Salon
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Główne pomieszczenie kamienicy należącej do Dolohovów już dawno zapomniało o czasach swej świetności. Choć wypełniające salon meble, w istocie kryją w sobie ekstrawagancję i kunszt, ząb czasu nadgryzł je dotkliwie; gdzieniegdzie naznaczone zostały także śladem zaklęcia. Ozdoby, gustowne dekoracje i pamiątki przywiezione z ojczystej Rosji zachwycałyby, gdyby zaraz obok nich nie stały czarnomagiczne artefakty. Składowisko, rupieciarnia, muzeum eksponatów; barwny rozgardiasz.
Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnej kolorystyce; boazeria zdobi ściany, podłogę okrywa stary, nieco przykurzony dywan. Regały z księgami, obszerna leżanka, szafy, dwa fotele, etażerka suto zastawiona alkoholem i kominek, który niemal zapomniał czymże jest ogień; to na to zwrócisz uwagę po przekroczeniu progu salonu.
Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnej kolorystyce; boazeria zdobi ściany, podłogę okrywa stary, nieco przykurzony dywan. Regały z księgami, obszerna leżanka, szafy, dwa fotele, etażerka suto zastawiona alkoholem i kominek, który niemal zapomniał czymże jest ogień; to na to zwrócisz uwagę po przekroczeniu progu salonu.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 25.02.21 13:09, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Dobrze zrobiłaś. Podoba mi się - wymruczała z zadowoleniem Sigrun, a gdy Tatiana znalazła się blisko wyciągnęła rękę, aby w palce ujął materiał koronkowej bielizny jakby oceniała jej jakość. Droczyła się tylko, zaraz ją puściła, kiedy tylko Rosjanka ucałowała ją w nadstawiony policzek - rzeczywiście niczym ukochaną cioteczkę, do której Sigrun było mimo wszystko daleko. W kontekście ich zacieśniającej się relacji wolała myśleć o sobie jak o starszej siostrze, przyjaciółce z wyższego rocznika, niż matce. Mało kto był tak daleki od matkowania jak Rookwood. Do takiej roli poczuwała się jedynie względem swoich umiłowanych psów. Tylko wobec nich przejawiała instynkt macierzyński, a tego określenia i tak unikała jak ognia. Nie nadawała się ani na matkę, ani na żonę. Nigdy nie miała zamiaru niańczyć Tatiany, nawet nie przeszło jej to przez myśl, właściwie wprost przeciwnie. Widziała w niej potencjał do słodkiej demoralizacji. Sigrun nie chciała się nią zabawić i porzucić jak to zwykle miała w zwyczaju, lecz poprowadzić ścieżką, którą sama kroczyła już od dawna - prowadzącą do potęgi i niezależności.
- Na żonę? Ja? Och, zdecydowanie nie - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pobłażliwie jakby Rosjanka powiedziała rozczulającą głupotę niczym małe, nieświadome dziecko. - Byłam okropną żoną. Alphard przyznałby to nawet z zaświatów - stwierdziła z westchnięciem udawanego żalu. Na tyle złą żoną, że nawiedzał ją także kilka lat po swojej śmierci. Krótko po Locus Nihil widziała go martwego, rozkładającego się w domu, który po nim odziedziczyła - chciał ją dopaść, skrzywdzić, odpłacić się za to, co zrobiła. Zabiła go przecież, otruła podstępem, pozbyła się w imię wolności. Przed jego śmiercią także nie świeciła przykładem - nie miała zamiaru gotować, sprzątać, rodzić dzieci, dbać o dom. Nie nadawała się do tego. Ani wtedy, ani teraz. - Obawiam się, że musisz zacząć oszczędzać na skrzata domowego. Ja także - podsumowała z żalem, jeszcze raz spoglądając na kilka ubrań porzuconych w innym fotelu. W Skale nie było nigdy szczególnie brudno, lecz i do pedantycznego porządku wiele brakowało. Miała tyle psów, matagota, sowę, że nie dało się uniknąć wszechobecnej sierści i kurzu.
- Dobrze, że mi przypominasz, bo szczerze mówiąc - zapomniałabym - odparła z łobuzerskim uśmieszkiem na wspomnienie o urodzinach Dolohov. Sigrun nie miała szczególnej pamięci do dat, a myśli zajmowały jej znacznie istotniejsze sprawy. - Wspaniale się jednak składa. Możesz uznać to właśnie za urodzinowy prezent - oznajmiła. Skoro Tati sama już to zasugerowała... Sama była sobie winna, że nie dostanie już nic innego. Prawdopodobnie. Może poza kolejką w barze. O ile będą obie w stanie.
Obserwowała młodszą czarownicę jak przysiada się obok, na szerokim podłokietniku, a jej piersi znalazły się na wysokości spojrzenia Sigrun. Blondynka wolną dłonią bezceremonialnie uderzyła ją lekko w udo.
- Chodzi właśnie o to, że byłaś niegrzeczna, dlatego powiedzmy, że zasłużyłaś - zaśmiała się i podała Tatianie jedną z fiolek ze Złotą Rybką. Własną odkorkowała i uniosła do nosa, by powąchać. - Cuchnie zgniłą rybą - skomentowała to z wyraźnym obrzydzeniem. Nie przepadała za tym zapachem. Gdyby tam pozbawić port woni ryb, pozostawić jedynie rum, przesyconego solą powietrza i Caelana... Polubiłaby to miejsce znacznie bardziej. - Na zdrowie - oświadczyła jednak, nie mając zamiaru zrażać się zapachem, skoro zaraz przestanie go czuć. Przytknęła fiolkę do ust i wypiła całą wartość, a specyficzny smak rozpłynął się Sigrun po języku. - Jakie masz życzenia, Tatiano? - spytała nagle, czekając aż narkotyk zacznie działać, wspierając głowę na jej piersi, rozkoszując się zapachem olejków, które Dolohov zdążyła w siebie wetrzeć po kąpieli.
- Na żonę? Ja? Och, zdecydowanie nie - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pobłażliwie jakby Rosjanka powiedziała rozczulającą głupotę niczym małe, nieświadome dziecko. - Byłam okropną żoną. Alphard przyznałby to nawet z zaświatów - stwierdziła z westchnięciem udawanego żalu. Na tyle złą żoną, że nawiedzał ją także kilka lat po swojej śmierci. Krótko po Locus Nihil widziała go martwego, rozkładającego się w domu, który po nim odziedziczyła - chciał ją dopaść, skrzywdzić, odpłacić się za to, co zrobiła. Zabiła go przecież, otruła podstępem, pozbyła się w imię wolności. Przed jego śmiercią także nie świeciła przykładem - nie miała zamiaru gotować, sprzątać, rodzić dzieci, dbać o dom. Nie nadawała się do tego. Ani wtedy, ani teraz. - Obawiam się, że musisz zacząć oszczędzać na skrzata domowego. Ja także - podsumowała z żalem, jeszcze raz spoglądając na kilka ubrań porzuconych w innym fotelu. W Skale nie było nigdy szczególnie brudno, lecz i do pedantycznego porządku wiele brakowało. Miała tyle psów, matagota, sowę, że nie dało się uniknąć wszechobecnej sierści i kurzu.
- Dobrze, że mi przypominasz, bo szczerze mówiąc - zapomniałabym - odparła z łobuzerskim uśmieszkiem na wspomnienie o urodzinach Dolohov. Sigrun nie miała szczególnej pamięci do dat, a myśli zajmowały jej znacznie istotniejsze sprawy. - Wspaniale się jednak składa. Możesz uznać to właśnie za urodzinowy prezent - oznajmiła. Skoro Tati sama już to zasugerowała... Sama była sobie winna, że nie dostanie już nic innego. Prawdopodobnie. Może poza kolejką w barze. O ile będą obie w stanie.
Obserwowała młodszą czarownicę jak przysiada się obok, na szerokim podłokietniku, a jej piersi znalazły się na wysokości spojrzenia Sigrun. Blondynka wolną dłonią bezceremonialnie uderzyła ją lekko w udo.
- Chodzi właśnie o to, że byłaś niegrzeczna, dlatego powiedzmy, że zasłużyłaś - zaśmiała się i podała Tatianie jedną z fiolek ze Złotą Rybką. Własną odkorkowała i uniosła do nosa, by powąchać. - Cuchnie zgniłą rybą - skomentowała to z wyraźnym obrzydzeniem. Nie przepadała za tym zapachem. Gdyby tam pozbawić port woni ryb, pozostawić jedynie rum, przesyconego solą powietrza i Caelana... Polubiłaby to miejsce znacznie bardziej. - Na zdrowie - oświadczyła jednak, nie mając zamiaru zrażać się zapachem, skoro zaraz przestanie go czuć. Przytknęła fiolkę do ust i wypiła całą wartość, a specyficzny smak rozpłynął się Sigrun po języku. - Jakie masz życzenia, Tatiano? - spytała nagle, czekając aż narkotyk zacznie działać, wspierając głowę na jej piersi, rozkoszując się zapachem olejków, które Dolohov zdążyła w siebie wetrzeć po kąpieli.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Potrzebowała takich momentów, chociażby krótkich, niepozornych, zwyczajnych; chwil, w których naprawdę mogłaby choć na moment nie myśleć, znieczulić się, zagnać bałagan we własnej głowie gdzieś na bok. Małych skrawków czasu wypełnianych żartami, śmiechem, nutą nieustannego flirtu, która w towarzystwie Rookwood była jak najbardziej na miejscu, choć tak odległe wyglądała od tej, której zwykle dopuszczała się w towarzystwie mężczyzn. Być może była jej dobrą przyjaciółeczką od demoralizacji; Tatiana nie miała nic przeciwko, a fakt, że poza słodkimi grzechami Sigrun była w stanie także pokazać jej coś więcej skutecznie napędzał do pogłębiania znajomości i spojrzenia na Anglię mniej krytycznym okiem.
– Nie opowiadałaś mi o nim nigdy – stwierdziła, marszcząc nieco brwi, ale w tym wszystkim jakoś zwyczajnie niewzruszona; martwi mężowie bynajmniej nie stanowili dla niej powodów do choćby minimalnego frasunku, Sigrun zdawała się podzielać te zdanie, które prędko przekłuła w czyny – Był okropnie nudny? Jeśli tak, nie mów mi o nim nic więcej, ble – nudni mężczyźni to najgorszy sort; potrafiła ich zdzierżyć tylko kiedy dysponowali odpowiednią ilością brzękliwych monet w portfelu, ale prawdę mówiąc, satysfakcjonująca ilość gotówki potrafiła uatrakcyjnić obraz niemalże wszystkiego i każdego.
– Kiedyś ten dzień nadejdzie – rzuciła z rozbawieniem, wywracając odrobinę oczami; dzień, w którym faktycznie każda z nich dorobi się skrzata domowego, albo zacznie przykładać większą uwagę do czegoś tak przyziemnego jak porządek – wedle interpretacji, obydwie sytuacje wydawały się dość odległe, o ile nie absurdalne.
Brwi Dolohov uniosły się ku górze; powstrzymując własne rozbawienie zagryzła wargę i pokręciła powoli głową, mimo wszystko przyjmując od kobiety fiolkę ze złotawą substancją wyraźnie poruszona ów podarkiem.
– Cudownie, muszę częściej być niegrzeczna, jeśli takie kary są przewidywane... – w zgłoski przedostało się krótkie parsknięcie śmiechem – doprawdy, mogła przyzwyczaić się do metod wychowawczych Rookwood.
Nie zwróciła uwagi na zapach – starała się zignorować specyficzną woń, skupić na tym, co faktycznie gwarantowała im rybka, w ślad za Sigrun prędko opróżniła swoją część. Charakterystyczny posmak łaskotał w gardło, miała wrażenie, że wpływa też pod powieki, tańczy w żyłach, wiruje pod skórą; wystarczyła zaledwie drobna chwila, by to poczuć.
To chyba lubiła w magicznych używkach najbardziej – ich zaskakującą prędkość działania.
Niemal machinalnie uniosła dłoń i czule wplotła jej palce w blond pasma, przez chwilę przytulając Sigrun i przyciągając ją bliżej siebie, w dalszym ciągu zachowując jednak równowagę i wyprostowane plecy, usadowiona na szerokim podłokietniku.
Zmrużyła powieki, później zamrugała kilkukrotnie; co chciała teraz zrobić? Co sprawiłoby największą przyjemność?
– Och, chcę zatańczyć – ciężki pomruk wydostał się z jej ust, kiedy uniosła spojrzenie i wciąż gładząc – tym razem policzek Sigrun – podniosła się z miejsca, ostrożnie zostawiając blondynkę na fotelu – Włącz mi coś, Siggy, proszęęęę – chrypliwie przeciągała zgłoski, wskazując podbródkiem na spoczywający w zagraconym rogu gramofon, obok walały się płyty z rosyjską muzyką, choć magia pozwalała zrobić z nim niemal wszystko. W międzyczasie gibkim krokiem pofrunęła w kierunku szerokiej ławy; nachylone ciało i gwałtowny odruch dłoni w jednym momencie zrzucił z jej blatu wszelkie papierzyska, na który później wdrapała się, powoli, niespiesznie, jak w zwolnionym tempie, ruchami przypominając kota wdrapującego się na niewysokie drzewo.
– Nie opowiadałaś mi o nim nigdy – stwierdziła, marszcząc nieco brwi, ale w tym wszystkim jakoś zwyczajnie niewzruszona; martwi mężowie bynajmniej nie stanowili dla niej powodów do choćby minimalnego frasunku, Sigrun zdawała się podzielać te zdanie, które prędko przekłuła w czyny – Był okropnie nudny? Jeśli tak, nie mów mi o nim nic więcej, ble – nudni mężczyźni to najgorszy sort; potrafiła ich zdzierżyć tylko kiedy dysponowali odpowiednią ilością brzękliwych monet w portfelu, ale prawdę mówiąc, satysfakcjonująca ilość gotówki potrafiła uatrakcyjnić obraz niemalże wszystkiego i każdego.
– Kiedyś ten dzień nadejdzie – rzuciła z rozbawieniem, wywracając odrobinę oczami; dzień, w którym faktycznie każda z nich dorobi się skrzata domowego, albo zacznie przykładać większą uwagę do czegoś tak przyziemnego jak porządek – wedle interpretacji, obydwie sytuacje wydawały się dość odległe, o ile nie absurdalne.
Brwi Dolohov uniosły się ku górze; powstrzymując własne rozbawienie zagryzła wargę i pokręciła powoli głową, mimo wszystko przyjmując od kobiety fiolkę ze złotawą substancją wyraźnie poruszona ów podarkiem.
– Cudownie, muszę częściej być niegrzeczna, jeśli takie kary są przewidywane... – w zgłoski przedostało się krótkie parsknięcie śmiechem – doprawdy, mogła przyzwyczaić się do metod wychowawczych Rookwood.
Nie zwróciła uwagi na zapach – starała się zignorować specyficzną woń, skupić na tym, co faktycznie gwarantowała im rybka, w ślad za Sigrun prędko opróżniła swoją część. Charakterystyczny posmak łaskotał w gardło, miała wrażenie, że wpływa też pod powieki, tańczy w żyłach, wiruje pod skórą; wystarczyła zaledwie drobna chwila, by to poczuć.
To chyba lubiła w magicznych używkach najbardziej – ich zaskakującą prędkość działania.
Niemal machinalnie uniosła dłoń i czule wplotła jej palce w blond pasma, przez chwilę przytulając Sigrun i przyciągając ją bliżej siebie, w dalszym ciągu zachowując jednak równowagę i wyprostowane plecy, usadowiona na szerokim podłokietniku.
Zmrużyła powieki, później zamrugała kilkukrotnie; co chciała teraz zrobić? Co sprawiłoby największą przyjemność?
– Och, chcę zatańczyć – ciężki pomruk wydostał się z jej ust, kiedy uniosła spojrzenie i wciąż gładząc – tym razem policzek Sigrun – podniosła się z miejsca, ostrożnie zostawiając blondynkę na fotelu – Włącz mi coś, Siggy, proszęęęę – chrypliwie przeciągała zgłoski, wskazując podbródkiem na spoczywający w zagraconym rogu gramofon, obok walały się płyty z rosyjską muzyką, choć magia pozwalała zrobić z nim niemal wszystko. W międzyczasie gibkim krokiem pofrunęła w kierunku szerokiej ławy; nachylone ciało i gwałtowny odruch dłoni w jednym momencie zrzucił z jej blatu wszelkie papierzyska, na który później wdrapała się, powoli, niespiesznie, jak w zwolnionym tempie, ruchami przypominając kota wdrapującego się na niewysokie drzewo.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zamierzała sobie tego wieczoru żałować. Zasłużyła na to w pełni. Przez ostatnie, długie miesiące znacznie ograniczyła rozrywki w porównaniu do okresu sprzed dołączenia do Rycerzy Walpurgii. Wcześniej prowadziła wręcz hulaszczy tryb życia, pełen rozpusty, zabawy, mniej lub bardziej nielegalnych używek, alkoholu i uciech cielesnych. Odkąd zaczęła służyć Czarnemu Panu to wszystko musiało odejść na dalszy plan. Nie zrezygnowała z tego całkiem, skąd, znała jednak swoje obowiązki i mimo niedoskonałości trudnego charakteru potrafiła to rozgraniczyć. Mroczny Znak, noszony na przedramieniu, był jej dumą i motywacją do jeszcze większego zaangażowania w walkę o wspólne idee, by Czarny Pan nie żałował swojej decyzji.
Niekiedy tego Sigrun brakowało. Więcej chwil wytchnienia. Ostatnimi czasy większość wolnego czasu poświęcała rycerskim obowiązkom. Właściwie to więcej, niż właściwej pracy. Walka z wilkołakami stała się mniej istotna, wiedziała jednak, że lord Avery to zrozumie. Jego rodzina od dawna z niezwykłą wrogością opowiadała się przeciwko mugolom, teraz zaś stawała po stronie lorda Cronusa Malfoya i Czarnego Pana.
Chwila relaksu z Tatianą, zapomnienia, poddania się cudownemu wpływowi Złotej Rybki miało nie tylko pomóc się Rookwood odprężyć przez zmęczenie, przede wszystkim pomóc dojść do siebie. Od miesiąca dręczyły ją koszmary, halucynacje i przywidzenia. Śmierć towarzyszyła Sigrun zbyt często, nieustannie, ona zaś zamierzała skupić się na życiu - i znów się w nim rozsmakować.
- Nie mówiłam, bo to nieszczególnie ciekawa historia - odpowiedziała Sigrun, przeciągając lekko samogłoski, jakby zwlekała z odpowiedzią. Na twarzy blondynki zaczęła malować się wyraźna odraza, w brązowych oczach rozbłysła nienawiść. - Tak jak i on. Dostał to, na co zasłużył - wyrzekła, wyraźnie ucinając przy tym dyskusję i sugerując, by lepiej nie drążyła tematu. Nie potwierdziła, czy Alphard Montague był nudny, czy też nie. Obiektywnie rzecz biorąc - to ich wspólne życie dalekie byłe od nudy, za to pełne przemocy, poniżenia Sigrun i próby okiełznania jej charakteru. Wspominała go... Źle. Gwałciciel, brutal i obrzydliwy starzec. Tak go zapamiętała i dzisiaj do wspomnień tych wracać nie chciała. Nie wykluczała jednak, że pewnego dnia opowie Tatianie tę historię - w ramach przestrogi, skoro przyjęła już rolę jej mentorki-demoralizatorki. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Na sugestię, że częściej będzie niegrzeczna Sigrun odpowiedziała drapieżnym uśmiechem. Tego od niej oczekiwała, lecz nie tylko w kontekście zabaw, wspólnych rozrywek i eksperymentów z alkoholem, czy też używkami. Chciała od niej znacznie więcej. Dolohov okazywała się doskonałą towarzyszką w rozpuście, lecz czy stanie na wysokości zadanie, jeśli postawi przed nią wyzwanie czarnoksięstwa? Sigrun chciała się o tym przekonać. Nosiła w sobie dziwne przekonanie, że w tej drobnej dziewczynie kryje się więcej ciemności i mrocznych pragnień. Pytała o nie teraz, upojona Złotą Rybką, która zaczęła działać bardzo szybko - może jednak to za wcześnie na to.
Chwilę trwała, przytulona do Rosjanki, wtulona w jej ciepło. Wsłuchiwała się w rytm bijącego serca, przytknęła ucho do kobiecego ramienia, by czuć puls. Chciała poczuć jak tli się w niej życie. Uciec daleko od prześladującej ją śmierci.
- Zatańczyć? - powtórzyła na nią, nagle ożywiona, choć niechętnie odsunęła się od Tatiany. Było jej dobrze. Ciepło. Przyjemnie. Mogłaby tak zasnąć, lecz bynajmniej nie czuła się chętna. Dopiero kiedy Dolohov przypomniała Sigrun o czymś takim jak taniec, przypomniała sobie jak potrafiło być to przyjemne.
Rosjanka nie musiała powtarzać dwa razy. Blondynka podniosła się z fotela i stanęła przy gramofonie, nieznośnie długą chwilę wybierając odpowiednią płytę. Muzyka klasyczna? Odpada. Belle? Tym bardziej odpada. W końcu ściągnęła z półki Ricka i Jego Zmiataczki, wyciągnęła płytę z papieru i włożyła do gramofonu. Chwilę majstrowała przy igle, ostatecznie jednak salon Rosjanki wypełniła muzyka - nieśpieszna, ale radosna, dobra do tańca.
Sigrun obróciła się ku niej, oparła o kredens i przez parę uderzeń serca przypatrywała się kocim ruchom Tatiany. Obserwowała ją uważnie, niczym drapieżnik patrzący na ofiarę, a później znalazła się przy niej, by dołączyć do tego tańca. Złapała dziewczynę za dłonie, uniosła ich ręce i sama zmrużyła oczy. Ciało samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki, a biodra kołysać - nie myślała nad tym, co robi. Właściwie Sigrun o niczym nie myślała. To było prawdziwie rozkoszne uczucie. Zniknął lęk, strach, Alphard, myśli o śmierci. Tego chyba ostatnio pragnęła najmocniej - świętego spokoju, zapomnienia.
Żałowała tylko, że obok nie ma Caelana. Smak jego ust, zawsze mający w sobie nutę rumu i tytoniu, mógłby rozbudzić inne pragnienia.
Niekiedy tego Sigrun brakowało. Więcej chwil wytchnienia. Ostatnimi czasy większość wolnego czasu poświęcała rycerskim obowiązkom. Właściwie to więcej, niż właściwej pracy. Walka z wilkołakami stała się mniej istotna, wiedziała jednak, że lord Avery to zrozumie. Jego rodzina od dawna z niezwykłą wrogością opowiadała się przeciwko mugolom, teraz zaś stawała po stronie lorda Cronusa Malfoya i Czarnego Pana.
Chwila relaksu z Tatianą, zapomnienia, poddania się cudownemu wpływowi Złotej Rybki miało nie tylko pomóc się Rookwood odprężyć przez zmęczenie, przede wszystkim pomóc dojść do siebie. Od miesiąca dręczyły ją koszmary, halucynacje i przywidzenia. Śmierć towarzyszyła Sigrun zbyt często, nieustannie, ona zaś zamierzała skupić się na życiu - i znów się w nim rozsmakować.
- Nie mówiłam, bo to nieszczególnie ciekawa historia - odpowiedziała Sigrun, przeciągając lekko samogłoski, jakby zwlekała z odpowiedzią. Na twarzy blondynki zaczęła malować się wyraźna odraza, w brązowych oczach rozbłysła nienawiść. - Tak jak i on. Dostał to, na co zasłużył - wyrzekła, wyraźnie ucinając przy tym dyskusję i sugerując, by lepiej nie drążyła tematu. Nie potwierdziła, czy Alphard Montague był nudny, czy też nie. Obiektywnie rzecz biorąc - to ich wspólne życie dalekie byłe od nudy, za to pełne przemocy, poniżenia Sigrun i próby okiełznania jej charakteru. Wspominała go... Źle. Gwałciciel, brutal i obrzydliwy starzec. Tak go zapamiętała i dzisiaj do wspomnień tych wracać nie chciała. Nie wykluczała jednak, że pewnego dnia opowie Tatianie tę historię - w ramach przestrogi, skoro przyjęła już rolę jej mentorki-demoralizatorki. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Na sugestię, że częściej będzie niegrzeczna Sigrun odpowiedziała drapieżnym uśmiechem. Tego od niej oczekiwała, lecz nie tylko w kontekście zabaw, wspólnych rozrywek i eksperymentów z alkoholem, czy też używkami. Chciała od niej znacznie więcej. Dolohov okazywała się doskonałą towarzyszką w rozpuście, lecz czy stanie na wysokości zadanie, jeśli postawi przed nią wyzwanie czarnoksięstwa? Sigrun chciała się o tym przekonać. Nosiła w sobie dziwne przekonanie, że w tej drobnej dziewczynie kryje się więcej ciemności i mrocznych pragnień. Pytała o nie teraz, upojona Złotą Rybką, która zaczęła działać bardzo szybko - może jednak to za wcześnie na to.
Chwilę trwała, przytulona do Rosjanki, wtulona w jej ciepło. Wsłuchiwała się w rytm bijącego serca, przytknęła ucho do kobiecego ramienia, by czuć puls. Chciała poczuć jak tli się w niej życie. Uciec daleko od prześladującej ją śmierci.
- Zatańczyć? - powtórzyła na nią, nagle ożywiona, choć niechętnie odsunęła się od Tatiany. Było jej dobrze. Ciepło. Przyjemnie. Mogłaby tak zasnąć, lecz bynajmniej nie czuła się chętna. Dopiero kiedy Dolohov przypomniała Sigrun o czymś takim jak taniec, przypomniała sobie jak potrafiło być to przyjemne.
Rosjanka nie musiała powtarzać dwa razy. Blondynka podniosła się z fotela i stanęła przy gramofonie, nieznośnie długą chwilę wybierając odpowiednią płytę. Muzyka klasyczna? Odpada. Belle? Tym bardziej odpada. W końcu ściągnęła z półki Ricka i Jego Zmiataczki, wyciągnęła płytę z papieru i włożyła do gramofonu. Chwilę majstrowała przy igle, ostatecznie jednak salon Rosjanki wypełniła muzyka - nieśpieszna, ale radosna, dobra do tańca.
Sigrun obróciła się ku niej, oparła o kredens i przez parę uderzeń serca przypatrywała się kocim ruchom Tatiany. Obserwowała ją uważnie, niczym drapieżnik patrzący na ofiarę, a później znalazła się przy niej, by dołączyć do tego tańca. Złapała dziewczynę za dłonie, uniosła ich ręce i sama zmrużyła oczy. Ciało samo zaczęło poruszać się w rytm muzyki, a biodra kołysać - nie myślała nad tym, co robi. Właściwie Sigrun o niczym nie myślała. To było prawdziwie rozkoszne uczucie. Zniknął lęk, strach, Alphard, myśli o śmierci. Tego chyba ostatnio pragnęła najmocniej - świętego spokoju, zapomnienia.
Żałowała tylko, że obok nie ma Caelana. Smak jego ust, zawsze mający w sobie nutę rumu i tytoniu, mógłby rozbudzić inne pragnienia.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozmowa o powinnościach, wspominki o dawnym życiu, drobne strzępy tego, co było kiedyś; wszystko ulatywało wraz z wypowiadanymi słowami, unosiło się w przestrzeni zaledwie moment, a później znikało bezpowrotnie. Miały jeszcze całą wieczność – i na rozmowę o byłych mężach, i na rozmowy o stracie, bólu, strachu, i o tym, co robiła czarna magia, która żarłocznie wżerała się pod skórę i śliskim, zimnym węgorzem zakradała do umysłu.
Rookwood nią emanowała, w nieco inny sposób niż ona sama, ale dla niej ciemna strona była czymś naturalniejszym, niż to, do czego podchodzono w Anglii w tak dziki sposób. Ale nawet z tym wszystkim, Tatiana potrafiła wyczuć zmianę; w zachowaniu, w oczach, czasem nawet drobnych słowach Sigrun. Plotki krążyły, ale tymi przejmowałaby się na ostatnim miejscu.
Nie zamierzała pytać. Ani wtedy, ani teraz. Ani o to, ani o jej męża.
Nie po to się tu spotkały, nie po to przechyliły fiolki ze złotawą substancją.
Ale potem wszystko samoistnie stało się prostsze; nie było ani pytań, ani odpowiedzi, nie było nawet chęci poznania – wszystko było tutaj, przed nią, za nią, obok, wokół, na wyciągnięcie ręki. W idealnym porządku, niemal harmonii, choć to przecież w chaosie żyło jej się najwygodniej. Ale tak było dobrze. Z minimalnym ciężarem bielizny i szlafroka otulającym ciało, z nutą pachnideł spływających po ciele, przede wszystkim z nią; Rookwood była tutaj, w idealnym miejscu, o idealnym czasie, choć gdyby ktoś zapytał ją, dlaczego to właśnie było perfekcją, nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Po gwałtownym ruchu został tylko głuchy łoskot; kilka przedmiotów potoczyło się po podłodze, ale tym zdawała się w ogóle nie przejmować – nie, kiedy stopy z dziwaczną lekkością spotkały się z blatem stołu, w zagracone pomieszczenie wpłynęła muzyka, a ona poczuła się tak, jakby ktoś właśnie spełnił największe z jej marzeń.
Może tylko tyle potrzebowała wtedy do szczęścia – kurewsko infantylnej chwili beztroski, odrobiny tańca i podrygów rytmu.
Biodra samoistnie zaczęły się kołysać, łącząc się z taktem wygrywanej z gramofonu piosenki; do ich ruchów nader prędko dołączyły ręce, a odbieranie rzeczywistości ograniczyło o jeden zmysł – Tatiana zamknęła oczy, chcąc chłonąć jedynie dźwięk.
Tylko dźwięk, przez króciutki, minimalny moment, zakłócony dotykiem.
Palce Sigrun były chłodne, ale w jednym ułamku czasu miała wrażenie, że zaraz ją sparzą; splotła je ze swoimi własnymi, poddając się ruchom blondynki i również wznosząc ręce ku górze. Ciało przysunęło się do ciała, drobna różnica wzrostu pozwoliła Dolohov na ułożenie podbródka na ramieniu Śmierciożerczyni; na zmienienie ich tańca w subtelne, niemal sensualne falowanie, na zaciągnięcie się jej zapachem, na cichy pomruk wypuszczony nieopodal jej ucha.
– Chodź – cichy szept przerwał w końcu dłuższy moment, wtedy, kiedy gramofonowa płyta zaczęła wygrywać kolejny utwór, dużo wolniejszy; Tatiana odsunęła się od kobiety, wciąż trzymając jej dłoń zeszła ostrożnie z blatu. Upewniwszy się, że Sigrun wciąż jest za nią, jak gdyby ta faktycznie mogła się zgubić w ciągu zaledwie kilku kroków, poprowadziła ją z powrotem w kierunku foteli. Na zaledwie moment porzuciła dotychczasową delikatność i drobnym popchnięciem zmusiła blondynkę do zajęcia miejsca w wysokim, obszernym fotelu. Sama odsunęła się nieco; kilka kroków w tył, kilka przegryzień dolnej wargi, wciąż jedno, intensywne spojrzenie – w międzyczasie zsunęła z ramion i pleców szlafrok, a ten bezgłośnie opadł na posadzkę, kiedy stanęła przed nią prosto, tylko w czarnej koronce i pasie do pończoch, choć bez materiału, który powinien otulać kolana, łydki i stopy.
Bose stopy zaczęły stawiać drobne kroki, kołyszące się biodra przyjęły jej własne dłonie; oplatała nimi uda, później boki, talię, boki szyi, w końcu kosmyki włosów, teraz odrobinę skotłowane. Muzyka grała dalej, ona ruszała się dalej; tańczyła niby w zwolnionym tempie, z przymrużonymi powiekami, rozchylonymi ustami, ogniem w przełyku, który sprowadzał błogość nieporównywalną z żadną inną. Nie w tej chwili.
Nie z nią, przy niej, przed nią.
Zbliżyła się do fotela niespiesznie, jak przeciągający się kot, a język naznaczyły słowa piosenki; wypowiedziała je hardo, gardłowo, odrobinę chrypliwie i po swojemu, dużo ostrzej niż wskazywał na to oryginał; słowa były zwiastunem zmiany położenia; odwróciła się tyłem, tylko na moment, niszcząc dzielący je dystans.
Kiedy spojrzenie znów spotkało się z tym należącym do Rookwood, stała tuż przy niej, przed nią. Jeden prosty gest, szybkie sięgnięcie rękoma; palce oplotły kolana wiedźmy, a te później rozsunęły się posłusznie, by Tatiana mogła wsunąć się pomiędzy jej nogi. Nachylić, dłonią omal musnąć jej policzka, ustami prawie spotkać z jej ustami.
A później znów się odsunąć, znów zakołysać, znów wygiąć, ugiąć, znów pozwolić sobie na miękki zarys sylwetki ułożonej w fantazyjność tańca pomiędzy jej udami, potem przed jej udami; zmieniała położenie, dawała i zabierała, nachylała i odchylała; wciąż przy niej.
Zbliżała się i oddalała, pomrukiwała i milczała, odrzucała włosy i znów wplątywała w nie dłoń. Patrzyła na nią, odwracała wzrok. Wciąż była blisko. Za blisko. Bliżej niż kiedykolwiek.
I wciąż jej nie dotykała. Skóra nie musnęła skóry nawet na ułamek sekundy.
Rookwood nią emanowała, w nieco inny sposób niż ona sama, ale dla niej ciemna strona była czymś naturalniejszym, niż to, do czego podchodzono w Anglii w tak dziki sposób. Ale nawet z tym wszystkim, Tatiana potrafiła wyczuć zmianę; w zachowaniu, w oczach, czasem nawet drobnych słowach Sigrun. Plotki krążyły, ale tymi przejmowałaby się na ostatnim miejscu.
Nie zamierzała pytać. Ani wtedy, ani teraz. Ani o to, ani o jej męża.
Nie po to się tu spotkały, nie po to przechyliły fiolki ze złotawą substancją.
Ale potem wszystko samoistnie stało się prostsze; nie było ani pytań, ani odpowiedzi, nie było nawet chęci poznania – wszystko było tutaj, przed nią, za nią, obok, wokół, na wyciągnięcie ręki. W idealnym porządku, niemal harmonii, choć to przecież w chaosie żyło jej się najwygodniej. Ale tak było dobrze. Z minimalnym ciężarem bielizny i szlafroka otulającym ciało, z nutą pachnideł spływających po ciele, przede wszystkim z nią; Rookwood była tutaj, w idealnym miejscu, o idealnym czasie, choć gdyby ktoś zapytał ją, dlaczego to właśnie było perfekcją, nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Po gwałtownym ruchu został tylko głuchy łoskot; kilka przedmiotów potoczyło się po podłodze, ale tym zdawała się w ogóle nie przejmować – nie, kiedy stopy z dziwaczną lekkością spotkały się z blatem stołu, w zagracone pomieszczenie wpłynęła muzyka, a ona poczuła się tak, jakby ktoś właśnie spełnił największe z jej marzeń.
Może tylko tyle potrzebowała wtedy do szczęścia – kurewsko infantylnej chwili beztroski, odrobiny tańca i podrygów rytmu.
Biodra samoistnie zaczęły się kołysać, łącząc się z taktem wygrywanej z gramofonu piosenki; do ich ruchów nader prędko dołączyły ręce, a odbieranie rzeczywistości ograniczyło o jeden zmysł – Tatiana zamknęła oczy, chcąc chłonąć jedynie dźwięk.
Tylko dźwięk, przez króciutki, minimalny moment, zakłócony dotykiem.
Palce Sigrun były chłodne, ale w jednym ułamku czasu miała wrażenie, że zaraz ją sparzą; splotła je ze swoimi własnymi, poddając się ruchom blondynki i również wznosząc ręce ku górze. Ciało przysunęło się do ciała, drobna różnica wzrostu pozwoliła Dolohov na ułożenie podbródka na ramieniu Śmierciożerczyni; na zmienienie ich tańca w subtelne, niemal sensualne falowanie, na zaciągnięcie się jej zapachem, na cichy pomruk wypuszczony nieopodal jej ucha.
– Chodź – cichy szept przerwał w końcu dłuższy moment, wtedy, kiedy gramofonowa płyta zaczęła wygrywać kolejny utwór, dużo wolniejszy; Tatiana odsunęła się od kobiety, wciąż trzymając jej dłoń zeszła ostrożnie z blatu. Upewniwszy się, że Sigrun wciąż jest za nią, jak gdyby ta faktycznie mogła się zgubić w ciągu zaledwie kilku kroków, poprowadziła ją z powrotem w kierunku foteli. Na zaledwie moment porzuciła dotychczasową delikatność i drobnym popchnięciem zmusiła blondynkę do zajęcia miejsca w wysokim, obszernym fotelu. Sama odsunęła się nieco; kilka kroków w tył, kilka przegryzień dolnej wargi, wciąż jedno, intensywne spojrzenie – w międzyczasie zsunęła z ramion i pleców szlafrok, a ten bezgłośnie opadł na posadzkę, kiedy stanęła przed nią prosto, tylko w czarnej koronce i pasie do pończoch, choć bez materiału, który powinien otulać kolana, łydki i stopy.
Bose stopy zaczęły stawiać drobne kroki, kołyszące się biodra przyjęły jej własne dłonie; oplatała nimi uda, później boki, talię, boki szyi, w końcu kosmyki włosów, teraz odrobinę skotłowane. Muzyka grała dalej, ona ruszała się dalej; tańczyła niby w zwolnionym tempie, z przymrużonymi powiekami, rozchylonymi ustami, ogniem w przełyku, który sprowadzał błogość nieporównywalną z żadną inną. Nie w tej chwili.
Nie z nią, przy niej, przed nią.
Zbliżyła się do fotela niespiesznie, jak przeciągający się kot, a język naznaczyły słowa piosenki; wypowiedziała je hardo, gardłowo, odrobinę chrypliwie i po swojemu, dużo ostrzej niż wskazywał na to oryginał; słowa były zwiastunem zmiany położenia; odwróciła się tyłem, tylko na moment, niszcząc dzielący je dystans.
Kiedy spojrzenie znów spotkało się z tym należącym do Rookwood, stała tuż przy niej, przed nią. Jeden prosty gest, szybkie sięgnięcie rękoma; palce oplotły kolana wiedźmy, a te później rozsunęły się posłusznie, by Tatiana mogła wsunąć się pomiędzy jej nogi. Nachylić, dłonią omal musnąć jej policzka, ustami prawie spotkać z jej ustami.
A później znów się odsunąć, znów zakołysać, znów wygiąć, ugiąć, znów pozwolić sobie na miękki zarys sylwetki ułożonej w fantazyjność tańca pomiędzy jej udami, potem przed jej udami; zmieniała położenie, dawała i zabierała, nachylała i odchylała; wciąż przy niej.
Zbliżała się i oddalała, pomrukiwała i milczała, odrzucała włosy i znów wplątywała w nie dłoń. Patrzyła na nią, odwracała wzrok. Wciąż była blisko. Za blisko. Bliżej niż kiedykolwiek.
I wciąż jej nie dotykała. Skóra nie musnęła skóry nawet na ułamek sekundy.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez głowę Sigrun przemknęła myśl, że może nawet powinna była tę historię Tatianie opowiedzieć. Nie dziś, a pewnego dnia. W ramach ostrzeżenia, przestrogi, by wiedziała czego uniknąć. Była wszak w wieku idealnym do zamążpójścia. Sigrun liczyła nawet trochę mniej, kiedy stawała na ślubnym kobiercu przed laty. Z tego zaś czego zdołała się dowiedzieć, to Tatiana pozostawała wciąż niejako na utrzymaniu i pod wpływem swego pana ojca. Zastanawiała się więc jak silna jest ich więź. Jak mocny to wpływ? Zdołałby, gdyby zechciał, zmusić Dolohov do założenia obrączki? A może sama nie miała nic przeciwko? Właściwie jeszcze nie zdążyła jej o to zapytać. Nie czuła dotychczas takiej potrzeby. Sigrun odnosiła dotąd wrażenie, że Tatiana jest podobna do niej i ma w sobie silną potrzebę wolności, niezależności. Swobody wyboru. Małżeństwo w tym kraju było zaprzeczeniem tych wartości. Kajdanami dla czarownicy. Przed tym zamierzała ją przestrzec i zapewnić, że niczego nie musi. Co więcej - była gotowa wyciągnąć ku Rosjance dłoń, zapewnić wsparcie, jakiego sama nie miała, gdy jej własny ojciec siłą zmusił ją do wyjścia za Alpharda Montague. Nie miało to żadnego związku z empatią. Sigrun nie była kobietą wiedzącą czym jest współczucia. Pragnęła Tatiany dla siebie, chciała wciągnąć ją na swoją ścieżkę, a na niej nie było miejsca dla małżonków.
Jakże łatwo o tym zapomniała, kiedy Złota Rybka przejęła władzę nad umysłem, rozpłynęła się po ciele ciepłą, gorącą wręcz falą. Salon na piętrze jednej z nokturnuowych kamienicy wypełniła barowa, niespokojna muzyka, do której zaczęły tańczyć. Alphard? Kim był Alphard? Tak jeden, jak i drugi. Splótłszy swoje place z palcami Tatiany, czując ciepło miękkiej skóry kobiety, pomyślała o ustach jakich pragnęła, jego szorstkiej skórze i zapachu rumu, a wspomnienie wspólnie spędzonych nocy jedynie podsyciło pragnienie. Rozchyliła zmrużone powieki i przyjrzała się Tatianie, teraz to na niej skupiając swoje myśli. Była wyjątkowo piękna. Miała wspaniale wykrojone, ponętne usta i magnetyzujące spojrzenie spod ciemnych powiek. Nie każda kobieta mogła pochwalić się tak zmysłową urodą; chyba nawet nie spodziewała się takiej, po kimś z tak dalekiego wschodu, Rookwood miała o nich dotychczas inne wyobrażenie. Najwyraźniej była w błędzie, a Dolohov okazała się niezwykle przyjemną dla oka niespodzianką - ale nie chodziło wyłącznie o powłokę. Ten prowokujący wdzięk w jej ruchach, bezczelność uśmiechu i śmiałość z jaką sięgała po alkohol, papierosa, czarną magię... To wszystko czyniło ją w oczach Sigrun jeszcze piękniejszą. Teraz nie mogła oderwać od niej wzroku. Poddała się ruchom Rosjanki posłuchnie, kiedy pociągnęła ją znów w stronę fotela, choć czuła lekki bunt. Chciała być blisko. Poczuć jej ciepło, puls krwi płynącej w żyłach, gorący oddech, Zrozumiała jednak co było zamiarem Tatiany i uśmiechnęła się szeroko.
W fotelu Sigrun rozsiadła się znów jak królowa, z satysfakcją obserwując śmiały występ Tatiany, która poruszała się w rytm muzyki przed nią tak jakby po zmroku balowała jak królowa w Piórku Feniksa. Wzrok Rookwood bezczelnie przesuwał się po ciele, które jedynie gdzieniegdzie zakrywał materiał czarnej koronki, po płaskości brzucha i krągłości bioder, długich smukłych nogach i rozkosznie wystających łopatkach, gdy się odwróciła. Tatiana wyraźnie się z nią drażniła, lecz długo jej na to pozwalała. Odsuwać się, przysuwać, podsycać pragnienie, dawać nadzieję na jego ukojenie i zaraz ją zabierać. Sigrun nie mogła zaprzeczyć, że jej się to podobało - ogień w niej samej buchał coraz mocniej i czuła, że zaraz straci nad sobą kontrolę. Myślała już tylko o niej. Chciała dokładnie poczuć wonne olejki jakich użyła w kąpieli i sprawdzić jak miękką miała po nich skórę, włosy.
Rozchyliła uda, a bezczelny, drapieżny uśmiech jedynie zachęcał, aby Tatiana zbliżyła się jeszcze bardziej i tańczyła wciąż przed nią, dla niej, tylko dla niej - tak jak być powinno. W końcu jednak nie wytrzymała, nie należała do kobiet cierpliwych, za to takich, które biorą to, czego chcą. Wyciągnęła rękę i ujęła mocnym uściskiem palców podbródek Tatiany, przyciągając ją ku sobie, a gdy ich twarze dzieliły zaledwie centymetry chwilę wpatrywała się prosto w jej oczy - śmiało, prowokująco, jakby chciała przeniknąć duszę Rosjanki na wskroś. Później zbliżyła się jeszcze bardziej i przygryzła jej dolną wargę, przesunęła po niej koniuszkiem języka. Czy to Złota Rybka? Ona jedynie ujawniała ukryte pragnienia, zachęcała, by po nie sięgnąć.
Jakże łatwo o tym zapomniała, kiedy Złota Rybka przejęła władzę nad umysłem, rozpłynęła się po ciele ciepłą, gorącą wręcz falą. Salon na piętrze jednej z nokturnuowych kamienicy wypełniła barowa, niespokojna muzyka, do której zaczęły tańczyć. Alphard? Kim był Alphard? Tak jeden, jak i drugi. Splótłszy swoje place z palcami Tatiany, czując ciepło miękkiej skóry kobiety, pomyślała o ustach jakich pragnęła, jego szorstkiej skórze i zapachu rumu, a wspomnienie wspólnie spędzonych nocy jedynie podsyciło pragnienie. Rozchyliła zmrużone powieki i przyjrzała się Tatianie, teraz to na niej skupiając swoje myśli. Była wyjątkowo piękna. Miała wspaniale wykrojone, ponętne usta i magnetyzujące spojrzenie spod ciemnych powiek. Nie każda kobieta mogła pochwalić się tak zmysłową urodą; chyba nawet nie spodziewała się takiej, po kimś z tak dalekiego wschodu, Rookwood miała o nich dotychczas inne wyobrażenie. Najwyraźniej była w błędzie, a Dolohov okazała się niezwykle przyjemną dla oka niespodzianką - ale nie chodziło wyłącznie o powłokę. Ten prowokujący wdzięk w jej ruchach, bezczelność uśmiechu i śmiałość z jaką sięgała po alkohol, papierosa, czarną magię... To wszystko czyniło ją w oczach Sigrun jeszcze piękniejszą. Teraz nie mogła oderwać od niej wzroku. Poddała się ruchom Rosjanki posłuchnie, kiedy pociągnęła ją znów w stronę fotela, choć czuła lekki bunt. Chciała być blisko. Poczuć jej ciepło, puls krwi płynącej w żyłach, gorący oddech, Zrozumiała jednak co było zamiarem Tatiany i uśmiechnęła się szeroko.
W fotelu Sigrun rozsiadła się znów jak królowa, z satysfakcją obserwując śmiały występ Tatiany, która poruszała się w rytm muzyki przed nią tak jakby po zmroku balowała jak królowa w Piórku Feniksa. Wzrok Rookwood bezczelnie przesuwał się po ciele, które jedynie gdzieniegdzie zakrywał materiał czarnej koronki, po płaskości brzucha i krągłości bioder, długich smukłych nogach i rozkosznie wystających łopatkach, gdy się odwróciła. Tatiana wyraźnie się z nią drażniła, lecz długo jej na to pozwalała. Odsuwać się, przysuwać, podsycać pragnienie, dawać nadzieję na jego ukojenie i zaraz ją zabierać. Sigrun nie mogła zaprzeczyć, że jej się to podobało - ogień w niej samej buchał coraz mocniej i czuła, że zaraz straci nad sobą kontrolę. Myślała już tylko o niej. Chciała dokładnie poczuć wonne olejki jakich użyła w kąpieli i sprawdzić jak miękką miała po nich skórę, włosy.
Rozchyliła uda, a bezczelny, drapieżny uśmiech jedynie zachęcał, aby Tatiana zbliżyła się jeszcze bardziej i tańczyła wciąż przed nią, dla niej, tylko dla niej - tak jak być powinno. W końcu jednak nie wytrzymała, nie należała do kobiet cierpliwych, za to takich, które biorą to, czego chcą. Wyciągnęła rękę i ujęła mocnym uściskiem palców podbródek Tatiany, przyciągając ją ku sobie, a gdy ich twarze dzieliły zaledwie centymetry chwilę wpatrywała się prosto w jej oczy - śmiało, prowokująco, jakby chciała przeniknąć duszę Rosjanki na wskroś. Później zbliżyła się jeszcze bardziej i przygryzła jej dolną wargę, przesunęła po niej koniuszkiem języka. Czy to Złota Rybka? Ona jedynie ujawniała ukryte pragnienia, zachęcała, by po nie sięgnąć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ulotna chwila, przechylenie fiolki ze złotawą substancją, okraszone chichotem zgłoski i przelotne spojrzenia; tylko tyle wystarczyło, by wszystko wokół przestało istnieć – równocześnie stało się tak wyraźne, jak nigdy dotąd. Kolorowe bibeloty, faktura drewnianych mebli, światła poszczególnych lamp napędzanych magią; przez kilka chwil balansowały na granicy widoczności, zaraz potem rozbłyskiwały niemalże wielobarwnym neonem, by pół uderzenia serca później stracić całą uwagę Rosjanki.
Nieduże pomieszczenie skurczone tylko do nich; dwóch sylwetek, płynącej w ciele złotą rybką, rozkołysanymi biodrami i przejmującym poczuciem odrętwienia – nic niewarte i na wagę złota; nijakie i najpiękniejsze – świat zaczął składać się z paradoksów, prostych abstrakcji, nieduże mieszkanie było początkiem i końcem wszystkiego. Sigrun Rookwood stała się najważniejszym punktem Nokturnu, Londynu, Anglii, a może i całego świata.
Zasiadająca na rozłożystym fotelu jak królowa; władczyni, może wyrwana z innego świata, z charakterystyczną urodą i blond pasmami mogłaby być przywódczynią angielskich plemion. Być może powinna była okazać jej szacunek, zamiast tego wciąż robiła to samo; prowokowała. Przybliżała się i oddalała, dawała i zabierała, spoglądała na nią i spuszczała wzrok na własne ciało, bądź mrużyła powieki, na moment wpadając do otchłani własnych myśli; palce śledziły ścieżki odkrytej skóry, rozchylone usta nuciły płynącą z gramofonu melodię ledwo słyszalnie.
Bawiła się; i nią, i z nią – sobą, tym momentem, złotawą substancją krążącą w ciele, myślami, które pędziły, by zaraz potem płynąć spokojnym nurtem jakby w zwolnionym tempie. Smukła dłoń oplotła oparcie fotela, nader prędko kapitulując; gwałtowny dotyk Sigrun spotkał się z zadowoleniem Dolohov. Zamruczała, odrobinę chrypliwie, na skraju zadowolenia i ostrzeżenia, jak rozbudzony kot drapieżny wylegujący się w pełnym słońcu; zmrużone powieki otworzyły się szerzej, spojrzenie skrzyżowało spojrzenie, zaraz potem oddech zmieszał się z oddechem. Wciąż rozchylone uda pozwoliły jej zbliżyć się bardziej, dłoń przesunęła się subtelnie od kolana w górę, odnajdując miejsce po wewnętrznej stronie, której skórę drażniła odrobinę, umalowanymi na czerwono paznokciami; dotyk stał się intensywniejszy, kiedy Rookwood skubnęła zębami jej dolną wargę.
W odpowiedzi na gest musnęła jej usta, delikatnie, kontrastując z natarczywością działań, jakimi obdarzały się nawzajem. Przysunęła się bliżej, finalnie lądując na kolanie kobiety. Drugą dłoń sięgnęła policzka, gładząc go drobnymi muśnięciami opuszków palców kiedy wargi pogłębiły pocałunek.
– To kolejna część mojego prezentu, pani Rookwood? – szept wpłynął w minimalny dystans pomiędzy ich ustami – Za bycie niegrzeczną? – drgający w kąciku uśmiech zdradzał rozbawienie, łączył się z nutą prowokacji, z którą gładziła wewnętrzną część jej uda, drugą dłonią tocząc ścieżkę po jej szyi i karku.
Nieduże pomieszczenie skurczone tylko do nich; dwóch sylwetek, płynącej w ciele złotą rybką, rozkołysanymi biodrami i przejmującym poczuciem odrętwienia – nic niewarte i na wagę złota; nijakie i najpiękniejsze – świat zaczął składać się z paradoksów, prostych abstrakcji, nieduże mieszkanie było początkiem i końcem wszystkiego. Sigrun Rookwood stała się najważniejszym punktem Nokturnu, Londynu, Anglii, a może i całego świata.
Zasiadająca na rozłożystym fotelu jak królowa; władczyni, może wyrwana z innego świata, z charakterystyczną urodą i blond pasmami mogłaby być przywódczynią angielskich plemion. Być może powinna była okazać jej szacunek, zamiast tego wciąż robiła to samo; prowokowała. Przybliżała się i oddalała, dawała i zabierała, spoglądała na nią i spuszczała wzrok na własne ciało, bądź mrużyła powieki, na moment wpadając do otchłani własnych myśli; palce śledziły ścieżki odkrytej skóry, rozchylone usta nuciły płynącą z gramofonu melodię ledwo słyszalnie.
Bawiła się; i nią, i z nią – sobą, tym momentem, złotawą substancją krążącą w ciele, myślami, które pędziły, by zaraz potem płynąć spokojnym nurtem jakby w zwolnionym tempie. Smukła dłoń oplotła oparcie fotela, nader prędko kapitulując; gwałtowny dotyk Sigrun spotkał się z zadowoleniem Dolohov. Zamruczała, odrobinę chrypliwie, na skraju zadowolenia i ostrzeżenia, jak rozbudzony kot drapieżny wylegujący się w pełnym słońcu; zmrużone powieki otworzyły się szerzej, spojrzenie skrzyżowało spojrzenie, zaraz potem oddech zmieszał się z oddechem. Wciąż rozchylone uda pozwoliły jej zbliżyć się bardziej, dłoń przesunęła się subtelnie od kolana w górę, odnajdując miejsce po wewnętrznej stronie, której skórę drażniła odrobinę, umalowanymi na czerwono paznokciami; dotyk stał się intensywniejszy, kiedy Rookwood skubnęła zębami jej dolną wargę.
W odpowiedzi na gest musnęła jej usta, delikatnie, kontrastując z natarczywością działań, jakimi obdarzały się nawzajem. Przysunęła się bliżej, finalnie lądując na kolanie kobiety. Drugą dłoń sięgnęła policzka, gładząc go drobnymi muśnięciami opuszków palców kiedy wargi pogłębiły pocałunek.
– To kolejna część mojego prezentu, pani Rookwood? – szept wpłynął w minimalny dystans pomiędzy ich ustami – Za bycie niegrzeczną? – drgający w kąciku uśmiech zdradzał rozbawienie, łączył się z nutą prowokacji, z którą gładziła wewnętrzną część jej uda, drugą dłonią tocząc ścieżkę po jej szyi i karku.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy po raz pierwszy sięgnęła po zakazane?
Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Niemoralne pragnienia rozbudziły się w Sigrun bardzo szybko, zdecydowanie za szybko i skierowane były w najmniej odpowiednim kierunku - powiedziałby to każdy czarodziej, czy mugol bez względu na poglądy na czystość krwi. Zanim jeszcze sięgnęła po alkohol, czy mniej legalne używki, zapragnęła posmakować ust własnego, bliźniaczego brata, który przyszedł na świat kilka chwil wcześniej, jego serce zaczęło bić w tym samym momencie co jej własne. Zakazany owoc kusił wszak najmocniej? Cóż mogło Sigrun zatem powstrzymać przede zainteresowaniem się innymi zabronionymi uciechami? Na pewno liczyła sobie mniej niż siedemnaście lat, kiedy starsi bracia pozwolili jej i Christopherowi spróbować ognistej whisky. Pierwsze wyprawy do Londynu po uzyskaniu pełnoletności, w towarzystwie Christophera, skończyły się spróbowaniem diablego ziela, Zielonej Wróżki... Po śmierci małżonka, kiedy odzyskała wolność i zyskała niezależność nawet ojciec nie mógł jej już niczego zabronić.
Wtedy stoczyła się niemal na dno. Sigrun zawsze miała skłonności do przesady i lubiła tańczyć na krawędzi. Gdyby nie bliźniaczy brat, któremu jako jednemu z niewielu szczerze wtedy na niej zależało, któż wie, czy byłaby dziś w miejscu gdzie jest. Może uzależniłaby się i wylądowała na ulicy, przetrwoniwszy majątek męża? Uświadomiła sobie wtedy, że musiała być ostrożna - aby móc w pełni korzystać z życia i się nie wyniszczyć. Korzystać z dobrodziejstw diablego ziela, Zielonej Wróżki, Złotej Rybki na tyle rzadko, by nie dopuścić do uzależnienia, a jednocześnie tak, aby dawać sobie przyjemność - miała naturę hedonistki. Teraz czuła w pełni, że zasłużyła na tę chwile. Czyż ostatnie tygodnie nie były dla niej najprawdziwszym koszmarem?
Nie pamiętała też, czy to pod wpływem jednej z podobnych używek zaczęła na niektóre kobiece ciała spoglądać inaczej. Z pragnieniem budzącym się w najpierw w głowie i przeradzającym się w mrowienie w dolnych partiach brzucha - tak jak teraz. Wszyscy mówili, że to niemoralne, nienaturalne, niegodne. Ale czy nie takie było i pożądanie własnego, rodzonego brata? Sigrun nie słuchała innych, nie stosowała się do norm społecznych i moralnych, kpiła z konwenansów. Starała się być na tyle ostrożna, aby doszczętnie nie zniszczyć swojej reputacji - chciała móc pracować, zarabiać i być w pełni niezależną.
W zaciszu salonu nokturnowej kamienicy należącej do Dolohovów mogła być w pełni sobą. Nie kontrolować się. Pod wpływem Złotej Rybki nawet nie potrafiłaby tego uczynić. Narkotyk odkrywał najśmielsze pragnienia, które w niej tkwiły, o jakich zapomniała, dawno nie myślała. Teraz liczyła się tylko Tatiana, kręcąca się przed nią w zmysłowym tańcu, kusząca i prowokująca. Musiała liczyć się z tym, że Sigrun zbyt długo nie wytrzyma - wiedziała, że jej starsza przyjaciółka nie ma cierpliwości.
- Tak - wychrypiała, czując dłoń Tatiany na własnym udzie, a zarazem przyjemne dreszcze na własnym ciele. - Powinnaś zdecydowanie częściej być niegrzeczna i jeszcze częściej tańczyć - wyrzekła mrukliwie, sięgając ustami do łabędziej szyi Rosjanki, aby przez kilka chwilę obdarowywać aksamitną, pachnącą wciąż olejkami skórę przelotnymi pocałunkami. Lewa dłoń objęła siedzącą na jej kolanach dziewczynę w tali, spoczęła na brzuchu, z wolna przesuwając się wyżej. Sigrun poczuła się całkowicie rozluźniona, inne myśli odpłynęły gdzieś w bok, pozostały jedynie pragnienia, których spełnienia domagała się Złota Rybka - zachęcała, aby zacisnąć dłoń na piersi, wysunąć koniuszek języka i posmakować nimi skóry obojczyka. - A masz prezent dla mnie? - spytała zaczepnie.
Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Niemoralne pragnienia rozbudziły się w Sigrun bardzo szybko, zdecydowanie za szybko i skierowane były w najmniej odpowiednim kierunku - powiedziałby to każdy czarodziej, czy mugol bez względu na poglądy na czystość krwi. Zanim jeszcze sięgnęła po alkohol, czy mniej legalne używki, zapragnęła posmakować ust własnego, bliźniaczego brata, który przyszedł na świat kilka chwil wcześniej, jego serce zaczęło bić w tym samym momencie co jej własne. Zakazany owoc kusił wszak najmocniej? Cóż mogło Sigrun zatem powstrzymać przede zainteresowaniem się innymi zabronionymi uciechami? Na pewno liczyła sobie mniej niż siedemnaście lat, kiedy starsi bracia pozwolili jej i Christopherowi spróbować ognistej whisky. Pierwsze wyprawy do Londynu po uzyskaniu pełnoletności, w towarzystwie Christophera, skończyły się spróbowaniem diablego ziela, Zielonej Wróżki... Po śmierci małżonka, kiedy odzyskała wolność i zyskała niezależność nawet ojciec nie mógł jej już niczego zabronić.
Wtedy stoczyła się niemal na dno. Sigrun zawsze miała skłonności do przesady i lubiła tańczyć na krawędzi. Gdyby nie bliźniaczy brat, któremu jako jednemu z niewielu szczerze wtedy na niej zależało, któż wie, czy byłaby dziś w miejscu gdzie jest. Może uzależniłaby się i wylądowała na ulicy, przetrwoniwszy majątek męża? Uświadomiła sobie wtedy, że musiała być ostrożna - aby móc w pełni korzystać z życia i się nie wyniszczyć. Korzystać z dobrodziejstw diablego ziela, Zielonej Wróżki, Złotej Rybki na tyle rzadko, by nie dopuścić do uzależnienia, a jednocześnie tak, aby dawać sobie przyjemność - miała naturę hedonistki. Teraz czuła w pełni, że zasłużyła na tę chwile. Czyż ostatnie tygodnie nie były dla niej najprawdziwszym koszmarem?
Nie pamiętała też, czy to pod wpływem jednej z podobnych używek zaczęła na niektóre kobiece ciała spoglądać inaczej. Z pragnieniem budzącym się w najpierw w głowie i przeradzającym się w mrowienie w dolnych partiach brzucha - tak jak teraz. Wszyscy mówili, że to niemoralne, nienaturalne, niegodne. Ale czy nie takie było i pożądanie własnego, rodzonego brata? Sigrun nie słuchała innych, nie stosowała się do norm społecznych i moralnych, kpiła z konwenansów. Starała się być na tyle ostrożna, aby doszczętnie nie zniszczyć swojej reputacji - chciała móc pracować, zarabiać i być w pełni niezależną.
W zaciszu salonu nokturnowej kamienicy należącej do Dolohovów mogła być w pełni sobą. Nie kontrolować się. Pod wpływem Złotej Rybki nawet nie potrafiłaby tego uczynić. Narkotyk odkrywał najśmielsze pragnienia, które w niej tkwiły, o jakich zapomniała, dawno nie myślała. Teraz liczyła się tylko Tatiana, kręcąca się przed nią w zmysłowym tańcu, kusząca i prowokująca. Musiała liczyć się z tym, że Sigrun zbyt długo nie wytrzyma - wiedziała, że jej starsza przyjaciółka nie ma cierpliwości.
- Tak - wychrypiała, czując dłoń Tatiany na własnym udzie, a zarazem przyjemne dreszcze na własnym ciele. - Powinnaś zdecydowanie częściej być niegrzeczna i jeszcze częściej tańczyć - wyrzekła mrukliwie, sięgając ustami do łabędziej szyi Rosjanki, aby przez kilka chwilę obdarowywać aksamitną, pachnącą wciąż olejkami skórę przelotnymi pocałunkami. Lewa dłoń objęła siedzącą na jej kolanach dziewczynę w tali, spoczęła na brzuchu, z wolna przesuwając się wyżej. Sigrun poczuła się całkowicie rozluźniona, inne myśli odpłynęły gdzieś w bok, pozostały jedynie pragnienia, których spełnienia domagała się Złota Rybka - zachęcała, aby zacisnąć dłoń na piersi, wysunąć koniuszek języka i posmakować nimi skóry obojczyka. - A masz prezent dla mnie? - spytała zaczepnie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na przekór, na odwrót, pod prąd – być może sam fakt, robienia czegoś nie tak, był wystarczający, by kusić. Prowokować, puszczać oczko, mamić i zachęcać do dalszego działania, kolejnego kroku, kolejnego wyciągnięcia ręki i zaciśnięcia palców na tym, czego nie wolno.
Być może Tatiana była przyzwyczajona do dostawania wszystkiego co chciała – być może wręcz przeciwnie, musiała wszystko zdobywać przekrętem, kłamstwem, kolejną intrygą ułożoną w karykaturalny scenariusz sztuki teatralnej; życie imitowało sztukę, i skoro tylko chciała, mogła założyć, że wizyta Sigrun Rookwood w jej mieszkaniu, wpuszczenie w korytarze żył złotej rybki i ciche westchnienia wybrzmiewające pomiędzy pomrukami, są niczym innym jak sztuką. Hedonistyczną, samolubną, na skraju skandalu i prowokacji.
I co z tego?
Kto mógł im zabronić; a nawet zrobić, powiedzieć, spojrzeć? Krążąca w ciele substancja dobitnie utwierdzała w przekonaniu, że cały świat mógł właśnie się jebać; iść się pierdolić, zawalić, spłonąć lub zniknąć pod powierzchnią wody; nieważne. Nieważne, póki wciąż robiła to – i tylko to – co chciała.
Zniknęła nawet maska, którą przyjmowała tak często, do której przywykła, i z którą nawet się polubiła – nie musiała być aspirującą damą, ni barwną papużką z mroźnych stepów, nie musiała nawet dbać o poklask i postrach, który był zwyczajnie przydatny i gwarantował bezpieczeństwo wśród nokturnowych włości; Sigrun Rookwood miała ją na wyłączność w iście beztroskim wydaniu, skropionym nieustającą przekorą i psotliwością, która teraz drgała w pociemniałym spojrzeniu, promieniowała w opuszkach palców znaczących skórę blondynki, tańczyła w kącikach ust i wypowiadanych chrapliwie słowach.
– Da się załatwić, Sig – krótka nuta rozbawienia przemknęła przez słowa, kiedy w odpowiedzi na jej pieszczotę odchyliła głowę w tył, instynktownie chcąc zapewnić jej lepszy dostęp do własnej szyi, a sobie samej większe pole z odczuwania wyczulonych gór i dolin rozgrzanej skóry, teraz odkrywanych przez jej usta.
Cichy pomruk zawibrował w odpowiedzi na dotyk Rookwood, zaraz potem usta przyjęły kolejny z uśmiechów.
– Dobrze wiesz, że co moje, to i twoje – wypowiedziała wzniośle, podkreślając lojalność, niemal specyficzny patriotyzm, choć wciąż żyła przecież w minionej epoce rosyjskiej rzeczywistości; Sigrun była jej mentorką, równocześnie idealnym kompanem w trudach codzienności – była więc swoja, choć to Anglia, którą Tatiana gardziła otwarcie, płynęła w jej żyłach. Nie musiała jej nagradzać - była gotowa podzielić się z nią wszystkim, co miała.
– Co uszczęśliwiłoby cię najbardziej? – co wywołałoby uśmiech, rozbawiło, napawało dumą i pobudziło najgłębiej skrywane pragnienia, te, po które aktualnie nie bały się sięgnąć?
Dziwaczna, przejmująca na wskroś potrzeba zaimponowania rozlała się w środku, tak niecodzienna i obca dla niej; do tej pory delikatne ruchy dłonią, która kreśliła palcami wzory na karku Rookwood, stały się nieco intensywniejsze; wtulone ciało zadrżało wraz z szybszym biciem serca.
Być może Tatiana była przyzwyczajona do dostawania wszystkiego co chciała – być może wręcz przeciwnie, musiała wszystko zdobywać przekrętem, kłamstwem, kolejną intrygą ułożoną w karykaturalny scenariusz sztuki teatralnej; życie imitowało sztukę, i skoro tylko chciała, mogła założyć, że wizyta Sigrun Rookwood w jej mieszkaniu, wpuszczenie w korytarze żył złotej rybki i ciche westchnienia wybrzmiewające pomiędzy pomrukami, są niczym innym jak sztuką. Hedonistyczną, samolubną, na skraju skandalu i prowokacji.
I co z tego?
Kto mógł im zabronić; a nawet zrobić, powiedzieć, spojrzeć? Krążąca w ciele substancja dobitnie utwierdzała w przekonaniu, że cały świat mógł właśnie się jebać; iść się pierdolić, zawalić, spłonąć lub zniknąć pod powierzchnią wody; nieważne. Nieważne, póki wciąż robiła to – i tylko to – co chciała.
Zniknęła nawet maska, którą przyjmowała tak często, do której przywykła, i z którą nawet się polubiła – nie musiała być aspirującą damą, ni barwną papużką z mroźnych stepów, nie musiała nawet dbać o poklask i postrach, który był zwyczajnie przydatny i gwarantował bezpieczeństwo wśród nokturnowych włości; Sigrun Rookwood miała ją na wyłączność w iście beztroskim wydaniu, skropionym nieustającą przekorą i psotliwością, która teraz drgała w pociemniałym spojrzeniu, promieniowała w opuszkach palców znaczących skórę blondynki, tańczyła w kącikach ust i wypowiadanych chrapliwie słowach.
– Da się załatwić, Sig – krótka nuta rozbawienia przemknęła przez słowa, kiedy w odpowiedzi na jej pieszczotę odchyliła głowę w tył, instynktownie chcąc zapewnić jej lepszy dostęp do własnej szyi, a sobie samej większe pole z odczuwania wyczulonych gór i dolin rozgrzanej skóry, teraz odkrywanych przez jej usta.
Cichy pomruk zawibrował w odpowiedzi na dotyk Rookwood, zaraz potem usta przyjęły kolejny z uśmiechów.
– Dobrze wiesz, że co moje, to i twoje – wypowiedziała wzniośle, podkreślając lojalność, niemal specyficzny patriotyzm, choć wciąż żyła przecież w minionej epoce rosyjskiej rzeczywistości; Sigrun była jej mentorką, równocześnie idealnym kompanem w trudach codzienności – była więc swoja, choć to Anglia, którą Tatiana gardziła otwarcie, płynęła w jej żyłach. Nie musiała jej nagradzać - była gotowa podzielić się z nią wszystkim, co miała.
– Co uszczęśliwiłoby cię najbardziej? – co wywołałoby uśmiech, rozbawiło, napawało dumą i pobudziło najgłębiej skrywane pragnienia, te, po które aktualnie nie bały się sięgnąć?
Dziwaczna, przejmująca na wskroś potrzeba zaimponowania rozlała się w środku, tak niecodzienna i obca dla niej; do tej pory delikatne ruchy dłonią, która kreśliła palcami wzory na karku Rookwood, stały się nieco intensywniejsze; wtulone ciało zadrżało wraz z szybszym biciem serca.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie można było powiedzieć, aby Normund Rookwood był człowiekiem niezamożnym i czegokolwiek w jego domu mogłoby zabraknąć, lecz jego dzieci i tak nie dostawały tego, czego chciały. Ich kaprysy nie były spełniane na podobieństwo arystokracji. Wychowywał swych synów i córkę ciężką ręką, poddawał okrutnej wręcz tresurze. Zwłaszcza najmłodszą, szczególnie Sigrun, która zawsze musiała walczyć o to, czego chciała. Ojciec jej to utrudniał, uważał, że na to nie zasługuje, że nie jest na to dość dobra. Ona była jednak uparta i nie zamierzała odpuszczać. Nauczyła się sięgać po swoje. Nauczyła się tego, że jeśli czegoś chce, to musi to sobie wyszarpać siłą. Tak uczyniła z wolnością mordując męża i przejmując jego majątek. Tak też zyskała niezależność dostając się na przekór wszystkim na kurs Brygadzisty i stąpając tą kamienistą ścieżką wśród mizoginów i szowinistów. Dopięła jednak swego. Dostała to, czego chciała. Wkroczyła w męski świat na własnych zasadach. Wyszarpała sobie zawodowy sukces. Zdobyła też to co najcenniejsze - łaskę Czarnego Pana, Mroczny Znak na przedramieniu, potęgę. Stała się kimś więcej, niż kiedykolwiek marzyła.
Apetyt rośnie zaś w miarę jedzenia.
Im więcej miała, tym więcej pragnęła. Więcej władzy, więcej mocy, więcej galeonów, więcej przyjemności. Co i kto mógł jej przeszkodzić? W tej chwili nikt. Ojciec nie miał nad nią żadnej władzy. Miał ją Czarny Pan, jemu jednak służyła z radością, świadoma, że to słuszne i korzystne dla niej samej. Nie istniały dla Sigrun już żadne granice. Ani przyzwoitość, ani konwenanse, ani rzekome zasady moralne nie mogły jej zatrzymać.
Teraz zapragnęła Tatiany. Słodyczy jej ust, ciepła miękkiej skóry, aksamitnego dotyku włosów. Nikt ich tutaj nie widział, nikt nie mógł im niczego zabronić, dlaczego więc nie? Ona też tego chciała. Wyraźnie. Sigrun nie sądziła, że Rosjanki są tak wyuzdane, czuła się przyjemnie zaskoczona. Dolohov pewnie to samo myślała o niej. W oczach pozostałych Europejczyków to Anglicy zazwyczaj sprawiali wrażenie tych sztywnych, lecz akurat nie ona. Sigrun, choć dumna ze swego pochodzenia, wydawała się ulepiona z innej gliny. O wiele bardziej elastycznej.
- Cieszę się. To ładnie się dzielić - zaśmiała się Sigrun, gdy Tatiana wzniośle oświadczyła, że co jej, to i Rookwood. Dobrze, że miała tego świadomość. Teraz Złota Rybka potęgowała w blondynce pragnienie posiadania młodszej czarownicy na własność - chciała, aby tej nocy Tatiana była naprawdę jej i tylko jej. Dzieliła się z nią wiedzą, używkami, alkoholem, władzą, mocą - teraz niech i ona da jej coś więcej. Siebie samą.
- Teraz? - spytała z rozbawieniem w głosie. Czy nie wydawało się to oczywiste? - Ty.
Zacisnęła zęby na skórze obojczyka, zostawiając na niej lekki ślad, po czym popchnęła Tatianę, by dać jej znak, aby zsunęła się z kolan. Nie chciała Rosjanki odsuwać, lecz na fotelu nie będzie im zbyt wygodnie. Uśmiechnęła się drapieżnie, wstając zaraz za nią i splatając dłoń z dłonią brunetki, pociągnęła ją za sobą w stronę sofy - do sypialni było chyba zbyt daleko. Dłońmi sięgnęła do tyłu, aby rozpiąć guziki własnej sukienki, która po chwili opadła na ziemię, odsłaniając blade ciało. Pchnęła Tatianę na sofę i pochyliła się nad nią, zbliżając twarz do jej twarzy - i całując czarownicę prosto w usta.
Prezent od niej wzięła sobie sama.
| zt x2
Apetyt rośnie zaś w miarę jedzenia.
Im więcej miała, tym więcej pragnęła. Więcej władzy, więcej mocy, więcej galeonów, więcej przyjemności. Co i kto mógł jej przeszkodzić? W tej chwili nikt. Ojciec nie miał nad nią żadnej władzy. Miał ją Czarny Pan, jemu jednak służyła z radością, świadoma, że to słuszne i korzystne dla niej samej. Nie istniały dla Sigrun już żadne granice. Ani przyzwoitość, ani konwenanse, ani rzekome zasady moralne nie mogły jej zatrzymać.
Teraz zapragnęła Tatiany. Słodyczy jej ust, ciepła miękkiej skóry, aksamitnego dotyku włosów. Nikt ich tutaj nie widział, nikt nie mógł im niczego zabronić, dlaczego więc nie? Ona też tego chciała. Wyraźnie. Sigrun nie sądziła, że Rosjanki są tak wyuzdane, czuła się przyjemnie zaskoczona. Dolohov pewnie to samo myślała o niej. W oczach pozostałych Europejczyków to Anglicy zazwyczaj sprawiali wrażenie tych sztywnych, lecz akurat nie ona. Sigrun, choć dumna ze swego pochodzenia, wydawała się ulepiona z innej gliny. O wiele bardziej elastycznej.
- Cieszę się. To ładnie się dzielić - zaśmiała się Sigrun, gdy Tatiana wzniośle oświadczyła, że co jej, to i Rookwood. Dobrze, że miała tego świadomość. Teraz Złota Rybka potęgowała w blondynce pragnienie posiadania młodszej czarownicy na własność - chciała, aby tej nocy Tatiana była naprawdę jej i tylko jej. Dzieliła się z nią wiedzą, używkami, alkoholem, władzą, mocą - teraz niech i ona da jej coś więcej. Siebie samą.
- Teraz? - spytała z rozbawieniem w głosie. Czy nie wydawało się to oczywiste? - Ty.
Zacisnęła zęby na skórze obojczyka, zostawiając na niej lekki ślad, po czym popchnęła Tatianę, by dać jej znak, aby zsunęła się z kolan. Nie chciała Rosjanki odsuwać, lecz na fotelu nie będzie im zbyt wygodnie. Uśmiechnęła się drapieżnie, wstając zaraz za nią i splatając dłoń z dłonią brunetki, pociągnęła ją za sobą w stronę sofy - do sypialni było chyba zbyt daleko. Dłońmi sięgnęła do tyłu, aby rozpiąć guziki własnej sukienki, która po chwili opadła na ziemię, odsłaniając blade ciało. Pchnęła Tatianę na sofę i pochyliła się nad nią, zbliżając twarz do jej twarzy - i całując czarownicę prosto w usta.
Prezent od niej wzięła sobie sama.
| zt x2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
3 luty 1958
Tatiana nieustannie go chwaliła, a on - już całkiem oczarowany jej śliczną buźką i miłym dla ucha głosem - nie potrafił opanować emocji, nawet najdrobniejszymi gestami zdradzając, co mu tam po głowie chodzi. Ale jak mógłby zachowywać się inaczej? To przecież Tatiana Dołohov, a komplement z ust Tatiany, choćby najbardziej błahy i żartobliwy, należało traktować jak komplement najwyższej wagi! Dlatego też po każdej kolejnej pochwale niekontrolowanie szczerzył ząbki w głupiutkim uśmiechu, wypinając przy tym pierś, przez co wyglądał trochę jak pierwszoklasista, który po raz pierwszy rzucił Wingardium Leviosa. No głupiutki był ten Connor, ale za to jaki słodki!
Jeszcze słodszy był uśmiech, którym obdarzył Rosjankę, gdy ta zaprosiła go do siebie. Czyli się nie mylił! Czyli ten dzień nie był jeszcze spisany na straty. Przez chwilę trochę nie dowierzał, że błądząc udało mu się wpaść na wymarzoną Tatianę, ale za chwilę - gdy ruszyli już przez ciemne ulice Śmiertelnego Nokturnu - towarzyszyła mu jedynie nieopisana radość.
Nie dbał nawet o ponury klimat Nokturnu, którego w innych okolicznościach raczej nie dałby rady zignorować. Mimo swojej profesji raczej rzadko zapuszczał się w te rejony, zdecydowanie częściej umawiając się z klientami na Pokątnej bądź w dokach, bo ktoś taki jak on mógł spotkać w tym miejscu jedynie kłopoty - nic więcej.
Przez całą drogę przypatrywał się Tatianie, zagadując ją przy tym o jakieś totalne głupoty, bo tyle w nim było pokładów energii. Przez głowę Connora przeszła nawet myśl, że serio powinna nazywać się Śnieżką, bo pobudzała go bardziej niż jakakolwiek używka, którą kiedykolwiek zażył. A trochę ich pewnie było.
Przekroczenie progu drzwi jedynie utwierdziło go w przekonaniu, że dzisiaj na pewno nie będzie się nudzić. Nigdy nie przywiązywał uwagi do wystroju wnętrz, więc jak już pozbyli się bucików i odzienia wierzchniego, rozsiadł się wygodnie na leżance i po raz kolejny tego dnia obdarzył ją długim pełnym pożądania spojrzeniem. Oczy miał dzikie, błyszczące, jakby już był pod wpływem - tak na niego działała.
Patrzył tak przez chwilę, po czym - gdy już zdecydował się przerwać ciszę - włożył dłoń do kieszeni, zaciskając palce wokół samarki wypełnionej wróżkowym pyłem.
- Byłbym zapomniał! Mama mówiła, że nie wypada przychodzić w gości z pustymi rękoma, a jako iż jestem grzecznym i dobrze wychowanym chłopcem, to przyniosłem ci prezent! - zarzucił nagle, wyciągając przy tym torebeczkę z pyłkiem. - Wiem, dziewczyna twojego pokroju pewnie wolałaby jakieś ładne badyle, ale nie miałem czasu się przygotować. - zażartował, podnosząc się z siedzenia i zbliżając się do niej po to, żeby przekazać jej torebeczkę. No, teoretycznie mógłby ją gdzieś po prostu położyć, ale jakoś nie potrafił zaakceptować dzielącego ich dystansu.
- Co ty na to, Śnieżko? - zapytał, gdy był już wystarczająco blisko, żeby móc spojrzeć na nią z góry.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Taki był słodki. I słodko naiwny.
Z całym tym głupawym uśmieszkiem i ciężkim wydechem; z rozchylonymi ustami i ciałem naznaczonym dreszczem – słodki Merlinie, nie musiała nawet zbytnio się starać, by wiedzieć, że wciąż patrzył na nią w ten sam sposób. Patrzył, chłonął, podziwiał; bo gapił się na nią co najmniej jak na najładniejszy, najdroższy obraz w paryskim Luwrze. A jej całkowicie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, choć sama spoglądała na niego dość protekcjonalnie, z nutą lekceważenia.
Musiało jednak być w nim coś, co sprawiło że zachciało jej się być iście wspaniałomyślną – przeprowadzenie kogoś przez Nokturn nie było wcale taką trudnością, jeśli ów dzielnicę dobrze się znało i było na niej znanym; ale wielu wciąż i wciąż traktowało to jak zadanie niemal awykonalne, a Tatianę dobrodziejkę jak cudotwórczynię – i nie zamierzała wyprowadzać ich z błędu.
Connor na całe szczęście nie zachowywał się jak uwieszone nogi szczenię, nie zwracał na siebie uwagi i nie gapił się jak irytujący turysta na mroczne kamienice. Tyle dobrze.
Przekraczając próg, złamała ciszę dryfującą w ciemnej kamienicy, nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię; wraz z zamknięciem drzwi zsunęła z ramion futrzany płaszcz, rzucając go na ławeczkę przy drzwiach, niedługo później wraz ze swoim nieoczekiwanym gościem przechodząc do salonu.
– Czuj się jak w domu – nieco zagraconym, zakurzonym, pstrokatym poprzez nagromadzone zewsząd przedmioty; było tu ciasno przez nadmiar rupieci, kontrastowo przez dziwne przedmioty za gablotami i bogate ozdoby, a także intensywnie kolorowe, ruskie pamiątki.
– Coś się napijesz, kochaneczku, nie? Herbaty nie proponuję – na taką mógł iść do kawiarenki na Pokątnej, a coś jej się zdawało, że nie tego szukał w zaułku. Dostrzegając jeszcze jego spojrzenie – pociemniałe, charakterystyczne, jakby ujrzał gwiazdkę z nieba – puściła w jego stronę oczko, nim nie przeszła kilku kroków w kierunku etażerki, przeczesując palcami nieco wilgotne od śniegu włosy. Z półki ściągnęła butelkę Quintinu i dwa kieliszki, niedługo później wracając do centralnej części salonu; znalezisko zostawiła na blacie niskiej ławy. W międzyczasie unosząc brew na gwałtowne słowa i ruchy chłopaka; cień zdziwienia prędko rozmył się pod naporem uśmiechu; a ten w wykonaniu Tatiany był niewątpliwie szczery i szeroki, kiedy jasne spojrzenie zidentyfikowało słodki podarek, błyszcząc dziko.
– Och, naprawdę? – zerknęła z prezentu na jego buźkę, zaraz potem unosząc dłoń, która spoczęła na jego policzku; palce musnęły skórę, pogładziły ją w faktycznie czułym geście – Przesłodki jesteś, Multon – wymruczała z zadowoleniem, równie prędko sięgając po ofiarowany smakołyk – Daj spokój z badylami, to przynajmniej potwierdza prawdziwość twoich uczuć względem mnie – stwierdziła rozbawiona, niedługo później zajmując miejsce w obszernym, wysokim fotelu. Na moment odłożyła woreczek na blat, porwała natomiast papierośnicę, zakładając nogę na nogę i wsuwając jedną z fajek między wargi.
– Tęskniłeś za mną, co? – nieco zniekształconym słowom towarzyszył kolejny uśmiech, kiedy odpaliła końcówkę papierosa różdżką i zaciągnęła się dymem, który niedługo później wpłynął miękko w dzielący ich dystans.
Z całym tym głupawym uśmieszkiem i ciężkim wydechem; z rozchylonymi ustami i ciałem naznaczonym dreszczem – słodki Merlinie, nie musiała nawet zbytnio się starać, by wiedzieć, że wciąż patrzył na nią w ten sam sposób. Patrzył, chłonął, podziwiał; bo gapił się na nią co najmniej jak na najładniejszy, najdroższy obraz w paryskim Luwrze. A jej całkowicie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, choć sama spoglądała na niego dość protekcjonalnie, z nutą lekceważenia.
Musiało jednak być w nim coś, co sprawiło że zachciało jej się być iście wspaniałomyślną – przeprowadzenie kogoś przez Nokturn nie było wcale taką trudnością, jeśli ów dzielnicę dobrze się znało i było na niej znanym; ale wielu wciąż i wciąż traktowało to jak zadanie niemal awykonalne, a Tatianę dobrodziejkę jak cudotwórczynię – i nie zamierzała wyprowadzać ich z błędu.
Connor na całe szczęście nie zachowywał się jak uwieszone nogi szczenię, nie zwracał na siebie uwagi i nie gapił się jak irytujący turysta na mroczne kamienice. Tyle dobrze.
Przekraczając próg, złamała ciszę dryfującą w ciemnej kamienicy, nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię; wraz z zamknięciem drzwi zsunęła z ramion futrzany płaszcz, rzucając go na ławeczkę przy drzwiach, niedługo później wraz ze swoim nieoczekiwanym gościem przechodząc do salonu.
– Czuj się jak w domu – nieco zagraconym, zakurzonym, pstrokatym poprzez nagromadzone zewsząd przedmioty; było tu ciasno przez nadmiar rupieci, kontrastowo przez dziwne przedmioty za gablotami i bogate ozdoby, a także intensywnie kolorowe, ruskie pamiątki.
– Coś się napijesz, kochaneczku, nie? Herbaty nie proponuję – na taką mógł iść do kawiarenki na Pokątnej, a coś jej się zdawało, że nie tego szukał w zaułku. Dostrzegając jeszcze jego spojrzenie – pociemniałe, charakterystyczne, jakby ujrzał gwiazdkę z nieba – puściła w jego stronę oczko, nim nie przeszła kilku kroków w kierunku etażerki, przeczesując palcami nieco wilgotne od śniegu włosy. Z półki ściągnęła butelkę Quintinu i dwa kieliszki, niedługo później wracając do centralnej części salonu; znalezisko zostawiła na blacie niskiej ławy. W międzyczasie unosząc brew na gwałtowne słowa i ruchy chłopaka; cień zdziwienia prędko rozmył się pod naporem uśmiechu; a ten w wykonaniu Tatiany był niewątpliwie szczery i szeroki, kiedy jasne spojrzenie zidentyfikowało słodki podarek, błyszcząc dziko.
– Och, naprawdę? – zerknęła z prezentu na jego buźkę, zaraz potem unosząc dłoń, która spoczęła na jego policzku; palce musnęły skórę, pogładziły ją w faktycznie czułym geście – Przesłodki jesteś, Multon – wymruczała z zadowoleniem, równie prędko sięgając po ofiarowany smakołyk – Daj spokój z badylami, to przynajmniej potwierdza prawdziwość twoich uczuć względem mnie – stwierdziła rozbawiona, niedługo później zajmując miejsce w obszernym, wysokim fotelu. Na moment odłożyła woreczek na blat, porwała natomiast papierośnicę, zakładając nogę na nogę i wsuwając jedną z fajek między wargi.
– Tęskniłeś za mną, co? – nieco zniekształconym słowom towarzyszył kolejny uśmiech, kiedy odpaliła końcówkę papierosa różdżką i zaciągnęła się dymem, który niedługo później wpłynął miękko w dzielący ich dystans.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kim była Tatiana Dołohov?
Na pewno nie jedną z wszystkich miałkich dziewcząt, które zdążył poznać w ciągu krótkiego, acz obfitego w doświadczenia życia. Nie. Nie była jedną z nich. Była inna. Nie mdła, nie przeciętna... była wyrazista, była lepsza, była jakaś. Jaka? Bywała nienaturalnie słodką, czasem boleśnie ostrą, najczęściej jednak - słodko-gorzką. W jednej chwili koiła miłymi słówkami, w drugiej piorunowała lekceważącymi spojrzeniami, w innej zwracała się jak do nic nieznaczącego małolata.
I wszystko to - ta elastyczność, nieprzeciętność i nieprzewidywalność - sprawiało, że zupełnie tracił przy niej głowę, wręcz głupiejąc i tracąc zdrowy rozsądek, z czego zresztą prawdopodobnie zdawała sobie sprawę - z czego na pewno zdawała sobie sprawę.
Zresztą, wystarczyło na niego spojrzeć! To jak uważnie obserwował każdy jej najmniejszy ruch, każdy najmniejszy gest - chwycenie alkoholu, przeczesanie palcami wilgotnych włosów, wreszcie - uniesienie brwi i rozszerzenie ust w szerokim uśmiechu. To chyba ten uśmiech napawał go największą radością. Naprawdę poczuł się doceniony - zupełnie jak posłuszny piesek, którego pochwalono za właściwie zachowanie. Trochę zresztą takim pieskiem dal niej był, nie dało się tego ukryć.
Czy mu to przeszkadzało? Ani trochę. Właściwie to nawet mu się jej podejście podobało - czuł się inaczej, lepiej niż w towarzystwie wszystkich dziewcząt, które wychowano na słabe i wymagające ciągłej opieki niewinne istotki - nudne i przewidywalne, zawsze czekające aż to on postawi pierwszy krok. W tej sytuacji nie musiał, a właściwie to nie mógł go postawić. To Tatiana rozdawała karty. Potrzebował takiej zmiany. Zdecydowanie jej potrzebował.
Może dlatego nie potrafił nad sobą zapanować? Nie potrafił, bo była zbyt blisko. Patrzyła na niego tymi swoimi wielkimi hipnotyzującymi oczami, a chociaż w głowie miał już mnóstwo przyjemnych i możliwych do zrealizowania wizji, to nie reagował, ciągle tylko utrzymując kontakt wzrokowy i rozchylając przy tym delikatnie wargi, bo tak na niego ta słodko-gorzka Śnieżka działała.
Był nią na tyle oczarowany, że nawet nie drgnął, gdy wciąż chłodną dłonią zawędrowała do jego policzka, zaraz zaś muskając pieszczotliwie porośniętą trzydniowym zarostem skórę. Zamiast spodziewanej fali zimna nastąpiła niezwykle przyjemna fala gorąca, a on - już odrobinę zmotywowany do działania - zawędrował swoją dłonią do jej dłoni, przykładając ją do własnego policzka, splatając na krótką chwilę ich palce.
- Tylko dla ciebie. - puścił jej oczko, wyszczerzył ząbki i pozwolił odejść, odprowadzając ją jeszcze wzrokiem do momentu, w którym nie zajęła miejsca. Sam - niechętnie, bo raczej nie spodobał mu się narzucony dystans - przysiadł na leżance, spojrzenie na krótką chwilę przenosząc z Tatiany na alkohol.
- Mama twierdziła też, że nie wypada odmawiać poczęstunku, a więc... - dodał, po czym polał odpowiednią ilość alkoholu do przygotowanych kieliszków, nie szczędząc, bo prosty z niego chłopak - zamiast delektować się alkoholem wolał po prostu szybko się najebać.
Z tym jednak miał zamiar poczekać na ulubioną Śnieżkę, teraz odpalającą papierosa i wypuszczającą dym z ust. Nawet to robiła z klasą! No i jak mógłby odpowiedzieć inaczej na jej pytanie? Oczywiście, że tęsknił - w chuj tęsknił.
- Nawet nie wiesz jak bardzo, Śnieżko. - odpowiedział w końcu, ciągle uważnie się jej przypatrując, choć teraz widok przesłaniały mu niewielkie obłoki dymu. - A ty? Jak sobie radziłaś bez ukochanego Connora Multona? Zakładam, że musiało być ciężko. No, ale teraz jestem cały twój, możesz nacieszyć się moim widokiem! - dorzucił, wypowiedź wieńcząc zawadiackim uśmiechem.
Wpatrywał się w nią jeszcze chwilę, zaraz jednak - jakby niekontrolowanie - przenosząc wzrok na wypełniony wróżkowym pyłkiem woreczek. Choć nie był uzależniony, to teraz - gdy uświadomił sobie, że to może być ostatnia okazja do naćpania się z niepowtarzalną Tatianą Dołohov - poczuł ogromną chęć zażycia narkotyku. Z nią, oczywiście.
Wrócił więc wzrokiem do towarzyszki, obdarzając ją spojrzeniem przepełnionym trochę ciekawością, trochę narastającym pożądaniem, trochę ekscytacją.
- To jak, rozpakujesz swój prezent, Śnieżko? Tak wypada. - dodał, choć dobrze wiedział, że nigdy nie dbała o to, co wypada, a czego nie wypada robić.
Na pewno nie jedną z wszystkich miałkich dziewcząt, które zdążył poznać w ciągu krótkiego, acz obfitego w doświadczenia życia. Nie. Nie była jedną z nich. Była inna. Nie mdła, nie przeciętna... była wyrazista, była lepsza, była jakaś. Jaka? Bywała nienaturalnie słodką, czasem boleśnie ostrą, najczęściej jednak - słodko-gorzką. W jednej chwili koiła miłymi słówkami, w drugiej piorunowała lekceważącymi spojrzeniami, w innej zwracała się jak do nic nieznaczącego małolata.
I wszystko to - ta elastyczność, nieprzeciętność i nieprzewidywalność - sprawiało, że zupełnie tracił przy niej głowę, wręcz głupiejąc i tracąc zdrowy rozsądek, z czego zresztą prawdopodobnie zdawała sobie sprawę - z czego na pewno zdawała sobie sprawę.
Zresztą, wystarczyło na niego spojrzeć! To jak uważnie obserwował każdy jej najmniejszy ruch, każdy najmniejszy gest - chwycenie alkoholu, przeczesanie palcami wilgotnych włosów, wreszcie - uniesienie brwi i rozszerzenie ust w szerokim uśmiechu. To chyba ten uśmiech napawał go największą radością. Naprawdę poczuł się doceniony - zupełnie jak posłuszny piesek, którego pochwalono za właściwie zachowanie. Trochę zresztą takim pieskiem dal niej był, nie dało się tego ukryć.
Czy mu to przeszkadzało? Ani trochę. Właściwie to nawet mu się jej podejście podobało - czuł się inaczej, lepiej niż w towarzystwie wszystkich dziewcząt, które wychowano na słabe i wymagające ciągłej opieki niewinne istotki - nudne i przewidywalne, zawsze czekające aż to on postawi pierwszy krok. W tej sytuacji nie musiał, a właściwie to nie mógł go postawić. To Tatiana rozdawała karty. Potrzebował takiej zmiany. Zdecydowanie jej potrzebował.
Może dlatego nie potrafił nad sobą zapanować? Nie potrafił, bo była zbyt blisko. Patrzyła na niego tymi swoimi wielkimi hipnotyzującymi oczami, a chociaż w głowie miał już mnóstwo przyjemnych i możliwych do zrealizowania wizji, to nie reagował, ciągle tylko utrzymując kontakt wzrokowy i rozchylając przy tym delikatnie wargi, bo tak na niego ta słodko-gorzka Śnieżka działała.
Był nią na tyle oczarowany, że nawet nie drgnął, gdy wciąż chłodną dłonią zawędrowała do jego policzka, zaraz zaś muskając pieszczotliwie porośniętą trzydniowym zarostem skórę. Zamiast spodziewanej fali zimna nastąpiła niezwykle przyjemna fala gorąca, a on - już odrobinę zmotywowany do działania - zawędrował swoją dłonią do jej dłoni, przykładając ją do własnego policzka, splatając na krótką chwilę ich palce.
- Tylko dla ciebie. - puścił jej oczko, wyszczerzył ząbki i pozwolił odejść, odprowadzając ją jeszcze wzrokiem do momentu, w którym nie zajęła miejsca. Sam - niechętnie, bo raczej nie spodobał mu się narzucony dystans - przysiadł na leżance, spojrzenie na krótką chwilę przenosząc z Tatiany na alkohol.
- Mama twierdziła też, że nie wypada odmawiać poczęstunku, a więc... - dodał, po czym polał odpowiednią ilość alkoholu do przygotowanych kieliszków, nie szczędząc, bo prosty z niego chłopak - zamiast delektować się alkoholem wolał po prostu szybko się najebać.
Z tym jednak miał zamiar poczekać na ulubioną Śnieżkę, teraz odpalającą papierosa i wypuszczającą dym z ust. Nawet to robiła z klasą! No i jak mógłby odpowiedzieć inaczej na jej pytanie? Oczywiście, że tęsknił - w chuj tęsknił.
- Nawet nie wiesz jak bardzo, Śnieżko. - odpowiedział w końcu, ciągle uważnie się jej przypatrując, choć teraz widok przesłaniały mu niewielkie obłoki dymu. - A ty? Jak sobie radziłaś bez ukochanego Connora Multona? Zakładam, że musiało być ciężko. No, ale teraz jestem cały twój, możesz nacieszyć się moim widokiem! - dorzucił, wypowiedź wieńcząc zawadiackim uśmiechem.
Wpatrywał się w nią jeszcze chwilę, zaraz jednak - jakby niekontrolowanie - przenosząc wzrok na wypełniony wróżkowym pyłkiem woreczek. Choć nie był uzależniony, to teraz - gdy uświadomił sobie, że to może być ostatnia okazja do naćpania się z niepowtarzalną Tatianą Dołohov - poczuł ogromną chęć zażycia narkotyku. Z nią, oczywiście.
Wrócił więc wzrokiem do towarzyszki, obdarzając ją spojrzeniem przepełnionym trochę ciekawością, trochę narastającym pożądaniem, trochę ekscytacją.
- To jak, rozpakujesz swój prezent, Śnieżko? Tak wypada. - dodał, choć dobrze wiedział, że nigdy nie dbała o to, co wypada, a czego nie wypada robić.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kim był Connor Multon?
Słodkim dodatkiem, przemykającym niepostrzeżenie znajomym, echem dawnych, skrytych za kotarą beztroski dni? W końcu kimś na kształt zabawki, wygodnego znajomego, ubranego w uśmiech i gotowość, z werwą i zaangażowaniem skrzącymi w oczach – a takich ludzi, mimo rozbawienia i nuty arogancji, ceniła. Bo byli użyteczni, a przy tym lojalni, choć tylko głupiec myślałby, że całkowicie. W czasach, jakie ich otaczały; w miejscu, którym stał się Londyn, okazja goniła okazję. Możliwości pojawiały się i znikały prędziutko – trzeba było sięgać gwałtownie i nierzadko brutalnie po to, co stawiał przed nimi los.
A skoro los postawił na jej drodze chłopięce uśmiechy na twarzy dorosłego już mężczyzny, nie mogła z ów okazji nie skorzystać, nawet jeśli sama nie wiedziała jeszcze, do czego mógłby jej się przydać. Być może nuta sentymentu, może zwyczajna nuda i potrzeba zabawy; tego ostatniego nie można było mu odmówić, potrafił się bawić.
O czym dowiódł ofiarowując jej słodki woreczek ze słodką zawartością, co wystarczyło do uratowania tegoż wieczoru.
– A więc jesteś grzecznym chłopcem i zachowujesz się należycie, dobrze – dokończyła za niego, unosząc kącik ust ku górze. Wzrok na moment spoczął na jego dłoniach, które odmierzyły ilość alkoholu w wysokim szkle, nim nie rozsiadła się na fotelu, i wciąż naznaczona uśmiechem – choć nie do końca rozszyfrowanym – spoglądała na niego.
– Usychałam z tęsknoty, a serce zwolniło bieg do tempa niemal niebezpiecznego – czcze słowa, które powinna wypowiedzieć ze śmiechem, zabrzmiały niemal całkiem poważnie; niemal, gdyby nie wzniesione kąciki warg. Kolejna smuga dymu wpłynęła między nich, za nią następna, nim żarzący się papieros na dłuższą chwilę spoczął między kobiecymi palcami dłoni wspartej o podłokietnik fotela.
– Opowiedz mi. Wyspowiadaj się, skarbeńku. Co tutaj robiłeś gdy mnie nie było przy tobie – rzuciła z lekkością, przekrzywiając lekko głowę w jedną ze stron; gdzie był, co robił, jak odnajdywał się w całym tym syfie, który pochłonął Anglię? Nie potrzebowała tych informacji żeby zaspokoić własną ciekawość, bardziej by przefiltrować ich treść w poszukiwaniu czegoś przydatnego.
– Nie śmiałabym odmówić, mój drogi – i choć nigdy nie była tą, która dbała o to co wolno lub nie wolno; co wypada czy nie wypada – podarek tego typu należało traktować jak świętość. Tym bardziej jeśli spadał z nieba niczym cud.
Wsunęła dymiącą się bibułkę między wargi, później nachyliła w kierunku blatu; pochwycony w dłonie woreczek sprawnie rozplątała palcami, niedługo później wysypując na szklaną powierzchnię stołu śliczniutki, błyszczący proszek.
Pierw rozdzieliła substancję palcem, niedługo później sięgnęła jednak po kawałek pergaminu leżący nieopodal; złożyła go kilkukrotnie, aż wyglądem począł przypominać nieduży, sztywny kartonik – tym samym nadał się idealnie do równomiernego rozłożenia na dwie, obfite kreski, wróżkowego pyłu.
– Mam czynić honory?
Słodkim dodatkiem, przemykającym niepostrzeżenie znajomym, echem dawnych, skrytych za kotarą beztroski dni? W końcu kimś na kształt zabawki, wygodnego znajomego, ubranego w uśmiech i gotowość, z werwą i zaangażowaniem skrzącymi w oczach – a takich ludzi, mimo rozbawienia i nuty arogancji, ceniła. Bo byli użyteczni, a przy tym lojalni, choć tylko głupiec myślałby, że całkowicie. W czasach, jakie ich otaczały; w miejscu, którym stał się Londyn, okazja goniła okazję. Możliwości pojawiały się i znikały prędziutko – trzeba było sięgać gwałtownie i nierzadko brutalnie po to, co stawiał przed nimi los.
A skoro los postawił na jej drodze chłopięce uśmiechy na twarzy dorosłego już mężczyzny, nie mogła z ów okazji nie skorzystać, nawet jeśli sama nie wiedziała jeszcze, do czego mógłby jej się przydać. Być może nuta sentymentu, może zwyczajna nuda i potrzeba zabawy; tego ostatniego nie można było mu odmówić, potrafił się bawić.
O czym dowiódł ofiarowując jej słodki woreczek ze słodką zawartością, co wystarczyło do uratowania tegoż wieczoru.
– A więc jesteś grzecznym chłopcem i zachowujesz się należycie, dobrze – dokończyła za niego, unosząc kącik ust ku górze. Wzrok na moment spoczął na jego dłoniach, które odmierzyły ilość alkoholu w wysokim szkle, nim nie rozsiadła się na fotelu, i wciąż naznaczona uśmiechem – choć nie do końca rozszyfrowanym – spoglądała na niego.
– Usychałam z tęsknoty, a serce zwolniło bieg do tempa niemal niebezpiecznego – czcze słowa, które powinna wypowiedzieć ze śmiechem, zabrzmiały niemal całkiem poważnie; niemal, gdyby nie wzniesione kąciki warg. Kolejna smuga dymu wpłynęła między nich, za nią następna, nim żarzący się papieros na dłuższą chwilę spoczął między kobiecymi palcami dłoni wspartej o podłokietnik fotela.
– Opowiedz mi. Wyspowiadaj się, skarbeńku. Co tutaj robiłeś gdy mnie nie było przy tobie – rzuciła z lekkością, przekrzywiając lekko głowę w jedną ze stron; gdzie był, co robił, jak odnajdywał się w całym tym syfie, który pochłonął Anglię? Nie potrzebowała tych informacji żeby zaspokoić własną ciekawość, bardziej by przefiltrować ich treść w poszukiwaniu czegoś przydatnego.
– Nie śmiałabym odmówić, mój drogi – i choć nigdy nie była tą, która dbała o to co wolno lub nie wolno; co wypada czy nie wypada – podarek tego typu należało traktować jak świętość. Tym bardziej jeśli spadał z nieba niczym cud.
Wsunęła dymiącą się bibułkę między wargi, później nachyliła w kierunku blatu; pochwycony w dłonie woreczek sprawnie rozplątała palcami, niedługo później wysypując na szklaną powierzchnię stołu śliczniutki, błyszczący proszek.
Pierw rozdzieliła substancję palcem, niedługo później sięgnęła jednak po kawałek pergaminu leżący nieopodal; złożyła go kilkukrotnie, aż wyglądem począł przypominać nieduży, sztywny kartonik – tym samym nadał się idealnie do równomiernego rozłożenia na dwie, obfite kreski, wróżkowego pyłu.
– Mam czynić honory?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ach, Tatiana!
Taka była piękna, taka magnetyczna, taka ciekawa, taka... niepowtarzalna!
Jak tak na nią patrzył, to nie wiedział już nawet, czy na fotelu zasiada jak najbardziej ludzka Rosjanka, a może jakaś nieziemska istota, którą jakimś cudem udało mu się poznać? Lepsza od wil, lepsza od tych wszystkich miałkich dziewcząt... Tak. Tatiana była najlepsza.
Oczarowała go na tyle mocno, że mógł udawać nawet tego nieszczęsnego grzecznego chłopca. Poniekąd zresztą przy niej się w takiego zamieniał, przynajmniej do czasu, gdy na stole nie pojawiały się narkotyki lub po głowie nie krążyły mu myśli, w którch mógł mieć ją w całości.
- Najgrzeczniejszy. Czy kiedykolwiek zrobiłem coś wbrew zasadom? - odparł nagle i niewinnie, zaraz szczerząc ząbki w szerokim uśmiechu, bo jej kolejne słowa go rozbawiły. I chociaż wiedział, że żartowała, że tylko tak się droczyła, to jednocześnie naiwnie wierzył, że przez czas rozłąki na pewno przemknął jej przez głowę - choć raz, choć jeden głupi raz!
Bo ona przemykała przez jego głowę niejednokrotnie; jej buzia, jej ciało czy nawet strzępy wspomnień, które pozostały po nocach takich jak ta - nocach spędzonych na zabawie. I chociaż skłamałby mówiąc, że rozmyślał o niej często, to naprawdę dobrze ją wspominał.
- Znalazłem żonę, mamy już dzieci, niedługo stawiam pierwszy dom i sadzę drzewo... Jest idealnie. Istna sielanka. - odparł równie poważnym tonem, choć za chwilkę przeszedł już do konkretów. - Stara bida. Zarabiam i dbam o to, żeby interes się kręcił... Co prawda większość stałych klientów już nie żyje, ale nie mam na co narzekać - teraz łatwiej o ćpuna niż jedzenie, więc hajs się zgadza. A tak poza tym to unikam kłopotów i korzystam z życia, bo zaraz będę stary. Jest dobrze. Może i powoli zaczyna brakować mi hajsu na jedzenie, ale na to przecież mam swoje sposoby. - dodał, pociągając przy tym charakterystycznie nosem, bo jak to mówiła jedna z najlepszych modelek Domu Mody Parkinson, Kate Moss - lepiej wciągać kreski, niż wpieprzać drogie kęski. - No, a poza tym w najbliższym czasie powinienem dostać wezwanie do wojska. Trochę chujowo, bo nie będę miał na czym zarabiać i pewnie wyrzucą mnie z mieszkania... - tutaj na chwilę się zatrzymał, bo nagle uświadomił sobie, że serio jest chujowo. Szczęśliwie jednak na razie nie było czym się przejmować - co będzie to będzie, no nie? Zaraz znowu wyszczerzył ząbki i kontynuował. - No, ale mam nadzieję, że niedługo to wszystko się skończy, nie powinno być tak źle. No ale kurwa! Dasz wiarę? Ja w wojsku! Wyobrażasz sobie mnie w mundurze? - dodał szybko, chyba bardziej dla rozluźnienia atmosfery i porzucenia tematu, bo jakoś nie lubił mówić o swoim nudnym i nieudanym życiu, szczególnie że - przynajmniej takie odnosił wrażenie - Tatianie się raczej powodziło. - A ty? Co robiłaś, gdy mnie nie było przy tobie? - dorzucił więc jeszcze, bo to interesowało go znacznie bardziej. Na pewno miała więcej do powiedzenia.
Zaraz jednak skupił się na poczynaniach dziewczyny - na tym jak wysypywała zawartość proszku, jak rozdzielała go na dwie grube kreski, na tym jak pytała, czy powinna czynić honory. Kurwa, powinna.
- Jak nie ty to kto, Śnieżko? To twój prezent, i jest kurwa najlepszej jakości. Zresztą, przekonasz się, śliczna. - odparł podekscytowany, bo dopiero teraz dotarło do niego, że naprawdę spędzi tę noc w jej towarzystwie. A pomyśleć, że dzisiaj miał walić sam! Teraz miał towarzyszkę, jak zawsze skorą do zabawy.
Taka była piękna, taka magnetyczna, taka ciekawa, taka... niepowtarzalna!
Jak tak na nią patrzył, to nie wiedział już nawet, czy na fotelu zasiada jak najbardziej ludzka Rosjanka, a może jakaś nieziemska istota, którą jakimś cudem udało mu się poznać? Lepsza od wil, lepsza od tych wszystkich miałkich dziewcząt... Tak. Tatiana była najlepsza.
Oczarowała go na tyle mocno, że mógł udawać nawet tego nieszczęsnego grzecznego chłopca. Poniekąd zresztą przy niej się w takiego zamieniał, przynajmniej do czasu, gdy na stole nie pojawiały się narkotyki lub po głowie nie krążyły mu myśli, w którch mógł mieć ją w całości.
- Najgrzeczniejszy. Czy kiedykolwiek zrobiłem coś wbrew zasadom? - odparł nagle i niewinnie, zaraz szczerząc ząbki w szerokim uśmiechu, bo jej kolejne słowa go rozbawiły. I chociaż wiedział, że żartowała, że tylko tak się droczyła, to jednocześnie naiwnie wierzył, że przez czas rozłąki na pewno przemknął jej przez głowę - choć raz, choć jeden głupi raz!
Bo ona przemykała przez jego głowę niejednokrotnie; jej buzia, jej ciało czy nawet strzępy wspomnień, które pozostały po nocach takich jak ta - nocach spędzonych na zabawie. I chociaż skłamałby mówiąc, że rozmyślał o niej często, to naprawdę dobrze ją wspominał.
- Znalazłem żonę, mamy już dzieci, niedługo stawiam pierwszy dom i sadzę drzewo... Jest idealnie. Istna sielanka. - odparł równie poważnym tonem, choć za chwilkę przeszedł już do konkretów. - Stara bida. Zarabiam i dbam o to, żeby interes się kręcił... Co prawda większość stałych klientów już nie żyje, ale nie mam na co narzekać - teraz łatwiej o ćpuna niż jedzenie, więc hajs się zgadza. A tak poza tym to unikam kłopotów i korzystam z życia, bo zaraz będę stary. Jest dobrze. Może i powoli zaczyna brakować mi hajsu na jedzenie, ale na to przecież mam swoje sposoby. - dodał, pociągając przy tym charakterystycznie nosem, bo jak to mówiła jedna z najlepszych modelek Domu Mody Parkinson, Kate Moss - lepiej wciągać kreski, niż wpieprzać drogie kęski. - No, a poza tym w najbliższym czasie powinienem dostać wezwanie do wojska. Trochę chujowo, bo nie będę miał na czym zarabiać i pewnie wyrzucą mnie z mieszkania... - tutaj na chwilę się zatrzymał, bo nagle uświadomił sobie, że serio jest chujowo. Szczęśliwie jednak na razie nie było czym się przejmować - co będzie to będzie, no nie? Zaraz znowu wyszczerzył ząbki i kontynuował. - No, ale mam nadzieję, że niedługo to wszystko się skończy, nie powinno być tak źle. No ale kurwa! Dasz wiarę? Ja w wojsku! Wyobrażasz sobie mnie w mundurze? - dodał szybko, chyba bardziej dla rozluźnienia atmosfery i porzucenia tematu, bo jakoś nie lubił mówić o swoim nudnym i nieudanym życiu, szczególnie że - przynajmniej takie odnosił wrażenie - Tatianie się raczej powodziło. - A ty? Co robiłaś, gdy mnie nie było przy tobie? - dorzucił więc jeszcze, bo to interesowało go znacznie bardziej. Na pewno miała więcej do powiedzenia.
Zaraz jednak skupił się na poczynaniach dziewczyny - na tym jak wysypywała zawartość proszku, jak rozdzielała go na dwie grube kreski, na tym jak pytała, czy powinna czynić honory. Kurwa, powinna.
- Jak nie ty to kto, Śnieżko? To twój prezent, i jest kurwa najlepszej jakości. Zresztą, przekonasz się, śliczna. - odparł podekscytowany, bo dopiero teraz dotarło do niego, że naprawdę spędzi tę noc w jej towarzystwie. A pomyśleć, że dzisiaj miał walić sam! Teraz miał towarzyszkę, jak zawsze skorą do zabawy.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiało ją, jak wiele musi powiedzieć – ile razy spojrzeć, ile uśmiechów posłać w jego stronę, ile ładnych słów ubrać w jeszcze ładniejsze zdania – by faktycznie mógł przysłowiowo skoczyć za nią w ogień. Bo kiedy patrzył w taki sposób, pomiędzy chłopięcą fascynacją a męskim pożądaniem, z oczami szklistymi od prawie żywej tęsknoty, naznaczonej zabawą i ekscytacją spowodowaną tym, co miało nadejść – wtedy faktycznie myślała, że nie musi robić już nic.
Tylko dalej patrzeć na niego w ten sam sposób, odpowiadać na jego pytania z nutą pomruku tańczącą na koniuszku języka.
– Ty? Ależ nigdy – potrzebne jedynie było zdefiniowanie słowa zasady, a tego nie zamierzało czynić żadne z nich; na co komu były, gdzie się podziały? Byli dorośli, stawiali kroki świadomie – choć on ze swoim szczenięcym wzrokiem mógł sprawiać inne wrażenie. Skinęła głową w kierunku kieliszków, by czynił honory – i być może złamał kolejną zasadę, bo średnio odpowiednim było mieszanie wróżkowego z quintinem, ale któżby się tym przejmował? Poza tym okrutnie zaschło jej w gardle, mu od całej tej wędrówki po Pokątnej zapewne też.
– Och, już chciałam zacząć klaskać... – kiedy sprawnie przedstawił historyjkę o rodzinnym, sielankowym żywocie, równie prędko zasłaniając ją prawdą; akurat taką, jakiej się spodziewała. Ale to nie przeszkadzało w uśmiechu, który znów pojawił się na jej wargach – czyli sobie radził. Mimo warunków, mimo uporczywego losu i działań, które wywracały Anglię do góry nogami, jakoś sobie radził. A to bywało użyteczne i pomocne.
Podniosła się z miejsca równocześnie ze słowem wojsko; zmarszczone brwi zdradziły zdziwienie, później uniosła jedną z nich, w międzyczasie przechodząc do pomieszczenia obok, wciąż jednak prowadząc z nim rozmowę pomiędzy otwartymi ścianami.
– Do wojska? I co, niby serio zamierzasz pójść? Strugać bohatera? – parskając śmiechem sięgnęła do głębokiej szuflady wysokiej komody w pokoju obok. Bo choć wojsko zaprzysiężone było przecież z jej stroną, nie potrafiła sobie wyobrazić faktycznego działania w takiej placówce. Nie w wykonaniu Connora.
– W mundurze? – powtórzyła za nim, wciąż podniesionym głosem; kiedy wróciła do salonu, zniżyła go do pomruku, w dłoniach trzymając opakowane w ciemny papier zawiniątko – W mundurze owszem. Będziesz wyglądał seksownie – powiedziała wprost, skubiąc przez moment zębami dolną wargę. Papierowy pakunek położyła na stole, wracając na swoje miejsce w fotelu.
– Weź to, dzieciaku. Potraktuj jako spóźniony prezent na święta – mruknęła, wskazując podbródkiem na to, co przyniosła. Jej i tak by się nie przydało, a niech ma, w nagrodę za prezent i bycie grzecznym kompanem wieczora.
– Ja? Cóż, naprawiałam ten kraj, jak widać – mruknęła, choć niedługo potem uśmiechnęła się, nieco rozbawiona – To co zawsze, Connor. Choć pula moich znajomych rozszerzyła się poza szlachtę i ich problemy – bardzo specyficzna grupa, z którą utrzymywała kontakty, od plebsu i przestępców, po najbardziej arystokratyczne mimozy tego kraju – taki wachlarz naprawdę niósł sporo możliwości.
– Byłam na sabacie u samej Nott, fajnie co? – dodała z błyskiem w oku, niedługo później wznosząc w górę dłoń obstrojoną pierścieniami, zewnętrzną stroną w jego kierunku – Jeszcze się nie chajtnęłam, ale zaręczynowy ciągle błyszczy – a słodki pan narzeczony błądzi po dalekich krajach; czasami chciała, żeby zabłądził na dobre.
Rozważania tak nieciekawe zeszły jednak na bok niemal od razu, kiedy dał jej zielone światło.
Posłała mu krótkie spojrzenie, kolejny krótki uśmiech, niedługo później nachylając w kierunku blatu. Jedną z dziurek nosa przysłoniła palcem, w drugą z charakterystycznym sykiem wciągnęła kreskę wróżkowego pyłku; robiła to już tyle razy, że niepotrzebna jej była szklana lufka czy zwinięty banknot.
Razem z cichym westchnięciem i pociągnięciem nosem wyprostowała się, mrużąc oczy i mamrocząc.
– Chodź tu, twoja kolej, skarbeńku.
daję Connorowi bochenek jasnego chleba, 0,4kg masła, zapas sucharów na tydzień i 0,5kg kaszy gryczanej
Tylko dalej patrzeć na niego w ten sam sposób, odpowiadać na jego pytania z nutą pomruku tańczącą na koniuszku języka.
– Ty? Ależ nigdy – potrzebne jedynie było zdefiniowanie słowa zasady, a tego nie zamierzało czynić żadne z nich; na co komu były, gdzie się podziały? Byli dorośli, stawiali kroki świadomie – choć on ze swoim szczenięcym wzrokiem mógł sprawiać inne wrażenie. Skinęła głową w kierunku kieliszków, by czynił honory – i być może złamał kolejną zasadę, bo średnio odpowiednim było mieszanie wróżkowego z quintinem, ale któżby się tym przejmował? Poza tym okrutnie zaschło jej w gardle, mu od całej tej wędrówki po Pokątnej zapewne też.
– Och, już chciałam zacząć klaskać... – kiedy sprawnie przedstawił historyjkę o rodzinnym, sielankowym żywocie, równie prędko zasłaniając ją prawdą; akurat taką, jakiej się spodziewała. Ale to nie przeszkadzało w uśmiechu, który znów pojawił się na jej wargach – czyli sobie radził. Mimo warunków, mimo uporczywego losu i działań, które wywracały Anglię do góry nogami, jakoś sobie radził. A to bywało użyteczne i pomocne.
Podniosła się z miejsca równocześnie ze słowem wojsko; zmarszczone brwi zdradziły zdziwienie, później uniosła jedną z nich, w międzyczasie przechodząc do pomieszczenia obok, wciąż jednak prowadząc z nim rozmowę pomiędzy otwartymi ścianami.
– Do wojska? I co, niby serio zamierzasz pójść? Strugać bohatera? – parskając śmiechem sięgnęła do głębokiej szuflady wysokiej komody w pokoju obok. Bo choć wojsko zaprzysiężone było przecież z jej stroną, nie potrafiła sobie wyobrazić faktycznego działania w takiej placówce. Nie w wykonaniu Connora.
– W mundurze? – powtórzyła za nim, wciąż podniesionym głosem; kiedy wróciła do salonu, zniżyła go do pomruku, w dłoniach trzymając opakowane w ciemny papier zawiniątko – W mundurze owszem. Będziesz wyglądał seksownie – powiedziała wprost, skubiąc przez moment zębami dolną wargę. Papierowy pakunek położyła na stole, wracając na swoje miejsce w fotelu.
– Weź to, dzieciaku. Potraktuj jako spóźniony prezent na święta – mruknęła, wskazując podbródkiem na to, co przyniosła. Jej i tak by się nie przydało, a niech ma, w nagrodę za prezent i bycie grzecznym kompanem wieczora.
– Ja? Cóż, naprawiałam ten kraj, jak widać – mruknęła, choć niedługo potem uśmiechnęła się, nieco rozbawiona – To co zawsze, Connor. Choć pula moich znajomych rozszerzyła się poza szlachtę i ich problemy – bardzo specyficzna grupa, z którą utrzymywała kontakty, od plebsu i przestępców, po najbardziej arystokratyczne mimozy tego kraju – taki wachlarz naprawdę niósł sporo możliwości.
– Byłam na sabacie u samej Nott, fajnie co? – dodała z błyskiem w oku, niedługo później wznosząc w górę dłoń obstrojoną pierścieniami, zewnętrzną stroną w jego kierunku – Jeszcze się nie chajtnęłam, ale zaręczynowy ciągle błyszczy – a słodki pan narzeczony błądzi po dalekich krajach; czasami chciała, żeby zabłądził na dobre.
Rozważania tak nieciekawe zeszły jednak na bok niemal od razu, kiedy dał jej zielone światło.
Posłała mu krótkie spojrzenie, kolejny krótki uśmiech, niedługo później nachylając w kierunku blatu. Jedną z dziurek nosa przysłoniła palcem, w drugą z charakterystycznym sykiem wciągnęła kreskę wróżkowego pyłku; robiła to już tyle razy, że niepotrzebna jej była szklana lufka czy zwinięty banknot.
Razem z cichym westchnięciem i pociągnięciem nosem wyprostowała się, mrużąc oczy i mamrocząc.
– Chodź tu, twoja kolej, skarbeńku.
daję Connorowi bochenek jasnego chleba, 0,4kg masła, zapas sucharów na tydzień i 0,5kg kaszy gryczanej
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź