Salon
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Główne pomieszczenie kamienicy należącej do Dolohovów już dawno zapomniało o czasach swej świetności. Choć wypełniające salon meble, w istocie kryją w sobie ekstrawagancję i kunszt, ząb czasu nadgryzł je dotkliwie; gdzieniegdzie naznaczone zostały także śladem zaklęcia. Ozdoby, gustowne dekoracje i pamiątki przywiezione z ojczystej Rosji zachwycałyby, gdyby zaraz obok nich nie stały czarnomagiczne artefakty. Składowisko, rupieciarnia, muzeum eksponatów; barwny rozgardiasz.
Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnej kolorystyce; boazeria zdobi ściany, podłogę okrywa stary, nieco przykurzony dywan. Regały z księgami, obszerna leżanka, szafy, dwa fotele, etażerka suto zastawiona alkoholem i kominek, który niemal zapomniał czymże jest ogień; to na to zwrócisz uwagę po przekroczeniu progu salonu.
Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnej kolorystyce; boazeria zdobi ściany, podłogę okrywa stary, nieco przykurzony dywan. Regały z księgami, obszerna leżanka, szafy, dwa fotele, etażerka suto zastawiona alkoholem i kominek, który niemal zapomniał czymże jest ogień; to na to zwrócisz uwagę po przekroczeniu progu salonu.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 25.02.21 13:09, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zgłupiał.
Naprawdę zgłupiał, a wszystko to przez tę nieszczęsną Tatiankę, co samym spojrzeniem wywoływała w nim dziwne, acz przyjemne dreszcze. Może rzeczywiście powinna nazywać się Śnieżką? Trochę tak działała - jak ten cenny, choć niebezpieczny, bo niezwykle uzależniający narkotyk. Connor spędził w jej towarzystwie zaledwie kilka chwil, a już nie potrafił podejmować racjonalnych decyzji, już wydawało mu się, że bez tej Tatianki to on sobie w życiu nie poradzi, bo Tatianka jest mu bardzo potrzebna. Działała na niego uzależniająco, nawet bardziej niż wszelkie porcje wróżkowego pyłu, które kiedykolwiek spotkały się z jego nozdrzami. I cholernie mu się to podobało.
Trzeba było kontynuować zabawę. Chwycił więc kieliszek wypełniony trunkiem, po czym uniósł go ku górze z zamiarem wzniesienia toastu.
- Za Śnieżkę. - rzucił, po czym zbliżył naczynie do ust i zdrowo z niego pociągnął, odchylając przy tym głowę do tyłu. Mieszanie narkotyków z alkoholem może i nie było zbyt odpowiedzialne, ale kto by tam o to dbał? Byli wystarczająco doświadczeni, żeby przetrwać tę pozornie niebezpieczną mieszankę, no nie? Odstawił więc z hukiem kieliszek i rozsiadł się wygodniej na leżance, delektując się smakiem alkoholu.
Za chwilę zapytała o wojsko, a on - trochę rozbawiony, bo nagle faktycznie wydało mu się to niezwykle absurdalne - wzruszył ramionami.
- No, do wojska. Nie muszę strugać bohatera, bo przecież nim jestem, no nie? - rzucił w odpowiedzi, patrząc w stronę drugiego pokoju skąd dobiegał dźwięczny głos Tatiany, teraz stojącej przed nim z czarnym zawiniątkiem, które zaraz ułożyła na stoliku. Jeszcze nie wiedział, co tam jest - nie sprawdził, bo posłała kolejny błahy komplement. - No, to jak już dostanę mundur, to cię w nim odwiedzę. Możesz przebrać się za jakąś sanitariuszkę, będzie ciekawie. - zażartował, choć Tatianka wyglądałaby w takim wdzianku co najmniej kusząco.
Zaraz zaś obejrzał zawartość zawiniątka, a chociaż trochę mu się zrobiło głupio, bo nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie potrzebował jedzenia, to szybko się opamiętał - to Tatiana, ona wiedziała jak jest. A było słabo.
- Dobra, piekna, w takim razie zrobimy wymianę. - odparł, wyciągając z kieszeni kolejną już samarkę z wróżkowym pyłem, zaraz kładąc ją na stoliku. I tak miał tego dużo, a tak przynajmniej nie czuł się jak żebrak. - Co ty na to? - wyszczerzył się, choć nie długo, bo zaraz przeszli do innego temtau, tym razem związanego z wojną.
Mówi, że naprawiała kraj i za chuja nie wiedział, co odpowiedzieć, bo on w żadnym stopniu się Londynowi jeszcze nie przysłużył. Trochę mu było głupio, że Tatianka to taka aktywna działaczka, a on tylko czekał aż skończy się wojna, ale czy mógł się jakkolwiek rządowi przydać? Szczerze w to wątpił. No, chyba że jego towar niszczył organizmy Zakonników, wtedy może. A to zresztą całkiem możliwe, bo zdarzało mu się sprzedawać trefne substancje, pewnie jeszcze bardziej niebezpieczne dla organizmu, ale dopóki hajs się zgadzał, to wyjebane.
Zaraz jednak mówi coś o sabacie u Lady Nott, a on robi wielkie oczy, bo takiego awansu to się nie spodziewał. Nie znał zbyt wielu szlachciców - poza tym, że sprzedawał towar Traversowi, raczej nie miał okazji poznać ludzi, w których krwi płynęła błękitna krew. Nie żeby tego żałował - szlachtę postrzegał jako ludzi sztywnych, trzymających się postawionych zasad, raczej niesympatycznych i nieprzystępnych. Nic nie tracił. Chyba? Co prawda Tatiana wyglądała na zadowoloną, ale to Tatiana.
Zirytował go za to widok zaręczynowego pierścionka. Chociaż już dawno pogodził się z myślą, że z Tatianą nic więcej go nie połączy, to jakoś irytowała go myśl, że mogłaby kiedyś wyjść za mąż. Nie pasowało to do niej. Wtedy nie mogłaby pozwolić sobie na tyle swobody.
Śmieszna sytuacja. Jej narzeczony krążył gdzieś po świecie, gdy Tatianka dobrze bawiła się w Londynie, czerpiąc z życia garściami. Ciekawiło go kim był ten lamus, co nie potrafił upilnować własnej dziewczyny?
- No proszę, czy twój wybranek mógł prosić o lepszą narzeczoną? - parsknął. Taką słodką, wierną, cnotliwą... ciekawe czy wiedział o jej wszystkich ekscesach? A może żyli w jakiejś pojebanej relacji i po prostu na tak dużo sobie pozwalali? Może to jakiś impotent, co dawał się jej poniżać? To narzeczony Tatiany - z nią wszystko możliwe.
O tym też nie myślał długo. Zaraz posłała mu uśmiech, za chwilę wciągnęła swoją porcję, a w kolejnej sekundzie wołała go do siebie. I on nachylił się w stronę blatu, i on nie potrzebował już głupich lufek czy zbędnych zwijek - po prostu wciągnął kreskę. Za chwilę uniósł lekko podbródek ku górze, pociągając kilka razy nosem, bo wróżkowy pyłek - choć działanie miał przyjemne - mocno drażnił nozdrza, szczególnie gdy wciągało się tak grubą kreskę.
- Ja pierdole. - rzucił jeszcze, zbierając pozostałość swojej porcji z blatu i wcierając ją w dziąsło, bo nic nie mogło się zmarnować, heh. No, a jak już skończył to spojrzał na Tatianę z błyskiem w oku - teraz był jeszcze bardziej energiczny, bo za kilka krótkich chwil powinno w nich uderzyć. A on już teraz miał dobry nastrój. - Myślisz, że Lady Nott dobrze by się z nami bawiła? Następnym razem możesz ją zaprosić, zajmę się nią. - zażartował, może trochę głupio, ale w sumie rozśmieszyła go wizja wciągającej kreski Adelaide Nott. Tutaj. Na Nokturnie. Z nimi. No, nie mógł się taką wizją nie podzielić, no nie?
- No... Jak teraz przyjaźnisz się z tymi sztywniakami, to może ogarniesz mi jakichś dzianych klientów, hm? Może na kolejnym sabacie przyda się przystojny kelner z dodatkowym menu? - dopytał, a w głowie już tworzył mu się plan na biznes. Wszyscy ci dziani kawalerowie i znudzone rutyną damy na pewno chętnie skorzystałyby z minuty rozluźnienia. Tak to przynajmniej widział. - Założę się, że zrobiłbym tam furorę... jeszcze znalazłbym sobie żonę ze szlachty! O, a może mnie z jakąś zapoznasz? Myślisz, że bym się im spodobał? - dodał jeszcze, oczywiście wciąż żartując, bo wiadomo, że odrzuciłby je swoją impertynencją. Nie powstrzymało go to jednak od wstania na nogi i zaprezentowania się przed Tatianą w pełnej okazałości. - No bo spójrz? Czy spotkałaś kiedykolwiek lorda, który wyglądałby lepiej ode mnie? - zarzucił, przekonany, że na pewno nie spotkała. Naiwniak!
Jeszcze chwila. Za jakąś minutę powinno kopnąć w całości.
przekazuję Tatianie sztukę wróżkowego pyłku [zużywamy jeden, daję jej drugi]
Naprawdę zgłupiał, a wszystko to przez tę nieszczęsną Tatiankę, co samym spojrzeniem wywoływała w nim dziwne, acz przyjemne dreszcze. Może rzeczywiście powinna nazywać się Śnieżką? Trochę tak działała - jak ten cenny, choć niebezpieczny, bo niezwykle uzależniający narkotyk. Connor spędził w jej towarzystwie zaledwie kilka chwil, a już nie potrafił podejmować racjonalnych decyzji, już wydawało mu się, że bez tej Tatianki to on sobie w życiu nie poradzi, bo Tatianka jest mu bardzo potrzebna. Działała na niego uzależniająco, nawet bardziej niż wszelkie porcje wróżkowego pyłu, które kiedykolwiek spotkały się z jego nozdrzami. I cholernie mu się to podobało.
Trzeba było kontynuować zabawę. Chwycił więc kieliszek wypełniony trunkiem, po czym uniósł go ku górze z zamiarem wzniesienia toastu.
- Za Śnieżkę. - rzucił, po czym zbliżył naczynie do ust i zdrowo z niego pociągnął, odchylając przy tym głowę do tyłu. Mieszanie narkotyków z alkoholem może i nie było zbyt odpowiedzialne, ale kto by tam o to dbał? Byli wystarczająco doświadczeni, żeby przetrwać tę pozornie niebezpieczną mieszankę, no nie? Odstawił więc z hukiem kieliszek i rozsiadł się wygodniej na leżance, delektując się smakiem alkoholu.
Za chwilę zapytała o wojsko, a on - trochę rozbawiony, bo nagle faktycznie wydało mu się to niezwykle absurdalne - wzruszył ramionami.
- No, do wojska. Nie muszę strugać bohatera, bo przecież nim jestem, no nie? - rzucił w odpowiedzi, patrząc w stronę drugiego pokoju skąd dobiegał dźwięczny głos Tatiany, teraz stojącej przed nim z czarnym zawiniątkiem, które zaraz ułożyła na stoliku. Jeszcze nie wiedział, co tam jest - nie sprawdził, bo posłała kolejny błahy komplement. - No, to jak już dostanę mundur, to cię w nim odwiedzę. Możesz przebrać się za jakąś sanitariuszkę, będzie ciekawie. - zażartował, choć Tatianka wyglądałaby w takim wdzianku co najmniej kusząco.
Zaraz zaś obejrzał zawartość zawiniątka, a chociaż trochę mu się zrobiło głupio, bo nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie potrzebował jedzenia, to szybko się opamiętał - to Tatiana, ona wiedziała jak jest. A było słabo.
- Dobra, piekna, w takim razie zrobimy wymianę. - odparł, wyciągając z kieszeni kolejną już samarkę z wróżkowym pyłem, zaraz kładąc ją na stoliku. I tak miał tego dużo, a tak przynajmniej nie czuł się jak żebrak. - Co ty na to? - wyszczerzył się, choć nie długo, bo zaraz przeszli do innego temtau, tym razem związanego z wojną.
Mówi, że naprawiała kraj i za chuja nie wiedział, co odpowiedzieć, bo on w żadnym stopniu się Londynowi jeszcze nie przysłużył. Trochę mu było głupio, że Tatianka to taka aktywna działaczka, a on tylko czekał aż skończy się wojna, ale czy mógł się jakkolwiek rządowi przydać? Szczerze w to wątpił. No, chyba że jego towar niszczył organizmy Zakonników, wtedy może. A to zresztą całkiem możliwe, bo zdarzało mu się sprzedawać trefne substancje, pewnie jeszcze bardziej niebezpieczne dla organizmu, ale dopóki hajs się zgadzał, to wyjebane.
Zaraz jednak mówi coś o sabacie u Lady Nott, a on robi wielkie oczy, bo takiego awansu to się nie spodziewał. Nie znał zbyt wielu szlachciców - poza tym, że sprzedawał towar Traversowi, raczej nie miał okazji poznać ludzi, w których krwi płynęła błękitna krew. Nie żeby tego żałował - szlachtę postrzegał jako ludzi sztywnych, trzymających się postawionych zasad, raczej niesympatycznych i nieprzystępnych. Nic nie tracił. Chyba? Co prawda Tatiana wyglądała na zadowoloną, ale to Tatiana.
Zirytował go za to widok zaręczynowego pierścionka. Chociaż już dawno pogodził się z myślą, że z Tatianą nic więcej go nie połączy, to jakoś irytowała go myśl, że mogłaby kiedyś wyjść za mąż. Nie pasowało to do niej. Wtedy nie mogłaby pozwolić sobie na tyle swobody.
