Wydarzenia


Ekipa forum
Polana rozładunkowa
AutorWiadomość
Polana rozładunkowa [odnośnik]11.11.20 23:45
First topic message reminder :

Polana rozładunkowa

Gdy do Oazy przychodzi kolejny transport z żywnością czy rzeczami potrzebnymi do przetrwania w tym miejscu, zwykle rozładowywane są w okolicy mokradła, wśród bujnej roślinności. Pod gołym niebem, bo jakby inaczej. Zależnie od transportu z dóbr mogą skorzystać wszyscy lub jedynie wskazani mieszkańcy tego miejsca. Zwykle kręci się tu więc przynajmniej kilkoro dzieci, czekających na możliwość otrzymania dodatkowej porcji owoców lub niezwykle rzadko przywożonych słodkości.
Transporty zwykle bardzo szybko znikają, a natura wspomagana magią zdaje się nic sobie z nich nie robić, bo okoliczne trawy zawsze są bujne i wysokie. Wśród nich można czasem znaleźć nawet rzadkie zioła. Na dodatek w okolicy roi się od coraz większej ilości starych i zepsutych rzeczy, których nikt nie chce przygarnąć, a które przypadkiem przywędrowały w kolejnych transportach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]08.08.22 18:21
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 17
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]08.08.22 22:45
Zmełł w ustach przekleństwo, gdy w żadnych ze skrzyń nie odnalazł tego, czego szukał, dwie miotły pozostałe przy domku musiały im wystarczyć. Nie zwlekał.  
- Castor! - krzyknął, rzucając w jego kierunku, na trawę, jedną z mioteł, pewien, że Sprout poprawnie odczyta jego zamiary. Sam w pośpiechu wskoczył na drugą; wcale nie myślał, wybijając się do lotu, nie wzbił się wcale wysoko - zamiast tego, nisko prowadząc miotłę, by nie prowokować pobliskich błyskawic, przemknął pomiędzy otaczającymi ich ludźmi, zwalniając przy większych skupiskach:
- Na miotły! - krzyczał, wskazując dłonią kierunek przeciwny do fali. Ołtarz światła znajdował się po drugiej stronie wyspy, a nic nie wskazywało na to, by zostało im dużo czasu. Jeśli zdoła choć część z nich wyciągnąć w powietrze, mógł wyprowadzić ich nad ocean i choć lot nad wodą będzie śmiertelnie niebezpieczny, to wciąż mniej ostateczny od zmycia wzniesioną potężną falą. Czy mogli zrobić cokolwiek więcej? Wobec żywiołu byli przecież bezradni. Na wybrzeżu czuwali potężni, doświadczeni czarodzieje, lecz czy mogli stanąć naprzeciw tego, co nad nimi dzisiaj zawisło? Czy ktokolwiek mógł? - Każdy, kto jest w stanie - na miotłę! Na miotłę i za mną! - wywinął parę ostrych zakrętów, upewniając się, że zgromadzeni w pobliżu czarodzieje mogli go usłyszeć; nie miał pojęcia, nie mógł wiedzieć, ilu z nich miotły posiadało, ilu z nich potrafiło latać ani ilu było w ogóle w stanie, wszak w Oazie znajdowało się całe mnóstwo rannych. Ale chwytał się okruchów dających nadzieję na przetrwanie, tych, które pozostały. Dopadała go straszliwa myśl: że ci ludzie być może nie zdążą dotrzeć do ołtarza, a on nie był w stanie zrobić nic, żeby im pomóc. - Za mną! - ponaglił, z nadzieją, że poderwie w powietrze więcej czarodziejów. Kluczył między nimi jeszcze przez chwilę, cierpliwie czekając na reakcję, po czym wystrzelił w kierunku Castora. - Za mną! - powtórzył, chcąc krzykiem zwrócić ku sobie uwagę. - Amy, łap Bingo! Lecimy! - zawołał dziewczynkę, przelatując obok niej nisko, chwycił ją w ramiona, nie bacząc na sprzeciw i wepchnął jej w ręce złapanego za kark psa; rzucił porozumiewawcze spojrzenie Castorowi. Czy udało mu się zachować życie kobiety? Tak bardzo chciałby, żeby ten koszmar dobrze się skończył. Uchwyciwszy i jego zrozumienie, pomknął na północ, znacząco zwalniając tempa, po części dla bezpieczeństwa dziewczynki, po części po to, by prędkośc pozostała bezpieczna dla pozostałych. - Za mną! Nisko! - powtórzył, zamierzając powtórzyć te słowa jeszcze ponad wioską - i odciągnąć ludzi poza zasięg fali, w powietrzu, choćby wzlecieć mieli nad ocean, a oddaliwszy się od piorunów mogli też wznieść się wyżej; oglądał się przez ramię, szukając czarodziejów, którym lot sprawiał trudność, chcąc objąć ich szczególną uwagą.
   
( impet wciąż powinien być aktywy przez obie akcje )


