Wydarzenia


Ekipa forum
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere
AutorWiadomość
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]26.11.20 21:17

Stadion Zjednoczonych z Puddlemere

Ulokowany nad rzeką Piddle stadion pozostaje niewidoczny dla mugolskich mieszkańców Dorset, ale wszystkich czarodziejów juz z daleka witają niebieskie proporce. Po wystąpieniu drużyny z ligi quidditcha w sierpniu 1957 na szatnie nałożone zostały dodatkowe zabezpieczenia, ale zarówno trybuny, jak i murawa wciąż pozostają otwarte dla wszystkich fanów i gości. We wtorki i w czwartki gracze Zjednoczonych odbywają treningi, a wstęp na nie dla wszystkich jest wolny od opłat.

Możliwość gry w quidditcha
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]10.12.20 18:02
| 10.07

Wiecie jak umiera nadzieja? To się nie dzieje nagle, pod wpływem dramatycznej chwili nie ulatuje w mrok, zostawiając po sobie jedynie skorupę. Płomień nie zostaje nagle zdmuchnięty i już nic nie może dać nawet odrobiny ciepła, choć je się chwilę temu jeszcze wyraźnie czuło. Takie rzeczy zdarzają się tylko w opowieściach, gdzie fabuła skupia się na przełomowych punktach, zmieniających życie bohatera.
Nie, moi drodzy, nadzieja nie umiera w ten sposób. To niezwykle żywotne stworzenie, zdolne nawet rosnąć w deszczu ognia. W dramatycznej chwili większość ludzi desperacko chwyta się jakiejkolwiek dobrej perspektywy, tego drobnego promyku… albo umiera. Wtedy jednak ginie człowiek, a jego nadzieja tak trochę przy okazji.
Więc jak, zapytacie, umiera w końcu nadzieja? Spieszę z wyjaśnieniem, choć odpowiedź zapewne wielu rozczaruje. Nadzieja zdycha powoli. Kona podtruwana przez miesiące, wykrwawiając się wewnątrz serca. Gnije pod wpływem jadu, na podobieństwo zostawionego w ściekach owocu. To nie jest jakiś spektakularny proces, można go nawet do pewnego momentu nie zauważyć.
Aż pewnego ranka wstajesz z trudem, nadal odczuwając rany Azkabanu, stwierdzając z pewnym zdziwieniem, że już nie widzisz dla siebie i swojej sprawy najmniejszej szansy. Chciałbyś, naprawdę, ale nic przed sobą nie masz.
Lubię sobie wyobrażać ten moment trochę teatralnie. Na scenie jeden aktor, zimowy poranek, nieznośny mróz włada wnętrzem dworu starożytnego rodu Longbottomów. Zdziwiony bohater, w końcu zawsze ktoś dokładał do pieca, postanawia sam to zrobić. Otwieram pięknie zdobione „serce domu” i zaglądam do środka. Pauza, dla lepszego efektu, ma się rozumieć. Akcja znów rusza, a postać z jeszcze większym niż chwilę wcześniej zdziwieniem odkrywa, że nikt od dawna w piecu nie rozpalał. Przy okazji nasz protagonista za bardzo nie wie jak zacząć, więc postanawia dla odmiany umrzeć z zimna. Koniec, kurtyna.
Nie ukrywam, że było w tym coś zabawnego. Mimo trwogi Azkabanu na końcu byłem pełen dobrych myśli, dokonaliśmy w końcu niemożliwego! Oczywiście przesadzam z tym MY, bo po fakcie dotarło do mnie jak bardzo byłem w tym wszystkim bezużyteczny. Jak zabawkowy rycerzyk na prawdziwej wojnie.
Nie dostrzegałem wtedy szkód wyrządzonych przez to przeklęte miejsce, na ciele i umyśle. Z pozoru czułem się zdrów, ignorując wszelkie rany. Heros, niepokonany, feniks odradzający się z popiołów.
Nic bardziej mylnego. Później przyszła słabość, choroba przykuwająca mnie na długi czas do łoża. W tym czasie świat płonął, z każdym kolejnym doniesieniem coraz bardziej przeklinałem, iż szczytem moich możliwości było chwiejne zrobienie raptem kilku kroków. Poczucie bezsilności od dawna mi towarzyszyło, jednak w porównaniu z tamtymi chwilami było jak brzęczenie natrętnej muchy.
Tak więc pewnego pięknego poranka wstałem i stwierdziłem, że nie mam już żadnych złudzeń. Przegraliśmy, kto wie czy nie w momencie śmierci Albusa Dumbledore'a. Profesor zapewne wiedziałby, co mi w takiej chwili powiedzieć, ale dzieci, ryby i martwi głosu nie mają... może z wyjątkiem duchów, ale on mi zdecydowanie nie pasował na osobę, która wybrałaby taką drogę.
Wspominałem, że jednak chciałem mieć jeszcze nadzieję? Ktoś zaraz powie, że miałem nadzieję mieć nadzieję, więc odzyskałem nadzieję. Nie, zdecydowanie to nie to. Chłodna wola i kalkulacja po prostu wskazały taką "chęć", zupełnie jakbym był cyniczną maszyną. W innym wypadku równie dobrze mógłbym zmienić stronę lub powiesić się na jakimś starym jesionie. Stwierdziłem jednak, że po pierwsze nie wypada, a po drugie na to zawsze będę miał czas... chyba że wcześniej zginę, wtedy problem będzie już całkiem z głowy.
Tak więc pomyślałem o żyjącej osobie, która mogłaby jakimś cudem przywrócić mi nadzieję. Myślałem, myślałem, rozważałem różne opcje. Aż w końcu wpadłem na pomysł, trochę zły sam na siebie, bo to było trochę oczywiste.
Tak więc stałem sobie na trybunach nieczynnego stadionu, odziany w szarą szatę, adekwatną do mojego nastroju. Wspierałem się jeszcze o lasce w obawie przed uderzeniem słabości i upokarzającym upadku. Byłem nadal Longbottomem, a nam nie wypada upadać.
Tak sobie czekałem na moją "ostatnią nadzieję", bo właściwie co mi szkodziło spróbować...





Ostatnio zmieniony przez Artur Longbottom dnia 16.01.21 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]16.12.20 20:21
Nadzieja Anthony’ego nie umarła. Był moment, w którym miał wrażenie, że świat się załamał po raz drugi; że nie będzie już nigdy w stanie przywrócić spokoju swojego ducha. To, co się stało w Stonehenge wiele go kosztowało. Jego zdrowie psychiczne kulało, a on miał wrażenie, że zwariował. Długo też wątpił w swoją wartość i czuł się winnym sytuacji jaka spotkała jego rodzinę. Wiele rodów odwróciło się od Macmillanów, a w tym i Selwynowie, z którymi mieli przecież pozytywne stosunki. Miał wtedy wrażenie, że może źle zrobił, że pokazał swój gniew w… tak dobitny sposób, wtedy na zjeździe.
Były jednak osoby, które nie pozwalały mu się poddać. To one okazały się w tym krytycznym czasie nadzwyczaj drogie. Ria, która zaakceptowała go bez względu na wszystko. Nestor, który wsparł go mimo tego, że jego ród ucierpiał. Zakonnicy, którzy stali się jego towarzyszami w boju. Przez tych kilka miesięcy Anthony zrozumiał, że nie był sam w swoim gniewie. Nadzieja istniała tak długo, jak długo chcieli walczyć o lepszą przyszłość dla swoich rodzin, przyjaciół, mieszkańców Anglii. Jego wątpliwości zostały rozwiane. W końcu wiedział czego chciał i nie zamierzał tak łatwo się poddać. Pewnego dnia łeb Malfoya, fałszywego Ministra, miał zawisnąć nad bramą wejściową do Puddlemere. Był tego pewien.
Wśród osób, które pomagały mu w przejściu przez ten ciężki okres był też jego kuzyn, Artur. Choć nie utrzymywał z nim ciągłego kontaktu, wiedział że mógł mu zaufać. Krew nie woda. Bliskość istniała bez względu na ilość wysyłanych listów. Nie był na niego zły nawet wtedy, kiedy Longbottom nie pojawiał się na kolejnych zebraniach, a później nawet wtedy, kiedy nie pojawił się na ślubie. Wiedział co się działo i że kuzyn miał problemy zdrowotne. Żałował jedynie, że nie udało im się na spokojnie wypić choćby szklaneczki whisky oraz że nie mógł poprosić Artura o bycie świadkiem. Teraz mieli idealną okazję, żeby nadrobić ten czas. Anthony bez problemu skreślił list, w którym wyrażał swoje zmartwienie stanem kuzyna i zaproponował mu wspólne spędzenie czasu… w towarzystwie dobrego alkoholu, rzecz jasna.
Był spokojniejszy i było to po nim widać. Być może była to sprawka uroczej małżonki, która wiedziała jak nad nim zapanować. Była dla niego prawdziwą oazą spokoju; kimś, kogo brakowało mu przez te kilkanaście lat w życiu. Żałował, że wcześniej nie zauważył sygnałów, które mu dawała, ale sytuacja pokazała, że nigdy nie było za późno (na szczęście). Jego spokój mógł być też zasługą tego, że miał możliwość uzewnętrznienia swojego gniewu. Ostatnie stoczone pojedynki z ministerialnymi psami dawały mu satysfakcję, szczególnie kiedy udawało mu się skopać parę tyłków.
Stanął obok kuzyna, poprawiając swój garnitur w kolorze ciemnego nieba. W kieszeni miał swoją ukochaną piersiówkę, ale w dłoni trzymał butelkę domowej ognistej. Nikt ich tutaj nie widział, więc mogli na spokojnie zachować się odrobinę… niegodnie szlachciców. Widział, że opierał się na lasce, ale nie zamierzał o nic wypytywać, przynajmniej nie od razu. A może?
Wyglądasz jak siedem nieszczęść – zażartował, ale tak właściwie… chyba się nie mylił. Macmillan nawet zaczął się martwić. Chyba nigdy nie widział go w takim stanie. Co jeżeli było bardzo źle? Chyba nic złego się nie stało? Różne myśli pojawiały się w głowie Anthony’ego. – Wypij, może nabierzesz koloru innego niż szary – zaproponował, wciskając w dłoń Artura butelkę whisky. Alkohol był przecież rozwiązaniem na wszystkie problemy świata.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]18.12.20 17:54
Krew... przeklęta obsesja jej czystości była chorobą trawiącą nasz świat, sprowadzającą czarodziejów do poziomu zwierząt. Jakże ironiczny bywa los, bo to oni, ludzie przesiąknięci magią, mędrcy, zachowują się jak banda obrzydliwych barbarzyńców, kiedy pogardzani przez Czarnego Pana "plugawi mugole" starali się coś zbudować na kruchym pokoju po Ich Wojnie. Na co zdaje się magia, kiedy czarodzieje co najwyżej udają, że są w stanie ją zrozumieć, próbując rozrysować drzewa genealogiczne dla większej mocy. Traktują tak niezwykłe zjawisko, przenikające cały świat, jak prozaiczny kolor oczu lub włosów. Gdzie nawet taka genetyka nie jest tak prosta, jak mogło się na początku wydawać. Jak to możliwe, że Lord Voldemort był tak potężny, ale jednocześnie tak głupi i krótkowzroczny...
Krew... krew nie woda, jak pomyślałem z ironią. Oto przeciwnik zbyt wielkiego przywiązania do niej, ostatecznie na rodzinnych więzach polega. Chyba nie zaufałbym nikomu innemu z Zakonu w takiej chwili, ale Anthony Macmillan to nie byle kto. Tonik, kuzyn od strony matki, wydający się przez długi czas lekkoduchem. Ostatecznie czarodziej, któremu ufałem najbardziej, może trochę lekkomyślnie. Któremu powierzyłbym wszystko, nawet wycięte z mojej piersi serce, utrzymujące mnie w życiu wiecznym. Tak, marny byłby ze mnie Kościej.
Krew nie woda... może jestem równie głupi co Voldemort? Możliwe, ale na pewno nie byłem nawet odrobinę do niego podobny w mocy.
Prawie podarłem list przed wysłaniem, chyba się najzwyczajniej w świecie bałem. Wstydliwa, obrzydliwa emocja, ale Anthony raczej by mnie od razu za nią nie potępił. On spróbowałby przynajmniej mnie zrozumieć. Mnie, mimo że jego też zostawiłem. Nie dzieliłem z nim ostatnich chwil, zarówno radosnych i bolesnych. Mógł mnie przecież potrzebować, jak nigdy "krew nie woda".
Niezależnie czy go zraniłem, Anthony przybył. Mój empatyczny głupcze, nawet nie wiesz jak cię w tej chwili za to podziwiałem...
- To i tak lepiej niż się czuję - stwierdziłem cierpko, ale na mojej twarzy pojawiło się coś, co przy dobrej woli można było brać za uśmiech. Chyba nawet wróciło mi trochę kolorów, ale akurat nigdzie pod ręką nie było Zwierciadła Ain Eingarp, więc niczego nie byłem pewien. - Wiesz, może powinniśmy zaproponować najlepszy trunek z twoich piwnic Czarnemu Panu? Musiałby być naprawdę niegodziwy, żeby nie chcieć się z nami po takim czymś pojednać... - zasugerowałem bez większego entuzjazmu, ale po chwili jakoś cała postawa Macmillana chyba poprawiła mi humor. Wziąłem od niego butelkę i przyjrzałem się proponowanemu lekarstwu. - Co możesz mi o tej whisky powiedzieć? - zapytałem, chcąc usłyszeć kuzyna w swoim żywiole.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]18.12.20 19:13
Spodziewał się innej reakcji. Weselszej, choćby o pół tonu. Artur natomiast był śmiertelnie poważny i to do tego stopnia, że Anthony nagle się wyprostował, jak gdyby pogodzony tym zachowaniem. W ogóle się nie krył ze swoim niemal wisielczym humorem. Dlaczego? Co się stało? Czy to była rodzinna cecha? Najpierw on, Macmillan, kilkanaście lat przypominał chodzącego wisielca, teraz przeszło to na jego kuzyna. Czy to było zaraźliwe? Anthony skupił całą swoją uwagę na Arturze. Nie wiedział co mu odpowiedzieć, bo naprawdę nie oczekiwał takiej odpowiedzi. Milczał chwilę, próbując ocenić jak bardzo źle się czuł jego rozmówca. Bał się, że cokolwiek by nie odpowiedział, humor Longbottoma byłby taki sam albo (co gorsza) jeszcze by się pogorszył. Uśmiechnął się słabo dopiero wtedy, kiedy zobaczył jak Artur pije whisky.
Nie dałbym mu najgorszej whisky, choćby dawał mi za to srogie galeony – zaśmiał się. Nie sądziłby, żeby Voldemort kiedykolwiek próbował ognistej Macmillanów. A może? Kto wie, ale oby nie. – A co dopiero naszej najlepszej – dodał i zaśmiał się głupkowato. Nawet trochę bawiła go ta myśl. Nie mniej jednak, prędzej postawiłby własną głowę na tacy próbując odciąć mu brudne łapska niż dać dobrowolnie własny alkohol. Co prawda jedynie pomagał przy produkcji whisky, ale i tak miał dość duże mniemanie o rodzinnej ognistej, jak gdyby był odpowiedzialny za jej powstanie od „a” do „z”. Nie mógł pić jej każdy, a na pewno nie ten przeklęty samozwaniec. Na całe szczęście były to żarty, a tak przynajmniej tłumaczył to Macmillan.
Ucieszył się więc na drugie pytanie, które było… bardziej odpowiednie.
Ma nutę goździków i jednego magicznego sekretnego składnika. – Nie mógł przecież zdradzać wszystkich szczegółów. Procedura produkcji – Leżakowała dziesięć lat, ale jest dobra. Po trzech latach przelaliśmy ją do beczki po rumie  – przedstawił krótko butelkę, którą przed chwilą wręczył. Czuł dziwną potrzebę usprawiedliwienia jej wieku, jak gdyby w obawie, że Artur mógłby oskarżyć go o podanie nędznego alkoholu. – Z tego powodu ma dość ciekawy smak… ale jest też mocna. Uderza prosto w nogi.
Znowu wrócił do obserwowania kuzyna. Widział, że coś go gryzło. Ale co? Wojna? Voldemort? Sprawy rodzinne? Zdrowie? Martwił się o Harolda? Gdyby tylko Macmillan wiedział jak zapytać o to, co go męczyło. Bał się jednak, że był osobą, która nie potrafiła pocieszać. A może powinien spróbować? Dlaczego by nie?
Minęła długa chwila zanim się na to odważył.
Powiesz mi co się dzieje czy będziemy mówić o pogodzie przez cały czas? – Nie chciał być owijanym w bawełnę. Z każdą sekundą jego strach o Artura był coraz większy. Kuzyn nie tylko wyglądał słabo, ale i na takiego brzmiał. – Chodzi o listy gończe? Żonę? – Wypytywał dodatkowo. – O co chodzi?
Przecież mógł mu zaufać. Anthony był w stanie zrozumieć niemal wszystko. Sam wiele przeszedł i potrzebował wiele czasu, żeby zrozumieć, że miał osoby, na których mógł się oprzeć. A wśród nich był też Longbottom.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]20.12.20 12:12
Chyba odwykłem od prowadzenia normalnych rozmów, bo nie bardzo wiedziałem jak odpowiedzieć. Oczywiście, zawsze mogłem przeprowadzić się do Zakazanego Lasu i biegać razem z centaurami. Mówiłbym enigmatycznie o gorejących na niebie gwiazdach, niejednoznacznych przepowiedniach i jadł z paśnika dla sarenek, czy co tam te stworzenia robią. Tak, brzmiało to jak jakiś plan, na razie jednak byłem tutaj...
Na szczęście na razie rozmawialiśmy chyba dość niewinnie, choć Anthony nie był głupi, na pewno podejrzewał, że coś mnie gryzie. Nie byłem też szczególnie subtelny, ale kuzyn wykazywał jak na razie miłosierdzie i na razie mogliśmy porozmawiać o alkoholu.
- Trudno, w takim razie trzeba go pokonać. A już miałem nadzieję, że pójdziemy na łatwiznę. Jak to mawiał Dumbledore... "Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym co słuszne, a tym, co łatwe"... irytujące, że on zawsze miał rację, prawda? - stwierdziłem z udawanym żalem. Mimo wszystko na wspomnienie profesora robiło mi się jakoś cieplej na sercu.
Z miną znawcy słuchałem o whisky, choć po prawdzie niewiele mi to wszystko mówiło. Liczyło się, że jest piekielnie dobra, a Tonika nigdy bym nie posądził o wybrakowany produkt.
- Whisky naszych czasów... zdecydowanie od nich lepsze - zauważyłem, uśmiechając się przy tym nieco cierpko. Pociągnąłem jeszcze łyk, czując rozchodzący się żar. Może tak najłatwiej rozpalić na nowo piec? - Nigdy nie zawodzisz - oznajmiłem, bez doprecyzowania o co mi tak właściwie chodzi. Oddałem butelkę kuzynowi. - Mocna rzecz, muszę być ostrożny... wiesz może czy to prawda, że whisky u mugoli to tylko mieszanka herbaty i wódki? Jeśli tak, powinniśmy im pomóc, wiele tracą - dodałem z czymś na kształt entuzjazmu.
Anthony utkwił we mnie spojrzenie i chyba wiedziałem co może chodzić mu po głowie. Nie powiem, trochę się obawiałem co zaraz powie, bo w całej swojej chłodnej kalkulacji nie zaplanowałem jak podejść do samej rozmowy. Wiem, niezbyt rozważne.
- Pogoda nie jest taka zła... - grałem na czas, zerkając na niebo.
Wiedziałem jednak, że to mnie nie uratuje. Najgorsze było to wręcz wyczuwalne zmartwienie Anthony'ego. Świetnie, dokładałem mu zmartwień, mimo że każdy z nas miał już dość własnych.
Myślałem gorączkowo jak zacząć, czując przegrzewające się zwoje mózgowe i bolesne bicie serca.
- Eeee... - zacząłem mądrze. - Nie, u mnie wszystko... znaczy no masz rac... chodzi o to że... - motałem się jak bazyliszek w sklepie z lustrami. - Tak... znaczy... - wydusiłem w końcu, co w sumie było prawdą, bo martwiłem się o bezpieczeństwo żony oraz kwestię listów gończych. - Nie bałeś się żenić w takich czasach? - zapytałem, gorączkowo myśląc nad całą sytuacją. Właściwie, chyba bym się teraz czuł lepiej jako kawaler, choć może to z mojej strony tchórzostwo. - Czuję, że nie jestem w stanie ochronić... - zacząłem znowu moją werbalną agonię, licząc na pociągnięcie tematu przez kuzyna.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]20.12.20 19:21
Zaśmiał się głośno na jego słowa. Oczywiście, że zwyczajnie musieli go pokonać… choć wcale nie miało być to tak proste, jak brzmiało to w jego głowie. A chciałby, żeby to wszystko było tak łatwe.
Wspomnienie o profesorze sprawiło, że uśmiech Macmillana szybko zniknął. Mógł nie lubić transmutacji i lekcji poświęconych właśnie tej dziedzinie magii, ale Dumbledore był dość przyjazną osobą i zawsze wzorem do naśladowania. Choć nie był z nim szczególnie związany, to i tak odczuwał jego stratę. Westchnął ciężko, nie wiedząc co odpowiedzieć Arturowi.
Na pewno, jakoś nam się uda, wspólnymi siłami – dodał pewnie. Wierzył w swój cel i w to, że kiedyś miał ponownie zapanować spokój, nawet jeżeli miał za niego zapłacić własną krwią i ciałem.
Chwycił butelkę z powrotem, tylko po to by się z niej niekulturalnie napić. Dobrze, że w pobliżu nie było jego matki, bo pewnie usłyszałby grom niezadowolenia ze swojego zachowania, nie mówiąc o tym, że pewnie dostałoby mu się za demoralizowanie kuzyna. Smak whisky sprawił, że ponownie wrócił mu dobry humor. Wybrał całkiem dobrą butelkę, ku własnemu zaskoczeniu. Brał drugi potężny łyk, kiedy usłyszał słowa kuzyna. Co? Kto mu nagadał takich głupot? Na Merlina! Natychmiast się zakrztusił i zaczął kaszleć. Ognista wyleciała mu nawet nosem, boleśnie go przy tym piekąc. Nie potrafił zapanować nad alkoholem, który wleciał mu do krtani zamiast przełyku.
C-c-co? – wybąkał ledwie dopiero po chwili, gdy udało mu się złapać odrobinę oddechu. Czy on go chciał w ten sposób zabić? Owszem, mugolska whisky nie była tak mocna jak ta czarodziejska… ale na pewno nie była mieszanką herbaty i wódki. Szybko jednak zapanował nad swoim oddechem.
Z tym, że to nie była jedyna rzecz, która zaskoczyła Macmillana. Kiedy Artur odpowiedział mu na pytanie w taki, a nie inny sposób, Anthony nie wiedział czy mu palnąć, czy się obrazić. A to żartowniś! Doskonale wiedział, że Macmillan był w stanie zauważyć zmianę w jego zachowaniu. Martwił się na poważnie! Dopiero po chwili Artur postanowił odpowiedzieć mu na poważnie.
Longbottom, przyłapany na „gorącym uczynku” brzmiał jak gdyby ktoś mu stawał co chwilę na stopie. A przecież padło jedno proste pytanie! Na Merlina, nie był obcą osobą, nie rozmawiał z kimś tam, tylko z rodzonym kuzynem! Rodziną! I to nie byle jaką, tylko najbliższą!
Ledwo wydobyte słowa sprawiły, że Macmillan uśmiechnął się słabo i sięgnął z powrotem po butelkę, żeby się z niej napić. Oczywiście, że trochę się bał. Łatwo było umrzeć w czasie wojny, szczególnie kiedy pół Anglii próbowało cię dorwać lub zabić, a śmierciożercy grozili, że zrobią twojej żonie różne okropne rzeczy. Nie mógł jednak pozwolić na wstrzymywanie się od uczuć przez kolejne piekielnych dziesięć lat! Teraz albo nigdy, choćby to szczęście miało trwać krótko. Ria na całe szczęście potrafiła się bronić, ale rozumiał w którą stronę zmierzał kuzyn w zadanym przez niego pytaniu.
Bałem – przyznał otwarcie. – Ciągle się o nią boję… ale gdybym tego nie zrobił, to kto wie, może ona nie zobaczyłaby mnie już nigdy albo ja jej. Tylko zmarnowałbym swoje i jej życie. Żyjemy w dziwnych czasach. Ale i tak, i ja, i ty musimy jakoś obronić swoją rodzinę. Pomyśl, gdybyśmy nie mieli żon, to musielibyśmy bronić własnych matek… albo kogoś innego. Zawsze kogoś musimy chronić – zauważył, jak mu się zdawało, całkiem mądrze. A może i całkiem głupio? Nie był przecież mędrcem. – Więc chyba łatwiej jest bronić żonę niż ciotki – zaśmiał się, próbując iść w stronę żartu niż śmiertelnie poważnej rozmowy. – I oni, po tej drugiej stronie, na pewno, boją się o swoje żony i nie tylko – dodał poważniej. Być może myślał naiwnie, ale był przekonany, że ci, którzy stanęli po stronie Voldemorta często robili to bardziej w obawie o swoje życie i najbliższych im osób. Jakie haczyki miał na nich samozwaniec, nie miał pojęcia. Byli też i fanatycy… ale podejrzewał, że nie było ich wielu. – Ale nie sądzę, że nie byłbyś w stanie ochronić własnej żony. Nie jesteś sam, masz nas i drugie rody.
Poklepał go krzepiąco po ramieniu. Był przecież odważnym Longbottomem, pochodził z dumnej i godnej rodziny. Wiedzieli o tym także Rycerze. Poza tym zawsze mógł liczyć na własnego kuzyna, prawda? I na wszystkich Macmillanów, gdyby zrobiło się gorąco.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]23.12.20 22:59
Moi mili, jak pokonać Czarnego Pana? Wcześniej głowiliśmy się nad Gellertem Grindelwaldem, który wydawał się najgorszą grozą czarodziejskiego świata. Mawiało się, że władał mocami poza zasięgiem Sami Wiecie Kogo, ale trochę w to wątpiłem. Grindelwald był przeszłością, Dumbledore był przeszłością. Nawet największe potęgi upadały, jakby dopełniając cykl natury, w końcu objawia się on jako taniec życia i śmierci. Lord Voldemort wydawał mi się jednak w tym wszystkim nieruchomy jak złowrogi monolit. Mimo, że jeszcze ledwie kilka lat temu nikt o nim nie słyszał, rzucał teraz cień na wszystko. Ten cień miał w sobie coś odwiecznego, jakby zapowiadając niekończący się terror. Czarny Pan, nienaturalny władca, do tego stopnia nieludzki, że już przestawałem tego czarnoksiężnika postrzegać jak przedstawiciela mojego gatunku. Jeśli więc nie był już człowiekiem, to czy można go tak po prostu zabić?
Żartowaliśmy sobie, jasna sprawa, ba... w mojej obecnej skali ryliśmy ze śmiechu. Jednak na wspomnienie "Na pewno, jakoś nam się uda, wspólnymi siłami" i tej irracjonalnej pewności siebie kuzyna znów ogarnęło mnie zwątpienie, choć starałem się to ukrywać. Miałem ochotę wrzasnąć JAK?!, potrząsnąć tym niepoprawnym optymistą. Równie dobrze mogliśmy wysikać się na huragan, na pewno ucierpielibyśmy mniej niż przy konfrontacji z Vold... Czarnym Panem. Czy ja właśnie nawet w myślach zaczynałem się obawiać jego imienia?
Przemilczałem, bo tylko tak miałem szansę nie odsłaniać od razu tej wstydliwej karty. Anthony może nie domyślić się jakie wrażenie wywarły jego słowa, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
Chyba nie miał wiele czasu na rozmyślania, ponieważ Anthony chwilę później walczył o oddech. Powiedziałem coś zabawnego? Normalna sprawa, mugole chyba nie mają zbyt wyszukanych alkoholi, a ci z Wielkiej Brytanii kochają herbatę, więc...
- Wszystko w porządku? - zapytałem nadal krztuszącego się krewniaka, niepewny kiedy dojdzie do siebie. - Słyszałem jeszcze, że robią whisky z myszy, ale w to trudno mi uwierzyć... - zacząłem, niepewny czy wcześniej nie mówiłem już podobnych rewelacji.
No no, chyba Anthony traktował całą sprawę poważnie. Z dwojga złego, chyba bardziej wolałbym od niego dostać, niż żeby się na mnie obraził.
Milczałem, po części z chęci wysłuchania każdego słowa. Po drugie, czułem jakby mówił w jakimś niezrozumiałym dla mnie języku, mając za zadanie przekazać coś, czego nie rozumiałem. Nie zareagowałem na śmiech, nadal moim atrybutem była cisza. Mówił o tak pokrzepiających rzeczach, przywodzących na myśl ciepło roztapiające lód, rozniecające na nowo żar... w moim piecu jednak nadal królował chłód.
- Kochasz ją? - przerwałem ciszę, z pełną powagą zadając pytanie. Z gatunku takich, na które mogą odpowiedzieć sobie tak naprawdę szczerze tylko przyjaciele. Chyba gdzieś tam kryła się we mnie chęć zrozumienia.
Miłość jako to co czyni człowiekiem, co czyni nas czymś więcej. Przenikająca wszystko i wszystkich, sprawiająca, że rzeczy zwykłe stają się niezwykłe. Miłość wskazująca drogę, bezwarunkowa. Jedyna rzecz, która przy dzieleniu się wzrasta oraz potęguję. Akceptujesz w pełni, nie możesz bez niej żyć. Nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą...
Jakże tego wszystkiego nie rozumiałem.
Następne słowa padły szeptem, jakbym obawiał się, że głośniejsza nuta roztrzaska wszystko na kawałki:
- Byłbyś gotów poświęcić Rię w imię pokonania Sam Wiesz Kogo? Gdybyś miał pewność, że w ten sposób osiągniesz cel... - kolejne pytanie było jeszcze trudniejsze.
Nie wiem, czy komukolwiek innemu odważyłbym się postawić takie pytanie. Było jak kawałek zaostrzonego do granic absurdu obsydianu, który ranił głęboko przy nawet najmniejszym braku uwagi.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]26.12.20 12:58
Czy wszystko było w porządku? Oczywiście, że nie! Przecież właśnie się dusił i to z powodu tematu mugolskiej whisky. Wódka z herbatą! Domysły na temat jej produkcji były niczym horror na jawie dla zakochanego z alkoholach Macmillana! Wciąż nie mógł przez to przejść normalnie! Uh! Co mu naopowiadali inni? Na Merlina! A Longbottom bezwstydnie ciągnął temat! Macmillan był cały czerwony, choć nie ze złości. Po prostu brakowało mu oddechu, a gardło niemiłosiernie zaczęło go boleć od kaszlu. Kolejne domniemania sprawiły, że o mało co znowu się nie zakrztusił. Myszy? Naprawdę?! Kto mu podsunął tak chore pomysłu? Chciał coś odpowiedzieć, ale nie potrafił, bo za każdym razem gardło mu na to nie pozwalało.
J-jakie m-myszy? – ledwie wybąkał, ale dopiero wtedy, kiedy udało mu się złapać odrobinę powietrza. – Artur, przecież ich whisky jest produkowana w prawie taki sam sposób, co nasza, tylko wolniej. No i nie mają dostępu do magicznych składników. Ich whisky jest po prostu słabsza i nie ma tak dobrego smaku…  – starał się mu wyjaśnić. Czy robił to dobrze, nie potrafił na tę chwilę ocenić.
Cisza, która nastąpiła później sprawiła, że Macmillan poczuł się źle. Nie miał pojęcia czy czasem za bardzo nie zamieszał w swoim tłumaczeniu dotyczącym chronienia innych, a szczególnie żon. Chciał pomóc, ale czasem jego język i myśli były za bardzo poplątane. W zamiarze miał przekonać Artura do tego, że był w stanie obronić swoją żonę. Ba, że ze względu na nią powinien jeszcze bardziej walczyć. To było dla Macmillana takie proste. Z tym, że nikt go nie zmuszał do ślubu z Weasleyówną… a Artur – nie miał pojęcia czy jego ślub był ustawiony, czy z miłości. A to mogło bardzo wpłynąć na chęci Longbottoma co do ochrony Tradycja politycznego ślubu wciąż była żywa, nawet wśród promugolskich rodzin. Przykładem był chociażby niezbyt udany ślub Ollivandera z Julią. Ale… ale chyba nie chodziło tutaj o to, tylko o brak wiary w siebie?
Pytanie, które zadał Longbottom po krótkiej przerwie zabrzmiało aż nazbyt poważnie, a przy tym trochę… niepokojąco. Odpowiedź Anthony’ego mogła być tylko jedna.
Tak – Anthony kochał Weasleyównę z całego serca. To ona przywróciła mu wiarę w ten podły świat i przeklętych ludzi. Wyciągnęła go z dołka, który trwał zbyt długo. Na jego twarzy pojawił się przyjemny, choć i trochę nieśmiały uśmiech. Wstydził się, było to pewne. Głupio było mówić o własnych uczuciach przez kuzynem, którego traktował niemal jak młodszego brata.
Zaraz jednak pojawiło się kolejne pytanie. Dlaczego pytał o to akurat teraz? I dlaczego w powiązaniu z rodziną? Z żoną? Macmillan może nie był zbyt bystry, ale na tę kwestię był bardzo wyczulony. Coś tu śmierdziało, ale co? Chyba… chyba nic złego się między nimi nie działo, prawda? Anthony spoważniał. Nigdy o tym nie myślał. Nie próbował, bo przecież nigdy nie dopuściłby do takiej możliwości, żeby wybierać pomiędzy Rią a wyższą sprawą. Rozmyślał chwilę, a w tym samym momencie pociągnął spory łyk whisky i oddał butelkę Longbottomowi.
Nie – odpowiedział stanowczo. – Nie mógłbym jej poświęcić – dodał, brzmiąc tak, jakby chiał upewnić samego siebie a nie Artura. Stracił już jedną miłość, nie mógłby poświęcić Rii w imię lepszego jutra. Chyba. Wiedział, że rudowłosa czarownica była w tym momencie jego największą słabością. Starcie w lesie przypomniało o sobie nagle. Wciąż pamiętał jak popuściły mu nerwy w starciu z odgrażającą się czarownicą. – Dla niej zrobiłbym wszystko.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]29.12.20 21:08
Anthony zaczął przybierać barwy godne Gryfindoru i naprawdę nie wiedziałem jak to robi. Taka czerwień, bez eliksiru wielosokowego? Fascynujące zjawisko, doprawdy gdyby to była inna sytuacja oraz nieco inny ja, to chętnie przyjrzałbym się tej zmianie skórnej. Żałuję, że nie wybrałem drogi badacza, myśliciela próbującego odpowiedzieć na pytania wszechrzeczy. Zamiast tego byłem skromnym aurorem bez Ministerstwa, Longbottomem bez odwagi oraz Zakonnikiem bez nadziei. Co najważniejsze, nie miałem też pojęcia o co chodzi mojemu kuzynowi.
- Coś nie tak? - nie bardzo wiedziałem co tu więcej dodać. - Naprawdę? Jak oni to robią bez magii? Z tego co mówisz tracą na mocy oraz wydłuża się czas przygotowywania, ale poza tym ich produkt jest podobny do naszego... niesamowite! - nie mogłem się nadziwić, a w moim głosie było słychać fascynacje mugolami podobną do dawnego mnie. - Może korzystają z jakiejś magii, o której nie wiedzą że nią jest? - zasugerowałem, może trochę nie potrafiąc zaakceptować takiego stanu rzeczy.
Technologia! Z mojej, jakże mizernej w obliczu mugolskich dokonań perspektywy, wydawała się jak taka inna magia. Niezrozumiałe zjawisko, kompletnie nie do podrobienia. Przy okazji dla mugoli tak naturalna jak... jak... magia dla nas, czarodziejów?
Znów zmarkotniałem. No tak, jesteśmy podobni. Tylko co z tego, jeśli najpotężniejszy czarnoksiężnik w dziejach traktował ich w najlepszym przypadku jak bydło. Wielu mu radośnie przyklaskiwało, zyskując tym samym we własnych oczach, byli w końcu lepsi od mugoli. Dobre sobie. Żałosnym można być nawet pomimo magicznej mocy, spójrzcie choćby na mnie...
Ucieszyła mnie miłość w życiu Anthonny'ego, naprawdę. Zasługiwał na nią jak mało kto, życie go nie oszczędzało nawet mimo wysokiego urodzenia. Jednak mój uśmiech krył w sobie nutkę goryczy. Chyba to była zazdrość? Nie jestem pewien, bo sam za bardzo nie rozumiałem miłości, która czasem w mojej głowie urastała do poziomu abstrakcyjnego pojęcia.
- Cieszę się - powiedziałem tylko i tym razem w moim głosie można było usłyszeć autentyczne ciepło. - Może nawet trochę zazdroszczę, ale cieszę się... - dodałem znacznie ciszej.
No tak, takiej odpowiedzi mogłem się spodziewać. Anthony, co chyba mogłem tylko powiedzieć bez skrępowania jedynie w myślach, był niejako dla mnie wzorem. Komuś mógłby się wydawać zbyt nieodpowiedzialny lub rozkojarzony, ale dla mnie, zwłaszcza po śmierci Dumbledore'a, wydawał się najlepszym przykładem dobrej osoby. Wiem, banalne stwierdzenie, moi mili, ale taki był Anthony. To ten typ zwyczajnego człowieka, który mimo swych słabości kroczył właściwą drogą. Gdy trzeba było wybrać między łatwym a słusznym, on wybierał to drugie, choć sam mógł twierdzić inaczej.
A przy tym nie wydawał się tak odległy jak mój stryj lub Bathilda... lub jak Dumbledore.
Anthony był tu i teraz. Człowiek, blisko, podobny do mnie. Ktoś, do kogo mogę się łatwo odnieść oraz go porównać. Do siebie i innych. Nawet do Rycerzy oraz Czarnego Pana...
- Jesteś dobrym człowiekiem, Anthony... najlepszym z nas wszystkich... - podsumowałem swoje rozważania. Uśmiechnąłem się do niego smutno i pomyślałem, że on chyba wie co zaraz powiem. - Obawiam się jednak, że to oznacza naszą przegraną. Czarny Pan bez wahania jest w stanie poświęcać ludzi wokół siebie. Nie kocha nikogo poza sobą, jego mocy nic nie krępuje - mówiłem ostrożnie, a z każdym słowem narastało we mnie zmęczenie. - My tego nie potrafimy. Jesteśmy ci dobrzy. Wygrywamy w baśniach na przekór przeciwnościom, ale czy w realnym świecie mamy szansę? Kiedy przeciwnik jest o tyle silniejszy? - zacząłem przechodzić na grząski grunt.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]30.12.20 10:28
„Coś nie tak?”, te słowa zadzwoniły w uszach Macmillana z siłą kilkunastu, jeżeli nie kilkudziesięciu dzwonów. Czy on pytał o to tak nieświadomie, na poważnie? Czy może robił sobie z niego najpodlejsze, za przeproszeniem, jaja? Nie słyszał samego siebie? Przecież to, co właśnie wymykało mu się z ust, w mugolskiej terminologii byłoby grzechem! Złamaniem i podeptaniem dekalogu alkoholi! I napluciem na niego! Anthony wpatrywał się w kuzyna z mieszanką zupełnego zaskoczenia, przerażenia i chęci mordu.
Nie, nie, Longbottom nie drażniłby go tak po prostu. Przecież byli prawie jak bracia. Artur raczej nigdy nie próbowałby nikogo prowokować i złościć świadomie. Nie był taki. Macmillan przymknął na chwilę oczy, próbując się uspokoić. Powoli, na spokojnie, przecież nie wszyscy mogli wiedzieć jak powstaje alkohol. Tym bardziej on, dotychczasowy auror, który potrafił tylko łapać czarnoksiężników, a ognista służyła mu jako sposób odpoczynku po ciężkim dniu pracy.
Nie, nie – zaprzeczył natychmiast, starając się zabrzmieć jak najmilej. Od pytania do odpowiedzi minęło dosłownie kilka sekund. Były one jednak na tyle długie, że fala myśli przetoczyła się przez umysł Anthony’ego. Jego twarz ponownie przybrała zwykły wyraz. – Zwyczajnie, własnymi siłami. Mają do tego specjalne… ee… jak się to nazywało – jak na złość, jedno mugolskie słowo uciekło z głowy blondyna – …maszyny! Tak, maszyny! Takie wielkie, ciężkie, poustawiane w jednej wielkiej hali wielkości… może połowy tego boiska – wskazał na murawę. – No i one, te maszyny, czerpią energię do pracy z ich… prądu… to takie coś, co rzeczywiście działa jak magia, ale nie do końca! – Wyjaśnił, mając nadzieję, że nie robił tego w zły sposób.
Czasami nie potrafił dobrze objaśnić czegoś, co siedziało mu w głowie. Mugole i ich sposób życia był naprawdę interesujący, ale jednocześnie skomplikowany, na tyle skomplikowany, że powodował ból głowy! Tyle rzeczy do zrozumienia!
Jęczmień przechodzi przez obróbkę, a potem oni odpowiednio go przyrządzają. Sam rozumiesz, obróbka, a potem do beczek. Wszystko trwa strasznie długo! – Dodał, stwierdzając że ciekawostki zawsze były mile widziane.
Uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy usłyszał przyjemną nutę w głosie Artura. Kolejne wyznanie jednak trochę go zaskoczyło. Po pierwsze było strasznie ciche, więc Anthony miał wrażenie, że się przesłyszał. Ale czy uszy mogły go mylić? Był więc zaskoczony. Nie ze względu na zazdrość samą w sobie, ale bardziej dlatego, że natychmiast zrozumiał, że dobrze wyczuł, że coś „śmierdziało” w poprzednim pytaniu. To znaczyło, że pomiędzy kuzynem a Marą… czegoś brakowało. Nie miał jednak pojęcia czy było to coś wielkiego, czy nie. Pokłócili się? A może to były tylko chore domysły Macmillana? Nie wiedział czy powinien wypytać go o to co się działo z jego żoną. Chwilę siedział cicho, bijąc się z własnymi myślami. Powinien czy nie powinien?
Jak Mara? – Spróbował, a jego głos na moment zadrgał w niepewności. Tylko czy ten miał mu odpowiedzieć cokolwiek konkretnego? Mógł równie dobrze obejść to pytanie, ponownie. A Anthony nie był ślepy i widział, że coś było nie tak. Coś trapiło tę lwią grzywę.
Kolejne wyznanie sprawiło, że blondyn spojrzał na kuzyna skonsternowany. Co się działo z Longbottomem, że wpadał na takie podsumowania? Macmillan w ogóle nie czuł się dobrym człowiekiem. Na Merlina, zabił dwadzieścia osób, próbując dorwać Malfoya i Voldemorta! Nie mówiąc o niej i to znacznie wcześniej. Gdziekolwiek się pojawiał, działa się jakaś tragedia. Natychmiast złapał z powrotem za butelkę i popił kilka solidnych łyków.
Artur miał jednak rację co do tego, że powinni przygotować się do poświęceń. Voldemort nie miał wyrzutów i nie martwił się o stracone osoby. Ale może właśnie ta bezduszność czyniła z niego tego bardziej złego. Przytaknął niepewnie, sięgając po kolejny łyk ognistej. A co mieli zrobić, żeby powstrzymać tego szaleńca? Macmillan nie byłby w stanie poświęcić Rii dla wyższej sprawy.
Nie wiem czy jest silniejszy – odpowiedział mu, myśląc całkiem optymistycznie. – Jest po prostu stuknięty – westchnął. – Damy radę – dodał pewnie, jak gdyby był przekonany o wygranej Zakonu.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]03.01.21 20:15
Ciekawe... gdyby Anthonny się teraz na mnie rzucił, to czy dałbym mu radę? Zapytacie, moi mili, dlaczego do głowy przychodzą mi takie rzeczy, w końcu to mój kuzyn, przy okazji tak jak ja Gryfon oraz członek Zakonu Feniksa. Poza tym, obaj byliśmy szlachcicami, a tacy jak my raczej nie piorą się po mordach za byle głupstwa jak jacyś szmalcownicy. Dlaczego więc się zastanawiam, czy byłbym w stanie zatrzymać siedemdziesiąt trzy kilogramy dorodnego Macmillana? Tak jakoś miałem wrażenie, że poruszyłem temat bardziej drażliwy niż, bo ja wiem, wspólne planowanie dołączenia do Czarnego Pana...
Zrobiłem tylko zakłopotaną minę, żeby sobie nie pomyślał nie wiadomo czego. Do głowy mi nie przyszło drwić z kuzyna oraz jego pasji, po prostu brakowało mi w tym wszystkim wiedzy. Tak, wiedziałem trochę o mugolach, ale moja ich znajomość była bardzo wybiórcza. Brakowało mi też pewnych... jak to powiedzieć...
- Przepraszam, pewnie wychodzę teraz przed tobą na wielkiego ignoranta. W zrozumieniu mugoli brakuje mi pewnych... narzędzi poznawczych? - zasugerowałem, nie będąc pewien jak to ująć w słowa. - Sam na pewno rozumiesz, kiedy całe twoje życie, nawet jego najbardziej trywialny aspekt, jest przesiąknięty magią... to jej całkowity brak we wszystkich możliwych dziedzinach wydaje mi się taki strasznie abstrakcyjny. Trudno mi wtedy odróżnić coś niedorzecznego od normalnego dla mugoli - kontynuowałem tłumaczenie o co mi chodzi po wysłuchaniu wyjaśnień.
Pokiwałem głową, robiąc przy tym mądrą minę. Anthony może nie zdawał sobie sprawy, ale opowiadane przez niego rzeczy były dla mnie niezwykle zajmujące. Mniej więcej rozumiałem o czym mowa, w końcu od kilku lat sam poznawałem z pomocom wielu życzliwych czarodziejów niemagiczny świat. Szkoda tylko, że szło to niezwykle opornie przez taką "drobnostkę" jak wojna.
- Ach, tak, prąd! Jak oni łapią te pioruny, to ja nie wiem, ale bardzo zmyślna mag... technologia! - stwierdziłem z podziwem.
Następny temat nie groził chyba wyjściem na durnia lub bójką dwóch szlachciców. Co prawda nie był też łatwy, ale nie był gorszy od jeszcze kolejnego. Wiem, można się pogubić, taki urok wspomnień, że rozmowy się jakoś w nich czasem dziwnie przeplatają.
- Staramy się o dziecko - odpowiedziałem jak gdyby nigdy nic, zupełnie jakbym mówił o wyborze nowego fotela do salonu. - Najlepiej, jakby to był chłopiec... sam rozumiesz. Co sądzisz o imieniu Frank? - zapytałem, zupełnie jakbym radził się jakiego koloru tapicerkę dobrać do fotela.
Oj tam, oj tam, każdemu może się zdarzyć niekontrolowane zaklęcie. Czasem się zastanawiam, czy dobrze się nie stało. Nie zrozumcie mnie źle, to była straszna tragedia, ale kto wie jak by wyglądał szczyt zgodnie z planami Sami Wiecie Kogo...
- Sam Wiesz Kto jest jak sraczka... bez ofiar czasem się jej nie powstrzyma... - spróbowałem w żenujący sposób rozluźnić atmosferę. Zaraz jednak tego pożałowałem, bo nie miała to być głupkowata rozmowa. Sprawa była poważna, zwłaszcza dla mnie. W sumie, może to być jedna z najważniejszych rozmów w moim życiu. Odchrząknąłem zakłopotany. - Nie powinienem tak mówić, masz mnie pewnie za głupca... - prawie wyplułem te słowa. Tak, byłem głupi. Już zdążyłem się całkiem pogubić w tym wszystkim, wszystko przez przywiązanie do prostych odpowiedzi. Tylko ich nie było! Nie wygramy bo jesteśmy dobrzy. Chciałbym, żeby tak było, ale takie rzeczy zostawmy książeczkom dla dzieci.
- Tak, pewnie jest, ale to nie wyklucza potęgi. Grindelwald był szalony, ale mocy nie można mu było odmówić - zwróciłem uwagę. W moim głosie narastała irytacja. Anthony naprawdę tak pewnie mówił o ich zwycięstwie? Nie rozumiałem jak mógł tak twardo przy tym obstawać. Chyba naprawdę w to wierzył, bo raczej by mnie nie okłamywał tylko dla poprawy humoru. - Obaj widzieliśmy co potrafi, bez trudu odpierał nawet ataki mojego stryja. A przecież Harold jest mistrzem pojedynków, a nie był dla Sam Wiesz Kogo groźniejszy od muchy. Sam poczułeś jego moc, potrafisz to do czegoś innego porównać?! - mimowolnie podniosłem pod koniec głos, ale zaraz ucichłem. Nie powinienem dawać się ponieść emocjom. - Przepraszam... - westchnąłem zmęczony i nieco się zachwiałem. Udało mi się utrzymać równowagę, ale to wszystko mnie wiele kosztowało. Mocniejszy powiew i puf! Zostałbym pewnie rozwiany jak dym. - Możemy się jedynie ukrywać, walczyć z jego poplecznikami, ale nie przeciwstawić się w otwartej bitwie. Po jego stronie są wpływy, bogactwo i potęga. Nie ma u nas jednostki, która mogłaby się równać z Czarnym Panem. Nawet jego najwierniejsi poplecznicy, Śmierciożercy, władają jakimiś niezrozumiałymi mocami. Co my mamy? Garść skrupułów i zasad, które może wyryją nam na nagrobkach - mój głos niebezpiecznie drgał. Już jednak nie gniewem czy irytacją, a czymś bardziej żałosnym. - Poświecimy im patronusam? Wskażemy właściwą drogę... o tak! - podniosłem głos, wyciągając różdżkę w kierunku boiska. - Expecto Patronum! - zamknąłem oczy i spróbowałem rzucić zaklęcie. Pewny, że ono nie wyjdzie, bo w końcu nie czułem się zdolny do najmniejszej nadziej, a co dopiero takich wyczynów. Nie otwierałem oczu, nieświadomy skutków moich desperackich gestów. - Co mamy... co mam robić, Anthony? - jedynie zapytałem cicho.


Ostatnio zmieniony przez Artur Longbottom dnia 03.01.21 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]03.01.21 20:15
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 88
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]10.01.21 18:20
Czy Artur wychodził na ignoranta? Nie, po prostu nie wiedział zbyt wiele na temat produkcji alkoholi (przynajmniej w ocenie Anthony’ego). Pech chciał, że trafił też na jakiegoś wariata, kiedyś tam i gdzieś tam na swojej drodze, który opowiedział mu jakieś głupie historyjki o mugolskiej whisky stworzonej z wódki i herbaty. Straszna plotka, szczególnie dla delikatnych uszu Macmillana. Nie było powodu ani do złości ani do obrażania się.
Nagłe wyznanie kuzyna sprawiło, że Anthony poczuł się tym bardziej głupio. Naburmuszył się bez powodu i to na swoją własną rodzinę. Na całe szczęście udało mu się zapanować nad swoim wyrazem twarzy. Rozumiał, co Longbottom miał na myśli. I Anthony’emu było ciężko zrozumieć mugolskie techniki, kiedy pierwszy raz się z nimi spotkał. To wszystko było takie inne i na całkiem ironiczny sposób magiczne w swojej prostocie. Uśmiechnął się ostatecznie, stwierdzając że nie było sensu dalej rozprawiać nad mugolskimi alkoholami.
Rozumiem – przytaknął. – I dla mnie to wszystko było takie… dziwne – przyznał za tym. – Ale rzeczywiście, mugole i ich sposób życia jest wyjątkowo przyciągający. – Albo przynajmniej kiedyś był dla niego taki, kiedy jeszcze żyła ona. Zdawało mu się, że obecnie oddalał się od mugolskiego życia, co mogło być spowodowane rzadszym podróżami. Westchnął ciężko. – Ech, gdyby tylko było mi dane zrozumieć tę ich sztukę władania nad piorunami i tym… prądem – zauważył.
Pytanie o Marę sprawiło, że Macmillan na chwilę odetchnął. Temat mugoli był dla niego jednocześnie przyjemny, ale i ciężki. Temat rodziny z kolei wprowadzał odrobinę spokoju, odpoczynku. No i Artur w końcu przemówił i choć trochę opowiedział o swojej rodzinie! Anthony uśmiechnął się przyjemnie słysząc tę dość optymistyczną wieść, którą zdradził mu Longbottom. Choć wojna trwała to dzieci wciąż były ogromną radością i nadzieją na lepsze jutro. Sam chciałby mieć dzieci, ale nie miał pojęcia czy jego marzenie tak szybko się spełni. No i czy był to odpowiedni moment na poszerzanie rodziny.
Frank brzmi dobrze – przytaknął. – A co gdyby ci wyszła dziewczyna? – Zaśmiał się, bo przecież los bywał przekorny. – Wiesz, wtedy musiałbyś ją nazwać… bo ja wiem… Francesca albo Frances, albo nie wiem jak brzmi żeńska forma od Franka.
Nie mówił o sobie. Stwierdził, że nie było to teraz potrzebne. W przeciwieństwie do Artura był w jeszcze gorszej sytuacji. Pół Anglii go poszukiwało, więc lepiej było by, gdyby nie przysparzał traum potencjalnym dzieciom od samego początku. Na tę chwilę wystarczała mu żona.
Zaśmiał się za to głośno na kolejne słowa kuzyna. To ci dopiero dobre porównanie! Machnął ręką na słowa Artura, które miały wycofać te poprzednie. Nie musiał się przy nim krępować. Czasem trzeba było użyć trochę bardziej… konkretnych, ale i mocniejszych sformułowań. Spochmurniał jednak, kiedy Longbottom dalej kontynuował swój wywód.
Miał rację, jakby na to nie patrzeć. Voldemort był silny i odczuł tę siłę na samym sobie. Ledwo udało mu się wrócić do formy po tym przeklętym niewybaczalnym uroku, a zajęło mu to kilka miesięcy i wiele eliksirów uspokajających. Harold w starciu z czarnoksiężnikiem też musiał się odpowiednio postarać. To najbardziej martwiło Macmillana. Musieli dobrze pomyśleć nad tym jak powinni załatwić tego czarnoksiężnika i całą jego świtę.
Nie mniej, myślę że jest szalony i dzięki temu uda nam się go pokonać – twardo trzymał się przy swoim. Każdy szaleniec prędzej czy później popełniał ogromny błąd.
Martwił się jedynie o to, żeby Artur nagle nie zaczął wątpić w ich wspólną sprawę. Przyglądał mu się chwilę uważnie. Chyba się nie bał, prawda? Nie mógł! Nie było czego się bać, tak długo jak prawda była po ich stronie!
Każdego można pokonać. A tych, którzy myślą, że mają władzę najłatwiej. Im wyżej się wspinasz, tym bardziej bolesny potrafi być upadek – odpowiedział jedynie. – Jego poplecznicy popełnili jeden wielki błąd. Związali się z czarną magią, a to wyrok śmierci dla nich samych. Prędzej czy później – uśmiechnął się pocieszająco. – Ludzie od niej szaleją, dziczeją… są pozbawieni realności.
Zerknął przelotnie na jego mglistego sokoła, który przemknął nad stadionem. Nie, Arturze, oj nie. Za dużo było w tobie wątpliwości!
Pokonamy ich. Zdradę płaci się krwią, Arturze – wyjaśnił krótko, nagle wstając. Nie wstydził się swojego zdania. Nie wstydziłby się tym bardziej przebicia kilku czarnoksiężników przy pomocy swojej szabli lub zaklęcia Lamino. – Cronus Malfoy straci głowę, a za nim głowy stracą wszyscy ci, którzy postanowili zejść z dobrej ścieżki. Nie ma wybaczenia dla tych, którzy stracili honor dla kilku marnych galeonów. Musisz znaleźć w sobie siłę i zrozumieć, że innego rozwiązania niż walka nie ma. Zwyczajnie nie ma. Kiedy ktoś otwarcie grozi twojej rodzinie, nie możesz się go bać. Musisz mu pokazać, że nie ma prawa tobie grozić. Jesteś szlachcicem, tak samo jak ja, wiesz czym jest honor i że każde z nas jest po to, żeby chronić swój lud i swoją rodzinę.
Jak na wesołego Macmillana, stał się nagle wyjątkowo poważny. W jego oczach widać było tylko zdecydowanie. Nic nie było w stanie zmienić jego zdania. Żaden samozwaniec nie powinien decydować o tym, o czym decydowała szlachta. Nie był żądny krwi, ale bez krwi nie można oczyścić Anglii z brudu, którym została pokryta.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Stadion Zjednoczonych z Puddlemere [odnośnik]11.01.21 18:58
Chyba wreszcie odnaleźliśmy wspólny język. Uśmiechnąłem się do kuzyna tak samo, jak robiliśmy to wiele lat temu. Kiedy myśleliśmy o rzeczach wielkich i błahych, pozbawieni dzisiejszych trosk. Wolałem nie żyć przeszłością, ale te wspomnienia pielęgnowałem z wielką uwagą. Kto wie, może to właśnie je kiedyś przywołam w najczarniejszej godzinie?
- Pomysłowi, ci mugole... chyba nawet bardziej od nas, nie sądzisz? - zauważyłem rozbawiony, tym bardziej dostrzegając absurd życia czarodziejów.
Nie mówię tu o zwolennikach czystości krwi, a o wszystkich. Całe nasze społeczeństwo było sekretne, ale właściwie dlaczego? Nie chcieliśmy, że mugole zwracali się do nas z każdą drobnostką? O ironio, do wszystkiego używaliśmy magii, mimo że miała to być tajemnicza sztuka! Nawet słodycze przyprawialiśmy magią, choćby lubiane przeze mnie Czekoladowe Żaby. I my mieliśmy kogoś krytykować za chęć rozwiązania swoich problemów na skróty?
Jeśli chodziło o strach, to był to dla mnie argument bardziej zrozumiały. Nie zawsze nasza historia układała się pomyślnie, przemoc wychodziła i od mugoli, i od czarodziejów, choćby teraz. Tylko czy przez ukrywanie się mogliśmy coś zmienić? Jak budować mosty, kiedy jeden brzeg zawsze jest ukryty za mgłą przed drugim?
- Może któregoś dnia my wszyscy połączymy siły i stworzymy whisky jakiego świat nie widział - rozmarzyłem się nieco, mając na myśli oczywiście czarodziejów i mugoli.
Chyba miałem rację, Anthony był kim wyjątkowym i niezwykłym. Mógł sobie nie zdawać sprawy, ale nikt inny nie wprawiłby mnie w tak dobry nastrój w moim obecnym stanie. Czy to była prawdziwa magia, największa siła na świecie?
Nie domyśliłem się w swej ignorancji jak zadziała na mojego kuzyna temat dzieci. Z mojej perspektywy to był trochę obowiązek, planowanie przedłużenia funkcjonowania rodu z jednoczesnym umocnieniem sojuszu Longbottomów i Prewettów. Anthony zaś myślał... bardziej jak człowiek. Może ja też powinienem?
- Gdyby mi wyszła dziewczynka... - powtórzyłem, rozmyślając o konsekwencjach. - Na pewno nie miałaby wtedy tak ważnej pozycji przy dziedziczeniu, jednak mogłaby w przyszłości zawiązać sojusz za pomocą mariażu z jakimś... - zacząłem rzeczowo, ale słysząc jak Anthony mówił o jej imieniu. Na Merlina, co ja wyrabiam?! Traktowałem własne dziecko jak pionek w politycznej grze, gdzie sam odczułem z czym to się wiąże i zawsze miałem za to wobec rodu żal. Zamiast zachowywać się jak normalny człowiek, stawałem się taki jak oni. Do diabła ze szlachtą, moje dziecko będzie żyć tak jak samo uzna za słuszne. - Może Frances, jak Frances Montgomery? - zaproponowałem zakłopotany moim wcześniejszym zachowaniem, a mój głos stał się znacznie cieplejszy na wspomnienie przyjaciółki. Czy Anthony też ją znał? - Też mógłbym do niej mówić "Frania"... - zauważyłem, ale zaraz ciepło się ulotniło. Nie miałem pojęcia co się działo teraz z Montgomery. Czy zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, tak jak wielu przed nią i wielu po niej? Kiedy to się skończy. - Niezależnie czy to będzie syn czy córka żałuję, że dzieciństwo nie będzie tak pozbawione trosk jak nasze... - wyznałem szczerze.
Doceniałem swobodę Tonika, większość szlachciców w najlepszym razie krzywo spojrzałoby na mnie po usłyszeniu takiego żart. Odwzajemniłem śmiech, choć mój nie był tak silny.
Byłem bardzo ciekaw co ma mi do powiedzenia Anthony, w końcu po to przybyłem na stadion. Co zrobisz, mój towarzyszu broni, mój sojuszniku, mój kuzynie... mój przyjacielu? Nie zazdrościłem ci moich pytań, nawet zrozumiałbym gdybyś postanowił mnie obezwładnić, uważając moje wątpliwości za zbyt niebezpieczne dla Zakonu. Nie zrobiłeś jednak tego.
Początkowo nie wierzyłem, może nawet uważałem za głupca. Czy Czarny Pan naprawdę był aż tak szalony? Widziałem w nim wielką przebiegłość, chory umysł, ale napędzany chłodnymi kalkulacjami. Jak zwierze bez skrupułów, drapieżnik doskonały. Zdolnego wyprowadzić w pole każdą ofiarę. Jeśli zaś nie zadziałały fortele, mógł użyć brutalnej siły. Czy podziwiałem Sami Wiecie Kogo? Wtedy chyba tak, na jakiś przeżarty lękiem sposób. Wtedy jednak jeszcze nie wszystko rozumiałem, ale zaraz miałem zrozumieć...
Moje przekonanie chyba zaczęło się chwiać wraz z rozbłyskiem światła. Zamrugałem zdziwiony, co tak odbijało promienie słońca. Zaraz jednak zrozumiałem, że to nie natura płatała figle, a charakterystyczny ptak. Tak dawno go nie widziałem, że zaczynałem wątpić w jego istnienie. Teraz natomiast pojawił się z końca mojej różdżki tak poprostu...
Moja uwaga znów skupiła się na Anthonym, choć gdzieś czułem oddalający się ciepły blask. Z każdym słowem zaskakiwał mnie coraz bardziej, zmieniając się w kogoś... coś nie do poznania. Z chyba najweselszego przyjaciela, zdolnego do uśmiechu mimo własnych trosk, przeobraził się w mściciela. Czarodzieja nie znającego litości, zdolnego z zimną krwią zabić fałszywego Ministra Magii. Krwawy Anthony, nie uznający półśrodków, przysięgający komuś śmierć. Jak taki człowiek mógł aż tak się zmienić...
Przecież mi podał odpowiedź na tacy. Miłość mogła mi się wydawać równie zdradliwym co niepraktycznym uczuciem, źródłem słabości. Anthony udowadniał mi jednak, że byłem w ogromnym błędzie. Nie mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że uczucia czyniły go teraz lepszym człowiekiem. Czyniły go kimś innym, kimś zdolnym do strasznych czynów w jej imieniu, w jej obronie. Mówił o honorze, ale to mi się wydawało jednym z usprawiedliwień. Tu rytm dyktowało serce.
Sam Wiesz Kto mógł tego nie rozumieć. Jego bronią był strach, groźby wymierzane w najbliższych. Teraz dostrzegłem, że on naprawdę był szalony, bo nic nie rozumiał. Miłość mogła być słabością, ale mogła też być straszną siłą. W strachu o swoich bliskich ludzie byli zdolni do wszystkiego, do rzeczy które nie śniły się przeżartemu złem czarnoksiężnikowi. Bo właśnie ta jego jednoznaczność, ta nieludzka wręcz cecha sprawiała, że nie był gotów na wszystko. Tak samo mogło być z jego poplecznikami, zapatrzonymi w niego głupcami. Naśladowali karykaturę człowieka, pozbawioną ukrytej w człowieczeństwie mocy.
Spojrzałem na kuzyna z podziwem i zrozumieniem. To nie tak, że w swej arogancji rozgryzłem całą jego naturę, nic z tych rzeczy, moi mili. Zrozumiałem jednak coś ważnego. Anthony już kiedyś kogoś stracił, teraz zrobi wszystko. W imię miłości nie zmieni się w bestię, ale w coś znacznie bardziej niebezpiecznego.
Inni też mogli! Zakonnicy, wojownicy dobra, bronili tak naprawdę miłości. Nie mnie oceniać czy to szlachetne uczucie, ale mogło sprawić, że byli gotowi na wszystko, nawet postąpić wbrew sobie.
Była więc dla nas nadzieja. Rycerze nie wydawali się już tak silni w swym braku skrępowania. Nasze więzy czyniły nas silnymi, ale w niekoniecznie dobry sposób... ale tego właśnie potrzebowaliśmy.
- Masz rację... ze wszystkim! Cronus Malfoy straci głowę - stwierdziłem z przekonaniem, jakby moja wcześniejsza wypowiedź była wiele lat temu, a w międzyczasie przeszedłem długo drogę. Mogłem tym zaskoczyć kuzyna, w końcu nawet sam siebie zaskoczyłem. Poczułem to. Wreszcie ogień zapłonął. Mój patronus poszybował w górę. Na pustym niebie jasny jest lot sokoła.
Wyciągnąłem do mojego przyjaciela rękę, licząc że ten uściśnie ją w imię niepisanego paktu. To wydawało mi się teraz takie jasne i zrozumiałem, dziwiłem się swojej krótkowzroczności. Nie wiem ile sobie zaplanowałeś, ile pochodziło prosto z twego serca albo jak bardzo wierzysz we własne słowa. Nie dbałem o to, wyciągając rękę do mojego przewodnika, mojego wodza, mojego wybawcy. Do mojej ostatniej nadziei, która mnie nie zawiodła. Odwzajemnił gest.
- Cronus Malfoy straci głowę - powtórzyłem z przekonaniem. - Pokonamy jego popleczników, to co brałem za słabość może dać nam zwycięstwo, pozwolić dokonać niemożliwego - dodałem, gotów przejść do moich ostatnich, najważniejszych słów. Deklaracji i obietnicy. Zacisnąłem mocniej dłoń na dłoni mojego najcenniejszego przyjaciela. - Zwyciężymy Lorda Voldemorta. Razem - wymówiłem po raz pierwszy w życiu imię Czarnego Pana bez nawet śladu lęku.

| zt x2
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Stadion Zjednoczonych z Puddlemere
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach