Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]22.11.20 17:08

Salon

Obrazy, płomyki, skrzypiące szklane gabloty przy ścianach i eleganckie, długie dywany. Rzędy podejrzanych artefaktów na półkach i nieliczne księgi, do których nikt nie zaglądał od wieków. Rzeźby wyglądające przez okno. Wnętrze ciepłe, chociaż szorstkie i niepokojące. Pomieszczenie jest bardzo duże, idealnie mieści się tutaj komin, a przy nim skórzane sofy, dobrze zaopatrzony barek i dłuższy stół z rzeźbionymi krzesłami. Panuje porządek, choć nie brakuje przedziwnych elementów, które rozpraszają gości, które burzą spokój i wywołują grozę. Nieprzyjemne wnętrze dla rzadkich bywalców mrocznej, nokturnowej dzielnicy. Nie zaleca się dotykania intrygujących przedmiotów.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Salon [odnośnik]22.11.20 17:10
data


Nie bywała senna, ale trudno było nie zauważyć, że powrót do Anglii ją przebudził, podsycił. Wkraczała między przykurzone wspomnienia w godzinie wstrętnej, przyjemnie podłej dla gromadzącego się w Londynie od lat kłębowiska szlamu. Wkraczała spełniona, głodna nowej misji, chociaż z jej dłoni nie zniknęła jeszcze krew. Miała tu wiele do zrobienia, miała odzyskać lata poświęceń w imię sprawy, która przyniosła zbyt wiele rozczarowań. Igor był najważniejszy, Igor i chwała krwi, która dała jej siłę do tępienia wrogów, do unicestwienia największego rozczarowania. Z dozą fałszywego smutku przywoływała obrazy śmiertelnego spektaklu. Ten mord sprawił jej zbyt wielką rozkosz, ten mord sprowokował czas całkowitej samodzielności. Nie była stworzona do usługiwania mężczyznom, nie była stworzona do budowania historii, której nigdy nie odczuwała. Miała już nazwisko, miała przodków. I miała własnego potomka, który nigdy nie stanie się prawdziwym Karkarowem. Zdradzieckim, bezdusznym i całkowicie bezmyślnym. Yavor zdychał pod ziemią, a po nim będą inni. Wszyscy, którzy stawali przeciwko rodzinie i wizjom Czarnego Pana. Nie, myliła się. Jednak istniał ktoś, wobec kogo mogła zadeklarować bezgraniczne posłuszeństwo. Spajała ich, ich wszystkich, idea przyjemnie piekąca duszę. Wróciła jako ten brakujący element. Niech zabijają, niech brutalnie wbijają do łbów świętości, niech tworzą nowy ład, odświeżają stare prawa, wykopują chwasty. Codziennie tuziny trupów przyjemnie wypełniały dom pogrzebowy i jej skarbiec. Zbierała zwłoki jak drogocenne łupy. Pochówek czy nie – wnętrzności szybko znajdowały nowego właściciela. Nerki, flaki, gałki oczne. Przeklęci naukowcy i fanatycy wiedzieli, dokąd pójść, by je dostać. A kiedy mijał szał interesu, kiedy decydowała, że już dość, mieszkanie na nokturnie przypominało sobie jej twarz. Niewzruszoną, pozbawioną śladów wyczerpania czy grząskiej irytacji. Obejmowały ją w pasie niewielkie dłonie, coraz silniejsze, dumne, choć dalej wołające o czułość. Po bułgarsku.
Babsko z najlepszej nokturnowej gospody odmawiało. Splunęło jej w twarz, najwyraźniej mając lepsze rzeczy do roboty niż przygotowanie wymyślnego menu. Kuchnia Iriny przypominała… muzeum garnków i talerzy. Potrzebowała kogoś, kto zajmie się gotowaniem. Nie dość, że nie miała czasu, to jeszcze brakowało jej umiejętności. W małżeństwie była partnerka, a nie kurą domową (choć zapewne i teściowie i mąż nie mogli tego przełknąć). Karkarowie mieli od tego ludzi. Los samotnej matki poniekąd zmusił ją do nauczenia się kilku rzeczy, ale to dalej zbyt nędzne, by ugościć rodzinę. Miało być wykwintnie, z przepychem, ze smakiem prosto z salonów, a nie taniej portowej knajpy. I powiedziano jej, że starucha zna się na rzeczy. Zniewaga zaowocowała wiadrem krwi i połamanymi rękami. Długo nie wróci przed piec. Znalazła więc inną i tym razem się nie rozczarowała. Tego popołudnia zapachy nadzwyczajnie kuszące rozpływały się po wnętrzu kamienicy. Drew, nawet jak nie chciał, i tak przyleci skuszony dolatującą, niewidzialną zachętą. Igor ubrał się elegancko, jak na młodego kawalera przystało. Irina upięła włosy, zatonęła w czarnej spódnicy, odprawiła kucharzynę i wędrowała z nożem w dłoni, jakby chciała przez chwilę poudawać, że miała z tymi posiłkami cokolwiek wspólnego. Ostrze przemykało między palcami chętnie. Zupełnie jakby szykowała się do rozcięcia zwłok, a nie tej parującej pieczeni.
Zostało ich niewielu, musieli więc trwać w sojuszu, który pozwoli nazwisku nie rozmyć się na kartach pokropionej krwią historii. Nie było jej tak długo, nie świętowali od dawna, a teraz, po zaszczytach, jakie spotkały Drew, z pewnością mieli powody. Prowadziły ich podobne myśli, wspólny kierunek, scalająca się wizja przyszłości. Nie mieli pałaców, ale dysponowali siłą, której nie wolno było zaniedbywać.
Napiła się jeszcze przed przybyciem gości. Igor był podekscytowany, opowiadał o klątwach. Spoglądała w okno i moczyła usta w alkoholu. Czuła dumę, ale i powagę. Chwilę później otwierała szeroko drzwi i wcale nie witała ich uśmiechem. Podejrzenie zakradło się do tego spojrzenia. Proszę, proszę. Więc jednak dotarli. – Jesteście sami? Znakomicie – zapytała na wstępie, kiedy już weszli do środka.
Jedna krew, jedna misja i zupełnie żadnej niespodzianki. Niech będzie. Jakie przynosili wieści?
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Salon [odnośnik]29.11.20 13:18
Wieść o powrocie Iriny w rodzinne strony nie wywołała w nim euforii i pragnienia szybkiego spotkania w celu nadrobienia zaległości. Nie widywał się z nią; mieszkała w Bułgarii przez przeszło dwie dekady, więc ich kontakt ograniczył się jedynie do sporadycznych listów, w których omawiali kwestie samopoczucia i szeroko rozumianej codzienności. Pamiętał ją bardziej z perspektywy dziecka, kiedy odwiedzała jego matkę z tylko sobie znanych powodów. Zawsze wydawała mu się mądrzejsza, bardziej samodzielna i władcza niżeli bierna Ophelia, której marny żywot litościwie zakończył zeszłego roku. Był zbyt młody, aby wiedzieć, że znacznie więcej łączyło ją z jego ojcem, o którego przywykła pytać przy każdej okazji, a teatralna otoczka sympatii wobec naiwnej Pani Macnair stanowiła tylko dobry podkład pod pytania o jego powrót. Wówczas mógł się domyślać, że wisiał jej galeony tudzież obiecywał złote góry w zamian za nić zaufania w biznesowej kwestii, a w zasadzie nie miał wobec tego żadnych wątpliwości. Augustus był pieprzonym kłamcą, wyjątkowo umiejętnym manipulatorem, który potrafił wyperswadować hierarchię wartości drugiej osoby i zmienić ją wedle własnych potrzeb. W podobny sposób owinął sobie wokół palca Ophelię; wiele lat oczekiwała go w oknie mieszkania, kiedy rzekomo podróżował i finalnie wyszło na jaw, że po prostu prowadził drugie życie, może nawet trzecie i czwarte kilkaset mil dalej.
Drew nie wyobrażał sobie nadal oglądać tego spektaklu, nędznego teatru, którego zgnite deski dawno zapomniały o latach swej świetności. Pragnął wewnętrznego spokoju, żywił nadzieję na odzyskanie honoru nazwiska i własnych korzeni. Nie trafiało do niego jak tak nisko można było upaść – nie chodziło tu autoprezentację czy zasady savoir vivre, bowiem do takich sam się nie stosował, a pracę i zaangażowanie w sprawy wyższej wagi. Ignorancja, barowe upodlenia, złodziejstwo i bieda – właśnie tak prezentowali się starsi wiekiemMacnairowie i w ten sposób zostali zapamiętani przez nokturnowskie uliczki. Wierzył, że kiedyś przyjdzie mu tu zmienić, wykonał nawet ku temu sporo mniejszych i kilka większych kroków, lecz odpowiedzialność nie spoczywała jedynie na jego barkach. Im więcej krewniaków wracało do Londynu tym czujniej należało się temu wszystkiemu przyglądać – odbudowa respektu zajmie wiele lat, a zburzenie go mogło zająć jedną sekundę.
Nie mógł mieć wyrobionego zdania o Irinie; kierując się tylko pogłoskami i wymienionymi listami trudno było wykształcić sprawiedliwą opinię, dlatego wstrzymał się z takową do momentu, w którym przyjdzie im nieco zacieśnić relację. Okazja ku temu pojawiła się szybciej niżeli przypuszczał, albowiem postanowiła urządzić rodzinną schadzkę. Nie odmówił, bo zdawał sobie sprawę, że wysadzi jego drzwi – w końcu mieszkali naprzeciwko siebie i jakiekolwiek tłumaczenia nie miałyby większego sensu.
Ubrał się jak na co dzień w luźną koszulę, poprawił włosy, nałożył na szyję niewielką ilość wody kolońskiej i na tym skończyły się jego przygotowania. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, aby przyodziać coś znacznie elegantszego, bowiem po pierwsze był to zwykły obiad, a po drugie nie posiadał w swej garderobie nic odświętnego. Gdy jego uszu doszło krótkie pukanie, chwycił butelkę, opuścił mieszkanie, a następnie wraz z kuzynem stanęli przed drzwiami Iriny.
-A z kim mieliśmy być?- rzucił wbijając w nią wzrok, kiedy wpuściła ich do środka. Wszystkiego mógł jej odmówić, ale nie urody i zgrabnej figury, którą podkreśliła suknią. W rzeczy samej własnej rodziny nie powinno się określać pod tym kątem, jednakże nie potrafił powstrzymać własnych myśli. Była mu na tyle obca, że nie czuł związanego z tym dyskomfortu. -No, no nieźle się tu urządziłaś- dodał kierując się w stronę stołu, gdzie ujrzał pełną zastawę, postarała się. Następnie jego wzrok przykuł młodzian, który dumnie stał nieopodal krzeseł. Uśmiechnął się w jego kierunku, po czym wyciągnął dłoń chcąc przekazać butelkę. -Przekazuję na ręce gospodarza- uniósł brew nie spuszczając wzroku z chłopca; wyrósł odkąd widział go ostatnim razem.





The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Salon [odnośnik]10.02.21 0:45
Nie przepadał za spotkaniami rodzinnymi, mając nadal w pamięci, jak takowe przeważnie się kończyły. Macnairowie byli idealnym przykładem bliskich, z którymi dobrze prezentowało się tylko na zdjęciach, chociaż jakby zastanowić się nad tym bardziej, nawet w to zaczynał wątpić. Z zasady unikał wszystkich z którymi łączyły go więzy krwi i nosili to samo nazwisko, woląc w spokoju od czasu do czasu podesłać sowę, zagrać trochę na udawanej trosce i mieć z głowy ten dziwny obowiązek na najbliższe tygodnie, bądź miesiące. Dziś jednak wiedział dobrze, że słaba wymówka wcale nie załatwiłaby sprawy, dostał przecież zaproszenie na rodzinny obiad od najbardziej charakternej kobiety, która do niedawna nosiła nazwisko Karkarow, by finalnie powrócić do panieńskiego i znając ją, obnosiła się z tym dumnie. Z drugiej strony chyba nawet nie chciał odmawiać, ten jeden raz gotów sprawdzić, na co mógł liczyć ze strony krewnych, zwłaszcza gdy poza Iriną miał tam również zjawić się kuzyn. To przez niego wrócił do Anglii i również za jego sprawą najwyraźniej pozostanie tu na bliżej nieokreślony czas. Nie wiedział czy być mu za to wdzięcznym czy wyklinać bez oporów, że dał mu powód, aby się zawahał i kreśląc ostatni list, potwierdził chęć uczestniczenia w zmianach, jakie miały się dokonywać. Nigdy nie chciał zagrzać miejsca w ojczyźnie, czując, że ta nie miała mu nic do zaoferowania, ale może tym razem okaże się to warte ryzyka. W końcu byli podobni, obaj gonili za własnymi celami po świecie i skoro Drew był gotów zatrzymać się w miejscu, osiąść w okolicy, a co ważniejsze przyrzec lojalność. Coś musiało być na rzeczy.
Opuszczając Cranham, upewnił się, że ma wszystko, czego potrzebował na najbliższe godziny. Najważniejsza nadal okazywała się papierośnica ukryta w kieszeni, a której zawartość okazywała się mieszanką zwykłego tytoniu oraz diablego ziela. Nieoceniona pomoc w przetrwaniu najgorszego towarzystwa, nawet jeśli takowego nie spodziewał się tym razem. Nie tracił czasu na wycieczkę po Londynie, przemykał uliczkami skrytymi w cieniu budynku, aby jak najszybciej dotrzeć w konkretną część stolicy. Nokturn od zawsze kojarzył mu się z problemami, kłopotami, które namiętnie przyciągał, jakby był cholernym chodzącym magnesem. Zwykle mu to nie przeszkadzało, a wręcz poszukiwał zaczepki, lubiąc rozlew krwi towarzyszący mordobiciu. Posiadał szczątkowe pokłady litości, wiec rzadko kiedy zadowalał się pierwszą kroplą posoki. Zatrzymał się na moment przed kamienicą w której mieszkała Irina i Drew, zwabiony odgłosami dochodzącymi z zaułka kilka metrów dalej. Błękitne ślepia powędrowały w tamtym kierunku, dźwięk kusił, aby spóźnić się chwilę na obiad, ale zaraz przegrał z uporem, by dotrzeć do celu, jakim było mieszkanie numer szesnaście. Wspiął się po schodach na odpowiednie piętro, lecz zanim we właściwe drzwi, zapukał w inne. Nie było mowy, żeby poszedł tam sam… do jaskini lwicy nie wchodziło się w pojedynkę. Kiedy przekroczyli próg właściwego mieszkania, przyjrzał się kobiecie z może nieco natarczywą uwagą. Minęło trochę czasu, odkąd widział ją ostatni raz.- Spodziewałaś się żon i garstki gówniarzy? – podjął, nie bardzo wiedząc, czego oczekiwała. Ani jednemu ani drugiemu nie było prędko, aby niszczyć sobie wygodne życie.
W przeciwieństwie do Drew przyniesioną butelkę oddał do rąk gospodyni.- Jeśli mnie pamięć nie myli i nic się w guście nie zmieniło, twoje ulubione.- niektóre rzeczy nadal mógł sprowadzić z zagranicy, bez najmniejszego problemu. Obejrzał się na Igora, zauważając dopiero po chwili jego obecność, gdy stał tak cichy. Przykucnął przy nim, by nie górować nad dzieciakiem.- Za parę dni będę miał coś dla Ciebie. W połowie drogi do Londynu jest ciekawa odmiana psidwaka, którym trzeba będzie się zaopiekować. Dostaniesz go, tylko czy poradzisz sobie? – sam był ciekaw ów zwierzaka, ale nawet jeśli mógł zarobić na nim więcej, ten jeden raz był gotów oddać psa w prezencie, niż pozbyć się jak najszybciej. Uśmiechnął się oszczędnie, gdy chłopiec pokiwał głową i szybko zapewnił, że da radę. Nie wątpił jakoś. Dźwignął się z powrotem do pionu, spoglądając na kuzyna i ciotkę, by zaraz zająć jedno z wolnych miejsc.- Jak interes? - spytał po chwili ciszy, ciekaw czy szaleństwo stolicy i okolic, przynosi zysk.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Salon [odnośnik]02.06.24 16:05

każda miłość z tobą burzy moją krew
ten zachłanny wzrok nasz w bezruch wprawia mnie
ryzykowne słowa, gęsta cisza wre
jesteśmy tu po coś — ja dla ciebie, a ty dla mnie

— noc z osiemnastego na dziewiętnastego listopada 1958 —

Ponury obraz listopadowego wieczora zapadł kurtyną nieoczekiwanego deszczu, w akompaniamencie zimnego wiatru, srogo smagającego policzki; ledwie pożegnali się z dwojgiem pozostałych towarzyszy, niemym porozumieniem komunikując uważajcie na siebie, ledwie poczynili kroków kilka lub kilkanaście, by dopadł ich nagle w formie hardej, uciążliwej ulewy. Najbliższy kant dachu zupełnie losowej kamienicy posłużył im za bezwstydny kącik schronienia, gdzie nienachalnie napomknął o majaczącej niedaleko, nokturnowskiej norze, gdzie mogliby przeczekać niefortunność pogody, by w odpowiedzi na jej cichą aprobatę powziąć wreszcie w dłonie kanty jej smukłej szyi i twarzy; nieznośnie chyba już zniecierpliwiony niedosłownością prowadzonej gry, przez moment przygaszonej w dodatku jarzmem niezgodności tamtych, na nowo zapragnął podsycić tlący się dotąd entuzjazm, jakby w geście uznania dla złożonego przez nią życzenia. Myśl, wyczekuj i pożądaj, bezgłosą tendencją sugerowała melodia zainicjowanego przezeń pocałunku, ni to czułego, ni drapieżnego, ni głębokiego, ni powierzchownego; jak ta grzeszna pokusa, miał być zaledwie bliżej niedookreślonym wstępem dla dalszej opowieści, czy ona chciała się z nią jednak wnikliwie zapoznawać? Zadziorny uśmiech błysnął tu i ówdzie, kałuże coraz niewdzięczniej rozlewały się po krzywym bruku, a para z ich oddechów łapała pobliską przestrzeń w sidła jedności; rozwiana nagłą nawałnicą uwaga, ta sama, którą kojąco udobruchała jego ego tam jeszcze, pod drzwiami lokalu, zyskała wreszcie odpowiedź swoistej admiracji. Admiracji wyczekanej i przemyślanej, bo o szczerość właśnie prosiła go wcześniej, zdecydowanie postulując o zerwanie połaci tej manipulacyjnej maski, o wyzbycie się, na chwilę bodaj, tej angielskiej dolegliwości temperamentu.
Dobrze, że jesteś — padło w szumie wilgoci to bułgarskie stwierdzenie, tak nagle, tak po prostu, nim na powrót ujął ją pod ramię i zaciągnął pod dach kolejny, i następny, pospiesznie lawirując wzdłuż wąskich uliczek ścisłego centrum stolicy, by zaraz zniknąć w mrocznych czeluściach dzielnicy, w której na horyzoncie zawidniały wreszcie znajome mury. Jeszcze do niedawna mieszkał tu na stałe, teraz za domostwo uznając już gotyckie zamczysko w Suffolk; raz po raz zdarzało mu się jednak nadal wtargnąć pomiędzy skrywane tam ciemności, ilekroć tylko w zmęczeniu długimi dniami pracy marzył wyłącznie o miękkości materaca, albo bezwstydnie zechciało mu się akurat sprawdzać jego stan w niezobowiązującej asyście miłej panny, z dala od czujnych spojrzeń licznych domowników. Klucz sprytnie więc złamał opór zamka, grzecznościowe uchylenie klamki wpuściło ją do środka jako pierwszą, a migotanie latarenki zza okna wskazało drogę do przestrzennego saloniku, gdzie jego leciwe zaklęcie rozżarzyło nieskładne palenisko, kolejne zaś rozświetliło przestrzeń blaskiem w połowie dopalonych świec; ziąb otoczył ciała mimowolnym wrażeniem, na stoliku zaplątała się brudna filiżanka po kawie ze spopielonym w niej dawno papierosem, usta chciałyby wyrzec litościwe wybacz ten rozgardiasz, zwłaszcza gdy oczy ciekawsko sunęły wzdłuż zgromadzonych tu licznie rupieci, ale miast tego w milczeniu dopadł do niej wreszcie, na podłogę strząsnął z jej ramion mokry płaszcz, by wreszcie wracać postanowieniem do tego, co elokwentnie sobie dzisiaj naobiecywali. Blond kosmyki zlepiły się od kropel wody, zaraz jednak wyschnąć miały od gorąca wznieconego kominka, zaraz jednak splątać się miały od gwałtowności ruchów; woń perfum zgubiła się w dymnym natłoku, choć on czuł je nadal, zbliżywszy się do niej w zwierzęcym niemalże pożądaniu. Dłonie spoczęły gdzieś na wysokości talii, przyciągnęły, zamknęły w objęciu, choć nie było w nim nic rozczulającego; ręka uniosła się do dekoltu, by wkrótce oprzeć się, niby bezwiednie, nie tak jednak zupełnie luźno, na kobiecej krtani, aż wreszcie w eterze spłynęła, jakże dlań typowa, dyrektywa:
Spójrz na mnie. — Ciało napierało na ciało, w ordynarnej, być może, śmiałości przytwierdzając ją do pobliskiej ściany; u jej szczytu najpewniej odłaziła niechlujnie tapeta, u jej środka najpewniej sterczała stara komódka, a na jej wierzchu porcelanowa ozdoba, zupełnym przypadkiem strącona na skrzypiącą podłogę, gdzie alarmująco rozprysła się na kilka większych części. Uwaga machinalnie spoczęła na źródle hałasu, by zaraz bez przejęcia wrócić do jej iskrzących tęczówek, ładniejszych jeszcze w tutejszym półmroku przetykanym zaledwie drżeniem ciepłej łuny. — Czego, tak naprawdę, chcesz?Kochać się, rozmawiać, przeczekać, tęsknić?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Salon [odnośnik]02.06.24 22:57
Niegdyś nie jawiła w jego kierunku śmiałych spojrzeń, przeważnie skrywając swe oblicze za sylwetką matuli. Była małą, nieśmiałą dziewczynką, która z zaciekawieniem i nieco zazdrością spoglądała na świat, który jej starszy brat i jego kolega odkrywali na własną rękę. Pośród utkwionych wspomnień rozpamiętywała nieczęste spotkania rodzinne, gdzie czuła się jak obca. Podczas zgromadzeń, w zaciszu nieznanego, jej miejsce było zawsze obok starszych kobiet. Tam, w bezpiecznym cieniu matczynej obecności, zajmowała rączki nietuzinkowym zajęciem, jak drobne robótki ręczne, wysłuchiwanie pochwał, wpatrując się z ukrycia w żywiołowe zabawy chłopców. Zazdrościła im mnogości ucieczek, wspinania na drzewa i bójek, które były dla niej niedostępne. Beztroskie eskapady pełne śmiechu i spontanicznych decyzji, w jej oczach były esencją wolności. Ona zaś, ograniczona surowymi zasadami i opieką starszych, mogła jedynie marzyć o takich przygodach. Każde ich spotkanie, każdy gest i śmiech były dla niej niczym fragmenty nieosiągalnego świata, do którego tak bardzo pragnęła należeć.
Kiedy spoglądała na niego, zawsze z ukrycia, widziała nie tylko młodego chłopca, ale i ucieleśnienie swych marzeń o wolności. Jego śmiałe ruchy, pewność siebie i odwaga w podejmowaniu ryzyka fascynowały ją i zarazem onieśmielały. Często myślała, że gdyby tylko była chłopcem, mogłaby czerpać z życia pełnymi garściami, bez ograniczeń narzucanych przez społeczne normy.
Bieg czasu zmienił podejście do życia, nakładając na nią odmienną rzeczywistość. Dziś jej spojrzenie pewnie przemykało po jego sylwetce, doszukując się zmian i porównań do czasów szkolnych, gdy czasem mijała go przelotnie na korytarzu. Teraz, stojąc naprzeciwko niego, dostrzegała więcej niż tylko zewnętrzną powłokę. Zmiany, które zachodziły w jego postawie, rysach twarzy i spojrzeniu, były świadectwem przeżytych lat i doświadczeń, które ich ukształtowały. Nie bała się odrzucenia, negatywu ciachającego ambicje i ego. Nauczyła się żyć z myślą, że ciało bywa jedynie towarem, formą zabawy w rękach tych, którzy potrafią to docenić. Taka świadomość dała jej wolność, której nie miała wcześniej. Była wolna od lęku przed oceną, wolna od potrzeby akceptacji ze strony innych. Jej ciało było jej własnością, a jej decyzje były podejmowane z pełną świadomością.
- Nigdzie nie uciekam - szepnęła to niemal, gdy mijali to kolejne kałuże w ucieczce przed nagłą ulewą. Tutejsza pogoda zdołała zaskoczyć ją wielokrotnie, przewidywanie nie wychodziło jej zbyt dobrze, jak tego pragnęła. Mokre włosy oblepiały twarz, zaś płaszcz zdawał się ciążyć jak nigdy dotąd, przesiąknięty deszczem, który nieustannie lał z nieba. Jeszcze do niedawna spazmy pieszczotliwych uciech, pełne ciepła i bliskości, zmieniły się w te bardziej niekontrolowane. Chłód przenikał prawie do kości, potęgując kolejne drżenie, które rozchodziło się po jej ciele jak lodowata fala. Biegła jednak jak równy z równym, choć każdy krok zdawał się cięższy od poprzedniego. Mieszkanie zdawało się równie mroczne, co ulica, na której się znajdowało. Przekraczając próg, pozwoliła sobie na chwilę rzucenia ciekawskim wejrzeniem, starając się oswoić z nowym otoczeniem. W półmroku dostrzegła niepokojące łączenie zdradliwych elementów wystroju. Czaszka, rzucająca się w oczy w subtelności światła ulicznych latarni wpadającego przez zakurzone okno, jawiła grozę, choć sama wolała przeistoczyć to w głupi żart. Uśmiechnęła się słabo, próbując rozweselić samą siebie: Zabójczy dobór zasobów dekoracji pomyślała, starając się znaleźć, choć odrobinę humoru w tej sytuacji. Przez myśl przeszło jej zakończenie ich swoistych obietnic, pozornej bliskości pośród przekornych spojrzeń i czynów. Czuła się zagubiona w gąszczu emocji, które przenikały przez jej umysł niczym natrętne cienie. Przez chwilę, zamknięta w swoich myślach, nie dostrzegała grozy sytuacji, w jakiej się znalazła. Zaskoczenie tak nagłym posunięciem przebiło się przez jej obronne mury. Kiedy powoli zmywała koniuszkiem języka natręctwo wilgoci, której trakty rysowały się po twarzy i ramionach, czuła, jak każdy ruch jest nasycony niepokojem. Ucisk na gardle przyspieszył łomot serca, każda sekunda zdawała się rozciągać w nieskończoność. Była w potrzasku, uwięziona pomiędzy tym, co znała, a tym, co się przed nią otwierało. Dawno nie czuła takiej perswazji i świadomości czynów. Była świadoma każdego ruchu, każdego oddechu, jakby jej ciało nagle znalazło się w stanie wyjątkowej czujności. W mroku i wilgoci czuła, że jej zmysły wyostrzyły się, gotowe na każde nieprzewidziane działanie.
- Ten jeden raz się zatracić - szepnęła, pośród spojrzenia rzucanego na wpół przymkniętych powiek. - Zapomnieć o boleściach, obrzydliwości czynów, jakich się dopuściłam - sama oddała się we władanie szczerości. Czuła jego spojrzenie, gorąc ciała napastliwy i pragnący więcej. Pewniej, a czego ona chciała? Poznać na własnej skórze uczucie, którym obdarowywała innych. Przemknęła dłońmi po krawędzi jego ubioru, jak artystka dotykająca płótna, na którym zamierza stworzyć dzieło. Palce ciągnęły przez poły jego ramion, czując fakturę materiału, który zdawał się stawać przedłużeniem jego samego. Powoli, jakby poznając na nowo każdy centymetr jego ciała, jej dłonie wędrowały dalej, aż dotarły do jego własnej dłoni, tej, którą pochwycił jej szyję. Jej serce przyspieszyło, a oddech stał się płytszy, ale nie z lęku. To było coś głębszego, bardziej pierwotnego. Sama powędrowała po jego dłoni szczupłymi palcami, jakby nakazując pewniejszy chwyt. Chciała poczuć jego obecność, jego siłę, ale też przekazać własną wolę, niezłomność, która tkwiła w niej głęboko. - Przynieś ukojenie mej duszy - prowokacja, niemal wyzwanie. Palce przesuwały się po jego dłoni, prowadząc go do mocniejszego uścisku. Nie było w tym żadnej uległości, a raczej partnerstwo, które czerpało siłę z ich wzajemnej zależności. Chciała, by poczuł jej determinację, by wiedział, że nie jest kruchą istotą, lecz kimś, kto potrafi stawić czoła jego władzy. - W obecnej chwili pragnę tylko Ciebie - nowych traktów, nowego odczucia, nowego doświadczenia. - oraz Twej władzy.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Salon A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Salon [odnośnik]07.06.24 14:11
Z zazdrosnym utęsknieniem wzdychać mogła do chłopięcego przyzwolenia na wolność, do przysługującego im niedbalstwa i dynamicznych temperamentów, gdy ją samą powstrzymywać miała wiecznie dziewczęca gracja. W istocie jednak niewiele z tych sennych wyobrażeń o wspinaniu się po drzewach, o ganianiu się wzdłuż przestrzennego domostwa, o żartobliwych przepychankach słowem czy siłą, przypominało swym rysem o pożądanej niepodległości; obowiązek miał poprzedzać zabawę, naturalną frywolność odbierała zaś podła surowość spoczywających nań zobowiązań. Ojciec zwykł nazywać je inwestycją, za dnia posyłając w kąty chłopięcego pokoiku rosłe figury uczonych, kształtujące młody umysł zalewem treści mniej i bardziej przydatnych, by wieczorami wykończyć treningiem jeszcze ciało, dorastające dopiero do oczekiwanego odeń wysiłku. Ziarna zasadzone nazbyt starannie, pielęgnowane nazbyt sumiennie, wreszcie — nawożone potencjałem, którego nie były w stanie wystarczająco udźwignąć, wprawdzie kiełkowały zgodnie z przewidywaniem, ale plony te nie przynosiły przecież żadnej satysfakcji; w swej strukturze widniały wszakże jakąś dziwną, rozczarowującą jałowością, może odmiennym od wzorcowego kolorem liści, a może odwiecznym już wrażeniem potrzeby nadzoru botanika, bo bez niego kapryśnie więdły, albo odznaczały się innym jeszcze rodzajem skazy. On właśnie, jak to strzeżone przesadnie nasionko, przy zasmakowaniu odrobiny bodaj swobody znamiennie przypominać zaczynał nie dorodne źdźbło, a ukruszony z jego młócenia plew — z daleka podobny właściwej części składowej, z bliska jednak ulotny i nijaki, zupełnie bezwartościowy, zupełnie wyzbyty wyrazu, którym jakże szumnie mógł zapowiadać się przy pierwszym kontakcie. Mogła więc wnikliwie obserwować go z ukrycia, snując pokrzepiające wyobrażenia o dzikiej wręcz autonomii bytu, mogła więc uważnie upatrywać się zmian w dziecku, później — nastolatku i młodym dorosłym, opiniując go słowami przychylności lub zasłużonej krytyki; jemu jednak, już odwiecznie, dolegać miało coś, czego naocznie nie potrafiłaby stwierdzić. Transparentny stygmat, swoiste jakby znamię jego losów, bezwiednie wisiało nad męskim obliczem, zawstydzającym szeptem uświadczonej wieszczby cedząc o nadchodzącym świadectwie narzuconego nań przeznaczenia; norweski gąszcz, albo sami bogowie tych krain, konsekwentnie mianował go zdrajcą, z góry skazując na klęskę niewiadomego rodzaju. Czy, kiedy, jak miała się ziścić?, dywagował niemo w rozliczeniach własnej postury; ślady tego sekretu znane były tylko pozostawionemu w głuszy, podstarzałemu mentorowi i jej, niedoszłej narzeczonej, tchórzliwie skazującej go na samotność. Zza nonszalanckich uśmiechów bić mogła pewność siebie, być może imponująca jej nawet stanowczość i pozorne zacięcie charakteru, ale fasada skrzętnej maski, godnej chyba karnawałowego przyjęcia, skutecznie zasłaniała rysy dojmujących kompleksów. Wśród rodziny — niedoceniany, wśród kobiet — niekochany, wśród Anglików — nietutejszy. Ale gra toczyła się dalej, stawką były przecież migawki osobistych słabości; tylko głupiec dzieliłby się nimi w żałosnym poszukiwaniu wsparcia, tylko głupiec narażałby się na wykorzystanie ich przeciwko samemu sobie. Zatem który to akt dzisiejszego dramatu rozpoczynał się właśnie na skrzypiących deskach ciemnego mieszkania? A ona, ona należała do audytorium, czy była jego partnerką na scenie?
Wcale już o to nie pytał. Bo właściwie potrzebowali dostać od siebie dokładnie to samo.
Jakich czynów? — spytał nienachalnie, tonem lekkiej zachęty, dalekiej jednak bagatelizowaniu, kciuk luźno usadawiając w zagłębieniu spajającym ze sobą obojczyki; zastana tam kropla wody, to miałkie dziedzictwo trwającej dalej ulewy, spłynęła dalej, niżej, albo rozproszyła się w nicości. W półmroku dostrzegł iskrę zawahania, spojrzenie błysnęło nim przez moment, choć wkrótce jej dłoń przemawiała już zupełnie innym głosem — nęcąco, przyzwalająco, prowokująco. Ale nie posłuchał tego wskazania, nie tym razem; drugą ręką ofiarowywał obraz sprzeczności, prawie że czule zakładając jej palcem za ucho zwisający nieskładnie, wilgotny kosmyk blond włosów. — Drżysz — zauważył wtedy, pomiędzy konkretami o jej pragnieniach, pomiędzy napiętą dyskusją ciał o dzierżonych względem siebie oczekiwaniach; i zauważył to tylko po to, by bierność ruchów zakończyć zasadniczą decyzją, by złożoną przedtem obietnicę nareszcie spełnić. Już zaraz zamajaczył z nią w pobliżu skórzanej sofy, gdzieś nieopodal trzaskającego ochoczo ognia; już zaraz sprowadzał ją do ciasnego objęcia, jego pasa wnętrzem jej ud, własnymi ramionami wklęsłości jej talii. Ciepła łuna światła zatańczyła na twarzy, gdy przyglądał się jej z bliska, gdy palcami poszukiwał upierdliwego zapięcia jej sukienki. Ale w końcu i to zwieńczył gorączką działania, dosięgając jej warg w nienormalnej niecierpliwości; na krótko, by w momencie przerwy, przez sekund kilka lub kilkadziesiąt, zdążyła za nim zatęsknić.
Dzisiaj jesteś moja — oświadczył, nie przyjmując w tej kwestii żadnego sprzeciwu; moja, szepnął raz jeszcze, tuż przy rozrzewnionych ustach słodkiej grzeszności, scałowując z nich ostatki deszczu, pozostałości jesiennego chłodu i niewyraźne widmo przejęcia, podle dolegającego jej świadomości. — Więc myśl o m n i e — zażądał jeszcze, pomiędzy westchnieniem jednym i drugim, zanim jasna sukienka opuścić miała ramy szczupłych ramion.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Salon [odnośnik]08.06.24 22:40
Jakże nie masz pojęcia, jak zepsutą osobą jestem. Nęcącą świadomie słabszych mężczyzn, podatnych na iluzję ich wewnętrznych pragnień. Była jak syrena, której śpiew przyciągał, ale i niszczył. Kusiła, prowadziła w iluzję, igrała z emocjami, a potem odchodziła, pozostawiając za sobą spustoszenie. Wiedziała, że to, co robi, jest niebezpieczne, ale nie mogła się powstrzymać. Jak ćma do płomienia, wracała do tej gry, nie mogąc uwolnić się od jej magii. Co będzie kiedyś? Aż słabo było myśleć o przyszłości, gdy wiek będzie się z biegiem lat zwiększał. Przyszłość jawiła się niczym mgła, niejasna i przerażająca. Wiedziała, że uroda przeminie, a wraz z nią zdolność do manipulacji. Przyszłość była nieznana, pełna cieni i niepewności. Czy kiedykolwiek znajdzie spokój? Czy będzie w stanie zrezygnować z tej niebezpiecznej gry? Nie chciała tego dla byłego towarzysza zabaw. Pragnęła go poznać na nowo, w śmiałości zapytać, jak przeminęły mu dotychczasowe lata w rozłące. Pragnęła usłyszeć jego historię, dowiedzieć się, kim się stał i co go spotkało. Wspominałeś nas? Pytanie pożerało ją od środka, było jak niewypowiedziana prośba, by uznał ich wspomnienia za wartościowe. Pragnęła wiedzieć, czy czasem, gdy noc była cicha i samotna, wspominał ich wspólne chwile. Czy pamiętał, jak razem biegali po łąkach, jak wspinali się na drzewa, jak śmiali się do łez? Czy jego serce zachowało te wspomnienia tak, jak jej i brata?
- Bardzo złych - będące pokrętnym grzechem, sprowadzającym największą boleść na drodze życia. Nie zawahała się pośród czynów, dalej prowadząc do spełnienia obietnic. Z jej serca wyrywało się pragnienie, by znaleźć spokój, by odnaleźć siebie w jego oczach, by poczuć, że jest coś więcej poza grą, którą tak dobrze znała. - Jedno wydarzenie zmieniło wiele, atakując koszmarami po dzisiejszy dzień - tajemnicę, którą zabierze pod przykrywek ostatecznej drogi. Drżenie ekscytacji i odczuwanego chłodu miało nie ustąpić zbyt szybko, jawiąc ciarki przechadzające się po odkrytych warstwach odsłoniętego ciała. Nęcąca krzywizna obojczyków, które niejednokrotnie nosiły ślady słodyczy upojnej nocy, przypominała o chwilach pełnych zapomnienia. - Dewastuję męskie oblicza, Igorze. - nigdy Ciebie.
Nigdy dotąd nie spoglądała na jego oblicze z taką perspektywą. Jego twarz, zawsze przyjemna dla oka, teraz wydawała się jeszcze bardziej atrakcyjna, jakby dorosła z każdym spojrzeniem, które mu posyłała. Ciepło bijące od jego męskiej postury napawało przyjemnym poczuciem spokoju, mącąc co najgorsze myśli z odmętów umysłu. Zapomnij, szeptało serce, pragnąc oddać się w jego objęcia, Oddaj co najlepsze, by zapomnieć o rozterkach. Dłoń, jakby własnym życiem kierowana, przemknęła delikatnie po krzywiźnie jego szczęki. Subtelność opuszków palców poznawała zakazane terytoria, które dotąd były dla niej niedostępne. Każde muśnięcie było jak odkrywanie nowego świata, pełnego niewypowiedzianych obietnic i ukrytych pragnień.
- Nie lękam się - zapewniła pośród podszeptu kuszącego głosu, pośród akompaniamentu subtelności nikłego pomruku. Jego spojrzenie, ciepłe i głębokie, przenikało ją na wskroś. Zatrzymała się na jego ramieniu, czując mocne mięśnie pod palcami. Serce biło szybciej, a oddech stał się płytszy, gdy czuła jego bliskość. Wszystko, co było wokół, zniknęło, jakby świat zredukował się do tej jednej chwili, do tego jednego dotyku. - Jestem Twoja - zawtórowała, ponownie naznaczając złaknione wargi lśniącą otoczką. Szeptała tuż przy jego uchu, oddech ciepły i kuszący, a słowa pełne namiętności. Z lekka kąsała w karze płatek jego ucha, wywołując dreszcz emocji, który przebiegał przez jego ciało jak elektryczny impuls. Czuła jego reakcję, jakby ich ciała były ze sobą nierozerwalnie złączone. Dłonie nie zwlekały, powiodły do krańca jego koszuli, targając zbędnym odzieniem z determinacją i pewnością siebie, którą rzadko ujawniała. Każde pociągnięcie, każde muśnięcie jej palców było wyrazem jej pragnienia, jej potrzeby bycia blisko niego. Koszula, dotąd bariera między nimi, stała się teraz niepotrzebnym balastem, który odrzuciła z zamiarem oddania się całkowicie tej chwili. - Tej nocy myśl tylko o nas… - Oddajmy się nicości. Wyswobodziła jego ciało ze sztywnych ram materiału, odsłaniając górne partie w objęcia łagodnego półmroku. Światło, subtelnie przenikające, otulało ich ciała delikatnym blaskiem, tworząc atmosferę intymności. Uśmiechnęła się czule w jego kierunku, przeczesując mokre włosy, nadawała im kształt zgodnie z własnym uznaniem. Dotyk był delikatny, lecz zdecydowany, jakby chciała zaznaczyć swoją obecność w jego życiu na nowo, bez żadnych barier i wątpliwości. Nieoczekiwanie, z impulsem zapalczywości, nachyliła się i złączyła ich wargi w głębokości własnej przekorności. Smakowała, jakby były eliksirem życia, przyciągając go coraz bliżej siebie, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Każdy dotyk, każdy pocałunek był jak niekończąca się podróż ku nieznanemu, pełna niespodzianek. Czuła, jak jego mięśnie napinają się pod jej dotykiem, jak jego oddech przyspiesza, kiedy jej palce sunęły po jego skórze. Zapomnijmy o całym świecie.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Salon A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Salon [odnośnik]09.06.24 23:49
Jak na karnawałowej zabawie, gdzieś w tłumie dało wyłapać się skrzypienie parkietu, może nawet pobrzękiwanie uroczystej melodii, choć te skutecznie zagłuszała dudniąca w okiennice ulewa; jak na karnawałowej zabawie, ubrania falowały w pozornie tanecznym podrygu, muskając to krawędź pantofla, to nogę stoliczka, to włosie dywanu, to podłokietnik kanapki; jak na karnawałowej zabawie, obydwoje mogliby rzec dystyngowanie tu aurais pu me dire que c'était une soirée déguisé, ale żadne z nich nie znało przecież skrzętnej francuszczyzny, wreszcie — żadne, w istocie, nie ubrało stosownego kostiumu, choć zasznurowane z tyłu głów maski wciąż nie chciały opaść na deski rozgrywającego się teatrzyku. Co zobaczyć można było na ich wierzchu? Iście wenecki kształt, szlachetne, mlecznobiałe wykończenie, a na jego krańcach złote wstawki czystej finezji; zza nich wyzierały nań kanty urodziwej, dziewczęcej twarzy, niegdyś chowanej w nieśmiałości blond włosów, niegdyś niepewnie obserwującej świat zza połowicznie przymkniętych powiek. Małą, powątpiewającą dziewczynkę zachował we wspomnieniach jakoś najwyraźniej, bo natenczas była mu jako to młodzieńcze zauroczenie, pierwsze i niewinne, na długo zapomniane; chwilowo przyszło mu więc opuścić ramy samolubnego jedynaka, po to tylko, by w kolejności ciastko przypadło jej jako pierwszej, by przy pokonywaniu płytkiego strumienia nie poślizgnęła się na którejś ze skał, by w obliczu interwencji rodziców występować zawsze jako ten zakotwiczony pośrodku i na pewno wszystkiemu winny, choć pomysł i realizacja podlegać mogły autorstwu Krumów. Później, w chłodnych murach mrocznego zamczyska, zalegli już przecież w milczeniu, nie tyle wrogim, ile do reszty zobojętniałym, bo przecież tamten nie znosił go szczerze, a rodzeństwo zwyczajowo solidaryzowało się chyba w sympatiach i antypatiach? Skutecznie unikali się ignorancją, nawet jeśli ścieżki próbowały sprowadzać ich w ślad jednoczącej ścieżki, nawet jeśli posągowe twarze opuścił niekiedy uśmiech urokliwej aprobaty; pozostałoby tak pewnie do dzisiaj, gdyby z uparciem godnym lepszej sprawy nie zawitał wtedy do leśnej chaty, gdyby nie podjudzał konfliktu, lecz próbował go swobodnie łagodzić, gdyby nie wyszła wtedy wieczorem do miasteczka, gdyby... Wymieniać dałoby się dalej, odnosił jednak swoiste wrażenie, że mijało się to z celem, że rozważania ostatecznie i tak okazywały się głuche, nieznaczące, bo przewrotny los chciał zwieść ich ku sugestywnej zgodzie, by na końcu przyszło im spiskować w imieniu wielkich swatów, by obrazie ich intymnego spotkania odnaleźli jakieś wzajemne i poruszające zainteresowanie względem siebie samych. Poważne, niesione rozebraniem głębszym od powierzchownego zrzucenia spodni czy ramiączek jej sukienki; nurtujące, drążące sedno sprawy jako ten gwałtowny bieg wody w wąskiej dolinie rzeki. Zmieniłaś się, mógłby stwierdzić tak po prostu, ni to w pochwale, ni w krytyce, raczej w miałkiej konstatacji, w duchu cicho aprobującej jednak otwartość, niemo wypominającej jednak podobne jemu, doszczętne i podłe zepsucie; w kogo?, chciałby dodać, albo po prostu się przekonać, ot, dla zaspokojenia dręczącej umysł ciekawości, bo miała tam najpewniej zagościć na kilkadziesiąt minut, godzin, może nawet dni czy tygodni? To właśnie — nikczemne w wymowie zasianie pierwiastka natręctwa — miało być ostatecznym punktem dzisiejszych rozgrywek? To właśnie — zanęcić go, spętać, na końcu udusić — w pozie literackiej femme fatale miała uczynić?
Kto cię skrzywdził? — teoretyzował, być może z dala od prawdy, być może z dala od rzeczywistych obrazów dzierżonej przez nią goryczy, ale nie musiała przecież dzielić się choćby ich częścią; w jej życzeniu wybrzmiała prośba o szczerość, obiecał więc sobie strzec śladów zastygłych w eterze sekretów w roli wyjątkowo skrupulatnego strażnika. Wystarczyłoby nazwisko, zadudniło echem bułgarskiej kontynuacji, ale tylko w stanowczym spojrzeniu, z uwagą śledzącym teraz każde, minimalnie choćby, drgnięcie jej oblicza. — Niech cię to nie gnębi, tylko słabi mężczyźni na to pozwalają — dodał wkrótce, z drwiącym uśmiechem układającym się w lekceważenie; już zaraz nachylał się do niej, w iście rozczulającym geście, składanym jakby naiwnemu dziecku, całując jej skroń, później skrawek rumianego policzka. Ciepłego, rozrzewnionego, niezasłużenie strapionego. — Przez długi czas sądziłem, że to samo czynię kobietom, że... manipulacją doprowadzam je do szaleństwa — zaczął mrukliwie, wciąż skóra przy skórze, oddech przy oddechu; przerwał, by zaciągnąć ją na skórzane siedzisko, by przetłumaczyć jej resztę tych zależności możliwie każdym rodzajem perswazji. Dłońmi, zapachem, zerknięciem, dyrektywą; cielesnością, bliskością, rozczuleniem i częściową bodaj gwałtownością. — Musisz wiedzieć, że potwornie się myliłem... — rzucił w międzyczasie, gdy godziła się obnażać już do reszty, gdy zapalczywie dobierała się też do jego koszuli, do klamry paska u spodni; smakowała osobliwie, trochę słodko, trochę cynicznie, więc gdy sukienka skapitulowała gdzieś w dalekim kącie, a on chciał oglądać ją całą, oderwał się od sensualnego zjednoczenia, na chwilę tylko, by skwitować napoczęty dawno już wywód:
Myliłem, bo kobiety takie jak ty — piękne, bystre, wyzwolone — wcale nie tęsknią, wcale nie rozpaczają. Rozumiesz już, że to dwustronna gra? Że godzimy się na coś, bo stawką jest chwila przyjemności? Pamiętaj o tym.Pamiętaj i nigdy więcej już się nie katuj, przykazałby jej najchętniej, ale leniwy wstęp dobiegł już końca; miast tego powziął ją w stanowczości, całował jeszcze raz, drugi, trzeci, by wreszcie dłońmi sięgnąć tam, gdzie skrywało się meritum jej ponętności, by wreszcie szczerze, tak jak chciała, służyć jej w tym, co potrafił robić najlepiej.
Kochać się bez miłości.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Salon [odnośnik]10.06.24 23:29
Matula, jawiąc jej swą mądrość dotyczącą świata, od najmłodszych lat przekazywała nauki o szlachetności prawdy i zgubnym charakterze kłamstwa. Każde słowo, niczym kropla deszczu, drążyło skałę jej młodego umysłu, kształtując jej moralny kompas. Długo sądziła, że nigdy nie pochwyci się tak zdeprawowanych kwestii, jak kłamstwo, ulegle wyjawiając prawdę, gdy na horyzoncie widniał cień kary za dziecięce wybryki. W dzieciństwie prawda była dla niej jak przezroczysty kryształ; lśniący i nienaruszony. Jednak każdy, kto żył wystarczająco długo, wiedział, że kryształy mogą pękać. Każde wyznanie prawdy, choć bolesne, działało oczyszczająco. Każda kara była lekcją, którą matula w mądrości swojej uważała za konieczną. Pamiętała te chwile, gdy musiała stawić czoła konsekwencjom swych uczynków, wyjawiając najskrytsze tajemnice dziecięcych wybryków.
Prawda była ciężarem. Długie palce brata i przyjaciela zamykały się wokół jej drobnych ramion, zmuszając ją do milczenia. Widywała cienie rzucane na jej oblicze, gdy ukrywali ją za swymi plecami, czuła niepewność i strach. Wiedziała, że jeżeli wyjawi prawdę, na ich barki spadnie gniew rodziców. Często sama była prowodyrem różnych zajść, gdzie nie słuchając ostrzeżeń, popadała w tarapaty. Zbyt zaabsorbowana otoczeniem, wymykała się znajomemu duetowi, poznając świat na własnych zasadach. Jednak nawet wtedy, w chwili największego nacisku, stawiała pierwsze kroki w naginaniu prawdy. Czystość jej duszy stawała się skalana, a jej decyzje, choć trudne, wynikały z głębokiego zrozumienia lojalności. Z biegiem lat zrozumiała, że prawda, choć czasem bolesna, jest fundamentem wszystkiego, co dobre. Dorosłość przyniosła ze sobą nowe wyzwania i pokusy, a jej moralne zasady były nieustannie testowane. Kłamstwa stały się bardziej kuszące, a prawda bardziej gorzka. Zdeprawowała dłonie i sumienie, z trudnością podtrzymując walkę serca z umysłem.
- Niegdyś bliski towarzysz - marny zamiennik Twej osoby w naszej codzienności. Wtedy nie zrozumiała tego, mając niewiele kreacji całego zajścia. Do dziś nie wiedziała wielu kwestii tamtych czasów, tajemnice brata nadal pozostawały nieuchwytne. - Tego człowieka już nie ma - zapewniła, skupiając spojrzenie tylko na nim. Tylko on teraz się liczył, nie bolesność wspomnień, które zazwyczaj nawiedzały jej myśli jak upiory przeszłości. Jego obecność była kotwicą, której trzymała się w wirze chaosu. Gdy pośród lasu głos uwiązł w gardle, a najmniejszy dotyk palił wstrętnie żywym ogniem, teraz jego bliskość zdawała się jedynym ratunkiem. - Albo skrzywdzeni przez los, wtedy podarować im można złudną nadzieję i najskrytsze pragnienia - inaczej widziała pewne perspektywy, nie zgadzając się w pełni z jego opinią. Sprzeczności spowodowały na chwilę lekkie olśnienie, uniesienie brwi w geście zdziwienia. Czemu taki się stałeś?
Ucisk sztywności zniknął, pozwalając pełną piersią nabrać tchu w płuca. Powoli wiodła w odpowiedzi na gest pieszczot jego dłoni, delikatnych, a zarazem zdecydowanych. Sugestywne usta przemykały po jej obliczu, zostawiając ślad ciepła i czułości. Jedyna biel pończoch umiejscowiona na stałym miejscu zdawała się nie przeszkadzać pośród poznawczych gestów, które teraz wypełniały przestrzeń między nimi. Wiodła własne traktu, miarowo zdobiąc odsłonięty tors zarysem zgłębienia paznokci. Każdy jej dotyk był jak lekki powiew wiatru, który delikatnie pieścił jego skórę, igrając z bijącym od niego ogniem. Podsycając, zgubnie przeistaczając niedawną jeszcze iskierkę. Biel pończoch, choć kontrastowała z otaczającą ich półmroczną scenerią, była jedynym stałym punktem w tej dynamicznej grze. Palce badały każdy centymetr jego skóry, pozostawiając za sobą delikatne ślady, które były jak ciche obietnice. Każdy gest, każdy dotyk zdawał się mówić więcej niż tysiące słów, które mogłyby paść w tej chwili. Zmysły zdawały nie grać na korzyść; każdy dźwięk, każdy zapach zdawał się intensywniejszy, bardziej wyrazisty.
- Podtrzymując kontrolę, zdobywając uwagę i nareszcie ich całych… Zdawałam się wyciszać powstałe rany, nareszcie być tą, która ma wiele do powiedzenia - jako odezwa do niegdyś kruchego jestestwa. Miana laleczki tak łatwej do przetrącenia, wierzącej w dobro zamiarów i świata zbyt bardzo. Niczym ślepiec podążający za łuną zwodniczego głosu, który miał przeprowadzić na bezpieczny rewir. - Osoba zniszczona do cna w środku, nie czuje praktycznie nic, to prawda - przyznała cień racji, wśród odmętów czerni skóry odebrać jego uwagę knowaniami pocałunków. Zapalczywymi, próbując zgarnąć, co tej nocy umyśliła pochwycić dla siebie. Wodziła dotykiem przez długość jego pleców, nogą bliżej zgarniając go ku sobie. Bliżej niż kiedykolwiek, czuć, zatracić się. - Moje ciało niegdyś mnie brzydziło, dziś jest jedynie przedmiotem udanych zatargów - westchnęła, walcząc o najmniejszy oddech. Ujęła jego podbródek, próbując doszukać się odpowiedzi w blasku jego spojrzenia. - Tęsknię za prawdziwą sobą, rozpaczam nad głupotą swych czynów z przeszłości, nie potrafię czuć prawdziwych uczuć, Igorze… Oboje przywdziewamy najtrwalsze widmo kreacji, którą pragniemy podtrzymać dla pozoru - pogłaskała jego policzek, z prawdziwą czułością, której ostatki tliły się gdzieś w niej. - Szczerość, pamiętasz? - doszukała się najmniejszej skazy na jego obliczu, sugestii, że mogło być inaczej. - Jak wiele razy strzaskano Ci serce? - że swym usposobieniem i racjami, odgrywać musimy przedstawienie. Niczym najlepsi aktorzy, odgrywający dramat chylący ku zagładzie. Jak przez wielu musiałeś być niezrozumiany, bądź nie dopuszczałeś do siebie nikogo.
Podziwiała go z nieukrywaną fascynacją, wodząc pieszczotami na pokuszenie, jakby igrała z płomieniem, który zdawał się rosnąć z każdą chwilą. Oddała się w pełni narastającej fali odczuć, pozwalając, by każdy impuls, każda emocja prowadziły ją przez tę intymną chwilę. Lśniła ostatnia namiastka prawdziwej siebie, tej części, którą zazwyczaj ukrywała przed światem. Teraz, w namiętności wspólnych podrygów, postanowiła, choć na ten jeden raz, wyzbyć się głupoty przyjętych norm i konwenansów. Było to jak zrzucenie ciężkiego płaszcza, który przez lata ograniczał jej ruchy, jej wolność.
Pustka zbierze żniwo swe.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Salon A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Salon [odnośnik]11.06.24 17:27
Coś niezrozumiale dziwacznego poczęło tlić się w duecie naelektryzowanych ciał, mącąc umysłami w afekcie chwili doraźnej lub wiecznej, sam już wszakże nie wiedział, jak długo dochodzili do porozumienia w półmroku przestrzennego pokoiku, czy było wciąż dzisiaj, czy może już jutro; dojmująca cisza, raz po raz przerywana jednak mrukliwym dialogiem, stukotem deszczowych kropli, może też trzaskiem drewna w palenisku, albo westchnięciem zajmowanej kanapy, osaczająco nakrywała ramiona nienormalną woalką przygnębienia, choć ciała były przecież nagie i żywe, choć oczy nijak sugerowały, by w kąciku zamajaczyć miała sugestywna łza. Nie dojrzał ani jednej, a mógłby, mógłby bez trudu, bo w niedosłowności czynów sięgała teraz do więzów krępującej prawdę ozdoby i zrzucała ją, zrzucała dobitnie, kończąc tym samym dramaturgiczny akt karnawałowej maskarady. Odsłaniała gors, zrzuciwszy sukienkę gdzieś tam, nieważne gdzie, może w pobliżu potłuczonej porcelany, której dalej nie posprzątał; odsłaniała oczy, zerkając nad wyraz odważnie, prężąc się w wyszukanej finezji, śmiało eksponując kobiece wydatności w pewnym dominującym wyuzdaniu, o które najpewniej nigdy by jej nie posądził; wreszcie, zdawała się odsłaniać też samo serce, tętniące niby, ale ewidentnie skruszałe, naocznie jakby uszkodzone, przez kogoś nadszarpnięte, albo bezecnie ściśnięte w geście kontrolowanej krzywdy. Podziwiał więc wszystko to, co, jakże bezwstydnie pozwalała oglądać — każdy skrawek napiętej skóry, każde drgnięcie wahliwości i każdy wyraz zdecydowanej pewności. Tak po prostu, bez zastanowienia, zdecydował się powziąć ją całą, na efemeryczny moment włącznie ze szczerością toczącej się tu spowiedzi, włącznie z jej grzechami i milczącym oczekiwaniem pokuty; rozgoryczenie tym układem przyjść miało jednak dopiero wkrótce, za godzin kilka lub kilkanaście, gdy rozejdą się w absorbującym pożegnaniu, bez obietnic i zobowiązań, w dręczącym wrażeniu niespełnienia. Brała to pod uwagę, kiedy nęcąco przekraczała granice niepisanych powinności dwojga kochanków? Brała pod uwagę, że być może pamiętać go miała dłużej, niż nakazywał znany im zwyczaj zepsucia? Balansowali na linii stateczności i ryzyka, zdradzali sobie więcej, niż istotnie potrzebowali wiedzieć, ale żadne nie sczezło jeszcze w ponurym odczuciu przesycenia. Nie przejmuj się mną, ja nie będę tobą, powinni byli obiecać już we wstępie do tej leniwej rozgrywki, zanim jeszcze zaciągnął ją w mury poddasza poszarzałej kamienicy, zanim jeszcze wyjawili sobie sekret ten czy tamten, zanim jeszcze zapragnęli scałowywać ślady dekadencji z tego drugiego. Ruchy przemawiały chyba nawet odwrotnie, w kontraście do ichniejszych oczekiwań, bo w bezgłosym echu dało się zrozumieć melodię niemrawego więcej; daj mi więcej, więcej siebie, mógłby uzupełnić pomiędzy wymienianymi oddechami, ale żadne z tych słów nie wyrwało się z krtani, żadne nie odnalazło drogi do jej podświadomości.
Masz go dalej w pamięci. Pozbądź się tego wspomnienia — stwierdził z niezadowoleniem, w duchu pragmatycznej, ale w gruncie rzeczy bezwartościowej rady; mogła dosłyszeć w tym przejętą troskę, suchą dyrektywę, albo minimalny zaledwie wyraz empatii, zależnie od tego, jak ona chciała go widzieć. Czułego, apodyktycznego, do reszty już, nieludzko wręcz, zobojętniałego? — Skrzywdzeni czy nie, tak czy siak są słabi. A wiesz co się robi z jednostkami osłabiającymi cały organizm? — dodał w pokrętnej retoryce, sięgającej dalej chyba, niż do sedna omawianej tu sprawy; z nieskrywaną swobodą mogła odnaleźć w tej myśli najoczywistszą konotację wszelako rozumianej wojny — tej rasowej, nieprzerwanie trwającej na lądzie podłych, angielskich wysp; tej klasowej, ustanawiającej podziały na prominentów i biedotę, na robotniczą przeciętność i dziedzictwa wybitności; tej osobistej, prowadzonej w zetknięciu z gładzią kapryśnego zwierciadła, raz podpisanego pięknem sukcesu, innym razem naznaczonego zaś krzywizną złośliwej porażki. — Je się usuwa, o nich się zapomina, im się odbiera głos, bo choć pojedynczo nie stwarzają zagrożenia, tak w grupie siać będą spustoszenie — skwitował chrapliwie, tuż przy jej policzku, jakby składał na nim trwałe znamię tych słusznych poglądów, jakby usilnie zależało mu na tym, by bezwiednie wchłonęła ich część. Nie na rzecz innych, lecz dla samej siebie, nowej w tym kraju i odwiecznie już gorszej imigrantki, bo w tych właśnie przekonaniach piąć się mogła wzwyż, wprost po chybotliwych plecach znajomości i układów. To jeden z wielu elementów skrzętnej układanki, to jedna z wielu ról przebiegłego teatrzyku pozorów, ona jednak odpowiednio odnajdywała się w formułach takich scenariuszy; tak przynajmniej chciał sądzić, w wygodzie osobistego przyzwyczajenia, zanim doszczętnie już dopadło go litościwe współczucie. Bo jako ta, z wolna rozkładająca się w popsuciu, aktorka była bardzo nieszczęśliwa, a on nazbyt dobrze znał przecież symptomy apatycznego umierania; bo w sensualnym podrygu jednoczącego ruchu, gdy tak zdecydowanie oplatała jego pas udami i trwała w nikłym pozytonium zmysłowości, bynajmniej nie miała odnaleźć ukojenia. Wołała o pomoc, wołała głośno i wyraźnie, a on zwyczajowo okazywał się bezużyteczny.
Zostaw przeszłość na swoim miejscu, zanim cię wykończy, zanim się znienawidzisz. Zaakceptuj siebie taką, jaką jesteś — nakaz czy sugestia, albo jedno i drugie, rozpłynęła się w gwałtowności swoistej aprobaty, gdy nie czekając na pozwolenie spajał ich wreszcie w kojącej bliskości, gdy rozrzewnione wargi śledziły trakty smukłej szyi, by przestać — nagle, wyraziście — na zasłyszane w eterze zapytanie. Uśmiechnął się blado, bo dalej prosiła o szczerość, bo chciała go prawdziwego; palce z bioder przeniosły się wyżej, myśli przez moment krępowały usta, ale po krótkim westchnieniu poniosły się nagle potokiem banalnej konstatacji: — Nigdy, Vesno. Mam serce z kamienia — naturalność stwierdzenia oddalała od przekonania o jego kłamliwości, ale poniekąd była też podle rozczarowująca; szare tęczówki straciły na moment dzierżoną iskrę, najpewniej po to tylko, by odnaleźć ją na powrót w niebywałej filuterii obecnej kobiety, tu właśnie, na jego kolanach, skóra przy skórze, w symultanicznym akcie żądzy i dezorientacji. Jak w wizji przelotnych migawek zapisać się dało parę sugestywnych ujęć: tam i nazad, góra i dół, uścisk i luz; tchnienie i duszność, cisza i jęk, wreszcie — rozkosz i... spleen? Zrobiło się gorąco, ogień ledwo utrzymywał się w ryzach kominka, a on chciał już tylko jednego.
Bądź przy mnie. Uległa, zależna, prosząca o w i ę c e j.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Salon [odnośnik]13.06.24 19:03
Ichniejszy świat jawił się jej dziwną odmiennością, do której zdołała statecznie przywyknąć od najmłodszych lat. Była to kraina, gdzie każdy krok, każde spojrzenie miało swoje ukryte znaczenie, a nieszczerość była równie naturalna, jak oddech. Już jako dziecko poznała na własnej skórze ból napiętnowania, które zdawało się wrastać w jej duszę niczym cierń. Słabość jawiła się katuszami skazańca, obejmując jej wdzięczną szyję z wolna, powoli odbierając dech przy najmniejszym zacisku. Ciało drgało agonalnie w walce o ratunek, nachodząc czubkami palców wyżej, w desperackim poszukiwaniu gruntu pod stopami, by móc zaczerpnąć odrobinę powietrza. Z czasem nauczyła się, że życie wymagało czegoś więcej niż tylko przetrwania; wymagało zdolności do adaptacji, do ukrywania własnych słabości i manifestowania siły, nawet gdy była ona iluzją. Zewsząd otaczały ją spojrzenia pełne skrytych zamiarów, subtelne uśmiechy kryjące sekrety i zdrady. Musiała stać się mistrzynią w grze pozorów, w której delikatność była tylko maską dla wewnętrznego charakteru, twardego jak stal. Jej ciało nauczyło się nie zdradzać emocji, choć dusza często była rozrywana przez wewnętrzne konflikty. Każde napięcie, każda walka, choć przynosiły ból, kształtowały ją, hartowały niczym stal w ogniu. Była zmuszona nauczyć się, jak przetrwać w świecie, gdzie każdy krok mógł być ostatnim, gdzie zaufanie było luksusem, na który nie mogła sobie pozwolić. Każda rana, każde ukłucie miało swoje znaczenie, budując opowieść jej życia, pełną trudów i triumfów, bólu i ulgi.
- Ciągle próbuję zapomnieć, może to czas najbardziej adekwatny - obłuda słów atakowała, modła od dawna dawien mawiana przez nią. Czego by nie zrobiła, wychodziło wręcz beznadziejnie. Podatna na zdanie i rozumowania innych, gdzie serce przegrywało z trzeźwością sytuacji. - Słabe jednostki winno się oddzielać od piedestału władzy, zależność stara jak początki świata - Tymi zależnościami kierował się świat, ludność, a nawet niegdyś znienawidzona przez nią szkoła. Pragmatyzm uderzył z lekka, niczym widmo jawiąc fale pełnych sprzeczności. Ratowała przecież słabszych, by mogli dalej żyć i cieszyć się równością z innymi. Wszędzie gdzie przybywała, dostrzegała coś jawnie innego; stateczne ramy rozłamu społeczeństwa. Pokrętne podziały społecznej hierarchii, gdzie bogactwo i znaczenie. - Wspierasz taki podział znanego nam świata? Przewrotny, bo ludzie z dna usilnie pragną sięgnąć nieba, które nie jest dla nich.
Zapomnijmy o świecie, nareszcie; tu i teraz...
Czyżby tutejsza szarość życia wciągnęła go do cna? Na pozór ciężko było go rozpoznać, gdy tego wieczoru stanął pośród tutejszych gości. Ubrany jak oni, w skrojonym idealnie garniturze, włosach ułożonych na tutejszą modłę, zlewał się z otoczeniem, jakby był jedną z wielu anonimowych twarzy. Przepadłeś? Myślała z nutą melancholii, obserwując go z dystansu. Tylko jego mowa, zabarwiona melodią dalekich stron, oraz kruchość wspomnień zdradzały prawdziwe pochodzenie. Bo gdyby nie znała go od najmłodszych lat, nigdy by nie uraczyła spojrzeniem angielskiego obłudnika. W jej oczach był tym samym chłopcem, który niegdyś biegał po bułgarskich polach, śmiejąc się beztrosko, daleki od surowości i wyrachowania, które teraz zdawały się emanować z jego postawy. Jego obecność w tym eleganckim, lecz chłodnym świecie była jak obraz złudzenia – tętniące życie przekształcone w statyczny portret, który krył więcej niż widziało oko.
- Vesne zapamiętaną z dziecięcych wejrzeń już dawno zdeprawowano - bułgarską laleczkę, której miano nosiła z krzywizną warg. Gdy zwracała się plecami do denerwujących jednostek, pragnąc zniknąć w ciemnościach tamtejszych lasów. Mógł mieć rację, wszak nowe ziemie i realia pokusą nęciły do nowego nadłożenia osobowości, czystą kartką zapraszając do urzeczywistnienia może i marzeń. Kto wie, co przyniosą najbliższe miesiące. -Zaakceptuje - skinęła zgodnie głową, bo na taką dzisiejszej nocy miała się kreować. Kreowała się na oddaną we władanie mężczyźnie, śmiało zgadzającą się na jego władcze knowania Nakłoniła go z wolna do ściągnięcia natarczywej marynarki, w rytm kontrolowanej delikatności, jakby była artystką, a on jej płótnem. Dłonie przesuwały się po jego ramionach, wprowadzając w ich złożoność nutę oczekiwania. Spojrzała mu głęboko w oczy, a potem powiodła wargi wzdłuż jego szyi, pozostawiając za sobą ślad pocałunków, jak ścieżkę, którą oboje mieli podążać. Jej usta dotknęły jego skóry, miękko i czule, ale z siłą, która mówiła o czymś więcej niż tylko o fizycznej namiętności. Gdy jej usta zbliżały się do jego smukłej piersi, czuła rytmiczne uderzenia jego serca, jak echo własnych emocji. - Dobrze, że wiem swoje - szepnęła pośród szybszych oddechów, niknąc subtelnie z jego kolan. Ześlizgując się na bok miękkości skórzanego obicia, jak niegdyś wstrzymując kciuk na jego policzku. - Moja opinia pozostaje niezmienna, serce zawsze mieć dobre będziesz - pociągnęła kosmyki włosów ostałe między uciskiem palców, gdy nęcąco scałowała utęsknione wargi. Gdy wraz z przejściem w dalszą nicość, podgryzła je na nowo, wodząc bezpowrotnie po jego udzie.
Nie karz dłużej mi czekać, nie skazuj na ponętność swych tortur. Przynieś ukojenie w swych ramionach, okaż władzę, przynieś zapomnienie.
Ten jeden bądź dla mnie. Pośród mych niemych błagań, nie okazuj litości.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Salon A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Salon [odnośnik]15.06.24 16:30
Stateczny podziw spojrzenia, zmysłowa afirmacja dotyku, w końcu też i werbalna opinia zastygła na krańcu ust; parę wyrazów cierpkiej goryczy i kojącej słodyczy, zaskakującej ostrości i przykrywającej ją łagodności, jako ten istny miszmasz bliżej niedookreślonych fantazji na jej temat, które — niepotrzebnie dla siebie i dla niej chyba też — splatał teraz w umyśle, gdy apatycznie trwali w dziwacznym sprzężeniu. Nie znał się na sztuce, nie zwykł też przechadzać się po gromadzących ją w swych murach galeriach, a jednak mimowolnie zaczynała rysować się imponującą kreską niemożliwego do interpretacji dzieła. Dzieła poniekąd abstrakcyjnego, przy tym istotnie skleconego z materii; dzieła wypuszczonego spod precyzyjnej ręki wprawionego rzemieślnika, zarazem jednak zrywającego z przedmiotowością i narracją, sławiącego jakby supremację odczucia samego w sobie. Przypominała barwny, albo przeciwnie, zupełnie czarno-biały powidok: dzieciństwa i czasów minionych, krzywdy i konsternacji, wreszcie też zbrodni i odbywanej za nią kary. Przypominała ostoję ludzkiej trwogi i bohaterskiej odwagi, stoickiego spokoju i chorobliwego szaleństwa, upragnionego szczęścia i towarzyszącego nieustannie przygnębienia. Wreszcie, zdawała się też nieprzyzwoicie wolna, jawnie wyzwolona ze sztywnych ram konwenansu i etykiety, choć zdradzała się przecież współwystępowaniem krępujących nadgarstki łańcuchów samokrytyki. Grała wybitnie, bez zarzutu trafiwszy w rytm każdej z sugerowanych przez kompozytora nut, ale dzisiaj monotonia tej melodii do reszty ją już znudziła, albo — w niesłusznym nonsensie tęsknoty za dawnym ja i pewnie też dawnym nim — okazała się niegodziwie banalna dla zgromadzonych tu talentów. Chciała więcej, chciała bardziej, chciała prawdziwiej, i tam właśnie, wprost w kłębek utrwalonych przezeń przekonań, wtykała szpilki swojej sprytnej manipulacji — jakby doskonale wiedziała, co najprędzej wpasuje się w gust partnera leniwego dramatu, co, najbardziej ze wszystkiego, zapisze się w jego nietrwałej pamięci. I zdawałoby się, że trafiła w samo sedno.
Bo w tobie jednej jest chyba z tysiąc innych kobiet.
Bo w tobie jednej tętni życie, choć zarzekasz się, że dawno już umarłaś.
Bo w tobie jednej widzę s w o j e podłe odbicie.
Więc rozmówka trwała jeszcze przez moment jeden i drugi, wszakże lakonicznie przekonywał ją do chłodnego zobojętnienia, wszakże zaraz efemerycznie teoretyzował o świecie pełnym podziałów, by na końcu wywodu szepnąć jeszcze, ni to w pocieszeniu, ni w duchu moralizowania, że tutaj nie da się być innym. Przez krótką chwilę trwali jeszcze w tym oderwanym zawieszeniu, zanotowanym jedynie przez ruchomą obecność wskazówek cykającego zegara, trawione przez ogień drewno, ubywające świece dygoczące lekko na niestabilnym kandelabrze. Deszcz przestał lać, pod podłogą dało się więc teraz dosłyszeć sąsiedzkie krzątanie, ale zanadto skupieni na sobie nie pojmowali już podobnych niuansów. Z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy zapragnął bowiem odczytać z niej wszelkie świadectwa różnorodnych kaprysów, a tych, jak sądził, dzierżyła w sobie co najmniej kilka; w satysfakcji, choć nie w pełnym przekonaniu, pozwolił więc w jednym z nich dojrzeć sylwetę samego siebie. Po to właśnie tu przyszłaś?
Nie będę się z tobą sprzeczać — uznał chrapliwie, gdy zsunęła się na brzeg wersalki, gdy nęcąco i frywolnie naprężyła się w wymownej niecierpliwości, tym samym zrywając wreszcie z biernością dotychczasowych dywagacji. Wystarczyło, by delikatnie bodaj rozchyliła jeszcze usta, a on uprzedzał ją już stanowczym zaleceniem: — Nic już nie mów — wybrzmiało jako ten suchy rozkaz, po części też może łaskawa prośba, przypieczętowana dodatkowo uniesieniem kącików w bladym uśmiechu, a potem — wilgotnym i głębokim pocałunkiem, tą sugestywną kurtyną dla niewygodnej, smętnej partii ichniejszego scenariusza, którego kontynuacja odnaleźć się miała w iście pornograficznej nowelce o dwojgu młodych kochanków. Natenczas, dla wzajemnego komfortu i absolutnej dowolności w zaspokajaniu apetytów, sobie obcych i nieznajomych, anonimowych i przypadkowych, wybranych tokiem apatycznych oględzin; naówczas wyzutych z człowieczeństwa, bezwzględnie nagich — bo w środku także pustych — acz istniejących w doktrynie stosownej hierarchii. W nienormalnej gwałtowności zwiedzali więc różne zakamarki mrocznego mieszkania, począwszy od skórzanej kanapy, gdzie zewsząd rozpieszczał ją palcami, po twardą podłogę i zgoła zakurzony dywan przy palenisku, gdzie na początku rozkosz kazał nieść przede wszystkim sobie, potem — by docierać się już w obopólnej przyjemności. Tak po prostu, w chłodnej uczuciowości i gorącej namiętności, bo jako te skrzętnie odlane figurki, ułożone cudnie na wzór czyichś oczekiwań, mieli być zapomnieniem i spełnieniem; pomyślnie odnajdywali się w tym układzie, naprzemiennie obdarowując i dostając w zamian, naprzemiennie ulegając lub dominując. Najpierw więc zadbał o to, by poprosiła o więcej, by po części omdlała już na grubym obiciu mebla, spazmatycznie sięgając do zakotwiczonych jeszcze na biodrach spodni, służalczo, w ponętnym wyuzdaniu, błagając, by ją posiadł; potem dopiero obrazoburczo osunęli się na panele, w chaotycznym jakby roztargnieniu, z potarganymi włosami, ze złaknionymi spojrzeniami, z napiętymi kończynami.
Patrz na mnie — zapadł wyrok, wraz z nim ręka pokierowała jej szyją i szczęką, a kciuk wdarł się pomiędzy malinowe wargi, po to tylko, by zaraz zetrzeć z ich krańca rozmazaną częściowo pomadkę; żar rzucał na nią urokliwy cień, jej ciało drżało pod nim, deski skrzypiały, pas nakazał sobie opleść nogami. I spytał, niewinnie ciekawy, bezwstydnie burzący dotychczasową bezimienność, bo na powrót stali się teraz Vesną i Igorem, potomkami zapomnianej Bułgarii:
Myślałaś o mnie po ostatnim spotkaniu? Fantazjowałaś? — Odpowiedź nie miała już większego znaczenia, mogła wszakże wyrzec tak albo i nie, ale najpewniej stać ją było tylko na cichy jęk, bo w całości zagarnął ją już dla siebie, bo pozwolił im kołysać się w sensualnej obsceniczności.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Salon [odnośnik]19.06.24 22:37
Rozgrywany spektakl był jakże odmienny od tych, które dotychczas kreowała z losowymi partnerami w zbrodni zwodniczych fantazji. Ten był inny, bolesny, zwieńczony salwą ckliwych słów o przeszłości, o tym, co kiedyś było, i o tym, co odczuwali teraz, tutaj. Na obczyźnie, pośród nieswojskiej rzeczywistości, do której zdawała się jeszcze nie przyzwyczaić. Czuła, jak jego dotyk przenikał przez warstwy jej skóry, jakby chciał dotrzeć do samego rdzenia jej istnienia. Każde muśnięcie męskich objęć było jak iskra zapalająca pożar, który nie da się ugasić. Gubiła się w jego spojrzeniu, które wydawało się przenikać na wskroś, dosięgać najgłębszych zakamarków jej duszy, miejsca, które tak długo starała się ukryć przed światem. Ciepło jego ciała zdawało się promieniować, przenikając jej chłodne wnętrze, topiąc lód, który budowała wokół siebie przez lata. Wspomnienia ożywały, przekształcając teraźniejszość w amalgamat przeszłości i teraźniejszości. To, co kiedyś było niewinne i proste, teraz nabrało ciężaru dojrzałości, bólu i radości splatających się w jedno.
Jej własna gra, obłuda, z którą tak łatwo radziła sobie w przeszłości, teraz stała się dla niej ciężarem. Była świadoma, że gra rolę, ale z każdym kolejnym gestem, z każdym pocałunkiem, jej serce biło mocniej, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej i odsłonić całą prawdę. Szczerość, którą wkomponowała w ich podrygi, była jak cień podążający za światłem - nieunikniona, ale zawsze obecna. Ogień trawił jej wnętrze, ale to było uczucie, którego nie mogła i nie chciała powstrzymać. Czuła się jak aktorka w teatrze, grająca najważniejszą rolę swojego życia. Rola, która nie była tylko maską, ale prawdziwym odzwierciedleniem jej najskrytszych pragnień i lęków. W tym intymnym tańcu, gdzie każdy ruch, każdy gest, miał swoje znaczenie, odnajdywała siebie na nowo. Była to walka, którą toczyła wewnątrz siebie, walka o to, by przetrwać i jednocześnie pozwolić sobie na to, by być sobą, w pełni i bez żadnych ograniczeń. Każdy ruch, każdy gest, był zaproszeniem do dalszej podróży po bezkresie odczuć, które przenikały zmysły. Ciała splątane w niekończącym się tańcu, pomruki przyjemności i delikatne drżenie, gdy zbliżali się do granicy wytrzymałości, przypominały jej o ogniu, który płonął w ich wnętrzu. Ognisko ich namiętności, niegasnące, pełne żaru i intensywności, rozświetlało ich dusze. Nie zważała na dywan, który stał się sceną dla ich intymnego spektaklu. Leżała, wodząc dłonią ku jego włosom, prześlizgując się przez nie niezbyt delikatnie, znacząc z subtelna czerwienią śladów. Każdy dotyk, każde muśnięcie, było jak wyznanie, niewypowiedziane słowa, które mówiły więcej niż jakiekolwiek obietnice.
Nijak najmniejsze słowo nie opuściło jej warg, walcząc w zaparte z ostatkami własnych przekonań. Walka wewnętrzna, niczym burza rozszalała w jej duszy, nie pozwalała jej poddać się całkowicie narastającej fali uczuć. Była jak statek na wzburzonym morzu, balansujący między oddaniem a zachowaniem resztek kontroli. Jej ciało, choć posłuszne każdemu jego dotykowi, drżało nieznacznie, jakby niepewne, czy powinno poddać się do końca tej intensywności. Mimo to jej ręce wędrowały po jego skórze, badając każde wybrzuszenie mięśni, każdy zakamarek, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół tej chwili.
- Myślałam - Bo przecież tak robią przyjaciele, mimo lat zaprzepaszczonych przez upartość losu. Tego wieczoru, pośród półmroku i cichego szelestu ich oddechów, uwiąz własnych nóg wzmożyła, być bliżej, czuć bardziej. Inne kwestie nie zdawały się ważne, dopóki bezpiecznie kroczył własnymi traktami, niepewność mogła odejść w mrok umysłu. Nie skupiająca się na niczym innym niż jego osoba. Bo wszak tu i teraz mogło być jedynym momentem niechybnej kreacji, gdzie zaprzeczali sobie. Powiodła tym nurtem ku przepaści, byle z nim.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Salon A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Salon [odnośnik]22.06.24 1:16
Wonie ezoterycznych pachnideł, jej i jego, bezwstydnie walczyły o pierwszeństwo; temperatury wahały się niestabilnie pomiędzy dusznym ciepłem a przytłaczającym chłodem; wreszcie, także i pojedyncze migawki mieszały się w tonie nieodgadnionej interpretacji, raz fascynująco piękne i pociągające, by już zaraz całość obiecującego filmu stłumiła przejmująca brzydota. Leniwy wstęp nadał im jakiegoś uwznioślającego pierwiastka, doraźnie bodaj ożywił to, co z pozoru wydawało się już doszczętnie umarłe; właśnie wtedy jeszcze, gdy siedząc nań okrakiem spowiadała się z grzechów osobistej codzienności, jej oczy odzyskiwały barwy człowieczeństwa, jej kojący głos nabierał jakiegoś pokrzepiającego brzmienia, a uśmiech bynajmniej nie przypominał tego obecnego, ofiarowywanego chyba w bezwstydnym wyuzdaniu. I choć przecież lubił je wszystkie w tak świętokradczej formie, zwierzęco łaknący zdecydowania i doświadczenia, pewności i oswojenia, znów nadawał rysom jej twarzy pustki podobnej woskowym figurom; bo obydwoje na powrót zaczynali właśnie przypominać te wyprute z emocjonalności kukły, obrazoburczo kurwiące się na podłodze przestrzennego salonu, pośród licznych rupieci i tańczącego w powietrzu kurzu, najpewniej z widokiem na okiennicę wychodzącą jeszcze na mrok zapyziałej, nokturnowskiej ulicy, skąd dojrzeć się dało dwie wyblakłe sylwety. Swoiście bezkształtne cienie, napadnięte zniewoleniem niewiele tu znaczącej żądzy, omamione do reszty cielesnością niewykraczającą poza ramy doraźnej przyjemności. W uprzejmości słowa nazwać by to można jednorazowym — czy na pewno? — kochaniem, ale nic z tego nie nosiło się kolorem urokliwego romantyzmu. Już zaraz wszakże, z łagodnej konieczności ruchów, chyba nawet machinalnej, bo ona drżała widoczną niepewnością, pieprzyli się, rżnęli albo i bzykali, ot, dla efemerycznej przyjemności i niczego bodaj więcej, bo po wszystkim na powrót rozstać się mieli — na długie dni, tygodnie, miesiące? — w głuchym milczeniu. Bez tęsknoty, bez myśli, bez wyobrażeń; bez deklaracji, obietnic i fantazji. Bo w tym wszystkim nie chodziło już nawet o odczuwanie miłości, o naiwną wiarę w jej potencjał i to, że mogliby być bardziej albo na serio. Mogliby? To bez znaczenia, bo właśnie spełniali swoje podłe powinności — zwyczajowe role nie bułgarskiej, lecz angielskiej szmaty i zdeprawowanego w samej krwi, brytyjskiego skurwysyna, z dala od tego, co znali niegdyś, z dala o tego, co wspominali zza ckliwej woalki sentymentu.
Tym razem już nie myślzapomnij, porzuć, pozbądź, wymieniałby dalej, ale zajęci byli przecież czymś zupełnie innym, jeszcze przez długą chwilę rozkoszując się posiadaną wzajemnością, raz po raz układając z ciał skomplikowane kształty, z oddechów zaś — nie więcej od arii zmęczonych westchnień. Nie musiał jej mówić, że dziś wydawała mu się najpiękniejsza, że teraz za nic nie oddałby jej innemu, że zatracał się w niej już doszczętnie; nie musiał mówić, bo ona o tym wiedziała, albo w to właśnie chciała obecnie wierzyć. A obłuda, ta parszywa iluzja naturalnie oblekająca ich skórę, smakowała przecież najlepiej; w niej bowiem odnajdywali wszakże sens całości, zanim to w ostatnim drgnięciu nie skończyli pokazu nieobyczajnej opowiastki o dwojgu, znajomych i zarazem sobie doszczętnie obcych, kochankach, odlanych kłamliwie kruchym ideałem. Podobnie do porcelanowej ozdóbki, wypuszczonej spod skrzętnych rąk rzemieślniczego mistrzostwa, a przy tym niezwykle przecież podatnej na stłuczenie. Na kawałków kilka albo kilkadziesiąt, zależnie od tego, jak wiele niefortunności dotknąć miało jeszcze ich kształtów, jak wiele krzywd mieli sobie jeszcze wzajemnie wyrządzić.
Pierwszą było to, że po krótkim i ostatnim muśnięciu nieczule porzucił ją pod tym paleniskiem, frywolnie emanując nagością poszedł po papierosa, a potem do łazienki, gdzie oczekująco odkręcał kurek szerokiej wanny. Wrócił po kilku krótkich chwilach, z twarzą niechlubnie posągową, choć postawą wyraźnie zachęcającą; wyciągnął do niej dłoń, gdziekolwiek by teraz nie była, i postanowił lapidarnie:
Chodź.Ze mną, do gorącej wody, zmyć z siebie pamięć i przeszłość.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach