Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Schody na zaplecze
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Schody na zaplecze
Zestaw nierównych i wydeptanych schodków prowadzących do zaplecza lecznicy, które mieści się na strychu chatki. Wejść na nie można z przedsionka, jednak nie tak łatwo jest się po nich wspiąć. Schody są bowiem zaczarowane: w przypadku gdy na zaplecze próbuje dostać się osoba nieupoważniona schodki chowają się w ścianę, pozostawiając jedynie wąski szyb między parterem a piętrem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:40, w całości zmieniany 1 raz
Usłyszałem czyiś obcy głos, ale nie miałem za bardzo czasu, żeby się zastanawiać co do mnie mówi ani czego chce, bo wciąż próbowałem jednocześnie się osłaniać i ściągnąć z siebie krwiożerczą bestię. Po pierwszym szoku związanym z upadkiem, atakiem i bólem rozcinanej skóry zaczynało mi się jednak włączać myślenie. Wiedziałem już na pewno, że napastnik nie jest wcale wielki i ma sierść, więc to pewnie jakieś zwierzę, ale ilekroć próbowałem po to sięgnąć, żeby złapać i z siebie zedrzeć, obrywałem po łapie ostrymi szponami(?).
- KURWA, ała... złaź... ze... - wyrzucałem z siebie kolejne słowa, chociaż niewiele to dawało. W końcu zostałem doprowadzony do takiego stanu, że już miałem naprawdę w dupie to, że bolało. Po prostu sięgnąłem, nie zważając na kolejne rozcięcia na ręce i mocno chwyciłem stwora. Nie zdążyłem się jednak ucieszyć z tego faktu, bo był to też moment, kiedy czyjaś pięść przywaliła mi w twarz aż mi zęby zadzwoniły, a przed oczami zobaczyłem mroczki. Odruchowo rozluźniłem palce, a bestia ponownie była wolna. Szlag. Na chwilę znieruchomiałem otumaniony, ale tylko na chwilę. I oby wściekły futrzak wykorzystał ten czas na zlezienie ze mnie, bo po kilkunastu sekundach zerwałem się na nogi (nie bacząc przy tym na to czy kogoś przy okazji zdeptam czy nie). Na własnych nogach czułem się o wiele pewniej.
- CO JEST KURWA?! - warknąłem wściekle, choć wciąż w lekkim szoku, rozglądając się wokół, żeby zlokalizować wszystkich przeciwników. Na pierwszy rzut oka było ich dwóch: trupi blondas i syczący, nastroszony, rozsierdzony zwierz przypominający przerośniętego kocura... ale nie mogłem mieć pewności, że ktoś jeszcze się nie włamał do Lecznicy.
- Czemu miałbym chcieć dotykać to bydlę?! - zapytałem (prawie wykrzyczałem) nienaturalnie wysokim głosem patrząc na obcego jak na wariata (którym bez wątpienia był!). Palący ból przeszywał moją szyję, prawą stronę głowy i dłonie, które teraz zaciskałem w pięści gotując się do bitki (i tak gdyby nie ta skórzana kurtka, to byłoby ze mną gorzej). Nie umiałem się bić, miałem tego świadomość, ale byłem gotów bronić Lecznicy (i siebie), jeśli trzeba było.
- KIM DO CHOLERY JESTEŚ?! Czego chcesz?! Nie ma tu nic cennego, więc lepiej idź szukać szczęścia gdzie indziej! - spróbowałem zabrzmieć groźnie, ale nie byłem pewny czy się to udało. I chyba zaczął mi lekko drżeć głos.
A jeśli to jakiś szabrownik? Albo inny czarodziejski rzezimieszek? Na pięści nie będę miał z nim żadnych szans... zerknąłem na wciąż leżący na ziemi śrubokręt - jedyny przedmiot, który w jakiś sposób mógłby mi posłużyć jako broń. Nerwowo spojrzałem znów na bandytę i nie zastanawiając się dłużej skoczyłem po narzędzie.
1- nie dość, że schyliłem się jak w zwolnionym tempie, to jeszcze niechcący kopnąłem śrubokręt, który znalazł się bliżej złoczyńcy
2-4 - ani ze mnie wojownik ani ninja, jakbym miał babcię to miałaby lepszy refleks
5 - przy manewrze przez przypadek kopnąłem śrubokręt, który odtoczył się jeszcze dalej zarówno ode mnie jak i od włamywacza
6-8 - byłem szybki jak jaszczomp i zdobyłem broń!
- KURWA, ała... złaź... ze... - wyrzucałem z siebie kolejne słowa, chociaż niewiele to dawało. W końcu zostałem doprowadzony do takiego stanu, że już miałem naprawdę w dupie to, że bolało. Po prostu sięgnąłem, nie zważając na kolejne rozcięcia na ręce i mocno chwyciłem stwora. Nie zdążyłem się jednak ucieszyć z tego faktu, bo był to też moment, kiedy czyjaś pięść przywaliła mi w twarz aż mi zęby zadzwoniły, a przed oczami zobaczyłem mroczki. Odruchowo rozluźniłem palce, a bestia ponownie była wolna. Szlag. Na chwilę znieruchomiałem otumaniony, ale tylko na chwilę. I oby wściekły futrzak wykorzystał ten czas na zlezienie ze mnie, bo po kilkunastu sekundach zerwałem się na nogi (nie bacząc przy tym na to czy kogoś przy okazji zdeptam czy nie). Na własnych nogach czułem się o wiele pewniej.
- CO JEST KURWA?! - warknąłem wściekle, choć wciąż w lekkim szoku, rozglądając się wokół, żeby zlokalizować wszystkich przeciwników. Na pierwszy rzut oka było ich dwóch: trupi blondas i syczący, nastroszony, rozsierdzony zwierz przypominający przerośniętego kocura... ale nie mogłem mieć pewności, że ktoś jeszcze się nie włamał do Lecznicy.
- Czemu miałbym chcieć dotykać to bydlę?! - zapytałem (prawie wykrzyczałem) nienaturalnie wysokim głosem patrząc na obcego jak na wariata (którym bez wątpienia był!). Palący ból przeszywał moją szyję, prawą stronę głowy i dłonie, które teraz zaciskałem w pięści gotując się do bitki (i tak gdyby nie ta skórzana kurtka, to byłoby ze mną gorzej). Nie umiałem się bić, miałem tego świadomość, ale byłem gotów bronić Lecznicy (i siebie), jeśli trzeba było.
- KIM DO CHOLERY JESTEŚ?! Czego chcesz?! Nie ma tu nic cennego, więc lepiej idź szukać szczęścia gdzie indziej! - spróbowałem zabrzmieć groźnie, ale nie byłem pewny czy się to udało. I chyba zaczął mi lekko drżeć głos.
A jeśli to jakiś szabrownik? Albo inny czarodziejski rzezimieszek? Na pięści nie będę miał z nim żadnych szans... zerknąłem na wciąż leżący na ziemi śrubokręt - jedyny przedmiot, który w jakiś sposób mógłby mi posłużyć jako broń. Nerwowo spojrzałem znów na bandytę i nie zastanawiając się dłużej skoczyłem po narzędzie.
1- nie dość, że schyliłem się jak w zwolnionym tempie, to jeszcze niechcący kopnąłem śrubokręt, który znalazł się bliżej złoczyńcy
2-4 - ani ze mnie wojownik ani ninja, jakbym miał babcię to miałaby lepszy refleks
5 - przy manewrze przez przypadek kopnąłem śrubokręt, który odtoczył się jeszcze dalej zarówno ode mnie jak i od włamywacza
6-8 - byłem szybki jak jaszczomp i zdobyłem broń!
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 1
'k8' : 1
Pani Norris kocim zwyczajem lądowała miękko, na czterech łapach, wydając z siebie przy okazji podsumowującą serię marudnych pomruków i syków, dobitnie świadczącą o niezadowoleniu. Filch nie spojrzał na nią, całkowicie skupiając uwagę na napastniku - święcie przekonany, że moment nieuwagi może przypłacić złamanym nosem albo innym piszczelem, nawet mimo chwilowej przewagi, wywalczonej wspaniałą pracą zespołową. Już szykował się do kolejnego ciosu, tym razem gotując do akcji prawą pięść, ale przeciwnikowi musiało ruszyć parę trybików odpowiedzialnych za kojarzenie, gdy zerwał się w końcu z przygniatającej pozycji. Argusowi udało się myśleć trochę szybciej, jego umysł częściowo przywykł do adrenaliny i pod jej wpływem myśli płynęły wartko, jak zwykle w sytuacji zagrożenia, ale za to mięsień łączenia ze sobą szczegółów nie był dziś w najlepszej formie. Z przekonaniem, że udało mu się właśnie złapać złodzieja na gorącym uczynku, poderwał się w górę, gdy tylko nadeszła okazja. Miał zamiar zrobić użytek ze swoich przykurzonych umiejętności obijania pysków, napastnik wyjdzie stąd z łupami dopiero po jego trupie - na pewno pochował zdobycze w tej skórzanej kurtce, bo z jakiej paki miałby ją nosić w środku lipca? Amatorstwo! Zupełnie to niepraktyczne, krępowało ruchy i jeszcze to połączenie ze słońcem! Śrubokręt za to posłużył do przechytrzenia przeklętych schodów i rozbrojenia drzwi, Argus widział całość w szczegółach oczami wyobraźni. Ta wersja wydawała się wystarczająco wiarygodna, by przyjąć ją za pewnik, dlatego nawet nie brał pod uwagę prostszych wyjaśnień. Na przykład tych, w których śrubokręt służył do naprawy, a w lecznicy pracuje dziś ktoś jeszcze...
Nastroszona Pani Norris schowała się za kostkami właściciela, łypiąc na nieznajomego w zupełnym znieruchomieniu pełnym czujności - nie poruszała nawet ogonem, gotowa do polowania. Minę miała podobnie skrzywioną do Filcha, również przygotowanego do ataku albo odpowiedzi na zamach.
- Bydlę?! - uniósł się tonem pełnym wyrzutu i groźby, ostrzegawczo wystawiając palec wskazujący podczas energicznego kroku do przodu, by znaleźć się bliżej nieznajomego. To już było zbyt wiele - może pierdolić co chce, o kim chce, ale niech sobie nie wyciera mordy najwspanialszym stworzeniem, jaki nosił ten świat! - Bydlę zobaczysz, jak ci gębę przetrę w zaświaty - trzeba było nie przezywać Pani Norris, sam się prosił, ot co.
- Nie ma, bo wszystko już zabrałeś, e? - taki był cwany? Nic cennego w trakcie wojny? Wszystko było cenne, zwłaszcza w połączeniu z wiedzą, jak to wykorzystać. Argus w mig wyłapał drżenie głosu, co wraz z posturą nieznajomego utwierdziło go w przekonaniu, że ewentualne starcie na pięści nie będzie problemem. Gorzej, gdyby przeciwnik przypomniał sobie, że może wyciągnąć różdżkę... Ale co to w ogóle były za pytania? Miał go za idiotę? Nie da się zmylić tym dziwnym zagraniem - może wcześniej obserwował lecznicę przez jakiś czas? Uznał, że Argus nie jest pracownikiem, bo nigdy go tu nie widział, a teraz próbował go wrabiać? Dobre sobie! - Pracuję tu, nie odwracaj kota ogonem - rzucił pospiesznie, w razie gdyby przeciwnik jeszcze kiedykolwiek chciał dotknąć jakiegokolwiek kota... - Oddawaj wszystko, co zabrałeś, póki masz szansę załatwić sprawę po dobroci.
No i dalej się stawiał, jasna ciasna, to nie ludzi miał sprzątać w tej robocie, a powierzchnie płaskie! Kolega nestor nie mówił nic o grasujących w okolicy złodziejach, może trzeba było go uświadomić, że ten przybytek stał się celem. Filch zacisnął zęby, co tylko wyostrzyło rysy twarzy już wcześniej przesiąknięte wściekłością, a śrubokręt przytrzymał przy podłodze stopą, nie schylając się po niego. Jeszcze się okaże, że przeciwnik właśnie tego chce i wykorzysta moment na atak, po co mu to było? - Odradzam - limit dobrych rad był już na wyczerpaniu. - Oddawaj wszystko, mam robotę do zrobienia, nie będę cię niańczył cały dzień - burknął, mrużąc oczy.
Nastroszona Pani Norris schowała się za kostkami właściciela, łypiąc na nieznajomego w zupełnym znieruchomieniu pełnym czujności - nie poruszała nawet ogonem, gotowa do polowania. Minę miała podobnie skrzywioną do Filcha, również przygotowanego do ataku albo odpowiedzi na zamach.
- Bydlę?! - uniósł się tonem pełnym wyrzutu i groźby, ostrzegawczo wystawiając palec wskazujący podczas energicznego kroku do przodu, by znaleźć się bliżej nieznajomego. To już było zbyt wiele - może pierdolić co chce, o kim chce, ale niech sobie nie wyciera mordy najwspanialszym stworzeniem, jaki nosił ten świat! - Bydlę zobaczysz, jak ci gębę przetrę w zaświaty - trzeba było nie przezywać Pani Norris, sam się prosił, ot co.
- Nie ma, bo wszystko już zabrałeś, e? - taki był cwany? Nic cennego w trakcie wojny? Wszystko było cenne, zwłaszcza w połączeniu z wiedzą, jak to wykorzystać. Argus w mig wyłapał drżenie głosu, co wraz z posturą nieznajomego utwierdziło go w przekonaniu, że ewentualne starcie na pięści nie będzie problemem. Gorzej, gdyby przeciwnik przypomniał sobie, że może wyciągnąć różdżkę... Ale co to w ogóle były za pytania? Miał go za idiotę? Nie da się zmylić tym dziwnym zagraniem - może wcześniej obserwował lecznicę przez jakiś czas? Uznał, że Argus nie jest pracownikiem, bo nigdy go tu nie widział, a teraz próbował go wrabiać? Dobre sobie! - Pracuję tu, nie odwracaj kota ogonem - rzucił pospiesznie, w razie gdyby przeciwnik jeszcze kiedykolwiek chciał dotknąć jakiegokolwiek kota... - Oddawaj wszystko, co zabrałeś, póki masz szansę załatwić sprawę po dobroci.
No i dalej się stawiał, jasna ciasna, to nie ludzi miał sprzątać w tej robocie, a powierzchnie płaskie! Kolega nestor nie mówił nic o grasujących w okolicy złodziejach, może trzeba było go uświadomić, że ten przybytek stał się celem. Filch zacisnął zęby, co tylko wyostrzyło rysy twarzy już wcześniej przesiąknięte wściekłością, a śrubokręt przytrzymał przy podłodze stopą, nie schylając się po niego. Jeszcze się okaże, że przeciwnik właśnie tego chce i wykorzysta moment na atak, po co mu to było? - Odradzam - limit dobrych rad był już na wyczerpaniu. - Oddawaj wszystko, mam robotę do zrobienia, nie będę cię niańczył cały dzień - burknął, mrużąc oczy.
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Dobra, może przesadziłem z przekleństwami i wyzywaniem zwierzęcia bestii... A może nie. Generalnie mnie poniosło, fakt, ale przecież miałem powody! Rozoraną pazurami, palącą bólem twarz, zaskoczenie, zostanie zaatakowanym przez jakiegoś obcego typa... Ok, może nie powinienem obrażać sierściucha, bo trupi blondas odpalił się jeszcze bardziej. Zrobił krok w moją stronę, a ja automatycznie się o ten krok cofnąłem zachowując dystans. Może to niezbyt walecznie z mojej strony, ale... to taki odruch, ok? Potem pójdzie mi lepiej. Zresztą... typ był dość straszny i umiał przywalić, o czym się zdążyłem przekonać.
Wykorzystując chwilę, że gadał od rzeczy, mogłem się zastanowić co dalej. Nie wiedziałem, jak go stąd wykurzyć, jeśli nie siłą i na pewno zamierzałem próbować... ale jakieś wsparcie by się przy tym przydało. Śrubokręt mógłby je stanowić... gdyby nie to, że moje ciało uznało, że nie będzie współpracować tak jak należy i zamiast zwinnie pochwycić narzędzie i przyprzeć (przynajmniej w mojej wyobraźni tak to miało wyglądać) włamywacza do ściany... niechcący kopnąłem śrubokręt, który poturlał się wprost pod jego stopy.
Szlag.
Szybko się wyprostowałem i spojrzałem na mężczyznę wiedząc, że to już koniec. Lada chwila zacznie się jatka... ale to przecież nie może być nic trudnego. Dłonie zacisnąć w pięści i wycelować w twarz... Gdyby z tą moją celnością było trochę lepiej...
- Gościu, czyś ty się z kosmosu urwał? - żachnąłem się wybałuszając na niego oczy. - Nic stąd nie zabrałem, bo to JA tu pracuję. Od samego powstania lecznicy właściwie, a ciebie widzę tu pierwszy raz na oczy. Kogo ty chcesz oszukać, co? - pokręciłem głową z niedowierzaniem. - I nic ci nie oddam! - odpowiedziałem napięty już jak struna. - Wszystkie rzeczy, które się tu znajdują są dla potrzebujących! Gdybyś tylko poprosił, to każdy by ci tu albo w Dolinie spróbował pomóc, nie musiałeś się tu włamywać z tą bestią i napadać na lecznicę - dodałem z naciskiem na ostatnie słowo, przestępując z nogi na nogę.
Dobra, może od tego trzeba było zacząć? Wprawdzie oferowanie pomocy agresywnemu złodziejowi zapewne nie było zbyt rozsądne, ale jak spojrzeć na wszystko z drugiej strony, czyli ze strony tego typa, to... wyglądał jak chodzący trup, cholera wie, kiedy cokolwiek jadł, może wojna pomieszała mu w głowie... a z głodu i szaleństwa ludzie robią różne, często głupie rzeczy.
Mocniej zacisnąłem dłonie w pięści... i nie dowierzając w swoją naiwność całkiem je rozluźniłem.
- Słuchaj, nie znam twojej historii, ale w okolicy mieszkają naprawdę dobrzy ludzie... - odezwałem się już łagodniej i spokojniej na chwilę ignorując ból i ostrzegawcze, czerwone diody świecące w mojej głowie - jeśli odpuścisz, to razem coś wymyślimy, ok? Znajdziemy ci coś do jedzenia i... dach nad głową, jeśli potrzebujesz. Ale włamania i kradzież to nie jest wyjście, naprawdę.
Wykorzystując chwilę, że gadał od rzeczy, mogłem się zastanowić co dalej. Nie wiedziałem, jak go stąd wykurzyć, jeśli nie siłą i na pewno zamierzałem próbować... ale jakieś wsparcie by się przy tym przydało. Śrubokręt mógłby je stanowić... gdyby nie to, że moje ciało uznało, że nie będzie współpracować tak jak należy i zamiast zwinnie pochwycić narzędzie i przyprzeć (przynajmniej w mojej wyobraźni tak to miało wyglądać) włamywacza do ściany... niechcący kopnąłem śrubokręt, który poturlał się wprost pod jego stopy.
Szlag.
Szybko się wyprostowałem i spojrzałem na mężczyznę wiedząc, że to już koniec. Lada chwila zacznie się jatka... ale to przecież nie może być nic trudnego. Dłonie zacisnąć w pięści i wycelować w twarz... Gdyby z tą moją celnością było trochę lepiej...
- Gościu, czyś ty się z kosmosu urwał? - żachnąłem się wybałuszając na niego oczy. - Nic stąd nie zabrałem, bo to JA tu pracuję. Od samego powstania lecznicy właściwie, a ciebie widzę tu pierwszy raz na oczy. Kogo ty chcesz oszukać, co? - pokręciłem głową z niedowierzaniem. - I nic ci nie oddam! - odpowiedziałem napięty już jak struna. - Wszystkie rzeczy, które się tu znajdują są dla potrzebujących! Gdybyś tylko poprosił, to każdy by ci tu albo w Dolinie spróbował pomóc, nie musiałeś się tu włamywać z tą bestią i napadać na lecznicę - dodałem z naciskiem na ostatnie słowo, przestępując z nogi na nogę.
Dobra, może od tego trzeba było zacząć? Wprawdzie oferowanie pomocy agresywnemu złodziejowi zapewne nie było zbyt rozsądne, ale jak spojrzeć na wszystko z drugiej strony, czyli ze strony tego typa, to... wyglądał jak chodzący trup, cholera wie, kiedy cokolwiek jadł, może wojna pomieszała mu w głowie... a z głodu i szaleństwa ludzie robią różne, często głupie rzeczy.
Mocniej zacisnąłem dłonie w pięści... i nie dowierzając w swoją naiwność całkiem je rozluźniłem.
- Słuchaj, nie znam twojej historii, ale w okolicy mieszkają naprawdę dobrzy ludzie... - odezwałem się już łagodniej i spokojniej na chwilę ignorując ból i ostrzegawcze, czerwone diody świecące w mojej głowie - jeśli odpuścisz, to razem coś wymyślimy, ok? Znajdziemy ci coś do jedzenia i... dach nad głową, jeśli potrzebujesz. Ale włamania i kradzież to nie jest wyjście, naprawdę.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Więc tu był haczyk! Zwrot akcji, którego Argus się nie spodziewał - a powinien, biorąc pod uwagę swój piętnastominutowy staż pracy, przegrywający z podejrzliwością i teoriami spiskowymi. Nie dość, że dostał sensowne wyjaśnienie, nadal śmiał wątpić w podsunięte pod nos oczywistości, zbyt zachłyśnięty swoją wizją obrońcy lecznicy, bohatera - i to w pierwszym dniu! Sprzątanie było jakieś nudne w porównaniu do ujęcia złoczyńcy. Nic dziwnego, że tak to sobie wykreował. Już otwierał usta żeby odburknąć coś na urywanie się z kosmosu, ale nie zdążył, bo nieznajomy się rozgadał, a później... później to już wcale nie chciał nic mówić. Uniósł brwi w wyrazie szczerego szoku, wyrażanego niewerbalnie w trakcie całego wywodu, ale nie ma to tamto, na koniec i tak musiał się uruchomić, bo ZNOWU ubliżano jego słodkiej perełce, ptysi najdroższej! Gość naprawdę nie miał instynktu samozachowawczego.
- Jeszcze raz ją wyzwiesz, nie ręczę za siebie - przecież były priorytety, szanujmy się. Warknął niemal, zaciskając znów pięści, a Pani Norris zawtórowała ze zrozumieniem, sycząc złowrogo zza kostek Argusa. Ależ ona była inteligentna, no przecież nie dało się tego przeoczyć! Ból głowy zaczął przebijać się przez pierwsze warstwy adrenaliny, rozpływał się po potylicy i kościach - Filch nie zamierzał mu się poddać, miał tu ważne sprawy do wyjaśnienia. Procesował chwilę nowe wieści, próbując dopasować je do tego, co omówił z lordem Prewettem. Kurwa, no to się zjawiskowo wrobił, cała reputacja w strzępach.
Już miał przyjmować dyplomatyczne podejście, był nawet skłonny łagodzić sprawę i zapomnieć o wszystkim, już planował, co by tu zrobić żeby choć trochę ocieplić stosunki ze współpracownikiem, nie było szans, że straci tę robotę zanim w ogóle ją zacznie, ale niespodziankom nie było końca. W kapeluszu, z którego ten wypierdek je wyciągał, prawdopodobnie nie było dna. Ani rozumu. Zero. Zero rozumu.
- Co - odpowiedział tylko w osłupieniu, nie mając sił nawet na znaki zapytania, gdy nie dowierzał, co padało z ust bluźniercy. Co za tupet, cham przeklęty! Zuchwały obłudnik, pamflecista jebany! Filchowi zagotowały się wnętrzności, momentalnie przecierając wszystko na zupę o smaku szlachetnej wściekłości - z aromatem kapitulacji. Aż opuścił spojrzenie w dół, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie wpadł w jakąś kałużę w drodze do lecznicy (w szoku zapominając, że kałuże w tym upale znikały zanim zdążyły się pojawić), ale nie - zobaczył tylko nieadekwatnie elegancki do obowiązków strój. Jasna, lniana koszula była czyściutka, lekko pomięta przez przepychanki z tym hochsztaplerem; brązowe spodnie w kant - gładziutkie, plam nie stwierdzono, idealnie opadały na wypastowane buty, które może i trochę się przykurzyły, ale leśne ścieżki w upalne dni były naprawdę upierdliwe, więc nie jego wina. Inna sprawa, że jego aktualny dach nad głową faktycznie wisiał na włosku i trochę go przez lata ubyło - przecież nie mógł o tym wiedzieć, nie było szans. Nie. A może go śledził? Jasna cholera, co za ludzie w tej Dolinie, a Leta ostrzegała go tylko przed Bellową i Henderson! Z Evans też se pogada! - No chyba nie - skwitował średnio inteligentnie, pomrukując bardziej do siebie niż stojącego naprzeciw ignoranta. - Kometa ci już natłukła, czy trzeba ją zastąpić? - rzucił rozeźlony, wracając do swojej bojowej pozycji, tym razem postępując dwa kroki do przodu i choć w planie miał więcej, zatrzymał go rozsądek. Rozsądek w strzępach, ale jednak. Zahamował więc, lecz pozbycie się wściekłego grymasu wymagało siły woli, której więcej już nie posiadał. Odetchnął głęboko, szukając za to resztek cierpliwości. - Typie, ja tu tylko sprzątam - powiedział przesadnie powoli, w razie gdyby pojawiły się jeszcze jakieś problemy z rozumieniem. - Od dzisiaj - dodał, wcale nie szybciej, unosząc brwi, jakby był to fakt oczywisty i wiarygodny. Tempem słów chyba próbował zneutralizować swoją złość, mając z tyłu głowy zobowiązania i Penny. Wyrzuty nie dotarły do argusowego sumienia, ale musiał przyznać sam przed sobą, że było mu trochę głupio. - Nic nie będziemy wymyślać - oddychaj, oddychaj, oddychaj - bo nic wymyślać nie trzeba - ależ zabłysnął, no życiowy sukces. - Skoro tu pracujesz, pewnie wiesz na bieżąco, co się tu dzieje - więc wiesz doskonale, kiedy lord Prewett zatrudnia ludzi do pracy - silił się na spokój, ale był na skraju, nic nie mógł poradzić. Ani przeprosić. Tfu! - KIEDY PRACOWNICY NIE WYWIĄZUJĄ SIĘ ZE SWOICH OBOWIĄZKÓW I ZOSTAWIAJĄ SYF - ups, no trochę mu się wyrwało. Szlag. Nie tak miało być.
- Jeszcze raz ją wyzwiesz, nie ręczę za siebie - przecież były priorytety, szanujmy się. Warknął niemal, zaciskając znów pięści, a Pani Norris zawtórowała ze zrozumieniem, sycząc złowrogo zza kostek Argusa. Ależ ona była inteligentna, no przecież nie dało się tego przeoczyć! Ból głowy zaczął przebijać się przez pierwsze warstwy adrenaliny, rozpływał się po potylicy i kościach - Filch nie zamierzał mu się poddać, miał tu ważne sprawy do wyjaśnienia. Procesował chwilę nowe wieści, próbując dopasować je do tego, co omówił z lordem Prewettem. Kurwa, no to się zjawiskowo wrobił, cała reputacja w strzępach.
Już miał przyjmować dyplomatyczne podejście, był nawet skłonny łagodzić sprawę i zapomnieć o wszystkim, już planował, co by tu zrobić żeby choć trochę ocieplić stosunki ze współpracownikiem, nie było szans, że straci tę robotę zanim w ogóle ją zacznie, ale niespodziankom nie było końca. W kapeluszu, z którego ten wypierdek je wyciągał, prawdopodobnie nie było dna. Ani rozumu. Zero. Zero rozumu.
- Co - odpowiedział tylko w osłupieniu, nie mając sił nawet na znaki zapytania, gdy nie dowierzał, co padało z ust bluźniercy. Co za tupet, cham przeklęty! Zuchwały obłudnik, pamflecista jebany! Filchowi zagotowały się wnętrzności, momentalnie przecierając wszystko na zupę o smaku szlachetnej wściekłości - z aromatem kapitulacji. Aż opuścił spojrzenie w dół, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie wpadł w jakąś kałużę w drodze do lecznicy (w szoku zapominając, że kałuże w tym upale znikały zanim zdążyły się pojawić), ale nie - zobaczył tylko nieadekwatnie elegancki do obowiązków strój. Jasna, lniana koszula była czyściutka, lekko pomięta przez przepychanki z tym hochsztaplerem; brązowe spodnie w kant - gładziutkie, plam nie stwierdzono, idealnie opadały na wypastowane buty, które może i trochę się przykurzyły, ale leśne ścieżki w upalne dni były naprawdę upierdliwe, więc nie jego wina. Inna sprawa, że jego aktualny dach nad głową faktycznie wisiał na włosku i trochę go przez lata ubyło - przecież nie mógł o tym wiedzieć, nie było szans. Nie. A może go śledził? Jasna cholera, co za ludzie w tej Dolinie, a Leta ostrzegała go tylko przed Bellową i Henderson! Z Evans też se pogada! - No chyba nie - skwitował średnio inteligentnie, pomrukując bardziej do siebie niż stojącego naprzeciw ignoranta. - Kometa ci już natłukła, czy trzeba ją zastąpić? - rzucił rozeźlony, wracając do swojej bojowej pozycji, tym razem postępując dwa kroki do przodu i choć w planie miał więcej, zatrzymał go rozsądek. Rozsądek w strzępach, ale jednak. Zahamował więc, lecz pozbycie się wściekłego grymasu wymagało siły woli, której więcej już nie posiadał. Odetchnął głęboko, szukając za to resztek cierpliwości. - Typie, ja tu tylko sprzątam - powiedział przesadnie powoli, w razie gdyby pojawiły się jeszcze jakieś problemy z rozumieniem. - Od dzisiaj - dodał, wcale nie szybciej, unosząc brwi, jakby był to fakt oczywisty i wiarygodny. Tempem słów chyba próbował zneutralizować swoją złość, mając z tyłu głowy zobowiązania i Penny. Wyrzuty nie dotarły do argusowego sumienia, ale musiał przyznać sam przed sobą, że było mu trochę głupio. - Nic nie będziemy wymyślać - oddychaj, oddychaj, oddychaj - bo nic wymyślać nie trzeba - ależ zabłysnął, no życiowy sukces. - Skoro tu pracujesz, pewnie wiesz na bieżąco, co się tu dzieje - więc wiesz doskonale, kiedy lord Prewett zatrudnia ludzi do pracy - silił się na spokój, ale był na skraju, nic nie mógł poradzić. Ani przeprosić. Tfu! - KIEDY PRACOWNICY NIE WYWIĄZUJĄ SIĘ ZE SWOICH OBOWIĄZKÓW I ZOSTAWIAJĄ SYF - ups, no trochę mu się wyrwało. Szlag. Nie tak miało być.
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Ups... Znów to zrobiłem? Szlag. "Bestia" to nawet nie było do końca wyzwisko, jeśli się tak zastanowić... ale na wszelki wypadek nie próbowałem się na ten temat kłócić z nieznajomym. Wyraźnie był wyczulony na punkcie zwierzaka i jakoś podskórnie czułem, że raczej nie cierpi na nadmierne poczucie humoru. Taka dyskusja zapewne skończyłaby się mordobiciem.
Generalnie chciałem dobrze. Wyciągnąłem do gościa przysłowiową rękę na zgodę, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby tego nie robić po tym, jak się wcześniej zostało zaatakowanym. A ten nie dość, że wzgardził pomocą, to jeszcze bardziej się rozzłościł! Postąpił dwa kroki w moją stronę, więc ja cofnąłem się o te same dwa kroki. Miałem świadomość, że zaraz skończy mi się miejsce do cofania. Co wtedy? Naprawdę będziemy się tłuc?
I właśnie wtedy trupi blondas odezwał się ponownie. Bardzo powoli, a jednak sens jego słów jakoś nie bardzo do mnie dotarł.
- Tso...? - zmarszczyłem brwi. Prędzej bym uwierzył, że przez "sprzątanie" miał na myśli sprzątnięcie kogoś, a nie lecznicy, ale im dłużej mówił, tym szerzej otwierałem oczy ze zdziwienia. Powoływał się na lorda Prewetta, więc chyba naprawdę miał tu po prostu... sprzątać, ale... Serio?
Gdy nagle zagrzmiał, moje zdziwienie zaczęło na nowo przeradzać się w irytację.
- Jaki syf? Co ty w ogóle gadasz? - mruknąłem. - Poza tym... przyszedłeś tu sprzątać z...
tym sierściuchem? - samo cisnęło mi się na usta, ale tym razem w porę ugryzłem się w język.
- ...nią? A jakby rzuciła się na któregoś z pacjentów? Oszalałeś? - burknąłem, ale nie dałem się ponieść emocjom. I na wszelki wypadek cofnąłem się jeszcze pół kroku i przetarłem palący wciąż policzek. Część krwi starłem, część rozmazałem tylko po twarzy i ręce.
Lustrowalem typa jeszcze dłuższą chwilę. Naprawdę? Ten ponury, agresywny facet o facjacie żywego trupa-mordercy miał tu pracować? Ze mną? I w dodatku to kocisko? Nie widziałem tego. Z drugiej strony, jeśli on będzie sprzątał, ja będę mógł się skupić na swojej specjalności - naprawach. Pewnie i tak nie będziemy na siebie za często wpadać...
Wypuściłem powoli wcześniej wstrzymywane powietrze. Dobra, chrzanić to.
Wyciągnąłem do mężczyzny rękę (znów! Tylko tym razem naprawdę).
- Louis Bott - przedstawiłem się. - Od spraw technicznych - dodałem kiwając głową na śrubokręt, a teraz dopiero zauważając krew na swojej dłoni, uśmiechnąłem się krzywo i cofnąłem ją. - Lepiej pójdę to zmyć - mruknąłem i ruszyłem do małej łazienki.
Właściwie na tym miałem ochotę zakończyć naszą niefortunną znajomość, ale... nie wiem, możliwe, że jestem po prostu głupi.
- Mieszkasz w Dolinie czy gdzieś dalej? - zapytałem głośniej, żeby przebić się przez szum strumienia chłodnej wody. Nie wiem na co skrzywiłem się bardziej - czy na swój widok w lustrze z pokiereszowaną łepetyną, czy na przeszywający na wskroś szczypiący ból, kiedy próbowałem przemyć krwawe szramy po kocich pazurach.
Generalnie chciałem dobrze. Wyciągnąłem do gościa przysłowiową rękę na zgodę, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby tego nie robić po tym, jak się wcześniej zostało zaatakowanym. A ten nie dość, że wzgardził pomocą, to jeszcze bardziej się rozzłościł! Postąpił dwa kroki w moją stronę, więc ja cofnąłem się o te same dwa kroki. Miałem świadomość, że zaraz skończy mi się miejsce do cofania. Co wtedy? Naprawdę będziemy się tłuc?
I właśnie wtedy trupi blondas odezwał się ponownie. Bardzo powoli, a jednak sens jego słów jakoś nie bardzo do mnie dotarł.
- Tso...? - zmarszczyłem brwi. Prędzej bym uwierzył, że przez "sprzątanie" miał na myśli sprzątnięcie kogoś, a nie lecznicy, ale im dłużej mówił, tym szerzej otwierałem oczy ze zdziwienia. Powoływał się na lorda Prewetta, więc chyba naprawdę miał tu po prostu... sprzątać, ale... Serio?
Gdy nagle zagrzmiał, moje zdziwienie zaczęło na nowo przeradzać się w irytację.
- Jaki syf? Co ty w ogóle gadasz? - mruknąłem. - Poza tym... przyszedłeś tu sprzątać z...
tym sierściuchem? - samo cisnęło mi się na usta, ale tym razem w porę ugryzłem się w język.
- ...nią? A jakby rzuciła się na któregoś z pacjentów? Oszalałeś? - burknąłem, ale nie dałem się ponieść emocjom. I na wszelki wypadek cofnąłem się jeszcze pół kroku i przetarłem palący wciąż policzek. Część krwi starłem, część rozmazałem tylko po twarzy i ręce.
Lustrowalem typa jeszcze dłuższą chwilę. Naprawdę? Ten ponury, agresywny facet o facjacie żywego trupa-mordercy miał tu pracować? Ze mną? I w dodatku to kocisko? Nie widziałem tego. Z drugiej strony, jeśli on będzie sprzątał, ja będę mógł się skupić na swojej specjalności - naprawach. Pewnie i tak nie będziemy na siebie za często wpadać...
Wypuściłem powoli wcześniej wstrzymywane powietrze. Dobra, chrzanić to.
Wyciągnąłem do mężczyzny rękę (znów! Tylko tym razem naprawdę).
- Louis Bott - przedstawiłem się. - Od spraw technicznych - dodałem kiwając głową na śrubokręt, a teraz dopiero zauważając krew na swojej dłoni, uśmiechnąłem się krzywo i cofnąłem ją. - Lepiej pójdę to zmyć - mruknąłem i ruszyłem do małej łazienki.
Właściwie na tym miałem ochotę zakończyć naszą niefortunną znajomość, ale... nie wiem, możliwe, że jestem po prostu głupi.
- Mieszkasz w Dolinie czy gdzieś dalej? - zapytałem głośniej, żeby przebić się przez szum strumienia chłodnej wody. Nie wiem na co skrzywiłem się bardziej - czy na swój widok w lustrze z pokiereszowaną łepetyną, czy na przeszywający na wskroś szczypiący ból, kiedy próbowałem przemyć krwawe szramy po kocich pazurach.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Mógłby się tłuc - ta krótka zapowiedź uświadomiła Argusowi, jak brakowało mu znajomego dreszczyku, pchającego pięści naprzód. Wyszedł z wprawy, miał tego pełną świadomość, na własne życzenie. W pewnym momencie musiał nabrać ostrożności, spasować, spoważnieć, dać wytchnienia cennym dłoniom, lecz teraz widział wyraźnie, że ta forma spuszczenia pary naprawdę była pomocna, najbardziej efektywna. Choć Louis mógł tego nie dostrzegać, ciągle pod ostrzałem gróźb i wrzasków - taki los!
- Syf - powtórzył zawzięcie, sykliwie, z krótkim kiwnięciem głową, by nie pozostawiać żadnych wątpliwości. Tak, był tu syf, zamierzał mu pokazać, dokładnie, jeśli trzeba - palcem. Teraz jednak unosił brwi w ostrzegawczym wyrazie, nim nieodpowiednie słowa na temat Pani Norris zdążyły przeciąć powietrze. Świetnie, uczył się na błędach, postęp był ważny w relacjach międzyludzkich, może jeszcze mieli szansę cofnąć się pół kroku od żywej nienawiści? - Hm? - krótko wyrażone zdziwienie wydawało się szczere. Nie wyobrażał sobie, by jego maleństwo miało atakować pacjentów, była na to zbyt inteligentna. Miała wrażliwą i łagodną duszę, z jakiego powodu miałaby się rzucać na potrzebujących i pokrzywdzonych? - Jest niegroźna, jeśli atakuje - to w obronie - poinformował, mrużąc oczy w sugestii - tak jak przed momentem. - Zresztą, sama przyszła, widocznie chciała sprawdzić, gdzie będę. Jest spięta, czuje się tu nieswojo. Wątpię, że będzie wracać, to nie miejsce dla niej - wyjaśnił, wyjątkowo cierpliwie, ale z wyczuwalną nutą niechęci i napięcia w głosie, krzywiąc się lekko. Nie, Pani Norris miała swoje sprawy, musiała poustawiać całą Dolinę Godryka pod swoje dyktando i nie zamierzał jej w tym przeszkadzać.
Nieznajomy zaskoczył go. Ostatnim, czego Filch spodziewałby się po wymianie zdań o tak burzliwym charakterze, byłoby beztroskie zapoznanie - mimo tego, dostrzegł w zachowaniu Louisa nieco rozsądku, nawet przez swoje emocje. Skoro pracował tu od zawsze, darcie z nim kotów (...) byłoby prostą drogą do bezrobocia, Argus zaś potrzebował nienagannej opinii u nestora, na przyszłość miał przecież wiele pomysłów, które przy przychylności lorda Prewetta miałyby znacznie większą szansę powodzenia. Musiał się przemóc. Pierwszym odruchem było zaciśnięcie szczęki, uprzejmość wprawiła go bowiem w niewygodę, dziwny dyskomfort, wiercące przekonanie, że to jest spisek. Przeniósł wzrok na śrubokręt, jakby chciał się upewnić, że majster mówi prawdę. Nie zdążył się przedstawić, a ten już biegł do łazienki, wprowadzając mężczyznę w jeszcze większą konsternację. Spróbował po kryjomu przywołać śrubokręt, jeszcze raz usilnie dźgając swoją magię, ale nic z tego. Pomrukując pod nosem z niezadowolenia chwycił narzędzie w nudny, niemagiczny sposób, a potem wspaniałomyślnie rozejrzał się za czymś sterylnym, nim dołączył do Botta. Zdążył jeszcze zgarnąć swój mały kosz-niezbędnik, sprawdzone środki czystości, które zabrał do lecznicy na wszelki wypadek.
- Argus Filch - przedstawił się, zamiast dłoni podając współpracownikowi śrubokręt i naręcze gazików. Ciężko byłoby określić szorstki ton jego głosu jako miły, ale wszelkie warkliwe nuty zniknęły, czyniąc go bardziej przystępnym - na tle poprzednich wrzasków mógł wręcz sprawiać wrażenie uprzejmego.
