Stolik nr 2
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Stolik nr 2
Pomieszczenie sprawia wrażenie wybitnie niskiego, aczkolwiek to tylko sprytny zamysł architekta, ponieważ bez problemu wyprostują się w niej nawet ci bardzo wysocy goście. Kryształową karafkę zaklęto tak, aby każdy przysiadający na skórzanej kanapie czarodziej, chociażby na moment, został uraczony szklanką naprawdę mocnego trunku. Rzeźby także nie wydają się tak martwe, za jakie można byłoby je uznać, aczkolwiek najbardziej interesujący element został umieszczony na centralnej ścianie - obraz bez nazwy wykonany przez nieznanego autora… co dociekliwsi nie znaleźli na nim nawet daty powstania. Przedstawia on nagą, leżącą kobietę, która od czasu do czasu zalotnie zerka na gości, zmieni pozycję na mniej lub bardziej wyzywające, zakrywa jedną z piersi. Wszystkim, nawet początkującym koneserem sztuki sprawia on niemałą zagwozdkę - kim jest naga kobieta? modelką? może zdradzoną żoną? dlaczego donosi się do wszystkich z taką wyższością? nie wstydzi się swojej nagości? skąd pochodzi to dzieło? z domu dla pań lekkich obyczajów? Plotki głoszą, że jest skora do rozmów wyłącznie z bardzo pijanymi gośćmi.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Zauważała postępujące odprężenie Louvela: nie trzymał się już tak sztywno i choć jego twarz dalej wyglądała na bladą i zmęczoną, to oczy nabierały spokojniejszego blasku. Dalekiego do euforii, towarzyszącej wenusjańskim hulankom, lecz przecież nie towarzyszył jej wyposzczony żołdak ani urzędnik z manią wielkości. Wbrew pozorom to ten najbardziej posępny, związany ściśle z zaświatami, śmiercią i przemijaniem lord, okazywał się dobrym gościem w progach komnaty Miu. Ceniła cierpliwość, stateczność i trudny do skategoryzowania urok człowieka doświadczonego przez los, podchodzącego z pewną rezerwą do fizycznych uciech. Spędzanie większości czasu z istotami niematerialnymi dystansowało go od przyziemności - Deirdre podejrzewała też, że być może ciągle w pewien sposób tęskni za żoną, tym mocniej do niej przywiązany, im bliższy zaświatów się stawał. Nie oceniała, była tu po to, by mu ulżyć, w sposób, który wybierze - a na razie, pomimo niepokojącej towarzyszki, wieczór zapowiadał się wręcz miło. Do czasu; madame Volk najwyraźniej wpadła w furię, wznosząc szaleńczy okrzyk, w niczym nieprzypominający jakiegokolwiek zaśpiewu. Dei skrzywiła się lekko, ledwie powstrzymując chęć zatkania uszu - na szczęście, popis wątpliwych zdolności finalnie się urwał.