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]09.08.22 11:54
Wszystko działo się tak szybko, że choć chciał, choć wiedział, że postępując według sztuki, powinien poświęcić kobiecie zdecydowanie więcej czasu, nie mógł tego zrobić. Wyprostował się na dźwięk swojego imienia, łapiąc z Marcelem porozumiewawcze spojrzenie. Rzucenie miotły na trawę niedaleko było wystarczającym sygnałem. Oderwał na moment różdżkę od Polly, żeby szarpnąć mocno za swój pasek. Ze względu na nagłe schudnięcie był ten na niego sporo za duży, a Sprout ratował się zawsze robieniem sobie dodatkowych dziurek. Wiedział, że nie da rady utrzymać Polly na miotle bez przynajmniej prymitywnego zabezpieczenia, musiał więc improwizować.
Sięgnął do miotły, układając ją najpierw na ziemi przy sobie i Polly. Uklęknął przy kobiecie, ostrożnie obwiązując pasek wokół jej talii, zaczepiając go znów o szlufki swoich spodni tak, by zapięta sprzączka znajdowała się na jej plecach i jego pasie. Musiała znajdować się z przodu miotły, by miał więcej pewności, że nie zsunie się z niej nagle, gdy nie będzie na nią patrzył. Nie był to najmądrzejszy z pomysłów, pewnie gdyby miał więcej czasu, wpadłby na coś mądrzejszego, ale fala musiała zbliżać się coraz mocniej.
Ludzie musieli przecież gdzieś uciekać. Najpewniejszą drogą ucieczki był przecież portal znajdujący się przy Ołtarzu Światła. Tym samym ołtarzu, w którego okolicy przy spokojnym morzu można było usłyszeć śpiew feniksa. Feniksa, który przecież ratował go już raz z opresji, feniksa, który był przecież uosobieniem ich siły i nadziei; jeżeli gdzieś tam jest — Fawkes mógł przecież odwrócić fatalny pęd losu, jego łzy leczyły przecież rannych...
Gdy sprawdził, że pasek był w stanie utrzymać przy nim Polly, wsunął ręce pod ciało kobiety, wkładając całą swą siłę w to, by wsiąść z nią na miotłę. Objął ją lewym ramieniem pod pachą, dłoń układając na mostku kobiety, próbując wyczuć, czy jej serce wciąż bije. Odruchowo ścisnął też jej łydki między swoimi, a nim wzbił się w powietrze, raz jeszcze skrzyżował spojrzenia z Marcelem. Chciał przekazać mu jak najlepsze wieści, lecz Marcel z łatwością mógł odczytać z zupełnie bladej twarzy kolegi, że nie było dobrze, ale nie mogli po prostu załamać rąk i nie robić nic. Marcel zwoływał już ludzi na miotłach, w powietrzu będą mieli szansę wytrzymać nadejście fali. Mioteł nie było jednak wystarczająco, by każdy mógł z niej skorzystać, byli też tacy, którzy w ogóle nie potrafili latać. Ci, którzy byli na nogach, też potrzebowali wskazania, dokąd mają się udać.
Wzbił się w powietrze, nisko, podobnie do Marcela, nadlatując nad pierwsze skupisko ludzi.
— Wszyscy, którzy nie mają mioteł, do Ołtarza Światła! — krzyczał, nadlatując nad ludźmi, chcąc skupić na sobie ich uwagę. — Za mną, poprowadzę was! — dodał po chwili, krzycząc z całych swoich sił. Gdy uznał, że wszyscy znajdujący się na polanie rozładunkowej mogli go usłyszeć, ruszył w powietrzu przed ludźmi, wciąż nisko, nadając pozostającym na ziemi czarodziejom tempo szybkiego marszu. Nie mieli czasu do stracenia, a odległość, która dzieliła ich od ołtarza, była znacząca. — Kto może, niech rzuca Caelum! Zbijcie się w grupy, będzie prościej! — wciąż przecież nie tylko fala stanowiła zagrożenie, ale także pioruny, które spadały z nieba. Castor wyznaczał kierunek na ołtarz światła, oglądając się raz na jakiś czas przez ramię, chcąc dojrzeć, jak radzili sobie mieszkańcy Oazy.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]11.08.22 13:24
Castor trwał przy nieprzytomnej kobiecie. Jej ciało było wiotkie, pozbawione życia, napięcia mięśni. Z pewnością nie czuła też bólu ani innych konsekwencji związanych z byciem przygniecioną przez drewniane stropy. Jej szaty, choć potargane i brudne, nie nosiły śladów krwi. Mimo stosunkowo niewielkiego doświadczenia uzdrowicielskiego i umiejętności, alchemik nie rezygnował z niesienia pomocy, walcząc w taki sposób, jak tylko potrafił. Amy wpatrywała się w nieruchomą matkę z otwartymi ustami; ślady po łzach pozostały na brudnych policzkach w postaci czystych smug. Rzemieślnik raz jeszcze skierował różdżkę w stronę kobiety, by przypomniawszy sobie jedną z zasłyszanych inkantacji tchnąć w kobietę odrobinę życia, nadziei, że kiedy sytuacja się uspokoi będzie miała szansę na ratunek. Czarodziej nie był pewien, czy jego zaklęcie się powiodło. rzucając je po raz pierwszy nie wiedział, czy dawało jakieś oznaki — mógł mieć nadzieję, że właśnie tak powinno się to odbyć.

Marcelius bez wahania sięgnął po miotły, wskoczył na jedną i oderwał się od ziemi. Nie wahając się, krzykami zaalarmował ludzi o niebezpieczeństwie, a w panującym chaosie spróbował wytyczyć ścieżkę i drogę ewakuacji. Ludzie, który byli wokół nich obecni skierowali na niego wzrok, a później przenieśli go na wznoszące się nad drzewami fale. Panika udzielała się przerażonym mieszkańcom Oazy, a ta nie sprzyjała trzeźwemu myśleniu, ale wola życia i chęć zawalczenia o przetrwanie sprawiły, że wielu z nich zaczęło rozglądać się za środkiem transportu. Podniósł się gwar — ale Marcelius nie był w stanie dostrzec, czy to miały być kłótnie, czy błagalne prośby. Ci, którzy mieli pod ręką miotły, sięgnęli po nie, by jak on wzbić się w powietrze. Tuż przy Sallowie, ojciec wsadził na miotłę kobietę z kilkuletnią dziewczynką, a później sam rzucił się biegiem w kierunku wskazanym przez Zakonników. Akrobata podleciał w kierunku towarzysza, złapał Amy, która nie zdarzyła krzyknąć — od razu złapała psa, którego jej podał.
— Mamo! — krzyknęła rozpaczliwie w kierunku Castora. Pies pisnął, ale próbował się wyrwać tylko przez chwilę. Kiedy Sallow poderwał miotłę wyżej od razu wtulił się w dziewczynkę, a on w Marceliusa. Czarodziej nie miał problemu z utrzymaniem kilkulatki przed oba, dobrze radził sobie z lataniem.

Castor podjął się próby przypięcia nieprzytomnej kobiety do miotły przy użyciu paska Kiedy tylko skończył, spróbował wziąć ją w ramiona, ale był zbyt słaby, by unieść kobietę i usadzić ją na miotle. Wciągnął ją na nią z wielkim trudem. Nieprzytomna nie była w stanie kontrolować swojego ciała, pilnować równowagi, pomóc wątłemu alchemikowi; bezwładne ciało przypominało wielki worek ziemniaków, który dosłownie przelewał mu się przez ręce. Kiedy tylko Castor poderwał się z miotły jego równowaga się zachwiała. Nie potrafił latać na miotle, nie posiadał kontroli nad nią, a ta zdawała się robić to, co chciała pod jego rękami. Do tego poruszanie się utrudniało mu bezwładne ciało, które jednocześnie, przechylało się na boki. Pozbawiony kontroli nad miotłą czarodziej wystartował szybko — o wiele za szybko przed siebie, wystrzelił jak z procy, robiąc przy tym kilka niekontrolowanych skrętów nad dachami. Alchemik, mimo swoich chęci i determinacji w wyprowadzeniu ludzi w kierunku ołtarza, stracił własną równowagę. Ciało przypięte do niego paskiem przesunęło się na bok, ciągnąć szczupłego i słabego mężczyznę w dół, a miotła wysunęła się spod niego, lecąc dalej przed siebie. Castor runął w dół, z wysokości kilku metrów. Od zderzenia z ziemią dzieliły go sekundy.