Śmieszna sytuacja. Jej narzeczony krążył gdzieś po świecie, gdy Tatianka dobrze bawiła się w Londynie, czerpiąc z życia garściami. Ciekawiło go kim był ten lamus, co nie potrafił upilnować własnej dziewczyny?
- No proszę, czy twój wybranek mógł prosić o lepszą narzeczoną? - parsknął. Taką słodką, wierną, cnotliwą... ciekawe czy wiedział o jej wszystkich ekscesach? A może żyli w jakiejś pojebanej relacji i po prostu na tak dużo sobie pozwalali? Może to jakiś impotent, co dawał się jej poniżać? To narzeczony Tatiany - z nią wszystko możliwe.
O tym też nie myślał długo. Zaraz posłała mu uśmiech, za chwilę wciągnęła swoją porcję, a w kolejnej sekundzie wołała go do siebie. I on nachylił się w stronę blatu, i on nie potrzebował już głupich lufek czy zbędnych zwijek - po prostu wciągnął kreskę. Za chwilę uniósł lekko podbródek ku górze, pociągając kilka razy nosem, bo wróżkowy pyłek - choć działanie miał przyjemne - mocno drażnił nozdrza, szczególnie gdy wciągało się tak grubą kreskę.
- Ja pierdole. - rzucił jeszcze, zbierając pozostałość swojej porcji z blatu i wcierając ją w dziąsło, bo nic nie mogło się zmarnować, heh. No, a jak już skończył to spojrzał na Tatianę z błyskiem w oku - teraz był jeszcze bardziej energiczny, bo za kilka krótkich chwil powinno w nich uderzyć. A on już teraz miał dobry nastrój. - Myślisz, że Lady Nott dobrze by się z nami bawiła? Następnym razem możesz ją zaprosić, zajmę się nią. - zażartował, może trochę głupio, ale w sumie rozśmieszyła go wizja wciągającej kreski Adelaide Nott. Tutaj. Na Nokturnie. Z nimi. No, nie mógł się taką wizją nie podzielić, no nie?
- No... Jak teraz przyjaźnisz się z tymi sztywniakami, to może ogarniesz mi jakichś dzianych klientów, hm? Może na kolejnym sabacie przyda się przystojny kelner z dodatkowym menu? - dopytał, a w głowie już tworzył mu się plan na biznes. Wszyscy ci dziani kawalerowie i znudzone rutyną damy na pewno chętnie skorzystałyby z minuty rozluźnienia. Tak to przynajmniej widział. - Założę się, że zrobiłbym tam furorę... jeszcze znalazłbym sobie żonę ze szlachty! O, a może mnie z jakąś zapoznasz? Myślisz, że bym się im spodobał? - dodał jeszcze, oczywiście wciąż żartując, bo wiadomo, że odrzuciłby je swoją impertynencją. Nie powstrzymało go to jednak od wstania na nogi i zaprezentowania się przed Tatianą w pełnej okazałości. - No bo spójrz? Czy spotkałaś kiedykolwiek lorda, który wyglądałby lepiej ode mnie? - zarzucił, przekonany, że na pewno nie spotkała. Naiwniak!
Jeszcze chwila. Za jakąś minutę powinno kopnąć w całości.
przekazuję Tatianie sztukę wróżkowego pyłku [zużywamy jeden, daję jej drugi]
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdążyła jedynie krótko prychnąć nosem na słowa jego toastu, a później rozważania na temat bohaterstwa; ze Śnieżką być może faktycznie miała coś wspólnego – głównie przez zamiłowanie do substancji nieodpowiednich, w dużej mierze także poprzez urodę czy korzenie; niektórzy niegdyś przyrównywali ją do królowej śniegu, a od tego nie tak wcale daleko było do powtarzanej przez Connora Śnieżki.
On w wersji bohaterskiej był jednak wizją zgoła bardziej odległą do zwizualizowania, ale mimo to przytaknęła głową – teoretycznie mogli założyć, że wszyscy, którzy w obecnych czasach stali po jedynej, słusznej stronie, byli poniekąd bohaterami.
Sama nie narzekała, choć z bohaterstwem narodowym w tym zapyziałym kraju miała niewiele wspólnego; prawdziwy patriotyzm żywiła tylko i wyłącznie w stronę Rusi, a działania, których podejmowała się w Londynie i na terenie całej Anglii były spowodowane wygodą i bezpieczeństwem; minimalnie także głupim sentymentem i własną potrzebą, ale do tego wolała się nie przyznawać, nawet przed samą sobą.
– Podobałoby ci się, sierżancie? – rzuciła zaczepnie, unosząc znów kącik ust ku górze z nutą rozbawienia. Choć sama działała w mniejszych inicjatywach, doskonale potrafiła sobie wyobrazić prawdziwy front tej popieprzonej wojny; nie było to wcale nic trudnego, zważywszy chociażby na zawalone budynki w stolicy Anglii, które przez długi czas szczyciły bruk, nim w Londynie nie nastał wyczekiwany przez wszystkich, względny porządek.
Jedna z brwi drgnęła ku górze, kiedy na blacie stolika obok przygotowanej przez nią paczuszki, pojawiła się kolejna torebka z wróżkowym; i choć swój gest miłosierdzia uczyniła raczej bezinteresownie, tylko głupiec odmawiałby takich podarków.
– Zawsze byłeś taki uroczy, czy to z tęsknoty za mną? Dzięki, skarbeńku – rzuciła z zadowoleniem, prędko zgarniając swoją część wymiany, którą dość ostentacyjnie wsunęła pierw pod bluzkę, później za materiał stanika.
Nawet jeśli miała dostęp do wszystkich tych cudownych specyfików niemal na co dzień, życie w Anglii zmieniło się diametralnie na przestrzeni kilku miesięcy – nie chodziło tylko o kaprysy i zachcianki, choć takich Dolohov miała wiele; kiedy zaczynało brakować podstawowych towarów, ludzie zaczynali doceniać niemal najmniejszy przejaw dobroci.
Czasem ciekawiło ją, czy jej słodko-gorzki wybranek zdaje sobie w ogóle sprawę; czy pieniądze, które przesyła są sprawnie przeliczone, czy może posłane w oślep, by mogła sobie kupić kolejną butelkę szampana, elegancką kolację z kawiorem czy zacisnąć pasa i postawić na nowe futro.
Nie żyło jej się źle, zwłaszcza w momentach, gdy miała nokturnowską kamienicę całą dla siebie, a znajomości wśród Rycerzy i arystokracji obfitowały w zaproszenia w luksusowe miejsca i eleganckie wydarzenia.
– Nie sądzę, spadł mu anioł z nieba – skwitowała z rozbawieniem; czyż nie była perfekcyjną narzeczoną? Ułożoną, pokorną, grzeczną? Zaśmiałaby się na głos, gdyby to wszystko jeszcze ją bawiło.
Teraz jednak obiektu rozrywki upatrywała w czymś innym; kiedy chłopak pochylił się nad blatem, patrzyła na niego wzrokiem na skraju ekscytacji i niemal głodu, ciekawa wszystkiego tego, co miało nadejść niedługo.
– Samą Nott ci ogarnę, złociutki – rzuciła z ironicznym śmiechem; wesołość na moment tańczyła na języku i wargach, później sprawnie przechodziła w chwilowe wyciszenie. Mogła to sobie wyobrazić – Adelaide Nott walącą w nos, istny obraz sztuki nowoczesnej.
Roziskrzone spojrzenie w przyspieszonym tempie podążyło za ruchami Multona, a kiedy ten wyprostował się przed nią, zlustrowała go kilkukrotnie z góry na dół.
– A może ty jesteś jakimś zaginionym lordem, co, Multon? – zapytała, kiedy wzrok prześlizgiwał się po jego ładnej buźce – Albo nawet księciem? Moskiewskim hrabią? Masz coś z Ruska, mówię ci, a to jest spory komplement...
On w wersji bohaterskiej był jednak wizją zgoła bardziej odległą do zwizualizowania, ale mimo to przytaknęła głową – teoretycznie mogli założyć, że wszyscy, którzy w obecnych czasach stali po jedynej, słusznej stronie, byli poniekąd bohaterami.
Sama nie narzekała, choć z bohaterstwem narodowym w tym zapyziałym kraju miała niewiele wspólnego; prawdziwy patriotyzm żywiła tylko i wyłącznie w stronę Rusi, a działania, których podejmowała się w Londynie i na terenie całej Anglii były spowodowane wygodą i bezpieczeństwem; minimalnie także głupim sentymentem i własną potrzebą, ale do tego wolała się nie przyznawać, nawet przed samą sobą.
– Podobałoby ci się, sierżancie? – rzuciła zaczepnie, unosząc znów kącik ust ku górze z nutą rozbawienia. Choć sama działała w mniejszych inicjatywach, doskonale potrafiła sobie wyobrazić prawdziwy front tej popieprzonej wojny; nie było to wcale nic trudnego, zważywszy chociażby na zawalone budynki w stolicy Anglii, które przez długi czas szczyciły bruk, nim w Londynie nie nastał wyczekiwany przez wszystkich, względny porządek.
Jedna z brwi drgnęła ku górze, kiedy na blacie stolika obok przygotowanej przez nią paczuszki, pojawiła się kolejna torebka z wróżkowym; i choć swój gest miłosierdzia uczyniła raczej bezinteresownie, tylko głupiec odmawiałby takich podarków.
– Zawsze byłeś taki uroczy, czy to z tęsknoty za mną? Dzięki, skarbeńku – rzuciła z zadowoleniem, prędko zgarniając swoją część wymiany, którą dość ostentacyjnie wsunęła pierw pod bluzkę, później za materiał stanika.
Nawet jeśli miała dostęp do wszystkich tych cudownych specyfików niemal na co dzień, życie w Anglii zmieniło się diametralnie na przestrzeni kilku miesięcy – nie chodziło tylko o kaprysy i zachcianki, choć takich Dolohov miała wiele; kiedy zaczynało brakować podstawowych towarów, ludzie zaczynali doceniać niemal najmniejszy przejaw dobroci.
Czasem ciekawiło ją, czy jej słodko-gorzki wybranek zdaje sobie w ogóle sprawę; czy pieniądze, które przesyła są sprawnie przeliczone, czy może posłane w oślep, by mogła sobie kupić kolejną butelkę szampana, elegancką kolację z kawiorem czy zacisnąć pasa i postawić na nowe futro.
Nie żyło jej się źle, zwłaszcza w momentach, gdy miała nokturnowską kamienicę całą dla siebie, a znajomości wśród Rycerzy i arystokracji obfitowały w zaproszenia w luksusowe miejsca i eleganckie wydarzenia.
– Nie sądzę, spadł mu anioł z nieba – skwitowała z rozbawieniem; czyż nie była perfekcyjną narzeczoną? Ułożoną, pokorną, grzeczną? Zaśmiałaby się na głos, gdyby to wszystko jeszcze ją bawiło.
Teraz jednak obiektu rozrywki upatrywała w czymś innym; kiedy chłopak pochylił się nad blatem, patrzyła na niego wzrokiem na skraju ekscytacji i niemal głodu, ciekawa wszystkiego tego, co miało nadejść niedługo.
– Samą Nott ci ogarnę, złociutki – rzuciła z ironicznym śmiechem; wesołość na moment tańczyła na języku i wargach, później sprawnie przechodziła w chwilowe wyciszenie. Mogła to sobie wyobrazić – Adelaide Nott walącą w nos, istny obraz sztuki nowoczesnej.
Roziskrzone spojrzenie w przyspieszonym tempie podążyło za ruchami Multona, a kiedy ten wyprostował się przed nią, zlustrowała go kilkukrotnie z góry na dół.
– A może ty jesteś jakimś zaginionym lordem, co, Multon? – zapytała, kiedy wzrok prześlizgiwał się po jego ładnej buźce – Albo nawet księciem? Moskiewskim hrabią? Masz coś z Ruska, mówię ci, a to jest spory komplement...
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sierżant Connor nie mógłby wyobrazić sobie lepszego widoku! Tatiana prezentowała się wyśmienicie we wszystkim - pewnie wyglądałby dobrze nawet w najprostszej i najbardziej bezkształtnej szmacie, a co dopiero w takim seksownym wdzianku sanitariuszki? Albo zupełnie nago - taką jaką stworzyła ją matka natura? Marzenie.
Ach! Wszystkie te wizje sprawiały, że jedynie się nakręcał, więc nagle pokręcił lekko głową, trochę jakby chciał (choć w sumie to nie chciał) wyrzucić je z głowy.
- Teraz już wiesz, co możesz dać mi na urodziny. - odparł tylko, a buźkę wykrzywił mu kolejny zawadiacki uśmiech. Najchętniej obejrzałby Tatianę-sanitariuszkę już w tej chwili, ale przecież nie można mieć wszystkiego - i tak powinien cieszyć się, że w ogóle doszło do tego spotkania. Mógł walić kreski w samotności, teraz zaś nie tylko walił kreski, ale także cieszył się towarzystwem Rosyjskiej Księżniczki. Doceniał to.
Przyglądał się jej uważnie, gdy chowała woreczek - najpierw za bluzkę, a później za materiał stanika, przez co mimowolnie oblizał usta, bo chociaż ewidentnie się z nim droczyła, to nie potrafił powstrzymać narastającego pożądania! Czuł się trochę jak trzynastolatek, co zobaczył kawałek ciała i już ledwo wytrzymywał, ale on przecież dobrze znał ciało Tatiany - może właśnie dlatego tak strasznie się nakręcał? Bo tak bardzo chciał je znowu zobaczyć? Niestety, pozostało mu patrzeć - patrzeć i podziwiać, bo Tatianka to trochę takie dzieło sztuki, którego - choćby bardzo się tego pragnęło - pod żadnym pozorem nie można dotknąć. Nie bez pozwolenia, oczywiście! I z tym aniołem to miała Tatianka rację - serio było aniołkiem, co spadł z nieba, żeby zachwycać wszystkich nudnych mieszkańców Ziemi; Connora, jej męża i wszystkich chłopców, którzy kiedykolwiek przewinęli się przez jej łoże. Może w rzeczywistości nie była zbyt przykładną narzeczoną, ale szczerze wątpił, że jej narzeczony mógłby prosić o lepszą. Czy można taką w ogóle znaleźć? Ładniejszą? Nie. Lepszej by nie znalazł - nawet jeśli w Rosji roiło się od dziewcząt podobnych do Tatianki, to żadna nie mogła jej dorównać. Żadna.
O tym też nie myślał zbyt długo. Myśli zajeła mu żartobliwa wzmianka o Lady Nott, a chociaż sama wizja obrócenia Adelajdy napawała go obrzydzeniem, to nie potrafił powstrzymać śmiechu. Wszystkim tym szlachciankom, szczególnie starym i pewnie zniszczonym przez życie w cieniu mężczyzn, przydałaby się taka chwila wytchnienia. A kto dostarczy im więcej rozrywki od poczciwego chłopca z Pokątnej? Miał do zaoferowania nie tylko przepyszne smakołyki, ale i samego siebie - buźkę i ciało, które tak zawzięcie pielęgnował, a które teraz lustrowała siedząca na fotelu Tatiana.
Wróżkowy pył wszedł chyba w całości, bo w jednej chwili poczuł nagły przypływ energii. Normalnie mógł góry przenosić, a już na pewno mógł przenosić Tatiankę - przez chwilę nawet miał ochotę złapać ją w pasie i zaprowadzić do innego pomieszczenia, tego z łóżkiem, ale skończyło się tylko na zamiarach. W głowie Connora kotłowało się tyle myśli, że zaraz o tym planie zapomniał, skupiając się całkowicie na towarzyszce, teraz jeszcze piękniejszej, jeszcze bardziej pociągającej.
On zaginionym lordem! Albo księciem! Tak. Mógłby takim być, pewnie nawet spodobałoby mu się życie sztywnego arystokraty, które teraz tak bardzo krytykował. Zresztą, słowa Tatianki wcale nie były takie dalekie od prawdy - przecież tatuś zwykł powtarzać, że kiedyś Multonowie byli panami, że zasługują na odzyskanie tego miana. Może mógłby być takim panem? Na pewno mógłby być panem Tatianki - z łatwością przywykłby do tej myśli, choć nie narzekałby też, gdyby to ona stała się jego panią.
Czyż nie? Przeszło mu to przez myśl, gdy go komplementowała, gdy patrzył na nią z góry, oblizując co jakiś czas usta i to nie tylko dlatego, że nagle zrobiły się suche - raczej dlatego, że podobała mu się jeszcze bardziej, gdy przyglądała mu się tymi wielkimi oczami, gdy lustrowała go od stóp do głów. Wyglądała tak słodko i niewinnie, nie tracąc przy tym ostrego charakteru Tatiany Dołohov. Idealnie.
- Tak? - zapytał w końcu i wygiął usta w szerokim uśmiechu, wypinając przy tym pierś, bo taki był dumny, że porównała go do Ruska! To w istocie spory komplement, no nie?
Nagły przypływ odwagi zmotywował go, żeby zbliżyć się do niej jeszcze bardziej, co pozwoliło mu obejrzeć ją z jeszcze mniejszej odległości. Stał więc tuż przy fotelu, oglądając ją uważnie i czując się jak jakiś pan i władca, bo tak ładnie go komplementowała!
- Hrabia Connor Multon. Brzmi dumnie, hm? - rzucił rozbawiony, choć za chwilę uśmiech znikł, a Multon gwałtownym ruchem dłoni złapał ją za podbródek, unosząc go mocno do góry w taki sposób, że widział jej oczy jeszcze lepiej. - Mogę być twoim moskiewskim hrabią. Podobałoby ci się? - zapytał spokojnie, kciukiem wodząc po naznaczonych czerwoną szminką ustach, siłą wpychając go w jej jamę ustną, gdy drugą dłonią złapał mocno za gęste włosy Tatiany.
- Zostaniesz moją rosyjską księżniczką? - dodał, choć mogła być kimkolwiek zechce - i carycą i rosyjską kurwą, byle choć przez jedną noc była dla niego.
I chociaż bardzo chciał się do tej pięknej Tatianki dobrać, to nagle się od niej odsunął. Skierował się do stołu, na którym spoczywała butelka Quintinu i dwa kieliszki. Zignorował jednak naczynia, zabrał butelkę i wręczył ją Tatianie. Była dużą dziewczynką, nie potrzebowała kieliszków, no nie?
- Twoja kolej, śliczna. Czyń honory. - powiedział, po czym pociągnął nosem, bo w nozdrzach wciąż czuł drażniący pyłek. Zaraz zajął miejsce na leżance, rozkładając się na boku i z trudem powstrzymując od skrócenia dzielącego ich dystansu, bo tak go po tych narkotykach nosiło!
Ach! Wszystkie te wizje sprawiały, że jedynie się nakręcał, więc nagle pokręcił lekko głową, trochę jakby chciał (choć w sumie to nie chciał) wyrzucić je z głowy.
- Teraz już wiesz, co możesz dać mi na urodziny. - odparł tylko, a buźkę wykrzywił mu kolejny zawadiacki uśmiech. Najchętniej obejrzałby Tatianę-sanitariuszkę już w tej chwili, ale przecież nie można mieć wszystkiego - i tak powinien cieszyć się, że w ogóle doszło do tego spotkania. Mógł walić kreski w samotności, teraz zaś nie tylko walił kreski, ale także cieszył się towarzystwem Rosyjskiej Księżniczki. Doceniał to.
Przyglądał się jej uważnie, gdy chowała woreczek - najpierw za bluzkę, a później za materiał stanika, przez co mimowolnie oblizał usta, bo chociaż ewidentnie się z nim droczyła, to nie potrafił powstrzymać narastającego pożądania! Czuł się trochę jak trzynastolatek, co zobaczył kawałek ciała i już ledwo wytrzymywał, ale on przecież dobrze znał ciało Tatiany - może właśnie dlatego tak strasznie się nakręcał? Bo tak bardzo chciał je znowu zobaczyć? Niestety, pozostało mu patrzeć - patrzeć i podziwiać, bo Tatianka to trochę takie dzieło sztuki, którego - choćby bardzo się tego pragnęło - pod żadnym pozorem nie można dotknąć. Nie bez pozwolenia, oczywiście! I z tym aniołem to miała Tatianka rację - serio było aniołkiem, co spadł z nieba, żeby zachwycać wszystkich nudnych mieszkańców Ziemi; Connora, jej męża i wszystkich chłopców, którzy kiedykolwiek przewinęli się przez jej łoże. Może w rzeczywistości nie była zbyt przykładną narzeczoną, ale szczerze wątpił, że jej narzeczony mógłby prosić o lepszą. Czy można taką w ogóle znaleźć? Ładniejszą? Nie. Lepszej by nie znalazł - nawet jeśli w Rosji roiło się od dziewcząt podobnych do Tatianki, to żadna nie mogła jej dorównać. Żadna.
O tym też nie myślał zbyt długo. Myśli zajeła mu żartobliwa wzmianka o Lady Nott, a chociaż sama wizja obrócenia Adelajdy napawała go obrzydzeniem, to nie potrafił powstrzymać śmiechu. Wszystkim tym szlachciankom, szczególnie starym i pewnie zniszczonym przez życie w cieniu mężczyzn, przydałaby się taka chwila wytchnienia. A kto dostarczy im więcej rozrywki od poczciwego chłopca z Pokątnej? Miał do zaoferowania nie tylko przepyszne smakołyki, ale i samego siebie - buźkę i ciało, które tak zawzięcie pielęgnował, a które teraz lustrowała siedząca na fotelu Tatiana.
Wróżkowy pył wszedł chyba w całości, bo w jednej chwili poczuł nagły przypływ energii. Normalnie mógł góry przenosić, a już na pewno mógł przenosić Tatiankę - przez chwilę nawet miał ochotę złapać ją w pasie i zaprowadzić do innego pomieszczenia, tego z łóżkiem, ale skończyło się tylko na zamiarach. W głowie Connora kotłowało się tyle myśli, że zaraz o tym planie zapomniał, skupiając się całkowicie na towarzyszce, teraz jeszcze piękniejszej, jeszcze bardziej pociągającej.
On zaginionym lordem! Albo księciem! Tak. Mógłby takim być, pewnie nawet spodobałoby mu się życie sztywnego arystokraty, które teraz tak bardzo krytykował. Zresztą, słowa Tatianki wcale nie były takie dalekie od prawdy - przecież tatuś zwykł powtarzać, że kiedyś Multonowie byli panami, że zasługują na odzyskanie tego miana. Może mógłby być takim panem? Na pewno mógłby być panem Tatianki - z łatwością przywykłby do tej myśli, choć nie narzekałby też, gdyby to ona stała się jego panią.
Czyż nie? Przeszło mu to przez myśl, gdy go komplementowała, gdy patrzył na nią z góry, oblizując co jakiś czas usta i to nie tylko dlatego, że nagle zrobiły się suche - raczej dlatego, że podobała mu się jeszcze bardziej, gdy przyglądała mu się tymi wielkimi oczami, gdy lustrowała go od stóp do głów. Wyglądała tak słodko i niewinnie, nie tracąc przy tym ostrego charakteru Tatiany Dołohov. Idealnie.
- Tak? - zapytał w końcu i wygiął usta w szerokim uśmiechu, wypinając przy tym pierś, bo taki był dumny, że porównała go do Ruska! To w istocie spory komplement, no nie?
Nagły przypływ odwagi zmotywował go, żeby zbliżyć się do niej jeszcze bardziej, co pozwoliło mu obejrzeć ją z jeszcze mniejszej odległości. Stał więc tuż przy fotelu, oglądając ją uważnie i czując się jak jakiś pan i władca, bo tak ładnie go komplementowała!
- Hrabia Connor Multon. Brzmi dumnie, hm? - rzucił rozbawiony, choć za chwilę uśmiech znikł, a Multon gwałtownym ruchem dłoni złapał ją za podbródek, unosząc go mocno do góry w taki sposób, że widział jej oczy jeszcze lepiej. - Mogę być twoim moskiewskim hrabią. Podobałoby ci się? - zapytał spokojnie, kciukiem wodząc po naznaczonych czerwoną szminką ustach, siłą wpychając go w jej jamę ustną, gdy drugą dłonią złapał mocno za gęste włosy Tatiany.
- Zostaniesz moją rosyjską księżniczką? - dodał, choć mogła być kimkolwiek zechce - i carycą i rosyjską kurwą, byle choć przez jedną noc była dla niego.
I chociaż bardzo chciał się do tej pięknej Tatianki dobrać, to nagle się od niej odsunął. Skierował się do stołu, na którym spoczywała butelka Quintinu i dwa kieliszki. Zignorował jednak naczynia, zabrał butelkę i wręczył ją Tatianie. Była dużą dziewczynką, nie potrzebowała kieliszków, no nie?
- Twoja kolej, śliczna. Czyń honory. - powiedział, po czym pociągnął nosem, bo w nozdrzach wciąż czuł drażniący pyłek. Zaraz zajął miejsce na leżance, rozkładając się na boku i z trudem powstrzymując od skrócenia dzielącego ich dystansu, bo tak go po tych narkotykach nosiło!
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była pewna, czy to powoli tańczący w organizmie pyłek, czy może zwyczajna zabawowość, jaką czerpała z tej chwili, ale nawet w obliczu wojny, do której przecież przykładała własną rękę, nagle wszystko zaczynało wydawać się dlań banalnie proste. Wręcz dziecinnie głupie, pozbawione jakiegokolwiek sensu jednocześnie – w czterech ścianach salonu, z kimś takim jak Connor Multon, z błyszczącym proszkiem drażniącym nozdrza, rzeczywiście mogła myśleć o wojnie w taki właśnie sposób. Bo w jaki inny, kiedy niemal niczego jej nie brakowało, a działania Rycerzy Walpurgii nie traktowała jako patriotyczny obowiązek, a bardziej interes o własne?
Parsknęła krótkim śmiechem na jego komentarz, wyobraziwszy sobie urokliwy strój zapakowany w jeszcze ładniejszą paczuszkę, zaraz potem samą siebie w takim wydaniu; miał wyobraźnię chłoptaś, niewątpliwie. Równie dobrze kiedy prężył się i szczerzył niczym prawdziwy, nieco karykaturalny arystokrata; Tatiana znała wielu chłopców tego pokroju, starszych mężczyzn, których dociskał okrutny kryzys wieku średniego i znudzonych gdzieś pomiędzy, którzy powoli poznawali prawdziwe życie na świeczniku. Multon był zbyt urokliwo głupiutki na to wszystko.
Ale teraz zupełnie tego nie dostrzegała, nie kiedy wróżkowy krążył w kanalikach naczyń krwionośnych, a nieprzyjemne swędzenie w nosie zmieniało się powoli w stan na granicy błogości i nadmiernego pobudzenia.
– Nooo, jeszcze jak – rzuciła, wciąż z uśmiechem; nie zniknął z jej warg nawet kiedy gwałtownym ruchem uniósł jej podbródek, niedługo później wsuwając palec między usta – oplotła go językiem, wraz ze zmrużeniem powiek wypuszczając w międzyczasie cichy pomruk, kiedy druga dłoń chłopaka zawędrowała na pasma jej włosów.
– Bardzo, hrabio – potrafiła sobie wyobrazić, samą siebie w carskim pałacu, w złotej sukni i diamentowym diademie na głowie – czy to wszystko nie byłoby idealnie piękne?
– Mhmm – rosyjską księżniczką, później samą carycą, bez cara u boku; nie potrzebowała go przecież, wystarczyłaby jej odpowiednia ilość poddanych i arystokratycznych przyjaźni – on mógłby zostać mianowany nawet na jej nadwornego sekretarza, prawą rękę, czy zabawkę odpowiedzialną za rozrywkę; wróżkowy pył podkładał coraz to ciekawsze pomysły na wzniosłą przyszłość, której żadne z nich miało nigdy nie doświadczyć.
Nim się oddalił, cmoknęła jeszcze opuszek jego palca, unosząc na nowo roziskrzone spojrzenie. Polecenie nie czekało długo na jego realizację; sięgnęła po napełniony niemal po brzegi kielich, unosząc szkło do góry i opróżniając je w dwóch, krótkich haustach.
– Pomyśl tylko jak wiele należałoby do nas, jak wiele byśmy mogli – wymruczała z niemal namacalnym rozmarzeniem, kiedy kielich z brzdękiem wrócił na blat. Tym razem podniosła się ona, przechodząc przez nieduży dystans między ławą a leżanką, którą zajmował – Nie byłeś nigdy w Rosji, co? – rzuciła, zbliżając się do niego z uśmiechem – Mogłabym ci opowiadać godzinami, tam świat wygląda zupełnie inaczej – nostalgia tańcząca w głosie podyktowała kolejny wznos kącików ust, kiedy zniżyła się, niedługo później siadając na jego kolanach, oplatając rękoma jego szyję i kark, jedną z dłoni wsuwając w ciemne włosy.
– Chodź do wanny – nagły pomysł zaświtał niespodziewanie, polecenie bardziej przypominało rozkaz, nieugięte spojrzenie zawisło na nim na tak długo, póki nie podniósł ich razem z miejsca i nie skierował kroków na piętro kamienicy.
Carycy zachciało się wizyty w łaźni.
zt x2
Parsknęła krótkim śmiechem na jego komentarz, wyobraziwszy sobie urokliwy strój zapakowany w jeszcze ładniejszą paczuszkę, zaraz potem samą siebie w takim wydaniu; miał wyobraźnię chłoptaś, niewątpliwie. Równie dobrze kiedy prężył się i szczerzył niczym prawdziwy, nieco karykaturalny arystokrata; Tatiana znała wielu chłopców tego pokroju, starszych mężczyzn, których dociskał okrutny kryzys wieku średniego i znudzonych gdzieś pomiędzy, którzy powoli poznawali prawdziwe życie na świeczniku. Multon był zbyt urokliwo głupiutki na to wszystko.
Ale teraz zupełnie tego nie dostrzegała, nie kiedy wróżkowy krążył w kanalikach naczyń krwionośnych, a nieprzyjemne swędzenie w nosie zmieniało się powoli w stan na granicy błogości i nadmiernego pobudzenia.
– Nooo, jeszcze jak – rzuciła, wciąż z uśmiechem; nie zniknął z jej warg nawet kiedy gwałtownym ruchem uniósł jej podbródek, niedługo później wsuwając palec między usta – oplotła go językiem, wraz ze zmrużeniem powiek wypuszczając w międzyczasie cichy pomruk, kiedy druga dłoń chłopaka zawędrowała na pasma jej włosów.
– Bardzo, hrabio – potrafiła sobie wyobrazić, samą siebie w carskim pałacu, w złotej sukni i diamentowym diademie na głowie – czy to wszystko nie byłoby idealnie piękne?
– Mhmm – rosyjską księżniczką, później samą carycą, bez cara u boku; nie potrzebowała go przecież, wystarczyłaby jej odpowiednia ilość poddanych i arystokratycznych przyjaźni – on mógłby zostać mianowany nawet na jej nadwornego sekretarza, prawą rękę, czy zabawkę odpowiedzialną za rozrywkę; wróżkowy pył podkładał coraz to ciekawsze pomysły na wzniosłą przyszłość, której żadne z nich miało nigdy nie doświadczyć.
Nim się oddalił, cmoknęła jeszcze opuszek jego palca, unosząc na nowo roziskrzone spojrzenie. Polecenie nie czekało długo na jego realizację; sięgnęła po napełniony niemal po brzegi kielich, unosząc szkło do góry i opróżniając je w dwóch, krótkich haustach.
– Pomyśl tylko jak wiele należałoby do nas, jak wiele byśmy mogli – wymruczała z niemal namacalnym rozmarzeniem, kiedy kielich z brzdękiem wrócił na blat. Tym razem podniosła się ona, przechodząc przez nieduży dystans między ławą a leżanką, którą zajmował – Nie byłeś nigdy w Rosji, co? – rzuciła, zbliżając się do niego z uśmiechem – Mogłabym ci opowiadać godzinami, tam świat wygląda zupełnie inaczej – nostalgia tańcząca w głosie podyktowała kolejny wznos kącików ust, kiedy zniżyła się, niedługo później siadając na jego kolanach, oplatając rękoma jego szyję i kark, jedną z dłoni wsuwając w ciemne włosy.
– Chodź do wanny – nagły pomysł zaświtał niespodziewanie, polecenie bardziej przypominało rozkaz, nieugięte spojrzenie zawisło na nim na tak długo, póki nie podniósł ich razem z miejsca i nie skierował kroków na piętro kamienicy.
Carycy zachciało się wizyty w łaźni.
zt x2
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
3 VI 1958
Zaduch krążył po okolicy od rana, zmuszając mieszkańców do otwierania okien i topienia się w charakterystycznym zapachu Londynu; co gorsza – w smrodzie nokturnowej alei.
Wydawało jej się, że już nigdy nie przywyknie – nie znieczuli się na tyle, by przestać zauważać i wyłapywać w nozdrzach ostro-kwaśne nuty, zaprawione brudem, stęchlizną i metaliczną wonią krwi, a nad ranem goryczą szczyn.
Home sweet home, urokliwość dzielnicy mieszkalnej, w której przyszło mieszkać pannie Dolohov daleka była od wygód i komfortu, którym odznaczało się mieszkanie. Dość zagracone, mało składne i na pewno łączące w sobie zbyt wiele epok, nurtów w sztuce i po prostu styli – ale wnętrze kamienicy Dolohovów pasowało do ogólnej renomy Nokturnu jak pięść do nosa.
Miejsca takie jak to bywały jednak bardzo pragmatyczne; użyteczne, anonimowe, zapewniające odpowiedni status, zwłaszcza w ostatnich czasach – Nokturn nie był już tylko dzielnicą wyrzutków i czarnego handlu, a swego rodzaju umiejscowieniem osób, z którymi raczej nie wypadało mieć na pieńku, ot dla czystego poczucia instynktu samozachowawczego.
Końcówka papierosa żarzyła się słabo, a dym wcale nie był tak intensywny, jakby sobie tego życzyła; ostatni sort tytoniu, w jaki udało jej się zaopatrzyć pozostawał wiele do życzenia; pozostawiał też naburmuszony grymas na buzi Tatiany, wychylonej z okna parteru kamienicy, wprost zasiadającej na parapecie i monitorującej okolicę z nieskrywanym znużeniem. Nieduży dziedziniec przed budynkami układał się w prostokątny placyk; z jednego krańca zerkała na nią nieczynna studnia, z drugiego odrapana ławka – przez sam środek ciągnęło się wgłębienie, prowizoryczny kanał, który – jak na Anglię przystało – nader często płynął brudnym deszczem, czasem zabarwionym czerwienią lub czernią; zależy kto na kogo trafił dwa zaułki dalej.
Czerwiec był monotonny, dziwny, duszący – po wczorajszej farsie teleportacyjnej czkawki coraz bardziej odczuwała potrzebę wyjechania na swoiste wakacje; oderwania się od angielskiej szarugi i odetchnięcia pełną piersią, gdzieś daleko, gdzieś gdzie nie słyszałaby charakterystycznego szczebiotu brytyjskiej nacji.
Ale to, na co kapryśnie miewała ochotę już dawno zeszło na drugi plan – sytuacja w kraju zaostrzała się coraz bardziej, a ona coraz częściej musiała porzucać beztroskę płynącego alkoholem wieczora na rzecz wzniosłych idei. Parszywy los.
Popołudnie było smętne i nijakie, a ona balansowała między irytacją a rozeźleniem; w końcu do głosu doszła ciekawość, kiedy z lewej strony w kierunku kamienic zaczęła zbliżać się jakaś postać. Zmrużyła powieki, dostrzegając młodego mężczyznę, co ciekawsze zmierzającego do mieszkania Borginów po drugiej stronie.
– Ej, ej ty! – zawołała kiedy chłopak przecinał środek dziedzińca pomiędzy kamienicami. Obłok dymu zatańczył przy jej twarzy kiedy zwróciła na siebie jego uwagę – To prywatny teren.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Naprawdę chciał wierzyć w to, że nie potrzebował żadnej eskorty, wbrew temu, jak cholernie nerwowo spięte było całe jego ciało, kiedy przemykał z punktu A do punktu B. Z natury był spostrzegawczy, ostrożny, słyszał i widział po prostu dużo więcej; przez tą nerwowość odczuwaną znacznie mocniej podczas ostatnich tygodni, wydawało mu się, że odgłos jego własnego serca i oddechu go ogłusza. Zaczęło się już pod koniec szkoły, kiedy dotarło do niego, że już nie wróci do tych murów, nie będzie mógł z taką beztroską oddać nauce.. Że wszystko, czym była jego codzienna rutyna, stanie na głowie i nagle będzie musiał być dorosły, cokolwiek to miało znaczyć. Dowiedział się już, że większość czarodziejów czekała na dzień ukończenia szkoły niecierpliwie. Na jakąś swobodę której nie rozumiał ani trochę i w ogóle nie czuł potrzeby, by jej szukać. Mury dawały poczucie bezpieczeństwa. Gęsta mgła otaczająca Durmstrang, rysowała samotną fortecę, zawieszoną w czasie i przestrzeni; sposób, w jaki sam się czuł przez większość czasu.
Nigdy nie pasował. Nie pasował wśród starszych Borginów, swoim brakiem ambicji i niezainteresowaniem polityką. Nie pasował w Durmstrang, nie chcąc za bardzo szykanować niżej urodzonych znajomych i nie obdarzając czarnej magii specjalną miłością. Teraz nie pasował do Nokturnu, zbyt niewinny, zbyt niepewny siebie, zbyt schludny i definitywnie zbyt mało wprawny w ukrywaniu swoich nerwów. To naprawdę nie pomagało jego ogólnemu samopoczuciu, wręcz przeciwnie; czuł się jeszcze bardziej bezużyteczny niż zwykle i tym bardziej nie potrafił zebrać sił do niczego. Bez. Sen. Su. Był w tym miejscu dopiero dzień i już nie chciało mu się żyć; coś do czego raczej nie powinien był się przyznawać nawet w myślach, zwłaszcza w tym konkretnym miejscu..
Jego uwagę przykuł dym z papierosa, na który rzucił szybkim spojrzeniem z daleka, zbliżając się do otwartej przestrzeni. Nie lubił otwartych przestrzeni. Zazwyczaj zaczynała go boleć głowa od napięcia i wyczulenia na każdy ruch w polu widzenia. Dziewczyna w oknie, przynajmniej z tego co mógł stwierdzić, nie patrząc na nią bezpośrednio, nie wydawała się za bardzo zainteresowana jego skromną osobą.. I dobrze. Bardzo dobrze. Już był przy drzwiach. Już miał otworzyć drzwi..
- Fy faen.. - zaklął pod nosem spłoszony, ale udało mu się nie podskoczyć. Sukces. Podobne sytuacje zwykle przeradzały się u niego szybko w niepewność i zakłopotanie pomieszane ze strachem.. Tym razem jednak ,wysokie napięcie wyraźnie osiągnęło górną linię skali. Uścisk w mostku spowodowany był poirytowaniem i najzwyklejszą w świecie złością, nie strachem. Odwrócił się na pięcie, rozkładając ramiona.
- A ty co, straż sąsiedzka? - rzucił w jej stronę chłodno, potrząsnął rozłożonymi ramionami, zanim opuścił je znów wzdłuż tułowiu. Teraz, kiedy tak na nią patrzył ze zmarszczonymi brwiami w wyraźnej irytacji, jej twarz wyglądała znajomo. Może widział ją w tym oknie wczoraj, tylko nie zwrócił uwagi? Teraz to było nieistotne. To nie był dobry dzień na odkurzanie starych znajomości, ani trochę.
Nigdy nie pasował. Nie pasował wśród starszych Borginów, swoim brakiem ambicji i niezainteresowaniem polityką. Nie pasował w Durmstrang, nie chcąc za bardzo szykanować niżej urodzonych znajomych i nie obdarzając czarnej magii specjalną miłością. Teraz nie pasował do Nokturnu, zbyt niewinny, zbyt niepewny siebie, zbyt schludny i definitywnie zbyt mało wprawny w ukrywaniu swoich nerwów. To naprawdę nie pomagało jego ogólnemu samopoczuciu, wręcz przeciwnie; czuł się jeszcze bardziej bezużyteczny niż zwykle i tym bardziej nie potrafił zebrać sił do niczego. Bez. Sen. Su. Był w tym miejscu dopiero dzień i już nie chciało mu się żyć; coś do czego raczej nie powinien był się przyznawać nawet w myślach, zwłaszcza w tym konkretnym miejscu..