- Jeszcze gdzieś dalej - odpowiedział krótko, niechętnie, na potrzeby tej rozmowy zakładając, że nadal mieszka w Hogsmeade. Czyli w Szkocji. Czyli... gdzieś dalej. - Dopiero się przenoszę - dodał, z całych sił próbując nie wspominać Łupinki i widoku otwartego nieba nad łazienką. Powoli dorastał do myśli, że trzeba będzie coś wynająć, a z takim talentem do kolekcjonowania wrogów mógł mieć, cóż, trochę utrudnione zadanie. - Na zlewie są zacieki, jak się przyjrzysz. Okna są zakurzone. Kąty niedomyte - wyliczał, zobowiązany do wskazania syfu w lecznicy - czyż nie był z niego urodzony dyplomata? - Naprawdę tego nie widzisz? - zapytał, o dziwo nie złośliwie, a wyrażając szczere niedowierzanie. No nie mógł, nie mógł dłużej tego znieść! Z kosza wyciągnął rękawice, czystą szmatkę i Magiczny Likwidator Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Skower, gotowy do rozprawienia się z brudem. Zaczął oczywiście od umywalki żeby Louis mógł zobaczyć, jak bardzo potrzeba tu odpowiednich kompetencji! Jeszcze się wiele od niego nauczy.
nieudane auri furo
- Syf - powtórzył zawzięcie, sykliwie, z krótkim kiwnięciem głową, by nie pozostawiać żadnych wątpliwości. Tak, był tu syf, zamierzał mu pokazać, dokładnie, jeśli trzeba - palcem. Teraz jednak unosił brwi w ostrzegawczym wyrazie, nim nieodpowiednie słowa na temat Pani Norris zdążyły przeciąć powietrze. Świetnie, uczył się na błędach, postęp był ważny w relacjach międzyludzkich, może jeszcze mieli szansę cofnąć się pół kroku od żywej nienawiści? - Hm? - krótko wyrażone zdziwienie wydawało się szczere. Nie wyobrażał sobie, by jego maleństwo miało atakować pacjentów, była na to zbyt inteligentna. Miała wrażliwą i łagodną duszę, z jakiego powodu miałaby się rzucać na potrzebujących i pokrzywdzonych? - Jest niegroźna, jeśli atakuje - to w obronie - poinformował, mrużąc oczy w sugestii - tak jak przed momentem. - Zresztą, sama przyszła, widocznie chciała sprawdzić, gdzie będę. Jest spięta, czuje się tu nieswojo. Wątpię, że będzie wracać, to nie miejsce dla niej - wyjaśnił, wyjątkowo cierpliwie, ale z wyczuwalną nutą niechęci i napięcia w głosie, krzywiąc się lekko. Nie, Pani Norris miała swoje sprawy, musiała poustawiać całą Dolinę Godryka pod swoje dyktando i nie zamierzał jej w tym przeszkadzać.
Nieznajomy zaskoczył go. Ostatnim, czego Filch spodziewałby się po wymianie zdań o tak burzliwym charakterze, byłoby beztroskie zapoznanie - mimo tego, dostrzegł w zachowaniu Louisa nieco rozsądku, nawet przez swoje emocje. Skoro pracował tu od zawsze, darcie z nim kotów (...) byłoby prostą drogą do bezrobocia, Argus zaś potrzebował nienagannej opinii u nestora, na przyszłość miał przecież wiele pomysłów, które przy przychylności lorda Prewetta miałyby znacznie większą szansę powodzenia. Musiał się przemóc. Pierwszym odruchem było zaciśnięcie szczęki, uprzejmość wprawiła go bowiem w niewygodę, dziwny dyskomfort, wiercące przekonanie, że to jest spisek. Przeniósł wzrok na śrubokręt, jakby chciał się upewnić, że majster mówi prawdę. Nie zdążył się przedstawić, a ten już biegł do łazienki, wprowadzając mężczyznę w jeszcze większą konsternację. Spróbował po kryjomu przywołać śrubokręt, jeszcze raz usilnie dźgając swoją magię, ale nic z tego. Pomrukując pod nosem z niezadowolenia chwycił narzędzie w nudny, niemagiczny sposób, a potem wspaniałomyślnie rozejrzał się za czymś sterylnym, nim dołączył do Botta. Zdążył jeszcze zgarnąć swój mały kosz-niezbędnik, sprawdzone środki czystości, które zabrał do lecznicy na wszelki wypadek.
- Argus Filch - przedstawił się, zamiast dłoni podając współpracownikowi śrubokręt i naręcze gazików. Ciężko byłoby określić szorstki ton jego głosu jako miły, ale wszelkie warkliwe nuty zniknęły, czyniąc go bardziej przystępnym - na tle poprzednich wrzasków mógł wręcz sprawiać wrażenie uprzejmego.
- Jeszcze gdzieś dalej - odpowiedział krótko, niechętnie, na potrzeby tej rozmowy zakładając, że nadal mieszka w Hogsmeade. Czyli w Szkocji. Czyli... gdzieś dalej. - Dopiero się przenoszę - dodał, z całych sił próbując nie wspominać Łupinki i widoku otwartego nieba nad łazienką. Powoli dorastał do myśli, że trzeba będzie coś wynająć, a z takim talentem do kolekcjonowania wrogów mógł mieć, cóż, trochę utrudnione zadanie. - Na zlewie są zacieki, jak się przyjrzysz. Okna są zakurzone. Kąty niedomyte - wyliczał, zobowiązany do wskazania syfu w lecznicy - czyż nie był z niego urodzony dyplomata? - Naprawdę tego nie widzisz? - zapytał, o dziwo nie złośliwie, a wyrażając szczere niedowierzanie. No nie mógł, nie mógł dłużej tego znieść! Z kosza wyciągnął rękawice, czystą szmatkę i Magiczny Likwidator Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Skower, gotowy do rozprawienia się z brudem. Zaczął oczywiście od umywalki żeby Louis mógł zobaczyć, jak bardzo potrzeba tu odpowiednich kompetencji! Jeszcze się wiele od niego nauczy.
nieudane auri furo
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Jest niegroźna? Niegroźna?! Prawie wydrapała mi oczy, a on ze spokojem i jak gdyby nigdy nic mówił, że ta krwiożercza, drapieżna bestia jest NIEGROŹNA?! Patrzyłem na niego, nie wiedząc do końca czy mówi serio, czy po prostu się ze mnie nabija. Jeśli to pierwsze, to gość musiał mieć nierówno pod sufitem, nie widziałem innego wyjścia.
Tak czy siak oby miał rację z tym, że zwierz nie będzie się tu więcej pojawiać. Jeśli miałbym wybrać z dwojga złego, to już wolałem jego pięści niż jej pazury.
A jak już przy nich byliśmy, to... no właśnie. Wypadało się zająć moją facjatą. Po zmyciu krwi z twarzy chłodną wodą, prezentowałem się trochę lepiej, choć puchnące teraz, czerwone szramy na policzku, przy uchu i szyi trochę psuły ten efekt. Zresztą to, że tak wyglądałem jakoś bardzo mnie nie obchodziło. Irytujący był tylko ten paląco-piekący ból, który wcale nie chciał zniknąć.
Głupi sierściuch. I zrobił to w "obronie"? Jaaasne. W obronie to ja się próbowałem zasłonić przed pazurami. I jak widać - bezskutecznie. Ech.
Moje użalanie się nad sobą przerwał nie kto inny, a właściciel (poskramiacz?) potwora - Argus Filch - jak się przedstawił. Imię miał równie dziwaczne jak on sam, więc w sumie pasowało. Skinąłem głową trochę na jego przedstawienie się, a trochę w podzięce za jakieś gazy, którymi zaraz zacząłem dość niedbale osuszać pociągłe rany. Dobra... Poszczypie, popali, ale "do wesela się zagoi". Ważne, że oko miałem całe.
Nie zdziwił mnie odpowiedzią, że mieszka poza Doliną. Tak obstawiałem, bo raczej z okolicy to znałem tu już wszystkich, a nawet jeśli nie, to akurat ten jegomość był na tyle charakterystyczny, że z pewnością zapadłby mi w pamięć. Przytaknąłem więc na jego słowa. Przez myśl mi nawet przemknęło, żeby wspomnieć o tym, że szukam lokatorów, ale... skoro powiedział, że "się przenosi" i miał ogarniętą pracę, to zapewne lokum również. No i... umówmy się: to nie był mój wymarzony najemca, ok? Zresztą raczej obaj nie przypadliśmy sobie specjalnie do gustu. Utwierdził mnie w tym przekonaniu nagle wyliczając jakieś nieistotne sprzątaniowe niedociągnięcia.
Zacieki? Przecież to normalne przy użytkowaniu! No, okna zakurzone, bo byliśmy, jakby na to nie patrzeć w lesie, a z lasu niósł się tu pył. Niedomyte kąty? Zmarszczyłem brwi spoglądając po podłodze. Jasne, nie było tu sprzątane.... od jakiegoś czasu, ale bez przesady. TO jeszcze nie był "syf". Przynajmniej nie w moim mniemaniu. Nie było błota, jakichś gigantycznych pajęczyn, czy uwalonej krwią umywalki. To znaczy teraz była, ale szybko ją starłem, żeby i do tego się nie doczepił.
Kiedy Argus zadał mi pytanie znów na niego spojrzałem ze zdziwieniem i już otwierałem usta, żeby powiedzieć, że przecież nie jest wcale źle... ale tak patrząc na niego w jednej chwili zmieniłem zdanie. Nie było sensu się z nim znów kłócić, tak?
- Wiesz, teraz jestem przekonany, że to bardzo dobrze, że dostałeś tą fuchę - nawet się uśmiechnąłem i to szczerze(!), wyrzucając do kosza zakrwawione waciki. - Widzę, że jesteś specem od sprzątania, ja jestem specem od napraw, każdy z nas zajmie się swoją specjalnością i jeszcze zrobimy z tego miejsca... - zawiesiłem głos szukając dobrego porównania - szpital uniwersytecki - skwitowałem i pokiwawszy głową na potwierdzenie swoich słów wziąłem od Argusa swój śrubokręt i poklepałem gościa przyjacielsko po ramieniu. Po czym, nie ociągając się dłużej ruszyłem z powrotem w stronę zaplecza. Miałem przecież dokończyć naprawę tych drzwi, nie?
[ztx2]
Tak czy siak oby miał rację z tym, że zwierz nie będzie się tu więcej pojawiać. Jeśli miałbym wybrać z dwojga złego, to już wolałem jego pięści niż jej pazury.
A jak już przy nich byliśmy, to... no właśnie. Wypadało się zająć moją facjatą. Po zmyciu krwi z twarzy chłodną wodą, prezentowałem się trochę lepiej, choć puchnące teraz, czerwone szramy na policzku, przy uchu i szyi trochę psuły ten efekt. Zresztą to, że tak wyglądałem jakoś bardzo mnie nie obchodziło. Irytujący był tylko ten paląco-piekący ból, który wcale nie chciał zniknąć.
Głupi sierściuch. I zrobił to w "obronie"? Jaaasne. W obronie to ja się próbowałem zasłonić przed pazurami. I jak widać - bezskutecznie. Ech.
Moje użalanie się nad sobą przerwał nie kto inny, a właściciel (poskramiacz?) potwora - Argus Filch - jak się przedstawił. Imię miał równie dziwaczne jak on sam, więc w sumie pasowało. Skinąłem głową trochę na jego przedstawienie się, a trochę w podzięce za jakieś gazy, którymi zaraz zacząłem dość niedbale osuszać pociągłe rany. Dobra... Poszczypie, popali, ale "do wesela się zagoi". Ważne, że oko miałem całe.
Nie zdziwił mnie odpowiedzią, że mieszka poza Doliną. Tak obstawiałem, bo raczej z okolicy to znałem tu już wszystkich, a nawet jeśli nie, to akurat ten jegomość był na tyle charakterystyczny, że z pewnością zapadłby mi w pamięć. Przytaknąłem więc na jego słowa. Przez myśl mi nawet przemknęło, żeby wspomnieć o tym, że szukam lokatorów, ale... skoro powiedział, że "się przenosi" i miał ogarniętą pracę, to zapewne lokum również. No i... umówmy się: to nie był mój wymarzony najemca, ok? Zresztą raczej obaj nie przypadliśmy sobie specjalnie do gustu. Utwierdził mnie w tym przekonaniu nagle wyliczając jakieś nieistotne sprzątaniowe niedociągnięcia.
Zacieki? Przecież to normalne przy użytkowaniu! No, okna zakurzone, bo byliśmy, jakby na to nie patrzeć w lesie, a z lasu niósł się tu pył. Niedomyte kąty? Zmarszczyłem brwi spoglądając po podłodze. Jasne, nie było tu sprzątane.... od jakiegoś czasu, ale bez przesady. TO jeszcze nie był "syf". Przynajmniej nie w moim mniemaniu. Nie było błota, jakichś gigantycznych pajęczyn, czy uwalonej krwią umywalki. To znaczy teraz była, ale szybko ją starłem, żeby i do tego się nie doczepił.
Kiedy Argus zadał mi pytanie znów na niego spojrzałem ze zdziwieniem i już otwierałem usta, żeby powiedzieć, że przecież nie jest wcale źle... ale tak patrząc na niego w jednej chwili zmieniłem zdanie. Nie było sensu się z nim znów kłócić, tak?
- Wiesz, teraz jestem przekonany, że to bardzo dobrze, że dostałeś tą fuchę - nawet się uśmiechnąłem i to szczerze(!), wyrzucając do kosza zakrwawione waciki. - Widzę, że jesteś specem od sprzątania, ja jestem specem od napraw, każdy z nas zajmie się swoją specjalnością i jeszcze zrobimy z tego miejsca... - zawiesiłem głos szukając dobrego porównania - szpital uniwersytecki - skwitowałem i pokiwawszy głową na potwierdzenie swoich słów wziąłem od Argusa swój śrubokręt i poklepałem gościa przyjacielsko po ramieniu. Po czym, nie ociągając się dłużej ruszyłem z powrotem w stronę zaplecza. Miałem przecież dokończyć naprawę tych drzwi, nie?
[ztx2]
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Schody na zaplecze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica