Brama
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brama
Niewielu zdawało sobie sprawę z istnienia wielkiej kamiennej bramy, która obłożona wieloma zabezpieczeniami chroniła wejście do Locus Nihil. Potężnego, magicznego artefaktu, na który przed wieloma latami odnalazły gobliny i które po tym, co wydarzyło się z całą rasą olbrzymów postanowiły na zawsze zamknąć znalezisko i skryć sekret przed czarodziejskim światem. Mawia się, że ci, którzy nałożyli zabezpieczenia zostali pozbawieni wspomnień, że rzeczywiście się tego podjęli. Wejście znajduje się głęboko, głęboko pod ziemią w miejscu skrytym za jedną z kamiennych ścian obleczonej iluzją. W przestrzennej, komnacie wyciosane zostały złote wrota, które ostrzegają w runicznym języku każdego, kto jest w stanie je zrozumieć. Napis na nich głosi: strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie
Udało jej się obronić przed lecącym w jej stronę zaklęciem, a także zaatakować Zakonników, ułamek sekundy za późno zdając sobie sprawę z tego, że nawet rozrzuceni na daleką odległość wciąż mogli ich atakować. Może powinna była wybrać inne zaklęcie obszarowe, ale wszystko działo się tak szybko, że rzuciła pierwsze, co przyszło jej do głowy, licząc na to, że pozbędzie się problemu.
Ale nie miała czasu się tym martwić, bo po jej rękach, a może i w innych, niewidocznych spod ubrań miejscach, zaczęły wspinać się czerwone żyłki oplatające jej skórę, a w głowie odezwał się kobiecy głos. Niestety nie poprzestał na szeptaniu do niej; obecność próbowała przejąć kontrolę nad jej ciałem, wyprzeć ją i zagarnąć jej umysł. To jej się zdecydowanie nie spodobało, bo na pewno nie oznaczało niczego dobrego.
Wynoś się z mojej głowy!, warknęła do niej w myślach, podczas gdy Francis zszedł z dywanu, i środek lokomocji, pozbawiony tego, kto nim kierował, zaczął opadać. Nie wiedziała, dlaczego to zrobił i czy zrobił to sam, czy może też zaczął słyszeć w głowie głosy. Niemal bezwiednie i odruchowo z niego zeskoczyła, próbując walczyć z obecnością w głowie i zachować władzę nad swoim ciałem i swoimi czynami. Nie mogła pozwolić, by ta nieznana moc przejęła nad nią kontrolę. Musiała zachować jasność umysłu i dołożyć wszelkich starań, by pozostał tylko jej, dlatego skupiła się na tym, by wypchnąć nieznaną, tajemniczą obecność o kobiecym głosie.
| rzut na odporność magiczną
Ale nie miała czasu się tym martwić, bo po jej rękach, a może i w innych, niewidocznych spod ubrań miejscach, zaczęły wspinać się czerwone żyłki oplatające jej skórę, a w głowie odezwał się kobiecy głos. Niestety nie poprzestał na szeptaniu do niej; obecność próbowała przejąć kontrolę nad jej ciałem, wyprzeć ją i zagarnąć jej umysł. To jej się zdecydowanie nie spodobało, bo na pewno nie oznaczało niczego dobrego.
Wynoś się z mojej głowy!, warknęła do niej w myślach, podczas gdy Francis zszedł z dywanu, i środek lokomocji, pozbawiony tego, kto nim kierował, zaczął opadać. Nie wiedziała, dlaczego to zrobił i czy zrobił to sam, czy może też zaczął słyszeć w głowie głosy. Niemal bezwiednie i odruchowo z niego zeskoczyła, próbując walczyć z obecnością w głowie i zachować władzę nad swoim ciałem i swoimi czynami. Nie mogła pozwolić, by ta nieznana moc przejęła nad nią kontrolę. Musiała zachować jasność umysłu i dołożyć wszelkich starań, by pozostał tylko jej, dlatego skupiła się na tym, by wypchnąć nieznaną, tajemniczą obecność o kobiecym głosie.
| rzut na odporność magiczną
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Intensywna walka wewnętrzna z obecnością w głowie przyniosła skutek. Zabini odzyskała jasność myślenia, choć nie wiedziała, na jak długo. Czy bezcielesna siła o kobiecym głowie pozostawi ją w spokoju, czy może za chwilę znów wróci, by wziąć w posiadanie jej piękne, młode ciało.
Póki co musiała obronić się przed lecącym w jej stronę zaklęciem plugawej zdrajczyni krwi.
- Protego! - rzuciła zaklęcie tarczy, by ochronić się przed działaniem uroku. Potrzebowała zachować nie tylko sprawny umysł, ale i ciało. Oby tylko przez te zmagania z głosem w głowie nie zareagowała zbyt późno na ten zaklęciowy atak.
Póki co musiała obronić się przed lecącym w jej stronę zaklęciem plugawej zdrajczyni krwi.
- Protego! - rzuciła zaklęcie tarczy, by ochronić się przed działaniem uroku. Potrzebowała zachować nie tylko sprawny umysł, ale i ciało. Oby tylko przez te zmagania z głosem w głowie nie zareagowała zbyt późno na ten zaklęciowy atak.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Zdawał sobie sprawę z tego, że ryzykował - że rzucone zaklęcie mogło nie być na tyle silne, by pociągnąć za sobą i jego, i Craiga, lub że on mógł nie być w stanie wystarczająco mocno przytrzymać Śmierciożercy - ale gdy skrawki materiału wysunęły się spomiędzy jego palców, i tak zaklął w duchu. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie, bo ledwie udało mu się oderwać stopy od posadzki, ta pękła i się zapadła - ciągnąc za sobą pętającą ich trawę, unieszkodliwione węże, całą niezwykłość komnaty - oraz przemieniającego się w jelenia Craiga, wraz z Caelanem, którego naglący głos wciąż dzwonił mu w uszach, gdy z bijącym mocno sercem lądował na własnych nogach, tuż przy wejściu, w którym zniknął jeleń.
Odwrócił się niemal natychmiast, nawet nie patrząc w stronę korytarza. Nie mógł pójść nim sam - w pojedynkę i tak byłby bezsilny, postawione przed Rycerzami Walpurgii zadanie nie mogło być wykonane przez jednego człowieka, poza tym - nie mógł pozostawić za sobą towarzyszy, Goyle mu zaufał - nawet jeśli w tamtej konkretnej chwili nie był pewien, czy dołączenie do popleczników Czarnego Pana nie miało przypadkiem okazać się ostatnią rzeczą, jaką będzie mu dane zrobić w życiu. Objął spojrzeniem pogrążone w chaosie pomieszczenie, różdżkę instynktownie w pierwszym odruchu kierując na lecącą właśnie w dół sylwetkę Craiga - zdając sobie sprawę, że w stanie, w jakim się znajdował, mógł nie zdołać samodzielnie uchronić się przed upadkiem. - Arresto momentum - wypowiedział, chcąc spowolnić lot mężczyzny w stronę ziemi, zniwelować impet, z jakim jej dotknie.
Na ile jego starania się powiodły - nie miał pojęcia, sekundę później miał już przed sobą jedynie przepaść, a za sobą - niewiadomą, wabiącą go złudnym poczuciem bezpieczeństwa i skrawkami głosów. Innych Rycerzy? Wrogów? Nie wiedział, wahał się jednak jedynie przez sekundę, po czym wciągnął nerwowo powietrze do płuc, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze do niedawna była podłoga. Wszystko w nim buntowało się przed skokiem, ze zdrowym rozsądkiem na czele - ale wiedział, że im dłużej będzie się zastanawiał, tym trudniej będzie mu zrobić ostateczny krok. Wypuścił więc ze świstem powietrze z płuc, po czym skoczył - w chwili, w której spod jego stóp zniknął grunt, kierując różdżkę na samego siebie. - Lento - wypowiedział wyraźnie; miał nadzieję, że to wystarczy.
1. kostka - Arresto momentum na Craiga; 2. kostka - Lento
Odwrócił się niemal natychmiast, nawet nie patrząc w stronę korytarza. Nie mógł pójść nim sam - w pojedynkę i tak byłby bezsilny, postawione przed Rycerzami Walpurgii zadanie nie mogło być wykonane przez jednego człowieka, poza tym - nie mógł pozostawić za sobą towarzyszy, Goyle mu zaufał - nawet jeśli w tamtej konkretnej chwili nie był pewien, czy dołączenie do popleczników Czarnego Pana nie miało przypadkiem okazać się ostatnią rzeczą, jaką będzie mu dane zrobić w życiu. Objął spojrzeniem pogrążone w chaosie pomieszczenie, różdżkę instynktownie w pierwszym odruchu kierując na lecącą właśnie w dół sylwetkę Craiga - zdając sobie sprawę, że w stanie, w jakim się znajdował, mógł nie zdołać samodzielnie uchronić się przed upadkiem. - Arresto momentum - wypowiedział, chcąc spowolnić lot mężczyzny w stronę ziemi, zniwelować impet, z jakim jej dotknie.
Na ile jego starania się powiodły - nie miał pojęcia, sekundę później miał już przed sobą jedynie przepaść, a za sobą - niewiadomą, wabiącą go złudnym poczuciem bezpieczeństwa i skrawkami głosów. Innych Rycerzy? Wrogów? Nie wiedział, wahał się jednak jedynie przez sekundę, po czym wciągnął nerwowo powietrze do płuc, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze do niedawna była podłoga. Wszystko w nim buntowało się przed skokiem, ze zdrowym rozsądkiem na czele - ale wiedział, że im dłużej będzie się zastanawiał, tym trudniej będzie mu zrobić ostateczny krok. Wypuścił więc ze świstem powietrze z płuc, po czym skoczył - w chwili, w której spod jego stóp zniknął grunt, kierując różdżkę na samego siebie. - Lento - wypowiedział wyraźnie; miał nadzieję, że to wystarczy.
1. kostka - Arresto momentum na Craiga; 2. kostka - Lento
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 22
--------------------------------
#3 'Gringott' :
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 22
--------------------------------
#3 'Gringott' :
Boli.
Lewą rękę instynktownie przytykam do ramienia i patrzę w dół, aż mi się robi drugi podbródek. Materiał płaszcza się rozdarł, koszula w tym miejscu też jest w strzępach, a z ciała zionie dziura, która aż pulsuje. Nie wiem, czy dotąd coś tak mocno mnie bolało - chyba odrzucenie przez Jade, ale to przecież nie to samo. Uświadamiam sobie, że krwawię i to też jest zaskakujące, ale na tej służbie trzeba czymś płacić. Posoka łaskoczącą gęstą strużką płynie po mojej ręce. Chichoczę, bo to łaskocze.
Jest mi coraz cieplej i mam wrażenie, jakbym się zapadał i cóż, nie protestuję. To uczucie podobne do tripa, odjazd w zupełnie inne wymiary świadomości, gdzie wszystko zostało obite gąbką. Jest mi coraz cieplej - może już gorączkuję? - i chyba obserwuję swoje ciało cudzymi oczyma. Widok nietypowy, najazd kamery, zbliżenie i dosłownie widzę, jak ruszam ręką, całą moją postać z trzecioosobowej perspektywy. Tak mi dobrze, obracam własne dłonie, patrzę na nie, patrzę na to i kurczę, w ogóle tego nie kontroluję. Moje mięśnie pracują niezależnie od woli, opuszczam dywan, palce ślizgają się po klatce piersiowej, zahaczają o sutki, o klamrę paska spinajacego spodnie, a dalej z dziecięcą fascynacją badają twarz. Jakby się nie znał, myślę, delikatnie wodząc palcem wskazującym wzdłuż żuchwy i dalej po szczęce, podbródek, nos, wszystkie wystające miejsca są takie fascynujące, myślę, obciągając sobie skórę z policzków i dumając nad rozciągnięciem skóry. Głos w mojej głowie, kojący każe mi się ruszyć, a ja wykonuję rozkaz. Rusza się jednak moje ciało, ale ja... ja nie chcę.
Nie chcę, myślę. To głupie. To durne. Wykłócam się, nie jestem pewny, czy na głos, czy jedynie w swojej głowie. Chyba krzyczę, ale może mi się to tylko wydawać. Nie będę ich atakować, tak decyduję, potrząsnąwszy głową, a włosy opadają mi z czoła na oczy, nieco ograniczając widzenie - jej? mnie? Szczęki rozchylają się, czy to jest uśmiech? Mówiłem, nie będę ich atakować. Żadnego, chociaż Tristanowi to mam ochotę dać w zęby. Zapieram się jak mogę, jednocześnie czując, jak miękkość mnie pochłania. Przecież nie zjarałem się, chciałem, ale...
Lewą rękę instynktownie przytykam do ramienia i patrzę w dół, aż mi się robi drugi podbródek. Materiał płaszcza się rozdarł, koszula w tym miejscu też jest w strzępach, a z ciała zionie dziura, która aż pulsuje. Nie wiem, czy dotąd coś tak mocno mnie bolało - chyba odrzucenie przez Jade, ale to przecież nie to samo. Uświadamiam sobie, że krwawię i to też jest zaskakujące, ale na tej służbie trzeba czymś płacić. Posoka łaskoczącą gęstą strużką płynie po mojej ręce. Chichoczę, bo to łaskocze.
Jest mi coraz cieplej i mam wrażenie, jakbym się zapadał i cóż, nie protestuję. To uczucie podobne do tripa, odjazd w zupełnie inne wymiary świadomości, gdzie wszystko zostało obite gąbką. Jest mi coraz cieplej - może już gorączkuję? - i chyba obserwuję swoje ciało cudzymi oczyma. Widok nietypowy, najazd kamery, zbliżenie i dosłownie widzę, jak ruszam ręką, całą moją postać z trzecioosobowej perspektywy. Tak mi dobrze, obracam własne dłonie, patrzę na nie, patrzę na to i kurczę, w ogóle tego nie kontroluję. Moje mięśnie pracują niezależnie od woli, opuszczam dywan, palce ślizgają się po klatce piersiowej, zahaczają o sutki, o klamrę paska spinajacego spodnie, a dalej z dziecięcą fascynacją badają twarz. Jakby się nie znał, myślę, delikatnie wodząc palcem wskazującym wzdłuż żuchwy i dalej po szczęce, podbródek, nos, wszystkie wystające miejsca są takie fascynujące, myślę, obciągając sobie skórę z policzków i dumając nad rozciągnięciem skóry. Głos w mojej głowie, kojący każe mi się ruszyć, a ja wykonuję rozkaz. Rusza się jednak moje ciało, ale ja... ja nie chcę.
Nie chcę, myślę. To głupie. To durne. Wykłócam się, nie jestem pewny, czy na głos, czy jedynie w swojej głowie. Chyba krzyczę, ale może mi się to tylko wydawać. Nie będę ich atakować, tak decyduję, potrząsnąwszy głową, a włosy opadają mi z czoła na oczy, nieco ograniczając widzenie - jej? mnie? Szczęki rozchylają się, czy to jest uśmiech? Mówiłem, nie będę ich atakować. Żadnego, chociaż Tristanowi to mam ochotę dać w zęby. Zapieram się jak mogę, jednocześnie czując, jak miękkość mnie pochłania. Przecież nie zjarałem się, chciałem, ale...
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Francis nie podołał. Nadal spętany, zepchnięty do roli obserwatora. “Może się przedstawisz, kto wie, jak długo ze sobą zostaniemy” zachęcił go głos w jego głowie. Kokietował, dobrze się bawił, przechadzał się w jego ciele po polu walki, omijając kolejnych zakonników i rycerzy kierując kroki w stronę Tristana. Żaden atak nie pomknął w jego kierunku. “Ciekawy przypadek” skomentowała jeszcze stawiając ku niemu kolejny kroki. Poruszając biodrami Francisa. Ten jednak czuł coraz wyraźniej, jej pragnienie. Pragnienie nie tylko ciała. Ale i mocy.
Lyanna oparła się nieznanej sile, zamiast ratować się przed upadkiem, postanowiła obronić się przed zaklęciem. - skutecznie. Opadła pośród walczących czarodziei, lekko obijając sobie kostkę. Zdobyła chwilę przewagi na to, by zaatakować wroga.
Tristan wyrwał się spod kontroli obecności, która zniknęła całkowicie, odchodząc w momencie w którym ten rzucał już skuteczne protego. Atak rozbił się o tarczę która wyrosła przed nim. Głos w jego głowie nie odezwał się już ponownie. Zamiast tego, dostrzegł sylwetkę Francisa, którego ciało oplatały czerwone żyłki, oczy mieniły się tym samym odcieniem. - Niegdyś, byłam wszystkim. Człowieczym bóstwem, czasem przekleństwem. Dziś zaś ledwie wspomnieniem. Przedstaw swoją ofertę. Powiedz, czego chcesz. - wypowiedziały usta mężczyzny, kierując je bezpośrednio do nestora.
Czerwona, bezroga krowa znajdująca się przed wejściami zamuczała trącając pyskiem srebrną misę, ustawioną przed nią.
Macie do wykonania jedną akcję.
Francis u ciebie sytuacja wygląda jak wcześniej
oczywiście, możesz spróbować innego sposobu na odzyskanie swojego ciała - jego skuteczność rozstrzygnie Mistrz Gry
Podłoga zapadła się pod wami, pociągając za sobą Caleana i Craiga. Rycerz był w stanie oprzeć się obejmującej jego umysł mocy, jednak zrobił to zbyt późno. Mógł jedynie spróbować zamortyzować upadek, jednak, nogawka spodni starła się przy zetknięciu z gruntem, a lewa łydka obiła dość boleśnie. Craig, jeszcze chwilę przed spadnięciem odzyskał ludzką postać dzięki zaklęciu wiedźmiego strażnika. Zaraz jednak panowanie na nowo przejęła obecność. A jego dłonie zajęły się żółtymi żyłkami, transmutując ponownie jego ciało. Transmutacja zatrzymała się jednak. “Nie podoba ci się ta forma?” - zapytał w jego głowie głos. Zacmokał kilka razy. “Dziś mam dobry humor, weźmy inną” - podsumował krótko i Craig poczuł, jak zmienione już w kopyta dłonie odmieniają się, jego skóra zaczęły pokrywać łuski, aż w końcu, zmieniając jako ostatnią jego twarz. Wielki wąż, podobny do tych z którymi wcześniej włączyli spadał na posadzkę. Przed zderzeniem z nią uratował go Theodore, który skutecznie rzucił zaklęcie na czas, wyhamowują prędkość spadania mężczyzny. Sam jednak nie miał tyle szczęścia, drugi z jego uroków był nieudany, sprawiając, że obił sobie prawy bok. I wtedy będąc jeszcze na ziemi, poczuł zimno, okrutne, okalające z każdej strony, jedyne, nieprzejednane. A gdy spróbował nabrać powietrza w płuca, zrozumiał, że nie może. Zaczynał się dusić. Brakowało mu tlenu, oczy wychodziły z orbit. By siła, tak samo szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła zostawiając mężczyznę łapczywie chwytającego powietrze.
Wszyscy w trójkę, znaleźliście się w niewielkiej komnacie. Nie prowadziło z niej żadne wyjście. Na środku, stały dwie kolumny z kamiennymi guzikami - jeden przedstawiał węża, drugi zaś jelenia. Wybór, należał do was. Wiedzieliście jednak, że z decyzją, nie należy zwlekać.
Macie do wykonania jedną akcję
W twoim przypadku Craig sprawa wygląda, jak we wcześniejszym poście.
oczywiście, możesz spróbować innego sposobu na odzyskanie swojego ciała - jego skuteczność rozstrzygnie Mistrz Gry
W razie pytań piszcie <3
- Ekwipunek i żywotność:
- Żywotoność:
Tristan 160/220 -10 (-60 kłute, trzy ślady na plecach)
Lyanna 197/202 (5 obita kostka)
Francis 190/215 (-20 kłute lewa ręka, 5 psychiczne)
Craig 178/248; -10 (10 psychiczne, 60, cztery szramy na lewej ręce, dodatkowe złamania)
Caelan 187/240; -5 (15 psychiczne, 28 rany szarpane - pociągła na piersi i lewej ręce, 10 tłuczone kostka)
Theodore 210/220 (10, obity bark)
Tristan:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
Lyanna:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Francis:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżka
eliksir siły (+31)
marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Criag:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x1
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Wywar ze szczuroszczeta x1
Claean:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
ten kryształ (+10 do transmutacji).
Theodore:
- wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)
- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ[/size]
Właściwie już gotował się na to, że upadek połamie mu coś jeszcze. Drugą rękę, nogę, może przy uderzeniu skręciłby sobie kark? Adrenalina pędziła mu przez żyły, gdy próbował wymyślić coś, co pomogłoby mu w jakiś sposób wyjść z opresji cało - albo chociaż z nieco mniejszym uszczerbkiem. O dziwo jednak, na ziemię opadł miękko i bardzo lekko. Od razu domyślił się, że musiała to być sprawka któregoś z jego towarzyszy. Nie był tylko pewny którego - na podziękowania przyjdzie jednak czas później. Craig próbował nadal walczyć, ale obecność w jego głowie nie znikała. Spodziewał się, że lada moment ponownie spojrzy na świat oczami jelenia. To co nastąpiło później było jednak doznaniem zgoła innym. Zdecydowanie traumatycznym i przerażającym, ale też w pewnym sensie przyniosło ulgę...? Złamana kończyna przestała mu dokuczać, gdyż... przestała istnieć. Symbol węża towarzyszył Craigowi przez znaczną część jego życia, był w końcu wychowankiem Slytherinu, jednak... przeistoczenie się w jedno z tych zwierząt nigdy nie należało do jego pragnień. Czy tymi wężami, które wcześniej go zaatakowały, również byli przeistoczeni ludzie? Craig czuł się osaczony i zdezorientowany, ale nadal był w stanie ocenić sytuację, w której się znajdował. Głos zdawał się niejako odpowiedzieć na jego niemy rozkaz. Nie w sposób, którego Burke by oczekiwał, ale jednak odpowiedział. Walka z przytłaczającą obecnością zdawała się być z góry skazana na porażkę. Co jednak jeśli udałoby się im... dojść do jakiegoś konsensusu?
- Dlaczego to robisz? - zawołał wewnątrz własnej głowy, licząc że obca obecność mu odpowie - Kim lub czym jesteś i dlaczego bawisz się moją osobą? Czy to dlatego, że siedząc tu, pod ziemią, nie miałeś żadnej rozrywki? - zbierając tyle sił, ile m tylko zostało, próbował jakoś przekonać obcy głos do podzielenia się skrawkami informacji o sobie. Trzymał się kurczowo własnej jaźni, nie próbował jednak wypchnąć już obcej obecności z umysłu... choć dyskomfort, który odczuwał, był niewyobrażalny - Czy to ty stajesz nam na drodze? Dopuść nas do siebie, czy nie weselej byłoby pograć razem, w czwórkę, wszyscy razem? - stąpał po kruchym lodzie, ale jaki miał wybór?
Perswazja II
Nie rzucam, bo ponoć nie trzeba
- Dlaczego to robisz? - zawołał wewnątrz własnej głowy, licząc że obca obecność mu odpowie - Kim lub czym jesteś i dlaczego bawisz się moją osobą? Czy to dlatego, że siedząc tu, pod ziemią, nie miałeś żadnej rozrywki? - zbierając tyle sił, ile m tylko zostało, próbował jakoś przekonać obcy głos do podzielenia się skrawkami informacji o sobie. Trzymał się kurczowo własnej jaźni, nie próbował jednak wypchnąć już obcej obecności z umysłu... choć dyskomfort, który odczuwał, był niewyobrażalny - Czy to ty stajesz nam na drodze? Dopuść nas do siebie, czy nie weselej byłoby pograć razem, w czwórkę, wszyscy razem? - stąpał po kruchym lodzie, ale jaki miał wybór?
Perswazja II
Nie rzucam, bo ponoć nie trzeba
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedział, że się pomylił już w chwili, w której wypowiadał inkantację zaklęcia – nieskomplikowanego, ale, jak się okazało – wcale nie tak prostego do rzucenia, gdy stopy nie miały oparcia a ciało ze sporą prędkością bezwładnie spadało w dół; krzyknął, zamachał rękami, starając się bezskutecznie uchwycić czegokolwiek – a później po jego prawym barku i boku rozlał się ból, początkowo ostrzejszy, później tępy, promieniujący na resztę ciała.
Początkowo sądził, że to właśnie siła upadku pozbawiła go tchu, ale gdy temperatura powietrza w pomieszczeniu zdawała się gwałtownie obniżyć, a jego otoczyło przeszywające zimno – nie był już taki pewien. Czuł się tak, jakby nagle zanurzył się w jeziorze w środku zimy, nie mogąc się ani poruszyć, ani nabrać powietrza – bo to, które próbował wciągnąć do płuc, zdawało się nie mieć w sobie tlenu. Dłońmi sięgnął gardła, palcami dotykając skóry na szyi, jakby chciał ściągnąć stamtąd duszącą go siłę – ale niczego nie znalazł, opuszki przesunęły się jedynie po poruszającej się nerwowo krtani. Przez moment – przerażający, sprawiający, że jego ciało oblało się zimnym potem – był pewien, że się udusi; że tak właśnie zginie, że koszmary o tonięciu, które od dziecka nie pozwalały mu na spokojne przespanie nocy, wreszcie się urzeczywistnią. Przytrzymująca go siła jednak zniknęła – bez ostrzeżenia, tak samo, jak bez ostrzeżenia go zaatakowała – a on przez jakiś czas jeszcze pozostał na posadzce, dysząc ciężko i pozwalając sobie na wzięcie paru świszczących oddechów.
Wreszcie – po chwili, która wydawała się wiecznością – podciągnął się na kolana, a później stanął chwiejnie na nogach, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, do którego lekkomyślnie zeskoczył. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł, był wąż – potężny, wijący się gdzieś ponad poziomem podłogi. Skierował w jego stronę różdżkę instynktownie, chcąc wypowiedzieć unieszkodliwiające zaklęcie, ale zawahał się; wąż nie atakował – a jego położenie wskazywało na to, że stał się celem zaklęcia rzuconego wcześniej na Craiga. Raz jeszcze omiótł spojrzeniem komnatę, nigdzie nie dostrzegł jednak sylwetki Burke’a; jego spojrzenie zatrzymało się na Caelanie – cieszył się, że kuzyn wydawał się cały, choć i on chyba poobijał się przy upadku. – W porządku? – zapytał. Jego głos brzmiał dziwnie słabo, zachrypnięty i napięty. Odchrząknął. – Coś jest psidwakosyńsko nie tak z tym miejscem. Zanim weszliśmy do tamtej komnaty z trawą – czułem w głowie kogoś innego, może coś innego, nie pamiętałem, po co tam jestem. Może to samo dopadło Burke’a. – Nie było sensu tego ukrywać; być może kluczem do uwolnienia się spod działania przeklętej magii, było zrozumienie, czym właściwie była – i czego od nich chciała. Żeby stali się kolejnymi elementami wystroju, jak jeleń w pomieszczeniu wyżej? Czy on również był kiedyś człowiekiem, śmiałkiem, który porwał się na odnalezienie zaginionego dawno temu artefaktu? – Reparifarge – rzucił raz jeszcze, chcąc odwrócić przemianę, której ofiarą padł Śmierciożerca; nie mogli mu pomóc, jeśli nie mogli się z nim porozumieć.
Początkowo sądził, że to właśnie siła upadku pozbawiła go tchu, ale gdy temperatura powietrza w pomieszczeniu zdawała się gwałtownie obniżyć, a jego otoczyło przeszywające zimno – nie był już taki pewien. Czuł się tak, jakby nagle zanurzył się w jeziorze w środku zimy, nie mogąc się ani poruszyć, ani nabrać powietrza – bo to, które próbował wciągnąć do płuc, zdawało się nie mieć w sobie tlenu. Dłońmi sięgnął gardła, palcami dotykając skóry na szyi, jakby chciał ściągnąć stamtąd duszącą go siłę – ale niczego nie znalazł, opuszki przesunęły się jedynie po poruszającej się nerwowo krtani. Przez moment – przerażający, sprawiający, że jego ciało oblało się zimnym potem – był pewien, że się udusi; że tak właśnie zginie, że koszmary o tonięciu, które od dziecka nie pozwalały mu na spokojne przespanie nocy, wreszcie się urzeczywistnią. Przytrzymująca go siła jednak zniknęła – bez ostrzeżenia, tak samo, jak bez ostrzeżenia go zaatakowała – a on przez jakiś czas jeszcze pozostał na posadzce, dysząc ciężko i pozwalając sobie na wzięcie paru świszczących oddechów.
Wreszcie – po chwili, która wydawała się wiecznością – podciągnął się na kolana, a później stanął chwiejnie na nogach, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, do którego lekkomyślnie zeskoczył. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł, był wąż – potężny, wijący się gdzieś ponad poziomem podłogi. Skierował w jego stronę różdżkę instynktownie, chcąc wypowiedzieć unieszkodliwiające zaklęcie, ale zawahał się; wąż nie atakował – a jego położenie wskazywało na to, że stał się celem zaklęcia rzuconego wcześniej na Craiga. Raz jeszcze omiótł spojrzeniem komnatę, nigdzie nie dostrzegł jednak sylwetki Burke’a; jego spojrzenie zatrzymało się na Caelanie – cieszył się, że kuzyn wydawał się cały, choć i on chyba poobijał się przy upadku. – W porządku? – zapytał. Jego głos brzmiał dziwnie słabo, zachrypnięty i napięty. Odchrząknął. – Coś jest psidwakosyńsko nie tak z tym miejscem. Zanim weszliśmy do tamtej komnaty z trawą – czułem w głowie kogoś innego, może coś innego, nie pamiętałem, po co tam jestem. Może to samo dopadło Burke’a. – Nie było sensu tego ukrywać; być może kluczem do uwolnienia się spod działania przeklętej magii, było zrozumienie, czym właściwie była – i czego od nich chciała. Żeby stali się kolejnymi elementami wystroju, jak jeleń w pomieszczeniu wyżej? Czy on również był kiedyś człowiekiem, śmiałkiem, który porwał się na odnalezienie zaginionego dawno temu artefaktu? – Reparifarge – rzucił raz jeszcze, chcąc odwrócić przemianę, której ofiarą padł Śmierciożerca; nie mogli mu pomóc, jeśli nie mogli się z nim porozumieć.
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Mam totalny odjazd, rzuca mnie po moim ciele, jakbym był szmatą. Wyobrażam to sobie, że to coś, co jest mną, esencją, chwilowo zostało przyparte do krawędzi garnituru z mięśni. Coś siedzi mi na twarzy, coś, ktoś? Brak mi tchu, lecz nie mogę powiedzieć, że to nieprzyjemne i to przeraża mnie najbardziej. Pożądanie miksujące się ze strachem powiększa moje serce, które sięga już do gardła i powoli prócz rosnącej kuli, zaczynam czuć tam też echa uderzeń. Coraz mocniejszych, kotłujących się, tworzących w piersi realne wgłębienie. Zostanie mi dziura? Nie wiem już, czy to moje, czy jej oczy oglądają świat, czy jeśli ona widzi z moją pomocą, to gdzie w tym wszystkim jestem ja? Gubię byt, dopiero obecność przywołuje mnie do porządku, może rozkojarzony staję się nieprzydatny?
-Możesz mówić mi Franc - przedstawiam się posłusznie, niskim tonem - podobam ci się? - dopytuję, cóż, może zacząć mi pochlebiać to zainteresowanie istoty tak potężnej, że aż przejęła we władanie moje członki. Czy to w ogóle jest zdrowe? - też chciałbym zobaczyć, jak wyglądasz - mruczę jak kot, zaintrygowany, rozkołysany władzą, jaką roztacza wokół siebie. We mnie - myślisz, że w innych okolicznościach... pasowalibyśmy do siebie? - pytam, rezygnując z walki. Rozluźniam spięte mięśnie, by mogła zarejestrować, że nie będę stawiać oporu - twoja władza jest taka ekscytująca - szepczę miękko, chcąc ją (?) dopieścić, inaczej niż zwykle, samym tylko głosem i brzmieniem słów. Dam radę? Wzbudzić w niej ludzkie odruchy, dumę, rozlewającą się po moim własnym ciele przyjemność? - czy mogłabyś mi pokazać, jak to robisz? Wsiąknąć w któreś z nich? - pytam - gdybyś miała teraz inne ciało, stanąłbym obok i mówiłbym ci to wszystko na ucho. Czułaś kiedyś, jak ciepły oddech niemal sunie po szyi? - szepczę, cały rozgorączkowany - a potem mogłabyś do mnie wrócić - to już niemal warknięcie, pożądliwe, prawie zwierzęce. Jeśli kiedyś miała ciało, może uda mi się wzbudzić w niej tęsknotę za tym, co przecież ludzkie, obiecać spełnienie - fizyczne, potęgi oraz siły - i odzyskać kontrolę - służyłbym ci z radością, moja pani - ogłaszam, wszem i wobec, jakbym sam był głodny.
|rzucam na kłamstwo łamane na perswazję, ale jednak bardziej kłamstwo
-Możesz mówić mi Franc - przedstawiam się posłusznie, niskim tonem - podobam ci się? - dopytuję, cóż, może zacząć mi pochlebiać to zainteresowanie istoty tak potężnej, że aż przejęła we władanie moje członki. Czy to w ogóle jest zdrowe? - też chciałbym zobaczyć, jak wyglądasz - mruczę jak kot, zaintrygowany, rozkołysany władzą, jaką roztacza wokół siebie. We mnie - myślisz, że w innych okolicznościach... pasowalibyśmy do siebie? - pytam, rezygnując z walki. Rozluźniam spięte mięśnie, by mogła zarejestrować, że nie będę stawiać oporu - twoja władza jest taka ekscytująca - szepczę miękko, chcąc ją (?) dopieścić, inaczej niż zwykle, samym tylko głosem i brzmieniem słów. Dam radę? Wzbudzić w niej ludzkie odruchy, dumę, rozlewającą się po moim własnym ciele przyjemność? - czy mogłabyś mi pokazać, jak to robisz? Wsiąknąć w któreś z nich? - pytam - gdybyś miała teraz inne ciało, stanąłbym obok i mówiłbym ci to wszystko na ucho. Czułaś kiedyś, jak ciepły oddech niemal sunie po szyi? - szepczę, cały rozgorączkowany - a potem mogłabyś do mnie wrócić - to już niemal warknięcie, pożądliwe, prawie zwierzęce. Jeśli kiedyś miała ciało, może uda mi się wzbudzić w niej tęsknotę za tym, co przecież ludzkie, obiecać spełnienie - fizyczne, potęgi oraz siły - i odzyskać kontrolę - służyłbym ci z radością, moja pani - ogłaszam, wszem i wobec, jakbym sam był głodny.
|rzucam na kłamstwo łamane na perswazję, ale jednak bardziej kłamstwo
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Był tuż nad ziemią, gdy udało mu się rzucić zaklęcie – zrobił to jednak zbyt późno, by uchronić się przed bólem w pełni. Jęknął głucho w reakcji na spotkanie z posadzką, bezwiednie zaciskając usta w wąską kreskę, zamykając oczy. Do odniesionych wcześniej ran doszedł uraz nogi, tego mu jeszcze brakowało – lecz przecież mogło być gorzej. Dużo gorzej. Powoli zebrał się z podłoża, uważając na zakrwawioną rękę, przelotnie spoglądając na zabarwioną na czerwono koszulę. Ile jeszcze mieli spędzić tutaj czasu? I gdzie była reszta…? Dopiero wtedy dostrzegł, co dzieje się z pozostałymi. Kuzyn musiał skoczyć za nimi w przepaść, pamiętał przecież, że Wilkes umknął przed rozstępującą się pod nogami ziemią – teraz zaś leżał tu wraz z nim, do tego z trudem łapał powietrze, jak gdyby się dusił. Co tu się, do stu zdechłych wielorybów, działo? – Theo? – zapytał głośno, robiąc krok do przodu, krzywiąc się przy tym z bólu. Nie był pewien, czy może cokolwiek dla niego zrobić. Ważniejszym jednak – i groźniejszym – zdawało się to, że nieopodal, tuż nad ziemią, wisiał ogromny wąż. Przypominał te, które spadły wraz z nimi, utknęły pod gruzami. – Theo – powtórzył głośno, próbując panować nad emocjami, lecz trudno było nie odczuwać choćby namiastki paniki w obliczu ostatnich wydarzeń. Coś z nimi pogrywało. A może ktoś. Jakaś pradawna magia, której nie rozumieli, a która chroniła pożądanego przez Czarnego Pana artefaktu. Czy mieli z nią jakiekolwiek szanse? Ilu z nich przetrwa tę wyprawę? I jak radzili sobie teraz inni? Rookwood? – W porządku – mruknął pod nosem, ignorując pulsujące bólem cięcia, łydkę, którą pewnie ozdobi rozległy siniak. – A Ty? – dodał, próbując obejmować wzrokiem i kuzyna, i wiszącego za nim w powietrzu gada. – Czy to… lord Burke? – zaryzykował w końcu; przecież Craig spadał wraz z nim, wtedy jednak wyglądał zgoła inaczej. Nie rozumiał, czy to sprawka tamtego rosłego jelenia, czy może raczej jakaś klątwa, zabezpieczenie, które nieumyślnie uruchomili. Lecz równie dobrze mógł się mylić; co jeśli Śmierciożerca został przygnieciony przez kamienie, zaś ten gad był kolejnym strażnikiem komnat? Zmarszczył brwi, przecierając przy tym twarz rękawem, przypadkiem mażąc ją krwią. – Kogoś innego – powtórzył za krewniakiem. Zwykle zareagowałby na takie wyznanie niczym innym jak sceptycyzmem, lecz przecież sam dopiero co siłował się z przedziwnymi podszeptami, które próbowały nakłonić go do rąbnięcia w ziemię bez chociażby próby zamortyzowania upadku. Odchrząknął, próbując poukładać to sobie w głowie. Czy jeśli nie zdołają odczarować Burke’a, stanie się on kolejnym więźniem tych podziemi? – Chyba… Chyba doświadczyłem czegoś podobnego. Przed chwilą. Myślisz, że to jakaś pułapka? Że możemy tego jakoś uniknąć? – Uniósł wyżej brwi, nie planując atakować węża; gad nie miotał się, nie szarpał, istniała więc szansa, że Craig miał nad sobą jakąś kontrolę. Chociażby taką, że ich nie atakował. – Carpiene – mruknął, celując różdżką w kolumny, które zauważył jeszcze z powietrza, a które oznaczone były przyciskami. Nie dostrzegł żadnego przejścia, żadnych drzwi, podejrzewał więc, że będą musieli zaryzykować i użyć jednego z nich, by ruszyć dalej. Wpierw chciał upewnić się, że nie czeka tu na nich więcej pułapek.
| rzut na Carpiene (wydaje mi się, że mam już -10 do kostek)
| rzut na Carpiene (wydaje mi się, że mam już -10 do kostek)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brama
Szybka odpowiedź