Kawiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia
Usytuowane tuż nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa pomieszczenie w barwach brązów i fioletów. Ze stojącego w kącie radia sączy się miła dla ucha, przytłumiona muzyka, mieszająca się z szumem przyciszonych rozmów oraz stukotu obcasów - do kawiarni co chwilę ktoś wchodzi, by w pośpiechu zamówić kubek kawy, porwać z pobliskiego stoliczka najnowszą prasę i pędzić w pośpiechu do czeluści własnego biura tudzież departamentu; ostatnimi czasy Ministerstwo Magii przeżywa istny natłok zajęć, obowiązków i problemów.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Uśmiech na twarzy mojej towarzyszki oznajmił mi, że propozycją herbaty nie zepsułam jej chyba planów na resztę dnia. Zresztą, ktoś taki jak Odette na pewno nie omieszkałby poinformować mnie, gdyby zaproszenie było nietrafione; ona miała ten rodzaj pewności siebie, którego czasem zazdrościłam. Bardzo prawdopodobne, że ja prędzej zgodziłabym się zjeść z kimś obiad złożony z dwóch dań, spóźniając się tym samym na następne spotkanie, niż uraziła czyjeś uczucia odmową. Zdecydowanie musiałam popracować nad asertywnością.
Przynieśli nasze zamówienia, więc chwilę poświęciłyśmy na doglądaniu swoich herbat i smakowaniu pierwszych łyków. Od razu robi mi się cieplej, a imbir przywołał na moją twarz niemalże błogi wyraz.
- Kuzynka mego ojca spędziła ten wieczór w gronie znajomych i powtórzyła mi, że wszyscy zgodnie stwierdzili iż dawno nie byli na tak dobrym koncercie – uśmiechnęłam się życzliwie, bo przecież przekazywałam Odette samą prawdę – Nie jest jasnowidzem, ale oczywiście wróży ci karierę. Belle jest już taka… pospolita – użyłam słów ciotki by skomplementować swoją towarzyszkę i obserwowałam jak rozpogadza się jej twarz.
Upiłam kolejny łyk herbaty, słuchając o koncercie i fakcie, że panna Baudelaire sama nie jest w stanie określić terminu.
- Gdy będziesz już tak rozchwytywana, że od Ciebie będzie zależał każdy termin, nie zapomnij o znajomej, która zawsze chętnie napije się z tobą herbaty – poleciłam się na przyszłość, jednocześnie posyłając blondynce rozbawione spojrzenie – Gdy tylko dowiem się o wiosennym koncercie, na pewno kupię bilety. I obdaruję nimi brata z jego żoną – powiedziałam bardziej do siebie, planując już prezent dla Glaucusa i Lyry.
Pytanie o trytony przywitałam z radością, widząc w Odette szczere zainteresowanie, a nie tylko chęć zrewanżowania się i bycie uprzejmą. Jeszcze kilka dni temu pojawiłam się w tym właśnie gmachu, by zdać relacje w Wydziale Istot.
- Nadchodzi wiosna, coraz więcej mugoli spaceruje po wybrzeżu i czasem natykają się na trytony. Niektórzy są święcie przekonani, że widzą syrenę, więc chwilę się ekscytują, ale w końcu odchodzą. Gorzej, jeśli później wracają, żeby przeprowadzać jakieś swoje badania naukowe w terenie – w moich ostatnich słowach skryła się kpina, nie uważałam bowiem aby działania niemagicznych miały cokolwiek wspólnego z nauką.
Przynieśli nasze zamówienia, więc chwilę poświęciłyśmy na doglądaniu swoich herbat i smakowaniu pierwszych łyków. Od razu robi mi się cieplej, a imbir przywołał na moją twarz niemalże błogi wyraz.
- Kuzynka mego ojca spędziła ten wieczór w gronie znajomych i powtórzyła mi, że wszyscy zgodnie stwierdzili iż dawno nie byli na tak dobrym koncercie – uśmiechnęłam się życzliwie, bo przecież przekazywałam Odette samą prawdę – Nie jest jasnowidzem, ale oczywiście wróży ci karierę. Belle jest już taka… pospolita – użyłam słów ciotki by skomplementować swoją towarzyszkę i obserwowałam jak rozpogadza się jej twarz.
Upiłam kolejny łyk herbaty, słuchając o koncercie i fakcie, że panna Baudelaire sama nie jest w stanie określić terminu.
- Gdy będziesz już tak rozchwytywana, że od Ciebie będzie zależał każdy termin, nie zapomnij o znajomej, która zawsze chętnie napije się z tobą herbaty – poleciłam się na przyszłość, jednocześnie posyłając blondynce rozbawione spojrzenie – Gdy tylko dowiem się o wiosennym koncercie, na pewno kupię bilety. I obdaruję nimi brata z jego żoną – powiedziałam bardziej do siebie, planując już prezent dla Glaucusa i Lyry.
Pytanie o trytony przywitałam z radością, widząc w Odette szczere zainteresowanie, a nie tylko chęć zrewanżowania się i bycie uprzejmą. Jeszcze kilka dni temu pojawiłam się w tym właśnie gmachu, by zdać relacje w Wydziale Istot.
- Nadchodzi wiosna, coraz więcej mugoli spaceruje po wybrzeżu i czasem natykają się na trytony. Niektórzy są święcie przekonani, że widzą syrenę, więc chwilę się ekscytują, ale w końcu odchodzą. Gorzej, jeśli później wracają, żeby przeprowadzać jakieś swoje badania naukowe w terenie – w moich ostatnich słowach skryła się kpina, nie uważałam bowiem aby działania niemagicznych miały cokolwiek wspólnego z nauką.
Gość
Gość
Asertywność to bardzo przydatna cecha. Tak samo jak pewność siebie. W dzisiejszych czasach, kiedy życie kobiet nie rozpieszcza (a przynajmniej nie wtedy, kiedy nie jesteś arystokratką), trzeba umieć stawiać na swoim. Oceniać bilans strat oraz zysków, kalkulować na chłodno opłacalność danej decyzji oraz rozsądnie dysponować wolnym czasem. Po tym, co tutaj było mi dane zobaczyć, muszę się zrelaksować. Dlaczego nie w towarzystwie kogoś, kogo lubię? Kawiarnia dalej jest zatłoczona, nie mniej od korytarzy Ministerstwa, ale siedząc przy swoim stoliku jest mniejsza szansa na stratowanie drobnych kobiet. Ty jeszcze wyróżniasz się wzrostem - trudno cię przeoczyć. Mam trochę mniejszą posturę, muszę więc walczyć o należną mi przestrzeń. Jak o wszystko w życiu, co tylko wyrobiło we mnie ducha walki. Nieugiętość, konsekwencję.
Odkładam to wszystko na tę właśnie chwilę. Którą wyobrażam sobie jako przyjemną - oddalam od siebie wszystkie troski, pozy, które przyjmuję przy nieznanych mi osobach. I które są niesamowicie męczące. Moja twarz rozluźnia się w łagodnym wyrazie, herbata pobudza zmysły, rozlewa spokój po napiętych do tej pory mięśniach. Jestem żywo zainteresowana naszym spotkaniem i ciągle dopytuję, chcąc chłonąć jak najwięcej informacji.
Zwłaszcza tak dobrych dla mnie. Czuję, jak moja twarz promienieje, nie tylko poprzez uniesione kąciki ust, ale także oczy, które się rozszerzyły i z pewnością nabrały blasku. Po moim ciele płyną impulsy podobne do uczucia łaskotania, a to wszystko dzieje się z powodu ekscytacji. To niesamowite uczucie kiedy ktoś docenia twoją ciężką pracę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę - odpowiadam, z przezorności odkładając filiżankę na spodek. A moje gesty i tak nie oddają w pełni tego, co czuję. - Belle prezentuje ciągle ten sam repertuar, to się robi już nużące - wzdycham z dezaprobatą. Jeśli miałabym wskazać kogoś, kogo szczerze nie znoszę, byłaby to właśnie ona. I tylko ona - wbrew pozorom nie jestem wredną, zawistną dziewuchą!
- Z pewnością nie zapomnę. Miło mieć kogoś, kto cię wspiera w ciężkich chwilach, a nie tylko przyjaźni się z tobą gdy osiągniesz już sukces - mówię z pobrzmiewającą lekką nutą rozczarowania. - Oczywiście zapraszam was na ten koncert - dodaję w szybkim zapewnieniu. Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że wszyscy jesteście mile widziani na tym wydarzeniu.
Słucham twoich słów z zainteresowaniem, od czasu do czasu popijając herbatę, skoro już większe emocje opadły. Marszczę brwi słysząc o tych całych mugolach, których tak naprawdę chyba nigdy nie widziałam na oczy. Nic do nich nie mam, skoro ich nawet nie znam, ale to co mi mówisz, wydaje się być dziwne. Pomylić trytona z syreną?
- Wiesz jak wyglądają takie badania? Pewnie trzeba ich co chwilę traktować Oblivate? - Zadaję kolejną serię pytań. To właśnie przyszło mi na myśl.
Odkładam to wszystko na tę właśnie chwilę. Którą wyobrażam sobie jako przyjemną - oddalam od siebie wszystkie troski, pozy, które przyjmuję przy nieznanych mi osobach. I które są niesamowicie męczące. Moja twarz rozluźnia się w łagodnym wyrazie, herbata pobudza zmysły, rozlewa spokój po napiętych do tej pory mięśniach. Jestem żywo zainteresowana naszym spotkaniem i ciągle dopytuję, chcąc chłonąć jak najwięcej informacji.
Zwłaszcza tak dobrych dla mnie. Czuję, jak moja twarz promienieje, nie tylko poprzez uniesione kąciki ust, ale także oczy, które się rozszerzyły i z pewnością nabrały blasku. Po moim ciele płyną impulsy podobne do uczucia łaskotania, a to wszystko dzieje się z powodu ekscytacji. To niesamowite uczucie kiedy ktoś docenia twoją ciężką pracę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę - odpowiadam, z przezorności odkładając filiżankę na spodek. A moje gesty i tak nie oddają w pełni tego, co czuję. - Belle prezentuje ciągle ten sam repertuar, to się robi już nużące - wzdycham z dezaprobatą. Jeśli miałabym wskazać kogoś, kogo szczerze nie znoszę, byłaby to właśnie ona. I tylko ona - wbrew pozorom nie jestem wredną, zawistną dziewuchą!
- Z pewnością nie zapomnę. Miło mieć kogoś, kto cię wspiera w ciężkich chwilach, a nie tylko przyjaźni się z tobą gdy osiągniesz już sukces - mówię z pobrzmiewającą lekką nutą rozczarowania. - Oczywiście zapraszam was na ten koncert - dodaję w szybkim zapewnieniu. Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że wszyscy jesteście mile widziani na tym wydarzeniu.
Słucham twoich słów z zainteresowaniem, od czasu do czasu popijając herbatę, skoro już większe emocje opadły. Marszczę brwi słysząc o tych całych mugolach, których tak naprawdę chyba nigdy nie widziałam na oczy. Nic do nich nie mam, skoro ich nawet nie znam, ale to co mi mówisz, wydaje się być dziwne. Pomylić trytona z syreną?
- Wiesz jak wyglądają takie badania? Pewnie trzeba ich co chwilę traktować Oblivate? - Zadaję kolejną serię pytań. To właśnie przyszło mi na myśl.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przyjemna pogawędka musiała zostać zakłócona. Dwie kobiety już na samym początku zwróciły uwagę młodego kelnera, który co chwila rzucał im kolejne spojrzenia. Był dość wysokim mężczyzną, którego łatwo możnaby zamknąć w "szufladce" przeciętnych - nijak nie wybijał się z tłumu nadmierną urodą, ani jej brakiem. Zbudowany dość dobrze, szczupły, nieźle prezentował się w pracowniczym ubraniu utrzymanym w tej samej kolorystyce, co cała kawiarenka.
Urok dwóch siedzących przy jednym stoliku will najwidoczniej trochę go rozproszył, szedł właśnie z zamówieniem do jednego ze stolików przy końcu sali, zahaczył jednak o stolik i upuścił tacę, która poleciała na ziemię - z jednym małym wyjątkiem, ładną filiżanką o delikatnym uszku o fikuśnym, powywijanym kształcie, która wpadła na jedną z kobiet.
- Najmocniej przepraszam. - odezwał się zaraz mężczyzna widocznie przejęty całą sytuacją. Lekko pobladł, spojrzał na Odettę przepraszająco, zaraz sięgając po różdżkę i za pomocą chłoszczyść pozbywając się bałaganu z podłogi, żeby jeszcze się na nim nie potknąć, czy poślizgnąć.
- Mam nadzieję, że pani nie poparzyłem. Okropnie się dzisiaj rozpraszam, nie wiem co powiedzieć. - dodał, patrząc na mokrą plamę na sukni kobiety - najwidoczniej nie znał zaklęcia odpowiedniego do oczyszczenia jej i bał się jakimś nietrafionym pogorszyć sytuację, postanowił nie machać więc różdżką w kierunku i tak już poszkodowanej kobiety.
Tym bardziej chyba rozproszył go fakt, że całemu zdarzeniu zaczęli się przyglądać ludzie. Zerknął jeszcze w kierunku zaplecza obawiając się, czy szef wszystkiego nie zobaczył. Nie był on nadmiernie wymagającym, czy zadręczającym pracowników człowiekiem, jednak na pewno nie chciałby zatrudniać oferm na stanowisku kelnerów. Jako w miarę nowy pracownik mógłby mieć w związku z całym zajściem problemy.
Nie skupiał się jednak na tym zbyt długo, zaraz znów spojrzał na kobietę - która swoją drogą wydawała mu się dziwnie znajoma, choć nie był w stanie od razu stwierdzić, gdzie ją widział.
Urok dwóch siedzących przy jednym stoliku will najwidoczniej trochę go rozproszył, szedł właśnie z zamówieniem do jednego ze stolików przy końcu sali, zahaczył jednak o stolik i upuścił tacę, która poleciała na ziemię - z jednym małym wyjątkiem, ładną filiżanką o delikatnym uszku o fikuśnym, powywijanym kształcie, która wpadła na jedną z kobiet.
- Najmocniej przepraszam. - odezwał się zaraz mężczyzna widocznie przejęty całą sytuacją. Lekko pobladł, spojrzał na Odettę przepraszająco, zaraz sięgając po różdżkę i za pomocą chłoszczyść pozbywając się bałaganu z podłogi, żeby jeszcze się na nim nie potknąć, czy poślizgnąć.
- Mam nadzieję, że pani nie poparzyłem. Okropnie się dzisiaj rozpraszam, nie wiem co powiedzieć. - dodał, patrząc na mokrą plamę na sukni kobiety - najwidoczniej nie znał zaklęcia odpowiedniego do oczyszczenia jej i bał się jakimś nietrafionym pogorszyć sytuację, postanowił nie machać więc różdżką w kierunku i tak już poszkodowanej kobiety.
Tym bardziej chyba rozproszył go fakt, że całemu zdarzeniu zaczęli się przyglądać ludzie. Zerknął jeszcze w kierunku zaplecza obawiając się, czy szef wszystkiego nie zobaczył. Nie był on nadmiernie wymagającym, czy zadręczającym pracowników człowiekiem, jednak na pewno nie chciałby zatrudniać oferm na stanowisku kelnerów. Jako w miarę nowy pracownik mógłby mieć w związku z całym zajściem problemy.
Nie skupiał się jednak na tym zbyt długo, zaraz znów spojrzał na kobietę - która swoją drogą wydawała mu się dziwnie znajoma, choć nie był w stanie od razu stwierdzić, gdzie ją widział.
I show not your face but your heart's desire
Pogawędka z Cressidą jest przyjemna. Niezobowiązująca. Gładka. Obserwując tak piękną buzię można zapomnieć o obecności innych osób wokół. Tych, które prawdopodobnie ledwo zasługują na łaskawe spojrzenie w ich stronę. Ignoruję dziwaczne pragnienie obejrzenia się w którąkolwiek ze stron - za to pochłania mnie rozmowa z przyjaciółką. Tak naprawdę mam wrażenie, że trochę się zasiedziałam, ale to nieistotne. Na dnie filiżanki spoczywa niewielka ilość herbaty, co też informuje mnie o upływającym czasie. Wdaję się jednak w dyskusję o mugolach. Doprawdy niecodzienne stworzenia. Tak sobie właśnie myślę o ich smutnym świecie bez magii, w duchu postanawiając, że przecież nigdzie mi się nie spieszy, kiedy przechodzi obok mnie kelner. Nie obdarzam go żadnym spojrzeniem - nie od razu. Układam smukłe palce na spodeczku uśmiechając się do lady Travers, kiedy czuję rozbryzgi ciepłej cieczy na swoim ciele. Zerkam w dół spoglądając, że część napoju niesiona przez obsługę przed chwilą wylądowała na mojej pięknej sukni. Co za skandal! Z moich ust wydobywa się niekontrolowane, ale jednak ciche piśnięcie.
- Na błękity Beauxbatons, co pan wyprawia, to jedna z moich najlepszych sukien! - mówię odruchowo po francusku, głośno w dodatku, odsuwając gwałtownie krzesło. Którego oparcie ze stukotem uderza w oparcie mężczyzny siedzącego za mną. Nie mogę oderwać wzroku od zniszczonej kreacji, chociaż podobnych sukien mam już całkiem sporo, ale to nieważne. Siedzę tak nieruchomo starając się uspokoić nadszarpnięte nerwy, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Unoszę szybko głowę, dumnie zadzierając podbródek oraz ze złością wpatrując się w twarz winowajcy. Niech przeprasza, niech prosi o litość, jeśli nie chce poznać mojego p r a w d z i w e g o gniewu. Marszczę brwi starając się skoncentrować na działaniach łagodzących.
- Na szczęście być niemocno gorący - rzucam z przejęciem, pomimo zaciśniętych zębów. - Kto mi zwrócić za zniszczony ubranie? - dopytuję, przewiercając kelnera swoim spojrzeniem na wylot, wypalając mu dziurę w głowie. No kto za to odpowie? Za jego niezdarność? Nie nadaje się do tej pracy, to niech nie pracuje. Ja na przykład nie nadaję się na polityka, dlatego nie próbuję się dostać na staż w Ministerstwie udając, że to praca dla mnie. Dlaczego inni nie potrafią dostosować się do tak prostych zasad? Och, wytłumaczenie obecności dwóch półwil w jednym pomieszczeniu to żadne wytłumaczenie! Czy z racji mojego pochodzenia wszyscy mają mnie teraz oblewać herbatą?
- Na błękity Beauxbatons, co pan wyprawia, to jedna z moich najlepszych sukien! - mówię odruchowo po francusku, głośno w dodatku, odsuwając gwałtownie krzesło. Którego oparcie ze stukotem uderza w oparcie mężczyzny siedzącego za mną. Nie mogę oderwać wzroku od zniszczonej kreacji, chociaż podobnych sukien mam już całkiem sporo, ale to nieważne. Siedzę tak nieruchomo starając się uspokoić nadszarpnięte nerwy, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Unoszę szybko głowę, dumnie zadzierając podbródek oraz ze złością wpatrując się w twarz winowajcy. Niech przeprasza, niech prosi o litość, jeśli nie chce poznać mojego p r a w d z i w e g o gniewu. Marszczę brwi starając się skoncentrować na działaniach łagodzących.
- Na szczęście być niemocno gorący - rzucam z przejęciem, pomimo zaciśniętych zębów. - Kto mi zwrócić za zniszczony ubranie? - dopytuję, przewiercając kelnera swoim spojrzeniem na wylot, wypalając mu dziurę w głowie. No kto za to odpowie? Za jego niezdarność? Nie nadaje się do tej pracy, to niech nie pracuje. Ja na przykład nie nadaję się na polityka, dlatego nie próbuję się dostać na staż w Ministerstwie udając, że to praca dla mnie. Dlaczego inni nie potrafią dostosować się do tak prostych zasad? Och, wytłumaczenie obecności dwóch półwil w jednym pomieszczeniu to żadne wytłumaczenie! Czy z racji mojego pochodzenia wszyscy mają mnie teraz oblewać herbatą?
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mężczyzna wydawał się być szczerze zmieszany. Tym bardziej, że oburzenie klientki było wyraźne i dość głośne, kiedy odezwała się po francusku, coraz więcej osób zwróciło na nich uwagę. Odruchowo zerknął także w stronę lady widząc, że reszta obsługi także go obserwuje, nie wątpił, że niebawem pojawi się także szef.
Chyba ulżyło mu, kiedy dziewczyna odezwała się po angielsku. W jej ojczystym języku nie rozumiał ani słowa, jedynie po wzburzeniu głosu, czy mimice mógł wnioskować o jej gniewie, całkiem zrozumiałym z resztą, nie mógł jednak mieć najmniejszego pojęcia, co właśnie powiedziała.
Młody mężczyzna nie miał prawa także wiedzieć, ile podobne suknie kosztują. Ktoś, kto dorabia jako kelner w kawiarence może być uczestnikiem jakiegoś kursu, lub niezdecydowaną osobą poszukującą swojej drogi w życiu, na pewno jednak nie kimś bogatym z domu. Brak wiedzy na ten temat jednak niczego nie zmieniał, wystarczyła mu wiedza o tym, że kiedy się coś zepsuje, należy za to zapłacić. I, że jeśli zrobi się z tego większa awantura, straci pracę, co było zdecydowanie bardziej problematyczne.
- Ja zwrócę. - odpowiedział więc, nie próbując nawet machać tutaj różdżką, nie próbując czyścić kreacji, bo i nie sądził, by mogło to cokolwiek dać, materiał był bardzo delikatny, a młody kelner wolałby dodatkowo go nie rozedrzeć. - Proszę wybaczyć, zazwyczaj jestem bardziej uważny.
Dodał wyraźnie skrępowany, nie mogąc powiedzieć nic więcej, niż "przepraszam" i raczej czując się dość bezradnie, bo nie było już szans by ratować sytuację. W tej chwili z resztą przy stoliku pojawiła się kolejna osoba, bliski sześćdziesięciu lat mężczyzna, który skłonił się delikatnie, witając kobiety.
- Dzień dobry paniom. Najmocniej przepraszam za niezdarność pracownika, na pewno wyciągniemy z tego odpowiednie konswkwencje. Rzecz jasna zostanie to panience wynagrodzone, nie chciałbym by to miejsce tak źle kojarzyło się pięknym panienkom. Tymczasem zapraszam tędy, jeśli zechcą panie skorzystać z naszego kominka, nie chciałbym, aby była pani zmuszona wychodzić na ulicę w takim stanie. - choć spojrzenie jakim spiorunował pracownika dość jasno sugerowało o nerwach, kobiety otrzymały jedynie łagodne uśmiechy, przepraszające gesty. Wskazał właściwą stronę, jeśli klientki zechcą skorzystać z jego propozycji, być może chcąc też przenieść całą awanturę w odrobinę bardziej dyskretne miejsce, najpewniej tam zdobyć dane poszkodowanej kobiety. Na pracownika nie zwracał już najmniejszej nawet uwagi, ten więc stał z tyłu w swojej bezradności.
Chyba ulżyło mu, kiedy dziewczyna odezwała się po angielsku. W jej ojczystym języku nie rozumiał ani słowa, jedynie po wzburzeniu głosu, czy mimice mógł wnioskować o jej gniewie, całkiem zrozumiałym z resztą, nie mógł jednak mieć najmniejszego pojęcia, co właśnie powiedziała.
Młody mężczyzna nie miał prawa także wiedzieć, ile podobne suknie kosztują. Ktoś, kto dorabia jako kelner w kawiarence może być uczestnikiem jakiegoś kursu, lub niezdecydowaną osobą poszukującą swojej drogi w życiu, na pewno jednak nie kimś bogatym z domu. Brak wiedzy na ten temat jednak niczego nie zmieniał, wystarczyła mu wiedza o tym, że kiedy się coś zepsuje, należy za to zapłacić. I, że jeśli zrobi się z tego większa awantura, straci pracę, co było zdecydowanie bardziej problematyczne.
- Ja zwrócę. - odpowiedział więc, nie próbując nawet machać tutaj różdżką, nie próbując czyścić kreacji, bo i nie sądził, by mogło to cokolwiek dać, materiał był bardzo delikatny, a młody kelner wolałby dodatkowo go nie rozedrzeć. - Proszę wybaczyć, zazwyczaj jestem bardziej uważny.
Dodał wyraźnie skrępowany, nie mogąc powiedzieć nic więcej, niż "przepraszam" i raczej czując się dość bezradnie, bo nie było już szans by ratować sytuację. W tej chwili z resztą przy stoliku pojawiła się kolejna osoba, bliski sześćdziesięciu lat mężczyzna, który skłonił się delikatnie, witając kobiety.
- Dzień dobry paniom. Najmocniej przepraszam za niezdarność pracownika, na pewno wyciągniemy z tego odpowiednie konswkwencje. Rzecz jasna zostanie to panience wynagrodzone, nie chciałbym by to miejsce tak źle kojarzyło się pięknym panienkom. Tymczasem zapraszam tędy, jeśli zechcą panie skorzystać z naszego kominka, nie chciałbym, aby była pani zmuszona wychodzić na ulicę w takim stanie. - choć spojrzenie jakim spiorunował pracownika dość jasno sugerowało o nerwach, kobiety otrzymały jedynie łagodne uśmiechy, przepraszające gesty. Wskazał właściwą stronę, jeśli klientki zechcą skorzystać z jego propozycji, być może chcąc też przenieść całą awanturę w odrobinę bardziej dyskretne miejsce, najpewniej tam zdobyć dane poszkodowanej kobiety. Na pracownika nie zwracał już najmniejszej nawet uwagi, ten więc stał z tyłu w swojej bezradności.
I show not your face but your heart's desire
Dobrze, że przynajmniej jest mu głupio. Chociaż to niczego nie zmienia - jego złe samopoczucie z powodu swojej niekompetencji nie przywróci sukienki do dawnej świetności oraz nie zwróci poniesionych kosztów. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę lubiłam ten strój. Był piękny, jedyny w swoim rodzaju. Teraz szpeci go wstrętna, mokra, bursztynowa plama oraz kilka odprysków po niej usianych w różnych miejscach. Spoglądam na Cressidę, która aż zamiera ze strachu, później już wszystko toczy się lawinowo. Patrzę na mężczyznę roziskrzonym od nerwów wzrokiem kiedy ten proponuje zwrot kosztów. Unoszę wysoko brwi, a złość ustępuje pola zdziwieniu. Naprawdę?
- Pan mieć dwaś… dwiedzie… dwa zero zero galeony? - pytam kulawo, zacinając się na trudnej liczbie oraz postanawiając ją rozebrać na trzy części. Naprawdę wątpię, żeby podrzędny kelner kawiarni Ministerstwa był w stanie posiadać taką sumę. Niby skąd? Sama mam obecnie niewiele więcej na koncie - suknia była droga. Na większość z nich muszę skrupulatnie odkładać lub korzystać z dobrodziejstw hojności Marcela. W przeciwnym razie mogłabym zapomnieć o tak nienagannym wyglądzie. Prawdopodobnie gdybym nie zdecydowała się uciec z rodzinnego domu pieniądze nie byłyby dla mnie żadnym problemem - jednak życie na własną rękę w obcym kraju wcale nie jest takie różowe. Szczególnie, kiedy nadal grasz role drugoplanowe.
- Dziś pan postanowić być uważny mało? - dopytuję, marszcząc brwi oraz nosek z niezadowolenia. To niczego nie zmienia, nie usprawiedliwia też jego zachowania. W tym samym czasie lady Travers mówi mi, że ma coś pilnego do załatwienia o czym zapomniała, płaci za dwie herbaty i pospiesznie wychodzi z wnętrza lokalu. Oczy otwierają mi się szerzej ze zdumienia kiedy odprowadzam ją spojrzeniem do drzwi wyjściowych. Niech cię pożre hipogryf Cressido.
Kiedy na horyzoncie pojawia się nowy mężczyzna, zaczynam tracić cierpliwość. Na szczęście nie zamierza mnie tym razem obsmarować tortem, a raczej zadośćuczynić moje straty. Tak mi się wydaje kiedy na niego patrzę oraz kiedy dociera do mnie w zrozumieniu część słów. Wstaję.
- Prosić zwrot za sukienka i nie być problem - odpowiadam, starając się dłońmi zakryć te bardziej oblane miejsca i nie czuć wstydu na policzkach. Jak ja wyglądam! Dobrze, że nie ma tu Marcela, z pewnością wstydziłby się ze mną pokazać, tak jak wstydziła się druga półwila. Coś strasznego.
- Pan mieć dwaś… dwiedzie… dwa zero zero galeony? - pytam kulawo, zacinając się na trudnej liczbie oraz postanawiając ją rozebrać na trzy części. Naprawdę wątpię, żeby podrzędny kelner kawiarni Ministerstwa był w stanie posiadać taką sumę. Niby skąd? Sama mam obecnie niewiele więcej na koncie - suknia była droga. Na większość z nich muszę skrupulatnie odkładać lub korzystać z dobrodziejstw hojności Marcela. W przeciwnym razie mogłabym zapomnieć o tak nienagannym wyglądzie. Prawdopodobnie gdybym nie zdecydowała się uciec z rodzinnego domu pieniądze nie byłyby dla mnie żadnym problemem - jednak życie na własną rękę w obcym kraju wcale nie jest takie różowe. Szczególnie, kiedy nadal grasz role drugoplanowe.
- Dziś pan postanowić być uważny mało? - dopytuję, marszcząc brwi oraz nosek z niezadowolenia. To niczego nie zmienia, nie usprawiedliwia też jego zachowania. W tym samym czasie lady Travers mówi mi, że ma coś pilnego do załatwienia o czym zapomniała, płaci za dwie herbaty i pospiesznie wychodzi z wnętrza lokalu. Oczy otwierają mi się szerzej ze zdumienia kiedy odprowadzam ją spojrzeniem do drzwi wyjściowych. Niech cię pożre hipogryf Cressido.
Kiedy na horyzoncie pojawia się nowy mężczyzna, zaczynam tracić cierpliwość. Na szczęście nie zamierza mnie tym razem obsmarować tortem, a raczej zadośćuczynić moje straty. Tak mi się wydaje kiedy na niego patrzę oraz kiedy dociera do mnie w zrozumieniu część słów. Wstaję.
- Prosić zwrot za sukienka i nie być problem - odpowiadam, starając się dłońmi zakryć te bardziej oblane miejsca i nie czuć wstydu na policzkach. Jak ja wyglądam! Dobrze, że nie ma tu Marcela, z pewnością wstydziłby się ze mną pokazać, tak jak wstydziła się druga półwila. Coś strasznego.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na pewno nie miał, widać to było z resztą po jego reakcji. Najwidoczniej młody kelner nawet nie spodziewał się jak dotąd, że kreacja mogłaby aż tyle kosztować, co jednak mógł zrobić? Być może zaczął w głowie kalkulować, czy aby na pewno nie lepiej pogodzić się z szukaniem innej pracy, kiedy do gry wkroczył kierownik.
Kelner wycofał się bez słowa, choć bez wątpienia bał się tego, co go czeka ze strony szefa, był zestresowany i poddenerwowany, robił jednak dobrą minę do złej gry - a przynajmniej się starał - i nie wtrącał w wymianę zdań pomiędzy nowo przybyłym i swoją ofiarą.
Z niejaką ulgą przyjął odejście jej towarzyszki, która choć milcząca stanowiła jednak dodatkową postać przeciw niemu, choć w rzeczywistości jej nic złego się nie stało. Jedna zdenerwowana arystokratka, lub innej maści dama z dobrego domu w zupełności jednak mu wystarczy.
- Ależ oczywiście, odzyska pani pieniądze.
Kierownik sklepu, znacznie starszy zarówno od Odette, jak i kelnera mężczyzna skinął głową uprzejmie, mówiąc ugodowym, uprzejmym tonem. Rozumiejąc, że ma do czynienia z osobą, która najpewniej nie do końca rozumie, starał się mówić odrobinkę - choć nie przesadnie, aby nie pomyślała, że jest traktowana jak przygłupia - wolniej i wyraźniej. Zaraz także zaoferował jej ramię, prowadząc na zaplecze, gdzie mogła skryć się przed wścibskimi spojrzeniami oraz miała drogę wyjścia wspomnianym już wcześniej kominkiem. Na półce zaraz obok znajdowała się miseczka z proszkiem Fiuu, którego najwidoczniej mogła użyć.
Nie tracąc czasu mężczyzna od razu wyjął własną sakiewkę, by sprawdzić, jak wiele może oddać na tę chwilę - zamierzając rzecz jasna wyegzekfować te pieniądze powoli od winnego, potrącając mu z pensji, aż nie odda całości - by zerknąć zaraz jeszcze do kas.
Najwidoczniej zależało mu na zatarciu złego wrażenia, jakie zrobił jego pracownik, a opinia miejsca była czymś, o co jego zdaniem warto dbać nawet w zamian za dużą ilość galeonów - w wierze, że z czasem się zwróci!
- Mam nadzieję, że to przykre zdarzenie nie będzie nadmiernie rzutowało na spojrzenie panienki na naszą kawiarnię. - powiedział w końcu mężczyzna, wręczając kobiecie wymienioną przez nią sumę, by zaraz uprzejmie odprowadzić ją do kominka.
ztx2 <3
Kelner wycofał się bez słowa, choć bez wątpienia bał się tego, co go czeka ze strony szefa, był zestresowany i poddenerwowany, robił jednak dobrą minę do złej gry - a przynajmniej się starał - i nie wtrącał w wymianę zdań pomiędzy nowo przybyłym i swoją ofiarą.
Z niejaką ulgą przyjął odejście jej towarzyszki, która choć milcząca stanowiła jednak dodatkową postać przeciw niemu, choć w rzeczywistości jej nic złego się nie stało. Jedna zdenerwowana arystokratka, lub innej maści dama z dobrego domu w zupełności jednak mu wystarczy.
- Ależ oczywiście, odzyska pani pieniądze.
Kierownik sklepu, znacznie starszy zarówno od Odette, jak i kelnera mężczyzna skinął głową uprzejmie, mówiąc ugodowym, uprzejmym tonem. Rozumiejąc, że ma do czynienia z osobą, która najpewniej nie do końca rozumie, starał się mówić odrobinkę - choć nie przesadnie, aby nie pomyślała, że jest traktowana jak przygłupia - wolniej i wyraźniej. Zaraz także zaoferował jej ramię, prowadząc na zaplecze, gdzie mogła skryć się przed wścibskimi spojrzeniami oraz miała drogę wyjścia wspomnianym już wcześniej kominkiem. Na półce zaraz obok znajdowała się miseczka z proszkiem Fiuu, którego najwidoczniej mogła użyć.
Nie tracąc czasu mężczyzna od razu wyjął własną sakiewkę, by sprawdzić, jak wiele może oddać na tę chwilę - zamierzając rzecz jasna wyegzekfować te pieniądze powoli od winnego, potrącając mu z pensji, aż nie odda całości - by zerknąć zaraz jeszcze do kas.
Najwidoczniej zależało mu na zatarciu złego wrażenia, jakie zrobił jego pracownik, a opinia miejsca była czymś, o co jego zdaniem warto dbać nawet w zamian za dużą ilość galeonów - w wierze, że z czasem się zwróci!
- Mam nadzieję, że to przykre zdarzenie nie będzie nadmiernie rzutowało na spojrzenie panienki na naszą kawiarnię. - powiedział w końcu mężczyzna, wręczając kobiecie wymienioną przez nią sumę, by zaraz uprzejmie odprowadzić ją do kominka.
ztx2 <3
I show not your face but your heart's desire
| 24.04
Ministerstwo Magii miało w sobie coś, co potrafiło wywołać skrajne emocje. Jednym z takowych czynników bez wątpienia pozostawała Wilhelmina Tuft, przeklęta Minister Magii i jej nieprzemyślane decyzje, które nie raz i nie dwa przewróciły nie jeden departament do góry nogami. Przysparzała tym pracy każdemu, kto swoje stanowisko traktował odpowiedzialnie i z należytym szacunkiem podchodził do swoich obowiązków, czego nie dało się powiedzieć o niektórych szlamach czy zdrajcach krwi. Z drugiej strony ministerialne wrota stanowiły ostoję prawa i bezpieczeństwa, którego najbardziej pospolita społeczność Londynu potrzebowała w nadciągającym mroku. Nie było w tym krzty kłamstwa; Nott był bezgranicznie przekonany, a nawet był świadkiem, że czarodziejów zaczynał przesłaniać mrok, w którym jedynie niewielu potrafiło się bezpiecznie poruszać. Wszyscy inni po omacku szukali wsparcia, lecz coraz mniej było tych, którzy mogliby go udzielić. Jakkolwiek zwiększone wysiłki Biura Aurorów, a nawet i samych urzędników spełzną na niczym, jeśli nie będą w stanie określić swojej przynależności.
Istnieje tylko jedna właściwa strona. Głupcy. Nie są w stanie dostrzec czyhającego na nich zagrożenia. Ich tępe spojrzenia kończą się nie dalej niż kolejna ministerialna notka, choć coraz więcej tych, którzy sięgają z trudem czubka własnego nosa. W Nottowej głowie z trudem mieścił się absurd sytuacji, w której znajdowali się ci biedacy. Liczyli każdy knut w sakiewce, wahając się nad kupnem filiżanki herbaty niosącej refleksję. Opar niosący się z prostego, wyjątkowo taniego naczynia układał się w mgliste, niemal niewidoczne, bliżej niezidentyfikowane kształty. Stygła powoli, traciła swój unikalny niemalże ministerialny aromat, jednak w otoczeniu drobnego pliku dokumentów zdawała się jednocześnie na tym zyskiwać. Niewielki łyk, przelotne spojrzenie na tłum pracowników Ministerstwa i dłuższa chwila refleksji nad nieszczególnie spójną treścią zgłoszenia. Mógł powtarzać ten cykl bez końca, zamawiając kolejne filiżanki herbaty w otwartym rachunku, lecz kiedyś musiało zabraknąć papierów do przejrzenia. Nie były na tyle istotne, by głowić się nad nimi godzinami za zamkniętymi drzwiami własnego biura. W pewnym sensie stanowiły niestrawną przystawkę przed ohydnym obiadem, który niewątpliwie czekał na jego drogim biurku. Przed tym jednak powstrzymywała go filiżanka, jeszcze ciepłej herbaty oraz płomiennorude włosy dostrzeżone gdzieś w tłumie. Ta nieczarodziejska barwa przywodziła mu na myśl Weasleyów, największych zdrajców krwi, pobratymców mugoli, którzy wzgardzili listą stworzoną przez członka jego rodu i wywoływała w nim najbardziej podłe emocje. Na jego szczęście, niestety, była to niezbyt dobrze mu znana córka Greengrassów. Słyszał o niej zaledwie mrzonki plotek pośród szlachetnego towarzystwa, lecz udało mu się także zasięgnąć opinii tu i ówdzie, wyrabiając sobie własne zdanie na jej temat, nieszczególnie pozytywne, a mimo to podniósł wzrok i zdołał uchwycić jej spojrzenie. W pewien sposób był dla niej wybawieniem, ciesząc się własnym stolikiem. Każdego śmiałka przepędzał w należyty sposób, wymawiając się nadmiarem papierów do przejrzenia w czasie wolnym; teraz samym spojrzeniem zapraszał ją, by potowarzyszyła mu, skorzystała z oferowanej gościnności nawet, jeśli nie pozostawali w zażyłych stosunkach.
Ministerstwo Magii miało w sobie coś, co potrafiło wywołać skrajne emocje. Jednym z takowych czynników bez wątpienia pozostawała Wilhelmina Tuft, przeklęta Minister Magii i jej nieprzemyślane decyzje, które nie raz i nie dwa przewróciły nie jeden departament do góry nogami. Przysparzała tym pracy każdemu, kto swoje stanowisko traktował odpowiedzialnie i z należytym szacunkiem podchodził do swoich obowiązków, czego nie dało się powiedzieć o niektórych szlamach czy zdrajcach krwi. Z drugiej strony ministerialne wrota stanowiły ostoję prawa i bezpieczeństwa, którego najbardziej pospolita społeczność Londynu potrzebowała w nadciągającym mroku. Nie było w tym krzty kłamstwa; Nott był bezgranicznie przekonany, a nawet był świadkiem, że czarodziejów zaczynał przesłaniać mrok, w którym jedynie niewielu potrafiło się bezpiecznie poruszać. Wszyscy inni po omacku szukali wsparcia, lecz coraz mniej było tych, którzy mogliby go udzielić. Jakkolwiek zwiększone wysiłki Biura Aurorów, a nawet i samych urzędników spełzną na niczym, jeśli nie będą w stanie określić swojej przynależności.
Istnieje tylko jedna właściwa strona. Głupcy. Nie są w stanie dostrzec czyhającego na nich zagrożenia. Ich tępe spojrzenia kończą się nie dalej niż kolejna ministerialna notka, choć coraz więcej tych, którzy sięgają z trudem czubka własnego nosa. W Nottowej głowie z trudem mieścił się absurd sytuacji, w której znajdowali się ci biedacy. Liczyli każdy knut w sakiewce, wahając się nad kupnem filiżanki herbaty niosącej refleksję. Opar niosący się z prostego, wyjątkowo taniego naczynia układał się w mgliste, niemal niewidoczne, bliżej niezidentyfikowane kształty. Stygła powoli, traciła swój unikalny niemalże ministerialny aromat, jednak w otoczeniu drobnego pliku dokumentów zdawała się jednocześnie na tym zyskiwać. Niewielki łyk, przelotne spojrzenie na tłum pracowników Ministerstwa i dłuższa chwila refleksji nad nieszczególnie spójną treścią zgłoszenia. Mógł powtarzać ten cykl bez końca, zamawiając kolejne filiżanki herbaty w otwartym rachunku, lecz kiedyś musiało zabraknąć papierów do przejrzenia. Nie były na tyle istotne, by głowić się nad nimi godzinami za zamkniętymi drzwiami własnego biura. W pewnym sensie stanowiły niestrawną przystawkę przed ohydnym obiadem, który niewątpliwie czekał na jego drogim biurku. Przed tym jednak powstrzymywała go filiżanka, jeszcze ciepłej herbaty oraz płomiennorude włosy dostrzeżone gdzieś w tłumie. Ta nieczarodziejska barwa przywodziła mu na myśl Weasleyów, największych zdrajców krwi, pobratymców mugoli, którzy wzgardzili listą stworzoną przez członka jego rodu i wywoływała w nim najbardziej podłe emocje. Na jego szczęście, niestety, była to niezbyt dobrze mu znana córka Greengrassów. Słyszał o niej zaledwie mrzonki plotek pośród szlachetnego towarzystwa, lecz udało mu się także zasięgnąć opinii tu i ówdzie, wyrabiając sobie własne zdanie na jej temat, nieszczególnie pozytywne, a mimo to podniósł wzrok i zdołał uchwycić jej spojrzenie. W pewien sposób był dla niej wybawieniem, ciesząc się własnym stolikiem. Każdego śmiałka przepędzał w należyty sposób, wymawiając się nadmiarem papierów do przejrzenia w czasie wolnym; teraz samym spojrzeniem zapraszał ją, by potowarzyszyła mu, skorzystała z oferowanej gościnności nawet, jeśli nie pozostawali w zażyłych stosunkach.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Umiejscowienie kawiarni w ministerstwie magii był chyba jednym z najlepszych pomysłów na jakie kiedy kolwiek kto kolwiek wpadł. Nic nie pomagało tak złapać chwili oddechu niż dobra herbata, oraz kremówka którą dziewczyna wyjątkowo sobie tutaj upodobała. W zasadzie każdy w jej wydziale kto ją znał doskonale wiedział gdzie jej szukać o tej godzinie oraz niezwykle przewidywalne było to co zamówi. Cóż dziewczyna do wyjątkowo tajemniczych istotek nie należała, i po kilku rozmowach można było bardzo szybko wystawić jej ocenę. Była tego świadoma, ale z drugiej strony nie robiła też nic aby to zmienić. Ludzie gadać będą tak czy inaczej. Jedni bardziej pochlebnie a drudzy mniej, ale czy dla dziewczyny miało to jakie kolwiek znaczenie. Tak... ten typowy dla niej egoizm, myślenie tylko o sobie. Nie myślała nawet do czego jej działania mogłyby doprowadzić, w jakim świetle stawia swoją rodzinę. Można powiedzieć, że w oczach niektórych osób zachowywała się jak rozpieszczony dzieciak, który musiał dostać dosłownie wszystko, ale z drugiej strony nie chciał dać niczego w zamian. I nie da się z tym nie zgodzić. Chociaż dziewczyna czuła w głębi duszy, że kiedyś nadejdzie czas kiedy to się zmieni... i być może nawet niedługo.
Lady Greengrass weszła do kawiarni. Wyprostowana, z głową wysoko uniesioną, prawdziwie dumna szlachcianka. Dziewczyna nigdy nie kryła się z tym skąd pochodziła, kim była, nie wstydziła się swojej rodziny, miała im za złe wiele rzeczy to prawda, ale przecież przedstawienie musi trwać. Należy dalej utrzymywać to złudzenie idealnej rodziny, i Aurora o tym doskonale wiedziała, chociaż do końca nie rozumiała dlaczego. Od wejścia do kawiarni, jak i do lady przy której złożyła zamówienie na herbatę oraz swoją ukochaną kremówkę czuła na karku czyjeś spojrzenie. W końcu nie wytrzymała i odwróciła się powoli aby odszukać wzrokiem tego kto przyczynił się do tego dziwnego dyskomfortu. Zielone tęczówki dziewczyny trafiły na mężczyznę który siedział przy jednym ze stolików, i dokładnie na nią się patrzył. Znała go... Lord Nott mieli chyba przyjemność spotkać się na paru sabatach, oraz również w pracy się mijali, chociaż nie mieli dużo okazji aby ze sobą porozmawiać, to mężczyzna zapisał się w głowie dziewczyny jako ktoś niezwykle dumny... być może bardziej dumny niż ona sama. Kiwnęła w jego kierunku lekko głową i podeszła do jego stolika.
-Dzień dobry Lordzie Nott. Miło Lorda widzieć- Posłała w jego kierunku delikatny uśmiech. Ach te kręgi arystokracji był na swój sposób niezwykłym zjawiskiem. Poziom kultury był niezwykle wysoki, nawet wśród osób które się nie lubiły i to było to zakłamanie którego dziewczyna tak naprawdę nie lubiła. Ktoś kto nie obracał się w tym kręgu nie byłby w stanie odróżnić czy jego rozmówca w danej chwili go obraża czy właśnie składa mu wyrazy najwyższego uznania. Nawet Aurora miała z tym czasami problem. W końcu filigranowa sylwetka dziewczyny zasiadła wygodnie na krześle naprzeciwko mężczyzny. Upewniła się tylko szybkim ruchem ręki, że ozdobne szpilki do włosów nadal trzymają niewielkiego koka spod którego wymykało się parę kręconych, długich rudych włosów.
-Mniemam, że Lord postanowił zrobić sobie przerwę od żmudnej pracy?- Zapytała się. Rudzielec mógł starać się ukryć swoje pochodzenie oraz sposób wychowania, ale pewne naleciałości, jednak zawsze będą widoczne. Chociażby sposób poruszania się, mówienia. Będzie się to za nią niestety ciągnąć już do śmierci.
Lady Greengrass weszła do kawiarni. Wyprostowana, z głową wysoko uniesioną, prawdziwie dumna szlachcianka. Dziewczyna nigdy nie kryła się z tym skąd pochodziła, kim była, nie wstydziła się swojej rodziny, miała im za złe wiele rzeczy to prawda, ale przecież przedstawienie musi trwać. Należy dalej utrzymywać to złudzenie idealnej rodziny, i Aurora o tym doskonale wiedziała, chociaż do końca nie rozumiała dlaczego. Od wejścia do kawiarni, jak i do lady przy której złożyła zamówienie na herbatę oraz swoją ukochaną kremówkę czuła na karku czyjeś spojrzenie. W końcu nie wytrzymała i odwróciła się powoli aby odszukać wzrokiem tego kto przyczynił się do tego dziwnego dyskomfortu. Zielone tęczówki dziewczyny trafiły na mężczyznę który siedział przy jednym ze stolików, i dokładnie na nią się patrzył. Znała go... Lord Nott mieli chyba przyjemność spotkać się na paru sabatach, oraz również w pracy się mijali, chociaż nie mieli dużo okazji aby ze sobą porozmawiać, to mężczyzna zapisał się w głowie dziewczyny jako ktoś niezwykle dumny... być może bardziej dumny niż ona sama. Kiwnęła w jego kierunku lekko głową i podeszła do jego stolika.
-Dzień dobry Lordzie Nott. Miło Lorda widzieć- Posłała w jego kierunku delikatny uśmiech. Ach te kręgi arystokracji był na swój sposób niezwykłym zjawiskiem. Poziom kultury był niezwykle wysoki, nawet wśród osób które się nie lubiły i to było to zakłamanie którego dziewczyna tak naprawdę nie lubiła. Ktoś kto nie obracał się w tym kręgu nie byłby w stanie odróżnić czy jego rozmówca w danej chwili go obraża czy właśnie składa mu wyrazy najwyższego uznania. Nawet Aurora miała z tym czasami problem. W końcu filigranowa sylwetka dziewczyny zasiadła wygodnie na krześle naprzeciwko mężczyzny. Upewniła się tylko szybkim ruchem ręki, że ozdobne szpilki do włosów nadal trzymają niewielkiego koka spod którego wymykało się parę kręconych, długich rudych włosów.
-Mniemam, że Lord postanowił zrobić sobie przerwę od żmudnej pracy?- Zapytała się. Rudzielec mógł starać się ukryć swoje pochodzenie oraz sposób wychowania, ale pewne naleciałości, jednak zawsze będą widoczne. Chociażby sposób poruszania się, mówienia. Będzie się to za nią niestety ciągnąć już do śmierci.
Gość
Gość
Kąciki ust Cassiusa odruchowo powędrowały ku górze wraz z delikatnym ruchem podbródka, gdy Aurora zajmowała miejsce przy stoliku. Niemal nie zwrócił uwagi na to, co do niego powiedziała ani jaki wyraz twarzy przy tym przybrała. Był zbyt dobrze obeznany z zachowaniami arystokracji; wiedział, czego oczekiwać i jakich odpowiedzi udzielać, jednakże w przypadku rudowłosej latorośli Greengrassów absolutnie nie interesowało go to, co miała do powiedzenia. Skądinąd obserwował z uwagą jej poczynania, doświadczając pewnego absurdu. Z jednej strony nie ponosił żadnej winy, po macoszemu traktując swoje towarzyskie powinności, natomiast z drugiej pokładał całość swych umiejętności w rodowych atrybutach. W istocie był rozdarty między tym, co powinien zrobić, a czego oczekiwało od niego otaczające go pospólstwo.
— Dzień dobry. Wnoszę, że dobry nastrój i zdrowie cię nie opuszczają, lady Greengrass — odrzekł gładko, przyjmując wygodniejszą pozę nonszalanckiego, aczkolwiek i kulturalnego lorda z filiżanką herbaty w dłoni. Z niemym namaszczeniem wziął niewielki łyk, nie spuszczając wzroku z Aurory i jej zadowolonego wyrazu twarzy. Powędrował spojrzeniem za ruchem dłoni, zastanawiając się, czy tak spokojna i prosta dama była w stanie znaleźć drugie zastosowanie szpilki utrzymującej fryzurę. Myśl ta przyprawiła go o wewnętrzne rozbawienie, które zamarkował kolejnym łykiem. Nie musiał dzielić się własnymi spostrzeżeniami i w najśmielszych snach nie zmierzał tego robić.
Każda celna uwaga na temat młodziutkiej Aurory była równie ostra jak szpilka, a przecież nie mógł pozwolić sobie na towarzyski afront w publicznym miejscu. Nawet gdyby miał teraz do czynienia z Weasleyami(z którymi wrogość jawiła się w każdej chwili i na każdy sposób), zachowałby twarz, niewątpliwie przyprawiając gawiedź o osłupienie. Doskonale znał plotki na swój temat krążące pod ministerialnym dachem. Wiedział, kto je rozpuścił, ale w jego oczach pozostawały niegroźną interpretacją arystokratycznej duszy, której ten biedak nie był w stanie zrozumieć. Może gdyby miał przeprowadzić rozmowę z kimś takim jak Aurora, może potrafiłby coś zrozumieć. Nott widział w niej salonowe dziecko, stawiające swoje pierwsze kroki. Brakowało jej doświadczenia, wprawy i rozwoju umiejętności, z których zrezygnowała na rzecz Ministerstwa.
— Niech nie zwiedzie cię ten... natłok osobowości, szanowna lady. Bez względu na nasze położenie, służbowe polecenie dotrze wszędzie. — Rzucił krótkie spojrzenie w stronę tłumu urzędników maści wszelakiej, obdarzając ich obojętnym spojrzeniem, na które odpowiadali uprzejmym skinieniem głowy. — Ściany własnego gabinetu mogą być niezwykle drażniące, kiedy trzeba uporać się z niekompetencją swoich współpracowników. — Dodał, nieco głośniej wymawiając to kluczowe słowo w swojej wypowiedzi. Jasnym było, że postawienie konkretnego nazwiska skupiłoby na nim uwagę pozostałych. Wprowadzając w ich myśli domysł, wywoływał niepewność. Nawet jeśli w Ministerstwie nie obowiązywały zasady arystokracji, to ich zdanie, każda ich wypowiedź nadawała pewien rytm w sposobie myślenia, a ten subtelny rodzaj władzy nie był dostępny dla każdego prostego urzędnika.
— Lady Greengrass, nie mogę uniknąć pytania, jak radzisz sobie z aurorskimi powinnościami. Biuro na okrągło powtarza, że to miejsce dla wybitnych jednostek, silnych i utalentowanych czarodziejów. Mam nadzieję, że ostracyzm wobec dam dworu nie jest tam zbyt często spotykany? — Uniósł brew, podpierając podbródek na placach, a łokieć na kolanie. Oczekiwał wyczerpującej odpowiedzi; czegoś, co jeszcze bardziej upewniłoby Cassiusa w tej tajemnicy poliszynela.
[bylobrzydkobedzieladnie]
— Dzień dobry. Wnoszę, że dobry nastrój i zdrowie cię nie opuszczają, lady Greengrass — odrzekł gładko, przyjmując wygodniejszą pozę nonszalanckiego, aczkolwiek i kulturalnego lorda z filiżanką herbaty w dłoni. Z niemym namaszczeniem wziął niewielki łyk, nie spuszczając wzroku z Aurory i jej zadowolonego wyrazu twarzy. Powędrował spojrzeniem za ruchem dłoni, zastanawiając się, czy tak spokojna i prosta dama była w stanie znaleźć drugie zastosowanie szpilki utrzymującej fryzurę. Myśl ta przyprawiła go o wewnętrzne rozbawienie, które zamarkował kolejnym łykiem. Nie musiał dzielić się własnymi spostrzeżeniami i w najśmielszych snach nie zmierzał tego robić.
Każda celna uwaga na temat młodziutkiej Aurory była równie ostra jak szpilka, a przecież nie mógł pozwolić sobie na towarzyski afront w publicznym miejscu. Nawet gdyby miał teraz do czynienia z Weasleyami(z którymi wrogość jawiła się w każdej chwili i na każdy sposób), zachowałby twarz, niewątpliwie przyprawiając gawiedź o osłupienie. Doskonale znał plotki na swój temat krążące pod ministerialnym dachem. Wiedział, kto je rozpuścił, ale w jego oczach pozostawały niegroźną interpretacją arystokratycznej duszy, której ten biedak nie był w stanie zrozumieć. Może gdyby miał przeprowadzić rozmowę z kimś takim jak Aurora, może potrafiłby coś zrozumieć. Nott widział w niej salonowe dziecko, stawiające swoje pierwsze kroki. Brakowało jej doświadczenia, wprawy i rozwoju umiejętności, z których zrezygnowała na rzecz Ministerstwa.
— Niech nie zwiedzie cię ten... natłok osobowości, szanowna lady. Bez względu na nasze położenie, służbowe polecenie dotrze wszędzie. — Rzucił krótkie spojrzenie w stronę tłumu urzędników maści wszelakiej, obdarzając ich obojętnym spojrzeniem, na które odpowiadali uprzejmym skinieniem głowy. — Ściany własnego gabinetu mogą być niezwykle drażniące, kiedy trzeba uporać się z niekompetencją swoich współpracowników. — Dodał, nieco głośniej wymawiając to kluczowe słowo w swojej wypowiedzi. Jasnym było, że postawienie konkretnego nazwiska skupiłoby na nim uwagę pozostałych. Wprowadzając w ich myśli domysł, wywoływał niepewność. Nawet jeśli w Ministerstwie nie obowiązywały zasady arystokracji, to ich zdanie, każda ich wypowiedź nadawała pewien rytm w sposobie myślenia, a ten subtelny rodzaj władzy nie był dostępny dla każdego prostego urzędnika.
— Lady Greengrass, nie mogę uniknąć pytania, jak radzisz sobie z aurorskimi powinnościami. Biuro na okrągło powtarza, że to miejsce dla wybitnych jednostek, silnych i utalentowanych czarodziejów. Mam nadzieję, że ostracyzm wobec dam dworu nie jest tam zbyt często spotykany? — Uniósł brew, podpierając podbródek na placach, a łokieć na kolanie. Oczekiwał wyczerpującej odpowiedzi; czegoś, co jeszcze bardziej upewniłoby Cassiusa w tej tajemnicy poliszynela.
[bylobrzydkobedzieladnie]
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Ostatnio zmieniony przez Cassius P. Nott dnia 10.07.17 15:36, w całości zmieniany 1 raz
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dla Aurory każda rozmowa z kim kolwiek z salonów była prawdziwym wyzwaniem. I chyba nie pamiętała tak naprawdę chwili gdyby nie popełniłaby jakiegoś błędu, a może po prostu to ona sama była dla siebie zbyt surowa. Próbowała sobie wmówić, że nie nauczyła się tych wszystkich rzeczy które pomogły by jej poruszanie się po salonach, aby nie przyznać się przed samą sobą, że tak naprawdę jest tą arystokratką i niestety nic na to się nie poradzi. Do momentu kiedy tak myślała widziała dla siebie jeszcze jakąś inną przyszłość niż niewygodna sukienka z ciasno zawiązanym gorsetem.
Zielone oczy łagodnie spoglądały na swojego rozmówcę. Ludzie często dziwili się co taka dziewczyna jak ona robi w takim miejscu jak to. I wcale nie chodzi o ministerstwo jako takie, tylko o jej zawód. W pogoni za swoją wolnością wydawało się, że dziewczyna za mocno zboczyła z kursu, bo przecież taka kruszynka jak ona, z ewidentnie szlachetnymi rysami twarzy... nikt nie wyobrażał sobie, że byłaby w stanie zabić chociażby komara.
-Dziękuję lordzie... na szczęście wszystko jest w należytym porządku.- Odpowiedziała krótko bo do ich stolika właśnie dotarło zamówienie dziewczyny. Gorąca herbata, oraz utęskniona kremówka. Rudzielec skinął tylko lekko głową w kierunku osoby która podała jej zamówienie a ta bez chwili zwłoki od razu się oddaliła pozwalając na kontynuację konwersacji.
-Zdrowie jak najbardziej się trzyma... z dobrym humorem bywa różnie, ale takie jest życie- Patrząc na tego mężczyznę, słuchając jego wypowiedzi docierało do niej, że jest to wyższa półka jeżeli chodzi o bycie szlachetnie urodzonym człowiekiem nawet dla niej. Zdecydowanie znacznie lepiej poruszał się po tym świecie, a przez to dziewczyna poczuła się przy nim jak kompletny gówniarz. I nie chodziło tutaj tylko o różnicę wieku, był tak bardzo obyty, przykładny, oraz... no właśnie Aurora sama nie umiała znaleźć aktualnie słów które najlepiej opisałyby tego człowieka.
-Obawiam się, że ma lord rację- Taka była prawda, w ministerstwie nie było dobrej kryjówki przed pracą. Wszelkiego rodzaju polecenia zawsze dotrą do odpowiedniej osoby, czy to w bardziej magiczny czy tradycyjny sposób nie miało to tak naprawdę znaczenia. Chociaż wszystko też zależało od rodzaju zlecenia. U Aurory takowe dzieliły się na kilka kategorii. Te które należy wykonać natychmiastowo, rzucić wszystko inne, te które są ważne, ale mogą poczekać w kolejce, oraz te na które czas przyjdzie dopiero być może za kilka dni.
-Niekompetencja współpracowników niestety nie jest pomocna, nie sposób się nie zgodzić- I właśnie w tym miejscu spotkali się razem chyba pierwszy raz. Aurora nie miała w zwyczaju robić ludziom tak bardzo nazłość. Nie była taka hipokrytką, jeżeli z kimś się zgadzała to nie usiłowała na siłę zmieniać swojego poglądu tylko po to aby zaznaczyć, że jest inna. Należało to rozróżnić... pokazywanie swojej wyjątkowości, od bycia po prostu zakłamanym głupcem. W końcu dziewczyna uchwyciła delikatnie ucho filiżanki i podniosła ją lekko do ust, aby najpierw móc poczuć ten łagodny zapach herbaty, a zaraz potem upić malutki łyk i odstawić ponownie filiżankę na spodek.
Gdyby ktoś płaci dziewczynie za zadanie tego samego pytania jak ona sobie radzi w tej pracy, chociażby jednego galeona... możliwe, że sama mogłaby spokojnie już wybudować sobie całkiem zacny domek. Szkoda tylko, że taka dama jak ona raczej nie mogła i nie powinna mieszkać sama, byłoby to naprawdę źle odebrane. Mogła albo mieszkać z matką, albo z dziadkami... wybrała to mniejsze zło. Więc również zaczęła zdawać sobie sprawę, że jedyna szansa aby wyrwać się z domu który stał się dla niej złotą klatką, było małżeństwo, ale to oznaczało wlecenie tak naprawdę do innej klatki. Lady Greengrass każdego kolejnego dnia coraz bardziej czuła, że jakieś niewidzialne liny na jej ciele zaczynają się zaciskać coraz mocniej, a wyjścia która widziała wcześniej zamykają się z trzaskiem jedno po drugim, a ona nic nie mogła na to poradzić.
-Jest ciężko- Odpowiedziała zgodnie z prawdą. W chwili kiedy wybierała ten zawód była rozwydrzonym bachorem, które jedyne czego chciało to po pierwsze zrobić rodzinie nazłość, a po drugie... no właśnie, teraz wszystkie pobudki które miała wcześniej aby zostać aurorem wydawały się być tak bardzo bezsensowne, nic nieznaczące. Czyżby naprawdę nie powinna być w tym miejscu, a może to presja otoczenie chciała jej porostu to wmówić.
-Nie ukrywam, że w tej chwili aurorstwo jest czymś innym niż mi się wcześniej wydawało- W jej dziecięcej główce pojawiały się często scenariusze jak z bajki, ale przecież to nie była bajka... nie jej i nie o niej.
-Mniewam chwilę zwątpienia, i czasami zastanawiam się czy dobrze trafiłam jeżeli o to lordowi chodzi- Nie przywykła do mówienia, że jest kolorowo, dobrze w chwili kiedy tak nie było. Aurorę nie trudno było rozgryźć, ale pomimo tego nikt tak naprawdę nie wiedział jakby miał do niej podejść. Wszyscy ją traktowali jak kogoś z innej planety... cóż może taka była. Wyjątkowym okazem który wychował się na wolności, i nagle wpadł do klatki, drzwiczki się zatrzasnęły, i wszyscy byli niezwykle ciekawi rezultatów.
-A jeżeli chodzi o ostracyzm, zdarza się on nader często. I to nie tylko ze strony szlachetnie urodzonych- Śmiałaby powiedzieć, że częściej spotykała się z krzywym spojrzeniem ze strony... jak by to pewnie niektórzy powiedzieli gorzej urodzonych. Aurora zawsze wolała mówić tych biedniejszych. W jej ocenie brzmiało to sto razy lepiej, i raczej nikogo nie obrażało.
Zielone oczy łagodnie spoglądały na swojego rozmówcę. Ludzie często dziwili się co taka dziewczyna jak ona robi w takim miejscu jak to. I wcale nie chodzi o ministerstwo jako takie, tylko o jej zawód. W pogoni za swoją wolnością wydawało się, że dziewczyna za mocno zboczyła z kursu, bo przecież taka kruszynka jak ona, z ewidentnie szlachetnymi rysami twarzy... nikt nie wyobrażał sobie, że byłaby w stanie zabić chociażby komara.
-Dziękuję lordzie... na szczęście wszystko jest w należytym porządku.- Odpowiedziała krótko bo do ich stolika właśnie dotarło zamówienie dziewczyny. Gorąca herbata, oraz utęskniona kremówka. Rudzielec skinął tylko lekko głową w kierunku osoby która podała jej zamówienie a ta bez chwili zwłoki od razu się oddaliła pozwalając na kontynuację konwersacji.
-Zdrowie jak najbardziej się trzyma... z dobrym humorem bywa różnie, ale takie jest życie- Patrząc na tego mężczyznę, słuchając jego wypowiedzi docierało do niej, że jest to wyższa półka jeżeli chodzi o bycie szlachetnie urodzonym człowiekiem nawet dla niej. Zdecydowanie znacznie lepiej poruszał się po tym świecie, a przez to dziewczyna poczuła się przy nim jak kompletny gówniarz. I nie chodziło tutaj tylko o różnicę wieku, był tak bardzo obyty, przykładny, oraz... no właśnie Aurora sama nie umiała znaleźć aktualnie słów które najlepiej opisałyby tego człowieka.
-Obawiam się, że ma lord rację- Taka była prawda, w ministerstwie nie było dobrej kryjówki przed pracą. Wszelkiego rodzaju polecenia zawsze dotrą do odpowiedniej osoby, czy to w bardziej magiczny czy tradycyjny sposób nie miało to tak naprawdę znaczenia. Chociaż wszystko też zależało od rodzaju zlecenia. U Aurory takowe dzieliły się na kilka kategorii. Te które należy wykonać natychmiastowo, rzucić wszystko inne, te które są ważne, ale mogą poczekać w kolejce, oraz te na które czas przyjdzie dopiero być może za kilka dni.
-Niekompetencja współpracowników niestety nie jest pomocna, nie sposób się nie zgodzić- I właśnie w tym miejscu spotkali się razem chyba pierwszy raz. Aurora nie miała w zwyczaju robić ludziom tak bardzo nazłość. Nie była taka hipokrytką, jeżeli z kimś się zgadzała to nie usiłowała na siłę zmieniać swojego poglądu tylko po to aby zaznaczyć, że jest inna. Należało to rozróżnić... pokazywanie swojej wyjątkowości, od bycia po prostu zakłamanym głupcem. W końcu dziewczyna uchwyciła delikatnie ucho filiżanki i podniosła ją lekko do ust, aby najpierw móc poczuć ten łagodny zapach herbaty, a zaraz potem upić malutki łyk i odstawić ponownie filiżankę na spodek.
Gdyby ktoś płaci dziewczynie za zadanie tego samego pytania jak ona sobie radzi w tej pracy, chociażby jednego galeona... możliwe, że sama mogłaby spokojnie już wybudować sobie całkiem zacny domek. Szkoda tylko, że taka dama jak ona raczej nie mogła i nie powinna mieszkać sama, byłoby to naprawdę źle odebrane. Mogła albo mieszkać z matką, albo z dziadkami... wybrała to mniejsze zło. Więc również zaczęła zdawać sobie sprawę, że jedyna szansa aby wyrwać się z domu który stał się dla niej złotą klatką, było małżeństwo, ale to oznaczało wlecenie tak naprawdę do innej klatki. Lady Greengrass każdego kolejnego dnia coraz bardziej czuła, że jakieś niewidzialne liny na jej ciele zaczynają się zaciskać coraz mocniej, a wyjścia która widziała wcześniej zamykają się z trzaskiem jedno po drugim, a ona nic nie mogła na to poradzić.
-Jest ciężko- Odpowiedziała zgodnie z prawdą. W chwili kiedy wybierała ten zawód była rozwydrzonym bachorem, które jedyne czego chciało to po pierwsze zrobić rodzinie nazłość, a po drugie... no właśnie, teraz wszystkie pobudki które miała wcześniej aby zostać aurorem wydawały się być tak bardzo bezsensowne, nic nieznaczące. Czyżby naprawdę nie powinna być w tym miejscu, a może to presja otoczenie chciała jej porostu to wmówić.
-Nie ukrywam, że w tej chwili aurorstwo jest czymś innym niż mi się wcześniej wydawało- W jej dziecięcej główce pojawiały się często scenariusze jak z bajki, ale przecież to nie była bajka... nie jej i nie o niej.
-Mniewam chwilę zwątpienia, i czasami zastanawiam się czy dobrze trafiłam jeżeli o to lordowi chodzi- Nie przywykła do mówienia, że jest kolorowo, dobrze w chwili kiedy tak nie było. Aurorę nie trudno było rozgryźć, ale pomimo tego nikt tak naprawdę nie wiedział jakby miał do niej podejść. Wszyscy ją traktowali jak kogoś z innej planety... cóż może taka była. Wyjątkowym okazem który wychował się na wolności, i nagle wpadł do klatki, drzwiczki się zatrzasnęły, i wszyscy byli niezwykle ciekawi rezultatów.
-A jeżeli chodzi o ostracyzm, zdarza się on nader często. I to nie tylko ze strony szlachetnie urodzonych- Śmiałaby powiedzieć, że częściej spotykała się z krzywym spojrzeniem ze strony... jak by to pewnie niektórzy powiedzieli gorzej urodzonych. Aurora zawsze wolała mówić tych biedniejszych. W jej ocenie brzmiało to sto razy lepiej, i raczej nikogo nie obrażało.
Gość
Gość
Skrywana pośród stosiku dokumentów pogarda dla impertynencji, jaką epatowała ta młoda dama wobec świętych zasad arystokracji, była niczym przepełniona filiżanka. Powoli wylewała się na talerzyk, chroniąc drewniany blat stołu przed zalaniem, lecz w końcu musiał nastąpić moment, w którym dojdzie do tragedii. Dla Notta czymś takim niewątpliwie było to, do czego dążyła młoda latorośl Greengrassów. Nie rozumiał jej pragnienia, by podejmować się zajęć przeznaczonych męskim dłoniom, choć wykazywał krztę wsparcia dla własnych ambicji. Mimo to, nie uważał ich za godne damy. Zbyt mocno ingerowały w męski świat pełen ciężkiej pracy, skąpanej we krwi walki o życie i brutalnej polityki. W tych trzech aspektach nie był w stanie znaleźć miejsca dla damy niezaznajomionej z życiem, nieobytej z niuansami tak szczegółowymi, że niejednemu szlachcicowi sprawiały one problem przez cały żywot. Jednak z drugiej strony znał przecież kobiety zdolne do prowadzenia skomplikowanej gry politycznej i wiedział, do czego były zdolne; tyle, że miały już swoje lata i wiodło je prawdziwe doświadczenie oraz wiedza. W przypadku córki Greengrassów nie mogło być mowy o żadnej z tych rzeczy.
— Polowanie na czarnoksiężników to prawdziwe wyzwanie w rękach damy — odparł krótko. — Niemniej jednak wyrażam nadzieję, że uda ci się osiągnąć swój cel, Auroro. Satysfakcja z pierwszych sukcesów będzie czymś, czym z pewnością będziesz mogła chełpić się pośród towarzystwa — dodał z cichą nutą sarkazmu, zdając sobie sprawę z tego, iż nie był w stanie szczerze poprzeć jej ambitnych zamiarów. Fałszu i kłamu w tych słowach nie dało się dostrzec na pierwszy rzut oka, bowiem to ostrożny sceptycyzm w głosie Cassiusa dominował w wypowiedzi. Subtelnie budził jej emocje. Prowokował, by otworzyła przed nim swe pragnienia tylko w jednym celu: pragnął poznać wroga. Choć była młoda, to dzięki ambicjom mogła odnieść spektakularne zwycięstwo i zajęłaby miejsce pośród aurorów, badając tok spraw, w których on sam brał udział. Skrzyżowanie losu z damą, bez względu na rodowe niesnaski, nie było mu na rękę. Przelewanie krwi szlachetnie urodzonych nie stanowiły istoty sprawy w planach, które wcielał w życie, a zdemaskowanie się przed kimś takim nie wchodziło w rachubę.
— Czyżbyś napytała sobie biedy u kogoś mniej szczęśliwie urodzonego? — spytał teatralnym szeptem, nachylając się nieco nad stolikiem. Istota tego pytania bawiła go, wprawiała w wyjątkowo dobry nastrój, ale też budziła nieposkromiony żal, iż ktoś tak wysoko urodzony nie potrafił poradzić sobie z przytykami maluczkich. Byli przecież niczym ćmy lgnące do ognia, które tak łatwo ulegały nadmiarowi szlacheckiego ciepła. Tak łatwo przychodziła manipulacja ich potrzebami, pragnieniami, lecz najwyraźniej wyglądało na to, że Aurora nie miała o tym najmniejszego pojęcia i z tego powodu również nad nią składał swe politowanie, bowiem już teraz traciła swą skromną przewagę nad nimi, by wkrótce podzielić ich los i stać się nikim.
— Polowanie na czarnoksiężników to prawdziwe wyzwanie w rękach damy — odparł krótko. — Niemniej jednak wyrażam nadzieję, że uda ci się osiągnąć swój cel, Auroro. Satysfakcja z pierwszych sukcesów będzie czymś, czym z pewnością będziesz mogła chełpić się pośród towarzystwa — dodał z cichą nutą sarkazmu, zdając sobie sprawę z tego, iż nie był w stanie szczerze poprzeć jej ambitnych zamiarów. Fałszu i kłamu w tych słowach nie dało się dostrzec na pierwszy rzut oka, bowiem to ostrożny sceptycyzm w głosie Cassiusa dominował w wypowiedzi. Subtelnie budził jej emocje. Prowokował, by otworzyła przed nim swe pragnienia tylko w jednym celu: pragnął poznać wroga. Choć była młoda, to dzięki ambicjom mogła odnieść spektakularne zwycięstwo i zajęłaby miejsce pośród aurorów, badając tok spraw, w których on sam brał udział. Skrzyżowanie losu z damą, bez względu na rodowe niesnaski, nie było mu na rękę. Przelewanie krwi szlachetnie urodzonych nie stanowiły istoty sprawy w planach, które wcielał w życie, a zdemaskowanie się przed kimś takim nie wchodziło w rachubę.
— Czyżbyś napytała sobie biedy u kogoś mniej szczęśliwie urodzonego? — spytał teatralnym szeptem, nachylając się nieco nad stolikiem. Istota tego pytania bawiła go, wprawiała w wyjątkowo dobry nastrój, ale też budziła nieposkromiony żal, iż ktoś tak wysoko urodzony nie potrafił poradzić sobie z przytykami maluczkich. Byli przecież niczym ćmy lgnące do ognia, które tak łatwo ulegały nadmiarowi szlacheckiego ciepła. Tak łatwo przychodziła manipulacja ich potrzebami, pragnieniami, lecz najwyraźniej wyglądało na to, że Aurora nie miała o tym najmniejszego pojęcia i z tego powodu również nad nią składał swe politowanie, bowiem już teraz traciła swą skromną przewagę nad nimi, by wkrótce podzielić ich los i stać się nikim.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aurora tak naprawdę nigdy nie prosiła o zrozumienie o akceptację... To, że urodziła się jako arystokratka w żaden sposób nie powinno było odmawiać jej prawa życia... jej życia, oraz tego, że tylko ona powinna mieć prawo podejmowania decyzji o tym kim chciała zostać. Nie wiedziała co wydarzy się jutro, ale jednego była pewna. Nigdy nie da się zaprząść w cugle, nie pozwoli aby kto kolwiek po za nią sterował jej przyszłością. Arystokracja która teraz była która ona znała powoli będzie odchodzić w cieni, wyparta przez nowe pokolenie. Mieli tak naprawdę dwa wyjścia. Zatrzymać się w miejscu aby nagle zniknąć w historii, przestać istnieć, albo spróbować iść z nurtem mijającego czasu, sprawić, że ludzie będą pamiętać. Aurora do tego właśnie dążyła. Nie chciała aby jej imię i nazwisko zostało wyparte przez innych ludzi. To wiązało się z pewnymi decyzjami, oraz konsekwencjami. Mimo wszystko ona uważała, że tak długo jak walczymy w słusznej sprawie, to wszelkie konsekwencje są nic nie warte... są tylko pewnymi wydarzeniami w naszym życiu.
-Dziękuję- Odpowiedziała spokojnie po czym ponownie chwyciła uszko filiżanki aby podnieść ją do ust. Przymknęła spokojnie powieki ukrywając swoje źrenice. Wdychała łagodny zapach herbaty, aby po chwilce zamoczyć w cieczy swoje różowawe usteczka. Odstawiła naczynie na spodek, i otworzyła oczy aby popatrzeć na rozmówcę. W jej zielonych oczach tańczyły bliżej niezidentyfikowane iskierki, sprawiały, że jej spojrzenie stało się znacznie bardziej zadziorne, pewne siebie. Cała postawa dziewczyny automatycznie została wyprostowana a głowo wysoko uniesiona. Na usteczkach momentalnie zakwitł wyjątkowo pewny siebie uśmiech, a jednocześnie było w nim coś przekonywującego.
-Mimo to, nie potrzebuję poparcia, czy zapewnień, że cel do którego dążę jest realnym portem. A tym bardziej nie potrzebuję wiary innych ludzi. Tak długo jak ja w siebie oraz w słuszność swoich idei będę wierzyć... wiem, że nie będzie dla mnie rzeczy niemożliwych- Odpowiedziała najszczerzej jak tylko była w stanie. Czy poprawnie odczytała sarkazm. Nawet go nie zauważyła, powiedziała to, co powiedziałaby każdemu innemu człowiekowi gdyby spróbował w ten sposób podnieść ją na duchu. W jej wypadku był to śmieszny paradoks... wierzyła w to, że jest silna tak długo jak była słaba. Mocno trzymali ją na sznurkach... niczym lalkę której kazano tańczyć, ale Aurora wiedziała, że pewnego dnia zerwie te sznurki, że przestanie być marionetką, oraz, że zatańczy w swój własny wyjątkowy sposób.
-I z całym szacunkiem Lordzie... nie będę na pewno dzielić się tym z ludźmi którzy nie potrafią spojrzeć na świat przez moje oczy, oraz którzy mnie mnie rozumieją- Nie było w tych słowach ani odrobiny wyrzutu, czy zawodu. Dała po prostu jasno do zrozumienia, że nie każdy jest godny aby przystąpić tego zaszczytu poznania jej sekretów.
Czy Aurorę da się poznać... w jakiś sposób na pewno, problem był jeden, jej sposób patrzenia na świat była dla innych tak bardzo niezrozumiały. Była ona na tyle chwiejną osobą, że chwilami nie potrafiła zrozumieć samą siebie. Rzeczy które sprawiały jej radość za godzinę mogły wprawiać ją w wielki smutek, i na odwrót.
-Och naturalnie, że nie, chociaż widzę ich spojrzenia czasami szepty... z drugiej strony prawda jest taka, że szlachetnie urodzeni pod tym kątem nie są lepsi. Chociaż próbują to ukrywać pod postacią złudnej uprzejmości oraz fałszywego zrozumienia. Ja zdecydowanie bardziej wolę kiedy wykłada się karty na stół... bez otoczki salonów, bez "ą" "ę"- Nie lubiła tego zakłamania, zawsze było zwolenniczką przedstawiania rzeczy takimi jakimi są a nie takimi jakimi być powinny. Więc jeżeli ktoś uważał, że popełniała błąd, że zdradzała tym swój ród... powinien był jej to powiedzieć a nie czekając aż ta się domyśli, bo taka chwili może nigdy nie nadejść.
-Dziękuję- Odpowiedziała spokojnie po czym ponownie chwyciła uszko filiżanki aby podnieść ją do ust. Przymknęła spokojnie powieki ukrywając swoje źrenice. Wdychała łagodny zapach herbaty, aby po chwilce zamoczyć w cieczy swoje różowawe usteczka. Odstawiła naczynie na spodek, i otworzyła oczy aby popatrzeć na rozmówcę. W jej zielonych oczach tańczyły bliżej niezidentyfikowane iskierki, sprawiały, że jej spojrzenie stało się znacznie bardziej zadziorne, pewne siebie. Cała postawa dziewczyny automatycznie została wyprostowana a głowo wysoko uniesiona. Na usteczkach momentalnie zakwitł wyjątkowo pewny siebie uśmiech, a jednocześnie było w nim coś przekonywującego.
-Mimo to, nie potrzebuję poparcia, czy zapewnień, że cel do którego dążę jest realnym portem. A tym bardziej nie potrzebuję wiary innych ludzi. Tak długo jak ja w siebie oraz w słuszność swoich idei będę wierzyć... wiem, że nie będzie dla mnie rzeczy niemożliwych- Odpowiedziała najszczerzej jak tylko była w stanie. Czy poprawnie odczytała sarkazm. Nawet go nie zauważyła, powiedziała to, co powiedziałaby każdemu innemu człowiekowi gdyby spróbował w ten sposób podnieść ją na duchu. W jej wypadku był to śmieszny paradoks... wierzyła w to, że jest silna tak długo jak była słaba. Mocno trzymali ją na sznurkach... niczym lalkę której kazano tańczyć, ale Aurora wiedziała, że pewnego dnia zerwie te sznurki, że przestanie być marionetką, oraz, że zatańczy w swój własny wyjątkowy sposób.
-I z całym szacunkiem Lordzie... nie będę na pewno dzielić się tym z ludźmi którzy nie potrafią spojrzeć na świat przez moje oczy, oraz którzy mnie mnie rozumieją- Nie było w tych słowach ani odrobiny wyrzutu, czy zawodu. Dała po prostu jasno do zrozumienia, że nie każdy jest godny aby przystąpić tego zaszczytu poznania jej sekretów.
Czy Aurorę da się poznać... w jakiś sposób na pewno, problem był jeden, jej sposób patrzenia na świat była dla innych tak bardzo niezrozumiały. Była ona na tyle chwiejną osobą, że chwilami nie potrafiła zrozumieć samą siebie. Rzeczy które sprawiały jej radość za godzinę mogły wprawiać ją w wielki smutek, i na odwrót.
-Och naturalnie, że nie, chociaż widzę ich spojrzenia czasami szepty... z drugiej strony prawda jest taka, że szlachetnie urodzeni pod tym kątem nie są lepsi. Chociaż próbują to ukrywać pod postacią złudnej uprzejmości oraz fałszywego zrozumienia. Ja zdecydowanie bardziej wolę kiedy wykłada się karty na stół... bez otoczki salonów, bez "ą" "ę"- Nie lubiła tego zakłamania, zawsze było zwolenniczką przedstawiania rzeczy takimi jakimi są a nie takimi jakimi być powinny. Więc jeżeli ktoś uważał, że popełniała błąd, że zdradzała tym swój ród... powinien był jej to powiedzieć a nie czekając aż ta się domyśli, bo taka chwili może nigdy nie nadejść.
Gość
Gość
Słysząc to krótkie podziękowanie, postąpił za Aurorą i również wziął filiżankę, by wziąć niewielki łyk przestygniętej herbaty. W tym czasie krótko delektował się smakiem i aromatem, który niemal stanął mu w gardle, gdy przyszło mu wysłuchać niedorzecznej tyrady. Twarz Notta momentalnie skąpał wyraz masz mnie, wyrażający absolutny brak wstydu czy jakiegokolwiek zażenowania, objawiający spokój ducha mimo kłębiącej się w nim sprzeczności, bowiem to właśnie w tej chwili namiastki grzeczności i szacunku dla pochodzenia młodej Aurory legły w gruzach. Nie sądził, by zdawała sobie sprawę, jak wielkie faux pas popełniła, obnażając się butą i zarozumiałością. Nie dostrzegał w niej także choćby cienia refleksji, gdy słyszał kolejne słowa. Było tak, jakby zupełnie zapomniała o swoim pochodzeniu, zdradziła własną krew, a także zszargała jego własną reputację, nie przyjmując rady dziedzica rodu nadającego kierunek całej arystokracji.
— Auroro, Auroro... jesteś jeszcze młoda, bardzo młoda, prawdę mówiąc, i nie jestem do końca przekonany, czy masz świadomość tego — tu wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty i stuknął nią w stosik dokumentów — jak wielkie słowa padają z twych ust, i jak wielkie niebezpieczeństwo sprowadzasz nie tylko na siebie, ale także na pozostałe rody. — Przesuwające się przed nim pliki dokumentów, porządkujące się prostym niewerbalnym czarem nie przeszkadzały w obejmowaniu Greengrassówny chłodnym spojrzeniem. Ten sam wzrok omiótł wnętrze kawiarni, badawczo obserwując, czy wśród tłumu nie znalazł się śmiałek, który odważyłby się przysłuchać rozmowie. Mimo oczywistego gwaru dało się dosłyszeć jedynie strzępy ich rozmowy, lecz całkowita koncentracja i odpowiednie zaklęcie mogły temu dopomóc. Mając świadomość tego, że nie byli sami, nachylił się nad stolikiem ku Aurorze, patrząc na nią z dozą rozczarowania.
— Pozwolę sobie udzielić ci rady, młoda damo — zaczął z pozoru groźnym tonem. — Przyszło nam żyć w czasach, w których każdy patrzy na nasze ręce. Wszystkich i każdego z osobna szlachetnie urodzonego. Widząc twój nieprzemyślany brak zaufania, bez względu na relacje między poszczególnymi rodami, dostrzegają szansę, by pozbawić nas autorytetu i szacunku, który nasi przodkowie pielęgnowali przez całe stulecia. Stłamszą nas i zniszczą. Tego właśnie chcesz? Stać się jedną z nich? — Zapytał ostatecznie, prostując się elegancko na krześle i chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty. Nie czuł potrzeby jej użycia, a także znajdował się w Ministerstwie i posiadał w sobie jeszcze szacunek dla władzy. Zgrabnymi ruchami zebrał uporządkowane magią pliki dokumentów i zaczął powoli umieszczać je w skórzanej teczce pomiędzy kolejnymi przegródkami. Dla kogoś takiego jak Cassius mogło być to zajęcie na całe godziny na tyle zajmujące, że nie dostrzegłby otaczającego go świata. Coś takiego jednak miewało miejsce jedynie w jego gabinecie, bowiem w każdym innym zakątku Ministerstwa musiał zachować czujność. Tak i tutaj poświęcił jedynie skrawek swej uwagi na poprawne spakowanie dokumentów, znosząc kolejne obelgi wypływające z jej ust. Przytyków w stronę salonów, którymi rządziła jego rodzina nie zamierzał znosić z milczeniem. Nie zamierzał też unosić się honorem, bowiem istniały słowa, którymi mógł próbować zapobiec oślemu uporowi i nierozwadze, z którymi miał do czynienia.
— Jeśli tak bardzo gardzisz i piętnujesz tradycję, w której żyjemy od pokoleń, dlaczego ją przyjęłaś i próbujesz żyć na wzór, któremu – jak twierdzisz – nie jesteś w stanie sprostać? Dlaczego nie wyrzekniesz się swego statusu? — Ostrość postawionego pytania zdawała się być przerażająca również dla niego, choć nie okazał tego żadnym wyrazem twarzy. Lico zdobiła obojętność wraz z przebijającym się urażeniem tego, co Nott uważał za najdroższe swemu życiu, oraz oczekiwanie na nieuniknione użycie słów, które nie powinny tutaj paść.
— Auroro, Auroro... jesteś jeszcze młoda, bardzo młoda, prawdę mówiąc, i nie jestem do końca przekonany, czy masz świadomość tego — tu wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty i stuknął nią w stosik dokumentów — jak wielkie słowa padają z twych ust, i jak wielkie niebezpieczeństwo sprowadzasz nie tylko na siebie, ale także na pozostałe rody. — Przesuwające się przed nim pliki dokumentów, porządkujące się prostym niewerbalnym czarem nie przeszkadzały w obejmowaniu Greengrassówny chłodnym spojrzeniem. Ten sam wzrok omiótł wnętrze kawiarni, badawczo obserwując, czy wśród tłumu nie znalazł się śmiałek, który odważyłby się przysłuchać rozmowie. Mimo oczywistego gwaru dało się dosłyszeć jedynie strzępy ich rozmowy, lecz całkowita koncentracja i odpowiednie zaklęcie mogły temu dopomóc. Mając świadomość tego, że nie byli sami, nachylił się nad stolikiem ku Aurorze, patrząc na nią z dozą rozczarowania.
— Pozwolę sobie udzielić ci rady, młoda damo — zaczął z pozoru groźnym tonem. — Przyszło nam żyć w czasach, w których każdy patrzy na nasze ręce. Wszystkich i każdego z osobna szlachetnie urodzonego. Widząc twój nieprzemyślany brak zaufania, bez względu na relacje między poszczególnymi rodami, dostrzegają szansę, by pozbawić nas autorytetu i szacunku, który nasi przodkowie pielęgnowali przez całe stulecia. Stłamszą nas i zniszczą. Tego właśnie chcesz? Stać się jedną z nich? — Zapytał ostatecznie, prostując się elegancko na krześle i chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty. Nie czuł potrzeby jej użycia, a także znajdował się w Ministerstwie i posiadał w sobie jeszcze szacunek dla władzy. Zgrabnymi ruchami zebrał uporządkowane magią pliki dokumentów i zaczął powoli umieszczać je w skórzanej teczce pomiędzy kolejnymi przegródkami. Dla kogoś takiego jak Cassius mogło być to zajęcie na całe godziny na tyle zajmujące, że nie dostrzegłby otaczającego go świata. Coś takiego jednak miewało miejsce jedynie w jego gabinecie, bowiem w każdym innym zakątku Ministerstwa musiał zachować czujność. Tak i tutaj poświęcił jedynie skrawek swej uwagi na poprawne spakowanie dokumentów, znosząc kolejne obelgi wypływające z jej ust. Przytyków w stronę salonów, którymi rządziła jego rodzina nie zamierzał znosić z milczeniem. Nie zamierzał też unosić się honorem, bowiem istniały słowa, którymi mógł próbować zapobiec oślemu uporowi i nierozwadze, z którymi miał do czynienia.
— Jeśli tak bardzo gardzisz i piętnujesz tradycję, w której żyjemy od pokoleń, dlaczego ją przyjęłaś i próbujesz żyć na wzór, któremu – jak twierdzisz – nie jesteś w stanie sprostać? Dlaczego nie wyrzekniesz się swego statusu? — Ostrość postawionego pytania zdawała się być przerażająca również dla niego, choć nie okazał tego żadnym wyrazem twarzy. Lico zdobiła obojętność wraz z przebijającym się urażeniem tego, co Nott uważał za najdroższe swemu życiu, oraz oczekiwanie na nieuniknione użycie słów, które nie powinny tutaj paść.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aurora doskonale zdawała sobie sprawę z tego co o niej myśleli inni szlachetnie urodzeni. Matka nie pozwalała jej o tym zapomnieć nawet przez chwilę, co chwila porównując do swojego nieżyjącego męża. Naturalnie nie było to komplementem. W zasadzie Aurora doskonale rozumiała swoją matkę, nienawidziła swojego męża i w tej chwili słowo to wcale nie było przesadą. Jeżeli jest się zmuszonym do spędzania czasu z człowiekiem z którym nie ma się wspólnego języka, kiedy trzeba z tym człowiekiem dzielić łoże i życie... nienawiść wydaje się być jak najbardziej dobrze użytym słowem. Więc nie umiała się na nią gniewać długo. Tyle już przykrych słów od niej usłyszała, ale za każdym razem potrafiła znaleźć dla swojej rodzicielki usprawiedliwienie.
Rudzielec jak najbardziej wysłuchał tego co mężczyzna miał jej do powiedzenia mimo to na bladej twarzyczce na którą delikatnie opadł rudy kosmyk włosów nie dało się zauważyć ani odrobiny zmieszania, czy też zdenerwowania. Tak dziewczynę ciężko było wyprowadzić z równowagi. Nigdy nikogo nie starała się przekonać do swoich racji i tego samego oczekiwała ze strony drugiej osoby, a jeżeli tego nie dostawała starała się dalej kontynuować rozmowę w swój sposób... pozostało jej tylko czekać aż rozmówca w końcu zrozumie czego ona oczekuje. Mogłaby o tym powiedzieć wprost, ale jeżeli do czegoś dojdziemy sami lepiej to zapamiętamy.
-To nie są wielkie słowa Lordzie- Powiedziała w końcu kiedy ten skończył swój monolog
-To są proste rzeczy... ale wielkie dla ludzi którzy boją się zmian- Ciężko było zamknąć jej buzie, mogłoby się wydawać, że dziewczyna miała tak naprawdę odpowiedź na wszystko. Można by tutaj było dyskutować na temat słuszności jej przekonań, ale czy miało to jaki kolwiek sens. Każdy miał inne przekonania, wierzył w coś innego, i każdy będzie uważał swoją idee za tą jedyną i słuszną.
-Z całym szacunkiem Lordzie, ale pozwolę się nie zgodzić z tą radą- Kontynuowała dalej starając się jak najdokładniej widzieć twarz swojego rozmówcy. Chwyciła filiżankę po czym wypiła resztkę herbaty i odstawiła ją na spodek.
-Świat się zmienia, powoli te czasy przejdą do historii tak samo jak my. Nasza era nieubłaganie się kończy. Rzeczy które z naszego punktu widzenia są małe zabiją to co jest wielkie taka jest kolej rzeczy. Mamy w takim układzie dwa wyjścia. Zatrzymać się w miejscu i z całej siły utrzymywać walące się ściany i w pewnym momencie zniknąć pod gruzami, ale możemy również spróbować wybudować coś nowego. Wybór należy do każdego z nas- Czy jej przekonania w tej chwili były słuszne cóż to dopiero okaże się z czasem, jeżeli historia pokaże jej, że się myliła... z wdziękiem schyli głowę i przyzna się do własnego błędu. Chociaż historię tworzyli ludzie. To było trochę jak z meczem Quiddicha... od zawodników tylko zależało która drużyna będzie triumfować. Więc o własne idee należało walczyć.
-Jak powiedziałam... wielu szlachetnie urodzonych wcale szlachetnymi ludźmi nie są. Tytuł nie mówi o wartości człowieka, nie wielkość jego domu, czy ilość złota w banku. O jego wartości mówi sposób w jaki żył, jaki był dla innych ludzi.- Między innymi tego nauczył ją ojciec, gdyby nie miał na nią takiego wpływu najpewniej byłaby podobnego zdania co jej rozmówca, a będąc w tym miejscu w którym się aktualnie znajduje, było to dla niej czymś strasznym.
-Nie gardzę i nie piętnuje... jedyne czego pragnę to większej swobody dla przyszłych moich dzieci, oraz moich wnuków. To nie jest dużo prawda- Posłała mu tylko delikatny uśmiech po czym powoli i z gracją wstała ze swojego miejsca.
-Arystokraci są doskonałymi aktorami, i nad tym warto się zastanowić. Bowiem nigdy Lord nie będzie mógł mieć pewności z kim... z którą stroną danego człowieka rozmawia w danej chwili- Rudzielec wsunął krzesło bliżej stolika na którym siedział, po czym ponownie skierowała spojrzenie na mężczyznę.
-A teraz Lord wybaczy, praca niestety wzywa- Skinęła w jego kierunku delikatnie głową przekazując mu tym samym wyraz swojego szacunku... jaki by on nie był. Podeszła do lady po czym wysypała na nią należną ilość pieniędzy za swoje zamówienie, i nie czekając na nic zaczęła iść w stronę wyjścia. Nic po niej nie było widać, że przed chwilą przeprowadziła na swój sposób niezwykle interesującą dyskusję. Co więcej na jej ustach jawił się nawet delikatny uśmiech.
z/t
Rudzielec jak najbardziej wysłuchał tego co mężczyzna miał jej do powiedzenia mimo to na bladej twarzyczce na którą delikatnie opadł rudy kosmyk włosów nie dało się zauważyć ani odrobiny zmieszania, czy też zdenerwowania. Tak dziewczynę ciężko było wyprowadzić z równowagi. Nigdy nikogo nie starała się przekonać do swoich racji i tego samego oczekiwała ze strony drugiej osoby, a jeżeli tego nie dostawała starała się dalej kontynuować rozmowę w swój sposób... pozostało jej tylko czekać aż rozmówca w końcu zrozumie czego ona oczekuje. Mogłaby o tym powiedzieć wprost, ale jeżeli do czegoś dojdziemy sami lepiej to zapamiętamy.
-To nie są wielkie słowa Lordzie- Powiedziała w końcu kiedy ten skończył swój monolog
-To są proste rzeczy... ale wielkie dla ludzi którzy boją się zmian- Ciężko było zamknąć jej buzie, mogłoby się wydawać, że dziewczyna miała tak naprawdę odpowiedź na wszystko. Można by tutaj było dyskutować na temat słuszności jej przekonań, ale czy miało to jaki kolwiek sens. Każdy miał inne przekonania, wierzył w coś innego, i każdy będzie uważał swoją idee za tą jedyną i słuszną.
-Z całym szacunkiem Lordzie, ale pozwolę się nie zgodzić z tą radą- Kontynuowała dalej starając się jak najdokładniej widzieć twarz swojego rozmówcy. Chwyciła filiżankę po czym wypiła resztkę herbaty i odstawiła ją na spodek.
-Świat się zmienia, powoli te czasy przejdą do historii tak samo jak my. Nasza era nieubłaganie się kończy. Rzeczy które z naszego punktu widzenia są małe zabiją to co jest wielkie taka jest kolej rzeczy. Mamy w takim układzie dwa wyjścia. Zatrzymać się w miejscu i z całej siły utrzymywać walące się ściany i w pewnym momencie zniknąć pod gruzami, ale możemy również spróbować wybudować coś nowego. Wybór należy do każdego z nas- Czy jej przekonania w tej chwili były słuszne cóż to dopiero okaże się z czasem, jeżeli historia pokaże jej, że się myliła... z wdziękiem schyli głowę i przyzna się do własnego błędu. Chociaż historię tworzyli ludzie. To było trochę jak z meczem Quiddicha... od zawodników tylko zależało która drużyna będzie triumfować. Więc o własne idee należało walczyć.
-Jak powiedziałam... wielu szlachetnie urodzonych wcale szlachetnymi ludźmi nie są. Tytuł nie mówi o wartości człowieka, nie wielkość jego domu, czy ilość złota w banku. O jego wartości mówi sposób w jaki żył, jaki był dla innych ludzi.- Między innymi tego nauczył ją ojciec, gdyby nie miał na nią takiego wpływu najpewniej byłaby podobnego zdania co jej rozmówca, a będąc w tym miejscu w którym się aktualnie znajduje, było to dla niej czymś strasznym.
-Nie gardzę i nie piętnuje... jedyne czego pragnę to większej swobody dla przyszłych moich dzieci, oraz moich wnuków. To nie jest dużo prawda- Posłała mu tylko delikatny uśmiech po czym powoli i z gracją wstała ze swojego miejsca.
-Arystokraci są doskonałymi aktorami, i nad tym warto się zastanowić. Bowiem nigdy Lord nie będzie mógł mieć pewności z kim... z którą stroną danego człowieka rozmawia w danej chwili- Rudzielec wsunął krzesło bliżej stolika na którym siedział, po czym ponownie skierowała spojrzenie na mężczyznę.
-A teraz Lord wybaczy, praca niestety wzywa- Skinęła w jego kierunku delikatnie głową przekazując mu tym samym wyraz swojego szacunku... jaki by on nie był. Podeszła do lady po czym wysypała na nią należną ilość pieniędzy za swoje zamówienie, i nie czekając na nic zaczęła iść w stronę wyjścia. Nic po niej nie było widać, że przed chwilą przeprowadziła na swój sposób niezwykle interesującą dyskusję. Co więcej na jej ustach jawił się nawet delikatny uśmiech.
z/t
Gość
Gość
Kawiarnia
Szybka odpowiedź