Stolik nr 3
AutorWiadomość
Stolik nr 3
Podczas pobytu w tej sali goście nie mogą się czuć do końca samotni… i to nie ze względu na ciekawskie obrazy, które bardzo chętnie słuchają wszystkich nowości ze świata zewnętrznego i bez najmniejszych ogródek je komentują. Wszyscy czarodzieje powinni być przygotowani na zimny dreszcz lub nowego kompana przy stoliku. Duchy zamieszkałe w tej restauracji obrały sobie ją jako punkt swoich depresyjnych spacerów, przenikając przez przybrudzone ściany bez żadnego wstydu. Bardziej spostrzegawczy mogą dostrzec, ze światło świec nie jest tutaj tak jasne jak w innych częściach restauracji… czyżby to właśnie to miejsce było dopełnieniem cichej legendy o dodatkowych, niekoniecznie pożądanych, składnikach w pieczeni? Czy może wydarzyło się tutaj zupełnie coś innego?
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Przechodząc z głównego holu, uderza we mnie wystrój pomieszczenia, który uległ tylko niewielkiej zmianie. Poza gęsto ustawionymi sofami z niewielkimi stolikami, ściany wciąż ozdabiają setki obrazów w najróżniejszych ramach od drogocennych złotych i ciężkich po te najzwyklejsze z różnorakiego drewna. Pomiędzy nimi przeskakują postaci, odwiedzające swych sąsiadów. Niektóre z nich prowadzą ożywioną dyskusję z nieznaną grupką czarodziejów w rogu, zaś inne udają drzemkę, by przysłuchać się rozmowom, które wypełnią pomieszczenie, gdy tylko przez kotarę przejdzie więcej ludzi. Poza bywalcami obrazów i kilkoma osobami, sala świeci pustkami. Powstrzymuję chęć zawrócenia z powrotem i udania się do innej części lokalu w poszukiwaniu choć jednej znajomej duszy. Zamiast tego udaje się do niewielkiego baru, gdzie proszę o kieliszek słodkiego wina, którym chcę umilić niezwykle ponure i sztywne popołudnie – zresztą na co innego mogłam liczyć wkraczając w to doborowe towarzystwo. Marzę o wypięciu uwierających szpilek, które podtrzymują moje niezwykle jasne loki oraz o ściągnięciu gorsetu uwydatniającego smukłą talię. Szybko przypominam sobie, że nie powinnam narzekać – samotność przy barze jest lepsza niż dłużące się godziny w pokoju, do którego nie wstawili mojego kociołka, tym samym pozbawiając mnie jedynej racjonalnej rozrywki. Bez słowa podziękowania oddalam się do jednej ze sof, lecz nie siadam. Z zamyśleniem przyglądam się tańczącej baletnicy, która raz za razem musi przerywać swój występ przez podobizny dzieci robotników, którym piłka uciekła przez ramy.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Napięta atmosfera pogrzebu przygważdżała ciężkim powietrzem oraz duszącym zapachem kwiatów. Identyczny klimat panował w restauracji, wypełnionej tłumem o różnych poglądach oraz statusie krwi. Szlamy niepewnie pałętały się po bogato zdobionych korytarzach, nie wiedząc, iż śmierć Horacego Slughorna wieszczym im coś więcej, niż zjedzenie wystawnej kolacji w znamienitym towarzystwie. Arystokraci swobodnie wymieniający się uwagami również zdawali się nie dostrzegać znaczenia jego zgonu – lub ignorowali wszelkie niepokojące sygnały, ponieważ tak było po prostu dużo łatwiej. Jedynie część zgromadzonych gości sprawiała wrażenie zasępionych odejściem Slughorna nie z powodów sentymentalnych, a tych czysto praktycznych. Śmierć tak nagła i niespodziewana nie mogła być dziełem przypadku, a Avery potrafił bezbłędnie połączyć fakty i wyciągnąć z nich właściwe wnioski. Rosnący w siłę Grindelwald nie wróżył arystokratom pomyślnej przyszłości, mimo radykalnych poglądów i rewolucyjnej metodzie wprowadzania reform, jego rządy stanowczo ukróciłyby dominację angielskiej szlachty. Samael nie wyobrażał sobie egzystencji pod butem czarodzieja z prowincji. Trzęsło się przed nim jednak całe ministerstwo i wyglądało na to, iż jedynie Tom jest dla niego godnym przeciwnikiem.
Grindelwaldowska kwestia płynnie zeszła na drugi plan, kiedy mężczyzna znalazł się za przepierzeniem i dojrzał swoją siostrę, kontemplującą wiszące na ścianach obrazy. Avery przez chwilę stał w progu, bacznie obserwując Allie. Na jego ustach igrał delikatny uśmiech, który jednak nie obejmował oczu; te pozostały ciemne, mroczne oraz nieprzeniknione. Samael podszedł cicho do kobiety, podczas gdy miękki, puszysty dywan doskonale tłumił jego kroki. Allison w dalszym ciągu pozostawała zaabsorbowana podziwianie dzieł sztuki, więc nie miała szansy, usłyszeć jak się zbliża. Avery zatrzymał się tuż za nią, troskliwie obejmując ją w pasie, po czym obrócił ją twarzą do siebie.
- Niezwykle rad jestem, że cię widzę, Allison – przywitał się oficjalnym tonem, składając na jej bladym policzku braterski pocałunek. W sali było niewielu gości, w większości zajętych sobą, toteż nikt nie zwracał uwagi na rodzeństwo pochłonięte sztuką. Pozornie; Samael przycisnął Allie do siebie tak, by poczuła jego erekcję, a następnie odgarnął z twarzy kosmyk, który wymknął się z jej fryzury.
- Tęskniłem – wyznał cicho, wpatrując się w nią intensywnie – zechcesz mi towarzyszyć? – spytał, jak przystało na doskonale wychowanego arystokratę, szarmancko oferując jej ramię. Wiedział, iż nie mogła odmówić, ani tym bardziej sprowokować scysji w eleganckiej restauracji, zwłaszcza w dniu wspomnienia zmarłego profesora.
Grindelwaldowska kwestia płynnie zeszła na drugi plan, kiedy mężczyzna znalazł się za przepierzeniem i dojrzał swoją siostrę, kontemplującą wiszące na ścianach obrazy. Avery przez chwilę stał w progu, bacznie obserwując Allie. Na jego ustach igrał delikatny uśmiech, który jednak nie obejmował oczu; te pozostały ciemne, mroczne oraz nieprzeniknione. Samael podszedł cicho do kobiety, podczas gdy miękki, puszysty dywan doskonale tłumił jego kroki. Allison w dalszym ciągu pozostawała zaabsorbowana podziwianie dzieł sztuki, więc nie miała szansy, usłyszeć jak się zbliża. Avery zatrzymał się tuż za nią, troskliwie obejmując ją w pasie, po czym obrócił ją twarzą do siebie.
- Niezwykle rad jestem, że cię widzę, Allison – przywitał się oficjalnym tonem, składając na jej bladym policzku braterski pocałunek. W sali było niewielu gości, w większości zajętych sobą, toteż nikt nie zwracał uwagi na rodzeństwo pochłonięte sztuką. Pozornie; Samael przycisnął Allie do siebie tak, by poczuła jego erekcję, a następnie odgarnął z twarzy kosmyk, który wymknął się z jej fryzury.
- Tęskniłem – wyznał cicho, wpatrując się w nią intensywnie – zechcesz mi towarzyszyć? – spytał, jak przystało na doskonale wychowanego arystokratę, szarmancko oferując jej ramię. Wiedział, iż nie mogła odmówić, ani tym bardziej sprowokować scysji w eleganckiej restauracji, zwłaszcza w dniu wspomnienia zmarłego profesora.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdybym tak bardzo cię nie nienawidziła, uznałabym to za iście zabawne, że pośród dziesiątek osób przebywających na terenie restauracji, akurat ty mnie wypatrzyłeś. Szukałam towarzystwa, aczkolwiek nie twojego. Chciałabym byś zniknął w lochach swojej posiadłości i zajął się swoją przyszłą żoną, lecz wiem, że to nie możliwe. Powiedz mi, jak to robisz? W jaki sposób wypatrujesz moje jasne włosy w tłumie czarodziejów? Nie żeby były wyjątkowe i po prostu rzucały się w oczy! A może robisz to po subtelnym zapachu perfum, dzięki obsesji na moim punkcie stałeś się niezwykle wyczulony? A może to dzięki tej zdolności? Czyżbyś dotykał mojego umysłu, a ja nawet nic nie poczułam? Nie, to nie możliwe! Wiedziałabym o tym na pewno.
Sprawiasz, że nasze spojrzenia się krzyżują, twoje mroczne i moje lekko zdziwione. Jednak szybko się opamiętuję. Wciąż nic nie mówię, tylko patrzę na ciebie wzrokiem godnym mordercy, dławiąc się ogarniającym mnie obrzydzeniem, jak i wściekłością. Klnę na zaniedbanie – przez lata za granicą straciłam całą czujność, dawniej niezwykle trudno miałbyś zakraść się do mnie niespodziewanie. Ile czasu zajmie ponowna nauka ostrożności, którą wplotę w każdą czynność dnia codziennego? Mój szok nie trwa to jednak długo. Po krótkiej chwili przyjmuję wyćwiczony do perfekcji wyraz twarzy, ten wymagany od każdej damy – po prostu uprzejmy, jak gdybyś prowadził ze mną dysputy na temat pogody. Wybacz, że nie udaje mi się pozbyć lodowatej oziębłości, która spowija moje oczy za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę. Zapewne uznasz to za przejaw niezwykłej bezczelności, która całkowicie mnie pogrąży… Oczywiście, o ile da się bardziej. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak bardzo się zmieniłeś przez kilka lat rozłąki. Straciłeś młodzieńcze rysy, nie jesteś już tym samym dzieciakiem, który marzył o pozbawianiu mnie czci, a może i życia. Choć zmieniłeś się wizualnie – jak wiele nieświadomych dziewczyn straciło dla ciebie głowę, a tym samym i życie? – twoje ambicje nie uległy zmianie, a może wręcz się nasiliły. Tylko, że podczas nieobecności i ja rozwinęłam skrzydła. Zdziwisz się, obiecuję, że nie pamiętasz mnie takiej.
Czuję, jak wbijasz się w moje biodro – czyż to nie idealne potwierdzenie moich hipotez? – lecz nie okazuję zniesmaczenia. Skoro wytrzymałam ten braterski pocałunek, to poradzę sobie i z tym. Dopiero, gdy wrócę do domu – odprowadzisz mnie? Oby nie – pozwolę sobie na uwolnienie wewnętrznego krzyku, którym obecnie dławię się wewnątrz sobie. Owszem, to nie zdrowe, lecz nie wypada robić scen na salonach. Pewnie chciałbyś, bym dała się zaprowadzić na stronę i pomogła ci z tym… narastającym problemem. Lecz nic z tego, kochany braciszku – a może powinnam ci mówić wuju? – nie zrobię tego, nawet gdybyś torturował mnie najwymyślniejszymi z czarnomagicznych zaklęć.
Wzdrygam się, kiedy – niby przypadkiem – podczas odgarniania uwolnionego kosmyka, muskasz opuszkami skórę mojej twarzy. Proszę, nie dotykaj mnie więcej, inaczej zbankrutuję na środki dezynfekcyjne. Byś się zastosował do mojej prośby, mam chęć wymierzyć ci policzek lub… Porwać ciężki świecznik, który stoi tuż nieopodal, prawie na wyciągnięcie ręki i uderzyć nim w twą odsłoniętą skroń. Lecz nie będę uciekać się do przemocy, w której sam się lubujesz. Nie myśl, że jestem takim samym potworem jak ty; być może fakt posiadania innych ojców uczynił tak wielką przepaść między nami. Straciłeś subtelność, gdy ja stopniowo osiągam w niej mistrzostwo. - Samaelu, niezwykle się raduję mogąc cię widzieć całego i zdrowego w tak niesprzyjających okolicznościach – zamiast uderzenia, witam się z tobą, tak jak wypada.
Naciskasz na mnie samym spojrzeniem, intensywnie się wypatrujesz każdego drgnięcia mięśni mej twarzy. Nie mam innego wyjścia prawda? Muszę ująć twoje ramię i, jak gdyby nigdy nic, dać się odprowadzić do jednego ze stolików – oczywiście tych na uboczu, nie chcesz być widoczny, lecz jednocześnie wciąż musisz mieć doskonały widok na całą salę. O tamten będzie idealny! Nie dziwie się, gdy kierujesz nasze kroki w kierunku tej sofy. Siadam, tym samym pozwalając byś zajął miejsce obok.
- Gdzie podziewasz swoją Judith, ukochany braciszku? – pytam uprzejmie, z tym samym wyrazem twarzy, jakbym dostała szczękościsku. Sama się dziwie, że potrafię wydusić z siebie chociaż słowo. - Miałam nadzieję poznać twoją piękną narzeczoną… bo gdyby tu była, skupiłbyś swą uwagę na niej.
Sprawiasz, że nasze spojrzenia się krzyżują, twoje mroczne i moje lekko zdziwione. Jednak szybko się opamiętuję. Wciąż nic nie mówię, tylko patrzę na ciebie wzrokiem godnym mordercy, dławiąc się ogarniającym mnie obrzydzeniem, jak i wściekłością. Klnę na zaniedbanie – przez lata za granicą straciłam całą czujność, dawniej niezwykle trudno miałbyś zakraść się do mnie niespodziewanie. Ile czasu zajmie ponowna nauka ostrożności, którą wplotę w każdą czynność dnia codziennego? Mój szok nie trwa to jednak długo. Po krótkiej chwili przyjmuję wyćwiczony do perfekcji wyraz twarzy, ten wymagany od każdej damy – po prostu uprzejmy, jak gdybyś prowadził ze mną dysputy na temat pogody. Wybacz, że nie udaje mi się pozbyć lodowatej oziębłości, która spowija moje oczy za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę. Zapewne uznasz to za przejaw niezwykłej bezczelności, która całkowicie mnie pogrąży… Oczywiście, o ile da się bardziej. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak bardzo się zmieniłeś przez kilka lat rozłąki. Straciłeś młodzieńcze rysy, nie jesteś już tym samym dzieciakiem, który marzył o pozbawianiu mnie czci, a może i życia. Choć zmieniłeś się wizualnie – jak wiele nieświadomych dziewczyn straciło dla ciebie głowę, a tym samym i życie? – twoje ambicje nie uległy zmianie, a może wręcz się nasiliły. Tylko, że podczas nieobecności i ja rozwinęłam skrzydła. Zdziwisz się, obiecuję, że nie pamiętasz mnie takiej.
Czuję, jak wbijasz się w moje biodro – czyż to nie idealne potwierdzenie moich hipotez? – lecz nie okazuję zniesmaczenia. Skoro wytrzymałam ten braterski pocałunek, to poradzę sobie i z tym. Dopiero, gdy wrócę do domu – odprowadzisz mnie? Oby nie – pozwolę sobie na uwolnienie wewnętrznego krzyku, którym obecnie dławię się wewnątrz sobie. Owszem, to nie zdrowe, lecz nie wypada robić scen na salonach. Pewnie chciałbyś, bym dała się zaprowadzić na stronę i pomogła ci z tym… narastającym problemem. Lecz nic z tego, kochany braciszku – a może powinnam ci mówić wuju? – nie zrobię tego, nawet gdybyś torturował mnie najwymyślniejszymi z czarnomagicznych zaklęć.
Wzdrygam się, kiedy – niby przypadkiem – podczas odgarniania uwolnionego kosmyka, muskasz opuszkami skórę mojej twarzy. Proszę, nie dotykaj mnie więcej, inaczej zbankrutuję na środki dezynfekcyjne. Byś się zastosował do mojej prośby, mam chęć wymierzyć ci policzek lub… Porwać ciężki świecznik, który stoi tuż nieopodal, prawie na wyciągnięcie ręki i uderzyć nim w twą odsłoniętą skroń. Lecz nie będę uciekać się do przemocy, w której sam się lubujesz. Nie myśl, że jestem takim samym potworem jak ty; być może fakt posiadania innych ojców uczynił tak wielką przepaść między nami. Straciłeś subtelność, gdy ja stopniowo osiągam w niej mistrzostwo. - Samaelu, niezwykle się raduję mogąc cię widzieć całego i zdrowego w tak niesprzyjających okolicznościach – zamiast uderzenia, witam się z tobą, tak jak wypada.
Naciskasz na mnie samym spojrzeniem, intensywnie się wypatrujesz każdego drgnięcia mięśni mej twarzy. Nie mam innego wyjścia prawda? Muszę ująć twoje ramię i, jak gdyby nigdy nic, dać się odprowadzić do jednego ze stolików – oczywiście tych na uboczu, nie chcesz być widoczny, lecz jednocześnie wciąż musisz mieć doskonały widok na całą salę. O tamten będzie idealny! Nie dziwie się, gdy kierujesz nasze kroki w kierunku tej sofy. Siadam, tym samym pozwalając byś zajął miejsce obok.
- Gdzie podziewasz swoją Judith, ukochany braciszku? – pytam uprzejmie, z tym samym wyrazem twarzy, jakbym dostała szczękościsku. Sama się dziwie, że potrafię wydusić z siebie chociaż słowo. - Miałam nadzieję poznać twoją piękną narzeczoną… bo gdyby tu była, skupiłbyś swą uwagę na niej.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Avery nigdy nie zapominał. Allie mogła uzyskać jego przebaczenie, jednakże nie zasługiwała na obdarowanie ją łaską jego względów. Już od maleńkości wiedział, iż ta jasnowłosa dziewczynka stanie się przyczyną jego upadku, jedną z największych słabości. Nienawiść ścinała krew w jego żyłach, przemieniając ją w lód zawziętości tak ogromnej, iż niemal czuł jak serce gwałtownie bije mu w rytmie bębnów inaugurujących ceremonię złożenia ofiary z dziewicy. Doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego jego ciało reaguje na nią w taki sposób. Była cała jego, wyszła z łona tej samej matki, kobiety, którą posiadał wielokrotnie. Avery chciał powtórzyć ten sam akt także ze swoją siostrą, całkowicie ją zagarnąć i odedrzeć z poczucia własnej wartości. Niczego tak nie pragnął jak dziedzica, łączącego trzy pokolenia, trzy uczucia: miłość, nienawiść oraz żądzy palącej wszystko na swojej drodze i zostawiającej po sobie zaledwie zgliszcza moralności. Był cierpliwy i mógł czekać jeszcze długo na moment, w którym jego siostra nareszcie pojmie swą rolę i zacznie grać według jego zasad. Dotąd Samael nie dał jej w pełni posmakować smaku swego gniewu i powściągał nieokiełznaną chęć wyrwania kończyn z jej stawów i rzucenia ich ochłapów sforze wygłodniałych psów. Nie zasłużyła na lepszy los; imaginował sobie jej śmierć na tysiąc sposobów, każdy następny gorszy od poprzedniego – nie zostałby po niej nawet skrawek ciała do godnego pochówku, a jednym odbiciem Allison i jej wspomnieniem zostałby Soren. Jego rysy twarzy tak bardzo mu ją przypominały, iż podczas tej kilkuletniej nieobecności wielokrotnie nachodziła go ochota, by zastąpić siostrę jej bliźniakiem i zafundować mu bolesne otrzeźwienie. Nikt nie kpił z Avery’ego, a ta dwójka wkrótce miała doczekać się swojej kary. Nadszedł najwyższy czas na odebranie zaległej zapłaty – Samael nie wątpił, iż wkrótce dozna cudownego oczyszczenia – katharsis po latach trosk spowodowanych nieposłuszeństwem siostry uwolniłoby od ciągłej udręki i pozwoliłoby na sprawiedliwe wymierzenie kary. Czego nie chciał czynić w amoku, owładnięty żądzą zemsty oraz posiadania. Wolał odbierać ją po kawałku, krusząc, niszcząc, dewastując jej ciało oraz psychikę, która miała rozpaść się w drobny mak, by Allie zajęła miejsce u jego stóp, bez pozwolenia nie ważąc się podnieść wzroku. Tak powinna zostać wychowana, lecz za to niedopatrzenie mogła obarczać winą jedynie swego ojca. Człowieka słabego, dzięki któremu na powrót znalazła się w świecie ze swoich najgorszych koszmarów. Na całe szczęście – w objęciach ukochanego brata, który z rozkoszą ochroni ją przed wszystkim złem. Lub wręcz przeciwnie - z paskudnym uśmiechem rzuci w zawieruchę, plamiącą cześć niewinnych dziewcząt, delektując się jej rozrywanymi marzeniami oraz idealnym ciałem szarpanym zębami spragnionych dziewiczej, błękitnej krwi plebejuszy.
Czuł, że jego dotyk budzi w Allie odrazę; na twarzy Samaela zagościł pożądliwy wyraz zadowolenia. Wracali do odziaływania na starych rejestrach, nadających na przemian fale bólu oraz upokorzenia. Preferował wszystko, co brudne od cukierkowej, słodkiej namiastki miłości. Ta winna być intensywna, gwałtowna, ostra. Bez sentymentalnego wspominania dawnych czasów, bez rzucania się sobie na szyję i wypłakiwania w ramię. Bez proszenia o przebaczenie i bez obietnic, że to już nigdy się nie powtórzy. Nie istniało coś takiego jak błędy młodości – Avery niczego nie żałował.
- W Anglii panuje względny spokój, moja droga – zwrócił jej uwagę – w przeciwieństwie do innych zakątków świata, gdzie samotnie podróżujące kobiety powinny bacznie na siebie zważać – dodał, dotykając jej lica, co mogłoby wydać się niewinną pieszczota, lecz rzeczywiście stanowiło ostrzeżenie – dlatego niezwykle się cieszę, iż postanowiłaś osiąść tu na stałe – rzekł, uśmiechając się chłodno. Jego słowa kryły zawoalowaną groźbę; zadba o to, by Allie już nigdy nie poczuła się swobodnie w ojczystym kraju. Nie, kiedy każde skrzypnięcie podłogi zdawać się będzie echem jego kroków, gdy każda męska sylwetka nabierze jego maniery, gdy każdy cielesny kontakt skojarzy się z pierwszym, złym dotykiem.
Ujął ją pod ramię i poprowadził ku jednemu ze stolików w rogu Sali, kurtuazyjnie przepuszczając ją by usiadała, a następnie zajmując miejsce tuż obok.
- Nie mogła przybyć – odparł zwięźle, kiwając dłonią na kelnera. Zażądał butelki wina skrzatów, po czym podsunął jeden z kieliszków Allie – Za twój powrót – wzniósł toast, a drugą dłoń położył na kolanie swojej siostry, lekko je ściskając i zapowiadając powrót do ich starych, rodzinnych tradycji.
Czuł, że jego dotyk budzi w Allie odrazę; na twarzy Samaela zagościł pożądliwy wyraz zadowolenia. Wracali do odziaływania na starych rejestrach, nadających na przemian fale bólu oraz upokorzenia. Preferował wszystko, co brudne od cukierkowej, słodkiej namiastki miłości. Ta winna być intensywna, gwałtowna, ostra. Bez sentymentalnego wspominania dawnych czasów, bez rzucania się sobie na szyję i wypłakiwania w ramię. Bez proszenia o przebaczenie i bez obietnic, że to już nigdy się nie powtórzy. Nie istniało coś takiego jak błędy młodości – Avery niczego nie żałował.
- W Anglii panuje względny spokój, moja droga – zwrócił jej uwagę – w przeciwieństwie do innych zakątków świata, gdzie samotnie podróżujące kobiety powinny bacznie na siebie zważać – dodał, dotykając jej lica, co mogłoby wydać się niewinną pieszczota, lecz rzeczywiście stanowiło ostrzeżenie – dlatego niezwykle się cieszę, iż postanowiłaś osiąść tu na stałe – rzekł, uśmiechając się chłodno. Jego słowa kryły zawoalowaną groźbę; zadba o to, by Allie już nigdy nie poczuła się swobodnie w ojczystym kraju. Nie, kiedy każde skrzypnięcie podłogi zdawać się będzie echem jego kroków, gdy każda męska sylwetka nabierze jego maniery, gdy każdy cielesny kontakt skojarzy się z pierwszym, złym dotykiem.
Ujął ją pod ramię i poprowadził ku jednemu ze stolików w rogu Sali, kurtuazyjnie przepuszczając ją by usiadała, a następnie zajmując miejsce tuż obok.
- Nie mogła przybyć – odparł zwięźle, kiwając dłonią na kelnera. Zażądał butelki wina skrzatów, po czym podsunął jeden z kieliszków Allie – Za twój powrót – wzniósł toast, a drugą dłoń położył na kolanie swojej siostry, lekko je ściskając i zapowiadając powrót do ich starych, rodzinnych tradycji.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy przeszłyśmy przez drzwi ku mojemu zaskoczeniu trafiliśmy do pomieszczenia z fontanną. Już chciałam podejść bliżej, widok ten bowiem był cudowny, kiedy zauważyłam Evandrę, Cezara i jakiegoś innego mężczyznę. Przystanęłam w pół kroku wpatrzone jednak tylko z Cezara i znów ciesząc się na jego widok, kiedy ktoś nagle chwycił mnie za rękę i pociągnął, tak że aż obróciłam się o 180*, jak się okazało, była to Linette, która chciała znaleźć inne miejsce. Przechodzą przez drzwi byłam pewna, że znajdziemy się w korytarzu, byłyśmy jednak w pomieszczeniu ze stolikami. Jakież było moje zdziwienie. Już zrozumiałam co ona i Tristian mieli na myśli. Nie było tu nikogo znajomego, jednak wszystkie stoliki były w 100% zajęte.
- Nie, nie będziemy siedzieć w takim tłoku, gdzie nie znajdzie się dla nas ani jedno wolne miejsce - stwierdziłam dumnie.
Teraz to ja chwyciłam Linette za dłoń i pociągnęłam. Znowu wychodziłyśmy z pomieszczenia szukając dla siebie nowego miejsca. Ciszy, spokoju, może kogoś znajomego, kto nam obu przypasuje.
z/t dla mnie i Linette
- Nie, nie będziemy siedzieć w takim tłoku, gdzie nie znajdzie się dla nas ani jedno wolne miejsce - stwierdziłam dumnie.
Teraz to ja chwyciłam Linette za dłoń i pociągnęłam. Znowu wychodziłyśmy z pomieszczenia szukając dla siebie nowego miejsca. Ciszy, spokoju, może kogoś znajomego, kto nam obu przypasuje.
z/t dla mnie i Linette
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Rosalie Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 8
'Le Revenant' : 8
| z stolika numer dwa
Poruszanie się w butach na wysokim obcasie przychodziło Constance z łatwością; niemalże płynęła nad wypolerowanym parkietem korytarza, nie bojąc się ewentualnego upadku. Skoro udało się jej bez szwanku spacerować po nierównym gruncie cmentarza, to nic nie zagrażało jej stabilności. Przynajmniej fizycznej, bo emocjonalnie ciągle pozostawała gdzieś w krainie początków frustracji. Nigdzie nie mogła znaleźć swojego ojca a była pewna, że widziała go w tłumie podczas uroczystości. Gdyby nie przeklęty adorator, pewnie już od godziny mogłaby porozmawiać z Fortinbrasem. Jego towarzystwo działało na nią niezwykle kojąco, niwelując wszystkie skoki nastroju. Nigdy nie rozumiała, jak ktokolwiek mógł obawiać się jej ojca - nie znała człowieka bardziej wyważonego, spokojnego i mądrego. Postąpiła wyjątkowo naiwnie, wyprowadzając się z Yaxley's Hall do podlondyńskiej posiadłości, marząc o karierze w Ministerstwie. Z każdym dniem upewniała się w tym, że Fortinbras miał rację i bardzo chciała móc powiedzieć mu to osobiście. Listy, nawet najdłuższe, nie przekazywały niewerbalnych, subtelnych informacji o tym, jak bardzo szanowała jego opinię.
W gęstniejącym tłumie - Slughorn naprawdę musiał być kimś; powinna doczytać jego biografię, żeby nie wyjść na niedouczoną prostaczkę - nigdzie jednak nie widziała charakterystycznego profilu ojca. A rozglądała się uważnie, może nawet zbyt uważnie, przez co wyglądała na nieco zagubioną. Zignorowała oferowane jej propozycje dotrzymania towarzystwa przez znajomych z Ministerstwa, rozsuwając przed sobą kotarę, prowadzącą do następnego pomieszczenia.
Tutaj także - w pierwszej chwili - nie zauważyła Fortinbrasa i już zamierzała odwrócić się na pięcie, gdy gdzieś w tłumie, w kącie sali, mignął wyjątkowo złoty błysk. Przyciągający spojrzenie na dłużej: najpierw poczuła rosnącą irytację (nikt, oprócz niej samej, nie mógł posiadać tak doskonałego koloru włosów), później niesamowite zdziwienie. Petryfikująca radość obezwładniła ją kilka sekund później, kiedy już zdała sobie sprawę z tego, że w tym niesamowicie zimnym pomieszczeniu znajdowała się jednak osoba, którą kochała nad życie.
Allison. Najlepsza przyjaciółka, odważna bohaterka, cierpliwa powierniczka. Wspaniała, piękna Ally. W głowie Connie pojawiały się same sielankowe, dziewczyńskie, radosne obrazy, mocno kontrastujące z obecnymi okolicznościami stypy. Wzbogaconej o duchy; jeden z nich znalazł się nieco za blisko Yaxley, fundując jej lodowate otrzeźwienie. Nie wiedziała, ile czasu spędziła stojąc sztywno na środku sali i wpatrując się w przyjaciółkę, raz po raz znikającą w tłumie. Nie zamierzała jednak dalej poddawać się mocnemu zdziwieniu - szybko ruszyła w kierunku panny Avery, zręcznie lawirując między żywymi i umarłymi przeszkodami. W jej głowie rodziło się milion pytań a nieprzyjemne przyczyny powrotu przyjaciółki już zaczęły osiadać dreszczami na karku Connie, paraliżując ją na tyle, że kiedy w końcu znalazła się przy stoliku w kącie sali, po prostu stanęła na przeciwko blondynki, wpatrując się w jej duże oczy jak zahipnotyzowana.
- Ally... - powiedziała drżącym z wzruszenia tonem, nie mogąc na razie wydusić z siebie nic więcej. Wróciła, nagle, nie napisała do niej o tym, nie spotkały się, bez uprzedzenia, co mogło się stać? Myśli Constance goniły jedna za drugą, nie pozwalając na wyartykułowanie jakiegoś logicznego pytania (nic nowego w przypadku panny Yaxley?), a kiedy w końcu czuła się na siłach, by ułożyć pełne usta do konkretnego słowa...zerknęła odrobinę w lewo.
Siłę zaskoczenia, jakie dotknęło Connie po ujrzeniu Allison, można by mierzyć w stopniach zaślepienia. Od chwili, w której zobaczyła jasne włosy Allie, aż do tego momentu, nie zorientowała się kto towarzyszy pannie Avery. Kiedyś to Samaela wypatrywała w tłumie, wyczekiwała krótkich spotkań i koncentrowała swoją całą, nastoletnią uwagę na starszym bracie przyjaciółki. Był jej pierwszą miłostką, zachwytem, odległą, nieosiągalną fascynacją. Rozmytą w upływie czasu i jego obojętności, ale jednak na tyle świeżą, że od razu powinna skupić wzrok na jego twarzy. Teraz wydawał się jej jeszcze bardziej przystojny; bez mrugnięcia badała wzrokiem jego ostre rysy, potem: idealnie wycięte usta. Chwila słabości, trochę zbyt długa jak na uprzejme, nieme powitanie. Constance stała przecież przed rodzeństwem niczym spetryfikowana ofiara jakiegoś silnego zaklęcia, uniemożliwiającego dygnięcie, rozmowę o pogodzie czy chociażby poprawienie podwiniętego materiału sukienki, nieco zbyt odkrywającego białe uda. To wszystko pozostawało poza zasięgiem związanej nadmiarem emocji Connie. Chyba podobnie zachowywali się mężczyźni, porażeni jej wilowym urokiem. Kompletne pomieszanie zmysłów, z którym poradziła sobie dopiero po kolejnych kilku sekundach. Potrząsnęła powoli głową z niedowierzaniem, zdezorientowaniem, niepokojem i radością, które były doskonale widoczne na jej ślicznej buzi. Najchętniej od razu przytuliłaby się do Allison, ale nie zamierzała przeciskać się obok Samaela. Kiedyś oddałaby naprawdę wiele, by chociaż przez sekundę poczuć ciepło jego ciała, ale po tym, czego ostatnio dowiedziała się od przyjaciółki, jej stosunek do Avery'ego zmienił się diametralnie. Niestety nie niszcząc niewinnej fascynacji, co powodowało trudny do opanowania dysonans.
- Wspaniale was widzieć. Szkoda, że spotykamy się w tak smutnych okolicznościach - powitała ich w końcu kulturalnie, powracając do świata istot żywych. Z mocnym rumieńcem poprawiła podwiniętą sukienkę, odgarnęła z twarzy włosy i odetchnęła głęboko, znów wpatrując się uparcie w Allison. Kiedyś potrafiły wręcz czytać sobie w myślach, rozumiejąc się bez słów, ale w tej dziwnie napiętej atmosferze nie potrafiła się skupić. Pozostawało jej tylko trzymanie nerwów na wodzy i naiwna wiara w to, że Samael pozwoli porozmawiać im na osobności.
Poruszanie się w butach na wysokim obcasie przychodziło Constance z łatwością; niemalże płynęła nad wypolerowanym parkietem korytarza, nie bojąc się ewentualnego upadku. Skoro udało się jej bez szwanku spacerować po nierównym gruncie cmentarza, to nic nie zagrażało jej stabilności. Przynajmniej fizycznej, bo emocjonalnie ciągle pozostawała gdzieś w krainie początków frustracji. Nigdzie nie mogła znaleźć swojego ojca a była pewna, że widziała go w tłumie podczas uroczystości. Gdyby nie przeklęty adorator, pewnie już od godziny mogłaby porozmawiać z Fortinbrasem. Jego towarzystwo działało na nią niezwykle kojąco, niwelując wszystkie skoki nastroju. Nigdy nie rozumiała, jak ktokolwiek mógł obawiać się jej ojca - nie znała człowieka bardziej wyważonego, spokojnego i mądrego. Postąpiła wyjątkowo naiwnie, wyprowadzając się z Yaxley's Hall do podlondyńskiej posiadłości, marząc o karierze w Ministerstwie. Z każdym dniem upewniała się w tym, że Fortinbras miał rację i bardzo chciała móc powiedzieć mu to osobiście. Listy, nawet najdłuższe, nie przekazywały niewerbalnych, subtelnych informacji o tym, jak bardzo szanowała jego opinię.
W gęstniejącym tłumie - Slughorn naprawdę musiał być kimś; powinna doczytać jego biografię, żeby nie wyjść na niedouczoną prostaczkę - nigdzie jednak nie widziała charakterystycznego profilu ojca. A rozglądała się uważnie, może nawet zbyt uważnie, przez co wyglądała na nieco zagubioną. Zignorowała oferowane jej propozycje dotrzymania towarzystwa przez znajomych z Ministerstwa, rozsuwając przed sobą kotarę, prowadzącą do następnego pomieszczenia.
Tutaj także - w pierwszej chwili - nie zauważyła Fortinbrasa i już zamierzała odwrócić się na pięcie, gdy gdzieś w tłumie, w kącie sali, mignął wyjątkowo złoty błysk. Przyciągający spojrzenie na dłużej: najpierw poczuła rosnącą irytację (nikt, oprócz niej samej, nie mógł posiadać tak doskonałego koloru włosów), później niesamowite zdziwienie. Petryfikująca radość obezwładniła ją kilka sekund później, kiedy już zdała sobie sprawę z tego, że w tym niesamowicie zimnym pomieszczeniu znajdowała się jednak osoba, którą kochała nad życie.
Allison. Najlepsza przyjaciółka, odważna bohaterka, cierpliwa powierniczka. Wspaniała, piękna Ally. W głowie Connie pojawiały się same sielankowe, dziewczyńskie, radosne obrazy, mocno kontrastujące z obecnymi okolicznościami stypy. Wzbogaconej o duchy; jeden z nich znalazł się nieco za blisko Yaxley, fundując jej lodowate otrzeźwienie. Nie wiedziała, ile czasu spędziła stojąc sztywno na środku sali i wpatrując się w przyjaciółkę, raz po raz znikającą w tłumie. Nie zamierzała jednak dalej poddawać się mocnemu zdziwieniu - szybko ruszyła w kierunku panny Avery, zręcznie lawirując między żywymi i umarłymi przeszkodami. W jej głowie rodziło się milion pytań a nieprzyjemne przyczyny powrotu przyjaciółki już zaczęły osiadać dreszczami na karku Connie, paraliżując ją na tyle, że kiedy w końcu znalazła się przy stoliku w kącie sali, po prostu stanęła na przeciwko blondynki, wpatrując się w jej duże oczy jak zahipnotyzowana.
- Ally... - powiedziała drżącym z wzruszenia tonem, nie mogąc na razie wydusić z siebie nic więcej. Wróciła, nagle, nie napisała do niej o tym, nie spotkały się, bez uprzedzenia, co mogło się stać? Myśli Constance goniły jedna za drugą, nie pozwalając na wyartykułowanie jakiegoś logicznego pytania (nic nowego w przypadku panny Yaxley?), a kiedy w końcu czuła się na siłach, by ułożyć pełne usta do konkretnego słowa...zerknęła odrobinę w lewo.
Siłę zaskoczenia, jakie dotknęło Connie po ujrzeniu Allison, można by mierzyć w stopniach zaślepienia. Od chwili, w której zobaczyła jasne włosy Allie, aż do tego momentu, nie zorientowała się kto towarzyszy pannie Avery. Kiedyś to Samaela wypatrywała w tłumie, wyczekiwała krótkich spotkań i koncentrowała swoją całą, nastoletnią uwagę na starszym bracie przyjaciółki. Był jej pierwszą miłostką, zachwytem, odległą, nieosiągalną fascynacją. Rozmytą w upływie czasu i jego obojętności, ale jednak na tyle świeżą, że od razu powinna skupić wzrok na jego twarzy. Teraz wydawał się jej jeszcze bardziej przystojny; bez mrugnięcia badała wzrokiem jego ostre rysy, potem: idealnie wycięte usta. Chwila słabości, trochę zbyt długa jak na uprzejme, nieme powitanie. Constance stała przecież przed rodzeństwem niczym spetryfikowana ofiara jakiegoś silnego zaklęcia, uniemożliwiającego dygnięcie, rozmowę o pogodzie czy chociażby poprawienie podwiniętego materiału sukienki, nieco zbyt odkrywającego białe uda. To wszystko pozostawało poza zasięgiem związanej nadmiarem emocji Connie. Chyba podobnie zachowywali się mężczyźni, porażeni jej wilowym urokiem. Kompletne pomieszanie zmysłów, z którym poradziła sobie dopiero po kolejnych kilku sekundach. Potrząsnęła powoli głową z niedowierzaniem, zdezorientowaniem, niepokojem i radością, które były doskonale widoczne na jej ślicznej buzi. Najchętniej od razu przytuliłaby się do Allison, ale nie zamierzała przeciskać się obok Samaela. Kiedyś oddałaby naprawdę wiele, by chociaż przez sekundę poczuć ciepło jego ciała, ale po tym, czego ostatnio dowiedziała się od przyjaciółki, jej stosunek do Avery'ego zmienił się diametralnie. Niestety nie niszcząc niewinnej fascynacji, co powodowało trudny do opanowania dysonans.
- Wspaniale was widzieć. Szkoda, że spotykamy się w tak smutnych okolicznościach - powitała ich w końcu kulturalnie, powracając do świata istot żywych. Z mocnym rumieńcem poprawiła podwiniętą sukienkę, odgarnęła z twarzy włosy i odetchnęła głęboko, znów wpatrując się uparcie w Allison. Kiedyś potrafiły wręcz czytać sobie w myślach, rozumiejąc się bez słów, ale w tej dziwnie napiętej atmosferze nie potrafiła się skupić. Pozostawało jej tylko trzymanie nerwów na wodzy i naiwna wiara w to, że Samael pozwoli porozmawiać im na osobności.
Gość
Gość
Gdybym tylko wiedziała, jakie myśli krążą po twoim chorym umyśle, zabrałabym natychmiast Sorena z kraju… Wraz z większą częścią majątku naszego rodu. To zapewniłoby nam dostanie, choć zapewne tułacze życie. Ucieczka stanowi jedyne wyjście, lecz wiem, że nie wystarczyłoby nawet i skrycie się na drugim końcu świata. Wciąż i wciąż musielibyśmy zmieniać miejsce zamieszkania, podróżować z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent nigdy nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, zapomnienia o twoim cieniu kroczącym naszym śladem. Lecz nie wiem, co siedzi w twojej głowie – i na Merlina, nie chce wiedzieć! – wobec czego siedzę tutaj, tuż obok ciebie, tylko domyślając się zepsucia twej duszy, które pielęgnujesz od dekad. Nie uciekam w popłochu, lecz także nie jestem ciekawa zmian, jakie w tobie zaszły… Nie chce odczuwać na własnej skórze twojej demoralizacji, która napawa mnie najczystszą formą obrzydzenia. Liczę, że przysiądzie się do nas… Ktoś. Ktokolwiek. Mój zbawca uwalniający mnie od twojego towarzystwa. Nie patrzę na ciebie, kiedy ponownie obdarzasz mnie swym dotykiem niczym wyszukaną pieszczotą. Z moich ust nie padają żadne słowa odpowiedzi, nie zależy mi na podtrzymaniu konwersacji właśnie z tobą. Czy już uznałeś to za zbyt wielką ujmę? Nazbyt dotykam cię swoim nieobecnym spojrzeniem i znudzoną miną? Choć chcę krzyczeć, kiedy muskasz mój policzek, staczam sama ze sobą wyczerpującą walkę, by zachować ten pozorny, zewnętrzny, zimny spokój. W duszy natomiast śmieję się obłonkańczo. Postanowiłam tutaj osiąść?! JA?! Anglia to piękny kraj braciszku, lecz byłaby o wiele przystępniejsza bez twojej persony. Przyjmuję od ciebie kieliszek wina, lecz nie wznoszę toastu, zamiast tego odkładam szkło na mahoniowy stolik. To drobna oznaka, że nie będę ci posłuszna – choćby w takiej prostej czynności jak celebracja twojego triumfu. Chwilowego. Nie wierzysz? Może obecnie nie znajduję się w najlepszym położeniu, lecz zrobię wszystko, by to zmienić, by wyrwać się ze szponów przyszłości, którą dla mnie zaplanowałeś. Wciąż nie potrafię pojąć, że potrafiłeś do tego stopnia zmanipulować naszego… tfu!, mojego ojca.
Już chcę ci odpowiedzieć, jak niezwykle przykro mi z powodu nieobecności Judith, lecz nie mogę wydusić ani jednego słowa przez dłoń, którą położyłeś moim kolanie. Staram się zachować obojętność, gdybym była bardziej opanowana, zapewne chwyciłabym cię za makiet eleganckiej koszuli, by ściągnąć twoje łapsko niczym wielkiego, paskudnego szczura pochwyconego za ogon; Jednak tym pokazałabym ci, że tak naprawdę poza tą otoczką stoicyzmu, cała drżę wewnętrznie, czując twój dotyk izolowany przez materiał przyzwoitej czarnej sukni, sięgającej aż do samych kostek. W tym aspekcie masz całkowitą rację, doskonale pamiętam tamto poniżenie, niezależnie w jaki sposób chciałabym wyrzucić jego wspomnienie ze swoich myśli. Ono zawsze wraca, gdy ktoś próbuje się do mnie zbliżyć. Ciesz się z tego, bo to twój największy sukces – kolejnych nie będzie.
Podnoszę wzrok w momencie, by mieć jeszcze możliwość dostrzeżenia osoby, która przyglądała się nam od dłuższej chwili, a obecnie przeciska się do naszego stolika pomiędzy narastającym tłumem gości. Skąd ich tutaj się tylu wzięło? Zresztą to naprawdę nieistotne. Liczy się tylko istota, która już lada moment będzie na wyciągniecie mojej ręki, w końcu namacalna, prawdziwa i nie taka jaką ją zapamiętałam. Moja wybawicielka, której tak rozpaczliwie pragnęłam. Spoglądasz na mnie z niedowierzaniem, jakbyś widziała istotę zawieszoną pomiędzy światami. Spokojnie nie jestem duchem, jakich tutaj wiele. Wciąż żyję, choć nie wiem, czy po jeszcze kilku chwilach spędzonych w towarzystwie mojego brata nie dołączę do ich szanownego grona.
Jeśli ty jesteś oszołomiona, to ja jestem całkowicie oczarowana. I zawstydzona. Zachowałam się jak dzieciak, choć ty tutaj jesteś młodsza – obruszona okropnymi nowinami i przymusowym powrotem do domu, zamknęłam się na świat, na dawne przyjaźnie, których odnowienia tak bardzo łaknęłam; dałam się zatopić we własnej małostkowości. Doskonale wiem, że nie wystarczy tutaj żadna forma zadośćuczynienia. Zamiast zamykać się w czterech ścianach, zaraz po przyjęciu – oczywiście z uniesioną brodą – okropnych nowin o przypieczętowaniu mojej przyszłości z jakimś arystokratycznym wymoczkiem, którego będę darzyć niczym więcej niż pogardą lub lodowatą obojętnością, powinnam stanąć u progu twojej londyńskiej posiadłości. Oh, jakże zazdroszczę ci tej niezależności.
Z wykwitającym uśmiechem na ustach - pierwszym szczerym tego dnia, którego wartość jeszcze będzie można uratować, dzięki twojej obecności - przyglądam się druzgoczącym mnie zmianom w twojej aparycji. Dla twych długich nóg pewnie niejeden stracił głowę, bez problemu czarujesz roziskrzonym spojrzeniem otoczonym wachlarzem rzęs… Nawet spalone włosy odrosły – mimowolnie uśmiecham się na wspomnienie minionych chwil z czasów szkolnych. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jednocześnie będąc tak smutną. Nie potrafię odnaleźć się w uczuciach zasypujących mój umysł - radości, smutku, tęsknoty, żalu. Chyba... Mimo chwilowego, bezmyślnego wpatrywania się w ciebie, jak gdybyś rzuciła na mnie urok – czy to możliwe? – to wszystko jest dla mnie niczym soczysty policzek; dopiero teraz zdaję sobie sprawę z lat wydających się wiekami, które spędziłam bez twojego towarzystwa. Ile to szans na wspólnie przeżyte, niezapomniane chwile minęło bezpowrotnie? Szok, który związał mi gardło, zastąpiony jest przez uczucie żalu, jak wiele musiałam poświęcić, by znaleźć się tutaj? Ponownie w punkcie wejścia. Zamiast spełnionych ambicji, poczucia wolności, historia po raz kolejny zatacza koło.
Chcę podejść do ciebie, by bez ceregieli, zapominając o manierach i otaczających nas ludziach, rzucić ci się na szyję i powiedzieć jak bardzo tęskniłam, lecz nie mogę… Wyrywam się z naszego wyjątkowego połączenia, przypominając sobie, że oddziela nas Samael – przypadkowo jego osoba stała się kolejnym podłożem uszczypliwości.
- Constance, miło mi cię widzieć – odpowiadam na twoje powitanie, w ten kurtuazyjny sposób, który zawsze wydawał mi się co najmniej nie na miejscu, gdy wymieniałyśmy te wyuczone uprzejmości między sobą. W moim głosie bez problemu możesz usłyszeć wszystkie targające mną emocje. - Samaelu, mam nadzieję, że pamiętasz pannę Yaxley – zwracam się ponownie do ciebie, kochany bracie, licząc na to, że zrobisz mi tą uprzejmość i przywitasz się z naszą nową towarzyszką, bym ja mogła uczynić to samo zaraz po tobie. Moje niedoczekanie?
Dla pewności wbijam obcas w twoją stopę.
Już chcę ci odpowiedzieć, jak niezwykle przykro mi z powodu nieobecności Judith, lecz nie mogę wydusić ani jednego słowa przez dłoń, którą położyłeś moim kolanie. Staram się zachować obojętność, gdybym była bardziej opanowana, zapewne chwyciłabym cię za makiet eleganckiej koszuli, by ściągnąć twoje łapsko niczym wielkiego, paskudnego szczura pochwyconego za ogon; Jednak tym pokazałabym ci, że tak naprawdę poza tą otoczką stoicyzmu, cała drżę wewnętrznie, czując twój dotyk izolowany przez materiał przyzwoitej czarnej sukni, sięgającej aż do samych kostek. W tym aspekcie masz całkowitą rację, doskonale pamiętam tamto poniżenie, niezależnie w jaki sposób chciałabym wyrzucić jego wspomnienie ze swoich myśli. Ono zawsze wraca, gdy ktoś próbuje się do mnie zbliżyć. Ciesz się z tego, bo to twój największy sukces – kolejnych nie będzie.
Podnoszę wzrok w momencie, by mieć jeszcze możliwość dostrzeżenia osoby, która przyglądała się nam od dłuższej chwili, a obecnie przeciska się do naszego stolika pomiędzy narastającym tłumem gości. Skąd ich tutaj się tylu wzięło? Zresztą to naprawdę nieistotne. Liczy się tylko istota, która już lada moment będzie na wyciągniecie mojej ręki, w końcu namacalna, prawdziwa i nie taka jaką ją zapamiętałam. Moja wybawicielka, której tak rozpaczliwie pragnęłam. Spoglądasz na mnie z niedowierzaniem, jakbyś widziała istotę zawieszoną pomiędzy światami. Spokojnie nie jestem duchem, jakich tutaj wiele. Wciąż żyję, choć nie wiem, czy po jeszcze kilku chwilach spędzonych w towarzystwie mojego brata nie dołączę do ich szanownego grona.
Jeśli ty jesteś oszołomiona, to ja jestem całkowicie oczarowana. I zawstydzona. Zachowałam się jak dzieciak, choć ty tutaj jesteś młodsza – obruszona okropnymi nowinami i przymusowym powrotem do domu, zamknęłam się na świat, na dawne przyjaźnie, których odnowienia tak bardzo łaknęłam; dałam się zatopić we własnej małostkowości. Doskonale wiem, że nie wystarczy tutaj żadna forma zadośćuczynienia. Zamiast zamykać się w czterech ścianach, zaraz po przyjęciu – oczywiście z uniesioną brodą – okropnych nowin o przypieczętowaniu mojej przyszłości z jakimś arystokratycznym wymoczkiem, którego będę darzyć niczym więcej niż pogardą lub lodowatą obojętnością, powinnam stanąć u progu twojej londyńskiej posiadłości. Oh, jakże zazdroszczę ci tej niezależności.
Z wykwitającym uśmiechem na ustach - pierwszym szczerym tego dnia, którego wartość jeszcze będzie można uratować, dzięki twojej obecności - przyglądam się druzgoczącym mnie zmianom w twojej aparycji. Dla twych długich nóg pewnie niejeden stracił głowę, bez problemu czarujesz roziskrzonym spojrzeniem otoczonym wachlarzem rzęs… Nawet spalone włosy odrosły – mimowolnie uśmiecham się na wspomnienie minionych chwil z czasów szkolnych. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jednocześnie będąc tak smutną. Nie potrafię odnaleźć się w uczuciach zasypujących mój umysł - radości, smutku, tęsknoty, żalu. Chyba... Mimo chwilowego, bezmyślnego wpatrywania się w ciebie, jak gdybyś rzuciła na mnie urok – czy to możliwe? – to wszystko jest dla mnie niczym soczysty policzek; dopiero teraz zdaję sobie sprawę z lat wydających się wiekami, które spędziłam bez twojego towarzystwa. Ile to szans na wspólnie przeżyte, niezapomniane chwile minęło bezpowrotnie? Szok, który związał mi gardło, zastąpiony jest przez uczucie żalu, jak wiele musiałam poświęcić, by znaleźć się tutaj? Ponownie w punkcie wejścia. Zamiast spełnionych ambicji, poczucia wolności, historia po raz kolejny zatacza koło.
Chcę podejść do ciebie, by bez ceregieli, zapominając o manierach i otaczających nas ludziach, rzucić ci się na szyję i powiedzieć jak bardzo tęskniłam, lecz nie mogę… Wyrywam się z naszego wyjątkowego połączenia, przypominając sobie, że oddziela nas Samael – przypadkowo jego osoba stała się kolejnym podłożem uszczypliwości.
- Constance, miło mi cię widzieć – odpowiadam na twoje powitanie, w ten kurtuazyjny sposób, który zawsze wydawał mi się co najmniej nie na miejscu, gdy wymieniałyśmy te wyuczone uprzejmości między sobą. W moim głosie bez problemu możesz usłyszeć wszystkie targające mną emocje. - Samaelu, mam nadzieję, że pamiętasz pannę Yaxley – zwracam się ponownie do ciebie, kochany bracie, licząc na to, że zrobisz mi tą uprzejmość i przywitasz się z naszą nową towarzyszką, bym ja mogła uczynić to samo zaraz po tobie. Moje niedoczekanie?
Dla pewności wbijam obcas w twoją stopę.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaprawdę dzisiejsza, smutna uroczystość odbywa się w szczególnym miejscu. Zaklęcie rzucone na wnętrze restauracji to prawdziwe arcydzieło. Przejście pomiędzy zaklętymi kotarami jest niezwykle gładkie, wręcz nieodczuwalne. Żadnych, chociażby najmniejszych efektów ubocznych. Szczerze, to spodziewał się choć małego zawrotu głowy, rozczarował się w ten dziwny, nie pasujący do tego słowa sposób, bo pozytywny. Amodeus miał wielką ochotę poznać osobę odpowiedzialną za czar nałożony na ten przybytek, lecz ku jego niezadowoleniu, żaden z mijanych kelnerów czy kelnerek, nie miał ochoty na towarzyską pogawędkę. Zastanawiał się, czy jest to stały element ich zachowania czy to jedynie dzisiaj, ze względu na okoliczności w jakich się znaleźli. Aż chciałby zatrzymać któregoś z nich, chwycić za kołnierz i zmusić do rozmowy, do odpowiedzenia na nurtujące go pytanie, lecz nie zrobił tego. Nie chciał przyciągać do siebie zbędnej uwagi oraz był tak naprawdę przekonany, iż pierwszy lepszy pracownik, wybrany z tłumu, raczej nie znałby odpowiedzi na takie pytanie. Jedynie skorzystał z ich usług, porywając kieliszek wypełniony szkarłatnym winem. W jego głowie, jak to już było w zwyczaju, pojawiło się kolejne pytanie: Czy to na pewno było wino? W końcu było to przyjęcie pożegnalne dla profesora Slughorna, znanego ze swego zamiłowania do przeróżnych mikstur. Gra warta ryzyka, upił niewielki łyk, aby się przekonać czym jest tajemnicza substancja. Jednak to było tylko wino, nic wielkiego. Spodziewał się czegoś bardziej... oryginalnego.
Rozczarowaniu mężczyzny nie było końca. Nie udało mu się odnaleźć spokojnego miejsca. Pomieszczenie, do którego trafił, było zatłoczone. Fakt, zdecydowanie nie było tu takich tłumów, jak przy wejściu, ale dalej zbyt wielu. Nie wszyscy byli żywi, o dziwo. Widok duchów w restauracji był stanowczo niecodzienny. Całkiem miła niespodzianka. Gdyby żywe towarzystwo okazało się niezbyt interesujące, to zawsze mógł skupić swą uwagę na tym mniej żywym i nie tak barwnym. Chociaż, dziś niewielka różnica, tu czarny, tam biały.
Z strasznie ciekawej rozmowy na jakże ważne tematy, czyt. nastroje wśród goblinów oraz skutek ich humorków, który odciskał się na gospodarce, tak, właśnie tutaj musiał trafić na starych znajomych z Ministerstwa Magii, wyrwało go coś... zjawiskowego. Nie był głupi, dobrze zdawał sobie sprawę, że jasnowłosa dziewoja, która przeszła obok niego, nie była naturalnie piękna. Mimo to, nie mógł się powstrzymać od wpatrywania w potomkinię wilii. Cóż, taka już ich natura, nie ich wina, że mężczyźni nie mogą oderwać od nich wzroku. Najwidoczniej ten przedstawiciel także był podatny na ich czar. Może to znudzenie rozmową, a może nagły napływ pewności siebie, a możliwe iż żadne z tych, sprawił, że Amodeus ruszył za zjawiskową kobietą. Ot, po prostu nie mógł się powstrzymać. Oczywiście, nie byłby sobą, gdyby pozwolił wodzić się tak prostemu urokowi za nos, co to to nie! Chociaż, istnieje szansa, że odzyskał rozum dzięki przejściu, dosłownie, przez ducha. Uczucie, które spłynęło na niego, niczym kubeł zimnej wody, ostudziło jego zapał oraz uwolniło go od niechcianego wpływu.
I wtedy ich zobaczył. Jasnowłose dziewczę zatrzymało się w kącie sali, który pozornie tworzył otoczkę odosobnienia. Przy stoliku już ktoś siedział, a właściwie nie ktoś, bo przecież było ich dwoje. Znał ich, można powiedzieć, że nawet dobrze. Allison, blade odbicie jego najlepszego przyjaciela oraz... Samael, ten który jest ich bratem, chociaż w ogóle ich nie przypomina. Księżniczka i Bestia? Prince nie mógł się powstrzymać, właściwie to nawet nie chciał, przez głowę nie przeszedł mu taki zamiar. Zgrabnymi ruchami zaczął przedostawać się przez tłum, po chwili osiągając cel, dotarł do stolika. I przy tym nie uronił chociażby kropli wina, ha! Ominął zjawiskową kobietę, nie dając się złapać drugi raz na tę samą sztuczkę, zatrzymał się przed dwójką Averych, którzy witali się, najwidoczniej, z półwilą.
- Och, Allison, nie wiedziałem, że powróciłaś do kraju. - ton jego głosu był radosny, jakby naprawdę cieszył się z ponownego spotkania. Ale czy tak było? Ich ostatnie spotkania bywały nerwowe, a i sporo czasu upłynęło od nich. Uśmiech był powalający oraz wręcz emanował ciepłem, więc chyba nie miał ochoty na rozpamiętywanie starych dziejów. - Samaelu. - temu zaś posłał jedynie zagadkowe spojrzenie i delikatne skinienie głową. Nie, Amodeus raczej za nim nie przepadał. Nazwijmy to przyjacielską solidarnością. Søren nie przepadał za swoim bratem, delikatnie ujmując, toteż jako najlepszy przyjaciel, Amoś musiał podzielać jego niechęć do starszego Averego. - Panno Yaxley. - w końcu postanowił zaszczycić uwagą niebezpieczną kobietę, choć dalej nie skupiał na niej swego wzroku. Nie przepadał za mąceniem w głowie. Oczywiście, nie znał jej nazwiska, przynajmniej do teraz. Udało mu się na szczęście je podsłuchać. - A gdzie trzeci Avery? - rzecz jasna miał na myśli swego przyjaciela, którego widok w tej sytuacji raczej by go nie ucieszył. Samael i Søren nie stanowią odpowiedniej kombinacji. Szczególnie, jeśli ich siostra jest w pobliżu.
Rozczarowaniu mężczyzny nie było końca. Nie udało mu się odnaleźć spokojnego miejsca. Pomieszczenie, do którego trafił, było zatłoczone. Fakt, zdecydowanie nie było tu takich tłumów, jak przy wejściu, ale dalej zbyt wielu. Nie wszyscy byli żywi, o dziwo. Widok duchów w restauracji był stanowczo niecodzienny. Całkiem miła niespodzianka. Gdyby żywe towarzystwo okazało się niezbyt interesujące, to zawsze mógł skupić swą uwagę na tym mniej żywym i nie tak barwnym. Chociaż, dziś niewielka różnica, tu czarny, tam biały.
Z strasznie ciekawej rozmowy na jakże ważne tematy, czyt. nastroje wśród goblinów oraz skutek ich humorków, który odciskał się na gospodarce, tak, właśnie tutaj musiał trafić na starych znajomych z Ministerstwa Magii, wyrwało go coś... zjawiskowego. Nie był głupi, dobrze zdawał sobie sprawę, że jasnowłosa dziewoja, która przeszła obok niego, nie była naturalnie piękna. Mimo to, nie mógł się powstrzymać od wpatrywania w potomkinię wilii. Cóż, taka już ich natura, nie ich wina, że mężczyźni nie mogą oderwać od nich wzroku. Najwidoczniej ten przedstawiciel także był podatny na ich czar. Może to znudzenie rozmową, a może nagły napływ pewności siebie, a możliwe iż żadne z tych, sprawił, że Amodeus ruszył za zjawiskową kobietą. Ot, po prostu nie mógł się powstrzymać. Oczywiście, nie byłby sobą, gdyby pozwolił wodzić się tak prostemu urokowi za nos, co to to nie! Chociaż, istnieje szansa, że odzyskał rozum dzięki przejściu, dosłownie, przez ducha. Uczucie, które spłynęło na niego, niczym kubeł zimnej wody, ostudziło jego zapał oraz uwolniło go od niechcianego wpływu.
I wtedy ich zobaczył. Jasnowłose dziewczę zatrzymało się w kącie sali, który pozornie tworzył otoczkę odosobnienia. Przy stoliku już ktoś siedział, a właściwie nie ktoś, bo przecież było ich dwoje. Znał ich, można powiedzieć, że nawet dobrze. Allison, blade odbicie jego najlepszego przyjaciela oraz... Samael, ten który jest ich bratem, chociaż w ogóle ich nie przypomina. Księżniczka i Bestia? Prince nie mógł się powstrzymać, właściwie to nawet nie chciał, przez głowę nie przeszedł mu taki zamiar. Zgrabnymi ruchami zaczął przedostawać się przez tłum, po chwili osiągając cel, dotarł do stolika. I przy tym nie uronił chociażby kropli wina, ha! Ominął zjawiskową kobietę, nie dając się złapać drugi raz na tę samą sztuczkę, zatrzymał się przed dwójką Averych, którzy witali się, najwidoczniej, z półwilą.
- Och, Allison, nie wiedziałem, że powróciłaś do kraju. - ton jego głosu był radosny, jakby naprawdę cieszył się z ponownego spotkania. Ale czy tak było? Ich ostatnie spotkania bywały nerwowe, a i sporo czasu upłynęło od nich. Uśmiech był powalający oraz wręcz emanował ciepłem, więc chyba nie miał ochoty na rozpamiętywanie starych dziejów. - Samaelu. - temu zaś posłał jedynie zagadkowe spojrzenie i delikatne skinienie głową. Nie, Amodeus raczej za nim nie przepadał. Nazwijmy to przyjacielską solidarnością. Søren nie przepadał za swoim bratem, delikatnie ujmując, toteż jako najlepszy przyjaciel, Amoś musiał podzielać jego niechęć do starszego Averego. - Panno Yaxley. - w końcu postanowił zaszczycić uwagą niebezpieczną kobietę, choć dalej nie skupiał na niej swego wzroku. Nie przepadał za mąceniem w głowie. Oczywiście, nie znał jej nazwiska, przynajmniej do teraz. Udało mu się na szczęście je podsłuchać. - A gdzie trzeci Avery? - rzecz jasna miał na myśli swego przyjaciela, którego widok w tej sytuacji raczej by go nie ucieszył. Samael i Søren nie stanowią odpowiedniej kombinacji. Szczególnie, jeśli ich siostra jest w pobliżu.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z ponurych rozmyślań nad marnością życia wyrwał go kubeł zimnej wody, jaki nagle się na niego wylał. I niewiele w tym stwierdzeniu było metaforycznego. Równie zajęty własnymi myślami duch postanowił przelecieć przez Herewarda, a raczej nie zauważył na swojej drodze czegoś tak błahego jak czarodziej. Dopiero wtedy Barty zorientował się gdzie zaszedł. Sala, w której się znalazł była miejscem dość ciemnym. Światło sprawiało wrażenie nieco przytłumionego, a może to oczy jeszcze się nie przyzwyczaiły? Postacie na obrazach przyglądały się czwórce zajętych rozmową ludzi. Ich pogawędka musiała należeć do interesujących, każdy portret ciekawsko nadstawiał ucha. Dopiero po chwili Hereward uzmysłowił sobie, że w pokoju byli jeszcze inni ludzie. Uśmiechnął się więc na powitanie do każdego, kto tylko na niego spojrzał, skinieniem głowy odpowiedział na podobne ukłoy i odszedł w miejsce, w którym nikogo nie było, żeby mieć chwilę czasu na dojście do siebie po zagubieni się w nieprzyjemnych myślach. Czuł się dość niezręcznie stojąc samotnie, wyglądając na zagubionego. Postanowił udawać więc, że przyszedł coś jeść. Jak na złość jednak, na stole nie leżał ani kawałeczek ciastka.
Hereward nie był czarodziejem anonimowym. Zawdzięczał to swoim publikacjom, stanowisku i dość bujnej karierze nauczyciela, gdy dał się poznać w trzech największych europejskich szkołach jako pracowity i zdolny. Reputacja z Durmstrangu też nieraz się za nim ciągnęła i wciąż sporo było osób wierzących w to, że Hereward uznaje wyższość czystej krwi nad każdą inną. Zebranie tego wszystkiego zaowocowało kilkoma zaproszeniami na salony, które Barty okazyjnie przyjmował. Chodził tam jako atrakcja wieczoru dla arystokratów. Nie zapraszano go dostatecznie często, by mógł zostać zapamiętany, ale te kilka spotkań wystarczyło, by nieco lepiej zorientował się w świecie londyńskich elit. Stąd mógł z dużą dozą pewności odgadywać, z kim znalazł się w pomieszczeniu. Nie był pewien czy zostali sobie kiedyś oficjalnie przedstawieni, raczej w to wątpił. Nie przypominał sobie także, by miał okazję ich uczyć. Był też raczej pewny, że nie należeli do tego samego rodzaju arystokracji, co Garrett Weasley. Wątpił więc, by mieli ochotę wdawać się w rozmowę z kimś półkrwi. Z tego powodu w spokoju szukał czegoś, co miałby ochotę zjeść.
Portrety uznawszy go widocznie za mało ciekawą postać nie poświęciły mu szczególnej uwagi. Zamyślony duch też więcej się nie pojawił. Tym razem Hereward był jednak gotowy. W ciągu ostatniego roku spędzonego w Hogwarcie ponownie przyswoił sobie cenną umiejętność schodzenia z drogi zjawom na czas. O. Ciastko z kremem wygląda apetycznie. Szkoda tylko, że znajduje się na obrazie.
Hereward nie był czarodziejem anonimowym. Zawdzięczał to swoim publikacjom, stanowisku i dość bujnej karierze nauczyciela, gdy dał się poznać w trzech największych europejskich szkołach jako pracowity i zdolny. Reputacja z Durmstrangu też nieraz się za nim ciągnęła i wciąż sporo było osób wierzących w to, że Hereward uznaje wyższość czystej krwi nad każdą inną. Zebranie tego wszystkiego zaowocowało kilkoma zaproszeniami na salony, które Barty okazyjnie przyjmował. Chodził tam jako atrakcja wieczoru dla arystokratów. Nie zapraszano go dostatecznie często, by mógł zostać zapamiętany, ale te kilka spotkań wystarczyło, by nieco lepiej zorientował się w świecie londyńskich elit. Stąd mógł z dużą dozą pewności odgadywać, z kim znalazł się w pomieszczeniu. Nie był pewien czy zostali sobie kiedyś oficjalnie przedstawieni, raczej w to wątpił. Nie przypominał sobie także, by miał okazję ich uczyć. Był też raczej pewny, że nie należeli do tego samego rodzaju arystokracji, co Garrett Weasley. Wątpił więc, by mieli ochotę wdawać się w rozmowę z kimś półkrwi. Z tego powodu w spokoju szukał czegoś, co miałby ochotę zjeść.
Portrety uznawszy go widocznie za mało ciekawą postać nie poświęciły mu szczególnej uwagi. Zamyślony duch też więcej się nie pojawił. Tym razem Hereward był jednak gotowy. W ciągu ostatniego roku spędzonego w Hogwarcie ponownie przyswoił sobie cenną umiejętność schodzenia z drogi zjawom na czas. O. Ciastko z kremem wygląda apetycznie. Szkoda tylko, że znajduje się na obrazie.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaraz po wejściu Herewarda do komnaty wtargnęło chłodne powietrze i wewnątrz wzniósł się lekki wiatr. Samael, Allison, Constance, Amodeus oraz Hereward poczuli przejmujące zimno, a ich skórę przeszył dreszcz. Pięcioro doświadczonych czarodziejów mogło bez trudu rozpoznać zwiastuny - w pobliżu pojawiły się duchy.
Hereward poczuł dotknięcie lodu na ramionach, a pozostała czwórka, jeśli tylko spojrzała w jego stronę, dostrzegła za nim srebrzystą niewiastę o świetlistych włosach i twarzy zdecydowanie zbyt gładkiej i zbyt wyniosłej. Była ubrana w bieliźnianą zwiewną suknię, a jej stopy unosiły się kilka cali nad elegancką posadzką. Położyła drobne dłonie na ramionach ostatniego gościa, przybliżając również lico do jego policzka - dziewczyna ani się nie uśmiechała, ani się nie smuciła. Opuściwszy Herewerda, przeszła przed Amodeusem, kokieteryjnie oglądając się na niego przez ramię, po czym na krótko przeniosła wzrok na Sameala, wyniośle ignorując zarówno Allison, jak i Constance. Klasnęła w dłonie, a przed siedzącym Averym pojawił się kosz soczystych, czerwonych jabłek, misa winogron oraz srebrny dzban białego wina; duch zastygnął bez ruchu, kornie chyląc przed Samaelem głowę, jak kobieta wszakże winna czynić, raz tylko bojaźliwie unosząc ku niemu spojrzenie - w którym czaiło się zapytanie. Duch zapewne pragnął wiedzieć, czy towarzystwu nie trzeba czegoś jeszcze. Z wolna uniósł prawą rękę w służalczym geście, zachęcając do poczęstunku.
Hereward poczuł dotknięcie lodu na ramionach, a pozostała czwórka, jeśli tylko spojrzała w jego stronę, dostrzegła za nim srebrzystą niewiastę o świetlistych włosach i twarzy zdecydowanie zbyt gładkiej i zbyt wyniosłej. Była ubrana w bieliźnianą zwiewną suknię, a jej stopy unosiły się kilka cali nad elegancką posadzką. Położyła drobne dłonie na ramionach ostatniego gościa, przybliżając również lico do jego policzka - dziewczyna ani się nie uśmiechała, ani się nie smuciła. Opuściwszy Herewerda, przeszła przed Amodeusem, kokieteryjnie oglądając się na niego przez ramię, po czym na krótko przeniosła wzrok na Sameala, wyniośle ignorując zarówno Allison, jak i Constance. Klasnęła w dłonie, a przed siedzącym Averym pojawił się kosz soczystych, czerwonych jabłek, misa winogron oraz srebrny dzban białego wina; duch zastygnął bez ruchu, kornie chyląc przed Samaelem głowę, jak kobieta wszakże winna czynić, raz tylko bojaźliwie unosząc ku niemu spojrzenie - w którym czaiło się zapytanie. Duch zapewne pragnął wiedzieć, czy towarzystwu nie trzeba czegoś jeszcze. Z wolna uniósł prawą rękę w służalczym geście, zachęcając do poczęstunku.
Milczenie odebrał jako największą zniewagę, gdy ignorowała jego słowa, nie siląc się na podtrzymanie konwersacji. Uderzająco niewinnej, nie sugerował przecież niczego anormalnego, nie wysuwał ku niej rozwiązłych rozkazów, które (być może) uciszyłyby wewnętrzne demony Avery’ego i uspokoiły go na tyle, by zagwarantować Allie spokój ducha. W tej chwili bowiem niczego tak nie pragnął, jak wymierzeniu jej słusznej kary, daniu nauczki, jaką zapamiętałaby na całe życie. Z rozkoszą wziąłby ją na jednym z tych stołów, wbijając szklaną zastawę w mlecznobiałą skórę swej siostry, tworząc na niej finezyjne i kunsztowne wzory. Krwawe, później odbijające się jedynie bladymi bliznami, piętnujące ją jako jego własność, kobietę upadłą, zgubioną oraz rozpustną. Allison wszakże daleko było do cnotliwej piękności, skromnej i pokornej – Samael nie miałby żadnych oporów, by publicznie wytknąć jej wyuzdanie i doprowadzić do straty wszystkich przywilejów, jakie i tak się jej nie należały. Któż by uwierzył w jego winę? Oczywistym stanowiło, iż to ona sprowadziła na niego to pożądanie, kokietowała, starając się uwieść własnego brata .
Wina tkwiła wyłącznie w jej spojrzeniu, bluźnierczym, wyzywającym do pojedynku żywiołów.
W jej czynach, wysyłających zachęcające sygnały.
W jej buncie, który burzył w nim krew i domagał się pomsty doskonałej, jakiej finał świętowałby wśród trzech cichych trupów, upajając się spokojem oraz zatracając w celebracji swego sukcesu.
Dowodząc, iż nie dba o poniesione ofiary, że nie zawaha się przed niczym, by ją zniewolić i uczynić swoją, że nie cofnie się przed popełnieniem zbrodni, gdyż zostanie ona usprawiedliwiona oraz odpuszczona.
Widział jak wzdraga się, gdy leciutko pogłaskał jej zimny policzek – jeszcze nie skamieniała całkiem, nie pozwoliłby, żeby zachowywała się jak spetryfikowana, żeby odpłynięcie w eter pozbawiony zmysłów umożliwiło jej odcięcie się od bodźców, jakimi ją raczył. Nieustannie i wciąż intensywnie, jakby od nowa przeżywał swój pierwszy raz i dopiero uczył poruszania się po grząskim gruncie relacji damsko-męskich. Zabawne, przecież był profesjonalistą w obchodzeniu się z kobietami i tylko te najbliższe, które w jakiś sposób się liczyły mogły doprowadzić go do stanu rozedrgania z nadmiaru emocji. Te z przyczyn zgoła naturalnych nie powinny zostać puszczone wolno – Avery nie potrzebował skandalu ze swoim udziałem, nie, kiedy wkrótce miał ponownie stanąć na ślubnym kobiercu. Nie chciał odstraszyć Judith, choć jego urocza narzeczona zapewne uwierzyłaby w jego zapomnienia, iż są to tylko pomówienia zazdrośników. Tych przecież nie brakowało, a arystokratyczny półświatek był ich pełen. Łowców sensacji, bratających się z podłymi pismakami, sprzedających poufne informacje, byle tylko obserwować, jak nagle szlachcic ze swego tronu spada prosto do cuchnącej kloaki – na języki pospólstwa.
Zacisnął dłoń mocniej, z lubością gładząc Allie, choć przez materiał sukienki nie mógł wyczuć dreszczy, przebiegających przez jej ciało ani skurczy mięśni, pomstujących o zaprzestanie tej wyrafinowanej tortury. Avery równie delikatnie począł wślizgiwać się w umysł swej siostrzyczki, penetrując go perfidnie i grubiańsko, nie siląc się na subtelne wybiegi, by ukryć swą obecność. Pragnął, aby dławiła się nie tylko jego ciałem, ale i nim całym, wypełniającym ją bez reszty, w każdym aspekcie jej nędznego istnienia.
Tak wyraźnie czuł jej gniew, wzburzenie i obrzydzenie; sycił się myślami, w których drżała przed nim i bezgłośnie śmiał się do rozpuku ze śmiesznych rojeń, gdy obiecywała ucieczkę od koszmaru. Los Allison został przypieczętowany przez nią samą. Ona ściągnęła na siebie karę – a może od urodzenia ciążyło nad nią Fatum, sprowadzając nieszczęścia oraz tragedie? Jednak czy dramatem można nazwać troskę o zainteresowanie nią starszego brata? Samael poczuwał się do odpowiedzialności za swoją młodszą siostrzyczkę; ta bez niego zapewne nie poradziłaby sobie w świecie dorosłych, gdzie obowiązywały inne reguły niż w sielankowym ogródku dziecięcych swobód. Nim zaczął wszakże strofować Allie za naganne wręcz zachowanie – posiadała upór godny nisko urodzonej młódki, która buntuje się przeciw oddaniu ręki (oraz dziewictwa) kawalerowi wybranemu przez jej rodziców, mimo że z góry skazane jest to na porażkę – ich uroczą rodzinną pogawędkę przerwało pojawienie się kogoś, jak na ironię, drogiego Allison. Avery stłumił wściekłość, dostrzegając w zajściu kolejną okazję – przybycie panny Yaxley wcale nie musiało stawać się gwoździem do trumny. Constance była wprawdzie piękna, lecz bezwartościowa i w normalnych okolicznościach potraktowałby równie obojętnie, co krążące po sali duchy. Nie mogła mu zaoferować żadnej rozkoszy, jakiej jeszcze nie dostąpił (nie ona jedna posiadała wile ciało, chętne do zaspokojenia jego wybujałych potrzeb) i popełniła kardynalny błąd, w pierwszej kolejności witając Allie. Na ustach Samaela zagościł jednakże uprzejmy uśmiech – przechodzący po chwili w krótki grymas, kiedy poczuł obcas swej siostry wbijający mu się w stopę. Syknął cicho z bólu, lecz krwawą wendettę postanowił zostawić na później – w pomieszczeniu zrobił się tłum. Nieznany mu mężczyzna (sądząc po wyglądzie nie należał do arystokracji) rozsądnie trzymał się na uboczu, lecz znikąd pojawił się przyjaciel Sorena (całe szczęście, iż nie on we własnej osobie). Avery wstał z miejsca, najpierw postępując w stronę dziewczyny, by obdarzyć ją kurtuazyjnym pocałunkiem w dłoń.
- Zjawiskowa Constance – przywitał się, nie spuszczając uważnego spojrzenia z jej gładkiego lica – brakowało mi twych odwiedzin. Mam nadzieję, że teraz, kiedy Allison wróciła, będziesz częstszym gościem w naszym dworze – rzekł aksamitnym, nieco uwodzicielskim tonem, po czym gestem zaprosił ją, by usiadała do ich stolika.
- Amoduesu – mężczyznę powitał z większym dystansem. Soren popełniał głupstwo, bratając się z czarodziejami półkrwi, lecz Samael powinien być przyzwyczajony do lekkomyślnych działań swego rodzeństwa – nie miałem przyjemności spotkać mego brata, choć żywię przekonanie, iż na pewno się tu pojawił – powiedział gładko, siadając w końcu przy stoliku – naprzeciwko swych urodziwych towarzyszek. Dopił swoje wino, barwiąc wargi szkarłatnym trunkiem, kiedy nagle wyrosło przed nimi widmo kobiety, odzianej w powłóczystą suknię. Duch zlekceważył jego towarzyszki, lecz jemu okazało pełne szacunku względy. Avery nawet nie mrugnął, gdy dostrzegł wspaniałą misę wypełnioną po brzegi apetycznymi owocami oraz dzban pełen przedniego wina.
- Częstujcie się, miłe panie – zaproponował, wydawałoby się, z grzeczności, lecz Samael wątpił, by należało ufać widmom spotkanym w tym dziwnym miejscu. On nie sięgnął po nic, zwracając się do ducha, najwyraźniej czekającego rozkazów.
- Brakuje muzyki Händla – stwierdził, patrząc wyczekująco na przezroczystą kobietę, ciekaw czy spełni jego prośbę.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podobno szczera przyjaźń półwili z inną kobietą nie istniała - za dużo w takiej relacji jaskrawych iskier zazdrości, podsycanych właściwie każdym kontaktem z płcią przeciwną. Naturalne piękno, choćby i zapierające dech w piersiach, nie potrafiło przyćmić magicznego ładunku magnetyzmu. Zachwycające geny, dziedziczone po niebezpiecznych, wspaniałych istotach, potrafiły przekreślić wszelkie pozytywne relacje z rówieśniczkami. Tak było przez całe życie Constance: nigdy nie dogadywała się za dobrze z koleżankami, już od najmłodszych lat będąc wypchniętą poza wszelkie grupki. Przeżyła tamtą dziecięcą samotność bardzo ciężko, chociaż nigdy nie skarżyła się ojcu na nieprzyjemności, jakie spotykały ją ze strony innych dziewczynek. Każda trudna sytuacja czyniła ją - paradoksalnie - pewniejszą siebie, doprowadzając w końcu Connie do stanu skrajnego narcyzmu. Przynajmniej na pokaz, bo to, co roiło się za jej śliczną twarzyczką, stanowiło największą tajemnicę. Dla samej Yaxleyówny także. Wolała nie zagłębiać się w zbyt dramatyczne przemyślenia, zaledwie muskając powierzchnię swojej psychiki. Tak było wygodniej, bezpieczniej, przyjemniej, i to na tej płaszczyźnie egzystowała przez większość czasu.
Przy Allison było jednak inaczej. Nigdy nie czuła się przy niej obco; właściwie od początku, od pierwszej rozmowy w hogwarckim skrzydle szpitalnym, zapałała do niej szalonym wręcz uczuciem. Mogła tracić głowę dla mężczyzn, co zdarzało się nagminnie, ale prawdziwe, silne uczucie do kogoś spoza rodziny, kojarzyło się jej wyłącznie z Ally. Nawet przyjaźń z Megarą nie potrafiła równać się tej relacji. Być może na wzrastającą intensywność przeżywania przyjaźni miała wpływ rozłąka, idealizująca pewne sprawy i spuszczająca zasłonę zapomnienia na - pojawiające się przecież - kłótnie. Sporadyczne, nieważne; w tej chwili nawet największe nieporozumienie, jakie mogła sobie wyobrazić, nie zagroziłoby całkowitemu szczęściu z ponownego spotkania. Oczywiście dalej pozostawała nieco zdezorientowana walką z natłokiem emocji, ale każdy następny oddech przynosił uspokojenie. Nawet w chwili, w której czuła ciepły oddech Samaela na swojej dłoni. W pierwszym, nieco panicznym odruchu, chciała odsunąć palce: krótkie przebłyski z listu przyjaciółki wybuchnęły gorącym płomieniem, paraliżując jej system nerwowy. Doskonałe wychowanie jednak przeważyło nad podskórnym i nie do końca zrozumiałym lękiem. Kiwnęła uprzejmie głową, ostatni raz odwzajemniając jego uważne spojrzenie.
- Mam nadzieję, że Allison niedługo zagości także u mnie. Mieszkam teraz w dawnej londyńskiej posiadłości ojca. Będzie tam zawsze bardzo mile widziana. - odpowiedziała uprzejmie, odwracając wzrok od Samaela dopiero w momencie pojawienia się obok stolika kolejnego mężczyzny. Omijającego ją wzrokiem. Kiedyś - przed pięcioma minutami? - poczułaby się urażona, ale teraz jej uwaga koncentrowała się wyłącznie na przyjaciółce. Dygnęła także i Amodeusowi, witając go lekkim uśmiechem, po czym ostrożnie, tak, żeby ponownie nie popsuć sięgającej nieco za kolana sukienki, zajęła miejsce tuż obok Allison.
Miała ambitny plan pohamowania swoich emocjonalnych odruchów, ale kiedy poczuła charakterystyczny zapach perfum przyjaciółki, rozczuliła się do granic możliwości. Szybko przytuliła policzek do jej policzka i złapała ją za dłoń, ściskając z całych sił. Kobiecy gest, trochę zbyt czuły jak na standardy bankietu tego typu. Constance nie przejmowała się jednak w tej chwili tym, co przystoi, odczuwając niemal fizyczną ulgę. Allison była ciepła, żywa, cała, tuż obok. W idealnym, bajkowym świecie Connie, nic nie mogło im już zagrozić.
- Tęskniłam. Bardzo. - wyszeptała jej do ucha, odsuwając się na bardziej odpowiednią odległość, ciągle jednak trzymając dłoń blondynki, jakby bała się, że sekundowa utrata kontaktu fizycznego będzie oznaczała kolejną rozłąkę. W głowie miała setki pytań, odsuniętych natychmiastowo na dalszy plan. Tutaj nie mogły swobodnie porozmawiać, Constance zaczęła więc gorączkowo planować najbliższe możliwe spotkanie, już męcząc się pogawędką nie dotykającą w ogóle palących tematów. - Odwiedzisz mnie, prawda? Mieszkam sama. Wyrwałam się z bagien. Pamiętasz, jak wyobrażałam to sobie kilka lat temu? Nie jest aż tak pięknie. - rzuciła na krótkim wydechu, dekoncentrując się sekundę później, kiedy usłyszała imię drugiego z braci Avery. Zerknęła w bok, dopiero teraz orientując się w przyczynie dziwnego braku, jaki odczuwała. Druga połówka jej ukochanego duetu pozostawała gdzieś dalej, co odrobinę zasmuciło Connie. Na pewno musiała znaleźć także i Sorena. Właściwie wszystkie funkcje umysłowe Yaxleyówny koncentrowały się teraz na blond rodzeństwie. Prawie przegapiła wyniosłego ducha, nie zwracając uwagi na apetyczne owoce, pojawiające się przed nimi na stoliku. Odnalezienie ojca także zeszło na dalszy plan, chociaż dalej kątem oka wypatrywała w tłumie osób Fortinbrasa.
Przy Allison było jednak inaczej. Nigdy nie czuła się przy niej obco; właściwie od początku, od pierwszej rozmowy w hogwarckim skrzydle szpitalnym, zapałała do niej szalonym wręcz uczuciem. Mogła tracić głowę dla mężczyzn, co zdarzało się nagminnie, ale prawdziwe, silne uczucie do kogoś spoza rodziny, kojarzyło się jej wyłącznie z Ally. Nawet przyjaźń z Megarą nie potrafiła równać się tej relacji. Być może na wzrastającą intensywność przeżywania przyjaźni miała wpływ rozłąka, idealizująca pewne sprawy i spuszczająca zasłonę zapomnienia na - pojawiające się przecież - kłótnie. Sporadyczne, nieważne; w tej chwili nawet największe nieporozumienie, jakie mogła sobie wyobrazić, nie zagroziłoby całkowitemu szczęściu z ponownego spotkania. Oczywiście dalej pozostawała nieco zdezorientowana walką z natłokiem emocji, ale każdy następny oddech przynosił uspokojenie. Nawet w chwili, w której czuła ciepły oddech Samaela na swojej dłoni. W pierwszym, nieco panicznym odruchu, chciała odsunąć palce: krótkie przebłyski z listu przyjaciółki wybuchnęły gorącym płomieniem, paraliżując jej system nerwowy. Doskonałe wychowanie jednak przeważyło nad podskórnym i nie do końca zrozumiałym lękiem. Kiwnęła uprzejmie głową, ostatni raz odwzajemniając jego uważne spojrzenie.
- Mam nadzieję, że Allison niedługo zagości także u mnie. Mieszkam teraz w dawnej londyńskiej posiadłości ojca. Będzie tam zawsze bardzo mile widziana. - odpowiedziała uprzejmie, odwracając wzrok od Samaela dopiero w momencie pojawienia się obok stolika kolejnego mężczyzny. Omijającego ją wzrokiem. Kiedyś - przed pięcioma minutami? - poczułaby się urażona, ale teraz jej uwaga koncentrowała się wyłącznie na przyjaciółce. Dygnęła także i Amodeusowi, witając go lekkim uśmiechem, po czym ostrożnie, tak, żeby ponownie nie popsuć sięgającej nieco za kolana sukienki, zajęła miejsce tuż obok Allison.
Miała ambitny plan pohamowania swoich emocjonalnych odruchów, ale kiedy poczuła charakterystyczny zapach perfum przyjaciółki, rozczuliła się do granic możliwości. Szybko przytuliła policzek do jej policzka i złapała ją za dłoń, ściskając z całych sił. Kobiecy gest, trochę zbyt czuły jak na standardy bankietu tego typu. Constance nie przejmowała się jednak w tej chwili tym, co przystoi, odczuwając niemal fizyczną ulgę. Allison była ciepła, żywa, cała, tuż obok. W idealnym, bajkowym świecie Connie, nic nie mogło im już zagrozić.
- Tęskniłam. Bardzo. - wyszeptała jej do ucha, odsuwając się na bardziej odpowiednią odległość, ciągle jednak trzymając dłoń blondynki, jakby bała się, że sekundowa utrata kontaktu fizycznego będzie oznaczała kolejną rozłąkę. W głowie miała setki pytań, odsuniętych natychmiastowo na dalszy plan. Tutaj nie mogły swobodnie porozmawiać, Constance zaczęła więc gorączkowo planować najbliższe możliwe spotkanie, już męcząc się pogawędką nie dotykającą w ogóle palących tematów. - Odwiedzisz mnie, prawda? Mieszkam sama. Wyrwałam się z bagien. Pamiętasz, jak wyobrażałam to sobie kilka lat temu? Nie jest aż tak pięknie. - rzuciła na krótkim wydechu, dekoncentrując się sekundę później, kiedy usłyszała imię drugiego z braci Avery. Zerknęła w bok, dopiero teraz orientując się w przyczynie dziwnego braku, jaki odczuwała. Druga połówka jej ukochanego duetu pozostawała gdzieś dalej, co odrobinę zasmuciło Connie. Na pewno musiała znaleźć także i Sorena. Właściwie wszystkie funkcje umysłowe Yaxleyówny koncentrowały się teraz na blond rodzeństwie. Prawie przegapiła wyniosłego ducha, nie zwracając uwagi na apetyczne owoce, pojawiające się przed nimi na stoliku. Odnalezienie ojca także zeszło na dalszy plan, chociaż dalej kątem oka wypatrywała w tłumie osób Fortinbrasa.
Gość
Gość
Patrzę ci wyzywająco w oczy, kiedy pierwszy raz od wielu lat dotykasz mojego umysłu, zapewne dawniej wprowadziłoby mnie tym do stanu podobnego paraliżowi. Zmieniłam się, drogi braciszku. Jestem pewniejsza siebie – dawna Allison, której psychiką bawiłeś się na wiele sposobów, zniknęła bezpowrotnie. Zagramy jak równy z równym – choć ty nigdy nie uznasz kobiety jednakową sobie. Twoja pycha, której nie potrafisz się wyzbyć, sprawi, że nie będzie to łatwa ani szybka rozgrywka. Wielokrotnie przeklniesz dzień, w którym spróbowałeś mnie zhańbić, tym samym ubliżając wszelkiej moralności. Tym razem nie dam ci się złamać; obiecuję zatruć twoje życie, sprawię, że będziesz cierpieć tak jak dawniej ja. Wiem, że czujesz moje obrzydzenie, tak jak wyłapujesz strzępy moich myśli - czy chciałbyś dostrzec moje ciało kołysane przez wiatr, z pętlą zaciśniętą na szyi? To zapewne jeden ze scenariuszy mojej śmierci, tej łagodnej, której najróżniejsze scenariusze wyobrażałeś sobie tysiące razy, karmiąc nimi swoje chore marzenia. Cóż pozostaje mi innego niżeli bunt przeciwko tobie, użycie najstraszniejszych eliksirów jako nieznającej łaskawości ręki temidy? Uważaj na swój kielich, kochany bracie. Słyszę twój syk, gdy obcas wbija się w twoje ciało. Z niemałym wstydem przyznaję, że sprawia mi przyjemność zadawanie ci bólu. Ciekawe jakby było widzieć cię u swych stóp całkowicie poskromionego, wijącego się w agonii, błagającego o litość. Na pewno niezwykle przyjemnie. Wiem, że jeśli zachowam wystarczającą cierpliwość, fantazja stanie się jawą. Muszę tylko przestać zadręczać się myślą, że ponownie zanurzam się w bagnie naszego rodu, nawet się przed tym nie broniąc.
Nie odsuwam dłoni, nie chce byś mnie puszczała, oddalała się choć odrobinę. Mogłabyś zniknąć przypadkiem, a tego bym nie zniosła – kolejnego rozdzielenia. Właśnie ciebie brakowało mi najbardziej, na równi z mym bliźniakiem, nawet długie listy nie potrafiły przynieść ukojenia. Ściskam porozumiewawczo twoją drobną dłoń, uśmiechając się przy tym przepraszająco. - Constance, nie wierzę, że cię tutaj spotykam – szepczę ci do ucha, co na salonie nigdy nie było dobrze odbierane, jednak kto by przejmował się moim bratem; na pewno nie ja i na pewno nie teraz, gdy w końcu mam cię przy sobie. Wciąż wydajesz mi się równie ulotna niczym senna mara. Może śnię, ponownie wprowadzona w śpiączkę po zawirowaniach związanych z genetyczną przypadłością? O niczym innym nie marzę, jak wyrwać się wraz z tobą z tego pomieszczenia w jakiś odludny zakątek, byśmy mogły wymienić swobodnie choć kilka słów, nadrobić zaległości, znów cieszyć się swoim towarzystwem tak jak za dawnych lat.
- Łagodny klimat Anglii wciąż jest dla mnie czymś nowym, Amodeusu – witam się z tobą krótkim skinieniem głowy i równie krótkim uśmiechem, zbyt zaabsorbowana osobą swej przyjaciółki, by poświęcać ci więcej uwagi. Pomimo kilku tygodni spędzonych w swoim towarzystwie, gdy byłeś mi jedynym rodakiem w obcym i mimo wszystko dzikim kraju, nie zapałaliśmy do siebie sympatią. Zresztą ciężko byłoby mnie polubić, gdy syczałam po tobie lub obnosiłam się ze skrajną chłodnością, ot tak, powodów doszukując się w twojej bliskiej relacji z mym bliźniakiem, którego w tamtym okresie – pierwszy i ostatni raz w swoim życiu – traktowałam jako kogoś obcego; jako kłamcę niewartego złości, którą się stopniowo podtruwałam, nie licząc się z rozsądkiem.
Zbieram się na śmiałość, by przeprosić pozostałych za opuszczenie stolika, na które mam chęć od dłuższego czasu, lecz praktycznie w pół słowa przerywa mi pojawienie się przejrzystej istoty. Za nic nie zrozumiem celowości tej restauracji, szczególnie do takich spotkań jak stypy. Czyżby pojawiające się duchy miały skłaniać do refleksji nad celowością życia, szlachetnością podejmowanych decyzji? Miejsce to wydaje mi się zbyt magiczne nawet jak na czarodziejski świat. Fakt, że nie rozumiem działania tych kotar i różnych osobliwych zaklęć nałożonych na pomieszczenia, o których słyszałam tylko przeróżnehistorie plotki, sprawia, że czuje się niepewnie – utrzymuję swoje ciało w ciągłym napięciu, gotowe do natychmiastowej interwencji w razie nieprzewidzianych zdarzeń. Niepewnie czuje się bez ukochanych fiolek pełnych niebezpiecznych, jak i leczniczych wywarów; klnę – co całkowicie nie pasuje damie mojego statusu – w duchu za pozostawienie ich w domu. Jednak kto by się spodziewał, że wśród wielce szlachetnych person, może stać się coś złego. Pomimo myśli o pozornym bezpieczeństwie, wciąż nie potrafię się rozluźnić. Z wielkim trudem przychodzi mi odgadnięcie intencji ducha, jego milczenie napawa mnie przerażeniem. Nagle skupiam całą atencję na nim, ledwo co zwracam uwagę na pewnego rudowłosego mężczyznę w sali. Czy to jakiś niedawno odnaleziony Weasley, czy może ja straciłam się na tak długo, że nie potrafię rozpoznać salonowego towarzystwa? Postanawiam zostać przy stoliku jeszcze chwilę dłużej, ciekawa rozwoju sytuacji, gdyż duch zwraca się typowo do ciebie, drogi bracie. Na powrót włączam się do rozmowy.
- To nie dla nas, drogi bracie. Przybyła pani wyraźnie zainteresowana jest twoimi potrzebami – puszczam ci perskie oczko, ciężko udawać, że moje słowa nie kryją podtekstu, który chyba tylko ja i ty doskonale rozumiemy. - Zebrani tutaj panowie powinni zazdrościć ci tego magnetyzmu. Nawet duchy nie potrafią ci się oprzeć – kpię z ciebie w najlepsze, kryjąc jad pod pozornymi komplementami. Nagle staję się na powrót gadatliwa.
Nie odsuwam dłoni, nie chce byś mnie puszczała, oddalała się choć odrobinę. Mogłabyś zniknąć przypadkiem, a tego bym nie zniosła – kolejnego rozdzielenia. Właśnie ciebie brakowało mi najbardziej, na równi z mym bliźniakiem, nawet długie listy nie potrafiły przynieść ukojenia. Ściskam porozumiewawczo twoją drobną dłoń, uśmiechając się przy tym przepraszająco. - Constance, nie wierzę, że cię tutaj spotykam – szepczę ci do ucha, co na salonie nigdy nie było dobrze odbierane, jednak kto by przejmował się moim bratem; na pewno nie ja i na pewno nie teraz, gdy w końcu mam cię przy sobie. Wciąż wydajesz mi się równie ulotna niczym senna mara. Może śnię, ponownie wprowadzona w śpiączkę po zawirowaniach związanych z genetyczną przypadłością? O niczym innym nie marzę, jak wyrwać się wraz z tobą z tego pomieszczenia w jakiś odludny zakątek, byśmy mogły wymienić swobodnie choć kilka słów, nadrobić zaległości, znów cieszyć się swoim towarzystwem tak jak za dawnych lat.
- Łagodny klimat Anglii wciąż jest dla mnie czymś nowym, Amodeusu – witam się z tobą krótkim skinieniem głowy i równie krótkim uśmiechem, zbyt zaabsorbowana osobą swej przyjaciółki, by poświęcać ci więcej uwagi. Pomimo kilku tygodni spędzonych w swoim towarzystwie, gdy byłeś mi jedynym rodakiem w obcym i mimo wszystko dzikim kraju, nie zapałaliśmy do siebie sympatią. Zresztą ciężko byłoby mnie polubić, gdy syczałam po tobie lub obnosiłam się ze skrajną chłodnością, ot tak, powodów doszukując się w twojej bliskiej relacji z mym bliźniakiem, którego w tamtym okresie – pierwszy i ostatni raz w swoim życiu – traktowałam jako kogoś obcego; jako kłamcę niewartego złości, którą się stopniowo podtruwałam, nie licząc się z rozsądkiem.
Zbieram się na śmiałość, by przeprosić pozostałych za opuszczenie stolika, na które mam chęć od dłuższego czasu, lecz praktycznie w pół słowa przerywa mi pojawienie się przejrzystej istoty. Za nic nie zrozumiem celowości tej restauracji, szczególnie do takich spotkań jak stypy. Czyżby pojawiające się duchy miały skłaniać do refleksji nad celowością życia, szlachetnością podejmowanych decyzji? Miejsce to wydaje mi się zbyt magiczne nawet jak na czarodziejski świat. Fakt, że nie rozumiem działania tych kotar i różnych osobliwych zaklęć nałożonych na pomieszczenia, o których słyszałam tylko przeróżne
- To nie dla nas, drogi bracie. Przybyła pani wyraźnie zainteresowana jest twoimi potrzebami – puszczam ci perskie oczko, ciężko udawać, że moje słowa nie kryją podtekstu, który chyba tylko ja i ty doskonale rozumiemy. - Zebrani tutaj panowie powinni zazdrościć ci tego magnetyzmu. Nawet duchy nie potrafią ci się oprzeć – kpię z ciebie w najlepsze, kryjąc jad pod pozornymi komplementami. Nagle staję się na powrót gadatliwa.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stolik nr 3
Szybka odpowiedź