- Rozumiem, że potrafią być także koszmarnie zazdrosne - podsumowała rozbawiona, chcąc lekkością wypowiedzi złagodzić dyskomfort płynący z wątpliwie przyjemnego pokazu talentu wokalnego. Wysoki głos madame odbijał się jeszcze piskliwym echem w głowie Deirdre, lecz nie był to ostatnio cios, zadany przez rozdmuchane do granic możliwości ego zaborczej śpiewaczki. Zanim słodka Miu zdołałaby skierować rozmowę na łagodniejsze i znacznie bardziej interesujące rejony, sprawiając, by Louvel zapomniał o nachalnej, przypadkowej towarzyszce dzisiejszego wieczoru, talerz mężczyzny zaczął lewitować, by w kilka sekund później obsypać lorda swoją zawartością. Lepki sos spłynął po eleganckiej szacie, zostawiając po sobie szlaczek z warzyw oraz krwawej posoki mięsa. W pierwszej chwili wszystko wskazywało na to, że był to wynik wyjątkowo prymitywnych anomalii, ale złośliwy chichot oddalającego się ducha sugerował inną winowajczynię. Deirdre przywdziała na twarzy maskę zaniepokojenia i drobnego przejęcia, bez przesady, nie stało się przecież nic druzgoczącego: widywała większe powody do zmartwień i ewentualnego zawstydzenia. Nie sięgała jednak po różdżkę, by doprowadzić mężczyznę do porządku. Część klientów nie przepadała za tym, by towarzysząca im kobieta posługiwała się czarami, zresztą, magia szalała ostatnio bez ograniczeń i usunięcie resztek potrawy zaklęciem czyszczącym mogłoby skończyć się podpaleniem Louvela albo, w gorszym przypadku, jego dekapitacją. Pozwoliła więc sobie jedynie na strzepnięcie większego kawałka brokuła z jego ramienia, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Prymitywne. Myślałam, że można spodziewać się po duchach więcej klasy - podsumowała z lekkim westchnięciem, umiejętnie sprawiając, by spetryfikowany niemym oburzeniem Rowle spojrzał na nią. Posłała mu lekki uśmiech, jednocześnie uspokajający i prowokujący. - Cóż, sądzę, że ten wypadek nie stoi na przeszkodzie w kontynuowaniu tego wieczoru jak najlepiej; wręcz przeciwnie - zasugerowała miękko, nie musząc dodawać nic więcej, wystarczyło delikatne zmrużenie oczu: musiał przecież zdjąć z siebie brudną szatę, najlepiej w kameralnym miejscu, pozwalającym na przejście do bezpieczniejszej formy relaksu. Tej, w której nie zaatakują ich złośliwe, zazdrosne duchy, potrafiące nawet zza grobu uprzykrzać życie. Deirdre odłożyła sztućce i kielich, prostując się na siedzeniu, tak, by Louvel wiedział, że nie ma nic przeciwko opuszczeniu tego zdecydowanie zbyt dusznego przybytku. - Znaliście się za czasów jej...istnienia? - zagadnęła jeszcze, nie mogąc powstrzymać ciekawości, bo chociaż krynolina artystki wskazywałaby na czasową prehistorię, to równie dobrze mogła być to stylizacja a madame Volk wzdychała przed tragicznym zgonem do jak najbardziej realnego lorda Rowle'a.
- Rozumiem, że potrafią być także koszmarnie zazdrosne - podsumowała rozbawiona, chcąc lekkością wypowiedzi złagodzić dyskomfort płynący z wątpliwie przyjemnego pokazu talentu wokalnego. Wysoki głos madame odbijał się jeszcze piskliwym echem w głowie Deirdre, lecz nie był to ostatnio cios, zadany przez rozdmuchane do granic możliwości ego zaborczej śpiewaczki. Zanim słodka Miu zdołałaby skierować rozmowę na łagodniejsze i znacznie bardziej interesujące rejony, sprawiając, by Louvel zapomniał o nachalnej, przypadkowej towarzyszce dzisiejszego wieczoru, talerz mężczyzny zaczął lewitować, by w kilka sekund później obsypać lorda swoją zawartością. Lepki sos spłynął po eleganckiej szacie, zostawiając po sobie szlaczek z warzyw oraz krwawej posoki mięsa. W pierwszej chwili wszystko wskazywało na to, że był to wynik wyjątkowo prymitywnych anomalii, ale złośliwy chichot oddalającego się ducha sugerował inną winowajczynię. Deirdre przywdziała na twarzy maskę zaniepokojenia i drobnego przejęcia, bez przesady, nie stało się przecież nic druzgoczącego: widywała większe powody do zmartwień i ewentualnego zawstydzenia. Nie sięgała jednak po różdżkę, by doprowadzić mężczyznę do porządku. Część klientów nie przepadała za tym, by towarzysząca im kobieta posługiwała się czarami, zresztą, magia szalała ostatnio bez ograniczeń i usunięcie resztek potrawy zaklęciem czyszczącym mogłoby skończyć się podpaleniem Louvela albo, w gorszym przypadku, jego dekapitacją. Pozwoliła więc sobie jedynie na strzepnięcie większego kawałka brokuła z jego ramienia, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Prymitywne. Myślałam, że można spodziewać się po duchach więcej klasy - podsumowała z lekkim westchnięciem, umiejętnie sprawiając, by spetryfikowany niemym oburzeniem Rowle spojrzał na nią. Posłała mu lekki uśmiech, jednocześnie uspokajający i prowokujący. - Cóż, sądzę, że ten wypadek nie stoi na przeszkodzie w kontynuowaniu tego wieczoru jak najlepiej; wręcz przeciwnie - zasugerowała miękko, nie musząc dodawać nic więcej, wystarczyło delikatne zmrużenie oczu: musiał przecież zdjąć z siebie brudną szatę, najlepiej w kameralnym miejscu, pozwalającym na przejście do bezpieczniejszej formy relaksu. Tej, w której nie zaatakują ich złośliwe, zazdrosne duchy, potrafiące nawet zza grobu uprzykrzać życie. Deirdre odłożyła sztućce i kielich, prostując się na siedzeniu, tak, by Louvel wiedział, że nie ma nic przeciwko opuszczeniu tego zdecydowanie zbyt dusznego przybytku. - Znaliście się za czasów jej...istnienia? - zagadnęła jeszcze, nie mogąc powstrzymać ciekawości, bo chociaż krynolina artystki wskazywałaby na czasową prehistorię, to równie dobrze mogła być to stylizacja a madame Volk wzdychała przed tragicznym zgonem do jak najbardziej realnego lorda Rowle'a.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Miał nadzieję na spokojny wieczór, podczas którego zdołałby przynajmniej chwilowo zawiesić swoje obawy między sobą samym, a piękną i zachowawczą Miu, która nie traciła zimnej krwi chyba nigdy. Podziwiał jej spokój oraz wyważenie, on zbyt często dawał się porwać własnym emocjom i namiętnościom przysłaniającym zdrowy rozsądek. Jako impulsywny Rowle musiał wiele wysiłku wkładać w zachowanie większości pulsujących pod skórą uczuć dla samego siebie, chociaż i tak był dużo lepiej zaznajomiony z trudną sztuką opanowywania gniewu czy pokrewnych pojęć abstrakcyjnych niż jego brat; prawdopodobnie kolejne rodzeństwo - gdyby je posiadali - byłoby już całkiem spokojne. O ile gen panów Cheshire nie dał o sobie znać z większą mocą. Oni, zmieszani z Blackami, dużo lepiej poruszali się po meandrach brutalności niż krewni sparowani ze sobą, dzięki czemu wrodzone okrucieństwo zostało niejako przytłumione w tym pokoleniu. Możliwe jednak, że kiedyś wyda swą córkę za innego Rowle'a - to zaś oznaczało, że pula genowa znów zostanie zawężona.
Teraz naprawdę starał się zachować spokój. Dość długo liczył w myślach, przymykając powieki. Odłożył wreszcie sztućce na blat - z nerwów trzymał je tak mocno, że przez chwilę sądził, że niebawem połamie szlachetny metal. Dobrze, że Louvel odczuwał kojącą bliskość Deirdre, jej subtelny dotyk oraz ciepły oddech ledwie muskający skórę chropowatej szyi; z tego też powodu nie szalał w furii po wnętrzu lokalu domagając się zadośćuczynienia za poniesione straty. Mógł przewidzieć niniejszy scenariusz skoro zaprosił pannę Ling do tej restauracji, lecz do końca spotkania miał nadzieję na zapoznanie kobiety z kimś zgoła innym. Zdecydowanie dużo lepiej wychowanym i mniej zaborczym niż madame Volk, traktująca arystokratę jak swoją szansę na zbawienie. Wielokrotnie tłumaczył jej, że nie potrafił ożywiać duchów, jednakże ona była głucha na racjonalne wyjaśnienia. Żyła w swojej utopii zaczepiając Lou bardzo często, chociaż na szczęście nie zawsze.
Spomiędzy spierzchniętych warg wydobyło się ciężkie westchnienie świadczące o powolnym procesie uspokajania nadszarpniętych nerwów. Otworzył oczy, obracając się na Tsagairt oraz wpatrując się w jej twarz jeszcze długą chwilę - milczał przy tym. Dopiero po długich sekundach pokiwał głową. Zupełnie, jakby się zgadzał i wiedział o tym z autopsji.
- Bywają. Madame Volk przechodzi czasem samą siebie. Rozkapryszona gwiazda - odparł, siląc się na neutralny ton, niepodszyty gniewem czy niechęcią do zmarłej czarownicy. - Generalnie duchy zwykle pielęgnują w sobie najgorsze z cech charakteru przez to, że nie potrafią pogodzić się ze swoim stanem oraz tym, że nie potrafią dokończyć swoich niezałatwionych spraw - dodał, kontynuując temat jakby był jakimś belfrem opowiadającym o prowadzonym przezeń przedmiocie w szkole. - Naprawdę żałuję, że nie spotkaliśmy dzisiaj nikogo ciekawego. Może innym razem? - zaproponował ugodowo, wiedząc, że najpewniej rozczarował ciekawą niematerialnego świata Miu. Okazuje się, że zwykle opowieści Rowle'a są dużo ciekawsze niż spotkania z nim i zjawami.
- Niestety, częściej zachowują się jak dzieci - westchnął z żalem. Wyjął z kieszeni czystą na szczęście chustkę, którą zaczął przecierać twarz, następnie szatę. Nawet uśmiechnął się, słysząc propozycję, jak gdyby Ling czytała mu w myślach - tak, koniecznie potrzebował odprężenia.
- Będę potrzebować teraz dużo uwagi i najlepszej opieki - potwierdził stanowczo. Złożył niedbale materiał, chowając go znów do kieszeni. - Nie, dzieli nas kilka wieków różnicy. Była pierwszym duchem, którego tutaj ujrzałem. Samotna, ciągle chciała ze mną rozmawiać oraz popisywać się wokalnym talentem. Nigdy mi jednak nie opowiedziała swojej historii - zanosiła się wtedy dramatycznym szlochem i znikała - odpowiedział, zamyślając się na chwilę. W podobnym stanie kiwnął na kelnera, żeby przyniósł im rachunek za jedzenie oraz wino. Po jego dostarczeniu uregulował należność sakiewką pieniędzy, z brzdękiem lądującą na stoliku.
Teraz naprawdę starał się zachować spokój. Dość długo liczył w myślach, przymykając powieki. Odłożył wreszcie sztućce na blat - z nerwów trzymał je tak mocno, że przez chwilę sądził, że niebawem połamie szlachetny metal. Dobrze, że Louvel odczuwał kojącą bliskość Deirdre, jej subtelny dotyk oraz ciepły oddech ledwie muskający skórę chropowatej szyi; z tego też powodu nie szalał w furii po wnętrzu lokalu domagając się zadośćuczynienia za poniesione straty. Mógł przewidzieć niniejszy scenariusz skoro zaprosił pannę Ling do tej restauracji, lecz do końca spotkania miał nadzieję na zapoznanie kobiety z kimś zgoła innym. Zdecydowanie dużo lepiej wychowanym i mniej zaborczym niż madame Volk, traktująca arystokratę jak swoją szansę na zbawienie. Wielokrotnie tłumaczył jej, że nie potrafił ożywiać duchów, jednakże ona była głucha na racjonalne wyjaśnienia. Żyła w swojej utopii zaczepiając Lou bardzo często, chociaż na szczęście nie zawsze.
Spomiędzy spierzchniętych warg wydobyło się ciężkie westchnienie świadczące o powolnym procesie uspokajania nadszarpniętych nerwów. Otworzył oczy, obracając się na Tsagairt oraz wpatrując się w jej twarz jeszcze długą chwilę - milczał przy tym. Dopiero po długich sekundach pokiwał głową. Zupełnie, jakby się zgadzał i wiedział o tym z autopsji.
- Bywają. Madame Volk przechodzi czasem samą siebie. Rozkapryszona gwiazda - odparł, siląc się na neutralny ton, niepodszyty gniewem czy niechęcią do zmarłej czarownicy. - Generalnie duchy zwykle pielęgnują w sobie najgorsze z cech charakteru przez to, że nie potrafią pogodzić się ze swoim stanem oraz tym, że nie potrafią dokończyć swoich niezałatwionych spraw - dodał, kontynuując temat jakby był jakimś belfrem opowiadającym o prowadzonym przezeń przedmiocie w szkole. - Naprawdę żałuję, że nie spotkaliśmy dzisiaj nikogo ciekawego. Może innym razem? - zaproponował ugodowo, wiedząc, że najpewniej rozczarował ciekawą niematerialnego świata Miu. Okazuje się, że zwykle opowieści Rowle'a są dużo ciekawsze niż spotkania z nim i zjawami.
- Niestety, częściej zachowują się jak dzieci - westchnął z żalem. Wyjął z kieszeni czystą na szczęście chustkę, którą zaczął przecierać twarz, następnie szatę. Nawet uśmiechnął się, słysząc propozycję, jak gdyby Ling czytała mu w myślach - tak, koniecznie potrzebował odprężenia.
- Będę potrzebować teraz dużo uwagi i najlepszej opieki - potwierdził stanowczo. Złożył niedbale materiał, chowając go znów do kieszeni. - Nie, dzieli nas kilka wieków różnicy. Była pierwszym duchem, którego tutaj ujrzałem. Samotna, ciągle chciała ze mną rozmawiać oraz popisywać się wokalnym talentem. Nigdy mi jednak nie opowiedziała swojej historii - zanosiła się wtedy dramatycznym szlochem i znikała - odpowiedział, zamyślając się na chwilę. W podobnym stanie kiwnął na kelnera, żeby przyniósł im rachunek za jedzenie oraz wino. Po jego dostarczeniu uregulował należność sakiewką pieniędzy, z brzdękiem lądującą na stoliku.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Zbielałe palce, zaciśnięte aż do bólu na trzymanych sztućcach, nie umknęły uwadze Deirdre. Znała męskie charaktery: nawet najłagodniejszy z gości Wenus mógł wpaść w furię, roztrzaskując pozory nonszalanckiego opanowania. Drobne gesty, subtelne przesłanki - takie, jakie odczytywała teraz, obserwując Louvela - stanowiły najjaśniejsze sygnały ostrzegawcze, dające jej ułamki sekund przewagi. Początkowo najczęściej wtedy naprawiała swoje błędy i potknięcia, gdy mylnie odczytywała pragnienia klientów; później, z czasem, gdy nauczyła się wślizgiwać do spragnionych umysłów, potrafiła ukoić rozkołysany gniew, zapobiegając eskalacji. W większości przypadków próby kończyły się sukcesem, ale nie była przecież wszechmocna: często zdarzało się, że mężczyźni uspokajali się na jej ciele, brutalnie i niezgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Przy Rowle'u czuła się jednak pewnie, znajdowali się w miejscu publicznym a zdenerwowanie Louvela wydawało się łatwe do zmodyfikowania i upchnięcia w siłę odpowiadającą za werwę i chęć zostawienia upokorzenia za drzwiami restauracji. Deirdre uśmiechnęła się lekko, kokieteryjnie, wsłuchując się w kontynuowaną - jak gdyby nigdy nic - opowieść mężczyzny. Duchy, negatywne cechy, wściekłość żal i zazdrość; cóż, nie brzmiało to optymistycznie dla kogoś, kto wysłał na tamten świat powiększające się szybko grono ludzi, niespokojnych, pozbawionych życia brutalnie, z pewnością chowających coś więcej od urazy. Nie zaniepokoiło jej to tak, jak powinno, myślami była daleko od swych morderstw - towarzyszyła przecież lordowi Cheshire jako Miu, słodka, zafascynowana jego wiedzą, gotowa przychylić mu nieba: nawet jeśli intensywnie pachniał krwistą pieczenią.
- To była dobra lekcja uprzejmości wobec duchów - podsumowała łagodnie, nie chcąc, by poczuł się zażenowany spotkaniem, które miało przebiegać zupełnie inaczej. Ponownie musnęła chłodnymi palcami jego dłoń, w geście podziękowania i uspokojenia zarazem. - Wiesz, że zawsze chętnie wybiorę się z tobą gdziekolwiek zechcesz - wyszeptała pokornie, lecz z błyskiem zainteresowania w oku, złudną iskrą wyjątkowości, którą go obdarzała: kłamała jak z nut, układając pełne usta w werbalne złudzenia, że był jedynym, że tylko w jego stronę kierowała podobne słowa. Nie musiała mówić nic więcej, to on podjął decyzję, chowając chustkę do kieszeni i wstając zza stołu. Deirdre podążyła za nim, nie kłopocząc się rachunkiem: brzęk złotych monet wynagradzał wszystko, nawet lekki bałagan, jaki po sobie zostawili. Jeszcze zanim ruszyli korytarzem, Miu poprawiła rękawy wystawnej sukni i ujęła ramię, które zaoferował jej Louvel - tak, należało opuścić ten przybytek jak najszybciej. Jeśli chciała otrzymać dodatkowe wynagrodzenie, hojny prezent, skrzący się złotem lub drogą biżuterią, musiała zatrzeć nieprzyjemne wrażenie pechowej konfrontacji z nadąsaną madame Volk. Wątpiła, by śpiewaczka pokrzyżowała przyjemne plany; Miu jak nikt potrafiła sprawić, że mężczyźni zapominali o swoich problemach. Anomaliach, zniszczonych domach, poranionych żonach - drobne nieporozumienie wydawało się niczym w kontraście z prawdziwymi problemami, być może tkwiącymi w Louvelu gdzieś głębiej; problemami, od których chciał uciec tej nocy prosto w ramiona wenusjańskiej piękności. Pozwoliła założyć sobie na ramiona płaszcz i ruszyła za Rowle'm w mrok, rzucając ostatnie, kontrolne spojrzenie w wysokie lustro w posrebrzanej ramię: prezentowała się równie elegancko, co kusząco.
| ztx2
- To była dobra lekcja uprzejmości wobec duchów - podsumowała łagodnie, nie chcąc, by poczuł się zażenowany spotkaniem, które miało przebiegać zupełnie inaczej. Ponownie musnęła chłodnymi palcami jego dłoń, w geście podziękowania i uspokojenia zarazem. - Wiesz, że zawsze chętnie wybiorę się z tobą gdziekolwiek zechcesz - wyszeptała pokornie, lecz z błyskiem zainteresowania w oku, złudną iskrą wyjątkowości, którą go obdarzała: kłamała jak z nut, układając pełne usta w werbalne złudzenia, że był jedynym, że tylko w jego stronę kierowała podobne słowa. Nie musiała mówić nic więcej, to on podjął decyzję, chowając chustkę do kieszeni i wstając zza stołu. Deirdre podążyła za nim, nie kłopocząc się rachunkiem: brzęk złotych monet wynagradzał wszystko, nawet lekki bałagan, jaki po sobie zostawili. Jeszcze zanim ruszyli korytarzem, Miu poprawiła rękawy wystawnej sukni i ujęła ramię, które zaoferował jej Louvel - tak, należało opuścić ten przybytek jak najszybciej. Jeśli chciała otrzymać dodatkowe wynagrodzenie, hojny prezent, skrzący się złotem lub drogą biżuterią, musiała zatrzeć nieprzyjemne wrażenie pechowej konfrontacji z nadąsaną madame Volk. Wątpiła, by śpiewaczka pokrzyżowała przyjemne plany; Miu jak nikt potrafiła sprawić, że mężczyźni zapominali o swoich problemach. Anomaliach, zniszczonych domach, poranionych żonach - drobne nieporozumienie wydawało się niczym w kontraście z prawdziwymi problemami, być może tkwiącymi w Louvelu gdzieś głębiej; problemami, od których chciał uciec tej nocy prosto w ramiona wenusjańskiej piękności. Pozwoliła założyć sobie na ramiona płaszcz i ruszyła za Rowle'm w mrok, rzucając ostatnie, kontrolne spojrzenie w wysokie lustro w posrebrzanej ramię: prezentowała się równie elegancko, co kusząco.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie milkła burza, jaka rozpętała się nad Wielką Brytanią, niemal dwa tygodnie wcześniej. Wprost przeciwnie, zdawała się z każdym dniem przybierać na sile, zaburzając energię w eterze jeszcze mocniej niż wcześniej. Rookwood nie mogła oprzeć się wrażeniu, że anomalie wpływające na czary zmieniły się - na bardziej brutalne i krwawe, ściśle powiązane z burzą. Ileż to już razy zamiast wiązki wypowiadanego czaru przywołała piorun, bądź potężny grzmot, przyprawiający o ciarki, nie potrafiła zliczyć. Nie wiedziała jeszcze, kiedy nadejdzie jej kres, czy w ogóle zdołają nad nią zapanować - burza była ich drugorzędnym zmartwieniem, pierwszym pozostawał wciąż Zakon Feniksa. Sprawa pokrzyżowania planów dostania się do Azkabanu zajmowała wiele myśli Sigrun, nie mogła jednak jednocześnie zapominać o innych obowiązkach, jakie spoczywały na jej barkach.
Nie unikała ich, przykładała się do pracy, jaką wykonywała dla lorda Avery, pragnąć wspiąć się wyżej po szczeblach hierarchii jaka panowała wśród jego łowców wilkołaków, wierząc, że jest tego warta - i osiągnie to prędzej, czy później. Nie odmówiła więc, kiedy jeden z jego krewnych w ostatniej chwili powierzył spotkanie z lady Black Sigrun, nie podając przyczyny. Zrozumieć tę decyzję było jej trudno. Ani nie znała się wybitnie na historii magii, w Hogwarcie posiadła zaledwie podstawową wiedzę, ani nie potrafiła poruszać się w świecie arystokracji, nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia. Zastanawiało ją, czy wybór młodego, nieodpowiedzialnego lorda był jedynie przypadkowy, a może miał w tym inny cel, którego nie potrafiła dostrzec? Nie odmówiła, rzecz jasna, choć nie była do końca zadowolona z podobnego obrotu sytuacji; lady Walburga Black nie miała obowiązku, aby im pomóc, najpewniej zgodziła się na spotkanie ze względu na noszone przez łowce nazwisko - czy nie odbierze pojawienia się Rookwood jako afrontu? Wolała się nad tym nie zastanawiać.
Pojawiła się w restauracja Le Revenant na kwadrans przed wyznaczoną godziną spotkania, nie chcąc, aby to lady czekała na nią; podała nazwisko młodego lorda, na które dokonano rezerwacji, wskazano jej więc stolik w jednym z ustronnych miejsc. Czuła się nieswojo w towarzystwie tylu duchów, przez które temperatura w eleganckich komnatach była niższa, niż powinna. Dobrze, że zdecydowała się na ciemną suknię z futrzanym kołnierzem i długim rękawem; nosiła je nieustannie od końca października, nie chcąc, aby mroczny znak wpadł w oko postronnym. Nosiła go z dumą, lecz jej pozycja w szeregach Rycerzy Walpurgii miała pozostać tajemnicą. Nim usiadła, przejrzała się w jednym z lustrem i poprawiła jasny kosmyk włosów, który wymknął się spod prostego upięcia - nie potrafiła układać tak finezyjnych fryzur jak arystokratki, miała jednak nadzieję, że prezentuje się dość elegancko, by jej stąd nie wyproszono.
Czy powinna była zamówić od razu, czy zaczekać na pojawienie się lady Black?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Stolik nr 2
Szybka odpowiedź