewnie nie byli gotowi na podobny widok, ba, mugole chyba byli bardziej przerażeni, niz gdy zobaczyli te dziwne, duchowe psy. Które znów udało im się przepłoszyć za pomocą silnego światła.
Jackie odetchnęła trochę, zerknęła po ludziach, których ratowały i starała się wyglądać, jak najspokojniej mogła.
- Zabierzemy was do Lancaster, tam mieliście odstawić mugoli, prawda? Będziecie mieli naszą ochronę i pomoc, tam spotkacie się z tymi, z którymi mieliście się spotkać i pożyczycie ode mnie sowę, by skontaktować się z tymi, z którymi chcecie. Spokojnie, jak widzicie, jesteście już w miarę bezpieczni, teraz wystarczy dojść do miasta, tam czeka na was ciepło, jedzenie i jeszcze więcej osób, które o was zadbają - mówiła, chcąc trochę wzmocnić morale i uspokoić tych, którzy mogliby wpaść w panikę.
Skinęła Prudence, wiedząc, że czeka je jeszcze kawałek spaceru, zanim nie znajdą się w miarę bezpiecznym miejscu. Przeszli jednak już tyle, że podejrzewała, że wizja ciepła i bezpieczeństwa pomoże im dotrwać. Tym razem z chętnym do pomocy mugolem, uniosła chorego, któremu trzeba było pomóc, i ruszyła, mając nadzieję, że uda im się dotrzeć w jednym kawałku.
/zt x 2
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stała pod jednym z nagich drzew, bawiąc się różdżką w prawej dłoni, przekładając ją między palcami, pozornie zaabsorbowana tą czynnością. Jej nieśmiertelna, czarna peleryna z kapturem, który zakrywał jej twarz, lekko łopotała na wietrze. Nie było tak zimno, jak jeszcze dwa tygodnie temu, mróz jednak nadal lekko szczypał w policzki, Jackie jednak było dziś wyjątkowo ciepło. Wiedziała, że tym razem akcja była naprawdę poważna. Czekała ją dziś walka. Niecierpliwiła się, jak i wyczekiwała tego.
Najpierw jednak musieli się tu wszyscy zebrać. Jackie nie tak dawno wysłała im dzień, godzinę i miejsce spotkania, dzięki czemu mieli się znaleźć i razem ruszyć, zgodnie z ustaleniami, najpierw do szopy, w której Edmond miał mieć prawdopodobnie informacje o szmalcownikach. Nie byli tego pewni, wolała jednak zebrać każdy strzępek informacji, który mógłby się im przydać, zanim ruszą na spotkanie z wrogiem. Lubiła mieć plan, spodziewać się niespodziewanego, wiedzieć, co robi. Oczywiście zawsze ten plan prędzej czy później trafiał szlag, sama świadomość, że istniał, jakoś ułatwiała późniejsze myślenie. Dodawała pewności siebie.
Nasłuchiwała. Wiedziała, że prędzej czy później usłyszy dźwięk łamanych gałęzi, czy też skrzypienia śniegu, oznajmiający, że ktoś się zbliża. Liczyła, że dziś spotka jedynie ludzi, którzy mili z nią współpracować. Wiedziała jednak, że równie dobrze mógł ją znaleźć ktoś mniej przyjaźnie nastawiony.
Zatrzymała różdżkę w dłoniach, gdy usłyszała szelest. Szczerze, wolała nie czekać tu na pozostałych sama, chciała jednak być przed wszystkimi, bo w jakiś sposób czuła się odpowiedzialna za tą całą misję. W sumie nie misję, bo nikt oficjalnie im nie zlecił pozbycia się szmalcowników, sama zadecydowała, że tak, zrobią to. Razem z Pru zebrała ludzi i zadecydowały co i jak. Miała nadzieję, że osoby, z którymi się skontaktowały, wystarczą. Nie było ich wielu. A porywali się na coś naprawdę poważnego. Czasem jednak ilość nie oznaczała jakości.
Spięła się, widząc zbliżającą się sylwetkę, której nadejście zasygnalizował wcześniej usłyszany dźwięk. Ścisnęła mocno różdżkę w dłoni, gotowa bronić się, gdyby zaszła taka potrzeba. Szybko jednak rozpoznała osobę, która pojawiła się na miejscu. Rozluźniła trochę mięśnie, choć różdżka nadal pozostawała w jej ręce. Niedługo mieli wyruszyć do domu Edmonda, w którym szczerze, nie wiedziała, czego mogą się spodziewać. Od zasadzki, poprzez pułapki, po zupełne nic. Musieli być gotowi na wszystko.
|w ekwipunku różdżka, zielonkawy kamień
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence nie spała zbyt dobrze tej nocy. Wiedziała bowiem, że czeka ją spore wyzwanie. Nie wspomniała w domu, dokąd się wybiera, w końcu wiedziała, jaka byłaby reakcja. Od zawsze chodziła własnymi ścieżkami. Wspomniała jedynie, że idzie się spotkać z przyjaciółkami, w końcu było w tym nieco prawdy. Ronja i Jackie były jednymi z bliższych jej osób.
Była zaskoczona, kiedy dostała sowę od Philippa, bardzo pozytywnie. Oznaczało to, że zaufał jej i Jackie, podzielił się informacjami, które posiadał Edmond, którego wraz z Rineheart znalazły w śniegu. Cieszyło ją to, że odezwał się do niej. Dostała od niego klucz, do skrzyni, którą teraz miały zamiar znaleźć. Interesowało ją to, co tam znajdą, miała nadzieję, że uda im się to wszystko zrobić całkiem sprawnie, chciałaby w końcu zaspokoić swoją ciekawość.
Przed wyjściem z dworu narzuciła na głowę brązowy kaptur skórzanego płaszcza, który na siebie narzuciła. - No to idziemy Thomas!- rzekła z entuzjazmem do swojego towarzysza. Uważała, że warto skorzystać z jego umiejętności podczas zadania jakie ich czekało. Nie wypytywała Jackie kogo w nie zaangażowała, ona sama poprosiła o pomoc Ronję - uważała, że medyk jest istotną osobą, warto było mieć zawsze jakiegoś przy sobie, gdyby coś poszło nie tak, oraz Doe, który od jakiegoś czasu dla niej pracował. Ufała mu, chociaż może nie powinna, sądziła jednak, że może się przydać. Po tym miesiącu zauważyła, że ma wiele ciekawych umiejętności. Resztę towarzystwa miała zebrać Jackie, wierzyła, że wybrała zaufane osoby.
Pojawili się przy lesie w okolicach rzeki. - Tutaj znalazłyśmy z moją przyjaciółką ciało..- zaczęła opowiadać Thomasowi. - Później zlokalizowałyśmy statek, który utknął na zamarzniętej rzece, pomogłyśmy się z niego wydostać rozbitkom, później do nas napisali. Dlatego tutaj jesteśmy, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka, nie chciałabym, żebyś czuł, że Cię zmuszam.. ponoć jest tu sporo szmalcowników, myślę jednak, że mamy całkiem niezły plan. Przynajmniej jak na razie, wiadomo, jak to bywa, zawsze coś może pójść nie tak, wierzę jednak, że nam się poszczęści.- wtedy dostrzegła Jackie, która stała pod jednym z drzew. Podeszła do niej całkiem szybkim krokiem, po czym przytuliła ją na przywitanie. - Witaj!- rzekła z uśmiechem. - Tęskniłam!- przesunęła się nieco do tyłu, aby przedstawić młodzieńca, który to znalazł się tu dzisiaj z nią. - Jackie, to mój asystent Thomas, Thomas, poznaj moją przyjaciółkę Jackie!- wypadało przedstawić sobie dzisiejszych towarzyszy różdżek. - Czekamy na resztę i chyba będziemy zaczynać, szkoda dnia.- odparła jeszcze.
| ekwipunek różdżka, oraz klucz, który dostałam od Philippa
Była zaskoczona, kiedy dostała sowę od Philippa, bardzo pozytywnie. Oznaczało to, że zaufał jej i Jackie, podzielił się informacjami, które posiadał Edmond, którego wraz z Rineheart znalazły w śniegu. Cieszyło ją to, że odezwał się do niej. Dostała od niego klucz, do skrzyni, którą teraz miały zamiar znaleźć. Interesowało ją to, co tam znajdą, miała nadzieję, że uda im się to wszystko zrobić całkiem sprawnie, chciałaby w końcu zaspokoić swoją ciekawość.
Przed wyjściem z dworu narzuciła na głowę brązowy kaptur skórzanego płaszcza, który na siebie narzuciła. - No to idziemy Thomas!- rzekła z entuzjazmem do swojego towarzysza. Uważała, że warto skorzystać z jego umiejętności podczas zadania jakie ich czekało. Nie wypytywała Jackie kogo w nie zaangażowała, ona sama poprosiła o pomoc Ronję - uważała, że medyk jest istotną osobą, warto było mieć zawsze jakiegoś przy sobie, gdyby coś poszło nie tak, oraz Doe, który od jakiegoś czasu dla niej pracował. Ufała mu, chociaż może nie powinna, sądziła jednak, że może się przydać. Po tym miesiącu zauważyła, że ma wiele ciekawych umiejętności. Resztę towarzystwa miała zebrać Jackie, wierzyła, że wybrała zaufane osoby.
Pojawili się przy lesie w okolicach rzeki. - Tutaj znalazłyśmy z moją przyjaciółką ciało..- zaczęła opowiadać Thomasowi. - Później zlokalizowałyśmy statek, który utknął na zamarzniętej rzece, pomogłyśmy się z niego wydostać rozbitkom, później do nas napisali. Dlatego tutaj jesteśmy, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka, nie chciałabym, żebyś czuł, że Cię zmuszam.. ponoć jest tu sporo szmalcowników, myślę jednak, że mamy całkiem niezły plan. Przynajmniej jak na razie, wiadomo, jak to bywa, zawsze coś może pójść nie tak, wierzę jednak, że nam się poszczęści.- wtedy dostrzegła Jackie, która stała pod jednym z drzew. Podeszła do niej całkiem szybkim krokiem, po czym przytuliła ją na przywitanie. - Witaj!- rzekła z uśmiechem. - Tęskniłam!- przesunęła się nieco do tyłu, aby przedstawić młodzieńca, który to znalazł się tu dzisiaj z nią. - Jackie, to mój asystent Thomas, Thomas, poznaj moją przyjaciółkę Jackie!- wypadało przedstawić sobie dzisiejszych towarzyszy różdżek. - Czekamy na resztę i chyba będziemy zaczynać, szkoda dnia.- odparła jeszcze.
| ekwipunek różdżka, oraz klucz, który dostałam od Philippa
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejny list, coraz więcej informacji i działań. Kolejna wyprawa, która mogła skończyć się różnie. Nie wahał się ani minuty. Znał Jackie i skoro otrzymała rekomendację od Just nie mógł odmówić, zresztą nie chciał. Odpisał od razu, że może na nim polegać i zjawi w umówionym miejscu i porze. Każda różdżka była teraz na wagę złota, a Grey przestał walczyć ze swoim syndromem herosa jak kiedyś określił go brat. Przyganiał kocioł garnkowi, gdyby strzelił sobie fryzurę jak Hal miałby przerost ego. Brat zawsze go wspierał nawet jak nie rozumiał pewnych zapędów młodszego z Greyów.
Spakował więc różdżkę oraz aparat fotograficzny, ponieważ nigdy nic nie wiadomo, a ostatnio przy statku się przydał przy tworzeniu opisu zniszczeń i wydarzeń jakie miały wtedy miejsce. Ubrał ciepłą kurtkę oraz owinął twarz szalikiem, tym razem czarnym, żeby nie rzucać się w oczy tym w kolorach żółto - czarnych. Zawiązał wysokie buty, które służyły mu wiernie od paru lat i nigdy nie zawiodły. Nakreślił parę słów na kartce i zostawił w kuchni ni opuścił ciepłe wnętrze Greengrove Farm i udał się nad rzekę Lune, gdzie miała go czekać reszta ekipy.
Zima dawała się we znaki wdzierająca się pod kurtkę i drażniąc rozgrzaną skórę powodując dreszcze. Teleportował się bliżej miejsca spotkania, ale nie bezpośrednio do niego, ponieważ nie chciał naprowadzać wroga. Wolał aby ten zaatakował mężczyznę wcześniej, a przecież mogli się czaić wszędzie. Teraz nie tylko ściany ale również lasy, rzeki i pola miały uszy. Konflikt się zaostrzał, coraz więcej było widocznych punktów zapalnych a Zakon starał się działa wszędzie, chcąc pokazać, że nie spocznie, nigdy się nie podda, nawet jak to walka straceńców i z wiatrakami. Walczyli o lepszą przyszłość, o wolność jaka została im odebrana. Miał jedynie nadzieję, że dożyje dnia kiedy tyrania upadnie.
Dostrzegł z daleka trzy sylwetki więc zwolnił na chwilę kroku aby upewnić się, że ma przed sobą osób, które mieli znaleźć. Szmalcownicy w jego głowie jawili się jako nędzne osobniki, które żerowały na nieszczęściu i tragedii innych.
Po dłuższej obserwacji zorientował się, że to dwie kobiety, które znał w asyście trzeciego osobnika płci męskiej, wyszedł więc zza drzew i już jawnie skierował się w ich stronę.
-Ilu nas ma być? - Rzucił od razu unosząc wcześniej rękę w geście powitania. Zwykłe “witaj” albo tym bardziej “dobry wieczór” wydawało mu się całkowicie nie na miejscu w tej sytuacji.
|Różdżka oraz aparat fotograficzny
Spakował więc różdżkę oraz aparat fotograficzny, ponieważ nigdy nic nie wiadomo, a ostatnio przy statku się przydał przy tworzeniu opisu zniszczeń i wydarzeń jakie miały wtedy miejsce. Ubrał ciepłą kurtkę oraz owinął twarz szalikiem, tym razem czarnym, żeby nie rzucać się w oczy tym w kolorach żółto - czarnych. Zawiązał wysokie buty, które służyły mu wiernie od paru lat i nigdy nie zawiodły. Nakreślił parę słów na kartce i zostawił w kuchni ni opuścił ciepłe wnętrze Greengrove Farm i udał się nad rzekę Lune, gdzie miała go czekać reszta ekipy.
Zima dawała się we znaki wdzierająca się pod kurtkę i drażniąc rozgrzaną skórę powodując dreszcze. Teleportował się bliżej miejsca spotkania, ale nie bezpośrednio do niego, ponieważ nie chciał naprowadzać wroga. Wolał aby ten zaatakował mężczyznę wcześniej, a przecież mogli się czaić wszędzie. Teraz nie tylko ściany ale również lasy, rzeki i pola miały uszy. Konflikt się zaostrzał, coraz więcej było widocznych punktów zapalnych a Zakon starał się działa wszędzie, chcąc pokazać, że nie spocznie, nigdy się nie podda, nawet jak to walka straceńców i z wiatrakami. Walczyli o lepszą przyszłość, o wolność jaka została im odebrana. Miał jedynie nadzieję, że dożyje dnia kiedy tyrania upadnie.
Dostrzegł z daleka trzy sylwetki więc zwolnił na chwilę kroku aby upewnić się, że ma przed sobą osób, które mieli znaleźć. Szmalcownicy w jego głowie jawili się jako nędzne osobniki, które żerowały na nieszczęściu i tragedii innych.
Po dłuższej obserwacji zorientował się, że to dwie kobiety, które znał w asyście trzeciego osobnika płci męskiej, wyszedł więc zza drzew i już jawnie skierował się w ich stronę.
-Ilu nas ma być? - Rzucił od razu unosząc wcześniej rękę w geście powitania. Zwykłe “witaj” albo tym bardziej “dobry wieczór” wydawało mu się całkowicie nie na miejscu w tej sytuacji.
|Różdżka oraz aparat fotograficzny
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wiedział, że jego rodzina powinna być w ostatnim czasie nieco spokojniejsza, kiedy opuszczał ich wozy, bo i wiedzieli że wychodził pracować. Los w ostatnim czasie się do niego uśmiechnął i nie miał zamiaru tego zaprzepaścić, więc kiedy tylko znalazł się w Puddlemore na dworze, naturalnie poczekał na Prudence w korytarzu. Uśmiechnął się lekko na jej widok, chociaż musiał przyznać, ze stanowczo nie w ten sposób wyobrażał sobie pracę jako asystent dla lady… Ale przynajmniej nie mógł się nudzić. Stanowczo od dawna wiedział o tym, że w życiu potrzebował różnych poziomów adrenaliny, a praca dla panny Macmillan stanowczo mu je zapewniała.
- Mam doświadczenie w ucieczkach jeśli coś pójdzie nie tak. Zresztą, jeśli byś nie wróciła to byłbym pierwszą osobą, do której byłyby kierowane pytania o to, gdzie jesteś, nie? Więc bezpieczniej jest iść - odpowiedział z uśmiechem, lekko wzruszając ramionami. Nie kłamał przecież - to ile razy mu się w życiu szczęściło, ile razy lądował na czterech łapach niczym kot i okazywało się, że posiadał więcej niż jedno życie to było aż przerażające, choć z pewnością pomyślne dla niego.
Kiedy zbliżali się do miejsca spotkania, wyciągnął z kieszeni swojej kurtki różdżkę. Na widok nieznajomej dziewczyny, uśmiechnął się do niej wesoło. Może i wciąż było widać, że nie wysypiał się najlepiej przez dręczące go koszmary i zmartwienia, jednak stanowczo w tym momencie wrócił do niego już optymizm sprzed ostatniego zamknięcia w Tower. Powoli czuł, że chyba pierwszy raz miał mniejszą czy większą kontrolę nad swoim życiem, a nie zdawał się ślepo na los - nawet jeśli każdy dzień pracy przy Prudence mógł sprowadzić na niego niewiadomą, bo ciężko było przewidzieć na co tym razem natrafią.
- Miło mi - powiedział, pozwalając żeby jego pracodawczyni się przywitała z przyjaciółką, a sam zaczął się rozglądać po miejscu. Dostrzegając jakiegoś mężczyznę, początkowo się spiął jakby odruchowo, jednak widząc że ten nie miał raczej złych zamiarów i był z nimi, posłał mu uśmiech.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie dopytując zazwyczaj o szczegóły. Zamiast tego złapał mocniej różdżkę, wykonując nią odpowiedni ruch, który ostatnim czasem ćwiczył. Powinni w końcu się upewnić, że byli tutaj bezpiecznie.
- Homenum Revelio - wypowiedział, chociaż mimo swojej całej pewności i ostatnich ćwiczeń, zaklęcie się nie powiodło. Zmarszczył brwi niekoniecznie zadowolony z takiego obrotu spraw.
|48/50; Ekwipunek: różdżka, magiczne wytrychy oraz kryształ
- Mam doświadczenie w ucieczkach jeśli coś pójdzie nie tak. Zresztą, jeśli byś nie wróciła to byłbym pierwszą osobą, do której byłyby kierowane pytania o to, gdzie jesteś, nie? Więc bezpieczniej jest iść - odpowiedział z uśmiechem, lekko wzruszając ramionami. Nie kłamał przecież - to ile razy mu się w życiu szczęściło, ile razy lądował na czterech łapach niczym kot i okazywało się, że posiadał więcej niż jedno życie to było aż przerażające, choć z pewnością pomyślne dla niego.
Kiedy zbliżali się do miejsca spotkania, wyciągnął z kieszeni swojej kurtki różdżkę. Na widok nieznajomej dziewczyny, uśmiechnął się do niej wesoło. Może i wciąż było widać, że nie wysypiał się najlepiej przez dręczące go koszmary i zmartwienia, jednak stanowczo w tym momencie wrócił do niego już optymizm sprzed ostatniego zamknięcia w Tower. Powoli czuł, że chyba pierwszy raz miał mniejszą czy większą kontrolę nad swoim życiem, a nie zdawał się ślepo na los - nawet jeśli każdy dzień pracy przy Prudence mógł sprowadzić na niego niewiadomą, bo ciężko było przewidzieć na co tym razem natrafią.
- Miło mi - powiedział, pozwalając żeby jego pracodawczyni się przywitała z przyjaciółką, a sam zaczął się rozglądać po miejscu. Dostrzegając jakiegoś mężczyznę, początkowo się spiął jakby odruchowo, jednak widząc że ten nie miał raczej złych zamiarów i był z nimi, posłał mu uśmiech.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie dopytując zazwyczaj o szczegóły. Zamiast tego złapał mocniej różdżkę, wykonując nią odpowiedni ruch, który ostatnim czasem ćwiczył. Powinni w końcu się upewnić, że byli tutaj bezpiecznie.
- Homenum Revelio - wypowiedział, chociaż mimo swojej całej pewności i ostatnich ćwiczeń, zaklęcie się nie powiodło. Zmarszczył brwi niekoniecznie zadowolony z takiego obrotu spraw.
|48/50; Ekwipunek: różdżka, magiczne wytrychy oraz kryształ
W ostatnim miesiącu wydarzenia nabrały na szybkości, a kolejne dni zajęte pracą, czy innymi obowiązkami przemijały Fancourt jak mrugnięcie. Teleportowała się na miejsce w pewnej odległości od brzegu rzeki, a następnie ruszyła tylko lekko wydeptaną ścieżką w poszukiwaniu reszty zaangażowanych osób. Pod brązowym płaszczem ubrana była w prostą damską koszulę i kamizelkę, oraz długą spódnicę z ciężkiego, ciepłego materiału, który otulał nogi obute w wysokie kozaki. Czuła przy nagiej skórze pewną obecność wsuniętej w rękaw różdżki, podczas gdy prawą kieszeń zajmował nie kto inny jak Troskliwszy Niuchacz, zajęty odpoczynkiem w zaciszu swojego materiałowego kąta. Prudence nie określiła co mogło znajdować się w skrzyni, ani czy cokolwiek z przedmiotów należało do metali, czy kosztowności, ale jeśli istniało nawet lekkie podejrzenie, to obecność zwierzęcia mogła zdecydowanie pomóc im w zorientowaniu się w sytuacji. Sięgnęła ręką do drugiej strony płaszcza, wyczuwając pod palcami jeszcze jedną rzecz, o której przydatności nie mogła być pewna. Wydawał się zakłócać działanie zaklęć magicznych, a nawet je niwelować co w obliczu ewentualnej konfrontacji mogło okazać się im przydatne.
Gotowa na udzielenie pomocy uzdrowicielki, wyłoniła się wreszcie zza linii przybrzeżnej roślinności, wzrokiem ogarniając zgromadzone już osoby.
- Jeśli potrzebuję wiedzieć jeszcze jakichś szczegółów, myślę, że to odpowiedni moment na uzupełnienie historii wydarzenia. - Skłoniła głowę w geście powitania, a kilka kosmyków wymknęło się z ciasno związanego warkocza, podczas gdy słowa Azjatka zwróciła do znajomej twarzy Prudence. Jackie i Macmillan stanowiły zarazem jedyne osoby, które kojarzyła, bowiem dwójka obecnych mężczyzn nie wiązała się z żadnym rozpoznaniem ze strony Fancourt. Być może tylko starszy z nich przez chwilę nosił znamiona kogoś spokrewnionego przynajmniej rysami twarzy z Halbertem Greyem, ale w końcu samo podobieństwo nie świadczyło o faktycznej znajomości czarodzieja.
- Chyba nie miałam okazji panów wcześniej poznać, Ronja Fancourt. - Zwróciła się do czarodziejów, szczególnie analizując młodszego z nich o dość nietypowej wobec reszty zgromadzonych, wyłączając ją samą, urodzie. Atmosfera ciążyła jednak na nich wszystkich i chyba to właśnie jednoczyło specyficzną grupę w gotowości do ewentualnego działania. Dostrzegając próbę rzucenia zaklęcia przez młodego chłopaka, sama poszła za jego przykładem i spróbowała skutecznie wypowiedzieć tę samą inkantację. - Homenum Revelio - Jednak również i ona nie zdołała wywołać odpowiedniego działania zaklęcia.
| witam serdecznie kochani, energia magiczna 48/50
ekwipunek: różdżka, niuchacz, kryształ
Gotowa na udzielenie pomocy uzdrowicielki, wyłoniła się wreszcie zza linii przybrzeżnej roślinności, wzrokiem ogarniając zgromadzone już osoby.
- Jeśli potrzebuję wiedzieć jeszcze jakichś szczegółów, myślę, że to odpowiedni moment na uzupełnienie historii wydarzenia. - Skłoniła głowę w geście powitania, a kilka kosmyków wymknęło się z ciasno związanego warkocza, podczas gdy słowa Azjatka zwróciła do znajomej twarzy Prudence. Jackie i Macmillan stanowiły zarazem jedyne osoby, które kojarzyła, bowiem dwójka obecnych mężczyzn nie wiązała się z żadnym rozpoznaniem ze strony Fancourt. Być może tylko starszy z nich przez chwilę nosił znamiona kogoś spokrewnionego przynajmniej rysami twarzy z Halbertem Greyem, ale w końcu samo podobieństwo nie świadczyło o faktycznej znajomości czarodzieja.
- Chyba nie miałam okazji panów wcześniej poznać, Ronja Fancourt. - Zwróciła się do czarodziejów, szczególnie analizując młodszego z nich o dość nietypowej wobec reszty zgromadzonych, wyłączając ją samą, urodzie. Atmosfera ciążyła jednak na nich wszystkich i chyba to właśnie jednoczyło specyficzną grupę w gotowości do ewentualnego działania. Dostrzegając próbę rzucenia zaklęcia przez młodego chłopaka, sama poszła za jego przykładem i spróbowała skutecznie wypowiedzieć tę samą inkantację. - Homenum Revelio - Jednak również i ona nie zdołała wywołać odpowiedniego działania zaklęcia.
| witam serdecznie kochani, energia magiczna 48/50
ekwipunek: różdżka, niuchacz, kryształ
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Brzeg rzeki Lune
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire