Kawiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia
Usytuowane tuż nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa pomieszczenie w barwach brązów i fioletów. Ze stojącego w kącie radia sączy się miła dla ucha, przytłumiona muzyka, mieszająca się z szumem przyciszonych rozmów oraz stukotu obcasów - do kawiarni co chwilę ktoś wchodzi, by w pośpiechu zamówić kubek kawy, porwać z pobliskiego stoliczka najnowszą prasę i pędzić w pośpiechu do czeluści własnego biura tudzież departamentu; ostatnimi czasy Ministerstwo Magii przeżywa istny natłok zajęć, obowiązków i problemów.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Skinął głową.
-Nie każdy otrzymuje w domu odpowiednie wychowanie. Nawet rodzice o słusznych poglądach mogą być zajęci, zabiegani... a w Hogwarcie uczniowie spędzają więcej czasu z profesorami i znajomymi niż z rodziną. Łatwo sobie wyobrazić, jak toksyczny wpływ na młode, nieukształtowane umysły, mogą mieć takie poglądy i jak trudno wychwycić potem zepsucie. - potwierdził, również absolutnie zbulwersowany. Z uczuciem skruchy pamiętał, jak jego idolem był Solas - nigdy rodzice. Właściwie, tak pozostało do dnia dzisiejszego. Państwo Sallow nawet nie zauważyli, jak ich synowie zboczyli z konserwatywnej ścieżki. Zaniepokoili się dopiero, gdy brat poślubił wyzwoloną jak na ich gust Jade. Cornelius był zaś zbyt sprytny, by dowiedzieli się o jego wybrykach. Dbał o relację z ojcem i o spadek i dopiero Jade (znowu Jade!) zaważyła o tym, że nie mieli już kontaktu. Przynajmniej mógł sobie tłumaczyć, że konflikt był tragiczny, nieunikniony, i niewywołany jego błędami ani poglądami. Nie mógł w końcu poprzeć fałszywych oskarżeń wobec wdowy ani przyznać się rodzicom, że prawdę wydusił z niej legilimencją.
Czasem zastanawiał się tylko, czy życie byłoby prostsze, gdyby on i Solas od początku mieli odpowiednich nauczycieli i zostali ukierunkowani na odpowiedzialne, mniej indywidualistyczne tory. Może wtedy nie goniliby za karierą ani za spódniczkami i przysłużyli się rodzinie? A skoro toksyczna edukacja wpłynęła tak na nich, zwykłą rodzinę o długich tradycjach, to jak działała na arystokratów o nieporównywalnie większym ciężarze rodowej odpowiedzialności? Właśnie miał doskonałą okazję się dowiedzieć, a spotkanie okazywało się niezwykle obiecujące.
Tym bardziej, że lady Aquila jakby czytała w jego myślach. Oczywiście, nie mogła tego uczynić, zorientowałby się, gdyby miał przed sobą legilimentkę. Tym bardziej, był pełen podziwu dla jej domyślności.
-Jestem ciekaw lady zdania, ale osobiście obawiam się, że młodzi ludzie chętniej upatrują autorytetów w rówieśnikach niż w rodzinach bądź książkach. - westchnął, z udawaną bezradnością. -Może nowoczesne media jakoś by ich przekonały, podobno młodsze pokolenie coraz częściej sięga po Walczącego Maga - szczególnie odkąd zdelegalizowano Proroka -ale wciąż brak nam publicznych osobowości, dobrych wpływów. - splótł dłonie na stole, badawczo lecz nienachalnie spoglądając na Aquilę, a potem powoli skinął głową. -I tak, to oczywista sprawa, że poparcie dla buntów jest nie tylko zbrodnicze i głupie, ale często ideologiczne. A ideologia kiełkuje właśnie w szkołach, książkach, mediach. Niestety, nie da się jej wypelnić z dnia na dzień, choć dzięki ostatnim inicjatywom Ministerstwa widzę pewne postępy.
-Nie każdy otrzymuje w domu odpowiednie wychowanie. Nawet rodzice o słusznych poglądach mogą być zajęci, zabiegani... a w Hogwarcie uczniowie spędzają więcej czasu z profesorami i znajomymi niż z rodziną. Łatwo sobie wyobrazić, jak toksyczny wpływ na młode, nieukształtowane umysły, mogą mieć takie poglądy i jak trudno wychwycić potem zepsucie. - potwierdził, również absolutnie zbulwersowany. Z uczuciem skruchy pamiętał, jak jego idolem był Solas - nigdy rodzice. Właściwie, tak pozostało do dnia dzisiejszego. Państwo Sallow nawet nie zauważyli, jak ich synowie zboczyli z konserwatywnej ścieżki. Zaniepokoili się dopiero, gdy brat poślubił wyzwoloną jak na ich gust Jade. Cornelius był zaś zbyt sprytny, by dowiedzieli się o jego wybrykach. Dbał o relację z ojcem i o spadek i dopiero Jade (znowu Jade!) zaważyła o tym, że nie mieli już kontaktu. Przynajmniej mógł sobie tłumaczyć, że konflikt był tragiczny, nieunikniony, i niewywołany jego błędami ani poglądami. Nie mógł w końcu poprzeć fałszywych oskarżeń wobec wdowy ani przyznać się rodzicom, że prawdę wydusił z niej legilimencją.
Czasem zastanawiał się tylko, czy życie byłoby prostsze, gdyby on i Solas od początku mieli odpowiednich nauczycieli i zostali ukierunkowani na odpowiedzialne, mniej indywidualistyczne tory. Może wtedy nie goniliby za karierą ani za spódniczkami i przysłużyli się rodzinie? A skoro toksyczna edukacja wpłynęła tak na nich, zwykłą rodzinę o długich tradycjach, to jak działała na arystokratów o nieporównywalnie większym ciężarze rodowej odpowiedzialności? Właśnie miał doskonałą okazję się dowiedzieć, a spotkanie okazywało się niezwykle obiecujące.
Tym bardziej, że lady Aquila jakby czytała w jego myślach. Oczywiście, nie mogła tego uczynić, zorientowałby się, gdyby miał przed sobą legilimentkę. Tym bardziej, był pełen podziwu dla jej domyślności.
-Jestem ciekaw lady zdania, ale osobiście obawiam się, że młodzi ludzie chętniej upatrują autorytetów w rówieśnikach niż w rodzinach bądź książkach. - westchnął, z udawaną bezradnością. -Może nowoczesne media jakoś by ich przekonały, podobno młodsze pokolenie coraz częściej sięga po Walczącego Maga - szczególnie odkąd zdelegalizowano Proroka -ale wciąż brak nam publicznych osobowości, dobrych wpływów. - splótł dłonie na stole, badawczo lecz nienachalnie spoglądając na Aquilę, a potem powoli skinął głową. -I tak, to oczywista sprawa, że poparcie dla buntów jest nie tylko zbrodnicze i głupie, ale często ideologiczne. A ideologia kiełkuje właśnie w szkołach, książkach, mediach. Niestety, nie da się jej wypelnić z dnia na dzień, choć dzięki ostatnim inicjatywom Ministerstwa widzę pewne postępy.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała go, miał w swoich słowach całkowitą rację i wydawało się jakby niektórych słów nie musieli nawet mówić głośno, ich opinie wydawały się właściwie identyczne. To jedynie upewniało dziewczynę w tym, że przyszłość Ministerstwa Magii spoczywa w rękach osób, które faktycznie powinny się tam znaleźć i mają odpowiednie poglądy, mogące poprowadzić dalej ich świat w wieki świetności.
- Oczywiście! - powiedziała z nieukrywanym entuzjazmem. - Zwłaszcza teraz czas, który można poświęcić dla rodziny, mocno się kurczy, prawda? W całym kraju tyle się dzieje i nawet to lato wyglądało zupełnie inaczej niż poprzednie. W jaki sposób mają kształtować się młode umysły gdy jedyne co otrzymują to wątpliwie poprawne stwierdzenia od swoich rówieśników? - sytuacja wręcz ją przerażało.
Blackowie od lat utrzymywali stolicę, ale dopiero w ciągu ostatnich miesięcy wszystko przybrało zupełnie inny obrót. Działania Ministerstwa Magii, z udziałem nestora ich rodu oczywiście, wszystkie słowa kierowane do nich przez Czarnego Pana, oznaczały jedynie długofalowy spokój. Ten jednak musiał zostać zapoczątkowany wojną, tak widoczną na ulicach. Oczywiście, że wolałaby by ta rzeź w końcu się skończyła. By mugole mogli raz na zawsze zniknąć z powierzchni ziemi, a władza nad kierunkiem ich świata została powierzona w ręce takich jak ona, takich jak jej przodkowie. Musiał jednak minąć czas, wojny zawsze swoje trwały.
- Panie Sallow, być może wynika to z problemów z dostępem do wiedzy? - edukacja w Hogwarcie pozostawiała swoje do życzenia, nawet jeśli Aquila zawsze chętnie stawiała się w obronie domu Slytherina. - Oczywiście, wszyscy zaczytują się w Walczącym Magu i Czarownicy, ale być może faktycznie potrzeba by było złamać pewne utarte szlaki? - zapytała nieco już niepewnie. - Proszę spojrzeć, ja Walczącego Maga śledzę niemal od zawsze, to samo zresztą tyczy się Czarownicy, ale dla mnie przedstawione tam fakty są na porządku dziennym. Próbuję wczuć się w pozycję osób o innym pochodzeniu - co było wyjątkowo trudne - i obawiam się, że może mieć Pan całkowitą rację. Czy mogłabym jakkolwiek pomóc? - w głowie miała kilka pomysłów.
Być może powinna bardziej skupić się na badaniach, na odkrywaniu nowych tajemnic skrywanych przez karty historii, ale ta sprawa wydawała się znacznie cenniejsza i ważniejsza dla przyszłości ich świata. A przecież to właśnie przeszłość stanowiła o tym co się wydarzy. Czyż to nie było wręcz oczywiste? Ojciec nie był chętny by teraz wyjeżdżała z domu, by dalej przebywała we Francji. Choć Londyn potrafił stać w ogniu, to jednak była w domu. Jeśli jednak miałaby pomóc młodemu pokoleniu, może nawet młodszemu niż ona sama, zrozumieć jakie faktycznie wartości rządzą światem, to była w stanie spróbować.
- Oczywiście! - powiedziała z nieukrywanym entuzjazmem. - Zwłaszcza teraz czas, który można poświęcić dla rodziny, mocno się kurczy, prawda? W całym kraju tyle się dzieje i nawet to lato wyglądało zupełnie inaczej niż poprzednie. W jaki sposób mają kształtować się młode umysły gdy jedyne co otrzymują to wątpliwie poprawne stwierdzenia od swoich rówieśników? - sytuacja wręcz ją przerażało.
Blackowie od lat utrzymywali stolicę, ale dopiero w ciągu ostatnich miesięcy wszystko przybrało zupełnie inny obrót. Działania Ministerstwa Magii, z udziałem nestora ich rodu oczywiście, wszystkie słowa kierowane do nich przez Czarnego Pana, oznaczały jedynie długofalowy spokój. Ten jednak musiał zostać zapoczątkowany wojną, tak widoczną na ulicach. Oczywiście, że wolałaby by ta rzeź w końcu się skończyła. By mugole mogli raz na zawsze zniknąć z powierzchni ziemi, a władza nad kierunkiem ich świata została powierzona w ręce takich jak ona, takich jak jej przodkowie. Musiał jednak minąć czas, wojny zawsze swoje trwały.
- Panie Sallow, być może wynika to z problemów z dostępem do wiedzy? - edukacja w Hogwarcie pozostawiała swoje do życzenia, nawet jeśli Aquila zawsze chętnie stawiała się w obronie domu Slytherina. - Oczywiście, wszyscy zaczytują się w Walczącym Magu i Czarownicy, ale być może faktycznie potrzeba by było złamać pewne utarte szlaki? - zapytała nieco już niepewnie. - Proszę spojrzeć, ja Walczącego Maga śledzę niemal od zawsze, to samo zresztą tyczy się Czarownicy, ale dla mnie przedstawione tam fakty są na porządku dziennym. Próbuję wczuć się w pozycję osób o innym pochodzeniu - co było wyjątkowo trudne - i obawiam się, że może mieć Pan całkowitą rację. Czy mogłabym jakkolwiek pomóc? - w głowie miała kilka pomysłów.
Być może powinna bardziej skupić się na badaniach, na odkrywaniu nowych tajemnic skrywanych przez karty historii, ale ta sprawa wydawała się znacznie cenniejsza i ważniejsza dla przyszłości ich świata. A przecież to właśnie przeszłość stanowiła o tym co się wydarzy. Czyż to nie było wręcz oczywiste? Ojciec nie był chętny by teraz wyjeżdżała z domu, by dalej przebywała we Francji. Choć Londyn potrafił stać w ogniu, to jednak była w domu. Jeśli jednak miałaby pomóc młodemu pokoleniu, może nawet młodszemu niż ona sama, zrozumieć jakie faktycznie wartości rządzą światem, to była w stanie spróbować.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wbił w lady Black przenikliwe spojrzenie, starając się nie być nazbyt wścibskim. Lata doświadczenia nauczyły go skrywania ekscytacji czy ciekawości, a jej słowa rozbudziły w nim niepohamowaną wścibskość. Pomimo tego, że bywał na salonach, to świat arystokracji wciąż był od niego odgrodzony niepisanymi konwenansami. Nie miał pojęcia, jak szlachetna młodzież spędza lato ani z jakimi rówieśnikami ma kontakt panna Aquila. Tym bardziej interesujące, że młoda dama zwróciła uwagę na zmiany w Anglii. Nie było jej na egzekucji na Connaught Square, ale mieszkając na Grimmauld Place faktycznie trudno było nie zauważyć rewolucji w stolicy.
-Domyślam się, że powiew zmian czuć tego lata w Londynie... - zaczął ostrożnie, zastanawiając się, jak zrobić przytyk w stronę rówieśniczek Aquili tak, aby nie urazić jej samej. Wiedział, że umiejętna krytyka pod adresem innych potrafi podłechtać kobiecą dumę, ale wiedział też, że dziewczęca solidarność bywała nieprzewidywalna. -...ale... zastanawiam się, czy młodzi ludzie w całym kraju - pił do arystokracji, oczywiście. Do rówieśników lady Black. -czują należytą powagę obecnej sytuacji, przełomowy moment, w jakim się znaleźliśmy? W końcu działania Ministerstwa nie objęły jeszcze wszystkich hrabstw, choć pracujemy nad tym.
Czy mogłabym jakoś pomóc? Pohamował odruch rozciągnięcia warg w lisim uśmiechu i zamiast tego wygiął jedynie lekko kąciki ust.
-"Walczący Mag" faktycznie podaje wiadomości w bardzo... poważnym tonie, zaś "Czarownica" jest jego całkowitym przeciwieństwem. Być może przydałby się zbalansowany głos, docierający do młodych ludzi z różnych kręgów społecznych, ale w przyswajalny sposób? Ktoś, kto mógłby być wzorem, łagodnym acz stanowczym autorytetem... - zadumał się, jedynie udając namysł. Przed oczyma już widział lady Aquilę Black na okładce Walczącego Maga i Czarownicy, twarz młodej rewolucji. Szlachcianki nie mordowały mugoli, to jasne. Szlachcianki jedynie troszczyły się o lepsze jutro.
Nie był jasnowidzem, niestety (z jego uwielbieniem dla kontroli, wróżby zabiłyby go lub wyniosły na szczyty), więc nie wiedział jeszcze jak jego nieśmiały plan może wpisać się w męczeństwo brata tej młodej damy, w jak piękne słowa będzie można ubrać jej historię.
-Domyślam się, że powiew zmian czuć tego lata w Londynie... - zaczął ostrożnie, zastanawiając się, jak zrobić przytyk w stronę rówieśniczek Aquili tak, aby nie urazić jej samej. Wiedział, że umiejętna krytyka pod adresem innych potrafi podłechtać kobiecą dumę, ale wiedział też, że dziewczęca solidarność bywała nieprzewidywalna. -...ale... zastanawiam się, czy młodzi ludzie w całym kraju - pił do arystokracji, oczywiście. Do rówieśników lady Black. -czują należytą powagę obecnej sytuacji, przełomowy moment, w jakim się znaleźliśmy? W końcu działania Ministerstwa nie objęły jeszcze wszystkich hrabstw, choć pracujemy nad tym.
Czy mogłabym jakoś pomóc? Pohamował odruch rozciągnięcia warg w lisim uśmiechu i zamiast tego wygiął jedynie lekko kąciki ust.
-"Walczący Mag" faktycznie podaje wiadomości w bardzo... poważnym tonie, zaś "Czarownica" jest jego całkowitym przeciwieństwem. Być może przydałby się zbalansowany głos, docierający do młodych ludzi z różnych kręgów społecznych, ale w przyswajalny sposób? Ktoś, kto mógłby być wzorem, łagodnym acz stanowczym autorytetem... - zadumał się, jedynie udając namysł. Przed oczyma już widział lady Aquilę Black na okładce Walczącego Maga i Czarownicy, twarz młodej rewolucji. Szlachcianki nie mordowały mugoli, to jasne. Szlachcianki jedynie troszczyły się o lepsze jutro.
Nie był jasnowidzem, niestety (z jego uwielbieniem dla kontroli, wróżby zabiłyby go lub wyniosły na szczyty), więc nie wiedział jeszcze jak jego nieśmiały plan może wpisać się w męczeństwo brata tej młodej damy, w jak piękne słowa będzie można ubrać jej historię.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby każdy krok dało się kontrolować, już wielu, na pozór podobnych do niej, zostało przekreślonych z rodowych dokumentów z obawy przed wstydem i ośmieszeniem. Osobiście znała kilka przypadków kobiet i mężczyzn, których albo dopadły w końcu rodowe zawiłości albo sami zdecydowali się na akt tchórzostwa, na ucieczkę. Aquila jednak ceniła bohaterów. Czytając przez całe swoje życie książki skupiające się przede wszystkim na historii, to właśnie takie postacie w ciągle w nich widywała. Historycznych władców, gotowych poświęcić własne życie za swój lud. Mężnych rycerzy, walczących o lepsze jutro. Dyplomatów, magów, uczonych. Zdrajcy byli zapominani lub mówiono o nich jedynie po to by wykazać jak wielki błąd popełnili. Nie zaslugiwali zresztą na więcej. Mogła podejrzewać jedynie, że w końcu pożałują. Isabella i inni. Wyrzekli się własnej historii na korzyść pozornej wolności. W końcu i tak szala obrócić się miała na słuszną stronę. Zrobiłaby wiele by być wtedy na tym placu, by móc obserwować historię Connaught Square, zataczającą swe pętle wokół szyi tej zakonniczki. O wszystkim mogła przeczytać jedynie w gazecie lub posłuchać od brata. Pragnęła obserwować historie dziejącą się na ich oczach, a obserwowała czarne litery w nagłówkach. Obiecała sobie wtedy, że następnego tego typu wydarzenia już nie odpuści, chociaż ojciec mógł i tak pokrzyżować wszystkie plany.
- Moi znajomi mają słuszne poglądy i sądzę, że z tych zmian cieszą się równie mocno co ja, zwłaszcza, że mają nadejść następne. Problem polega jednak w formie przekazu, w mojej opinii oczywiście. Widzi Pan... - ta rozmowa była tak intuicyjna, że przez chwilę Aquila nie mogła uwierzyć, że nie rozmawia z własnym lustrem, może jedynie trochę starszym i, oczywiście, zupełnie innej płci. - i proszę mi wierzyć, naprawdę staram się postawić w sytuacji tych osób... Wydaje mi się, że te błędy mogą wynikać z braku znajomosci historii magii. Akceptują rodzinne prawdy, często jednak nie zastanawiając się nad ich sensem i słusznością. To przykre - czyż nie? - Nie rozumieją dlaczego w taki sposób reagujemy na mugoli, nie rozumieją ile lat nas atakowali, ile zła wyrządzili na tym świecie
Wierzyć i przez całe życie nie wiedzieć w co, będąc jedynie podburzanym przed te potworne ataki terrorystów. Było jej nawet przykro, że promugolska propaganda szerzyła się przez tyle lat, że nawet w dobrych rodach zostawiła skazę niezrozumienia dla własnych poglądów, o rodzinach po prostu czystych nie wspominając nawet. Gdyby miała zresztą urodzić się jeszcze raz, chciałaby ponownie urodzić się w Rodzie Black, gdzie pewne zależności po prostu rozumiano. Zresztą, Aquila nie znała innych możliwości.
-Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony... - zaczęła, w końcu nie przeglądała Czarownicy zbyt często. - Ale tak, ma Pan racje. Brakuje tej środkowej narracji, dostosowanej dla osób, które nie były w domu uczone historii. Jak już zresztą ustaliliśmy, w Hogwarcie nie zawsze na prawdziwą wiedzę można trafić...
Dostrzegła to wbite w nią spojrzenie. Raczej nie wścibskie, zwyczajnie zainteresowane. Mężczyzna zadumał się, jakby szukał w swojej głowie odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. Łagodnym, acz stanowczym autorytetem... Przez głowę przemknęło jej kilka nazwisk, ale to nie na nich się skupiła. Wybrany w głowie cel, w końcu nabierał więcej sensu, a szansa wydawała się taka prosta.
- Planuję wydanie książki - wypaliła nagle. - Chciałabym przekazać w niej jak bardzo nasza historia została przekłamana, w końcu pokazać prawdę - nie przemyślała tego nawet przez sekundę, plan urodził się w jej głowie w tej chwili. - Pana wsparcie byłoby dla mnie bardzo ważne - wysłała mężczyźnie łagodny uśmiech.
Chyba już wiedziała czemu chciał się z nią spotkać i był to wyjątkowy zaszczyt, że Ministerstwo chciałoby postawić na nią. Oczywiście, zapewne było w tym wiele roli ojca, który nie tylko dbał o sprawy czysto polityczne, ale także o dobro jego rodu, ale to nie miało znaczenia. Przecież sprawdziłaby się w tej roli. Nie powiedziała tego głośno, jeśli by się myliła, byłaby wręcz upokorzona.
- Moi znajomi mają słuszne poglądy i sądzę, że z tych zmian cieszą się równie mocno co ja, zwłaszcza, że mają nadejść następne. Problem polega jednak w formie przekazu, w mojej opinii oczywiście. Widzi Pan... - ta rozmowa była tak intuicyjna, że przez chwilę Aquila nie mogła uwierzyć, że nie rozmawia z własnym lustrem, może jedynie trochę starszym i, oczywiście, zupełnie innej płci. - i proszę mi wierzyć, naprawdę staram się postawić w sytuacji tych osób... Wydaje mi się, że te błędy mogą wynikać z braku znajomosci historii magii. Akceptują rodzinne prawdy, często jednak nie zastanawiając się nad ich sensem i słusznością. To przykre - czyż nie? - Nie rozumieją dlaczego w taki sposób reagujemy na mugoli, nie rozumieją ile lat nas atakowali, ile zła wyrządzili na tym świecie
Wierzyć i przez całe życie nie wiedzieć w co, będąc jedynie podburzanym przed te potworne ataki terrorystów. Było jej nawet przykro, że promugolska propaganda szerzyła się przez tyle lat, że nawet w dobrych rodach zostawiła skazę niezrozumienia dla własnych poglądów, o rodzinach po prostu czystych nie wspominając nawet. Gdyby miała zresztą urodzić się jeszcze raz, chciałaby ponownie urodzić się w Rodzie Black, gdzie pewne zależności po prostu rozumiano. Zresztą, Aquila nie znała innych możliwości.
-Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony... - zaczęła, w końcu nie przeglądała Czarownicy zbyt często. - Ale tak, ma Pan racje. Brakuje tej środkowej narracji, dostosowanej dla osób, które nie były w domu uczone historii. Jak już zresztą ustaliliśmy, w Hogwarcie nie zawsze na prawdziwą wiedzę można trafić...
Dostrzegła to wbite w nią spojrzenie. Raczej nie wścibskie, zwyczajnie zainteresowane. Mężczyzna zadumał się, jakby szukał w swojej głowie odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. Łagodnym, acz stanowczym autorytetem... Przez głowę przemknęło jej kilka nazwisk, ale to nie na nich się skupiła. Wybrany w głowie cel, w końcu nabierał więcej sensu, a szansa wydawała się taka prosta.
- Planuję wydanie książki - wypaliła nagle. - Chciałabym przekazać w niej jak bardzo nasza historia została przekłamana, w końcu pokazać prawdę - nie przemyślała tego nawet przez sekundę, plan urodził się w jej głowie w tej chwili. - Pana wsparcie byłoby dla mnie bardzo ważne - wysłała mężczyźnie łagodny uśmiech.
Chyba już wiedziała czemu chciał się z nią spotkać i był to wyjątkowy zaszczyt, że Ministerstwo chciałoby postawić na nią. Oczywiście, zapewne było w tym wiele roli ojca, który nie tylko dbał o sprawy czysto polityczne, ale także o dobro jego rodu, ale to nie miało znaczenia. Przecież sprawdziłaby się w tej roli. Nie powiedziała tego głośno, jeśli by się myliła, byłaby wręcz upokorzona.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć bez namysłu przyjął prośbę Polluxa o przysługę i choć starał się przypodobać Blackom, jak każdej arystokratycznej rodzinie, która mogła zaważyć o jego ministerialnym być czy nie być... to zdrada Deirdre zostawiła w jego sercu zadrę, odzywającą się lodowatym dystansem, budującą niewidzialną ścianę między Corneliusem i rodziną, której członek odebrał mu narzeczoną. Choć w żaden sposób nie okazywał swojej urazy, to serdeczność przychodziła mu z nieco większym trudem niż usłużność wobec Rosierów czy Malfoyów. Teraz jednak, przy ślicznej i elowkentnej młodej damie, początkowa rezerwa niezauważalnie topniała. Z biegiem rozmowy Cornelius zapomniał zupełnie, że daleki krewniak Aquili uwiódł jego narzeczoną - zresztą, może powinien zapomnieć o tym zupełnie? Z Deirdre nic go już nie łączyło i nie połączy, piękna lady Black była zaś za młoda by mieć cokolwiek wspólnego z grzechami swojego krewniaka. Mało tego - wraz z biegiem rozmowy wyczuwał w niej… sam nie wiedział co, nie potrafił jeszcze tego określić, ale coś, co zdawało się ich łączyć, nawet na jakimś podświadomym poziomie. Może była to nieposkromiona ciekawość, żądza wiedzy i kontroli. A może bezwzględny rys charakteru, który pozwalał im obojgu (Aquili co prawda, na razie jedynie w pragnieniach - ale w nowym wspaniałym świecie nie zabraknie jej okazji do oglądania publicznych egzekucji) z zimną krwią obserwować pętlę zaciskającą się na cudzej szyi i myśleć, jak wykorzystać rozgrywającą się na ich oczach historię do własnych celów. Albo do wyższych celów, jak kto woli.
-To bardzo przykre. - pokiwał głową, po raz kolejny zaskoczony przenikliwością lady Aquili. I dyplomacją i wdziękiem, z jakimi obgadywała swoich (zapewne) znajomych, wtłaczając ich w schemat konkretnej, nieświadomej wagi historii masy. -Z drugiej strony, trudno ich za to winić - z doświadczenia w propagandzie wiedział, że nikt, kto ma być do czegoś przekonany, nie lubi być na start obwiniany i atakowany -gdy to starsi, gdy to nauczyciele, powinni być odpowiedzialni za wskazanie młodym umysłom właściwego kierunku. Wiem, że w Hogwarcie jest tyle bodźców, atrakcji, praktycznych przedmiotów… Nie każdy umysł jest na tyle światły, by docenić wagę historii, gdy ma możliwość trenowania uroków czy transmutacji. Z drugiej strony, program nauczania w Hogwarcie zdaje się być zaśmiecony przedmiotami, które nie wnoszą w życie studentów niczego - wróżbiarstwem, skandalicznym mugoloznastwem… - zauważył, nadając tonowi słusznego oburzenia. W istocie, nawet lubił w Hogwarcie mugoloznastwo. Zabrał się za nie trochę z przekory wobec rodziców, a trochę po to, aby łatwiej rozpocząć karierę w departamencie, który łagodził szkody po czarowaniu w obecności mugoli. Potem zaś podstawowa znajomość ich świata pomogła mu na moment zamieszkać w tym świecie, dzielić go z Laylą. Ach, szalona, buntownicza młodość!
Może i oburzał się dziś na własną lekkomyślność, ale czasem tęsknił za wolą życia, która go wtedy rozpierała - za niecierpliwą ekscytacją w obecności kobiety, za ogniem w trzewiach, za dreszczem adrenaliny. Tą samą energię wkładał teraz w pracę, ale czasem stawała się ona monotonna. Dopiero dzisiejsze popołudnie z lady Black przypomniało mu, że jest warto, że wciąż może być ekscytująco. Że jego słowa czytają właśnie takie młode kobiety.
I gdy już sądził, że ta zaskakująca rozmowa nie może go bardziej zadziwić, lady Black niespodziewanie przedstawiła swój pomysł. Rozszerzył lekko oczy, choć starał się nie okazywać niedowierzania i ekscytacji. Książka. Książka, napisana przez młodą arystokratkę. Niebywałe! Lord Black o niczym mu nie mówił. Czyżby... nie wiedział?
-Jak zaawansowane są te plany? - zapytał ze spokojem, przyjmując jej pomysł natychmiast jako praktyczny konkret, nie oceniając ani nie wyrażając żadnych wątpliwości. Jeśli podzieliła się tym pomysłem, to musiał być zaaprobowany, zaakceptowany przez jej ród, wykonalny. Albo... zaufała mu na tyle, by podzielić się nieskonkretyzowanym marzeniem. Jemu, Corneliusowi Sallow.
Mógł dostosować się do obu ewentualności.
-Doskonały plan. Nie było jeszcze takiej publikacji i bardzo jej potrzebujemy. Ważne słowa, przekazane przystępnym językiem, głos młodości, płynący z samego szczytu... - nie pomysł, plan. Słowa były ważne, słowa zachęty i pokrzepienia. -Ma lady moje wsparcie. Jak mogę pomóc? - zadeklarował bez wahania.
-To bardzo przykre. - pokiwał głową, po raz kolejny zaskoczony przenikliwością lady Aquili. I dyplomacją i wdziękiem, z jakimi obgadywała swoich (zapewne) znajomych, wtłaczając ich w schemat konkretnej, nieświadomej wagi historii masy. -Z drugiej strony, trudno ich za to winić - z doświadczenia w propagandzie wiedział, że nikt, kto ma być do czegoś przekonany, nie lubi być na start obwiniany i atakowany -gdy to starsi, gdy to nauczyciele, powinni być odpowiedzialni za wskazanie młodym umysłom właściwego kierunku. Wiem, że w Hogwarcie jest tyle bodźców, atrakcji, praktycznych przedmiotów… Nie każdy umysł jest na tyle światły, by docenić wagę historii, gdy ma możliwość trenowania uroków czy transmutacji. Z drugiej strony, program nauczania w Hogwarcie zdaje się być zaśmiecony przedmiotami, które nie wnoszą w życie studentów niczego - wróżbiarstwem, skandalicznym mugoloznastwem… - zauważył, nadając tonowi słusznego oburzenia. W istocie, nawet lubił w Hogwarcie mugoloznastwo. Zabrał się za nie trochę z przekory wobec rodziców, a trochę po to, aby łatwiej rozpocząć karierę w departamencie, który łagodził szkody po czarowaniu w obecności mugoli. Potem zaś podstawowa znajomość ich świata pomogła mu na moment zamieszkać w tym świecie, dzielić go z Laylą. Ach, szalona, buntownicza młodość!
Może i oburzał się dziś na własną lekkomyślność, ale czasem tęsknił za wolą życia, która go wtedy rozpierała - za niecierpliwą ekscytacją w obecności kobiety, za ogniem w trzewiach, za dreszczem adrenaliny. Tą samą energię wkładał teraz w pracę, ale czasem stawała się ona monotonna. Dopiero dzisiejsze popołudnie z lady Black przypomniało mu, że jest warto, że wciąż może być ekscytująco. Że jego słowa czytają właśnie takie młode kobiety.
I gdy już sądził, że ta zaskakująca rozmowa nie może go bardziej zadziwić, lady Black niespodziewanie przedstawiła swój pomysł. Rozszerzył lekko oczy, choć starał się nie okazywać niedowierzania i ekscytacji. Książka. Książka, napisana przez młodą arystokratkę. Niebywałe! Lord Black o niczym mu nie mówił. Czyżby... nie wiedział?
-Jak zaawansowane są te plany? - zapytał ze spokojem, przyjmując jej pomysł natychmiast jako praktyczny konkret, nie oceniając ani nie wyrażając żadnych wątpliwości. Jeśli podzieliła się tym pomysłem, to musiał być zaaprobowany, zaakceptowany przez jej ród, wykonalny. Albo... zaufała mu na tyle, by podzielić się nieskonkretyzowanym marzeniem. Jemu, Corneliusowi Sallow.
Mógł dostosować się do obu ewentualności.
-Doskonały plan. Nie było jeszcze takiej publikacji i bardzo jej potrzebujemy. Ważne słowa, przekazane przystępnym językiem, głos młodości, płynący z samego szczytu... - nie pomysł, plan. Słowa były ważne, słowa zachęty i pokrzepienia. -Ma lady moje wsparcie. Jak mogę pomóc? - zadeklarował bez wahania.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Blackowie stanowili potęgę i nikt nie był w stanie wmówić Aquili, że mogłoby być inaczej. Ojciec zawsze powtarzał, że to oni stanowili o potędze czystej krwi. Do innych rodów należało odnosić się z szacunkiem, ale to Blackowie odgrywali najważniejszą część w jej sercu i nigdy nie wyobraziłaby sobie, że mogło być inaczej. Zapewne ojciec czyhał na stanowisko Ministra Magii, mógł być zły gdy je Czarny Pan przeznaczył Malfoyowi, ale teraz wydawał się być po prostu zbyt zmęczony. Może kiedyś jakiś Black obejmie stołek i ku czci ich krwi, naprawi świat, ale jeszcze nie teraz. Teraz mieli wystarczająco dużo wpływów na politykę, piastowali wysokie role w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, znaczyli wystarczająco dużo by się z nimi liczyć. Jedynie Aquila wzdychała pod nosem, marząc o pracy takiej jak ta.
- Panie Sallow, zgadzam się z Panem - jak niezwykłe to było, dosłownie z każdym słowem. - Mugoloznastwo? - ściszyła nieco głos. - To absurd by tego typu rzeczy nauczać w Hogwarcie - szkoła miała jednak więcej problemów, opinie dyrektora pozostawiały wiele do życzenia. - Mówiąc szczerze, jestem pewna, że wielu czarodziejów ma takie samo zdanie, a Pan?
Nie przywykła do wypowiadania swojego zdania obcym. Od zawsze miała swoją rolę, którą było bycie przeznaczonym komuś odpowiedniemu. Matka nie oczekiwała więcej, ojciec też. Uczył ją, zresztą od dziecka, opowiadał o historii, o polityce, o przyszłości i przeszłości. Była jego oczkiem w głowie, najmłodszą córeczką, ale to nic nie zmieniało w tym kim miała się stać. Dobrą żoną, odpowiednią kandydatką na objęcie miana matki. Nawet jeśli miała wsparcie swego rodu w tej pasji. Nawet jeśli nie pomysł o książce dopiero urodził się w jej głowie, miała wsparcie. Chyba.
- Właściwie to... - te plany zrodził się zaledwie chwilę temu. Nie miała jeszcze pomysłu jak to zrobić, jedynie doświadczenie po tych okropnych naukach o mugolach na historii magii. Profesorzy nigdy nie mówili o tłamszeniu czarodziejów w taki sposób jak mówił o tym ojciec, a przecież ojciec miał rację. - Dopiero zaczynam... Chciałabym - powiedzieć Panu, że to zaledwie pomysł, że nie wiem co robić, ale jestem zdeterminowana by osiągnąć sukces - stworzyć coś - czego jeszcze nie było, kompletnie niezwykłego - coś co pozwoliłoby młodzieży spojrzeć na naszą historię w prawidłowy sposób. Jest wiele przekłamań, które chciałabym w końcu wyjaśnić. Myślę, że to ważne... - bym w końcu osiągnęła sukces jakiego pragnę - by następne pokolenia zdawały sobie sprawę z tego co miało miejsce, jeszcze tak niedawno. Panie Sallow, chciałabym prosić o wsparcie merytoryczne - przyznaję, że promocja byłaby kluczowa. - Być może jeśli miałabym dostęp do niektórych źródeł, jeśli miałabym w Panu oparcie, to szybciej udałoby mi się napisać historię na nowo - znaczy się, opisać.
Zamilkła w wlepiła ciemne spojrzenie w przenikliwe oczy mężczyzny. Potrzebowała czegoś takiego jak ta książka, jakiejkolwiek odskoczni od nieudanych badań, nie musiałaby już błądzić po omacku, wystarczyłoby po prostu spisać to co było jasne, choć nie dla wszystkich.
- Mogłabym stworzyć pewien przekrój, właściwie od zarania dziejów, aż do dzisiejszego dnia. Taka praca potrwa długo, a ja... - ja powinnam zacząć przygotowywać się do tego, że niedługo wydadzą mnie za mąż. - Ja mam teraz nieco więcej czasu - powiedziała jeszcze, dalej ściszając głos.
- Panie Sallow, zgadzam się z Panem - jak niezwykłe to było, dosłownie z każdym słowem. - Mugoloznastwo? - ściszyła nieco głos. - To absurd by tego typu rzeczy nauczać w Hogwarcie - szkoła miała jednak więcej problemów, opinie dyrektora pozostawiały wiele do życzenia. - Mówiąc szczerze, jestem pewna, że wielu czarodziejów ma takie samo zdanie, a Pan?
Nie przywykła do wypowiadania swojego zdania obcym. Od zawsze miała swoją rolę, którą było bycie przeznaczonym komuś odpowiedniemu. Matka nie oczekiwała więcej, ojciec też. Uczył ją, zresztą od dziecka, opowiadał o historii, o polityce, o przyszłości i przeszłości. Była jego oczkiem w głowie, najmłodszą córeczką, ale to nic nie zmieniało w tym kim miała się stać. Dobrą żoną, odpowiednią kandydatką na objęcie miana matki. Nawet jeśli miała wsparcie swego rodu w tej pasji. Nawet jeśli nie pomysł o książce dopiero urodził się w jej głowie, miała wsparcie. Chyba.
- Właściwie to... - te plany zrodził się zaledwie chwilę temu. Nie miała jeszcze pomysłu jak to zrobić, jedynie doświadczenie po tych okropnych naukach o mugolach na historii magii. Profesorzy nigdy nie mówili o tłamszeniu czarodziejów w taki sposób jak mówił o tym ojciec, a przecież ojciec miał rację. - Dopiero zaczynam... Chciałabym - powiedzieć Panu, że to zaledwie pomysł, że nie wiem co robić, ale jestem zdeterminowana by osiągnąć sukces - stworzyć coś - czego jeszcze nie było, kompletnie niezwykłego - coś co pozwoliłoby młodzieży spojrzeć na naszą historię w prawidłowy sposób. Jest wiele przekłamań, które chciałabym w końcu wyjaśnić. Myślę, że to ważne... - bym w końcu osiągnęła sukces jakiego pragnę - by następne pokolenia zdawały sobie sprawę z tego co miało miejsce, jeszcze tak niedawno. Panie Sallow, chciałabym prosić o wsparcie merytoryczne - przyznaję, że promocja byłaby kluczowa. - Być może jeśli miałabym dostęp do niektórych źródeł, jeśli miałabym w Panu oparcie, to szybciej udałoby mi się napisać historię na nowo - znaczy się, opisać.
Zamilkła w wlepiła ciemne spojrzenie w przenikliwe oczy mężczyzny. Potrzebowała czegoś takiego jak ta książka, jakiejkolwiek odskoczni od nieudanych badań, nie musiałaby już błądzić po omacku, wystarczyłoby po prostu spisać to co było jasne, choć nie dla wszystkich.
- Mogłabym stworzyć pewien przekrój, właściwie od zarania dziejów, aż do dzisiejszego dnia. Taka praca potrwa długo, a ja... - ja powinnam zacząć przygotowywać się do tego, że niedługo wydadzą mnie za mąż. - Ja mam teraz nieco więcej czasu - powiedziała jeszcze, dalej ściszając głos.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pozwolił sobie na, o zgrozo, łobuzerski uśmiech. Miał być tylko wymowny, ale wyszło jak wyszło.
-Myślę, że już zna milady moje zdanie. - powiedział z tymże uśmiechem, bo jakże mogła dopytywać o jego własne poglądy oraz jego zdanie na temat innych czarodziejów po tym, gdy tak owocnie ich poobgadywali? W kwestii tradycjonalizmu rozumieli się bez słów, przynajmniej na razie. Cornelius nie brał mugoloznastwa w Hogwarcie, zaprzątnięty własnymi zainteresowaniami i baczący na zdanie swoich rodziców. Znał się jednak na mugolskim świecie lepiej, niż chciałby przyznać. A zatem nie przyzna się nigdy, przynajmniej nie przed znajomymi z Ministerstwa, nie przed arystokratami. Był oratorem i kłamcą, udawanie ignorancji w kwestii pojazdów mechanicznych czy mugolskiej waluty przychodziło mu bez problemu.
Nie wiedział, co wprawiło go w taki dobry, wręcz niefrasobliwy humor. Czy to nić porozumienia, którą właśnie złapali? Współpraca, którą miał nawiązać z lady Black? Choć pracował z jej ojcem, to pomoc młodej damie w projekcie wynikającym z jej pasji i osobistych przekonań była jakaś... intymniejsza. Potencjalnie zacieśniająca jego relacje z arystokratyczną rodziną jeszcze mocniej, niż godziny spędzane z Polluxem w Ministerstwie. Co więcej, jej młodzieńczy entuzjazm, jej poglądy i pomysły wygłaszane z przedziwną mieszanką żarliwości i nieśmiałości... to wszystko było tak niewinne, tak urocze, tak ekscytujące. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nazwisko "Black" nie przywodziło mu na myśl plotek o Deirdre, okropnego upokorzenia, gorycz zdrady. Całkowicie pochłonięty słowami Aquili, mógł się skupić jedynie na jej uroczej buzi.
-Mam tylko jeden warunek naszej współpracy i otrzyma milady moje pełne wsparcie. Ministerstwo chętnie poprze tak pożyteczny projekt. - zadeklarował, splatając dłonie na stole. -W trakcie naszych rozmów, bo wiadomo, że wywiady do gazet rządzą się swoimi prawami - tam dziewczęca skromność jest w cenie. -proszę nie używać domniemań, że "być może" "chciałaby" milady coś napisać. To konkretny projekt. Napisze milady wspaniałą książkę. I nie "być może", a "na pewno." - pouczył, lekko zaskoczony własną śmiałością. Spoglądając lady Black w oczy nie myślał już o własnej osobie, a o tym, że młode damy niepotrzebnie uczy się fałszywej skromności, że ich słowa mogą brzmieć jak niepewność, umniejszając moc stwierdzeń i planów. Słowa to oręż, a on chciał nauczyć lady Black dzierżyć go z jeszcze większą wprawą, przystosować go do nauki, a nie do salonów. Nie była już tylko arystokratką, miała zamiar stać się poważną autorką!
-Myślę, że najlepiej będzie jeśli rodzina Black dyskretnie wyśle zaproszenie na rozmowę do naczelnej "Czarownicy", tak zrobiła lady doyenne Selwyn w sprawie artykułu o sobie, bowiem Ministerstwo nie ma jeszcze z redakcją oficjalnych stosunków. - zaproponował, nie przyznając się, że sam nie rozumiał się zupełnie z ekstrawagancką naczelną. Pracował nad tym, by to zmienić, ale oficjalnym propagandowym pismem Ministerstwa pozostawał... -Ja z kolei zajmę się kontaktami z "Walczącym Magiem" i zorganizuję odpowiedni artykuł, na okazję wydania książki, lub może przed. - zaproponował, a potem przeszedł do kolejnych praktycznych pytań. Jak daleko jest Aquila w swoich badaniach historycznych, jakiej pomocy potrzebuje, czy książka powinna być kulminacją jej wcześniejszych przemów do angielskiej młodzieży? Godzina w kawiarni minęła tak szybko, że konieczność powrotu lady Black do domu wzbudziła w Corneliusie nieprzyjemne rozczarowanie. Wrócił do gabinetu, by oddać się innym obowiązkom - ale jego kąt w Ministerstwie nagle wydał mu się jakiś pusty.
/zt x 2
-Myślę, że już zna milady moje zdanie. - powiedział z tymże uśmiechem, bo jakże mogła dopytywać o jego własne poglądy oraz jego zdanie na temat innych czarodziejów po tym, gdy tak owocnie ich poobgadywali? W kwestii tradycjonalizmu rozumieli się bez słów, przynajmniej na razie. Cornelius nie brał mugoloznastwa w Hogwarcie, zaprzątnięty własnymi zainteresowaniami i baczący na zdanie swoich rodziców. Znał się jednak na mugolskim świecie lepiej, niż chciałby przyznać. A zatem nie przyzna się nigdy, przynajmniej nie przed znajomymi z Ministerstwa, nie przed arystokratami. Był oratorem i kłamcą, udawanie ignorancji w kwestii pojazdów mechanicznych czy mugolskiej waluty przychodziło mu bez problemu.
Nie wiedział, co wprawiło go w taki dobry, wręcz niefrasobliwy humor. Czy to nić porozumienia, którą właśnie złapali? Współpraca, którą miał nawiązać z lady Black? Choć pracował z jej ojcem, to pomoc młodej damie w projekcie wynikającym z jej pasji i osobistych przekonań była jakaś... intymniejsza. Potencjalnie zacieśniająca jego relacje z arystokratyczną rodziną jeszcze mocniej, niż godziny spędzane z Polluxem w Ministerstwie. Co więcej, jej młodzieńczy entuzjazm, jej poglądy i pomysły wygłaszane z przedziwną mieszanką żarliwości i nieśmiałości... to wszystko było tak niewinne, tak urocze, tak ekscytujące. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nazwisko "Black" nie przywodziło mu na myśl plotek o Deirdre, okropnego upokorzenia, gorycz zdrady. Całkowicie pochłonięty słowami Aquili, mógł się skupić jedynie na jej uroczej buzi.
-Mam tylko jeden warunek naszej współpracy i otrzyma milady moje pełne wsparcie. Ministerstwo chętnie poprze tak pożyteczny projekt. - zadeklarował, splatając dłonie na stole. -W trakcie naszych rozmów, bo wiadomo, że wywiady do gazet rządzą się swoimi prawami - tam dziewczęca skromność jest w cenie. -proszę nie używać domniemań, że "być może" "chciałaby" milady coś napisać. To konkretny projekt. Napisze milady wspaniałą książkę. I nie "być może", a "na pewno." - pouczył, lekko zaskoczony własną śmiałością. Spoglądając lady Black w oczy nie myślał już o własnej osobie, a o tym, że młode damy niepotrzebnie uczy się fałszywej skromności, że ich słowa mogą brzmieć jak niepewność, umniejszając moc stwierdzeń i planów. Słowa to oręż, a on chciał nauczyć lady Black dzierżyć go z jeszcze większą wprawą, przystosować go do nauki, a nie do salonów. Nie była już tylko arystokratką, miała zamiar stać się poważną autorką!
-Myślę, że najlepiej będzie jeśli rodzina Black dyskretnie wyśle zaproszenie na rozmowę do naczelnej "Czarownicy", tak zrobiła lady doyenne Selwyn w sprawie artykułu o sobie, bowiem Ministerstwo nie ma jeszcze z redakcją oficjalnych stosunków. - zaproponował, nie przyznając się, że sam nie rozumiał się zupełnie z ekstrawagancką naczelną. Pracował nad tym, by to zmienić, ale oficjalnym propagandowym pismem Ministerstwa pozostawał... -Ja z kolei zajmę się kontaktami z "Walczącym Magiem" i zorganizuję odpowiedni artykuł, na okazję wydania książki, lub może przed. - zaproponował, a potem przeszedł do kolejnych praktycznych pytań. Jak daleko jest Aquila w swoich badaniach historycznych, jakiej pomocy potrzebuje, czy książka powinna być kulminacją jej wcześniejszych przemów do angielskiej młodzieży? Godzina w kawiarni minęła tak szybko, że konieczność powrotu lady Black do domu wzbudziła w Corneliusie nieprzyjemne rozczarowanie. Wrócił do gabinetu, by oddać się innym obowiązkom - ale jego kąt w Ministerstwie nagle wydał mu się jakiś pusty.
/zt x 2
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 17 października 1957
Silke była przyzwyczajona do jego szerokiego, sympatycznego uśmiechu, którym witał ją za każdym razem kiedy wchodziła do środka. Zamiast ciastkami częstował ją plotkami przekazywanymi konspiracyjnym szeptem, kiedy parzyła się jej herbata. Dzisiaj jednak powitał ją cień zmartwienia opadający na mysie oczy Alvina. Szybko uciekł wzrokiem w bok. Udawał, że pracuje, chociaż obok nie było absolutnie nikogo. Być może miał zły dzień, być może fakt, że nie przyszła tutaj sama, tylko wynurzyła się nagle zza pleców Corneliusa i podeszła do lady z plecami tak prostymi, jakby ją ktoś przywiązał do deski, miał na jego nastrój jakiś większy lub mniejszy wpływ. Któż to wie? Nie skomentowała tego, tylko uniosła kąciki ust w górę i zamówiła dwie kawy. Próbowała go zagadać, ale efekty tego nie były szczególnie owocne, więc bardzo szybko wróciła do pana Sallowa i postawiła obok niego parującą filiżankę. Usiadła naprzeciw wybranego przez polityka miejsca i od razu otworzyła noszony wszędzie kołonotatnik. Umieściła go po prawej stronie blatu, zaraz obok naostrzonego ołówka, którym notowała wszystkie istotne rzeczy padające w ich rozmowach. Nie lubiła dźwięku, jaki wydawał grafit sunący po papierze, ale nie widziała dla niego żadnej alternatywy. Nie była w stanie maczać pióra w kałamarzu, kiedy pracowali gdzieś poza biurem, a magia mugolskich artykułów piśmienniczych nie zdążyła dotrzeć na Pokątną... i nigdy już pewnie nie dotrze. W gruncie rzeczy, to nawet gdyby dotarła i długopisy okazały się milion razy poręczniejsze od piór, Silke nawet by ich nie dotknęła, bo jeszcze by ktoś zauważył, że korzysta z czegoś obciachowego i jak niby miałaby tego dnia zasnąć? Wielkie, niebieskie oczy czarodziejki wlepione były w Sallowa jak w obrazek. Nie zabrała dzisiaj ze sobą Horyzontów zaklęć, więc nie miała niczego, co mogłaby teraz czytać. W leżącej na krześle obok torebce znajdowało się co prawda najnowsze wydanie Czarownicy, ale nie czuła się zbyt pewnie z myślą zaprzepaszczenia całej swojej gry pozorów polegającej na tworzeniu wizerunku kogoś odpowiedzialnego, a emocjonowanie się nad listami do Wilhelminy jakoś nie pasowało do tej układanki, nawet jeżeli należało do jednego z jej ulubionych zajęć. Kiedy Cornelius wyściubił nosa zza swojej gazety, mógł więc zauważyć, że jego asystentka się najzwyczajniej w świecie nudzi, nawet jeżeli w życiu nie wspomniałaby o tym głośno, szanując moment, który wybrał na przerwę przy kawie. Kiedy ich spojrzenia się zetknęły, drgnęła lekko, trochę z zaskoczenia, trochę z ekscytacji.
- Oh, a tak właściwie - zaczęła od razu, korzystając z okazanego jej strzępka uwagi - co stało się z Prorokiem po jego delegalizacji?
Silke była przyzwyczajona do jego szerokiego, sympatycznego uśmiechu, którym witał ją za każdym razem kiedy wchodziła do środka. Zamiast ciastkami częstował ją plotkami przekazywanymi konspiracyjnym szeptem, kiedy parzyła się jej herbata. Dzisiaj jednak powitał ją cień zmartwienia opadający na mysie oczy Alvina. Szybko uciekł wzrokiem w bok. Udawał, że pracuje, chociaż obok nie było absolutnie nikogo. Być może miał zły dzień, być może fakt, że nie przyszła tutaj sama, tylko wynurzyła się nagle zza pleców Corneliusa i podeszła do lady z plecami tak prostymi, jakby ją ktoś przywiązał do deski, miał na jego nastrój jakiś większy lub mniejszy wpływ. Któż to wie? Nie skomentowała tego, tylko uniosła kąciki ust w górę i zamówiła dwie kawy. Próbowała go zagadać, ale efekty tego nie były szczególnie owocne, więc bardzo szybko wróciła do pana Sallowa i postawiła obok niego parującą filiżankę. Usiadła naprzeciw wybranego przez polityka miejsca i od razu otworzyła noszony wszędzie kołonotatnik. Umieściła go po prawej stronie blatu, zaraz obok naostrzonego ołówka, którym notowała wszystkie istotne rzeczy padające w ich rozmowach. Nie lubiła dźwięku, jaki wydawał grafit sunący po papierze, ale nie widziała dla niego żadnej alternatywy. Nie była w stanie maczać pióra w kałamarzu, kiedy pracowali gdzieś poza biurem, a magia mugolskich artykułów piśmienniczych nie zdążyła dotrzeć na Pokątną... i nigdy już pewnie nie dotrze. W gruncie rzeczy, to nawet gdyby dotarła i długopisy okazały się milion razy poręczniejsze od piór, Silke nawet by ich nie dotknęła, bo jeszcze by ktoś zauważył, że korzysta z czegoś obciachowego i jak niby miałaby tego dnia zasnąć? Wielkie, niebieskie oczy czarodziejki wlepione były w Sallowa jak w obrazek. Nie zabrała dzisiaj ze sobą Horyzontów zaklęć, więc nie miała niczego, co mogłaby teraz czytać. W leżącej na krześle obok torebce znajdowało się co prawda najnowsze wydanie Czarownicy, ale nie czuła się zbyt pewnie z myślą zaprzepaszczenia całej swojej gry pozorów polegającej na tworzeniu wizerunku kogoś odpowiedzialnego, a emocjonowanie się nad listami do Wilhelminy jakoś nie pasowało do tej układanki, nawet jeżeli należało do jednego z jej ulubionych zajęć. Kiedy Cornelius wyściubił nosa zza swojej gazety, mógł więc zauważyć, że jego asystentka się najzwyczajniej w świecie nudzi, nawet jeżeli w życiu nie wspomniałaby o tym głośno, szanując moment, który wybrał na przerwę przy kawie. Kiedy ich spojrzenia się zetknęły, drgnęła lekko, trochę z zaskoczenia, trochę z ekscytacji.
- Oh, a tak właściwie - zaczęła od razu, korzystając z okazanego jej strzępka uwagi - co stało się z Prorokiem po jego delegalizacji?
if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
motyw
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
17.10.1957
Nowy, czarny płaszcz bardzo mu się podobał. Z powodu odświeżenia garderoby musiał na razie odwlec decyzję o zatrudnieniu służby, ale to nic. Wojna wymagała nowej prezencji - do stylu wracały bardziej konserwatywne kroje, a po Londynie nie trzeba było już chodzić w nieprzykuwających mugolskiej uwagi strojach. Już nie tylko na Pokątnej, ale i na ulicach całego miasta, czarodzieje wyglądali jak kolorowe ptaki. Nie on. Łopocząc połami ciemnej peleryny (takiej, w jakiej chodziłby jego własny ojciec, ale o gustach Sallowa Seniora Cornelous starał się nie myśleć), wyglądał raczej jak posępny kruk. I doskonale. Ktoś o jego pozycji musiał wzbudzac powagę i respekt, choćby pracowników kawiarni. A kruki to piękne zwierzęta - Cornelius wciąż żywił sentyment do Domu Kruka i odczuwał pewną wyższość Ravenclawu nad innymi domami. Pomijając fakt, że duma pasowała raczej do Domu Węża - Tiara pewnie nie wahała się bez powodu.
Sztywno skinął barmanowi głową, rad, że Silke wzięła na siebie ciężar rozmowy. Nie miał czasu na pstre rozmowy z nieinteresującymi ludźmi, był z a p r a c o w a n y. Zajął miejsce przy najlepszym stoliku i w ramach p r a c y zlustrował wzrokiem Silke, stojącą przy ladzie. Wyglądała elegancko, jak zawsze i ślicznie, jak zawsze. To drugie go nie dziwiło - gdyby sam był kobietą-metamorfomagiem, tuszowałby wszelkie niedoskonałości urody i byłby szczerze zaskoczony gdyby tak inteligentna kobieta jak pani Multon tego nie robiła.
Powinien jej kupić jakieś ubranie służbowe, a nawet kilka kompletów. Jego asystentka powinna się godziwie prezentować, a na wyprawy w teren potrzebowała kilka różnych styli. Nie był pewien, czy znalazłby na to miejsce w ministerialnym budżecie albo własnym prywatnym budżecie (powinien zainteresować się jakimiś publikacjami o ekonomii i historii wojen, bo miał wrażenie, że ostatnio wcale nie wydaje więcej, a pieniędzy jest jakoś mniej), ale za kilka miesięcy zbliżały się jej urodziny. Mógłby coś wymyślić.
Strzepał z płaszcza nieistniejący pyłek - nie było sensu zdejmować wierzchniej szaty, usiedli w końcu w atrium, a październik był chłodny - i z uznaniem zerknął na notatnik i filiżanki, symetrycznie ustawione na stoliku.
Silke była jedną z niewielu osób, które go nie irytowały i rozumiały znaczenie p o r z ą d k u. Szkoda, że doba była za krótka, by zatrudnić ją również jako pomoc domową - ale może to i lepiej, skoro teraz płaciło jej Ministerstwo, a nie jego prywatny portfel.
Przemknął wzrokiem po nowym numerze Horyzontów Zaklęć, aż wreszcie podniósł wzrok na Silke.
-Powinniśmy zadbać o to, by naukowcy zajmowali się sprawami… mniej oderwanymi od… rzeczywistości. - zauważył z lekkim, wymownym przekąsem. Podmiot „my” reprezentował oczywiście Ministerstwo, a rzeczywistość - realia polityczne. Silke znała Corneliusa na tyle, by dostrzec, że lektura gazety najzwyczajniej w świecie go znudziła. Nie interesowały go nowe odkrycia w dziedzinie numerologii, o ile nie dało się ich powiązać z jakimiś politycznymi projektami. Pół roku temu zignorowałby fakt, że „Horyzonty Zaklęć” są po prostu nudne, ale od tej pory świat zdążył się znacząco zmienić. Nauka powinna nadążyć za polityką.
Na szczęście, Silke odwróciła jego uwagę, kierując ją na temat znacznie ciekawszy, acz bardziej irytujący. Złość była jednak dla Corneliusa paliwem, więc temat „Proroka Codziennego” był idealny na odprężającą rozmowę przy kawie.
-Och, zapomniałem ci powiedzieć - mówił już do niej na „ty” i czuł się na tyle swobodnie, by zamaskować pokerową twarzą ukłucie wstydu. Prawda wyglądała przecież tak, że nigdy by o tym nie zapomniał i z satysfakcją opowiedziałby Silke o znalezisku. Tyle, że w pierwszym tygodniu października dochodził do siebie po upokarzającym ataku w Parszywym Pasażerze, miewał dziwne sny o Celine i nie był do końca sobą. Cholerna nieudana legilimencja.
-Prorok najwyraźniej wciąż działa, w ukryciu. Lord Cygnus Black pokazał mi jeden z numerów, który trafił w jego ręce - gazeta zniżyła się do poziomu brukowca, rzucając oszczerstwa w stronę Blacków. Zbyt dobrze ukrywają inne numery, dotarcie do nich byłoby dla Ciebie ciekawym projektem… - zawiesił znacząco głos, żałując, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej.
Ale, priorytety!
-Ale mam inny, priorytetowy. Lord Tristan Rosier polecił mi ułożyć antypropagandę względem Zakonu Feniksa, najchętniej plotki oparte na ziarnach prawdy, zebrane w artykuł. Myślisz, że mogłabyś podsłuchać, co sądzą o nich… zwykli mieszkańcy?
Nowy, czarny płaszcz bardzo mu się podobał. Z powodu odświeżenia garderoby musiał na razie odwlec decyzję o zatrudnieniu służby, ale to nic. Wojna wymagała nowej prezencji - do stylu wracały bardziej konserwatywne kroje, a po Londynie nie trzeba było już chodzić w nieprzykuwających mugolskiej uwagi strojach. Już nie tylko na Pokątnej, ale i na ulicach całego miasta, czarodzieje wyglądali jak kolorowe ptaki. Nie on. Łopocząc połami ciemnej peleryny (takiej, w jakiej chodziłby jego własny ojciec, ale o gustach Sallowa Seniora Cornelous starał się nie myśleć), wyglądał raczej jak posępny kruk. I doskonale. Ktoś o jego pozycji musiał wzbudzac powagę i respekt, choćby pracowników kawiarni. A kruki to piękne zwierzęta - Cornelius wciąż żywił sentyment do Domu Kruka i odczuwał pewną wyższość Ravenclawu nad innymi domami. Pomijając fakt, że duma pasowała raczej do Domu Węża - Tiara pewnie nie wahała się bez powodu.
Sztywno skinął barmanowi głową, rad, że Silke wzięła na siebie ciężar rozmowy. Nie miał czasu na pstre rozmowy z nieinteresującymi ludźmi, był z a p r a c o w a n y. Zajął miejsce przy najlepszym stoliku i w ramach p r a c y zlustrował wzrokiem Silke, stojącą przy ladzie. Wyglądała elegancko, jak zawsze i ślicznie, jak zawsze. To drugie go nie dziwiło - gdyby sam był kobietą-metamorfomagiem, tuszowałby wszelkie niedoskonałości urody i byłby szczerze zaskoczony gdyby tak inteligentna kobieta jak pani Multon tego nie robiła.
Powinien jej kupić jakieś ubranie służbowe, a nawet kilka kompletów. Jego asystentka powinna się godziwie prezentować, a na wyprawy w teren potrzebowała kilka różnych styli. Nie był pewien, czy znalazłby na to miejsce w ministerialnym budżecie albo własnym prywatnym budżecie (powinien zainteresować się jakimiś publikacjami o ekonomii i historii wojen, bo miał wrażenie, że ostatnio wcale nie wydaje więcej, a pieniędzy jest jakoś mniej), ale za kilka miesięcy zbliżały się jej urodziny. Mógłby coś wymyślić.
Strzepał z płaszcza nieistniejący pyłek - nie było sensu zdejmować wierzchniej szaty, usiedli w końcu w atrium, a październik był chłodny - i z uznaniem zerknął na notatnik i filiżanki, symetrycznie ustawione na stoliku.
Silke była jedną z niewielu osób, które go nie irytowały i rozumiały znaczenie p o r z ą d k u. Szkoda, że doba była za krótka, by zatrudnić ją również jako pomoc domową - ale może to i lepiej, skoro teraz płaciło jej Ministerstwo, a nie jego prywatny portfel.
Przemknął wzrokiem po nowym numerze Horyzontów Zaklęć, aż wreszcie podniósł wzrok na Silke.
-Powinniśmy zadbać o to, by naukowcy zajmowali się sprawami… mniej oderwanymi od… rzeczywistości. - zauważył z lekkim, wymownym przekąsem. Podmiot „my” reprezentował oczywiście Ministerstwo, a rzeczywistość - realia polityczne. Silke znała Corneliusa na tyle, by dostrzec, że lektura gazety najzwyczajniej w świecie go znudziła. Nie interesowały go nowe odkrycia w dziedzinie numerologii, o ile nie dało się ich powiązać z jakimiś politycznymi projektami. Pół roku temu zignorowałby fakt, że „Horyzonty Zaklęć” są po prostu nudne, ale od tej pory świat zdążył się znacząco zmienić. Nauka powinna nadążyć za polityką.
Na szczęście, Silke odwróciła jego uwagę, kierując ją na temat znacznie ciekawszy, acz bardziej irytujący. Złość była jednak dla Corneliusa paliwem, więc temat „Proroka Codziennego” był idealny na odprężającą rozmowę przy kawie.
-Och, zapomniałem ci powiedzieć - mówił już do niej na „ty” i czuł się na tyle swobodnie, by zamaskować pokerową twarzą ukłucie wstydu. Prawda wyglądała przecież tak, że nigdy by o tym nie zapomniał i z satysfakcją opowiedziałby Silke o znalezisku. Tyle, że w pierwszym tygodniu października dochodził do siebie po upokarzającym ataku w Parszywym Pasażerze, miewał dziwne sny o Celine i nie był do końca sobą. Cholerna nieudana legilimencja.
-Prorok najwyraźniej wciąż działa, w ukryciu. Lord Cygnus Black pokazał mi jeden z numerów, który trafił w jego ręce - gazeta zniżyła się do poziomu brukowca, rzucając oszczerstwa w stronę Blacków. Zbyt dobrze ukrywają inne numery, dotarcie do nich byłoby dla Ciebie ciekawym projektem… - zawiesił znacząco głos, żałując, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej.
Ale, priorytety!
-Ale mam inny, priorytetowy. Lord Tristan Rosier polecił mi ułożyć antypropagandę względem Zakonu Feniksa, najchętniej plotki oparte na ziarnach prawdy, zebrane w artykuł. Myślisz, że mogłabyś podsłuchać, co sądzą o nich… zwykli mieszkańcy?
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Silke zatrzepotała rzęsami, wpatrując się w jego oblicze pytająco. Próbowała zrozumieć rzucone nagle w jej kierunku słowa, doszukiwała się w głowie, cóż takiego ostatnio w Horyzontach opisano, że w ogóle zwrócił na to uwagę. A może to była jakaś aluzja do niej? Do jej zachowania? Do jej przeszłości? Chociaż zwykle kryła się za obliczem męża, sama przecież miała swój udział w odebraniu Horyzontom odrobiny przyziemności na rzecz szczypty podróży międzygwiezdnych. Nie mogła ot, tak wprost powiedzieć, że nie do końca rozumie, o co mu chodzi, więc zachowała typową dla siebie, niby niewzruszoną niczym twarz, splamioną co najwyżej delikatnym uśmiechem, no bo... czego by nie powiedział, to wciąż był to pan Sallow. Przytaknęła, bo na pewno miał rację. Zawsze miał rację. No dobrze, czasami się mylił, ale i tak wolała naprowadzać go na właściwszy tor tak, żeby szczerze wierzył, że wpadł na to całkowicie sam. Jaśniał bardziej niż najjaśniejsza z gwiazd, nie śmiałaby nawet spróbować wejść w jego kompetencje.
Zapomniał jej powiedzieć.
No dobrze, przecież nie mogło być tak, że będzie pamiętał o niej zawsze. Kiedyś dał jej mandarynkę. Zapisała ten dzień w kalendarzu. Pewnie teraz musiała to odpracować tym delikatnym mrowieniem na karku. Poza tym ten Prorok to przecież taka pierdoła, haha... No dobrze, nie mogła oszukiwać się aż tak, bo to przecież była ich praca, ale też nie mogła też przeżywać tego w sposób zauważalny. Szybko więc odgoniła te myśli i wyprostowała się bardziej, jakby chciała następne słowa przyjąć do wiadomości w tej konkretnej pozycji, jaką przybrała. I w żadnej innej.
Jej oczy rozświetliły się momentalnie, kiedy sam zauważył, że dotarcie do kogoś, kto mógłby przekazywać jej najnowsze wydania takiej gazety, byłoby zadaniem idealnie dla niej. Wymagającym i nowym, ale jednocześnie tak ciekawym i pasjonującym, że naprawdę bardzobardzobardzo mocno chciała to zrobić. To był doskonały pretekst do zostawienia dziecka babci i może nawet przekonania się na własnej skórze jak właściwie wyglądała teraz, chociażby taka Dolina Godryka. I wtedy pojawiło się ale. Silke raz jeszcze poprawiła usadowienie. Wydawało jej się, że zrobiła to w sposób niezwracający uwagi...
- Oh, cóż takiego napisali o Blackach? - O ile mogła o tym wiedzieć, rzecz jasna... No ale chyba mogła, bo ostatecznie czemu nie? Przyzwyczaił się do niej, ale czy znał ja na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak chętnie słuchała takich historii, choćby i były wyssane z palca?
- I oczywiście. Czy jest coś konkretnego, na co powinnam zwrócić uwagę lub nakierować rozmówców? - Jej dłoń błyskawicznie znalazła się przy notesie, aby zapisać w nim ewentualne wskazówki co do tego, czego konkretnie oczekiwał. - Swoją drogą... - skoro już i tak miała opuścić biuro - sądzi pan, że zdobycie zaufania kogoś, kto ma dostęp do gazety lub jakichkolwiek innych materiałów tworzonych przez Zakon, będzie szczególnie czasochłonne? Może to zbyt odważne założenie, ale jakoś muszą przekazywać tłumowi informacje, muszą mieć jakieś środki przekazu, które będą dostępne dla kogoś przeciętnego?
Zapomniał jej powiedzieć.
No dobrze, przecież nie mogło być tak, że będzie pamiętał o niej zawsze. Kiedyś dał jej mandarynkę. Zapisała ten dzień w kalendarzu. Pewnie teraz musiała to odpracować tym delikatnym mrowieniem na karku. Poza tym ten Prorok to przecież taka pierdoła, haha... No dobrze, nie mogła oszukiwać się aż tak, bo to przecież była ich praca, ale też nie mogła też przeżywać tego w sposób zauważalny. Szybko więc odgoniła te myśli i wyprostowała się bardziej, jakby chciała następne słowa przyjąć do wiadomości w tej konkretnej pozycji, jaką przybrała. I w żadnej innej.
Jej oczy rozświetliły się momentalnie, kiedy sam zauważył, że dotarcie do kogoś, kto mógłby przekazywać jej najnowsze wydania takiej gazety, byłoby zadaniem idealnie dla niej. Wymagającym i nowym, ale jednocześnie tak ciekawym i pasjonującym, że naprawdę bardzobardzobardzo mocno chciała to zrobić. To był doskonały pretekst do zostawienia dziecka babci i może nawet przekonania się na własnej skórze jak właściwie wyglądała teraz, chociażby taka Dolina Godryka. I wtedy pojawiło się ale. Silke raz jeszcze poprawiła usadowienie. Wydawało jej się, że zrobiła to w sposób niezwracający uwagi...
- Oh, cóż takiego napisali o Blackach? - O ile mogła o tym wiedzieć, rzecz jasna... No ale chyba mogła, bo ostatecznie czemu nie? Przyzwyczaił się do niej, ale czy znał ja na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak chętnie słuchała takich historii, choćby i były wyssane z palca?
- I oczywiście. Czy jest coś konkretnego, na co powinnam zwrócić uwagę lub nakierować rozmówców? - Jej dłoń błyskawicznie znalazła się przy notesie, aby zapisać w nim ewentualne wskazówki co do tego, czego konkretnie oczekiwał. - Swoją drogą... - skoro już i tak miała opuścić biuro - sądzi pan, że zdobycie zaufania kogoś, kto ma dostęp do gazety lub jakichkolwiek innych materiałów tworzonych przez Zakon, będzie szczególnie czasochłonne? Może to zbyt odważne założenie, ale jakoś muszą przekazywać tłumowi informacje, muszą mieć jakieś środki przekazu, które będą dostępne dla kogoś przeciętnego?
if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
motyw
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lubił, gdy na niego tak patrzyła. Wyczekująco. Rzadko odzywała się niepytana, ale jej spojrzenie zawsze lśniło łagodną, nienachalną ciekawością. Szczerą uwagą. Może dlatego tak cenił jej towarzystwo. Zawsze czujna, a zarazem nigdy nic od niego nie wymagała, nigdy nie dopominała się ani o dodatkowe informacje, ani o zaufanie, ani o atencję. Zostawiała mu pełną kontrolę - asystentka idealna.
(Niegdyś może pomyślałby nawet, że jest kobietą idealną - ale nauczył się nie ufać pozorm. Nie ufać ludziom. Zwłaszcza tym, którzy mogliby coś od niego chcieć, choćby ich spojrzenie było nie wiadomo jak łagodne, uśmiech nie wiadomo jak szczery, a wdzięczność w odpowiedzi na najmniejszy gest dobrej woli nie wiadomo jak urocza).
-"Horyzonty Zaklęć" nie poruszają spraw... ważnych dla każdego obywatela i czas to zmienić. Nie mamy bezpośredniego wpływu na redaktora, ale popracuję nad tym. Ty zaś... przeczytaj ostatnie pięć lat archiwalnych numerów i wypisz nazwiska naukowców, którzy wydają się konserwatywni. Zamówię o nich antymugolskie artykuły, postarajmy się też dotrzeć do młodych specjalistów. Ach, możesz odpuścić magizoologię, od tego mam już konsultantkę. - przeglądanie archiwalnych numerów na pewno jest żmudne. Nie będzie dokładał Silke dodatkowej pracy, gdy część może zlecić siostrzenicy. Forsythia jeszcze nie wiedziała o tym wspaniałym planie, ale niedługo ją wtajemniczy. Na pewno będzie zachwycona, to lepsza fucha niż dojenie demimozów, czy cokolwiek robią młode pracownice w jej departamencie.
Uśmiechnął się blado, gdy cała się rozpromieniła. Zaskakujące, czasem nie potrzebował wcale legilimencji, by dostrzegać emocje Silke. Czasem cieszyła się w końcu tak szczerze. Niegdyś z ciekawości sprawdzał jej nastroje, dyskretnie bawiąc się różdżką podczas rozmowy kwalifikacyjnej, czy podczas pierwszych dni w pracy. Stopniowo, w trakcie zacieśniania się współpracy, przestał odczuwać taką potrzebę.
-Napisali… - zawahał się lekko, czy Silke powinna wiedzieć co napisali, czy dzielenie się tymi oszczerstwami jest naprawdę niezbędne? Pewnie gdyby chodziło o lordów Rosier czy Bulstrode, dwukrotnie zastanowiłby się nad odpowiedzią i być może przemilczał naturę artykułu w gazecie. Jednakże, choć niezwykle cenił lady Aquilę Black i jej ojca, wciąż pozostała w nim zadra po romansie byłej narzeczonej z innym przedstawicielem tego starożytnego rodu. Alpharda znał zaś jedynie przelotnie - na tyle, by podziwiać jego osiągnięcia w hiszpańskiej dyplomacji, ale nie na tyle, by dbać o jego pamięć ani opłakiwać jego śmierć. -…że lord Alphard Black miał schadzkę z kochanką, co wydaje się podłym oszczerstwem. - w sumie, wytłumaczył sobie natychmiast, ta wiedza na pewno przyda się Silke. Będzie wiedziała, jak nawiązać kontakty z czytelnikami i jak nisko upadł teraz Prorok Codzienny. Tani sensacjonalizm. -Oraz, że atakował cywili na ulicach. Kolejne oszczerstwo, ale podejrzewam, że ktoś z rebeliantów spróbował przeprowadzić zamach na lorda i być może tak dostał… inspirację. Te oszczerstwa zostały opublikowane podczas pogrzebu, tak jakby chciel oczernić rodzinę i zakłócić żałobę. - wzruszył lekko ramionami. -Ale to typowe zagranie propagandowe, droga Silke, zresztą dość prymitywne. W polityce można robić z ludzi bohaterów lub obalać bohaterów. - aż nie istnieli już ludzie, pozostawały tylko mity. -Egzemplarz podrzucił rodzinie Black ktoś życzliwy lub złośliwy, nie wiadomo. Przekazał go nam lord Cygnus Black. Ministerstwo na próżno szukało w Londynie kolejnych numerów, wygląda na to, że publikują rzadko albo pilnują się bardzo dobrze. Osobiście podejrzewam, że mogli uznać Londyn za zbyt ryzykowny i skupiają się na rozprowadzaniu informacji w promugolskich hrabstwach. - splótł ze sobą palce, jakby nad czymś zamyślony. -Nie puszczę cię tam jednak, bez konkretnego planu, te strony są niebezpieczne. - nie wiedział nawet, jak bardzo - Silke też jeszcze nie wiedziała, że w grudniu jej spanikowany (i napadnięty przez mugolaka) szef odwoła cały plan i ponownej odwagi nabierze dopiero po Nowym Roku. -Masz pomysł, w kogo mogłabyś się wcielić? Czy nowa tożsamość wystarczy? Przejęcie czyjejś wydaje mi się ryzykowne, ale to Ty urodziłaś się ze swoim darem - zawsze mówił tak o metamorfomagii, dar. Spoglądał wtedy na Silke trochę cieplej, zawsze rozciągając usta w uśmiechu. Legilimencja też była darem, a Cornelius niebywale szanował wyróżnionych przez los -więc w tej kwestii zdaję się na ciebie. Jeśli zaś czułabyś się niepewnie na wojennych terenach, masz w końcu syna - czasem mogłoby się wydawać, że Cornelius przejmuje się dzieckiem Silke bardziej od niej samej -podsunę temat Wiedźmiej Straży.
(Niegdyś może pomyślałby nawet, że jest kobietą idealną - ale nauczył się nie ufać pozorm. Nie ufać ludziom. Zwłaszcza tym, którzy mogliby coś od niego chcieć, choćby ich spojrzenie było nie wiadomo jak łagodne, uśmiech nie wiadomo jak szczery, a wdzięczność w odpowiedzi na najmniejszy gest dobrej woli nie wiadomo jak urocza).
-"Horyzonty Zaklęć" nie poruszają spraw... ważnych dla każdego obywatela i czas to zmienić. Nie mamy bezpośredniego wpływu na redaktora, ale popracuję nad tym. Ty zaś... przeczytaj ostatnie pięć lat archiwalnych numerów i wypisz nazwiska naukowców, którzy wydają się konserwatywni. Zamówię o nich antymugolskie artykuły, postarajmy się też dotrzeć do młodych specjalistów. Ach, możesz odpuścić magizoologię, od tego mam już konsultantkę. - przeglądanie archiwalnych numerów na pewno jest żmudne. Nie będzie dokładał Silke dodatkowej pracy, gdy część może zlecić siostrzenicy. Forsythia jeszcze nie wiedziała o tym wspaniałym planie, ale niedługo ją wtajemniczy. Na pewno będzie zachwycona, to lepsza fucha niż dojenie demimozów, czy cokolwiek robią młode pracownice w jej departamencie.
Uśmiechnął się blado, gdy cała się rozpromieniła. Zaskakujące, czasem nie potrzebował wcale legilimencji, by dostrzegać emocje Silke. Czasem cieszyła się w końcu tak szczerze. Niegdyś z ciekawości sprawdzał jej nastroje, dyskretnie bawiąc się różdżką podczas rozmowy kwalifikacyjnej, czy podczas pierwszych dni w pracy. Stopniowo, w trakcie zacieśniania się współpracy, przestał odczuwać taką potrzebę.
-Napisali… - zawahał się lekko, czy Silke powinna wiedzieć co napisali, czy dzielenie się tymi oszczerstwami jest naprawdę niezbędne? Pewnie gdyby chodziło o lordów Rosier czy Bulstrode, dwukrotnie zastanowiłby się nad odpowiedzią i być może przemilczał naturę artykułu w gazecie. Jednakże, choć niezwykle cenił lady Aquilę Black i jej ojca, wciąż pozostała w nim zadra po romansie byłej narzeczonej z innym przedstawicielem tego starożytnego rodu. Alpharda znał zaś jedynie przelotnie - na tyle, by podziwiać jego osiągnięcia w hiszpańskiej dyplomacji, ale nie na tyle, by dbać o jego pamięć ani opłakiwać jego śmierć. -…że lord Alphard Black miał schadzkę z kochanką, co wydaje się podłym oszczerstwem. - w sumie, wytłumaczył sobie natychmiast, ta wiedza na pewno przyda się Silke. Będzie wiedziała, jak nawiązać kontakty z czytelnikami i jak nisko upadł teraz Prorok Codzienny. Tani sensacjonalizm. -Oraz, że atakował cywili na ulicach. Kolejne oszczerstwo, ale podejrzewam, że ktoś z rebeliantów spróbował przeprowadzić zamach na lorda i być może tak dostał… inspirację. Te oszczerstwa zostały opublikowane podczas pogrzebu, tak jakby chciel oczernić rodzinę i zakłócić żałobę. - wzruszył lekko ramionami. -Ale to typowe zagranie propagandowe, droga Silke, zresztą dość prymitywne. W polityce można robić z ludzi bohaterów lub obalać bohaterów. - aż nie istnieli już ludzie, pozostawały tylko mity. -Egzemplarz podrzucił rodzinie Black ktoś życzliwy lub złośliwy, nie wiadomo. Przekazał go nam lord Cygnus Black. Ministerstwo na próżno szukało w Londynie kolejnych numerów, wygląda na to, że publikują rzadko albo pilnują się bardzo dobrze. Osobiście podejrzewam, że mogli uznać Londyn za zbyt ryzykowny i skupiają się na rozprowadzaniu informacji w promugolskich hrabstwach. - splótł ze sobą palce, jakby nad czymś zamyślony. -Nie puszczę cię tam jednak, bez konkretnego planu, te strony są niebezpieczne. - nie wiedział nawet, jak bardzo - Silke też jeszcze nie wiedziała, że w grudniu jej spanikowany (i napadnięty przez mugolaka) szef odwoła cały plan i ponownej odwagi nabierze dopiero po Nowym Roku. -Masz pomysł, w kogo mogłabyś się wcielić? Czy nowa tożsamość wystarczy? Przejęcie czyjejś wydaje mi się ryzykowne, ale to Ty urodziłaś się ze swoim darem - zawsze mówił tak o metamorfomagii, dar. Spoglądał wtedy na Silke trochę cieplej, zawsze rozciągając usta w uśmiechu. Legilimencja też była darem, a Cornelius niebywale szanował wyróżnionych przez los -więc w tej kwestii zdaję się na ciebie. Jeśli zaś czułabyś się niepewnie na wojennych terenach, masz w końcu syna - czasem mogłoby się wydawać, że Cornelius przejmuje się dzieckiem Silke bardziej od niej samej -podsunę temat Wiedźmiej Straży.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salome & Jayden
10 marca 1958
« Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, lecz żadne wykształcenie zdrowego rozsądku »
Szanowny Profesorze Vane. Z przyjemnością zapraszam na rozmowę, która odbędzie się 10 marca w południe. Południe nie było idealnym czasem na załatwianie spraw w Ministerstwie. Wiedział to, patrząc na godzinę spotkania, jakie wyznaczył mu Kennilworthy Baudelaire, ale mimo wszystko musiał podjąć się gry, jaka była prowadzona przez przewodniczącego Jednostki Opieki nad Edukacją. Jayden świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, iż zaproszenie było tak naprawdę rozkazem, a rozmowa miała być niczym innym jak przesłuchaniem. Powołany przez Ministra Magii oddział zadaniowy skanował wszak każdy element oświaty i niczym zaskakującym miało być również dotarcie do nauczycieli Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Czołowa instytucja kształcąca przyszłych czarodziejów i czarownice była priorytetem działań Ministerstwa i tak naprawdę potrzebowali dobrego pretekstu, aby wślizgnąć się do jego struktur. Równocześnie oznaczało to przefiltrowanie każdego z pracowników pod względem dbałości o czystość. Jeden z profesorów został już zwolniony przez dowiedzenie, iż jego kuzynka wyszła za mugola, a to świadczyło o naruszeniu dobrego przekazu wobec uczniów. Dippet, chociaż wciąż znajdował się na szczycie szkoły, już dawno utracił wszelką władzę i nie trzeba było być oświeconym, aby to zobaczyć. Dyrektor nie miał w Vane'ie sojusznika po masakrze w Zakazanym Lesie, gdzie Armando doskonale wiedział o kryjącym się wśród drzew Zakonie Feniksa i nie zrobił nic, aby chronić tamtejsze stworzenia. Stworzenia jak i samych uczniów, których naraził na niebezpieczeństwo, a istoty na wymarcie. A teraz jeszcze to... Robiło mu się niedobrze na samą myśl wypisywanych w Walczącym Magu kłamstw oraz kolaboracji naukowców z propagandą. Nauka nie była więc już obiektywna. Była boleśnie subiektywna i miała być narzędziem w rękach wewnątrzpaństwowców, dbających jedynie o własną indoktrynację. Chcieli wmusić zmianę biegu historii, zmienić rzeczywistość, chociaż nawet jeżeli wymazaliby pamięć każdemu mugolowi, czarodziejowi, charłakowi, nie mogliby wymazać tego, co już się zdarzyło. Wiedział to. Był świadomy, a bycie świadomym wiązało się z ryzykiem. Dlatego też domyślał się, dlaczego wezwano go na sam koniec rozmów — gdy wszyscy inny nauczyciele byli już przesłuchani. Jego nazwisko pojawiało się coraz częściej w mediach, coraz więcej głosów było mu przeciwnych, jak i wyjątkowo przychylnych. Na Konferencji Magiastronomicznej w Genewie, która była najważniejszym światowym wydarzeniem naukowym, był nie tylko oficjalnym prelegentem, ale także zdobył wiele międzynarodowych sojuszy oraz wsparcia. Tego nie można było zignorować. Jego nie można było zignorować. Ale był przygotowany i wiedział, że oni również. Zjawiając się jednak przed gabinetem Baudelaire'a, nie oczekiwał, iż ten miał go od razu przyjąć. Pół godziny siedzenia na niewygodnym krześle w wąskim korytarzu sprawiło, iż profesor ponownie przypomniał o swojej egzystencji.
- Pana Baudelaire jeszcze nie ma w biurze.
- Proszę mu więc przekazać, że będę czekał w kawiarni - odparł recepcjonistce, będąc już przekonanym, że ściągnęli go specjalnie, aby czekał. Aby pokazać, że to on miał być na ich zawołanie. Lecz równocześnie świadczyło to o nich samych. Jak bardzo zdesperowani byli, że sięgali po tak mało wyszukane gesty. Opuścił więc poziom pierwszy i nie czekając nawet na odpowiedź czarownicy, wsiadł do windy, kierującej się ku atrium. Przekraczając próg kawiarni, Jayden poczuł się o wiele lepiej niż tam, gdzie był jeszcze moment wcześniej. Gwar, ludzie... Nawet jeżeli byli w większości zwolennikami idei, z którą się nie zgadzał, zdecydowanie byli lepszym towarzystwem od tamtego krzesła. Przy ladzie nie pokusił się na specjał, jakim była herbata ze Świętego Munga, a postawił na tradycyjną czarną z mlekiem. Złożywszy zamówienie, skierował się do jednego z nielicznych wolnych stolików, dziękując w duchu, iż nie musiał nikogo prosić o miejsce. Zaraz też przywołał do siebie zaklęciem jeden z numerów Horyzontów Zaklęć, unikając innych gazet i zanurzył się w lekturze. Nie przeszkadzały mu wszak dźwięki zamieszania oraz życia codziennego — był nauczycielem. Harmider był czymś, do czego nawykł. W pewnym momencie przerwał jednak swoje działanie i po odłożeniu gazety, przywołał do siebie małego chłopca, który pracował w Ministerstwie jako posłaniec. Profesor przekazał mu kilka monet i poprosił, aby ten zakupił mu pergamin oraz pióro. - Możesz kupić sobie też jakąś słodycz - dodał, uśmiechając się ciepło, zanim dziesięciolatek nie wybiegł z kawiarni i nie pognał w sobie wiadomym kierunku. Odprowadzając go spojrzeniem, Jayden wiedział, że powinien był spędzić czas w kawiarni na pracy. Skoro już i tak czekał, mógł napisać list do lorda Blacka z propozycją współpracy. Mógł sprawdzić wypracowania. Mógł na nowo spojrzeć na notatki badań. A oceniając już czas, jaki przyszło mu zmarnować w ministerialnych murach, nie zamierzał marnować tego, co jeszcze z niego zostało.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szanowna Panno Lyon. Z przyjemnością zapraszam na rejestracje różdżki. Ostateczny termin został dla Panny wyznaczony 10 marca. Dalsze unikanie procedury będzie wiązało się z konsekwencjami.
Przygryzła wargę i splotła palce za plecami, kiedy to jej brat w ostentacyjny sposób recytował zapis ministralnego listu. Wezwanie nie zostało przesłane sową, a wręczone prosto w ręce Pana Lyon. Był to niedelikatny sygnał: Nico, zrób w końcu porządek z siostrą nim odbije się to na twojej pracy lub gorzej. Nicolas doskonale rozumiał przekaz, Salome - nie. Dlatego teraz cierpiała kazanie. Dalej jednak nie rozumiała powagi sytuacji. Gdy skończył mówić, zatrzepała bezradnie rzęsami w stronę swojego opiekuna nie wiedząc jak przerwać niezręczną ciszę. Zrobiła to ponowie kiedy po zaprowadzeniu do Ministerstwa zostawił ją samą pod dawną siedzibą Biura Aurorów. Prawie udało jej się wzbudzić w nim niepewność co do tego, czy to aby dobry pomysł. Ostatecznie jednak się odwrócił zostawiając ją samą. Miał wrócić za trzy godziny. Był 10 marca.
Szczęśliwie nie należała do osób nieśmiałych dlatego gdy już została postawiona przed faktem dokonanym, weszła do smutnego gabinetu wypełnionego jeszcze bardziej smutnymi lub znudzonymi czarodziejami.
- Ja do rejestracji różdżki. Co mam zrobić, by było dobrze? - zaświergotała od progu do wszystkich, nie zwracając uwagi na kilku innych petentów czekających w kolejce, ani na witrynę z broszurami informacyjnymi, ani też na wiszące nad stanowiskami szyldy. Zatrzepotała bezradnie jasnymi rzęsami. Jeden z panów za okienkiem przestał się nagle nudzić - zaprosił ją bliżej i zaczął jej z uprzejmym uśmiechem zainteresowania wszystko tłumaczyć. Czarnowłosa kobieta stojąca za nią się skrzywiła. Salome nie zwróciła na to uwagi. Oddała swoją różdżkę do sprawdzenia i pobrała odpowiedni druczek do wypełnienia. Ilość pustych tabelek, które miała zapełnić ją skonfundował. To może jej zająć więcej niż trzy godziny. Ciasny i smutny pokój nie wpływał dobrze na spójność jej lekkich myśli. Uczynny urzędnik pozwolił jej wypełnić dokumenty w kawiarni w Atrium wiedząc, że i tak wróci - oddała mu swoją różdżkę.
Salome oparła łokieć na stole, głowę położyła na dłoni. Mrużyła oczy zastanawiając się jakiej krwi był jej pradziadek i skąd ma to wiedzieć skoro nie widziała go nigdy na oczy? Narysowała na marginesie kolejnego wątłego kwiatka. Papier nie był dobrej jakości. Atrament wchłaniał się powoli. Gdy już skończyła podziwiać jak schnie, westchnęła. Gdzie jesteś Nico...? Ratuj. Śniętym spojrzeniem przesuwała po otoczeniu. Zaczynała rozumieć ludzi zamkniętych w smutnych gabinetach.
Poniosła wyżej brwi widząc mężczyznę, któremu chłopiec przyniósł pergamin i pióro. Czyżby ten biedny człowiek też walczył z biurokracją? Ożywiona myślą posiadania sojusznika cmoknęła ustami. Podniosła się z krzesełka. Chwyciła bażancie pióro w jedną, a na wpół wypełniony (dekoracjami) świstek dokumentu w drugą rękę. Pozostawiła płaszcz z króliczego futra na oparciu przy swoim stoliku. Ubrana była w granatową sukienkę do kostek. Pod bladą szyją miała zawiązany koronkowy, biały kołnierzyk dodający jej dziewczęcego uroku. Ten sam materiał ozdabiał również końcówki długich rękawów.
- Przepraszam bardzo, czy Pan też męczy te nieszczęsne formularze...? To mój pierwszy raz i może miałby Pan dla mnie jakieś rady lub mógłby mi Pan pomóc z kilkoma polami? Ten formularz jest taki skomplikowany. Trudno zrozumieć momentami co autor miał na myśli, prawda? - zachichotała zgrabnie wsuwając się na wolne krzesełko na przeciwko Jaydena - Szczerze mówiąc, chciałabym też utrzeć nosa mojemu bratu, który pewnie myśli, że bez niego sobie nie poradzę z takimi formalnościami - ale czy gdyby było inaczej, prosiłaby kogoś obcego o pomoc? - Byłabym więc wdzięczna za pomoc ale... - dopiero gdy się rozsiadła dostrzegła, że druczek pod palcami mężczyzny jest inny. Przekrzywiła trochę głowę próbując niegrzecznie rozczytać niektóre słowa - ...Pan chyba jednak nie wypełnia podania o rejestrację różdżki, prawda...? - I co teraz? Zatrzepotała bezradnie rzęsami.
« Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, lecz żadne wykształcenie zdrowego rozsądku »
Nie spodziewał się towarzystwa i musiał przyznać, że samotność w tłumie mu nie przeszkadzała. Kiedyś szukałby kontaktu, socjalizacji. Poczucia przynależności. To jednak już dawno zostało za nim, podobnie zresztą jak próby zrozumienia otaczających go ludzi. Kiedyś kawiarnianych gości dostrzegałby w formie grupy, aktualnie nie byli dla niego niczym więcej jak zebranymi w jednym miejscu jednostkami, które nie miały ze sobą wspólnego nic więcej niż przeciętne elementy bycia obywatelem. Nie interesowało go zbytnio także to, kto faktycznie znajdował się nawet przy stoliku obok. Zajęty własnymi sprawami chciał pozostać sam. Oczywiście był bardziej rozpoznawalną twarzą od przeciętnego czarodzieja, jednak wiele osób po prostu znało jego nazwisko, lecz tylko tyle. Nie potrzebowali podchodzić, rozmawiać. Zwykle nawet jeżeli rozpoznany, zostawiany był samemu sobie. Zdarzały się inne przypadki przesadnie wylewnych interesantów, ale Jayden po prostu nawykł do uważnych spojrzeń i zaczepek. Nie zmniejszyło to jednak jego chęci na ucieczkę przed wszystkimi. Dlatego też zanurzony w wypracowaniach swoich podopiecznych, nie przykuwał uwagi do otoczenia. Różdżka w pewnym momencie znalazła miejsce między zębami profesora, aby mógł mieć dostępne dwie wolne ręce do przeszukania własnej torby — najwyraźniej gdzieś zapodziała się jedna z uczniowskich prac. Stąd też między innymi początkowo nawet nie skupił się na młodej czarownicy, która wstała od swojego stolika, by przystanąć tuż obok tego należącego do astronoma. A wszystko przez fakt, iż był pochłoniętymi drobnymi poszukiwaniami. I nie spodziewał się żadnej interakcji. No, może prócz pracownika kawiarni, który miał podać jego zamówienie. Gdy słowa wybrzmiały i najwyraźniej skierowane były ku niemu, podniósł spojrzenie na smukłą blondynkę może z trzy sekundy później, niż wymagałaby tego normalna reakcja. Lecz gdy finalnie ulokował wzrok na dziewczęcych oczach, ona już siadała naprzeciwko, nie dając mu szansy na reakcję. Pozostał więc na swoim miejscu, starając się nadgonić to, o czym mówiła w momencie, w którym nie do końca zdawał sobie sprawę, iż zwracała się do niego. Nieco zakłopotany zaprzestał po dłuższej chwili poszukiwania papierów, odkładając torbę oraz wyjmując różdżkę z ust, by skupić się na nowym towarzystwie.
Pan chyba jednak nie wypełnia podania o rejestrację różdżki, prawda...?
Dopiero wówczas zauważył dokumenty leżące przed nią i pojął całą sytuację. Lekko zmarszczone czoło złagodniało, spięte w niewiadomej mięśnie rozluźniły się, a oczy nabrały jasnego blasku. - W istocie - odparł, patrząc też na młodziutką czarownicę, nie wiedząc za bardzo, jak zareagować. Uśmiech rozbawienia czaił się w kącikach męskich ust, gdy zdał sobie sprawę, że blondynka nawet jeżeli zauważyła, że pracował nad czymś innym, całkiem dobrze rozgościła się na krześle naprzeciwko. - Na szczęście biurokrację mam już za sobą. - I jeszcze niestety przed sobą, dopowiedział sobie już w myślach, pamiętając, że czekało go jeszcze przesłuchanie. Gdyby był sam, zapewne skrzywiłby się na samo wspomnienie. Teraz jednak mierzył się ze słodkim spojrzeniem wpatrującej się w niego dziewczyny. Była bardzo młoda, a urodą przypominała półwile. Być może nawet była jedną z nich, skoro wyraźnie kilka osób w kawiarni zwracało na nią przesadną uwagę. A może była córką któregoś z polityków? - Myślę więc, że mogę posiadać odpowiednie kompetencje, by pomóc - dodał z nieprzerwanym uśmiechem, lecz urwał, dostrzegając poruszenie kawałek dalej. Nieco przechylił się w prawo, by móc wszystko zobaczyć. Zerkał więc ponad ramię swojej nowej towarzyszki na parę czarownic, które zaczęły rozglądać się po kawiarni i wskazując sobie zostawiony na oparciu płaszczyk. Ewidentnie próbowały zidentyfikować potencjalnego właściciela, który — z nieco prozaicznych przyczyn — musiał go porzucić. Jayden z góry założył, że futerko należało do nikogo innego jak właśnie blondwłosej panny — nikt inny ze zgromadzonych nie wydawał się wpasowywać w podobną stylizację. - Chyba ktoś zainteresował się pani stolikiem - zauważył, dostrzegając też nadchodzącą kelnerkę, która podłapała jego spojrzenie. Uśmiechnęła się porozumiewawczo, przynosząc herbatę i zaraz też spojrzała na blondynkę.
- Pani coś zamawiała? - spytała grzecznie i kontrolnie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie widziała w swoim zachowaniu niczego narzucającego się. Miała problem który ją przerastał więc naturalnym było, że poszukiwała kogoś, kto go rozwiąże. Albo przynajmniej pomoże rozwiązać. Lub powie jak go rozwiązać. Cokolwiek. Kiedy więc w pierwszej chwili wyszło, że mężczyzna przed nią niewiele miał wspólnego z jej kłopotem to się szczerze zatroskała. Ze zmarszczką na czole spojrzała na nieszczęsny druczek, jakby był nie tyle co kartką papieru, a łajnobąbą której nikt nie chciał aktywować. Wykrzywione w smutną podkówkę usta zrobiły nagle fikołka, a w szarych oczach zaiskrzyła podnosząca na duchu łuna.
- Naprawdę?! - A wiec miał to za sobą i coś wiedział o tej całej rejestracji! - Fantastycznie! - Ze skrzypnięciem drewnianego krzesła podsunęła się jeszcze bliżej. Policzki oblały się entuzjastycznym rumieńcem - Bo widzi Pan tutaj jest pole doty... - nachyliła się nad dokumentem i zastukała końcówką zadbanego paznokcia w rubryczkę dotycząca czystości krwi. Przerwała nagle w połowie słowa by z miną zdezorientowanego karpia podnieść szeroko otwarte oczy to na Jaydena, to za swoje plecy. Minęła krótka chwila nim zrozumiała o co chodzi.
- Ach... - bąknęła - Ach! haha... oj ja niemądra, faktycznie - machnęła niedbale dłonią w powietrzu śmiejąc się perliście - Ja to nie mam głowy, doprawdy... Jeden płaszcz już tak zgubiłam. Brat mnie straszył, że drugiego już mi nie kupi. Wyobraża Pan sobie? - mruknęła będąc momentalnie tylko w połowie rozbawioną, a w połowie już zaniepokojoną. Sama zdążyła to sobie wyobrazić. Do rzeczywistości prócz strachu przyciągnęła ją kelnerka - Ach, tak, tak - poproszę...to co Pan. Niech Pani tu przyniesie. Do tego stolika. Zaraz Panu wyłuszczę mój kłopot dokładniej. Może Pan coś zaradzi. Dotyczy głównie tego punktu. Tu o. Za chwilkę wracam- zaświergotała wesoło po czym zgrabnie wysunęła się ze swojego miejsca - Drogie Panie...! - Podniosła głos. Trzewiki zastukały energicznie obcasami o posadzkę. O ile wcześniej przyciągała ukradkowe spojrzenia tak teraz z pewnością wykupiła na chwilę pełną uwagę połowy sali. Nie czuła się tym jednak jakkolwiek obciążona. Nie było też jej niezręcznie gdy wymieniła jeszcze kilka mniej lub bardziej nieporadnych słów z kobietami. Ostatecznie wróciła ze swoim futerkiem i spokojem ducha. Kobiety za nią wydawały się być rozbawione sytuacją albo nią samą.
- Ach, na czym my tu... A tak, bo widzi Pan - sprawa jest delikatna - zaczęła powoli, kiedy to zarzuciła futerkiem na oparcie krzesła. Zaczesała zbłąkany kosmyk włosów za ucho, a potem usiadła i konspiracyjne pochyliła się do przodu. Rubryka która wcześniej pokazywała dotyczyła czystości krwi. Była pusta. - Mam problem z rodziną ze strony mojej mamy. Przeważnie nie mówię tego zbyt otwarcie ale... - gestem dłoni nakazała lekkie nachylenie się. Miała wyjątkowo poważną miną - Moja babcia nie była czarownicą. Była wilą. W zasadzie jest. Ciągle żyje. - wyszeptała - I nie wiem teraz, czy powinnam tu ją uwzględnić...? Czystość dotyczy czarodziejów, a babcia to właściwie magiczna istota, a nie czarownica... Oczywiście z całym szacunkiem dla buni ale jak sam Pan rozumie, nie bardzo wiem jak tu ją określić. Czy to że poznała mojego dziadka...oznacza już, że mama była...wie Pan, nieczysta? Czy istoty też rozróżniają czystość swojej linii? - było to omawiane podczas zajęć z OMNS...? - A i moja mama używała pseudonimu artystycznego poza swoim imieniem i nazwiskiem. Powinnam zapisać oba? Jeżeli tak to nie starczy mi miejsca. Już wymierzałam. Tu jednak w rubryce dotyczącej miejsca zamieszkania jest nadmiarowa jedna linia - czy to by było bardzo nieczytelne gdybym ewentualnie tam właśnie dopisała pseudonim mamy i zrobiła strzałkę z wyjaśnieniem? - dosłownie myślała na głos. Każda jej emocja miała odzwierciedlenie w jej mimice twarzy, a cały proces myślowy w głosie. Przez chwilę poczuła się jakby przepisywała od koleżanki projekt na zajęcia z opieki nad magicznymi zwierzętami lub historii magii. Czy to przypadek, że spotkanie z tym mężczyzną kojarzyło jej się ze szkołą...?
- Naprawdę?! - A wiec miał to za sobą i coś wiedział o tej całej rejestracji! - Fantastycznie! - Ze skrzypnięciem drewnianego krzesła podsunęła się jeszcze bliżej. Policzki oblały się entuzjastycznym rumieńcem - Bo widzi Pan tutaj jest pole doty... - nachyliła się nad dokumentem i zastukała końcówką zadbanego paznokcia w rubryczkę dotycząca czystości krwi. Przerwała nagle w połowie słowa by z miną zdezorientowanego karpia podnieść szeroko otwarte oczy to na Jaydena, to za swoje plecy. Minęła krótka chwila nim zrozumiała o co chodzi.
- Ach... - bąknęła - Ach! haha... oj ja niemądra, faktycznie - machnęła niedbale dłonią w powietrzu śmiejąc się perliście - Ja to nie mam głowy, doprawdy... Jeden płaszcz już tak zgubiłam. Brat mnie straszył, że drugiego już mi nie kupi. Wyobraża Pan sobie? - mruknęła będąc momentalnie tylko w połowie rozbawioną, a w połowie już zaniepokojoną. Sama zdążyła to sobie wyobrazić. Do rzeczywistości prócz strachu przyciągnęła ją kelnerka - Ach, tak, tak - poproszę...to co Pan. Niech Pani tu przyniesie. Do tego stolika. Zaraz Panu wyłuszczę mój kłopot dokładniej. Może Pan coś zaradzi. Dotyczy głównie tego punktu. Tu o. Za chwilkę wracam- zaświergotała wesoło po czym zgrabnie wysunęła się ze swojego miejsca - Drogie Panie...! - Podniosła głos. Trzewiki zastukały energicznie obcasami o posadzkę. O ile wcześniej przyciągała ukradkowe spojrzenia tak teraz z pewnością wykupiła na chwilę pełną uwagę połowy sali. Nie czuła się tym jednak jakkolwiek obciążona. Nie było też jej niezręcznie gdy wymieniła jeszcze kilka mniej lub bardziej nieporadnych słów z kobietami. Ostatecznie wróciła ze swoim futerkiem i spokojem ducha. Kobiety za nią wydawały się być rozbawione sytuacją albo nią samą.
- Ach, na czym my tu... A tak, bo widzi Pan - sprawa jest delikatna - zaczęła powoli, kiedy to zarzuciła futerkiem na oparcie krzesła. Zaczesała zbłąkany kosmyk włosów za ucho, a potem usiadła i konspiracyjne pochyliła się do przodu. Rubryka która wcześniej pokazywała dotyczyła czystości krwi. Była pusta. - Mam problem z rodziną ze strony mojej mamy. Przeważnie nie mówię tego zbyt otwarcie ale... - gestem dłoni nakazała lekkie nachylenie się. Miała wyjątkowo poważną miną - Moja babcia nie była czarownicą. Była wilą. W zasadzie jest. Ciągle żyje. - wyszeptała - I nie wiem teraz, czy powinnam tu ją uwzględnić...? Czystość dotyczy czarodziejów, a babcia to właściwie magiczna istota, a nie czarownica... Oczywiście z całym szacunkiem dla buni ale jak sam Pan rozumie, nie bardzo wiem jak tu ją określić. Czy to że poznała mojego dziadka...oznacza już, że mama była...wie Pan, nieczysta? Czy istoty też rozróżniają czystość swojej linii? - było to omawiane podczas zajęć z OMNS...? - A i moja mama używała pseudonimu artystycznego poza swoim imieniem i nazwiskiem. Powinnam zapisać oba? Jeżeli tak to nie starczy mi miejsca. Już wymierzałam. Tu jednak w rubryce dotyczącej miejsca zamieszkania jest nadmiarowa jedna linia - czy to by było bardzo nieczytelne gdybym ewentualnie tam właśnie dopisała pseudonim mamy i zrobiła strzałkę z wyjaśnieniem? - dosłownie myślała na głos. Każda jej emocja miała odzwierciedlenie w jej mimice twarzy, a cały proces myślowy w głosie. Przez chwilę poczuła się jakby przepisywała od koleżanki projekt na zajęcia z opieki nad magicznymi zwierzętami lub historii magii. Czy to przypadek, że spotkanie z tym mężczyzną kojarzyło jej się ze szkołą...?
Kawiarnia
Szybka odpowiedź