Tereny jeździeckie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Tereny jeździeckie
Stajnie przy Chateau Rose zostały odświeżone i ponownie zapełnione końmi w lipcu 1957 r. Aetonany bardzo dobrej angielskiej krwi, w zdecydowanej większości śnieżnego umaszczenia, zajmują eleganckie boksy w budynku znajdującym się w pobliżu pałacu. Znajdujące się pod doskonałą opieką specjalistów zwierzęta są nie tylko mądre i pojętne, ale i perfekcyjnie wyszkolone. Tylne wyjście ze stajni prowadzi do obszernej krytej ujeżdżani o podwyższonym stropie, by koń mógł wzbić się w powietrze. Dalej wydeptana ścieżka prowadzi ku podleśnym terenom, przygotowanym tak pod galop, jak na podniebne wojaże - rozległe zadbane łąki pozbawione zostały jakichkolwiek przypadkowych przeszkód. Bliskość lasów też nie jest przypadkowa - w sezonie są tam urządzane polowania.
5 września 1957 rok
Pogoda o świecie nie zachęcała do wychodzenia z domu. Mgła kładła się gęstym płaszczem tuż nad ciężką, wilgotną ziemią ograniczając widoczność. Jednak poprzez szare chmury nieśmiało przebijały się promienie słoneczne, które rozganiały ponurą pogodę i odbijało się od kropel rosy osadzonej na trawie. Po chwili do tego obrazu dołączyły dźwięki w postaci ptasich treli. Dzień jednak zapowiadał się pogodny, ale gdyby nawet miał być szary to Primrose Burke i tak by się pojawiła Château Rose gotowa do wprowadzenia Evandry w tajniki jeździectwa.
Młoda kobieta pojawiła się w okolicy posiadłości rodowej Rosierów, tak odmiennej od ciężkich murów Durham. Czuła się jak w pałacu księżniczek z bajek dla dzieci. Wodziła wzrokiem po kunsztownych zdobieniach, ale równie starych ścianach posiadłości, która widziała nie jedno i gdyby tylko mogła mówić, snuła by opowieści o rodzinie, która przez wiele pokoleń zamieszkiwała jej wnętrza. Primrose nie przekroczyła jednak wystawnych progów Château Rose tylko skierowała swoje kroki do stajni Rosierów. Sama była ubrana w odpowiedni strój. Czarne bryczesy przylegały do nóg kobiety i były wpuszczone w wysokie buty do jazdy konnej, do tego granatowy żakiet z najlepszej, miękkiej wełny zdobiony posrebrzanymi guzikami. Całości dopełniała szara apaszka zawiązana wokół szyi oraz skórzane rękawiczki. Czarne włosy zebrane zostały w gruby warkocz związany granatową wstążką. Spod gęstej grzywki na świat śmiało patrzyły jasne, szaro – zielone oczy w oprawie czarnych i długich rzęs. Brwi śmiałą, łamaną linią przecinały jasną twarz kobiety, a na nosie i policzkach matka natura obdarowała Prim piegami. Pod zbyt dużym nosem – zdaniem kobiety zbyt dużym – znajdowały się pełne usta. Panna Burke nie należała do klasycznych piękności, ale nie można było jej nazwać brzydkim kaczątkiem. Miała w sobie dzikość i śmiałość rodu Burke, która jednych mogła przyciągać, a innych odrzucać.
Bez pardonu wkroczyła do stajni Rosierów aby zobaczyć ich konie. Poobserwować je, poznać. Nie wiedziała też ile umiała sama Eva. Jak tylko usłyszała, że ta chce podszkolić swoje umiejętności jeździeckie zgodziła się bez zastanowienia. Wiedziała, że różnią się niczym ogień i woda, ale jednak nadal utrzymywały kontakty, a Prim lubiła spędzać czas w towarzystwie słodkiej i uroczej Evy. Choć to był syreni urok i panna Burke była przekonana, że gdzieś głęboko w tym uroczym kwiatuszku tkwi prawdziwa róża, która potrafi ukłuć i upuścić parę kropel krwi.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jeździectwo nigdy nie było jej mocną stroną. Z rodzeństwa Lestrange to Francis był tym, który bardziej dbał o swój fizyczny rozwój. Pływał, latał na miotle, znał się na szermierce i żeglarstwie. Zamknięta pod kloszem Evandra nie mogła się forsować, by zminimalizować ryzyko ataków choroby. Gdyby nie wymagana na salonach umiejętność tańca jej sprawność fizyczna byłaby godna pożałowania i najpewniej na tym samym poziomie, co u większości szlachcianek. Po kolejnych napadach i niekontrolowanych wybuchach magii, także związanych z anomaliami, było jej trudno powrócić do formy. Porada Uzdrowiciela jakoby powinna spędzać więcej czasu aktywnie zapadła jej głęboko w pamięć. Obiecała sobie, że od tej pory zwróci na to szczególną uwagę i gdy tylko przestała się nad sobą użalać, napisała do tej, która od zawsze imponowała jej swoim zamiłowaniem do ruchu.
W czasach szkolnych Primrose Burke należała do Domu Roweny, a mimo to spędzały ze sobą sporo czasu. Podczas długich spotkań w bibliotece nie tylko wspólnie studiowały tajniki historii magii, ale i wymieniały się doświadczeniami związanymi z ich życiem prywatnym. Evandra starała się pomagać przyjaciółce, zwłaszcza przy egzaminach, ale jej umiejętności dydaktyczne nie były wystarczające, by zainspirować ją transmutacją. Młoda panna Lestrange nigdy nie przykładała się do nauki tak, jak Primrose, skupiała się za to na umiejętnościach społecznych. Lgnęła do niemalże każdej znanej jej osoby, na korytarzach uśmiechając się do uczniów i nauczycieli, zagadując w przerwie przed kolejnymi zajęciami. Niewielu wiedziało, że ćwiczyła w ten sposób kontrolę nad mocą pochodzącą z krwi wili, dając się zapamiętać jako ciepła i serdeczna czarownica, która tylko pozornie nie pasowała do tytułu Ślizgonki.
Do stajni weszła poprawiając przypięty do włosów cylinder przewiązany jasną wstążką. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i wyciągnęła szeroko ręce na jej powitanie. Już od rana czekała na to spotkanie, przebierając w garderobie kolejne stroje, które mogłyby pasować do dzisiejszej lekcji. Granatowa spódnica była już dostosowana do jazdy po obu stronach siodła, choć Evandra jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że w kroju była jakakolwiek różnica (poza długością sięgającą aż połowy łydki!). Koszula z plastronem wystawała spod wyciętego modnie żakietu pod kolor spódnicy. Jako że lady Rosier nie miała zbyt wiele okazji do noszenia stroju innego niż jedwabne suknie, przez dobry kwadrans przyglądała się z satysfakcją swojemu odbiciu w lustrze.
- Prim! Dobrze cię znów widzieć. - Uścisnęła ją mocno jak po długiej rozłące. - Zasmuciłaś mnie pisząc o braku podróży w te lato. Nie chciałam cię rozpraszać, ale jakbym wcześniej wiedziała, że nie często opuszczasz Durham, to zwróciłabym się do ciebie już dawno temu. - Wyprostowała się i splotła ze sobą dłonie, w których trzymała skórzane rękawiczki. Wzięła je na wszelki wypadek, jakby okazało się, że są niezbędne w trakcie ich dzisiejszej, szalenie ważnej misji.
- Poza tym cieszę się, że mogę cię wreszcie gościć w Château Rose. Nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brakowało. - Evandra nie miała skrupułów, by z fałszywym uśmiechem karmić swoich towarzyszy kłamstwami i pochlebstwami. Idealnie wyćwiczoną przed laty maskę zakładała na twarz przy tych, co do których nie miała zaufania. Primrose Burke była jednak jedną z tych osób, do której Wanda powracała myślami w gorszych chwilach. Były niczym ogień i woda, tak bardzo różne, a tak świetnie łapiące nić porozumienia. Gdyby nie lady Burke, Evandra przeszłaby przez pobyt w Hogwarcie bez ani jednego szlabanu, ale to opowieść na inny dzień.
- Mam nadzieję, że Edgar nie będzie zły, że cię tu ściągnęłam. Wspominałaś, że przejmuje się twoim bezpieczeństwem. - Zresztą tak jak Francis moim, przemknęło jej przez myśl, a obraz przejętej twarzy brata znów stał się żywy. Nie dalej jak kilka tygodni temu rozmawiali o trapiących ich sprawach, Wanda była mu bardzo wdzięczna za poświęcony jej czas. I choć można było odnieść wrażenie, że to lord Lestrange potrzebował opieki, to jego wsparcie naprawdę podnosiło ją na duchu.
W czasach szkolnych Primrose Burke należała do Domu Roweny, a mimo to spędzały ze sobą sporo czasu. Podczas długich spotkań w bibliotece nie tylko wspólnie studiowały tajniki historii magii, ale i wymieniały się doświadczeniami związanymi z ich życiem prywatnym. Evandra starała się pomagać przyjaciółce, zwłaszcza przy egzaminach, ale jej umiejętności dydaktyczne nie były wystarczające, by zainspirować ją transmutacją. Młoda panna Lestrange nigdy nie przykładała się do nauki tak, jak Primrose, skupiała się za to na umiejętnościach społecznych. Lgnęła do niemalże każdej znanej jej osoby, na korytarzach uśmiechając się do uczniów i nauczycieli, zagadując w przerwie przed kolejnymi zajęciami. Niewielu wiedziało, że ćwiczyła w ten sposób kontrolę nad mocą pochodzącą z krwi wili, dając się zapamiętać jako ciepła i serdeczna czarownica, która tylko pozornie nie pasowała do tytułu Ślizgonki.
Do stajni weszła poprawiając przypięty do włosów cylinder przewiązany jasną wstążką. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i wyciągnęła szeroko ręce na jej powitanie. Już od rana czekała na to spotkanie, przebierając w garderobie kolejne stroje, które mogłyby pasować do dzisiejszej lekcji. Granatowa spódnica była już dostosowana do jazdy po obu stronach siodła, choć Evandra jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że w kroju była jakakolwiek różnica (poza długością sięgającą aż połowy łydki!). Koszula z plastronem wystawała spod wyciętego modnie żakietu pod kolor spódnicy. Jako że lady Rosier nie miała zbyt wiele okazji do noszenia stroju innego niż jedwabne suknie, przez dobry kwadrans przyglądała się z satysfakcją swojemu odbiciu w lustrze.
- Prim! Dobrze cię znów widzieć. - Uścisnęła ją mocno jak po długiej rozłące. - Zasmuciłaś mnie pisząc o braku podróży w te lato. Nie chciałam cię rozpraszać, ale jakbym wcześniej wiedziała, że nie często opuszczasz Durham, to zwróciłabym się do ciebie już dawno temu. - Wyprostowała się i splotła ze sobą dłonie, w których trzymała skórzane rękawiczki. Wzięła je na wszelki wypadek, jakby okazało się, że są niezbędne w trakcie ich dzisiejszej, szalenie ważnej misji.
- Poza tym cieszę się, że mogę cię wreszcie gościć w Château Rose. Nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brakowało. - Evandra nie miała skrupułów, by z fałszywym uśmiechem karmić swoich towarzyszy kłamstwami i pochlebstwami. Idealnie wyćwiczoną przed laty maskę zakładała na twarz przy tych, co do których nie miała zaufania. Primrose Burke była jednak jedną z tych osób, do której Wanda powracała myślami w gorszych chwilach. Były niczym ogień i woda, tak bardzo różne, a tak świetnie łapiące nić porozumienia. Gdyby nie lady Burke, Evandra przeszłaby przez pobyt w Hogwarcie bez ani jednego szlabanu, ale to opowieść na inny dzień.
- Mam nadzieję, że Edgar nie będzie zły, że cię tu ściągnęłam. Wspominałaś, że przejmuje się twoim bezpieczeństwem. - Zresztą tak jak Francis moim, przemknęło jej przez myśl, a obraz przejętej twarzy brata znów stał się żywy. Nie dalej jak kilka tygodni temu rozmawiali o trapiących ich sprawach, Wanda była mu bardzo wdzięczna za poświęcony jej czas. I choć można było odnieść wrażenie, że to lord Lestrange potrzebował opieki, to jego wsparcie naprawdę podnosiło ją na duchu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Primrose objęła przyjaciółkę z ciepłym uśmiechem na ustach, który łagodził jej rysy. Spojrzała bystro na Evandrę i jej strój. Jedyne co jej się nasuwało na myśl, to stwierdzenie: „Klub jeździecki”. Zdawała sobie jednak sprawę, że nazwisko Rosier zobowiązywało, w każdym aspekcie życia, osób je noszących.
-Daj spokój – machnęła niedbale dłonią na słowa przyjaciółki. – Żaden kłopot, a Edgar ostatnio sam ciągle jest rozjazdach, że czasami zapominam o posiadanym rodzeństwie. Craig również wpada i wypada niczym gradowa chmura w środku słonecznego dnia.
Patrząc na Evandrę wspomnienia ze szkoły powróciły ze zdwojoną siłą. Jak to się stało, że znalazły wspólny język do dziś ją zadziwia, ale wspomina ten czas z uśmiechem. Eva była przykładną dziewczynką z dobrego domu, a to Prim ciągle pakowała ją w kłopoty. Na swoją obronę może jedynie dodać, że zawsze starała się ją z nich wyciągnąć. Z różnym skutkiem, ale to już inna kwestia. A dzisiaj, miały znów robić coś razem. Tym razem nie skończy się to szlabanem, ale może marudzeniem Tristana oraz ciężkimi westchnieniami Edgara. W każdym razie, niezależnie co oni powiedzą czy zrobią Prim już wiedziała, że będzie to tego warte. W Durham czuła się trochę samotna i porzucona, a pomimo tego, że z pełną pasją oddawała się swojej pracy to brak wyjazdów był mocno frustrujący. Musiała znaleźć sobie dodatkowe zajęcie, nauka jazdy konnej z przyjaciółką była wspaniałą okazją do wyrwania się z Durham.
-O ile dobrze pamiętam, to wiesz jak wygląda koń, ale nigdy nie jeździłaś wierzchem. – Kontynuowała Prim wchodząc w głąb stajni. – Widzę, że masz na sobie spódnicę do jazdy, ale…
Panna Burke nie krępując się ujęła materiał spódnicy w dwa palce i rozciągnęła na boki, aby zobaczyć co też ubrała jej przyjaciółka. Zmarszczyła lekko brwi widocznie nad czymś się zastanawiając.
-Jak bardzo masz ochotę się obić? – Zapytała z figlarnym błyskiem w oku. – Myślę, że wsiądziesz w siodło męskie i nie będzie to źle wyglądać. Jeżeli wsadzę się od razu w siodło damskie obawiam się, że mi spłyniesz po nim na ziemię. Nie boisz się koni?
Prim wolała mieć pewność, że Evandra nie ucieknie z piskiem na widok zwierzęcia, na którym ma jeździć. Pstryknęła palcami na stajennego, który miał przygotować wierzchowca. Spokojny kasztanek został do nich podprowadzony już gotowy do jazdy. Bogate siodło pyszniło się na jego grzbiecie, a czerwony czaprak zdawał się być zrobiony z najlepszej jakości wełny.
-Zapraszam na siodło – Prim dworskim gestem wskazała na konia, a stajenny przygotował już dłoń aby pomóc Lady Rosier dosiąść wierzchowca.
-Daj spokój – machnęła niedbale dłonią na słowa przyjaciółki. – Żaden kłopot, a Edgar ostatnio sam ciągle jest rozjazdach, że czasami zapominam o posiadanym rodzeństwie. Craig również wpada i wypada niczym gradowa chmura w środku słonecznego dnia.
Patrząc na Evandrę wspomnienia ze szkoły powróciły ze zdwojoną siłą. Jak to się stało, że znalazły wspólny język do dziś ją zadziwia, ale wspomina ten czas z uśmiechem. Eva była przykładną dziewczynką z dobrego domu, a to Prim ciągle pakowała ją w kłopoty. Na swoją obronę może jedynie dodać, że zawsze starała się ją z nich wyciągnąć. Z różnym skutkiem, ale to już inna kwestia. A dzisiaj, miały znów robić coś razem. Tym razem nie skończy się to szlabanem, ale może marudzeniem Tristana oraz ciężkimi westchnieniami Edgara. W każdym razie, niezależnie co oni powiedzą czy zrobią Prim już wiedziała, że będzie to tego warte. W Durham czuła się trochę samotna i porzucona, a pomimo tego, że z pełną pasją oddawała się swojej pracy to brak wyjazdów był mocno frustrujący. Musiała znaleźć sobie dodatkowe zajęcie, nauka jazdy konnej z przyjaciółką była wspaniałą okazją do wyrwania się z Durham.
-O ile dobrze pamiętam, to wiesz jak wygląda koń, ale nigdy nie jeździłaś wierzchem. – Kontynuowała Prim wchodząc w głąb stajni. – Widzę, że masz na sobie spódnicę do jazdy, ale…
Panna Burke nie krępując się ujęła materiał spódnicy w dwa palce i rozciągnęła na boki, aby zobaczyć co też ubrała jej przyjaciółka. Zmarszczyła lekko brwi widocznie nad czymś się zastanawiając.
-Jak bardzo masz ochotę się obić? – Zapytała z figlarnym błyskiem w oku. – Myślę, że wsiądziesz w siodło męskie i nie będzie to źle wyglądać. Jeżeli wsadzę się od razu w siodło damskie obawiam się, że mi spłyniesz po nim na ziemię. Nie boisz się koni?
Prim wolała mieć pewność, że Evandra nie ucieknie z piskiem na widok zwierzęcia, na którym ma jeździć. Pstryknęła palcami na stajennego, który miał przygotować wierzchowca. Spokojny kasztanek został do nich podprowadzony już gotowy do jazdy. Bogate siodło pyszniło się na jego grzbiecie, a czerwony czaprak zdawał się być zrobiony z najlepszej jakości wełny.
-Zapraszam na siodło – Prim dworskim gestem wskazała na konia, a stajenny przygotował już dłoń aby pomóc Lady Rosier dosiąść wierzchowca.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Evandra była bardzo ciekawa codzienności w rezydencji Burke’ów. Niejednokrotnie słyszała burzliwe opowieści o szlachcicach, którym daleko było do arystokratycznych manier. Otwarci, bezpośredni, ale i zdecydowanie odstający od tradycyjnego wychowania, z jakim przez całe życie obcowała Wanda intrygowali ją swoimi zwyczajami. Znała zarówno brata, jak i kuzyna Primrose, jednak z żadnym z nich nie łączyła jej bliższa zażyłość.
- Pamiętaj, że zawsze możesz mnie odwiedzić, kiedy tylko najdzie cię taka ochota - uśmiechnęła się szeroko. - Nie mieszkamy już razem z Francisem, ale i mnie często brakuje jego obecności - wspominała o starszym bracie, pomimo iż Rose nie zdradziła na głos swojej tęsknoty związanej z samotnością. Lord Lestrange miał swoje życie i nie mógł codziennie spędzać czasu ze swoją siostrą. Wanda doskonale to rozumiała, a mimo to tęskniła za nim każdego dnia. Czy to przez ich ostatnią rozmowę przepełnioną wątpliwościami?
Zaskoczona bezpośredniością przyjaciółki Evandra wstrzymała oddech, kiedy ta sięgnęła po brzeg jej spódnicy. - W żadnym wypadku nie chcę się obić! - zastrzegła od razu, nie wiedząc do czego kobieta pije. - I nie boję się koni. To był mój pomysł, by tu przyjść, pamiętasz? - Uniosła tylko brwi i ściągnęła usta w dziubek. Nie chciała dać Primrose żadnego powodu do wątpliwości w jej hart ducha. - Konie to bardzo wdzięczne stworzenia, czego tu się bać? - Pomimo siły i pewności, jaką Evandra wkładała w swoje słowa, przed oczami miała już liczne sytuacje kończące się niebezpiecznymi wypadkami. Co gdy zwierzę się przestraszy i puści się dzikim pędem, nie chcąc się zatrzymać? Albo spadnie z wierzchowca przy pierwszej przeszkodzie lub gdy ją stratuje, boleśnie ją przy tym
krzywdząc? Poza tym męskie siodło? Przecież była damą, dlaczego miałaby mieć problemy z damskim? Z twarzy lady Burke można było szybko odczytać niechęć do sprzeciwu, a Wanda nie zamierzała jej podpuszczać w takim momencie. Teraz już nie mogła, ani nie chciała się wycofać.
Wyprostowała się dumnie i ustawiła się przy stajennym, już unosząc dłoń, by odruchowo skorzystać z ofiarowanej jej pomocy. Dasz radę, Evandro, widziałaś setki razy jak robią to inni, to nie może być takie trudne. Wzięła głęboki wdech jak przed skokiem do głębokiej wody. Swoją drogą z pływaniem również potrzebowała pomocy, bo jak na kobietę wychowaną na wyspie przystało, powinna przynajmniej umieć unosić się na wodzie, a nie wyłącznie moczyć w niej stopy. Szanowna pani matka lady Giselle Lestrange zapewne pozwoliłaby swej ulubionej latorośli na rozwijanie swojej sprawności. Od zawsze dbała, by dziewczynce niczego nie brakło, faworyzowała ją i przymykała oko na niestandardowe zachowania, których ojciec by nie przepuścił. Gdyby nie śmiertelna choroba, która kładła mroczne widmo na przyszłości Evandry, już dawno osiągnęłaby biegłość w jeździectwie, pływaniu, a może i lataniu na miotle!
Wejście na konia okazało się być nie lada wyzwaniem. Wysiłek fizyczny był tu najmniejszym z problemów. O ile siła drzemiąca w wątłych rękach i nogach lady Rosier była wystarczająca do wdrapania się na grzbiet kasztanka, to materiał ciężkiej spódnicy fałdował się w najmniej odpowiednich miejscach, skutecznie utrudniając wykonanie pierwszego kroku. Coś ty sobie myślała, niemądra gąsko?!, zarzucała sobie w myślach, Jak mogłaś uwierzyć, że to będzie łatwe?! Jakiż byłby wstyd, gdyby ktoś usłyszał jej wewnętrzny monolog, zaraz spaliłaby się (i innych…) ze wstydu!
Chwila mocowania się w milczeniu zdawała się trwać wiecznie, a ułożona starannie fryzura została poddana pierwszym próbom. Jeden z jasnych kosmyków uciekł spod cylindra, opadając na oczy Evandry, ale z cichym westchnieniem dmuchnęła pod kątem, tym samym ułatwiając sobie widoczność.
- Ekhem… - Wierciła się w siodle jeszcze przez chwilę, próbując doprowadzić się do porządku. Wyprostowana jak struna zamarła nagle, pospiesznie acz dyskretnie rozglądając się wokół, by sprawdzić czy w międzyczasie nikomu nie wydarzyła się krzywda. - Co teraz? - zwróciła się do Primrose, odzyskując trzeźwość umysłu, jak i głos w gardle. Trzeba było wciąż trzymać fason!
- Pamiętaj, że zawsze możesz mnie odwiedzić, kiedy tylko najdzie cię taka ochota - uśmiechnęła się szeroko. - Nie mieszkamy już razem z Francisem, ale i mnie często brakuje jego obecności - wspominała o starszym bracie, pomimo iż Rose nie zdradziła na głos swojej tęsknoty związanej z samotnością. Lord Lestrange miał swoje życie i nie mógł codziennie spędzać czasu ze swoją siostrą. Wanda doskonale to rozumiała, a mimo to tęskniła za nim każdego dnia. Czy to przez ich ostatnią rozmowę przepełnioną wątpliwościami?
Zaskoczona bezpośredniością przyjaciółki Evandra wstrzymała oddech, kiedy ta sięgnęła po brzeg jej spódnicy. - W żadnym wypadku nie chcę się obić! - zastrzegła od razu, nie wiedząc do czego kobieta pije. - I nie boję się koni. To był mój pomysł, by tu przyjść, pamiętasz? - Uniosła tylko brwi i ściągnęła usta w dziubek. Nie chciała dać Primrose żadnego powodu do wątpliwości w jej hart ducha. - Konie to bardzo wdzięczne stworzenia, czego tu się bać? - Pomimo siły i pewności, jaką Evandra wkładała w swoje słowa, przed oczami miała już liczne sytuacje kończące się niebezpiecznymi wypadkami. Co gdy zwierzę się przestraszy i puści się dzikim pędem, nie chcąc się zatrzymać? Albo spadnie z wierzchowca przy pierwszej przeszkodzie lub gdy ją stratuje, boleśnie ją przy tym
krzywdząc? Poza tym męskie siodło? Przecież była damą, dlaczego miałaby mieć problemy z damskim? Z twarzy lady Burke można było szybko odczytać niechęć do sprzeciwu, a Wanda nie zamierzała jej podpuszczać w takim momencie. Teraz już nie mogła, ani nie chciała się wycofać.
Wyprostowała się dumnie i ustawiła się przy stajennym, już unosząc dłoń, by odruchowo skorzystać z ofiarowanej jej pomocy. Dasz radę, Evandro, widziałaś setki razy jak robią to inni, to nie może być takie trudne. Wzięła głęboki wdech jak przed skokiem do głębokiej wody. Swoją drogą z pływaniem również potrzebowała pomocy, bo jak na kobietę wychowaną na wyspie przystało, powinna przynajmniej umieć unosić się na wodzie, a nie wyłącznie moczyć w niej stopy. Szanowna pani matka lady Giselle Lestrange zapewne pozwoliłaby swej ulubionej latorośli na rozwijanie swojej sprawności. Od zawsze dbała, by dziewczynce niczego nie brakło, faworyzowała ją i przymykała oko na niestandardowe zachowania, których ojciec by nie przepuścił. Gdyby nie śmiertelna choroba, która kładła mroczne widmo na przyszłości Evandry, już dawno osiągnęłaby biegłość w jeździectwie, pływaniu, a może i lataniu na miotle!
Wejście na konia okazało się być nie lada wyzwaniem. Wysiłek fizyczny był tu najmniejszym z problemów. O ile siła drzemiąca w wątłych rękach i nogach lady Rosier była wystarczająca do wdrapania się na grzbiet kasztanka, to materiał ciężkiej spódnicy fałdował się w najmniej odpowiednich miejscach, skutecznie utrudniając wykonanie pierwszego kroku. Coś ty sobie myślała, niemądra gąsko?!, zarzucała sobie w myślach, Jak mogłaś uwierzyć, że to będzie łatwe?! Jakiż byłby wstyd, gdyby ktoś usłyszał jej wewnętrzny monolog, zaraz spaliłaby się (i innych…) ze wstydu!
Chwila mocowania się w milczeniu zdawała się trwać wiecznie, a ułożona starannie fryzura została poddana pierwszym próbom. Jeden z jasnych kosmyków uciekł spod cylindra, opadając na oczy Evandry, ale z cichym westchnieniem dmuchnęła pod kątem, tym samym ułatwiając sobie widoczność.
- Ekhem… - Wierciła się w siodle jeszcze przez chwilę, próbując doprowadzić się do porządku. Wyprostowana jak struna zamarła nagle, pospiesznie acz dyskretnie rozglądając się wokół, by sprawdzić czy w międzyczasie nikomu nie wydarzyła się krzywda. - Co teraz? - zwróciła się do Primrose, odzyskując trzeźwość umysłu, jak i głos w gardle. Trzeba było wciąż trzymać fason!
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uniosła do góry brwi patrząc uważnie na przyjaciółkę, a w kącikach ust czaił się uśmiech, który mógł być rozbawieniem ale również troską o stan zdrowia lady Rosier jak już jednak zejdzie z siodła. Panna Burke odchrząknęła cicho jakby kryjąc lekkie zakłopotanie, a może jednak to było rozbawienie.
-Wdzięczne, oczywiście – Odpowiedziała starając się zachować powagę – i jednocześnie głupie i płochliwe – dodała w myślach starając się nie parsknąć śmiechem. Nie chciała zniechęcać Evandry. Przybycie do Kent okazało się świetnym pomysłem. Widziała jak na twarzy przyjaciółki grają różne emocje od zmieszania po wyczekiwanie nieznanego. Wspomnienia o tęsknocie do brata nie skomentowała. Nie musiała, Evandra potrafiła czytać między wierszami jak nikt inny, a czasami dodatkowe słowa były zbędne.
Teraz zaś Primrose odsunęła się na bok by dać miejsce przyjaciółce na wdrapanie się na siodło, bo inaczej tego nie dało się nazwać. Obszerna spódnica rolowała się, zahaczała o elementy siodła i ogólnie rzecz biorąc to przeszkadzała. Kobieta przyłożyła dłoń do twarzy w geście zamyślenia, który miał ukryć jak jej usta wykrzywiają się w uśmiechu. Nie może nabijać się z przyjaciółki, która w dobrej wierze poprosiła ją o pomoc. Panna Burke musi się wykazać profesjonalizmem. Kiedy Eva znalazła się już w siodle podeszła do niej i ułożyła odpowiednio spódnicę, tak że zakrywała idealnie nogi i elegancko układała się na zadzie konia. Idealnie, odsunęła się aby spojrzeć na swoje dzieło. Wprost idealnie. Przyjaciółka prezentowała się elegancko i nienagannie. Przecież nie mogła dopuścić aby ktoś doniósł Tristanowi, że jego żona jeździła konno i wystawiła na szwank swoją opinię i dobre imię oraz wizerunek. Słyszała plotki o tym jak szalał, wręcz wielbił swoją żonę. Poza tym lady Rosier była teraz matką, więc musiała też dbać o reputację syna. Ależ ją drażnił ten cylinder, aż miała ochotę do strącić z jasnej głowy przyjaciółki, ale tego nie zrobiła bojąc się, że misterna fryzura zostanie całkowicie zrujnowana.
-Świetnie, bardzo ładnie – pochwaliła przyjaciółkę. - Teraz, nigdy nie będziesz się dobrze jeździć, jeżeli będziesz się czuć w siodle źle. Zatem, nogi. Jeżeli kolana masz za wysoko lub nogi masz za nisko w strzemionach nie będziesz w stanie porozumieć się z koniem. Twoje łydki to sygnalizatory dla wierzchowca czy chcesz jechać szybciej czy wolniej, czy chcesz skręcić czy zawrócić. Wobec tego, muszą być w idealnej pozycji.
Prim oddaliła stajennego i podeszła do przyjaciółki. Delikatnie ujęła jej nogę za kostkę i odpowiednio ułożyła na boku konia.
-Widzisz? W tym miejscy musi przylegać twoja łydka, a teraz daj piętę mocno w dół. O właśnie tak – Prim musiała przytrzymać konia, bo gdy tylko Eva ułożyła odpowiednio łydkę zwierzę chciało już ruszyć. - Zobacz, już zrozumiał. Musisz tego pilnować. Na początku będzie to trudne. Noga będzie uciekać do przodu, a pięta do góry. Pójdziemy na stęp, zobaczysz jak to działa kiedy koń się porusza. Teraz wodze...
Prim pokazała przyjaciółce jak należy trzymać wodze, jak trzymać ręce.
-Zawsze musisz mieć ramiona zgięte w łokciach, dzięki temu masz możliwość ruchu. Koń może rzucać głową, próbować wyciągnąć szyję. Mając całkowicie wyprostowane dłonie nie masz kontroli nad wierzchowcem. Robi co chce, a to ty tu rządzisz. Rozumiesz?
Panna Burke tłumaczyła wszystko ze spokojem i jak była potrzeba powtarzała. Była skupina na tym co robi. Chciała pomóc przyjaciółce nauczyć ją jeździć konno. Może zarazi ją do tej pasji, która daje poczucie wolności i daje ogrom radości gdy gna się przez pola i łąki, a wiatr wyje w uszach i targa włosy. Sięgnęła po uwiąz i przyczepiła za skobelek do ogłowia konia, by wyprowadzić ich na zewnątrz. Mgła zdążyła ustąpić miejsca promieniom słonecznym, trawa pyszniła się swą zielenią i zachęcała do spędzenia dnia na zewnątrz. Koń szedł spokojnie jakby wiedział, że ma ważne zadanie przed sobą. Prim poklepała go po szyi, a zwierzę postawiło uszy do góry i prychnęło cicho.
-Kiedy ma uszy do góry oznacza, że jest zainteresowany. - Wskazała na zachowanie konia i oddaliła się na długość uwiązu. Zacmokała cicho na konia. - Daj mu łydkę aby szedł żwawym stępem.
Poleciła i czekała, aż przyjaciółka wykona polecenie. Pokiwała głową widząc, że załapała o co chodzi. Kasztanek chodził w kółko na długości uwiązu, a Prim stała w jego centrum i mówiła dalej.
-Rozluźnij się. Oczywiście nie możesz się garbić, łopatki ściągnięte do tyłu, ale biodra mają iść razem z ruchem konia. Nie bój się tego, pomyśl, że siedzisz w fotelu bujanym. Dłonie niżej nad kłębem, właśnie tak. Nie odstawiaj tak łokci, łokcie przy sobie, o właśnie tak. Świetnie. Dobrze ci idzie. Uśmiechnij się, masz minę jakbyś miała zaraz zemdleć. - Ewidentnie Prim się dobrze bawiła, ale jednocześnie cały czas zwracała uwagę na postawę przyjaciółki. Zauważała każdy szczegół. - Koń wyczuwa kiedy jeździec jest spięty i się boi. Jak siedzisz na cwaniaku, to na pewno to wykorzysta. Jak siedzisz na spokojnym koniu to on nie zwróci na to uwagi, ale dzięki temu możesz mu zaufać. Jazda konna to nie tylko władza jednej istoty nad drugą to zaufanie. Budowanie więzi i relacji.
Cmoknęła na kasztanka ponowie i lady Rosier mogła poczuć jak krok wierzchowca znów przyspieszył.
-Wdzięczne, oczywiście – Odpowiedziała starając się zachować powagę – i jednocześnie głupie i płochliwe – dodała w myślach starając się nie parsknąć śmiechem. Nie chciała zniechęcać Evandry. Przybycie do Kent okazało się świetnym pomysłem. Widziała jak na twarzy przyjaciółki grają różne emocje od zmieszania po wyczekiwanie nieznanego. Wspomnienia o tęsknocie do brata nie skomentowała. Nie musiała, Evandra potrafiła czytać między wierszami jak nikt inny, a czasami dodatkowe słowa były zbędne.
Teraz zaś Primrose odsunęła się na bok by dać miejsce przyjaciółce na wdrapanie się na siodło, bo inaczej tego nie dało się nazwać. Obszerna spódnica rolowała się, zahaczała o elementy siodła i ogólnie rzecz biorąc to przeszkadzała. Kobieta przyłożyła dłoń do twarzy w geście zamyślenia, który miał ukryć jak jej usta wykrzywiają się w uśmiechu. Nie może nabijać się z przyjaciółki, która w dobrej wierze poprosiła ją o pomoc. Panna Burke musi się wykazać profesjonalizmem. Kiedy Eva znalazła się już w siodle podeszła do niej i ułożyła odpowiednio spódnicę, tak że zakrywała idealnie nogi i elegancko układała się na zadzie konia. Idealnie, odsunęła się aby spojrzeć na swoje dzieło. Wprost idealnie. Przyjaciółka prezentowała się elegancko i nienagannie. Przecież nie mogła dopuścić aby ktoś doniósł Tristanowi, że jego żona jeździła konno i wystawiła na szwank swoją opinię i dobre imię oraz wizerunek. Słyszała plotki o tym jak szalał, wręcz wielbił swoją żonę. Poza tym lady Rosier była teraz matką, więc musiała też dbać o reputację syna. Ależ ją drażnił ten cylinder, aż miała ochotę do strącić z jasnej głowy przyjaciółki, ale tego nie zrobiła bojąc się, że misterna fryzura zostanie całkowicie zrujnowana.
-Świetnie, bardzo ładnie – pochwaliła przyjaciółkę. - Teraz, nigdy nie będziesz się dobrze jeździć, jeżeli będziesz się czuć w siodle źle. Zatem, nogi. Jeżeli kolana masz za wysoko lub nogi masz za nisko w strzemionach nie będziesz w stanie porozumieć się z koniem. Twoje łydki to sygnalizatory dla wierzchowca czy chcesz jechać szybciej czy wolniej, czy chcesz skręcić czy zawrócić. Wobec tego, muszą być w idealnej pozycji.
Prim oddaliła stajennego i podeszła do przyjaciółki. Delikatnie ujęła jej nogę za kostkę i odpowiednio ułożyła na boku konia.
-Widzisz? W tym miejscy musi przylegać twoja łydka, a teraz daj piętę mocno w dół. O właśnie tak – Prim musiała przytrzymać konia, bo gdy tylko Eva ułożyła odpowiednio łydkę zwierzę chciało już ruszyć. - Zobacz, już zrozumiał. Musisz tego pilnować. Na początku będzie to trudne. Noga będzie uciekać do przodu, a pięta do góry. Pójdziemy na stęp, zobaczysz jak to działa kiedy koń się porusza. Teraz wodze...
Prim pokazała przyjaciółce jak należy trzymać wodze, jak trzymać ręce.
-Zawsze musisz mieć ramiona zgięte w łokciach, dzięki temu masz możliwość ruchu. Koń może rzucać głową, próbować wyciągnąć szyję. Mając całkowicie wyprostowane dłonie nie masz kontroli nad wierzchowcem. Robi co chce, a to ty tu rządzisz. Rozumiesz?
Panna Burke tłumaczyła wszystko ze spokojem i jak była potrzeba powtarzała. Była skupina na tym co robi. Chciała pomóc przyjaciółce nauczyć ją jeździć konno. Może zarazi ją do tej pasji, która daje poczucie wolności i daje ogrom radości gdy gna się przez pola i łąki, a wiatr wyje w uszach i targa włosy. Sięgnęła po uwiąz i przyczepiła za skobelek do ogłowia konia, by wyprowadzić ich na zewnątrz. Mgła zdążyła ustąpić miejsca promieniom słonecznym, trawa pyszniła się swą zielenią i zachęcała do spędzenia dnia na zewnątrz. Koń szedł spokojnie jakby wiedział, że ma ważne zadanie przed sobą. Prim poklepała go po szyi, a zwierzę postawiło uszy do góry i prychnęło cicho.
-Kiedy ma uszy do góry oznacza, że jest zainteresowany. - Wskazała na zachowanie konia i oddaliła się na długość uwiązu. Zacmokała cicho na konia. - Daj mu łydkę aby szedł żwawym stępem.
Poleciła i czekała, aż przyjaciółka wykona polecenie. Pokiwała głową widząc, że załapała o co chodzi. Kasztanek chodził w kółko na długości uwiązu, a Prim stała w jego centrum i mówiła dalej.
-Rozluźnij się. Oczywiście nie możesz się garbić, łopatki ściągnięte do tyłu, ale biodra mają iść razem z ruchem konia. Nie bój się tego, pomyśl, że siedzisz w fotelu bujanym. Dłonie niżej nad kłębem, właśnie tak. Nie odstawiaj tak łokci, łokcie przy sobie, o właśnie tak. Świetnie. Dobrze ci idzie. Uśmiechnij się, masz minę jakbyś miała zaraz zemdleć. - Ewidentnie Prim się dobrze bawiła, ale jednocześnie cały czas zwracała uwagę na postawę przyjaciółki. Zauważała każdy szczegół. - Koń wyczuwa kiedy jeździec jest spięty i się boi. Jak siedzisz na cwaniaku, to na pewno to wykorzysta. Jak siedzisz na spokojnym koniu to on nie zwróci na to uwagi, ale dzięki temu możesz mu zaufać. Jazda konna to nie tylko władza jednej istoty nad drugą to zaufanie. Budowanie więzi i relacji.
Cmoknęła na kasztanka ponowie i lady Rosier mogła poczuć jak krok wierzchowca znów przyspieszył.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ułożenie nóg w strzemionach było trudniejsze, niż z początku myślała, ale gdy Primrose demonstrowała kolejne kroki, sprawnie je podłapywała. Była przecież urodzoną tancerką, choć zdecydowała się rozwijać swoje umiejętności w kierunku gry na harfie. Może powinna dać sobie kiedyś drugą szansę i doszlifować także tę dziedzinę? Nie miała okazji, by się nad tym zastanowić, bo zaraz Prim kazała dać łydkę. Aż podskoczyła zdziwiona, cichy pisk wyrwał się z jej ust, gdy koń przyspieszył swe kroki.
Robi co chce, a to ty tu rządzisz. Rozumiesz? Ironia losu opakowana w jeszcze nieużywany strój jeździecki i cylinder z ozdobną wstążką. Przechadza się na koniku puszczonym po wybiegu przy stajni Château Rose. Próbuje robić dobrą minę do złej gry, wymusza uśmiech, by ukryć gromadzącą się pod szlachetnym wełnianym suknem niepewność.
Budowanie więzi i relacji zdecydowanie nie było tym, na co przygotowała się Evandra. Zawiązywanie jakichkolwiek bliższych relacji zostawiła sobie na nieokreśloną przyszłość, a już na pewno nie z koniem… Słyszała plotki o carycy Katarzynie i pomimo sukcesu, jaki osiągnęła w życiu i jak długo można było wymieniać jej zasługi, tak lady Rosier nie zamierzała iść we wszystkie z jej śladów. Nie w jej głowie liczni kochankowie czy zamach stanu. Pozostawić mogła za to korespondencję z myślicielami pokroju Woltera i Diderota. Nie było przecież nic bardziej inspirującego, niż ogarnięta pasją osoba, opowiadająca o swej wielkiej namiętności. Malarstwo i muzyka, ale i fotografia czy astronomia. Evandra twierdziła, że jest w stanie znaleźć piękno w każdej dziedzinie. Czy byłaby tego taka pewna, gdyby zaczęła rozmawiać z różnymi osobami?
Poza tym Katarzyna Wielka na pewno wiedziała jak jeździć konno…
Poleceń było mnóstwo. Rozluźnij się. Nie garb się. Łokcie przy sobie. Nie spinaj się. Buduj więź. Korzystając z nieobecności stajennego na horyzoncie, Evandra westchnęła ciężko i wywróciła oczami.
- Idzie mi świetnie, prawda? - rzuciła podniesionym głosem, przybierając teatralny ton. Wcale nie czuła się pewnie, nie w upalnym słońcu, nie w męskim siodle, nie w swoim wcale-nie-idealnym życiu. Evandra naprawdę miała ochotę zemdleć. Gdyby tak osunęła się bezwiednie na udeptaną ziemię, miałaby z głowy wygłupy. Herbata i wypoczynek w Ptaszarni do końca dnia. Z drugiej jednak nie po to zapraszała Primrose do siebie, by teraz rezygnować z przygotowanych przez nią aktywności? Nachyliła się nieco nad koniem. - Ufamy sobie, tak?
Zorientowała się, że mocno zaciska dłonie na wodzach. Poruszyła niepewnie palcami, czując że jak tak dalej pójdzie, to zmęczenie da jej się we znaki po dziesięciu minutach, a przecież przed nimi jeszcze wycieczka! W listach lady Burke gwarantowała, że jeśli Wanda okaże się być pojętną uczennicą, to wybiorą się na krótką przejażdżkę, a Wanda nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że uda jej się wszystko szybko załapać.
Pogłaskała kasztanka po grzbiecie i uśmiechnęła się szeroko. Pomimo tych wszystkich dotychczasowych niedogodności (a także tych wciąż nieznanych, a jakie miała poznać następnego dnia…) jeździectwo wydawało się być przyjemną formą spędzania czasu. Ile zajmie jej nauka, by móc samodzielnie wsiąść na konia i zwiedzić okoliczne tereny? Jak długo będzie wyrabiać pewność siebie i niezbędne odruchy? A może nigdy nie przyjdzie jej się dowiedzieć, bo przy jednym potknięciu spadnie i złamie rękę, do końca życia nie chcąc więcej spojrzeć w kierunku stadniny? Scenariusz zbyt dramatyczny, nawet dla Evandry, bo z jej chęcią poznawania świata i zwyczajem niepoddawania się przy pierwszych przeciwnościach, może i zdecydowałaby się przezwyciężyć strach.
- Od jak dawna jeździsz konno? Czy ta umiejętność przydaje się na co dzień? - zainteresowała się, zerkając na Primrose, bo i ta część ich spotkania bardzo ją ciekawiła - życie Prim. Po tak długiej rozłące miały sobie dużo do powiedzenia i lady Rosier już nie mogła się doczekać, by zamienić z nią kilka słów nie tylko odnośnie samej nauki jeździectwa.
Robi co chce, a to ty tu rządzisz. Rozumiesz? Ironia losu opakowana w jeszcze nieużywany strój jeździecki i cylinder z ozdobną wstążką. Przechadza się na koniku puszczonym po wybiegu przy stajni Château Rose. Próbuje robić dobrą minę do złej gry, wymusza uśmiech, by ukryć gromadzącą się pod szlachetnym wełnianym suknem niepewność.
Budowanie więzi i relacji zdecydowanie nie było tym, na co przygotowała się Evandra. Zawiązywanie jakichkolwiek bliższych relacji zostawiła sobie na nieokreśloną przyszłość, a już na pewno nie z koniem… Słyszała plotki o carycy Katarzynie i pomimo sukcesu, jaki osiągnęła w życiu i jak długo można było wymieniać jej zasługi, tak lady Rosier nie zamierzała iść we wszystkie z jej śladów. Nie w jej głowie liczni kochankowie czy zamach stanu. Pozostawić mogła za to korespondencję z myślicielami pokroju Woltera i Diderota. Nie było przecież nic bardziej inspirującego, niż ogarnięta pasją osoba, opowiadająca o swej wielkiej namiętności. Malarstwo i muzyka, ale i fotografia czy astronomia. Evandra twierdziła, że jest w stanie znaleźć piękno w każdej dziedzinie. Czy byłaby tego taka pewna, gdyby zaczęła rozmawiać z różnymi osobami?
Poza tym Katarzyna Wielka na pewno wiedziała jak jeździć konno…
Poleceń było mnóstwo. Rozluźnij się. Nie garb się. Łokcie przy sobie. Nie spinaj się. Buduj więź. Korzystając z nieobecności stajennego na horyzoncie, Evandra westchnęła ciężko i wywróciła oczami.
- Idzie mi świetnie, prawda? - rzuciła podniesionym głosem, przybierając teatralny ton. Wcale nie czuła się pewnie, nie w upalnym słońcu, nie w męskim siodle, nie w swoim wcale-nie-idealnym życiu. Evandra naprawdę miała ochotę zemdleć. Gdyby tak osunęła się bezwiednie na udeptaną ziemię, miałaby z głowy wygłupy. Herbata i wypoczynek w Ptaszarni do końca dnia. Z drugiej jednak nie po to zapraszała Primrose do siebie, by teraz rezygnować z przygotowanych przez nią aktywności? Nachyliła się nieco nad koniem. - Ufamy sobie, tak?
Zorientowała się, że mocno zaciska dłonie na wodzach. Poruszyła niepewnie palcami, czując że jak tak dalej pójdzie, to zmęczenie da jej się we znaki po dziesięciu minutach, a przecież przed nimi jeszcze wycieczka! W listach lady Burke gwarantowała, że jeśli Wanda okaże się być pojętną uczennicą, to wybiorą się na krótką przejażdżkę, a Wanda nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że uda jej się wszystko szybko załapać.
Pogłaskała kasztanka po grzbiecie i uśmiechnęła się szeroko. Pomimo tych wszystkich dotychczasowych niedogodności (a także tych wciąż nieznanych, a jakie miała poznać następnego dnia…) jeździectwo wydawało się być przyjemną formą spędzania czasu. Ile zajmie jej nauka, by móc samodzielnie wsiąść na konia i zwiedzić okoliczne tereny? Jak długo będzie wyrabiać pewność siebie i niezbędne odruchy? A może nigdy nie przyjdzie jej się dowiedzieć, bo przy jednym potknięciu spadnie i złamie rękę, do końca życia nie chcąc więcej spojrzeć w kierunku stadniny? Scenariusz zbyt dramatyczny, nawet dla Evandry, bo z jej chęcią poznawania świata i zwyczajem niepoddawania się przy pierwszych przeciwnościach, może i zdecydowałaby się przezwyciężyć strach.
- Od jak dawna jeździsz konno? Czy ta umiejętność przydaje się na co dzień? - zainteresowała się, zerkając na Primrose, bo i ta część ich spotkania bardzo ją ciekawiła - życie Prim. Po tak długiej rozłące miały sobie dużo do powiedzenia i lady Rosier już nie mogła się doczekać, by zamienić z nią kilka słów nie tylko odnośnie samej nauki jeździectwa.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Evandra zawsze była tą najspokojniejszą w ich grupie. Kiedy Prim podwijała rękawy do działania, a Aquila wyliczała wszystkie możliwości, które na pewno pójdą źle, ale jednocześnie zabierała narzędzia, a Rigel paplał o ostatniej zasłyszanej plotce to Evandra starała się im wyperswadować wspólne łamanie regulaminu albo chociaż jego naruszenie. Zwykle lądowała razem z Prim na szlabanie. Mogła wtedy stwierdzić, że starczy tej przyjaźni, ale zamiast tego ponownie wpadała w tarapaty, a Prim je z nich starała się wyciągnąć.
Teraz patrząc na przyjaciółkę widziała ten sam upór na jej twarzy, to samo zacięcie i determinację. To była kobieta, która się nie poddaje, która tak łatwo nie odpuści. Wykonywała wszystkie polecenia i szło jej bardzo dobrze, kiedy łydka uciekała sama zaczęła ją poprawiać, to samo z piętą, choć ze dwa razy Primrose musiała jej zwrócić na to uwagę.
Kasztanek reagował na każde poruszenie Evy, był bardzo czuły, co mogło być dobre i złe jednocześnie. Jeżeli kobieta wyczuje zwierzę i nie będzie się bała to tak czuły wierzchowiec nie będzie oporny przed wykonywaniem poleceń. Panna Burke ponownie cmoknęła i koń przyspieszył.
-Postaraj się wysiedzieć w siodle. Odchyl się lekko do tyłu, a biodra niech przesuną się do przodu. – Prim przyjęła odpowiednią pozycję sama aby zaprezentować o co jej chodzi. Pokiwała głową z uznaniem. – Bardzo dobrze, świetnie. Tak trzymać. Właśnie jedziesz lekkim kłusem.
Kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco w stronę przyjaciółki, po czym zatrzymała konia i podeszła do nich. Z tylnej kieszeni wyciągnęła marchewkę.
-Poklep go po szyi. Będzie wiedział, że zrobił wszystko dobrze. – Poleciła, a sama nakarmiła zwierzaka, który zaczął pałaszować warzywo ze smakiem. – Jest bardzo czuły więc nie będziesz musiała używać wiele siły aby dawać mu sygnały, to dobrze. To co? Spróbujemy pojechać sobie na małą wycieczkę?
Sama się paliła do tego aby wskoczyć na siodło i spędzić miło czas z przyjaciółką, gdzieś z dala od gumowych uszu domostwa. Każde takie miało.
Stajenny w międzyczasie przygotował wierzchowca dla Primrose i podprowadził gniadą klacz, korzystając z jego pomocy wskoczyła sprawnie na siodło, a w tym czasie służący trzymał konia Evandry. Prim wykonywała szereg czynności jak dopasowanie strzemion czy podciągnięcie popręgu. Przekładała nogi, stawała w strzemionach, a zwierzę się nie ruszyło, żuło swoje wędziło czekając aż człowiek znajdujący się na jego grzbiecie się wreszcie uspokoi. W końcu Prim sięgnęła po uwiąz, który nadal był przyczepiony do ogłowia kasztanka Evandry i ruszyła. Koń lady Rosier zrobił to samo. Jechały spokojnie obok siebie, w stronę pyszniącej się zieleni przed nimi. W jednej dłoni trzymała wodze, którą spokojnie oparła o łęk siodła, a w drugiej uwiąz i opierała na swoim udzie. Siedziała wyprostowana i swobodnie, jakby ktoś ją przykleił do siodła.
-Jeżdżę konno od dziecka – odpowiedziała na jej pytanie i potrząsnęła lekko głową chcąc się pozbyć niechcianych kosmyków z twarzy. – Od zawsze praktycznie. Z braćmi urządzaliśmy wyścigi i skoki przez powalone drzewo. Raz Quentin spadł i się mocno potłukł. Edgar naśmiewał się z niego przez trzy dni. Do dnia póki sam nie spadł.
Zachęciła klacz aby ruszyła się szybciej, podobnie uczynił kasztanek. Teraz jechały spokojnym acz nie leniwym stępem.
-Słyszałam, że ponoć kobiety jeżdżące konno są lepszymi kochankami – dodała bez namysłu kiedy Eva zapytała czy jazda konna przydaje się do czegoś w życiu codziennym. Uświadomiła sobie co palnęła już po fakcie.Masz Prim za długi język, zdecydowanie. Mówisz co ci ślina na język przyniesie. Skarciła się w myślach, ale cóż… słowa już padły. Nie ma co roztrząsać.
-Co cię skusiło do podjęcia się nauki jazdy? -Zapytała tym razem ona. – Słyszałam, ze Tristan jest jeźdźcem doskonałym. Planujesz jaki wspólny rajd? Czy to dla siebie robisz?
Teraz patrząc na przyjaciółkę widziała ten sam upór na jej twarzy, to samo zacięcie i determinację. To była kobieta, która się nie poddaje, która tak łatwo nie odpuści. Wykonywała wszystkie polecenia i szło jej bardzo dobrze, kiedy łydka uciekała sama zaczęła ją poprawiać, to samo z piętą, choć ze dwa razy Primrose musiała jej zwrócić na to uwagę.
Kasztanek reagował na każde poruszenie Evy, był bardzo czuły, co mogło być dobre i złe jednocześnie. Jeżeli kobieta wyczuje zwierzę i nie będzie się bała to tak czuły wierzchowiec nie będzie oporny przed wykonywaniem poleceń. Panna Burke ponownie cmoknęła i koń przyspieszył.
-Postaraj się wysiedzieć w siodle. Odchyl się lekko do tyłu, a biodra niech przesuną się do przodu. – Prim przyjęła odpowiednią pozycję sama aby zaprezentować o co jej chodzi. Pokiwała głową z uznaniem. – Bardzo dobrze, świetnie. Tak trzymać. Właśnie jedziesz lekkim kłusem.
Kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco w stronę przyjaciółki, po czym zatrzymała konia i podeszła do nich. Z tylnej kieszeni wyciągnęła marchewkę.
-Poklep go po szyi. Będzie wiedział, że zrobił wszystko dobrze. – Poleciła, a sama nakarmiła zwierzaka, który zaczął pałaszować warzywo ze smakiem. – Jest bardzo czuły więc nie będziesz musiała używać wiele siły aby dawać mu sygnały, to dobrze. To co? Spróbujemy pojechać sobie na małą wycieczkę?
Sama się paliła do tego aby wskoczyć na siodło i spędzić miło czas z przyjaciółką, gdzieś z dala od gumowych uszu domostwa. Każde takie miało.
Stajenny w międzyczasie przygotował wierzchowca dla Primrose i podprowadził gniadą klacz, korzystając z jego pomocy wskoczyła sprawnie na siodło, a w tym czasie służący trzymał konia Evandry. Prim wykonywała szereg czynności jak dopasowanie strzemion czy podciągnięcie popręgu. Przekładała nogi, stawała w strzemionach, a zwierzę się nie ruszyło, żuło swoje wędziło czekając aż człowiek znajdujący się na jego grzbiecie się wreszcie uspokoi. W końcu Prim sięgnęła po uwiąz, który nadal był przyczepiony do ogłowia kasztanka Evandry i ruszyła. Koń lady Rosier zrobił to samo. Jechały spokojnie obok siebie, w stronę pyszniącej się zieleni przed nimi. W jednej dłoni trzymała wodze, którą spokojnie oparła o łęk siodła, a w drugiej uwiąz i opierała na swoim udzie. Siedziała wyprostowana i swobodnie, jakby ktoś ją przykleił do siodła.
-Jeżdżę konno od dziecka – odpowiedziała na jej pytanie i potrząsnęła lekko głową chcąc się pozbyć niechcianych kosmyków z twarzy. – Od zawsze praktycznie. Z braćmi urządzaliśmy wyścigi i skoki przez powalone drzewo. Raz Quentin spadł i się mocno potłukł. Edgar naśmiewał się z niego przez trzy dni. Do dnia póki sam nie spadł.
Zachęciła klacz aby ruszyła się szybciej, podobnie uczynił kasztanek. Teraz jechały spokojnym acz nie leniwym stępem.
-Słyszałam, że ponoć kobiety jeżdżące konno są lepszymi kochankami – dodała bez namysłu kiedy Eva zapytała czy jazda konna przydaje się do czegoś w życiu codziennym. Uświadomiła sobie co palnęła już po fakcie.Masz Prim za długi język, zdecydowanie. Mówisz co ci ślina na język przyniesie. Skarciła się w myślach, ale cóż… słowa już padły. Nie ma co roztrząsać.
-Co cię skusiło do podjęcia się nauki jazdy? -Zapytała tym razem ona. – Słyszałam, ze Tristan jest jeźdźcem doskonałym. Planujesz jaki wspólny rajd? Czy to dla siebie robisz?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wspólne (czy też jakiekolwiek!) szlabany były tym, czego Evandra szczerze nie znosiła. Snuła się wtedy z nadąsaną miną, robiąc lady Burke wyrzuty, że ją w to wszystko wciągnęła. Sama przecież nigdy nie znalazłaby się w tak beznadziejnej sytuacji! Wymykanie się z dormitorium w późnych godzinach nocnych? Zrywanie się z zajęć z wątpliwego powodu? Wywracanie oczu i przypominanie o konsekwencjach nigdy nie przynosiło wymiernych skutków. Zdarzały się chwile, gdy zmuszali ją do posunięcia się do drastycznych rozwiązań, jak szantaż czy doniesienie profesorowi, tyle że zwykle na groźbach się kończyło. Wszyscy doskonale wiedzieli, że lojalnie szła wraz z przyjaciółmi, na każdym kroku starając się odwlec ich od wszelkich idiotycznych pomysłów, po czym solidarnie odbywała z nimi karę. Kto jej odpłaci za te wszystkie plamy na honorze i zszargane nerwy?
Pomimo licznych zgrzytów ideologicznych w przeszłości, po dziś dzień utrzymywały dobry kontakt. Lady Burke była więc oczywistym wyborem do lekcji jeździectwa, Wanda wiedziała, że może na nią liczyć. Stresowała się każdym najdrobniejszym ruchem, lecz starała się tego nie okazywać. Kolejne polecenia nie brzmiały już tak strasznie, jak te, które usłyszała za pierwszym razem. Czyżby jednak szło jej nienajgorzej?
- Brawo, jesteśmy zdolni - zaśmiała się z dumą w głosie, delikatnie klepiąc konia we wskazanym miejscu. - Chętnie skorzystam z propozycji wycieczki! - Grzecznie skinęła głową, powściągając emocje. Przesłonięta strachem ekscytacja narastała w niej od pierwszych chwil ich spotkania. Nie mogła się już doczekać, by opuścić wybieg. Nie raz nasłuchała się o radości płynącej ze świstu wiatru we włosach, gdy gnając przez łąki można było poczuć prawdziwą wolność.
Czekając na przyjaciółkę, przyglądała się jej ruchom, gdy pewnie dosiadła klacz. Zgrabność ruchów zdradzała wieloletnie doświadczenie, a w duchu Evandry pojawiło się ciche ukłucie zazdrości mieszane z dumą. Wciąż nie traciła nadziei, że i jej samej uda się osiągnąć taką biegłość w jakimkolwiek ze sportów (niebędących tańcem balowym…).
- Lady Primrose Edith Burke! - fuknęła na nią zaskoczona, gdy z ust jej przyjaciółki padła wzmianka o kochankach. Niemal podskoczyła w siodle, na co koń zareagował obruszeniem. Na policzkach Evandry momentalnie pojawiły się blade, z trudem przebijające się przez jasną skórę rumieńce. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale najwidoczniej rozłąka zadziała na Prim w specyficzny, ośmielająco-wyzwalający sposób. - Widzę, że twój język dawno nie był przytemperowany. Czy powinnam wspomnieć o tym w liście do twego brata? - wycedziła poważnym tonem, a jej głos w zestawieniu z piorunującym spojrzeniem miał wydźwięk czystej dezaprobaty. Starając się wciąż nie wybijać z rytmu jazdy, zerknęła na brunetkę z wysoko uniesionymi brwiami, lecz utrzymanie powagi graniczyło już z cudem. Pozwoliła sobie na zburzenie grobowego wyrazu twarzy i wprowadziła zawstydzony uśmiech.
- Nie dowiem się, póki nie sprawdzę - odparła wreszcie, czując że policzki wciąż płoną zdradziecką czerwienią. Aha, na pewno… Rozprawianie na temat doświadczeń z małżeńskiej alkowy z d e c y d o w a n i e nie widniało w programie ich dzisiejszej przejażdżki. Zresztą kto chciałby słuchać o czymś, co tak naprawdę nie istnieje? I znów ten wstyd, wyrzuty sumienia, które atakują zewsząd, wykrzykując okrutne hasła. Miałaś być dobrą, przykładną żoną, a zamiast tego stroisz fochy!
- Wspólny rajd? - zdziwiła się, nie do końca rozumiejąc dlaczego miałby to być taki dobry pomysł. Do tej pory nie narzekała na brak tematów do rozmów z Tristanem, nie potrzebowała dodatkowych pretekstów do spotkań. Problem leżał w innym miejscu - w niej samej. - Prawdę mówiąc, potrzebowałam odświeżenia. Do tej pory nie udało mi się dobrze zgłębić tajników jeździectwa, a mówią, że nigdy nie jest za późno. Zastanawiałam się też nad pływaniem lub nowym tańcem, czymkolwiek, co pozwoliłoby mi wyrwać się z zamkniętych komnat. Przyznaję, że gra na instrumentach i czytanie poezji są wprawdzie satysfakcjonującymi zajęciami, ale zatrzymują mnie w bardzo statycznej pozie. Nie chcę zostać salonowym meblem czy inną ozdobą - westchnęła cicho, dzieląc się przemyśleniami. Zadania należące do obowiązków pani domu, w tym nadzorowanie pracy służby, robienie drobnych sprawunków, czy choćby zwykłe nadrabianie nowinek kulturalnych (jakże niezbędnych do prowadzenia konwersacji na każdy z tematów!), zabierały zdecydowaną większość jej codziennego czasu, a mimo to potrzebowała czegoś, co pozwoliłoby na rozwijanie własnych zainteresowań. I o ile orientowanie się w towarzystwie Evandra mogłaby wpisać do czynności, które sprawiają jej przyjemność, o tyle wciąż należało do obowiązków. - Zanim zaproponuję mu wspólną przejażdżkę, wolałabym zdobyć jakieś umiejętności - wróciła jeszcze nieco wymijająco do pytania Primrose. - Nie chciałabym być jedną z tych, którzy spadają, wystawiając się na pośmiewisko. Jak myślisz, zajmie to miesiące czy lata? - Nie wierzyła w to, że już po pierwszej lekcji opanuje wszystkie potrzebne jej zagadnienia. Już zdążyła zapomnieć z jakim trudem przyszło jej wdrapanie się na wierzch kasztanka, nie wspominając już o tym, że trzeba będzie i z niego zejść!
Pomimo licznych zgrzytów ideologicznych w przeszłości, po dziś dzień utrzymywały dobry kontakt. Lady Burke była więc oczywistym wyborem do lekcji jeździectwa, Wanda wiedziała, że może na nią liczyć. Stresowała się każdym najdrobniejszym ruchem, lecz starała się tego nie okazywać. Kolejne polecenia nie brzmiały już tak strasznie, jak te, które usłyszała za pierwszym razem. Czyżby jednak szło jej nienajgorzej?
- Brawo, jesteśmy zdolni - zaśmiała się z dumą w głosie, delikatnie klepiąc konia we wskazanym miejscu. - Chętnie skorzystam z propozycji wycieczki! - Grzecznie skinęła głową, powściągając emocje. Przesłonięta strachem ekscytacja narastała w niej od pierwszych chwil ich spotkania. Nie mogła się już doczekać, by opuścić wybieg. Nie raz nasłuchała się o radości płynącej ze świstu wiatru we włosach, gdy gnając przez łąki można było poczuć prawdziwą wolność.
Czekając na przyjaciółkę, przyglądała się jej ruchom, gdy pewnie dosiadła klacz. Zgrabność ruchów zdradzała wieloletnie doświadczenie, a w duchu Evandry pojawiło się ciche ukłucie zazdrości mieszane z dumą. Wciąż nie traciła nadziei, że i jej samej uda się osiągnąć taką biegłość w jakimkolwiek ze sportów (niebędących tańcem balowym…).
- Lady Primrose Edith Burke! - fuknęła na nią zaskoczona, gdy z ust jej przyjaciółki padła wzmianka o kochankach. Niemal podskoczyła w siodle, na co koń zareagował obruszeniem. Na policzkach Evandry momentalnie pojawiły się blade, z trudem przebijające się przez jasną skórę rumieńce. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale najwidoczniej rozłąka zadziała na Prim w specyficzny, ośmielająco-wyzwalający sposób. - Widzę, że twój język dawno nie był przytemperowany. Czy powinnam wspomnieć o tym w liście do twego brata? - wycedziła poważnym tonem, a jej głos w zestawieniu z piorunującym spojrzeniem miał wydźwięk czystej dezaprobaty. Starając się wciąż nie wybijać z rytmu jazdy, zerknęła na brunetkę z wysoko uniesionymi brwiami, lecz utrzymanie powagi graniczyło już z cudem. Pozwoliła sobie na zburzenie grobowego wyrazu twarzy i wprowadziła zawstydzony uśmiech.
- Nie dowiem się, póki nie sprawdzę - odparła wreszcie, czując że policzki wciąż płoną zdradziecką czerwienią. Aha, na pewno… Rozprawianie na temat doświadczeń z małżeńskiej alkowy z d e c y d o w a n i e nie widniało w programie ich dzisiejszej przejażdżki. Zresztą kto chciałby słuchać o czymś, co tak naprawdę nie istnieje? I znów ten wstyd, wyrzuty sumienia, które atakują zewsząd, wykrzykując okrutne hasła. Miałaś być dobrą, przykładną żoną, a zamiast tego stroisz fochy!
- Wspólny rajd? - zdziwiła się, nie do końca rozumiejąc dlaczego miałby to być taki dobry pomysł. Do tej pory nie narzekała na brak tematów do rozmów z Tristanem, nie potrzebowała dodatkowych pretekstów do spotkań. Problem leżał w innym miejscu - w niej samej. - Prawdę mówiąc, potrzebowałam odświeżenia. Do tej pory nie udało mi się dobrze zgłębić tajników jeździectwa, a mówią, że nigdy nie jest za późno. Zastanawiałam się też nad pływaniem lub nowym tańcem, czymkolwiek, co pozwoliłoby mi wyrwać się z zamkniętych komnat. Przyznaję, że gra na instrumentach i czytanie poezji są wprawdzie satysfakcjonującymi zajęciami, ale zatrzymują mnie w bardzo statycznej pozie. Nie chcę zostać salonowym meblem czy inną ozdobą - westchnęła cicho, dzieląc się przemyśleniami. Zadania należące do obowiązków pani domu, w tym nadzorowanie pracy służby, robienie drobnych sprawunków, czy choćby zwykłe nadrabianie nowinek kulturalnych (jakże niezbędnych do prowadzenia konwersacji na każdy z tematów!), zabierały zdecydowaną większość jej codziennego czasu, a mimo to potrzebowała czegoś, co pozwoliłoby na rozwijanie własnych zainteresowań. I o ile orientowanie się w towarzystwie Evandra mogłaby wpisać do czynności, które sprawiają jej przyjemność, o tyle wciąż należało do obowiązków. - Zanim zaproponuję mu wspólną przejażdżkę, wolałabym zdobyć jakieś umiejętności - wróciła jeszcze nieco wymijająco do pytania Primrose. - Nie chciałabym być jedną z tych, którzy spadają, wystawiając się na pośmiewisko. Jak myślisz, zajmie to miesiące czy lata? - Nie wierzyła w to, że już po pierwszej lekcji opanuje wszystkie potrzebne jej zagadnienia. Już zdążyła zapomnieć z jakim trudem przyszło jej wdrapanie się na wierzch kasztanka, nie wspominając już o tym, że trzeba będzie i z niego zejść!
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Evandra była damą w każdym calu, taką jaką Prim nigdy nie będzie. Wiedziała, że to poniekąd wina samej panny Burke, ponieważ ignorowała nauki matki i nie przykładała się do nich. Trochę zazdrościła przyjaciółce opinii wspaniałej kobiety, idealnej gospodyni, wzoru do naśladowania. Lady Rosier była na ustach wielu osób z salonów i to w samych superlatywach. Zastanawiała się jedynie czy sama zainteresowana była tym faktem zadowolona – ciągle być na świeczniku, ciągle być obserwowaną. Kiedy przyjaciółka zajmowała się domem, pilnowała służby oraz nadrabiała nowinki kulturalne Prim siedziała w pracowni nad nowymi talizmanami, badała artefakty, spędzała długie godziny w bibliotece na naukach lub jeździła konno i ćwiczyła szermierkę.
Igła oraz tamborek nie były jej obce, ba! Nawet nieźle haftowała. Znała tańce i nawet próbowano nauczyć ją gry na pianinie, ale to była domena jej starszego brata. On był muzykiem w rodzinie i nie chciała mu wchodzić w paradę. Domem zarządzała matka wraz ze szwagierką, to one pilnowały aby wszystko działało jak w zegarku. Prim nie raz im pomagała tym samym nabierając biegłości w zarządzaniu domostwem, jednak jak tylko mogła to nie uczestniczyła w tych zajęciach. Teraz, obserwując Evandrę i przypominając sobie wszystkie plotki na jej temat uznała, że chyba czas wrócić pokornie do pani matki z prośbą o lepsze dokształcenie. W swojej buntowniczej naturze Prim doskonale wiedziała czego się od niej oczekuje i chciała temu sprostać choć zdawała sobie sprawę, że mistrzynią nigdy nie będzie.
Słysząc dezaprobatę w głosie przyjaciółki zrobiła niewinną minę świadczącą o tym, że całkowicie nie wie o co to całe zamieszanie.
-Mój język ma się fantastycznie lady Rosier, dziękuję za troskę – ukłoniła się delikatnie w jej stronę i dodała po chwili. – Jak chcesz mi dokuczyć pisz do mojej matki. To ona mi będzie suszyć głowę, a brat jedynie westchnie zrezygnowanym tonem: „Och Primrose, Primrose”.
Poprawiła się w siodle obserwując delikatne rumieńce Evandry. Mogła się jedynie domyślać co się dzieje w głowie przyjaciółki, ale nie wiedząc nic o jej małżeństwie mogła równie dobrze snuć fantazje na temat tego, że pingwiny rozprawiają o zastosowaniu magii praktycznej. Osobiście nie miała zielonego pojęcia o tym jak wygląda życie w małżeństwie. Dała znak łydką i konie znów przyspieszyły. Przed nimi rysowała się urokliwa polana, na której jeszcze kwitły kwiaty, a owady uwijały się w pocie czoła. Bezchmurne niebo zapowiadało niezwykle ciepły i pogodny dzień, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach przemijającego lata. Primrose uśmiechnęła się zrelaksowana.
-Zadanie dla ciebie. Ćwiczymy równowagę – zarządziła dziarsko kobieta i spojrzała na przyjaciółkę. – Staniemy sobie w strzemionach. Zatem dłonie zostają na tej samej wysokości, a ty pochyl się lekko do przodu, unieś się do góry i wyprostuj. Tak aby twoje biodra były nad łękiem, a całe ciało w idealnej linii, ramię- biodra – nogi. Pamiętaj o tym aby trzymać pięty w dół.
Zaprezentowała dokładnie jak to ma wyglądać, po czym usiadła w siodle i wykonała ruch jeszcze raz.
Wiedziała, że Evandra ma zdolności taneczne więc z tym ćwiczeniem nie powinna mieć trudności. Kiedy przyjaciółka wykonywana zadanie kiwała głową lub zwracała uwagę aby nie wypinała pośladków do tyłu. Pilnowała aby ta zachowywała idealną pozycję. Powtórzyły ćwiczenie w stępie parę razy, gdzie lady Rosier musiała usiąść w siodle i ponownie wstać, znów usiąść i wstać.
-Fantastycznie, masz naturalny talent. Myślę, że jeżeli będziesz ćwiczyć dwa do trzech razy w tygodniu, nabierzesz biegłości w miesiąc, takiej, że będziesz w stanie zapanować nad koniem. Potem zostaje już tylko szlifowanie umiejętności. Jazda konna nie jest trudna. – Odpowiedziała na pytanie przyjaciółki – Spróbujemy pokłusować, co ty na to?
I nie czekając na odpowiedź zacmokała cicho oraz dała łydkę. Klacz ruszyła od razu, a kasztanek już wiedział, że tego się od niego oczekuje. Kłus nie był bardzo szybki, ale na tyle żwawy, że należało go wysiedzieć w siodle, by nie latać niczym worek kartofli. Prim cały czas dawała w tym czasie instrukcje i uwagi „barki ściągnięte, pięty w dół, odchyl się lekko do tyłu.” Wszystko to wypowiadane spokojnym tonem. Niezależnie ile razy powtarzała nie wydawała się tym faktem poirytowana.
-Kiedy jedziesz możesz wyczuć moment, w którym lekko wybija cię z siodła, postaraj się wtedy lekko podnieść tak jak ćwiczyłyśmy wcześniej i opaść na siodło, oczywiście w rytmie chodu konia. Właśnie tak. – Ponownie Prim zaprezentowała jak należy wykonać polecenie. Nadal też nie puszczała uwiązu kasztanka Evandry więc koń szedł równo z gniadą klaczą. Zachęciła przyjaciółkę aby spróbowała sama anglezować i pilnowała poprawności wykonywanych ruchów.
-Świetnie, właśnie o to chodzi. A teraz sobie zwolnimy, więc usiądź w siodle i delikatnie pociągnij wodze, ale tak żeby zwolnił, a nie się zatrzymał. Jak się zatrzyma od razu daj łydkę.
Pozwoliła aby Eva wykonała kolejne polecenie i pozwalała jej na błędy, bez nich nie ma żadnej nauki, a Prim czerpała ogromną przyjemność z tego dnia. Z jej twarzy nie schodził pogodny wyraz twarzy co chwila rozświetlany uśmiechem. Kiedy już stępowały poklepała klacz o szyi i zwróciła się do lady Rosier.
-Jestem zwolenniczką różnych aktywności. Zwłaszcza, że od kobiety wymaga się wszechstronnego wykształcenia, ale nie tylko dla otoczenia, ale przede wszystkim dla samych siebie powinnyśmy to robić. – Poprawiła parę kosmyków, które naszły na jej twarz. – Choć muszę przyznać, że sama mam parę braków. Instrumenty nie są moją mocną stroną, a poezja mało kiedy mnie zachwyca. Jest parę utworów, które są mi bliskie, ale nie mogę powiedzieć, że jestem koneserką poezji. Wolałam czas czytania poezji spędzić na szermierce z braćmi.
Zaśmiała się z samej siebie. Lubiła czytać, potrafiła spędzać długie godziny zatopiona w lekturze, ale zwykle były to książki o zabarwieniu przygodowym z lekką nutą dramaturgii lub pozycje naukowe. Nie była na tyle subtelna aby poezja stała się jej ucieczką od świata rzeczywistego. Bo choć panna Burek wydawała się wyzwolona to znała ograniczenia jakie zostały na nią nałożone lub zostaną w niedalekiej przyszłości. Po prostu póki mogła starała się je ignorować lub skutecznie omijać.
-Poza tym, co słychać u Ciebie? – Zagadnęła chcąc odpędzić natrętne myśli. Nie pozwoli aby ten dzień został zepsuty i realnie była zainteresowana tym jak żyje się przyjaciółce. Lata szkolne były dawno za nimi, każda poszła swoją drogą i wyznaczała inne cele w swoim życiu. Jednocześnie była wielce ciekawa, czy Evandra podobnie jak Aquila została wciśnięta w ramy i bała się z nich wychylić. Nadal nie wiedziała czy panna Black ją testowała, grała czy może rzeczywiście nie znała już innych możliwości. Jak było z Evandrą? - Przyznaję, że docierają do mnie nie raz plotki o lady Rosier, żonie Tristana Rosiera – idealnej kobiecie przy ambitnym mężczyźnie. Jednak ja jestem zainteresowana tym czym faktycznie żyje Evandra Rosier.
Prim nie była wichrzycielem i nigdy nie pragnęła takiej opinii, ale wiedziała, że każdy ma marzenia i tylko nieliczni mają odwagę po nie sięgnąć.
Igła oraz tamborek nie były jej obce, ba! Nawet nieźle haftowała. Znała tańce i nawet próbowano nauczyć ją gry na pianinie, ale to była domena jej starszego brata. On był muzykiem w rodzinie i nie chciała mu wchodzić w paradę. Domem zarządzała matka wraz ze szwagierką, to one pilnowały aby wszystko działało jak w zegarku. Prim nie raz im pomagała tym samym nabierając biegłości w zarządzaniu domostwem, jednak jak tylko mogła to nie uczestniczyła w tych zajęciach. Teraz, obserwując Evandrę i przypominając sobie wszystkie plotki na jej temat uznała, że chyba czas wrócić pokornie do pani matki z prośbą o lepsze dokształcenie. W swojej buntowniczej naturze Prim doskonale wiedziała czego się od niej oczekuje i chciała temu sprostać choć zdawała sobie sprawę, że mistrzynią nigdy nie będzie.
Słysząc dezaprobatę w głosie przyjaciółki zrobiła niewinną minę świadczącą o tym, że całkowicie nie wie o co to całe zamieszanie.
-Mój język ma się fantastycznie lady Rosier, dziękuję za troskę – ukłoniła się delikatnie w jej stronę i dodała po chwili. – Jak chcesz mi dokuczyć pisz do mojej matki. To ona mi będzie suszyć głowę, a brat jedynie westchnie zrezygnowanym tonem: „Och Primrose, Primrose”.
Poprawiła się w siodle obserwując delikatne rumieńce Evandry. Mogła się jedynie domyślać co się dzieje w głowie przyjaciółki, ale nie wiedząc nic o jej małżeństwie mogła równie dobrze snuć fantazje na temat tego, że pingwiny rozprawiają o zastosowaniu magii praktycznej. Osobiście nie miała zielonego pojęcia o tym jak wygląda życie w małżeństwie. Dała znak łydką i konie znów przyspieszyły. Przed nimi rysowała się urokliwa polana, na której jeszcze kwitły kwiaty, a owady uwijały się w pocie czoła. Bezchmurne niebo zapowiadało niezwykle ciepły i pogodny dzień, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach przemijającego lata. Primrose uśmiechnęła się zrelaksowana.
-Zadanie dla ciebie. Ćwiczymy równowagę – zarządziła dziarsko kobieta i spojrzała na przyjaciółkę. – Staniemy sobie w strzemionach. Zatem dłonie zostają na tej samej wysokości, a ty pochyl się lekko do przodu, unieś się do góry i wyprostuj. Tak aby twoje biodra były nad łękiem, a całe ciało w idealnej linii, ramię- biodra – nogi. Pamiętaj o tym aby trzymać pięty w dół.
Zaprezentowała dokładnie jak to ma wyglądać, po czym usiadła w siodle i wykonała ruch jeszcze raz.
Wiedziała, że Evandra ma zdolności taneczne więc z tym ćwiczeniem nie powinna mieć trudności. Kiedy przyjaciółka wykonywana zadanie kiwała głową lub zwracała uwagę aby nie wypinała pośladków do tyłu. Pilnowała aby ta zachowywała idealną pozycję. Powtórzyły ćwiczenie w stępie parę razy, gdzie lady Rosier musiała usiąść w siodle i ponownie wstać, znów usiąść i wstać.
-Fantastycznie, masz naturalny talent. Myślę, że jeżeli będziesz ćwiczyć dwa do trzech razy w tygodniu, nabierzesz biegłości w miesiąc, takiej, że będziesz w stanie zapanować nad koniem. Potem zostaje już tylko szlifowanie umiejętności. Jazda konna nie jest trudna. – Odpowiedziała na pytanie przyjaciółki – Spróbujemy pokłusować, co ty na to?
I nie czekając na odpowiedź zacmokała cicho oraz dała łydkę. Klacz ruszyła od razu, a kasztanek już wiedział, że tego się od niego oczekuje. Kłus nie był bardzo szybki, ale na tyle żwawy, że należało go wysiedzieć w siodle, by nie latać niczym worek kartofli. Prim cały czas dawała w tym czasie instrukcje i uwagi „barki ściągnięte, pięty w dół, odchyl się lekko do tyłu.” Wszystko to wypowiadane spokojnym tonem. Niezależnie ile razy powtarzała nie wydawała się tym faktem poirytowana.
-Kiedy jedziesz możesz wyczuć moment, w którym lekko wybija cię z siodła, postaraj się wtedy lekko podnieść tak jak ćwiczyłyśmy wcześniej i opaść na siodło, oczywiście w rytmie chodu konia. Właśnie tak. – Ponownie Prim zaprezentowała jak należy wykonać polecenie. Nadal też nie puszczała uwiązu kasztanka Evandry więc koń szedł równo z gniadą klaczą. Zachęciła przyjaciółkę aby spróbowała sama anglezować i pilnowała poprawności wykonywanych ruchów.
-Świetnie, właśnie o to chodzi. A teraz sobie zwolnimy, więc usiądź w siodle i delikatnie pociągnij wodze, ale tak żeby zwolnił, a nie się zatrzymał. Jak się zatrzyma od razu daj łydkę.
Pozwoliła aby Eva wykonała kolejne polecenie i pozwalała jej na błędy, bez nich nie ma żadnej nauki, a Prim czerpała ogromną przyjemność z tego dnia. Z jej twarzy nie schodził pogodny wyraz twarzy co chwila rozświetlany uśmiechem. Kiedy już stępowały poklepała klacz o szyi i zwróciła się do lady Rosier.
-Jestem zwolenniczką różnych aktywności. Zwłaszcza, że od kobiety wymaga się wszechstronnego wykształcenia, ale nie tylko dla otoczenia, ale przede wszystkim dla samych siebie powinnyśmy to robić. – Poprawiła parę kosmyków, które naszły na jej twarz. – Choć muszę przyznać, że sama mam parę braków. Instrumenty nie są moją mocną stroną, a poezja mało kiedy mnie zachwyca. Jest parę utworów, które są mi bliskie, ale nie mogę powiedzieć, że jestem koneserką poezji. Wolałam czas czytania poezji spędzić na szermierce z braćmi.
Zaśmiała się z samej siebie. Lubiła czytać, potrafiła spędzać długie godziny zatopiona w lekturze, ale zwykle były to książki o zabarwieniu przygodowym z lekką nutą dramaturgii lub pozycje naukowe. Nie była na tyle subtelna aby poezja stała się jej ucieczką od świata rzeczywistego. Bo choć panna Burek wydawała się wyzwolona to znała ograniczenia jakie zostały na nią nałożone lub zostaną w niedalekiej przyszłości. Po prostu póki mogła starała się je ignorować lub skutecznie omijać.
-Poza tym, co słychać u Ciebie? – Zagadnęła chcąc odpędzić natrętne myśli. Nie pozwoli aby ten dzień został zepsuty i realnie była zainteresowana tym jak żyje się przyjaciółce. Lata szkolne były dawno za nimi, każda poszła swoją drogą i wyznaczała inne cele w swoim życiu. Jednocześnie była wielce ciekawa, czy Evandra podobnie jak Aquila została wciśnięta w ramy i bała się z nich wychylić. Nadal nie wiedziała czy panna Black ją testowała, grała czy może rzeczywiście nie znała już innych możliwości. Jak było z Evandrą? - Przyznaję, że docierają do mnie nie raz plotki o lady Rosier, żonie Tristana Rosiera – idealnej kobiecie przy ambitnym mężczyźnie. Jednak ja jestem zainteresowana tym czym faktycznie żyje Evandra Rosier.
Prim nie była wichrzycielem i nigdy nie pragnęła takiej opinii, ale wiedziała, że każdy ma marzenia i tylko nieliczni mają odwagę po nie sięgnąć.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nikt nie uwielbiał być na świeczniku tak, jak lady Evandra Rosier. W jej tanecznym sposobie poruszania, jak i naturalnej gestykulacji można było dostrzec zaproszenie. Spojrzeniem zachęcała do podjęcia rozmowy, uśmiechem zmniejszała dystans, zdobywała zaufanie. Najlepiej odnajdywała się wśród innych osób, poznając ich historie, interesując się i wspierając. Praca naukowa też mogłaby być ciekawa, oczywiście o ile miałaby kogoś do pomocy. Samotne zamykanie się w pracowni i poświęcanie czy to książkom czy to talizmanom, niekoniecznie leżało w kręgu jej zainteresowań.
Zaśmiała się słysząc wskazówkę odnośnie składania donosów. - Naturalnie, czyli prócz mącenia spokoju swojego brata, męczysz i szanowną panią matkę? - Jeszcze przez moment siliła się na utrzymanie powagi, zapominając że Primrose rzeczywiście może nie wiedzieć jak wygląda życie w małżeństwie. Ostatnim razem o cele związane z zamążpójściem wypytywała Aquilę i spotkała się z pewnym problematycznym oporem. Nie miała zamiaru powtarzać tego błędu także przy drugiej przyjaciółce. Wrócą do tego tematu, jeśli Primrose sama tak zdecyduje.
Niespodziewanie pojawiło się ćwiczenie na równowagę! Evandra już zdążyła na moment zapomnieć, że spotkały się tu w ramach lekcji, a nie dla samej pogawędki. Uważnie spojrzała jednak na brunetkę, wyłapując poszczególne elementy, o których mówiła Primrose. Pochylić się, unieść, idealna linia, pięty w dół. Rzeczywiście doświadczenia podobne, jak na sali balowej. Utrzymanie sylwetki w konkretnej pozycji było trudne, ale nie niewykonalne. Synchronizacja i płynność ruchów przyszły z czasem, kiedy po kilku ćwiczeniach mięśnie reagowały odruchowo. Niepewność i napięcie zniknęły ustępując ekscytacji, gdy efekt przyspieszonego kroku można było dostrzec gołym okiem. Teren pięknych łąk ciągnął się rozlegle aż do ściany lasu; ta zaś, ku zaskoczeniu Wandy, zbliżała się w zaskakującym tempie.
- Ah już czuję jak nazajutrz przyjdzie mi spędzić cały dzień w łóżku - zaśmiała się, uświadamiając sobie jak bardzo pracują teraz wszystkie jej mięśnie. - Przez miesiąc trzy razy w ciągu tygodnia? O ile znajdę towarzysza do wspólnych lekcji. Może Melisande lub Fantine zgodzą się poćwiczyć wraz ze mną - zastanawiała się na głos, celowo omijając znów Tristana; nie dlatego, by wymownie pokazać przyjaciółce swą niechęć do spędzania czasu z mężem, a dlatego, że wierzyła, że kobieta nikomu nie zdradzi jej przemyśleń.
Z uśmiechem przyjęła opinię Primrose na temat sztuki. Evandra zawsze ceniła sobie bezpośrednią i wojowniczą naturę przyjaciółki. Sama nigdy nie dotknęłaby szpady, o pojedynkach ze starszymi braćmi nie wspominając. Spędzając wspólnie czas z Francisem częściej oddawali się marzeniom i snuciu opowieści, niż aktywnościom fizycznym. Zresztą gdyby tylko ktoś z rodziny ich zobaczył jak jeżdżą konno czy pływają w morskich falach, zaraz pojawiłyby się głosy, że ”Tak nie wolno, należy uważać! Ostrożniej! Spokojniej!”
- Jak już wspominałam, szukam nowych zajęć. Próbuję na nowo obudzić w sobie pasję. - Czy to pasuje do wciskania się w ramy i obawę przed wychylaniem się? - Dobrze wiesz, że nie lubię siedzieć w miejscu, zdarza mi się szybko nudzić, potrzebuję ciągłej inspiracji. Staram się ją znaleźć w różnych miejscach, jak i czynnościach. - Rozmowa z Aquilą dała jej nieco do myślenia, ale nie miała do tej pory okazji, by coś z nimi zrobić. Deklaracja lady Black mogłaby przez niejednego zostać uznana za zbyt śmiałą, tak też przez moment myślała Evandra, jednak spotkanie z Cressidą rzuciło nań nowe światło. Nie wszyscy byli gotowi do sięgnięcia po coś więcej, zwłaszcza Wanda. Uznała, że powróci do tych wniosków w innym terminie, kiedy wszystkie inne sposoby na odnalezienie siebie w tym świecie zawiodą. - Czy zburzyłam twoje wyobrażenie mnie? - Przyglądała się Primrose z zaciekawieniem, sprawdzając jej reakcję na nowinki. W pomysłach na spędzanie wolnego czasu różniły się między sobą. Evandra romantyzowała codzienne czynności, podczas gry lady Burke ceniła sobie praktyczność. Można się było łatwo domyślić jak często dochodziło między nimi do nieporozumień.
Zaśmiała się słysząc wskazówkę odnośnie składania donosów. - Naturalnie, czyli prócz mącenia spokoju swojego brata, męczysz i szanowną panią matkę? - Jeszcze przez moment siliła się na utrzymanie powagi, zapominając że Primrose rzeczywiście może nie wiedzieć jak wygląda życie w małżeństwie. Ostatnim razem o cele związane z zamążpójściem wypytywała Aquilę i spotkała się z pewnym problematycznym oporem. Nie miała zamiaru powtarzać tego błędu także przy drugiej przyjaciółce. Wrócą do tego tematu, jeśli Primrose sama tak zdecyduje.
Niespodziewanie pojawiło się ćwiczenie na równowagę! Evandra już zdążyła na moment zapomnieć, że spotkały się tu w ramach lekcji, a nie dla samej pogawędki. Uważnie spojrzała jednak na brunetkę, wyłapując poszczególne elementy, o których mówiła Primrose. Pochylić się, unieść, idealna linia, pięty w dół. Rzeczywiście doświadczenia podobne, jak na sali balowej. Utrzymanie sylwetki w konkretnej pozycji było trudne, ale nie niewykonalne. Synchronizacja i płynność ruchów przyszły z czasem, kiedy po kilku ćwiczeniach mięśnie reagowały odruchowo. Niepewność i napięcie zniknęły ustępując ekscytacji, gdy efekt przyspieszonego kroku można było dostrzec gołym okiem. Teren pięknych łąk ciągnął się rozlegle aż do ściany lasu; ta zaś, ku zaskoczeniu Wandy, zbliżała się w zaskakującym tempie.
- Ah już czuję jak nazajutrz przyjdzie mi spędzić cały dzień w łóżku - zaśmiała się, uświadamiając sobie jak bardzo pracują teraz wszystkie jej mięśnie. - Przez miesiąc trzy razy w ciągu tygodnia? O ile znajdę towarzysza do wspólnych lekcji. Może Melisande lub Fantine zgodzą się poćwiczyć wraz ze mną - zastanawiała się na głos, celowo omijając znów Tristana; nie dlatego, by wymownie pokazać przyjaciółce swą niechęć do spędzania czasu z mężem, a dlatego, że wierzyła, że kobieta nikomu nie zdradzi jej przemyśleń.
Z uśmiechem przyjęła opinię Primrose na temat sztuki. Evandra zawsze ceniła sobie bezpośrednią i wojowniczą naturę przyjaciółki. Sama nigdy nie dotknęłaby szpady, o pojedynkach ze starszymi braćmi nie wspominając. Spędzając wspólnie czas z Francisem częściej oddawali się marzeniom i snuciu opowieści, niż aktywnościom fizycznym. Zresztą gdyby tylko ktoś z rodziny ich zobaczył jak jeżdżą konno czy pływają w morskich falach, zaraz pojawiłyby się głosy, że ”Tak nie wolno, należy uważać! Ostrożniej! Spokojniej!”
- Jak już wspominałam, szukam nowych zajęć. Próbuję na nowo obudzić w sobie pasję. - Czy to pasuje do wciskania się w ramy i obawę przed wychylaniem się? - Dobrze wiesz, że nie lubię siedzieć w miejscu, zdarza mi się szybko nudzić, potrzebuję ciągłej inspiracji. Staram się ją znaleźć w różnych miejscach, jak i czynnościach. - Rozmowa z Aquilą dała jej nieco do myślenia, ale nie miała do tej pory okazji, by coś z nimi zrobić. Deklaracja lady Black mogłaby przez niejednego zostać uznana za zbyt śmiałą, tak też przez moment myślała Evandra, jednak spotkanie z Cressidą rzuciło nań nowe światło. Nie wszyscy byli gotowi do sięgnięcia po coś więcej, zwłaszcza Wanda. Uznała, że powróci do tych wniosków w innym terminie, kiedy wszystkie inne sposoby na odnalezienie siebie w tym świecie zawiodą. - Czy zburzyłam twoje wyobrażenie mnie? - Przyglądała się Primrose z zaciekawieniem, sprawdzając jej reakcję na nowinki. W pomysłach na spędzanie wolnego czasu różniły się między sobą. Evandra romantyzowała codzienne czynności, podczas gry lady Burke ceniła sobie praktyczność. Można się było łatwo domyślić jak często dochodziło między nimi do nieporozumień.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Konie rozochocone kłusem szły bardzo raźnym stępem, a nie noga za nogą jak poprzednio. Zarzucały głowami, prychały cicho i strzygły uszami. Prim poluźniła wodze klaczy i poleciła Evandrze aby zrobiła dokładnie to samo. Widziała jak przyjaciółka rozluźniła się w siodle i już nie była tak sztywna. To był dobry znak, oznaczało, że lady Rosier wróci na siodło, nawet jeżeli wszystkie mięśnie będą ją jutro bolały. Na dziś też już nie planowała więcej ćwiczeń czy galopu, jak na początek świetnie sobie radziła i powinna opanować podstawy. Następna lekcja będzie już obejmowała galop i damskie siodło. Pomimo tego, że Prim uważała damskie siodło za przeżytek oraz narzędzie tortur dla samego konia, którego jeden bok był bardziej obciążony to cóż zawsze pozostanie jazda bokiem traktowana jako coś niezwykle eleganckiego. Dobrze, że były spódnice i suknie takie jakie miała Evandra, w których można było siedzieć w normalnym siodle nikogo nie gorsząc.
-Szanowna pani matka sama nie raz mąci sobie swój spokój. - Skomentowała Prim z rozbawieniem w głosie. - Czasami myślę, że zrobiła z tego swoje prywatne hobby. Choć przy takiej rodzinie to nie trudne.
Wyciągnęła nogi ze strzemion i lekko je rozprostowała i pozwoliła aby luźno zwisały po bokach klaczy. Po chwili jednak ponownie wsunęła stopy w strzemiona i spojrzała na przyjaciółkę.
-Żadnego leżenia w łóżku, chyba, ze chcesz mieć zakwasy, które nie pozwolą ci się ruszać przez kolejne trzy dni – zaśmiała się i pokręciła głową. - Polecam za to dzisiaj gorącą, rozluźniającą kąpiel. Najlepiej z olejkami i świecami. A jutro zaraz po wstaniu rozciąganie by rozruszać mięśnie. Może się zdarzyć, że będą cię boleć plecy w okolicach lędźwi i to zawsze wtedy jak będziesz kładła się na wznak. To normalne, najlepiej wtedy przełamać ten ból i wbić biodra w materac, a potem unieść je do góry i znów wbić w łóżko. To pomaga.
Podzieliła się paroma wskazówkami, gdyż sama nawet jeżdżąc regularnie czasami musiała się zmierzyć ze zmęczeniem organizmu. Pomimo tego, że tego dnia nie będzie raczej zmęczona to chętnie sama zanurzy się w ciepłej wodzie w domowej łaźni i ot, zwyczaje się zrelaksuje.
-Jeżeli zaś moje towarzystwo będzie ci miłe, to chętnie będę ci towarzyszyć w przejażdżkach, ale na pewno czeka nas jeszcze jedna lekcja, w trakcie której nauczysz się pełnego galopu oraz wyćwiczysz pełen dosiad.
Zatrzymała klacz, a kasztanek nadal na uwiązie zrobił to samo.
-Szukasz inspiracji, w czym? Muzyce? Obrazach? - Zapytała bez cienia ironii w głosie. - Widzę rozwój jak jazda konna, słyszę, że myślisz o pływaniu. Myślałaś o zaangażowaniu się w jakąś organizację? Pisaniu artykułów do Czarownicy? Udzielaniu się społecznie? Pamiętam jak kiedyś rozmawiałyśmy o szkole dla panien. Uważałyśmy, że Hogwart nie zwraca uwagi na pewne kwestie, które akurat byłyby przydatne.
Prim nie byłaby sobą gdyby nie zadała tych wszystkich pytań. Eva lubiła marzyć, tworzyć wizję, a Prim lubiła działać. Skoro przyjaciółka szukała pasji i inspiracji, a też lubiła widzieć jak rzeczy się wokół niej dzieją, to powinna marzenia przekuć w czyn. Czasami Prim była zbyt bezpośrednia czy za bardzo naciskała przez co potrafiły się posprzeczać, ale realnie chciała pomóc. Na pytanie Evy przekrzywiła lekko głowę, by po chwili nią pokręcić.
-Nie – powiedziała z miękką nutą w głosie. - Jesteś taka jaką cię zapamiętałam. I jaką zawsze byłaś. Cieszę się, że tego nie straciłaś. Romantyczna, ale z zapałem do działania, choć czasami trzeba było cię lekko popchnąć do przodu.
Bała się, że spotka lady Rosier, która poza dziedzicem oraz balami i spotkaniami nic nie widzi, która zatraciła się w roli idealnej żony i matki. I choć miała swoje obowiązki, które musiała wypełniać i z których na pewno była rozliczana to jednak była w niej wola do działania i jakaś chęć życia. Spokojna i wygładzona, ale iskra wciąż się tliła, wystarczyło ją tylko odpowiednio podsycić.
-Schodzimy z siodła – zaordynowała nagle uznając, że jednak jeszcze jedno ćwiczenie się przyjaciółce przyda. Jak zsiadać z siodła bez pomocy mężczyzny i przy tym nie robić z siebie ofiary. Sama sprawnie zeskoczyła na ziemię i trzymając obydwa konie wydała polecenie.
-Puść teraz luźno wodze i zbierz spódnicę na swoją lewą stronę. Nie przejmuj się, ze widać twoja prawą nogę, jesteśmy tu same, z czasem nauczysz się tak układać spódnicę, że nie będzie nic widać. - Udzielała spokojnie instrukcji. - Połóż dłonie na łęku i pochyl się lekko do przodu, wyjmij stopy ze strzemion i zacznij się bujać nogami, tak jakbyś była na huśtawce. O tak. Dobrze. I teraz nadal się pochylając i bujając, przerzuć prawą nogę nad zadem konia. Musisz pilnować rąk, trzymaj się mocno lewą dłonią łęku, a prawą złap za tył siodła i zeskocz na dół. Nie przejmuj się jak upadniesz...
Prim za pierwszym razem zostawiła nogę w strzemieniu i zawisła na nim, innym razem upadła na plecy gdyż za słabo się trzymała, a za trzecim razem zeskoczyła bez problemu. Ze spódnicą przyjaciółka mogła mieć większe problemy. Panna Burke obiecała sobie w myślach, że nie będzie się śmiać gdyby jednak lady Rosier zeskoczyła mało zgrabnie.
-Nogi mogą wydawać się jak z waty i mało stabilne, ale to chwilowe uczucie. Możesz też się czuć jakbyś zeszła z beczki. - Dodała jeszcze wiedząc, że mięśnie mogą na chwilę odmówić współpracy. Odpięła uwiąz od kasztanka i podała konia lady Rosier pokazując gdzie ma konia trzymać prowadząc go obok siebie. Sama zaś ustawiła się tak, że wierzchowce były po zewnętrznej, a one w środku. Powoli ruszyła w drogę powrotną.
-Ostatnio wzięłam parę lekcji starożytnych run i sama udzieliłam z numerologii – powiedziała po chwili dzieląc się tym co u niej słychać. - Pracuję nad talizmanami oraz miałam okazję badać nietypowy artefakt prosto z Syberii. Oprócz tego musiałam się upewnić, ze Edgar i Craig dbają o siebie. Praca pochłania ich całkowicie, a zmęczenie mają wypisane na twarzy. Zwłaszcza Edgar.
Kiedy mówił o bracie w jej głosie słychać było troskę i cichy dźwięk smutku, jakby sama myśl o tym sprawiała, że już myślała nad jak zatroszczyć się o jego zdrowie.
-Cieszę się póki mogę wolnością i swobodą, na jaka pozwala mi moja pozycja. Liczę jedynie na to, że kimkolwiek będzie mój przyszły mąż nie będzie zabraniał mi dalszej pracy. - Dodała po chwili i westchnęła cicho. Coraz częściej jej myśli zaprzątał właśnie ten problem. Rozmowa z Aquilą sprawiła, że zaczęła z lekką obawą patrzeć w przyszłość. Z jednej strony byłoby fascynujące zaręczyć się z kimś znamienitym, a z drugiej bała się złotej klatki. Co było lepsze, urodzić się w rodzinie, która dawała wiele swobody i możliwości, a potem wejść do rodu, który zabierze tą wolność, czy może jednak wejść do rodu, który wolność da? Gdyby miała wybierać to chyba lepiej było stać się częścią rodu Burke poprzez ślub niż się w nim urodzić. Jako kobieta oczywiście, mężczyzn te rozterki nie dotyczyły.
-Szanowna pani matka sama nie raz mąci sobie swój spokój. - Skomentowała Prim z rozbawieniem w głosie. - Czasami myślę, że zrobiła z tego swoje prywatne hobby. Choć przy takiej rodzinie to nie trudne.
Wyciągnęła nogi ze strzemion i lekko je rozprostowała i pozwoliła aby luźno zwisały po bokach klaczy. Po chwili jednak ponownie wsunęła stopy w strzemiona i spojrzała na przyjaciółkę.
-Żadnego leżenia w łóżku, chyba, ze chcesz mieć zakwasy, które nie pozwolą ci się ruszać przez kolejne trzy dni – zaśmiała się i pokręciła głową. - Polecam za to dzisiaj gorącą, rozluźniającą kąpiel. Najlepiej z olejkami i świecami. A jutro zaraz po wstaniu rozciąganie by rozruszać mięśnie. Może się zdarzyć, że będą cię boleć plecy w okolicach lędźwi i to zawsze wtedy jak będziesz kładła się na wznak. To normalne, najlepiej wtedy przełamać ten ból i wbić biodra w materac, a potem unieść je do góry i znów wbić w łóżko. To pomaga.
Podzieliła się paroma wskazówkami, gdyż sama nawet jeżdżąc regularnie czasami musiała się zmierzyć ze zmęczeniem organizmu. Pomimo tego, że tego dnia nie będzie raczej zmęczona to chętnie sama zanurzy się w ciepłej wodzie w domowej łaźni i ot, zwyczaje się zrelaksuje.
-Jeżeli zaś moje towarzystwo będzie ci miłe, to chętnie będę ci towarzyszyć w przejażdżkach, ale na pewno czeka nas jeszcze jedna lekcja, w trakcie której nauczysz się pełnego galopu oraz wyćwiczysz pełen dosiad.
Zatrzymała klacz, a kasztanek nadal na uwiązie zrobił to samo.
-Szukasz inspiracji, w czym? Muzyce? Obrazach? - Zapytała bez cienia ironii w głosie. - Widzę rozwój jak jazda konna, słyszę, że myślisz o pływaniu. Myślałaś o zaangażowaniu się w jakąś organizację? Pisaniu artykułów do Czarownicy? Udzielaniu się społecznie? Pamiętam jak kiedyś rozmawiałyśmy o szkole dla panien. Uważałyśmy, że Hogwart nie zwraca uwagi na pewne kwestie, które akurat byłyby przydatne.
Prim nie byłaby sobą gdyby nie zadała tych wszystkich pytań. Eva lubiła marzyć, tworzyć wizję, a Prim lubiła działać. Skoro przyjaciółka szukała pasji i inspiracji, a też lubiła widzieć jak rzeczy się wokół niej dzieją, to powinna marzenia przekuć w czyn. Czasami Prim była zbyt bezpośrednia czy za bardzo naciskała przez co potrafiły się posprzeczać, ale realnie chciała pomóc. Na pytanie Evy przekrzywiła lekko głowę, by po chwili nią pokręcić.
-Nie – powiedziała z miękką nutą w głosie. - Jesteś taka jaką cię zapamiętałam. I jaką zawsze byłaś. Cieszę się, że tego nie straciłaś. Romantyczna, ale z zapałem do działania, choć czasami trzeba było cię lekko popchnąć do przodu.
Bała się, że spotka lady Rosier, która poza dziedzicem oraz balami i spotkaniami nic nie widzi, która zatraciła się w roli idealnej żony i matki. I choć miała swoje obowiązki, które musiała wypełniać i z których na pewno była rozliczana to jednak była w niej wola do działania i jakaś chęć życia. Spokojna i wygładzona, ale iskra wciąż się tliła, wystarczyło ją tylko odpowiednio podsycić.
-Schodzimy z siodła – zaordynowała nagle uznając, że jednak jeszcze jedno ćwiczenie się przyjaciółce przyda. Jak zsiadać z siodła bez pomocy mężczyzny i przy tym nie robić z siebie ofiary. Sama sprawnie zeskoczyła na ziemię i trzymając obydwa konie wydała polecenie.
-Puść teraz luźno wodze i zbierz spódnicę na swoją lewą stronę. Nie przejmuj się, ze widać twoja prawą nogę, jesteśmy tu same, z czasem nauczysz się tak układać spódnicę, że nie będzie nic widać. - Udzielała spokojnie instrukcji. - Połóż dłonie na łęku i pochyl się lekko do przodu, wyjmij stopy ze strzemion i zacznij się bujać nogami, tak jakbyś była na huśtawce. O tak. Dobrze. I teraz nadal się pochylając i bujając, przerzuć prawą nogę nad zadem konia. Musisz pilnować rąk, trzymaj się mocno lewą dłonią łęku, a prawą złap za tył siodła i zeskocz na dół. Nie przejmuj się jak upadniesz...
Prim za pierwszym razem zostawiła nogę w strzemieniu i zawisła na nim, innym razem upadła na plecy gdyż za słabo się trzymała, a za trzecim razem zeskoczyła bez problemu. Ze spódnicą przyjaciółka mogła mieć większe problemy. Panna Burke obiecała sobie w myślach, że nie będzie się śmiać gdyby jednak lady Rosier zeskoczyła mało zgrabnie.
-Nogi mogą wydawać się jak z waty i mało stabilne, ale to chwilowe uczucie. Możesz też się czuć jakbyś zeszła z beczki. - Dodała jeszcze wiedząc, że mięśnie mogą na chwilę odmówić współpracy. Odpięła uwiąz od kasztanka i podała konia lady Rosier pokazując gdzie ma konia trzymać prowadząc go obok siebie. Sama zaś ustawiła się tak, że wierzchowce były po zewnętrznej, a one w środku. Powoli ruszyła w drogę powrotną.
-Ostatnio wzięłam parę lekcji starożytnych run i sama udzieliłam z numerologii – powiedziała po chwili dzieląc się tym co u niej słychać. - Pracuję nad talizmanami oraz miałam okazję badać nietypowy artefakt prosto z Syberii. Oprócz tego musiałam się upewnić, ze Edgar i Craig dbają o siebie. Praca pochłania ich całkowicie, a zmęczenie mają wypisane na twarzy. Zwłaszcza Edgar.
Kiedy mówił o bracie w jej głosie słychać było troskę i cichy dźwięk smutku, jakby sama myśl o tym sprawiała, że już myślała nad jak zatroszczyć się o jego zdrowie.
-Cieszę się póki mogę wolnością i swobodą, na jaka pozwala mi moja pozycja. Liczę jedynie na to, że kimkolwiek będzie mój przyszły mąż nie będzie zabraniał mi dalszej pracy. - Dodała po chwili i westchnęła cicho. Coraz częściej jej myśli zaprzątał właśnie ten problem. Rozmowa z Aquilą sprawiła, że zaczęła z lekką obawą patrzeć w przyszłość. Z jednej strony byłoby fascynujące zaręczyć się z kimś znamienitym, a z drugiej bała się złotej klatki. Co było lepsze, urodzić się w rodzinie, która dawała wiele swobody i możliwości, a potem wejść do rodu, który zabierze tą wolność, czy może jednak wejść do rodu, który wolność da? Gdyby miała wybierać to chyba lepiej było stać się częścią rodu Burke poprzez ślub niż się w nim urodzić. Jako kobieta oczywiście, mężczyzn te rozterki nie dotyczyły.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Choć przy takiej rodzinie to nie trudne. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Niegdyś Evandra myślała, że tylko jej rodzina jest specyficzna, ale z biegiem lat, kiedy słuchała opowieści innych i obserwowała towarzyszące im emocje oraz gesty, dochodziła do wniosku, że każdy ród musiał mieć własne przywary. Uśmiech i skinienie głową, gdy uświadomiła sobie, że w tym całym planie posiadania wielkiej, kochającej się rodziny, zaczęła skupiać się tylko na Tristanie, Evanie i Château Rose. Gdzie miejsce dla własnych rodziców i dziadków? Gdzie odwiedziny w Thorness Manor, wspólne podwieczorki i spacery po okolicy? Korespondencja była namiastką kontaktu, który należało wzmocnić.
- Wcale mnie nie pocieszasz! - rzuciła dramatycznym tonem, choć wizja długiej kąpieli była bardzo kusząca. Od dwóch lat w jej codziennym repertuarze stała wanna zapełniona zimną wodą, do której przyjemnego chłodu zdążyła się przywiązać. Nadmierne ciepło przyprawiało o duszności, te do ataków paniki i omdleń, których wolała sobie oszczędzić. Jeśli jednak Primrose radzi na dzisiejszy dzień zmienić przyzwyczajenia, to może efekt jest wart podjęcia ryzyka. Zresztą ból fizyczny, ćmienie głowy czy rwące lędźwie to znane Evandrze odczucia. Już wiedziała, że nawet jeśli ją zmorzy, to przecierpi ten okres z dostojnym wyrazem twarzy. Propozycję dalszych wspólnych lekcji przyjęła z zadowoleniem. Możliwość zdobywania dalszych umiejętności pod czujnym okiem przyjaciółki napawała motywacją, że nie zarzuci tematu jeździectwa w ciągu najbliższych tygodni.
- Inspiracją może być wszystko, od usłyszanej melodii, przez rozmowę ze znajomym, po uczucia wywołane baletem. Piękno wydaje się być oczywiste, ale nie jest możliwym dostrzec dokładnie to samo, co widzą inni. To samo z radością, ale i żalem czy brzydotą. Lubię doświadczać emocji, które motywują mnie do zastanowienia się i interpretacji, stąd na przykład jeździectwo - tłumaczyła niezrażona. - Przemyślałam koncept szkoły dla panien i obawiam się, że obecnie nie będę mogła zająć się jego planowaniem. W Hogwarcie wszystko wydawało się proste do zrealizowania, świat był na wyciągnięcie ręki. - Sama uniosła dłoń w kierunku Primrose, demonstrując bliskość możliwości. - Lecz zrozumiałam, że póki nie czuję gotowości ani pasji, nie będę w stanie włożyć w to całego serca, a przykro będzie patrzeć na sromotną porażkę, zwłaszcza gdy jest się tak czujnie obserwowanym. - Jesteś taka jaką cię zapamiętałam. Ponownie uśmiech zagościł na jej twarzy, podczas gdy w głębi duszy czuła, że zmieniło się niemal wszystko. Nie chciała psuć tej namiastki beztroski i elementu nostalgii. - Nie myśl sobie jednak, że siedzę bezczynnie! - Od razu dumnie wyprostowała głowę, tylko zerkając na Primrose, by sprawdzić czy na pewno dostrzega jej kunszt aktorski. - Poczyniłam pierwsze kroki do mecenatu i zaangażowania w rozwój teatru. Zamiast szukać możliwości w nieznanych sobie rejonach, sięgam po to, co jest blisko mnie. Nie będę zdradzać szczegółów, ale zapewniam, że gdy tylko będę gotowa obwieścić zmiany, dowiesz się jako jedna z pierwszych.
Zejście z konia wedle opisu miało być łatwiejsze, niż przypuszczała, nawet w tych wszystkich warstwach materiału ciężkiej spódnicy. Aż strach pomyśleć, coby było, gdyby przyszło jej jeździć w zwiewnym jedwabiu! Pomimo zapewnień Primrose, że są tu same, Evandra rozglądała się czujnie, by nie dopuścić do żadnych niedopatrzeń. Już sam fakt jazdy w męskim siodle przyprawiał ją o zawrót głowy, wiedziała, że prędko się do tego nie przyzna przed swoimi domownikami. Koordynacja wszystkich ruchów, trzymania spódnicy i rąk w odpowiednim miejscu miejscu siodła zajęła jej dłuższą chwilę, bo przecież wszystko musiała mieć idealnie dopracowane. Wciąż irytowała ją odsłonięta łydka, duchota związana z podniesionym ciśnieniem, jak i kąt padania promieni słonecznych, które sprytnie omijały rondo kapelusza i drażniły oczy. Zsunęła się niepewnie i wylądowała na równych nogach, lecz miękkość mięśni ją zaskoczyła. Uderzona dodatkową falą gorąca, zachwiała się, całe szczęście wciąż trzymając się siodła, które powstrzymało upadek. Kobieta oddychała powoli acz głęboko, nie chcąc dopuścić do pogłębienia negatywnych odczuć; odwróciła się w stronę lady Burke z bladym uśmiechem.
- Nigdy nie siedziałam na beczce - wyznała z rozbrajającą szczerością, bezwiednie przyjmując od brunetki wodze. Kroki stawiała ostrożnie, w milczeniu słuchając nowinek z życia Primrose. Evandra nie miała przyjemności poznać bliżej jej braci ani kuzynostwa, lecz doskonale wiedziała co oznacza zamartwianie się o zdrowie krewnych. Sama wciąż drżała na myśl o Francisie, który przed paroma tygodniami wparował bez zapowiedzi i gorączkowo starał się zapewnić jej bezpieczeństwo. Edgar parał się niebezpieczną pracą, bycie łamaczem klątw nie wiązało się ze spokojnym przesiadywaniem w biurze i sporządzaniem dokumentów, nic więc dziwnego, że Primrose, pomimo jakże wielkiej różnicy wieku między nią a bratem, wciąż się o niego martwiła.
- Jestem pewna, że przyszły mąż dostrzeże twoją pasję i wiedzę, jaką posiadasz w dziedzinie artefaktów. Stłamszenie ich byłoby wszak jawną ignorancją i marnowaniem potencjału. - Wyciągnęła wolną rękę, by przyjacielsko ująć jej dłoń. - Nie martw się o przyszłość, Edgar będzie wiedział co jest dla ciebie najlepsze. - Z trudem przyszło jej zrozumienie decyzji własnego ojca, kiedy przed paroma laty wciąż żyła iluzją sielankowego życia. Prawdę mówiąc sama wtedy nie wiedziała czego tak naprawdę oczekuje, ale chciała oszczędzić przyjaciółce zmartwień i rozczarowania, którego sama niegdyś doświadczyła. Pozostało tylko liczyć na to, że Primrose odnajdzie w swojej nowej rodzinie upragnione szczęście.
- Wcale mnie nie pocieszasz! - rzuciła dramatycznym tonem, choć wizja długiej kąpieli była bardzo kusząca. Od dwóch lat w jej codziennym repertuarze stała wanna zapełniona zimną wodą, do której przyjemnego chłodu zdążyła się przywiązać. Nadmierne ciepło przyprawiało o duszności, te do ataków paniki i omdleń, których wolała sobie oszczędzić. Jeśli jednak Primrose radzi na dzisiejszy dzień zmienić przyzwyczajenia, to może efekt jest wart podjęcia ryzyka. Zresztą ból fizyczny, ćmienie głowy czy rwące lędźwie to znane Evandrze odczucia. Już wiedziała, że nawet jeśli ją zmorzy, to przecierpi ten okres z dostojnym wyrazem twarzy. Propozycję dalszych wspólnych lekcji przyjęła z zadowoleniem. Możliwość zdobywania dalszych umiejętności pod czujnym okiem przyjaciółki napawała motywacją, że nie zarzuci tematu jeździectwa w ciągu najbliższych tygodni.
- Inspiracją może być wszystko, od usłyszanej melodii, przez rozmowę ze znajomym, po uczucia wywołane baletem. Piękno wydaje się być oczywiste, ale nie jest możliwym dostrzec dokładnie to samo, co widzą inni. To samo z radością, ale i żalem czy brzydotą. Lubię doświadczać emocji, które motywują mnie do zastanowienia się i interpretacji, stąd na przykład jeździectwo - tłumaczyła niezrażona. - Przemyślałam koncept szkoły dla panien i obawiam się, że obecnie nie będę mogła zająć się jego planowaniem. W Hogwarcie wszystko wydawało się proste do zrealizowania, świat był na wyciągnięcie ręki. - Sama uniosła dłoń w kierunku Primrose, demonstrując bliskość możliwości. - Lecz zrozumiałam, że póki nie czuję gotowości ani pasji, nie będę w stanie włożyć w to całego serca, a przykro będzie patrzeć na sromotną porażkę, zwłaszcza gdy jest się tak czujnie obserwowanym. - Jesteś taka jaką cię zapamiętałam. Ponownie uśmiech zagościł na jej twarzy, podczas gdy w głębi duszy czuła, że zmieniło się niemal wszystko. Nie chciała psuć tej namiastki beztroski i elementu nostalgii. - Nie myśl sobie jednak, że siedzę bezczynnie! - Od razu dumnie wyprostowała głowę, tylko zerkając na Primrose, by sprawdzić czy na pewno dostrzega jej kunszt aktorski. - Poczyniłam pierwsze kroki do mecenatu i zaangażowania w rozwój teatru. Zamiast szukać możliwości w nieznanych sobie rejonach, sięgam po to, co jest blisko mnie. Nie będę zdradzać szczegółów, ale zapewniam, że gdy tylko będę gotowa obwieścić zmiany, dowiesz się jako jedna z pierwszych.
Zejście z konia wedle opisu miało być łatwiejsze, niż przypuszczała, nawet w tych wszystkich warstwach materiału ciężkiej spódnicy. Aż strach pomyśleć, coby było, gdyby przyszło jej jeździć w zwiewnym jedwabiu! Pomimo zapewnień Primrose, że są tu same, Evandra rozglądała się czujnie, by nie dopuścić do żadnych niedopatrzeń. Już sam fakt jazdy w męskim siodle przyprawiał ją o zawrót głowy, wiedziała, że prędko się do tego nie przyzna przed swoimi domownikami. Koordynacja wszystkich ruchów, trzymania spódnicy i rąk w odpowiednim miejscu miejscu siodła zajęła jej dłuższą chwilę, bo przecież wszystko musiała mieć idealnie dopracowane. Wciąż irytowała ją odsłonięta łydka, duchota związana z podniesionym ciśnieniem, jak i kąt padania promieni słonecznych, które sprytnie omijały rondo kapelusza i drażniły oczy. Zsunęła się niepewnie i wylądowała na równych nogach, lecz miękkość mięśni ją zaskoczyła. Uderzona dodatkową falą gorąca, zachwiała się, całe szczęście wciąż trzymając się siodła, które powstrzymało upadek. Kobieta oddychała powoli acz głęboko, nie chcąc dopuścić do pogłębienia negatywnych odczuć; odwróciła się w stronę lady Burke z bladym uśmiechem.
- Nigdy nie siedziałam na beczce - wyznała z rozbrajającą szczerością, bezwiednie przyjmując od brunetki wodze. Kroki stawiała ostrożnie, w milczeniu słuchając nowinek z życia Primrose. Evandra nie miała przyjemności poznać bliżej jej braci ani kuzynostwa, lecz doskonale wiedziała co oznacza zamartwianie się o zdrowie krewnych. Sama wciąż drżała na myśl o Francisie, który przed paroma tygodniami wparował bez zapowiedzi i gorączkowo starał się zapewnić jej bezpieczeństwo. Edgar parał się niebezpieczną pracą, bycie łamaczem klątw nie wiązało się ze spokojnym przesiadywaniem w biurze i sporządzaniem dokumentów, nic więc dziwnego, że Primrose, pomimo jakże wielkiej różnicy wieku między nią a bratem, wciąż się o niego martwiła.
- Jestem pewna, że przyszły mąż dostrzeże twoją pasję i wiedzę, jaką posiadasz w dziedzinie artefaktów. Stłamszenie ich byłoby wszak jawną ignorancją i marnowaniem potencjału. - Wyciągnęła wolną rękę, by przyjacielsko ująć jej dłoń. - Nie martw się o przyszłość, Edgar będzie wiedział co jest dla ciebie najlepsze. - Z trudem przyszło jej zrozumienie decyzji własnego ojca, kiedy przed paroma laty wciąż żyła iluzją sielankowego życia. Prawdę mówiąc sama wtedy nie wiedziała czego tak naprawdę oczekuje, ale chciała oszczędzić przyjaciółce zmartwień i rozczarowania, którego sama niegdyś doświadczyła. Pozostało tylko liczyć na to, że Primrose odnajdzie w swojej nowej rodzinie upragnione szczęście.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szła wraz z przyjaciółką spokojnym krokiem w stronę posiadłości Rosierów, a towarzyszył im świergot ptaków, lekki jesienny wiatr i wręcz sielska atmosfera. Ciężko było uwierzyć, że gdzie indziej toczy się walka, a ludzie umierają. Ba! Ich najbliżsi również mogą zostać ranni. Pomimo przyjemnej atmosfery gdzieś w tyle głowy Prim wiedziała, że jej brat oraz kuzyn są mocno zaangażowani w działania, które mogą jeszcze mocniej odbić się na ich zdrowiu i życiu. Pewne ślady i znaki tego trybu życia widziała już teraz. Zatknęła zbłąkany lok za ucho odpędzając tym samym niechciane myśli i skupiła się na słowach przyjaciółki. Inspiracji można szukać wszędzie, nawet w brzydocie – powtórzyła za przyjaciółką w myślach. To dlatego Evandra byłą tą, która wyczulona na piękno i subtelności potrafiła je wyłapać zauważyć w każdym przedmiocie czy dźwięku. Prim uśmiechnęła się pod nosem – zastanowienie się, czasami zbyt długie myślenie nad danym aspektem sprawiło, że porzucało się koncept, bo wydawał się zbyt ryzykowny. A gdyby nie to ryzyko niczego by nie osiągnęli. Gdyby nie czarodzieje, którzy byli gotowi łamach schematy, zadawać trudne pytanie, nie raz abstrakcyjne kto wie, gdzie teraz byli by z magią. Zapewne by raczkowali albo całkowicie porzucili korzystanie z magii będąc niczym mugole, którzy po prostu widzą coś więcej. Aż wzdrygnęła się na samą myśl o takiej możliwości.
-Teatr, mówisz? - Zapytała i podniosła głowę wyżej patrząc z żywym zainteresowaniem na przyjaciółkę. - Zaintrygowałaś mnie. Planujesz jakieś większe wydarzenie? Sztukę, a może wsparcie młodych, zdolnych talentów, które nie mogą sobie pozwolić na pewne wydatki. Widzisz te nagłówki w „Czarownicy” - Lady Evandra Rosier, czarownica, która wypuściła na świat zdolnych aktorów albo jeżeli chcesz coś osiągnąć, udaj się pod patronat lady Evandry Rosier. Przyznaj, czułabyś się świetnie w takiej sytuacji.
Spojrzała zadziornie na lady Rosier. Nie musiała zadawać tego pytania, wiedziała to. Evandra przypominała Prim trochę jej własną szwagierkę. Adelaine musiała być w centrum uwagi, zawsze kradła uwagę otoczenia, co akurat pannie Burke nie przeszkadzało. Wolała stać w cieniu, podobnie jak jej bracia. Wyjście na bal, czy spotkanie towarzyskie wiązało się z kurtuazją i bycie uprzejmym, a to Burkom za często nie wychodziło. Bywali uprzejmi i mili, a nawet troskliwi dla tych, którzy byli im bliscy.
-Dobrze ci idzie, z jazdą – dodała i uśmiechnęła się do przyjaciółki pokrzepiającą. - Będziesz wytrwaną amazonką i nie minie wiele czasu aż będziesz pędzić po polach i łąkach. Zorganizujemy wtedy gonitwę, może nawet piknik? Weźmiemy ze sobą Aquilę.
I na chwilę poudajemy, że to co dzieje się wokół wcale nas nie dotyczy – znów natrętne myśli niczym uciążliwy owad kręciły się wokół jej głowy. Drgnęła kiedy poczuła dłoń Evandry na swojej i spojrzała zaskoczona na kobietę. Prychnęła cicho.
-Jak zawsze. - mruknęła pod nosem. - Każdy wie co jest dla mnie najlepsze, ale nikt nie zapyta co o tym myślę.
Spojrzała w niebo jakby szukała tam odpowiedzi.
-Nie jestem romantyczką, nigdy nie byłam. Chcę mieć bezpieczny, wygodny dom, gdzie będę doceniania za to kim jestem, a nie za to kim się urodziłam. - Westchnęła i powróciła spojrzeniem szaro – zielonych oczu do przyjaciółki dodają ponurym głosem. - Niestety, oprócz tego co jest możliwe, jest jeszcze to, co jest konieczne.
Kiedy dotarły do posiadłości konie zostały odebrane przez służącego, który widząc je z daleka czekał przed wejściem do stajni.
-Moja rola na dzisiaj się skończyła – oznajmiła Prim ponownie pogodnym tonem. - Dziękuję, ze mnie wybrałaś na swojego nauczyciela. Polecam się na przyszłość.
Ukłoniła się teatralnie i cicho zaśmiała.
-Odpocznij i trenuj dalej, a jak będziesz gotowa na galop i szlifowanie umiejętności daj znać, przybędę natychmiast. - Zapewniła gorliwie, może aż nazbyt. Z tymi słowami ucisnęła dłonie przyjaciółki na pożegnanie i odeszła kawałek by się deportować. Po chwili nie było po niej śladu.
zt x2
-Teatr, mówisz? - Zapytała i podniosła głowę wyżej patrząc z żywym zainteresowaniem na przyjaciółkę. - Zaintrygowałaś mnie. Planujesz jakieś większe wydarzenie? Sztukę, a może wsparcie młodych, zdolnych talentów, które nie mogą sobie pozwolić na pewne wydatki. Widzisz te nagłówki w „Czarownicy” - Lady Evandra Rosier, czarownica, która wypuściła na świat zdolnych aktorów albo jeżeli chcesz coś osiągnąć, udaj się pod patronat lady Evandry Rosier. Przyznaj, czułabyś się świetnie w takiej sytuacji.
Spojrzała zadziornie na lady Rosier. Nie musiała zadawać tego pytania, wiedziała to. Evandra przypominała Prim trochę jej własną szwagierkę. Adelaine musiała być w centrum uwagi, zawsze kradła uwagę otoczenia, co akurat pannie Burke nie przeszkadzało. Wolała stać w cieniu, podobnie jak jej bracia. Wyjście na bal, czy spotkanie towarzyskie wiązało się z kurtuazją i bycie uprzejmym, a to Burkom za często nie wychodziło. Bywali uprzejmi i mili, a nawet troskliwi dla tych, którzy byli im bliscy.
-Dobrze ci idzie, z jazdą – dodała i uśmiechnęła się do przyjaciółki pokrzepiającą. - Będziesz wytrwaną amazonką i nie minie wiele czasu aż będziesz pędzić po polach i łąkach. Zorganizujemy wtedy gonitwę, może nawet piknik? Weźmiemy ze sobą Aquilę.
I na chwilę poudajemy, że to co dzieje się wokół wcale nas nie dotyczy – znów natrętne myśli niczym uciążliwy owad kręciły się wokół jej głowy. Drgnęła kiedy poczuła dłoń Evandry na swojej i spojrzała zaskoczona na kobietę. Prychnęła cicho.
-Jak zawsze. - mruknęła pod nosem. - Każdy wie co jest dla mnie najlepsze, ale nikt nie zapyta co o tym myślę.
Spojrzała w niebo jakby szukała tam odpowiedzi.
-Nie jestem romantyczką, nigdy nie byłam. Chcę mieć bezpieczny, wygodny dom, gdzie będę doceniania za to kim jestem, a nie za to kim się urodziłam. - Westchnęła i powróciła spojrzeniem szaro – zielonych oczu do przyjaciółki dodają ponurym głosem. - Niestety, oprócz tego co jest możliwe, jest jeszcze to, co jest konieczne.
Kiedy dotarły do posiadłości konie zostały odebrane przez służącego, który widząc je z daleka czekał przed wejściem do stajni.
-Moja rola na dzisiaj się skończyła – oznajmiła Prim ponownie pogodnym tonem. - Dziękuję, ze mnie wybrałaś na swojego nauczyciela. Polecam się na przyszłość.
Ukłoniła się teatralnie i cicho zaśmiała.
-Odpocznij i trenuj dalej, a jak będziesz gotowa na galop i szlifowanie umiejętności daj znać, przybędę natychmiast. - Zapewniła gorliwie, może aż nazbyt. Z tymi słowami ucisnęła dłonie przyjaciółki na pożegnanie i odeszła kawałek by się deportować. Po chwili nie było po niej śladu.
zt x2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| 10/11/1957
Mgliste listopadowe poranki były jednymi z najpiękniejszych, kojący widok zroszonej trawy, na którą powoli opadał mżący deszcz. Kent było pięknym miejscem, jego domem – znał każdy zakamarek, każde miejsce, o którym mogło się jedynie pomarzyć. Stojąc przed rozległymi terenami jeździeckimi szukał w ciszy oznak wojny, ciężkich batalii i sprzeciwiania się sobie, brat przeciwko bratu, zdrajca przeciwko własnej rodzinie. Nie odnalazł w tej ciszy nic niepokojącego, żadnego krzyku, żadnego przykrego dźwięku wyrażającego ból czy cierpienie… zupełny spokój. Im bliżej znajdował się stajni, tym wyraźniejszy stawał się stukot kopyt aetonanów, przepiękne wierzchowce angielskiej krwi, które stały się dla niego niemałym wyzwaniem. Nie jeździł konno, o wiele większą frajdę sprawiało mu latanie na miotle i choć kompletnie nie obawiał się koni czuł przed nimi respekt. Najwspanialsze okazy zasiliły ich teren, a Mathieu zaczął czerpać przyjemność z możliwości doglądania ich. Smoki nadal pozostawały u niego na pierwszym miejscu, jednak czasem warto w życiu sięgnąć po coś nowego.
Idąc wzdłuż drewnianego ogrodzenia prowadzącego na wolną przestrzeń, gdzie aktualnie kilka koni zostało wyprowadzonych Mathieu dostrzegł dwie postaci, na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że obie były płci przeciwnej, nie wyróżniały się specjalnie. Nie spodziewał się, że ich hodowla może mieć jakichkolwiek gości. Czuł się zobowiązany wobec tego miejsca, podobnie jak czuł się w obowiązku do Rezerwatu Albionów, dlatego postanowił sprawdzić kim są ów kobiety, znajdujące się na ich terenie. Pracownik zajmujący się końmi zdawał się nie zauważać ich obecności albo po prostu ją ignorował. Przyspieszył kroki i w kilka chwil znalazł się obok nich, a kiedy tylko ujrzał delikatną kobiecą twarz… zaniemówił.
- Lady Calypso Carrow. – „powitał” ją tymi słowami. Spodziewałby się chyba każdego, łącznie z największymi zdrajcami krwi, ale nie szlachciankę o zacnym nazwisku Carrow na terytorium Rosierów. Być może konflikt między tymi dwoma rodami nie był tak intensywny jak kiedyś, ale go choćby dobrej znajomości było ciężko powiedzieć. Kojarzył tą młodą damę, kilka lat młodsza od niego, zdaje się w tym samym wieku co Callista. Grono szlachty było na tyle wąskie, że musieli się choćby kojarzyć. Rozum podpowiadał mu, że jako przedstawicielka rodu ściśle związanego z hodowlą aetonanów przybyła rzucić okiem na okazy, które znalazły się w posiadaniu Rosierów. – Cóż Lady sprowadza w tak mglisty poranek do Kent? – spytał, wolał wiedzieć, nawet jeśli podchodził do niej z ogromnym dystansem, wszak była Carrowem i nie mógł tak po prostu przejść z tym do porządku dziennego.
Mgliste listopadowe poranki były jednymi z najpiękniejszych, kojący widok zroszonej trawy, na którą powoli opadał mżący deszcz. Kent było pięknym miejscem, jego domem – znał każdy zakamarek, każde miejsce, o którym mogło się jedynie pomarzyć. Stojąc przed rozległymi terenami jeździeckimi szukał w ciszy oznak wojny, ciężkich batalii i sprzeciwiania się sobie, brat przeciwko bratu, zdrajca przeciwko własnej rodzinie. Nie odnalazł w tej ciszy nic niepokojącego, żadnego krzyku, żadnego przykrego dźwięku wyrażającego ból czy cierpienie… zupełny spokój. Im bliżej znajdował się stajni, tym wyraźniejszy stawał się stukot kopyt aetonanów, przepiękne wierzchowce angielskiej krwi, które stały się dla niego niemałym wyzwaniem. Nie jeździł konno, o wiele większą frajdę sprawiało mu latanie na miotle i choć kompletnie nie obawiał się koni czuł przed nimi respekt. Najwspanialsze okazy zasiliły ich teren, a Mathieu zaczął czerpać przyjemność z możliwości doglądania ich. Smoki nadal pozostawały u niego na pierwszym miejscu, jednak czasem warto w życiu sięgnąć po coś nowego.
Idąc wzdłuż drewnianego ogrodzenia prowadzącego na wolną przestrzeń, gdzie aktualnie kilka koni zostało wyprowadzonych Mathieu dostrzegł dwie postaci, na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że obie były płci przeciwnej, nie wyróżniały się specjalnie. Nie spodziewał się, że ich hodowla może mieć jakichkolwiek gości. Czuł się zobowiązany wobec tego miejsca, podobnie jak czuł się w obowiązku do Rezerwatu Albionów, dlatego postanowił sprawdzić kim są ów kobiety, znajdujące się na ich terenie. Pracownik zajmujący się końmi zdawał się nie zauważać ich obecności albo po prostu ją ignorował. Przyspieszył kroki i w kilka chwil znalazł się obok nich, a kiedy tylko ujrzał delikatną kobiecą twarz… zaniemówił.
- Lady Calypso Carrow. – „powitał” ją tymi słowami. Spodziewałby się chyba każdego, łącznie z największymi zdrajcami krwi, ale nie szlachciankę o zacnym nazwisku Carrow na terytorium Rosierów. Być może konflikt między tymi dwoma rodami nie był tak intensywny jak kiedyś, ale go choćby dobrej znajomości było ciężko powiedzieć. Kojarzył tą młodą damę, kilka lat młodsza od niego, zdaje się w tym samym wieku co Callista. Grono szlachty było na tyle wąskie, że musieli się choćby kojarzyć. Rozum podpowiadał mu, że jako przedstawicielka rodu ściśle związanego z hodowlą aetonanów przybyła rzucić okiem na okazy, które znalazły się w posiadaniu Rosierów. – Cóż Lady sprowadza w tak mglisty poranek do Kent? – spytał, wolał wiedzieć, nawet jeśli podchodził do niej z ogromnym dystansem, wszak była Carrowem i nie mógł tak po prostu przejść z tym do porządku dziennego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Tereny jeździeckie
Szybka odpowiedź