Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Obrazy, płomyki, skrzypiące szklane gabloty przy ścianach i eleganckie, długie dywany. Rzędy podejrzanych artefaktów na półkach i nieliczne księgi, do których nikt nie zaglądał od wieków. Rzeźby wyglądające przez okno. Wnętrze ciepłe, chociaż szorstkie i niepokojące. Pomieszczenie jest bardzo duże, idealnie mieści się tutaj komin, a przy nim skórzane sofy, dobrze zaopatrzony barek i dłuższy stół z rzeźbionymi krzesłami. Panuje porządek, choć nie brakuje przedziwnych elementów, które rozpraszają gości, które burzą spokój i wywołują grozę. Nieprzyjemne wnętrze dla rzadkich bywalców mrocznej, nokturnowej dzielnicy. Nie zaleca się dotykania intrygujących przedmiotów.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Emocje, które niegdyś kotłowały się w niej z gwałtownością burzy, nagle ustąpiły, jakby wciągnięte przez ciszę, której nikt się nie spodziewał. Została sama, zanurzona w półmroku, gdzie płomyki ognia tliły się na pożartych przez żywioł kawałkach drewna. Piękny widok, pamiętny, gdy żar nieustannie buchał w rodzinnej kuźni tuż za domem. Ich ciepły blask odbijał się w jej oczach, jednak myśli wędrowały gdzie indziej, daleko poza ramy tej chwili. Westchnienie rozbrzmiało w powietrzu jak echo dawno minionej pieśni, a jej oddech stopniowo zwalniał, wtapiając się w kojący rytm otoczenia. W tej chwili, zawieszonej między chęcią poszukiwania zguby a odpłynięciem, poczuła jak po raz pierwszy od dawna przestała walczyć. Jeden raz, jeden oddech – tyle wystarczyło, by pozwoliła sobie na to nieznane uczucie poddania. Wcześniej, każde wspomnienie o nim było jak kolce – zbyt ostre, zbyt bolesne, by ich dotykać. Obecnie, te kolce zdawały się nieco stępione, gładzone przez czas i nienazwane momenty.
Wpatrywała się w płomień, jakby w nim kryła się odpowiedź, której tak desperacko potrzebowała. Iskry tańczyły przed nią, niknąc jedna po drugiej tak jak wspomnienia o nim – ulotne, niemal nieuchwytne. A jednak, w tej ciszy była pewna siła. Był to moment pojednania, nie z nim, ale z samą sobą. Z tym, co kiedyś było, i z tym, co mogło się nigdy nie wydarzyć. Bo choć teraz mogła się wydawać delikatna, zagubiona w labiryncie własnych myśli, wewnątrz płonęło coś więcej – coś nieugiętego, co przetrwało burzę, choć może nie do końca bez szwanku. Pozwoliła sobie myśleć o nim – tym, który kiedyś rozbudzał w niej zarówno lęk, jak i fascynację. Ktoś, kto nigdy nie zniknął całkowicie z jej życia, mimo że odszedł. Ich wspomnienia były utkane z niedopowiedzeń, przerwanych zdań i gestów, które nigdy nie znalazły odpowiedzi. Te chwile, kiedy milczenie mówiło więcej niż słowa, a spojrzenie mogło znaczyć zarówno wszystko, jak i nic.
- Dziękuję za pozwolenie - Nie czuła potrzeby ukrywania spojrzenia, które z niekrytą fascynacją wodziło po każdym szczególe jego sylwetki. Każdy mięsień, każda linia jego ciała – wyraźna, jakby wykuta w twardym kamieniu. - Chcesz już mnie wygonić, Igorze? - Zabębniła cicho palcami o biodro, jakby ten subtelny rytm pozwalał jej zatrzymać tę chwilę na dłużej. Spojrzenie błądziło po jego nagiej skórze, śledząc nieme opowieści, które mogłyby się kryć w drobnych bliznach i zgrubieniach. To ciało, mimo że silne i sprawne, nosiło w sobie pewną surowość, autentyczność, jakiej nie miały ciała mężczyzn, których znała wcześniej. Był niczym posąg wyciosany przez samo życie, bez zbędnych ozdób, za to z surowym pięknem prawdziwej męskości. Pochwyciła dłoń, wstając w podmuchu rozkapryszonych kosmyków płatających się po twarzy. Złośliwość bawiąca tak nieznaczne momenty, a on nadal zdawał się niewzruszony. - Prowadź w takim razie - wyswobodziła dłoń z przymknięcia, w podzięce za pomoc w przypomnieniu naznaczając kolejny raz jego wargi.
Dłoń na powrót owinęła się wokół jego ramienia, by nie zdewastować niczego przypadkowym dotykiem. W pamięci wciąż widniały obrazy tamtej posiadłości, którą w dzieciństwie przekraczała pośród rodzinnych dysput i zabaw w beztrosce. Nuta niecodziennego smaku pozostawała niezmienna, tylko do kogo przynależała?
Nagle cienka smuga światła przecięła przestrzeń przed nią, wpadając do pokoju jak kurtyna rozchodząca się na scenie. Plamy światła tańczyły na podłodze, jakby chcąc ją poprowadzić, a ona odetchnęła z ulgą, wiedząc, że ten klaustrofobiczny mrok nie będzie trwał wiecznie. Zamiast tego, jej wzrok zatrzymał się na wielkiej wannie, którą teraz zobaczyła wyraźniej. Stała tam, niczym oaza w tej pustyni ciemności, raj wyczekiwany po długiej, wyczerpującej eskapadzie, która nie tylko zmoczyła jej ubrania, ale i przyniosła przenikliwe zimno atakujące kości.
- Pokraczny ten wieczór - odepchnęła w niepamięć ciszę, gdy przysiadła na krawędzi wanny nużąc palce w firmamencie wzburzonej powierzchni. Patrzyła na niego, jak pewnym ruchem dłoni zakręcał kurki, a parująca woda cicho wypełniała pomieszczenie. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, a ostatnie smugi dymu snuły się wokół, jak wspomnienia, których nie chciała już przeżywać. Nie czekając na pozwolenie, delikatnie, acz stanowczo, wkroczyła do wanny. Ciepło natychmiast objęło jej ciało, rozluźniając zmęczone mięśnie i wypłukując ślady deszczu oraz błota, które tak długo obciążały jej skórę. Zamknęła oczy, a woda powoli zmywała z niej nie tylko brud fizyczny, ale i ten, który narastał przez lata — nawarstwioną gorycz, zmęczenie i lęk. Nic nie będzie jak dawniej. Jednak kiedyś trzeba wrócić, prawda? Ciche westchnienie opuściło jej wargi, nużąc palce we włosach, ściągnęła je całkowicie na tył głowy. Uśmiechnęła się nikle, przysuwając się na sam koniec, by zrobić mu miejsce. Figlarnie wsparła policzek na dłoni, wyciągając w jego kierunku dłoń jak on wcześniej. - Mam wysłać zaproszenie, sir?
Wpatrywała się w płomień, jakby w nim kryła się odpowiedź, której tak desperacko potrzebowała. Iskry tańczyły przed nią, niknąc jedna po drugiej tak jak wspomnienia o nim – ulotne, niemal nieuchwytne. A jednak, w tej ciszy była pewna siła. Był to moment pojednania, nie z nim, ale z samą sobą. Z tym, co kiedyś było, i z tym, co mogło się nigdy nie wydarzyć. Bo choć teraz mogła się wydawać delikatna, zagubiona w labiryncie własnych myśli, wewnątrz płonęło coś więcej – coś nieugiętego, co przetrwało burzę, choć może nie do końca bez szwanku. Pozwoliła sobie myśleć o nim – tym, który kiedyś rozbudzał w niej zarówno lęk, jak i fascynację. Ktoś, kto nigdy nie zniknął całkowicie z jej życia, mimo że odszedł. Ich wspomnienia były utkane z niedopowiedzeń, przerwanych zdań i gestów, które nigdy nie znalazły odpowiedzi. Te chwile, kiedy milczenie mówiło więcej niż słowa, a spojrzenie mogło znaczyć zarówno wszystko, jak i nic.
- Dziękuję za pozwolenie - Nie czuła potrzeby ukrywania spojrzenia, które z niekrytą fascynacją wodziło po każdym szczególe jego sylwetki. Każdy mięsień, każda linia jego ciała – wyraźna, jakby wykuta w twardym kamieniu. - Chcesz już mnie wygonić, Igorze? - Zabębniła cicho palcami o biodro, jakby ten subtelny rytm pozwalał jej zatrzymać tę chwilę na dłużej. Spojrzenie błądziło po jego nagiej skórze, śledząc nieme opowieści, które mogłyby się kryć w drobnych bliznach i zgrubieniach. To ciało, mimo że silne i sprawne, nosiło w sobie pewną surowość, autentyczność, jakiej nie miały ciała mężczyzn, których znała wcześniej. Był niczym posąg wyciosany przez samo życie, bez zbędnych ozdób, za to z surowym pięknem prawdziwej męskości. Pochwyciła dłoń, wstając w podmuchu rozkapryszonych kosmyków płatających się po twarzy. Złośliwość bawiąca tak nieznaczne momenty, a on nadal zdawał się niewzruszony. - Prowadź w takim razie - wyswobodziła dłoń z przymknięcia, w podzięce za pomoc w przypomnieniu naznaczając kolejny raz jego wargi.
Dłoń na powrót owinęła się wokół jego ramienia, by nie zdewastować niczego przypadkowym dotykiem. W pamięci wciąż widniały obrazy tamtej posiadłości, którą w dzieciństwie przekraczała pośród rodzinnych dysput i zabaw w beztrosce. Nuta niecodziennego smaku pozostawała niezmienna, tylko do kogo przynależała?
Nagle cienka smuga światła przecięła przestrzeń przed nią, wpadając do pokoju jak kurtyna rozchodząca się na scenie. Plamy światła tańczyły na podłodze, jakby chcąc ją poprowadzić, a ona odetchnęła z ulgą, wiedząc, że ten klaustrofobiczny mrok nie będzie trwał wiecznie. Zamiast tego, jej wzrok zatrzymał się na wielkiej wannie, którą teraz zobaczyła wyraźniej. Stała tam, niczym oaza w tej pustyni ciemności, raj wyczekiwany po długiej, wyczerpującej eskapadzie, która nie tylko zmoczyła jej ubrania, ale i przyniosła przenikliwe zimno atakujące kości.
- Pokraczny ten wieczór - odepchnęła w niepamięć ciszę, gdy przysiadła na krawędzi wanny nużąc palce w firmamencie wzburzonej powierzchni. Patrzyła na niego, jak pewnym ruchem dłoni zakręcał kurki, a parująca woda cicho wypełniała pomieszczenie. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, a ostatnie smugi dymu snuły się wokół, jak wspomnienia, których nie chciała już przeżywać. Nie czekając na pozwolenie, delikatnie, acz stanowczo, wkroczyła do wanny. Ciepło natychmiast objęło jej ciało, rozluźniając zmęczone mięśnie i wypłukując ślady deszczu oraz błota, które tak długo obciążały jej skórę. Zamknęła oczy, a woda powoli zmywała z niej nie tylko brud fizyczny, ale i ten, który narastał przez lata — nawarstwioną gorycz, zmęczenie i lęk. Nic nie będzie jak dawniej. Jednak kiedyś trzeba wrócić, prawda? Ciche westchnienie opuściło jej wargi, nużąc palce we włosach, ściągnęła je całkowicie na tył głowy. Uśmiechnęła się nikle, przysuwając się na sam koniec, by zrobić mu miejsce. Figlarnie wsparła policzek na dłoni, wyciągając w jego kierunku dłoń jak on wcześniej. - Mam wysłać zaproszenie, sir?
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Cisza przerywana westchnieniami, pstrykaniem drewna w palenisku, wreszcie — stykiem skór lepiących się do siebie, choć ułożona na wzór chaotycznej symfonii, w ostateczności przypominała całkiem poukładaną etiudę. O wyzwoleniu i zniewoleniu, o przyjemności i cierpieniu, pewnie też poniekąd o tęsknocie i zupełnym już jej braku; przez krótką chwilę wydawać się mogło, że na powrót są w Bułgarii, w dusznej jadalni jego rodzinnego domu, gdzie majaczył podobny kominek, gdzie powietrze drżało od wzburzonego przypadkiem kurzu, a deski skrzypią odmiennym rytmem, ale byle mrugnięcie ziściło fałszywy powidok przeszłości. Powidok, co do którego melancholijny, zgoła wręcz dziecięcy, sentyment podobno nie przylegał; powidok, namalowany przeważnie głosem surowego ojca, jego pohukiwań bezwstydnej namiętności i niemej dezaprobaty dla wszelkich inności. Igor myślał o nim niekiedy, wciąż mimowolnie pamiętał, choć teraz zwykł zamykać w ramach prostego powiedzenia: że mężczyzna wybrał sobie kobietę, aby jego klęski miały oczy i twarz. Jak mantrę powtarzał ją bezgłośnie w myślach, drwiąco materializując wyobrażenie o kimś, kto widnieć winien dla niego autorytetem, a żałośnie sczezł w objęciach byle dziwki; jak mantrę powtarzał ją w milczącym rozrachunku, z rozgoryczeniem spoglądając w sedno własnego odbicia, ilekroć tylko pojmował, jak wiele osobistych porażek oddawał w ręce wizerunków swoich kochanek.
Imogen jako obrazek niedoścignionego statusu.
Yelena jako cień frustrującej niedojrzałości.
Tatiana jako migawka grzechu i odrzucenia.
Elvira jako pozostałość obrazoburczego upokorzenia.
Maria jako posmak gorzkiego kłamstwa i manipulacji.
Figurką czego miała być ona, powstała z popiołów dzieciństwa Vesna, której żalu wysłuchał z troską tam, na kanapie, by zaraz świętokradczo wziąć ją na chłodnej podłodze? Który z jego upadków miał jej szaroniebieskie oczy, włosy blond, ciało geometrycznie harmonijne? Nie chciał się dowiadywać.
— Zostaniesz do rana. Czy ci się to podoba czy nie — zadecydował za nią, niby półżartem, choć wyczuwalna w tonie definitywność wybrzmieć mogła swoistą szorstkością; źrenice rozszerzyły się pewnością, gdy śledziły wklęsłości i wypukłości owianego mrokiem ciała. Czaiła się w tym pewna zadziorna bezwstydność, ale może jej źródło odnajdował w damskim przyzwoleniu, jakże rozkosznie świadomym kierunku traktu, prowadzącego męskie pragnienia i niewypowiedziane upodobania; jakże rozkosznie świadomym podjętych ruchów, wyzutych z żalu czy niezadowolenia, że postawą odgórnie opisał ich losy przymiotnikiem niezobowiązującej przygody. Czymś przyjemnie namacalnym, zarazem nietrwale ulotnym, bo wygodnie kończącym się wraz z nadejściem słońca, leniwym podniesieniem powiek, albo naturalnym zmęczeniem po rundzie trzeciej lub czwartej, bo zechcieli kochać się aż do wzajemnego obrzydzenia.
— Przynajmniej mam pewność, że go zapamiętasz — uznał na dźwięk jej uwagi, jakby wbrew temu, co mówił jeszcze niedawno, gdy po spotkaniu kazał jej o sobie nie myśleć; i tak w wyraźniejszym świetle ciasnawej łazienki doglądał teraz wszystkich zakrzywień jej twarzy, w cichej aprobacie doceniając każdą zmarszczkę i każdy z bułgarskich, charakternych rysów, choć tych pierwszych wciąż nie miała zbyt wielu. Dogasający z wolna papieros zaległ gdzieś w porcelanie umywalki, figlarne zaproszenie skwitował zaś niemym wyrazem rozbawienia — pierwszym od kilkudziesięciu, długich minut, w obliczu których jego oblicze przybrało znamiona nieznanego jej dotąd chłodu i beznamiętności; momentalnie przestał przypominać woskowy, godny podziwu posążek, na powrót stając się byle Igorem, tym byle chłopcem — albo i już mężczyzną? — z dalekiej prowincji. Wiecznie niewystarczający, wiecznie niczyj, wiecznie rozdarty. —Chociaż nie wiem czy powinnaś — kontynuował nieprecyzyjnie, dołączając do niej w wannie; nim zdążyłaby zaprotestować, torsem przylgnął do dziewczęcych pleców, objął ramieniem jej szyję, szeptem zdradzając kolejne myśli tuż przy uchu przysłoniętym blond kosmykiem:
— Podobno nic szczególnego nie odróżnia wspomnień od zwyczajnych chwil. Te stają się godne zapamiętania dopiero później, przez blizny, które po sobie pozostawiły. — Palcami zastukał w kanty jej szyi, potem w wystającą kość obojczyka, by zaraz krawędź swojej lewej dłoni podstawić pod miganie pobliskiej świecy. — Pamiętasz jak mnie i Nikolę ukąsił ogrodowy gnom? Dalej mam ślady jego zębów na palcu... — kolejny blady uśmiech, wdech parującego powietrza i spojrzenie na jej profil, by ciekawsko dopytać jeszcze:
— O czym teraz myślisz?
Imogen jako obrazek niedoścignionego statusu.
Yelena jako cień frustrującej niedojrzałości.
Tatiana jako migawka grzechu i odrzucenia.
Elvira jako pozostałość obrazoburczego upokorzenia.
Maria jako posmak gorzkiego kłamstwa i manipulacji.
Figurką czego miała być ona, powstała z popiołów dzieciństwa Vesna, której żalu wysłuchał z troską tam, na kanapie, by zaraz świętokradczo wziąć ją na chłodnej podłodze? Który z jego upadków miał jej szaroniebieskie oczy, włosy blond, ciało geometrycznie harmonijne? Nie chciał się dowiadywać.
— Zostaniesz do rana. Czy ci się to podoba czy nie — zadecydował za nią, niby półżartem, choć wyczuwalna w tonie definitywność wybrzmieć mogła swoistą szorstkością; źrenice rozszerzyły się pewnością, gdy śledziły wklęsłości i wypukłości owianego mrokiem ciała. Czaiła się w tym pewna zadziorna bezwstydność, ale może jej źródło odnajdował w damskim przyzwoleniu, jakże rozkosznie świadomym kierunku traktu, prowadzącego męskie pragnienia i niewypowiedziane upodobania; jakże rozkosznie świadomym podjętych ruchów, wyzutych z żalu czy niezadowolenia, że postawą odgórnie opisał ich losy przymiotnikiem niezobowiązującej przygody. Czymś przyjemnie namacalnym, zarazem nietrwale ulotnym, bo wygodnie kończącym się wraz z nadejściem słońca, leniwym podniesieniem powiek, albo naturalnym zmęczeniem po rundzie trzeciej lub czwartej, bo zechcieli kochać się aż do wzajemnego obrzydzenia.
— Przynajmniej mam pewność, że go zapamiętasz — uznał na dźwięk jej uwagi, jakby wbrew temu, co mówił jeszcze niedawno, gdy po spotkaniu kazał jej o sobie nie myśleć; i tak w wyraźniejszym świetle ciasnawej łazienki doglądał teraz wszystkich zakrzywień jej twarzy, w cichej aprobacie doceniając każdą zmarszczkę i każdy z bułgarskich, charakternych rysów, choć tych pierwszych wciąż nie miała zbyt wielu. Dogasający z wolna papieros zaległ gdzieś w porcelanie umywalki, figlarne zaproszenie skwitował zaś niemym wyrazem rozbawienia — pierwszym od kilkudziesięciu, długich minut, w obliczu których jego oblicze przybrało znamiona nieznanego jej dotąd chłodu i beznamiętności; momentalnie przestał przypominać woskowy, godny podziwu posążek, na powrót stając się byle Igorem, tym byle chłopcem — albo i już mężczyzną? — z dalekiej prowincji. Wiecznie niewystarczający, wiecznie niczyj, wiecznie rozdarty. —Chociaż nie wiem czy powinnaś — kontynuował nieprecyzyjnie, dołączając do niej w wannie; nim zdążyłaby zaprotestować, torsem przylgnął do dziewczęcych pleców, objął ramieniem jej szyję, szeptem zdradzając kolejne myśli tuż przy uchu przysłoniętym blond kosmykiem:
— Podobno nic szczególnego nie odróżnia wspomnień od zwyczajnych chwil. Te stają się godne zapamiętania dopiero później, przez blizny, które po sobie pozostawiły. — Palcami zastukał w kanty jej szyi, potem w wystającą kość obojczyka, by zaraz krawędź swojej lewej dłoni podstawić pod miganie pobliskiej świecy. — Pamiętasz jak mnie i Nikolę ukąsił ogrodowy gnom? Dalej mam ślady jego zębów na palcu... — kolejny blady uśmiech, wdech parującego powietrza i spojrzenie na jej profil, by ciekawsko dopytać jeszcze:
— O czym teraz myślisz?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozkaz padł bez wahania, chłodny, niemal lodowaty w tonie, a jednak nieprzenikniony do końca. Słowa, które mogły wywołać w niej zwykły bunt, tym razem tylko odbiły się echem, nie wywołując nawet najmniejszego poruszenia w jej umyśle. Zamiast tego, zadziałały jak klucz, który wyłączył niekończący się strumień myśli i analiz. Zrezygnowała z potrzeby roztrząsania, choć było to dla niej czymś niemal wrodzonym. Oddała się temu, co było przed nią – chwilowej ucieczce w dotyk i ciepło.
W jego ramionach odnalazła coś nieoczekiwanego – nie tyle ochronę, ile wytchnienie. Zamiast walczyć z tą intymnością, pozwoliła sobie ją przyjąć, jakby była czymś całkowicie naturalnym, choć wewnętrzny głos gdzieś głęboko przypominał, że nie powinna, że to niebezpieczne. Ona... zignorowała te sygnały. Nie teraz. Była zmęczona wieczną gotowością, wieczną czujnością. To była jedna z tych chwil, w których można było na moment opuścić gardę, pozwolić sobie na nieprzewidziane. Zagłębiając się w jego objęcia, poczuła, jak napięcie powoli znika z jej ciała. Odetchnęła głęboko, niemal bezgłośnie, czując, jak mięśnie w końcu się rozluźniają. Nie było to poddanie, raczej świadoma decyzja, by oddać się tej chwili. Jego obecność, choć surowa, miała w sobie coś znajomego, coś, co przypominało jej, że nawet w chaosie można znaleźć momenty spokoju.
- Mam zapomnieć o najdroższym przyjacielu? - Zablokowała odruch, jakby cały świat na moment zwolnił, a jej ciało stało się jedynie narzędziem w grze, którą ledwie pojmowała. Ciasnota wokół szyi, przypominająca nagłe uderzenie fal zimnej wody, przyciągnęła ją z powrotem do rzeczywistości, choć ledwie odczuwalnie. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, nie będąc jednak źródłem strachu, a bardziej czymś niejasnym, prawie znajomym, choć wciąż obcym. - Chcę pamiętać, dostatecznie długo będę - I choć napięcie pulsowało gdzieś w tle, na jej twarzy nie było śladu niepokoju. Uśmiech, ten słodki, niemal kpiący grymas, rozjaśnił jej rysy, kiedy zwróciła wzrok ku jego twarzy. Była ciekawa – nie tego, co miało nadejść, ale tego, jak daleko można było posunąć granice. - Każda emocja, która nas dotyka, zostawia ślad — czasami subtelny, czasami głęboki.
Zbliżyła się do niego, jakby instynktownie szukając potwierdzenia tego, co tak starannie pielęgnowała w zakamarkach pamięci. Twarz, którą miała przed sobą, zdawała się mieszać z obrazem przeszłości, tworząc mieszaninę wspomnień i teraźniejszości. Zatarte kontury beztroskich dni wypełniały przestrzeń między nimi, a kanty jego uśmiechu – teraz głębsze, bardziej dojrzałe – wydawały się niemal identyczne z tymi, które znała, choć w tamtych czasach były lżejsze, niewinne. Nie prosiła o pozwolenie, nie potrzebowała go. Tak jak kiedyś, działała spontanicznie, pozwalając sercu wyznaczać rytm, a ciało podążało za nim, wsparte o jego tors, tak naturalnie, jakby ta chwila była pisana od dawna. Zatonęła w jego obecności, nie zważając na to, co działo się wokół – świat mógł mówić, krzyczeć, rzucać swoje osądy, ale nic z tego nie miało znaczenia. Była tutaj, teraz, z nim, i ta chwilowa przystań w jego ramionach wydawała się jedynym pewnym punktem w chaosie codzienności.
- Pisków iście dwóch dziewczynek nie da się porzucić - Mawiano jej wiele o rozsądku, o odpowiedzialności, o konieczności pamiętania o świecie. Teraz? Teraz liczył się jedynie moment. Wspominanie nie było niczym złym, a raczej nadrobieniem tego, co niewytłumaczalnie zostało porzucone. Czemu? - Pamiętam jak opóźniałam nagłą ucieczkę przed nieoczekiwanym pojawieniem się błotoryjów- zaśmiała się cicho, pamiętając jak cali mokrzy i wręcz czarni od rzecznego mułu postanowili pokazać się rozmawiającym matulą. Gdyby nie jej tamtejsza kruchość i słabość w bieganiu, wyszliby bez szwanku. A bezlik zadrapań jawił się na ciele każdego z dzikiej trójki. Jej twarz przybrała wyraz powagi, którego nie dało się zignorować. Cisza, która dotąd była ciepłym, kojącym towarzyszem, nagle stała się cięższa, bardziej napięta. Pragnienie odpowiedzi, które przez lata rosło w cieniu wspomnień, teraz rozkwitło, a ona już nie mogła dłużej milczeć. Obróciła się delikatnie na bok, z każdą chwilą próbując wyłowić z jego twarzy, choć najmniejszy ślad zmiany. - Obiecałeś dziś szczerość i bycie sobą, prawda? - W jego spojrzeniu, w drobnych rysach, które dawniej znała na pamięć, szukała czegoś, co mogłoby odpowiedzieć na pytania, które nosiła w sobie od lat. Należała przecież do tej samej grupy – do nich, do przyjaciół, którzy kiedyś wojując ze światem, wspierali się nawzajem. I choć czas rozdzielił ich ścieżki, miała prawo wiedzieć. - Co się stało lata temu, że nasze drogi się rozdzieliły? - Byli przecież przyjaciółmi, a przyjaciele nie zostawiają pytań bez odpowiedzi. Ona też walczyła. Też biegła przez te same bezdroża, nosiła te same blizny – zarówno te na skórze, jak i te ukryte głęboko wewnątrz. Przetrwali razem niejedno, ale teraz, po latach, czuła, że ten dawny, silny węzeł, którym byli związani, nie był już taki sam. - Czym zawiniłam?
W jego ramionach odnalazła coś nieoczekiwanego – nie tyle ochronę, ile wytchnienie. Zamiast walczyć z tą intymnością, pozwoliła sobie ją przyjąć, jakby była czymś całkowicie naturalnym, choć wewnętrzny głos gdzieś głęboko przypominał, że nie powinna, że to niebezpieczne. Ona... zignorowała te sygnały. Nie teraz. Była zmęczona wieczną gotowością, wieczną czujnością. To była jedna z tych chwil, w których można było na moment opuścić gardę, pozwolić sobie na nieprzewidziane. Zagłębiając się w jego objęcia, poczuła, jak napięcie powoli znika z jej ciała. Odetchnęła głęboko, niemal bezgłośnie, czując, jak mięśnie w końcu się rozluźniają. Nie było to poddanie, raczej świadoma decyzja, by oddać się tej chwili. Jego obecność, choć surowa, miała w sobie coś znajomego, coś, co przypominało jej, że nawet w chaosie można znaleźć momenty spokoju.
- Mam zapomnieć o najdroższym przyjacielu? - Zablokowała odruch, jakby cały świat na moment zwolnił, a jej ciało stało się jedynie narzędziem w grze, którą ledwie pojmowała. Ciasnota wokół szyi, przypominająca nagłe uderzenie fal zimnej wody, przyciągnęła ją z powrotem do rzeczywistości, choć ledwie odczuwalnie. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, nie będąc jednak źródłem strachu, a bardziej czymś niejasnym, prawie znajomym, choć wciąż obcym. - Chcę pamiętać, dostatecznie długo będę - I choć napięcie pulsowało gdzieś w tle, na jej twarzy nie było śladu niepokoju. Uśmiech, ten słodki, niemal kpiący grymas, rozjaśnił jej rysy, kiedy zwróciła wzrok ku jego twarzy. Była ciekawa – nie tego, co miało nadejść, ale tego, jak daleko można było posunąć granice. - Każda emocja, która nas dotyka, zostawia ślad — czasami subtelny, czasami głęboki.
Zbliżyła się do niego, jakby instynktownie szukając potwierdzenia tego, co tak starannie pielęgnowała w zakamarkach pamięci. Twarz, którą miała przed sobą, zdawała się mieszać z obrazem przeszłości, tworząc mieszaninę wspomnień i teraźniejszości. Zatarte kontury beztroskich dni wypełniały przestrzeń między nimi, a kanty jego uśmiechu – teraz głębsze, bardziej dojrzałe – wydawały się niemal identyczne z tymi, które znała, choć w tamtych czasach były lżejsze, niewinne. Nie prosiła o pozwolenie, nie potrzebowała go. Tak jak kiedyś, działała spontanicznie, pozwalając sercu wyznaczać rytm, a ciało podążało za nim, wsparte o jego tors, tak naturalnie, jakby ta chwila była pisana od dawna. Zatonęła w jego obecności, nie zważając na to, co działo się wokół – świat mógł mówić, krzyczeć, rzucać swoje osądy, ale nic z tego nie miało znaczenia. Była tutaj, teraz, z nim, i ta chwilowa przystań w jego ramionach wydawała się jedynym pewnym punktem w chaosie codzienności.
- Pisków iście dwóch dziewczynek nie da się porzucić - Mawiano jej wiele o rozsądku, o odpowiedzialności, o konieczności pamiętania o świecie. Teraz? Teraz liczył się jedynie moment. Wspominanie nie było niczym złym, a raczej nadrobieniem tego, co niewytłumaczalnie zostało porzucone. Czemu? - Pamiętam jak opóźniałam nagłą ucieczkę przed nieoczekiwanym pojawieniem się błotoryjów- zaśmiała się cicho, pamiętając jak cali mokrzy i wręcz czarni od rzecznego mułu postanowili pokazać się rozmawiającym matulą. Gdyby nie jej tamtejsza kruchość i słabość w bieganiu, wyszliby bez szwanku. A bezlik zadrapań jawił się na ciele każdego z dzikiej trójki. Jej twarz przybrała wyraz powagi, którego nie dało się zignorować. Cisza, która dotąd była ciepłym, kojącym towarzyszem, nagle stała się cięższa, bardziej napięta. Pragnienie odpowiedzi, które przez lata rosło w cieniu wspomnień, teraz rozkwitło, a ona już nie mogła dłużej milczeć. Obróciła się delikatnie na bok, z każdą chwilą próbując wyłowić z jego twarzy, choć najmniejszy ślad zmiany. - Obiecałeś dziś szczerość i bycie sobą, prawda? - W jego spojrzeniu, w drobnych rysach, które dawniej znała na pamięć, szukała czegoś, co mogłoby odpowiedzieć na pytania, które nosiła w sobie od lat. Należała przecież do tej samej grupy – do nich, do przyjaciół, którzy kiedyś wojując ze światem, wspierali się nawzajem. I choć czas rozdzielił ich ścieżki, miała prawo wiedzieć. - Co się stało lata temu, że nasze drogi się rozdzieliły? - Byli przecież przyjaciółmi, a przyjaciele nie zostawiają pytań bez odpowiedzi. Ona też walczyła. Też biegła przez te same bezdroża, nosiła te same blizny – zarówno te na skórze, jak i te ukryte głęboko wewnątrz. Przetrwali razem niejedno, ale teraz, po latach, czuła, że ten dawny, silny węzeł, którym byli związani, nie był już taki sam. - Czym zawiniłam?
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
truth is stranger than fiction
Dziwacznie nostalgiczne westchnienie raz po raz zastygało w ciężarze parnego powietrza, w niezrozumiałym chaosie rządząc jego myślą i gestem, mimiką i wyznaniem. Tak też w jednej chwili kojąco wysłuchiwał spowiedzi kobiety skrzywdzonej i jednocześnie krzywdzącej, by niedługo później, całkiem już odmiennie, zastałe napięcie rozładować zwierzęcą namiętnością; tak więc w jednej chwili bezwstydnie pozostawiał ją po wszystkim samą i nagą, dokładnie tam, na chłodnej podłodze, jak zwykło się przecież porzucać niewiele znaczące kochanki, by zaraz zaprosić w przestrzeń współdzielonej wanny i współdzielonej intymności. Poddawała się wszystkiemu bez zająknięcia czy wyrazu sprzeciwu, jak gdyby rozmyte nieco biegiem lat zaufanie dalej przewodziło dziewczęcej intuicji, jak gdyby niemo przyznawała, że dzierżył w sobie coś niepohamowanie elektryzującego; zarazem zdawała się wzdrygać na każdy wyraz jego stanowczości, nawet jeśli ten okazywał się istotnie ostatkiem dobrze jej znanej łagodności, nawet jeśli ten przypominał prędzej o minionym wyobrażeniu tego bułgarskiego Igora, którym przecież od dawna już nie był. Obydwa wizerunki — ten utracony i ten mimowolnie przyjęty na własność — ścierały się w konfrontacji ze wspomnieniem i teraźniejszością, z jawą i snem, z tęsknotą i obojętnością, w których przez krótki moment pomyślał nawet, że przez lata, biernie, nie będąc tego świadomym, czekał właśnie na nią.
Czekał? Pamiętał? Tęsknił?
— Mogę się założyć, że miałaś ich wielu — stwierdził tylko, bez wyraźnego charakteru w głosie, choć zinterpretować to mogła po swojemu; usłyszała w tym zarzut, fakt, żartobliwą zaczepność — to bez znaczenia, bo już zaraz historii bałkańskich dzieci nadawała kolorów czegoś nieodtwarzalnego i wartego odnotowania. Blady wyraz człowieczeństwa wstąpił wtedy i na jego oblicze, dodając oczom utraconego blasku, rysom — urokliwej delikatności, skórze — ciepłego, jakby muśniętego słońcem, odcienia. Musiała to odnotować, instynktownie godząc się na ciasne pozytonium, instynktownie przylegając doń w potrzebie wytchnienia. Ale całość przypominała przecież prędzej niepokojącą, wyreżyserowaną scenę z teatralnych desek, niż przyrzeczoną przed kilkoma godzinami szczerość; całość nosiła się znamionami jego podłej gry, perswazją której — mimowolnie albo samoświadomie, sam pewnie nie potrafił nawet nazwać tej intencji — pragnął chyba posiąść jej młodzieńcze serce. Zabrać i nie oddawać nikomu innemu, choć samemu nie przyjąć nigdy z należytą precyzją; zabrać i nie oddawać nikomu innemu, bo tutaj, w Anglii, była jedynym przedłużeniem porzuconej ojczyzny, którym chciałby jeszcze nasiąkać.
— Teraz się śmiejesz, a wtedy... wtedy wszyscy byliśmy przerażeni — przyznał cicho i dość poważnie, wszakże klisza pozostała z tej pozornie niewinnej zabawy prędko przeistoczyła się w namacalną retrospekcję dzielonych wówczas obaw. — Ugrzęzłaś w tym bagnie, żaden z nas nie miał wtedy jeszcze różdżki. Gdyby nie Nikola i to, że się zezłościł, gdyby nie to, że znalazłem tamtą gałąź... One żywią się małymi ssakami, masz pojęcie? — kontynuował z przejęciem, tężejąc na moment w niejednoznaczności tego, co chciał dalej stwierdzić; wiele elementów tej opowieści majaczyło w granicach szczęśliwego splotu przypadków, wszakże tamten w ostatnim momencie niekontrolowanie odepchnął od niej stworzenie magią, a on sam wyciągnął ją na brzeg wątpliwą pozostałością spróchniałego drzewa. Umazane błotem twarze i ubrania, wreszcie — karcące słowa matek na ich kłamliwe wyjaśnienia, były wówczas najmniejszymi z problemów. — Następnym razem bałem się równie mocno jakieś dziesięć lat później, kiedy kilkanaście metrów ode mnie przechadzał się górski troll, a ja nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić — skwitował niepewnie, jakby nie był jeszcze dostatecznie przekonany, czy przyznanie się do strachu nie było wyrazem jakiejś żałosnej słabości. Nim zdążyłby to przemyśleć, zadała pytanie. Niewygodne, niechlubnie wracające do tego, co podzieliło ich na wiele miesięcy, niespodziewanie drążące temat, szczegółów którego zdała się nie znać. Przez ten cały czas nie miała o niczym pojęcia?
I wbrew temu, że jeszcze przed chwilą opowiadała o wszystkim z uśmiechem — niemalże beztroskim, skąpanym w spokoju ducha i cichej admiracji — nadal bezwiednie drżała na próby jego pozorowanej czułości, nieudolnie może przezeń wyrażanej, nieudolnie może przezeń inicjowanej. — Ty mi nie ufasz — zauważył drogą banalnej konstatacji, na gruncie niekontrolowanej pretensji, którą poparł iście brutalną manipulacją. Jej pytanie odsunął gdzieś na bok, choć wygodnie było połączyć jej odruch z poruszoną słowem kwestią. — Naprawdę sądzisz, że mógłbym cię skrzywdzić? — zapytał wprost dalej, przy tym zacisnąwszy dłoń na jej szyi, odbierając dech na sekund kilka lub kilkanaście, by już zaraz odpuścić i powrócić do apatyczności ruchów; to była kara, prowokacja, figlarna zabawa, a może próba wzbudzenia w niej żądzy? — To o n ci czegoś o mnie naopowiadał? Przecież wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił — On, twój brat, należałoby dodać dla jasności, ale ona najpewniej doskonale rozumiała kontekst tej chaotycznej rozmowy; odlepił się od jej pleców i sam oparł o chłód porcelany, by z dystansu odezwać się po raz kolejny, na razie też już chyba ostatni. — I dobrze wiesz, że sam nigdy bym cię nie porzucił. To była j e g o decyzja. Nie pochwalił ci się? Że zakazał mi się do ciebie odzywać?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Opoka dziecięcych wspomnień była jak mglista fatamorgana, unosząca się nad teraźniejszością, subtelnie przypominająca o minionych dniach. Wspomnienia tamtych czasów otulały ją jak miękka, choć ulotna tkanina – czasów, gdy świat był prostszy, a rzeczywistość nie niosła tylu ciężarów na barkach. Tamte dni wydawały się tak dalekie, lecz ich echo wciąż żyło, odbijając się cichym refrenem w sercu. Były niczym schronienie, do którego wracała myślami, chcąc uciec od brutalności dorosłego życia. Zatrzymała się, spoglądając na mężczyznę, którego znała, a jednak był jej obcy. To nie był już chłopiec, z którym dzieliła niegdyś chwile beztroski, lecz dorosły mężczyzna, którego rysy twarzy wydawały się surowe, zmienione przez czas i doświadczenia. Krzywizna jego oblicza przypominała kamień rzeźbiony przez życie – pełna linii, które wcale nie istniały w jej wspomnieniach. A jednak gdzieś głęboko, pod tymi warstwami dorosłości, dostrzegała coś znajomego. Może to były oczy, może sposób, w jaki patrzył, czy uśmiech, który przypominał tamten z dziecięcych lat. Czuła dziwną mieszankę tęsknoty i niepewności. Wspomnienia nie były dla niej słabością, lecz czymś więcej – były jej schronieniem, kojącym objęciem w chwilach, gdy trzęsawiska życia pochłaniały ją bardziej, niż była w stanie znieść. Mając go przed sobą, nie mogła polegać jedynie na tym, co znała z przeszłości. Musiała zobaczyć go takim, jakim był teraz. Czy miała w sobie odwagę, by to zrobić?
- Nazwałbyś przyjacielem kogoś, kto raczył jedynie wykorzystać na każdej płaszczyźnie jestestwo bezbronnego? - Nigdy nie czuła się tak silna, jak jej starszy brat, którego figura górowała nad nią od zawsze – zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Był niczym tarcza, nieustannie stawiająca czoła wyzwaniom życia, podczas gdy ona, cichsza, delikatniejsza, szukała wytchnienia w chwilach spokoju. Z kolei ten, z którym dzieliła parne kąpiele w obłokach gorącej wody, równie nieosiągalny w swoim spokoju i wytrwałości. Ich życie, mimo że pełne zgrzytów i niedostatków, wydawało się prostsze, silniejsze, niewzruszone przez ułomności, z którymi ona sama musiała się mierzyć. - Jakże pięknie igrasz z moim przekonaniem, Igorze... Wiele pozostało tamtego ciebie, ogień niż iskierka. - zaśmiała się pokrótce, nijak użytkując nabyte i upierdliwe maniery tutejszego bytu. Głupie, naiwne – te słowa cisnęły się na usta, gdy myślała o tych wszystkich zakazach, które kiedyś tak skrupulatnie przestrzegała. Jakby świat miał runąć, gdyby tylko wyciągnęła rękę po coś, co było jej zakazane. Teraz, patrząc na swoje własne życie, wiedziała, że wszystkie te ostrzeżenia nie były tarczą ochronną, ale barierą, która zamykała ją w klatce lęków i wątpliwości. - Po tylu latach wiem, że nie musiałam nigdy się bać. Mając tak wspaniałych bliskich przy sobie, chociaż upierdliwych w charakterze.
Przyznać się do własnych lęków to nie lada sztuka, zwłaszcza w świecie, gdzie każdy skrywa swoje cienie pod maską pewności. Bałkański temperament, który wiecznie drzemać miał wiecznie w każdym z nich, nie pozwalał na łatwe poddanie się słabościom. Od dziecka wpajano na prowincji, że bojaźń to coś, czego należy się wstydzić, coś, co trzeba ukrywać, jakby była zbrodnią wobec tego, kim powinni być – silnymi, niezłomnymi.
- Nie jest grzechem i słabością mówić takie rzeczy - dosięgła jego dłoni, która drażniła licho połyskującego ognika świecy. Poznała już ją wtedy, gdy pośród wrześniowej nocy próbowała czym szybciej postawić go na nogi. Gdy potokiem pytań zalewała jego osobę, by pewność o samopoczucie wręcz przyległo do niego. - Górski troll brzmi groźnie - podołał jednak, był tutaj. Zanuciła cicho starą powiastkę śpiewaną dzieciom w ich stronach, naznaczając szarą obczyznę czymś im dobrze znanym. - Podołałeś - spostrzegła, gładząc pobieżnie fakturę skalanej blizną dłoni. Raz i dwa złożyła na niej czułe smagnięcie warg, splatając na chwilę je razem. Czując bezpieczeństwo, dając wsparcie, które pewnie miał od przyjaciół. Jak mu się tutaj żyło? Spoglądała na niego z mieszanką niepokoju i ciekawości. Wystarczyło jedno niewinne pytanie, ledwie zarysowane słowami, by atmosfera, w której jeszcze przed chwilą odnajdywała spokój, zburzyła się gwałtownie. Jego głos, dotąd łagodny, zabarwił się nagle ostrym chłodem, niczym stal przesuwająca się po krawędzi noża. Nie potrzeba było więcej. - On?
Zaskoczenie uderzyło ją niemal fizycznie. Krawędzie jej twarzy zamarły, zatrzymując wyraz, który zdradzał zarówno niezrozumienie, jak i narastającą frustrację. Spokój, który ledwie co znalazła, rozpadł się na kawałki. Coś w jego słowach, w tej nieoczekiwanej zmianie tonu, zrodziło w niej burzę emocji. Nie była przygotowana na takie uderzenie – na to, że ledwie po chwili wspólnej ciszy i wzajemnego zrozumienia, on znów powróci do lodowatego muru, który budował wokół siebie, odgradzając ją od tego, kim nadal mógł być.
- Nie igraj ze mną w ten sposób - Znała ten stan aż za dobrze. W przeszłości wielokrotnie doświadczała takiej zmiany – tej nieprzewidywalnej huśtawki między bliskością a dystansem, ciepłem a lodowatością. Jednak za każdym razem zaskakiwała ją ona równie mocno. I teraz, jak wtedy, poczuła, jak fala gniewu zaczyna się w niej podnosić, gęstnieć, przelewając się przez krawędzie jej zewnętrznej maski. Jeśli myślał, że żelazny ucisk na szyi coś zmieni, to bardzo się zdawał mylić. - O n jest powodem tego wszystkiego, cholerny Nikola? - Z każdą sekundą czuła, jak wściekłość narasta, nieproszone uczucie, które rzadko pozwalała sobie okazywać. Jednak dzisiaj – po tym, co wydarzyło się między nimi – była na granicy. - Od kiedy tak się kogoś słuchałeś, Karkaroff? - uniosła się, chwytając w bezkresie ucisku jego brodę. Odwróciła się do niego całkowicie, próbując zachować spokój przegrywający z zapędem chęci skrzywdzenia kogoś. Miała dość kłamstw i tajemnic, całego cholerstwa zatajenia i zagrywek. - Dlaczego... Przyjaciele, co? - Ciało naparło na jego, a napływ emocji sprawił, że każdy ruch stał się bardziej stanowczy, gwałtowny. Popchnęła go w stronę krawędzi wanny, przyciskając go do powierzchni, jakby próbowała wyrwać odpowiedź, której pragnęła od lat. Oczy miała pełne ognia, gniewu, zawodu – wszystkiego, co w sobie tłumiła, a co teraz, w tej jednej chwili, wybuchło z pełną siłą. - Moja głupota aż boli.
Sięgnęła po jego włosy, zaciskając palce między nimi, gwałtownie, bez cienia czułości. Pocałowała go – nie z miłości, a w ramach kary, w ramach gorzkiej ironii za to, co zrobił. Agresywne przypomnienie jego decyzji, jego głupoty. A potem? Nie chciała już ani widzieć, ani słyszeć. Ani prowodyra, ani poddanego w jej ramionach człowieka, który kiedyś był jej marzeniem.
- Nazwałbyś przyjacielem kogoś, kto raczył jedynie wykorzystać na każdej płaszczyźnie jestestwo bezbronnego? - Nigdy nie czuła się tak silna, jak jej starszy brat, którego figura górowała nad nią od zawsze – zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Był niczym tarcza, nieustannie stawiająca czoła wyzwaniom życia, podczas gdy ona, cichsza, delikatniejsza, szukała wytchnienia w chwilach spokoju. Z kolei ten, z którym dzieliła parne kąpiele w obłokach gorącej wody, równie nieosiągalny w swoim spokoju i wytrwałości. Ich życie, mimo że pełne zgrzytów i niedostatków, wydawało się prostsze, silniejsze, niewzruszone przez ułomności, z którymi ona sama musiała się mierzyć. - Jakże pięknie igrasz z moim przekonaniem, Igorze... Wiele pozostało tamtego ciebie, ogień niż iskierka. - zaśmiała się pokrótce, nijak użytkując nabyte i upierdliwe maniery tutejszego bytu. Głupie, naiwne – te słowa cisnęły się na usta, gdy myślała o tych wszystkich zakazach, które kiedyś tak skrupulatnie przestrzegała. Jakby świat miał runąć, gdyby tylko wyciągnęła rękę po coś, co było jej zakazane. Teraz, patrząc na swoje własne życie, wiedziała, że wszystkie te ostrzeżenia nie były tarczą ochronną, ale barierą, która zamykała ją w klatce lęków i wątpliwości. - Po tylu latach wiem, że nie musiałam nigdy się bać. Mając tak wspaniałych bliskich przy sobie, chociaż upierdliwych w charakterze.
Przyznać się do własnych lęków to nie lada sztuka, zwłaszcza w świecie, gdzie każdy skrywa swoje cienie pod maską pewności. Bałkański temperament, który wiecznie drzemać miał wiecznie w każdym z nich, nie pozwalał na łatwe poddanie się słabościom. Od dziecka wpajano na prowincji, że bojaźń to coś, czego należy się wstydzić, coś, co trzeba ukrywać, jakby była zbrodnią wobec tego, kim powinni być – silnymi, niezłomnymi.
- Nie jest grzechem i słabością mówić takie rzeczy - dosięgła jego dłoni, która drażniła licho połyskującego ognika świecy. Poznała już ją wtedy, gdy pośród wrześniowej nocy próbowała czym szybciej postawić go na nogi. Gdy potokiem pytań zalewała jego osobę, by pewność o samopoczucie wręcz przyległo do niego. - Górski troll brzmi groźnie - podołał jednak, był tutaj. Zanuciła cicho starą powiastkę śpiewaną dzieciom w ich stronach, naznaczając szarą obczyznę czymś im dobrze znanym. - Podołałeś - spostrzegła, gładząc pobieżnie fakturę skalanej blizną dłoni. Raz i dwa złożyła na niej czułe smagnięcie warg, splatając na chwilę je razem. Czując bezpieczeństwo, dając wsparcie, które pewnie miał od przyjaciół. Jak mu się tutaj żyło? Spoglądała na niego z mieszanką niepokoju i ciekawości. Wystarczyło jedno niewinne pytanie, ledwie zarysowane słowami, by atmosfera, w której jeszcze przed chwilą odnajdywała spokój, zburzyła się gwałtownie. Jego głos, dotąd łagodny, zabarwił się nagle ostrym chłodem, niczym stal przesuwająca się po krawędzi noża. Nie potrzeba było więcej. - On?
Zaskoczenie uderzyło ją niemal fizycznie. Krawędzie jej twarzy zamarły, zatrzymując wyraz, który zdradzał zarówno niezrozumienie, jak i narastającą frustrację. Spokój, który ledwie co znalazła, rozpadł się na kawałki. Coś w jego słowach, w tej nieoczekiwanej zmianie tonu, zrodziło w niej burzę emocji. Nie była przygotowana na takie uderzenie – na to, że ledwie po chwili wspólnej ciszy i wzajemnego zrozumienia, on znów powróci do lodowatego muru, który budował wokół siebie, odgradzając ją od tego, kim nadal mógł być.
- Nie igraj ze mną w ten sposób - Znała ten stan aż za dobrze. W przeszłości wielokrotnie doświadczała takiej zmiany – tej nieprzewidywalnej huśtawki między bliskością a dystansem, ciepłem a lodowatością. Jednak za każdym razem zaskakiwała ją ona równie mocno. I teraz, jak wtedy, poczuła, jak fala gniewu zaczyna się w niej podnosić, gęstnieć, przelewając się przez krawędzie jej zewnętrznej maski. Jeśli myślał, że żelazny ucisk na szyi coś zmieni, to bardzo się zdawał mylić. - O n jest powodem tego wszystkiego, cholerny Nikola? - Z każdą sekundą czuła, jak wściekłość narasta, nieproszone uczucie, które rzadko pozwalała sobie okazywać. Jednak dzisiaj – po tym, co wydarzyło się między nimi – była na granicy. - Od kiedy tak się kogoś słuchałeś, Karkaroff? - uniosła się, chwytając w bezkresie ucisku jego brodę. Odwróciła się do niego całkowicie, próbując zachować spokój przegrywający z zapędem chęci skrzywdzenia kogoś. Miała dość kłamstw i tajemnic, całego cholerstwa zatajenia i zagrywek. - Dlaczego... Przyjaciele, co? - Ciało naparło na jego, a napływ emocji sprawił, że każdy ruch stał się bardziej stanowczy, gwałtowny. Popchnęła go w stronę krawędzi wanny, przyciskając go do powierzchni, jakby próbowała wyrwać odpowiedź, której pragnęła od lat. Oczy miała pełne ognia, gniewu, zawodu – wszystkiego, co w sobie tłumiła, a co teraz, w tej jednej chwili, wybuchło z pełną siłą. - Moja głupota aż boli.
Sięgnęła po jego włosy, zaciskając palce między nimi, gwałtownie, bez cienia czułości. Pocałowała go – nie z miłości, a w ramach kary, w ramach gorzkiej ironii za to, co zrobił. Agresywne przypomnienie jego decyzji, jego głupoty. A potem? Nie chciała już ani widzieć, ani słyszeć. Ani prowodyra, ani poddanego w jej ramionach człowieka, który kiedyś był jej marzeniem.
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Para osiadała na kosmykach włosów, na odkrytych ramionach, wreszcie — chyba też i na samych powiekach, pozostawiając za sobą mglisty, zaburzający ostrość widzenia film. Przez jego powłoki, gęste, ciężkie i niezrozumiałe, przyglądali się sobie nawzajem, niekiedy gorączkowo mrugając w matni niepokojących wyrazów, innym zaś razem bezwstydnie napawając się tym, co przynosiło mityczne wspomnienie tego drugiego. Znał jej uśmiech, znał też jej zapach, choć przez lata ich wizerunek zdawał się zblednąć w ostatkach pamięci; zarazem zupełnie nie kojarzył czułego dotyku, ani przeciwnej jej dzikości wyuzdania, drzemiącego od dłuższej chwili w rozszerzonych źrenicach. I najpewniej dlatego wydawała mu się jednocześnie utęskniona i obca, namacalna i nieosiągalna, trochę rzeczywista i trochę fikcyjna; i najpewniej dlatego wybrał dziś ciszę od cichej adoracji, choć szczerze, po ludzku, nigdy nie wydawała mu się piękniejsza; i najpewniej dlatego nakazał o sobie nie myśleć, choć tak po prawdzie, egoistycznie życzyłby sobie doszczętnie zawładnąć jej egzystencją. Być może wyczuwała w powietrzu afekt tego wewnętrznego sporu, być może nawet świadomie decydowała się w nim dziś uczestniczyć, dlatego drżała niepewnie, ale trwała przy nim nadal, wciąż.
Wiedziała? Rozumiała?
Że wahał się pomiędzy świętością a grzechem, kuszony przez przybrany nawyk, a przy tym powstrzymywany przez wznowione iskry przywiązania?
Że za dnia chciałby mieć w niej wizerunek przykładnej żony, by już zaraz, w głębi nocy, zabawiać się z nią jak z podobizną dziwki?
Że już odwiecznie miał być rozdartym uosobieniem nordyckiego boga i olbrzyma, skrywając w sobie zarazem coś dobrego i złego, należytego i niechlubnego?
— Przykro mi, naprawdę — wydusił głucho na jej retoryczne pytanie, w istocie rozgoryczony, bo nie sprawdził się w żadnej z przyjętych ról; zawiódł jako protektor i przyjaciel, zawiódł też jako dziecięce uosobienie zauroczenia. Była gotowa mu to kiedykolwiek wybaczyć? A może wybaczyła już dawno temu? — Więc gdzie byliśmy, gdy cię krzywdzono? — dodał wkrótce, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi, gdy pokrzepiająco rozprawiała o strachu i ich obecności; jej poprzednią uwagę skwitował zaledwie skinieniem głowy, ale teraz nie potrafił już milczeć, teraz nie potrafił akredytować kłamstwa.
A może jednak potrafił? Może wraz z tym krótkim przyznaniem się do winy rozlazły wstyd dopadł go na tyle, że nie słuchał już o trwodze i tym, czy powinien się do niej przyznawać; o górskim trollu i triumfie, że ostatecznie podołał. Wchłonięty w nicość, istniejący jakby w nienormalnym transie, wyrwał się z letargu dopiero z chwilą zmienionego tonu, migającego płomyka świecy, wreszcie — nieoczekiwanego gniewu, rysującego jej twarz kreską niespodziewanej odmienności.
Wydaje ci się, że mnie znasz, że kiedykolwiek znałaś? prawie zastygło w eterze niedopowiedzeń, prawie dostatecznie zrujnowało na nowo po latach zbudowany azyl, ale zamiast pytania niemo zmarszczył brwi i westchnął z rezygnacją; bo zarówno w jej, jak i jego słowach kryły się ziarna gorzkiej rzeczywistości i łaskawsze ostatki nieścisłości, te swoiste świadectwa błędów ciągnących się za ich staturami niczym podłe cienie. Bo tym razem zawiedli oboje. Ona i on, tamta mała Vesna i tamten chłopięcy Igor, rozdarci głupstwem najstarszego, rozpaczliwie walczącego o bezpieczeństwo swoje i siostry, więc bezwzględnie odcinającego się od źródła żalu i frustracji.
— Od kiedy wydajesz takie bezmyślne osądy? — zaczął sprowokowany, w akcie buntu spoglądając jej w oczy, choć pozwalając na każdy odruch jej irytacji. — Od kiedy rządzi tobą hipokryzja? Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek przyszła ze mną o tym porozmawiać — drążył dalej, zręczną manipulacją zrzucając część winy i na nią, bo zdawało mu się, że w przebrzydłej wygodzie uznała go za prowodyra, za sprawcę, po stronie którego leżała cała odpowiedzialność; przy tym nie zamierzał się jej tłumaczyć, bo z czego, tak właściwie? Z młodzieńczego nierozsądku, z naturalnego respektu wobec słów silniejszego? — Niech on ci to wszystko wyjaśnia — uznał wymijająco, może nawet z dozą lekceważenia, bo i do niego dotarła jakaś niezrozumiała wściekłość — najpewniej za to, że pierwszy raz poczuł ten obrzydliwy brak przyjemności z tego, że istniał, to puste, dziurawe nic, które miał w sobie, tę pilną obojętność. Chyba jasne: przegrał. Ale kto, tak naprawdę, z nim wygrał?
Nikola, znowu o n?
To i tak bez znaczenia, to wszystko.
Więc całował ją z przejęciem, cierpko, mocno, w wyrazie pochmurnej namiętności; oderwawszy się od jej ust, zaraz odnalazł je z powrotem, chyba nawet nie bacząc na to, czy miała jeszcze ochotę. Palcami badał strukturę jej nagiego ciała — trochę zimnego i trochę statycznego, bo woda zdążyła nieco wystygnąć, a jej bliskość miała być rzekomą karą; dla niego była błogosławieństwem, nawet jeśli boczyła się za to, że porzucił ją bez słowa na całe lata. Teraz mieli jeden, jedyny już może, wieczór, bo chociaż chciałby jej obiecać, że zobaczą się jeszcze jutro, pojutrze i dnia następnego, to obydwoje nie mieli się tam przecież, w umówionym miejscu, stawić.
— Vesna... — wymruczał cicho przy jej uchu, ścisnąwszy ją w ciasnym objęciu wiążącego ich pozytonium, by zaraz stłumić zastaną złość najprymitywniejszą z form zapomnienia. Męska dłoń sięgnęła pod powierzchnię wody, do najwrażliwszego punktu jej kobiecości, żądna co najwyżej spazmu, jęku i westchnienia.
Bo tylko tak potrafił przepraszać.
Wiedziała? Rozumiała?
Że wahał się pomiędzy świętością a grzechem, kuszony przez przybrany nawyk, a przy tym powstrzymywany przez wznowione iskry przywiązania?
Że za dnia chciałby mieć w niej wizerunek przykładnej żony, by już zaraz, w głębi nocy, zabawiać się z nią jak z podobizną dziwki?
Że już odwiecznie miał być rozdartym uosobieniem nordyckiego boga i olbrzyma, skrywając w sobie zarazem coś dobrego i złego, należytego i niechlubnego?
— Przykro mi, naprawdę — wydusił głucho na jej retoryczne pytanie, w istocie rozgoryczony, bo nie sprawdził się w żadnej z przyjętych ról; zawiódł jako protektor i przyjaciel, zawiódł też jako dziecięce uosobienie zauroczenia. Była gotowa mu to kiedykolwiek wybaczyć? A może wybaczyła już dawno temu? — Więc gdzie byliśmy, gdy cię krzywdzono? — dodał wkrótce, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi, gdy pokrzepiająco rozprawiała o strachu i ich obecności; jej poprzednią uwagę skwitował zaledwie skinieniem głowy, ale teraz nie potrafił już milczeć, teraz nie potrafił akredytować kłamstwa.
A może jednak potrafił? Może wraz z tym krótkim przyznaniem się do winy rozlazły wstyd dopadł go na tyle, że nie słuchał już o trwodze i tym, czy powinien się do niej przyznawać; o górskim trollu i triumfie, że ostatecznie podołał. Wchłonięty w nicość, istniejący jakby w nienormalnym transie, wyrwał się z letargu dopiero z chwilą zmienionego tonu, migającego płomyka świecy, wreszcie — nieoczekiwanego gniewu, rysującego jej twarz kreską niespodziewanej odmienności.
Wydaje ci się, że mnie znasz, że kiedykolwiek znałaś? prawie zastygło w eterze niedopowiedzeń, prawie dostatecznie zrujnowało na nowo po latach zbudowany azyl, ale zamiast pytania niemo zmarszczył brwi i westchnął z rezygnacją; bo zarówno w jej, jak i jego słowach kryły się ziarna gorzkiej rzeczywistości i łaskawsze ostatki nieścisłości, te swoiste świadectwa błędów ciągnących się za ich staturami niczym podłe cienie. Bo tym razem zawiedli oboje. Ona i on, tamta mała Vesna i tamten chłopięcy Igor, rozdarci głupstwem najstarszego, rozpaczliwie walczącego o bezpieczeństwo swoje i siostry, więc bezwzględnie odcinającego się od źródła żalu i frustracji.
— Od kiedy wydajesz takie bezmyślne osądy? — zaczął sprowokowany, w akcie buntu spoglądając jej w oczy, choć pozwalając na każdy odruch jej irytacji. — Od kiedy rządzi tobą hipokryzja? Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek przyszła ze mną o tym porozmawiać — drążył dalej, zręczną manipulacją zrzucając część winy i na nią, bo zdawało mu się, że w przebrzydłej wygodzie uznała go za prowodyra, za sprawcę, po stronie którego leżała cała odpowiedzialność; przy tym nie zamierzał się jej tłumaczyć, bo z czego, tak właściwie? Z młodzieńczego nierozsądku, z naturalnego respektu wobec słów silniejszego? — Niech on ci to wszystko wyjaśnia — uznał wymijająco, może nawet z dozą lekceważenia, bo i do niego dotarła jakaś niezrozumiała wściekłość — najpewniej za to, że pierwszy raz poczuł ten obrzydliwy brak przyjemności z tego, że istniał, to puste, dziurawe nic, które miał w sobie, tę pilną obojętność. Chyba jasne: przegrał. Ale kto, tak naprawdę, z nim wygrał?
Nikola, znowu o n?
To i tak bez znaczenia, to wszystko.
Więc całował ją z przejęciem, cierpko, mocno, w wyrazie pochmurnej namiętności; oderwawszy się od jej ust, zaraz odnalazł je z powrotem, chyba nawet nie bacząc na to, czy miała jeszcze ochotę. Palcami badał strukturę jej nagiego ciała — trochę zimnego i trochę statycznego, bo woda zdążyła nieco wystygnąć, a jej bliskość miała być rzekomą karą; dla niego była błogosławieństwem, nawet jeśli boczyła się za to, że porzucił ją bez słowa na całe lata. Teraz mieli jeden, jedyny już może, wieczór, bo chociaż chciałby jej obiecać, że zobaczą się jeszcze jutro, pojutrze i dnia następnego, to obydwoje nie mieli się tam przecież, w umówionym miejscu, stawić.
— Vesna... — wymruczał cicho przy jej uchu, ścisnąwszy ją w ciasnym objęciu wiążącego ich pozytonium, by zaraz stłumić zastaną złość najprymitywniejszą z form zapomnienia. Męska dłoń sięgnęła pod powierzchnię wody, do najwrażliwszego punktu jej kobiecości, żądna co najwyżej spazmu, jęku i westchnienia.
Bo tylko tak potrafił przepraszać.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nigdy nie czuła do niego żalu za to, że zniknął w ciszy, jak obieżyświat, który na zakręcie młodości wybiera ścieżki, jakich inni nie ośmieliliby się przejść. Było to zbyt naturalne, by miała pretensje – wszak dorastanie to sztuka pożegnań i powrotów, choć ich nigdy nie obarczyła winą za nieuchronną zmianę. Relacje, które kiedyś wydawały się nierozerwalne, drżały teraz w fundamentach jak domki z kart; nienawiść sączyła się w niedopowiedzianych słowach i oschłych gestach ich rodzin, rozdartych na własne, oddzielne światy. Jego rodzina i jej, kiedyś splątane jak korzenie starych drzew, patrzyły na siebie z rezerwą. Jakby dawne więzi stały się kruche, a ich przeplatające się historie dawno straciły wartość. Tylko matki – ich spoiwo – trwały w delikatnym sojuszu jakby wbrew logice wszystkich podziałów. Rozmawiały, nadal wymieniając się opowieściami o codzienności, choć były tak różne, jak dni słoneczne i burzowe.
- Nie myśl o tym, Igorche - słodycz starej frazy zdrobnienia jego imienia wybrzmiała nieplanowanie, jakże pociesznie iskrząca. - Wejście w dorosłość rządzi się własnymi prawami - Uśmiech wciąż igrał na jej ustach, delikatny, a zarazem wymowny, zdradzający przeżyte przed chwilą uniesienia, od których jej policzki nabrały ciepłego blasku. Wpatrywała się w niego, próbując odnaleźć choćby cień tego ciepła, które kiedyś wydawało jej się tak znajome, tak ich własne. Czuła dziwną tęsknotę za dawnym obliczem, za szczerością zakorzenioną w młodości, gdzie nie było jeszcze dystansu, tej chłodnej maski, którą teraz nosił z wprawą wyuczoną od tutejszego świata. Zdawał się jednak odległy, zakuty w marmurową skorupę, wykutą dłutem cudzej kultury i obcych idei.
Potem już nie chciała słuchać.
Każda myśl o nim przypominała dotkliwe ukłucie – wspomnienie niegdyś wiernego brata, teraz rozdarte między miłością a zdradą. Czara goryczy, wypełniona kłamstwami i przeinaczeniami, przelewała się za każdym razem, gdy jego słowa o ochronie rezonowały w jej umyśle. Kreacja bohatera, którą niegdyś z dziecięcą ufnością snuła, blakła z każdym wspomnieniem tego, co między nimi naprawdę zaszło. Mówił, że chciał jej dobra, a jednak każde jego działanie, każda decyzja, zdawały się krzyżować jej drogi, odciągać ją od własnej prawdy. Za każdym razem próbowała zbyć te wewnętrzne przeczucia, ignorować podszepty intuicji, która od dawna domagała się uwagi. I choć nie chciała w to wierzyć, choć serce rwało się, by wybaczyć, prawda o jego czynie ostatecznie okazała się zbyt trudna do przemilczenia – pozostawiając ranę w ich więzi, której żadne słowa nie mogły naprawić.
Zniszczyłeś wszystko Nikola…
Pierwszemu zapragnęła nakazać mówić, drugiemu zaś zamilczeć w bezkresie nocy.
Pozwoliła, by jego obecność wypełniła każdą ciszę między nimi, przyjęła ten gest jako chwilę bez przeszłości, tylko tu i teraz. Jeśli to miał być ich ostatni moment razem, chciała zatrzymać to właśnie tak – bez słów, bez dawnych historii, które dawno stały się zbyt ciężkie. W tej jednej chwili byli po prostu dwojgiem ludzi, wolnych od przeszłych słów i bolesnych wspomnień, oddanych wyłącznie ciepłu wody i milczącemu dotykowi. Zdecydowała się zatracić w tej jednej chwili, chwytając jej ulotność jak jedyne, co miała teraz pewnego. Jeśli nadchodziła noc pełna nieprzyjemnych wspomnień i niechcianych wyrzutów sumienia, to wolała uczynić z niej coś, czego oboje nie zapomną. Na długo nie dała mu wytchnienia, biorąc bezwstydnie to, co sam dał jej dzisiejszej nocy.
Pragnęła być wspomnieniem, które wraca niechciane, ale nieusuwalne; śladem, który nie daje spokoju. Był to jej wybór – ostatni i całkowicie świadomy, by stać się echem, które odbije się w jego myślach. Choć na zawsze miał pozostać dla niej okruchem prywatnej słabości.
Już dawno dostałeś wybaczenie, Igorze.
| ztx2
- Nie myśl o tym, Igorche - słodycz starej frazy zdrobnienia jego imienia wybrzmiała nieplanowanie, jakże pociesznie iskrząca. - Wejście w dorosłość rządzi się własnymi prawami - Uśmiech wciąż igrał na jej ustach, delikatny, a zarazem wymowny, zdradzający przeżyte przed chwilą uniesienia, od których jej policzki nabrały ciepłego blasku. Wpatrywała się w niego, próbując odnaleźć choćby cień tego ciepła, które kiedyś wydawało jej się tak znajome, tak ich własne. Czuła dziwną tęsknotę za dawnym obliczem, za szczerością zakorzenioną w młodości, gdzie nie było jeszcze dystansu, tej chłodnej maski, którą teraz nosił z wprawą wyuczoną od tutejszego świata. Zdawał się jednak odległy, zakuty w marmurową skorupę, wykutą dłutem cudzej kultury i obcych idei.
Potem już nie chciała słuchać.
Każda myśl o nim przypominała dotkliwe ukłucie – wspomnienie niegdyś wiernego brata, teraz rozdarte między miłością a zdradą. Czara goryczy, wypełniona kłamstwami i przeinaczeniami, przelewała się za każdym razem, gdy jego słowa o ochronie rezonowały w jej umyśle. Kreacja bohatera, którą niegdyś z dziecięcą ufnością snuła, blakła z każdym wspomnieniem tego, co między nimi naprawdę zaszło. Mówił, że chciał jej dobra, a jednak każde jego działanie, każda decyzja, zdawały się krzyżować jej drogi, odciągać ją od własnej prawdy. Za każdym razem próbowała zbyć te wewnętrzne przeczucia, ignorować podszepty intuicji, która od dawna domagała się uwagi. I choć nie chciała w to wierzyć, choć serce rwało się, by wybaczyć, prawda o jego czynie ostatecznie okazała się zbyt trudna do przemilczenia – pozostawiając ranę w ich więzi, której żadne słowa nie mogły naprawić.
Zniszczyłeś wszystko Nikola…
Pierwszemu zapragnęła nakazać mówić, drugiemu zaś zamilczeć w bezkresie nocy.
Pozwoliła, by jego obecność wypełniła każdą ciszę między nimi, przyjęła ten gest jako chwilę bez przeszłości, tylko tu i teraz. Jeśli to miał być ich ostatni moment razem, chciała zatrzymać to właśnie tak – bez słów, bez dawnych historii, które dawno stały się zbyt ciężkie. W tej jednej chwili byli po prostu dwojgiem ludzi, wolnych od przeszłych słów i bolesnych wspomnień, oddanych wyłącznie ciepłu wody i milczącemu dotykowi. Zdecydowała się zatracić w tej jednej chwili, chwytając jej ulotność jak jedyne, co miała teraz pewnego. Jeśli nadchodziła noc pełna nieprzyjemnych wspomnień i niechcianych wyrzutów sumienia, to wolała uczynić z niej coś, czego oboje nie zapomną. Na długo nie dała mu wytchnienia, biorąc bezwstydnie to, co sam dał jej dzisiejszej nocy.
Pragnęła być wspomnieniem, które wraca niechciane, ale nieusuwalne; śladem, który nie daje spokoju. Był to jej wybór – ostatni i całkowicie świadomy, by stać się echem, które odbije się w jego myślach. Choć na zawsze miał pozostać dla niej okruchem prywatnej słabości.
Już dawno dostałeś wybaczenie, Igorze.
| ztx2
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź