Piwnica
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piwnica i szczurze królestwo
Królestwo dla szczura Pimpusia, jadłodajnia Pimpusia i Steffka w szczurzej postaci, miejsce na książki, które nie mieszczą się już w salonie, oraz duży, stary stół odziedziczony po poprzednich właścicielach. Johnatan Bojczuk nauczył kiedyś Steffena jak przystosować to pomieszczenie (magią) do prowizorycznej fotograficznej ciemni, w razie potrzeby - ale Cattermole woli wpuszczać tu trochę światła z piwnicznych okienek.
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 27.07.22 0:14, w całości zmieniany 5 razy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3.07
Po wizycie Bojczuka, po południu (należało to odespać...), Steff przypomniał sobie o zaległych sprawach. Jeszcze w piżamie, w pośpiechu napił się kawy i udał do piwnicy, ciekaw jak wyszły wywołane zdjęcia. Robił wszystko pod okiem Bojczuka, nie mogli chyba zepsuć tego filmu... prawda? Niecierpliwie przejrzał fotografie, upewniając się czy naprawdę są udane i szukając zdjęcia listu od Morgany. Potrzebował tego dowodu w sprawie, jeśli zdjęcie nie wyszło, będzie musiał wrócić do dworu Prewettów.
Nie zapomniał też, że czekała go jeszcze jedna zagadka związana z listami. Sięgnął do zamykanej na klucz szuflady, w której trzymał korespondencję. Szybko odnalazł pisma napisane przez mężczyzn (którzy nie byli Bojczukiem, jego charakter pisam znał) i rozłożył je na ławie, mrużąc oczy. Pamiętał charakterystyczny i zaniepokojony list od Franca, znaleziony w gabinecie lorda Prewetta. Kimże mógł być tamten wzburzony człowiek? Oprócz zdrobnienia, Steff zapamiętał jeszcze styl pisma (w gniewie ludzie przeważnie nie mieli energii, by zmieniać własną kreskę) i błędy ortograficzne. Zatrzymał spojrzenie na liście od lorda Francisa Lestrange, ale... to chyba niemożliwe, prawda?
Serce zabiło mu mocniej na myśl o hipotezie godnej plotkarskiego Pulitzera i niezwykle użytecznej. Mógłby co prawda spytać o to Archibalda, ale wolał dojść do prawdy... samodzielnie. Tym bardziej, że niedługo miał się spotkać z pewnym epikurejskim lordem.
Żeby zanadto się nie rozpędzać, przesunął jeszcze wzrokiem po innych listach - od Kostka, lorda Macmillana, Keatona, Percivala, Benjamina... Szukał podobieństw i różnic, mających naprowadzić go na właściwy trop. Pewnie łatwiej byłoby po prostu zrobić zdjęcie listu od Franca, ale nie był aż tak bezczelny i miał dość dobrą pamięć.
zdjęcia zostały wywołane pod okiem Bojczuka z biegłością fotografii
porównuję list Franca znaleziony w gabinecie Archibalda z listami Bena, Keatona, Francisa& Constantine, Anthony'ego M, Percivala, znowu Francisa - rzucę sobie na spostrzegawczość (II)
Po wizycie Bojczuka, po południu (należało to odespać...), Steff przypomniał sobie o zaległych sprawach. Jeszcze w piżamie, w pośpiechu napił się kawy i udał do piwnicy, ciekaw jak wyszły wywołane zdjęcia. Robił wszystko pod okiem Bojczuka, nie mogli chyba zepsuć tego filmu... prawda? Niecierpliwie przejrzał fotografie, upewniając się czy naprawdę są udane i szukając zdjęcia listu od Morgany. Potrzebował tego dowodu w sprawie, jeśli zdjęcie nie wyszło, będzie musiał wrócić do dworu Prewettów.
Nie zapomniał też, że czekała go jeszcze jedna zagadka związana z listami. Sięgnął do zamykanej na klucz szuflady, w której trzymał korespondencję. Szybko odnalazł pisma napisane przez mężczyzn (którzy nie byli Bojczukiem, jego charakter pisam znał) i rozłożył je na ławie, mrużąc oczy. Pamiętał charakterystyczny i zaniepokojony list od Franca, znaleziony w gabinecie lorda Prewetta. Kimże mógł być tamten wzburzony człowiek? Oprócz zdrobnienia, Steff zapamiętał jeszcze styl pisma (w gniewie ludzie przeważnie nie mieli energii, by zmieniać własną kreskę) i błędy ortograficzne. Zatrzymał spojrzenie na liście od lorda Francisa Lestrange, ale... to chyba niemożliwe, prawda?
Serce zabiło mu mocniej na myśl o hipotezie godnej plotkarskiego Pulitzera i niezwykle użytecznej. Mógłby co prawda spytać o to Archibalda, ale wolał dojść do prawdy... samodzielnie. Tym bardziej, że niedługo miał się spotkać z pewnym epikurejskim lordem.
Żeby zanadto się nie rozpędzać, przesunął jeszcze wzrokiem po innych listach - od Kostka, lorda Macmillana, Keatona, Percivala, Benjamina... Szukał podobieństw i różnic, mających naprowadzić go na właściwy trop. Pewnie łatwiej byłoby po prostu zrobić zdjęcie listu od Franca, ale nie był aż tak bezczelny i miał dość dobrą pamięć.
zdjęcia zostały wywołane pod okiem Bojczuka z biegłością fotografii
porównuję list Franca znaleziony w gabinecie Archibalda z listami Bena, Keatona, Francisa& Constantine, Anthony'ego M, Percivala, znowu Francisa - rzucę sobie na spostrzegawczość (II)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Steffen w towarzystwie obeznanego z fotografią przyjaciela zabrał się za wywoływanie zdjęć zrobionych przez siebie w gabinecie lorda Prewetta. Bojczuk miał rację — w fotografiach Cattermole'a zdecydowanie dało się dostrzec wizjonerskie oko, talent i dość nietypowy zmysł, choć wyłącznie artysta mógłby zapewnie docenić kunszt wykonania tamtych zdjęć. Kiedy Steffen rankiem zbiegł do piwnicy, by obejrzeć zdjęcie, które miało przedstawiać list od Morgany zdziwił się, nie odnajdując go nigdzie. Był jednak pewien, że nikt nie mógł go zabrać, a wspólnie wywołali wszystkie fotografie z aparatu, jakie tylko zostały zrobione. Po głębszej analizie Steffen w końcu odnalazł to, czego szukał, choć zapewne kompletnie nie spodziewał się podobnego efektu. Fotografia przedstawiała rozmazany palec, częściowo przysłaniający jeszcze bardziej rozmazaną planszę, będącą z pewnością poszukiwanym listem. Nie był w stanie w żaden sposób potwierdzić owego listu.
Przeglądając otrzymane listy, nie mógł sobie przypomnieć, który z nich był nakreślony tą samą ręką, co w gabinecie Archibalda. Był jednak przekonany, że któryś z nich. Gdyby miał ze sobą, być może byłby w stanie porównać charakter pisma.
| Mistrz Gry nie kontynuuje.
Przeglądając otrzymane listy, nie mógł sobie przypomnieć, który z nich był nakreślony tą samą ręką, co w gabinecie Archibalda. Był jednak przekonany, że któryś z nich. Gdyby miał ze sobą, być może byłby w stanie porównać charakter pisma.
| Mistrz Gry nie kontynuuje.
stąd
Po powrocie do domu z Weymouth, Steffen od razu pobiegł do piwnicy. Nie ma co zwlekać, potrafił już wywoływać zdjęcia, a bardzo chciał się przekonać, czy utrwalił list od Morgany. Strasznie, strasznie chciał pokazać lordowi Sorphonowi dowód na niecne sprawki nestorowej. Może i nestor Macmillan pogodził się z lordem Archibaldem, ale Steffen i tak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Sorphon wplątał się w całą sytuację bardzo niezręcznie i że dobrze będzie jeszcze raz wszystko wyjaśnić, na spokojnie.
Starannie wyciemnił całą piwnicę, zasłaniając szpary w drzwiach i pojedyncze okienko. Dał oczom kilka chwil na przyzwyczajenie się do ciemności, a potem wyjął kliszę i wlał odpowiednie odczynniki (wywoływacz, utrwalacz i zmiękczacz) do trzech misek. Najpierw zabrał się za wywoływanie filmu, a potem za naświetlanie i wywoływanie odbitek. W końcu starannie schował film i zaczął cierpliwie czekać aż zdjęcia pojawią się na papierze fotograficznym.
Po powrocie do domu z Weymouth, Steffen od razu pobiegł do piwnicy. Nie ma co zwlekać, potrafił już wywoływać zdjęcia, a bardzo chciał się przekonać, czy utrwalił list od Morgany. Strasznie, strasznie chciał pokazać lordowi Sorphonowi dowód na niecne sprawki nestorowej. Może i nestor Macmillan pogodził się z lordem Archibaldem, ale Steffen i tak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Sorphon wplątał się w całą sytuację bardzo niezręcznie i że dobrze będzie jeszcze raz wszystko wyjaśnić, na spokojnie.
Starannie wyciemnił całą piwnicę, zasłaniając szpary w drzwiach i pojedyncze okienko. Dał oczom kilka chwil na przyzwyczajenie się do ciemności, a potem wyjął kliszę i wlał odpowiednie odczynniki (wywoływacz, utrwalacz i zmiękczacz) do trzech misek. Najpierw zabrał się za wywoływanie filmu, a potem za naświetlanie i wywoływanie odbitek. W końcu starannie schował film i zaczął cierpliwie czekać aż zdjęcia pojawią się na papierze fotograficznym.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Upór Steffena pozwolił mu opanować podstawy fotografii. Wiedział, w jaki sposób ustawić kadr, aby uwiecznić portret drugiej osoby, jak ustawić aparat pod krajobraz, czy przedmiot. Choć nie był najlepszy w dostosowaniu sprzętu do panujących wokół warunków, radził sobie z najprostszymi rzeczami i był w stanie poprawie wykonać fotografie przedmiotu. Nauczony wywoływania zdjęć w odpowiednich warunkach i przy użyciu właściwych specyfików podjął kolejną próbę zdobycia dowodu obciążającego lady Morganę za zaklętą korespondencję. Po czasie, kiedy film był już gotowy do oglądania w postaci zdjęć, obejrzał swoją pracę — na fotografii istotnie widniał kawałek pergaminu z wyraźnie odręcznie napisaną treścią. Słowa były jednak niewyraźne, a sam list niemożliwy do odczytania, nie mówiąc o runach, po których na fotografii nie było ani śladu.
Efekt pracy, choć zdecydowanie daleki od oczekiwań, pokazywał jednak Steffenowi, że możliwości aparatu prawdopodobnie i tak nie pozwoliłyby mu na wyraźniejsze i lepsze odwzorowanie listu. Tego i możliwe każdego innego. Runy, które znajdowały się na pergaminie były słabo widoczne — ukryte. Dostrzegał je tylko dlatego, że był wyszokolym do tego łamaczem klątw, wiedzącym czego szukać i w jakich miejscach. Wątpliwe, by laik był w stanie odnaleźć je na liście, a co dopiero niewyraźnym zdjęciu.
| Mistrz Gry nie kontynuuje
Efekt pracy, choć zdecydowanie daleki od oczekiwań, pokazywał jednak Steffenowi, że możliwości aparatu prawdopodobnie i tak nie pozwoliłyby mu na wyraźniejsze i lepsze odwzorowanie listu. Tego i możliwe każdego innego. Runy, które znajdowały się na pergaminie były słabo widoczne — ukryte. Dostrzegał je tylko dlatego, że był wyszokolym do tego łamaczem klątw, wiedzącym czego szukać i w jakich miejscach. Wątpliwe, by laik był w stanie odnaleźć je na liście, a co dopiero niewyraźnym zdjęciu.
| Mistrz Gry nie kontynuuje
1.10.1957
Steffen siedział w piwnicy i oglądał kryształ. Cacko wpadło mu w ręce niedawno, gdy kupował kamienie szlachetne do talizmanów. Zainteresowanie Frances starożytnymi runami rozbudziło jego zainteresowanie tematem i od paru tygodni przeglądał różne tomiszcza w poszukiwaniu informacji o cennych amuletach. Żałował, że sam nie zna się na eliksirach na tyle, by tworzyć podobne cuda, ale kto wie, może pewnego dnia Isabella zainteresuje się runami?
Lektura pomagała mu uspokoić nerwy. Atmosfera w Anglii zagęszczała się, a z przeniesieniem Oazy zdążyli o mały włos. Nerwowo obracał kryształ w palcach, obserwując białą mgiełkę, która kojarzyła mu się z Oazą, z patronusami, z białym deszczem. Malutki kamyczek jakoś go uspokajał, pomagał nie myśleć o wojnie, uwierzyć, że będzie dobrze. Że jest zdolnym czarodziejem, że jest w stanie obronić się przed cudzymi zaklęciami i przed atakami na własną psychikę. Przymknął, oczy, nadal obracając kryształ w dłoniach - a ten stawał się cieplejszy, coraz cieplejszy, aż nagle... zniknął. Steffen otworzył oczy i z niedowierzaniem spojrzał na białą mgiełkę wciąż unoszącą się przy jego palcach, tam, gdzie jeszcze niedawno był kryształ. Ten zniknął, ale Cattermole czuł przez skórę białą magię - wnikającą do jego serca i umysłu i otaczającą go siłą i otuchą.
/zt, zużywam kryształ
Steffen siedział w piwnicy i oglądał kryształ. Cacko wpadło mu w ręce niedawno, gdy kupował kamienie szlachetne do talizmanów. Zainteresowanie Frances starożytnymi runami rozbudziło jego zainteresowanie tematem i od paru tygodni przeglądał różne tomiszcza w poszukiwaniu informacji o cennych amuletach. Żałował, że sam nie zna się na eliksirach na tyle, by tworzyć podobne cuda, ale kto wie, może pewnego dnia Isabella zainteresuje się runami?
Lektura pomagała mu uspokoić nerwy. Atmosfera w Anglii zagęszczała się, a z przeniesieniem Oazy zdążyli o mały włos. Nerwowo obracał kryształ w palcach, obserwując białą mgiełkę, która kojarzyła mu się z Oazą, z patronusami, z białym deszczem. Malutki kamyczek jakoś go uspokajał, pomagał nie myśleć o wojnie, uwierzyć, że będzie dobrze. Że jest zdolnym czarodziejem, że jest w stanie obronić się przed cudzymi zaklęciami i przed atakami na własną psychikę. Przymknął, oczy, nadal obracając kryształ w dłoniach - a ten stawał się cieplejszy, coraz cieplejszy, aż nagle... zniknął. Steffen otworzył oczy i z niedowierzaniem spojrzał na białą mgiełkę wciąż unoszącą się przy jego palcach, tam, gdzie jeszcze niedawno był kryształ. Ten zniknął, ale Cattermole czuł przez skórę białą magię - wnikającą do jego serca i umysłu i otaczającą go siłą i otuchą.
/zt, zużywam kryształ
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
14 października 1957 r.
Tajemnice ciała. Opasłe tomiszcze o tym tytule lewitowało u jej boku, a przy nim kilka dodatkowych woluminów. Isabella przecież wiedziała, że Steffen miał ich całkiem sporo w swojej biblioteczce i w wolnych chwilach tonął z nosem wciśniętym między pożółkłe karty. Jeśli więc mieli się czegoś nauczyć, należało zadbać o to, by nie zabrakło pomocnych rycin i długich, niecierpliwych teorii spisanych małym druczkiem. Należało zadbać o to, by się nie zabił przy następnej głupawej decyzji. Dlatego powinna przygotować mu wyprawkę z leczniczych eliksirów. Dlatego powinna go nauczyć, w co celować, by zabolało, by znokautowało wroga. Winien umieć rozsmarować maść na poparzonej skórze i… och, skoro już chciał się pchać prosto do paszczy smoka, co poniekąd uczynił już dawno temu, to chciała chociaż dodać mu odrobinę mocy. Chciał czy nie – będzie musiał wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia. I będzie grzecznie robił notatki. Mógł sobie grzebać w tych runach, ale bez podstawowej wiedzy o własnym ciele, zginie jeszcze przed nadejściem zimy, a przecież.. przecież miał być ślub. A po ślubie gromadka dzieci i szczęśliwa rodzina. Isabella jednak kochała go za bardzo, by pozwolić mu dłużej egzystować w tej medycznej nieświadomości. Musiał sobie poradzić, a do tego potrzebował podstawy podstaw! Jeśli miał na ten temat inne zdanie, zamierzała go chętnie wysłuchać, a potem powypalać niemożliwym spojrzeniem. Tak, by nigdy więcej nie wpadł na żadną głupotę.
Wkroczyła do znajomego ogródka i przemknęła przez ganek. W dość energicznych krokach zawiewała sukienka, lekka, bladobłękitna. Spódnica składała się z kilku cienkich warstw, a mocno związana w talii kokarda podkreślała kobiece linie. Dalej nie oduczyła się gorsetu i dalej też ściskała mocno żebra, byleby tylko wyglądać nieskazitelnie. Na ramionach jednak spoczywała cieniutka warstwa tkaniny, która kończyła się falbanką przy wykończeniu rękawów. Odsłonięty dekolt chował się pod sweterkową pelerynką. Miała również kapelusik przewiązany kokardą pod szyją. Opadł jednak na plecy w trakcie wędrówki. Nie zapukała. Nacisnęła klamkę, wiedząc, że przecież może tutaj przychodzić, że nie potknie się o żadną krwiożerczą pułapkę, że Steffen nie ochrzci jej jako tego wstrętnego intruza. Iskierki migały w oczach, a na skórze czuła garść ekscytacji.
– Dzień dobry, Steffenie! – odparła, machając różdżką, by cała sterta atlasów mogła elegancko ułożyć się na stoliku. Popatrzyła na swojego narzeczonego, który najwyraźniej był w trakcie przekąski. Nie rzuciła się mu więc w ramiona, by się biedaczek jeszcze nie zadławił. – Na zewnątrz jest tak okropnie szaro. Przyszłam… - urwała, by powstrzymać romantyczne słówko, zanim popieści go ono zbyt łaskawie. Przyszłam stęskniona za moim słońcem. Przysiadła na sofie i wygładziła materiał na udach, a potem ostrożnie zdjęła rękawiczki i odwiązała kokardę od nakrycia głowy. Rozważała, co właściwie powinna powiedzieć – Przyniosłam kilka wspaniałych woluminów. Tak gdybyś chciał poczytać o sekretach ciała – przemówiła wreszcie, a kiedy zorientowała się, że nie zabrzmiało to chyba odpowiednio, zaróżowiła się nagle i powachlowała teatralnie łapką przed smukłym nosem. – Och, powiedz, przyznaj, że chciałbyś się dowiedzieć więcej o anatomii. O działaniu organów, o pierwszej pomocy, o eliksirach uzdrawiających i maściach. Jestem pewna, że przyda ci się to, kiedy… kiedy będziesz gdzieś tam sam, ze zbawienną fiolką maści z wodnej gwiazdy. Albo z pastą na oparzenia! Wiedziałeś, jakie niesamowite specyfiki ratunkowe można przygotować z płatków ciemiernika? – zapytała podekscytowana, a potem zerwała się nagle z miejsca i popędziła do stołu, by przysiąść bliżej niego. – Powiedz, powiedz, że tego pragniesz – zamrugała, a niedługo potem ujrzał oczy, duże i urocze. Zatapiała w nim niemożliwe podekscytowanie, rozkosz płynącą z możliwości opowiedzenia mu o tym wszystkim. – Pokażę ci – dodała ciszej i w tej ekscytacji aż ułożyła dłoń na jego kolanie pod stołem i lekko zacisnęła palce. Umknęła jednak spłoszona i popatrzyła na meblościankę. Nerwowo połknęła powietrze. Chciała mu pomóc.
14.10
Pomyłka, straszna pomyłka naznaczyła początek Steffenowego października. Panikę zdołał przekuć w gotowość do działania, w szaleńczy bieg po opisanych w "Proroku Codziennym" miejscach, w pisanie listów do Zakonników. Gdy adrenalina nieco ustąpiła, gdy nie mogli już zrobić nic więcej, zaczęło się prawdziwe piekło. Bezczynność jedynie podsycała poczucie winy, nawet list od wujka Stevie'go poprawił mu humor tylko nieznacznie. Zawalił, spieprzył, naraził tyle osób przez lekkomyślność i...
...naiwną wiarę, że słowa mogą zmienić świat, skruszyć zatwardziałe serca. Tak, wiedział, że Morgana Selwyn jest potworem, ale Wendelinę przecież niechcący poznał osobiście i nie wydawała się zła, tylko zadufana... A młodsze pokolenie Blacków znał z Hogartu, Rigela uważał niegdyś za przyjaciela, a choć Aquili nie znosił to naiwnie wierzył, że była choć trochę podobna do brata. Mylił się. Nie wiedział, czy którekolwiek z nich mogło zdradzić, ale pewnie tak. Musiał przestać im ufać.
Nie wszyscy byli przecież jak Isabella, która niesiona płomieniem sumienia uciekła z domu. Jak dzielny Alexander, jak pan Blake-Nott. Może powinien rzucić tą pracę w "Czarownicy", zdjąć różowe, idealistyczne okulary, przestać patrzeć na ludzi z dziecięcą naiwnością własnej redaktor naczelnej (na piśmie niewinnej, a przecież wyrachowanej - ten artykuł o krwi Morgany był tak cyniczny, że złamał Steffkowi serce), nie wierzyć w bajki i szczęśliwe zakończenia...
...ale przecież to dzięki tej wierze zdołał zbliżyć się do Isabelli, ośmielił się całować ją w Pałacu Bealieu i pod Kurnikiem, znalazł własne szczęśliwe zakończenie.
O ile lord Farley nadal pozwoli mi się z nią widywać. - pomyślał gorzko, siedząc smętnie w salonie przy zimnej wodzie. Nie miał nawet herbaty na poprawę humoru...
Nie wiedział, czy Alexander byłby zdolny do zabronienia mu spotkań z własną narzeczoną, ale wyjec naprawdę go wystraszył. No i Bella wciąż była pod opieką kuzyna, swojej - teraz - jedynej rodziny. Gwardzista dobrze się nią zajmie, a Steff... może nie nadaję się na narzeczonego? Jak ja mam się kimkolwiek opiekować?
Potrafił tylko zmieniać się w szczura i robić magiczne sztuczki z piaskiem. Może w głowie też miał piasek i wióry.
Gdy tak smętnie rozpamiętywał własne wady, któryś już dzień z rzędu, do domu nagle wtargnęła Isabella - gwałtownie, jak ogień i bez zapowiedzi, jak dawni Selwynowie mieli w sumie w zwyczaju.
Staff poderwał się z fotela, zaskoczony. Odruchowo obciągnął koszulę, czy on w ogóle ją wyprasował? Przeczesał dłonią po włosach, jak zwykle niesfornych i sterczących we wszystkie strony.
-Bella! - spojrzał na nią zdziwiony, speszony, trochę nieswój... ale płomienie jego narzeczonej były takie rozgrzewające. Uśmiechnął się szeroko, mimowolnie.
-A...natomii? - mówiła tak prędko, a on ledwo nadążał. Dziwne, zazwyczaj to za nim ludzie nie nadążali. Prawdę mówiąc, nigdy nie interesował się specjalnie anatomią, ale entuzjazm Isabelli był zbyt zaraźliwy, by choć trochę mu się nie udzieliło. Przypomniał sobie, jak walczył z panem Caelanem w antykwariacie i żałował, że Marcella musi na moment opuścić różdżkę by się nim zająć. Gdyby umiał dawkować eliksiry sam...
Przeniósł spojrzenie na jasne włosy Isabelli, rozpuszczone i dzikie jak płomień. Na jej kształtne kolana, widoczne pod suknią gdy siadła. I roziskrzone oczy.
-Pragnę... - szepnął, potwierdzająco.
Nie anatomii, jej.
Pomyłka, straszna pomyłka naznaczyła początek Steffenowego października. Panikę zdołał przekuć w gotowość do działania, w szaleńczy bieg po opisanych w "Proroku Codziennym" miejscach, w pisanie listów do Zakonników. Gdy adrenalina nieco ustąpiła, gdy nie mogli już zrobić nic więcej, zaczęło się prawdziwe piekło. Bezczynność jedynie podsycała poczucie winy, nawet list od wujka Stevie'go poprawił mu humor tylko nieznacznie. Zawalił, spieprzył, naraził tyle osób przez lekkomyślność i...
...naiwną wiarę, że słowa mogą zmienić świat, skruszyć zatwardziałe serca. Tak, wiedział, że Morgana Selwyn jest potworem, ale Wendelinę przecież niechcący poznał osobiście i nie wydawała się zła, tylko zadufana... A młodsze pokolenie Blacków znał z Hogartu, Rigela uważał niegdyś za przyjaciela, a choć Aquili nie znosił to naiwnie wierzył, że była choć trochę podobna do brata. Mylił się. Nie wiedział, czy którekolwiek z nich mogło zdradzić, ale pewnie tak. Musiał przestać im ufać.
Nie wszyscy byli przecież jak Isabella, która niesiona płomieniem sumienia uciekła z domu. Jak dzielny Alexander, jak pan Blake-Nott. Może powinien rzucić tą pracę w "Czarownicy", zdjąć różowe, idealistyczne okulary, przestać patrzeć na ludzi z dziecięcą naiwnością własnej redaktor naczelnej (na piśmie niewinnej, a przecież wyrachowanej - ten artykuł o krwi Morgany był tak cyniczny, że złamał Steffkowi serce), nie wierzyć w bajki i szczęśliwe zakończenia...
...ale przecież to dzięki tej wierze zdołał zbliżyć się do Isabelli, ośmielił się całować ją w Pałacu Bealieu i pod Kurnikiem, znalazł własne szczęśliwe zakończenie.
O ile lord Farley nadal pozwoli mi się z nią widywać. - pomyślał gorzko, siedząc smętnie w salonie przy zimnej wodzie. Nie miał nawet herbaty na poprawę humoru...
Nie wiedział, czy Alexander byłby zdolny do zabronienia mu spotkań z własną narzeczoną, ale wyjec naprawdę go wystraszył. No i Bella wciąż była pod opieką kuzyna, swojej - teraz - jedynej rodziny. Gwardzista dobrze się nią zajmie, a Steff... może nie nadaję się na narzeczonego? Jak ja mam się kimkolwiek opiekować?
Potrafił tylko zmieniać się w szczura i robić magiczne sztuczki z piaskiem. Może w głowie też miał piasek i wióry.
Gdy tak smętnie rozpamiętywał własne wady, któryś już dzień z rzędu, do domu nagle wtargnęła Isabella - gwałtownie, jak ogień i bez zapowiedzi, jak dawni Selwynowie mieli w sumie w zwyczaju.
Staff poderwał się z fotela, zaskoczony. Odruchowo obciągnął koszulę, czy on w ogóle ją wyprasował? Przeczesał dłonią po włosach, jak zwykle niesfornych i sterczących we wszystkie strony.
-Bella! - spojrzał na nią zdziwiony, speszony, trochę nieswój... ale płomienie jego narzeczonej były takie rozgrzewające. Uśmiechnął się szeroko, mimowolnie.
-A...natomii? - mówiła tak prędko, a on ledwo nadążał. Dziwne, zazwyczaj to za nim ludzie nie nadążali. Prawdę mówiąc, nigdy nie interesował się specjalnie anatomią, ale entuzjazm Isabelli był zbyt zaraźliwy, by choć trochę mu się nie udzieliło. Przypomniał sobie, jak walczył z panem Caelanem w antykwariacie i żałował, że Marcella musi na moment opuścić różdżkę by się nim zająć. Gdyby umiał dawkować eliksiry sam...
Przeniósł spojrzenie na jasne włosy Isabelli, rozpuszczone i dzikie jak płomień. Na jej kształtne kolana, widoczne pod suknią gdy siadła. I roziskrzone oczy.
-Pragnę... - szepnął, potwierdzająco.
Nie anatomii, jej.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy zamilkła, nie nadeszło zbyt wiele słów ukochanego. Zmartwiona przemknęła kontrolnie spojrzeniem po całej sylwetce. Nie dostrzegła nic niepokojącego oprócz nieco wytarganego ubrania. Poruszyła się odrobinę na krześle, a drewniane nóżki lekko zapiszczały. Nie usłuchała jednak ich niepozornego ostrzeżenia. Zamiast tego uniosła dłoń i przytknęła ją do czoła Cattermole’a. – Zaniemówiłeś, mój miły. Czy wszystko w porządku? Jesteś… ciepły – zauważyła stroskana i odkleiła palce od jego skóry. Powoli dłoń opadła, by ostatecznie ułożyć się na stole. Nietypowość jego reakcji wychwyciła dość szybko, ale nie była pewna, jak należało ją zinterpretować. – Powiedz, Steffenie, czy nie masz ochoty? Byłam pewna, że będziesz chciał się nauczyć. Przecież lubisz się uczyć. Uwarzyłam dla ciebie kilka eliksirów. Trudno będzie użyć leczniczych specyfików bez odrobiny wiedzy. Pomyślałam… ty nie chciałbyś? – wypowiadała dalej całe potoki, zdanie po zdaniu. Zielone oczy zgasły nieco. Przez moment poczuła, jakby odrzucił energię, która ją tego dnia tutaj przywiodła. Jego potwierdzenie zdało się Isabelli zbyt niepewne. Drobny szept nakazywał bardziej wątpić, niż uznawać słuszność. Isabella nieco smutnawo rozluźniła się na krzesełku. Było jej chyba trochę przykro. W dwa palce chwyciła kosmyk włosów i przez chwilę nakręcała go, rozmyślając o tym, co należało dalej zrobić. Przy nim... na nim tak bardzo jej zależało, że czasem gesty wyprzedzały rozsądne rozważania.
– Naprawdę jej pragniesz? – zapytała po kilku minutach ciszy. Jej. Anatomii. – Ta wiedza jest tajemna, ale jakże konieczna. Potrzebujesz jej – zakomunikowała, nieco już wznosząc głowę. Do góry, Bella, do góry. – Popatrz – powiedziała nagle, otwierając przed nim opasłe tomiszcze. – Na tej rycinie przedstawiono ciało człowieka. To, co kryje się wewnątrz – rozpoczęła, gdy tylko udało jej się rozwiać mgłę szarych obłoków. Palcem przemknęła po anatomicznym rysunku. – W ciele znajduje się wiele organów. Wszystkie razem dbają o ciebie. Twoje serce pracuje nieustannie, tłoczy krew do całego organizmu – wskazała paluszkiem na właściwe miejsce. – Jest, o, tutaj – szybciutko przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej. – Gdy przykładam dłoń, mogę poczuć, jak bije twoje. Dzięki tętnicom odprowadza krew od serca do poszczególnych tkanek. A dzięki żyłom pokonuje drogę odwrotną, od tkanek do serca – kontynuowała, pilnując, by nie przytłoczył go nadmiar informacji. - A to są płuca, lewe, a tutaj prawe. One odpowiadają za twoje wszystkie oddechy, Steffenie. Dbają o to, aby tlen dostał się do wszystkich części naszego ciała – palcem wyraźnie oznaczyła narząd. Miała do powiedzenia o wiele więcej, ale domyślała się, że trudno mu będzie wszystko to zapamiętać.[b] – Dalej mamy wątrobę...
– Naprawdę jej pragniesz? – zapytała po kilku minutach ciszy. Jej. Anatomii. – Ta wiedza jest tajemna, ale jakże konieczna. Potrzebujesz jej – zakomunikowała, nieco już wznosząc głowę. Do góry, Bella, do góry. – Popatrz – powiedziała nagle, otwierając przed nim opasłe tomiszcze. – Na tej rycinie przedstawiono ciało człowieka. To, co kryje się wewnątrz – rozpoczęła, gdy tylko udało jej się rozwiać mgłę szarych obłoków. Palcem przemknęła po anatomicznym rysunku. – W ciele znajduje się wiele organów. Wszystkie razem dbają o ciebie. Twoje serce pracuje nieustannie, tłoczy krew do całego organizmu – wskazała paluszkiem na właściwe miejsce. – Jest, o, tutaj – szybciutko przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej. – Gdy przykładam dłoń, mogę poczuć, jak bije twoje. Dzięki tętnicom odprowadza krew od serca do poszczególnych tkanek. A dzięki żyłom pokonuje drogę odwrotną, od tkanek do serca – kontynuowała, pilnując, by nie przytłoczył go nadmiar informacji. - A to są płuca, lewe, a tutaj prawe. One odpowiadają za twoje wszystkie oddechy, Steffenie. Dbają o to, aby tlen dostał się do wszystkich części naszego ciała – palcem wyraźnie oznaczyła narząd. Miała do powiedzenia o wiele więcej, ale domyślała się, że trudno mu będzie wszystko to zapamiętać.[b] – Dalej mamy wątrobę...
Ostatnio zmieniony przez Isabella Presley dnia 16.04.21 0:07, w całości zmieniany 1 raz
Dłoń Isabelli na kolanie. Gardło suche z tego znajomego-nieznajomego uczucia bliskości pięknej dziewczyny, gardło ściśnięte na wspomnienie krwi i na samo wyobrażenie tego, do czego mogła doprowadzić jego lekkomyślność. Przepiękna dama, tak realna, ubrana tak ślicznie i elegancko, bo Steffen nie mógł przecież zauważyć, że jej starannie dobrany ubiór był mimo wszystko inny od sukni jakie nosiła u Selwynów i przywdziewała dla Rosierów. Nie mógł wiedzieć, że i jej oddychało się ciężko - wcale nie z powodu przedziwnej mieszanki lęku i podniecenia, a przez urządzenie, z którego obecności nie zdawał sobie nawet sprawy choć opisywał je w "Czarownicy." W świecie redakcji gorsety były zresztą modą, pięknem, ozdobą, a nigdy narzędziem wymyślnych tortur.
Czy zauważyła...? Ten cień w jego oczach, zmarszczkę między brwiami? Tak bardzo chciał odpędzić ze swych myśli wojnę, ale jej czarna mgła tylko gęstniała i dopadła go teraz we własnym salonie, w domu, w bezpiecznej Dolinie Godryka. Prorok Codzienny też wydawał mu się bezpieczny, a jednak pierwszy raz w swoim młodym życiu czuł tak potężny ciężar winy i bezmiar naiwności.
To młodzieńczy idealizm kazał mu zresztą uwierzyć w piękno i dobro Belli - gdyby nie odwaga i prostota ich obojga nie miałby teraz narzeczonej, nie byłby najszczęśliwszy w swoim życiu. Teraz jednak musiał odrzucić ten sam idealizm, odrzucić bezpowrotnie na myśl o innych osobach, w których dobre serca chciał wierzyć. Bella, narzeczona Rosiera, Alex, bratanek Morgany - oni byli dobrzy, prawi, oni byli tutaj. Ale jak mało brakowało, by Bella była tam - by musiał ją skreślić, tak jak Rigela, którego uważał w szkole za przyjaciela, jak jej kuzynkę Wendelinę, jak wszystkich arystokratów z którymi mijał się na korytarzach i którym kłamał prosto w oczy, aby pisać o nich artykuły. Oni nie byli przecież źli, nawet w tym szalonym lordzie Lestrange czaiła się jakaś serdeczność, Steffen we wszystkich widział człowieczeństwo, a jednak nie mógł, nie mógł tak o nich myśleć, musiał zbudować mury, byli w końcu na wojnie. Czy gdyby Bella nie uciekła z domu, musiałby zapomnieć nawet o niej? Czy kiedykolwiek mógłby o niej zapomnieć? Czy zasabotowałby wojenny wysiłek, by w kryzysowej chwili włamać się po nią do Bealieu albo Kent? Bał się o tym myśleć, na szczęście nie musiał o tym myśleć, ale ciężko było o tym nie myśleć. Szczególnie, gdy przypomniała mu o leczniczych specyfikach - dla niej były pracą, jemu przywiodły na myśl pojedynki i te wszystkie chwile, gdy nie umiał ich dawkować. Przeraźliwy ból, gdy Marcella próbowała mu pomóc po tamtej czarnomagicznej ranie w antykwariacie. Bezradność i strach o własne i cudze życie, gdy Hannah wykrwawiała się na jego oczach.
-Tak, muszę się nauczyć. - potwierdził, trochę do Isabelli, ale bardziej do własnych myśli, do upiornych obrazów migających przed oczyma. Zamrugał, orientując sobie, że źle to zabrzmiało. -Chcę się nauczyć. - poprawił się. -Dziękuję, Bello. - próbował słuchać, skupić się, ale myśli biegły nadal własnym torem. Steffen był spostrzegawczy, widział, że zmarkotniała. Że nie dał jej tego, czego mogła dziś oczekiwać, czułości i skupienia. Co, jeśli dał jej coś jeszcze gorszego - jeśli cień wojny przejdzie z jego serca i na nią? Co, jeśli nie będzie umiał się nią zaopiekować, jeśli sam zginie albo zrobi coś durnego? Miała tylko Alexa. I jego. Nie miała już nikogo.
I wtedy spojrzał na nią uważniej, jakby od nowa. Rozpamiętywał to wszystko sam, w sobie - poczucie, że musi skreślić tyle osób, że nie może już ufać nikomu w Londynie. On skreślał jednak znajomych, i to (za wyjątkiem Blacka) dalszych, ona zaś skreśliła rodzinę. Odważnie. Gwałtownie.
Nigdy z nią o tym nie porozmawiał, nie wprost.
Ciężar w sercu zarazem zmalał i się zwiększył. Z jednej strony, Steffen poczuł się jak okropny narzeczony. Unikał tematu Selwynów, by nie zrobić jej przykrości, ale może jedynie potęgował smutek. Przez ostatnie dni było mu bardzo samotnie i smutno, tak jakby chciał wyrzucić z siebie wątpliwości. Czy Isabella... miała je do kogo wyrzucić?
Z drugiej strony, poczuł, że ona zrozumie. I że może jemu uda się zrozumieć ją, choć byli z tak różnych światów. Że może mógłby się od niej czegoś nauczyć, i to wcale nie anatomii.
-Czekaj... czekaj, Bello. - przerwał i poprosił nagle, przykrywając jej dłoń swoją, gdy położyła ją na jego sercu. -Znaczy... - spłoszył się lekko. -Dokończ wykład, proszę, ale... wybacz mi rozkojarzenie. Cały czas myślę o tym, ilu ludzi mogłem narazić. Dlaczego to zrobiłem, dlaczego wysłałem list do Blacka, jak nigdy nie zrobić czegoś takiego. I... jak Ty to zrobiłaś? Zapomniałaś o Selwynach? Jest wojna, wiem, że powinienem zapomnieć o każdym, kto nie stoi po naszej stronie. I to zrobię, wiem, że to zrobię. A zarazem... gdybym kiedykolwiek zapomniał o tobie, to teraz nie... - poszukał jej spojrzenia, przyciskając jej dłoń mocniej do swojego serca. Czy rozumiała...? -Zarazem o tobie nie umiałbym zapomnieć. Nawet gdybyś pozostała w Bealieu albo w Kent. - wyszeptał, pieczętując niewypowiedzianą obietnicę, którą złożył jej na Białym Moście. -Jakkolwiek to by było nierozsądne. - uśmiechnął się jakoś smutno. -Teraz budujemy nasz świat, własny świat i nikt do niego nie wejdzie i nikt nie będzie od ciebie ważniejszy, ale... czy ty też myślałaś z poczuciem winy o tych, których zostawiasz za sobą? Ja... to bez sensu, ja nawet nie zostawiam nikogo za sobą. Czy jestem egoistą czy naiwniakiem, Bello, nie wierząc, że nie wszyscy ludzie są źli?. A zarazem wiem przecież, że są, widziałem już prawdziwe zło... - urwał gwałtownie, bo o tym nie chciał jej opowiadać. -Widziałaś przecież, w czerwcu. - wymamrotał ze wstydem i płonącymi policzkami. Czyżby płonęły dlatego, że miał w sobie tyle strachu i że tak ciężkie było odnalezienie się w wojennej rzeczywistości? Czy dlatego, że jej dłoń była na jego sercu, a to biło coraz szybciej i szybciej?
Czy zauważyła...? Ten cień w jego oczach, zmarszczkę między brwiami? Tak bardzo chciał odpędzić ze swych myśli wojnę, ale jej czarna mgła tylko gęstniała i dopadła go teraz we własnym salonie, w domu, w bezpiecznej Dolinie Godryka. Prorok Codzienny też wydawał mu się bezpieczny, a jednak pierwszy raz w swoim młodym życiu czuł tak potężny ciężar winy i bezmiar naiwności.
To młodzieńczy idealizm kazał mu zresztą uwierzyć w piękno i dobro Belli - gdyby nie odwaga i prostota ich obojga nie miałby teraz narzeczonej, nie byłby najszczęśliwszy w swoim życiu. Teraz jednak musiał odrzucić ten sam idealizm, odrzucić bezpowrotnie na myśl o innych osobach, w których dobre serca chciał wierzyć. Bella, narzeczona Rosiera, Alex, bratanek Morgany - oni byli dobrzy, prawi, oni byli tutaj. Ale jak mało brakowało, by Bella była tam - by musiał ją skreślić, tak jak Rigela, którego uważał w szkole za przyjaciela, jak jej kuzynkę Wendelinę, jak wszystkich arystokratów z którymi mijał się na korytarzach i którym kłamał prosto w oczy, aby pisać o nich artykuły. Oni nie byli przecież źli, nawet w tym szalonym lordzie Lestrange czaiła się jakaś serdeczność, Steffen we wszystkich widział człowieczeństwo, a jednak nie mógł, nie mógł tak o nich myśleć, musiał zbudować mury, byli w końcu na wojnie. Czy gdyby Bella nie uciekła z domu, musiałby zapomnieć nawet o niej? Czy kiedykolwiek mógłby o niej zapomnieć? Czy zasabotowałby wojenny wysiłek, by w kryzysowej chwili włamać się po nią do Bealieu albo Kent? Bał się o tym myśleć, na szczęście nie musiał o tym myśleć, ale ciężko było o tym nie myśleć. Szczególnie, gdy przypomniała mu o leczniczych specyfikach - dla niej były pracą, jemu przywiodły na myśl pojedynki i te wszystkie chwile, gdy nie umiał ich dawkować. Przeraźliwy ból, gdy Marcella próbowała mu pomóc po tamtej czarnomagicznej ranie w antykwariacie. Bezradność i strach o własne i cudze życie, gdy Hannah wykrwawiała się na jego oczach.
-Tak, muszę się nauczyć. - potwierdził, trochę do Isabelli, ale bardziej do własnych myśli, do upiornych obrazów migających przed oczyma. Zamrugał, orientując sobie, że źle to zabrzmiało. -Chcę się nauczyć. - poprawił się. -Dziękuję, Bello. - próbował słuchać, skupić się, ale myśli biegły nadal własnym torem. Steffen był spostrzegawczy, widział, że zmarkotniała. Że nie dał jej tego, czego mogła dziś oczekiwać, czułości i skupienia. Co, jeśli dał jej coś jeszcze gorszego - jeśli cień wojny przejdzie z jego serca i na nią? Co, jeśli nie będzie umiał się nią zaopiekować, jeśli sam zginie albo zrobi coś durnego? Miała tylko Alexa. I jego. Nie miała już nikogo.
I wtedy spojrzał na nią uważniej, jakby od nowa. Rozpamiętywał to wszystko sam, w sobie - poczucie, że musi skreślić tyle osób, że nie może już ufać nikomu w Londynie. On skreślał jednak znajomych, i to (za wyjątkiem Blacka) dalszych, ona zaś skreśliła rodzinę. Odważnie. Gwałtownie.
Nigdy z nią o tym nie porozmawiał, nie wprost.
Ciężar w sercu zarazem zmalał i się zwiększył. Z jednej strony, Steffen poczuł się jak okropny narzeczony. Unikał tematu Selwynów, by nie zrobić jej przykrości, ale może jedynie potęgował smutek. Przez ostatnie dni było mu bardzo samotnie i smutno, tak jakby chciał wyrzucić z siebie wątpliwości. Czy Isabella... miała je do kogo wyrzucić?
Z drugiej strony, poczuł, że ona zrozumie. I że może jemu uda się zrozumieć ją, choć byli z tak różnych światów. Że może mógłby się od niej czegoś nauczyć, i to wcale nie anatomii.
-Czekaj... czekaj, Bello. - przerwał i poprosił nagle, przykrywając jej dłoń swoją, gdy położyła ją na jego sercu. -Znaczy... - spłoszył się lekko. -Dokończ wykład, proszę, ale... wybacz mi rozkojarzenie. Cały czas myślę o tym, ilu ludzi mogłem narazić. Dlaczego to zrobiłem, dlaczego wysłałem list do Blacka, jak nigdy nie zrobić czegoś takiego. I... jak Ty to zrobiłaś? Zapomniałaś o Selwynach? Jest wojna, wiem, że powinienem zapomnieć o każdym, kto nie stoi po naszej stronie. I to zrobię, wiem, że to zrobię. A zarazem... gdybym kiedykolwiek zapomniał o tobie, to teraz nie... - poszukał jej spojrzenia, przyciskając jej dłoń mocniej do swojego serca. Czy rozumiała...? -Zarazem o tobie nie umiałbym zapomnieć. Nawet gdybyś pozostała w Bealieu albo w Kent. - wyszeptał, pieczętując niewypowiedzianą obietnicę, którą złożył jej na Białym Moście. -Jakkolwiek to by było nierozsądne. - uśmiechnął się jakoś smutno. -Teraz budujemy nasz świat, własny świat i nikt do niego nie wejdzie i nikt nie będzie od ciebie ważniejszy, ale... czy ty też myślałaś z poczuciem winy o tych, których zostawiasz za sobą? Ja... to bez sensu, ja nawet nie zostawiam nikogo za sobą. Czy jestem egoistą czy naiwniakiem, Bello, nie wierząc, że nie wszyscy ludzie są źli?. A zarazem wiem przecież, że są, widziałem już prawdziwe zło... - urwał gwałtownie, bo o tym nie chciał jej opowiadać. -Widziałaś przecież, w czerwcu. - wymamrotał ze wstydem i płonącymi policzkami. Czyżby płonęły dlatego, że miał w sobie tyle strachu i że tak ciężkie było odnalezienie się w wojennej rzeczywistości? Czy dlatego, że jej dłoń była na jego sercu, a to biło coraz szybciej i szybciej?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Najpierw poruszyła lekko dłonią na jego piersi, pod tymi palcami, przy tym wystukiwanym nerwowo rytmie. Zagięła nieznacznie materiał koszuli. Potem uniosła zaniepokojone oczy na Steffena, a jej cała sylwetka przysunęła się bliżej, jakby chciała się upewnić, że wszystko w porządku. Przerwał jej. Na dłużej zatonęła w tym sekretnym, dość mętnym spojrzeniu. Domyślała się, że nie był to zwiastun dobrej wieści czy szybko przyswajanej wiedzy. Oczywiście, że wyczuła jego nieobecność, alarmujący spadek energii, cichość zakradającą się na te tak żywe usta. Jej kochane usta. Wcale nie było z nim dobrze, prawda? Jej iskry obijały się o ponurą postać, nie odnajdując palącego odwzajemnienia. To zdecydowanie nie był dobry dzień na lekcję anatomii. Mimo jej starań, mimo wrażenia, że wszelkie znaki sprzyjają o tej porze tak otwartym i pojętnym umysłom. Wcale tak nie było. Jak mogła nie zauważyć wcześniej? Jak mogła się tak bardzo na to wszystko nakręcić? Zgubić jego smutek? Rozpędzona gnała w swoje miłe rejony, dzieląc się pasją i ciekawostką, ofiarowując coś, co według niej było mu teraz tak potrzebne. Tymczasem wcale nie. Widok tych smutnych oczu rozerwał jej serce na pół. Roztrzepanie Steffena, wrażenie, że jest on mimo wszystko tak daleko od wszelkich rycin i wskazówek, że nie dotarł między komory i zastawki – dopiero po chwili mogła prawdziwie zrozumieć. Zaczął mówić, a Isabella tylko poczuła, jak bardzo ślepa pozostawała od początku ich spotkania. Powinna zatrzymać się przy nim, objąć go światłem, opatulić ciepłem i wysłuchać. A zamiast tego przygniatała go stosem ciężkich woluminów i nie pozwalała na odpoczynek. – Kochany… - zaczęła ciepło, choć ostrożnie. Wolna dłoń powędrowała do jego ramienia, a tam przesunęła się w pocieszającym geście. Pod palcami tej drugiej wciąż czuła jego chaos i lęki. Uczucia przekazywane przez melodie bijącego serca zrobiły na niej wręcz piorunujące wrażenie. – Nie musimy się uczyć. Innym razem. Dość anatomii – kontynuowała, oznaczając najpierw, że już nie musiał się starać o tym myśleć. Czy była rozczarowana? Och, może tylko troszeczkę. Tak naprawdę natychmiast porzuciła własne ambitne plany, zamierzając zmierzyć się z tym wszystkim, co wyławiała z głębi spojrzenia Cattermole’a.
Dopiero jednak wygłaszane zdanie po zdaniu myśli objawiły jej, jaki mrok spętał jego radość na zbyt długo. Zła decyzja związana z Prorokiem sprawiła najwyraźniej, że zakiełkowało w młodym łamaczu klątw zbyt wiele wątpliwości. Isabella jednak potrafiła radzić sobie z chwastami – nawet jeśli te dotyczyły i jej własnej cieplarni, nawet jeśli pętały się wokół zbyt krótkich jak na damę nóg i zbyt drobnych dłoni. To nic, wiedziała, że razem przepędzą wszystkie kłujące rośliny. Dawno jednak nie widziała go aż tak poważnego i skruszonego. Ostatnim razem opowiadał jej o randce z panną Hanną i tajemniczych sprawach Zakonu Feniksa. A potem wyznali sobie miłość. Tamta rozmowa była chyba jedną z najważniejszych i zarazem tak pełnych powagi. Poczekała chwilę, aż uspokoi się tabun iskier, które natychmiast chciały podlecieć do niego i rozjaśnić końcówki chłopięcych włosów. Rzadko łapała się na tym, że nie może mówić tak od razu. Tym razem jednak pęd emocji i głoski przesiąknięte ciężko emocjami mogły tylko przeszkodzić. – Popełniamy błędy, Steffenie. My wszyscy. Ty i ja, nasi bliscy i przyjaciele, którzy wydają nam się tak pełni rozsądku i ogłady, tak mądrzy i właściwie nieomylni. Twoi i moi mistrzowie, nasi rodzice. Przecież to tak naturalne. I choć bardzo byś chciał pewnych rzeczy się wystrzegać za wszelką cenę, to w którymś momencie pojawi się coś, co podetnie twe skrzydła. Ale nie możesz leżeć i rozmyślać wciąż o tym, jak bardzo zawiodłeś drogie sobie dusze. Bo to tylko jedna chwila, a w życiu masz tysiące innych, w których walczysz o szczęście i zwycięstwo. Mój kochany, postąpiłeś pochopnie, ale czy nie udało się załagodzić tej sytuacji? Czy nie uczyniłeś wszystkiego, by swój błąd naprawić? To jest ważne. Teraz płonie w tobie ostrzegawcze światło. Wiem, że więcej nie uczynisz czegoś tak niewłaściwego dla tej wielkiej walki. Wiem to. Czuję twe dobro i determinację. I kocham cię – przemówiła zgrabnie, czarując pięknymi zdaniami. Operowanie słowem stanowiło jeden z licznych przymiotów prawdziwego Selwyna. Potrafili wpływać na ludzi. Dlaczego więc nie rozpalić wokół niego tych ciepłych ramion? Światło zabijało mrok. – Ja o nich pamiętam. I jestem pewna, że oni pamiętają o mnie również. Wiesz, jak silne to wychowanie? Jak mocno narzucone zdanie melodią wielowiekowej tradycji, groźbą i nienawiścią? Nawet jeśli niewypowiedziane pozostaje wiele ostrych słów, to jednak dorastasz w przekonaniu o tym, że jedni są dobrze i drudzy źli – bo tak ci dyktuje rodzina. Selwynowie nie zawsze przecież stali po tamtej stronie. Myślisz, że mogłam uznać Alexa za martwego, że mogłam z dnia na dzień uznać, że nigdy nie istniał? Albo usunąć tak po prostu wszystkie wspomnienia? To trudne i tak bardzo zawiłe. Och, mój Steffenie. Nie zapominaj o mnie, czuję, że nie zapomnisz – wymówiła natchniona i splątała ze sobą ich palce.
– Potwornie się bałam. Bólu w sercu krewnych, ich zawodu i gniewu, ale i własnego serca łamiącego się, drżącego przed nieznana i niepewną przyszłością. Wciąż kocham ich i zdarza mi się myśleć, powracać do dawnych zdarzeń. Ale nie wolno. Wybierając was, musiałam odrzucić ich. Wybierając ich, musiałabym na zawsze już zapomnieć o tobie i moich kuzynach, o ludziach sprzeciwiających się ideom, które trują konserwatywne rodziny. Nie wymażę przeszłości, nie zrobię tego z taką łatwością, jak oni uczynili to ze mną. Nie wyrzeknę się tego, kim byłam i jak źle zdarzało mi się mówić o ludziach z tej drugiej strony. Szukałam swej drogi, dawałam się im wodzić z kąta w kąt, podczas gdy sama wierzyłam tak głęboko, że znam swoje przeznaczenie, że to ja jestem tą, która przyciąga ludzi i której udaje się ich oczarować. Bo przecież czy nie taka jest rola damy? Nie ma nas w polityce, a jednocześnie jesteśmy największymi jej prowokatorkami. W tak nieoczywisty sposób – kontynuowała trochę smutna, trochę jednak ratująca się potrzebą wybawienia Steffena z tych lęków. Z lęków, które przecież tak dobrze znała. – Mamy uczucia, mamy prawo wątpić. Czy nie odnajdywałam w Rosierach dobra i najszlachetniejszych cech podczas gdy ty i Zakon Feniksa uznajecie ich za winnych tak wielu krzywdom? Oczywiście, że odnajdywałam. Znam ich z innego świata, byłam wewnątrz, szukałam piękna i talentów, emocji i rozmów. Dziś patrzę z tej drugiej strony i tego nowego patrzenia wciąż się uczę. Czy myślisz, że i bez potknięć? Och, przecież to niemożliwe. Spójrz na mnie, jestem damą pośrodku wiejskich uliczek. Jestem damą na polach i w kurnikach. Jestem damą, która szuka widelca do cielęciny, choć tej już od dawna nie ma na naszych talerzach. I wciąż pewien głos powraca, buntuje się, kiedy mierzę się z czymś, co mocno we mnie zasiali. Do tego stopnia, że nawet po tylu miesiącach trudno mi porzucić pewne przyzwyczajenia. Ale staram się, bardzo – wyznała ze wstydem, nagle zbaczając chyba jednak aż za bardzo w stronę swojej postaci. Wróciła jednak pośpiesznie do Steffena.
– Zły płomień jest w każdym z nas. Można jednak zaopiekować się ogniem tak, by nie parzył, a ogrzewał i chronił, by dawał nadzieję i uczył. By nas wzmacniał, a nie osłabiał. Czy pojmujesz, mój kochany? Tylko teraz, mamy tak wyjątkowe i straszliwe czasy, że musimy po prostu bardziej uważać i tym bardziej opiekować się sobą. Wszyscy razem. Dobrze? Powiedz, powiedz, że będziesz ostrożny – wygłosiła z uczuciem, a potem w nagłym porywie uczucia wsunęła się na jego kolana i mocno do niego przytuliła. Zupełnie jakby skryć się w nim chciała jak w miłym kominku. Przycisnęła usta do jego policzka, w jednym, drugim i trzecim miejscu. – I mów mi, zawsze mi mów, jeśli dzieje się źle i czujesz, jakbyś stąpał po ogniu – poprosiła i objęła czule dłonią jego różowy policzek. Oczy popatrzyły głęboko w oczy.
Dopiero jednak wygłaszane zdanie po zdaniu myśli objawiły jej, jaki mrok spętał jego radość na zbyt długo. Zła decyzja związana z Prorokiem sprawiła najwyraźniej, że zakiełkowało w młodym łamaczu klątw zbyt wiele wątpliwości. Isabella jednak potrafiła radzić sobie z chwastami – nawet jeśli te dotyczyły i jej własnej cieplarni, nawet jeśli pętały się wokół zbyt krótkich jak na damę nóg i zbyt drobnych dłoni. To nic, wiedziała, że razem przepędzą wszystkie kłujące rośliny. Dawno jednak nie widziała go aż tak poważnego i skruszonego. Ostatnim razem opowiadał jej o randce z panną Hanną i tajemniczych sprawach Zakonu Feniksa. A potem wyznali sobie miłość. Tamta rozmowa była chyba jedną z najważniejszych i zarazem tak pełnych powagi. Poczekała chwilę, aż uspokoi się tabun iskier, które natychmiast chciały podlecieć do niego i rozjaśnić końcówki chłopięcych włosów. Rzadko łapała się na tym, że nie może mówić tak od razu. Tym razem jednak pęd emocji i głoski przesiąknięte ciężko emocjami mogły tylko przeszkodzić. – Popełniamy błędy, Steffenie. My wszyscy. Ty i ja, nasi bliscy i przyjaciele, którzy wydają nam się tak pełni rozsądku i ogłady, tak mądrzy i właściwie nieomylni. Twoi i moi mistrzowie, nasi rodzice. Przecież to tak naturalne. I choć bardzo byś chciał pewnych rzeczy się wystrzegać za wszelką cenę, to w którymś momencie pojawi się coś, co podetnie twe skrzydła. Ale nie możesz leżeć i rozmyślać wciąż o tym, jak bardzo zawiodłeś drogie sobie dusze. Bo to tylko jedna chwila, a w życiu masz tysiące innych, w których walczysz o szczęście i zwycięstwo. Mój kochany, postąpiłeś pochopnie, ale czy nie udało się załagodzić tej sytuacji? Czy nie uczyniłeś wszystkiego, by swój błąd naprawić? To jest ważne. Teraz płonie w tobie ostrzegawcze światło. Wiem, że więcej nie uczynisz czegoś tak niewłaściwego dla tej wielkiej walki. Wiem to. Czuję twe dobro i determinację. I kocham cię – przemówiła zgrabnie, czarując pięknymi zdaniami. Operowanie słowem stanowiło jeden z licznych przymiotów prawdziwego Selwyna. Potrafili wpływać na ludzi. Dlaczego więc nie rozpalić wokół niego tych ciepłych ramion? Światło zabijało mrok. – Ja o nich pamiętam. I jestem pewna, że oni pamiętają o mnie również. Wiesz, jak silne to wychowanie? Jak mocno narzucone zdanie melodią wielowiekowej tradycji, groźbą i nienawiścią? Nawet jeśli niewypowiedziane pozostaje wiele ostrych słów, to jednak dorastasz w przekonaniu o tym, że jedni są dobrze i drudzy źli – bo tak ci dyktuje rodzina. Selwynowie nie zawsze przecież stali po tamtej stronie. Myślisz, że mogłam uznać Alexa za martwego, że mogłam z dnia na dzień uznać, że nigdy nie istniał? Albo usunąć tak po prostu wszystkie wspomnienia? To trudne i tak bardzo zawiłe. Och, mój Steffenie. Nie zapominaj o mnie, czuję, że nie zapomnisz – wymówiła natchniona i splątała ze sobą ich palce.
– Potwornie się bałam. Bólu w sercu krewnych, ich zawodu i gniewu, ale i własnego serca łamiącego się, drżącego przed nieznana i niepewną przyszłością. Wciąż kocham ich i zdarza mi się myśleć, powracać do dawnych zdarzeń. Ale nie wolno. Wybierając was, musiałam odrzucić ich. Wybierając ich, musiałabym na zawsze już zapomnieć o tobie i moich kuzynach, o ludziach sprzeciwiających się ideom, które trują konserwatywne rodziny. Nie wymażę przeszłości, nie zrobię tego z taką łatwością, jak oni uczynili to ze mną. Nie wyrzeknę się tego, kim byłam i jak źle zdarzało mi się mówić o ludziach z tej drugiej strony. Szukałam swej drogi, dawałam się im wodzić z kąta w kąt, podczas gdy sama wierzyłam tak głęboko, że znam swoje przeznaczenie, że to ja jestem tą, która przyciąga ludzi i której udaje się ich oczarować. Bo przecież czy nie taka jest rola damy? Nie ma nas w polityce, a jednocześnie jesteśmy największymi jej prowokatorkami. W tak nieoczywisty sposób – kontynuowała trochę smutna, trochę jednak ratująca się potrzebą wybawienia Steffena z tych lęków. Z lęków, które przecież tak dobrze znała. – Mamy uczucia, mamy prawo wątpić. Czy nie odnajdywałam w Rosierach dobra i najszlachetniejszych cech podczas gdy ty i Zakon Feniksa uznajecie ich za winnych tak wielu krzywdom? Oczywiście, że odnajdywałam. Znam ich z innego świata, byłam wewnątrz, szukałam piękna i talentów, emocji i rozmów. Dziś patrzę z tej drugiej strony i tego nowego patrzenia wciąż się uczę. Czy myślisz, że i bez potknięć? Och, przecież to niemożliwe. Spójrz na mnie, jestem damą pośrodku wiejskich uliczek. Jestem damą na polach i w kurnikach. Jestem damą, która szuka widelca do cielęciny, choć tej już od dawna nie ma na naszych talerzach. I wciąż pewien głos powraca, buntuje się, kiedy mierzę się z czymś, co mocno we mnie zasiali. Do tego stopnia, że nawet po tylu miesiącach trudno mi porzucić pewne przyzwyczajenia. Ale staram się, bardzo – wyznała ze wstydem, nagle zbaczając chyba jednak aż za bardzo w stronę swojej postaci. Wróciła jednak pośpiesznie do Steffena.
– Zły płomień jest w każdym z nas. Można jednak zaopiekować się ogniem tak, by nie parzył, a ogrzewał i chronił, by dawał nadzieję i uczył. By nas wzmacniał, a nie osłabiał. Czy pojmujesz, mój kochany? Tylko teraz, mamy tak wyjątkowe i straszliwe czasy, że musimy po prostu bardziej uważać i tym bardziej opiekować się sobą. Wszyscy razem. Dobrze? Powiedz, powiedz, że będziesz ostrożny – wygłosiła z uczuciem, a potem w nagłym porywie uczucia wsunęła się na jego kolana i mocno do niego przytuliła. Zupełnie jakby skryć się w nim chciała jak w miłym kominku. Przycisnęła usta do jego policzka, w jednym, drugim i trzecim miejscu. – I mów mi, zawsze mi mów, jeśli dzieje się źle i czujesz, jakbyś stąpał po ogniu – poprosiła i objęła czule dłonią jego różowy policzek. Oczy popatrzyły głęboko w oczy.
Poruszył się lekko i wziął głębszy wdech, gdy Isabella wybiła palcami rytm jego własnego serca - bijącego coraz szybciej. Dlaczego miał taki płytki oddech? Dlaczego, choć lodowata gula ściskała mu gardło, na policzki wpełzały płomienne rumieńce? Wiedział dlaczego, ale wciąż nie przywykł - czy kiedykolwiek przywyknie? - do bliskości najpiękniejszej kobiety na świecie. Nigdy nie miał dziewczyny, a Isabella chciała być z nim, przy nim, blisko. Nawet gdy nie mógł się skupić, gdy zawalał, nawet gdy widziała wkoło mężczyzn bogatych i przystojnych jak lordowie, albo odważnych i mężnych i mądrych jak Alexander.
Jej piękno porażało go już od czasów szkolnych, gdy nie śmiał się do niej zbliżyć... ale chyba w połączeniu właśnie z faktem, że była szczerze zainteresowana właśnie nim, tworzyło jakiś elektryzujący efekt. Zupełnie jak w tych romansach, które podkradał mamie. Tyle, że tam pisali zwykle o motylach w brzuchu, a jemu iskry pełzały po całym ciele.
-Ja... przepraszam. - wymamrotał, gdy zdecydowała, że już dość nauki. Czy ją rozczarował...? -Uwielbiam twój zapał, gdy o tym opowiadasz. - uśmiechnął się, blado, choć ciepło. Jej płomień był zaraźliwy, a jemu przypomniało się, jak rozmawiali w Pałacu Bealieu o leczeniu i zielarstwie. Właśnie... -Może pomogłabyś mi też z zielarstwem, w szklarni Alexa albo u lorda Archibalda? Jest kilka zaklęć, których mógłbym się nauczyć, gdybym lepiej rozumiał rośliny. Na spokojnie... - zaproponował miękko, jakby chcąc załagodzić jej zawód. A może własny zawód, może przenosił na Bellę własne uczucia? W końcu naprawdę chciał się skupić. Proponował też trochę dlatego, że milczała gdy wylewał z siebie potok żalu, nie wchodziła mu w słowo (choć to uwielbiał), że coś było jakoś inaczej - a oni dopiero uczyli się siebie nawzajem, więc Steffen speszył się trochę, jakby zawstydzony nagłym potokiem uczuć i wątpliwości. Mężczyźni nie wylewali ich przecież z siebie, nie tacy, od których się uczył. Nie Will, nawet nie tata, może trochę ci młodzieńcy w powieściach, ale to pewnie fikcja literacka.
Czasem bał się własnej wrażliwości. W końcu to przez nią wysłał list do Blacków, zamiast wyrwać ich ze swoich wspomnień niczym chwasty. Ale też dzięki tej uczuciowości zwrócił uwagę na damę w opałach w sklepiku przy Horizont Alley - a reszta jest historią.
Ukochana nagle przemówiła - płynnie, pięknie, spokojnie. Oczarowany Steffen rozchylił lekko usta i wpatrzył się w Isabellę jak w obrazek. Zupełnie nieświadom, że magia jej słów to efekt nie tylko czaru samej damy, co jej starannego wychowania. Pochodząc z zupełnie innego świata, odbierał wszystkie zalety Belli jako przymioty jej samej, a nie efekt ciężkiej pracy nad spełnianiem wymogów dla młodej damy. I kochał ją za nie tym bardziej, upatrując w doskonałych manierach i ognistej charyzmie prawdziwych cnót, cnót, których jemu samemu czasem brakowało albo które wyrażał zupełnie inaczej. Zresztą, może miał rację - dawna lady Selwyn czarowała w końcu teraz słowem dla samej siebie i dla niego, nie dla rodziny ani nie dlatego, że tak wypadało. Rodzinny oręż przekuła zgrabnie w część własnej osobowości, czyniąc go swoim, stosując do wybranych przez siebie, szlachetniejszych celów. Czyż mogła być piękniejsza oznaka niezależności i dumy z tego, kim się jest?
Nie byliby przecież tutaj, gdyby nie ich dawne doświadczenia - mozaika prób i błędów, wzlotów i upadków, tworząca ich obecne jestestwa. Zaczynał to rozumieć, gdy tak mądrze mówiła o pomyłkach.
Spoglądał na nią poważnie i zamrugał, wzruszony, gdy wyznała mu miłość - jeszcze raz, pomimo próby. Wiedział, że musiał przeprosić wszystkich, że z ciężkim sercem pójdzie na spotkanie Zakonu - ale to właśnie jej wybaczenie znaczyło dla niego najwięcej.
-Dziękuję, najdroższa. - wyszeptał, poruszony. Ona mówiła, on zaniemówił i tylko jego dłoń powędrowała do jej policzka, ostrożnie muskając alabastrową skórę. Czasem Isabella kojarzyła mu się z porcelanową lalką, ale nie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Porcelana była twarda i wytrzymała i wypalana w ogniu. A zarazem tak krucha. -Czuję, że zawiodłem, bo powinienem chronić tych ludzi, a nie narażać. I będę to robił. I jako twój narzeczony, twój... - zniżył lekko tembr głosu, bo jeszcze rzadko wymawiał to piękne słowo -mąż muszę chronić i będę chronił ciebie. Naszą rodzinę, bo będziemy nową rodziną, my dwoje. - uśmiechnął się blado. -Kocham cię. - powtórzył po niej jak echo, a potem słuchał dalej. Z uwagą i smutkiem i niedowierzaniem i podziwem. Tyle sprzecznych emocji niosła jej poruszająca opowieść.
Nie wiedział, nie wiedział przecież, co to za wychowanie. Przeczuwał, domyślał się, pisał o tym w gazecie, ale zawsze obserwował świat arystokratów przez szklaną szybę. Pokazywali mu tylko to, co chcieli. Dumę i luksus i sztuczne uśmiechy na łamach gazet. Rigel pokazywał mu zapał do nauki i pozory normalności, choć obydwoje podświadomie uważali na to, by nie mówić zbyt wiele o swoich rodzinach. Lord Lestrange pokazał mu labirynt zagadek, lorda Morgana, przedziwną mieszankę tłumionej wrażliwości i hedonistycznych masek. Czy ktokolwiek z nich był prawdziwy? Prawdziwa, ciepła, czuła, była tylko jego Bella - i oto odsłaniała przed nim kurtynę zagadek, pokazywała cienie i brudy skryte w zakamarkach budowanych z reputacji i historii pałaców.
Nienawiść. Straszne słowo.
-Nigdy nie uczyniłaś niczego takiego, jak oni. - przypomniał jej miękko. -Onieśmielałaś mnie, bo byłaś w Domu Węża, bo byłaś taka piękna... taka piękna, że odważyłem się z tobą porozmawiać dopiero, gdy sam trochę dorosłem i gdy okrutna mikstura zmieniła cię w staruszkę, przygasiła odrobinę ten oślepiający blask... - roześmiał się nerwowo, z ciepłym rozbawieniem. -Ale przecież obserwowałem cię, już wtedy. Gdy ukradkiem latałaś na miotle. Może i szczury nie mają takiego wzroku jak ludzie, ale widziałem, że nie jesteś jak stereotypowi Ślizgoni, a Twoja rodzina była kiedyś... inna niż teraz. Nie jesteśmy naszymi rodzinami, nie jesteśmy stereotypami. Nigdy nie chciałbym być taki, jak Will. Kiedyś go trochę podziwiałem, trochę się bałem, a trochę zazdrościłem, ale pod maską jego elokwencji i obycia kryje się przecież chłód, od którego jemu samemu musi być zimno. - westchnął ciężko, zastanawiając się, dlaczego potrafił stopić lód obcych osób, a tak trudno było mu sięgnąć własnego brata. Ale dość o nim, rozmawiali przecież o Belli. Po raz pierwszy tak szczerze, bo wydziedziczenie było przecież drażliwym i przykrym tematem, wokół którego Steffen chodził jak po igłach. Trochę się bał, że ją zrani. Trochę, że zrobiła to przez niego. Trochę, że był próżny i wcale nie zrobiła tego dla niego. Strach był jednak bezzasadny. Rozmawiali. Wreszcie. -Wiedziałem, że nie mogłabyś zapomnieć Alexandra. - przypomniał jej zimową rozmowę na Białym Moście. Nie minął jeszcze nawet rok, a czuł się, jakby to było w innym życiu. -Nawet wtedy nie mogłem o tobie zapomnieć i nie zapomnę o tobie nigdy. Nie ciebie, bo zawsze będziemy przecież razem, ale nie chcę zapominać... o tobie. O twoich potrzebach. Obiecaj mi, że przypomnisz mi, jeśli w czymkolwiek się zatracę. - szeptał płomiennie, przykrywając ich splecione dłonie swoją drugą ręką. Wiedział, że miewał do tego tendencję, do zatracania się w swoich pasjach. Teraz jego pasją była Isabella, ale nie umiałby zapomnieć przecież o runach, o transmutacji, o wojnie, w której chcąc nie chcąc musiał brać udział. Chciał, by wiedziała, że jest z nich wszystkich najważniejsza. Może i walczyli o lepszy świat, ale bez niej ten świat byłby gorszy.
Umilkł, słuchając Belli z uwagą, spoglądając jej w oczy i mocniej trzymając jej dłonie na wspomnienie targającego nią lęku. Domyślał się, ale nie wiedział, co wtedy przeżywała. Pożałował swoich sercowych rozterek - tego, jak użalał się nad sobą i pił z Keatem zbyt wiele, gdy nią już targały wątpliwości i gdy była z tym całkiem...
...sama, dotarło do niego raptownie, przecież zmagała się z tym wszyskim zupełnie sama, zanim uciekła do Alexandra. Farley był metamorfomagiem, więc Steffen domyślał się, że może mogli mieć jakiś kontakt... Ale dzisiaj sam wiedział, jak smutna i przykra potrafi być samotność. Jak rozpacz potrafi zakraść się w każde chwile i że gdyby nie niespodziewana wizyta Isabelli, musiałby pogrążyć się w ciemności aż do końca wieczoru. To czyjaś obecność stale, codziennie, pokrzepiała. Nie mógł się doczekać, aż będą spędzać ze sobą każdy dzień, a zarazem z pełną mocą uświadomił sobie, jak samotna musiała być w Bealieu.
-Bello, jestem z tobą. - wypalił cicho, po prostu, gdy skończyła mówić. Spojrzał jej prosto w oczy, z powagą. -Zawsze. I we wszystkim. Chcę być z tobą i cię wspierać nawet, gdy nie będę rozumiał, a szczególnie wtedy, gdy ty nie będziesz rozumiała tego... nowego patrzenia, którego się uczysz. - zaczął ostrożnie. Nie chciał nic narzucać, nie chciał, by formułowała sobie ogląd na świat przez pryzmat jego własnego spojrzenia. Niedoskonałego, czasem zbyt naiwnego, czasem zbyt wrogiego. Chciał jednak jej pomóc, jeśli tylko będzie chciała. -I... w tym nie ma sprzeczności, Bello. Zawsze będziesz dla mnie damą, czy w pałącu czy na polach. Jesteś zdumiewająca. - uśmiechnął się blado, podnosząc jej dłoń do swoich ust, bo chyba w dłonie całowało się damy? -Bo bycie damą, dla mnie, to ani widelce do cielęciny ani... złe płomienie i światopogląd zaślepionych osób, ani wnętrza, ani pola, to po prostu ty. Nigdy nie zrozumiemy wszystkiego, ale samo to, ile widzisz i jak patrzysz na wszystko... szerzej, twoje ciepło i odwaga, to jest piękne. - czy powiedział jej to kiedykolwiek wprost? Nie był pewien, czy słowa są w stanie przekazać podziw, zniżył więc głos do szeptu. -To było tak strasznie odważne, że tu jesteś. - dodał ledwo słyszalnie, ze wzruszeniem ściskającym gardło. -I... nie jestem w stanie obiecać ci nawet tego, że zachowam pracę w Gringottcie do przyszłego miesiąca - westchnął nagle, ze smutkiem. -Ale z każdym dniem uczę się za to zaradności, a runista zawsze znajdzie gdzieś zlecenie. Zajmę się nami, Bello. I sobą i tobą. I będę ostrożny i nie będę już przy tobie milczał. - zapewnił w odpowiedzi na jej prośby, choć nie tylko nie o tym mówiła, ale chciał o tym zapewnić i ją i siebie, boleśnie świadom ryzyka, jakim działalność dla Zakonu była dla jego kariery. Boleśnie świadom tego, że Selwynowie pewnie mieli teraz cielęcinę i pieniądze i wszystko.
-A wiesz... Mam... mam coś lepszego nawet od cielęciny, Isabello! - przypomniał sobie nagle, zmieniając temat z typową dla siebie spontanicznością (jego myśli biegły czasem zbyt szybkim torem) i uśmiechając się szerzej. -Dostałem ostatnio w Londynie... pomarańcze! - wyjaśnił, zapominając o tym, że może dla niej są one mniej egzotyczne niż dla niego. Chętnie poderwałby się i pognał po nie do spiżarni, ale Bella wskoczyła mu nagle na kolana i odechciało mu się skądkolwiek ruszać. Objął ją mocniej w talii, nie odrywając spojrzenia od jej źrenic - a gdy poczuł jej dłoń na swoim policzku, sam wplótł rękę w jasne włosy i zdecydowanie skrócił dzielący ich dystans, pieczętując te wszystkie obietnice żarliwym pocałunkiem.
Jej piękno porażało go już od czasów szkolnych, gdy nie śmiał się do niej zbliżyć... ale chyba w połączeniu właśnie z faktem, że była szczerze zainteresowana właśnie nim, tworzyło jakiś elektryzujący efekt. Zupełnie jak w tych romansach, które podkradał mamie. Tyle, że tam pisali zwykle o motylach w brzuchu, a jemu iskry pełzały po całym ciele.
-Ja... przepraszam. - wymamrotał, gdy zdecydowała, że już dość nauki. Czy ją rozczarował...? -Uwielbiam twój zapał, gdy o tym opowiadasz. - uśmiechnął się, blado, choć ciepło. Jej płomień był zaraźliwy, a jemu przypomniało się, jak rozmawiali w Pałacu Bealieu o leczeniu i zielarstwie. Właśnie... -Może pomogłabyś mi też z zielarstwem, w szklarni Alexa albo u lorda Archibalda? Jest kilka zaklęć, których mógłbym się nauczyć, gdybym lepiej rozumiał rośliny. Na spokojnie... - zaproponował miękko, jakby chcąc załagodzić jej zawód. A może własny zawód, może przenosił na Bellę własne uczucia? W końcu naprawdę chciał się skupić. Proponował też trochę dlatego, że milczała gdy wylewał z siebie potok żalu, nie wchodziła mu w słowo (choć to uwielbiał), że coś było jakoś inaczej - a oni dopiero uczyli się siebie nawzajem, więc Steffen speszył się trochę, jakby zawstydzony nagłym potokiem uczuć i wątpliwości. Mężczyźni nie wylewali ich przecież z siebie, nie tacy, od których się uczył. Nie Will, nawet nie tata, może trochę ci młodzieńcy w powieściach, ale to pewnie fikcja literacka.
Czasem bał się własnej wrażliwości. W końcu to przez nią wysłał list do Blacków, zamiast wyrwać ich ze swoich wspomnień niczym chwasty. Ale też dzięki tej uczuciowości zwrócił uwagę na damę w opałach w sklepiku przy Horizont Alley - a reszta jest historią.
Ukochana nagle przemówiła - płynnie, pięknie, spokojnie. Oczarowany Steffen rozchylił lekko usta i wpatrzył się w Isabellę jak w obrazek. Zupełnie nieświadom, że magia jej słów to efekt nie tylko czaru samej damy, co jej starannego wychowania. Pochodząc z zupełnie innego świata, odbierał wszystkie zalety Belli jako przymioty jej samej, a nie efekt ciężkiej pracy nad spełnianiem wymogów dla młodej damy. I kochał ją za nie tym bardziej, upatrując w doskonałych manierach i ognistej charyzmie prawdziwych cnót, cnót, których jemu samemu czasem brakowało albo które wyrażał zupełnie inaczej. Zresztą, może miał rację - dawna lady Selwyn czarowała w końcu teraz słowem dla samej siebie i dla niego, nie dla rodziny ani nie dlatego, że tak wypadało. Rodzinny oręż przekuła zgrabnie w część własnej osobowości, czyniąc go swoim, stosując do wybranych przez siebie, szlachetniejszych celów. Czyż mogła być piękniejsza oznaka niezależności i dumy z tego, kim się jest?
Nie byliby przecież tutaj, gdyby nie ich dawne doświadczenia - mozaika prób i błędów, wzlotów i upadków, tworząca ich obecne jestestwa. Zaczynał to rozumieć, gdy tak mądrze mówiła o pomyłkach.
Spoglądał na nią poważnie i zamrugał, wzruszony, gdy wyznała mu miłość - jeszcze raz, pomimo próby. Wiedział, że musiał przeprosić wszystkich, że z ciężkim sercem pójdzie na spotkanie Zakonu - ale to właśnie jej wybaczenie znaczyło dla niego najwięcej.
-Dziękuję, najdroższa. - wyszeptał, poruszony. Ona mówiła, on zaniemówił i tylko jego dłoń powędrowała do jej policzka, ostrożnie muskając alabastrową skórę. Czasem Isabella kojarzyła mu się z porcelanową lalką, ale nie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Porcelana była twarda i wytrzymała i wypalana w ogniu. A zarazem tak krucha. -Czuję, że zawiodłem, bo powinienem chronić tych ludzi, a nie narażać. I będę to robił. I jako twój narzeczony, twój... - zniżył lekko tembr głosu, bo jeszcze rzadko wymawiał to piękne słowo -mąż muszę chronić i będę chronił ciebie. Naszą rodzinę, bo będziemy nową rodziną, my dwoje. - uśmiechnął się blado. -Kocham cię. - powtórzył po niej jak echo, a potem słuchał dalej. Z uwagą i smutkiem i niedowierzaniem i podziwem. Tyle sprzecznych emocji niosła jej poruszająca opowieść.
Nie wiedział, nie wiedział przecież, co to za wychowanie. Przeczuwał, domyślał się, pisał o tym w gazecie, ale zawsze obserwował świat arystokratów przez szklaną szybę. Pokazywali mu tylko to, co chcieli. Dumę i luksus i sztuczne uśmiechy na łamach gazet. Rigel pokazywał mu zapał do nauki i pozory normalności, choć obydwoje podświadomie uważali na to, by nie mówić zbyt wiele o swoich rodzinach. Lord Lestrange pokazał mu labirynt zagadek, lorda Morgana, przedziwną mieszankę tłumionej wrażliwości i hedonistycznych masek. Czy ktokolwiek z nich był prawdziwy? Prawdziwa, ciepła, czuła, była tylko jego Bella - i oto odsłaniała przed nim kurtynę zagadek, pokazywała cienie i brudy skryte w zakamarkach budowanych z reputacji i historii pałaców.
Nienawiść. Straszne słowo.
-Nigdy nie uczyniłaś niczego takiego, jak oni. - przypomniał jej miękko. -Onieśmielałaś mnie, bo byłaś w Domu Węża, bo byłaś taka piękna... taka piękna, że odważyłem się z tobą porozmawiać dopiero, gdy sam trochę dorosłem i gdy okrutna mikstura zmieniła cię w staruszkę, przygasiła odrobinę ten oślepiający blask... - roześmiał się nerwowo, z ciepłym rozbawieniem. -Ale przecież obserwowałem cię, już wtedy. Gdy ukradkiem latałaś na miotle. Może i szczury nie mają takiego wzroku jak ludzie, ale widziałem, że nie jesteś jak stereotypowi Ślizgoni, a Twoja rodzina była kiedyś... inna niż teraz. Nie jesteśmy naszymi rodzinami, nie jesteśmy stereotypami. Nigdy nie chciałbym być taki, jak Will. Kiedyś go trochę podziwiałem, trochę się bałem, a trochę zazdrościłem, ale pod maską jego elokwencji i obycia kryje się przecież chłód, od którego jemu samemu musi być zimno. - westchnął ciężko, zastanawiając się, dlaczego potrafił stopić lód obcych osób, a tak trudno było mu sięgnąć własnego brata. Ale dość o nim, rozmawiali przecież o Belli. Po raz pierwszy tak szczerze, bo wydziedziczenie było przecież drażliwym i przykrym tematem, wokół którego Steffen chodził jak po igłach. Trochę się bał, że ją zrani. Trochę, że zrobiła to przez niego. Trochę, że był próżny i wcale nie zrobiła tego dla niego. Strach był jednak bezzasadny. Rozmawiali. Wreszcie. -Wiedziałem, że nie mogłabyś zapomnieć Alexandra. - przypomniał jej zimową rozmowę na Białym Moście. Nie minął jeszcze nawet rok, a czuł się, jakby to było w innym życiu. -Nawet wtedy nie mogłem o tobie zapomnieć i nie zapomnę o tobie nigdy. Nie ciebie, bo zawsze będziemy przecież razem, ale nie chcę zapominać... o tobie. O twoich potrzebach. Obiecaj mi, że przypomnisz mi, jeśli w czymkolwiek się zatracę. - szeptał płomiennie, przykrywając ich splecione dłonie swoją drugą ręką. Wiedział, że miewał do tego tendencję, do zatracania się w swoich pasjach. Teraz jego pasją była Isabella, ale nie umiałby zapomnieć przecież o runach, o transmutacji, o wojnie, w której chcąc nie chcąc musiał brać udział. Chciał, by wiedziała, że jest z nich wszystkich najważniejsza. Może i walczyli o lepszy świat, ale bez niej ten świat byłby gorszy.
Umilkł, słuchając Belli z uwagą, spoglądając jej w oczy i mocniej trzymając jej dłonie na wspomnienie targającego nią lęku. Domyślał się, ale nie wiedział, co wtedy przeżywała. Pożałował swoich sercowych rozterek - tego, jak użalał się nad sobą i pił z Keatem zbyt wiele, gdy nią już targały wątpliwości i gdy była z tym całkiem...
...sama, dotarło do niego raptownie, przecież zmagała się z tym wszyskim zupełnie sama, zanim uciekła do Alexandra. Farley był metamorfomagiem, więc Steffen domyślał się, że może mogli mieć jakiś kontakt... Ale dzisiaj sam wiedział, jak smutna i przykra potrafi być samotność. Jak rozpacz potrafi zakraść się w każde chwile i że gdyby nie niespodziewana wizyta Isabelli, musiałby pogrążyć się w ciemności aż do końca wieczoru. To czyjaś obecność stale, codziennie, pokrzepiała. Nie mógł się doczekać, aż będą spędzać ze sobą każdy dzień, a zarazem z pełną mocą uświadomił sobie, jak samotna musiała być w Bealieu.
-Bello, jestem z tobą. - wypalił cicho, po prostu, gdy skończyła mówić. Spojrzał jej prosto w oczy, z powagą. -Zawsze. I we wszystkim. Chcę być z tobą i cię wspierać nawet, gdy nie będę rozumiał, a szczególnie wtedy, gdy ty nie będziesz rozumiała tego... nowego patrzenia, którego się uczysz. - zaczął ostrożnie. Nie chciał nic narzucać, nie chciał, by formułowała sobie ogląd na świat przez pryzmat jego własnego spojrzenia. Niedoskonałego, czasem zbyt naiwnego, czasem zbyt wrogiego. Chciał jednak jej pomóc, jeśli tylko będzie chciała. -I... w tym nie ma sprzeczności, Bello. Zawsze będziesz dla mnie damą, czy w pałącu czy na polach. Jesteś zdumiewająca. - uśmiechnął się blado, podnosząc jej dłoń do swoich ust, bo chyba w dłonie całowało się damy? -Bo bycie damą, dla mnie, to ani widelce do cielęciny ani... złe płomienie i światopogląd zaślepionych osób, ani wnętrza, ani pola, to po prostu ty. Nigdy nie zrozumiemy wszystkiego, ale samo to, ile widzisz i jak patrzysz na wszystko... szerzej, twoje ciepło i odwaga, to jest piękne. - czy powiedział jej to kiedykolwiek wprost? Nie był pewien, czy słowa są w stanie przekazać podziw, zniżył więc głos do szeptu. -To było tak strasznie odważne, że tu jesteś. - dodał ledwo słyszalnie, ze wzruszeniem ściskającym gardło. -I... nie jestem w stanie obiecać ci nawet tego, że zachowam pracę w Gringottcie do przyszłego miesiąca - westchnął nagle, ze smutkiem. -Ale z każdym dniem uczę się za to zaradności, a runista zawsze znajdzie gdzieś zlecenie. Zajmę się nami, Bello. I sobą i tobą. I będę ostrożny i nie będę już przy tobie milczał. - zapewnił w odpowiedzi na jej prośby, choć nie tylko nie o tym mówiła, ale chciał o tym zapewnić i ją i siebie, boleśnie świadom ryzyka, jakim działalność dla Zakonu była dla jego kariery. Boleśnie świadom tego, że Selwynowie pewnie mieli teraz cielęcinę i pieniądze i wszystko.
-A wiesz... Mam... mam coś lepszego nawet od cielęciny, Isabello! - przypomniał sobie nagle, zmieniając temat z typową dla siebie spontanicznością (jego myśli biegły czasem zbyt szybkim torem) i uśmiechając się szerzej. -Dostałem ostatnio w Londynie... pomarańcze! - wyjaśnił, zapominając o tym, że może dla niej są one mniej egzotyczne niż dla niego. Chętnie poderwałby się i pognał po nie do spiżarni, ale Bella wskoczyła mu nagle na kolana i odechciało mu się skądkolwiek ruszać. Objął ją mocniej w talii, nie odrywając spojrzenia od jej źrenic - a gdy poczuł jej dłoń na swoim policzku, sam wplótł rękę w jasne włosy i zdecydowanie skrócił dzielący ich dystans, pieczętując te wszystkie obietnice żarliwym pocałunkiem.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zielarstwie? – zapytała nieco wybita, zaskoczona, zupełnie niebliska w tejże chwili szlachetnej nauce o magicznych roślinach. Skąd myśl w czasie przerwanej nauki anatomii o zielarstwie? Zaskoczenie błysnęło w zaniepokojonych zielonych oczach. Potrafiła rozpoznać nerwy, dziwny stan przeszywający go teraz na wskroś. Gdzieś błądził, gdzieś się oddalał. Pożerały go tak tajemnicze emocje. Nie mogła go przecież utracić. Cóż za straszne dziwy! I chociaż sylwetka postawnego nestora mignęła jej gdzieś przed oczami, to jednak natychmiast rozmyła się w pędzie czujnych oczu, które tak bardzo musiały teraz rozwiązać rozrastającą się zagadkę młodego łamacza klątw. – Nie myśl o tym teraz, Steffenie. Proszę, przecież widzę, że coś się stało. Poczułeś się źle – przyuważyła, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Jak mogła być tak nieczuła na niepokojące sygnały wypływające z jego postaci? Jakże mogła tak po prostu myśleć o tej anatomii, gdy smutek wyraźnie go przeszywał? Wciąż uczyła się być, pojmować, opiekować się nim tak, jak on opiekował się nią. I chociaż czasem była niemal pewna, że już wszystko wie, że już doskonale sobie radzi z każdym aspektem ich relacji, to jednak… te wnioski były zbyt ruchliwe i pochopne. Wcale tak nie było. Dopiero zaczynali, a jej ognisty temperament bywał niekiedy naprawdę kiepskim doradcą. Ich historia była przecież szybka i zlepiona z pojedynczych uczuć lepiących się do siebie dzięki tak ulotnym spotkaniom. Ich miłość rodziła się osobno w dwóch osamotnionych duszach. Ich wiedza o sobie wciąż była bardzo niepełna, choć od kilku miesięcy mogli spędzać całe dnie na stopniowym poznawaniu siebie i uczeniu się we wspólnym czasie – nieopatrzonym grozą, nieopatrzonym widmem śmierci. Przynajmniej nie tak, jak było to do tej pory.
Chciała przy nim pozostać sobą, chciała ofiarować mu moc uczuć wydobywanych z głębi serca, niewyrzeźbione mocą wychowania słowa i retoryczne praktyki – to jednak dość trudne, niemal niemożliwe, kiedy w głowie wciąż szumiały jej nakazy i zakazy, złote myśli i jadowite przymiotniki. Niemniej próbowała je przekuć, przetransmutować w dobro i radę, sprawić, by były jak ten kojący plaster na palącej ranie, jak mrowiące miło ciepło. Przecież go pokochała. Nie zrzucała salamandrowej skóry – ta dość mocno tkwiła zlepiona z ognistym wnętrzem – ale chciała chociaż spróbować zbudować ich świat na samodzielnie wypracowanych zasadach. Obydwoje pełni przecież byli energii, targani złymi historiami i niebezpiecznymi lękami. Okoliczności nijak nie sprzyjały romantycznej miłości. Isabella wyszła z piekielnych czeluści, domyślając się, że przyjdzie jej jeszcze kiedyś zmierzyć się z dawnymi decyzjami, a Steffen… przecież był żołnierzem. Tak młodym! Żołnierzem, który zasługiwał na jej oddanie i wsparcie. Ryzykował życiem, walczył z wrogiem. Co mogła takiego zrobić dama? - Nie pozwól, by ten błąd całkiem przekreślił całe twoje dobro i waleczne czyny, tak nie jest, tak się nie stanie. Tylko w to uwierz. W swą dzielność i misję, która trwa dalej, Steffenie – odpowiedziała na jego wątpliwość, a jej oczy, jak promyki słońca próbowały łaskotać te smutne cienie na chłopięcej buzi. Byleby je jak najszybciej przegonić stąd. – Będziesz wspaniałym mężem – wyraziła krótko, acz całkowicie pewna i zafascynowana oddaniem pobrzmiewającym w jego głosie. Cieszyła się, że choć część tej złej mgły odpłynęła, robiąc miejsce bardziej pozytywnym myślom. – Razem będziemy się chronić. Pamiętaj, że nie musisz mierzyć się ze wszystkim sam. Że zawsze możesz mi opowiedzieć, co cię tak rani i odbiera skupienie. Że cierpisz – wyjawiła z powagą, z obietnicą wypływająca prosto z tych słodkich warg. – Wierzę w naszą rodzinę. Razem możemy stworzyć coś wspaniałego, prawda? Och, Steffenie! Czy wiesz, że to brzmi jak wszystkie moje tajemnicze sny, nieopatrzone dotąd wiarą marzenia? Wypalałam je w ogniu, a one z tych popiołów wciąż i wciąż się odradzały – przemówiła z uczuciem, ale zaraz jednak zamknęła usta, by pozwolić mu mówić.
Jego głos tak pięknie chciał usprawiedliwiać przeszłość, tłumaczyć przewinienia, odsłaniać kojące nieoczywistości. Rumieniec wpełzł na ten delikatny, upudrowany policzek, gdy tylko wyznał znów, jak na nią spoglądał i jak upatrywał w niej dobro i inność już wtedy. Tiara Przydziału jednak nie umieściła jej w Slytherinie tak po prostu. Coś musiało w niej przecież być. Krew zobowiązywała, szlachectwo i charakter damy, wicie gniazda wraz z pozostałymi przyjaciółkami i młodymi lordami – gniazda węży, sprytnych i śmiałych. Tego po niej oczekiwano – że właśnie tam trafi. Ale mimo tego wszystkiego poza spojrzeniami nijak nie pasowało do tamtej jadowitej żmii. Odkrył to. Odkrył ją wiele lat przed tamtym spotkaniem na Pokątnej. – Nie jesteś jak Willric. Jesteś jak Steffen. Wciąż pełen dla mnie sekretów, ale dobry. Kryję się w tobie z mym sercem tak ufnie i miło, nie parzy cię mój ogień, choć… - choć niedługo tak się zapewne stanie. – Patrzmy głębiej, odkrywajmy siebie tak po prostu, proszę. Ja staram się odciąć od tego wszystkiego, co było, ale to wciąż świeże i nadto przejmujące. Iskrzę się, cała się iskrzę, gdy tylko pozwalam myślom wrócić do tamtych czasów. A ty powinieneś być po prostu tym, kim czujesz, że chcesz być. Nie szukaj ślepo wzorów. Takiego ciebie pragnę, takiego po prostu… Wiem, że obydwoje się będziemy starać – odpowiedziała, głaszcząc go lekko po tych ulizanych elegancko włosach na szczycie głowy. Po tej burzy, pod którą krył się najwyraźniej prawdziwy huragan. Czy ogień potrafił zwyciężyć z deszczem? Gdy rozmawiali, niewygodne obciążenia zsuwały się z obolałych barków, zaparowane myśli ustępowały miejsca delikatnie mrowiącym ognikom. Płomiennymi skrzydłami mogłaby wznosić go ze sobą, wyżej i wyżej. We dwoje.
