Wydarzenia


Ekipa forum
Bezpieczne wybrzeże
AutorWiadomość
Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]03.10.20 19:52
First topic message reminder :

Bezpieczne wybrzeże

Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.

Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]19.12.20 22:21
Tradycja Festiwalu Lata wydawała się odległa, należąca do przeszłości; nie potrafiła wydobyć z pamięci powiązanego z nią wspomnienia, które byłoby jaskrawe, wyraźne, ani tym bardziej przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zdecydowała się na beztroskie uplecenie wianka i puszczenie go na wodę. Niektórzy myśleli, że to rzucający się po nie mężczyźni byli jedynymi, którym niezbędna była odwaga. Lecz co z drugą stroną medalu? Młode czarownice wystawiały się na pokaz, licząc na to, że ktoś zwróci na nie uwagę, zwróci pieczołowicie przygotowywane sploty, zaprosi do tańca w blasku sięgających ku niebu ognisk. Doceni swym towarzystwem, dodając tradycji odpowiedniej dawki magii. Jednak co z tymi, które czekały, a na tym czekaniu upływał im cały wieczór? Które nie spotykały rycerza na białym koniu? Rok temu ominęła ziemie Prewettów szerokim łukiem, nie pamiętając nawet o radosnym, dodającym otuchy święcie; była zbyt zajęta żałobą, rozdrapywaniem ran, by móc myśleć o zabawie. Z kolei tym razem niczego się nie spodziewała, trwała wojna, a twarze lorda nestora i jego żony ozdobiły ministerialne listy gończe. Na klify dotarła przypadkiem, odbywając samotny spacer po dopiero co poznawanej Oazie, a później i dalej, po całej wydartej z rąk wroga wyspie. I choć wiedziona przedziwnym odruchem stworzyła coś, co wyglądało jak wianek, a później rzuciła go na wzburzone, rozbijające się o kamienie wybrzeża fale, dawno straciła już nadzieję, że cokolwiek z niego zostało. Stanięcie oko w oko z odrażająca, zwiastującą tragedię bestią skutecznie odwróciło uwagę od powtarzanych przez młodych gestów, pełnych nadziei i usilnego pragnienia, by było normalnie. I nawet jeśli spędzenie tego wieczoru na uboczu, wśród kilku znajomych twarzy, nie byłoby dla niej problemem, to nie żałowała, że przyznała się do swej zguby. Była już starsza, trochę mądrzejsza, albo po prostu mniej naiwna, jednak zostanie dostrzeżoną wciąż odzywało się przyjemnym, rozlewającym się wzdłuż kręgosłupa ciepłem.
Drgnęła, gdy pies obruszył się, strofując ją kolejnymi szczeknięciami. Nie znała go, od dawna nie przebywała też w towarzystwie zwierząt innych niż koty i sowy, nie wiedziała więc, czego powinna się spodziewać, jak miałaby się zachować. Interwencję właściciela przyjęła z niemą ulgą, na kolejne słowa reagując niedbałym poprawieniem kraciastej spódnicy i zroszonej morską wodą koszuli; po walce z wężem, po zbieraniu drewna i przygotowywaniu ognisk, już nic nie mogło zaszkodzić wybranemu na tę przechadzkę ubraniu. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, a przy tym nos, w wyrazie nieskrywanego zdziwienia. – Myślałam, że to twój pupil – zauważyła powoli, ostrożnie, nie chcąc ani ciągnąć mężczyzny za język, ani pozostawić tej uwagi samej sobie. Nawet jeśli nie był właścicielem Orloka, dogadywał się z nim dobrze. Na tyle dobrze, by nie irytować się jego niespodziewaną reakcją, zamiast tego wziąć udział w tym międzyrasowym, podszytym rozbawieniem dialogu. Spoglądała akurat w bok, w kierunku rozemocjonowanego, sprowokowanego kugucharzą sierścią psiska – budzącego respekt, przypominającego na swój sposób małego niedźwiedzia – gdy już przyzwoicie odziany w koszulę czarodziej skrócił dzielącą ich odległość, stanął bliżej, blisko i niespodziewanie ujął jej dłonie w swoje, większe i cieplejsze. Momentalnie zwróciła twarz w jego stronę, otwierając przy tym szerzej oczy, zamierając na krótką chwilę w bezruchu, zapominając oddychać. Zaskoczył ją, gdy przekroczył granicę, którą mieli przebyć razem, dopiero w tańcu – dlaczego to zrobił? Próbował ją sprowokować? Sprawdzał, z jakiego rodzaju dziewczyną miał do czynienia? Uśmiech Maeve zbladł, gdy błądziła po twarzy aurora podszytym niegroźną podejrzliwością, czujnym wzrokiem. Nie uciekała jednak, choć może powinna, oburzyć się, odsunąć, tupnąć nogą. Zamiast tego uparcie trwała w miejscu, próbując nie dać się zawstydzić nieoczekiwaną bliskością, a nawet jeśli, to zwyczajnie nie dać tego po sobie poznać. – Dziękuję, że za mnie poręczyłeś – odezwała się cicho, gdy strategia Foxa podziałała, pies przegrał dysputę, a ich dłonie przestały się już ze sobą spotykać. Nie skomentowała doboru słów, znajdowała się wśród uchodźców, może to wystarczyło, by zasłużyła na tytuł przyjaciółki. Kącik ust drgnął jej w powoli wracającym na swe miejsce uśmiechu; zanim jednak całkiem wróciła do normy, poprawiała tańczące na wietrze włosy nieco zbyt długo.
Pokiwała krótko, z udawanym zrozumieniem, głową. – Skoro mówisz, że mam nikomu nie mówić, to pewnie tylko czekasz, aż dowiedzą się o tym wszyscy – odpowiedziała na powrót swobodnie, w formie żartu, choć poniekąd kusiło ją, by wywrócić oczami. Czy to na przekaz, czy to na dobór słów. Czarował – nonszalanckim uśmiechem, całą swą postawą, a nawet ekstrawagancją, z którą dopiero co miała okazję się zapoznać. Czy traktowałby tak samo każdą, której wianek wyłowiłby z morskiej toni? Jak wiele z bawiących się nieopodal dziewcząt znało go od tej strony? Na dalszą część wypowiedzi zareagowała jedynie zamyślonym spojrzeniem, przelotnym złożeniem ust w szerszym, nieco nieobecnym uśmiechu. Myślała, że mówił tylko i wyłącznie o spotkaniu z zalegającą przy brzegu bestią, że kontynuował przyjętą narrację, z dystansem przemawiając o zagrożeniu, z którym dali sobie radę, a które koniec końców nie odebrało im nikogo, ani rudowłosej Gwen, ani pomagającej jej wrócić na brzeg Figg. Przywołał ją do świata żywych, znów przyciągając wzrok, skupiając na sobie całą jej uwagę. Nie wydawała się przekonana? – Trafne spostrzeżenie – pochwaliła go cicho, wciąż nie będąc do końca poważną. Sprawiał, że była mniej lakoniczna i zamknięta w sobie niż zwykle, choć przecież nie mógł znać jej od innej strony. Nie wiedziała jeszcze, czy to dobrze, czy nie będzie później żałować którejkolwiek z wypowiedzi, pluć sobie w brodę, że zrobiła coś nie tak, jak powinna. Nie chciała jednak walczyć z oferowanym przez towarzysza zapomnieniem, ze sposobem, w jaki pomagał wykrzesać dawno nie odczuwaną ekscytację. – Nie bierz tego do siebie, jesteś bardzo przekonujący. Założyłam po prostu, że to żart, jeden z wielu – dodała jeszcze tym samym tonem głosu, szukając na jego licu wskazówki, która pomogłaby poprawnie zinterpretować tę dociekliwość. Unosiła wyżej brwi, gdy siedział na kamieniu, powoli zakładał buty i prowokował. A kiedy rozbrajająco wszedł jej w słowo, zasłużył sobie na jedno z przeciągłych, pozornie karcących spojrzeń, których nauczyła się jeszcze jako prefekt; nie umiała przy tym skryć tańczącego na wargach uśmiechu, skutecznie wzbudzanej przez niego przekorności. – Nie sądzę, żebyś potrafił mnie przed tym powstrzymać… Ale przekonajmy się – przytaknęła, bez zawahania przyjmując wyzwanie, nie zauważając nawet, kiedy strach przed tańcem przerodził się w przyśpieszającą bicie serca rywalizację. Chyba powinna mu być za to wdzięczna, za skierowanie myśli na inne tory, odsunięcie mniej lub bardziej zasadnych obaw na bok, spostrzeżenie to zachowała jednak dla siebie.
Ruszyła śladem wciąż uśmiechniętego Foxa w stronę rozpalonego nie tak dawno ogniska, uważając, by nie poślizgnąć się na żadnym z przybrzeżnych głazów, nie narazić znowu orbitującemu wokół nich Orlokowi. – Życzenie – powtórzyła po nim, niby to smakując brzmienie słowa, zastanawiając się nad rzuconą stawką, choć przecież już dawno wpadła w jego sidła; wiedziała, i on pewnie wiedział, że nie potrafiłaby odmówić. Miała zamiar obdarzyć go kredytem zaufania, żywiąc przy tym nadzieję, że nagroda, którą mógł wygrać, nie miałaby przekroczyć granic nie do przekroczenia. – Dobrze. Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałować – dodała bez śladu niepewności, miękko, nie uciekając przed nim wzrokiem, w jego jasnym, tajemniczym wejrzeniu szukając zmiany, choćby namiastki zwątpienia. Zaraz jednak spojrzała w bok, ku rosnącym sylwetkom pozostawionych chwilę temu czarodziejów, a później – korzystając z faktu, że nie stali do siebie twarzą w twarz – ukradkiem spoglądając ku licu towarzysza, w ten sposób badając linię żuchwy, krzywiznę nosa, barwę jasnych, wpadających w ciepłe odcienie blondu włosów. – Przykro mi, że musiałam cię rozczarować – mruknęła bez śladu skruchy, w duchu przyznając, że może to i lepiej, że wolała prowadzić tę rozmowę na trzeźwo. Podskórnie chciała zrobić na nim dobre wrażenie, wykorzystać tę chwilę możliwie jak najlepiej. Zmarszczyła brwi, gdy nagle wspomniał o spotkaniu zwołanym przez Bones; choć od tamtego deszczowego, listopadowego dnia upłynął niecały rok, czasem czuła, jak gdyby minęło znacznie więcej – może to jednak za sprawą zmian, które ją dotknęły, wywracając całe dotychczasowe życie do góry nogami. Teraz zaś Bones nie żyła, ona z kolei kryła się po kątach, unikając dawnych kolegów po fachu. Nie pamiętała stamtąd samego Fredericka. Nie była pewna, czy to za sprawą atmosfery strachu, wszyscy bali się, czy wśród nich nie czai się szpieg nowej władzy, czy to z powodu Skamandera, który skutecznie skupił jej uwagę na sobie. Była oburzona proponowanymi przez niego sposobami, tak samo jak oburzała ją tragedia na wiecu w Stonehenge. Lecz czy nadal mogła oceniać jego metody tak ostro, krytycznie, bez śladu zawahania…? Złożyła usta w pokrzepiającym, bladym uśmiechu, gdy nagle powiedział, że musi się do czegoś przyznać. Już wtedy spięła się mimowolnie, niezauważalnie, jednak dopiero w chwili, gdy zwerbalizował swój wstydliwy występek, coś ukuło ją w piersi, bezlitośnie przypominając o dzielących ich różnicach. Kiedy on rzucał się w oczy, przyciągał spojrzenia, zwłaszcza kobiet, ona była jedynie niepozorną, zwykle zdystansowaną strażniczką, która robiła sobie więcej wrogów niż przyjaciół. – Czyli mogłabym ci się teraz przedstawić jakimkolwiek imieniem, wybrać sobie jakieś nowe, inne – spróbowała zażartować, przelotnie uciekając mogącym zdradzić ją z emocjami wzrokiem. – Maeve, Maeve Clearwater – dodała po krótkiej chwili, cicho, dopiero teraz dokonując odpowiedniej prezentacji. Zapomniała, że powierzchowna znajomość nie musiała działać w obie strony. – Chcę pomóc. Jeśli puszczenie rządu z dymem miałoby pomóc… – Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała jeszcze, na co jest gotowa. Wystąpiła przeciwko Ministerstwu w trakcie bezksiężycowej nocy. Jednak co dalej? Zanim się spostrzegła, byli już przy obtulającym ciepłem, niosącym zapach pieczonego mięsa ogniu. Chłopcy, którym zleciła pilnowanie ogniska, kręcili się w pobliżu; dobrze, ktoś musiał dokładać drewna, dbać o to, by żywioł nie wymknął się spod kontroli. – Niczego nie zacznę wyciągać, zostawię je dla siebie. Kolekcjonuję informacje, Fox, nie szastam nimi na prawo i lewo – odpowiedziała z przekąsem. Czuła narastające podekscytowanie, ale też tremę; wiedziała, co zaraz nastąpi. Zaraz jednak spoważniała, dostrzegając we Fredericku zmianę, zgubił gdzieś swój charakterystyczny, wywołujący dołeczki w policzkach uśmiech, zabrzmiał inaczej. Mogła się powstrzymać, utrzymać ciekawskość na wodzy, na to było już za późno. Skinęła krótko głową, rezygnując z przeprosin. Bała się, że tylko zwiększyłyby one dystans, dodały powagi temu przelotnemu spięciu.
Przygryzła wargę, spoglądając ku odzyskującemu rezon partnerowi, zastanawiając się, czy nadal myślał o swym innym zdaniu, czy na dobre powrócił do tu i teraz. Przez krótką chwilę rozważała wszelkie za i przeciw, próbując stłumić paraliżujące, przybierające na sile z każdym kolejnym uderzeniem serca wątpliwości – po czym poddała się jemu, tej chwili, niesionej po całym wybrzeżu muzyce i ofiarowała mu swą dłoń, powoli, ufnie, próbując przy tym odnaleźć jego iskrzące przekorą oczy, bez słów poprosić o opiekę i wyrozumiałość. Sama nie wiedziała już, kto powinien wygrać ten zakład, może i on, jeśli tylko potrafił powstrzymać ich przed pogubieniem kroków. – Prowadź – odparła cicho; pozornie cierpliwie poczekała, aż przyozdobi jej głowę podniszczoną, mokrą koroną z kwiatów, po czym z pewną dozą zagubienia wyraźnie odmalowującego się w mimice twarzy podeszła bliżej, ostrożnie lokując dłoń na jego ramieniu, mimowolnie zastanawiając się, czym pachniał. Odpuściła sobie nawet okazję, by faktycznie go podeptać nim jeszcze zaczną poruszać się w takt wygrywanej przez muzyków melodii; była wyczuwalnie spięta, nie tylko samym tańcem, ale i ponownym skróceniem dystansu, tak bliskim kontaktem. [bylobrzydkobedzieladnie]


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 23.12.20 13:31, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]23.12.20 12:45
- Oh, nie, Orlok jest Oscara - Powiedziałem oszczędnie, czując, jak z czasem niewygodne stało się dla mnie pomijanie w rozmowach, kim w zasadzie dla mnie był ten wątły trzynastolatek o nietuzinkowej gadce. Niewielu wiedziało - choć ci, którzy nie wiedzieli, musieli już zacząć snuć pewne domysły. Byłem nieustraszony, niby taki nowoczesny, bezpośredni, kiedy jednak światło obejmowało moją małą, prywatną scenę, Oscara chowałem w kuluarach, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego tak ciężko przychodzi mi przyznanie przed światem, że był moim synem. I tak byłem już pełen skazy ze swoim nazwiskiem, ze swoją przeszłością - czy jeden niechlubny czyn więcej coś tu zmieniał? Pewnie nie - a i Oscar chyba nie przyjąłby z radością faktu, że nie chwaliłem się naszym stopniem pokrewieństwa na prawo i lewo.
Ojciec, kurwa, roku.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się; spoglądała na mnie niepewnie, z niemym wyrzutem, oddechem ugrzęźniętym w gardle. Widziałem to - a mój puls przyspieszył nieznacznie, trwając przez chwilę w tym zawieszeniu, gdy kciukami delikatnie musnąłem skórę na jej dłoniach. Jakbym badał jej fakturę, sprawdzał temperaturę, rozpoznawał nowy horyzont. Kiedy Orlok ucichł, uwolniłem ją z tej niewygodnej dla niej sytuacji, jeszcze bez pewności, czy było warto, czy może zupełnie nie. Posłałem jej lekki uśmiech, po czym odwróciłem się w kierunku psa, i pewnie bym go podrapał za uchem w nagrodę, gdyby nie był cały mokry. - Super pies - Ograniczyłem się do pochwały, zastanawiając się, jak bardzo idiotycznie muszę wyglądać, prowadząc rozmowę z czworonogiem. Rzecz jasna, modulując głos, jakbym zwracał się do małego dziecka. - Musiałaś go zaczarować. Nigdy się tak mnie nie słucha. - Podkreśliłem zaczepnie, ponownie przenosząc uwagę na swoją towarzyszkę. Umiarkowany dystans, na który mnie trzymała, nie zrażał mnie; raczej ciekawił, skłaniał do dalszej eksploracji, podjudzał apetyt - a przecież karmiła mnie tylko skąpym uśmiechem i kosmykiem włosów, niewinnie zakładanym za lewe ucho.  
- W wiedźmiej straży pewnie szkolą was z odwróconej psychologii - zgaduję, mrużąc oczy - ale ty razem to nie ta zagrywka. - Kontynuuję w żartobliwym tonie, nie daję przejąć jej pałeczki - nie od razu, musi chwilę się ze mną posiłować, wytężyć głowę do bardziej zaciętych żartów. Te wydają się przychodzić do niej naturalnie, tak samo jak uśmiech i niewymuszony ton. Tak jakby zadzierała nosa, ale tylko trochę. - W pewnych sprawach nie żartuję. - Dodałem enigmatycznie, niby w ostrzeżeniu, okraszonym wygięciem ust w uśmiechu. W zasadzie nie potrafiłem zachować powagi, charakterystyczne zagłębienia przeciały moje lico odkąd tylko stanęła przede mną, przyznając się do własności.
Nie grałem nikogo. Nie próbowałem jej oczarować - może tylko trochę, ale nie robiłem tego na siłę. Może to atmosfera święta, może mój dobry nastrój wywołany powrotem do ojczyzny, może popołudnie spędzone z synem, może jej uroda, a może wszystko naraz sprawiło, że nastrój sprzyjał niewinnej grze słów. Nie wzbroiniłem się, kiedy zasłużenie skarciła mnie spojrzeniem. Z godnością przyjąłem naganę.
- Przekonajmy się - Powtórzyłem za nią, podnosząc siebie, a po chwili wianek - w pierwszej chwili końcem różdżki osuszając kwiaty, w drugiej odwracając się w kierunku swojej towarzyszki, której imienia nadal niechlubnie nie pamiętałem. Spojrzałem na nią porozumiewawczo, bez słowa i z ostrożnością wsuwając wianek na jej głowę. Odległość między nami na powrót zmalała do granic przyzwoitości - ale ja wcale nie chciałem być przyzwoity. Pozwalała mi na to - swoim zachowaniem, gestami, aż w końcu podjęciem wyzwania na ślepo, pokazując albo głęboką ufność, albo szaleństwo.
Byłem gotów przyjąć oba.
- Wielu rzeczy można w życiu żałować, ale tańca? Czego miałbym żałować w tańcu? - Zaśmiałem się; na dodatek tańca z piękną kobietą? Nie zamierzałem rozliczać jej z tego, czy pójdzie jej dobrze, czy popełni jakiś błąd. Nie dałem jej tego wystarczająco odczuć? - To Prewett mnie rozczarował, nie ty. Ale on to robi już od lat, więc niczym mnie nie zaskoczył - Nie byłem pewien, czy żartowała, czy rzeczywiście wzięła część winy na swoje barki. Nie chciałem, żeby dobra atmosfera wykruszyła się, zmierzając na zderzenie ze ścianą. Sytuacji nie ratowała luka w mojej pamięci - ten statek zaczynał iść na dno, jeśli chciałem zachować godność kapitana fantastycznego, musiałem podjąć natychmiastową akcję ratunkową.
- Gdybyś chciała utrudnić mi ponowne odnalezienie ciebie… to tak. Czym podpadłem, że tak szybko to rozważasz? - Spojrzałem na nią wymownie. - Nie jestem z wiedźmiej straży, ale prędzej czy później i tak poznałbym prawdę. - Przyznałem, balansując między żartem a groźbą. - Czyli prędzej. - Przytaknąłem, a słysząc nazwisko, od razu dopasowałem je do jej twarzy. - Frederick Fox. - Odpowiedziałem tym samym, nie chcąc pozostać anonimowym - nie zakładałem, że na pewno zna moje personalia. - Puszczenie rządu z dymem rozwiązałoby zapewne połowę naszych problemów. To i tak niezły wynik. Więc może będziesz musiała. - Roztaczam przed nią wizję, gdzieś na granicy niewinnego żartu i ponurej rzeczywistości; jednocześnie badam z uwagą jej oblicze, jakbym chciał sprawdzić, czy w parze ze słowami szła rzeczywista deklaracja. Nie znałem jej, nie wiedziałem, kim była - ale tak samo jak nie znałem wielu kobiet, które dostały posadę wiedźmich strażniczek. Było to dość wyjątkowe - w wielu oczach najpewniej obrazoburcze, w moich raczej urastajace do rango podziwu dla kobiety, która w tych czasach odważnie sięgała po zawody, w których żaden mężczyzna nie chciał ich widzieć. Wymagało to ogromnej odwagi, może nawet nieco buty. - Czyli będziesz mnie trzymać na muszce. - Zauważam, nie kryjąc podekscytowania z tego powodu. - A co z twoją pracą? Odeszłaś? Nie jestem na bieżąco z tym, co dokładnie się wydarzyło. Byłem poza Anglią, nadrabiam zaległości. - Wyjaśniam, licząc na to, że nie będzie pytać o szczegóły.  
Z jednej strony nasze twarze otulało ciepło bijące od ogniska, z drugiej pieściła je chłodna, morska bryza. Dziś wojna była odległa, dziś każdy chciał posmakować beztroskiej codzienności - zwłaszcza ja, po długiej tułaczce za oceanem, po walce w swoim-nie-swoim imieniu. Wszyscy zgromadzili się w jednym celu - by zapomnieć. W powietrzu było czuć zapach pieczonego mięsa i dymu, i chciałem zapamiętać ten kadr przed wyruszeniem do Londynu. Beztroskich twarzy, i oczu w kolorze pochmurnego nieba wpatrzonych we mnie z ufnością - choć przecież niczym nie zasłużyłem na takie wyróżnienie. Było w tym coś ujmującego, coś, czego nie doświadczyłem od dawna, na obczyźnie traktowany jak wróg. Ująłem jej drobną dłoń, drugą powoli przesuwając od talii, poprzez lędźwie, dalej w górę kręgosłupa, kręg po kręgu, niespiesznie. Przyciągnąłem ją blisko swojego ciała - nie nachalnie, zgodnie z kanonem tańca, gdzie nasze biodra pozostawały zespolone wzdłuż jednego boku, by z drugiej strony pozostawić miejsce na przepływ energii. Nie odwracałem wzroku, odważnie badając fizjonomie jej twarzy, czując, jak jej pierś faluje od oddechu, jak puls przyspiesza. Z takiej odległości musiała czuć słony zapach wody morskiej, który mieszał się ze świeżością wypranej koszuli. - Z przyjemnością - Powiedziałem cicho, przysuwając wargi w okolice jej ucha, i uginając kolana, powoli wczuwając się w rytm muzyki. Zacząłem spokojnym groove walkiem, dając jej czas na oswojenie, na poczucie swojego ciała. Krok po kroku, nuta po nucie, nie tracąc kontaktu wzrokowego, prosty ruch zacząłem urozmaicać rockstepami, energicznie akcentując zwrot. Taniec był instynktowny, nie trzeba było ich znać, by móc się poruszać. A błędy? Jak w życiu. Nie dało się ich uniknąć.


Ponieważ jestem dobrym tancerzem i wiem, jak należy prowadzić partnerkę, trzeba naprawdę dużego pecha, żeby coś poszło nie tak, dlatego ustalam rzut kością k10 z następującymi konsekwencjami:

K1 - depczesz mnie
K2 - w ogóle nie potrafisz wczuć się w melodię
K3 - K4 - co jakiś czas gubisz rytm, ale szybko cię z tego wyprowadzam
K5 - K7 - udaje ci się płynnie podążać za moimi krokami, ale czujesz, że to moja zasługa
K8 - K9 - dobrze wczuwasz się w muzykę, zyskujesz pewność w tańcu
K10 - idzie ci tak świetnie, jakbyś tańczyła od zawsze


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]23.12.20 21:14
Skinęła krótko głową, gdy towarzysz uprzejmie, nieco lakonicznie, wyprowadził ją z błędu. Orlok jest Oscara, w porządku. Tylko kim jest Oscar? Może tym chłopakiem, którego widziała u jego boku, gdy pojawił się na wybrzeżu, zaczął witać z pozostałymi Zakonnikami, a może nie, może kimś zupełnie innym, kogo powinna kojarzyć – gdyby tylko nie była powoli poznającym wszystko i wszystkich intruzem. Jej myśli nie powędrowały nawet w okolice prawdy, w nastolatku upatrując jednej z ofiar wojny, pozbawionego rodziny uchodźcy, cudem wyratowanego z Londynu czy innego równie dotkniętego przez niepokoje zakątka Anglii. Nie chciała przy tym naciskać, zadawać kolejnych zakrawających o przesadną dociekliwość pytań; to nie było teraz takie ważne, nawet jeśli wytłumaczenie pozostawiło ją z niedosytem, ukłuciem niezaspokojonej ciekawości. Skutecznie odwrócił uwagę, gdy odważnie i całkowicie niespodziewanie zetknął ze sobą ich dłonie, oczywiście wyłącznie dla podkreślenia przekazu, który wiązał się z wypowiadanymi właśnie słowami. W geście tym nie było jednak śladu władczości; Fox był delikatny, sprawiał wrażenie, jak gdyby ostrożnie badał jej reakcje, poddawał jakiemuś testowi, którego zasad nie znała – ona zaś nie była pewna, co o tym myśleć, ani w jaki sposób powinna zareagować. Mimo to nie dała się spłoszyć, w milczeniu odszukując jego jasne spojrzenie, dzielnie stawiając czoła tej próbie, jakakolwiek by ona nie była.
Usta same złożyły się w uśmiechu, gdy przemówił do spokojniejszego już psa – zapewne brzmiała bardzo podobnie, jeśli nie tak samo, w trakcie swych dysput z panoszącym się po całym mieszkaniu Rolandem. – Może to zrobiłam. A może po prostu odczuwa wyrzuty sumienia z powodu ochlapania nas wodą – podsunęła tylko odrobinę przewrotnie, stosunkowo powściągliwie, przechylając przy tym lekko głowę, walcząc z targaną wiatrem spódnicą. Nie była pewna, jak powinna interpretować tę uwagę, czy nie popełniała błędu dopowiadając sobie zawoalowany komplement, wolała więc ostrożnie dobierać słowa odpowiedzi, stale obstając przy bezpiecznym, wygodnym dystansie. – Tak czy inaczej… korzystaj póki możesz – zakończyła nie precyzując, czy ma na myśli przelotne posłuszeństwo Orloka, czy coś zgoła innego, a kącik ust drgnął przy tym lekko. – Pewnie to robią – przyznała nie wprost, doceniając fakt, że przed nim nie musi udawać, wypierać się swego porzuconego nie tak dawno zawodu. Zmęczyło ją wieczne unikanie prawdy, balansowanie na granicy niedopowiedzeń. Nie była sekretarką, asystentką, a członkiem wiedźmiej straży, co opłaciła wieloma latami wymagających szkoleń i treningów, a do czego nie mogła się przyznawać. – Ale skoro tym razem nie o to chodzi… Twoja tajemnica będzie ze mną bezpieczna – dodała jeszcze, bezwiednie przenosząc wzrok na twarz towarzysza, poniekąd kapitulując, dobrowolnie pozwalając mu wygrać tę wymianę zdań, a może zwyczajnie nie wiedząc, jak go pokonać, tylko nie chcąc się do tego przyznać, nawet przed sobą samą. Próbowała nie zapominać, że dopiero co się poznawali, stawiali pierwsze ostrożne kroki, badali grunt – nawet jeśli rozmowa układała się nadspodziewanie naturalnie, bez tarć i zgrzytów, które mogłyby zatruć tę chwilę słodkiej letniej beztroski. – Och, zapamiętam. Gdybyś żartował ze wszystkiego i wszystkich, byłoby to dość podejrzane – mruknęła pod nosem, zastanawiając się, czy w słowach aurora nie powinna doszukiwać się drugiego dna, dodatkowego znaczenia skrytego za fasadą uśmiechu i łobuzerskiego spojrzenia.
Kiedy tylko zrozumiała, co chce uczynić towarzysz, posłusznie przystanęła w bezruchu, wpierw poprawiając krótką fryzurę, bez słów przyzwalając na ozdobienie głowy nadwyrężonym spotkaniem z żywiołem wiankiem. Mimowolnie wstrzymała oddech, odliczając kolejne uderzenia serca, gdy znów stanął blisko, nieświadomie drażniąc zmysły, a w końcu dokonał symbolicznej dekoracji wyłowionym ze wzburzonego morza splotem. Mimo jej nie najlepszego stanu, zamierzała prezentować stworzoną z polnych kwiatów koronę z dumą – przez krótką chwilę pozwolić sobie, wbrew rozsądkowi i logice, na czucie się tą wybraną, mniej lub bardziej świadomie, spośród innych znajdujących się na wybrzeżu kobiet. A później pielęgnować to wspomnienie, nosić je ze sobą niczym talizman rozświetlający mroki niewesołych czasów. Podniosła rękawicę, nie potrafiąc zignorować rzuconego wyzwania – nie będąc pewną, czy bardziej kibicuje sobie samej, czy raczej jemu, uspokajająco pewnemu swych tanecznych umiejętności. W obu przypadkach wygrywała, zyskując życzenie lub zachowując twarz przed garstką kręcących się nieopodal znajomych. – Nie w tańcu – odpowiedziała prędko, z namiastką udawanego oburzenia, wwiercając w niego rozbawione spojrzenie zmrużonych złowróżbnie oczu. Podskórnie czuła, że śmiał się do niej, nie z niej, mimo to wolała wyjaśnić swój tok rozumowania. – Mógłbyś jednak żałować, jeśli wygram nasz zakład. I zaskoczę cię wyborem nagrody – sprostowała, przelotnie odwracając wzrok, odnajdując nim buszującego wśród wysokich traw Orloka. Nawet nie zauważyła, kiedy splotła ramiona, zgarbiła plecy, zdradzając się ze zmianą nastroju nie tylko osowiałym tonem głosu, ale i postawą. W pierwszej chwili była zdziwiona, z jaką lekkością przemawiał o lordzie Prewetcie – rozczarowywał go, od wielu lat? Zaraz jednak spłynęło na nią olśnienie, przecież rozmawiała z niegdysiejszym arystokratą, szlachetnie urodzonym Malfoyem. Synem obecnego Ministra Magii. Zamrugała gwałtowniej, znów ogniskując spojrzenie na twarzy mężczyzny, próbując pogodzić ze sobą oba wizerunki, pozbyć się dysonansu poznawczego. – Niczym – odpowiedziała miękko, zgodnie z prawdą, wyczuwając zmianę w tonie jego głosu, podświadomie chcąc odgonić ewentualne obawy, które mogły pojawić się wraz z niezbyt udanym żartem. – Po prostu przywykłam już do wielu różnych imion i twarzy – dodała w formie wyjaśnienia, na moment uciekając myślami ku Emer, którą stworzyła od podstaw, w swej wyobraźni, a na której personalia zarejestrowała różdżkę. – Miło mi cię poznać, Fredericku Foxie – dopełniła formalności niby to z pełną powagą, choć miedzy kolejne zgłoski zakradały się lżejsze nuty, a jej twarz rozświetlił powracający na swe miejsce uśmiech. Zaraz jednak westchnęła cicho, przygryzając w zamyśleniu wargę, gdy doszli do tematu stawiania czynnego oporu. – Może. Mam nadzieję, że jeśli do tego dojdzie, to jeszcze nie jutro, ani za dwa dni… – urwała, krzyżując z nim spojrzenia, w jakiś sposób domyślając się, że taka odpowiedź może go zawieść czy rozczarować. Dopiero co zrobiła kilka dużych, odważnych kroków w kierunku zmiany, wpierw zostawiając za sobą wywalczoną natłokiem pracy posadę, następnie łącząc swe losy – choćby luźno – z okrytym złą sławą Zakonem Feniksa. Wiedziała, czuła, że potrzebuje czasu, by przyzwyczaić się do nowego stanu rzeczy. Dojrzeć do podjęcia kolejnych decyzji. Tylko czy naprawdę mogła zwlekać? Pozwalać sobie na luksus wątpliwości? – Będę – odpowiedziała lakonicznie, w formie obietnicy, ostrożnie poprawiając zdobiący głowę wianek. – Dlatego uważaj, nie znasz dnia ani godziny, nie wiesz nawet, gdzie mam oczy i uszy… – rozwinęła miękko, tym razem to ona bawiła się w żarty graniczące z groźbami, w pewien sposób zaskoczona zadowoleniem, które przebijało przez uwagę powoli odwodzącego ich od mielizny mężczyzny. Zamrugała kilka razy, nie unikając jego spojrzenia, wprost przeciwnie, sama szukała kontaktu wzrokowego, czując, że to jeden z tych tematów, o których nie może wiedzieć – tak jak uprzedzała ją Tonks – że nie powinna zadawać pytań, próbowała więc odpowiedzieć sobie na nie sama, jedynie w oparciu o uważną obserwację. – Odeszłam. Odeszłam, kiedy Rineheart wezwał nas do biura aurorów, by uprzedzić o planowanej czystce Londynu, dał nam wybór… - Wygięła usta w smutnym, nostalgicznym uśmiechu, wracając pamięcią do obrazów tamtej nocy, do strachu i napięcia, które towarzyszyły jej na każdym kroku, do zalegających na ulicach trupów, uwięzionych w budynku mugoli. Dusili się, zapędzeni w kozi róg przez władających czarną magią czarodziejów. A później drżeli przed wszystkimi, którzy ściskali w dłoniach różdżki – również przed nią czy Justine. – Nie wiem, jak to teraz działa. Ta część departamentu, która zeszła do podziemia. Bo zakładam, że Kieran i lord Longbottom zadbali o znalezienie dla was odpowiedniego, odpowiedniejszego niż w Londynie, zajęcia – dodała cicho, nie próbując nawet ciągnąć go za język, jedynie komentując nowy stan rzeczy. Uczyła się trzymać swą ciekawość na wodzy. Pokornie godzić się z faktem, że jeszcze nie zasłużyła sobie na ich zaufanie.
Niektórzy wirowali już w tańcu, wybrzeże rozbrzmiewało śmiechami i radosnymi przyśpiewkami, nikt nie myślał o zgładzonym nie tak dawno wężu – rozpoczęli festiwal lata, występując tym samym przeciwko roztaczanemu przez nową władzę terrorowi. Bawili się, nie pozwalając, by strach ich sparaliżował, odebrał chęć do życia czy ograbił z resztek człowieczeństwa. A ona zapomniała w końcu o wszystkich innych, upatrując w nich jedynie szumów tła, widząc już tylko skąpanego w blasku trzaskającego wesoło ognia Fredericka, jego lnianą koszulę i promienny uśmiech, pilnującego ich psiego towarzysza. Była bezbronna, z całą ufnością, na którą było ją stać oddając się w jego ręce. Próbowała nie dać po sobie poznać, na ile to dla niej niecodzienna sytuacja, lecz przecież zdradziła się już dawno z brakiem doświadczenia, strasząc partnera bezlitosnym deptaniem – a teraz znów poległa, nie potrafiąc skryć zakradającej się w ruchy sztywności, przybrać na twarz wyuczonej latami szkolenia i pracy maski opanowania. Łatwiej było udawać tam, w świecie, gdy obracała się w niby to obcym środowisku, lecz według analizowanych wcześniej zasad niż przed nim, równie wnikliwym, gładko lawirującym między kolejnymi tematami, pewnym swego. Odetchnęła głębiej, głośniej w reakcji na powoli wędrującą po plecach dłoń, szukającą odpowiedniego miejsca, by zatrzymać się w nim na dłużej. Kiedy ostatnio tańczyła, jej myśli zasnuwała dziwna, wywołana mocą amortencji mgła zapomnienia. Teraz jednak była obecna, przytomna, trzeźwa, a z tak niewielkiej odległości mogła dostrzec każdy, choćby najmniejszy, szczegół twarzy Foxa, dwa drobne pieprzyki na lewym policzku, ślad zarostu, dokładną barwę oczu. Drgnęła, gdy przemówił wprost do ucha, drażniąc skórę przyjemnie ciepłym oddechem; w odpowiedzi ścisnęła jego ramię mocniej. Posłusznie poddała się ruchom prowadzącego ją partnera, z początku uciekając wzrokiem ku swym stopom, jak gdyby śledzenie ich wędrówki mogło w czymkolwiek pomóc, po chwili jednak przestała, skupiając się raczej na wyczuciu właściwego rytmu, rozluźnieniu spiętych bliskością mięśni – i śmielszym podchwyceniu jego wzroku. Nie pozwalał zbłądzić, pogubić kroków i choć wiedziała, czuła, że to wszystko jego zasługa, uważnie pilnujących ją ramion, wyraźnych sygnałów, które jej dawał, to na moment zachłysnęła się wygrywaną melodią, ruchem, porozumieniem bez słów. Nagle uśmiechnęła się szeroko, jeszcze szerzej, zaskoczona wesołością niewiadomego pochodzenia, choć właśnie przegrywała zakład. – Miałeś rację – powiedziała tylko, nie precyzując swej myśli; wierzyła, że miał zrozumieć.

| wypadła 5 [bylobrzydkobedzieladnie]


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 25.12.20 23:33, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]23.12.20 22:06
Delikatnie włożył wianek na głowę Hani, a gdy się wyprostowała uśmiechnął się szeroko. Wyglądała kwietnie. Znaczy, pięknie.
-Wyglądasz kwitnąco. - ubrał komplement w grę słów, żeby Hani łatwiej było go przyjąć. Nadal właściwie nie wiedział, na czym budował ich relację - na przyjaźni czy czymś więcej? Oskarżenia Kerstin otrzeźwiły go na krótki moment i w lipcu pilnował, by nie być zbyt nachalnym gospodarzem, ale teraz znów patrzył na Hannah ciepło. Tak ciepło, jak na nikogo innego, choć wokół było wiele jego znajomych i dwie siostry.
-Też się dobrze bawiłem i zyskałem motywację, by popracować nad poczuciem rytmu. - potwierdził, biorąc Hanię za rękę. -Pozwolisz, że tym razem to ja cię poprowadzę? - zażartował. Nawet wcale jeśli nie zrobił na Sylwestrze złego wrażenia, to i tak w głębi serca chciał się popisać nowymi (a raczej odświeżonymi) umiejętnościami.
-Gentleman spytałby, czy może odprowadzić się do domu gdy się zmęczysz... - odpowiedział na jej wyznanie, że nie wytrzyma do rana (nic zresztą dziwnego, polowanie na morskiego węża wszystkim dało się we znaki, a Michael już zaczynał czuć zakwasy w mięśniach ramion) i uśmiechnął się łobuzersko -...ale pewnie po prostu wrócimy do domu. - skwitował żartobliwie. Może i Dearborn krzywił się na to ich mieszkanie razem, ale dziś okazało się praktyczne.
Przy wybrzeżu nie było parkietu, pary tańczyły gdzie popadnie. Michael poprowadził Hanię na wolny kawałek trawy, wybierając miejsce, w którym byliby otoczeni innymi tańczącymi, ale nie stłoczeni. Muzyka była skoczna, inna niż powolna piosenka, w której rytm kiwali się na Sylwestrze. Może to i lepiej. Z jednej strony chciałby przyciągnąć do siebie Hannah jeszcze bliżej, użyć tańca jako pretekstu do przytlenia, ale powstrzymywał go zdrowy rozsądek. Była wojna, oboje mieli sporo na głowie. Od stycznia nic się nie wydarzyło i może nie powinno, choć może powinno, a serce biło mu szybciej, bo... bo się zdyszał, tak po prostu.
Przewrócił lekko oczyma, gdy spytała o Kerstin.
-Czasem muszę sobie przypominać, że jest dorosła. Ale to dobrze, że pozna ludzi z Oazy, gdyby... - gdyby coś im się stało, zamieszka właśnie tutaj -...w sensie, bo pewnie czuła się samotna. - poprawił się, nie chcąc burzyć wesołego nastroju.

tańczymy!
1 - poprawa od Sylwestra jest zauważalna, ale szału nie ma, Hania może poprowadzić mi trochę pomóc
2 - ścieramy się o to, kto prowadzi, ale w końcu znajdujemy wspólny rytm
3 - prowadzę pewnie i skutecznie, nikogo nie depczę i zwinnie uniemożliwiam Hani podeptanie mnie!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]23.12.20 22:06
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]24.12.20 23:26
Steffen pojawił się na wybrzeżu, gdy tylko dowiedział się o wiankach. Miał nadzieję, że słowo dotrze też do Alexa! Miał się dzisiaj spotkać w Oazie z Farleyem i Bellą, chciał jej pokazać wszystkie cudowne rośliny na wyspie... a tymczasem szczęśliwie mają okazję trafić na namiastkę Festiwalu Lata! Może powinien wysłać Alexowi i Belli patronusa, żeby się tutaj zjawili? W każdym razie, zastanowi się nad tym później. Na razie nie zaszkodzi się rozejrzeć.
Od razu jego uwagę przykłuł widok (i zapach) apetycznego, ogromnego mięsa. Skierował się w stronę bufetu i od słowa do słowa dowiedział się od zgromadzonych, że jeszcze chwilę temu grasował tutaj wąż morski. Nie miał pojęcia, czym jest wąż morski, ale i tak się stropił. Dobrze, że sam nigdy nie wchodził bez potrzeby na głęboką wodę!
W kieszeni marynarki trzymał Pimpusia, którego nie chciał zostawiać samego w domu. Szczur wystawił ciekawsko nosek, ale Steff szybko szturchnął jego łebek dłonią. Chcieli sprawiać dobre wrażenie, Pimpuś nie może ot tak wychylać się z jego ubrania!
-Ćśś! Nakarmię cię na osobności. - syknął, wychodząc z talerzem na ubocze. Tam wziął szczura na rękę i pozwolił mu dojeść resztki mięsa. Wzrokiem powiódł ku brzegowi i rozpromienił się, widząc tańczące pary. Od bardzo dawna nie był na potańcówce - mimowolnie wspomniał Marcela. Szkoda, że kolegi tu nie ma i że nie może powiedzieć mu o Oazie... - pomyślał, beztrosko nieświadom, że przyjaciel jest gdzieś w tym tłumie.
Chyba Bella nie będzie mu miała za złe, jeśli potańczy sobie zanim się tutaj zjawi? Tańczył przecież z wieloma dziewczętami, to nic nie znaczy. Akurat trochę się rozgrzeje zanim przybędzie tutaj dama jego serca. Miał nadzieję, że nadal pamięta kroki popularnych współczesnych tańców. Chyba tak, ale musiał pamiętać je doskonale, jeśli chciał być dobrym nauczycielem dla swojej szlachcianki. Zakasał rękawy, podwinął nogawki spodni i ruszył ku brzegowi, aby wyłowić z wody wianek. Z duchem zabawy, sięgnął po wiązankę, która pierwsza zwróciła jego uwagę - nieświadom, do kogo należą kwiaty. Wyprostował się i uniósł wianek nieco w górę, rozglądając się ciekawie za jego właścicielką. Na brzegu stało trochę dziewczyn bez pary, na pewno któraś zareaguje na kontakt wzrokowy i widok swoich kwiatów w jego rękach... prawda? Oby. Nigdy nie był dobry w kontaktach damsko-męskich.


wyławiam wianek Lizzie Dearborn!


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]24.12.20 23:26
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością


'Wianki' :
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 SRdZpOo
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]26.12.20 14:17
Łączyła w sobie nietypową umiejętność łobuzerstwa i odpuszczania w odpowiednich momentach, jakby instynktownie wiedziała, których obszarów unikać. Była subtelna i dziewczęca, ale w niczym niepodobna do kobiet, które oblewały się pąsem za samo zwrócenie na nie uwagi. Nie przeciągałem dalej tej liny. Odpuściłem, dając jej wygrać, podążając z nią ramię w ramię, rozmowę przenosząc na poziom niewerbalny. Tam działo się wszystko. Każde spojrzenie kradło uwagę, każdy uśmiech otrzymywał odpowiedź, każdy gest wyrywał się do tańca. Też to czuła? Czy tylko ja tak dobrze bawiłem się w jej towarzystwie?
- Nie chcesz, czy nie możesz chwalić się szkoleniem? - Stojąc w opozycji, sam nie wiedziałem, na czym polegało trzymanie języka za zębami. - Co cię popchnęło do tak… nietypowego zawodu? - Kontynuowałem, starając się, aby nie zabrzmieć pretensjonalnie. Domyślałem się, że nie było jej lekko - że często musiała spotykać się z krytyką, z ignorancją, z niedocenianiem. Kobiety miały dwa razy bardziej pod górkę - na własne oczy widziałem jak niektórzy koledzy po fachu potrafili bagatelizować nieliczną garstkę aurorek, jakby zapominając, że już samym angażem na szkolenie udowodniły swoją siłę i determinację. - Ilu jeszcze takich tajemnic jesteś powierniczką? - Być może gdy przyszło nam się spotkać w innych okolicznościach nigdy nie rozpocząłbym tej gry, nie rozdał kart, nie zaczął łamać zasad. Tymczasem zanim się zorientowałem byliśmy już na półmetku, i nie wiedziałem, czy to festiwal lata namieszał nam w głowach, czy może dziewczyna krocząca obok mnie w kraciastej spódnicy i kwiecistej koronie. - Przyjmę każde wyzwanie. - Zapewniłem ją z błyskiem w oku, jasno dając jej do zrozumienia, że tylko czekałem, aż zdepcze mnie podczas tańca. Z drugiej strony, nie miałbym nic przeciwko, gdyby tego nie zrobiła. Każda opcja była zwycięska.
Kiwnąłem głową, kiedy wyznała, że jeszcze niczym nie zdołałem jej podpaść. Nie dałem poznać po sobie lekkiej konsternacji. Jeśli chodziło o kobiety, przyzwyczajony byłem raczej do tego, że zawsze było coś. Coś, co czyniło mnie wrogiem. Kogoś, kto trzymał przeciwną stronę - a przecież zawsze stałem po właściwej. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego na froncie relacji damsko-męskich ponosiłem nieustanną porażkę. Tymczasem zamiast wymierzonych w moim kierunku ostrzy przyszła ulga, którą skwitowałem uśmiechem. Ten nie chciał spełznąć z mojej twarzy - nie dziś. - Którą dajesz mi poznać dziś? - Spoglądam na nią zza przymrużonych powiek, czujnym okiem poszukując prawdy. Z typowym, łebskim uśmiechem, w atmosferze nienachalnego flirtu, w który niezauważenie zaczęliśmy grać oboje. Nie trzymała mnie w napięciu. Odpowiedź przyszła od razu. - A więc Maeve. - Powtórzyłem, smakując jej imienia na końcu języka. Było tak samo miękkie jak jej uśmiech i kończyło się nagle, niosąc ze sobą tajemnicę. Zupełnie jak ona - dziewczyna o wielu tożsamościach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że łączył nas gen wyjątkowości. Myślałem, że tłumaczyła to wyłącznie swoją profesją. - Dojdzie. - Odpowiedziałem jej, stanowczo, ale bez inwazyjnej perswazji. - Ale masz rację. Jeszcze nie jutro. Jeszcze nie za dwa dni. - Kiedy podniosła na mnie oczy, zrozumiałem, co chce powiedzieć. Nie wiedziałem jak długo działała już w szeregach Zakonu Feniksa, domyśliłem się jednak, że musiała przejść na nasza stronę całkiem niedawno. Nie oceniałem jej gotowości - dziś żadne z nas nie musiało jej prezentować. Dziś wszyscy przyszli tutaj nie po to, by rozjątrzać niezagojone rany. Pewne sprawy miały poczekać; bycie człowiekiem należało się mieszkańcom Oazy jak psu miska wody.
- Grozisz, czy składasz obietnicę? - Uniosłem brew i przechyliłem głowę w lewo, nie zdejmując uśmiechu. Nie oczekiwałem odpowiedzi - tylko kontynuację zabawy w niewinne przepychanki słowne, poprzetykane nonszalancją i zaskoczeniem, słodką niewiadomą. Błyskała do mnie bystrym okiem, niby niewinnym, a jednak tak odważnie krzyżowała spojrzenia, że miękły mi kolana. Czułem się, jakbym cofnął się do czasów Hogwartu. Znowu naiwny jak szesnastolatek, zauroczony pełnymi ustami, które zamiast traktować jak swoją oręż, bezwiednie przygryzała. I za każdym razem wywoływało to u mnie przyjemny ścisk w podbrzuszu. Widziałem pozostałe dziewczęta puszczające wianki, czekające na taniec. Wszystkie były piękne. Żadna równie zjawiskowa jak Maeve. - Jaki wybór? - Zapytałem, marszcząc czoło, dając jej jasny sygnał, że nie nie rozumiałem o czym mówi - a co najwyraźniej ją gryzło. W ten letni wieczór, kiedy obiecaliśmy sobie dyspensę od wojny. Ale ta snuła się za nami ponurym cieniem, za nic mając nasz apetyt na beztroskę. - Lord Longbottom… - Powtórzyłem za nią, śmiejąc się przez nos i ukazując rząd białych zębów. Szybko jednak o opanowałem. - Wybacz. - Dodałem, ale uśmiech nadal nie opuszczał mojego oblicza. - Nie przywykłem, żeby ktoś tytułował go lordem. - W biurze aurorów tytuły nie były mile widziane. Tam wszyscy byliśmy równi. - Sam dopiero odnajduję się w nowym systemie. Zgłosiłem Kieranowi gotowość do pracy. Zakładam jednak, że działania w dużej mierze będą pokrywać się z tym, co robię dla Zakonu. Ty też mogłabyś się przydać. Myślę, że gdybyś potrzebowała pracy, znalazłby ci zajęcie. - Zaproponowałem, nienarzucając Maeve swojej woli. Nie wiedziałem, czym się obecnie zajmuje, ale nie brzmiała, jakby nie brakowało jej pracy.
Było coś magicznego w tym, z jaką ufnością pozwalała prowadzić się w tańcu. Byłem przecież nieznajomym, nie znała moich umiejętności - i z ulgą przyjąłem fakt, że nawet nie próbowała ich oceniać, poddając się chwili, bez zawahania oddając władzę. Czułem, jak początkowo spięte ciało powoli rozluźnia się, całkowicie oddając moim wyborom. Szybko odnalazła właściwy rytm, załapała podstawowe kroki, a szeroki uśmiech, którym mnie uraczyła, był najwyższą formą gratyfikacji. Przychodziło jej to zupełnie naturalnie - ze swoją kobiecą energią pozwalała poczuć mi się wyjątkowo, ale dokładnie tak, jak trzeba było. Męsko.
- Musiałabyś mnie przechytrzyć, żeby wygrać zakład - Ponownie nachyliłem usta nad jej uchem, doskonale wiedząc, że przekraczam wszelkie granice przyzwoitości. - Więc jak? Kapitulujesz? - Wyszeptałem z nonszalancją, po raz kolejny rzucając jej wyzwanie - ale tym samym gotów podłożyć się, gdyby tylko spróbowała odwrócić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
Szło jej tak dobrze, że postanowiłem zaryzykować nieco śmielszy ruch, niespodziewanie wychylając się przed nią, po czym napinając mięśnie oddałem jej energię, posyłając kilka kroków do przodu w klasycznym send oucie. Nasze ciała odkleiły się od siebie, stając naprzeciwko w pozycji otwartej, gdzie nie trzymałem jej już blisko siebie, a jedyne połączenie stanowił most splecionych ze sobą dłoni. Delikatnie obróciłem ją wokół własnej osi, po czym przełożyłem jej dłoń do drugiej, samemu wykonując przy tym obrót, by w końcu przyciągnąć Maeve jeszcze bliżej siebie niż przed chwilą. Nie liczyłem czasu, który upłynął nam tam, w tańcu. Zapomniałem o nim, wpatrzony w jej roześmianą twarz, łowiący coraz odważniejsze spojrzenia. Czułem, jak moje policzki pokrywają się szkarłatem, nie będąc pewnym, czy przyczyny należało szukać w jej towarzystwie, czy może cieple bijącym z ogniska. Jednego byłem pewien - nie chciałem, aby ten moment się kończył. Czerpałem więc z niego garściami, czując na plecach oddech ulotności tej chwili. Serce biło mi szybciej, choć tempo tańca można było uznać za umiarkowane - bo, być może, to wcale nie ono było przyczyną krwi, która wrzała w moim ciele.
W końcu jednak oboje musieliśmy złapać oddech - a majacząca w oddali sylwetka Justine przypominała o obowiązkach.
- Dziękuję za taniec, Maeve - Powiedziałem, nie puszczając jej dłoni, choć nie miałem już ku temu wymówki. Trzymałem ją chwilę w milczeniu, chcąc przedłużyć tę chwilę. W końcu, powoli, palec po palcu, uwolniłem ją z uścisku. - Niestety… to chyba kolej na moją wartę na plaży. - Wzruszyłem ramionami w geście bezradności, ściągając wargi w wąski, teatralny grymas. Wcale nie chciałem iść. Zostawiać ją przy ognisku, by z oddali spoglądać, jak inni proszą ją do tańca, kradną uśmiechy, czarują. A co, jeśli puszczała wianek licząc na tego szczególnego wybranka, nie odmawiając mi tylko z grzeczności? Przed oczami mimowolnie zobaczyłem oburzoną Hanię, która rok temu nawet nie pozwoliła mi na taniec, jasno komunikując, że zepsułem jej święto. Zawahałem się. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego zaciągnąłem się powietrzem. Musiała to zauważyć. Spoglądałem na nią przez chwilę w milczeniu, w myślach ważąc wszelkie za i przeciw. Nie miałem żadnych oczekiwań wobec dzisiejszego święta - tymczasem dostałem więcej, niż mógłbym prosić. Gryzące myśli, które na co dzień nie pozwalały zmrużyć oka przez długie godziny odeszły, zdejmując z barków ciężar obowiązku, pozwalając posmakować dawno zapomnianej… radości. Musiałem wyglądać jakbym nagle został trafiony fulgoro - wyszczekany lis, który zapomniał jak używać języka. To spostrzeżenie nie było dalekie od prawdy. Wziąłem jeszcze jeden oddech, tym razem zbierając się na odwagę. - Jeśli nie czekasz na kogoś szczególnego, kto jeszcze porwie cię do tańca… może chciałabyś potowarzyszyć mi na wybrzeżu? Przyda mi się dodatkowa para oczu. I dobre towarzystwo do rozmowy. - Zaryzykowałem.

Jeśli Maeve chce spróbować, ST celowego podeptania Lisa wynosi 30, bo nie zamierza jej tego mocno utrudniać. Rzut na zwinność.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]26.12.20 19:09
Uśmiechnęła się widząc starania Timothy’ego. Od dawna Maggie wzdychała do niego za każdym razem, gdy z grupką innych chłopców szli w strony strefy wyrąbu drewna albo, na co reagowała pąsowiejącymi od zauroczenia policzkami, wracając z niej z rozchełstanymi koszulinami, zaraz zdejmując je, żeby nieco schłodzić się wyspowym wiatrem. Nie dziwiła się, że teraz, gdy Tim upatrzył sobie wianek właśnie jej przyjaciółki, ta niemal skakała ze szczęścia, piszcząc niczym mały, podniecony widokiem matki pisklak. Sama Josie zaśmiała się pod nosem, chłonąc ten widok w pełni. To dobre chwile, zagarniała je chętnie, wsuwała między nimi, pieczołowicie gładząc, opiekując się nimi. W ostatnim czasie zbyt wiele było zła, należało je wyplenić i zasadzić nowe ziarna, podlewać szczęściem, póki tylko była na to pora. Zostawiła ich samych, spojrzeniem zaraz uciekając pod stopy, którymi wyczuła ciepły, nieco ostry kształt. Sięgnęła, zaraz się jednak cofając. Muszla w pierwszej chwili poparzyła, jakby chciała ostrzec przed sobą, przed niebezpieczeństwem. Gdy tylko jednak woda obmyła muszlę wodą, rozpoznała ją. Z uśmiechem uklęknęła, otulając mitrę jasną chusteczką wyjętą z kieszeni. W alchemii używano jej czasem zamiast magii, jej ciepło, poparte działaniem płynnej siarki, utrzymywało ogień pod kociołkiem znacznie dłużej, niż podpalone zaklęciem drewienka. Trzymając zawiniątko w dłoniach, rozejrzała się jeszcze raz po tłumie. Sylwetka chłopca szykującego się do skoku ze skały zmroził ją do szpiku kości. Woda była zdradliwa, ta woda, morza mieszającego się z oceanem, zwłaszcza.
Nie! – pobiegła w jego stronę, muszle uparcie trzymając w dłoni. Zatrzymała się blisko wody, zostawiając gdzieś trzewiki, zapominając o nich całkiem. Martwiła się o niego, widziała wtedy bandaże i nie była pewna, czy jeszcze wciąż je miał, a nawet jeśli nie, to wciąż musiał być słaby, regenerował się. Teraz wskoczył do wody i… pochwycił jej wianek. Ten sam, który dotykały jej palce, ten złożony z żółtych płatków dziurawca, mniszka i dziewanny. Bała się, ale być może strach był niepotrzebny, bo udało mu się wyjść z wody. Mimo to, gdy podszedł bliżej, nie mogła patrzeć na niego ze spokojem, przez błękitne tęczówki przenikały obawy i zdziwienie, zaskoczenie, że to wszystko właśnie tak się potoczyło. Na chwilę zapomniała, co zrobił, co powiedział, jak bardzo zły był na nią, jak rwał się do walki, choć był młody i powinien żyć. Przełknęła ślinę, zerkając to na wianek, który trzymał, mokry, pachnący morską solą, a to zaraz znów na jego twarz, wilgotną od wody, na lśniące wargi, na rzęsy sklejone przez wodę, na jasną skórę i oczy, w których dziś już nie odbijał się ogień i nie lśniła złość na cały świat. – J-josie – odpowiedziała w końcu, nawet nie próbując chować zadziwienia. – Ja… skoczyłeś po niego do wody, cały jesteś mokry – to normalne, że jest się mokrym po wyjściu z wody. Ach, co za banał! – Złapałeś go, to… nagroda – ale dla kogo? Zrobiło się niezręcznie, poczuła w końcu wspomnienie tamtego wieczoru, przypomniała sobie słowa, które wypowiedział, i w sercu zakłuło nieprzyjemnie. Nachyliła się ku niemu bez słowa, pozwalając mu tym gestem na nakrycie jej głowy pełnym żółtych płatków wiankiem. To tradycja, a o tradycje się dba. Należy dbać. Westchnęła cicho. Dlaczego ona? Dlaczego on zdecydował się na ten gest, chociaż tak się pokłócili? Zmarszczyła brwi, czując gromadzące się pod blond puklami ambiwalentne emocje. – Ostatnio… też spotkaliśmy się na wybrzeżu. Wciąż jesteś zły? – spytała ostrożnie, jakby podświadomie już przygotowywała się na kolejne wybuchy niekontrolowanych pretensji.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]27.12.20 14:55
Nie słyszał, kiedy krzyknęła, gwar od plaży trudno było przekrzyczeć, zwłaszcza przez morską wodę - ale kiedy się z niej wynurzył, dostrzegł ją znacznie bliżej brzegu, niż spodziewałby się ją ujrzeć; spodziewał się ujrzeć na jej twarzy grymas niezadowolenia, spodziewał się, że dziewczyna będzie próbowała wymigać się od tradycji - choć przecież nie mogła! - lecz nic z tego się nie wydarzyło, podała mu swoje imię.
- Pewnie rzeczywiście większym wyczynem byłoby wskoczyć do wody i wyjść z niej suchym, ale tego niestety nie potrafię - zgodził się z nią po chwili zastanowienia, wzruszając lekko ramieniem na znak przeprosin, że temu nie podołał. Podobnej sztuki jednak jeszcze nie opanował. Kiwnął głową, delikatnie unosząc wianek ponad jej głowę, by złożyć go na jej skroni, gdy oddała hołd tradycji; wciąż trochę ociekał morską wodą  - a on skrzywił się odruchowo, unosząc ramiona w górę, ciągnąć skórę największej z ran. Sól tylko ją podrażniała, ale starał się odseparować od tego bólu. Naprawdę ładnie w nim wyglądała, sam wianek zresztą też był ładny. Nagroda, uśmiechnął się pomimo bólu, w zakłopotanym rozbawieniu. - Dziękuję - odparł zatem, bo za nagrodę należne chyba były podziękowania. - Myślałem, że - zaczął niemal równocześnie z nią, ale umilkł, dając jej dokończyć myśl - dość zaskakującą, bo spodziewał się z jej strony raczej złości niż żalu. Nie odpowiedział od razu, ściągając brew bez zrozumienia - przyćmiony tamtej nocy rozgoryczeniem nie do końca zdawał sobie sprawę z własnego zachowania. - Co? Dlaczego miałbym... - zaczął, wychwytując mdłe strzępy wspomnień, odwracając wzrok ponad linię morskiego horyzontu oddzielającego Oazę od zewnętrznego świata. - To nie ja odwróciłem się wtedy na pięcie i odszedłem bez słowa, zostawiając cię samą - przypomniał, powracając spojrzeniem ku jej oczom, szukając reakcji, iskry, złości lub smutku. Z pewną obawą, zdążył zrozumieć, że nie podobało jej się cyrkowe życie. I było mu głupio, bo nie miał wiele na swoje usprawiedliwienie, choć zależało mu na tym starym kocie całym sercem. Teraz dostrzegł nonsens własnych słów, nastał wtedy środek nocy, powinna była wrócić do domu. Powinien chyba był powiedzieć coś więcej. - Miałem nadzieję, że powiesz mi coś więcej o Benie. Ostatni raz o nim słyszałem, kiedy zabierali go do klatki, żeby wywieźć go poza Arenę - rzucił trochę kulawo, bo chyba mógłby ująć to lepiej, odnieść się do czegokolwiek, co zarzuciła mu, im właściwie, wcześniej, ale często łatwiej było pomyśleć, niż powiedzieć. Dobrze wiedział, że miała rację, zwierzęta - ludzie zresztą też - nie mieli w cyrku łatwego życia. Tym trudniej było o tym rozmawiać. - Byłem chyba trochę nieprzyjemny, co? - zapytał, z zakłopotaniem plastycznie wymalowanym na jego twarzy. - Ostatnio jestem trochę...  jestem... - Jego dłoń drgnęła, gdy dostrzegł morskie zwierzę, małego magicznego skorupiaka, którego nie potrafił nazwać, pełzającego po jej wianku, właśnie się przymierzał, żeby zejść w jej włosy. Miał szczypce nieproporcjonalnie duże do swojej budowy. We wciąż żywym zakłopotaniu prędko przyciągnął dłoń do siebie, nie chcąc nastawać na jej prywatność, zaznaczając miejsce na własnej skroni, palcem wskazującym, najpierw zakręcając tam niezręczny młynek, potem lekko postukując czaszkę; przypominało to trochę gest wskazujący idiotę. - Tutaj masz... - Wydawało mu się, że w kuchni czasem smażyli podobne skorupiaki dla dyrektora, miał tę nazwę na końcu języka, ale nie był w stanie jej wyciągnąć...


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]28.12.20 21:52
Przez chwilę milczała, walcząc z wewnętrznym, pielęgnowanym latami oporem; w teorii nikt nie powinien wiedzieć, że pracuje dla wywiadu, tym bardziej – na czym dokładnie polegały jej obowiązki, jak wyglądało szkolenie. Zawsze ratowała się niedopowiedzeniami, z irytacją stawiając czoła znudzonym czy niepochlebnym spojrzeniom okłamywanych rozmówców; duma cierpiała przy każdej takiej konfrontacji, wiedziała jednak, że tak trzeba, że tak jest bezpieczniej, że zgodziła się na tę farsę, gdy aplikowała na kurs. Lecz od kilku miesięcy nie była już wiedźmią strażniczką, a wraz z odejściem z ministerialnych struktur pojawiła się nie tylko pustka, ale i wolność – wolność wyboru, decydowania o sobie samej. I o tym, co zrobi ze zgłębianą od niemalże dekady wiedzą. – Nie mogłam. Teraz już mogę – odpowiedziała w końcu, przywołując na usta podszyty melancholią uśmiech; przemawiała niby to bez większych emocji, lecz kolejne słowa wybrzmiewały czymś na kształt satysfakcji. Była tylko jedną z wielu, niewielkim trybikiem w ogromnej, skomplikowanej maszynie rządu – znała przy tym tajemnice, sekrety, które nie powinny wyjść na światło dzienne. I nic już nie powstrzymywało jej przed podzieleniem się nimi ze swoimi nowymi przyjaciółmi. – Ktoś kiedyś powiedział mi, że mam do niego odpowiednie predyspozycje – wyjaśniła powoli, zgodnie z prawdą, myśląc tutaj o nauczycielu transmutacji; ulokowała na twarzy Foxa uważne, badawcze spojrzenie zmrużonych w zamyśleniu oczu. Chciała wierzyć, że miał otwarty umysł, że nie oceniał przez pryzmat utartych schematów i narzucanych przez społeczeństwo powinności – czyż sam nie wypowiedział temu wszystkiemu wojny wraz z przybraniem nowego, nietypowego nazwiska…? Mimo to obawiała się, że po raz kolejny zostanie wyśmiana, a jeśli nie wyśmiana, to zraniona lekceważeniem, powątpiewaniem, krzywym spojrzeniem. – Poza tym, wierzyłam, że w ten sposób coś zmienię – dodała jeszcze, uśmiechem maskując rozgoryczenie; teraz wiedziała już, że naiwny idealizm, z którym rozpoczynała szkolenie, był niczym innym jak tylko mrzonką. Chciała zapytać go, co sądził o pracy departamentu, czy i on zwątpił w sens i cel, czy – jak wielu innych – uważał, że to jednostka aurorów była najważniejsza i wszyscy powinni kłaniać się im w pas, powstrzymała się jednak w ostatniej chwili, ugryzła w język. Nie o tym powinni rozmawiać, przynajmniej nie tego – ciepłego, pachnącego sielanką – wieczoru. Wolała być miłym wspomnieniem, zasłużyć sobie na miejsce w jego pamięci niż sprowadzać na ziemię swym nieokiełznanym malkontenctwem. – Takich ważnych? Żadnej. Znam jednak parę innych, mniej ciekawych sekretów. – Próbowała zachować powagę, to nie było jednak takie łatwe, zresztą, wcale tak bardzo jej na tym nie zależało. – Każde, w porządku – powtórzyła za nim leniwie, nie tyle z powątpiewaniem, co czającym się w spojrzeniu wyzwaniem. Nie planowała jeszcze, o co go poprosi, wiedziała jednak, że po takim wstępie musi to być coś nietypowego. Ekscentrycznego, jak i on sam. O ile oczywiście podoła niełatwemu zadaniu upolowania jednej z jego stóp w tańcu.
- Tę właściwą – odparła bez choćby śladu zawahania, nie przypuszczając nawet, co działo się w głowie Foxa, oddałaby jednak wiele, by poznać jego myśli, zrozumieć, ile w ich wymianie zdań jednorazowej, podsycanej atmosferą święta swobody, a ile czegoś ważniejszego, trwalszego. Lecz nawet jeśli miał o niej zapomnieć po tym jednym wieczorze, jednym tańcu, nie zamierzała żałować. Pomagał odgonić ciężkie, zasnuwające myśli obawy, przypomnieć – a może dopiero uświadomić – sobie, że i na wojnie bywały chwile spokoju, słodkiego lenistwa. Nawet jeśli trwały jeszcze krócej, były jeszcze rzadsze niż kiedyś. Podobało jej się, w jaki sposób wymawiał jej imię, z tajemniczym błyskiem w oku, z jakąś niewypowiedzianą myślą czającą się na końcu języka, zupełnie jak gdyby było to dla niego ważne, nie pytał jedynie przez grzeczność. Tym razem to ona poprzestała na skinięciu głową, niepewnym podchwyceniu spojrzenia tego, u którego boku miała poczuć się jak beztroski podlotek. Pozory nie współgrały z powagą poruszanego tematu. Brzmiał tak pewnie, stanowczo, gdy prostował jej słowa – dojdzie do tego, obalą rząd, zrzucą z piedestału niesłusznie postawionego tam Malfoya. Jego ojca. Lecz jakimi środkami zamierzali to osiągnąć? I kiedy? Chciałaby, by ten brak wątpliwości udzielił się i jej. By mówił dalej, a z każdym kolejnym słowem koił spędzające sen z powiek lęki. To jednak nie był odpowiedni czas, ona zaś – nie zasłużyła na wiedzę. Brak jednoznacznej deklaracji wiązał się z brakiem świadomości dalszych planów. I musiała to jakoś przełknąć, choć nic jej tak nie dręczyło jak brak odpowiednich elementów układanki, połowiczny ogląd sytuacji. – A czy masz się czego obawiać, że mogłaby to być groźba? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i uniosła wyżej brwi, racząc go niby to podejrzliwym, głównie jednak rozbawionym wzrokiem. Pytanie było retoryczne, nie zamierzała mu grozić, nawet jeśli chciała pociągnąć kilka osób za języki, spróbować dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Czegokolwiek. Słowo po słowie, prowadzili swe niezobowiązujące podchody. Nie chciała, by zbyt szybko przejrzał ją na wylot, by utracił zainteresowanie i ruszył dalej, szukając towarzystwa u boku innej, jednej z bawiących się na plaży czarownic. Było w tym coś egoistycznego, samolubnego, lecz czuła się przy nim dobrze, tak jak powinna się czuć; przypominał czasy, które odeszły, czasy, kiedy świat był jeszcze prostszy, a może raczej nie aż tak skomplikowany, a także pokazywał coś, czego nigdy jeszcze nie doświadczyła – i nie chciała, by ich nieoczekiwane spotkanie skończyło się zbyt szybko. – Och – wymknęło jej się, gdy dostrzegła odmalowujące się na jego twarzy zdziwienie. Brakowało jej pewności, ile wiedział, co było dla niego oczywiste, a co nie. Błądziła we mgle, dopiero teraz mając obrać odpowiedni kierunek. – Przepraszam. Kiedy… – zawahała się nad doborem słów, może nie powinna mówić o Ministrze, przywoływać zasnutych goryczą wspomnień. – Kiedy zostaliśmy wezwani, garstka osób, głównie aurorzy, Rineheart powiedział nam o nowych rozporządzeniach. Oficjalnych rozkazach, których nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się wykonać. Uprzedził o planach ataku, o tym, kogo możemy spodziewać się na ulicach. Dał nam wtedy możliwość wyboru, po której stronie chcemy się opowiedzieć – mówiła cicho, nie potrafiąc, nie próbując nawet ukryć przed nim smutku, który wybrzmiewał w kolejnych zgłoskach. Chciała, żeby zrozumiał. – Choć, jak pewnie się domyślasz, żadne z nas nie odmówiło. – Nawet jeśli oznaczało to koniec dotychczasowego życia, gwałtowne obudzenie się ze zbyt długo, zbyt uparcie śnionej ułudy. – To nie jest zabawne, Fox – syknęła cicho, niby to surowo, gdy nagle roześmiał się w głos, a ona poczuła się głupio, pilnowała jedynie tytulatury, nic więcej, nie potrafiła jednak zachować powagi; jego śmiech był przyjemny, zaraźliwy i odzywał się wspinającym się po plecach, sięgającym klatki piersiowej ciepłem. – Wybacz, nie miałam z nim tyle do czynienia, co wy – dodała jeszcze z przekąsem, broniąc się przytykiem. Zaraz jednak temat powrócił na inne tory, a ona pokiwała krótko, ze zrozumieniem głową. – Może i ja powinnam z nim o tym porozmawiać – dodała wdzięcznie, tym razem mając na myśli Kierana. Wiedziała, że praca dla tej części Ministerstwa, która postanowiła odejść, skupić się wokół biura aurorów i Longbottoma, byłaby wolontariatem, że musiałaby łączyć ją z innymi, gwarantującymi zarobek zajęciami. Jeśli jednak znaleźliby dla niej miejsce, zwłaszcza teraz, gdy została wtajemniczona, choćby pobieżnie, w działalność Zakonu, chciała to poważnie rozważyć.
Zaryzykowała, serce niemalże nie wyskoczyło jej przy tym z piersi, uparcie powtarzając sobie, że będzie dobrze, że nie zrobi niczego głupiego, że ten, któremu winna była taniec, uchroni przed upadkiem. Było w nim, jego postawie, coś, co sprawiło, że wzięła jego słowa za gwarant. Uspokajająca pewność siebie, podnoszący na duchu uśmiech; nie potrafiłaby odmówić, nawet gdyby chciała. I łapczywie korzystała z opieki, którą ją otoczył, przestrzeni, którą oferował, powoli odnajdując właściwe kroki, przestając obawiać się porażki, śmiechu, zawahania. Prawie zapomniała o zakładzie – prawie, bo wtedy też postanowił o nim przypomnieć, jeszcze raz sprowokować, znów pochylając się do samego ucha, czarująco w swym braku wstydu. Nie myślała nawet, czy ktoś to zobaczył, całą swą uwagę poświęcając tylko i wyłącznie jemu. Poruszyła się gwałtownie, może nieco zbyt gwałtownie, reagując na sugestię kapitulacji; przypadkiem musnęła policzkiem o policzek, zawziętym wzrokiem szukając jego oczu, teraz, już. – Przechytrzyć lisa? – mruknęła w odpowiedzi, unosząc wyżej brew, spoglądając na niego z bliska, zbyt bliska, niemalże stykali się nosami. I może zawstydziłaby się, cofnęła, poszła po rozum do głowy, lecz nie w tej chwili, nie gdy tak uparcie podpuszczał, zachęcał do sięgnięcia po wygraną. – Nigdy – dodała z naciskiem, wciąż uzbrojona w uśmiech, zanim jednak zdążyłaby chociażby spróbować go przydeptać, wywiązać się ze swej obietnicy, zaskoczył kolejnym ruchem, niespodziewanym zwiększeniem dystansu. Znów pojawiła się niepewność, która wyraźnie odmalowała się na jej twarzy, w zagubionym spojrzeniu; nie była na to gotowa, wszystkie odpowiednie kroki zawdzięczała tylko i wyłącznie jemu. Nie dał się jej jednak pogubić, zakręcił ostrożnie, zmienił dłonie, zaraz znów przyciągając do siebie. Nie kłamał, kiedy bronił swych umiejętności. Zaśmiała się – szczerze, na głos, nie próbując nawet powstrzymać dochodzących do głosu emocji. Dopiero po chwili nadeszła refleksja; nie pamiętała już, kiedy ostatnio pozwoliła sobie na taką wesołość, pewnie jeszcze przed pogrzebem Caleba, nim wszystko zaczęło walić się jak domek z kart. Wtedy też sięgnęła ku jego stopie, dopełniła warunków wygranej, w tym geście nie było jednak śladu niezdarności, robiła to świadomie, z pełną premedytacją – a przy tym lekko, by nie sprawić mu bólu, by nie posądził jej o bycie słonicą w składzie porcelany.
W końcu zwolnili, przystanęli, a ona zaczerpnęła głębiej powietrza; nie była przyzwyczajona do wysiłku, nawet i takiego. Wolną dłonią poprawiła zsuwający się na oczy wianek, drugiej nie próbując nawet uwalniać z nienachalnego uścisku towarzysza. W reakcji na podziękowania dygnęła krótko, na tyle zwinnie, na ile potrafiła, pozwalając sobie na tę niewinną zaczepkę. – Cała przyjemność po mojej stronie, Fredericku – odpowiedziała pozornie poważnie, z figlarnym błyskiem w oku. Wciąż dopisywał jej humor, nawet jeśli wiedziała, że zaraz rozejdą się każde w swoją stronę, że to już koniec. Uśmiech bladł, powoli godziła się z tą myślą, wracała do równowagi. Powinna się cieszyć, że trafiła akurat na niego, że wziął ją pod swoje skrzydła – czuła jednak niedosyt. Jedyną pociechą było wywalczone życzenie, do którego miała prawo, a po które miała zamiar się zgłosić już zapewne nie tego wieczoru, doskonały pretekst do podjęcia dalszego dialogu. Widziała jego zawahanie; poruszył ustami, jednak nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo. Coś go gryzło, męczyło – czy powinna się bać? Zamarła w bezruchu, w milczeniu studiując jego lico, oczekując dalszej części wypowiedzi, nie chcąc go ani wyręczać, ani popędzać. Przez głowę przemknęła jej obawa, że zrobiła coś nie tak, że to jej wina, że mogła sobie darować, lecz wtedy zwerbalizował swe myśli – a ona uśmiechnęła się mimowolnie, wdzięcznie. – Tańca już mi wystarczy – zadecydowała powoli, ostrożnie, zaskoczona tą propozycją, jeszcze bardziej odczuwaną w związku z nią ulgą. Egoizm znów dochodził do głosu, nie chciała przestawać, a przy tym nie chciała być nachalna. – Chętnie. Spróbuję cię przy tym za bardzo nie rozpraszać – dodała jeszcze, próbując podchwycić przy tym jego wzrok. Uważała, że to odpowiedzialne, odmówić sobie zabawy na rzecz pilnowania wybrzeża, dbania o bezpieczeństwo innych, wciąż pamiętających o niedawnym zagrożeniu mieszkańców Oazy. I miała zamiar osłodzić mu ten obowiązek, na tyle, na ile była w stanie. – Chodźmy. Po drodze chciałabym jeszcze tylko zobaczyć, co lord Prewett przyniósł w swym kuferku… dobrze? Nie zajmie mi to długo – zaproponowała na koniec, nagle przypominając sobie o wspomnianych przed lorda nestora upominkach. Pociągnęła go za rękaw w wybranym kierunku, proszącym gestem prowadząc do kuferka, myśląc jednak nie o drobiazgu, a o obiecanym tańcu na boso, kiedyś, na jakiejś odległej plaży.

| podeptane, losuję sobie upominek i 2xzt :pwease:


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]28.12.20 21:52
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością


'k15' : 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]29.12.20 20:45
- No, przed chatą. Stoi, zaraz przed wejściem. Widać ją jak się podchodzi. - wyjaśniła krzyżując z nią spojrzenie i wzruszając krótko ramionami. Widziała ją, kiedy była u Keatona ostatnio i postanowiła podzielić się tym z dziewczynami jako krótką ciekawostką. Spoważniała jednak, kiedy z ust Wright padła pytanie. Pokręciła głową, nie dopowiadając nic więcej. Nie miała pojęcia, co się stało z Keatonem, a jego przeciągająca się nieobecność była coraz mocniej niepokojąca. Zacisnęła usta w wąską linię. Trochę liczyła na to - a może bardziej miała nadzieję - że Keat jakoś sobie poradzi.
- Popatrzę, zacznę krzyczeć jak ktoś będzie szedł. - obiecała głupkowato, spoglądając na Lidę i poruszając brwiami.  Oczywiście, że nie pozwoliłaby nikomu podejść by oglądać wdzięki Wright… cóż, bez jej wyraźnej i głośnej zgody. Zajęła się jednak tym, żeby Wright po umyciu mogła na siebie coś włożyć. Najpierw otoczyła ich kilkoma zaklęciami, które miało ukryć ich obecność przed wzrokiem innych, a później sama zrzuciła z siebie najpierw spódnicę z którą chwilę powalczyła powielając ją, a później swoją wciągnęła na biodra i zrzuciła koszulę ją też powielając. - Może o północy, jak w tej bajce o kopciuszku co tata mi za dzieciaka opowiadał. - zażartowała, chociaż domyślała, że Hannah do śmiechu by nie było w takim wypadku. Znaczy, mogłoby nie być, gdyby rzeczywiście taki stan rzeczy ją zastał - ale w ten mocno wątpiła. Zaklęcie nie trwało wiecznie, ale nie trwało też aż tak krótko. Poczekała, aż nie będą gotowe do powrotu i ruszyła, przy zejściu z polany na której zaplotły wianki wysuwając się na prowadzenie. Właściwie nie poświęcała wiankowi wiele uwagi. Nadal trzeba było zająć się wybrzeżem, a jej nie było na nim już dostatecznie długo. Nie dostrzegła wcześniej Rinehearta i nie czekała też na nic. Odwróciła się na pięcie, chcąc skierować do aurorów i dać im znać, że wróciła i nigdzie więcej już ruszać się nie będzie, dokładnie tak, jak zapowiedziała wcześniej. Kątem oka go dostrzegła, ale nim zdążyła zareagować poczuła mokre ciało obejmujące ją od tyłu. Z jej ust mimowolnie wydobyło się coś na kształt okrzyku zdumienia pomieszanego ze śmiechem, kiedy jej stopy oderwały się od twardego gruntu. Wypowiadane słowa, stwierdzenia, sprawiły, że spojrzała na niego unosząc lekko brew ku górze. Głowa przesunęła się na prawą stronę mimowolnie. Spojrzała na wianek, który miał na głowie, a później skrzyżowała z nim jasne tęczówki.
- Ale byłaby heca, gdyby okazało się, że nie. - mimowolnie kącik jej ust drgnął. Odebrała wianek układając go na jasnych włosach. Krople wody znajdujące się na nim spłynęły po jasnych włosach.  - Jednego, Rineheart. Dzisiaj pilnu…- chciała zapowiedzieć, ale właściwie nie zdążyła, kiedy poczuła na ramionach ręce. Kolejne słowa znów uniosły jej brew ku górze. Uniosła rękę, przyciskając ją do czoła mężczyzny wydymając lekko usta widocznie, prawie teatralnie nad czymś dumając.
- Masz dobry humor. - stwierdziła jakże odkrywczo, lokując błękitne tęczówki na nim. Krzyżując je z tymi, należącymi do niego, przypominającymi morze - spokojnie, ale zabójcze. Przesunęła rękę z czoła, odsuwając na bok mokry kosmyk włosów, uśmiechając się raz jeszcze. - Z jakiegoś konkretnego powodu? - zapytała jeszcze opuszczając rękę, kiedy ta wykonała już powierzone jej zadanie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Bezpieczne wybrzeże - Page 15 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]29.12.20 20:57
Zmarszczyła pokaźne brwi na kilka chwil zaprzestając obierania ziemniaków. Wysłuchała padających z jego słów ust. Właściwie, to było pierwsze, co jej przyszło do głowy. Mówił przecież, że w cyrku jest bezpiecznie. Mówił, prawda? A ona wierzyła w słowa, które wypowiadali w jej kierunku ludzie, zwłaszcza ci, którzy w jakiś sposób byli dla niej bliscy. Teraz jednak zdawał się zły. Zmrużyła oczy wpatrując się w jego twarz. Słuchając kolejnych słów w ciszy. Nie unosząc jednej z brwi w zdumieniu za to mrugając kilka razy odrobinę zdziwioną tą nagłą zmianą. Nie musiała się starać, czy zastanawiać, gniewna emocja była tym razem autentycznie widoczna. Opuściła dłonie, odłożyła nóż. Przez chwilę zastanawiając się, czy nie przesunąć się bliżej i nie objąć go, ale zrezygnowała z tego planu. Pojawiający się później uśmiech nie pasował jej do niczego w ogóle. Wzruszyła ramionami na pytanie, które wypadło z jego ust.
- Pierwsze. - przyznała spokojnie, nie podnosząc na niego oczu. - Powiedziałeś że w cyrku bezpiecznie jest. - przypomniała mu cicho, łagodnie widocznie wierząc wypowiedzianym wcześniej słowom. Może nie powinna była?
- Wiem. - przyznała cicho, zaciskając knykcie mocniej na trzonku noża, który trzymała. - Widziałam podwórko pełne trupów. Ulice zasłane ciałami. - na razie nie zaprzestawała swoich czynności. - Wiem. - powtórzyła cicho raz jeszcze. Wiedziała, ale niewiele była w stanie zrobić. Bo tak naprawdę, poza tym co umiała, do niczego innego się nie nadawała.
- Prawie. - odezwała się, specjalnie powtarzając to jedno słowo, które padło z jego ust kiedy wyznał brutalną prawdę, zwracając uwagę na ten fakt. Kiedy w końcu była w stanie zrozumieć, że ta rana to od tego świra być musiała. Jej wypad do portu na samym początku lipca był czymś nowym. Momentem w którym doświadczyła tego, co się działo mocniej, dosadniej. Podwórko pełne trupów. Starsza babcia, okradające ludzkie ciała. To wszystko, wcześniej, kiedyś, właściwie nie istniało w wizji jej świata. Dzisiaj, było brutalną, nieodłączną częścią. Bała się. Niezmiennie. Do walki się nie nadawała. To był raczej fakt. Hagrid nigdy nie rozmyślała nad tym, co by było gdyby. Dla niej zawsze było, tak jak było. Jeśli się zmieniało, to widocznie właśnie tak musiało. Uniosła rękę, żeby potrzeć wierzchem dłoni czubek nosa. - Co dalej? - zapytała łapiąc na nowo jego wzrok, odciągając go, kiedy obok pojawiła się dziewczynka. Spojrzała w jej kierunku i posłała jej krótki uśmiech milknąc na kilka chwil. Dopiero kolejne słowa, który padły w jej stronę sprawiły, że uniosła na niego jasne tęczówki.
-Eh no przecież że ziemniaki obieram to widać. - obruszyła się na chwilę kiedy tak wziął i o nich powiedział. Odłożyła obrane warzywo, pocierając czubek nosa wierzchem dłoni. Odłożyła też na chwilę nóż. - Nie zaatakował mnie też żaden świr. - dodała po chwili marszcząc nos. Wzięła wdech w płuca, do kompletu marszcząc też brwi. Rozejrzała się dookoła, spoglądając na zmierzającą do nich dziewczynkę. - Pewien auror poprosił o moją pomoc. A ja zgodziłam się jej udzielić. - wzruszyła lekko ramionami ot, cała prawda. Nic więcej i nic mniej. Ale Marcel chyba miał inny plan, niż z nią siedzieć dzisiaj. W sumie, to go wzięła i do roboty zagoniła, więc kiedy zniknął nie próbowała go znaleźć. Czasem wchodziła z butami tam, gdzie nikt tego nie chciał. Zamiast tego pomagała przy pilnowaniu ognia i jedzenia, odnajdując sobie zajęcia.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Bezpieczne wybrzeże [odnośnik]30.12.20 18:50
Trochę liczyła na wielką, słodką, wakacyjną miłość. Po Oazie kręciło się kilku panów, na których już raz zawiesiła oko, choć nigdy nie miałaby odwagi zasugerować jakichś książkowych scenariuszy. Pan William był bardzo miły, w dodatku zachowywał się naprawdę słodko wobec swojej córki, a Amelka była przesłodka, dlatego czasami zdarzało jej się posłać do niego trochę bardziej maślane spojrzenie, ale oczywiście nic więcej. Przecież dobrze go nie znała! To byłoby nieodpowiednie z jej strony. Gdzieś daleko widziała również podróżnika, bohaterskiego pana z młotkiem, który złowił już wianek pewnej prześlicznej blondynki, której włosy były tak jasne, że aż odbijało się od nich słońce jak od lustra. Wyglądali razem tak radośnie i ciepło, że zaraz po ciężkim westchnięciu, odwróciła wzrok. Przecież nie była tak okropna, by wcinać się między dwójkę ludzi. I z każdą upływającą minutą na obserwowaniu morza traciła nadzieje na słodką miłość, a pragnienie zmiany tego na dobrą zabawę doprowadziła ją do momentu, kiedy zaczęła bawić się z dzieciakami, szukającymi muszli na brzegu. Grała z nimi przez chwilę w ganianego zupełnie na bosaka, pokazała im która fala niesie upleciony przez nią wianek i wysłuchała opowieści, jak to wszyscy tutaj bohatersko uporali się z wężem morskim, co wszystkie dzieciaki tutaj widziały i podziwiały swoimi młodymi oczkami. Nawet jeden z chłopców bardzo wczuł się w zabawę w "ubijanie węża" uderzając długie glony mokrym patykiem i powtarzając w zaparte "giń giń". Lizzie zaśmiała się niezręcznie, ale zastanawiała się poważnie czy nie powiadomić o tym rodziców tego chłopaka... O ile oczywiście trafili tu z nim po londyńskiej pożodze. - Lizzie, patrz! Twój wianek. - Powiedziała dziewczynka ubrana w sukienkę zieloną jak niedojrzałe jabłuszko, gdy akurat uzdrowicielka patrzyła w zupełnie innym kierunku. Od razu wstała na równe nogi, trzymając buty w dłoni, widząc, że jakiś chłopak sięgnął po białe kwiaty, które dzisiaj skrzętnie związała ze sobą zieloną niteczką. Aż jej serce załopotało! Wprawdzie wiedziała, że w większości ludzie w jej wieku nie traktują już złapania wianka jak przysięgi małżeńskiej czy innych oświadczyn, to jednak była tradycjonalistką z duszą romantyczki. Ale musiała się lepiej przyjrzeć młodzieńcowi, który był taki odważny i wszedł do wody z jej powodu.
I kilka dłuższych spojrzeń wystarczyło, że bez problemu go rozpoznała!
Rozpromieniła się, a w oczach zabłyszczały ciepłe ogniki. Niespecjalnie czuła, że musi się w tej sytuacji powstrzymywać od impulsywnych decyzji, po prostu ruszyła w jego stronę, ale nie byle jak. Biegiem, nie zatrzymując się nawet gdy była już bardzo blisko tylko po to, by z całej siły opleść ramionami szyję przyjaciela. - Steffy! Jak dobrze Cię widzieć.
Tylko czy on przypadkiem nie miał dziewczyny? Widziała ten słodki szczurzy wisiorek!


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115

Strona 15 z 18 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18  Next

Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach