Taras
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyjście na taras, jak sama nazwa wskazuje prowadzi na drewnianą, okalającą dom przybudówkę. Stoi na niej kilka starych poobdzieranych krzeseł na których można usiąść i popatrzeć na znajdujący się niedaleko brzeg. Idealny widok zarówno w pogodny dzień jak i podczas pochmurnych dni czy burzy.
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Taras
Wyjście na taras, jak sama nazwa wskazuje prowadzi na drewnianą, okalającą dom przybudówkę. Stoi na niej kilka starych poobdzieranych krzeseł na których można usiąść i popatrzeć na znajdujący się niedaleko brzeg. Idealny widok zarówno w pogodny dzień jak i podczas pochmurnych dni czy burzy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnął się blado, ciesząc się, że zdołał choć trochę rozbawić zmartwionego Reggiego. Rejestracja była poważnym tematem, ale każdy zasługiwał w życiu na odrobinę uśmiechu.
Może prawie każdy.
Każdy, poza potworami, wilkołakami, wariatami, zboczeńcami - podsunęło mu nagle własne sumienie, gdy Reggie zaczął opowiadać o działaniu Złotej Rybki. Michael ostrożnie odłożył filiżankę z herbatą i odruchowo usiadł na własnych dłoniach, chcąc powstrzymać się od jakichkolwiek pochopnych gestów. Korzystając z doświadczenia przy przesłuchaniach (gdy był przesłuchującym, a nie przesłuchiwanym...) przybrał pokerową minę i próbował słuchać Reggiego z pozorną obojętnością, z naukową, profesjonalną ciekawością.
Ale w uszach mu szumiało, w głowie wył wilk, a serce zaczęło bić mu szybko i panicznie, jakby zaraz miało przebić się przez klatkę żeber i wyfrunąć z piersi. Zaschło mu w ustach, a krew odpłynęła z twarzy.
Pragnienia, których nie jest się świadomym.
Coś, czego o sobie nie wiesz.
Nie.
Nie, nie, nie nie nie nie nie.
To niemożliwe.
Michael naiwnie liczył, że narkotyk go rozgrzeszy. Wytłumaczy tamtą sytuację. Pozwoli założyć, że był tak naćpany, że nie wiedział co robi. Albo że halucynacje kazały mu pomylić czarnowłosego młodzieńca z ciemnowłosą kobietą.
A Reggie pieprzył coś o ukrytych, prawdziwych pragnieniach.
Zamknął na moment oczy i natychmiast pożałował - najpierw w wyobraźni ujrzał nagiego Rileya i przez moment poczuł w okolicach serca okropne, zdradliwe,przemiłe ciepło. Potem zaś trzewia ścisnęły mu się lodem, strach jedynie się wzmógł. A umysł podsunął mu scenę z dawnych, nastoletnich lat, niemalże zagrzebaną pod warstwą wyrzutów sumienia. Olav, uparcie odmawiający podwójnej randki. "Zaprosiłeś dziewczyny? Mieliśmy tu być sami." - pytał najlepszy przyjaciel, spoglądając na Mike'a tak smutno, tak dziwnie, a Tonks zupełnie nie rozumiał wtedy, o co mu chodzi.
Nie...
Olav, wilkołak, spoglądający na niego z tak samo dziwaczną paniką, przemieniający się pod wpływem silnych...
Nie, nie, nie.
Otworzył oczy, łapczywie zaczerpnął chłodnego, jesiennego powietrza, mając wrażenie, że zaraz utopi się w zdradliwych wspomnieniach. Na pewno przekręcało je poczucie winy i... wpływ narkotyku, prawda? Na pewno. Złota Rybka już dawno przestała działać, ale może go... zepsuła. Na stałe.
-To naprawdę tak działa...? A... jak działa ten Tęgoskór? - wydusił, a potem zorientował się jak żałośnie brzmi. Odchrząknął, spróbował uśmiechnąć się z politowaniem dla dilerów i ćpunów (miał wrażenie, że zaraz pęknie mu twarz, chciało mu się p ł a k a ć) i wzruszył ramionami.
-Przecież to narkotyk. Nikt nie robi pod jego wpływem czegoś, czego... normalnie nigdy by nie zrobił? Po co mieliby to brać żeby spełnić jakieś... zwykłe życzenia? - prychnął z pozorowaną ironią, spokojnie, tylko spokojnie.
Da radę.
Nie rozleci się tu na kawałki.
Może już dawno się rozleciał.
Był pod takim wrażeniem opowieści o Złotej Rybce, że nie potrafił się skupić na kolejnych słowach Weasleya - choć bardzo, bardzo próbował. Chciałby się rozproszyć. Zapomnieć. Zagrzebać tamto wspomnienie. Może nie ćpał Rybki, tylko coś innego? Żałował, że nie może napisać do Rileya i spytać go wprost, czym ten do cholery go poczęstował.
-Ja... mhm, tak. Nie ma sprawy. - skwitował nieobecnie, cośtam kontakty z Zakonu, cośtam likantropia, coś tam coś tam. W uszach nadal mu szumiało.
Ocknął się dopiero, gdy Reggie wspomniał o dziewczynach.
Dziewczyny.
Miałem dużo dziewczyn.
Jestem normalny.
Nie miałbym ich, gdybym był nienormalny.
Wyprostował się, spróbował uśmiechnąć się łobuzersko. Nie wychodziło.
-Czemu niebezpieczna? To miłe... rozproszenie.
Riley był miłym rozproszeniem. - Fenrir, grzeczny i cichy i zaciekawiony, wtrącił się dopiero teraz. Mike wzdrygnął się lekko.
-Ale masz rację, wojna to wojna. Choć... miło mieć przy sobie kogoś, kto...da ci ciepło. - zamrugał, słowa wypłynęły z głębi, niczym pragnienia po Złotej Rybce. -Może po wojnie porozmawiamy o kobietach, jak mężczyzna z mężczyzną, o! Zresztą, jakbyś kiedykolwiek potrzebował rady, to wal. - dokończył pośpiesznie, jestem podrywaczem, jestem samcem alfa, jestem autorytetem w sprawie dziewczyn, JESTEM NORMALNY.
Może prawie każdy.
Każdy, poza potworami, wilkołakami, wariatami, zboczeńcami - podsunęło mu nagle własne sumienie, gdy Reggie zaczął opowiadać o działaniu Złotej Rybki. Michael ostrożnie odłożył filiżankę z herbatą i odruchowo usiadł na własnych dłoniach, chcąc powstrzymać się od jakichkolwiek pochopnych gestów. Korzystając z doświadczenia przy przesłuchaniach (gdy był przesłuchującym, a nie przesłuchiwanym...) przybrał pokerową minę i próbował słuchać Reggiego z pozorną obojętnością, z naukową, profesjonalną ciekawością.
Ale w uszach mu szumiało, w głowie wył wilk, a serce zaczęło bić mu szybko i panicznie, jakby zaraz miało przebić się przez klatkę żeber i wyfrunąć z piersi. Zaschło mu w ustach, a krew odpłynęła z twarzy.
Pragnienia, których nie jest się świadomym.
Coś, czego o sobie nie wiesz.
Nie.
Nie, nie, nie nie nie nie nie.
To niemożliwe.
Michael naiwnie liczył, że narkotyk go rozgrzeszy. Wytłumaczy tamtą sytuację. Pozwoli założyć, że był tak naćpany, że nie wiedział co robi. Albo że halucynacje kazały mu pomylić czarnowłosego młodzieńca z ciemnowłosą kobietą.
A Reggie pieprzył coś o ukrytych, prawdziwych pragnieniach.
Zamknął na moment oczy i natychmiast pożałował - najpierw w wyobraźni ujrzał nagiego Rileya i przez moment poczuł w okolicach serca okropne, zdradliwe,
Nie...
Olav, wilkołak, spoglądający na niego z tak samo dziwaczną paniką, przemieniający się pod wpływem silnych...
Nie, nie, nie.
Otworzył oczy, łapczywie zaczerpnął chłodnego, jesiennego powietrza, mając wrażenie, że zaraz utopi się w zdradliwych wspomnieniach. Na pewno przekręcało je poczucie winy i... wpływ narkotyku, prawda? Na pewno. Złota Rybka już dawno przestała działać, ale może go... zepsuła. Na stałe.
-To naprawdę tak działa...? A... jak działa ten Tęgoskór? - wydusił, a potem zorientował się jak żałośnie brzmi. Odchrząknął, spróbował uśmiechnąć się z politowaniem dla dilerów i ćpunów (miał wrażenie, że zaraz pęknie mu twarz, chciało mu się p ł a k a ć) i wzruszył ramionami.
-Przecież to narkotyk. Nikt nie robi pod jego wpływem czegoś, czego... normalnie nigdy by nie zrobił? Po co mieliby to brać żeby spełnić jakieś... zwykłe życzenia? - prychnął z pozorowaną ironią, spokojnie, tylko spokojnie.
Da radę.
Nie rozleci się tu na kawałki.
Może już dawno się rozleciał.
Był pod takim wrażeniem opowieści o Złotej Rybce, że nie potrafił się skupić na kolejnych słowach Weasleya - choć bardzo, bardzo próbował. Chciałby się rozproszyć. Zapomnieć. Zagrzebać tamto wspomnienie. Może nie ćpał Rybki, tylko coś innego? Żałował, że nie może napisać do Rileya i spytać go wprost, czym ten do cholery go poczęstował.
-Ja... mhm, tak. Nie ma sprawy. - skwitował nieobecnie, cośtam kontakty z Zakonu, cośtam likantropia, coś tam coś tam. W uszach nadal mu szumiało.
Ocknął się dopiero, gdy Reggie wspomniał o dziewczynach.
Dziewczyny.
Miałem dużo dziewczyn.
Jestem normalny.
Nie miałbym ich, gdybym był nienormalny.
Wyprostował się, spróbował uśmiechnąć się łobuzersko. Nie wychodziło.
-Czemu niebezpieczna? To miłe... rozproszenie.
Riley był miłym rozproszeniem. - Fenrir, grzeczny i cichy i zaciekawiony, wtrącił się dopiero teraz. Mike wzdrygnął się lekko.
-Ale masz rację, wojna to wojna. Choć... miło mieć przy sobie kogoś, kto...da ci ciepło. - zamrugał, słowa wypłynęły z głębi, niczym pragnienia po Złotej Rybce. -Może po wojnie porozmawiamy o kobietach, jak mężczyzna z mężczyzną, o! Zresztą, jakbyś kiedykolwiek potrzebował rady, to wal. - dokończył pośpiesznie, jestem podrywaczem, jestem samcem alfa, jestem autorytetem w sprawie dziewczyn, JESTEM NORMALNY.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie było w tym nic dziwnego, że Mike usiadł sobie na rękach, pewnie mu było zimno, więc raczej racjonalne wydawało się ogrzanie ich w ten sposób. W porcie widywało się ludzi, którzy próbowali schować się cali pod płaszczem z zimna, choć dziwne było tylko to, że pogoda nijak sprawiała wrażenie wietrznej. Twarz, na której się skupił, była opanowana, profesjonalna, jakby wyjawiał mu poszlakę do jednego z aurorskich zadań, tylko towarzyszowi wcześniej nigdy nie bladło tak lico. Zamknął oczy, żeby zaraz je otworzyć i mocno zaczerpnąć powietrza wręcz strasząc metamorfomaga, który nie był przygotowany na tak ognistą reakcję co do swojego wykładu. Czy to możliwe, że był tak dobrym mówcą? Przecież unikał wielkich monologów, które zwykle prowadziły do głupot, którymi nawijał komuś uszy. Nie lubił być ciężarem, a też na niewielu rzeczach faktycznie mógł powiedzieć, że zna się jak nikt inny...może poza właśnie narkotykami i przemianami metamorfomagicznymi, bo dawania komuś w mordę i machania różdżką w konkretnych dziedzinach nie mógł zaliczyć do swoich największych atutów; po prostu to robił i tyle. Zaskoczony reakcją towarzysza lekko się wzdrygnął, jakby przypadkiem powiedział mu coś straszliwego. Może trochę za dużo? Faktycznie, Złota Rybka bywała okropna, ale takiej reakcji ze strony Michaela zdecydowanie się nie spodziewał.
- No tak, tak to działa. Tęgoskór jest bardziej leniwy. Nie ułatwia spełniania życzeń tylko bardziej rozleniwia i oczywiście daje mocny wjazd na wyżyny dobrego nastroju. - wyjaśnił nieco cichszym tonem, obserwując z nieskrywanym strapieniem na twarzy, że też Michaela faktycznie przejmował ten cały temat narkotyków. Może faktycznie warto było rozważyć karierę specjalisty narkotykowego? Ewidentnie cała uwaga Tonks'a skupiała się przecież na jego postaci, a to już chyba było coś, prawda?
- No właśnie robi, od tego właśnie jest nazwa. Spełniasz swoje życzenia, a złoto pewnie jest kolorem tego, co najbardziej skrywane albo tego, które najbardziej pragniesz...wiesz zazwyczaj to...po prostu dostosowuje się do sytuacji. Będąc w jakimś otoczeniu, odczujesz pragnienie spełnienia tego o czym nieświadomie lub świadomie marzysz związanego właśnie z tymże otoczeniem. Nie jest od razu tak, że ciągnie tylko ta jedyna rzecz, jaką masz gdzieś tam w głowie...zwykle mamy kilka tych najbardziej skrytych pragnień... - zatrzymał się na chwilę, sprawdzając, czy Michael w pełni go zrozumiał, bo przecież chciał wytłumaczyć mu wszystko z kokardką na wierzchu. Dopiero po chwili patrząc na twarz kumpla, zorientował się, że zdecydowanie jest coś nie tak, bo to nie było możliwe, żeby jego monolog był tak niesamowicie istotny, jednak zanim zdążył zapytać go, dlaczego krew mu odpłynęła z twarzy, tamten pociągnął temat zainteresowań, które Weasley starał się odtrącić na bok z możliwie najbardziej racjonalnych powodów.
- Czemu jesteś taki egoistyczny? - wypalił nagle, patrząc w lekkim szoku nie tylko przez stwierdzenie swojego kompana, ale również własny tupet. Zaraz jego twarz zaczerwieniła się, zdradzając nieprzemyślane pytanie, które wymsknęło się z jego ust. - Znaczy...to nie tak, że jesteś...ale no Mike...jest wojna i pewnie nie muszę Ci mówić, jakie to jest wielkie ryzyko angażować się w tym czasie... - starał się wytłumaczyć, dukając z dosyć mocnym spojrzeniem, bo pomimo niefortunnych słów był przekonany, że myśli dobrze; przecież sam wycofał się od własnej rodziny dla ich bezpieczeństwa, a ten mu teraz mówi o tym, że miło jest mieć kogoś przy sobie...no jasne, że miło, ale w głowie wciąż kłębiło się największe pytanie - dlaczego kogokolwiek narażać? Czy można mieć tak wielki tupet? - Nie potrzebuję rady Mike tylko końca tej popierdolonej sytuacji. - stwierdził dobitnie, zbierając się w sobie. Nie wiedział, czy odrzucała go myśl tego, żeby rozmawiać o pszczółkach i miodku z gościem, który był mu jak brat i dobrze wiedział, że radzenie sobie z kobietami w Oslo nigdy nie było jego problemem, czy też nieprzyjemne uczucie mrowienia, które wręcz cieszyło się na tę myśl, że faktycznie mógłby się znaleźć ktoś zapewniający to ciepło. Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wcześniejszego zakłopotania. - Lepiej mi powiedz, co się dzieje. - zaczął bez zawahania, wracając do narkotycznego tematu, który tak bardzo poruszył jego kompana. W żadnym stopniu nawet nie podejrzewał, że tamten zażył coś tak obrzydliwego...przecież znał Mike'a, no znał...
- No tak, tak to działa. Tęgoskór jest bardziej leniwy. Nie ułatwia spełniania życzeń tylko bardziej rozleniwia i oczywiście daje mocny wjazd na wyżyny dobrego nastroju. - wyjaśnił nieco cichszym tonem, obserwując z nieskrywanym strapieniem na twarzy, że też Michaela faktycznie przejmował ten cały temat narkotyków. Może faktycznie warto było rozważyć karierę specjalisty narkotykowego? Ewidentnie cała uwaga Tonks'a skupiała się przecież na jego postaci, a to już chyba było coś, prawda?
- No właśnie robi, od tego właśnie jest nazwa. Spełniasz swoje życzenia, a złoto pewnie jest kolorem tego, co najbardziej skrywane albo tego, które najbardziej pragniesz...wiesz zazwyczaj to...po prostu dostosowuje się do sytuacji. Będąc w jakimś otoczeniu, odczujesz pragnienie spełnienia tego o czym nieświadomie lub świadomie marzysz związanego właśnie z tymże otoczeniem. Nie jest od razu tak, że ciągnie tylko ta jedyna rzecz, jaką masz gdzieś tam w głowie...zwykle mamy kilka tych najbardziej skrytych pragnień... - zatrzymał się na chwilę, sprawdzając, czy Michael w pełni go zrozumiał, bo przecież chciał wytłumaczyć mu wszystko z kokardką na wierzchu. Dopiero po chwili patrząc na twarz kumpla, zorientował się, że zdecydowanie jest coś nie tak, bo to nie było możliwe, żeby jego monolog był tak niesamowicie istotny, jednak zanim zdążył zapytać go, dlaczego krew mu odpłynęła z twarzy, tamten pociągnął temat zainteresowań, które Weasley starał się odtrącić na bok z możliwie najbardziej racjonalnych powodów.
- Czemu jesteś taki egoistyczny? - wypalił nagle, patrząc w lekkim szoku nie tylko przez stwierdzenie swojego kompana, ale również własny tupet. Zaraz jego twarz zaczerwieniła się, zdradzając nieprzemyślane pytanie, które wymsknęło się z jego ust. - Znaczy...to nie tak, że jesteś...ale no Mike...jest wojna i pewnie nie muszę Ci mówić, jakie to jest wielkie ryzyko angażować się w tym czasie... - starał się wytłumaczyć, dukając z dosyć mocnym spojrzeniem, bo pomimo niefortunnych słów był przekonany, że myśli dobrze; przecież sam wycofał się od własnej rodziny dla ich bezpieczeństwa, a ten mu teraz mówi o tym, że miło jest mieć kogoś przy sobie...no jasne, że miło, ale w głowie wciąż kłębiło się największe pytanie - dlaczego kogokolwiek narażać? Czy można mieć tak wielki tupet? - Nie potrzebuję rady Mike tylko końca tej popierdolonej sytuacji. - stwierdził dobitnie, zbierając się w sobie. Nie wiedział, czy odrzucała go myśl tego, żeby rozmawiać o pszczółkach i miodku z gościem, który był mu jak brat i dobrze wiedział, że radzenie sobie z kobietami w Oslo nigdy nie było jego problemem, czy też nieprzyjemne uczucie mrowienia, które wręcz cieszyło się na tę myśl, że faktycznie mógłby się znaleźć ktoś zapewniający to ciepło. Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wcześniejszego zakłopotania. - Lepiej mi powiedz, co się dzieje. - zaczął bez zawahania, wracając do narkotycznego tematu, który tak bardzo poruszył jego kompana. W żadnym stopniu nawet nie podejrzewał, że tamten zażył coś tak obrzydliwego...przecież znał Mike'a, no znał...
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nie ułatwia spełniania życzeń, tylko bardziej rozleniwia. Choć Michael słuchał Reggiego, to przez moment wydawał się być pogrążony w innym świecie, we własnych rozmyślaniach. Jakże pragnął zrzucić swoje... szaleństwo na efekty działani narkotyku, najchętniej specyfiku, który zmienia człowieka w kogoś innego lub podsuwa nierzeczywiste wizje! Reggie rozwiał jednak jego nadzieję. Nie dopytał już o Tęgoskóra - tamta noc na pewno nie była leniwa, wręcz przeciwnie...
Oblał się lekkim rumieńcem na samo wspomnienie, ale zaraz wziął głęboki wdech, spróbował dojść do siebie i z powrotem skierował wzrok na Weasleya.
Nieświadome pragnienia. Kilka pragnień.
-Można mieć więcej pragnień, nawzajem ze sobą sprzecznych? - mruknął jakby do siebie, bo wcale nie myślał teraz o zwykłych życzeniach, a o filigranowej Astrid o jasnych oczach i Riley'u o spojrzeniu ciemnym jak noc. To przecież niemożliwe, nielogiczne, niezrozumiałe, żeby...
Nie. Nie będzie się starał tego zrozumieć, bo oszaleje. Opowieść Reggi'ego musi mu wystarczyć - to nie był narkotyk.
Nie mógł się dłużej usprawiedliwiać.
Serce nie biło mu już tak panicznie, na język nie cisnęły się dalsze słowa buntu. Początkowy lęk zaczął się przeradzać w gorzką rezygnację.
To była moja wina.
Nie narkotyku, nie alkoholu, może nawet nie Fenrira.
Poczuł się jak wariat i śmieć, a tymczasem musiał siedzieć tutaj z przyjacielem. Udawać normalnego kolegę z Oslo, którym już nie był, nie od czasu ugryzienia. Zgrywać dobrego mentora, którym być może nigdy nie będzie. Jaki tam z niego wzór? Zacisnął zęby, postanawiając kontynuować tą maskaradę dla dobra Weasleya i Zakonu. Nie mógł teraz się rozsypać, nie przy Reggie'm. Na gniew i wyrzuty sumienia pozwoli sobie później, w samotności.
Wtem roztargnioną ciszę przerwało gwałtowne oskarżenie Reggie'go, a Mike drgnął jak oparzony. Próbując przekonać samego siebie, że wciąż jest normalny, faktycznie wypowiedział się o kobietach zbyt beztrosko.
Kogo ja próbuję oszukać?
Najpierw spojrzał na Weasley'a tak, jakby ten go spoliczkował, ale chwilowa uraza błyskawicznie wyparowała. Przecież Reggie miał rację.
-Jasne. - przytaknął nieobecnie, dziwnie martwym tonem. -Masz rację, Reggie. - Weasley mógł pamiętać z dawnych lat, że Tonks nie przyjmował niegdyś tak dobrze krytyki. Michael, którego znał, próbowałby się pewnie wytłumaczyć lub zaprzeczyć.
-W końcu nawet przelotna znajomość może się w końcu wymknąć spod kontroli. Dobrze, że podchodzisz do tego odpowiedzialnie, przepraszam za... głupi temat. - przyznał, tym bardziej, że zamierzał podpytać Weasleya o przelotne flirty, a nie poważne relacje. Nie angażował się, podzielał zdanie Reggiego, że byłoby to głupotą. Tymczasem nawet jedna noc beztroski i alkoholu, z pozoru bez konsekwencji (nawet wpadki z tego by nie było...), okazała się koszmarnym błędem.
Nie powinien w ogóle o tym rozmawiać.
-Nic. Nie ma o czym mówić. - skłamał bez zawahania. Nic, w czym mógłbyś pomóc.
-Potrzebujesz jeszcze jakiejś pomocy w Londynie? - zapytał, odpowiedzialnie. W końcu po to się tu spotkali, omówić poważne sprawy.
Oblał się lekkim rumieńcem na samo wspomnienie, ale zaraz wziął głęboki wdech, spróbował dojść do siebie i z powrotem skierował wzrok na Weasleya.
Nieświadome pragnienia. Kilka pragnień.
-Można mieć więcej pragnień, nawzajem ze sobą sprzecznych? - mruknął jakby do siebie, bo wcale nie myślał teraz o zwykłych życzeniach, a o filigranowej Astrid o jasnych oczach i Riley'u o spojrzeniu ciemnym jak noc. To przecież niemożliwe, nielogiczne, niezrozumiałe, żeby...
Nie. Nie będzie się starał tego zrozumieć, bo oszaleje. Opowieść Reggi'ego musi mu wystarczyć - to nie był narkotyk.
Nie mógł się dłużej usprawiedliwiać.
Serce nie biło mu już tak panicznie, na język nie cisnęły się dalsze słowa buntu. Początkowy lęk zaczął się przeradzać w gorzką rezygnację.
To była moja wina.
Nie narkotyku, nie alkoholu, może nawet nie Fenrira.
Poczuł się jak wariat i śmieć, a tymczasem musiał siedzieć tutaj z przyjacielem. Udawać normalnego kolegę z Oslo, którym już nie był, nie od czasu ugryzienia. Zgrywać dobrego mentora, którym być może nigdy nie będzie. Jaki tam z niego wzór? Zacisnął zęby, postanawiając kontynuować tą maskaradę dla dobra Weasleya i Zakonu. Nie mógł teraz się rozsypać, nie przy Reggie'm. Na gniew i wyrzuty sumienia pozwoli sobie później, w samotności.
Wtem roztargnioną ciszę przerwało gwałtowne oskarżenie Reggie'go, a Mike drgnął jak oparzony. Próbując przekonać samego siebie, że wciąż jest normalny, faktycznie wypowiedział się o kobietach zbyt beztrosko.
Kogo ja próbuję oszukać?
Najpierw spojrzał na Weasley'a tak, jakby ten go spoliczkował, ale chwilowa uraza błyskawicznie wyparowała. Przecież Reggie miał rację.
-Jasne. - przytaknął nieobecnie, dziwnie martwym tonem. -Masz rację, Reggie. - Weasley mógł pamiętać z dawnych lat, że Tonks nie przyjmował niegdyś tak dobrze krytyki. Michael, którego znał, próbowałby się pewnie wytłumaczyć lub zaprzeczyć.
-W końcu nawet przelotna znajomość może się w końcu wymknąć spod kontroli. Dobrze, że podchodzisz do tego odpowiedzialnie, przepraszam za... głupi temat. - przyznał, tym bardziej, że zamierzał podpytać Weasleya o przelotne flirty, a nie poważne relacje. Nie angażował się, podzielał zdanie Reggiego, że byłoby to głupotą. Tymczasem nawet jedna noc beztroski i alkoholu, z pozoru bez konsekwencji (nawet wpadki z tego by nie było...), okazała się koszmarnym błędem.
Nie powinien w ogóle o tym rozmawiać.
-Nic. Nie ma o czym mówić. - skłamał bez zawahania. Nic, w czym mógłbyś pomóc.
-Potrzebujesz jeszcze jakiejś pomocy w Londynie? - zapytał, odpowiedzialnie. W końcu po to się tu spotkali, omówić poważne sprawy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zamrugał kilkukrotnie, próbując zrozumieć zawiłe ścieżki umysłu Tonksa. Był przekonany, że tamten nie pyta go poważnie, bo przecież…skąd miał wiedzieć? Jego wiedza kończyła się właśnie w tym momencie, a wraz z nią śmiałość w myśleniu o tak głębokich tematach. Nie lepiej było po prostu żyć? Zaskoczony kontemplacjami Michaela zaczął zastanawiać się, czy coś w tym mogło być.
- Nie wiem Mike, nie wiem. – odpowiedział cicho, wzdychając pod nosem. Ciężko było określić, o co tak naprawdę chodziło, sam nie bardzo potrafił już połapać się w pędzie życia, które nieubłaganie parło do przodu, zmuszając do wielu bardzo niefortunnych sytuacji i niezapamiętanych nocy. Wiedział, że to nie było wyjście, ale tak zwykle było łatwiej. Po wszystkim, co stało się w Oslo…nawet Mike nie wiedział, że pomógł mu znaleźć własny sposób na pozostawienie pewnych trosk i oddanie się zapomnieniu, choć czy rudzielec był tego świadom? Wątpliwe.
Nie skupiał się na własnych myślach, przebywając w towarzystwie, głupio przecież by tak było odrywać się od ziemi, choć robił to notorycznie od początku spotkania. Tym razem skupiał się na postaci swojego rozmówcy, który zadawał bardzo poważne pytania.
Mike, co się dzieje? cała jego postać chciała wiedzieć, co kryje się w umyśle Tonksa. Nawet przez chwilę nie przechodziło mu przez myśl, że jasnowłosy stał się ofiarą jednego ze specyfików przekazanego przez jego ręce, więc nic dziwnego, że nie potrafił znaleźć odpowiedzi. W przypadku swoich najbliższych potrafił być bardzo ufny, mało podejrzliwy i sentymentalny, choć jego przytaknięcie zdecydowanie zapiekło w gardle. Definitywnie coś gnębiło byłego aurora i choć chciał się bardzo dowiedzieć, cóż to takiego było, szanował prywatność i niechęć do rozmowy na ciężki temat. Może nie powinien naciskać, może po prostu nie jest godzien wiedzieć; w końcu nie widzieli się przez bardzo długi czas, wiele mogło się zmienić.
Zaczerwienił się na to słowa padające ze strony Tonksa dwa razy bardziej. Nie było to w jego stylu, żeby przytakiwać, zamiast próbować się bronić, przecież Michael był cieknącym testosteronem gościem, on nie mógł tak zwyczajnie się godzić! Jednak speszony własnymi oskarżeniami rudzielec zamknął się, słuchając, co tamten ma do powiedzenia, a z każdym słowem jego powieki się rozszerzały. Chciał mu przekazać tak wiele
- Mike…pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko. Żaden ze mnie wzór odpowiedzialności, ale jestem Twoim przyjacielem i mam nadzieję, że pomimo czasu zbyt wiele się nie zmieniło. – odrzekł szczerze, patrząc się na niego swoimi błyszczącymi, szczenięcymi oczętami, które tak ufnie wierzyły w każdy czyn i słowo Tonksa. Nie był mu ojcem, był tym starszym bratem, przyjacielem, dla którego przeprawa przez teren trawiony przez Pożogę wydawał się rozsądny tylko i wyłącznie, kiedy Mike powiedział, że tak trzeba. Uszy rudzielca zaczerwieniły się od wyznania, które wydawało mu się być bardzo na miejscu. Wprawianie siebie i innych w dyskomfort chyba było jakąś jego zdolnością, której nikt nie był w stanie wytępić.
- Nie…to chyba wszystko. W razie, gdyby coś…wiesz gdzie mnie szukać… – przepraszam, całe jego życie to były ogromne przeprosiny, bo zawsze potrafił coś elegancko spieprzyć. Czując się odprawiony, dopił herbatę i bez zapowiedzi wstał, patrząc na Michaela z góry.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy...pozdrów siostry. – stwierdził ciężko z uciskiem w klatce piersiowej. Bolało go dziwne zachowanie Michaela, bolała go tajemniczość, bolały go zmiany i przede wszystkim bolało go, że ośmielił się obrażać kogoś tak ważnego. Chciał zapaść się pod ziemię i być może właśnie to było jego w planach, kiedy oddalał się do punktu aportacyjnego, żeby zniknąć z powierzchni Somerset.
| zt
- Nie wiem Mike, nie wiem. – odpowiedział cicho, wzdychając pod nosem. Ciężko było określić, o co tak naprawdę chodziło, sam nie bardzo potrafił już połapać się w pędzie życia, które nieubłaganie parło do przodu, zmuszając do wielu bardzo niefortunnych sytuacji i niezapamiętanych nocy. Wiedział, że to nie było wyjście, ale tak zwykle było łatwiej. Po wszystkim, co stało się w Oslo…nawet Mike nie wiedział, że pomógł mu znaleźć własny sposób na pozostawienie pewnych trosk i oddanie się zapomnieniu, choć czy rudzielec był tego świadom? Wątpliwe.
Nie skupiał się na własnych myślach, przebywając w towarzystwie, głupio przecież by tak było odrywać się od ziemi, choć robił to notorycznie od początku spotkania. Tym razem skupiał się na postaci swojego rozmówcy, który zadawał bardzo poważne pytania.
Mike, co się dzieje? cała jego postać chciała wiedzieć, co kryje się w umyśle Tonksa. Nawet przez chwilę nie przechodziło mu przez myśl, że jasnowłosy stał się ofiarą jednego ze specyfików przekazanego przez jego ręce, więc nic dziwnego, że nie potrafił znaleźć odpowiedzi. W przypadku swoich najbliższych potrafił być bardzo ufny, mało podejrzliwy i sentymentalny, choć jego przytaknięcie zdecydowanie zapiekło w gardle. Definitywnie coś gnębiło byłego aurora i choć chciał się bardzo dowiedzieć, cóż to takiego było, szanował prywatność i niechęć do rozmowy na ciężki temat. Może nie powinien naciskać, może po prostu nie jest godzien wiedzieć; w końcu nie widzieli się przez bardzo długi czas, wiele mogło się zmienić.
Zaczerwienił się na to słowa padające ze strony Tonksa dwa razy bardziej. Nie było to w jego stylu, żeby przytakiwać, zamiast próbować się bronić, przecież Michael był cieknącym testosteronem gościem, on nie mógł tak zwyczajnie się godzić! Jednak speszony własnymi oskarżeniami rudzielec zamknął się, słuchając, co tamten ma do powiedzenia, a z każdym słowem jego powieki się rozszerzały. Chciał mu przekazać tak wiele
- Mike…pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko. Żaden ze mnie wzór odpowiedzialności, ale jestem Twoim przyjacielem i mam nadzieję, że pomimo czasu zbyt wiele się nie zmieniło. – odrzekł szczerze, patrząc się na niego swoimi błyszczącymi, szczenięcymi oczętami, które tak ufnie wierzyły w każdy czyn i słowo Tonksa. Nie był mu ojcem, był tym starszym bratem, przyjacielem, dla którego przeprawa przez teren trawiony przez Pożogę wydawał się rozsądny tylko i wyłącznie, kiedy Mike powiedział, że tak trzeba. Uszy rudzielca zaczerwieniły się od wyznania, które wydawało mu się być bardzo na miejscu. Wprawianie siebie i innych w dyskomfort chyba było jakąś jego zdolnością, której nikt nie był w stanie wytępić.
- Nie…to chyba wszystko. W razie, gdyby coś…wiesz gdzie mnie szukać… – przepraszam, całe jego życie to były ogromne przeprosiny, bo zawsze potrafił coś elegancko spieprzyć. Czując się odprawiony, dopił herbatę i bez zapowiedzi wstał, patrząc na Michaela z góry.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy...pozdrów siostry. – stwierdził ciężko z uciskiem w klatce piersiowej. Bolało go dziwne zachowanie Michaela, bolała go tajemniczość, bolały go zmiany i przede wszystkim bolało go, że ośmielił się obrażać kogoś tak ważnego. Chciał zapaść się pod ziemię i być może właśnie to było jego w planach, kiedy oddalał się do punktu aportacyjnego, żeby zniknąć z powierzchni Somerset.
| zt
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
jeszcze nie zt, Urienie!
Egoista, w dodatku nienormalny. - dudniło mu w głowie. Samolubnie chciał odszukać w słowach Reggiego rozgrzeszenie, zepchnąć odpowiedzialność na nieznany narkotyk.
Zapomnieć o tamtej nocy, o tym, że jego czyny i pragnienia stały się nienormalne.
Uparcie ignorować sny, w których wyrzuty sumienia na chwilę znikały, po to by powrócić rano ze zdwojoną siłą.
Nie patrzeć tak często w gwiazdy i powstrzymać odruch szukania na niebie Syriusza.
Choć niósł ten ciężar na ramionach odkąd rozstał się z Rileyem na plaży w Dover, to narkotyczna wymówka pozwalała choć trochę uciec od odpowiedzialności. Teraz już nie mógł. Poczuł wyrzuty sumienia ze zdwojoną siłą i już wiedział, że zaraz zacznie się zastanawiać, czy zawsze był dziwny. Czy może to przez wpływ księżyca ogarnęło go jednorazowe szaleństwo?
Chciałby po prostu zamknąć się w sobie, spróbować uciec od tego wszystkiego, od pytającego spojrzenia przyjaciela - ukryć się, przeczekać to wszystko w jakimś ciemnym zakamarku, zdławić własne myśli i wątpliwości nawet przed samym sobą.
Już tak robił, był w tym wprawiony.
Po ugryzieniu nie potrafił porozmawiać szczerze nawet z własną matką.
Zatęsknił za nią i pożałował milczenia dopiero wtedy, gdy zabili ją ludzie Ministerstwa.
Opuścił głowę, kątem oka widząc, że Reggie wygląda jak zbity pies.
Mama też obwiniała siebie, o m o j e milczenie.
Wbrew pozorom, uczył się na błędach. A przynajmniej się starał.
-Reggie, czekaj. - wypalił, chwytając go za łokieć zanim ten zdążył zejść z tarasu.
-Czekaj. - powtórzył słabo, umykając spojrzeniem. Możesz mi powiedzieć wszystko. Ha. Przed samym sobą nie mógł się przyznać do wszystkiego.
-Wszystko się zmieniło. - westchnął, podnosząc oczy na Weasleya. Opuścił ręce. -Ale nie z twojej winy. Od... tego cholerstwa - odruchowo dotknął pogryzionego lewego barku, wierząc, że Reggie zrozumie, że chodzi o likantropię. nic nie jest tak samo, czasem mam wrażenie, że ledwo panuję nad własnym życiem. - wbił wzrok w tarasowe deski, nadal podrapane wilczymi pazurami.
Oh, Hannah. Nie miał czasu ich wymienić, a powinien. Albo może nie powinien? Były dobrym ostrzeżeniem przed tym, do czego był zdolny w chwilach gniewu.
-Wziąłem to gówno. - wydusił. -Nie wiedziałem co to, zostałem... poczęstowany. - zaraz spali się ze wstydu. -Dlatego tak cię wypytywałem. - wymamrotał, zdając sobie sprawę, jakie to było cyniczne. -Jesteś wiedźmim strażnikiem, wiesz o tym półświatku więcej ode mnie i... ta Rybka ma jakieś skutki uboczne, po jednym razie? - wyszeptał pośpiesznie, z uporem wpatrując się w tarasowe deski.
Egoista, w dodatku nienormalny. - dudniło mu w głowie. Samolubnie chciał odszukać w słowach Reggiego rozgrzeszenie, zepchnąć odpowiedzialność na nieznany narkotyk.
Zapomnieć o tamtej nocy, o tym, że jego czyny i pragnienia stały się nienormalne.
Uparcie ignorować sny, w których wyrzuty sumienia na chwilę znikały, po to by powrócić rano ze zdwojoną siłą.
Nie patrzeć tak często w gwiazdy i powstrzymać odruch szukania na niebie Syriusza.
Choć niósł ten ciężar na ramionach odkąd rozstał się z Rileyem na plaży w Dover, to narkotyczna wymówka pozwalała choć trochę uciec od odpowiedzialności. Teraz już nie mógł. Poczuł wyrzuty sumienia ze zdwojoną siłą i już wiedział, że zaraz zacznie się zastanawiać, czy zawsze był dziwny. Czy może to przez wpływ księżyca ogarnęło go jednorazowe szaleństwo?
Chciałby po prostu zamknąć się w sobie, spróbować uciec od tego wszystkiego, od pytającego spojrzenia przyjaciela - ukryć się, przeczekać to wszystko w jakimś ciemnym zakamarku, zdławić własne myśli i wątpliwości nawet przed samym sobą.
Już tak robił, był w tym wprawiony.
Po ugryzieniu nie potrafił porozmawiać szczerze nawet z własną matką.
Zatęsknił za nią i pożałował milczenia dopiero wtedy, gdy zabili ją ludzie Ministerstwa.
Opuścił głowę, kątem oka widząc, że Reggie wygląda jak zbity pies.
Mama też obwiniała siebie, o m o j e milczenie.
Wbrew pozorom, uczył się na błędach. A przynajmniej się starał.
-Reggie, czekaj. - wypalił, chwytając go za łokieć zanim ten zdążył zejść z tarasu.
-Czekaj. - powtórzył słabo, umykając spojrzeniem. Możesz mi powiedzieć wszystko. Ha. Przed samym sobą nie mógł się przyznać do wszystkiego.
-Wszystko się zmieniło. - westchnął, podnosząc oczy na Weasleya. Opuścił ręce. -Ale nie z twojej winy. Od... tego cholerstwa - odruchowo dotknął pogryzionego lewego barku, wierząc, że Reggie zrozumie, że chodzi o likantropię. nic nie jest tak samo, czasem mam wrażenie, że ledwo panuję nad własnym życiem. - wbił wzrok w tarasowe deski, nadal podrapane wilczymi pazurami.
Oh, Hannah. Nie miał czasu ich wymienić, a powinien. Albo może nie powinien? Były dobrym ostrzeżeniem przed tym, do czego był zdolny w chwilach gniewu.
-Wziąłem to gówno. - wydusił. -Nie wiedziałem co to, zostałem... poczęstowany. - zaraz spali się ze wstydu. -Dlatego tak cię wypytywałem. - wymamrotał, zdając sobie sprawę, jakie to było cyniczne. -Jesteś wiedźmim strażnikiem, wiesz o tym półświatku więcej ode mnie i... ta Rybka ma jakieś skutki uboczne, po jednym razie? - wyszeptał pośpiesznie, z uporem wpatrując się w tarasowe deski.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ciężar w brzuchu jakoś podniósł się z jego klatki piersiowej. Wybaczy mu? Wybaczył? Może wręcz przeciwnie – powie, że to koniec ich przyjaźni? Zatrzymał się w pół kroku, odwracając twarz w jego kierunku. Zza rozszerzonych powiek patrzyły się dwie tęczówki, obserwując zmęczenie i jakieś strapienie Tonksa. Wcześniej nie było to tak zauważalne, jak teraz, kiedy faktycznie coś siedziało na karku Mike’a. Ciężko było patrzeć, jak tamten się męczy, bo przecież nie dla samej frajdy spędzali tyle czasu razem w Oslo! Były auror stał się cząstką rodziny, której nigdy nie miał, starszym bratem, któremu mógł zawierzyć rzeczy niezbyt odpowiednie dla uszu ojca. Tonks był oparciem, wzorem i zdecydowanie porządnym gościem, którego wiek rudzielec rozpoznał dopiero w tym momencie. Wisielczy humor, bruzdy na zmartwionej twarzy i jakieś dziwaczne tajemnice, które tworzyły tak duży dystans pomiędzy ich dwójką.
Patrzył na niego, przytakując ruchem głowy, bo przecież rozumiał. Nie był w stanie stać się jego powiernikiem, czy też skrzydłowym, bo pojawiło się coś nieoczekiwanego dla wszystkich. Starał się jakoś wytłumaczyć całe to zachowanie Michaela względem likantropii, która wciąż była potężną zagadką, a nawet ciężkim tematem do rozmowy, a co dopiero przeżycia!
Już otwierał buzię, żeby jakoś zareagować, powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, zapewnić jak w bólu rodzą się bohaterowie, czy jakie inne głupstwo wpadłoby mu do głowy, kiedy padło coś, na co nie był przygotowany. Powieki rozszerzyły się, a buzia otworzyła w niemym szoku. M I K E WZIĄŁ R Y B K Ę? Nie wierzył, zwyczajnie nie był w stanie uwierzyć, dlatego pełen sprzeczności, które kotłowały się pod jego czupryną, zamrugał w końcu, wyciągając się z letargu.
- JAK TO KURWA BRAŁEŚ TO GÓWNO? KTO CIĘ POCZĘSTOWAŁ? KTO? – ryknął, jakby ktoś wylał mu na głowę lodowatą wodę. Ciężar ucisku w klatce piersiowej związany z poczuciem winy stał się niczym w porównaniu do zimnego potu spływającego wzdłuż jego kręgosłupa. Nie myślał, chciał po prostu zabić. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież mógł się temu przyczynić i tak jak wcześniej Mike trzymał go za łokieć, tak Weasley niemalże rzucił się do przyjaciela i łapiąc go za górną część szat. Był wyższy o około dziesięć centymetrów, ale Weasley’owi to w żaden sposób nie przeszkadzało, żeby panicznie spojrzeć mu prosto w oczy i zdecydowanie przemienionym tonem wręcz błagająco wyszeptać. – k t o…
Nie był w stanie odpowiedzieć mu na pytanie. Zbyt roztrzęsiony starał się wypierać możliwość własnego przyczynienia się do tej potworności, jaką było skorzystanie z tak błahej, choć destrukcyjnej używki przez Michaela. Nie on...
Patrzył na niego, przytakując ruchem głowy, bo przecież rozumiał. Nie był w stanie stać się jego powiernikiem, czy też skrzydłowym, bo pojawiło się coś nieoczekiwanego dla wszystkich. Starał się jakoś wytłumaczyć całe to zachowanie Michaela względem likantropii, która wciąż była potężną zagadką, a nawet ciężkim tematem do rozmowy, a co dopiero przeżycia!
Już otwierał buzię, żeby jakoś zareagować, powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, zapewnić jak w bólu rodzą się bohaterowie, czy jakie inne głupstwo wpadłoby mu do głowy, kiedy padło coś, na co nie był przygotowany. Powieki rozszerzyły się, a buzia otworzyła w niemym szoku. M I K E WZIĄŁ R Y B K Ę? Nie wierzył, zwyczajnie nie był w stanie uwierzyć, dlatego pełen sprzeczności, które kotłowały się pod jego czupryną, zamrugał w końcu, wyciągając się z letargu.
- JAK TO KURWA BRAŁEŚ TO GÓWNO? KTO CIĘ POCZĘSTOWAŁ? KTO? – ryknął, jakby ktoś wylał mu na głowę lodowatą wodę. Ciężar ucisku w klatce piersiowej związany z poczuciem winy stał się niczym w porównaniu do zimnego potu spływającego wzdłuż jego kręgosłupa. Nie myślał, chciał po prostu zabić. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież mógł się temu przyczynić i tak jak wcześniej Mike trzymał go za łokieć, tak Weasley niemalże rzucił się do przyjaciela i łapiąc go za górną część szat. Był wyższy o około dziesięć centymetrów, ale Weasley’owi to w żaden sposób nie przeszkadzało, żeby panicznie spojrzeć mu prosto w oczy i zdecydowanie przemienionym tonem wręcz błagająco wyszeptać. – k t o…
Nie był w stanie odpowiedzieć mu na pytanie. Zbyt roztrzęsiony starał się wypierać możliwość własnego przyczynienia się do tej potworności, jaką było skorzystanie z tak błahej, choć destrukcyjnej używki przez Michaela. Nie on...
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Choć Michael był trochę roztrzęsiony, to jego czujnemu spojrzeniu nie umknęły emocje na twarzy odchodzącego Reggiego. Żal, niezrozumienie, dławiona przykrość. Nieprzyjemnie ukłuło go sumienie - zdał sobie sprawę, że swoim zachowaniem zaniepokoił przyjaciela. A Weasley, drogi mu jak brat Weasley, zawsze brał zbyt wiele na swoje barki, zawsze szlachetnie brał winę... na siebie. Może wszyscy arystokraci byli (lub powinni być) tak rycerscy i szczodrzy, zanim stali się zdegenerowanymi sadystami wyznającymi durne motta w stylu "zawsze czyści"?
Z bolesną jasnością dotarło do niego, że Reggie nie przyzwyczaił się jeszcze do...
...nowego jego.
Spokojnie, mogę go pozn...
CICHO.
Nie chodziło tylko o Fenrira, nawet nie głównie o niego.
Pff, dziękuję, miło mi to słyszeć...
Chodziło o gorzki posmak, jakim zabarwiła się cała codzienność. Dzień po dniu pod znakiem niepewności i piętna, nieustannie od siódmego grudnia 1955. Egzystencja z klątwą zmieniała człowieka, nakazywała zamykać się w sobie, przeżywać wszystko w samotności. Bliscy Michaela już chyba zdążyli przywyknąć do tego, jak spochmurniał - widzieli go zresztą na samym dnie, gdy zamknął się w chatce w lesie i nie chciał rozmawiać z nikim. W porównaniu do tamtych ciemnych dni, Michael - swoim zdaniem - podchodził już do rodziny i dawnych przyjaciół o wiele normalniej. Ale Reggie zapamiętał go przecież z Oslo - otwartego, szczerego, radosnego, chłonącego życie pełnymi garściami.
Mógłbyś być taki jak wtedy, nie byłoby tak nudno. - Fenrir chyba przejął sybaryckie upodobania dawnego Michaela, ale to akurat przerażało Tonksa.
Spróbował posłać Weasleyowi blady, uspokajający uśmiech - to nie ty, to ja. Ale wtedy do Reggi'ego dotarło wyznanie o Złotej Rybce i melancholijny nastrój prysł.
W pierwszym odruchu Mike obejrzał się przez ramię na dom i aż pokręcił lekko głową...
-Ci...szej, moje siostry nie mogą o tym usłyszeć, rozumiesz?! - syknął nerwowo, oblewając się purpurowym rumieńcem.
Chwilę później, niemalże przyparty do ściany własnego domu, spoglądał już w smutne oczy Reggi'ego. Nagle pożałował szczerości, tylko przysporzył mu zmartwień. Przełknął ślinę, spoglądając na niego przepraszająco. Był już tak odrętwiały rewelacją, że jego ukrytym pragnieniem było najwyraźniej demoralizowanie jakiegoś biednego młodzieńca, że nie był nawet w stanie wykrzesać z siebie bardziej ekspresyjnej skruchy.
Pokręcił lekko głową, żałując cisnącego się na usta kłamstwa... albo półprawdy? Nie znał przecież jego nazwiska.
-N..nie wiem. - szepnął bezradnie. Reggie, Reggie, nie jesteś już wiedźmim strażnikiem, nie aresztujesz go przecież. A nawet gdybyś chciał i mógł, to na to nie pozwolę. -Pijany byłem, nie wiedziałem kto to, ani co biorę... - dodał prędko, zapominając - tak jak wtedy - że chyba nie powinien był łączyć jakiś rybek z ognistą whiskey.
Z bolesną jasnością dotarło do niego, że Reggie nie przyzwyczaił się jeszcze do...
...nowego jego.
Spokojnie, mogę go pozn...
CICHO.
Nie chodziło tylko o Fenrira, nawet nie głównie o niego.
Pff, dziękuję, miło mi to słyszeć...
Chodziło o gorzki posmak, jakim zabarwiła się cała codzienność. Dzień po dniu pod znakiem niepewności i piętna, nieustannie od siódmego grudnia 1955. Egzystencja z klątwą zmieniała człowieka, nakazywała zamykać się w sobie, przeżywać wszystko w samotności. Bliscy Michaela już chyba zdążyli przywyknąć do tego, jak spochmurniał - widzieli go zresztą na samym dnie, gdy zamknął się w chatce w lesie i nie chciał rozmawiać z nikim. W porównaniu do tamtych ciemnych dni, Michael - swoim zdaniem - podchodził już do rodziny i dawnych przyjaciół o wiele normalniej. Ale Reggie zapamiętał go przecież z Oslo - otwartego, szczerego, radosnego, chłonącego życie pełnymi garściami.
Mógłbyś być taki jak wtedy, nie byłoby tak nudno. - Fenrir chyba przejął sybaryckie upodobania dawnego Michaela, ale to akurat przerażało Tonksa.
Spróbował posłać Weasleyowi blady, uspokajający uśmiech - to nie ty, to ja. Ale wtedy do Reggi'ego dotarło wyznanie o Złotej Rybce i melancholijny nastrój prysł.
W pierwszym odruchu Mike obejrzał się przez ramię na dom i aż pokręcił lekko głową...
-Ci...szej, moje siostry nie mogą o tym usłyszeć, rozumiesz?! - syknął nerwowo, oblewając się purpurowym rumieńcem.
Chwilę później, niemalże przyparty do ściany własnego domu, spoglądał już w smutne oczy Reggi'ego. Nagle pożałował szczerości, tylko przysporzył mu zmartwień. Przełknął ślinę, spoglądając na niego przepraszająco. Był już tak odrętwiały rewelacją, że jego ukrytym pragnieniem było najwyraźniej demoralizowanie jakiegoś biednego młodzieńca, że nie był nawet w stanie wykrzesać z siebie bardziej ekspresyjnej skruchy.
Pokręcił lekko głową, żałując cisnącego się na usta kłamstwa... albo półprawdy? Nie znał przecież jego nazwiska.
-N..nie wiem. - szepnął bezradnie. Reggie, Reggie, nie jesteś już wiedźmim strażnikiem, nie aresztujesz go przecież. A nawet gdybyś chciał i mógł, to na to nie pozwolę. -Pijany byłem, nie wiedziałem kto to, ani co biorę... - dodał prędko, zapominając - tak jak wtedy - że chyba nie powinien był łączyć jakiś rybek z ognistą whiskey.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie miał pojęcia, czy Tonks żartował, czy też naprawdę przejmował się tym, że ktoś usłyszy. On to b r a ł! Nie chodziło więc o jakieś tam głupie słowa tylko fakty, które już nie uciskały, a ciążyły na klatce rudzielca. Nie wiedział, kiedy zaczął chodzić w tę i z powrotem, szukając jakiegoś odpowiedniego punktu zaczepnego, który mógłby go zracjonalizować, wytłumaczyć, wyjaśnić, a najlepiej to niech w ogóle powie, że żartował; chujowy żart lepszy niż żaden, proszę, żartuj.
Próbował odnaleźć wzrokiem jego rozbawioną twarz, jednak nie było w niej ani krzty radości, czy to faktycznie mogła być prawda? Nie obchodziło go nic dziejącego się dookoła, w końcu byli na bezpiecznym terenie, a Mike właśnie mu zdradzał coś okropnego, czego nigdy nie spodziewałby się od swojego wzoru, choć czy aby na pewno wciąż mógł go uznawać za takowy?
Odetchnął głęboko, a przynajmniej próbował, choć żadne z zerknięć w stronę Michaela nie ułatwiało mu niczego, szczególnie myślenia, aż w końcu tamten wypalił, że nie wie. Rudzielec stanął jak wryty i wręcz w zwolnionym tempie odwrócił się do niego twarzą pełną rosnącego zbulwersowania. Jego włosy wyprostowały się jak struny gitarowe, a poliki i uszy wręcz zaogniły się na czerwono. Chciał wrzeszczeć, krzyczeć i rozetrzeć w pył cały świat, aż w końcu do niego dotarło; Mike mu nie ufał na tyle, żeby zdradzić swojego narkotycznego przyjaciela. Zwykle właśnie tak to się zaczynało, spojrzenie metamorfomaga nie zostawiało zbyt wielkiego pola do popisu w kwestii interpretacji. Błyszczące tęczówki przepełnione były tonami smutku, którego nie był w stanie ukrywać przed tak ważnymi dla siebie personami, przynajmniej on go za takiego uznawał...
- Rozumiem Mike - zaczął powoli, opierając się tyłem o tarasik. Wszystko zaczynało sklejać się w całość, która niestety musiała do niego dotrzeć niczym zbawienie. - zmieniło...ale...ale czy naprawdę będziesz mnie oszukiwać? Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? - zadał jedno z najprostszych pytań, jakie kiełkowały w jego głowie. Naprawdę miał uwierzyć, że Tonks wziąłby używkę, będąc pijanym od nieznajomego, teraz? W tym roku? Zanim dotarło do niego, że głośno mlasnął ustami, już wiedział, że potrzebuje czegoś mocniejszego, czegoś znacznie bardziej stałego i niezmiennego. Nie wiedział, czy był wściekły, czy smutek wyparł całą jego złość, przemieniając w bezradność, którą mógłby zwyczajnie spuścić jedną z krwawych bitew pod wpływem. Nawet nie był świadom całego procesu, który jego mózg przetwarzał w zależności od odpowiedzi swojego kompana.
- Upiłeś się i wziąłeś coś nieznajomego od nieznanej osoby? - powtórzył po nim pod nosem, siląc się na ton wyprany z emocji, choć wyczuwalna była mieszanka smutku z żalem. Rudzielec nigdy nie musiał mówić, jednak odczytywanie z jego twarzy raczej nigdy nie powinno być trudne...
Próbował odnaleźć wzrokiem jego rozbawioną twarz, jednak nie było w niej ani krzty radości, czy to faktycznie mogła być prawda? Nie obchodziło go nic dziejącego się dookoła, w końcu byli na bezpiecznym terenie, a Mike właśnie mu zdradzał coś okropnego, czego nigdy nie spodziewałby się od swojego wzoru, choć czy aby na pewno wciąż mógł go uznawać za takowy?
Odetchnął głęboko, a przynajmniej próbował, choć żadne z zerknięć w stronę Michaela nie ułatwiało mu niczego, szczególnie myślenia, aż w końcu tamten wypalił, że nie wie. Rudzielec stanął jak wryty i wręcz w zwolnionym tempie odwrócił się do niego twarzą pełną rosnącego zbulwersowania. Jego włosy wyprostowały się jak struny gitarowe, a poliki i uszy wręcz zaogniły się na czerwono. Chciał wrzeszczeć, krzyczeć i rozetrzeć w pył cały świat, aż w końcu do niego dotarło; Mike mu nie ufał na tyle, żeby zdradzić swojego narkotycznego przyjaciela. Zwykle właśnie tak to się zaczynało, spojrzenie metamorfomaga nie zostawiało zbyt wielkiego pola do popisu w kwestii interpretacji. Błyszczące tęczówki przepełnione były tonami smutku, którego nie był w stanie ukrywać przed tak ważnymi dla siebie personami, przynajmniej on go za takiego uznawał...
- Rozumiem Mike - zaczął powoli, opierając się tyłem o tarasik. Wszystko zaczynało sklejać się w całość, która niestety musiała do niego dotrzeć niczym zbawienie. - zmieniło...ale...ale czy naprawdę będziesz mnie oszukiwać? Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? - zadał jedno z najprostszych pytań, jakie kiełkowały w jego głowie. Naprawdę miał uwierzyć, że Tonks wziąłby używkę, będąc pijanym od nieznajomego, teraz? W tym roku? Zanim dotarło do niego, że głośno mlasnął ustami, już wiedział, że potrzebuje czegoś mocniejszego, czegoś znacznie bardziej stałego i niezmiennego. Nie wiedział, czy był wściekły, czy smutek wyparł całą jego złość, przemieniając w bezradność, którą mógłby zwyczajnie spuścić jedną z krwawych bitew pod wpływem. Nawet nie był świadom całego procesu, który jego mózg przetwarzał w zależności od odpowiedzi swojego kompana.
- Upiłeś się i wziąłeś coś nieznajomego od nieznanej osoby? - powtórzył po nim pod nosem, siląc się na ton wyprany z emocji, choć wyczuwalna była mieszanka smutku z żalem. Rudzielec nigdy nie musiał mówić, jednak odczytywanie z jego twarzy raczej nigdy nie powinno być trudne...
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Uparcie wbijał wzrok w tarasowe deski, coraz bardziej żałując własnej szczerości. Taki chyba już był - chciał zrobić to, co słuszne, nawet kosztem samego siebie i własnych relacji. A potem żałował. Reggie był jedną z nielicznych więzi z dawnym, szczęśliwszym życiem. A teraz zobaczy jak wszystko się spieprzyło i już nigdy nie spojrzy na niego z szacunkiem.
Błagam, tylko nie z litością. - pomyślał, przygryzając wargę. Spodziewał się wielu wyrzutów, ale...
...ale nie oskarżenia o oszustwo.
Poderwał głowę.
-Uważasz, że... bym cię okłamał? - spojrzał na Weasleya szeroko otwartymi oczyma, z bezbrzeżny zaskoczeniem. Naprawdę?
Pokręcił lekko głową. Po raz pierwszy od oskarżenia o egoizm, na jego policzki wpełzły silniejsze rumieńce - nie wstydu, a złości. Po raz pierwszy od początku tego festiwalu samobiczowania, nabrał ochoty się odgryźć.
-Po co bym w ogóle zaczynał, gdybym miał skończyć kłamstwem?! - parsknął. -Możesz mnie mieć za... kogo chcesz, ale za kogoś kto kpi gdy się zwierza nie powinieneś. - dodał gorzko. Reggie naprawdę uważał, że zaczynałby temat, gdyby chciał go oszukać, jemu dopiec? W swoim mniemaniu Michael nie kłamał - jakkolwiek niewiarygodnie i żałośnie nie brzmiałoby oskarżenie w ustach Reggiego, to przecież naprawdę to zrobił. I nie wiedział o Rileyu nic, poza jego imieniem. No, i pracą w Ministerstwie - na pewno nie był dilerem.
-Tak, upiłem się z nieznajomą osobą, a potem wzięliśmy po działce. - powtórzył hardo, choć brzmiało to okropnie. Cóż, musiał to znieść. -To nie jest ważne, to nie był diler. Dilerzy nie biorą, nie? I nie wziął pieniędzy. - dodał łagodniej, spoglądając na Reggiego z pewną troską. Co się mu stało, chciał... znowu bawić się w wiedźmiego strażnika, kogoś aresztować? Michael nie rozumiał tej chęci obwinienia kogoś innego...
...och.
-Reggie, to moja wina. - westchnął ciężko. Nikt mnie nie skrzywdził, nie zmanipulował - choć mogło się to tak przecież skończyć. Był cholernie nieodpowiedzialny, ale miał szczęście. Nigdy więcej. -Wiesz, jak się skupię to... chyba nawet mówił, że to jakaś rybka i że złota, ale nie zwróciłem uwagi na nazwę tylko na zapach. I... obietnicę, że zobaczę po tym same przyjemne rzeczy. - głos mu się lekko załamał, na moment ukrył twarz w dłoniach. -Kurwa, Reggie, od miesiąca widzę wszędzie wrogów i trupy i dementorów i tych wszystkich ludzi, którzy umarli na moich oczach, choć raz chciałem zobaczyć coś... miłego. Wypić to i odlecieć. - szepnął chrapliwie, kryjąc twarz w dłoniach i przyznając w końcu przed samym sobą i Reggiem czemu nawet nie oponował, gdy Fenrir to brał.
Nie był wtedy sobą, ale mógł przecież zawalczyć o siebie.
Ale nie chciał.
Chciał odlecieć. Chciał znowu poczuć coś dobrego, cokolwiek.
No i poczuł, aż za wiele.
Błagam, tylko nie z litością. - pomyślał, przygryzając wargę. Spodziewał się wielu wyrzutów, ale...
...ale nie oskarżenia o oszustwo.
Poderwał głowę.
-Uważasz, że... bym cię okłamał? - spojrzał na Weasleya szeroko otwartymi oczyma, z bezbrzeżny zaskoczeniem. Naprawdę?
Pokręcił lekko głową. Po raz pierwszy od oskarżenia o egoizm, na jego policzki wpełzły silniejsze rumieńce - nie wstydu, a złości. Po raz pierwszy od początku tego festiwalu samobiczowania, nabrał ochoty się odgryźć.
-Po co bym w ogóle zaczynał, gdybym miał skończyć kłamstwem?! - parsknął. -Możesz mnie mieć za... kogo chcesz, ale za kogoś kto kpi gdy się zwierza nie powinieneś. - dodał gorzko. Reggie naprawdę uważał, że zaczynałby temat, gdyby chciał go oszukać, jemu dopiec? W swoim mniemaniu Michael nie kłamał - jakkolwiek niewiarygodnie i żałośnie nie brzmiałoby oskarżenie w ustach Reggiego, to przecież naprawdę to zrobił. I nie wiedział o Rileyu nic, poza jego imieniem. No, i pracą w Ministerstwie - na pewno nie był dilerem.
-Tak, upiłem się z nieznajomą osobą, a potem wzięliśmy po działce. - powtórzył hardo, choć brzmiało to okropnie. Cóż, musiał to znieść. -To nie jest ważne, to nie był diler. Dilerzy nie biorą, nie? I nie wziął pieniędzy. - dodał łagodniej, spoglądając na Reggiego z pewną troską. Co się mu stało, chciał... znowu bawić się w wiedźmiego strażnika, kogoś aresztować? Michael nie rozumiał tej chęci obwinienia kogoś innego...
...och.
-Reggie, to moja wina. - westchnął ciężko. Nikt mnie nie skrzywdził, nie zmanipulował - choć mogło się to tak przecież skończyć. Był cholernie nieodpowiedzialny, ale miał szczęście. Nigdy więcej. -Wiesz, jak się skupię to... chyba nawet mówił, że to jakaś rybka i że złota, ale nie zwróciłem uwagi na nazwę tylko na zapach. I... obietnicę, że zobaczę po tym same przyjemne rzeczy. - głos mu się lekko załamał, na moment ukrył twarz w dłoniach. -Kurwa, Reggie, od miesiąca widzę wszędzie wrogów i trupy i dementorów i tych wszystkich ludzi, którzy umarli na moich oczach, choć raz chciałem zobaczyć coś... miłego. Wypić to i odlecieć. - szepnął chrapliwie, kryjąc twarz w dłoniach i przyznając w końcu przed samym sobą i Reggiem czemu nawet nie oponował, gdy Fenrir to brał.
Nie był wtedy sobą, ale mógł przecież zawalczyć o siebie.
Ale nie chciał.
Chciał odlecieć. Chciał znowu poczuć coś dobrego, cokolwiek.
No i poczuł, aż za wiele.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Paląca złość ulotniła się niczym pęknięta bańka. W rzeczywistości on też pękł z całej tej bezsilności na sytuację, w której się znalazł. Nie był w stanie zrozumieć, jak to się stało, że Tonks...Rybka...brakowało mu słów i myśli, żeby jakoś ująć w pełną, spójną całość. Czuł się zdradzony i to nie w taki sposób jak opisywali to znajomi, było to coś głębszego, jakby cios prosto gdzieś pomiędzy żebra. Wściekłe igiełki utworzyły mało synchroniczny taniec, który przerywany był przewrotami jego żołądka. Wszystko to zastygło przy nagłym wybuchu wściekłości Michaela...
Mina rudzielca zrzedła, a z twarzy odpłynęła krew, pozostawiając mu jedynie wyróżniające się piegi. Było mu niedobrze i nie chodziło o kwestie fizyczności, a psychiki. Miał wrażenie, że rozmawia z kimś innym, nie swoim Mike'm, a jego złym bratem, którego dotychczas nigdy nie poznał. Myślałem, że jestem Twoim bratem. Przemknęło przez jego myśl, kiedy z każdym słowem złości coraz bardziej się garbił, próbując zniknąć z powierzchni ziemi. Zależało mu na zdrowiu i szczęściu przyjaciela, a ten...metamorfomag nie odważył się wypowiedzieć słów podsuwanych przez świadomość, próbował odrzucić wszelkie powiązania cech osób nieodpowiedzialnych i Mike'a. Przecież nie był do cholery nasto...dilerzy nie biorą...
Panika pojawiła się na twarzy młodszego czarodzieja, który w trymiga oblał się zimnym potem. Był przekonany, że wiedział, Mike wiedział i...cały świat zdawał się zawalać na głowę chłopaka, który powoli zaczął tracić ostrość. Mocny uchwyt o tarasową barierkę uchronił go przed wyrżnięciem orła, aż ten nagle powiedział o swojej winie, co zdecydowanie nie miało sensu! Dopiero po chwili zorientował się, że powrócili do tematu. Nie chodziło mu o niego...wciąż wałkowali jakiegoś nicponia, z którym Mike chciał przeżyć swoje chwile odlotu i kiedy tamten kończył rudzielec, był w stanie go zrozumieć, co wciąż nie zmieniało nieswojego uczucia bólu.
- Chciałbym Ci wierzyć...kurwa Mike...wierzę Ci...ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nic nie mówiłeś? Byłbym w stanie coś załatwić, pomóc...narkotyki to nie jest wyjście...ja...m-a-iałem z tym wiele do czynienia, nie próbuj tego więcej... - powiedział na wydechu, starając się udawać komfort, którego nie zapewniało rozmawianie o używkach z kimś, kogo tak bardzo szanował, choć czy ten występek nie wyszczerbił nieco obrazu jego wzoru? Czy przypadkiem to nie on byłby ostatnim, którego nazwie się nierozsądnym, głupim i słabym? Przez cały ten czas Weasley odnosił wrażenie, że to właśnie on z ich dwójki jest tym bardziej zepsutym, jednak czy jedna duża głupota mogła przeważać nad jego porankami pełnymi siniaków, zakrwawionych pięści i urwanych momentów? Był zepsuty o wiele głębiej niż Michael, a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Przykro mi, że nie mogłem tam dla Ciebie być... - towarzyszem? Dilerem? Tym, który próbowałby znaleźć inne rozwiązanie? Natłok myśli przyprawiał go o migrenę, jednak nie był w stanie tak po prostu zezłościć się na Tonksa, tym bardziej że czuł się źle za naskakiwanie na niego. Może i głupio było oskarżać go o kłamstwo, jednak nie był w stanie uwierzyć, że tamten zrobił coś tak lekkomyślnego...nie on. - ufam Ci, ale...chlanie, nieznajomi i ćpanie? - spytał jakimś odległym głosem, zawahał się i w końcu spytał wręcz szeptem - Potrzebujesz tego? - nie, nie, nie, proszę nie, nie będę wciągać Cię w to bagno, Mike, proszę nie, nie pozwól się skrzywdzić, masz rozum, proszę Mike zawył w środku, starając się robić dobrą minę do złej gry. Ten uśmiech wyszedł dosyć smutno, może kolejna próba podniesienia kącików ust nie skończy się felernym fiaskiem, nie? Cholera jasna...nie mógł sam proponować na ściąganie do ścieżki destrukcji, którą podążał od swojego powrotu. Być może nie była ona zbyt bogata w barwy nałogów, jednak miała pewien urok, z którego nieświadomy nie był w stanie zrezygnować. Jasne tęczówki nie próbowały odnaleźć odpowiedzi u Tonksa, wręcz przeciwnie, jakby unikał jego wzroku, było mu wstyd, że nie potrafi zaakceptować tych różnic; tego, jak bardzo był ograniczony...pomimo swoich starań.
Mina rudzielca zrzedła, a z twarzy odpłynęła krew, pozostawiając mu jedynie wyróżniające się piegi. Było mu niedobrze i nie chodziło o kwestie fizyczności, a psychiki. Miał wrażenie, że rozmawia z kimś innym, nie swoim Mike'm, a jego złym bratem, którego dotychczas nigdy nie poznał. Myślałem, że jestem Twoim bratem. Przemknęło przez jego myśl, kiedy z każdym słowem złości coraz bardziej się garbił, próbując zniknąć z powierzchni ziemi. Zależało mu na zdrowiu i szczęściu przyjaciela, a ten...metamorfomag nie odważył się wypowiedzieć słów podsuwanych przez świadomość, próbował odrzucić wszelkie powiązania cech osób nieodpowiedzialnych i Mike'a. Przecież nie był do cholery nasto...dilerzy nie biorą...
Panika pojawiła się na twarzy młodszego czarodzieja, który w trymiga oblał się zimnym potem. Był przekonany, że wiedział, Mike wiedział i...cały świat zdawał się zawalać na głowę chłopaka, który powoli zaczął tracić ostrość. Mocny uchwyt o tarasową barierkę uchronił go przed wyrżnięciem orła, aż ten nagle powiedział o swojej winie, co zdecydowanie nie miało sensu! Dopiero po chwili zorientował się, że powrócili do tematu. Nie chodziło mu o niego...wciąż wałkowali jakiegoś nicponia, z którym Mike chciał przeżyć swoje chwile odlotu i kiedy tamten kończył rudzielec, był w stanie go zrozumieć, co wciąż nie zmieniało nieswojego uczucia bólu.
- Chciałbym Ci wierzyć...kurwa Mike...wierzę Ci...ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nic nie mówiłeś? Byłbym w stanie coś załatwić, pomóc...narkotyki to nie jest wyjście...ja...m-a-iałem z tym wiele do czynienia, nie próbuj tego więcej... - powiedział na wydechu, starając się udawać komfort, którego nie zapewniało rozmawianie o używkach z kimś, kogo tak bardzo szanował, choć czy ten występek nie wyszczerbił nieco obrazu jego wzoru? Czy przypadkiem to nie on byłby ostatnim, którego nazwie się nierozsądnym, głupim i słabym? Przez cały ten czas Weasley odnosił wrażenie, że to właśnie on z ich dwójki jest tym bardziej zepsutym, jednak czy jedna duża głupota mogła przeważać nad jego porankami pełnymi siniaków, zakrwawionych pięści i urwanych momentów? Był zepsuty o wiele głębiej niż Michael, a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Przykro mi, że nie mogłem tam dla Ciebie być... - towarzyszem? Dilerem? Tym, który próbowałby znaleźć inne rozwiązanie? Natłok myśli przyprawiał go o migrenę, jednak nie był w stanie tak po prostu zezłościć się na Tonksa, tym bardziej że czuł się źle za naskakiwanie na niego. Może i głupio było oskarżać go o kłamstwo, jednak nie był w stanie uwierzyć, że tamten zrobił coś tak lekkomyślnego...nie on. - ufam Ci, ale...chlanie, nieznajomi i ćpanie? - spytał jakimś odległym głosem, zawahał się i w końcu spytał wręcz szeptem - Potrzebujesz tego? - nie, nie, nie, proszę nie, nie będę wciągać Cię w to bagno, Mike, proszę nie, nie pozwól się skrzywdzić, masz rozum, proszę Mike zawył w środku, starając się robić dobrą minę do złej gry. Ten uśmiech wyszedł dosyć smutno, może kolejna próba podniesienia kącików ust nie skończy się felernym fiaskiem, nie? Cholera jasna...nie mógł sam proponować na ściąganie do ścieżki destrukcji, którą podążał od swojego powrotu. Być może nie była ona zbyt bogata w barwy nałogów, jednak miała pewien urok, z którego nieświadomy nie był w stanie zrezygnować. Jasne tęczówki nie próbowały odnaleźć odpowiedzi u Tonksa, wręcz przeciwnie, jakby unikał jego wzroku, było mu wstyd, że nie potrafi zaakceptować tych różnic; tego, jak bardzo był ograniczony...pomimo swoich starań.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nie chciał wylać z siebie złości, nie na Reggiego, nigdy na Reggiego - ale stało się, choć przed wyprawą do Azkabanu trenował przecież oklumencję, choć próbował panować nad każdym zdaniem i gestem. Słowa zamarły na ustach, tak jak wtedy, gdy po latach spotkali się w porcie, gdy skrzyżowali różdżki. Tylko, że wtedy Michael myślał, że rozmawia z nieznajomym. Teraz nie miał już żadnej wymówki, poza tą jedyną, zupełnie irracjonalną chęcią ochronienia młodzieńca z którym ćpał przed abstrakcyjnym gniewem człowieka, który nigdy go nawet nie pozna. To moja wina, moja, nie narkotyków, nie kogoś innego, tak bardzo cię to boli, Reggie?
Tak bardzo cię boli, że nie jestem już kimś, kogo pamiętasz sprzed lat?
Poczuł ciężką gulę w gardle, a rozgoryczenie rozlało się palącym gorącem w okolicach mostka. Oczywiście, że o to chodziło. Oczywiście, że nie był już sobą. Żal w oczach rudzielca przypomniał mu jedynie boleśnie, dlaczego tak nienawidził mówić dawnym znajomym o likantropii, dlaczego im ktoś był mu bliższy, tym bardziej go odsuwał, dlaczego po ugryzieniu zamknął się w domu na długi rok.
Dlaczego tak ich raniło, że już nie był tym samym Michaelem? Przy nowych znajomych faktycznie było łatwiej. Pamiętał, jak Cora zareagowała, gdy przypomniał jej, że nie był już i nigdy nie będzie człowiekiem, w którym się zakochała. Tak, jakby ponownie złamał jej serce. Teraz najwyraźniej zranił Reggiego.
Miał dość.
Tego, jak bardzo ich ranię.
I tego, że zawsze będą na nas patrzeć szukając kogoś, kogo już nie ma.
Przymknął oczy, ku własnemu zaskoczeniu zgadzając się z Fenrirem. Może po prostu wilczy głos wyartykułował jego własne rozgoryczenie - trwające nieprzerwanie od dwóch lat i tłumione poczuciem winy oraz świadomością, że wszyscy, którzy pamiętają go z dawnych lat chcą mu pomóc, szczerze.
Ale nie pomożecie, bo n i c już nie jest i nie będzie jak wcześniej. Jestem twoim bratem, Reggie, ale nie tym, którego pamiętasz.
Właściwie, z ludźmi, którzy znali go słabiej albo nie znali, było łatwiej. Mógł próbować ruszyć do przodu, zamiast oglądać się w tył. Pewnie dlatego zdołał otworzyć się trochę przed Alexem, choć nadal odczuwał niechęć na myśl o napisaniu do magipsychiatry.
"Dlaczego nic nie mówiłeś?"
Właśnie dlatego.
Spuścił wzrok, z autentyczną skruchą - choć wiedział, że przecież nic by nie powiedział.
-Przecież tego nie... planowałem. - westchnął ciężko, choć doskonale wiedział, o co Reggie go pyta. Dlaczego nie szukał pomocy? Nie wiedział, po wyprawie do Azkabanu wszyscy byli tacy... zajęci, a potem było już za późno. -Przecież wiem, że byś pomógł. - spróbował uśmiechnąć się, strasznie smutno.
Reggie, to nie twoja wina...
-Przepraszam, że... milczałem. I przepraszam za to przed chwilą. - dodał cicho. -Dopiero co zwerbowałem cię w Londynie, nie chciałem dorzucać do wojennego stosu własnych... problemów. - było mu wyraźnie ciężko się do tego przyznać, do tego, że zawiódł. Zawsze był tym starszym, spokojniejszym. Może mądrzejszym, ale wcale mu się tak nie wydawało. Reggie doskonale przecież wiedział, jako jedyny, o jego nierozsądnym romansie z podwładną w Norwegii. Mógł się domyślać poczucia winy. A od tamtego czasu wszystko psuło się coraz bardziej.
-Jasne, że... - POTRZEBUJĘ, przestań udawać, że obydwoje tego nie potrzebowaliśmy. -...nie potrzebuję. - przełknął ślinę, postanawiając twardo, zdławiając nierozsądne pokusy. Niech Fenrir myśli sobie co chce, obydwoje mogli wtedy zginąć i narazić się na niebezpieczeństwo. Żadna radość życia nie jest tego warta.
-Już nigdy nie będę. Sięgał po takie gówna. - obiecał, nie tyle Reggiemu, co sobie. -A alkoholu nawet nigdzie się nie da dostać. - spróbował zażartować, jakoś to wszystko naprawić. Chlanie, nieznajomi i ćpanie - już nigdy więcej.
Nie zwrócił nawet uwagi, że tematu nieznajomego wcale nie poruszył.
-Jesteś dla mnie teraz. A ja dla ciebie. - podniósł zmęczony wzrok na Weasleya.
Nie kłóćmy się, nie z tobą.
Tak bardzo cię boli, że nie jestem już kimś, kogo pamiętasz sprzed lat?
Poczuł ciężką gulę w gardle, a rozgoryczenie rozlało się palącym gorącem w okolicach mostka. Oczywiście, że o to chodziło. Oczywiście, że nie był już sobą. Żal w oczach rudzielca przypomniał mu jedynie boleśnie, dlaczego tak nienawidził mówić dawnym znajomym o likantropii, dlaczego im ktoś był mu bliższy, tym bardziej go odsuwał, dlaczego po ugryzieniu zamknął się w domu na długi rok.
Dlaczego tak ich raniło, że już nie był tym samym Michaelem? Przy nowych znajomych faktycznie było łatwiej. Pamiętał, jak Cora zareagowała, gdy przypomniał jej, że nie był już i nigdy nie będzie człowiekiem, w którym się zakochała. Tak, jakby ponownie złamał jej serce. Teraz najwyraźniej zranił Reggiego.
Miał dość.
Tego, jak bardzo ich ranię.
I tego, że zawsze będą na nas patrzeć szukając kogoś, kogo już nie ma.
Przymknął oczy, ku własnemu zaskoczeniu zgadzając się z Fenrirem. Może po prostu wilczy głos wyartykułował jego własne rozgoryczenie - trwające nieprzerwanie od dwóch lat i tłumione poczuciem winy oraz świadomością, że wszyscy, którzy pamiętają go z dawnych lat chcą mu pomóc, szczerze.
Ale nie pomożecie, bo n i c już nie jest i nie będzie jak wcześniej. Jestem twoim bratem, Reggie, ale nie tym, którego pamiętasz.
Właściwie, z ludźmi, którzy znali go słabiej albo nie znali, było łatwiej. Mógł próbować ruszyć do przodu, zamiast oglądać się w tył. Pewnie dlatego zdołał otworzyć się trochę przed Alexem, choć nadal odczuwał niechęć na myśl o napisaniu do magipsychiatry.
"Dlaczego nic nie mówiłeś?"
Właśnie dlatego.
Spuścił wzrok, z autentyczną skruchą - choć wiedział, że przecież nic by nie powiedział.
-Przecież tego nie... planowałem. - westchnął ciężko, choć doskonale wiedział, o co Reggie go pyta. Dlaczego nie szukał pomocy? Nie wiedział, po wyprawie do Azkabanu wszyscy byli tacy... zajęci, a potem było już za późno. -Przecież wiem, że byś pomógł. - spróbował uśmiechnąć się, strasznie smutno.
Reggie, to nie twoja wina...
-Przepraszam, że... milczałem. I przepraszam za to przed chwilą. - dodał cicho. -Dopiero co zwerbowałem cię w Londynie, nie chciałem dorzucać do wojennego stosu własnych... problemów. - było mu wyraźnie ciężko się do tego przyznać, do tego, że zawiódł. Zawsze był tym starszym, spokojniejszym. Może mądrzejszym, ale wcale mu się tak nie wydawało. Reggie doskonale przecież wiedział, jako jedyny, o jego nierozsądnym romansie z podwładną w Norwegii. Mógł się domyślać poczucia winy. A od tamtego czasu wszystko psuło się coraz bardziej.
-Jasne, że... - POTRZEBUJĘ, przestań udawać, że obydwoje tego nie potrzebowaliśmy. -...nie potrzebuję. - przełknął ślinę, postanawiając twardo, zdławiając nierozsądne pokusy. Niech Fenrir myśli sobie co chce, obydwoje mogli wtedy zginąć i narazić się na niebezpieczeństwo. Żadna radość życia nie jest tego warta.
-Już nigdy nie będę. Sięgał po takie gówna. - obiecał, nie tyle Reggiemu, co sobie. -A alkoholu nawet nigdzie się nie da dostać. - spróbował zażartować, jakoś to wszystko naprawić. Chlanie, nieznajomi i ćpanie - już nigdy więcej.
Nie zwrócił nawet uwagi, że tematu nieznajomego wcale nie poruszył.
-Jesteś dla mnie teraz. A ja dla ciebie. - podniósł zmęczony wzrok na Weasleya.
Nie kłóćmy się, nie z tobą.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Żal nie z powodu zmiany, a zwyczajnego dystansu, który utworzył tak wiele niewiadomych co do postaci Tonksa - choć to on posiadał więcej twarzy. Gdzie leżała prawda i prawość?
Zapętlony w złości, żalu, smutku i bezradności, próbował stawić czoła wszystkiemu na rzecz przyjaciela. Michael był mu bliski, więc każda próba była warta jego sił, nie miał zamiaru poddawać się przy pierwszym niepowodzeniu w konwersacji. Zależało mu na wszystkim, szczególnie kiedy tak dogłębnie starał się pojąć, jak wiele zmian stworzyła ta niemal dwuletnia nieobecność. Ponownie pozwolił, żeby jego czyny kogoś skrzywdziły, a teraz dodatkowo próbował obarczyć innych o własne czyny. Nie widział, nie rozumiał i nie chciał, żeby cokolwiek postępowało tak szybko. Ręce ponownie zacisnęły się na balustradzie, przypominając, że to już się wydarzyło. W przeszłości nie było miejsca na zmiany.
Wierzył jego słowom, wierzył wszystkiemu tylko nie tej głupocie, którą tamten uczynił. Bezrefleksyjnie sięgnął dłonią do karku, drapiąc się w geście braku komfortu. Nie wiedział, czy niewiedza byłaby lepszym ukojeniem jego zszarganych nerwów. Skoro wiesz, czemu nie przyszedłeś? Pytały oczy, których punkt obserwacji zakorzenił się gdzieś po ukosie, z daleka od wzroku Mike'a. Dopiero przy jego przeprosinach przełamał się, wracając doń nieco smutnymi, a może i zawiedzionymi tęczówkami. Przepraszał go, on przepraszał J E G O. Złość na samego siebie nie była wystarczającą karą, potrzebował większego bodźca, choć pierwszą falą był oczywiście głęboki smutek.
- Nie przepraszaj mnie Mike. - Nie mnie, proszę, nie mnie. odnalazł jego zagubienie pomiędzy powinnością a czynami, sam przekładał wszystkie zasady ponad własne potrzeby, bo przecież one zaczekają, czyż nie? - Czasem tak się dzieje. - stwierdził w końcu, akceptując każdą z przywar, które tamten pokazywał. Byli przyjaciółmi w złym i dobrym, choć nijak łączyło się to z jego przekonaniami, potrafił wciąż trwać przy jego boku, zapewnić, wesprzeć, zrobić co tylko się da, żeby było lepiej. Nie wiedział, kiedy większość emocji już opadła, intensywność i żar złości przemienił się w ciche potakiwanie, bez którego nie byliby w stanie iść do przodu. - Jestem tu Mike, nawet jeśli mile stąd, to pamiętaj, że możesz na mnie polegać. - ciężar tych słów dźwięczał w jego uszach, choć chciał, by siła tej obietnicy dotarła do Tonksa w najczystszej z możliwych postaci. - Nie ważne co. - dodał po chwili, czerwieniejąc z zawstydzenia na swój wybuch. - Może nie potrafię zrozumieć wszystkiego, ale będę obok. - w głosie nie było żadnych zająknięć ani zawahań, świadom każdego słowa chciał, aby tamten zrozumiał, że pomimo palących emocji sprzed chwili będzie w stanie nawet stróżować wtedy, gdy go nie potrzebuje. Mały brat rósł, być może nawet już jakiś czas temu wyrósł, w końcu musiał nauczyć się żyć pomiędzy wronami, które były mu zarówno bliskie, jak i dalekie. Pomimo krótkiego czasu ich znajomości czuł nierozerwalną więź, która pozwalała myśleć, że gdzieś zawsze znajdzie się on, gotowy do wysłuchania wszystkiego, co tylko był w stanie powiedzieć. Michael stał się jedynym przyjacielem, który go znał. Jedynym, na którego mógł, a nie powinien, sobie pozwolić.
Obserwował jego zmagania, w pełni starając się dowieść przed samym sobą, że mówił szczerze. Nie miał powodów do oskarżania go o oszustwa, przecież był jedyną szczerością w jego wielotwarzowym życiu. Chciał być traktowany w taki sam sposób, choć rzeczywiście nigdy nie oczekiwał niczego w zamian.
- Narkotyki Mike... psują głowę. - stwierdził dosyć jasno, dając przyzwolenie co do alkoholu, bo przecież jak mógłby nazywać świństwem to, w czym sam namiętnie maczał dziób co trzeci, czy drugi dzień? - Szkoda, żeby Ciebie też to dotknęło. - podsumował uspokojony nie tylko przez jego zapewnienia, ale również własny wstyd przed wypowiedzianymi słowami.
Wyłapał jego wzrok i uśmiechnął się lekko, jakby przetrwali tę dziwną próbę, może trochę koślawo, ale wspólnie, do brzegu. Oderwał dłonie od balustrady i jedną z nich położył na ramieniu dziesięć centymetrów wyższego przyjaciela. - Nie tylko teraz. - zapewnił go bez owijania w bawełnę. Nie potrzebował niczego więcej tylko tej świadomości, która przyjaźnie dodawała siły. Portowe życie pośród obcych nie musiało być tak złe, kiedy wiedział, że faktycznie może się do kogoś odezwać, nawet jeżeli miałyby to być tylko listy. Wciąż miał przyjaciela, z którym mógł przejść na koniec świata i jeszcze dalej.
Zapętlony w złości, żalu, smutku i bezradności, próbował stawić czoła wszystkiemu na rzecz przyjaciela. Michael był mu bliski, więc każda próba była warta jego sił, nie miał zamiaru poddawać się przy pierwszym niepowodzeniu w konwersacji. Zależało mu na wszystkim, szczególnie kiedy tak dogłębnie starał się pojąć, jak wiele zmian stworzyła ta niemal dwuletnia nieobecność. Ponownie pozwolił, żeby jego czyny kogoś skrzywdziły, a teraz dodatkowo próbował obarczyć innych o własne czyny. Nie widział, nie rozumiał i nie chciał, żeby cokolwiek postępowało tak szybko. Ręce ponownie zacisnęły się na balustradzie, przypominając, że to już się wydarzyło. W przeszłości nie było miejsca na zmiany.
Wierzył jego słowom, wierzył wszystkiemu tylko nie tej głupocie, którą tamten uczynił. Bezrefleksyjnie sięgnął dłonią do karku, drapiąc się w geście braku komfortu. Nie wiedział, czy niewiedza byłaby lepszym ukojeniem jego zszarganych nerwów. Skoro wiesz, czemu nie przyszedłeś? Pytały oczy, których punkt obserwacji zakorzenił się gdzieś po ukosie, z daleka od wzroku Mike'a. Dopiero przy jego przeprosinach przełamał się, wracając doń nieco smutnymi, a może i zawiedzionymi tęczówkami. Przepraszał go, on przepraszał J E G O. Złość na samego siebie nie była wystarczającą karą, potrzebował większego bodźca, choć pierwszą falą był oczywiście głęboki smutek.
- Nie przepraszaj mnie Mike. - Nie mnie, proszę, nie mnie. odnalazł jego zagubienie pomiędzy powinnością a czynami, sam przekładał wszystkie zasady ponad własne potrzeby, bo przecież one zaczekają, czyż nie? - Czasem tak się dzieje. - stwierdził w końcu, akceptując każdą z przywar, które tamten pokazywał. Byli przyjaciółmi w złym i dobrym, choć nijak łączyło się to z jego przekonaniami, potrafił wciąż trwać przy jego boku, zapewnić, wesprzeć, zrobić co tylko się da, żeby było lepiej. Nie wiedział, kiedy większość emocji już opadła, intensywność i żar złości przemienił się w ciche potakiwanie, bez którego nie byliby w stanie iść do przodu. - Jestem tu Mike, nawet jeśli mile stąd, to pamiętaj, że możesz na mnie polegać. - ciężar tych słów dźwięczał w jego uszach, choć chciał, by siła tej obietnicy dotarła do Tonksa w najczystszej z możliwych postaci. - Nie ważne co. - dodał po chwili, czerwieniejąc z zawstydzenia na swój wybuch. - Może nie potrafię zrozumieć wszystkiego, ale będę obok. - w głosie nie było żadnych zająknięć ani zawahań, świadom każdego słowa chciał, aby tamten zrozumiał, że pomimo palących emocji sprzed chwili będzie w stanie nawet stróżować wtedy, gdy go nie potrzebuje. Mały brat rósł, być może nawet już jakiś czas temu wyrósł, w końcu musiał nauczyć się żyć pomiędzy wronami, które były mu zarówno bliskie, jak i dalekie. Pomimo krótkiego czasu ich znajomości czuł nierozerwalną więź, która pozwalała myśleć, że gdzieś zawsze znajdzie się on, gotowy do wysłuchania wszystkiego, co tylko był w stanie powiedzieć. Michael stał się jedynym przyjacielem, który go znał. Jedynym, na którego mógł, a nie powinien, sobie pozwolić.
Obserwował jego zmagania, w pełni starając się dowieść przed samym sobą, że mówił szczerze. Nie miał powodów do oskarżania go o oszustwa, przecież był jedyną szczerością w jego wielotwarzowym życiu. Chciał być traktowany w taki sam sposób, choć rzeczywiście nigdy nie oczekiwał niczego w zamian.
- Narkotyki Mike... psują głowę. - stwierdził dosyć jasno, dając przyzwolenie co do alkoholu, bo przecież jak mógłby nazywać świństwem to, w czym sam namiętnie maczał dziób co trzeci, czy drugi dzień? - Szkoda, żeby Ciebie też to dotknęło. - podsumował uspokojony nie tylko przez jego zapewnienia, ale również własny wstyd przed wypowiedzianymi słowami.
Wyłapał jego wzrok i uśmiechnął się lekko, jakby przetrwali tę dziwną próbę, może trochę koślawo, ale wspólnie, do brzegu. Oderwał dłonie od balustrady i jedną z nich położył na ramieniu dziesięć centymetrów wyższego przyjaciela. - Nie tylko teraz. - zapewnił go bez owijania w bawełnę. Nie potrzebował niczego więcej tylko tej świadomości, która przyjaźnie dodawała siły. Portowe życie pośród obcych nie musiało być tak złe, kiedy wiedział, że faktycznie może się do kogoś odezwać, nawet jeżeli miałyby to być tylko listy. Wciąż miał przyjaciela, z którym mógł przejść na koniec świata i jeszcze dalej.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Pokręcił odruchowo głową, z pośpiechem, jakby chciał przerwać prośbę Reggiego. "Nie przepraszaj mnie", ale jak nie Ciebie, to kogo? Z Oslo nie pozostał już przecież nikt. Najchętniej przeprosiłby Astrid, która oddała za niego życie. Einara, który stracił je przez jego błąd. Nawet Olava, choć chciał też go zabić za przekazanie mu wilkołaczej klątwy, choć już go zabił. Mógł i powinien przeprosić jedynie Reggiego, póki przed nim stał, zanim będzie za późno. Posępne myśli o wojnie go nie opuszczały, próba wskrzeszenia normalności okazała się smętnym faux-pas, krótkie oderwanie się od zmartwień było jedynie narkotycznym upadkiem. Może dla ciebie, ja wzniosłem się do gwiazd...
Skrzywił się lekko w odpowiedzi na natrętne, niechciane myśli i szybko skupił na teraźniejszości, na rozmówcy, na bracie z innej matki. To pomagało być sobą, pamiętać co się liczy. Zdecydowanym tonem dokończył przeprosiny, a potem odetchnął ze wzruszeniem, słysząc zapewnienia przyjaciela.
-A ty na mnie, Reggie. Zawsze. Nie chcę, byś myślał, że jeden mój... - jak to w ogóle nazwać? -...upadek coś zmienia... dobrze? - ciężar wstydu był teraz nieznośny, na policzki wpełzł rumieniec żałości. Całe życie pracował na to, by być tak dobrym czarodziejem jak ci o czystej i szlachetnej krwi, nawet jeszcze lepszym. By być jak najlepszym aurorem, odpowiedzialnym i skupionym. Jak najlepszym bratem, przyjacielem. To dlatego upadki tak bolały. Zawodził siebie, raz po raz - popełniając w pracy błąd, który kosztował życie partnerów i jego zdrowie; nie będąc przy siostrze gdy została aresztowana; wyznając Reggiemu prawdę o narkotykach. Nie był w stanie dusić jej w sobie, ale rozterka malowała się wyraźnie w jego oczach, gdy podniósł spojrzenie na przyjaciela.
-Ja też jestem obok. Nie w Londynie, ale jeden list a... sam wiesz. Będę. - zapewnił. Weasley był jak rodzina, dla niego gotów był ryzykować wyprawę w paszczę lwa.
Nie chciałem nic zepsuć, nie między nami, zepsułem już i tak zbyt wiele.
Zepsuł w końcu samego siebie. Zmusił głową do przytaknięcia, a usta do bladego uśmiechu, gdy Reggie wypominał, że narkotyki psują głowę.
Nawet nie wiesz, jak bardzo psują. Już mnie to dotknęło.
Jakaś jego część miała ochotę zapytać, czy w końcu psują głowę czy wywlekają na jaw skrywane pragnienia, ale zimna gula nadal ściskała mu gardło. To zresztą wszystko jedno, wszystko jedno. Nie był normalny, od tamtej nocy w Kent, albo odkąd ugryzł go wilkołak, albo odkąd wrócił z Azkabanu, wszystko jedno. A może nigdy nie byłeś normalny - zasugerował złośliwie Fenrir, wcale nie mając na myśli siebie, a niektóre przystojne twarze ze wspomnień Michaela, ale auror natychmiast odsunął od siebie śmiałą hipotezę. Bał się jej.
Nie będzie martwił Reggiego opowieścią o tym, że jeden raz z narkotykami (a może powinien to liczyć jako dwa? Do euforii wstrzykiwanej z jakimś Kapitanem w żyły się jednak Weasleyowi nie przyzna) psuje głowę nieodwracalnie. Weasley to wiedział, był mądrzejszy.
Drgnął mimowolnie, widząc kątem oka, że Reggie kładzie mu rękę na ramieniu. Zachował pokerową twarz, ale serce ścisnął mu paniczny strach, że...
...nie, na szczęście nie. Wypuścił powietrze z płuc, dotyk był normalny. Jak zawsze. Jak zawsze.
Uśmiechnął się, po raz pierwszy szczerze i objął lekko Weasleya, po bratersku. Podświadomie unikał od października czyjegokolwiek dotyku, ale cholera, brakowało mu tego.
A mi brakuje Ri...
Uciszył Fenrira, nie słuchał go. Nigdy go nie słuchał.
-Nie tylko teraz. - obiecał.
Do Doliny Godryka, skąd Reggie mógł się teleportować, zmierzali już bez rozkojarzenia, bez niepewności - związani obietnicą, przypomniawszy sobie co znaczyło być dla siebie braćmi.
/zt x 2
Skrzywił się lekko w odpowiedzi na natrętne, niechciane myśli i szybko skupił na teraźniejszości, na rozmówcy, na bracie z innej matki. To pomagało być sobą, pamiętać co się liczy. Zdecydowanym tonem dokończył przeprosiny, a potem odetchnął ze wzruszeniem, słysząc zapewnienia przyjaciela.
-A ty na mnie, Reggie. Zawsze. Nie chcę, byś myślał, że jeden mój... - jak to w ogóle nazwać? -...upadek coś zmienia... dobrze? - ciężar wstydu był teraz nieznośny, na policzki wpełzł rumieniec żałości. Całe życie pracował na to, by być tak dobrym czarodziejem jak ci o czystej i szlachetnej krwi, nawet jeszcze lepszym. By być jak najlepszym aurorem, odpowiedzialnym i skupionym. Jak najlepszym bratem, przyjacielem. To dlatego upadki tak bolały. Zawodził siebie, raz po raz - popełniając w pracy błąd, który kosztował życie partnerów i jego zdrowie; nie będąc przy siostrze gdy została aresztowana; wyznając Reggiemu prawdę o narkotykach. Nie był w stanie dusić jej w sobie, ale rozterka malowała się wyraźnie w jego oczach, gdy podniósł spojrzenie na przyjaciela.
-Ja też jestem obok. Nie w Londynie, ale jeden list a... sam wiesz. Będę. - zapewnił. Weasley był jak rodzina, dla niego gotów był ryzykować wyprawę w paszczę lwa.
Nie chciałem nic zepsuć, nie między nami, zepsułem już i tak zbyt wiele.
Zepsuł w końcu samego siebie. Zmusił głową do przytaknięcia, a usta do bladego uśmiechu, gdy Reggie wypominał, że narkotyki psują głowę.
Nawet nie wiesz, jak bardzo psują. Już mnie to dotknęło.
Jakaś jego część miała ochotę zapytać, czy w końcu psują głowę czy wywlekają na jaw skrywane pragnienia, ale zimna gula nadal ściskała mu gardło. To zresztą wszystko jedno, wszystko jedno. Nie był normalny, od tamtej nocy w Kent, albo odkąd ugryzł go wilkołak, albo odkąd wrócił z Azkabanu, wszystko jedno. A może nigdy nie byłeś normalny - zasugerował złośliwie Fenrir, wcale nie mając na myśli siebie, a niektóre przystojne twarze ze wspomnień Michaela, ale auror natychmiast odsunął od siebie śmiałą hipotezę. Bał się jej.
Nie będzie martwił Reggiego opowieścią o tym, że jeden raz z narkotykami (a może powinien to liczyć jako dwa? Do euforii wstrzykiwanej z jakimś Kapitanem w żyły się jednak Weasleyowi nie przyzna) psuje głowę nieodwracalnie. Weasley to wiedział, był mądrzejszy.
Drgnął mimowolnie, widząc kątem oka, że Reggie kładzie mu rękę na ramieniu. Zachował pokerową twarz, ale serce ścisnął mu paniczny strach, że...
...nie, na szczęście nie. Wypuścił powietrze z płuc, dotyk był normalny. Jak zawsze. Jak zawsze.
Uśmiechnął się, po raz pierwszy szczerze i objął lekko Weasleya, po bratersku. Podświadomie unikał od października czyjegokolwiek dotyku, ale cholera, brakowało mu tego.
A mi brakuje Ri...
Uciszył Fenrira, nie słuchał go. Nigdy go nie słuchał.
-Nie tylko teraz. - obiecał.
Do Doliny Godryka, skąd Reggie mógł się teleportować, zmierzali już bez rozkojarzenia, bez niepewności - związani obietnicą, przypomniawszy sobie co znaczyło być dla siebie braćmi.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ciężkie, grafitowe chmury wisiały nad rozległym, angielskim wybrzeżem, zasłaniając krótkie promienie zimowego słońca. Dzień nie zdołał rozkręcić się na dobre, zasmucając zamglonym, niezbyt przejrzystym otoczeniem oraz przeszywającym, lodowatym wiatrem. Specyficzny szum spienionych fal podjudzał dziwną, napiętą atmosferę, którą przyciągnął z nieszczęsnego miejsca samej katastrofy. Przez długi czas, szedł zmrożoną częścią plaży, podtrzymując klapy czarnego, grubego płaszcza. Ten nie utrzymywał upragnionego ciepła, przepuszczając wiązki siarczystego, siekającego podmuchu. Nie miał możliwości sprawniejszego przedostania się do miejsca docelowego; ręka utrzymywana na prowizorycznym usztywnieniu, nie pozwalała na powietrzny transport. Nie ryzykował również próby teleportacji. Przemieszczał się powoli, na własnych nogach, nie zwracając uwagi na uciekające minuty. Gwałtowniejsze ruchy wzmagały przenikliwy ból wykrzywiający zarośnięte rysy twarzy. Głowa pulsowała od nadmiaru niezrozumiałych wrażeń, których nie zdążył przeprocesować, rozłożyć na najdrobniejsze kawałki. Obserwując podłoże pod ciężkimi podeszwami, zastanawiał się nad skutkami przeprowadzonej akcji, dewastującą przyczyną wypadku, doprowadzającą do śmierci niewinnych istnień. Rozważał plotki krążące wokół zaniepokojonych mieszkańców traktujące zupełnie inny zbieg okoliczności, wykluczający rozszalały, niebezpieczny, nocny sztorm. Widziano przecież snopy ognia unoszące się ponad rozwścieczoną taflą. Obserwowano wysokie, nieokiełznane iskry okalające szkielet statku. Na własne oczy widział zniszczenia drewnianej łajby, sfajczone elementy rozdrobnione w najdrobniejszy mak. Do kogo należał ów statek? Jakie towary przewoził na swym pokładzie? Dlaczego wybrali tak trudną trasę, zdając sobie sprawę o nadchodzących, niefortunnych warunkach atmosferycznych? Czy mieli jakichś wrogów? Ogromna ilość pytań bez odpowiedzi wisiała nad zaangażowanym mężczyzną zbliżającym się do ulubionego domostwa. Wrzosowa Przystań była jego jedynym ratunkiem. Kontuzjowany, wyziębnięty, rozkojarzony nie miał szans na planowanie kolejnych działań związanych z poranną ewakuacją oraz dokładnymi poszukiwaniami. Był również zdenerwowany - po raz kolejny, podstawowe umiejętności magiczne zawiodły, przysparzając niechcianych dolegliwości. Czyżby ponownie wracał do punktu wyjścia? Trenował zbyt opieszale, za mało intensywnie? Powrócił do złej passy pełniej braku skupienia i niepozbieranych myśli? Westchnął ciężko wspinając się po schodach. Sprawdził, czy klucz do domu jest schowany w dobrze znanym schowku. Nie znajdując żeliwnego przedmiotu, bez wahania pchnął pomalowane drzwi, wchodząc do środka. Aura spokoju uderzyła go niemalże od razu. Kogo tym razem zastanie podczas porannego powitania? Ogromnie liczył, iż Justine przebywała w ów czterech ścianach; może mogłaby ponownie pomóc mu z szybkim wyleczeniem ręki? Z trudem ściągnął przemoczone buty. Wydał z siebie dźwięk niezadowolenia, czując jak okropnie przemarznięte były jego stopy. Jedną ręką, powolnie zdjął z siebie szalik, aby następnie nieporadnie, zdecydowanie dłużej pozbywać się materiałowego okrycia. Przeklął siarczyście, gdyż nie był w stanie wyprostować chorego przedramienia. Szeroki rękaw, dość swobodnie przecisnął się przez opuchliznę widoczną pod cienkim golfem. Wypuścił powietrze z głośnym świstem, po czym zakasłał kilkukrotnie czując drapanie w gardle. Dolne części nogawki były wilgotne, dlatego postanowił poszukać tych zastępczych. Kolejny krok to rozgrzewający napar, szybko stawiający na nogi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 14.11.21 15:39, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie czuła się dzisiaj najlepiej wieczorem. Szczęśliwie dla niej samej, dzisiaj nie miała wielu obowiązków - mogła więc pozwolić sobie na to, żeby spędzić noc na odpoczynku i regeneracji sił. Pozwoliła sobie na to, chociaż niechętnie rano, czując się już zdecydowanie lepiej. Mdłości ustały, a ona sama była w stanie funkcjonować względnie bez większych problemów i dolegliwości. Od czasu Azkabanu minęło już kilka miesięcy, ale nadal nie była w pełni swoich sił, ostatnio odczuwając to bardziej dotkliwie.
Irytujące. Ale zdawała sobie sprawę, że musi uzbroić się w cierpliwość. Nie było innego wyjścia jeśli tylko dać sobie czas. Tylko tyle mogła zrobić. Tak niewiele, nie lubiła czekać, nie lubiła bezczynności do której czasem zmuszał ją jej własny stan. Ale w tym samym czasie, nie marnotrawiła nawet chwili osiągając coś, co wcześniej wydawało się jedynie nikłym marzeniem. Dźwięk otwierających się drzwi doszedł do jej uszu. Chwilę zwlekała, zanim zsunęła się z łóżka zaczynając kroczyć ku zejściu w wełnianych skarpetach, luźnej spódnicy i narzuconym na całość jasnym swetrze. Zatrzymała się na schodach dostrzegając znajomą jednostkę w pierwszej chwili unosząc wargi w krótkim uśmiechu. Zeskoczyła z kolejnych stopni znajdując się na dole szybciej. Dopiero zbliżając się jej uśmiech zmalał widząc wyraz twarzy, który należał do Vincenta. Przesunęła jasnymi tęczówkami po jego sylwetce nie zaprzestając zbliżania się w jego kierunku. Okręciła w palcach jasną różdżkę, w końcu rzucając niewerbalnie Evanesco żeby osuszyć końcówki przemoczonych spodni. Po tym opuściła narzędzie podchodząc jeszcze trochę.
- Coś się stało? - zapytała, marszcząc odrobinę jasne brwi, nie spodziewała się dzisiejszego poranka wizyty. Chociaż to też nie tak, że nie przychodził czasem bez zapowiedzi. Ale coś w towarzyszącej mu aurze, atmosferze działało na nią alarmująco. Przez ten czas, mijające dni, miała wrażenie że coraz lepiej jest to potrafiła rozpoznać. Bo lekkim zmarszczeniu brwi. Drgnięciu mięśni, czy lekkim westchnięciu. Poznawali się na nowo, a może zwyczajnie już wyczuwali swoje własne nastroje. Jasne tęczówki uniosły się ku górze i zawisły na męskiej twarzy.
Irytujące. Ale zdawała sobie sprawę, że musi uzbroić się w cierpliwość. Nie było innego wyjścia jeśli tylko dać sobie czas. Tylko tyle mogła zrobić. Tak niewiele, nie lubiła czekać, nie lubiła bezczynności do której czasem zmuszał ją jej własny stan. Ale w tym samym czasie, nie marnotrawiła nawet chwili osiągając coś, co wcześniej wydawało się jedynie nikłym marzeniem. Dźwięk otwierających się drzwi doszedł do jej uszu. Chwilę zwlekała, zanim zsunęła się z łóżka zaczynając kroczyć ku zejściu w wełnianych skarpetach, luźnej spódnicy i narzuconym na całość jasnym swetrze. Zatrzymała się na schodach dostrzegając znajomą jednostkę w pierwszej chwili unosząc wargi w krótkim uśmiechu. Zeskoczyła z kolejnych stopni znajdując się na dole szybciej. Dopiero zbliżając się jej uśmiech zmalał widząc wyraz twarzy, który należał do Vincenta. Przesunęła jasnymi tęczówkami po jego sylwetce nie zaprzestając zbliżania się w jego kierunku. Okręciła w palcach jasną różdżkę, w końcu rzucając niewerbalnie Evanesco żeby osuszyć końcówki przemoczonych spodni. Po tym opuściła narzędzie podchodząc jeszcze trochę.
- Coś się stało? - zapytała, marszcząc odrobinę jasne brwi, nie spodziewała się dzisiejszego poranka wizyty. Chociaż to też nie tak, że nie przychodził czasem bez zapowiedzi. Ale coś w towarzyszącej mu aurze, atmosferze działało na nią alarmująco. Przez ten czas, mijające dni, miała wrażenie że coraz lepiej jest to potrafiła rozpoznać. Bo lekkim zmarszczeniu brwi. Drgnięciu mięśni, czy lekkim westchnięciu. Poznawali się na nowo, a może zwyczajnie już wyczuwali swoje własne nastroje. Jasne tęczówki uniosły się ku górze i zawisły na męskiej twarzy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Taras
Szybka odpowiedź