– Obiecuję zatem. Ale mniej to na uwadze, naprawdę dostaniesz po łapach! Jakże bym jednak mogła mierzyć się z tak fascynującymi runami? Jakże tak? Och! – zachichotała, próbując rozładować dość napięty nastrój. Wiedziała, że powinna szanować jego zainteresowania. Sama przecież posiadała własne i nie zniosłaby rozproszenia nad kociołkiem. Pewne aspekty ich życia wołały o samotność naukowca i dobre warunki dla wymagających skupienia zadań. Jeśli mieli się rozwijać, nie mogli być jak te dwa świergoczące na zielonej gałązce memortki. Myśli o rozłące raniły ją, ale ta była przecież potrzebna. Jej serce drżało za każdym razem, gdy tylko miał zniknąć i iść w czarne kłęby, ryzykując życiem, podejmując niewiadomą walkę. Nie mogła go przecież zatrzymać. Ani jego, ani Alexandra. Obydwoje byli potrzebni tam, niezbędni, konieczni. Wypinali pierś i grozili mocą silnej różdżki. Nie było innego wyjścia i nie mogła im tego odbierać. Oni walczyli, a ona z oddali mierzyła się z rozszalałym z niepokoju sercem.
Niewiele się pomylił. Pozostawała długo sama ze swymi wątpliwościami. Nie mogła o nich opowiedzieć nawet Balbinie, a co dopiero szlachetnej przyjaciółce. Sama, w pułapkach, wabiona wciąż i wciąż przez wonne dusze róż, smagana ognistym biczem Morgany, natchniona, by kontynuować dzieło Dziwacznej Wendeliny. Lecz czy przez te wieki, szczególnie teraz, nie zatarły się te czary? Nie zginęła magia? Nie rozeszły się drogi? Nigdy nie oskarżyłaby Wendeliny o mord, któremu przewodzi ciotka – bo dziś całą mocą widziała ją jako jedną z wielu prowokatorek olbrzymiego konfliktu, który dzielił czarodziejów na dwa tak wrogie obozy. Rozterki zatapiała we wrzącym kotle, myśli zalewała nauką i dziewczęcymi zajęciami. Smutki zapłakiwała nową sukienką. Mogła tak trwać, mogła wiele miesięcy, ale nie całą wieczność. Dojście do tych wniosków, odwaga, by nabrać pewności, że nie były tylko kaprysami niezadowolonej damy – zajęło mnóstwo czasu i zjadło wiele uśmiechów.
Z szalejącym biciem w piersi wsłuchiwała się w oddanie i miłość płynące z każdego słowa Cattermole’a. O tak, mogła w nim ułożyć swe nadzieje, mogła ufać tym słowom. Bo chociaż ich uczucie było krótkie i pełne tylu kolców na drodze, to jednak… jednak dziś losy wydawały się względnie ułożone, nie tak tragiczne i mroczne jak jeszcze te kilka miesięcy temu. Z małej iskierki zrodziło się czyste i młodzieńcze zakochanie. Mogli zatopić się we wspólnym pożarze, mogli budować na tym coś więcej. Steffen ją wspierał, jakże pięknie, jakże mocno! – Dziękuję. Wydaje mi się, że… że najgorsze jest już daleko, daleko stąd, choć gdy pomyślę o tak skłóconym świecie, o wypełniających się krwią rzekach, o nienawiści, która któregoś dnia mogłaby mnie dopaść… ależ nie! Nie dam się temu. Chcę być dzielna. Jestem dzielna – odpowiedziała podniosłym tonem, a jej usta uśmiechnęły się, gdy tylko przyłożył dziewczęce dłonie do warg. – Jesteś… po prostu jesteś. To dla mnie bardzo wiele. I proszę, przegnajmy wspólnie te lęki. Nie musisz mierzyć się ze wszystkim sam, nie musisz wciąż myśleć o tym w samotności. A gdy ja… gdy coś będzie ci się wydawało dziwaczne i niejasne, we mnie, w słowach i czynach – proszę, nie wahaj się mówić i mówić. Nie możemy pozwolić, by wypaliły nas niedopowiedzenia i wątpliwości. Pragnę naszego zjednoczenia – wypowiedziała szczerze oddana temu przekonaniu. Spodziewała się, że Steffen rozumie, że nie zrazi się wahaniami nastrojów i kapryśnymi rozterkami damy, że spróbuje wyjść jej naprzeciw – tak jak ona chciała przyjąć smutki młodego animga. – Zawsze już będę twoją damą – obwieściła trochę zalotnie, trochę zadziornie, a w oczach zalśniły małe pożary. – I może ci się to czasem wcale nie spodobać, wiesz? Bądź pewien, na pewno wiesz, na co się piszesz? – kontynuowała, nieco zaburzając powagę i moc tej rozmowy. Bella nie do końca zdawała sobie sprawę, jak bardzo niepewny mógł być los. Spod opieki rodu trafiła pod opiekę Alexandra, który dał jej schronienie i pracę, ale przecież równie dobrze mogłaby błąkać się teraz jako nędzarka. Słowa o możliwej utracie pracy zakuły ją boleśnie, przyszłość przez chwilę stała się bardzo mroczna, ale potem pomyślała sobie o sile i determinacji Steffena. – Jeśli oni ci odmówią albo sam będziesz musiał uciec z tego wrogiego Londynu, na pewno znajdzie się inne zajęcie…. Znajdzie, prawda? Jesteś zdolny! Ja bym cię zatrudniła… Chyba już nawet kiedyś próbowałam, ale niezbyt mi wyszło – mówiła zamyślona, a na koniec wkradł się ten nieco rozbawiony, trochę zażenowany ton. – Dość milczenia i krycia się ze wszystkim – potwierdziła, ściskając mocniej jego dłonie. Dziś Bella nie była chyba jeszcze w stanie pomyśleć o możliwej grozie i niedoli, dziś świat układał jej się tak dobrze, byli zdrowi, byli razem i tworzyli wizje o przyszłości, których nawet wojna nie mogła aż tak zniweczyć. Nie mogła, prawda? – Och, pomarańcze… Cudownie, może potem, może… - mruczała cichutko, głaszcząc go ładnie po boku głowy, otulając ramionkami, przysuwając się bliżej i bliżej, aż w końcu odważył się złączyć ich usta w tym pięknym pocałunku. Tak, to było najpiękniejsze możliwe zakończenie tej rozmowy. I nic i nikt nie mógł tego zepsuć. Przysuwała się bliżej i bliżej, pragnąc pieszczoty kochanych ust i ciepła zdradliwie wkradającego się przez drobne szpary w gorsecie aż pod skórę, aż do głębi. I nagłość tego wszystkiego sprawiła, że omal nie utraciła oddechu. Oderwała się od ukochanego i ufnie wtuliła, próbując na moment uspokoić pierś ściśniętą w prawdziwym ubraniu damy. Było idealnie. Było najpiękniej. – A może teraz – szepnęła o tych pomarańczach, choć nie była w stanie się poruszyć.
Chciała przy nim pozostać sobą, chciała ofiarować mu moc uczuć wydobywanych z głębi serca, niewyrzeźbione mocą wychowania słowa i retoryczne praktyki – to jednak dość trudne, niemal niemożliwe, kiedy w głowie wciąż szumiały jej nakazy i zakazy, złote myśli i jadowite przymiotniki. Niemniej próbowała je przekuć, przetransmutować w dobro i radę, sprawić, by były jak ten kojący plaster na palącej ranie, jak mrowiące miło ciepło. Przecież go pokochała. Nie zrzucała salamandrowej skóry – ta dość mocno tkwiła zlepiona z ognistym wnętrzem – ale chciała chociaż spróbować zbudować ich świat na samodzielnie wypracowanych zasadach. Obydwoje pełni przecież byli energii, targani złymi historiami i niebezpiecznymi lękami. Okoliczności nijak nie sprzyjały romantycznej miłości. Isabella wyszła z piekielnych czeluści, domyślając się, że przyjdzie jej jeszcze kiedyś zmierzyć się z dawnymi decyzjami, a Steffen… przecież był żołnierzem. Tak młodym! Żołnierzem, który zasługiwał na jej oddanie i wsparcie. Ryzykował życiem, walczył z wrogiem. Co mogła takiego zrobić dama? - Nie pozwól, by ten błąd całkiem przekreślił całe twoje dobro i waleczne czyny, tak nie jest, tak się nie stanie. Tylko w to uwierz. W swą dzielność i misję, która trwa dalej, Steffenie – odpowiedziała na jego wątpliwość, a jej oczy, jak promyki słońca próbowały łaskotać te smutne cienie na chłopięcej buzi. Byleby je jak najszybciej przegonić stąd. – Będziesz wspaniałym mężem – wyraziła krótko, acz całkowicie pewna i zafascynowana oddaniem pobrzmiewającym w jego głosie. Cieszyła się, że choć część tej złej mgły odpłynęła, robiąc miejsce bardziej pozytywnym myślom. – Razem będziemy się chronić. Pamiętaj, że nie musisz mierzyć się ze wszystkim sam. Że zawsze możesz mi opowiedzieć, co cię tak rani i odbiera skupienie. Że cierpisz – wyjawiła z powagą, z obietnicą wypływająca prosto z tych słodkich warg. – Wierzę w naszą rodzinę. Razem możemy stworzyć coś wspaniałego, prawda? Och, Steffenie! Czy wiesz, że to brzmi jak wszystkie moje tajemnicze sny, nieopatrzone dotąd wiarą marzenia? Wypalałam je w ogniu, a one z tych popiołów wciąż i wciąż się odradzały – przemówiła z uczuciem, ale zaraz jednak zamknęła usta, by pozwolić mu mówić.
Jego głos tak pięknie chciał usprawiedliwiać przeszłość, tłumaczyć przewinienia, odsłaniać kojące nieoczywistości. Rumieniec wpełzł na ten delikatny, upudrowany policzek, gdy tylko wyznał znów, jak na nią spoglądał i jak upatrywał w niej dobro i inność już wtedy. Tiara Przydziału jednak nie umieściła jej w Slytherinie tak po prostu. Coś musiało w niej przecież być. Krew zobowiązywała, szlachectwo i charakter damy, wicie gniazda wraz z pozostałymi przyjaciółkami i młodymi lordami – gniazda węży, sprytnych i śmiałych. Tego po niej oczekiwano – że właśnie tam trafi. Ale mimo tego wszystkiego poza spojrzeniami nijak nie pasowało do tamtej jadowitej żmii. Odkrył to. Odkrył ją wiele lat przed tamtym spotkaniem na Pokątnej. – Nie jesteś jak Willric. Jesteś jak Steffen. Wciąż pełen dla mnie sekretów, ale dobry. Kryję się w tobie z mym sercem tak ufnie i miło, nie parzy cię mój ogień, choć… - choć niedługo tak się zapewne stanie. – Patrzmy głębiej, odkrywajmy siebie tak po prostu, proszę. Ja staram się odciąć od tego wszystkiego, co było, ale to wciąż świeże i nadto przejmujące. Iskrzę się, cała się iskrzę, gdy tylko pozwalam myślom wrócić do tamtych czasów. A ty powinieneś być po prostu tym, kim czujesz, że chcesz być. Nie szukaj ślepo wzorów. Takiego ciebie pragnę, takiego po prostu… Wiem, że obydwoje się będziemy starać – odpowiedziała, głaszcząc go lekko po tych ulizanych elegancko włosach na szczycie głowy. Po tej burzy, pod którą krył się najwyraźniej prawdziwy huragan. Czy ogień potrafił zwyciężyć z deszczem? Gdy rozmawiali, niewygodne obciążenia zsuwały się z obolałych barków, zaparowane myśli ustępowały miejsca delikatnie mrowiącym ognikom. Płomiennymi skrzydłami mogłaby wznosić go ze sobą, wyżej i wyżej. We dwoje.
– Obiecuję zatem. Ale mniej to na uwadze, naprawdę dostaniesz po łapach! Jakże bym jednak mogła mierzyć się z tak fascynującymi runami? Jakże tak? Och! – zachichotała, próbując rozładować dość napięty nastrój. Wiedziała, że powinna szanować jego zainteresowania. Sama przecież posiadała własne i nie zniosłaby rozproszenia nad kociołkiem. Pewne aspekty ich życia wołały o samotność naukowca i dobre warunki dla wymagających skupienia zadań. Jeśli mieli się rozwijać, nie mogli być jak te dwa świergoczące na zielonej gałązce memortki. Myśli o rozłące raniły ją, ale ta była przecież potrzebna. Jej serce drżało za każdym razem, gdy tylko miał zniknąć i iść w czarne kłęby, ryzykując życiem, podejmując niewiadomą walkę. Nie mogła go przecież zatrzymać. Ani jego, ani Alexandra. Obydwoje byli potrzebni tam, niezbędni, konieczni. Wypinali pierś i grozili mocą silnej różdżki. Nie było innego wyjścia i nie mogła im tego odbierać. Oni walczyli, a ona z oddali mierzyła się z rozszalałym z niepokoju sercem.
Niewiele się pomylił. Pozostawała długo sama ze swymi wątpliwościami. Nie mogła o nich opowiedzieć nawet Balbinie, a co dopiero szlachetnej przyjaciółce. Sama, w pułapkach, wabiona wciąż i wciąż przez wonne dusze róż, smagana ognistym biczem Morgany, natchniona, by kontynuować dzieło Dziwacznej Wendeliny. Lecz czy przez te wieki, szczególnie teraz, nie zatarły się te czary? Nie zginęła magia? Nie rozeszły się drogi? Nigdy nie oskarżyłaby Wendeliny o mord, któremu przewodzi ciotka – bo dziś całą mocą widziała ją jako jedną z wielu prowokatorek olbrzymiego konfliktu, który dzielił czarodziejów na dwa tak wrogie obozy. Rozterki zatapiała we wrzącym kotle, myśli zalewała nauką i dziewczęcymi zajęciami. Smutki zapłakiwała nową sukienką. Mogła tak trwać, mogła wiele miesięcy, ale nie całą wieczność. Dojście do tych wniosków, odwaga, by nabrać pewności, że nie były tylko kaprysami niezadowolonej damy – zajęło mnóstwo czasu i zjadło wiele uśmiechów.
Z szalejącym biciem w piersi wsłuchiwała się w oddanie i miłość płynące z każdego słowa Cattermole’a. O tak, mogła w nim ułożyć swe nadzieje, mogła ufać tym słowom. Bo chociaż ich uczucie było krótkie i pełne tylu kolców na drodze, to jednak… jednak dziś losy wydawały się względnie ułożone, nie tak tragiczne i mroczne jak jeszcze te kilka miesięcy temu. Z małej iskierki zrodziło się czyste i młodzieńcze zakochanie. Mogli zatopić się we wspólnym pożarze, mogli budować na tym coś więcej. Steffen ją wspierał, jakże pięknie, jakże mocno! – Dziękuję. Wydaje mi się, że… że najgorsze jest już daleko, daleko stąd, choć gdy pomyślę o tak skłóconym świecie, o wypełniających się krwią rzekach, o nienawiści, która któregoś dnia mogłaby mnie dopaść… ależ nie! Nie dam się temu. Chcę być dzielna. Jestem dzielna – odpowiedziała podniosłym tonem, a jej usta uśmiechnęły się, gdy tylko przyłożył dziewczęce dłonie do warg. – Jesteś… po prostu jesteś. To dla mnie bardzo wiele. I proszę, przegnajmy wspólnie te lęki. Nie musisz mierzyć się ze wszystkim sam, nie musisz wciąż myśleć o tym w samotności. A gdy ja… gdy coś będzie ci się wydawało dziwaczne i niejasne, we mnie, w słowach i czynach – proszę, nie wahaj się mówić i mówić. Nie możemy pozwolić, by wypaliły nas niedopowiedzenia i wątpliwości. Pragnę naszego zjednoczenia – wypowiedziała szczerze oddana temu przekonaniu. Spodziewała się, że Steffen rozumie, że nie zrazi się wahaniami nastrojów i kapryśnymi rozterkami damy, że spróbuje wyjść jej naprzeciw – tak jak ona chciała przyjąć smutki młodego animga. – Zawsze już będę twoją damą – obwieściła trochę zalotnie, trochę zadziornie, a w oczach zalśniły małe pożary. – I może ci się to czasem wcale nie spodobać, wiesz? Bądź pewien, na pewno wiesz, na co się piszesz? – kontynuowała, nieco zaburzając powagę i moc tej rozmowy. Bella nie do końca zdawała sobie sprawę, jak bardzo niepewny mógł być los. Spod opieki rodu trafiła pod opiekę Alexandra, który dał jej schronienie i pracę, ale przecież równie dobrze mogłaby błąkać się teraz jako nędzarka. Słowa o możliwej utracie pracy zakuły ją boleśnie, przyszłość przez chwilę stała się bardzo mroczna, ale potem pomyślała sobie o sile i determinacji Steffena. – Jeśli oni ci odmówią albo sam będziesz musiał uciec z tego wrogiego Londynu, na pewno znajdzie się inne zajęcie…. Znajdzie, prawda? Jesteś zdolny! Ja bym cię zatrudniła… Chyba już nawet kiedyś próbowałam, ale niezbyt mi wyszło – mówiła zamyślona, a na koniec wkradł się ten nieco rozbawiony, trochę zażenowany ton. – Dość milczenia i krycia się ze wszystkim – potwierdziła, ściskając mocniej jego dłonie. Dziś Bella nie była chyba jeszcze w stanie pomyśleć o możliwej grozie i niedoli, dziś świat układał jej się tak dobrze, byli zdrowi, byli razem i tworzyli wizje o przyszłości, których nawet wojna nie mogła aż tak zniweczyć. Nie mogła, prawda? – Och, pomarańcze… Cudownie, może potem, może… - mruczała cichutko, głaszcząc go ładnie po boku głowy, otulając ramionkami, przysuwając się bliżej i bliżej, aż w końcu odważył się złączyć ich usta w tym pięknym pocałunku. Tak, to było najpiękniejsze możliwe zakończenie tej rozmowy. I nic i nikt nie mógł tego zepsuć. Przysuwała się bliżej i bliżej, pragnąc pieszczoty kochanych ust i ciepła zdradliwie wkradającego się przez drobne szpary w gorsecie aż pod skórę, aż do głębi. I nagłość tego wszystkiego sprawiła, że omal nie utraciła oddechu. Oderwała się od ukochanego i ufnie wtuliła, próbując na moment uspokoić pierś ściśniętą w prawdziwym ubraniu damy. Było idealnie. Było najpiękniej. – A może teraz – szepnęła o tych pomarańczach, choć nie była w stanie się poruszyć.
-Czytałem ostatnio o fascynujących zaklęciach z dziedziny transmutacji, które mogą wykorzystywać właściwości roślin do regenerowania energii, a nawet leczenia ran... ale nie rozumiem, jak rośliny regenerują energię, Bello? Ze słońca? - roześmiał się, a oczy rozbłysły mu ekscytacją, choć Isabella mogła dostrzec za fasadą wesołości pewną nerwowość. -Nigdy tego nie poprawnie rzucę, jeśli nie zrozumiem świata flory, a takie zaklęcie mogłoby komuś uratować życie na przykład... - wyjaśnił i dopiero wtedy jego uśmiech zbladł, a w słowa wkradło się wspomnienie minionych pojedynków. Bezsilności, gdy nie umiał pomóc ani Hannah ani sobie. Była wtedy noc, to prawda, ale w antykwariacie mógłby jakoś wspomóc siebie i Alexa i Marcellę...
Zamrugał, gdy chwyciła mocniej jego dłonie. W gardle coś go ścisnęło, nie było sensu dłużej udawać.
-Przepraszam, Bello, przepraszam... nie mogę się dziś skupić, ostatnio... trudno mi się skupić. Wiem, że już nic nie mogę zrobić w sprawie "Proroka Codziennego", że już zrobiłem wszystko, co mogłem, ale... moje myśli same biegną do tamtego dnia, a poczucie winy nie daje mi spokoju. - westchnął, przepraszająco. -Już, spróbuję wziąć się w garść, chciałaś spędzić ze mną czas, a ja... - a ja tylko się smucę.
Uśmiechnął się, najpierw blado, ale potem szerzej.
-Naprawdę tak sądzisz...? - wyrwało mu się szeptem, choć pewnie nie powinien tak dopytywać, choć pewnie nie wypadało. Jednak właśnie to potrzebował, pragnął, musiał dziś usłyszeć. Że Isabella naprawdę uważa, że będzie wspaniałym mężem. Że, pomimo gniewu Alexa i poczucia winy samego Steffena, tamta wpadka nie zmieniła nic pomiędzy narzeczonymi. Poczuł, jak kamień spada mu z serca. Jakiś ciężar nadal pozostał na ramionach, ale przynajmniej Isabella mu wybaczyła, przynajmniej Bella nadal mu ufała i widziała w nim coś, czego czasem nie dostrzegał sam w sobie. Jej żarliwa wiara rozgrzała i jego. Jeśli ona w niego wierzyła, to i on mógł na powrót uwierzyć w siebie.
-Dziękuję. - wymamrotał, pochylając głowę i opierając czoło na jej ramieniu. Bella, jego Bella, jego ukochana, jego oparcie. To on powinien wspierać ją, ale dziś z wdzięcznością przyjmował jej siłę.
-Podzielę się z tobą wszystkim, a ty... dziel się ze mną, proszę. - szepnął, podnosząc głowę. Gdy spojrzał jej w oczy, mogła dostrzec, że paniczny cień zniknął. Cattermole wydawał się już poważny, poważniejszy niż zwykle - a zarazem radosny, jakąś inną radością, pozbawioną zwyczajowej wesołości. Głębszą?
-To i moje marzenia. - przytaknął, rumieniąc się z wrażenia, gdy wyznawała, że kocha go jako Steffena, po prostu. Czasem aż sam w to nie wierzył, otaczając się przystojniejszymi i bardziej elokwentnymi kolegami, a potem trafiając na najpiękniejszą i najserdeczniejszą dziewczynę na świecie. -A ja uwiebiam, gdy jesteś sobą. Już wtedy byłaś, gdy opowiadałaś mi o leczeniu... pamiętasz? Marzyłaś, by być uzdrowicielką, a teraz... teraz leczysz ludzi na wojnie, ratujesz życie! - zapalił się nagle. -Tyle się zmieniło, Bello, twój płomień wypala coraz to nowe ścieżki, ale ten płomień nadal jest taki sam, tylko może płonie jaśniej, inaczej, a ja... ja nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co będzie dalej. Z nami, z tobą, ja... tak bardzo się cieszę, że jesteś blisko. - wyrwało mu się, wbrew wszystkim poradom "Czarownicy", by nie zdradzać się z uczuciami tak na talerzu. Nagle wyciągnął ramiona i przytulił mocno Isabellę, tak, jakby chciał się upewnić, że nigdzie nie zniknie. Nie miał śmiałości powiedzieć, dlaczego tak się cieszył, ale pewnie mogła się domyślić - z ich historii, z jego miny, z mocnego uścisku. Tak się bałem, że będzie nam dane tylko tamte kilka spotkań, że zawsze będziesz daleko.
Rozładowała atmosferę w doskonałym momencie. Roześmiał się, kręcąc głową i ze zdumieniem myśląc, że jej poczucie humoru współgrałoby nawet z dowcipami Jamesa i Marcela. Zadziwiająca. Nie spodziewałby się, że dama będzie się nabijać z jego zainteresowania runami, ale w przedziwny sposób go to rozczuliło. Kochał tą nową, prawdziwszą Bellę, pozwalającą sobie na szczeniackie dowcipy.
-Hmmm? Runy są takie ciekaaawe, opowiem ci, gdy już nauczysz mnie anatomii! - odgryzł się i opuścił dłonie na talię Belli, by...
...zdradziecko ją połaskotać!
A przynajmniej spróbować.
-Ojej, co to...? - zdziwił się szczerze, gdy palce trafiły na twardy gorset... Dlaczego go tu ubrała, przecież nie byli na balu...?
Spoważniał na momencik, choć ten twardy gorset nadal nie dawał mu spokoju, bo rozmowa znów wkroczyła na ważne tematy. Tym razem nie mówił, skupił się na słowach Belli i tylko z powagą chwycił ją za dłoń, by okazać wsparcie.
-Jesteś najodważniejszą dziewczyną, jako znam, Bello. - szepnął z uśmiechem. Może nie powinno go to dziwić, była w końcu krewną Alexandra. -Przecież wiesz, że wiem, na co się piszę. - jak... jak jej to wyjaśnić, że nawet w złości i zazdrości była najbardziej fascynująca, interesująca, urocza...? Nagle uśmiechnął się łobuzersko i zdecydował na dowcip: Każda inna byłaby... mniej ciekawa od run! - odgryzł się z opóźnieniem za jej żart i dał jej leciutkiego pstryczka w zadarty nosek. Ostrożnie, żeby się nie obraziła.
-Byłabyś wspaniałą pracodawczynią, ale jakoś wolę, żebyś była moją żoną. A żadnej pracy się nie boję, świat potrzebuje runistów, albo... mogę transmutować krzesła w fotele, cokolwiek! - spróbował odegnać jej myśli o zmartwień, a potem zatonęli w pocałunku i nie mówili już nic. Steffen zapomniał o całym świecie, o troskach, o pomarańczach, ale na szczęście Bella miała lepszą pamięć.
-....co? - zdziwił się, gdy przerwała młodzieńcze namiętności swoim szeptem, aż wreszcie sobie przypomniał: -Ach, pomarańcze! Ja... już...idę, tak, tak...! - ale jak? Miał Isabellę na kolanach! Bez namysłu spróbował wziąć ją na ręce, zaniesie narzeczoną do tej szafki z pomarańczami, a co!
ojej sprawność (+10)
1: ...
2-40 - wywracamy się na miękki dywan, Isabella ląduje na mnie
41-70 - podnoszę Isabellę, okręcam wokół siebie i stawiam na ziemię, bo dalej jednak jej nie doniosę
71-99 - porywam Isabellę do szafki z pomarańczami, przekonująco udając, że robię to bez żadnego wysiłku!
100 - ?!
Zamrugał, gdy chwyciła mocniej jego dłonie. W gardle coś go ścisnęło, nie było sensu dłużej udawać.
-Przepraszam, Bello, przepraszam... nie mogę się dziś skupić, ostatnio... trudno mi się skupić. Wiem, że już nic nie mogę zrobić w sprawie "Proroka Codziennego", że już zrobiłem wszystko, co mogłem, ale... moje myśli same biegną do tamtego dnia, a poczucie winy nie daje mi spokoju. - westchnął, przepraszająco. -Już, spróbuję wziąć się w garść, chciałaś spędzić ze mną czas, a ja... - a ja tylko się smucę.
Uśmiechnął się, najpierw blado, ale potem szerzej.
-Naprawdę tak sądzisz...? - wyrwało mu się szeptem, choć pewnie nie powinien tak dopytywać, choć pewnie nie wypadało. Jednak właśnie to potrzebował, pragnął, musiał dziś usłyszeć. Że Isabella naprawdę uważa, że będzie wspaniałym mężem. Że, pomimo gniewu Alexa i poczucia winy samego Steffena, tamta wpadka nie zmieniła nic pomiędzy narzeczonymi. Poczuł, jak kamień spada mu z serca. Jakiś ciężar nadal pozostał na ramionach, ale przynajmniej Isabella mu wybaczyła, przynajmniej Bella nadal mu ufała i widziała w nim coś, czego czasem nie dostrzegał sam w sobie. Jej żarliwa wiara rozgrzała i jego. Jeśli ona w niego wierzyła, to i on mógł na powrót uwierzyć w siebie.
-Dziękuję. - wymamrotał, pochylając głowę i opierając czoło na jej ramieniu. Bella, jego Bella, jego ukochana, jego oparcie. To on powinien wspierać ją, ale dziś z wdzięcznością przyjmował jej siłę.
-Podzielę się z tobą wszystkim, a ty... dziel się ze mną, proszę. - szepnął, podnosząc głowę. Gdy spojrzał jej w oczy, mogła dostrzec, że paniczny cień zniknął. Cattermole wydawał się już poważny, poważniejszy niż zwykle - a zarazem radosny, jakąś inną radością, pozbawioną zwyczajowej wesołości. Głębszą?
-To i moje marzenia. - przytaknął, rumieniąc się z wrażenia, gdy wyznawała, że kocha go jako Steffena, po prostu. Czasem aż sam w to nie wierzył, otaczając się przystojniejszymi i bardziej elokwentnymi kolegami, a potem trafiając na najpiękniejszą i najserdeczniejszą dziewczynę na świecie. -A ja uwiebiam, gdy jesteś sobą. Już wtedy byłaś, gdy opowiadałaś mi o leczeniu... pamiętasz? Marzyłaś, by być uzdrowicielką, a teraz... teraz leczysz ludzi na wojnie, ratujesz życie! - zapalił się nagle. -Tyle się zmieniło, Bello, twój płomień wypala coraz to nowe ścieżki, ale ten płomień nadal jest taki sam, tylko może płonie jaśniej, inaczej, a ja... ja nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co będzie dalej. Z nami, z tobą, ja... tak bardzo się cieszę, że jesteś blisko. - wyrwało mu się, wbrew wszystkim poradom "Czarownicy", by nie zdradzać się z uczuciami tak na talerzu. Nagle wyciągnął ramiona i przytulił mocno Isabellę, tak, jakby chciał się upewnić, że nigdzie nie zniknie. Nie miał śmiałości powiedzieć, dlaczego tak się cieszył, ale pewnie mogła się domyślić - z ich historii, z jego miny, z mocnego uścisku. Tak się bałem, że będzie nam dane tylko tamte kilka spotkań, że zawsze będziesz daleko.
Rozładowała atmosferę w doskonałym momencie. Roześmiał się, kręcąc głową i ze zdumieniem myśląc, że jej poczucie humoru współgrałoby nawet z dowcipami Jamesa i Marcela. Zadziwiająca. Nie spodziewałby się, że dama będzie się nabijać z jego zainteresowania runami, ale w przedziwny sposób go to rozczuliło. Kochał tą nową, prawdziwszą Bellę, pozwalającą sobie na szczeniackie dowcipy.
-Hmmm? Runy są takie ciekaaawe, opowiem ci, gdy już nauczysz mnie anatomii! - odgryzł się i opuścił dłonie na talię Belli, by...
...zdradziecko ją połaskotać!
A przynajmniej spróbować.
-Ojej, co to...? - zdziwił się szczerze, gdy palce trafiły na twardy gorset... Dlaczego go tu ubrała, przecież nie byli na balu...?
Spoważniał na momencik, choć ten twardy gorset nadal nie dawał mu spokoju, bo rozmowa znów wkroczyła na ważne tematy. Tym razem nie mówił, skupił się na słowach Belli i tylko z powagą chwycił ją za dłoń, by okazać wsparcie.
-Jesteś najodważniejszą dziewczyną, jako znam, Bello. - szepnął z uśmiechem. Może nie powinno go to dziwić, była w końcu krewną Alexandra. -Przecież wiesz, że wiem, na co się piszę. - jak... jak jej to wyjaśnić, że nawet w złości i zazdrości była najbardziej fascynująca, interesująca, urocza...? Nagle uśmiechnął się łobuzersko i zdecydował na dowcip: Każda inna byłaby... mniej ciekawa od run! - odgryzł się z opóźnieniem za jej żart i dał jej leciutkiego pstryczka w zadarty nosek. Ostrożnie, żeby się nie obraziła.
-Byłabyś wspaniałą pracodawczynią, ale jakoś wolę, żebyś była moją żoną. A żadnej pracy się nie boję, świat potrzebuje runistów, albo... mogę transmutować krzesła w fotele, cokolwiek! - spróbował odegnać jej myśli o zmartwień, a potem zatonęli w pocałunku i nie mówili już nic. Steffen zapomniał o całym świecie, o troskach, o pomarańczach, ale na szczęście Bella miała lepszą pamięć.
-....co? - zdziwił się, gdy przerwała młodzieńcze namiętności swoim szeptem, aż wreszcie sobie przypomniał: -Ach, pomarańcze! Ja... już...idę, tak, tak...! - ale jak? Miał Isabellę na kolanach! Bez namysłu spróbował wziąć ją na ręce, zaniesie narzeczoną do tej szafki z pomarańczami, a co!
ojej sprawność (+10)
1: ...
2-40 - wywracamy się na miękki dywan, Isabella ląduje na mnie
41-70 - podnoszę Isabellę, okręcam wokół siebie i stawiam na ziemię, bo dalej jednak jej nie doniosę
71-99 - porywam Isabellę do szafki z pomarańczami, przekonująco udając, że robię to bez żadnego wysiłku!
100 - ?!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Piwnica
Szybka odpowiedź