Jego uwagę przykuł dym z papierosa, na który rzucił szybkim spojrzeniem z daleka, zbliżając się do otwartej przestrzeni. Nie lubił otwartych przestrzeni. Zazwyczaj zaczynała go boleć głowa od napięcia i wyczulenia na każdy ruch w polu widzenia. Dziewczyna w oknie, przynajmniej z tego co mógł stwierdzić, nie patrząc na nią bezpośrednio, nie wydawała się za bardzo zainteresowana jego skromną osobą.. I dobrze. Bardzo dobrze. Już był przy drzwiach. Już miał otworzyć drzwi..
- Fy faen.. - zaklął pod nosem spłoszony, ale udało mu się nie podskoczyć. Sukces. Podobne sytuacje zwykle przeradzały się u niego szybko w niepewność i zakłopotanie pomieszane ze strachem.. Tym razem jednak ,wysokie napięcie wyraźnie osiągnęło górną linię skali. Uścisk w mostku spowodowany był poirytowaniem i najzwyklejszą w świecie złością, nie strachem. Odwrócił się na pięcie, rozkładając ramiona.
- A ty co, straż sąsiedzka? - rzucił w jej stronę chłodno, potrząsnął rozłożonymi ramionami, zanim opuścił je znów wzdłuż tułowiu. Teraz, kiedy tak na nią patrzył ze zmarszczonymi brwiami w wyraźnej irytacji, jej twarz wyglądała znajomo. Może widział ją w tym oknie wczoraj, tylko nie zwrócił uwagi? Teraz to było nieistotne. To nie był dobry dzień na odkurzanie starych znajomości, ani trochę.
Mało tam było przypadkowych ludzi, a jeśli już się zdarzali – prędko znikali. Nokturn miał to do siebie, że nie rozpieszczał, zwłaszcza turystów, bo mieszkańcy jako tako zdążyli już przyzwyczaić się do wzmożonego stanu czujności, wiedzieli które drogi są względnie bezpieczne, a które z reguły lepiej unikać szerokim łukiem, chyba, że było się entuzjastą złamanego nosa, oblepionych piwskiem ubrań czy klątwy utrzymującej się przez następny miesiąc. Ulice były zawiłe i wąskie; zaułki pojawiały się i znikały, sklepy które zdawały się stać wczorajszego dnia w centralnym miejscu następnego dnia znikały pod naporem wolnego handlu, zwykle czarnomagicznymi artefaktami lub dziwacznymi roślinami o niezbadanych właściwościach.
Można tutaj było załatwić sobie niemal wszystko – od ekstrawaganckiego jedzenia, przez truciznę o paskudnym działaniu, po zabójcę-najemnika, a nawet pannę do towarzystwa; Dolohov słyszała, że w południowej części Alei otworzyło się coś na kształt domu uciech, ale odwiedzanie tamtych terenów jakoś nie leżało w wachlarzu jej ciekawości, zwłaszcza teraz, kiedy jej nazwisko pojawiało się coraz częściej na ustach Anglików.
Od rozmyślania na temat domu uciech ciekawszym było pojawienie się obcego w jej okolicy – jej, bo ów fakt był dość niezbędny w komentarzu, który posłała w stronę chłopaka. Chłopaka, chłopaczka, dość młodego i jakby nieskalanego całą aurą otaczającą Nokturn – pasował tutaj jak pięść do nosa, ale czy sama nie wyglądała tak samo, kiedy szła przez alejki w eleganckiej sukni i z fifką w dłoni? Zabawnie było analizować to z drugiej strony, mając za przykład właśnie jego.
Krokami zbliżył się do kamienicy z numerem dziesiątym, do drzwi, które prowadziły w stronę mieszkania Borginów – Borgina i jego nieżyjącej żony; zastanawiające.
Nie widziała do tej pory nadto gości u niego, Freyi też raczej nikt już nie odwiedzał, a chłopak wydawał się dość pewnie stąpać po swoje, nie sięgnął nawet do mosiężnej kołatki przy drzwiach. A co gorsza – wyraźnie jej odpyskował.
Brwi Dolohov drgnęły i uniosły się; jedna znacznie wyżej, kiedy odsuwała od ust papierosa, lustrując młodzieńca oceniającym spojrzeniem; skąd on się urwał?
– Żebyś wiedział, skarbie – rzuciła, wychylając się z okna by nadzorować jego ruchy; teoretycznie nie powinno jej to interesować, ale Oyvind Borgin był osobistością, którą lepiej było mieć na oku – nigdy nie wiadomo, co mogło mu wpaść do tej pojebanej głowy.
– Chono tu – zarządziła, charakterystycznym gestem w postaci poruszenia głową przywołując go do siebie pod okno. Może był tylko zbłąkaną owieczką, jedną z wielu, której jednak udało się dotrzeć aż tutaj? To by jej nie dziwiło, zwłaszcza kiedy analizowała jego wygląd – Jesteś jakimś listonoszem?
Można tutaj było załatwić sobie niemal wszystko – od ekstrawaganckiego jedzenia, przez truciznę o paskudnym działaniu, po zabójcę-najemnika, a nawet pannę do towarzystwa; Dolohov słyszała, że w południowej części Alei otworzyło się coś na kształt domu uciech, ale odwiedzanie tamtych terenów jakoś nie leżało w wachlarzu jej ciekawości, zwłaszcza teraz, kiedy jej nazwisko pojawiało się coraz częściej na ustach Anglików.
Od rozmyślania na temat domu uciech ciekawszym było pojawienie się obcego w jej okolicy – jej, bo ów fakt był dość niezbędny w komentarzu, który posłała w stronę chłopaka. Chłopaka, chłopaczka, dość młodego i jakby nieskalanego całą aurą otaczającą Nokturn – pasował tutaj jak pięść do nosa, ale czy sama nie wyglądała tak samo, kiedy szła przez alejki w eleganckiej sukni i z fifką w dłoni? Zabawnie było analizować to z drugiej strony, mając za przykład właśnie jego.
Krokami zbliżył się do kamienicy z numerem dziesiątym, do drzwi, które prowadziły w stronę mieszkania Borginów – Borgina i jego nieżyjącej żony; zastanawiające.
Nie widziała do tej pory nadto gości u niego, Freyi też raczej nikt już nie odwiedzał, a chłopak wydawał się dość pewnie stąpać po swoje, nie sięgnął nawet do mosiężnej kołatki przy drzwiach. A co gorsza – wyraźnie jej odpyskował.
Brwi Dolohov drgnęły i uniosły się; jedna znacznie wyżej, kiedy odsuwała od ust papierosa, lustrując młodzieńca oceniającym spojrzeniem; skąd on się urwał?
– Żebyś wiedział, skarbie – rzuciła, wychylając się z okna by nadzorować jego ruchy; teoretycznie nie powinno jej to interesować, ale Oyvind Borgin był osobistością, którą lepiej było mieć na oku – nigdy nie wiadomo, co mogło mu wpaść do tej pojebanej głowy.
– Chono tu – zarządziła, charakterystycznym gestem w postaci poruszenia głową przywołując go do siebie pod okno. Może był tylko zbłąkaną owieczką, jedną z wielu, której jednak udało się dotrzeć aż tutaj? To by jej nie dziwiło, zwłaszcza kiedy analizowała jego wygląd – Jesteś jakimś listonoszem?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szczerze? Średnio go interesowało, co Nokturn miał do zaoferowania. Nie potrzebował eliksirów, wątpił, żeby miał mieć jakikolwiek użytek z czarno-magicznych artefaktów, a dom uciech na pewno ominąłby szerokim łukiem z wyraźnym zdegustowaniem. Był w tych okolicach.. Bo nie miał większego wyboru. Nie potrafił własnymi rękami zbudować sobie chaty w lesie gdzieś na zadupiu Norwegii, nawet gdyby ktoś mu dał namiot, wątpił, by jego umiejętności przeżycia były na poziomie wystarczającym, by nie zdechnąć po kilku dniach. Wiking był z niego jak z przysłowiowej koziej dupy trąba, ale łączyła ich jedna rzecz na pewno; tak samo brakowało im rozumu w niektórych sytuacjach. Powiedzmy sobie szczerze, jego zachowanie w tej konkretnej sytuacji było zupełnie nie na miejscu, przykuwało uwagę i w dodatku mogło się dla niego skończyć tragicznie. Nie wiedział, kim ta baba ze straży sąsiedzkiej była, nie?
Wiedział natomiast, że im więcej słów tamta wypowiadała, tym bardziej się w nim gotowało.
- ..że kim jestem, przepraszam? - nikim. Nikim nie był, ale wzmianka o listonoszu po raz kolejny podniosła mu trochę bardziej temperaturę. Oczywiście zrobił się czerwony na twarzy, bo taka już dola bladych ludzi, kiedy się zdenerwują.. I o ile zwykle nie było to aż tak proste, o tyle wyjątkowo trafiła na dzień, w którym Ull miał dostarczyć jej wyraźnie sporo rozrywki. Koloru i fantazji w ten cudowny, duszny i wkurzający dzień. Może to wina ciśnienia? Może.
- A co, książkę piszesz? - nie było opcji, żeby przestał i spuścił z tonu, skoro już zaczął. Uparty jak osioł idiota, któremu wyraźnie przestał działać instynkt samozachowawczy. - Mama mnie uczyła, żeby nie podchodzić do upierdliwych wiedźm. - dodał jeszcze, pokazując jej środkowy palec, odwracając się znów w stronę drzwi. Nie, wcale go tego nie uczyła. Po prostu skarbie w ustach tej kobiety zabrzmiało okropnie protekcjonalnie, jakby mówiła do upośledzonego dziecka.. Także jak najbardziej na miejscu wydawało mu się odpowiedzeniem jak na dziecko przystało.
Nie powinien był się odwracać do niej plecami. Nie wiedział, co mogła zrobić, jakie właściwie miała zamiary i doskonale o tym wiedział; obracając się do drzwi postępował wbrew każdej swojej racjonalnej komórce.. Tylko po to, żeby podkreślić, jak bardzo ma w głębokim poważaniu jej nieskromną osobę i to, co ewentualnie miała mu do powiedzenia. Nie był w nastroju na podobne zabawy.
Wiedział natomiast, że im więcej słów tamta wypowiadała, tym bardziej się w nim gotowało.
- ..że kim jestem, przepraszam? - nikim. Nikim nie był, ale wzmianka o listonoszu po raz kolejny podniosła mu trochę bardziej temperaturę. Oczywiście zrobił się czerwony na twarzy, bo taka już dola bladych ludzi, kiedy się zdenerwują.. I o ile zwykle nie było to aż tak proste, o tyle wyjątkowo trafiła na dzień, w którym Ull miał dostarczyć jej wyraźnie sporo rozrywki. Koloru i fantazji w ten cudowny, duszny i wkurzający dzień. Może to wina ciśnienia? Może.
- A co, książkę piszesz? - nie było opcji, żeby przestał i spuścił z tonu, skoro już zaczął. Uparty jak osioł idiota, któremu wyraźnie przestał działać instynkt samozachowawczy. - Mama mnie uczyła, żeby nie podchodzić do upierdliwych wiedźm. - dodał jeszcze, pokazując jej środkowy palec, odwracając się znów w stronę drzwi. Nie, wcale go tego nie uczyła. Po prostu skarbie w ustach tej kobiety zabrzmiało okropnie protekcjonalnie, jakby mówiła do upośledzonego dziecka.. Także jak najbardziej na miejscu wydawało mu się odpowiedzeniem jak na dziecko przystało.
Nie powinien był się odwracać do niej plecami. Nie wiedział, co mogła zrobić, jakie właściwie miała zamiary i doskonale o tym wiedział; obracając się do drzwi postępował wbrew każdej swojej racjonalnej komórce.. Tylko po to, żeby podkreślić, jak bardzo ma w głębokim poważaniu jej nieskromną osobę i to, co ewentualnie miała mu do powiedzenia. Nie był w nastroju na podobne zabawy.
Ostatnio zmieniony przez Ull Borgin dnia 21.08.22 19:51, w całości zmieniany 1 raz
Anglia pełna była dziwacznych osobistości – najbardziej było to widocznie w personach chowających się pod sztandarem rzekomego Zakonu Feniksa; sama nazwa wywoływała w niej coś na kształt rozbawienia pomieszanego z politowaniem. Ludzie nie do końca potrafili zdawać sobie sprawę z własnego położenia, czasem powagi sytuacji, okrutnie nieakceptowali zmian – i choć sama była dokładnie taka sama, to w innych dopatrywała się przywar, które nie raz doprowadzały do śmiechu.
Chłoptaś, który napatoczył się na Aleję Śmiertelnego Nokturnu był niemalże taki sam; snuł się w te i wewte nieświadomy, była tego niemal pewna, przypominając białą owieczkę wśród brudu i szarości brzydkiej dzielnicy. Pierw zakładała, że po prostu się zgubił, wybrał złą uliczkę i zamiast wrócić w ramiona Pokątnej, zadreptał tutaj – pozornie bezpieczne miejsce, na pewno bezpieczniejsze od głównej ulicy i kwitnącego na niej handlu; nigdy jednak nie wiadomo, na jakich mieszkańców się trafi, a przekrój takowych na Nokturnie doprawdy potrafił zdumić.
Rzędy kamienic i specyficzny placyk pomiędzy nimi w porównaniu z innymi zakątkami Alei wyglądał dość schludnie; wysokie budynki nie były tak odrapane, nie pokryte wilgocią i specyficznym zapachem, nawet jeśli chodnik nie należał do tych czystych, jasnych deptaków.
Dolohov przekrzywiła głowę pierw w jedną, później drugą stronę; papieros ponownie sięgnął jej warg, a później obłoczek szarości na moment odciął ją od świata i wątpliwej dyskusji.
Wolała wiedzieć kto się tu kręci i co ważniejsze – po co.
Listonoszem okazał się nie być – dość prędko dostrzegła dezaprobatę malującą się na jego buźce, dość ładnej, dziwnie znajomej w całym paradoksie tego spotkania – i cały ten fakt zaczął bawić ją jeszcze bardziej. Tekst o książce również; po chwili parsknęła nawet cicho, z powątpiewaniem kręcąc głową.
– Chyba się zgubiłeś, co? Albo nie do końca wiesz jak tutaj sprawy wyglądają? – odłożyła na bok zdenerwowanie, które charakteryzowało zwykle jej sąsiadów i znajomych z tej okolicy; tutaj się nie ostrzegało, nie miało cierpliwości i nie dawało drugich szans. A ona – nieważne jak porywcza by nie była – czerpała z tej dziwacznej sytuacji dość dużo złośliwej satysfakcji, bawiąc się z nim bez nadmiaru jakiejkolwiek przemocy.
Dopiero słowo wiedźma, a później wtórujące ów słodkiemu wyrażeniu uniesienie palca i odwrócenie się doń plecami sprawiło, że rozbawiony uśmieszek na twarzy Tatiany zamienił się w czyste zdziwienie.
– Oj skarbie, nie tędy droga – zaszczebiotała, kręcąc głową. Obserwując jak znów zbliża się do drzwi Borginów, sięgnęła po różdżkę leżącą na parapecie obok niej; tarninowe drewno świsnęło wraz z wyszeptanym Jinx, które skierowała w jego plecy. Zaklęcie pomknęło i ugodziło mocno, podcinając nogi chłopaka z impetem, powodując upadek, w akompaniamencie chodnika i brukowanej kostki potencjalnie dość bolesny.
– Powtórzę się – chodź tu.
jinx (st 50) na 85
Chłoptaś, który napatoczył się na Aleję Śmiertelnego Nokturnu był niemalże taki sam; snuł się w te i wewte nieświadomy, była tego niemal pewna, przypominając białą owieczkę wśród brudu i szarości brzydkiej dzielnicy. Pierw zakładała, że po prostu się zgubił, wybrał złą uliczkę i zamiast wrócić w ramiona Pokątnej, zadreptał tutaj – pozornie bezpieczne miejsce, na pewno bezpieczniejsze od głównej ulicy i kwitnącego na niej handlu; nigdy jednak nie wiadomo, na jakich mieszkańców się trafi, a przekrój takowych na Nokturnie doprawdy potrafił zdumić.
Rzędy kamienic i specyficzny placyk pomiędzy nimi w porównaniu z innymi zakątkami Alei wyglądał dość schludnie; wysokie budynki nie były tak odrapane, nie pokryte wilgocią i specyficznym zapachem, nawet jeśli chodnik nie należał do tych czystych, jasnych deptaków.
Dolohov przekrzywiła głowę pierw w jedną, później drugą stronę; papieros ponownie sięgnął jej warg, a później obłoczek szarości na moment odciął ją od świata i wątpliwej dyskusji.
Wolała wiedzieć kto się tu kręci i co ważniejsze – po co.
Listonoszem okazał się nie być – dość prędko dostrzegła dezaprobatę malującą się na jego buźce, dość ładnej, dziwnie znajomej w całym paradoksie tego spotkania – i cały ten fakt zaczął bawić ją jeszcze bardziej. Tekst o książce również; po chwili parsknęła nawet cicho, z powątpiewaniem kręcąc głową.
– Chyba się zgubiłeś, co? Albo nie do końca wiesz jak tutaj sprawy wyglądają? – odłożyła na bok zdenerwowanie, które charakteryzowało zwykle jej sąsiadów i znajomych z tej okolicy; tutaj się nie ostrzegało, nie miało cierpliwości i nie dawało drugich szans. A ona – nieważne jak porywcza by nie była – czerpała z tej dziwacznej sytuacji dość dużo złośliwej satysfakcji, bawiąc się z nim bez nadmiaru jakiejkolwiek przemocy.
Dopiero słowo wiedźma, a później wtórujące ów słodkiemu wyrażeniu uniesienie palca i odwrócenie się doń plecami sprawiło, że rozbawiony uśmieszek na twarzy Tatiany zamienił się w czyste zdziwienie.
– Oj skarbie, nie tędy droga – zaszczebiotała, kręcąc głową. Obserwując jak znów zbliża się do drzwi Borginów, sięgnęła po różdżkę leżącą na parapecie obok niej; tarninowe drewno świsnęło wraz z wyszeptanym Jinx, które skierowała w jego plecy. Zaklęcie pomknęło i ugodziło mocno, podcinając nogi chłopaka z impetem, powodując upadek, w akompaniamencie chodnika i brukowanej kostki potencjalnie dość bolesny.
– Powtórzę się – chodź tu.
jinx (st 50) na 85
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Właściwie to trafiła po prostu na zły dzień. Być może, gdyby to było tydzień później czy nawet wcześniej, zachowałby swoją naturalną, grzeczną fasadę i ogólną ogładę.. Może. Albo może to coś w jej twarzy sprawiało, że czuł aż tak mocną niechęć do jakiejkolwiek z nią wymiany? Wydawała mu się znajoma, w dodatku znajoma w sposób nie przywołujący ciepłych uczuć; nie, żeby jakoś specjalnie jej się przyglądnął, zanim postanowił się od niej odwrócić. Błąd który, mógł się domyślić, ugryzie go w chudą dupę bardzo szybko. Wręcz czekał na moment, w którym zaklęcie dopadnie jego odsłoniętych pleców. Może był trochę masochistą, albo naprawdę skłonności samobójcze dawały o sobie znać. Zacisnął zęby, w nerwach i oczekiwaniu nie mogąc otworzyć cholernych drzwi. Wiedział, że zajmuje mu to stanowczo zbyt długo..
A w następnym momencie mocny cios w plecy, grunt który uciekał spod nóg, a potem następne, mocniejsze uderzenie, odbierające dech. Wszystko, co stało się w płucach Borgina, zostało z nich wyrzucone w głuchym, ostrym i definitywnie bolesnym wydechu. I to na próbie złapania tlenu się skupił, adrenalina na razie powstrzymywała od odczuwania bólu w miejscu na głowie, w którym definitywnie będzie miał guza. Czuł trochę jakby coś bardzo ciężkiego spadło mu na klatkę, blokując oddech; w pierwszej reakcji podniósł właśnie do niej dłonie, zanim przewrócił się na bok i podniósł do siadu na własnych kolanach. Tym razem przodem do niej. Przynajmniej jeśli palnie w niego czymś znowu, będzie mógł być bardziej przygotowany.. To znaczy będzie wiedział z większą dokładnością, kiedy znów oberwie, o, może tak. Brak oddechu nie trwał długo. Ból w płucach sprawiał, że brał szybkie, płytkie oddechy.. I był wściekły. Trochę jak duże dziecko, które dostało kopa w dupę od starszego. Idiotycznie i trochę bezpodstawnie, bo jakby nie było, mógł się ugryźć w język.. Ale po raz kolejny, skoro już zaczął...
- ..też powtórzę... - z uporem maniaka-masochisty, znów pokazał jej środkowy palec. Wątpił, żeby serio miała go zabić w tak trywialnej kłótni, a nawet jeśli.. Hey, co gorszego mogło się stać? Właściwie cała ta sytuacja tylko sprawiła, że trochę bardziej bał się własnego stanu psychicznego, skoro w ogóle nie przejmował się własnym zdrowiem i życiem. Mocniej myślał o tym, po co w takim razie się denerwuje przemykając przez ulice; skoro i tak ma gdzieś co się z nim stanie? Nieodgadnione dla niego były ścieżki własnej głowy. Jedną dłoń dalej trzymał na swojej klatce, kaszląc raz po raz niekontrolowanie; płuca bardzo mocno starały się wyjść z szoku nagłego obicia i przywrócić normalny oddech. Przynajmniej one w tym wszystkim się starały.
- Mieszkam tu, wariatko. - dodał jeszcze, jak już sobie troszkę pokaszlał i był w stanie się nieco wyprostować. Wątpił, żeby to miało duże znaczenie, ale uznał, że skoro aż tak chciała wiedzieć, żeby obić mu płuca, to niech jej będzie.
A w następnym momencie mocny cios w plecy, grunt który uciekał spod nóg, a potem następne, mocniejsze uderzenie, odbierające dech. Wszystko, co stało się w płucach Borgina, zostało z nich wyrzucone w głuchym, ostrym i definitywnie bolesnym wydechu. I to na próbie złapania tlenu się skupił, adrenalina na razie powstrzymywała od odczuwania bólu w miejscu na głowie, w którym definitywnie będzie miał guza. Czuł trochę jakby coś bardzo ciężkiego spadło mu na klatkę, blokując oddech; w pierwszej reakcji podniósł właśnie do niej dłonie, zanim przewrócił się na bok i podniósł do siadu na własnych kolanach. Tym razem przodem do niej. Przynajmniej jeśli palnie w niego czymś znowu, będzie mógł być bardziej przygotowany.. To znaczy będzie wiedział z większą dokładnością, kiedy znów oberwie, o, może tak. Brak oddechu nie trwał długo. Ból w płucach sprawiał, że brał szybkie, płytkie oddechy.. I był wściekły. Trochę jak duże dziecko, które dostało kopa w dupę od starszego. Idiotycznie i trochę bezpodstawnie, bo jakby nie było, mógł się ugryźć w język.. Ale po raz kolejny, skoro już zaczął...
- ..też powtórzę... - z uporem maniaka-masochisty, znów pokazał jej środkowy palec. Wątpił, żeby serio miała go zabić w tak trywialnej kłótni, a nawet jeśli.. Hey, co gorszego mogło się stać? Właściwie cała ta sytuacja tylko sprawiła, że trochę bardziej bał się własnego stanu psychicznego, skoro w ogóle nie przejmował się własnym zdrowiem i życiem. Mocniej myślał o tym, po co w takim razie się denerwuje przemykając przez ulice; skoro i tak ma gdzieś co się z nim stanie? Nieodgadnione dla niego były ścieżki własnej głowy. Jedną dłoń dalej trzymał na swojej klatce, kaszląc raz po raz niekontrolowanie; płuca bardzo mocno starały się wyjść z szoku nagłego obicia i przywrócić normalny oddech. Przynajmniej one w tym wszystkim się starały.
- Mieszkam tu, wariatko. - dodał jeszcze, jak już sobie troszkę pokaszlał i był w stanie się nieco wyprostować. Wątpił, żeby to miało duże znaczenie, ale uznał, że skoro aż tak chciała wiedzieć, żeby obić mu płuca, to niech jej będzie.
Ludzie nie znali swojego miejsca, swoich możliwości; brakowało im ogłady, taktu - paradoksalnie, choć Dolohov momentami jawnie stała w sprzeczności do angielskich tradycji i zwyczajów, teraz spoglądała na chłopaka wyniośle, zupełnie jak gdyby ostatnie wydarzenia nadały jej tytuł szlachecki, a Nokturn stał się jakąś małą prowincją, nad którą dzierżyła władzę. Poniekąd być może faktycznie za taką się uważała; choć wcale nie spędziła tutaj tak dużo czasu, znała okolice nader dobrze, a kompleks kilku kamienic wraz z dziedzińcem po prostu do niej należał.
Tarninowe drewno obracane w dłoni wypuściło wiązkę czaru i nie musiała wcale długo czekać na efekty - dźwięk, który potoczył się po okolicy głuchym dudnieniem był dość satysfakcjonujący, komponując się z widokiem młodzieńca próbującego się podnieść. Mogła zareagować inaczej - mogła się oburzyć i wrócić do mieszkania, mogła wyjść na dziedziniec i powiedzieć mu kim tak naprawdę była; mogła też nasłać na niego magipolicję, samodzielnie odprowadzić do Tower... nie trzeba było szukać wielkiej przewiny, ona wcale nie potrzebowała pretekstu. Ale w nim było coś wręcz dziecięcego, graniczącego ze złośliwą naiwnością, coś co wyzwalało w Dolohov zwykłą potrzebę zabawy.
Spoglądała na niego, jak dyszy i się podnosi, jak mamrocze coś pod nosem; kiedy uniósł palec w górę po raz kolejny, okrutnie zaczęła walczyć z pokusą kolejnego zaklęcia, które miałoby pozbawić go tej części ciała...
Nie, to byłoby nieeleganckie...
Poza tym nabrudziłaby sobie tylko na własnym podwórku, splamiłaby chodnik krwią, a on zacząłby wrzeszczeć - choć całą winę zapewne zrzuciłaby na Borgina; w końcu to do jego drzwi chciał dostać się chłoptaś o masochistycznych skłonnościach. Może był mu coś winien? Może mieli jakieś układy? Kimkolwiek był, cokolwiek miał w głowie - choć założyła, że naprawdę niewiele - przypominał otumanione dziecko, całkowicie nieznające schematów, jakie rządziły Anglią i przede wszystkim jakie dzierżyły władzę na Nokturnie. Łatwy kąsek; wręcz za łatwy.
- Och, mieszkasz? Ciekawostka... - rzuciła, z rozbawieniem, dość sztucznym i wręcz teatralnym, wciąż obracając w dłoniach różdżkę, niezdecydowana, poniekąd nienasycona - może mogła potraktować go czymś jeszcze, tak dla własnej satysfakcji?
- Podejdziesz po dobroci czy mam znowu zrobić ci krzywdę? - tym razem nie siliła się już na słodki ton, nie kryła nawet ostrego akcentu powstałego z rosyjskiej naleciałości, dość kontrastowego z angielskimi zwrotami - Nie znam cię, i wcale tutaj nie mieszkasz. Masz dokumenty? - kto wie, może czekała ją nawet słodka niespodzianka w postaci jakiegoś małego, zagubionego zbiega, który przypałętał się na brzydki, ciemny Nokturn?
Tarninowe drewno obracane w dłoni wypuściło wiązkę czaru i nie musiała wcale długo czekać na efekty - dźwięk, który potoczył się po okolicy głuchym dudnieniem był dość satysfakcjonujący, komponując się z widokiem młodzieńca próbującego się podnieść. Mogła zareagować inaczej - mogła się oburzyć i wrócić do mieszkania, mogła wyjść na dziedziniec i powiedzieć mu kim tak naprawdę była; mogła też nasłać na niego magipolicję, samodzielnie odprowadzić do Tower... nie trzeba było szukać wielkiej przewiny, ona wcale nie potrzebowała pretekstu. Ale w nim było coś wręcz dziecięcego, graniczącego ze złośliwą naiwnością, coś co wyzwalało w Dolohov zwykłą potrzebę zabawy.
Spoglądała na niego, jak dyszy i się podnosi, jak mamrocze coś pod nosem; kiedy uniósł palec w górę po raz kolejny, okrutnie zaczęła walczyć z pokusą kolejnego zaklęcia, które miałoby pozbawić go tej części ciała...
Nie, to byłoby nieeleganckie...
Poza tym nabrudziłaby sobie tylko na własnym podwórku, splamiłaby chodnik krwią, a on zacząłby wrzeszczeć - choć całą winę zapewne zrzuciłaby na Borgina; w końcu to do jego drzwi chciał dostać się chłoptaś o masochistycznych skłonnościach. Może był mu coś winien? Może mieli jakieś układy? Kimkolwiek był, cokolwiek miał w głowie - choć założyła, że naprawdę niewiele - przypominał otumanione dziecko, całkowicie nieznające schematów, jakie rządziły Anglią i przede wszystkim jakie dzierżyły władzę na Nokturnie. Łatwy kąsek; wręcz za łatwy.
- Och, mieszkasz? Ciekawostka... - rzuciła, z rozbawieniem, dość sztucznym i wręcz teatralnym, wciąż obracając w dłoniach różdżkę, niezdecydowana, poniekąd nienasycona - może mogła potraktować go czymś jeszcze, tak dla własnej satysfakcji?
- Podejdziesz po dobroci czy mam znowu zrobić ci krzywdę? - tym razem nie siliła się już na słodki ton, nie kryła nawet ostrego akcentu powstałego z rosyjskiej naleciałości, dość kontrastowego z angielskimi zwrotami - Nie znam cię, i wcale tutaj nie mieszkasz. Masz dokumenty? - kto wie, może czekała ją nawet słodka niespodzianka w postaci jakiegoś małego, zagubionego zbiega, który przypałętał się na brzydki, ciemny Nokturn?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie było żadnej możliwości, żeby zaczął jej słuchać. Po prostu nie. Idiotyczny upór dziedziczony po cholera wie kim i naprawdę masochistyczne skłonności połączone z niechęcią do własnego życia; cokolwiek by to nie było, odczuwał dziką satysfakcję w odmawianiu jej. Nawet jeśli za to obrywał, nawet krztusząc się i próbując łapać oddech; znajdował coś naprawdę wartościowego w tej sytuacji. Nie potrafił położyć na tym palca, ale nie był przecież aż tak głupi, żeby nie wiedzieć, że igra z ogniem. Wiedział doskonale, po prostu wybierał, żeby bujać się zaraz nad nim, bez żadnego szacunku do własnej osoby. Gdzieś głęboko w środku bawiło go równie bardzo, kiedy wyobrażał sobie jaką reprymendę od góry do dołu dostałby od brata za podobne zachowanie. Nie wyobrażał sobie niczego innego, tylko tą ziębę, którą by dostał, za brak ogłady, samokontroli i gówniarski upór. Mogła też czuć się, ba, mogła być wyżej od niego, ale naprawdę, nie mógł dbać o to mniej.
Po prostu zaczął się śmiać. Słysząc jej groźby, nie odpuszczanie nawet wtedy, kiedy dał jej odpowiedź na tamto głupie pytanie, słysząc jak mu zaprzecza i jak odpuszcza swojemu irytującemu aktorzeniu. Bawiło go to. Szczerze, chociaż w jego śmiechu nie zabrzmiała ani nuta rozbawienia; był pusty, zupełnie tak jak dzisiaj czuł się blondyn. Ból był całkiem miłym uczuciem w tym konkretnym dniu. Cała ta sytuacja, igranie z niebezpieczeństwem, również. Przynajmniej coś poczuł? Oprócz ogólnego zmęczenia i niechęci, to znaczy. Śmiał się dokładnie tak, jak śmieje się zazwyczaj ktoś, kogo zaraz mają zamknąć w pokoju bez klamek. Trochę za bardzo histerycznie.
- Typowo. Oczywiście. Chcesz też akt urodzenia? Świadectwo ukończenia szkoły? Numer buta? - postać bladej dziewczyny trochę mu się rozmazała, kiedy z tego nagłego rozbawienia oczy przeszły mu łzami. Odetchnął, siadając trochę wygodniej, luźniej na swoich stopach, przetarł twarz dłonią, uspokajając chociaż trochę swoje idiotyczne rozbawienie.
- Znasz mojego brata pewnie. Oyvind. Tu mieszka, o. Nie da się go nie zauważyć, jest rudy. - nie, dalej nie miał zamiaru się podnosić, podchodzić do niej, nie chciał pokazywać jej żadnych dokumentów, bo i takich przy sobie nie posiadał. Mógł rozwinąć swoją wcześniejszą odpowiedź z nie niknącym rozbawieniem i szerokim uśmiechem nie dosięgającym oczu. Był też gotowy na kolejne ciepnięcie o podłogę czy ścianę, albo nawet drzwi za jego plecami. Może przynajmniej będzie miał wymówkę, żeby nie iść spotkać się później z kuzynem? Brzmiało ok.
Po prostu zaczął się śmiać. Słysząc jej groźby, nie odpuszczanie nawet wtedy, kiedy dał jej odpowiedź na tamto głupie pytanie, słysząc jak mu zaprzecza i jak odpuszcza swojemu irytującemu aktorzeniu. Bawiło go to. Szczerze, chociaż w jego śmiechu nie zabrzmiała ani nuta rozbawienia; był pusty, zupełnie tak jak dzisiaj czuł się blondyn. Ból był całkiem miłym uczuciem w tym konkretnym dniu. Cała ta sytuacja, igranie z niebezpieczeństwem, również. Przynajmniej coś poczuł? Oprócz ogólnego zmęczenia i niechęci, to znaczy. Śmiał się dokładnie tak, jak śmieje się zazwyczaj ktoś, kogo zaraz mają zamknąć w pokoju bez klamek. Trochę za bardzo histerycznie.
- Typowo. Oczywiście. Chcesz też akt urodzenia? Świadectwo ukończenia szkoły? Numer buta? - postać bladej dziewczyny trochę mu się rozmazała, kiedy z tego nagłego rozbawienia oczy przeszły mu łzami. Odetchnął, siadając trochę wygodniej, luźniej na swoich stopach, przetarł twarz dłonią, uspokajając chociaż trochę swoje idiotyczne rozbawienie.
- Znasz mojego brata pewnie. Oyvind. Tu mieszka, o. Nie da się go nie zauważyć, jest rudy. - nie, dalej nie miał zamiaru się podnosić, podchodzić do niej, nie chciał pokazywać jej żadnych dokumentów, bo i takich przy sobie nie posiadał. Mógł rozwinąć swoją wcześniejszą odpowiedź z nie niknącym rozbawieniem i szerokim uśmiechem nie dosięgającym oczu. Był też gotowy na kolejne ciepnięcie o podłogę czy ścianę, albo nawet drzwi za jego plecami. Może przynajmniej będzie miał wymówkę, żeby nie iść spotkać się później z kuzynem? Brzmiało ok.
Zaskakująca była to rozrywka, dość dziwna i w całej tej dziwaczności dość zabawna, niezbyt satysfakcjonująca, choć na pewno pozwalająca na moment orzeźwienia w nieprzyjemnym, dusznym popołudniu. Pierw miała go za zagubionego chłoptasia, teraz przypominał raczej wariata, który absolutnie nie wykształcił w sobie instynktu samozachowawczego; nie była pewna, czy jest po prostu chory na zmysłach, czy ma do czynienia z jakimś rozwydrzonym dzieciakiem, który uważał, że świat był mu dłużny wszystko.
Pochmurny, nadąsany, irytujący – za tę irytację go nagrodziła; nie nawykła do wielkiej cierpliwości, choć sposób w jaki się z nim obchodziła był nad wyraz delikatny. Być może nie powinna, może najrozsądniej byłoby zrobić z nim porządek – lub wręcz przeciwnie, zignorować.
Coś jednak sprawiało – może jego buźka, może mamrotliwe słowa oburzonego dziecka, może moment w którym z trudem łapał powietrze, a później podnosił się do siadu, z całą dozą swojej świętojebliwej obrazy – coś sprawiało, że jeszcze nie zostawiła go tutaj samego.
Niezbyt wierzyła w jego słowa o mieszkaniu na Nokturnie; to był tekst, na który posilić się mógł każdy, a wszystko w tym chłopaku – jego zachowanie, sposób mówienia, przede wszystkim ubiór – mówiło, że wcale nie jest stąd.
Po okolicy potoczył się śmiech, dźwięczny, długi, głośny i wręcz histeryczny – a ona musiała zamrugać kilkukrotnie, by faktycznie zarejestrować, że to on się śmiał.
A więc trafił jej się nieszkodliwy szaleniec, uroczo.
Znów uniosła brew, obserwując jego ruchy, nieporadne i noszące ślady upadku; słuchała słów ociekających ironią i nie mówiła za wiele – miała tak naprawdę w poważaniu jego dokumenty, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że to Borgin miał problem, nie ona. Jej kamienicę broniły czary ochronne, nawet gdyby odjebało mu na tyle, że zdecydowałby się chcieć wejść do środka, prędko by mu się odechciało.
Odetchnęła cicho, gdzieś w przerwie pomiędzy jego słowami, kręcąc głową; tacy byli, dziwacy i degeneraci – w sobie doszukiwała się prawdziwej łaski, że nie zrobiła mu prawdziwej krzywdy. Że poświęcała swój czas, że rozmawiała z nim, że nie postawiła na nogi całej ulicy byleby tylko wyniósł się z jej podwórka.
Później jednak zrobiło się ciekawiej – słowo brat zatańczyło w ich zajadlej rozmowie, a imię Oyvind jedynie dopełniło dzieła; Dolohov zamrugała kilkukrotnie, a później po prostu parsknęła śmiechem.
– No proszę – wypowiedziała, wyraźnie rozbawiona; teraz to już definitywnie był tylko i wyłącznie jego problem. W tym wszystkim pojawiła się także inna nuta, granicząca z ciekawością a próbą odkopania wspomnień – Czekaj, ty... – zmarszczyła brwi, a oczy zmrużyły się widocznie, kiedy przyglądała mu się przez kilka następnych chwil.
Mały, blondwłosy chłopiec...
– To ty – rzuciła, a usta rozciągnęły się w uśmiechu; on, ten sam, mały Borgin, którego imienia nie pamiętała. Mały, nieco zahukany – któż w Durmstrangu nie był, zwłaszcza na pierwszych latach – chłopczyk, który jakoś nadmiernie nadawał się do próbowania na nich niedużych klątw i dużych psikusów.
– Prawdziwa niespodzianka... Nie pamiętasz mnie, co? Szkoda, bo ja bym za sobą tęskniła... – sarkazm zmieszał się z czystą złośliwością, w oczach błysnęła niemalże przestroga. Miał wybitnie szczęście, że nie była już tamtą sobą, choć okrutnie, zwłaszcza w tamtym momencie, gdy stało się jasne kim tak naprawdę był, kusiło ją by pobawić się z nim raz jeszcze.
Uniosła więc różdżkę, niezdecydowana – wpierw machała ją na prawo i lewo, później nawet strzępek słów wydostał się z jej ust. Nido... Nidoris... - magia zawahała się, iskierki mrugnęły i zniknęły dwukrotnie. Czyżby aż tak bardzo zdziwiło ją to spotkanie po latach?
Zmarszczyła nieco brwi, ostatecznie wycelowała jednak różdżką w chłopaka; dość dyskretnie, nie chcąc przecież miotać w niego czarną magią.
– Pozdrów brata, mój drogi – mruknęła, zaraz potem szepcząc krótkie Nidoris; wiązka magii w końcu pomknęła, dosięgając sylwetki chłopaka. Oyvind będzie miał niespodziankę – Ha det! – żegnając się w raz z promiennym uśmieszkiem pomachała mu jeszcze ręką, a później zniknęła w środku domostwa, zatrzaskując za sobą okno, przy którym do tej pory siedziała.
zt
Pochmurny, nadąsany, irytujący – za tę irytację go nagrodziła; nie nawykła do wielkiej cierpliwości, choć sposób w jaki się z nim obchodziła był nad wyraz delikatny. Być może nie powinna, może najrozsądniej byłoby zrobić z nim porządek – lub wręcz przeciwnie, zignorować.
Coś jednak sprawiało – może jego buźka, może mamrotliwe słowa oburzonego dziecka, może moment w którym z trudem łapał powietrze, a później podnosił się do siadu, z całą dozą swojej świętojebliwej obrazy – coś sprawiało, że jeszcze nie zostawiła go tutaj samego.
Niezbyt wierzyła w jego słowa o mieszkaniu na Nokturnie; to był tekst, na który posilić się mógł każdy, a wszystko w tym chłopaku – jego zachowanie, sposób mówienia, przede wszystkim ubiór – mówiło, że wcale nie jest stąd.
Po okolicy potoczył się śmiech, dźwięczny, długi, głośny i wręcz histeryczny – a ona musiała zamrugać kilkukrotnie, by faktycznie zarejestrować, że to on się śmiał.
A więc trafił jej się nieszkodliwy szaleniec, uroczo.
Znów uniosła brew, obserwując jego ruchy, nieporadne i noszące ślady upadku; słuchała słów ociekających ironią i nie mówiła za wiele – miała tak naprawdę w poważaniu jego dokumenty, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że to Borgin miał problem, nie ona. Jej kamienicę broniły czary ochronne, nawet gdyby odjebało mu na tyle, że zdecydowałby się chcieć wejść do środka, prędko by mu się odechciało.
Odetchnęła cicho, gdzieś w przerwie pomiędzy jego słowami, kręcąc głową; tacy byli, dziwacy i degeneraci – w sobie doszukiwała się prawdziwej łaski, że nie zrobiła mu prawdziwej krzywdy. Że poświęcała swój czas, że rozmawiała z nim, że nie postawiła na nogi całej ulicy byleby tylko wyniósł się z jej podwórka.
Później jednak zrobiło się ciekawiej – słowo brat zatańczyło w ich zajadlej rozmowie, a imię Oyvind jedynie dopełniło dzieła; Dolohov zamrugała kilkukrotnie, a później po prostu parsknęła śmiechem.
– No proszę – wypowiedziała, wyraźnie rozbawiona; teraz to już definitywnie był tylko i wyłącznie jego problem. W tym wszystkim pojawiła się także inna nuta, granicząca z ciekawością a próbą odkopania wspomnień – Czekaj, ty... – zmarszczyła brwi, a oczy zmrużyły się widocznie, kiedy przyglądała mu się przez kilka następnych chwil.
Mały, blondwłosy chłopiec...
– To ty – rzuciła, a usta rozciągnęły się w uśmiechu; on, ten sam, mały Borgin, którego imienia nie pamiętała. Mały, nieco zahukany – któż w Durmstrangu nie był, zwłaszcza na pierwszych latach – chłopczyk, który jakoś nadmiernie nadawał się do próbowania na nich niedużych klątw i dużych psikusów.
– Prawdziwa niespodzianka... Nie pamiętasz mnie, co? Szkoda, bo ja bym za sobą tęskniła... – sarkazm zmieszał się z czystą złośliwością, w oczach błysnęła niemalże przestroga. Miał wybitnie szczęście, że nie była już tamtą sobą, choć okrutnie, zwłaszcza w tamtym momencie, gdy stało się jasne kim tak naprawdę był, kusiło ją by pobawić się z nim raz jeszcze.
Uniosła więc różdżkę, niezdecydowana – wpierw machała ją na prawo i lewo, później nawet strzępek słów wydostał się z jej ust. Nido... Nidoris... - magia zawahała się, iskierki mrugnęły i zniknęły dwukrotnie. Czyżby aż tak bardzo zdziwiło ją to spotkanie po latach?
Zmarszczyła nieco brwi, ostatecznie wycelowała jednak różdżką w chłopaka; dość dyskretnie, nie chcąc przecież miotać w niego czarną magią.
– Pozdrów brata, mój drogi – mruknęła, zaraz potem szepcząc krótkie Nidoris; wiązka magii w końcu pomknęła, dosięgając sylwetki chłopaka. Oyvind będzie miał niespodziankę – Ha det! – żegnając się w raz z promiennym uśmieszkiem pomachała mu jeszcze ręką, a później zniknęła w środku domostwa, zatrzaskując za sobą okno, przy którym do tej pory siedziała.
zt
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pewnie było sporo prawdy w odczuciu, że miał coś z wariata. Dość często czuł się jak wariat, nawet jeśli do podobnego stanu rzeczy się po prostu przyzwyczaił. Był trochę inny, niektórych konceptów zupełnie nie pojmował i zaczynał się już przyzwyczajać do myśli, że nigdy nie pojmie. Prawdopodobnie był też każdą z epitetów, którymi mogłaby go odpisać; od dziecinnego, przez nadąsanego, do zwyczajnie irytujacego.. On sam by się z nimi wszystkimi zgodził i nawet nie próbował tłumaczyć, bo i po co? Szadł do siebie. Nie był w najlepszym nastroju. Zaczepiła go jakaś baba. Dostał po dupie. No i dobra! Życie pisało też takie scenariusze, a bez nich, byłoby zwyczajnie nudno.
W końcu jej się przyglądnął, spod kosmyka blond włosów, który przy padaniu na bruk i napadach kaszlu spałd na czoło, a którego nie miał ochoty poprawiać. Podnoszenie ramion nie będzie mu się uśmiechało jeszcze przez większość dnia po tym gruchnięciu, to wiedział na pewno. Nie, nie pamiętał jej. Twarzą przypominała trochę żmiję, jeśli miałby być zupełnie szczery i równie jak on nie pasowała do tego miejsca.. Wydawało mu się też, że starała się za bardzo? Odnosił wrażenie, że to wszystko to trochę mały teatrzyk, gra dla rozrywki i miły przerywnik jej codziennej, większej sztuki. Mógł się mylić. Mógł mieć rację. Był na nią wściekły i mało go to obchodziło. Nie zamierzał jej odpowiadać, ani też zgadywać skąd mógłby ją rzeczywiście znać.
Widząc, że bawi się różdżką, przygotował się na kolejne rzucenie jego ciałem jak workiem ziemniaków. Był święcie przekonany, że tym razem wybierze ścianę, tak dla urozmaicenia, albo gruchnie nim tak, by rozwalił sobie swój krzywy ryj. Przygotował się na uderzenie, spiął mięśnie, mimo że wiedział, iż powinien je rozluźnić, podświadomie odwrócił twarz w bok i.. Nie polecał w górę? Ani w bok, ani w żadną inną stronę? Otworzył oczy i właśnie w momencie, w którym znów odwrócił głowę w jej stronę, nozdrzy blondyna dopadł nieziemski smród. Taki od którego łzy nabiegły mu do oczy, a język na moment utknął w gardle, zmuszając, by znów odkaszlnął.
Cholerna, upierdliwa wiedźma.
- Du er en jævla drittsekk! Faen ta deg! - wrzasnął za nią, mając nadzieję, że usłyszy go nawet przez swoje okno. I tak, doskonale wiedział, że pewnie jego małe wyzwiska przyniosą jedynie jeszcze więcej satysfakcji z całego tego cyrku.. Ale miał to gdzieś, po raz kolejny.
Jedyne o czym myślał, to wykorzystanie całej ciepłej wody na prysznic. Długi i dokładny.
/koniec!
W końcu jej się przyglądnął, spod kosmyka blond włosów, który przy padaniu na bruk i napadach kaszlu spałd na czoło, a którego nie miał ochoty poprawiać. Podnoszenie ramion nie będzie mu się uśmiechało jeszcze przez większość dnia po tym gruchnięciu, to wiedział na pewno. Nie, nie pamiętał jej. Twarzą przypominała trochę żmiję, jeśli miałby być zupełnie szczery i równie jak on nie pasowała do tego miejsca.. Wydawało mu się też, że starała się za bardzo? Odnosił wrażenie, że to wszystko to trochę mały teatrzyk, gra dla rozrywki i miły przerywnik jej codziennej, większej sztuki. Mógł się mylić. Mógł mieć rację. Był na nią wściekły i mało go to obchodziło. Nie zamierzał jej odpowiadać, ani też zgadywać skąd mógłby ją rzeczywiście znać.
Widząc, że bawi się różdżką, przygotował się na kolejne rzucenie jego ciałem jak workiem ziemniaków. Był święcie przekonany, że tym razem wybierze ścianę, tak dla urozmaicenia, albo gruchnie nim tak, by rozwalił sobie swój krzywy ryj. Przygotował się na uderzenie, spiął mięśnie, mimo że wiedział, iż powinien je rozluźnić, podświadomie odwrócił twarz w bok i.. Nie polecał w górę? Ani w bok, ani w żadną inną stronę? Otworzył oczy i właśnie w momencie, w którym znów odwrócił głowę w jej stronę, nozdrzy blondyna dopadł nieziemski smród. Taki od którego łzy nabiegły mu do oczy, a język na moment utknął w gardle, zmuszając, by znów odkaszlnął.
Cholerna, upierdliwa wiedźma.
- Du er en jævla drittsekk! Faen ta deg! - wrzasnął za nią, mając nadzieję, że usłyszy go nawet przez swoje okno. I tak, doskonale wiedział, że pewnie jego małe wyzwiska przyniosą jedynie jeszcze więcej satysfakcji z całego tego cyrku.. Ale miał to gdzieś, po raz kolejny.
Jedyne o czym myślał, to wykorzystanie całej ciepłej wody na prysznic. Długi i dokładny.
/koniec!
Wieczór był duszny, żar lejący się z nieba powoli ustępował, ale powietrze nadal było lepkie i ciężkie jak gaz, jak zwiastun zakazanej obietnicy. Niebo zalewało się fioletem i czerwienią, a ulice stawały się coraz ciemniejsze i ciaśniejsze. Krew nie ostygła jeszcze po wtorkowym spotkaniu, a głowa ciążyła coraz mocniej, za dnia snując śmiałe scenariusze, brodząc w fantazjach o zapachu kobiecego ciała. Ciała, które nosiło imię, miało swoją historię, która dziwacznie splotła się z moją własną. I szedłem na ten Nokturn, by spleść coś więcej niż tylko słowa; by fantasmagorie przekuć we wspomnienia. Jeszcze wczoraj byłem tutaj z siostrą w odwiedzinach u wuja. Dziś sam, również z butelką wódki w garści, stawałem u progu mieszkania jego narzeczonej. Z jednej strony nic nie było tajemnicą - a z drugiej wszystko nią było.
To, czy wystroiła się dla mnie. Czy założyła najlepszą sukienkę i najlepszą bieliznę - a może tylko ją? Czy ubrała biżuterię od narzeczonego, by z niego zakpić? Czy oczekiwała delikatności, czy chciała, bym wypieprzył ją jak dziwkę? Nie była nią - ale dziś miała być posłuszna. Podniecała mnie myśl, że chciała mi się oddać - jak prostytutka, choć nie płaciłem jej złamanego knuta. Że będąc silną kobietą, która bez wysiłku potrafiła zmanipulować mężczyzn, przede mną chciała wybrać uległość. Że obietnica złożona mojemu wujowi nic dla niej nie znaczyła. Chciałem ją taką, pozbawioną złudzeń, którymi daremnie próbowała zmylić trop. Ja już dawno ją przejrzałem, miałem zbyt wiele cech drapieżnika, ciągnęło mnie do krwi. Nigdy wcześniej nie myślałem o niej w ten sposób - ale chwila spędzona na balkonie odmieniła bieg wydarzeń. Jej odsłonięte plecy, bystre spojrzenie, zapach mocnych perfum, rozchylone usta, sposób w jaki mówiła, w jaki się poruszała - to wszystko sprawiło, że zapragnąłem chcieć mieć ją dla siebie. Chętnie przystawałem na to uwodzenie, jeszcze chętniej przywoływałem w myślach na drugi dzień woń jej perfum, jej dłoń nieśmiało sunącą po mojej szacie - to, i jeszcze więcej, co dopowiadałem sobie już sam. W myślach była już moja od dawna, bo tak chciałem.
Czy odwaga, która towarzyszyła jej w prowokacjach, miała ziścić się na jawie?
Wysokie drzwi do jej mieszkania były ostatnią barierą przed odkryciem tajemnicy. Za oręże służyły mi zimna wódka, czyste ciało, elegancka, zroszona perfumami szata, ułożone włosy. Za kilka godzin, a być może za kilka chwil, mieliśmy wyglądać już zupełnie inaczej, stając na antypodach tej elegancji. Chciałem mięsa i krwi. Skóry i kości. Chciałem ją gryźć, rozszarpywać, przeżuć, wypluwać. Odebrać wszystko i na kolanach zawlec do krainy rozkoszy. Jeszcze niedawno mną wzgardziła, odrzucając propozycję zaręczyn, o których sam nie wiedziałem - wystarczyło, że pojawiłem się w jej życiu, by odmienić bieg wydarzeń. Krew buzowała we mnie, serce w żebrach dygotało. Nie ze strachu, a z żądzy. Drzwi jęknęły - a później już nic miało nie być takie jak przedtem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Arsentiy Mulciber dnia 18.03.23 21:47, w całości zmieniany 1 raz
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź