Dom Pogrzebowy Macnair
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Dom Pogrzebowy Macnair
Macnairowie stoją na straży śmierci. Ulokowany w kamienicy na końcu uliczki lokal, przyjmuje zatroskane dusze, obiecując godny pochówek ich bliskich. Szeroki wybór wyściełanych atłasami trumien, znakomici rzeźbiarze, klimatyczna oprawa muzyczna, doskonale ponure płaczki, malowane ręcznie urny, kwiaty sprowadzane z najsłynniejszych angielskich cieplarni i silne ramię gotowe być podporą w chwili przykrego pożegnania. Dom oferuje solidne usługi, dopełnia formalności i wychodzi naprzeciw wszelkim potrzebom, pozwalając krewnym przeżyć smutek bez troski o organizację ceremonii. W chłodnych piwniczkach oczekują zwłoki, którymi opiekują się mistrzowie fachu. Na parterze znajduje się duża sala, pozwalająca żałobnikom pożegnać się ze zmarłym przed dniem pochówku. Dom posiada również salę z ekspozycją imponujących cmentarnych rzeźb i najnowszych modeli trumien. Cichy, mroczny lokal szanuje każde wspomnienie, oswaja ze śmiercią i wspiera żywych w chwili tak bolesnej straty.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:21, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Irina Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 9
konsekwencje poeventowe + opis
Wcale nie chciało mi się słuchać o tych zestawieniach, cholernych zerach i brakujących dziesiętnych, ale nie miałem wyboru. Potrzebowałem doszkolić podstawy, złapać niezbędną praktykę, aby mieć pewność, że Goyle przy pierwszym sprawdzeniu ksiąg rachunkowych nie wyleje mi na głowę wiadra wody. O zgrozo gorsze byłoby nawet paskudztwo, co podajemy w Mantykorze, ale wolałem nie podsuwać mu tego pomysłu, bo jeszcze wziąłby go sobie za punkt honoru.
Proponowałem spotkanie w zaciszu mieszkania lub gabinecie, ale Irina uparła się na dom pogrzebowy, jakby co najmniej miało mi to dodać otuchy. Prawdopodobnie chciała w dość pokrętny sposób zaprezentować, jak mogę skończyć popełniając błędy na niekorzyść kontrahenta, który nie przebiera w środkach. Całe szczęście moi dostawcy byli z reguły idiotami potrafiącymi liczyć do dziesięciu, bo tyle mieli palców i bardziej od konkretnej sumy cieszył ich sam widok brzęczącego mieszka. W ostatnich miesiącach było znacznie trudniej o większe zapasy, nie wspominając już o samej ich jakości, więc mimo wszystko nie chciałem wyjść na oszusta i dokładnie liczyłem każdego knuta. Doceniałem jej pomoc wszak była mi potrzebna i nie kręciłem nosem tylko o umówionej porze zjawiłem się w zakładzie.
Od bladego świtu mną telepało. Ręce trzęsły mi się, jakbym robił sobie przerwę od picia po kilkudniowym ciągu, a serce łomotało w klatce piersiowe jak opętane. Buzowałem od środka, adrenalina krążyła w żyłach prosząc się o jej rozładowanie, lecz póki co nie znalazłem ku temu stosownego argumentu. Siedziałem nonszalancko rozwalony na fotelu z zupełnie niezainteresowaną miną i łupałem spojrzeniem od zestawień, po Irinę. Kilkukrotnie złapałem się na nader mocnym zaciśnięciu kieliszka z winem, które w samu może i było dobre, ale zdecydowanie gorsze niż tradycyjna ognista. Chciała poczuć się jak królowa wśród swych wyjątkowo sztywnych sług? Uderzałem nerwowo stopą o posadzkę i co rusz przeczesywałem dłonią rozczochrane włosy, nosiło mnie. -Manipulacji- powtórzyłem jej słowa z przedzierającą się kpiną, której nawet nie próbowałem ukryć. Biła mi z twarzy, podobnie jak czerwień policzków od rosnącej złości. Zrobiło mi się gorąco. -Postraszysz ich wykopaniem trupa?- zaśmiałem się pod nosem, wyobrażając sobie jak po nocach bawi się w cmentarną hienę. Toż kurwa by się jej te ciżemki ubrudziły po same czubki. Wbiłem w nią wzrok, uniosłem brew, po czym w końcu nachyliłem się do blatu, aby zobaczyć te śmieszne cyferki. Jeden, pięć, osiem, dwa, zero, bla, bla, bla. Troiło mi się w oczach od tego gówna, a na domiar złego podniosło mi się tylko ciśnienie. Zerwałem się na nogi i jednym ruchem wolnej ręki zrzuciłem całą zawartość ksiąg na ziemię, nie mając ochoty dłużej im się przyglądać. Wystarczy, że jest ładna, to już inteligentnej zgrywać nie musiała. -Jebać to, zmarnowałem za dużo czasu- warknąłem ze swego rodzaju obłędem w oczach. Jeśli chciała mi udowodnić winę jakiegoś oszusta, to wystarczyło powiedzieć wprost, a nie zasłaniać się nauką. Uwierzyłbym na słowo, zabił gnoja oraz jego potomków, żeby parszywe geny nie poszły dalej i tym samym załatwił sprawę bez konieczności udawania zainteresowanego. Właściwie i tak mi to nie wyszło.
Dopiłem szkarłatnego trunku i odstawiłem go z impetem na biurko. Zignorowałem irytację kuzynki i zamierzałem udać się do wyjścia, lecz w tej samej chwili moich uszu doszedł trzask. Głośny, echem roznoszący się wzdłuż ścian, choć wydawało się, że dochodził z pomieszczenia niżej. Zmrużyłem oczy obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu źródła, chwyciłem różdżkę i finalnie wbiłem wzrok w Irinę. W końcu coś się działo, spiąłem się; liczyłem na dawkę wrażeń, adrenaliny. -Ona jest taka cicha, że trupa obudzi. Szczególnie jak zacznie jojczyć- warknąłem nie mogąc się doczekać, aż ruszymy się z tego cholernego gabinetu.
Pędziłem za Iriną, która mknęła szybciej niż ja pod postacią mgły. Zdawać by się mogło, że bardziej obawiała się o swe trumny, niżeli o Multon, ale nie mogłem się jej dziwić – z tego żyła. Wpadłem do komnaty z wysoko uniesioną różdżką i wbiłem wzrok w mężczyznę, który był popapranym nekromantą albo kochankiem, do którego blondynka nigdy więcej nie przyznałaby się. Uśmiechnąłem się szeroko, wręcz dziko, jakoby wszystko to, co kumulowało się we mnie od rana znalazło argument, aby ujrzeć światło dzienne. Wypełznąć na powierzchnię, mknąć do przodu z każdym kolejnym ciosem, cieszyć widokiem krwi i upajać powolnym upadkiem. -Locomotor Mortis- wypowiedziałem celując wprost w intruza. Pragnąłem go dopaść, uderzyć, gruchnąć jego głową o cholerną posadzkę i obserwować powiększającą się kałużę szkarłatnego płynu. O tak Irino, to twoja wina, ty kazałaś mi pić dziś wino.
Wcale nie chciało mi się słuchać o tych zestawieniach, cholernych zerach i brakujących dziesiętnych, ale nie miałem wyboru. Potrzebowałem doszkolić podstawy, złapać niezbędną praktykę, aby mieć pewność, że Goyle przy pierwszym sprawdzeniu ksiąg rachunkowych nie wyleje mi na głowę wiadra wody. O zgrozo gorsze byłoby nawet paskudztwo, co podajemy w Mantykorze, ale wolałem nie podsuwać mu tego pomysłu, bo jeszcze wziąłby go sobie za punkt honoru.
Proponowałem spotkanie w zaciszu mieszkania lub gabinecie, ale Irina uparła się na dom pogrzebowy, jakby co najmniej miało mi to dodać otuchy. Prawdopodobnie chciała w dość pokrętny sposób zaprezentować, jak mogę skończyć popełniając błędy na niekorzyść kontrahenta, który nie przebiera w środkach. Całe szczęście moi dostawcy byli z reguły idiotami potrafiącymi liczyć do dziesięciu, bo tyle mieli palców i bardziej od konkretnej sumy cieszył ich sam widok brzęczącego mieszka. W ostatnich miesiącach było znacznie trudniej o większe zapasy, nie wspominając już o samej ich jakości, więc mimo wszystko nie chciałem wyjść na oszusta i dokładnie liczyłem każdego knuta. Doceniałem jej pomoc wszak była mi potrzebna i nie kręciłem nosem tylko o umówionej porze zjawiłem się w zakładzie.
Od bladego świtu mną telepało. Ręce trzęsły mi się, jakbym robił sobie przerwę od picia po kilkudniowym ciągu, a serce łomotało w klatce piersiowe jak opętane. Buzowałem od środka, adrenalina krążyła w żyłach prosząc się o jej rozładowanie, lecz póki co nie znalazłem ku temu stosownego argumentu. Siedziałem nonszalancko rozwalony na fotelu z zupełnie niezainteresowaną miną i łupałem spojrzeniem od zestawień, po Irinę. Kilkukrotnie złapałem się na nader mocnym zaciśnięciu kieliszka z winem, które w samu może i było dobre, ale zdecydowanie gorsze niż tradycyjna ognista. Chciała poczuć się jak królowa wśród swych wyjątkowo sztywnych sług? Uderzałem nerwowo stopą o posadzkę i co rusz przeczesywałem dłonią rozczochrane włosy, nosiło mnie. -Manipulacji- powtórzyłem jej słowa z przedzierającą się kpiną, której nawet nie próbowałem ukryć. Biła mi z twarzy, podobnie jak czerwień policzków od rosnącej złości. Zrobiło mi się gorąco. -Postraszysz ich wykopaniem trupa?- zaśmiałem się pod nosem, wyobrażając sobie jak po nocach bawi się w cmentarną hienę. Toż kurwa by się jej te ciżemki ubrudziły po same czubki. Wbiłem w nią wzrok, uniosłem brew, po czym w końcu nachyliłem się do blatu, aby zobaczyć te śmieszne cyferki. Jeden, pięć, osiem, dwa, zero, bla, bla, bla. Troiło mi się w oczach od tego gówna, a na domiar złego podniosło mi się tylko ciśnienie. Zerwałem się na nogi i jednym ruchem wolnej ręki zrzuciłem całą zawartość ksiąg na ziemię, nie mając ochoty dłużej im się przyglądać. Wystarczy, że jest ładna, to już inteligentnej zgrywać nie musiała. -Jebać to, zmarnowałem za dużo czasu- warknąłem ze swego rodzaju obłędem w oczach. Jeśli chciała mi udowodnić winę jakiegoś oszusta, to wystarczyło powiedzieć wprost, a nie zasłaniać się nauką. Uwierzyłbym na słowo, zabił gnoja oraz jego potomków, żeby parszywe geny nie poszły dalej i tym samym załatwił sprawę bez konieczności udawania zainteresowanego. Właściwie i tak mi to nie wyszło.
Dopiłem szkarłatnego trunku i odstawiłem go z impetem na biurko. Zignorowałem irytację kuzynki i zamierzałem udać się do wyjścia, lecz w tej samej chwili moich uszu doszedł trzask. Głośny, echem roznoszący się wzdłuż ścian, choć wydawało się, że dochodził z pomieszczenia niżej. Zmrużyłem oczy obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu źródła, chwyciłem różdżkę i finalnie wbiłem wzrok w Irinę. W końcu coś się działo, spiąłem się; liczyłem na dawkę wrażeń, adrenaliny. -Ona jest taka cicha, że trupa obudzi. Szczególnie jak zacznie jojczyć- warknąłem nie mogąc się doczekać, aż ruszymy się z tego cholernego gabinetu.
Pędziłem za Iriną, która mknęła szybciej niż ja pod postacią mgły. Zdawać by się mogło, że bardziej obawiała się o swe trumny, niżeli o Multon, ale nie mogłem się jej dziwić – z tego żyła. Wpadłem do komnaty z wysoko uniesioną różdżką i wbiłem wzrok w mężczyznę, który był popapranym nekromantą albo kochankiem, do którego blondynka nigdy więcej nie przyznałaby się. Uśmiechnąłem się szeroko, wręcz dziko, jakoby wszystko to, co kumulowało się we mnie od rana znalazło argument, aby ujrzeć światło dzienne. Wypełznąć na powierzchnię, mknąć do przodu z każdym kolejnym ciosem, cieszyć widokiem krwi i upajać powolnym upadkiem. -Locomotor Mortis- wypowiedziałem celując wprost w intruza. Pragnąłem go dopaść, uderzyć, gruchnąć jego głową o cholerną posadzkę i obserwować powiększającą się kałużę szkarłatnego płynu. O tak Irino, to twoja wina, ty kazałaś mi pić dziś wino.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 15.03.21 22:21, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Piwnice, gwóźdź programu, dla którego wszedłem do budynku. Nie byłem złodziejem, a tym bardziej włamywaczem, przecież tamta Alohomora na drzwi była tylko formalnością, w Rosji też wszyscy zwykli zabezpieczać budynki w ten sposób... choćby przed mugolami. Londyn pomimo braku perfekcyjnej znajomości języka oraz rozkładu ulic wydawał się nie leżeć tak daleko w kwestii bezpieczeństwa, jednak czarodzieje byli czarodziejami i... nie byłem w stanie powstrzymać wspaniałego uczucia, które wypełniało pierś, chciałem zobaczyć, dotknąć, zbadać. Powolnym krokiem sunąłem w dół, przechodząc przez drzwi głównej kostnicy, gdzie niemalże zachłysnąłem się powietrzem. Mój bezdźwięczny raj czystego piękna.
Naruszenie ciszy przez potężny grzmot wybiło mnie z rytmu kroków stawianych w stronę głębszej części pomieszczenia. Przez moje ciało nie przechodziły dreszcze niepokoju, choć dźwięk definitywnie przykuł moją uwagę. Stopa dotknęła wyszlifowanej posadzki, a za głową okręciła się również całym ciałem, stanąłem twarzą w twarz z nieznajomą kobietą. Nie byłem w stanie dojrzeć zbyt dokładnie rys jej twarzy, choć jasna barwa włosów lekko kontrastowała z ciemnym wnętrzem pomieszczenia; jedyne co zdołałem zauważyć to wrogość w postawie, wydawała się opanowana i dość spięta. Mimowolnie moje plecy wygięły się w jeszcze większym wyproście, byłem gotów na wszystko, choć szczerze nie potrafiłem zrozumieć tej złości. W Leningradzie przecież takie przybytki potrafiły zostawać otwarte całą dobę, czy Londyn miał inne zasady? W jaki sposób traktowali ludzkie ciała? Czy naruszyłem kogoś prywatność? Nie do końca byłem pewien wartości niesionych ze słowem Macnair, bo cóż to za dodatek przy tak pięknej nazwie, jaką jest dom pogrzebowy?
- Dobr... - zacząłem spokojnie z rosyjskim akcentem, chcąc skinąć jej głową, kiedy z jej ust padła znana mi inkantacja. Z szeroko otwartymi oczami podniosłem rękę na wysokość ramienia, celując również w damę w geście obronnym. Zaklęcie na szczęście nie pomknęło w moją stronę, jednak nie potrafiłem ukryć szoku na tak zimne powitanie. Anglicy byli chłodnym narodem, głównie przez ten dziwny humor, którego nie byłem w stanie zrozumieć, jak chociażby ten nieśmieszny żart w postaci próby ograniczenia mojej władności. Czymże zasłużyłem na takie traktowanie? Czy tu nie wolno badać trupów? I kiedy myśli skupiły się na analizowaniu całej sytuacji, która wyglądała bardziej niż niekorzystnie, usłyszałem stukot stóp stąpających po schodach, którymi niedawno sam zszedłem. Impet otwieranych drzwi, które tak spokojnie zamykałem, aby nie zakłócać spokoju, ponownie odwróciły moją uwagę, zmuszając do stanięcia bokiem zarówno do pierwszej kobiety, która pojawiła się w głównej części kostnicy, jak i dwójki czarodziejów wchodzących do pomieszczenia. Nie byłem w stanie zrozumieć w pełni przekazu słów, za którymi padło zaklęcie, a jednak tym razem podniesiona różdżka ułatwiła mi reakcję. Nie próbowałem się zawahać, choć dwa czary mknące w moim kierunku powinny przyprawić mnie o zmartwienie, ponieważ nie byłem żadnego rodzaju magicznym szermierzem... skupiłem się na zapewnieniu sobie bezpieczeństwa.
- Izvinite za narush... Protego - zainkantowałem z mocnym akcentem, przerywając swoje przeprosiny za naruszanie spokoju, ale... ile ich tu było? Czy wszyscy kultowali gwałcenie najważniejszych z praw śmierci? Nie było to miejsce do pojedynków, czy też walk, choć tubylcy ewidentnie nie podzielali mojego zdania, byłem gotów stanąć w swojej obronie. Nie mogliśmy przecież tak mącić ciszy!
| Protego, ST 55-14=41
Naruszenie ciszy przez potężny grzmot wybiło mnie z rytmu kroków stawianych w stronę głębszej części pomieszczenia. Przez moje ciało nie przechodziły dreszcze niepokoju, choć dźwięk definitywnie przykuł moją uwagę. Stopa dotknęła wyszlifowanej posadzki, a za głową okręciła się również całym ciałem, stanąłem twarzą w twarz z nieznajomą kobietą. Nie byłem w stanie dojrzeć zbyt dokładnie rys jej twarzy, choć jasna barwa włosów lekko kontrastowała z ciemnym wnętrzem pomieszczenia; jedyne co zdołałem zauważyć to wrogość w postawie, wydawała się opanowana i dość spięta. Mimowolnie moje plecy wygięły się w jeszcze większym wyproście, byłem gotów na wszystko, choć szczerze nie potrafiłem zrozumieć tej złości. W Leningradzie przecież takie przybytki potrafiły zostawać otwarte całą dobę, czy Londyn miał inne zasady? W jaki sposób traktowali ludzkie ciała? Czy naruszyłem kogoś prywatność? Nie do końca byłem pewien wartości niesionych ze słowem Macnair, bo cóż to za dodatek przy tak pięknej nazwie, jaką jest dom pogrzebowy?
- Dobr... - zacząłem spokojnie z rosyjskim akcentem, chcąc skinąć jej głową, kiedy z jej ust padła znana mi inkantacja. Z szeroko otwartymi oczami podniosłem rękę na wysokość ramienia, celując również w damę w geście obronnym. Zaklęcie na szczęście nie pomknęło w moją stronę, jednak nie potrafiłem ukryć szoku na tak zimne powitanie. Anglicy byli chłodnym narodem, głównie przez ten dziwny humor, którego nie byłem w stanie zrozumieć, jak chociażby ten nieśmieszny żart w postaci próby ograniczenia mojej władności. Czymże zasłużyłem na takie traktowanie? Czy tu nie wolno badać trupów? I kiedy myśli skupiły się na analizowaniu całej sytuacji, która wyglądała bardziej niż niekorzystnie, usłyszałem stukot stóp stąpających po schodach, którymi niedawno sam zszedłem. Impet otwieranych drzwi, które tak spokojnie zamykałem, aby nie zakłócać spokoju, ponownie odwróciły moją uwagę, zmuszając do stanięcia bokiem zarówno do pierwszej kobiety, która pojawiła się w głównej części kostnicy, jak i dwójki czarodziejów wchodzących do pomieszczenia. Nie byłem w stanie zrozumieć w pełni przekazu słów, za którymi padło zaklęcie, a jednak tym razem podniesiona różdżka ułatwiła mi reakcję. Nie próbowałem się zawahać, choć dwa czary mknące w moim kierunku powinny przyprawić mnie o zmartwienie, ponieważ nie byłem żadnego rodzaju magicznym szermierzem... skupiłem się na zapewnieniu sobie bezpieczeństwa.
- Izvinite za narush... Protego - zainkantowałem z mocnym akcentem, przerywając swoje przeprosiny za naruszanie spokoju, ale... ile ich tu było? Czy wszyscy kultowali gwałcenie najważniejszych z praw śmierci? Nie było to miejsce do pojedynków, czy też walk, choć tubylcy ewidentnie nie podzielali mojego zdania, byłem gotów stanąć w swojej obronie. Nie mogliśmy przecież tak mącić ciszy!
| Protego, ST 55-14=41
The member 'Konstantyn Kalashnikov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
W godzinach pracy nikt poza Iriną Macnair nie miał prawa zakłócać jej spokoju. Doceniała każdą kostnicę za potencjał badawczy, lecz to konkretne miejsce zostało jej ofiarowane, stworzone dla niej, utkane z losu i przeznaczenia. Specjalnie wybierała na sekcje późne godziny wieczorne, nie tylko z powodu jedynego w swym rodzaju klimatu, ale i dla wygody; o tej godzinie klienci nie kręcili się po domu pogrzebowym, większość pracowników udawała się na spoczynek. W chłodnej piwnicy była ona i srebrzysty sprzęt naprzeciw tajemnicy śmierci oraz życia; wielu żyć, które po wielkim końcu trafiały na kamienne, czy metalowe stoły. Wiązała z anatomią olbrzymie ambicje, chciała poznać wszystkie sekrety skryte pod powłokami, któregoś dnia odkryć być może kuracje na najtragiczniejsze choroby, rozwinąć dziedziny medycyny nieznane dotąd nikomu - związać je z czarną magią, swoją nową pasją.
Ale jakże miała się skupić, skoro u początków pracy stawała naprzeciw intruza? Przebrzydłego włamywacza, złodzieja, degenerata i mąciciela spokoju. Gdyby miała choć odrobinę więcej litości, pozwoliłaby mu wypowiedzieć się w swojej obronie, ale rozjuszona i bezwzględna natychmiast sięgnęła po różdżkę. Gdyby była bojaźliwa, bezwolna w obliczu niebezpieczeństwa, spociłaby się ze stresu, lecz miała na karku dość doświadczeń, by zamknąć emocje pod kloszem celowości, metodycznie wykonać czynności niezbędne. Uderzenie, alarm, informacja, atak. Co za szkoda, że w tym perfekcyjnie uwikłanym planie nie wzięła pod uwagę, że zaklęcie może się nie udać, wiązka rozproszyć i pozostawić po sobie wyłącznie wątły swąd dymu.
Chłopaczyna zdawał się zaskoczony, Elvira natomiast - wściekła. Szarpnęła za czarną gumkę, by rozpuścić jasne włosy, które osypały się na ramiona, symbolizując gotowość do walki. Tym razem nie musiała już stawać do niej sama; Irina była szybka, za chwilę znalazła się w piwnicy, od wejścia przystępując do ofensywy. Silna, inteligentna kobieta. Obrończyni. Elvira nie mogłaby powstrzymać wątłego uśmieszku.
Dopiero po chwili spostrzegła, że Irinie towarzyszył mężczyzna - co więcej, mężczyzna, którego dobrze znała. Rozproszyło ją to na krótki moment, opuściła różdżkę i lekko rozchyliła usta. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że on tutaj jest; gdyby wiedziała, to by się z nim chociaż przywitała, nim zamknęła się w piwnicy na cztery spusty. Niepewność prędko przekuła w podniecenie. Kmiot nie miałby z nimi szans, gdyby była tu wyłącznie z Iriną, a teraz... chciała zobaczyć jak Drew go miażdży, zmusza do łkania na roztrzaskanych kolanach, wyznania wszystkich powodów włamania... chciała go po prostu ujrzeć w roli pana.
- Nie wiem, jak skurwiel się tu włamał. Nie wiem nawet, kim jest - wyznała krótko, nie poświęcając w tym momencie czasu na przytaczanie sytuacji ze wszystkimi szczegółami; nie było to potrzebne. - Animiatio - zdecydowała, wskazując na najbliższego mężczyźnie trupa i próbując zmusić lodowatą rękę, aby sięgnęła i mocno ścisnęła go za nadgarstek.
Już należał do nich. Żadne marne Protego nie miało szansy mu pomóc.
Ale jakże miała się skupić, skoro u początków pracy stawała naprzeciw intruza? Przebrzydłego włamywacza, złodzieja, degenerata i mąciciela spokoju. Gdyby miała choć odrobinę więcej litości, pozwoliłaby mu wypowiedzieć się w swojej obronie, ale rozjuszona i bezwzględna natychmiast sięgnęła po różdżkę. Gdyby była bojaźliwa, bezwolna w obliczu niebezpieczeństwa, spociłaby się ze stresu, lecz miała na karku dość doświadczeń, by zamknąć emocje pod kloszem celowości, metodycznie wykonać czynności niezbędne. Uderzenie, alarm, informacja, atak. Co za szkoda, że w tym perfekcyjnie uwikłanym planie nie wzięła pod uwagę, że zaklęcie może się nie udać, wiązka rozproszyć i pozostawić po sobie wyłącznie wątły swąd dymu.
Chłopaczyna zdawał się zaskoczony, Elvira natomiast - wściekła. Szarpnęła za czarną gumkę, by rozpuścić jasne włosy, które osypały się na ramiona, symbolizując gotowość do walki. Tym razem nie musiała już stawać do niej sama; Irina była szybka, za chwilę znalazła się w piwnicy, od wejścia przystępując do ofensywy. Silna, inteligentna kobieta. Obrończyni. Elvira nie mogłaby powstrzymać wątłego uśmieszku.
Dopiero po chwili spostrzegła, że Irinie towarzyszył mężczyzna - co więcej, mężczyzna, którego dobrze znała. Rozproszyło ją to na krótki moment, opuściła różdżkę i lekko rozchyliła usta. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że on tutaj jest; gdyby wiedziała, to by się z nim chociaż przywitała, nim zamknęła się w piwnicy na cztery spusty. Niepewność prędko przekuła w podniecenie. Kmiot nie miałby z nimi szans, gdyby była tu wyłącznie z Iriną, a teraz... chciała zobaczyć jak Drew go miażdży, zmusza do łkania na roztrzaskanych kolanach, wyznania wszystkich powodów włamania... chciała go po prostu ujrzeć w roli pana.
- Nie wiem, jak skurwiel się tu włamał. Nie wiem nawet, kim jest - wyznała krótko, nie poświęcając w tym momencie czasu na przytaczanie sytuacji ze wszystkimi szczegółami; nie było to potrzebne. - Animiatio - zdecydowała, wskazując na najbliższego mężczyźnie trupa i próbując zmusić lodowatą rękę, aby sięgnęła i mocno ścisnęła go za nadgarstek.
Już należał do nich. Żadne marne Protego nie miało szansy mu pomóc.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k10' : 10
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k10' : 10
Litości. Szorstkie spojrzenie nie ośmieliło się nim wzgardzić, kiedy prowadzony przez wyjątkowo parszywy nastrój gadał bzdury, zamiast docenić jej wkład w jego edukację i wreszcie skupić się na przedmiocie zainteresowania. Przecinała go mentalnie na pół, szykując już perfidny komentarz. Jak to możliwe, że była w nich jedna krew? Idiota nie potrafił nawet dodać dwa do dwóch, a brać się chciał za poważne biznesy. Widoki te przyjmowała ze zgrozą i aż sięgnęła po to wino, by opróżnić kieliszek, do dna. Lekceważył jej nauki, choć sam się o nie dopraszał. Chętnie wytłumaczyła to sobie wyjątkowo mrocznym tygodniem, czasem poprzestawianych zmysłów. Zdawało jej się, że nie był tego dnia w nastroju sprzyjającym mierzeniu się z dużymi kalkulacjami. Lecz czy kiedykolwiek był? – Nie kopię trupów. Od tego mam ludzi. Zresztą, Drew, popatrz na mnie raz jeszcze i zastanów się, czy chciałoby mi się brudzić ręce z tego powodu. Wolę metody bardziej bezpośrednie, bolesne – odpowiedziała z właściwą sugestią i lekko oblizała usta, by zebrać resztki winnego posmaku. Była sługą ciemności, była siostrą śmierci, zabijała i oddawała jej łupy. Groźby musiały być groźbami, a nie denną zabawą. Dawno przestała pobłażać mendom, a już szczególnie w kwestii interesów. – Istnieją pola, na których nie ma miejsca i czasu na negocjację – wymówiła z powagą, a jej smukłe palce skryły się w ciasnocie pięści. Doskonale wiedział, o czym mówiła. Sam przecież robił to samo. Wznosił różdżkę i wymierzał sprawiedliwość. Był panem, którego należało się bać. Nie, jednak nie różnili się aż tak bardzo. Choć na jej temat mógł mieć mniej lub bardziej słuszne fantazje, to ostatecznie spotykali się w mrokach tej samej magii. Najlepszej i najgorszej. – Zaangażowanie godne pochwały – zgromiła go spojrzeniem i założyła nogę na nogę, poprawiając lekko zagniecenia materiału. Odchyliła się i wygodniej usiadła w fotelu. Skoro tak stawiał sprawę, nie zamierzała się wysilać. Interes mu siądzie, a wtedy przybędzie tu z płaczem i poszuka szczęścia między śmiertelnymi biznesami. Albo będzie błagał, by zajęła się tymi tabelami. Nie miał w sobie za grosz pokory. Ceniła go, ale to nie ekonomia była tym, nad czym winien jeszcze popracować. Nie w pierwszej kolejności. Sądziła, że nim przejdą do poważnej nauki o wpływach i wypływach, odechce mu się. Nie rozczarował jej, była przygotowana i nie pielęgnowała w sobie zbyt naiwnych nadziei.
Zignorowała komentarz o Elvirze, choć nie umknął jej fakt, że ten zdawał się być jawnym potwierdzenie tego, że dziś Macnair okazywał wyjątkową zgryźliwość. Nie musiała znać go od trzydziestu lat, dzień po dniu, by wyczuć, że coś go ewidentnie podpiekło, prowokując swoistą złośliwość. Znali się? Z Multon? Nie miała czasu teraz tego roztrząsać. Chciała szybko zbadać zamieszanie na dole i zaprowadzić porządek. Oby to nie były niezręczne dłonie medyczki. Choć wybawiłaby w ten sposób i ją od niego i jego od niej, to jednak miała jeszcze do omówienia kilka spraw z Drew, zanim ten się wykręci od dalszej… nauki. Nie tak szybko. Jak będzie trzeba, to ośmieli się i podciąć mu nogi. Bo i co jej mógł zrobić? Jak powstrzymać? Potrafiłby? W pośpiechu zaprowadziła więc śmierciożercę do piwnic, gdzie opary chłodu zadrapały im policzki. Nie godziła się za zakłócanie spoczynku trupów, za przerwane modły samej śmierci. Cóż to miało znaczyć?
Widok nieznajomego podniósł alarm, ale dobrze wiedziała (i miejmy nadzieję, że on także), że przy tej trójce jego szanse były… nikłe. Żadne. Jedno, drugie, trzecie zaklęcie. Dwa udane ataki mknęły w stronę złodzieja czy innego niezdrowego niegodziwca. Może w innych okolicznościach zainteresowałaby się nim, ale teraz wtargnął tam, gdzie nikt go nie prosił. Należało uprzątnąć brud. Zachowanie Multon jawnie wskazywało na to, że nie był to żaden specjalny gość. Wkrótce również został częściowo obezwładniony, mdła obrona nie zrobiła na nikim wrażenia, choć lichą tarczę zdołał wzbudzić. Sparaliżowana noga, draśnięty umysł. Uśmiechnęła się niecnie, bez odsłaniania zębów i z pewnością nie w ramach uprzejmego powitania w tych martwych progach. Zerknęła kontrolnie na Drew, który najwyraźniej tylko czekał na rozwój wydarzeń. Najpierw jednak musiała coś wiedzieć. Wyjaśnienie Multon niewiele im dało. Zbliżyła się o krok, może dwa, kiedy zaklęcie mknęło w trupa. Różdżką była gotowa zagrozić mu w każdej chwili. Zamiast tego z kieszeni szaty wyjęła papierosy i odpaliła jednego z nich, trując martwe i bardziej martwe płuca. Bo ci, którzy przepełnieni byli czarną magią, śmierci stawali się o wiele bliżsi. – Nie zamierzam pozwolić, by obce szczury szkodziły moim interesom. Co on tam mruczy pod nosem? – zerknęła, rzucając ostre spojrzenie w kierunku Drew. Bułgarski to to nie był. Przywiało jakiegoś durnia na wyspę i robił, co tylko chciał. – Coś zwędził? Trzeba go będzie przeszukać – zauważyła, mrużąc lekko oczy. Kłęby dymu sprawiły, że jej oblicze nieco zbladło dla włamywacza. – Przeklęte zabezpieczenia, jutro z samego rana zwołam ludzi, by porządnie sprawdzili wszystkie przejścia – kontynuowała, dokładnie analizując całą sprawę. – Nic ci nie jest, Multon? – wyrzuciła jeszcze, ale nie przekierowała spojrzenia na nią. Nie potrafiła spuścić z oka tego bezczelnego gówniarza. – Wycieczkę po Londynie zacząć powinien od Tower.
Zignorowała komentarz o Elvirze, choć nie umknął jej fakt, że ten zdawał się być jawnym potwierdzenie tego, że dziś Macnair okazywał wyjątkową zgryźliwość. Nie musiała znać go od trzydziestu lat, dzień po dniu, by wyczuć, że coś go ewidentnie podpiekło, prowokując swoistą złośliwość. Znali się? Z Multon? Nie miała czasu teraz tego roztrząsać. Chciała szybko zbadać zamieszanie na dole i zaprowadzić porządek. Oby to nie były niezręczne dłonie medyczki. Choć wybawiłaby w ten sposób i ją od niego i jego od niej, to jednak miała jeszcze do omówienia kilka spraw z Drew, zanim ten się wykręci od dalszej… nauki. Nie tak szybko. Jak będzie trzeba, to ośmieli się i podciąć mu nogi. Bo i co jej mógł zrobić? Jak powstrzymać? Potrafiłby? W pośpiechu zaprowadziła więc śmierciożercę do piwnic, gdzie opary chłodu zadrapały im policzki. Nie godziła się za zakłócanie spoczynku trupów, za przerwane modły samej śmierci. Cóż to miało znaczyć?
Widok nieznajomego podniósł alarm, ale dobrze wiedziała (i miejmy nadzieję, że on także), że przy tej trójce jego szanse były… nikłe. Żadne. Jedno, drugie, trzecie zaklęcie. Dwa udane ataki mknęły w stronę złodzieja czy innego niezdrowego niegodziwca. Może w innych okolicznościach zainteresowałaby się nim, ale teraz wtargnął tam, gdzie nikt go nie prosił. Należało uprzątnąć brud. Zachowanie Multon jawnie wskazywało na to, że nie był to żaden specjalny gość. Wkrótce również został częściowo obezwładniony, mdła obrona nie zrobiła na nikim wrażenia, choć lichą tarczę zdołał wzbudzić. Sparaliżowana noga, draśnięty umysł. Uśmiechnęła się niecnie, bez odsłaniania zębów i z pewnością nie w ramach uprzejmego powitania w tych martwych progach. Zerknęła kontrolnie na Drew, który najwyraźniej tylko czekał na rozwój wydarzeń. Najpierw jednak musiała coś wiedzieć. Wyjaśnienie Multon niewiele im dało. Zbliżyła się o krok, może dwa, kiedy zaklęcie mknęło w trupa. Różdżką była gotowa zagrozić mu w każdej chwili. Zamiast tego z kieszeni szaty wyjęła papierosy i odpaliła jednego z nich, trując martwe i bardziej martwe płuca. Bo ci, którzy przepełnieni byli czarną magią, śmierci stawali się o wiele bliżsi. – Nie zamierzam pozwolić, by obce szczury szkodziły moim interesom. Co on tam mruczy pod nosem? – zerknęła, rzucając ostre spojrzenie w kierunku Drew. Bułgarski to to nie był. Przywiało jakiegoś durnia na wyspę i robił, co tylko chciał. – Coś zwędził? Trzeba go będzie przeszukać – zauważyła, mrużąc lekko oczy. Kłęby dymu sprawiły, że jej oblicze nieco zbladło dla włamywacza. – Przeklęte zabezpieczenia, jutro z samego rana zwołam ludzi, by porządnie sprawdzili wszystkie przejścia – kontynuowała, dokładnie analizując całą sprawę. – Nic ci nie jest, Multon? – wyrzuciła jeszcze, ale nie przekierowała spojrzenia na nią. Nie potrafiła spuścić z oka tego bezczelnego gówniarza. – Wycieczkę po Londynie zacząć powinien od Tower.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Widziałem malujące się na jej twarzy poirytowanie i o dziwo dawało mi to ogrom satysfakcji. Skoro ja byłem poddenerwowany, to dlaczego ktoś inny miał mieć znacznie lepszy humor? Nie czułem do siebie żalu z tego tytułu, tym bardziej że Irina nieustannie uważała mnie za durnia w kwestii ekonomii, co wcale nie budziło chęci do dalszej nauki. Każdy potrzebował czasu na zrozumienie podstaw, a ona zdawała się wymagać ode mnie cudów – dosłownie i w przenośni – choć już wcześniej uprzedziłem ją o własnej amatorszczyźnie. Wydawało mi się, że Goyle zdołał nauczyć mnie więcej, lecz im bardziej zagłębialiśmy się w tabele, tym trudniej było mi połapać się w kolejnych cyferkach. Nie mniej jednak jej surowe podejście oraz kpiące spojrzenie wzniecało we mnie gniew, bowiem nie miałem problemu z wytykaniem mi niewiedzy, ale naigrywanie się z tego leżało poza jakąkolwiek akceptacją. -Zatem nie obawiasz się zdrady swoich ludzi? Uważasz, że nie są zdolni do manipulacji?- uniosłem pytająco brew, a lekki, wykrzywiony uśmiech wdarł się na moje wargi. Wiedziałem, że dążyła do innej konkluzji, ale nie mogłem powstrzymać się przed tą drobną uszczypliwością.
-Zgryźliwości nie mogę ci dzisiaj odmówić. Ktoś nadepnął na odcisk? Źle przygotował zwłoki?- spytałem dalej drążąc skałę. Irina nigdy nie należała do osób pogodnych, byłem skory nawet przyznać, że dostrzec u niej inny, jak pełen pogardy lub kpiący, uśmiech było w zasadzie niemożliwe. Nie minęło wiele czasu od jej powrotu, ale najwyraźniej zapamiętałem ją naprawdę dobrze mimo kiepskiej pamięci.
Mknąc korytarzami kostnicy nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie byłem tutaj częstym gościem, zwykle zajmowały mnie sprawy „na górze”, niżeli te w surowych, piwniczych odmętach, jednakże buzująca w żyłach adrenalina coraz intensywniej dawała o sobie znać. Liczyłem na zwadę, miałem nawiną, wręcz chorą nadzieję, że hałas pochodził od intruza i przyjdzie mi wyciągnąć przeciw niemu różdżkę. Nie bywałem agresywny, zwykle unikałem sytuacji konfliktowych zdając sobie sprawę z ryzyka, jednak wówczas utraciłem hamulce.
Zaklęcie pomknęło z wężowego drewna, choć nie było nader silne. Wróg mógł dość łatwo się przed nim obronić, ale nie dbałem o to. Właściwie nie słyszałem nawet inkantacji wypowiadanych przez Elvirę tudzież Irinę, bowiem skupiłem się tylko i wyłącznie na mężczyźnie. Kroczyłem w jego kierunku, uśmiechałem się szeroko ze swego rodzaju obłędem i z pewnością, gdyby ktoś spojrzał w moje oczy, mógłby również odnaleźć w nich takowego zalążek. Obawiałem się, że sama magia mi nie wystarczy; potrzebowałem czegoś dotkliwszego, intensywniejszego, czegoś co mogłem odczuć na własnej skórze.
-Przeprasza- rzuciłem kpiąco zdając sobie sprawę, że mieliśmy do czynienia z Rosjaninem. Rodzimym lub przebywającym za granicą wiele lat z uwagi na charakterystyczny akcent.
-Rozumiesz po angielsku? Co tu robisz?- zagaiłem nie wyobrażając sobie rozmawiać z nim w obcym języku, przez wzgląd na konieczność tłumaczenia. Średnio mieliśmy na to czas. -Adolebitque- wypowiedziałem pewnym tonem pragnąc ujrzeć oplatający go łańcuch. Utkana tarcza nie była nader solidna, zaklęcia częściowo go sięgnęły i liczyłem, że tym razem nie uda mu się ich powstrzymać.
-Zgryźliwości nie mogę ci dzisiaj odmówić. Ktoś nadepnął na odcisk? Źle przygotował zwłoki?- spytałem dalej drążąc skałę. Irina nigdy nie należała do osób pogodnych, byłem skory nawet przyznać, że dostrzec u niej inny, jak pełen pogardy lub kpiący, uśmiech było w zasadzie niemożliwe. Nie minęło wiele czasu od jej powrotu, ale najwyraźniej zapamiętałem ją naprawdę dobrze mimo kiepskiej pamięci.
Mknąc korytarzami kostnicy nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie byłem tutaj częstym gościem, zwykle zajmowały mnie sprawy „na górze”, niżeli te w surowych, piwniczych odmętach, jednakże buzująca w żyłach adrenalina coraz intensywniej dawała o sobie znać. Liczyłem na zwadę, miałem nawiną, wręcz chorą nadzieję, że hałas pochodził od intruza i przyjdzie mi wyciągnąć przeciw niemu różdżkę. Nie bywałem agresywny, zwykle unikałem sytuacji konfliktowych zdając sobie sprawę z ryzyka, jednak wówczas utraciłem hamulce.
Zaklęcie pomknęło z wężowego drewna, choć nie było nader silne. Wróg mógł dość łatwo się przed nim obronić, ale nie dbałem o to. Właściwie nie słyszałem nawet inkantacji wypowiadanych przez Elvirę tudzież Irinę, bowiem skupiłem się tylko i wyłącznie na mężczyźnie. Kroczyłem w jego kierunku, uśmiechałem się szeroko ze swego rodzaju obłędem i z pewnością, gdyby ktoś spojrzał w moje oczy, mógłby również odnaleźć w nich takowego zalążek. Obawiałem się, że sama magia mi nie wystarczy; potrzebowałem czegoś dotkliwszego, intensywniejszego, czegoś co mogłem odczuć na własnej skórze.
-Przeprasza- rzuciłem kpiąco zdając sobie sprawę, że mieliśmy do czynienia z Rosjaninem. Rodzimym lub przebywającym za granicą wiele lat z uwagi na charakterystyczny akcent.
-Rozumiesz po angielsku? Co tu robisz?- zagaiłem nie wyobrażając sobie rozmawiać z nim w obcym języku, przez wzgląd na konieczność tłumaczenia. Średnio mieliśmy na to czas. -Adolebitque- wypowiedziałem pewnym tonem pragnąc ujrzeć oplatający go łańcuch. Utkana tarcza nie była nader solidna, zaklęcia częściowo go sięgnęły i liczyłem, że tym razem nie uda mu się ich powstrzymać.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 2
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k10' : 2
Niefortunność zdarzeń i niezrozumiałe zasady innego kraju, gdzie wspólnota wcale nie miała szczególnych znaczeń jak u nas, gdzie mateczka dzieliła po równo i sprawiedliwie. Nie znając realiów, mogłem tylko dostosowywać się pod wiejący wiatr, a ten tutaj był zdecydowanie jednym z najbardziej niebezpiecznych i palących powłokę naciągniętą na kości. Początkowo poczułem tylko dziwaczne uczucie jakby drgania organów, które poddały się woli rozkazu z ust ciemnowłosej nieznajomej, a przecież to był tylko czar. Ciało mimowolnie zadrżało, kiedy wiązka zaklęcia przełamała szybko postawioną, lichą tarczę. Wrażenie niepokoju zostało spotęgowane, kiedy mrowienie w prawej nodze nie skończyło się tylko na odrętwieniu. Próba podniesienia nieruszającej się nogi wywołała niemałe zdziwienie, a w umyśle poruszyło się wiele przeróżnych alarmów, choć na twarzy moje przerażenie zdradzały tylko szeroko otwarte powieki i ściągnięte brwi. Suka blyat.
Strzępki słów wypowiadanych po angielsku były zbyt szybkie, by zrozumieć choć odrobinę, ale widząc ich miny, wiedziałem, że nie zwiastuje to nic dobrego. Fakt, że używali na mnie czarnomagicznych zaklęć, jedynie denerwował strzępki urażonej dumy, bo niby z jakiej racji? Przecież nie byłem żadnym degeneratem, a tym bardziej zwyczajnym armatnim mięsem, nie ja.
Ręka trupa wystrzeliła w stronę mojego nadgarstka, jednak byłem zbyt wprawiony w pracy przy truchłach, żeby nie wiedzieć jak ważna była czujność przed ruchliwymi kończynami. Zauważając go, odskoczyłem na bok, będąc wciąż przytwierdzonym jedną nogą do podłoża, zdołałem wykonać jedynie taneczny obrót w bok umykając spod kontrolowanych skostniałych palców i pętającego zaklęcia zza pleców. Wściekłość zaszła również moje oczy, choć rozum podpowiadał o defensywie, nie była to sytuacja, w której miałem jakąś szansę na trójkę pełnoprawnych, wykwalifikowanych czarodziejów, jakbym wszedł do stada wygłodniałych wilków, a jednak naruszenie spokoju zmarłego ciała ruszyło coś wewnątrz. Stalowym spojrzeniem odnalazłem wzrok jasnowłosej czarownicy, która zdążyła rozpuścić włosy w gotowości do boju, też nie miałem zamiaru odpuszczać, nikt nie mógł zakłócać tego, co winno być nienaruszalne. Krzyżując z nią spojrzenia, dobrze wiedziałem, że po mojej kolejnej inkantacji nie będzie już żadnego wyjścia z mroku, w którym zamknie mnie ich złość i nienawiść, a jednak zrobiła to, co niewybaczalne. Takie braki szacunku należało egzekwować już u samych podstaw. Władcza dama oraz jej towarzysz, który zaczął zbliżać się do mojej kościstej postaci z pytaniami nieprzebijającymi się przez moją złość o podstawę podstaw w poprawności zajmowania się zmarłymi. Ta kobieta miała spełniać wszelkie wymagania? Kpina, nic więcej. Nie zdążyłem nawet pomyśleć o tym, by spojrzeć przez ramię, a ręka już poderwała się w zdecydowanym ruchu różdżki, który dopełniło jedno słowo. Niegodna powinna ponieść karę. – Betula.
Zimno wkradło się do mojego gardła niepamiętającego już o słowach wypowiedzianych w dobrej wierze, bo przecież faktem była ta niechęć do naruszania kogokolwiek spokoju, ale nigdy nie trupów. Niezależnie od kraju zasady były proste, a ta ignorantka zdecydowanie nie miała pojęcia na temat szacunku należytego ciału, bo przecież było tyle lepszych zaklęć operujących truchłami zmarłych, a ona wykorzystywała to na rzecz łapania go za nadgarstki? Żałosne. Niemal równie straszliwe, jak fakt, że nie odpowiedziałem na pytania zbyt zajęty nienawistnym patrzeniem i zaklinaniem jasnowłosej, a przynajmniej próby, bo zdecydowanie należało coś zrobić, choć nijak leżało to w mojej intencji.
| Żywotność 201/206 (–5 Organus dolor, Locomotor Mortis - jedna noga)
| Odskok od ręki trupa i Adolebitque, ST 79 < 79+(13x2)
| CM k10=6, Betula, ST 60-11=49
| Kolejka, 72h od ostatniego wstawionego posta
[bylobrzydkobedzieladnie]
Strzępki słów wypowiadanych po angielsku były zbyt szybkie, by zrozumieć choć odrobinę, ale widząc ich miny, wiedziałem, że nie zwiastuje to nic dobrego. Fakt, że używali na mnie czarnomagicznych zaklęć, jedynie denerwował strzępki urażonej dumy, bo niby z jakiej racji? Przecież nie byłem żadnym degeneratem, a tym bardziej zwyczajnym armatnim mięsem, nie ja.
Ręka trupa wystrzeliła w stronę mojego nadgarstka, jednak byłem zbyt wprawiony w pracy przy truchłach, żeby nie wiedzieć jak ważna była czujność przed ruchliwymi kończynami. Zauważając go, odskoczyłem na bok, będąc wciąż przytwierdzonym jedną nogą do podłoża, zdołałem wykonać jedynie taneczny obrót w bok umykając spod kontrolowanych skostniałych palców i pętającego zaklęcia zza pleców. Wściekłość zaszła również moje oczy, choć rozum podpowiadał o defensywie, nie była to sytuacja, w której miałem jakąś szansę na trójkę pełnoprawnych, wykwalifikowanych czarodziejów, jakbym wszedł do stada wygłodniałych wilków, a jednak naruszenie spokoju zmarłego ciała ruszyło coś wewnątrz. Stalowym spojrzeniem odnalazłem wzrok jasnowłosej czarownicy, która zdążyła rozpuścić włosy w gotowości do boju, też nie miałem zamiaru odpuszczać, nikt nie mógł zakłócać tego, co winno być nienaruszalne. Krzyżując z nią spojrzenia, dobrze wiedziałem, że po mojej kolejnej inkantacji nie będzie już żadnego wyjścia z mroku, w którym zamknie mnie ich złość i nienawiść, a jednak zrobiła to, co niewybaczalne. Takie braki szacunku należało egzekwować już u samych podstaw. Władcza dama oraz jej towarzysz, który zaczął zbliżać się do mojej kościstej postaci z pytaniami nieprzebijającymi się przez moją złość o podstawę podstaw w poprawności zajmowania się zmarłymi. Ta kobieta miała spełniać wszelkie wymagania? Kpina, nic więcej. Nie zdążyłem nawet pomyśleć o tym, by spojrzeć przez ramię, a ręka już poderwała się w zdecydowanym ruchu różdżki, który dopełniło jedno słowo. Niegodna powinna ponieść karę. – Betula.
Zimno wkradło się do mojego gardła niepamiętającego już o słowach wypowiedzianych w dobrej wierze, bo przecież faktem była ta niechęć do naruszania kogokolwiek spokoju, ale nigdy nie trupów. Niezależnie od kraju zasady były proste, a ta ignorantka zdecydowanie nie miała pojęcia na temat szacunku należytego ciału, bo przecież było tyle lepszych zaklęć operujących truchłami zmarłych, a ona wykorzystywała to na rzecz łapania go za nadgarstki? Żałosne. Niemal równie straszliwe, jak fakt, że nie odpowiedziałem na pytania zbyt zajęty nienawistnym patrzeniem i zaklinaniem jasnowłosej, a przynajmniej próby, bo zdecydowanie należało coś zrobić, choć nijak leżało to w mojej intencji.
| Żywotność 201/206 (–5 Organus dolor, Locomotor Mortis - jedna noga)
| Odskok od ręki trupa i Adolebitque, ST 79 < 79+(13x2)
| CM k10=6, Betula, ST 60-11=49
| Kolejka, 72h od ostatniego wstawionego posta
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Konstantyn Kalashnikov dnia 26.04.21 21:00, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Konstantyn Kalashnikov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Najście było nagłe, niespodziewane - nie miała swojej pracodawczyni do powiedzenia nic więcej ponad to, co powiedziała, gdyż z wychudzonym chłopaczkiem zetknęła się po raz pierwszy w życiu i już wiedziała, że nie przebaczy mu problemów, które sprawił. Nie była nigdy typem miłosiernej uzdrowicielki z latarenką, długo rozpamiętywała bezczelność, jeżeli nie szła za nią godna pochwały determinacja. W nim nie dostrzegła niczego wartego uwagi - ot, szczur nokturnowy węszący za łatwą zdobyczą, może handlarz organami, a może zwyczajny poszukiwacz skarbów, który zakręcił się i trafił nie do tej piwnicy. Tu nie było złota, tu panowała śmierć, z którą być może przyjdzie mu się zetknąć twarzą w twarz. Nie nadążał za tym, by się bronić, nie potrafił nawet porządnie wysłowić po angielsku. Elvira nie miała uprzedzeń do magów innej narodowości, szanowała Tatianę, ale ten tu powinien wiedzieć, że jęczenie w niezrozumiałym języku nie przysporzy mu nic poza większym bólem.
Kolejne zaklęcie wyszło jej doskonale, czuła mroczną moc wibrującą na krańcu różdżki, czarna magia nie uszkodziła jej, tylko wzmocniła wolę wymierzenia sprawiedliwości.
- Nie przejmuj się mną, Irino, radzę sobie. To twoich ludzi od zabezpieczeń trzeba będzie pogonić - rzuciła ze słyszalnym sarkazmem, odgarniając z twarzy długie blond włosy, które przysłoniły jej oczy i nadały wizerunku białej damy, upiorzycy.
Drew przetłumaczył im, co chłopaczek gadał; mimowolnie wygięła w usta w nieprzyjemny uśmiech, gdy zrozumiała, że próbował ich przeprosić. Wyraz przyjemności na bladej twarzy spłynął dopiero po tym, jak dobiegła jej kolejna wykorzystana inkantacja. Znała to zaklęcie: spięła się i cofnęła pół kroku. Tym razem jednak nie było wycelowane w nią. Jaka istniała lepsza metoda wychodzenia z traumy niż obserwować cudze cierpienie większe niż jej własne? Miała nadzieję, że będzie większe. Ta nagła żądza krwi, która wyrosła na gruncie lęku, była na tyle silna, że sama odczuła zaskoczenie.
Młokos obronił się przed zaklęciami, co wydarło z jej ust syk frustracji; sekundę później sama musiała spróbować wznieść tarczę.
- Protego - szepnęła, unosząc różdżkę, lecz efekt był zbyt słaby, klątwa przedarła się przez mgiełkę i chlasnęła ją po prawym ramieniu. - Szlag - zaklęła, a potem przymknęła oczy, odczuwając przenikliwe pulsowanie w skroniach.
Czyżby spóźniony efekt użycia czarnej magii? Niemożliwe, to się wcześniej nie zdarzało... Otworzyła załzawione oczy, odetchnęła głęboko, dusząc się wonią rozkładu, silniejszą niż kiedykolwiek i wygrywającą z wiecznie osiadającym na ubraniach zapachem formaliny. Na plecach poczuła chłodne poty, kolana zadrżały. Czy to możliwe, by jedno z tych ciał...? Była z nimi wcześniej sama, dokładnie je oglądała! Nie mogłaby przeoczyć tak rozległych ran, to było nieprawdopodobne. Dlaczego więc nie była w stanie przestać poszczękiwać zębami? To musiało mieć jakiś związek z tym mężczyzną, coś w nim, jakaś klątwa... Wszystko zaczęło się wtedy, gdy się tutaj pojawił.
Zacisnęła rozedrgane palce na różdżce, zlizała kroplę potu spływającą na górną wargę.
- Crucio! - wycharczała, celując między oczy włamywacza.
195/215 (-20 Betula)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kolejne zaklęcie wyszło jej doskonale, czuła mroczną moc wibrującą na krańcu różdżki, czarna magia nie uszkodziła jej, tylko wzmocniła wolę wymierzenia sprawiedliwości.
- Nie przejmuj się mną, Irino, radzę sobie. To twoich ludzi od zabezpieczeń trzeba będzie pogonić - rzuciła ze słyszalnym sarkazmem, odgarniając z twarzy długie blond włosy, które przysłoniły jej oczy i nadały wizerunku białej damy, upiorzycy.
Drew przetłumaczył im, co chłopaczek gadał; mimowolnie wygięła w usta w nieprzyjemny uśmiech, gdy zrozumiała, że próbował ich przeprosić. Wyraz przyjemności na bladej twarzy spłynął dopiero po tym, jak dobiegła jej kolejna wykorzystana inkantacja. Znała to zaklęcie: spięła się i cofnęła pół kroku. Tym razem jednak nie było wycelowane w nią. Jaka istniała lepsza metoda wychodzenia z traumy niż obserwować cudze cierpienie większe niż jej własne? Miała nadzieję, że będzie większe. Ta nagła żądza krwi, która wyrosła na gruncie lęku, była na tyle silna, że sama odczuła zaskoczenie.
Młokos obronił się przed zaklęciami, co wydarło z jej ust syk frustracji; sekundę później sama musiała spróbować wznieść tarczę.
- Protego - szepnęła, unosząc różdżkę, lecz efekt był zbyt słaby, klątwa przedarła się przez mgiełkę i chlasnęła ją po prawym ramieniu. - Szlag - zaklęła, a potem przymknęła oczy, odczuwając przenikliwe pulsowanie w skroniach.
Czyżby spóźniony efekt użycia czarnej magii? Niemożliwe, to się wcześniej nie zdarzało... Otworzyła załzawione oczy, odetchnęła głęboko, dusząc się wonią rozkładu, silniejszą niż kiedykolwiek i wygrywającą z wiecznie osiadającym na ubraniach zapachem formaliny. Na plecach poczuła chłodne poty, kolana zadrżały. Czy to możliwe, by jedno z tych ciał...? Była z nimi wcześniej sama, dokładnie je oglądała! Nie mogłaby przeoczyć tak rozległych ran, to było nieprawdopodobne. Dlaczego więc nie była w stanie przestać poszczękiwać zębami? To musiało mieć jakiś związek z tym mężczyzną, coś w nim, jakaś klątwa... Wszystko zaczęło się wtedy, gdy się tutaj pojawił.
Zacisnęła rozedrgane palce na różdżce, zlizała kroplę potu spływającą na górną wargę.
- Crucio! - wycharczała, celując między oczy włamywacza.
195/215 (-20 Betula)
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 16.04.21 18:21, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k10' : 2
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k10' : 2
- Owszem – odpowiedziała chłodno, nie rezygnując z intensywnego patrzenia. – To ty i twoje zaangażowanie. To jest to, co mi się bardzo nie podoba. Następnym razem weź ze sobą lepszy nastrój. Dobrze radzę – odpowiedziała, pochylając się lekko w jego stronę. Miała nadzieję, że sprawa została przedstawiona jasno. Zagłębiał się w temat jej pracowników nie od tej strony, od której powinien. Dewastował jej dokumentacje, tracił cenny czas i śmiał jeszcze jęczeć jak rozkapryszony bachor. Nawet Igorowi nie puściłaby tego płazem. Oby wreszcie dorósł. Skoro miał biznes, to niech się nauczy go prowadzić, zanim wpędzi cały ród w ruinę. Nie przyjechała po to, by rzeźbić nagrobki dla własnych krewnych. Plan był zupełnie inny i dobrze o tym wiedział. Jej ambicje sięgały znacznie wyżej. Chciał występować z nią, czy przeciwko niej? Szkoda, że wkładał tak wiele energii w gadanie, zamiast faktycznie poważnie podejść do wspólnej nauki. Może i był potężny, ale wciąż wiele się musiał nauczyć. Nie znosiła, gdy ktokolwiek ją lekceważył. Wystarczająco wiele lat musiała znosić pobłażające spojrzenia Karkarowów. Tutaj chciała być panią. Przynajmniej w swoim własnym gabinecie.
I w swoich własnych podziemiach, gdzie bezczelny dzieciak zaplatał pajęczyny, przerywając ciężką pracę, gwałcąc ciszę i powagę tego miejsca. Jeśli ktokolwiek mógł to robić w tej kostnicy, to była to wyłącznie ona. Tego wieczoru najwyraźniej czekały ją wyłącznie rozczarowania. Dlatego chętnie otoczyła się kojącymi oparami tytoniu. Spłoszony kret zapragnął skarbów. Czego szukał? Kości? Swojego trupa? Handel organami wciąż miał się dobrze. Na Nokturn szło sporo wnętrzności od jej hojnych, milczących klientów. Po co jednak się wysilać i zdobyć coś samodzielnie, skoro można to po prostu komuś ukraść? Cóż, nieco inna forma pozyskiwania.
- Przeprasza – powtórzyła za Drew. Trudno stwierdzić czy bardziej z drwiną czy ze zdziwieniem. Zagubiony chłopiec w obcym kraju, w obcym języku. Ależ bardzo nie zdawał sobie sprawy z tego, w czyje wpadł ręce i komu się właśnie naraził. Tańczył przy przebudzonych zwłokach, wił się przy świstach czarnej magii. I cóż miała z nim zrobić? Ledwie mrugnęła na stwierdzenie Elviry. Sprawy te zapewne znajdą swój czas za dnia. Teraz mierzyli się z bandytą, wątłe ciało i bezczelna dusza. Mrok wysunął się z kilku różdżek, dając pokaz nienawiści i strachu. Irina, obserwując to z boku nieco, przy smakowitym papierosie, uśmiechnęła się. Śmierć już zacierała ręce, miło ugoszczona przy kompanii trupów. Ta pułapka robiła się coraz bardziej kłująca i nikt z tej trójki nie zamierzał przestać. Drew szybko wzniecił zaklęcie, ale nie on jeden. Rosyjskie dziecko zagroziło Elvirze, ugodziło ją, zmuszając niebezpieczne stworzenie do jeszcze podlejszej klątwy. Rozmytej jednak w powietrzu niedługo po tym, jak wyciszyło się echo jej bolesnego przekleństwa. Zerknęła na Multon, bo to najwyraźniej zdołało ją zachwiać. Dobrze wiedziała, że czarna magia chętnie odbierała im samym siły. Potęga mroku miała swoją cenę. Zmrużyła oczy, przez chwilę obserwując dzieciaka. Tylko dzieciaka, wyjątkowo irytującego.
– Chcę go przesłuchać – oznajmiła nagle, głośno i zdecydowanie. – Niech padnie na kolan. Możesz mu pomóc? – zwróciła się do Drew, bo tylko on mógł przekazać wiadomość na tyle jasno, by nie było już żadnej wątpliwości. Istniało co najmniej kilka wygodnych sposobów, a Macnair wyraźnie dopiero się rozkręcał. Żałowała, że gówniarz był na tyle długi, że nawet w obcasach jej pazury w jego włosach wyglądałyby komicznie. Popatrzyła na zwłoki znajdującej się blisko mężczyzny. – Elviro – zwróciła się do jasnowłosej uzdrowicielki, która przez tego oszołoma doznała krzywdy. – Ukarzemy go – stwierdziła tajemniczo, może nawet obiecała, rozpoczynając niewiadomy spacer po kostnicy. Badała straty? Szukała wyjaśnienia dla jego obecności? Trudno stwierdzić. – To ciebie zranił, ty powinnaś wybrać karę. Ale najpierw niech śpiewa. Chcę wiedzieć, kim jest i co tutaj robi – Dłoń ułożyła na metalowym blacie i przejechała po nim palcami z jakąś dziwną czułością. – Chyba że będzie dalej tak głupi. Kolejność zawsze można odwrócić. Ból skutecznie rozwiązuje język.
I w swoich własnych podziemiach, gdzie bezczelny dzieciak zaplatał pajęczyny, przerywając ciężką pracę, gwałcąc ciszę i powagę tego miejsca. Jeśli ktokolwiek mógł to robić w tej kostnicy, to była to wyłącznie ona. Tego wieczoru najwyraźniej czekały ją wyłącznie rozczarowania. Dlatego chętnie otoczyła się kojącymi oparami tytoniu. Spłoszony kret zapragnął skarbów. Czego szukał? Kości? Swojego trupa? Handel organami wciąż miał się dobrze. Na Nokturn szło sporo wnętrzności od jej hojnych, milczących klientów. Po co jednak się wysilać i zdobyć coś samodzielnie, skoro można to po prostu komuś ukraść? Cóż, nieco inna forma pozyskiwania.
- Przeprasza – powtórzyła za Drew. Trudno stwierdzić czy bardziej z drwiną czy ze zdziwieniem. Zagubiony chłopiec w obcym kraju, w obcym języku. Ależ bardzo nie zdawał sobie sprawy z tego, w czyje wpadł ręce i komu się właśnie naraził. Tańczył przy przebudzonych zwłokach, wił się przy świstach czarnej magii. I cóż miała z nim zrobić? Ledwie mrugnęła na stwierdzenie Elviry. Sprawy te zapewne znajdą swój czas za dnia. Teraz mierzyli się z bandytą, wątłe ciało i bezczelna dusza. Mrok wysunął się z kilku różdżek, dając pokaz nienawiści i strachu. Irina, obserwując to z boku nieco, przy smakowitym papierosie, uśmiechnęła się. Śmierć już zacierała ręce, miło ugoszczona przy kompanii trupów. Ta pułapka robiła się coraz bardziej kłująca i nikt z tej trójki nie zamierzał przestać. Drew szybko wzniecił zaklęcie, ale nie on jeden. Rosyjskie dziecko zagroziło Elvirze, ugodziło ją, zmuszając niebezpieczne stworzenie do jeszcze podlejszej klątwy. Rozmytej jednak w powietrzu niedługo po tym, jak wyciszyło się echo jej bolesnego przekleństwa. Zerknęła na Multon, bo to najwyraźniej zdołało ją zachwiać. Dobrze wiedziała, że czarna magia chętnie odbierała im samym siły. Potęga mroku miała swoją cenę. Zmrużyła oczy, przez chwilę obserwując dzieciaka. Tylko dzieciaka, wyjątkowo irytującego.
– Chcę go przesłuchać – oznajmiła nagle, głośno i zdecydowanie. – Niech padnie na kolan. Możesz mu pomóc? – zwróciła się do Drew, bo tylko on mógł przekazać wiadomość na tyle jasno, by nie było już żadnej wątpliwości. Istniało co najmniej kilka wygodnych sposobów, a Macnair wyraźnie dopiero się rozkręcał. Żałowała, że gówniarz był na tyle długi, że nawet w obcasach jej pazury w jego włosach wyglądałyby komicznie. Popatrzyła na zwłoki znajdującej się blisko mężczyzny. – Elviro – zwróciła się do jasnowłosej uzdrowicielki, która przez tego oszołoma doznała krzywdy. – Ukarzemy go – stwierdziła tajemniczo, może nawet obiecała, rozpoczynając niewiadomy spacer po kostnicy. Badała straty? Szukała wyjaśnienia dla jego obecności? Trudno stwierdzić. – To ciebie zranił, ty powinnaś wybrać karę. Ale najpierw niech śpiewa. Chcę wiedzieć, kim jest i co tutaj robi – Dłoń ułożyła na metalowym blacie i przejechała po nim palcami z jakąś dziwną czułością. – Chyba że będzie dalej tak głupi. Kolejność zawsze można odwrócić. Ból skutecznie rozwiązuje język.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Dom Pogrzebowy Macnair
Szybka odpowiedź