Fontanna
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Fontanna
W jednej z sal znajduje się urokliwa, sprawiająca wrażenie żywej fontanna. Magiczne rzeźby często namawiają gości, aby wrzucali do niej galeony lub napiły się zeń wody - czarodzieje jednak rzadko idą na taki układ w obawie, że woda, jak zresztą cała restauracja, może być zaklęta.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:59, w całości zmieniany 1 raz
Doceniał troskę, naprawdę. Doceniał słowa pewne otuchy, słodziutkie, delikatne, łaskoczące jego uszy anielskim szeptem siostry, która nieudolnie starała się sprawić, że poczułby się lepiej. Nie czuł się dobrze ze świadomością, że jest rozklekotaną kupą mięsa, nasączoną odorem słabości i poczuciem beznadziejności, nie czuł się dobrze z własnymi lękami i wyrzutami, które napływały z każdą nocą, każdym dniem i każdym kolejnym ostrym, przeszywającym jego serce na wskroś słowem. Nie radził sobie z tym, że dostrzegał swoją winę wszędzie, że na każdym kroku spotykał właśnie ją. Czy to w uśmiechu Druelli, czy to w subtelnym, bajecznym śpiewie Evandry, czy może w przypadkowych splugawionych prostytutkach, które rozczulały go do głębi. Prawie tak samo jak słowa Fawley'a, który na subtelny żarcik odpowiadał elaboratem o swoich poglądach, celach i naiwnych pragnieniach. Z doświadczenia wiedział, że ludzie są o wiele bardziej zlęknieni, niż lubią się do tego przyznawać lub nawet kiedykolwiek się do tego przyznają, więc bajki o władzy nad losem, historie o trzymaniu w garści życia, o pewności siebie, o zdobywaniu świata pracą, determinacją i bystrym umysłem... one wywoływały w nim niemal burzliwe utkane łzami wzruszenie, które wydarło na jego twarz czuły wręcz, potulny uśmiech.
-Czy to słowa człowieka, który boi się świadomości, że jego życiem rządzi przypadek? - odezwał się, a do ciepłego wydawałoby się głosu, wkradło się nieśmiało kiełkujące rozbawienie, którym obdarował również Sorena, gdy powitał go swobodnie – Panie Avery.
Szczerze zazdrościł ludziom, którzy mają po drodze ku szczęściu, którzy gładko suną po lodzie z laurem wieńczącym czoła i kończą wyścig jako triumfatorzy. Może jednym z takich ludzi był Colin Fawley, który skrył się przed światem za murem z ksiąg, aby potajemnie i bez ryzyka budować fortunę. Korzystne acz mało satysfakcjonujące, choć gdyby miał wybierać wieczny żal za niepopełnione grzechy a spokojny, monotonny żywot znów rzuciłby się w wir przypadków, znów ryzykowałby wszystko za nic, znów walczyłby o nieistniejące spełnienie. To wyjątkowy rodzaj zaparcia – naiwny, wręcz dziecięcy, bo jak niedouczone dziecię toczył wciąż i wciąż tę samą przegraną bitwę, wciąż i wciąż.
Na moment oderwał wzrok od swojego rozmówcy, aby zerknąć na pomaszczoną taflę wody, nadwyrężony tego dnia czuły instynkt łowcy znów wpędzał go w paranoje. Cofnął się jednak odrobinę od fontanny ciągnąć za sobą Evandrę, jakby w odpowiedzi na odważne słowa Fawleya i jego natarczywy wzrok zamierzał odwrócić się i odejść bez słowa. Na to miał najszczerszą ochotę, lecz jego siostra nie była kukłą i pomimo niechęci do nowo poznanego mężczyzny, nie zamierzał znów targać jej po zatłoczonych pomieszczeniach, choć cisza przy fontannie nie sprawiała, że czuł się lepiej. Wraz z nią i pozornym, tkanym na cienkich niciach spokojem, spływały na niego przeróżne wizje i podejrzenia, odpychał je jednak, tłamsił w zarodku.
Wzdrygnął się na dźwięk czyjegoś śmiechu, aby z zaskoczeniem dostrzec w końcu sali trzy znajome sylwetki. Odruchowo pragnął rzucić się ku nim, użyczyć garnituru, aby osłonić przed wzrokiem dociekliwych pań i niezaspokojonych panów – instynkt pieprzonego dżentelmena, który aktualnie wpatrywał się rozbawiony jak dziewczęta znikały za kotarą. Zaśmiał się, po prostu, nie rozumiejąc nic z wypowiedzianego przed chwilą bełkotu, ale zbyt rozhisteryzowany, aby potraktować ten występ poważnie i trzymać na wodzy rozpędzone wojownicze emocje.
-Nie wydaje mi się – podciągnął temat, znów zwracając wzrok na Fawley'a, nadal rozbawiony, uśmiechnięty, nieironiczny, choć jego słowa powierzchownie ociekały drwiną, lecz znów się krył: tym razem za szczerym uśmiechem – czy to takie z a s k a k u j ą c e.
-Czy to słowa człowieka, który boi się świadomości, że jego życiem rządzi przypadek? - odezwał się, a do ciepłego wydawałoby się głosu, wkradło się nieśmiało kiełkujące rozbawienie, którym obdarował również Sorena, gdy powitał go swobodnie – Panie Avery.
Szczerze zazdrościł ludziom, którzy mają po drodze ku szczęściu, którzy gładko suną po lodzie z laurem wieńczącym czoła i kończą wyścig jako triumfatorzy. Może jednym z takich ludzi był Colin Fawley, który skrył się przed światem za murem z ksiąg, aby potajemnie i bez ryzyka budować fortunę. Korzystne acz mało satysfakcjonujące, choć gdyby miał wybierać wieczny żal za niepopełnione grzechy a spokojny, monotonny żywot znów rzuciłby się w wir przypadków, znów ryzykowałby wszystko za nic, znów walczyłby o nieistniejące spełnienie. To wyjątkowy rodzaj zaparcia – naiwny, wręcz dziecięcy, bo jak niedouczone dziecię toczył wciąż i wciąż tę samą przegraną bitwę, wciąż i wciąż.
Na moment oderwał wzrok od swojego rozmówcy, aby zerknąć na pomaszczoną taflę wody, nadwyrężony tego dnia czuły instynkt łowcy znów wpędzał go w paranoje. Cofnął się jednak odrobinę od fontanny ciągnąć za sobą Evandrę, jakby w odpowiedzi na odważne słowa Fawleya i jego natarczywy wzrok zamierzał odwrócić się i odejść bez słowa. Na to miał najszczerszą ochotę, lecz jego siostra nie była kukłą i pomimo niechęci do nowo poznanego mężczyzny, nie zamierzał znów targać jej po zatłoczonych pomieszczeniach, choć cisza przy fontannie nie sprawiała, że czuł się lepiej. Wraz z nią i pozornym, tkanym na cienkich niciach spokojem, spływały na niego przeróżne wizje i podejrzenia, odpychał je jednak, tłamsił w zarodku.
Wzdrygnął się na dźwięk czyjegoś śmiechu, aby z zaskoczeniem dostrzec w końcu sali trzy znajome sylwetki. Odruchowo pragnął rzucić się ku nim, użyczyć garnituru, aby osłonić przed wzrokiem dociekliwych pań i niezaspokojonych panów – instynkt pieprzonego dżentelmena, który aktualnie wpatrywał się rozbawiony jak dziewczęta znikały za kotarą. Zaśmiał się, po prostu, nie rozumiejąc nic z wypowiedzianego przed chwilą bełkotu, ale zbyt rozhisteryzowany, aby potraktować ten występ poważnie i trzymać na wodzy rozpędzone wojownicze emocje.
-Nie wydaje mi się – podciągnął temat, znów zwracając wzrok na Fawley'a, nadal rozbawiony, uśmiechnięty, nieironiczny, choć jego słowa powierzchownie ociekały drwiną, lecz znów się krył: tym razem za szczerym uśmiechem – czy to takie z a s k a k u j ą c e.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy podeszli bliżej i nadszedł czas na kurtuazyjne powitania, uwagę Evandry przykuła fontanna, czy raczej tajemniczy plusk, który - mogła przysiąc! - posłyszała, a który przyprawił ją o niemądre drżenie. Wszak nadal była roztrzęsiona, nadal bała się własnego cienia, choć przecież wróciła już do domu a rodzina pilnowała jej jak oka w głowie. Kiedy zerknęła w kierunku niezmąconej tafli wody, nie zauważyła niczego, co mogłoby ją zaskoczyć; rzeźby nadal były nieruchome i majestatyczne, zaś dno fontanny lśniło od porzuconych w niej galeonów. Czy to wyobraźnia płatała jej figla...?
Skarciła się w myślach, prędko wracając wzrokiem ku dwóm napotkanym przed chwilą mężczyznom i wygięła usta w niewielkim przepraszającym uśmiechu, próbując skupić na nich całą swoją uwagę. Uważnie obserwowała Sorena, próbując wyczytać z jego twarzy jakąkolwiek emocję; poczuł się urażony niezbyt taktownym zachowaniem Caesara, czy może odczuwał do nich głębszą niechęć? Kojarzył ją ze szkoły, z występów w kółku aktorskim i chórze, czy była jedną z wielu arystokratek, które przyszło mu poznać?
- Panie Avery - odpowiedziała krótko, niechętnie puszczając ramię brata i wystawiając dłoń do pocałunku. - Gratuluję ostatniej wygranej. Gdyby nie pana interwencje, Osy z pewnością miałyby niemałe kłopoty - dodała cicho, próbując załagodzić popełnione przez brata faux pass. Choć drażnił ją widok i zapach palonych przez nich papierosów, nijak nie dała tego po sobie poznać. Podobnie jak tego, że obawiała się ich dotyku, nawet tak niewinnego i beznamiętnego jak ten towarzyszący powitaniu.
Nie musiała się specjalnie wysilać, by dostrzec iskrzące między Caesarem a Colinem napięcie; przyzwyczaiła się już do tego, że jej brat miał niejedną skomplikowaną relację, niejednego wroga, toteż nie próbowała nawet interweniować i włączać się w tę jakże pasjonującą rozmowę o przeznaczeniu lub jego braku. Jeśli chcą się spierać, odbijać tak piłeczkę - droga wolna. I tak lepsze to, znużenie, niż nerwy nierozłącznie towarzyszące widywaniu Rosierów, a szczególnie tego jednego Rosiera; powinna odpoczywać, powinna unikać stresów...
Czuła na sobie natarczywy, nieco nachalny wzrok dużo starszego Fawleya i o ile jeszcze niedawno rozkwitałaby pod tą należną jej uwagą, o tyle teraz walczyły w niej skrajne emocje - zadowolenie z niepokojem, radość z obawą. Niejednokrotnie dziękowała za swe wile dziedzictwo, teraz jednak nie wiedziała już, czy więcej z niego pożytku, czy szkody. Kiedy jednak Colin odchrząknął, najwidoczniej również skrępowany swą słabością, napięcie nieco zelżało. Zelżało jeszcze bardziej, kiedy przedstawił się jako miłośnik kotów i dobrej lektury - nie brzmiało to zbyt groźnie.
- Mój brat potrafi być niebywale złośliwy, panie Fawley, jednak tego rodzaju złośliwość wobec świata wolę nazywać należną mi opieką i troską. - Obdarzyła mężczyznę niewielkim uśmiechem, prawie nieśmiało wyciągając ku niemu dłoń. - Evandra Lestrange. Najważniejsze, że w końcu zostaliśmy sobie przedstawieni, panie Fawley, niezależnie od tego, czy zawdzięczamy to przeznaczeniu, czy raczej jego brakowi. - Nie mogła powstrzymać się przed choćby tak zawoalowanym komentarzem do ich niedawnej wymiany zdań.
Skarciła się w myślach, prędko wracając wzrokiem ku dwóm napotkanym przed chwilą mężczyznom i wygięła usta w niewielkim przepraszającym uśmiechu, próbując skupić na nich całą swoją uwagę. Uważnie obserwowała Sorena, próbując wyczytać z jego twarzy jakąkolwiek emocję; poczuł się urażony niezbyt taktownym zachowaniem Caesara, czy może odczuwał do nich głębszą niechęć? Kojarzył ją ze szkoły, z występów w kółku aktorskim i chórze, czy była jedną z wielu arystokratek, które przyszło mu poznać?
- Panie Avery - odpowiedziała krótko, niechętnie puszczając ramię brata i wystawiając dłoń do pocałunku. - Gratuluję ostatniej wygranej. Gdyby nie pana interwencje, Osy z pewnością miałyby niemałe kłopoty - dodała cicho, próbując załagodzić popełnione przez brata faux pass. Choć drażnił ją widok i zapach palonych przez nich papierosów, nijak nie dała tego po sobie poznać. Podobnie jak tego, że obawiała się ich dotyku, nawet tak niewinnego i beznamiętnego jak ten towarzyszący powitaniu.
Nie musiała się specjalnie wysilać, by dostrzec iskrzące między Caesarem a Colinem napięcie; przyzwyczaiła się już do tego, że jej brat miał niejedną skomplikowaną relację, niejednego wroga, toteż nie próbowała nawet interweniować i włączać się w tę jakże pasjonującą rozmowę o przeznaczeniu lub jego braku. Jeśli chcą się spierać, odbijać tak piłeczkę - droga wolna. I tak lepsze to, znużenie, niż nerwy nierozłącznie towarzyszące widywaniu Rosierów, a szczególnie tego jednego Rosiera; powinna odpoczywać, powinna unikać stresów...
Czuła na sobie natarczywy, nieco nachalny wzrok dużo starszego Fawleya i o ile jeszcze niedawno rozkwitałaby pod tą należną jej uwagą, o tyle teraz walczyły w niej skrajne emocje - zadowolenie z niepokojem, radość z obawą. Niejednokrotnie dziękowała za swe wile dziedzictwo, teraz jednak nie wiedziała już, czy więcej z niego pożytku, czy szkody. Kiedy jednak Colin odchrząknął, najwidoczniej również skrępowany swą słabością, napięcie nieco zelżało. Zelżało jeszcze bardziej, kiedy przedstawił się jako miłośnik kotów i dobrej lektury - nie brzmiało to zbyt groźnie.
- Mój brat potrafi być niebywale złośliwy, panie Fawley, jednak tego rodzaju złośliwość wobec świata wolę nazywać należną mi opieką i troską. - Obdarzyła mężczyznę niewielkim uśmiechem, prawie nieśmiało wyciągając ku niemu dłoń. - Evandra Lestrange. Najważniejsze, że w końcu zostaliśmy sobie przedstawieni, panie Fawley, niezależnie od tego, czy zawdzięczamy to przeznaczeniu, czy raczej jego brakowi. - Nie mogła powstrzymać się przed choćby tak zawoalowanym komentarzem do ich niedawnej wymiany zdań.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ledwie roześmiane panienki opuściły komnatę z fontanną, a szkarłatne płachty kotar, przez które przeszły, opadły bezwładnie na drewnianą posadzkę, ukazując ceglany mur w przejściu. Jakaś magiczna siła musiała zablokować wyjście z komnaty, więżąc wewnątrz wszystkich czarodziejów.
Woda w fontannie zaś jęła się barwić na szmaragdowy odcień, jakby ktoś wrzucił do środka kolorową farbkę. Poczynając od krawędzi, aż na całą wodę, rozciągnął się zielony cień, który po chwili zaczął unosić się nad wodą mglistymi oparami... Ceasar odciągnął Evandrę od fontanny, lecz dziewczyna zapragnęła przywitać się z mężczyznami - co sprawiło, że znajdowała się najbliższej wody. Dlatego też to w nią uderzyła smuga, która w jednej chwili wybiła się z fontanny, szczodrze zachlapując lodowatą wodą również pozostałą trójkę czarodziejów - najmocniej Colina usiłującego w tym samym momencie powitać piękną wilę. Smuga uderzyła Evandrę w pierś z olbrzymią siłą, powalając ją na podłogę, zbyt szybko, by dało się dostrzec, czym w rzeczywistości była... z głośnym chlupotem poszybowała dalej, wirując nad fontanną, niczym macka wynurzająca się spośród błyszczących za mętną już wodą galeonów. Delikatne opary wciąż unosiły się nad wodą, nie rozprzestrzeniając się dalej...
Uderzenie było dla Evendry bolesne, przód jej żałobnej sukni przemókł, mocno przylegając do ciała.
Woda w fontannie zaś jęła się barwić na szmaragdowy odcień, jakby ktoś wrzucił do środka kolorową farbkę. Poczynając od krawędzi, aż na całą wodę, rozciągnął się zielony cień, który po chwili zaczął unosić się nad wodą mglistymi oparami... Ceasar odciągnął Evandrę od fontanny, lecz dziewczyna zapragnęła przywitać się z mężczyznami - co sprawiło, że znajdowała się najbliższej wody. Dlatego też to w nią uderzyła smuga, która w jednej chwili wybiła się z fontanny, szczodrze zachlapując lodowatą wodą również pozostałą trójkę czarodziejów - najmocniej Colina usiłującego w tym samym momencie powitać piękną wilę. Smuga uderzyła Evandrę w pierś z olbrzymią siłą, powalając ją na podłogę, zbyt szybko, by dało się dostrzec, czym w rzeczywistości była... z głośnym chlupotem poszybowała dalej, wirując nad fontanną, niczym macka wynurzająca się spośród błyszczących za mętną już wodą galeonów. Delikatne opary wciąż unosiły się nad wodą, nie rozprzestrzeniając się dalej...
Uderzenie było dla Evendry bolesne, przód jej żałobnej sukni przemókł, mocno przylegając do ciała.
Stypa to stypa, co ciekawego może się na niej przytrafić? Zapewne u mugoli byłby to przydługi spęd wszystkich żyjących krewnych, pewnie takich, którzy nie widzieli nawet denata na oczy za jego życia. Wszyscy zjedliby darmowe przekąski, wypili jeden czy dwa toasty za duszę zmarłego i wyszli. Pewnie chcieli się pokazać, bo liczą na spadek. U czarodziei wygląda to mniej więcej tak samo. Chyba, że jest to pogrzeb jednostki dobrze znanej, lubianej, może wręcz wybitnej. Tym samym można od razu liczyć się z pojawieniem się wśród żałobników całej śmietanki towarzyskiej. Głównie osób, których nazwiska można znaleźć w spisie czystokrwistych rodów. Ostatecznie rokuje to soczystymi plotkami, wbijaniem nielubianym osobom szpilek w plecy oraz obgadywaniem nieobecnych. Tego właśnie spodziewał się Søren.
Nie zawiódł się, bo cała ta otoczka pochłonęła go od momentu, gdy przestawił stopę przez próg lokalu. Chociaż widząc w tłumie swoje rodzeństwo chciał od razu ich odszukać to teraz, gdy znalazł się przy fontannie chwilowo, zmienił zamiary. Cichy głosik z tyłu głowy wciąż szeptał mu, aby ruszył swoje szanowne cztery litery, ale on z ciekawością przysłuchiwał się starciu dwóch mężczyzn. Wypowiadali się nad wyraz poprawnie, poruszali na pierwszy rzut oka jakiś metafizyczny temat, ale prawdą było, że zwyczajnie sobie dokuczali. Przeciągali linkę dążąc do dominacji w pomieszczeniu, chcieli udowodnić, który z nich ma rację. Za to właśnie lubił bycie arystokratą, uczą cię tego od dziecka.
Nie znał jednak oponenta Caesara, więc nie chciał opowiadać się po żadnej ze strony. Pozostanie neutralnym w takich konfliktach było najlepszym, ale nie najłatwiejszym zadaniem. Z ulgą przyjął więc, gdy panna Lestrange przecięła swym melodyjnym głosem gęstniejącą ciszę podczas powitań. Widząc, że ma zamiar postąpić z surową etykietą rzucił papierosa na ziemię i przydepnął obcasem. Szkoda, bo dopiero go zaczął, ale byłoby to z jego strony niewychowaniem. Powinni pomyśleć o popielniczkach, pomyślał, przesuwając w tym samym momencie wzrokiem po roześmianych pannach, które przemknęły przez pomieszczenie. Dziwne zachowanie jak na pogrzeb, ale nie zdążył tego skomentować, bo Evandra uraczyła go czymś więcej niż zdawkowym powitaniem. Był szczerze zdziwiony jej uwagą. Nie sądził, że będzie wiedziała cokolwiek o meczach Quidditcha, nie wymagano tego przecież od kobiet. Aby zamaskować swoją reakcję przełożył laskę do lewej ręki, a prawą ujął wyciągniętą w jego kierunku dłoń.
- Dziękuję w imieniu całej drużyny, sam niczego bym nie osiągnął – rzekł po tym jak musnął wierzch jej dłoni wargami. Prostując się spojrzał na nią po raz drugi, tym razem dłużej, ale prosto w oczy. Wiedział jak wygląda, a właśnie spojrzenie mogło powiedzieć najwięcej i było warte największej uwagi. Niebieskie tęczówki były pełne czegoś, ale Søren nie mógł rozszyfrować, czego. Evandra była tajemnicą i już teraz wiedział, że nie jemu będzie dane ją odkryć.
Odsunął się tylko szybko robiąc miejsce Fawley’owi, którego tożsamość właśnie dane było mu poznać. Nie zdołał jednak przypomnieć sobie szczegółów tego rodu, bo jego wzrok przyciągnęła fontanna, a raczej woda w niej. Wszystko potoczyło się nagle błyskawicznie. Woda trysnęła w zupełnie nie tę stronę, w którą powinna. Chociaż dzięki grze na pozycji pałkarza refleks miał naprawdę dobry to z miejsca, w które się odsunął nie mógł wiele zrobić, gdy smuga o czerwonym zabarwieniu uderzyła w witających się właśnie pannę Lestrange i Fawleya. Jego samego też nie ominęły bryzgające krople, których chłód dotknął go nawet przez koszulę i marynarkę. Jeśli narzekał wcześniej, że to kolejna, przewidywalna stypa to właśnie miał okazję zmienić zdanie.
Nie zawiódł się, bo cała ta otoczka pochłonęła go od momentu, gdy przestawił stopę przez próg lokalu. Chociaż widząc w tłumie swoje rodzeństwo chciał od razu ich odszukać to teraz, gdy znalazł się przy fontannie chwilowo, zmienił zamiary. Cichy głosik z tyłu głowy wciąż szeptał mu, aby ruszył swoje szanowne cztery litery, ale on z ciekawością przysłuchiwał się starciu dwóch mężczyzn. Wypowiadali się nad wyraz poprawnie, poruszali na pierwszy rzut oka jakiś metafizyczny temat, ale prawdą było, że zwyczajnie sobie dokuczali. Przeciągali linkę dążąc do dominacji w pomieszczeniu, chcieli udowodnić, który z nich ma rację. Za to właśnie lubił bycie arystokratą, uczą cię tego od dziecka.
Nie znał jednak oponenta Caesara, więc nie chciał opowiadać się po żadnej ze strony. Pozostanie neutralnym w takich konfliktach było najlepszym, ale nie najłatwiejszym zadaniem. Z ulgą przyjął więc, gdy panna Lestrange przecięła swym melodyjnym głosem gęstniejącą ciszę podczas powitań. Widząc, że ma zamiar postąpić z surową etykietą rzucił papierosa na ziemię i przydepnął obcasem. Szkoda, bo dopiero go zaczął, ale byłoby to z jego strony niewychowaniem. Powinni pomyśleć o popielniczkach, pomyślał, przesuwając w tym samym momencie wzrokiem po roześmianych pannach, które przemknęły przez pomieszczenie. Dziwne zachowanie jak na pogrzeb, ale nie zdążył tego skomentować, bo Evandra uraczyła go czymś więcej niż zdawkowym powitaniem. Był szczerze zdziwiony jej uwagą. Nie sądził, że będzie wiedziała cokolwiek o meczach Quidditcha, nie wymagano tego przecież od kobiet. Aby zamaskować swoją reakcję przełożył laskę do lewej ręki, a prawą ujął wyciągniętą w jego kierunku dłoń.
- Dziękuję w imieniu całej drużyny, sam niczego bym nie osiągnął – rzekł po tym jak musnął wierzch jej dłoni wargami. Prostując się spojrzał na nią po raz drugi, tym razem dłużej, ale prosto w oczy. Wiedział jak wygląda, a właśnie spojrzenie mogło powiedzieć najwięcej i było warte największej uwagi. Niebieskie tęczówki były pełne czegoś, ale Søren nie mógł rozszyfrować, czego. Evandra była tajemnicą i już teraz wiedział, że nie jemu będzie dane ją odkryć.
Odsunął się tylko szybko robiąc miejsce Fawley’owi, którego tożsamość właśnie dane było mu poznać. Nie zdołał jednak przypomnieć sobie szczegółów tego rodu, bo jego wzrok przyciągnęła fontanna, a raczej woda w niej. Wszystko potoczyło się nagle błyskawicznie. Woda trysnęła w zupełnie nie tę stronę, w którą powinna. Chociaż dzięki grze na pozycji pałkarza refleks miał naprawdę dobry to z miejsca, w które się odsunął nie mógł wiele zrobić, gdy smuga o czerwonym zabarwieniu uderzyła w witających się właśnie pannę Lestrange i Fawleya. Jego samego też nie ominęły bryzgające krople, których chłód dotknął go nawet przez koszulę i marynarkę. Jeśli narzekał wcześniej, że to kolejna, przewidywalna stypa to właśnie miał okazję zmienić zdanie.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z pewnością odgryzłby się Caesarowi raz a porządnie, że biedak przez tydzień szukałby riposty, by wysłać mu ją sową - w końcu Lestrange'owie muszą mieć zawsze ostatnie słowo - ale tym razem szlachcica uratowało stado rozbawionych dziewcząt, które wpadły do pomieszczenia równie szybko, jak wypadły. Colin nawet nie zdążył im się dobrze przyjrzeć, zbyt oszołomiony tym nagłym wtargnięciem. Westchnął tylko w duchu, mamrocząc coś pod nosem o dobrym wychowaniu dzisiejszej młodzieży - bo akurat to, że były młode, dostrzegł aż za bardzo - i skierował swoją uwagę znów na Evandrę, która ku jego niezmiernemu szczęściu zwróciła się do niego osobiście. Przywołał cały swój instynkt samozachowawczy, by nie odtrącić Sorena, witającego się z nią tak, jakby właśnie wygrał los na loterii i niecierpliwie czekał na swoją kolej. Zupełnie jak w tej sławnej mugolskiej budce z buziakami, w której wystarczyło zapłacić funta i jak człowiek miał szczęście, to został obdarowany całkiem miłym całusem. Oczywiście ku zgorszeniu wszystkich starszych matron zebranych dookoła i czuwających nad tym, by całość wręcz do obrzydzenia ociekała względną moralnością.
Wyobraził sobie jednak minę Caesara patrzącego na całe to powitanie i humor od razu mu się poprawił. Zawsze to jakiś drobny triumf nad bratem wykazującym się czasami zbytnią nadopiekuńczością w stosunku do swojej siostry. Wyciągnął rękę, by ująć dłoń nadstawioną do powitania i w tym samym momencie poczuł, że coś jest nie tak. To coś nie tak zmaterializowało się sekundę później, kiedy strumień wody postanowił tak po prostu zaatakować jedyną kobietę w towarzystwie. Najwidoczniej woda w fontannie nie przejawiała feministycznych ciągotek, wybierając sobie na cel uroczą młodą damę, którą posłała na podłogę, mocząc przód jej sukni w nieco mniej uroczy sposób. Albo kto wie, może była właśnie szowinistycznym dupkiem, który czerpał jakąś dziwną przyjemność z oblewania niewiast i sprawiania, by ich ubrania kleiły się do ciała? Stał przez chwilę w oszołomieniu, wciąż z wyciągniętą ręką i dopiero po chwili zorientował się, że sam też oberwał kroplami wody i to całkiem porządnie. Nie ciekło z niego co prawda jak z mokrego psa, który właśnie wyszedł z jeziora i przymierza się do otrząśnięcia wprost na swojego właściciela, ale i tak nie czuł się zbyt komfortowo w przemoczonym stroju.
Klękając obok dziewczyny rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na Sorena, ale ten najwyraźniej wolał stać jak kołek, niż rzucić się na pomoc kobiecie w potrzebie.
- Panno Lestrange? - powiedział, pochylając się nad nią i przenosząc spojrzenie na Caesara. No, kolego, jeśli chcesz się zająć swoją siostrą i ją chronić, to teraz masz doskonałą okazję. Uparcie ignorował mokry strój przylegający do jej ciała i skupił swoją uwagę na dziwnym zjawisku, które wytworzyło się w pomieszczeniu. Jeśli to jakiś głupi dowcip, to on się już zatroszczy, by dowcipniś poniósł odpowiednią karę. Powiedzmy pożarcie przez koty. Te miłe futrzaki potrafią być naprawdę niebezpieczne, jeśli tylko odpowiednio długo się ich nie karmi.
Wyobraził sobie jednak minę Caesara patrzącego na całe to powitanie i humor od razu mu się poprawił. Zawsze to jakiś drobny triumf nad bratem wykazującym się czasami zbytnią nadopiekuńczością w stosunku do swojej siostry. Wyciągnął rękę, by ująć dłoń nadstawioną do powitania i w tym samym momencie poczuł, że coś jest nie tak. To coś nie tak zmaterializowało się sekundę później, kiedy strumień wody postanowił tak po prostu zaatakować jedyną kobietę w towarzystwie. Najwidoczniej woda w fontannie nie przejawiała feministycznych ciągotek, wybierając sobie na cel uroczą młodą damę, którą posłała na podłogę, mocząc przód jej sukni w nieco mniej uroczy sposób. Albo kto wie, może była właśnie szowinistycznym dupkiem, który czerpał jakąś dziwną przyjemność z oblewania niewiast i sprawiania, by ich ubrania kleiły się do ciała? Stał przez chwilę w oszołomieniu, wciąż z wyciągniętą ręką i dopiero po chwili zorientował się, że sam też oberwał kroplami wody i to całkiem porządnie. Nie ciekło z niego co prawda jak z mokrego psa, który właśnie wyszedł z jeziora i przymierza się do otrząśnięcia wprost na swojego właściciela, ale i tak nie czuł się zbyt komfortowo w przemoczonym stroju.
Klękając obok dziewczyny rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na Sorena, ale ten najwyraźniej wolał stać jak kołek, niż rzucić się na pomoc kobiecie w potrzebie.
- Panno Lestrange? - powiedział, pochylając się nad nią i przenosząc spojrzenie na Caesara. No, kolego, jeśli chcesz się zająć swoją siostrą i ją chronić, to teraz masz doskonałą okazję. Uparcie ignorował mokry strój przylegający do jej ciała i skupił swoją uwagę na dziwnym zjawisku, które wytworzyło się w pomieszczeniu. Jeśli to jakiś głupi dowcip, to on się już zatroszczy, by dowcipniś poniósł odpowiednią karę. Powiedzmy pożarcie przez koty. Te miłe futrzaki potrafią być naprawdę niebezpieczne, jeśli tylko odpowiednio długo się ich nie karmi.
Irytacja odrobinę osłabła, spłynęła z jego ciała lekko, zaś w zastępstwie za nią wstąpiło weń rozbawienie, które odganiało jego myśli od tematów niewygodnych bolesnych, od sentymentalnych i nastrojowych rozmyślań, a te za każdym razem wpędzały go w rozpacz, budziły nienawiść i wstręt do samego siebie. Tę natomiast, pielęgnowaną i wzrastającą, zakorzenioną w jego sercu przelewał na ludzi wokół, rozpętywał burze, ciskał gromami zgrabnie, niczym baletnica, omijając porcelanowe naczynie które przy podmuchu najlepszego wiatru, rozpryskałoby się na tysiące kawałków. Cokolwiek działo się między nim a jego sumieniem, cokolwiek działo się między nim a Falweyem, starał się, aby nie dotykało jej w bezpośredni sposób, aby nie kaleczyło i nie raniło, choć wiedział doskonale, że najbezpieczniej byłoby przecież uciec stąd, porwać ją, zabrać w spokojne dalekie miejsce. I zdążył pożałować, że nie posłuchał się własnych, tym razem trafnych, rad, choć nie ufał już nawet samemu sobie, więc skąd miał wiedzieć, że tym razem...?
Zdawał się na przypadek, bo tylko ten nad nim czuwał.
Popadał w paranoję?
Z trudem powstrzymał się przed wypuszczeniem z ust wiązanki barwnych, bajecznych przekleństw. To byłoby nie na miejscu? Och nie, zgorszyłby przesłodzone do zarzygu szlacheckie towarzystwo, a w szczególności poprawnego miłośnika kotów – Colina Fawley'a. Czuł się w obowiązku dbać o dobre imię rodziny, doprawdy, choć emocje znów brały nad nim górę, niemęska wręcz dziecinna panika i obawa przed najgorszym – jej własnym lękiem. Oddychał jednak płytko, wewnątrz znów miotając, lecz na zewnątrz pozostając gładkim, obojętnym i spokojnym niczym niezburzona do niedawna połyskująca złotymi monetami tafla fontanny. Ocenił sytuację w mgnieniu oka mając szczerą nadzieję, że nic im nie grozi, bo o ile w obliczu znajomego, wilczego niebezpieczeństwa czuł się względnie spokojnie – z buzującą weń adrenaliną i ekscytacją – tak stojąc przed czymś, czego nie potrafił określić, był jak ślepy we własnym acz przemeblowanym domu.
Nie powtarzał, że już dobrze, że w porządku, że nic się nie stało, nie rzucał już takich słów na wiatr, wręcz nigdy ich nie wypowiadał, spekulował czasami, ironizował, ale nie dawał nikomu ani sobie złudnej nadziei. Choć czasem ludzie potrzebowali jej, dusili się w niewiedzy, łaknęli pocieszenia niczym ryba wody czy człowiek powietrza. Dlatego nie powiedział nic, ukląkł przy niej natychmiast, ujął ją w ramionach delikatnie, jakby miała się za moment rozsypać, nie potrzebowali słów, wystarczyła fizyczność, kiedy oplótł ją braterską opieką patrząc prosto w oczy własnymi pełnymi pytania i kryjącego się za błękitnym szkłem lęku – przecież miał wszystko pod kontrolą, nie musiała się bać, skoro przy niej był. Hipokryzja w najczystszej postaci. Słowa były zobowiązujące, a gesty pozostawały bez odzewu, ulatywały z pamięci, nie będzie karał siebie później za to, że obiecał jej nieme bezpieczeństwo cokolwiek miało się stać, choć przecież nie działo się nic takiego?
Pomógł jej wstać, podniósł ją wręcz zasłaniając automatycznie przed wzrokiem mężczyzn wiedząc doskonale, że, choć sprawiali wrażenie niezainteresowanych i obojętnych, podświadomie wypatrywali konkretnego punktu, a ona czułaby się zgoła lepiej, gdyby nie musiała znosić niczyjej uwagi skupionej na jej przemokniętym ubraniu.
-Jak się czujesz? - spytał cicho, kontrolnie, nadal podtrzymując ją w ramionach, gdyby miała osunąć się za moment na ziemię.
Zdawał się na przypadek, bo tylko ten nad nim czuwał.
Popadał w paranoję?
Z trudem powstrzymał się przed wypuszczeniem z ust wiązanki barwnych, bajecznych przekleństw. To byłoby nie na miejscu? Och nie, zgorszyłby przesłodzone do zarzygu szlacheckie towarzystwo, a w szczególności poprawnego miłośnika kotów – Colina Fawley'a. Czuł się w obowiązku dbać o dobre imię rodziny, doprawdy, choć emocje znów brały nad nim górę, niemęska wręcz dziecinna panika i obawa przed najgorszym – jej własnym lękiem. Oddychał jednak płytko, wewnątrz znów miotając, lecz na zewnątrz pozostając gładkim, obojętnym i spokojnym niczym niezburzona do niedawna połyskująca złotymi monetami tafla fontanny. Ocenił sytuację w mgnieniu oka mając szczerą nadzieję, że nic im nie grozi, bo o ile w obliczu znajomego, wilczego niebezpieczeństwa czuł się względnie spokojnie – z buzującą weń adrenaliną i ekscytacją – tak stojąc przed czymś, czego nie potrafił określić, był jak ślepy we własnym acz przemeblowanym domu.
Nie powtarzał, że już dobrze, że w porządku, że nic się nie stało, nie rzucał już takich słów na wiatr, wręcz nigdy ich nie wypowiadał, spekulował czasami, ironizował, ale nie dawał nikomu ani sobie złudnej nadziei. Choć czasem ludzie potrzebowali jej, dusili się w niewiedzy, łaknęli pocieszenia niczym ryba wody czy człowiek powietrza. Dlatego nie powiedział nic, ukląkł przy niej natychmiast, ujął ją w ramionach delikatnie, jakby miała się za moment rozsypać, nie potrzebowali słów, wystarczyła fizyczność, kiedy oplótł ją braterską opieką patrząc prosto w oczy własnymi pełnymi pytania i kryjącego się za błękitnym szkłem lęku – przecież miał wszystko pod kontrolą, nie musiała się bać, skoro przy niej był. Hipokryzja w najczystszej postaci. Słowa były zobowiązujące, a gesty pozostawały bez odzewu, ulatywały z pamięci, nie będzie karał siebie później za to, że obiecał jej nieme bezpieczeństwo cokolwiek miało się stać, choć przecież nie działo się nic takiego?
Pomógł jej wstać, podniósł ją wręcz zasłaniając automatycznie przed wzrokiem mężczyzn wiedząc doskonale, że, choć sprawiali wrażenie niezainteresowanych i obojętnych, podświadomie wypatrywali konkretnego punktu, a ona czułaby się zgoła lepiej, gdyby nie musiała znosić niczyjej uwagi skupionej na jej przemokniętym ubraniu.
-Jak się czujesz? - spytał cicho, kontrolnie, nadal podtrzymując ją w ramionach, gdyby miała osunąć się za moment na ziemię.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zauważyła zmian zachodzących w fontannie, gdyż była całkowicie skupiona na uprzejmym powitaniu z Colinem; trzymanie nerwów na wodzy i dopełnianie wszelkich konwenansów pochłaniało ją bez reszty. Gdy tajemnicza smuga uderzyła ją z pełnym impetem, tym samym przewracając na posadzkę, momentalnie zabrakło jej tchu w piersi, a przed oczyma zapanowała ciemność. Prędko wróciła do siebie, biorąc przy tym łapczywy, głośny oddech, lecz panika już zaczęła jej się udzielać; dopiero teraz zauważyła unoszące się nad fontanną opary, spostrzegła, że rozchlapana dookoła woda ma barwę szmaragdu.
Na ślepo zaczęła poszukiwać skrytej w torebce różdżki, by uspokoić się chociaż odrobinę - jednak czy ostatnio różdżka pomogła jej w jakikolwiek sposób? Zaklęła cicho, na szczęście w myślach, z zaskoczeniem i lękiem spoglądając na klękającego przy niej Fawleya; musiała wyglądać na naprawdę przerażoną. Nim zdążyła się odezwać, dopadł do niej Caesar, prędko stawiają ją na równe nogi, zasłaniając zarówno przed fontanną, jak i znajdującymi się z nimi w pułapce mężczyznami. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że ma przemoczoną sukienkę, choć nadal informacja ta była dlań drugorzędna i docierała do jej świadomości niczym przez mgłę; panika brała górę, kazała wytrzeszczać oczy i wczepiać desperacko palce w ramię brata.
Znów spojrzała na Colina, poruszając bezdźwięcznie ustami, później na stojącego dalej Sorena, na końcu - na przeklętą fontannę. Co to, u diaska, miało być? Co tu się działo? Przecież nie mogła znowu tego przechodzić, gdzie byli inni goście...
- Broń mnie - jęknęła wprost do ucha Caesara, doskonale wiedząc, że to dopiero początek. Cokolwiek powaliło ją na ziemię, nie zamierzało na tym poprzestać.
Wycelowała trzymaną w dłoni różdżką w tę dziwaczną szmaragdową wodę i krzyknęła niepewnie:
- Protego Maxima!
Na ślepo zaczęła poszukiwać skrytej w torebce różdżki, by uspokoić się chociaż odrobinę - jednak czy ostatnio różdżka pomogła jej w jakikolwiek sposób? Zaklęła cicho, na szczęście w myślach, z zaskoczeniem i lękiem spoglądając na klękającego przy niej Fawleya; musiała wyglądać na naprawdę przerażoną. Nim zdążyła się odezwać, dopadł do niej Caesar, prędko stawiają ją na równe nogi, zasłaniając zarówno przed fontanną, jak i znajdującymi się z nimi w pułapce mężczyznami. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że ma przemoczoną sukienkę, choć nadal informacja ta była dlań drugorzędna i docierała do jej świadomości niczym przez mgłę; panika brała górę, kazała wytrzeszczać oczy i wczepiać desperacko palce w ramię brata.
Znów spojrzała na Colina, poruszając bezdźwięcznie ustami, później na stojącego dalej Sorena, na końcu - na przeklętą fontannę. Co to, u diaska, miało być? Co tu się działo? Przecież nie mogła znowu tego przechodzić, gdzie byli inni goście...
- Broń mnie - jęknęła wprost do ucha Caesara, doskonale wiedząc, że to dopiero początek. Cokolwiek powaliło ją na ziemię, nie zamierzało na tym poprzestać.
Wycelowała trzymaną w dłoni różdżką w tę dziwaczną szmaragdową wodę i krzyknęła niepewnie:
- Protego Maxima!
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Evandra Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Caesar i Colin rzucili się Evandrze na pomoc, gdy ta jako pierwsza wyjęła różdżkę i spróbowała się ochronić - widocznie była jednak zbyt roztrzęsiona po ataku tajemniczej siły i z jej różdżki wyleciało jedynie kilka białych iskier.
Kształt nad fontanną trysnął do góry - teraz dało się mu przyjrzeć nieco lepiej; przyjął formę węża o rozdziawionym pysku, tańczącą właśnie nad wodą jak kobra w rytm fujarki fakira. Wyjście z pomieszczenia wciąż było zablokowane i wszystko wskazywało na to, że fontanna nie ma najmniejszego zamiaru uspokoić się sama.
Wąż rozlał się pod sufitem malowniczą pętlą i rzucił się na Sorena - uderzył w niego z olbrzymią mocą, pozbawiając rosłego pałkarza równowagi i przewracając go na posadzkę. Wąż zaś przeleciał dalej i rozbił się o ścianę, wypalając w tapecie dziurę o poszarpanych krawędziach; ledwie chwilę potem ponownie wynurzył się z wody w fontannie. Soren również otrzymał cios w pierś, jego ubranie przemokło i coś mocno zakuło go w klatce - zapewne żebro.
Wąż wyskoczył z fontanny i wybił w kierunku Caesara podtrzymującego Evandrę.
Kształt nad fontanną trysnął do góry - teraz dało się mu przyjrzeć nieco lepiej; przyjął formę węża o rozdziawionym pysku, tańczącą właśnie nad wodą jak kobra w rytm fujarki fakira. Wyjście z pomieszczenia wciąż było zablokowane i wszystko wskazywało na to, że fontanna nie ma najmniejszego zamiaru uspokoić się sama.
Wąż rozlał się pod sufitem malowniczą pętlą i rzucił się na Sorena - uderzył w niego z olbrzymią mocą, pozbawiając rosłego pałkarza równowagi i przewracając go na posadzkę. Wąż zaś przeleciał dalej i rozbił się o ścianę, wypalając w tapecie dziurę o poszarpanych krawędziach; ledwie chwilę potem ponownie wynurzył się z wody w fontannie. Soren również otrzymał cios w pierś, jego ubranie przemokło i coś mocno zakuło go w klatce - zapewne żebro.
Wąż wyskoczył z fontanny i wybił w kierunku Caesara podtrzymującego Evandrę.
Był pałkarzem, jego bronią nie licząc pałki właśnie, był refleks. Tymczasem dał podle się zaskoczyć i to zwykłemu żywiołowi. Może nie zwykłemu, ale wciąż podlegającemu kategorii rzeczy martwych. Poza tym pluł sobie w brodę, że jedyna kobieta w towarzystwie stała się ofiarą rozszalałej fontanny. Doprawdy, skąd Slughornowie wytrzasnęli to miejsce na wyprawienie stypy. Miał wiele do zarzucenia swojej rodzinie, ale akurat wszelkie imprezy okolicznościowe Avery organizowali bez zarzutu.
Poirytowany i przemoknięty Søren wyciągnął z laski różdżkę. Trzeba było coś zrobić, bo widział, że zaklęcie Evandry spełzło na niczym. Przegapił jednak odpowiedni moment, bo zagapił się na fontannę. Właściwie to na kształt, który przyjęły strumienie wody. Ktokolwiek wyczarował to ustrojstwo musiał być wężolubny. Jednak gad unosił się w powietrzu tylko chwilę i jak na swój gatunek przystało – zaatakował niespodziewanie. Søren zdążył zaledwie zakląć siarczyście zanim z niespotykaną siłą uderzyła go wodnista kobra. Mocny chwyt, który nie raz uratował go przed zwaleniem się z miotły nie pozwolił mu upuścić różdżki, ale nie uchronił go przed utraceniem pionu.
Boleśnie uderzony w pierś upadł na posadzkę i przez chwilowe zamroczenie stwierdził z radością, że przeżył gorsze spotkania z ziemią. Potem jednak poczuł coś innego. Nieprzyjemne, rwące kłucie w klatce piersiowej. Znał to uczucie, kontuzje nie były dla niego pierwszyzną, żebra nie przyjęły dobrze spotkania z wodnym biczem, który spotykał się w tym momencie ze ścianą z jego plecami. To zadziałało jak katalizator i wywołało dobrze znane mu uczucie. Gniew, z nim umiał sobie radzić. Dobrze kontrolowany był bardzo pożyteczny. Jego męska duma nie chciała dać za wygraną, nie tak łatwo. Widząc więc, że fontanna nie skończyła jeszcze z nimi zabawy wyciągnął przed siebie różdżkę.
- Caeruleusio! – krzyknął pewnie, chociaż ostatnia sylaba wybrzmiała słabo przez uciążliwy ucisk w piersi. Miał nadzieję, że uda mu się zamrozić wodę zanim sięgnie kolejnej ofiary.
Poirytowany i przemoknięty Søren wyciągnął z laski różdżkę. Trzeba było coś zrobić, bo widział, że zaklęcie Evandry spełzło na niczym. Przegapił jednak odpowiedni moment, bo zagapił się na fontannę. Właściwie to na kształt, który przyjęły strumienie wody. Ktokolwiek wyczarował to ustrojstwo musiał być wężolubny. Jednak gad unosił się w powietrzu tylko chwilę i jak na swój gatunek przystało – zaatakował niespodziewanie. Søren zdążył zaledwie zakląć siarczyście zanim z niespotykaną siłą uderzyła go wodnista kobra. Mocny chwyt, który nie raz uratował go przed zwaleniem się z miotły nie pozwolił mu upuścić różdżki, ale nie uchronił go przed utraceniem pionu.
Boleśnie uderzony w pierś upadł na posadzkę i przez chwilowe zamroczenie stwierdził z radością, że przeżył gorsze spotkania z ziemią. Potem jednak poczuł coś innego. Nieprzyjemne, rwące kłucie w klatce piersiowej. Znał to uczucie, kontuzje nie były dla niego pierwszyzną, żebra nie przyjęły dobrze spotkania z wodnym biczem, który spotykał się w tym momencie ze ścianą z jego plecami. To zadziałało jak katalizator i wywołało dobrze znane mu uczucie. Gniew, z nim umiał sobie radzić. Dobrze kontrolowany był bardzo pożyteczny. Jego męska duma nie chciała dać za wygraną, nie tak łatwo. Widząc więc, że fontanna nie skończyła jeszcze z nimi zabawy wyciągnął przed siebie różdżkę.
- Caeruleusio! – krzyknął pewnie, chociaż ostatnia sylaba wybrzmiała słabo przez uciążliwy ucisk w piersi. Miał nadzieję, że uda mu się zamrozić wodę zanim sięgnie kolejnej ofiary.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Søren Avery' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Czemu go nie zdziwiło, że żadne z rzuconych zaklęć nie odniosło skutku? Nie chodziło o to, że wątpił w magiczne umiejętności swoich towarzyszy, jednak zjawisko, z którym mieli do czynienia, nie dawało się tak łatwo oswoić. Wstęga wody szalejąca w powietrzu zmieniła kształt na ponurego węża, który z rozdziawioną paszczą krążył po pomieszczeniu, wypatrując kolejnej ofiary. A Colin miał wyjątkowo paskudne uczucie, że niedługo to on stanie się kolacją dla paskudnego kłębowiska wody.
Chociaż z początku myślał, że to tylko jakiś durny dowcip restauracji albo rodziny Slughornów, to kolejne wydarzenia wyraźnie wskazywały na to, że nie powinno mu być do śmiechu. Woda jako woda nie była co prawda groźna w pomieszczeniu, gdzie jej zasób był dość ograniczony (chociaż z drugiej strony chodziły pogłoski, że można się utopić w łyżeczce od herbaty...), jednak woda jako wodny wąż była już zjawiskiem nieco bardziej niebezpiecznym. A on ze swoją złamaną różdżką tkwiącą setki mil dalej mógł jedynie stać i patrzeć, jak żywioł atakuje kolejne osoby zebrane razem z nim. Wydawało mu się, że nieudane zaklęcie Sorena tylko jeszcze bardziej wkurzyło węża, który nagle skierował się w stronę Caesara, jakby eliminował kolejnych mężczyzn, którzy stanęli w obronie jedynej w ich towarzystwie kobiety. Pieprzony szowinista, pomyślał, zerkając na obślizgłą wodną paskudę. Skoro magia zawiodła, wypadało zrobić coś absolutnie niemagicznego. Co pokonuje wodę? Ziemia. Tylko skąd, do cholery, wziąć tu nagle kilka ton ziemi?!
Był pewien, że za kilka lat, ba! nawet za kilka godzin będzie żałował swojego zachowania i pewnie przez wieczność nie wyjdzie już ze swojego gabinetu, ale zrobił rzecz, która przyszła mu na myśl jako pierwsza, gdy zastanawiał się nad pokonaniem płynącej w górze wstęgi. Nie, żeby chciał oszczędzić Caesarowi małej kąpieli, ale czuł się w idiotycznym obowiązku zrobienia czegokolwiek.
- Hej! - ryknął w stronę węża, który skierował się na pechowe rodzeństwo. Wszedł do fontanny, przytrzymując się rękami wyrzeźbionych figur, które z bliska wyglądały faktycznie jak żywe. - Hej, ty paskudny, pełzający, wodny potworze - zdjął marynarkę, która i tak była przemoczona i odrzucił ją gdzieś do tyłu, a następnie zaczął ściągać spodnie, odpinając pasek. Wszelka etykieta poszła się kochać, gdy stał po łydki w wodzie, a spodnie trzymały się na smętnym guziku. - Jak ci mało wody, to może trochę jej doleję, co? - krzyknął jeszcze głośniej, czując się jak kompletny idiota, gdy tak stał i gadał z jakimś wodnym zjawiskiem. Z drugiej strony wodne czy nie, nikt chyba nie chciałby zostać obsikany przez jakiegoś szaleństwa broczące w fontannie i rozmawiającego z dziwną magią? - A ty nie stój jak kołek, tylko rzuć jakieś porządne zaklęcie i skończmy to durne widowisko - warknął na Caesara.
Chociaż z początku myślał, że to tylko jakiś durny dowcip restauracji albo rodziny Slughornów, to kolejne wydarzenia wyraźnie wskazywały na to, że nie powinno mu być do śmiechu. Woda jako woda nie była co prawda groźna w pomieszczeniu, gdzie jej zasób był dość ograniczony (chociaż z drugiej strony chodziły pogłoski, że można się utopić w łyżeczce od herbaty...), jednak woda jako wodny wąż była już zjawiskiem nieco bardziej niebezpiecznym. A on ze swoją złamaną różdżką tkwiącą setki mil dalej mógł jedynie stać i patrzeć, jak żywioł atakuje kolejne osoby zebrane razem z nim. Wydawało mu się, że nieudane zaklęcie Sorena tylko jeszcze bardziej wkurzyło węża, który nagle skierował się w stronę Caesara, jakby eliminował kolejnych mężczyzn, którzy stanęli w obronie jedynej w ich towarzystwie kobiety. Pieprzony szowinista, pomyślał, zerkając na obślizgłą wodną paskudę. Skoro magia zawiodła, wypadało zrobić coś absolutnie niemagicznego. Co pokonuje wodę? Ziemia. Tylko skąd, do cholery, wziąć tu nagle kilka ton ziemi?!
Był pewien, że za kilka lat, ba! nawet za kilka godzin będzie żałował swojego zachowania i pewnie przez wieczność nie wyjdzie już ze swojego gabinetu, ale zrobił rzecz, która przyszła mu na myśl jako pierwsza, gdy zastanawiał się nad pokonaniem płynącej w górze wstęgi. Nie, żeby chciał oszczędzić Caesarowi małej kąpieli, ale czuł się w idiotycznym obowiązku zrobienia czegokolwiek.
- Hej! - ryknął w stronę węża, który skierował się na pechowe rodzeństwo. Wszedł do fontanny, przytrzymując się rękami wyrzeźbionych figur, które z bliska wyglądały faktycznie jak żywe. - Hej, ty paskudny, pełzający, wodny potworze - zdjął marynarkę, która i tak była przemoczona i odrzucił ją gdzieś do tyłu, a następnie zaczął ściągać spodnie, odpinając pasek. Wszelka etykieta poszła się kochać, gdy stał po łydki w wodzie, a spodnie trzymały się na smętnym guziku. - Jak ci mało wody, to może trochę jej doleję, co? - krzyknął jeszcze głośniej, czując się jak kompletny idiota, gdy tak stał i gadał z jakimś wodnym zjawiskiem. Z drugiej strony wodne czy nie, nikt chyba nie chciałby zostać obsikany przez jakiegoś szaleństwa broczące w fontannie i rozmawiającego z dziwną magią? - A ty nie stój jak kołek, tylko rzuć jakieś porządne zaklęcie i skończmy to durne widowisko - warknął na Caesara.
Pomyślałby może, że to absurdalne, że podczas stypy po ulubionym, niemal ukochanym nauczycielu atakuje go wodna, wyłaniająca się z fontanny macka. Parsknąłby śmiechem, gdyby stał obok i nie dzierżył w dłoni życia swojej młodszej siostry, która rozdygotana szeptała mu do uszka polecenia, a on nie potrafił nawet stawić im czoła ani obiecać nawet sam sobie, że choć odrobinę spełni te wygórowane odrobinę oczekiwania wobec starszego wspaniałego przecież brata-bohatera. Tak, był idealnym materiałem na herosa, idealnym wojownikiem – nie potrafił nawet oddać życia za własną żonę i córkę.
Być może to warunki nie sprzyjały szczęściu ani pokrewnym temu przypadkom.
Śmiałby się głośno i do rozpuku, śmiał niemal przez łzy, bo komizm przekraczał dozwoloną cienką granicę, za którą nie powinien się nawet wychylać, a jednocześnie serce biło szybciej bo strach jej był jego własnym, bo gdyby jej tu nie było śmiałby się nawet bez łez.
To nic, że Colin Fawley tańczył w fontannie, wykrzykiwał zdania, które nawet do niego nie docierały, to nic, że Soren Avery upadł gdzieś nieopodal. Caesar nauczył się wytyczać sobie cele, dążyć do nich po najkrótszej i najprostszej ścieżce, a ich zdrowie czy życie było mu jedynie kolcem u boku, bo nie liczyli się bardziej niźli sceneria, której się nie przyglądał i nie podziwiał, gdy nieprzyjemna adrenalina uderzała mu do głowy. Intuicyjnie wręcz, jakby się nawet nad tym nie zastanawiając, zasłonił Evandrę celując wyciągniętą różdżką prosto w zamierzającą ku nim mackę:
-Caeruleusio.
Być może to warunki nie sprzyjały szczęściu ani pokrewnym temu przypadkom.
Śmiałby się głośno i do rozpuku, śmiał niemal przez łzy, bo komizm przekraczał dozwoloną cienką granicę, za którą nie powinien się nawet wychylać, a jednocześnie serce biło szybciej bo strach jej był jego własnym, bo gdyby jej tu nie było śmiałby się nawet bez łez.
To nic, że Colin Fawley tańczył w fontannie, wykrzykiwał zdania, które nawet do niego nie docierały, to nic, że Soren Avery upadł gdzieś nieopodal. Caesar nauczył się wytyczać sobie cele, dążyć do nich po najkrótszej i najprostszej ścieżce, a ich zdrowie czy życie było mu jedynie kolcem u boku, bo nie liczyli się bardziej niźli sceneria, której się nie przyglądał i nie podziwiał, gdy nieprzyjemna adrenalina uderzała mu do głowy. Intuicyjnie wręcz, jakby się nawet nad tym nie zastanawiając, zasłonił Evandrę celując wyciągniętą różdżką prosto w zamierzającą ku nim mackę:
-Caeruleusio.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Młódka była przerażona. Nigdy nie widziała czegoś takiego, zaś praca alchemika nie należała do szczególnie stresujących - w przeciwieństwie do Caesara nie nawykła do adrenaliny, nie wiedziała, jak radzić sobie z takimi zjawiskami i nie trzymała już nerwów na wodzy, działając jedynie pod wpływem chwili, impulsu, strachu.
Kątem oka zauważyła upadającego na posadzkę Sorena. Mimo jego starania przeklęty wąż nadal szalał, a kiedy rozbił się o ścianę... wypalił dziurę w tapecie? Woda nie powinna się tak zachowywać i o ile jeszcze przed chwilą ochlapanie nią nie zrobiło im większej krzywdy, o tyle teraz, najwidoczniej, jej natura uległa odmianie; Evandra wolała się nad tym dłużej nie zastanawiać, wszak nie było na to czasu! Rozwarła szerzej ślepia, gdy Colin postanowił wejść do fontanny - nie, nie, nie, to nie był najlepszy pomysł.
- Fawley! - krzyknęła głucho, łudząc się, że mężczyzna może ją usłyszeć i zmienić powzięte plany. Co on wyczyniał, dlaczego nie próbował czarować? Nadal wczepiała palce w ramię Caesara, przez jego ramię przyglądając się polu walki. Zamarła, kiedy wąż wystrzelił w ich kierunku, kierując się wprost na nich, wprost na jej brata, który zasłaniał ją własną piersią.
- Caeruleusio! - krzyknęła znowu, przypadkiem wybierając to samo zaklęcie, modląc się, by ich wspólny wysiłek zatrzymał to coś, nim zrobi im prawdziwą krzywdę.
Kątem oka zauważyła upadającego na posadzkę Sorena. Mimo jego starania przeklęty wąż nadal szalał, a kiedy rozbił się o ścianę... wypalił dziurę w tapecie? Woda nie powinna się tak zachowywać i o ile jeszcze przed chwilą ochlapanie nią nie zrobiło im większej krzywdy, o tyle teraz, najwidoczniej, jej natura uległa odmianie; Evandra wolała się nad tym dłużej nie zastanawiać, wszak nie było na to czasu! Rozwarła szerzej ślepia, gdy Colin postanowił wejść do fontanny - nie, nie, nie, to nie był najlepszy pomysł.
- Fawley! - krzyknęła głucho, łudząc się, że mężczyzna może ją usłyszeć i zmienić powzięte plany. Co on wyczyniał, dlaczego nie próbował czarować? Nadal wczepiała palce w ramię Caesara, przez jego ramię przyglądając się polu walki. Zamarła, kiedy wąż wystrzelił w ich kierunku, kierując się wprost na nich, wprost na jej brata, który zasłaniał ją własną piersią.
- Caeruleusio! - krzyknęła znowu, przypadkiem wybierając to samo zaklęcie, modląc się, by ich wspólny wysiłek zatrzymał to coś, nim zrobi im prawdziwą krzywdę.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Fontanna
Szybka odpowiedź