Podczas kiedy Castor ciągnięty w dół przez nieprzytomną kobietę walczył o życie, Marcel rozglądał się za ludźmi potrzebującymi pomocy. Było ich wielu, zbyt wielu, by dał radę pomóc wszystkim. Ujrzał między innymi jak dwóch czarodziejów kłóci się o jedną miotłę, przepychając, który powinien się a niej wznieść. Z drugiej strony młoda czarownica o mysich włosach miała problemy podobne do Castora. Miotła zupełnie jej nie słuchała — wtedy tez zobaczył spadającego towarzysza, a tuż nad nim zobaczył jak na wybrzeżu fala załamuje się. Pieniste kłęby opadają na plażę.

W tym samym momencie do ich uszu dotarł pisk feniksa. Ptak wzniósł się w kierunku nieba.

Czas na odpis mija 12 sierpnia o 22:00.

Obrażenia:
Marcelius: 220/260
-psychiczne -20
-rozcięty łuk brwiowy -5
-tłuczone -15

Castor 147/172 kara: -5
-tłuczone -25 (bark, czoło, brzuch)

Energia magiczna:
Castor: 42/50
Marcel: 48/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]11.08.22 14:38
Jak bardzo chciał, by zaklęcie się udało... Nie mógł tego opisać słowami. Czuł tylko coraz mocniej bijące pod wpływem wyrzucanej raz za razem adrenaliny własne serce, gdzieś w nielogicznej części swojego umysłu, tego owładniętego myślą, że przecież wszystko może się jeszcze ułożyć, mając nadzieję, że w jakiś tajemnicy sposób pęd tego jego sprawi, że serce Polly również znajdzie siłę do kolejnych bić. Nie wiedział, czy zaklęcie się udało — nie miał tego nawet jak sprawdzić, gdy siłował się z bezwładnym ciałem kobiety, próbując wciągnąć ją ze sobą na miotłę. Nie był dobrym lotnikiem, właściwie unikał mioteł wtedy, gdy tylko potrafił, ale teraz, pchany przede wszystkim chęcią zorganizowania jak najszerszej pomocy, odrzucając własne słabości i strachy, zdecydował się na rozwiązanie, które okazało się być wyjątkowo niebezpieczne, nawet jak na standardy tego wszystkiego, co zadziało się przez cały ostatni czas.
Chcieć bowiem — Castor przykładał się do życiowych lekcji, gdy tylko miał nieprzyjemność je odbierać — nie zawsze znaczy móc. Wystartował zdecydowanie za szybko, zacisnął mocno zęby, próbując jakimś cudem utrzymać równowagę z przytwierdzoną do siebie kobietą, co spowodowało, że znacznie mniej mógł przyłożyć się do prób opanowania miotły. Karkołomny slalom wokół dachów był ostatnim, czego się po sobie — i po miotle — spodziewał, żelazna, zimna rękawica strachu zacisnęła się boleśnie na jego żołądku, palce dłoni zaciśniętych na trzonku miotły wydawały się zdrętwiałe od strachu i mokre od zimnych potów, gdy mrużył oczy, gdy próbował złapać oddech, chwycić się raz jeszcze tej nadziei, z której brał siłę do tego wszystkiego, do kolejnego stawiania oporu przed tym, co nieuniknione, co przytłaczało najbliższych jego sercu ludzi.
Kiedyś — właściwie nie tak dawno temu, od końca marca minąć miały jeszcze dwa miesiące — pogodziłby się z losem; Proszę, Castorze, oto twój moment, tego przecież oczekiwałeś, tego w y c z e k i w a ł e ś, to jest twoja szansa: złap ją — mówiłby wtedy sobie, żegnając się z istnieniem. Myślał, że tak będzie prościej, że odejście to przecież spokojny sen w zbitej, ciemnobrązowej ziemi, bez wczoraj, dziś i jutra, z trawą głaskaną wiatrem gdzieś nad jego głową i ściszonymi rozmowami żałobników; nie o nim, ale o czymś innym, o ich życiach, które trwały dalej, mimo jego nieobecności.
Dzisiaj było zupełnie inaczej. Wiedział to, od tamtego czasu, gdy zobaczył twarz dementora, gdy klęczał przed uosobieniem tego, co w życiu było najgorsze, co z początkiem kwietnia pragnęło zabrać jego duszę ze sobą. I pamiętał, jak bardzo piekło go gardło, jak paliły przelane łzy, jak bardzo był zły na siebie, że w ogóle dopuszczał do siebie takie myśli, bo przecież nie był sam, był odpowiedzialny za innych, nie mógł ich zostawić samych sobie, a przede wszystkim — cokolwiek by się działo, obiecał im wszystkim — lordowi Haroldowi, Marcelowi, Michaelowi, Justine, wszystkim Zakonnikom, ostatnio przecież powtarzał to wciąż i wciąż także Hectorowi — że nie zostawi ich z tym samych. Że mogą na niego liczyć. Że był czegoś wart, że jego życie było tego warte. Zrządzeniem losu odnalazł przecież najstarszego z braci, czuł na policzkach ciepłe dłonie swej p r a w d z i w e j matki.
Spojrzał jeszcze raz w dół, na bezwładne ciało Polly i chyba przez to kręcenie zdawało mu się przez moment, że jej rysy twarzy przypominały bardziej te należące do pani Jane Summers. On sam stracił matkę. Marcel nie opowiadał o swojej, możliwe, że z nią również stało się coś niedobrego. Ale Carrington miał na swojej miotle małą Amy, a Castor nie pozwoli, by kolejne dziecko musiało zostać sierotą. Jego adopcyjna matka zmarła, gdy miał już dwadzieścia cztery lata, i tak było to dla niego trudnym przeżyciem. Nie pozwoli, by z tego samego powodu cierpiał ktoś jeszcze, by cierpiało dziecko.
Stało się nieuniknione.
Nie zdołał utrzymać Polly w pionie, ta zsunęła się w bok, ciągnąc go za sobą. Nie było już miotły, na której mógłby próbować łapać równowagę, pod nimi był tylko grunt — a może coś innego, może gruzy którejś z chatek, nie miał pojęcia — zbliżający się z zatrważającą prędkością, milisekunda za milisekundą.
Palce zacisnęły się na drewnie agarowej różdżki chyba w tym samym czasie, gdy nad chaosem przebił się jeszcze jeden dźwięk.
Pisk Feniksa.
Póki żyjemy, możemy z tego wyjść...
Mówił to przecież Marcelowi dzisiaj, a zdawało się, jakby stało się to w zupełnie innym życiu.
Póki żyjemy...
Wszyscy. Polly, Amy, Bingo, Marcel, mieszkańcy Oazy, Zakonnicy, na samym końcu także on.
W jednym z ostatnich ułamków sekundy przypomniał sobie słowa Michaela, słowa ciężkie do zrozumienia wtedy, ale teraz najwyraźniej kluczowe.
Obiecałeś, że będziesz stawał w obronie innych, ale to chyba ty powinieneś wiedzieć, że najlepszy uzdrowiciel czy alchemik, czy auror to ż y w y?
— Lento! — krzyknął, ile sił w płucach, kierując różdżkę na siebie samego.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]11.08.22 14:38
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 50
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]12.08.22 22:00
Krzyk mamo rozdzierał jego serce, wierzył, bardzo chciał, by kobietę dało się ocalić - czy Castor podołał? - ale czy mieli czas zrobić dla niej jeszcze cokolwiek? Jej krzyk go bolał, palił od środka, wracał wspomnienia tamtej nocy, kiedy Schmidt brutalnie zamordował jego matkę. Nie potrafił jej pocieszyć, nie potrafił jej pomoc; po prostu uchwycił ją mocniej, jakby chciał ją przytulić. Przepraszam, Amy. Przepraszam, że nie byliśmy szybsi. Gdyby wtedy nie zatrzymały go tamte upiory - wciąż nie wiedział, czym były - czy gdyby wydarł się z nich upiornych ramion wcześniej, czy cokolwiek byłoby teraz prostsze? Dasz radę, Sprout, szeptał w myślach jak mantrę, zostały im już tylko desperackie ruchy. Lecieli dalej, chciał zabrać tych ludzi poza zasięg żywiołu.
Przeklął, w myślach, nie na głos, nie przy dziewczynce, gdy kątem oka dostrzegł upadek Castora; zawahał się pół chwili, jedno uderzenie serca, lecz zaraz obrócił się przed siebie. Towarzyszyło mu już kilkoro czarodziejów, w tym kobiety i dzieci, nie mógł zostawić ich samych: musieli utrzymać wysokość. Dasz radę, Sprout, powtarzał dalej, gdy poddenerwowane myśli nie pozwalały wypowiedzieć do dziewczynki ani słowa. Bał się. Bal się tego, co działo się wokół niego, bał się tego, co miało się wydarzyć. Bał się patrzeć w oczy tych wszystkich ludzi, którzy zostali na dole: wiedząc, że wielu z nich nie dotrze do ołtarza. Że wielu z nich zginie. Ale nie był w stanie ocalić wszystkich, choć sama ta myśl wyciskała z oczu łzy skuteczniej niż wiatr wzniecony falą, pobliską burzą i prędkością pokonywaną na grzebiecie miotły. Zwolnił, zrównując lot z czarownicą, która miała problem z miotłą. Wiedział, że Sprout nie chciałby, żeby Marcel zawrócił się do niego.
- Amy, bądź teraz bardzo ostrożna - rzucił do dziewczynki, wiedząc, że odjęcie rąk od własnej miotły będzie wymagało od niego wzmocnionej równowagi, ale woltyżerkę na miotle uprawiał od ładnych paru lat; lewą ręką przytrzymał małą, prawą - sięgnął po trzon miotły dziewczyny, która traciła kontrolę, chcąc naprostować linię jej lotu i złagodzić turbulencje.
- Spokojnie - zwrócił się do niej, patrząc jednak przed siebie, nie na nią. - Trzymaj się mocno. Plecy do tyłu, tak będzie łatwiej - zwrócił się do niej, podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć wiatr, nie wypuszczając z ręki jej miotły. Jego głos drżał, nie potrafił opanować emocji: większość życia działał nad presją, lecz zupełnie inaczej igrało się z własnym losem, a inaczej - z cudzym.
- Fawkes - szepnął, dostrzegając kształt ognistego ptaka. Przyniósł nadzieję wtedy, przyniesie ją i dzisiaj, czy był w stanie powstrzymać ten dramat?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]12.08.22 22:00
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 87
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]12.08.22 23:37
Marcelius zebrał za sobą kilka osób, które zdążyły poderwać się z miotły, ale jedna z dziewczyn miała z tym wyraźny problem. Zawrócił do niej i utrzymując równowagę na własnej miotle, trzymając dziewczynkę z psem, pomógł jej uspokoić nerwy i opanować poruszający się przedmiot. Trwało to kilka sekund, może chwil, nim wprowadziła w życie jego rady, a miotła uspokoiła się i za jej wolą poderwała wyżej. Czarownica chciała podziękować — otworzyła usta, ale jej wzrok uciekł ponad plecy Marcela. A tam zatrzymała się fala. Jej łuk nachylał się w stronę polany, ale także wioski. Obniżała się wraz z pierwszym ciągiem białych bałwanów. Z dystansu mogłyby przypominać wyprzedzające się delfiny, ale nie było w tym nic pięknego i delikatnego — żywioł był morderczy i na oczach Marceliusa, ale także ludzi, którzy mu towarzyszyli, uderzył w ziemię...

Śmierć spojrzała alchemikowi w oczy, kiedy miotła uciekła spod niego, zupełnie nie poddając się jego sile woli, ale błyskawicznie rzucone zaklęcie sprawiło, że w ostatnim momencie znalazł się tuż nad ziemią. Magia zatrzymała go w powietrzu szarpnięciem, nim roztrzaskałby się o ziemię, by po chwili zrzucić go na ziemię kilkanaście celi niżej, razem z kobietą przypiętą do niego paskiem. Oboje znaleźli się na twardej, choć tylko z pozoru bezpiecznej ziemi. To miał być początek końca i Sprout szybko z pewnością zdał sobie sprawę, że jego odwaga, wielkie serce i chęć niesienia pomocy, dziś — nie z jego powodu i mimo bohaterstwa — ściągnęły go na dno. Ciemność spowiła niebo, a fala z wybrzeża zawisła nad polaną rozładunkową. Jej białe, kłębiące się strzępy zastygły na sekundę nad głową Castora. A potem spadły na niego pierwsze krople wody. Jedna po drugiej, jakby świat zwolnił, zatrzymał się, a potem gwałtownie przyspieszył. Fala chlusnęła w niego, odbierając mu pierwszy oddech, a później pewnie i przytomność. Nie czuł już nic, niesiony żywiołem, który zalał wyspę.

Woda sunęła po wyspie, przewracając wszystko to, co napotkała na swojej drodze, zupełnie tak, jakby nie stanowiło dla niej żadnej przeszkody. Drzewa, skrzynie, domki. Chlusnęła tuż pod stopami Marceliusa i innych, mocząc im kostki i ubranie — by o włos od własnej tragedii. Ale wokół rozgrywała się tragedia wielu ludzi i wszyscy byli tego świadkami. Pisk feniksa znów przeciął szum wody, który zagłuszył wszystko inne. Leciał w kierunku ołtarza światła — tam, dokąd zmierzali wszyscy, tam dokąd wielu już nie dotrze. Między chmurami przebijało jednak światło. Intensywne, oślepiające. Jego blask przykuwał wzrok. Rozchodzące się chmury zdawały się znikać, niebo zaczęło jaśnieć, lecz potem pojaśniała także woda, i wszystko to, co było wokół. Castor nie mógł tego ujrzeć już, ale widział Marcelius. Widział oślepiającą biel — już raz miał wrażenie, że tam był. Po środku bieli i niczego ujrzał czarodzieja. Nie był to jednak Albus Dumbledore. Bez trudu rozpoznał twarz ministra magii, Harolda Longbottoma. Trzymał różdżkę skierowaną ku górze, klęczał na jedno kolano, lecz nie z wyboru, a braku sił. Słabł. Szeptał inkantacje zaklęć. Wszystko wokół Marcela zaczęło tracić na jasności. Biel spływała wokół jak biała farba po szybie, odsłaniając świat po drugiej stronie. Świat znacznie lepszy i piękniejszy, wciąż pełen kolorów i ludzi. A kiedy biel zniknęła, zniknęła też sylwetka Harolda.

***

Obaj młodzieńcy szybko dostrzegli potrzebującego — mężczyznę, który był przygnieciony przez zgromadzony na zimę opał. Dość ciężkie i walające się słupki drewna może nie wyglądały zabójczo, ale dla starszego człowieka mogły być w takiej chwili wyrokiem. Carrington, pomimo niepozornego wyglądu, dzięki krzepie wypracowanej latami treningów bez trudu pozbył się przygniatających człowieka pniaków zaś Sprout od razu przystąpił do pomocy. Po kilku nieudanych, z pewnością z powodu rosnącego stresu, próbach, zaklęcie otępiające przyniosło skutek. Starszy czarodziej zdawał się uspokajać. Położył się też na plecach, nieco nieprzytomnie spoglądając w górę. Uniósł dłoń w wyciągniętym palcem w górę. Choć z początku mogło to wyglądać jakby chciał dotknąć twarzy Castora, w końcu widać było, że chce coś pokazać. Na dachu chatki, w której mieszkał znajdował się... psidwak. Jego biała sierść była zbrudzona krwią, on sam choć nie piszczał, przebierał niecierpliwie nogami szukając zejścia. Wokół atmosfera nie uspokajała się. Raz po raz obu chłopaków mogły wystraszyć przeraźliwe trzaski, choć wśród biegających ludzi trudno było od razu dostrzec źródło problemu. Mimo to, czarodzieje czuli się tak, jakby zbudzili się ze snu. Już tu byli i już tel wszystko się wydarzyło.

Termin odpisu mija 16 sierpnia o godz: 22:00. Możecie wykonać 3 akcje angażujące. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

Wszyscy posiadacie wszystkie dotychczasowe wspomnienia.

Obrażenia:
Marcelius: 260/260
Castor 172/172

Energia magiczna:
Castor: 42/50
Marcel: 48/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]13.08.22 16:42
Wolną ręką przyciskał do siebie Polly, mając nadzieję, że i ją obejmie zasięg rzucanego zaklęcia. Zaklęcia, które — niespodziewanie szczęśliwie — uchroniło go od tragicznego w skutkach zderzenia z gruntem, pozwalając na zderzenie z nim w sposób zdecydowanie łagodniejszy. Przez moment bał się w ogóle poruszyć; śmierć nie zajrzała mu w oczy po raz pierwszy, ostatnimi czasy robiła to znacznie częściej, ale każde wymsknięcie się sprzed jej szponów stanowiło nie tylko zwycięstwo, ale też niesamowicie poważną lekcję. Lekcję, do której prawdziwego zrozumienia potrzebowano czasu, zdecydowanie więcej niż ten, który im pozostał. Ręka odruchowo przesunęła się na szyję kobiety, próbował jeszcze raz wyczuć pod palcami jej puls, gdy wreszcie uświadomił sobie, że zrobiło się zupełnie ciemno.
I nagle — jak na ironię — czas wydawał się zwolnić zupełnie.
Podniósł głowę, a wzrok, zupełnie bezwiednie, zawisł na białej grzywie wiszącej nad polaną rozładunkową fali. Fali, która wydawała się tak nieprawdopodobna, przed kilkoma sekundami jeszcze tak daleko, jak senna mara, bo przecież to nie mogła być prawda, przecież wszystko nie mogło się skończyć właśnie tak. Nie mogła zakryć mu zupełnie nieba, przesłonić tego miejsca, w którym znajdować musiał się Marcel (bo musiał być w locie, z Amy i Bingo, na górze, z ludźmi, których udało się wciągnąć na miotły). Nie mogła swą czernią przysłonić słońca, które kiedyś przebije się przez wszystkie chmury.
Potrzeba słońca, by zobaczyć cień...
Słowa pana Robinsona powróciły do niego, chciał odwrócić głowę w bok, sprawdzić, czy nie był gdzieś tam obok. W zasięgu jego wzroku. Bardzo chciał zobaczyć polanę zupełnie pustą, żeby ludzie uciekli, jak najdalej tylko mogli, żeby przekonać się, że wszyscy już znajdowali się przy portalu, że właśnie przez niego przechodzili, wracali do bezpieczeństwa tak prędko, jak tylko się dało.
Pierwsza z kropel uderzyła go w czoło, niespodziewanie łagodząc wciąż obecny ból po uderzeniu łyżką. Kolejne spotkały się na jego okularach, wciąż jeszcze obecnych na nosie, były zimne, orzeźwiające, jedna stuknęła go w nos, następna — zupełnie już słona — wpadła w otwarte w próbach złapania oddechu wargi, przypominając mu boleśnie, że to przecież nie deszcz, który mógł zmyć z nich wszelkie przewiny i błędy, że to fala, która przyszła po to, żeby ich zabrać.
Tak bardzo was przepraszam, że nie zdążyłem powiedzieć, jak bardzo was kocham.
Zdążył tylko zamknąć oczy, nim woda siłą wtargnęła w organizm, pozbawiając go oddechu. Choć woda zazwyczaj niosła ukojenie, teraz rozpaliła jego organizm do czerwoności bólu, z którym nie miał już siły walczyć. Ostatnie, co zapamiętał to otaczająca go ciemność i coraz większe uczucie lekkości, które sprawiło, że ciała — wciąż przecież był przywiązany do Polly — dały się ponieść wodzie, tam, gdzie nikły szanse na ich odnalezienie.


~*~

Pochylił się do przodu, nos zetknął się z wystawionym przez staruszka palcem, w pewien niezwykły, zupełnie niezrozumiany sposób przywracając go do rzeczywistości.
Natychmiast odchylił się w tył, skręcił tułów tak, by znaleźć się z twarzą w przeciwnym kierunku do pana Robinsona, po czym zaczął kaszleć. Ból — prawdziwy, czy będący jedynie projekcją, czymś, co spodziewał się poczuć po tym jak... umarł — wydawał się ciąć jego klatkę piersiową, gdy zmuszał organizm do kaszlu, do wyrzucenia z siebie wody, która przecież przed chwilą wpadła mu do ust, do nosa, do płuc. Wszystko wskazywało jednak, że żadnej wody w nim nie było, może za wyjątkiem śliny, ale i tą z siebie wypluł, na wszelki wypadek. Oparł się otwartą dłonią o ziemię, próbował nabrać palcami trawy, ziemi, czegokolwiek... I przecież wszystko wydawało się takie prawdziwe, jak na samym początku. Wyprostował się, powrócił do wcześniejszej pozycji, lecz na moment nie patrzył tylko na pana, wzrok swój zawieszając na Marceliusie.
— Marcel... — zaczął, ale chyba nie mógł skończyć. Marcel, co się stało? Jak to wszystko możliwe? Gdzie my... — Musimy stąd wiać — jeżeli wszystko zdarzy się jeszcze raz, musieli działać szybko, uniknąć wcześniejszych błędów, musieli podjąć decyzje jeszcze trudniejsze niż wcześniej, nie mieli czasu. Był przecież nieświadomy tego, co poza falą miało miejsce. Ogromnego poświęcenia lorda Longbottoma, białej magii, która raz jeszcze czyniła cuda. Wiedział, że nie chce umierać. Wiedział, że wszyscy ludzie, którzy znaleźli się dziś w Oazie, którzy próbowali układać sobie w niej życie — że oni też nie chcieli. Jako Zakonnicy byli za nich odpowiedzialni. Nie było już miejsca na Wyprowadzimy ich lub zginiemy, próbując. Już zginął, próbując. Mieli odrobinę czasu, mogli temu zaradzić lepiej niż wcześniej.
— Zaraz się wszystkim zajmiemy, proszę jeszcze trochę wytrzymać, panie Edwardzie — pamiętał obrażenia starszego człowieka, zajmie się nimi za chwilę. Teraz, póki mógł, chciał ostrzec jak najwięcej osób. Dłoń z różdżką skierowała się do góry, Castor celował w niebo. —Flagrate — powiedział, chcąc uformować ze sztucznych ogni napis "MUGOLE, DZIECI I STARCY DO OŁTARZA ŚWIATŁA". Chciał wznieść napis najwyżej, jak tylko pozwalała mu jego magia, mając nadzieję, że zostanie on dostrzeżony przez jak największą liczbę osób. Nie do każdego na wyspie byli w stanie dotrzeć osobiście, ale należało wskazać kierunek tym, którzy bez niego mogli popaść w jeszcze większą panikę. Dorośli czarodzieje i czarownice mogli przecież zostać poprowadzeni przez Marcela na miotłach, mieli większą szansę przeżycia od tych, którzy nie mogli na magii polegać lub nie mieli wystarczająco siły, by zająć się sobą. Musieli rozpocząć drogę jak najszybciej, by zachować jak najwięcej szans.
W drugiej kolejności nakierował już różdżkę na siebie. Potrzebował, by usłyszało go — ponownie — jak najwięcej osób.
— Sonorus — nie miał czasu czekać, by sprawdzić, czy zaklęcie zostało rzucone poprawnie. Dowiedzieć się zresztą mógł w sposób bardzo oczywisty, już teraz. Nabrał powietrza do płuc (wciąż czując się z tym bardzo niepewnie), po czym rozejrzał się wokół, szukając uwagi wszystkich, którzy mogli znajdować się na polanie rozładunkowej. — Proszę wszystkich o zachowanie spokoju! — zaczął z powagą; wciąż świeże wspomnienia katastrofy nie pozwalały mu nawet na chwilę zawachania, podarowana ponownie szansa musiała być wykorzystana z jak najlepszym efektem. Nie przemawiał wcześniej do ludzi, nie do tak wielu i w takiej sytuacji, ale był przecież kilka lat prefektem i to właśnie z tego doświadczenia starał się czerpać na więcej, kierując swoje słowa do mieszkańców Oazy. Chciał myśleć, że to tylko bardziej trudne prowadzenie pierwszorocznych do pokoju wspólnego po uczcie w Wielkiej Sali i Ceremonii Przydziału. Tamte dzieciaki też były zaskoczone, często przerażone tym, co nowe i nieznane. Ale gdy miały przy sobie kogoś spokojnego, na którym mogli się wzorować i postępować jak on, prędko nabierały pewności siebie. — Musimy jak najprędzej dostać się do Ołtarza Światła! Nie zabierajcie rzeczy, nie wchodźcie do domów! Kobiety niech zbiorą dzieci i zaczną z nimi iść już teraz! — chciał wydawać proste polecenia, aby nie wprowadzać dodatkowego chaosu, zamiast tego wyznaczając tor, którym powinni pójść ludzie, którzy mogli go usłyszeć. Nie mógł przewidzieć, czy go posłuchają, lecz i tak wkładał w swe słowa jak najwięcej pewności, że plan przez niego przedstawiony był słuszny, że można było mu zaufać. — Każdy, kto umie latać, niech znajdzie miotłę i będzie w gotowości! — krzyknął jeszcze, przypominając sobie, że wtedy okazało się to jedynym sposobem na przeżycie. W trakcie mówienia próbował łapać kontakt wzrokowy z jak największą liczbą osób tak, aby każdy z nich czuł, że jest adresatem jego słów.

| 1. Flagrate
2. Sonorus


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]13.08.22 16:42
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 20, 81
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]13.08.22 19:03
Z szeroko otwartymi oczyma patrzył na to, co działo się z wyspą: bezpieczna oaza, miejsce schronienia dla potrzebujących, spokojna enklawa dla tych, którzy przeszli tak wiele - wszystko miało zostać zniszczone. Bezlitosny żywioł zalewał wyspę, niszcząc wszystko i zabierając wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Jego usta drżały, cało ogarniał dziwny paraliż. Nie dowierzał własnym oczom: fale miały zabrać wszystko. Nie drgnął nawet, gdy poczuł jej krople, byli zbyt wysoko, by ich sięgnęła. I czuł się winny, że znalazł się w powietrzu, gdy reszta znajdowała się niżej, przegrywając niemożliwą walkę ze straszliwym żywiołem.
Zmrużył oczy, dostrzegając światło, koncentrując na nim całą swoją uwagę. Blask Fawkesa nie odwrócił uwagi od sylwetki Ministra Magii. Co on robił? Co się tutaj działo? Teraźniejszość zaczynała znikać, jakby była tylko złym snem, strasznym koszmarem. Przebijając się do czegoś, co wciąż istniało, jakim cudem? Nie spostrzegł się nawet, gdy znów znalazł się na ziemi, ściągając kłody ze staruszka potrzebującego pomocy. Co się tutaj działo?
- Castor. Minister... - zaczął, wspominając jego rozjaśnioną twarz. Pokręcił głową. - Castor - powtórzył, patrząc na psa znajdującego się na dachu. - Co pies i starzec robili na dachu? - Nigdy nie uzyskali odpowiedzi na to pytanie. I o ile już wtedy wydawało mu się to dziwnie niepokojące, tak teraz: przerażało. Znaleźli się tu tu i teraz, lecz czy to wszystko działo się po raz drugi, czy działo się już setki razy, a oni nie sięgali tak daleko pamięcią? Czy pies i starzec mogli szukać tam ucieczki przed falą? Czy fala mogła ich tam zmieść? Kiedyś, kiedy tego nie pamiętali.
- Bingo, zostań! - zawołał do psa, towarzyszyło mu przedziwne poczucie senności, gdy wypowiedział imię zwierzęcia, choć wcale nie powinien go znać. Pan Edward, Castor też pamiętał. Więc to nie był tylko sen. Nie dziwne deja vu, powracające powtarzającymi się obrazami. Sprout wymierzył różdżkę w niebo, on nie czekał ni chwili; runął po miotłę, chwytając je obie. Wskoczył na jedną z nich, drugą biorąc pod pachę i czym prędzej poleciał w kierunku chatki, która wkrótce miała się zawalić. - Polly! - zawołał matkę, bo to ona była w niebezpieczeństwie; miał nadzieje, że wyjdzie mu naprzeciw, dzięki czemu zaoszczędzą czasu. - Polly! - Uderzył pięściami w chatkę, chcąc dostać się do środka; otworzyć drzwi samodzielnie lub wymusić na kobiecie otwarcie ich od środka. - Polly, weź Amy. Zbiera jej się napad, uspokój córkę. Musicie biegnąć do ołtarza światła. Szybko! Potrafisz latać na miotle? - zapytał, oferując jej drugą z mioteł. - Żadnych pytań, nie ma czasu! - zawołał, wyciągając je z chatki , by wskazać dłonią na napis uformowany przez Sprouta na niebie. To w tym miejscu zaatakowały go upiory, czy to one stanowiły klucz do tej przedziwnej zagadki? Nie mógł wiedzieć, czy napotka je tutaj ponownie. Nie mógł wiedzieć, jak je przepędzić. Reszta była przy wybrzeżu, czy fala znów się do nich zbliżała? Wskoczył na miotłę za Polly i Amy, gotów pomóc im pokonać odległość; jeśli tego nie potrzebowały, wzleciał dalej nad polanę, szukając osób, które miały problem z lotem - z zamiarem zabrania ich pod ołtarz światła. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że powtarzanie tego samego scenariusza prowadziło ich donikąd, przypominał mu o tym Bingo, którego zamierzał po drodze ściągnąć z dachu. Ale nie widział trzeciej drogi. Od lotu bezpieczniejsze było opuszczenie Oazy portalem, jeśli mieli więcej czasu - wszyscy musieli się tam udać.

znowu wykorzystuję impet :thnking:


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]14.08.22 13:52
Gdy tylko do jego uszu dotarł głos towarzysza, Castor wzniósł szarobłękitne spojrzenie na jego twarz. Co z ministrem? — niewypowiedziane pytanie przebiło się przez wyraźną konfuzję; czy Minister miał coś wspólnego z tym, że... Cofnęli się w czasie? Wydawało się, że wszystko to, co stało się przed chwilą, upadek z miotły, fala wyrywająca mu oddech, że to wszystko było tylko złym snem, może wizją? Ostrzeżeniem? Czymkolwiek nie było — dało im z pewnością drugą szansę, szansę, której nie mogli teraz zaprzepaścić, musieli działać szybciej, z głową, bez paniki.
Kolejne pytanie Marcela sprawiło, że Castor przypomniał sobie, iż w istocie nie było czasu powiedzieć Marcelowi wcześniej o tym, dlaczego Bingo i pan Edward w ogóle znaleźli się na dachu.
— To magia dziecięca Amy — zaczął od źródła problemu. Jeżeli dziewczynka była w chatce razem z matką, tak jak wtedy, Marcel musiał wiedzieć, że to strach powodował wybuchy magii, że musieli ją uspokoić, sprawić, że poczuje się bezpiecznie. — Ona się boi, Bingo chciał ją pocieszyć, magia musiała go przenieść na dach, pan Edward chciał go ściągnąć — dodał, ściszając głos do szeptu i nachylając się do Marcela, aby jak najmniej osób było w stanie ich posłyszeć. — Śniło jej się troje dzieci na stryczku, egzekucja w Londynie, ludzie w maskach z pochodniami. Mówiła, że potrzeba słońca, by zobaczyć cień, ale wokół była tylko ciemność — dokończył, posyłając akrobacie kolejne z wymownych spojrzeń. Rozumiesz coś z tego?, chciałby spytać, ale on sam zrozumiał niewiele. Początkowo uznał to wyłącznie za powód, coś, przez co Amy zachowywała się tak, a nie inaczej, ale im dłużej nad tym myślał, im częściej słowa dziewczynki przekazane mu przez starszego mężczyznę do niego wracały, tym bardziej miał wrażenie, że kryje się za tym coś więcej, że może to nie wymysł umęczonej, dziecięcej wyobraźni. Może to obraz, który widziała już wcześniej, na własne oczy, a może...
Nie teraz, teraz miał coś ważniejszego do roboty.
Gdy Marcel rzucił się po miotły, sam zaczął podwijać nogawki spodni pana Robinsona.
— Zatamujemy krwawienie, potem przeniesiemy pana w bezpieczne miejsce, zgoda? — uśmiechnął się do mężczyzny, tłumacząc mu, co będą robić w następnej kolejności. Pamiętał, przecież ciągle pamiętał, że robił to już wcześniej, że pan Robinson miał otwarte złamanie nogi z przemieszczeniem i słabł przez to, że tracił zbyt dużo krwi. Jeżeli tak było i tym razem, bez wahania przystawił różdżkę do rany, z której wydobywało się najwięcej krwi. Miał nadzieję, że i uzdrowiciele ze szpitala polowego będą w stanie przedostać się do ołtarza światła i tam pomagać potrzebującym. — Fosilio — wypowiedział inkantację zaklęcia, mając nadzieję, że i tym razem jego magia zadziała bez zarzutu. Pozostawał jeszcze jeden problem; pan Robinson nie był w stanie poruszać się o własnych siłach, przynajmniej bez szkody na jego stanie zdrowia. Castor zaczął się więc rozglądać, szukając przede wszystkim dwóch silnych mężczyzn, na wypadek gdyby Marcel z jakiegoś powodu nie mógł wziąć staruszka ze sobą na miotłę. Nie mogli przecież zostawić go samego.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]14.08.22 13:52
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 31
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana rozładunkowa [odnośnik]19.08.22 15:17
Staruszek popatrzył na Castora z niezrozumieniem, a potem powoli przeniósł wzrok na drugiego młodzieńca. Otworzył usta ze zdziwieniem, kiedy wypowiedziano jego imię, zmrużył oczy, ale po chwili uśmiechnął się i pokiwał lekko głową, jakby pierwszym wytłumaczeniem tej przedziwnej sytuacji była starcza demencja. Był spokojny, opanowany, ze zrozumieniem patrzył na poczynania chłopców, którzy byli nerwowi i wyraźnie czymś zaaferowani. Kiedy w powietrzu zalśnił ognisty napis nakłaniający do ewakuacji, zmarszczył brwi.
— Co… co się dzieje?— spytał cicho, chrapliwie, próbując się podnieść, ale ból przeszył jego nogę. Kiedy Castor rzucił na siebie zaklęcie, jego głos wzmocnił się wyraźnie i ponosząc echem po całej polanie. Dotarł on też do wioski, i choć drzewa częściowo zasłaniały to, co się tam działo, łatwo było zauważyć, że nieco ludzie zatrzymali się na kilka chwil, jeszcze nie tak spanikowani i przerażeni, ale wciąż niepewni tego, co się działo i wystraszeni nieznanym. Spojrzeli w kierunku młodego chłopaka i być może z braku innych pomysłów i procedur, w bardziej przemyślanych ruchach ruszyli w różnych kierunkach, porzucając wszystko, co mieli ze sobą — niepotrzebne narzędzia, skrzynie czy materiały, które przenosili z polany rozładunkowej. Jedna z kobiet ruszyła biegiem w głąb wioski, powtarzając zasłyszane słowa Castora, choć te i tak były dobrze słyszane. Kolejne słowa wypowiedziane w kierunku akrobaty, wciąż pod wpływem zaklęcia Sonorus były doskonale słyszalne przez leżącego na ziemi pana Robinsona. Ten zmarszczył brwi, patrząc na nich z niedowierzaniem, ale nie powiedział nic; na jego twarzy malowało się zaskoczenie, ale także wielka ulga. Kiedy alchemik nachylił się nad mężczyzną i skierował różdżkę w jego kierunku, pan Robinson westchnął ciężko. — Dziękuję... dziękuję... Dziękuję, że tu jesteś— szepnął, patrząc na Castora. Czarodziej po podwinięciu nogawek widział, że zakrwawiona noga przestaje się sączyć, a krew na ranie zasycha. Z polany rozładunkowej ludzie zaczęli się ewakuować, zgodnie z jego słowami, kierując w bezpieczne miejsce, ale niedaleko, między chatkami wciąż byli ludzie. Wśród nich z pewnością znaleźliby się chętni do pomocy alchemikowi. Jego głos wciąż był doskonale słyszalny i z pewnością dotrze i tam, szybko werbując ochotników gotowych do przeniesienia rannego człowieka. Nim Castor to jednak uczynił ziemia zaczęła drżeć.

Przebierający na dachu psidwak zaszczekał na Marcela, kiedy ten wypowiedział jego imię. Zamerdał ogonem, kulać uszy i głowę, szczeknął znów, patrząc jak akrobata się oddala. Doskonale pamiętał dokąd biec — chwycił dwie miotły, które miał także ze sobą wcześniej i pobiegł do chatki nieopodal. Walił pięściami w drzwi, deski zadrżały. Chłopak bez trudu mógł dostrzec, że budynek był lichej konstrukcji, ale wystarczał na potrzeby szukających schronienia mieszkańców.
— Słucham? — wypadło przez drzwi, kiedy się otwarły, a w progu stanęła szczupła, a w zasadzie wychudzona kobieta o blond włosach. Jej jasne oczy wpatrywały się intensywnie w Marcela, szukając zrozumienia w jego zachowaniu. Przetarła dłonie w fartuch, który zaraz potem odwiązała i odrzuciła go na bok. — Ale... nie rozumiem... — szepnęła, nim jednak zdołała uzyskać wytłumaczenie cofnęła się ledwie krok w głąb mieszkania. — Amy nie ma... — szepnęła, marszcząc brwi. — Co się dzieje? — szepnęła, odwracając się do niego, ale zaraz uniosła spojrzenie wyżej. — Amy?! Amy! — krzyknęła, pozostawiając za sobą otwarte drzwi chatki i ruszyła biegiem przed siebie, by złapać w ramiona biegnącą ku niej dziewczynkę. Amy płakała, wskoczyła na niąplatając ręce wokół jej szyi. — Mamo! Mamo! — załkała w jej ramionach, a później uniosła wzrok na Marcela. I choć łzy płynęły jej po policzkach, patrzyła na niego przez parę długich sekund. Zupełnie tak, jakby go znała, choć widzieli się po raz pierwszy. — Tak...— szepnęła kobieta, odbierając miotłę od niego. — Ale w środku... Muszę po coś wrócić. Eliksiry, muszę je zabrać — powiedziała zdecydowanym głosem. Pociągnęła Amy ze sobą w kierunku chatki. Kiedy Marcel wskoczył na miotłę, ziemia zadrżała. Czarodziej nie musiał próbować ustać na nogach, jego stopy wisiały już w powietrzu. Coś z wnętrza chatki trzasnęło, coś huknęło, a przez otwarte drzwi wypadły tumany kurzu i pyłu. Polly razem z Amy upadły na ziemię, straciwszy równowagę. Kobieta jęknęła i od razu chwyciła córkę, by pomóc jej wstać. Nie mówiła już nic. Podniosła z ziemi miotłę i wsiadła na nią, biorąc przed siebie dziewczynkę, a następnie poderwała trzon wyżej, ostrożnie i powoli próbując skierować się w stronę ołtarza. Marcel towarzyszył im chwilę, po drodze widząc Castora.

Kucający przy starcu twórca talizmanów zachwiał się, ale blisko ziemi był bezpieczny. Tyle samo szczęścia nie miał jednak pies, który spróbował spanikowany utrzymać się na nogach, ale poślizgnął się; upadł na dach z głuchym uderzeniem i spadł po drugiej stronie chatki, prosto w krzaki, skomląc przeraźliwie. Echo przerażonych ludzi poniosło się na polanę rozładunkowa. Część osób zdążyła się już poderwać na miotły, część przewróciła pod wpływem trzęsienia. Zaczęli się także rozglądać i pomagać sobie wzajemnie. Chwilę później Castor, ujrzał Marceliusa na miotle, ale także kobietę, której zwłoki jeszcze chwilę temu przymocowywał do siebie i własnej miotły i dziewczynkę.

Termin odpisu mija 21 sierpnia o godz: 22:00. Możecie wykonać 3 akcje angażujące. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

Obrażenia:
Marcelius: 260/260
Castor 172/172

Energia magiczna:
Castor: 39/50
Marcel: 48/50

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana rozładunkowa - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Polana rozładunkowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach