Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
Klasyczne pomieszczenie zawiera prostą wannę, umywalkę z wiszącym nad nią szerokim lustrem oraz toaletę skrytą za dodatkową kotarą. Jak wszystko w mieszkaniu Elviry, łazienka utrzymana jest w czystości, skromna ilość kosmetyków ułożona według kolorów, a ręczniki złożone w kostkę. W powietrzu unosi się zapach mydła oraz ziół, które czasem zdarza jej się tu przechowywać.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
12.07
W teorii nie musiała dłużej martwić się brakami eliksirów. Te, które były jej potrzebne do stałej pracy na dworze Boreham, otrzymywała od ręki wykonane przez młodą, zdolną Wendelinę. Zawarta niedawno umowa z Frances Burroughs otworzyła jej natomiast drogą do skomplikowanych mikstur, których - chcąc nie chcąc - ani nie potrafiłaby uwarzyć sama ani z dużym prawdopodobieństwem nie byłoby jej na nie stać. Z wojną i anomaliami przyszedł również kryzys, ceny szły w górę, a chociaż Selwynowie płacili dobrze, musiało minąć sporo czasu, by odbiła się od dna, na jakie sprowadziły ją długie miesiące formalnego bezrobocia.
Obecnie rzadko zdarzało się, by przyjmowała pacjentów prywatnie, wolała być jednak gotowa na każdą ewentualność i mieć we własnym mieszkaniu podstawowe specyfiki, tak jak to robiła dawniej, pracując jeszcze w Mungu. Jak mawiają, przezorny zawsze ubezpieczony. Nie zamierzała marnować swojego układu z Burroughs na proste środki na rany, skoro alchemiczka wyraźnie dała jej do zrozumienia, że radzi sobie nawet z najtrudniejszymi eliksirami. Takie więc zamierzała od niej odbierać. Wendelina natomiast zaoferowała się warzyć tylko to, co było Elvirze potrzebne do pracy w Boreham lub - ewentualnie - na jej osobiste przypadłości. Nadwyrężanie zaufania nowej pracodawczyni naciąganiem jej na specyfiki, których chciała używać dla przyjmowanych z rzadka gości, mogłoby mieć nieprzewidziane skutki, gdyby zostało odkryte.
Zresztą, Elvira wywar ze szczuroszczeta mogła bez problemów przyrządzić sama, więc gdy nadszedł wreszcie spokojniejszy wieczór, rozłożyła się z kociołkiem w łazience, gdyż tu w ostatnim czasie przetrzymywała większość składników ze skromnego zapasu, jaki jeszcze jej pozostał. Na serce użyła strączki wnykopieńki, do których szybko dodała ogon szczuroszczeta oraz krew rekina, w ostatnim czasie stosunkowo tanią. Podwijając rękawy szlafroka za łokcie, zwiększyła różdżką ogień na prowizorycznym palenisku i wstała, by uchylić małe okno. Jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, i tak będzie musiała tu porządnie przewietrzyć, bo wywar ze szczuroszczeta miał wyjątkowo mało zachęcający zapach i z tego zresztą powodu zabrała się za niego w łazience. Barwa eliksiru była z początku biaława, co poczęło zmieniać się, gdy dodała nań liście lipy oraz płatki hibiskusa. Zapasy drugiego kwiatu zaczynały jej się kończyć, ale nie pozwoliła sobie żałować środków użytych jako ingrediencje, a nie do słodkiej herbaty. Mieszała wywar, licząc na to, że wkrótce jego barwa zmieni się na charakterystyczną i dobrze znaną bladą żółć.
W teorii nie musiała dłużej martwić się brakami eliksirów. Te, które były jej potrzebne do stałej pracy na dworze Boreham, otrzymywała od ręki wykonane przez młodą, zdolną Wendelinę. Zawarta niedawno umowa z Frances Burroughs otworzyła jej natomiast drogą do skomplikowanych mikstur, których - chcąc nie chcąc - ani nie potrafiłaby uwarzyć sama ani z dużym prawdopodobieństwem nie byłoby jej na nie stać. Z wojną i anomaliami przyszedł również kryzys, ceny szły w górę, a chociaż Selwynowie płacili dobrze, musiało minąć sporo czasu, by odbiła się od dna, na jakie sprowadziły ją długie miesiące formalnego bezrobocia.
Obecnie rzadko zdarzało się, by przyjmowała pacjentów prywatnie, wolała być jednak gotowa na każdą ewentualność i mieć we własnym mieszkaniu podstawowe specyfiki, tak jak to robiła dawniej, pracując jeszcze w Mungu. Jak mawiają, przezorny zawsze ubezpieczony. Nie zamierzała marnować swojego układu z Burroughs na proste środki na rany, skoro alchemiczka wyraźnie dała jej do zrozumienia, że radzi sobie nawet z najtrudniejszymi eliksirami. Takie więc zamierzała od niej odbierać. Wendelina natomiast zaoferowała się warzyć tylko to, co było Elvirze potrzebne do pracy w Boreham lub - ewentualnie - na jej osobiste przypadłości. Nadwyrężanie zaufania nowej pracodawczyni naciąganiem jej na specyfiki, których chciała używać dla przyjmowanych z rzadka gości, mogłoby mieć nieprzewidziane skutki, gdyby zostało odkryte.
Zresztą, Elvira wywar ze szczuroszczeta mogła bez problemów przyrządzić sama, więc gdy nadszedł wreszcie spokojniejszy wieczór, rozłożyła się z kociołkiem w łazience, gdyż tu w ostatnim czasie przetrzymywała większość składników ze skromnego zapasu, jaki jeszcze jej pozostał. Na serce użyła strączki wnykopieńki, do których szybko dodała ogon szczuroszczeta oraz krew rekina, w ostatnim czasie stosunkowo tanią. Podwijając rękawy szlafroka za łokcie, zwiększyła różdżką ogień na prowizorycznym palenisku i wstała, by uchylić małe okno. Jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, i tak będzie musiała tu porządnie przewietrzyć, bo wywar ze szczuroszczeta miał wyjątkowo mało zachęcający zapach i z tego zresztą powodu zabrała się za niego w łazience. Barwa eliksiru była z początku biaława, co poczęło zmieniać się, gdy dodała nań liście lipy oraz płatki hibiskusa. Zapasy drugiego kwiatu zaczynały jej się kończyć, ale nie pozwoliła sobie żałować środków użytych jako ingrediencje, a nie do słodkiej herbaty. Mieszała wywar, licząc na to, że wkrótce jego barwa zmieni się na charakterystyczną i dobrze znaną bladą żółć.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Odkaszlnęła, gdy łazienka zgodnie z oczekiwaniem wypełniła się trudnym do zdzierżenia zapachem. Choć jednak walory komfortu były dalekie od perfekcji, oznaczało to, że eliksir się udał - z satysfakcją wyłączyła palenisko i rozlała miksturę do uprzednio przygotowanych fiolek. Nie był to jeszcze koniec. Kiedy uchyliła okno na oścież i przy pomocy krótkich ruchów różdżki w mig rozprawiła ze smrodem, wyciągnęła z saszetek kolejne składniki. Najpierw wyczyściła kociołek, a kiedy upewniła się, że nie zostało w nim nic po wywarze, zabrała się za przyrządzanie gęstszej nieco substancji, a dokładniej - maści żywokostowej. Bardzo prosta receptura, ale i w tym wypadku nigdy nie wiadomo, kiedy okaże się przydatna. Na serce wykorzystała ślaz, dodając następnie żywokost oraz szczyptę anyżu gwiaździstego. Po podgotowaniu eliksiru wymieszała wszystko pięć razy zgodnie z kierunkiem ruchu zegara, a potem dosypała skrzydełka elfów (swoje ostatnie) i niewielką ilość skrzeku ropuchy, dla dodania gęstości.
Pozostawało czekać.
Pozostawało czekać.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
09.09
Tym, co okazało się najcenniejsze i najbardziej potrzebne był czas. Jakże wielce nie-zaskakująca prawidłowość, że wystarczyło parę tygodni na ochłonięcie, odrobina dystansu i cichych wieczorów, aby poukładać sobie w głowie sprawy silnie ciążące i - przede wszystkim - zdecydować na ruch. Nie miała większego wyboru niż sięgać po najpłytsze rozwiązania, po prawdzie to w ogóle nie miała żadnego wyboru i w chwili obecnej z pewnością się to nie zmieni. Ale była ciekawa, na swój koci, chytry sposób domagający się uwagi, dawno też przestała czuć urazę. Nabrała swoistej samodyscypliny, doświadczyła paru miłych rzeczy, które odciągnęły myśli od błahych problemów - była zwyczajnie gotowa, by zaprosić Macnaira do własnego mieszkania jak normalna, dumna czarownica. Dla celu praktycznego, biznesowej transakcji, umiejętności za pieniądze, choć w rzeczywistości dla Elviry była to bardziej wiedza za pieniądze, z czym nie miała zamiaru się zdradzać. Wiedziała o klątwach żałośnie mało, dokształcała się na własną rękę z przymusu, ale jedynie tą teorią, jaką znalazła w bibliotekach Selwynów.
Chciała zobaczyć jak nakładanie klątw wygląda z bliska, obserwować ich efekty w czasie rzeczywistym; i dlaczego by nie miała po to sięgnąć, skoro wystarczyło zwyczajnie zapłacić? A że przy okazji pozbędzie się pomniejszego problemu i udowodni Drew, że po takim czasie jej wciąż nie miał i wcale nie żyła drżąc ze strachu przed jego potężną magią - tym lepiej. Co do tej potęgi nie miała zresztą nadal klarownych danych i miała nadzieję ją ujrzeć. Nie parała się klątwami, pewnie nigdy nie będzie, lecz przez sam fakt swojego skomplikowania, przewrotnej podłości i tego, że zajmował się nimi Drew, zdawały jej się pociągające.
Zanim jednak napisała list, musiała się przygotować - poczytać o nich choć trochę, by wiedzieć, czego oczekuje, znaleźć sobie ofiarę (co stanowiło trudność, bo choć nie miała wrogów w zabójczym tego słowa znaczeniu, wielu istniało czarodziejów, którym chętnie uprzykrzyłaby życie lub zupełnie go ich pozbawiła), zgromadzić przedmioty, żeby wybrał sobie ten, który jego fachowym zdaniem się najlepiej nada i - oczywiście - wyliczyć sobie na oko włożony w każdy etap wysiłek, żeby Macnair nie próbował jej oszukać na jakąś absurdalną kwotę. Zaprosiła go dopiero, gdy sobie wszystko mniej więcej rozplanowała - a i tak miała jeszcze pytania, na które oczekiwała otrzymać odpowiedź.
Dochodził wieczór: przespała dzisiaj część dnia, spodziewając się, że nakładanie klątwy nie będzie trwało chwilę, zrobiła też porządek w łazience, ustawiła tam stolik z zapasem wolnego miejsca, jak robiła zwykle, gdy sama warzyła eliksiry - nie miała pojęcia, o ile gorsze mogą być efekty niewłaściwie rzuconej klątwy, lecz biorąc pod uwagę ilość cennych książek, jaką posiadała w innych pokojach, wolała być przezorna. Punktualnie o umówionej godzinie piła jeszcze kawę i czytała Patomorfologię stosowaną, którą po usłyszeniu dzwonka odrzuciła na fotel. Otworzyła mu drzwi szybko, tym razem (Merlinie) nie ubrana w samą wyłącznie podomkę, lecz lekką, czarną szatę z rękawami do łokci i długą do kolan. Włosy spięła, w uszy włożyła kolczyki, ale nie odbiegało to od tego, jak zwykle pokazywała się wieczorami.
- Szybko się zgodziłeś - zauważyła zamiast powitania, popędzając go ręką, żeby zatrzasnąć drzwi. Mówiła prawdę, napisała zaledwie... przedwczoraj? - Powinnam się domyśleć, że dla mnie zawsze znajdziesz czas. Chodź, przygotowałam ci miejsce w łazience. - Obejrzała się krótko przez ramię. - Wziąłeś wszystkie ingrediencje, prawda? Mam przyrządy alchemiczne, ale nie każdy trzyma krew pochowaną po szafkach. - Co najwyżej ucho, pomyślała, z cieniem niechęci wspominając wydarzenia sprzed kilku dni. Ale tym przecież nie będzie się chwalić.
Tym, co okazało się najcenniejsze i najbardziej potrzebne był czas. Jakże wielce nie-zaskakująca prawidłowość, że wystarczyło parę tygodni na ochłonięcie, odrobina dystansu i cichych wieczorów, aby poukładać sobie w głowie sprawy silnie ciążące i - przede wszystkim - zdecydować na ruch. Nie miała większego wyboru niż sięgać po najpłytsze rozwiązania, po prawdzie to w ogóle nie miała żadnego wyboru i w chwili obecnej z pewnością się to nie zmieni. Ale była ciekawa, na swój koci, chytry sposób domagający się uwagi, dawno też przestała czuć urazę. Nabrała swoistej samodyscypliny, doświadczyła paru miłych rzeczy, które odciągnęły myśli od błahych problemów - była zwyczajnie gotowa, by zaprosić Macnaira do własnego mieszkania jak normalna, dumna czarownica. Dla celu praktycznego, biznesowej transakcji, umiejętności za pieniądze, choć w rzeczywistości dla Elviry była to bardziej wiedza za pieniądze, z czym nie miała zamiaru się zdradzać. Wiedziała o klątwach żałośnie mało, dokształcała się na własną rękę z przymusu, ale jedynie tą teorią, jaką znalazła w bibliotekach Selwynów.
Chciała zobaczyć jak nakładanie klątw wygląda z bliska, obserwować ich efekty w czasie rzeczywistym; i dlaczego by nie miała po to sięgnąć, skoro wystarczyło zwyczajnie zapłacić? A że przy okazji pozbędzie się pomniejszego problemu i udowodni Drew, że po takim czasie jej wciąż nie miał i wcale nie żyła drżąc ze strachu przed jego potężną magią - tym lepiej. Co do tej potęgi nie miała zresztą nadal klarownych danych i miała nadzieję ją ujrzeć. Nie parała się klątwami, pewnie nigdy nie będzie, lecz przez sam fakt swojego skomplikowania, przewrotnej podłości i tego, że zajmował się nimi Drew, zdawały jej się pociągające.
Zanim jednak napisała list, musiała się przygotować - poczytać o nich choć trochę, by wiedzieć, czego oczekuje, znaleźć sobie ofiarę (co stanowiło trudność, bo choć nie miała wrogów w zabójczym tego słowa znaczeniu, wielu istniało czarodziejów, którym chętnie uprzykrzyłaby życie lub zupełnie go ich pozbawiła), zgromadzić przedmioty, żeby wybrał sobie ten, który jego fachowym zdaniem się najlepiej nada i - oczywiście - wyliczyć sobie na oko włożony w każdy etap wysiłek, żeby Macnair nie próbował jej oszukać na jakąś absurdalną kwotę. Zaprosiła go dopiero, gdy sobie wszystko mniej więcej rozplanowała - a i tak miała jeszcze pytania, na które oczekiwała otrzymać odpowiedź.
Dochodził wieczór: przespała dzisiaj część dnia, spodziewając się, że nakładanie klątwy nie będzie trwało chwilę, zrobiła też porządek w łazience, ustawiła tam stolik z zapasem wolnego miejsca, jak robiła zwykle, gdy sama warzyła eliksiry - nie miała pojęcia, o ile gorsze mogą być efekty niewłaściwie rzuconej klątwy, lecz biorąc pod uwagę ilość cennych książek, jaką posiadała w innych pokojach, wolała być przezorna. Punktualnie o umówionej godzinie piła jeszcze kawę i czytała Patomorfologię stosowaną, którą po usłyszeniu dzwonka odrzuciła na fotel. Otworzyła mu drzwi szybko, tym razem (Merlinie) nie ubrana w samą wyłącznie podomkę, lecz lekką, czarną szatę z rękawami do łokci i długą do kolan. Włosy spięła, w uszy włożyła kolczyki, ale nie odbiegało to od tego, jak zwykle pokazywała się wieczorami.
- Szybko się zgodziłeś - zauważyła zamiast powitania, popędzając go ręką, żeby zatrzasnąć drzwi. Mówiła prawdę, napisała zaledwie... przedwczoraj? - Powinnam się domyśleć, że dla mnie zawsze znajdziesz czas. Chodź, przygotowałam ci miejsce w łazience. - Obejrzała się krótko przez ramię. - Wziąłeś wszystkie ingrediencje, prawda? Mam przyrządy alchemiczne, ale nie każdy trzyma krew pochowaną po szafkach. - Co najwyżej ucho, pomyślała, z cieniem niechęci wspominając wydarzenia sprzed kilku dni. Ale tym przecież nie będzie się chwalić.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
List od Elviry wprawił go w chwilą zadumę, czy aby na pewno nie była to jakaś pułapka. Niby po ostatnim, dość wybuchowym spotkaniu, rozeszli się we względnie rozmówieni, jednakże czarownica była nieobliczalna. Potrafiła wejść na głowę, zachowywać się nieodpowiedzialnie, a przede wszystkim niezwykle emocjonalnie, dlatego wolał mieć oczy otwarte i nie ufać nadmiernie w czysto biznesowe intencje. Zgodził się wykonać dla niej zlecenie – jeśli takowe faktycznie było - z finansowych względów, bowiem nigdy nie gardził choć marnym galeonem. Do tej pory pamiętał jak nie miał ich zbyt wiele, czasem nawet wcale, dlatego cechował go wyjątkowy szacunek do złotych monet.
Zjawił się w progach jej mieszkania posiadając już przygotowane podstawowe bazy. Praca przy kociołku nie była tym, co lubił, dlatego pragnąc uniknąć ośmieszenia, a także zbędnego przeciągnięcia pracy zapewnił sobie gotowe materiały. Pozostało tylko pytanie któż miał być tym pechowcem oraz w jaki sposób życzyć sobie będzie go ukarać. Przez myśl mu przeszło, że może właśnie na nim chciała się zemścić i podrzucić przedmiot w momencie nieuwagi, jednakże szybko tę kwestię odrzucił. Nie mogła być, aż tak stuknięta.
Zapukał donośnie nie musząc czekać długo na gospodynię. Dziewczyna powitała go – tym razem bez whisky w ręku – i zaprosiła gestem do środka. Skinął głową i rozejrzał się po wnętrzu, w którym był gościem po raz pierwszy. -Nieźle się urządziłaś Multon. Nie wierzę, że to powiem, ale cieszy mnie brak trunku w twych dłoniach- zaśmiał się pod nosem posyłając jej ironiczny uśmiech. Z pewnością wiedziała do czego nawiązał.
-W łazience?- uniósł brew zastanawiając się, dlaczego wybrała akurat tamto miejsce. Może rzeczywiście bała się, że wysadzi jej pomieszczenie? -Nim przejdę do pracy muszę poznać Twoje oczekiwania. Jesteś w posiadaniu krwi tego nieszczęśnika?- uniósł wymownie brew i skierował się we wskazane miejsce. Faktycznie wszystko zdawało się być przygotowane, jednakże tym razem kociołek im się nie przyda. -Masz jakiś przedmiot, który mógłby go zainteresować?- dopytywał chcąc czym prędzej rozeznać się w sytuacji.
Wspomnienie fiolek wywołało na jego twarzy szelmowski uśmiech. Chciał rzec, że stało się to na jej życzenie, jednakże odpuścił sobie dalsze drążenie dość grząskiego tematu. -Rana się zagoiła?- dodał tylko licząc, że nie musiała nader długo kłopotać się z brzydkim nacięciem na skórze.
Zjawił się w progach jej mieszkania posiadając już przygotowane podstawowe bazy. Praca przy kociołku nie była tym, co lubił, dlatego pragnąc uniknąć ośmieszenia, a także zbędnego przeciągnięcia pracy zapewnił sobie gotowe materiały. Pozostało tylko pytanie któż miał być tym pechowcem oraz w jaki sposób życzyć sobie będzie go ukarać. Przez myśl mu przeszło, że może właśnie na nim chciała się zemścić i podrzucić przedmiot w momencie nieuwagi, jednakże szybko tę kwestię odrzucił. Nie mogła być, aż tak stuknięta.
Zapukał donośnie nie musząc czekać długo na gospodynię. Dziewczyna powitała go – tym razem bez whisky w ręku – i zaprosiła gestem do środka. Skinął głową i rozejrzał się po wnętrzu, w którym był gościem po raz pierwszy. -Nieźle się urządziłaś Multon. Nie wierzę, że to powiem, ale cieszy mnie brak trunku w twych dłoniach- zaśmiał się pod nosem posyłając jej ironiczny uśmiech. Z pewnością wiedziała do czego nawiązał.
-W łazience?- uniósł brew zastanawiając się, dlaczego wybrała akurat tamto miejsce. Może rzeczywiście bała się, że wysadzi jej pomieszczenie? -Nim przejdę do pracy muszę poznać Twoje oczekiwania. Jesteś w posiadaniu krwi tego nieszczęśnika?- uniósł wymownie brew i skierował się we wskazane miejsce. Faktycznie wszystko zdawało się być przygotowane, jednakże tym razem kociołek im się nie przyda. -Masz jakiś przedmiot, który mógłby go zainteresować?- dopytywał chcąc czym prędzej rozeznać się w sytuacji.
Wspomnienie fiolek wywołało na jego twarzy szelmowski uśmiech. Chciał rzec, że stało się to na jej życzenie, jednakże odpuścił sobie dalsze drążenie dość grząskiego tematu. -Rana się zagoiła?- dodał tylko licząc, że nie musiała nader długo kłopotać się z brzydkim nacięciem na skórze.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cokolwiek można by rzec o jej bezczelności (będącej faktem, oczywiście), nie byłaby na tyle perfidna, aby próbować wykorzystać umiejętności Drew przeciwko niemu samemu. Gdyby przyszło jej do głowy rzucić na niego klątwę, z pewnością odszukałaby innego wprawnego czarnoksiężnika, bo tak było rozsądniej i istniały mniejsze szanse, że plan zakończy się niepowodzeniem. Podobnych zamiarów jednakże wcale nie miała, nawet w chwilach najgorszej wściekłości nie przeszły jej one przez myśl; wiele rzeczy uczyniła mu wtedy we własnej wyobraźni, ale ani jego śmierć ani trwałe okaleczenie nie przyniosłyby jej korzyści, wręcz przeciwnie. Lubiła go, na własny pokrętny sposób, choć był paskudną osobą o niewyparzonej gębie. Złośliwy mógłby rzec, że trafił swój na swego.
- Mnie nie cieszy, chętnie bym się napiła - odpowiedziała bez zawahania, lecz załapała aluzję i rzuciła mu przy tym dłuższe spojrzenie przez ramię. Ani się nie uśmiechała ani nie wydawała dotknięta, jakby wyparła ów dzień ze świadomości i zamierzała udawać, że w ogóle nie miał miejsca. - Może później. Jeżeli będę zadowolona z twoich... usług. - Przechyliła głowę, podpierając dłoń na klamce drzwi od łazienki i przepuszczając go przodem.
Pomieszczenie nie było duże, ale zapewniało dość miejsca do pracy, sama dawniej zwykła przyrządzać tu eliksiry, bo na licznych regałach ściennych wygodniej było trzymać ingrediencje, a w razie wypadku łatwiej posprzątać bałagan. Miał tu gotowy stolik z krzesłem, sama natomiast usiadła na brzegu wanny, krzyżując ramiona na piersiach i uważnie przyglądając temu, co zabrał ze sobą. Już po samej postawie, lekko zmarszczonych brwiach oraz nodze podrygującej w kostce dostrzec można było zainteresowanie.
- Nie podoba ci się moja łazienka? - odparła pytaniem na pytanie, uśmiechając się kątem ust. Panował tu porządek jak wszędzie, powietrze pachniało lawendą i mydłem. - Moje oczekiwania są proste, liczę na twoją kreatywność. Chcę, aby ten mężczyzna zginął w męczarniach. - Zmrużyła powieki, lecz poza tym twarz nawet jej nie drgnęła. - Nie udało mi się zdobyć jego krwi, ale obserwuję go od jakiegoś czasu, wiem jakimi przedmiotami przykuję jego uwagę. - Sięgnęła do czarnej, płóciennej torby, którą dotąd trzymała opartą o umywalkę i wyciągnęła z niej kolejno; całą butelkę wódki, papierośnicę, srebrnego sykla i ciężki pas skórzany. - To jest moja kwestia, jak mu to podrzucić, ale ty znasz się lepiej na zaklinaniu; wybierz, co ci się najbardziej nada - Powoli oblizała wargę, zaciskając szczupłe palce na materiale swej tuniki, łapczywie. Była na tyle skupiona, że prawie nie zarejestrowała zadanego jej pytania. Uniosła brodę wyżej, dumnie i nie próbowała odzywać się, dopóki nie miała pewności, że złapała jego spojrzenie; by wiedział, że nie jest zmieszana. I nie żałuje.
- Tak. Liczyłeś, że zostawisz mi pamiątkę? Że będę o tobie zawsze pamiętać? - brzmiała żartobliwie, trochę złośliwie. Chyba nie spodziewał się niczego innego.
- Mnie nie cieszy, chętnie bym się napiła - odpowiedziała bez zawahania, lecz załapała aluzję i rzuciła mu przy tym dłuższe spojrzenie przez ramię. Ani się nie uśmiechała ani nie wydawała dotknięta, jakby wyparła ów dzień ze świadomości i zamierzała udawać, że w ogóle nie miał miejsca. - Może później. Jeżeli będę zadowolona z twoich... usług. - Przechyliła głowę, podpierając dłoń na klamce drzwi od łazienki i przepuszczając go przodem.
Pomieszczenie nie było duże, ale zapewniało dość miejsca do pracy, sama dawniej zwykła przyrządzać tu eliksiry, bo na licznych regałach ściennych wygodniej było trzymać ingrediencje, a w razie wypadku łatwiej posprzątać bałagan. Miał tu gotowy stolik z krzesłem, sama natomiast usiadła na brzegu wanny, krzyżując ramiona na piersiach i uważnie przyglądając temu, co zabrał ze sobą. Już po samej postawie, lekko zmarszczonych brwiach oraz nodze podrygującej w kostce dostrzec można było zainteresowanie.
- Nie podoba ci się moja łazienka? - odparła pytaniem na pytanie, uśmiechając się kątem ust. Panował tu porządek jak wszędzie, powietrze pachniało lawendą i mydłem. - Moje oczekiwania są proste, liczę na twoją kreatywność. Chcę, aby ten mężczyzna zginął w męczarniach. - Zmrużyła powieki, lecz poza tym twarz nawet jej nie drgnęła. - Nie udało mi się zdobyć jego krwi, ale obserwuję go od jakiegoś czasu, wiem jakimi przedmiotami przykuję jego uwagę. - Sięgnęła do czarnej, płóciennej torby, którą dotąd trzymała opartą o umywalkę i wyciągnęła z niej kolejno; całą butelkę wódki, papierośnicę, srebrnego sykla i ciężki pas skórzany. - To jest moja kwestia, jak mu to podrzucić, ale ty znasz się lepiej na zaklinaniu; wybierz, co ci się najbardziej nada - Powoli oblizała wargę, zaciskając szczupłe palce na materiale swej tuniki, łapczywie. Była na tyle skupiona, że prawie nie zarejestrowała zadanego jej pytania. Uniosła brodę wyżej, dumnie i nie próbowała odzywać się, dopóki nie miała pewności, że złapała jego spojrzenie; by wiedział, że nie jest zmieszana. I nie żałuje.
- Tak. Liczyłeś, że zostawisz mi pamiątkę? Że będę o tobie zawsze pamiętać? - brzmiała żartobliwie, trochę złośliwie. Chyba nie spodziewał się niczego innego.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Całe szczęście, że nie przyszłoby to jej do głowy. Musiała pamiętać, że nie łączyły ich już tylko prywatne relacje, ale przede wszystkim przynależność do Rycerzy Walpurgii. Elvira póki co wciąż była sojusznikiem, jednakże widział w niej potencjał i liczył, że wykorzysta go do dobrych celów, a nie w akcie zemsty. Nie wybaczyliby jej tego.
Do złośliwości obydwoje nie mieli miary, przekraczali granice udając, iż wcale o tym nie wiedzieli. Już podczas pierwszego spotkania mogli się o tym przekonać i choć można by je uznać za niefortunne, to finalnie doprowadziło ich do tego miejsca. Szczerze liczył, że wszystko nieco się uspokoi, pamiętne wydarzenia z Nokturnu zostaną tylko wspomnieniem i będą mogli w końcu powrócić do normalności.
-Wątpisz w nie?- uniósł brew pytająco, po czym ustawił na stoliku skórzaną torbę i zaczął wyciągać z niej niezbędne przedmioty. Wpierw ułożył pergamin, następnie kałamarz z piórem i finalnie malutkie fiolki z niezbędnymi bazami, które były sercem każdej klątwy. -Nie powiedziałem, że mi się nie podoba. Jestem po prostu zdziwiony doborem miejsca- utwierdził blondynkę, choć wątpił, aby mu uwierzyła. Mogli pracować nawet w piwnicy – nie robiło mu to żadnej różnicy. -Też zawsze wybieram łazienkę, jeśli jestem zmuszony warzyć bazy- wygiął wargi w kpiącym wyrazie zdając sobie sprawę, iż miała świadomość jego wyraźnych braków w tej kwestii. -Istna katorga, dlatego dzisiaj mam już gotowe, abyśmy nie musieli spędzać razem całej nocy- wyjaśnił pokrótce zatrzymując na niej dwuznaczne spojrzenie. -Ostatnia nie skończyła się dość dobrze- dodał nie mogąc pohamować ironicznego tonu. Najwyraźniej zamierzał jej o niej przypominać jeszcze wiele miesięcy.
Przyglądnął się przedmiotom z wyraźnym zainteresowaniem. Jeśli rzeczywiście wszystkie były mu bliskie to nie powinna mieć problemu z cwanym podrzuceniem jednego z nich. Zastanowił się moment, po czym chwycił butelkę wódki i odkręcił ją z wyraźną dezaprobatą – kojarzyła mu się tylko i wyłącznie ze wschodnimi ziemiami, gdzie pili ją na śniadanie, obiad i kolację. Jak cholerną wodę. Zmarszczył brwi i zmusił się do upicia łyka, który momentalnie rozgrzał jego gardło, a następnie klatkę piersiową, była naprawdę mocna. -Weźmy papierośnicę. Trunek nada się do czegoś innego- rzucił powracając do niej spojrzeniem. -Klątwa nie zabija, przynajmniej nie od razu. Jaka byłaby wtem satysfakcja z nałożenia takowej?- spytał retoryczne, po czym opadł na krzesło. -Jest wiele, które mogłyby spełnić cel, jednakże to będzie wymagać czasu. Opętania gwarantuje totalne oderwanie się od rzeczywistości i samobójcze myśli, inna zaś stawiała w płomieniach wszystko dookoła i marna szansa, aby wyrwał się z jej zasięgu o własnych siłach- zaczął wymieniać wszystkie te, które jego zdaniem mogłyby ją zainteresować. -Klątwa przemiany zmienia w zwierzę, marna szansa skomunikowania się z innym człowiekiem, jest też przekleństwo zapewniające ciągłe zmęczenie. Ból i strach o jutro- dodał nie wchodząc w dodatkowe runy, których działanie nie przyniosłoby większych korzyści zważywszy na jasny finał.
-A nie będziesz?- odparł na jej pytanie z lekkim uśmiechem. Był przekonany, że nie uda jej się tego tak szybko wyprzeć z pamięci.
Do złośliwości obydwoje nie mieli miary, przekraczali granice udając, iż wcale o tym nie wiedzieli. Już podczas pierwszego spotkania mogli się o tym przekonać i choć można by je uznać za niefortunne, to finalnie doprowadziło ich do tego miejsca. Szczerze liczył, że wszystko nieco się uspokoi, pamiętne wydarzenia z Nokturnu zostaną tylko wspomnieniem i będą mogli w końcu powrócić do normalności.
-Wątpisz w nie?- uniósł brew pytająco, po czym ustawił na stoliku skórzaną torbę i zaczął wyciągać z niej niezbędne przedmioty. Wpierw ułożył pergamin, następnie kałamarz z piórem i finalnie malutkie fiolki z niezbędnymi bazami, które były sercem każdej klątwy. -Nie powiedziałem, że mi się nie podoba. Jestem po prostu zdziwiony doborem miejsca- utwierdził blondynkę, choć wątpił, aby mu uwierzyła. Mogli pracować nawet w piwnicy – nie robiło mu to żadnej różnicy. -Też zawsze wybieram łazienkę, jeśli jestem zmuszony warzyć bazy- wygiął wargi w kpiącym wyrazie zdając sobie sprawę, iż miała świadomość jego wyraźnych braków w tej kwestii. -Istna katorga, dlatego dzisiaj mam już gotowe, abyśmy nie musieli spędzać razem całej nocy- wyjaśnił pokrótce zatrzymując na niej dwuznaczne spojrzenie. -Ostatnia nie skończyła się dość dobrze- dodał nie mogąc pohamować ironicznego tonu. Najwyraźniej zamierzał jej o niej przypominać jeszcze wiele miesięcy.
Przyglądnął się przedmiotom z wyraźnym zainteresowaniem. Jeśli rzeczywiście wszystkie były mu bliskie to nie powinna mieć problemu z cwanym podrzuceniem jednego z nich. Zastanowił się moment, po czym chwycił butelkę wódki i odkręcił ją z wyraźną dezaprobatą – kojarzyła mu się tylko i wyłącznie ze wschodnimi ziemiami, gdzie pili ją na śniadanie, obiad i kolację. Jak cholerną wodę. Zmarszczył brwi i zmusił się do upicia łyka, który momentalnie rozgrzał jego gardło, a następnie klatkę piersiową, była naprawdę mocna. -Weźmy papierośnicę. Trunek nada się do czegoś innego- rzucił powracając do niej spojrzeniem. -Klątwa nie zabija, przynajmniej nie od razu. Jaka byłaby wtem satysfakcja z nałożenia takowej?- spytał retoryczne, po czym opadł na krzesło. -Jest wiele, które mogłyby spełnić cel, jednakże to będzie wymagać czasu. Opętania gwarantuje totalne oderwanie się od rzeczywistości i samobójcze myśli, inna zaś stawiała w płomieniach wszystko dookoła i marna szansa, aby wyrwał się z jej zasięgu o własnych siłach- zaczął wymieniać wszystkie te, które jego zdaniem mogłyby ją zainteresować. -Klątwa przemiany zmienia w zwierzę, marna szansa skomunikowania się z innym człowiekiem, jest też przekleństwo zapewniające ciągłe zmęczenie. Ból i strach o jutro- dodał nie wchodząc w dodatkowe runy, których działanie nie przyniosłoby większych korzyści zważywszy na jasny finał.
-A nie będziesz?- odparł na jej pytanie z lekkim uśmiechem. Był przekonany, że nie uda jej się tego tak szybko wyprzeć z pamięci.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Normalność była nudna, a Elvira szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek w czasie niekrótkiego życia była skłonna identyfikować się z tak prozaicznym słowem. Im więcej w życiu normalności, tym mniej pasji; im więcej rutyny, tym mniej rozwoju. Dawniej wytyczała sobie krętą ścieżkę stromymi zboczami medycyny, lecz w chwili obecnej wychodziła z założenia, że lepsze od planowania z długim wyprzedzeniem, było zdeterminowane parcie przed siebie. Nie miała pojęcia, jakie jeszcze cuda przygotował dla niej los i to ją pociągało; w czasie wojny odmawianie sobie czegokolwiek graniczyło z naiwnością. Nadszedł czas, aby przestać się lękać, stresować, wstydzić. To, że pozbywała się uciążliwego zboczeńca okrutną klątwą było tego elementem tak samo jak buta, jaką się odznaczyła, zapraszając z tym Drew akurat do własnego mieszkania.
- Jakbym wątpiła, to bym znalazła kogoś innego. Co nie znaczy, że dałabym sobie za ciebie rękę obciąć. Muszę zobaczyć, żeby uwierzyć. - oznajmiła lekkim tonem, odbijając piłeczkę prawie od niechcenia; gdy odwracała głowę, światło świec zamigotało w kryształowych kolczykach. - Wnioskuję więc, że dzisiaj nie będziesz jej warzył. Szkoda. - Chciała popatrzeć i na to, zainteresowana procesem powstawania eliksirów pod klątwy, aczkolwiek jego następne uwagi nadały słowom innego znaczenia. Zmieszała się nieco, ledwie dostrzegalnie rozchyliła usta, lecz nie zamierzała przegrywać tej niepisanej kompetycji tak szybko. Nie tym razem. - No i niech cię szlag, specjalnie ubrałam pościel w jedwabną poszewkę.
Oparła się biodrem o wannę, obracając w palcach posrebrzaną papierośnicę i obserwując jego poczynania.
- Wiesz, nie kupiłam tego po to, żebyś to pił, naleję ci whisky jak skończysz. - Uniosła brew z nieznaczną kpiną, dając mu do zrozumienia, co jako klient uważa o piciu przed pracą. Może tylko lekko drgnął jej przy tym kącik ust, zamierzała jednak udawać, że sama nigdy nie dolała sobie niczego do herbaty przed dyżurem. Odłożyła wybrany przez niego przedmiot na stolik z cichym brzękiem, a srebrnego sykla przesunęła po blacie, dając mu do zrozumienia, że może go sobie zatrzymać.
Z uwagą wsłuchiwała się w opisy kolejnych klątw; skłamałaby, gdyby rzekła, że jedna nie brzmiała ciekawiej od drugiej. Świadomość kontroli nad drugim człowiekiem, jaką mogły oferować, była zarówno rozkoszna, jak i na swój sposób przerażająca. Dla niej. A jednak, im więcej czuła wątpliwości, tym surowszy stawał się uśmiech na jej ustach.
- Ból i strach o jutro to za mało. Facet, śmierdzący pijak z sąsiedniej kamienicy, działał mi na nerwy od dawna, bo wszczynał burdy i syfił, ale ostatnio zaczaił się na mnie po zmroku. - Być może użyła dużego słowa jak na zachlanego obdartusa, który docisnął ją do ściany na klatce schodowej, ale nie żałowała sobie egzaltacji. - Chyba chciał mnie zerżnąć, chuj go tam wie. Zależy mi żeby umierał długo, chcę na to patrzeć. To żadne porachunki z wrogami, tylko zemsta i satysfakcja dla mnie. - Przyłożyła dłoń do ust, na moment przygryzła paznokcia. - Spróbuj z tym opętaniem.
Przysiadając na rogu wanny, musiała pociągnąć za czarną tunikę, by nie odsłoniła za dużo jasnej skóry na udach. Zrobiła to jednak niespiesznie, rzucając przelotne spojrzenie własnemu odbiciu w wiszącym naprzeciw lustrze.
- Chciałbyś wiedzieć, co? - wymamrotała półszeptem. - Czy nadal o tobie myślę... czy już mi się znudziłeś? - Oparła łokieć na kolanie, a brodę na szczupłej dłoni, skupiając wzrok na przygotowanych przez niego fiolkach, ledwie powstrzymując mimowolny i dziecinny odruch, by za nie złapać i przyjrzeć im się z bliska.
- Jakbym wątpiła, to bym znalazła kogoś innego. Co nie znaczy, że dałabym sobie za ciebie rękę obciąć. Muszę zobaczyć, żeby uwierzyć. - oznajmiła lekkim tonem, odbijając piłeczkę prawie od niechcenia; gdy odwracała głowę, światło świec zamigotało w kryształowych kolczykach. - Wnioskuję więc, że dzisiaj nie będziesz jej warzył. Szkoda. - Chciała popatrzeć i na to, zainteresowana procesem powstawania eliksirów pod klątwy, aczkolwiek jego następne uwagi nadały słowom innego znaczenia. Zmieszała się nieco, ledwie dostrzegalnie rozchyliła usta, lecz nie zamierzała przegrywać tej niepisanej kompetycji tak szybko. Nie tym razem. - No i niech cię szlag, specjalnie ubrałam pościel w jedwabną poszewkę.
Oparła się biodrem o wannę, obracając w palcach posrebrzaną papierośnicę i obserwując jego poczynania.
- Wiesz, nie kupiłam tego po to, żebyś to pił, naleję ci whisky jak skończysz. - Uniosła brew z nieznaczną kpiną, dając mu do zrozumienia, co jako klient uważa o piciu przed pracą. Może tylko lekko drgnął jej przy tym kącik ust, zamierzała jednak udawać, że sama nigdy nie dolała sobie niczego do herbaty przed dyżurem. Odłożyła wybrany przez niego przedmiot na stolik z cichym brzękiem, a srebrnego sykla przesunęła po blacie, dając mu do zrozumienia, że może go sobie zatrzymać.
Z uwagą wsłuchiwała się w opisy kolejnych klątw; skłamałaby, gdyby rzekła, że jedna nie brzmiała ciekawiej od drugiej. Świadomość kontroli nad drugim człowiekiem, jaką mogły oferować, była zarówno rozkoszna, jak i na swój sposób przerażająca. Dla niej. A jednak, im więcej czuła wątpliwości, tym surowszy stawał się uśmiech na jej ustach.
- Ból i strach o jutro to za mało. Facet, śmierdzący pijak z sąsiedniej kamienicy, działał mi na nerwy od dawna, bo wszczynał burdy i syfił, ale ostatnio zaczaił się na mnie po zmroku. - Być może użyła dużego słowa jak na zachlanego obdartusa, który docisnął ją do ściany na klatce schodowej, ale nie żałowała sobie egzaltacji. - Chyba chciał mnie zerżnąć, chuj go tam wie. Zależy mi żeby umierał długo, chcę na to patrzeć. To żadne porachunki z wrogami, tylko zemsta i satysfakcja dla mnie. - Przyłożyła dłoń do ust, na moment przygryzła paznokcia. - Spróbuj z tym opętaniem.
Przysiadając na rogu wanny, musiała pociągnąć za czarną tunikę, by nie odsłoniła za dużo jasnej skóry na udach. Zrobiła to jednak niespiesznie, rzucając przelotne spojrzenie własnemu odbiciu w wiszącym naprzeciw lustrze.
- Chciałbyś wiedzieć, co? - wymamrotała półszeptem. - Czy nadal o tobie myślę... czy już mi się znudziłeś? - Oparła łokieć na kolanie, a brodę na szczupłej dłoni, skupiając wzrok na przygotowanych przez niego fiolkach, ledwie powstrzymując mimowolny i dziecinny odruch, by za nie złapać i przyjrzeć im się z bliska.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wygiął wargi w wyraźnym uśmiechu, kiedy dość jawnie oznajmiła, że nie wątpiła w jego możliwości. Jakżeby mogła? Choćby chciała znaleźć kogoś lepszego to z pewnością zajęłoby to jej sporo czasu i nie myślał tak pod egoistycznym kątem, a znajomością lokalnego towarzystwa. Sporo osób zajmowało się przekleństwami, jednakże tylko niewielka część z nich zgłębiła tę wiedzę w równie dokładny sposób. Doświadczenie było niezwykle istotne, albowiem ryzyko było ogromne.
-Niedługo przyjdzie Ci się przekonać. Muszę jednak nadmienić, że zawsze, ale to zawsze może pójść coś nie tak- zaczął czując się w obowiązku poinformowania jej o ewentualnych komplikacjach. -Jak pewnie domyślasz się klątwy stworzone są na bazie czarnej magii, a ta jak wiadomo bywa nieprzewidywalna- skupił wzrok na jej tęczówkach licząc, że już wcześniej zdawała sobie z tego sprawę. Właściwie to on ryzykował najwięcej; jedno omsknięcie pióra, źle dobrany znak tudzież nader bardzo rozbudowana składnia mogły poważnie go uszkodzić. Doskonale pamiętał, jak nieudane przekleństwo kręgu o mało nie odebrało mu życia, które zawdzięczał szybkiej reakcji Caelana oraz Caldera i finalnie uzdrowicielskim dłoniom Belviny.
Ściągnął brwi i wygiął wargi w kpiącym wyrazie, kiedy wspomniała o jedwabnej poszewce. -To już wiem dlaczego jest Ci przykro- zaśmiał się pod nosem zdając sobie sprawę, że tylko żartowała. Choć od słowa do słowa… już raz wszystko wyszło inaczej jak powinno. -Nie marudź- wywrócił oczami. -Niby mam Ci uwierzyć, że Ty zawsze w pracy jesteś trzeźwiutka?- zerknął na nią wyczekując odpowiedzi, która jeśli będzie twierdząca to niezgodna z prawdą. Niejednokrotnie był świadkiem ile potrafiła wypić, a nawet poznał ją w chwili kompletnego pijaństwa, dlatego dementowanie podobnych słów nie miało prawda bytu.
-Możesz nalać teraz, nie jesteś zbyt gościnna- burknął z udawaną irytacją, po czym chwycił w dłoń papierośnicę i obrócił ją kilkukrotnie. Nadawała się idealnie, jeśli mężczyzna miał słabość do tytoniu. Ułożywszy ją przed sobą sięgnął po pergamin oraz wężowe drewno, którego kraniec wsunął do kałamarzu. Wciąż nie miał pewności, co do bazy, którą będzie musiał użyć, albowiem Elvira najwyraźniej nie była do końca pewna na co się zdecydować. Czyżby wybór był nader intrygujący? Znał kilka ciekawszych klątw, ale były one zbyt ryzykowane przy stosunkowo niskim stopniu zagrożenia mężczyzny. Wystarczyło potraktować go zaklęciami, ale jak widać Multon pragnęła nieco dłużej się z nim zbawiać. -Niewybredny język- pokręcił głową będąc już przyzwyczajonym do licznych przekleństw z jej ust. Właściwie jej to pasowało mimo delikatnej buźki, która wyrażała zupełnie coś innego.
-Jasne- skinął głową, po czym sięgnął do fiolki opisanej szpikiem kostnym i wolno przelał zawartość do pustego kałamarzu. Następnie rozciągnął pergamin i wolnym ruchem zaczął kreślić runiczne ciągi mające trwale go połączyć z papierośnicą. -Pewnie myślisz- rzucił jedynie w odpowiedzi chcąc skupić się tylko i wyłącznie na zadaniu. Klątwa nie była prosta i wymagała sporej wprawy.
-Niedługo przyjdzie Ci się przekonać. Muszę jednak nadmienić, że zawsze, ale to zawsze może pójść coś nie tak- zaczął czując się w obowiązku poinformowania jej o ewentualnych komplikacjach. -Jak pewnie domyślasz się klątwy stworzone są na bazie czarnej magii, a ta jak wiadomo bywa nieprzewidywalna- skupił wzrok na jej tęczówkach licząc, że już wcześniej zdawała sobie z tego sprawę. Właściwie to on ryzykował najwięcej; jedno omsknięcie pióra, źle dobrany znak tudzież nader bardzo rozbudowana składnia mogły poważnie go uszkodzić. Doskonale pamiętał, jak nieudane przekleństwo kręgu o mało nie odebrało mu życia, które zawdzięczał szybkiej reakcji Caelana oraz Caldera i finalnie uzdrowicielskim dłoniom Belviny.
Ściągnął brwi i wygiął wargi w kpiącym wyrazie, kiedy wspomniała o jedwabnej poszewce. -To już wiem dlaczego jest Ci przykro- zaśmiał się pod nosem zdając sobie sprawę, że tylko żartowała. Choć od słowa do słowa… już raz wszystko wyszło inaczej jak powinno. -Nie marudź- wywrócił oczami. -Niby mam Ci uwierzyć, że Ty zawsze w pracy jesteś trzeźwiutka?- zerknął na nią wyczekując odpowiedzi, która jeśli będzie twierdząca to niezgodna z prawdą. Niejednokrotnie był świadkiem ile potrafiła wypić, a nawet poznał ją w chwili kompletnego pijaństwa, dlatego dementowanie podobnych słów nie miało prawda bytu.
-Możesz nalać teraz, nie jesteś zbyt gościnna- burknął z udawaną irytacją, po czym chwycił w dłoń papierośnicę i obrócił ją kilkukrotnie. Nadawała się idealnie, jeśli mężczyzna miał słabość do tytoniu. Ułożywszy ją przed sobą sięgnął po pergamin oraz wężowe drewno, którego kraniec wsunął do kałamarzu. Wciąż nie miał pewności, co do bazy, którą będzie musiał użyć, albowiem Elvira najwyraźniej nie była do końca pewna na co się zdecydować. Czyżby wybór był nader intrygujący? Znał kilka ciekawszych klątw, ale były one zbyt ryzykowane przy stosunkowo niskim stopniu zagrożenia mężczyzny. Wystarczyło potraktować go zaklęciami, ale jak widać Multon pragnęła nieco dłużej się z nim zbawiać. -Niewybredny język- pokręcił głową będąc już przyzwyczajonym do licznych przekleństw z jej ust. Właściwie jej to pasowało mimo delikatnej buźki, która wyrażała zupełnie coś innego.
-Jasne- skinął głową, po czym sięgnął do fiolki opisanej szpikiem kostnym i wolno przelał zawartość do pustego kałamarzu. Następnie rozciągnął pergamin i wolnym ruchem zaczął kreślić runiczne ciągi mające trwale go połączyć z papierośnicą. -Pewnie myślisz- rzucił jedynie w odpowiedzi chcąc skupić się tylko i wyłącznie na zadaniu. Klątwa nie była prosta i wymagała sporej wprawy.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 26.01.21 21:34, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kapryśność czarnej magii nie była jej obca, sama nie raz na własnej skórze doświadczyła zgubnego wpływu tej dziedziny na czarodzieja; czasami przez własną nieostrożność, brak skupienia, pewności wypowiadanych inkantacji, innym razem rzutem złośliwego przypadku. Im większa potęga, tym wyższa cena, jaką należało za nią zapłacić, była na tyle dojrzała, by to zrozumieć i nie zdecydowała się na żaden zjadliwy komentarz odnośnie danej przestrogi. Wolałaby zachować w mieszkaniu porządek i nie zetknąć się z koniecznością zbierania Drew z podłogi, ale dostrzegała istniejące ryzyko i trzymała się myśli, że jego domniemane doświadczenie nie było wyolbrzymieniem. Skoro sobie z tym radził tak długo, zapewne poradzi sobie i teraz, a zresztą - egoistycznie lub nie, uznawała siebie za osobę bardziej niż kompetentną do ratowania życia.
- W takim razie musisz się skupić - mruknęła neutralnie, nie wykonując jednak ani pół kroku w kierunku wyjścia z łazienki; głównym celem, dla jakiego chciała, aby to zlecenie wykonał na jej przestrzeni, było pragnienie obserwowania całego procesu, nie zrezygnuje z tego, ale i, rzecz jasna, nie zamierzała przeszkadzać.
Pomimo łączącej ich historii oraz wrażenia, jakie mogła po sobie pozostawić, potrafiła zachowywać się jak student na seminarium; nawet, jeżeli bardziej krytyczny i dociekliwy niż zwykle.
Zmrużyła powieki, zauważając, że kpiąco wykrzywił usta. Sama też mimowolnie zmarszczyła brwi, choć bardziej z przyzwyczajenia niż prawdziwej złości. Nie, nie była zdenerwowana. W piersi odczuła za to wzbierające rozbawienie.
- Nie zmarnuje się - zauważyła powoli, pozostawiając kwestie pościeli w niedopowiedzeniu; żadnych jedwabnych poszewek nie było, wcale nie przygotowywała sypialni specjalnie na jego przyjście, kurwa, nawet nie miała takich poszewek. Przynajmniej nie tutaj, na Pokątnej. Na większe luksusy mogła liczyć w Boreham. - Hmm, jeżeli tak mówisz - Sięgnęła dłońmi do szyi, rozplątując ciasnego warkocza. - Czekaj, nie rób nic, póki nie wrócę. - Gospodynią była chujową i wcale nie zależało jej na tym, aby to zmieniać, ale skoro taki był pewny, że potrafi pracować ze szklanką, nie zamierzała strofować go jak naburmuszona kura. Korzystała z okazji, bo sama chętnie zwilżała gardło, zwłaszcza w towarzystwie; nie krępującym, ale i nie w pełni swobodnym. Miała jeszcze jakieś zapasy alkoholu w domu, nawet jeżeli te w ostatnim czasie zaczynały się uszczuplać. Mimo to nie szczędziła bursztynowego płynu, napełniając obie szklanki po brzeg, a gdy wróciła, upiła nieco z tej, którą mu wręczyła.
- Jeżeli ci coś nie wyjdzie, nie chcę słuchać, że to wina mojej whisky - stwierdziła ironicznie, obejmując drugiego drinka kościstymi palcami. - Nie podniecaj się moim językiem. Nie teraz. Masz zadanie. - Przysiadła z powrotem na rogu wanny, pochylając się bezwiednie w przód, aby dostrzec oznaczenia na niewielkiej fiolce. Wiedziała już, że początkiem było rozpisanie run na pergaminie i frustrowało ją, że nie jest w stanie ich zrozumieć. Nie przerywała Drew więcej, nie kręciła głową na zaczepne odpowiedzi, dając mu czas na nakreślenie linii bez żadnego błędu.
- W takim razie musisz się skupić - mruknęła neutralnie, nie wykonując jednak ani pół kroku w kierunku wyjścia z łazienki; głównym celem, dla jakiego chciała, aby to zlecenie wykonał na jej przestrzeni, było pragnienie obserwowania całego procesu, nie zrezygnuje z tego, ale i, rzecz jasna, nie zamierzała przeszkadzać.
Pomimo łączącej ich historii oraz wrażenia, jakie mogła po sobie pozostawić, potrafiła zachowywać się jak student na seminarium; nawet, jeżeli bardziej krytyczny i dociekliwy niż zwykle.
Zmrużyła powieki, zauważając, że kpiąco wykrzywił usta. Sama też mimowolnie zmarszczyła brwi, choć bardziej z przyzwyczajenia niż prawdziwej złości. Nie, nie była zdenerwowana. W piersi odczuła za to wzbierające rozbawienie.
- Nie zmarnuje się - zauważyła powoli, pozostawiając kwestie pościeli w niedopowiedzeniu; żadnych jedwabnych poszewek nie było, wcale nie przygotowywała sypialni specjalnie na jego przyjście, kurwa, nawet nie miała takich poszewek. Przynajmniej nie tutaj, na Pokątnej. Na większe luksusy mogła liczyć w Boreham. - Hmm, jeżeli tak mówisz - Sięgnęła dłońmi do szyi, rozplątując ciasnego warkocza. - Czekaj, nie rób nic, póki nie wrócę. - Gospodynią była chujową i wcale nie zależało jej na tym, aby to zmieniać, ale skoro taki był pewny, że potrafi pracować ze szklanką, nie zamierzała strofować go jak naburmuszona kura. Korzystała z okazji, bo sama chętnie zwilżała gardło, zwłaszcza w towarzystwie; nie krępującym, ale i nie w pełni swobodnym. Miała jeszcze jakieś zapasy alkoholu w domu, nawet jeżeli te w ostatnim czasie zaczynały się uszczuplać. Mimo to nie szczędziła bursztynowego płynu, napełniając obie szklanki po brzeg, a gdy wróciła, upiła nieco z tej, którą mu wręczyła.
- Jeżeli ci coś nie wyjdzie, nie chcę słuchać, że to wina mojej whisky - stwierdziła ironicznie, obejmując drugiego drinka kościstymi palcami. - Nie podniecaj się moim językiem. Nie teraz. Masz zadanie. - Przysiadła z powrotem na rogu wanny, pochylając się bezwiednie w przód, aby dostrzec oznaczenia na niewielkiej fiolce. Wiedziała już, że początkiem było rozpisanie run na pergaminie i frustrowało ją, że nie jest w stanie ich zrozumieć. Nie przerywała Drew więcej, nie kręciła głową na zaczepne odpowiedzi, dając mu czas na nakreślenie linii bez żadnego błędu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Miała rację, musiał się skupić jeśli nie chciał zrobić sobie, a tym bardziej jej krzywdy. Widział już wiele rzeczy, sam popełniał wiele błędów, więc w chwili rozpoczęcia kreślenia znaków na pergaminie preferował ciszę. Nie przeszkadzała mu publiczność; już wcześniej zauważył, że Elvira lubiła przyglądać się pracy z czarną magią, zatem z pewnością i klątwy fascynowały ją na swój sposób. Z pewnością nie wiele zrozumie z runicznych ciągów, lecz może wyciągnie z nich lekcję i sama wkrótce poświęci im dłuższą chwilę. Poznanie ich tajników nie było proste – można rzec, że wymagały sporej ilości pracy, a przede wszystkim samodyscypliny, ale niejednokrotnie już udowodniła, iż cierpliwości w naukowej sferze jej nie brakowało. Był przekonany, że anatomia czy magia lecznicza wcale nie odstawały poziomem trudności od opanowania przekleństw.
-Wierzę na słowo- rzucił z szelmowskim uśmiechem mając świadomość, że nie wylewała za kołnierz. -Byle nie na jeden wieczór- pokręcił głową pamiętając, że czysta, popularna na wschodzie wódka mocno dawała się we znaki i przypominała o wypitej ilości w szczególności wczesnym rankiem. Kac po ognistej nigdy nie był równy temu, którego miewał po wspomnianym trunku.
-Jak sobie życzysz- zmrużył oczy nie sądząc, że weźmie jego słowa na poważnie, a do tego nie skwituje ich w kpiący sposób. Zwykle podczas krytyki nie zamykała się jej jadaczka – choć akurat ta była żartem, a nie poważną uwagą. Nie mniej jednak nie zamierzał jej wytrącać z zatartego uświadczenia, zwykle podczas nakładania przekleństw towarzyszyła mu pełna szklaneczka.
-Jeśli mi nie wyjdzie to uciekaj do drugiego pomieszczenia- spojrzał na nią z powagą na twarzy, choć nie była to do końca prawda. Rzadko zdarzało się, iż klątwy atakowały towarzyszącą nakładaniu przekleństwa osobę, a nie samego czarnoksiężnika. Do tej pory mu się to nie zdarzyło, jednakże słyszał o tym historię i zdecydowanie wolałby jej uniknąć. O wiele bieglejszy był w zaklinaniu, jak ściąganiu paskudztwa.
Upijając łyk ognistej powrócił wzrok na pergaminu. Zaciskając nieco mocniej własną różdżkę starał się nie popełnić żadnego błędu, nie zmienić kolejności run, a także nie pozwolić, aby klątwa obróciła się przeciwko niemu. Trwało to długo, zapewne o wiele dłużej niżeli przypuszczała blondynka, na którą twarz nawet nie zerkał. Całą swą uwagę skupił na kreowanym przekleństwie.
Wolno odsunął się od pergaminu, a następnie zerknął na papierośnicę. Kreśląc wiodącą runę w pozycji odwróconej na jej powierzchni miał pewność, że wszystko skończył i tylko przewrotność czarnej magii mogła sprawić, że coś poszło nie tak jak powinno. -Ordior- wypowiedział cicho przykładając kraniec różdżki do stworzonego manuskryptu pragnąc od razu uaktywnić klątwę.
-Wierzę na słowo- rzucił z szelmowskim uśmiechem mając świadomość, że nie wylewała za kołnierz. -Byle nie na jeden wieczór- pokręcił głową pamiętając, że czysta, popularna na wschodzie wódka mocno dawała się we znaki i przypominała o wypitej ilości w szczególności wczesnym rankiem. Kac po ognistej nigdy nie był równy temu, którego miewał po wspomnianym trunku.
-Jak sobie życzysz- zmrużył oczy nie sądząc, że weźmie jego słowa na poważnie, a do tego nie skwituje ich w kpiący sposób. Zwykle podczas krytyki nie zamykała się jej jadaczka – choć akurat ta była żartem, a nie poważną uwagą. Nie mniej jednak nie zamierzał jej wytrącać z zatartego uświadczenia, zwykle podczas nakładania przekleństw towarzyszyła mu pełna szklaneczka.
-Jeśli mi nie wyjdzie to uciekaj do drugiego pomieszczenia- spojrzał na nią z powagą na twarzy, choć nie była to do końca prawda. Rzadko zdarzało się, iż klątwy atakowały towarzyszącą nakładaniu przekleństwa osobę, a nie samego czarnoksiężnika. Do tej pory mu się to nie zdarzyło, jednakże słyszał o tym historię i zdecydowanie wolałby jej uniknąć. O wiele bieglejszy był w zaklinaniu, jak ściąganiu paskudztwa.
Upijając łyk ognistej powrócił wzrok na pergaminu. Zaciskając nieco mocniej własną różdżkę starał się nie popełnić żadnego błędu, nie zmienić kolejności run, a także nie pozwolić, aby klątwa obróciła się przeciwko niemu. Trwało to długo, zapewne o wiele dłużej niżeli przypuszczała blondynka, na którą twarz nawet nie zerkał. Całą swą uwagę skupił na kreowanym przekleństwie.
Wolno odsunął się od pergaminu, a następnie zerknął na papierośnicę. Kreśląc wiodącą runę w pozycji odwróconej na jej powierzchni miał pewność, że wszystko skończył i tylko przewrotność czarnej magii mogła sprawić, że coś poszło nie tak jak powinno. -Ordior- wypowiedział cicho przykładając kraniec różdżki do stworzonego manuskryptu pragnąc od razu uaktywnić klątwę.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Słusznie zakładał, że posiadała bogate doświadczenie w sferze naukowo-badawczej. Zwłaszcza anatomia, jej ukochana dziedzina, była jej znacznie bliższa niż tylko jako podstawa magii leczniczej i pierwszy stopień na stromych schodach prowadzących do tytułu uzdrowiciela. Ludzkie ciało ją pasjonowało, nieomal w równym stopniu jak pasjonowała ją śmierć; jej stricte fizyczny aspekt, siły napędzające i zatrzymujące działanie organizmu. Wiele godzin spędziła w salach prosektoryjnych, swego czasu przez kilka miesięcy nawet ów przedmiot wykładała i wiedziała doskonale o tym jak piekielnie wkurwiające bywało towarzystwo rozgadanych stażystów, z ich wiecznymi komentarzami i wtrąceniami. Istniał czas na pytania oraz czas na pracę, dzisiaj chciała zobaczyć Drew w surowej roli czarnoksiężnika, tak jakby jej tu wcale nie było. Przyjdzie jeszcze moment, że zacznie drążyć znaczenie run oraz zaklęć, które rzucał. A chociaż odzywki Drew zazwyczaj aż prosiły się o rozkosz dołączenia do słownej potyczki, tym razem wielu zdaniom dawała wybrzmieć w ciepłej łazience bez żadnej reakcji. Poza jednym.
- Jeżeli ci nie wyjdzie, zostanę. - Słowa były ciche, zaraz po nich przysłoniła usta krawędzią szklanki, wypijając solidny łyk bursztynowego alkoholu. Oczy nawet jej nie drgnęły, gdy posłała mu wymowne spojrzenie, trochę wyzywające, w głównej mierze poważne. Może miała niewielkie pojęcie o klątwach, ale oświadczenie to nie było kierowane arogancją. Wiedział wszak, że jest uzdrowicielem, że nie ucieka przed wyzwaniami, że w szpitalu widziała niejedno, także ofiary klątw, nawet jeżeli jako medyk nie specjalizowała się w ich ściąganiu. Nie musiała chyba mówić na głos, że jeżeli coś pójdzie nie tak, uczyni wszystko, żeby mu pomóc. Nie zasłużył na takie wyznania.
Potem pozostawała wyłącznie obserwatorem, bez słowa, nawet bez westchnienia, co jakiś czas tylko wstając z krawędzi wanny, aby rozprostować zesztywniałe nogi i zajrzeć wyraźniej na pergamin. Nie podeszła bezpośrednio do stołu, nie wisiała mu nad głową, to byłoby rozpraszające; zwłaszcza przy jej urodzie, subtelnym zapachu lawendy poniżej smukłej szyi. Łazienka była niewielka, z odległości i tak widziała wszystko wyraźnie - zdążyła wypić whisky niemal do ostatniego łyku zanim zapisywanie klątwy dobiegło końca, a Drew dobył różdżkę.
Zesztywniała, bezwiednie zaciskając zęby. Była gotowa; nie do ucieczki, a do sięgnięcia po własną sosnę, jeżeli zajdzie taka konieczność. Po krótkiej, nieznanej jej inkantacji nie wydarzyło się jednak nic dramatycznego, jedynie przebłysk światła i zgęstnienie powietrza, o jakie równie dobrze mogła oskarżyć własny stres.
- Rozumiem, że wszystko poszło jak należy...? - zapytała, przeciągając ostatnie sylaby, a gdy otrzymała potwierdzenie, uśmiechnęła się pokrętnie i wypiła alkohol do dna. - Perfekcyjnie. Powiedz mi jeszcze, czy mogę dotknąć tej papierośnicy? A jeżeli nie, jaki polecasz sposób na przemycenie tego przedmiotu; technicznie, nie chodzi o podstęp, ten rozgryzę sama. - Obeszła stolik, sięgnęła do skórzanej torby opartej o umywalkę, przygotowała przecież wszystko z wyprzedzeniem. Z wewnątrz wyciągnęła sakwę ze złotem. - Zapłata za zlecenie. Mam nadzieję, że cię zadowala. - Przekazując pieniądze, ośmieliła się wspiąć na palce i zostawić na jego szorstkim policzku krótki pocałunek; nie czuła skrępowania, była już zresztą lekko wstawiona, rozbawiona i usatysfakcjonowana tym, że wszystko poszło po jej myśli. - Musi. Więcej nie mam. - szepnęła z bliska, krzyżując ręce za plecami.
Jeżeli sądził, że próbowała zwabić go w pułapkę, nie mogłaby chyba lepiej udowodnić szczerych intencji. Ich transakcja dobiegła końca, nie wskazała mu drzwi wyjściowych, lecz jeśli chciał odejść, nie zamierzała stawać mu na drodze.
- Jeżeli ci nie wyjdzie, zostanę. - Słowa były ciche, zaraz po nich przysłoniła usta krawędzią szklanki, wypijając solidny łyk bursztynowego alkoholu. Oczy nawet jej nie drgnęły, gdy posłała mu wymowne spojrzenie, trochę wyzywające, w głównej mierze poważne. Może miała niewielkie pojęcie o klątwach, ale oświadczenie to nie było kierowane arogancją. Wiedział wszak, że jest uzdrowicielem, że nie ucieka przed wyzwaniami, że w szpitalu widziała niejedno, także ofiary klątw, nawet jeżeli jako medyk nie specjalizowała się w ich ściąganiu. Nie musiała chyba mówić na głos, że jeżeli coś pójdzie nie tak, uczyni wszystko, żeby mu pomóc. Nie zasłużył na takie wyznania.
Potem pozostawała wyłącznie obserwatorem, bez słowa, nawet bez westchnienia, co jakiś czas tylko wstając z krawędzi wanny, aby rozprostować zesztywniałe nogi i zajrzeć wyraźniej na pergamin. Nie podeszła bezpośrednio do stołu, nie wisiała mu nad głową, to byłoby rozpraszające; zwłaszcza przy jej urodzie, subtelnym zapachu lawendy poniżej smukłej szyi. Łazienka była niewielka, z odległości i tak widziała wszystko wyraźnie - zdążyła wypić whisky niemal do ostatniego łyku zanim zapisywanie klątwy dobiegło końca, a Drew dobył różdżkę.
Zesztywniała, bezwiednie zaciskając zęby. Była gotowa; nie do ucieczki, a do sięgnięcia po własną sosnę, jeżeli zajdzie taka konieczność. Po krótkiej, nieznanej jej inkantacji nie wydarzyło się jednak nic dramatycznego, jedynie przebłysk światła i zgęstnienie powietrza, o jakie równie dobrze mogła oskarżyć własny stres.
- Rozumiem, że wszystko poszło jak należy...? - zapytała, przeciągając ostatnie sylaby, a gdy otrzymała potwierdzenie, uśmiechnęła się pokrętnie i wypiła alkohol do dna. - Perfekcyjnie. Powiedz mi jeszcze, czy mogę dotknąć tej papierośnicy? A jeżeli nie, jaki polecasz sposób na przemycenie tego przedmiotu; technicznie, nie chodzi o podstęp, ten rozgryzę sama. - Obeszła stolik, sięgnęła do skórzanej torby opartej o umywalkę, przygotowała przecież wszystko z wyprzedzeniem. Z wewnątrz wyciągnęła sakwę ze złotem. - Zapłata za zlecenie. Mam nadzieję, że cię zadowala. - Przekazując pieniądze, ośmieliła się wspiąć na palce i zostawić na jego szorstkim policzku krótki pocałunek; nie czuła skrępowania, była już zresztą lekko wstawiona, rozbawiona i usatysfakcjonowana tym, że wszystko poszło po jej myśli. - Musi. Więcej nie mam. - szepnęła z bliska, krzyżując ręce za plecami.
Jeżeli sądził, że próbowała zwabić go w pułapkę, nie mogłaby chyba lepiej udowodnić szczerych intencji. Ich transakcja dobiegła końca, nie wskazała mu drzwi wyjściowych, lecz jeśli chciał odejść, nie zamierzała stawać mu na drodze.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź