Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere
Ulokowany nad rzeką Piddle stadion pozostaje niewidoczny dla mugolskich mieszkańców Dorset, ale wszystkich czarodziejów juz z daleka witają niebieskie proporce. Po wystąpieniu drużyny z ligi quidditcha w sierpniu 1957 na szatnie nałożone zostały dodatkowe zabezpieczenia, ale zarówno trybuny, jak i murawa wciąż pozostają otwarte dla wszystkich fanów i gości. We wtorki i w czwartki gracze Zjednoczonych odbywają treningi, a wstęp na nie dla wszystkich jest wolny od opłat.
Możliwość gry w quidditcha
Nie wybrniesz logiką z mioteł - chciał zripostować, ale powstrzymała go prośba w nagle łagodniejszym głosie młodego przyjaciela - i zwyczajna świadomość, że blondyn nie cierpi czuć się głupio, a on lubił się przekomarzać, ale nie chciał mu przecież sprawić przykrości. -Możemy. - zgodził się, choć nadal uważał, że spotkanie na stadionie wprost stworzyło na to okazję. -Ale to nie znaczy, że to stanie się mniej - straszne, ale żaden młody mężczyzna (ani żaden mężczyzna w ogóle) nie chce być oskarżony o tchórzostwo. -wymagające. - skwitował dyplomatycznie i z pewnym zrozumieniem. Też miał tendencję do odwlekania spraw trudnych, a co miesiąc miał nadzieję, że pełnia nadejdzie później.
-A Gryfoni bywają lojalni. - zripostował, bo wszelkie przymioty Hufflepuffu nie mogły zrekompensować mu faktu, że... -gdyby był Gryfonem, moglibyśmy grać w Quidditcha w tej samej drużynie. - westchnął. Alfie nie był entuzjastą mioteł w tym samym stopniu co Mike, ale cieszył się z nim zwycięstwami i narzekał do niego po przegranych.
-Jest mugolakiem, to nie kwestia... chcenia. - uspokoił Olivera, choć te słowa właściwie nie były uspokojeniem. Mógłby zapewnić łagodnie tak, myślę, że twój brat jest odważny i dobry i chciałby wesprzeć dobrą sprawę jakkolwiek umie, ale nie potrafił kłamać. Pamiętał też majową rozmowę w barze z Alfiem, jego chęć trzymania się na dystans. Tyle, że nie wierzył w wybór - ani taki by kogoś wciągnąć, ani taki by utrzymać kogoś z daleka. Miał podobny dylemat jedynie wtedy, gdy rekrutował do Zakonu osoby o czystszej krwi i bezpieczniejszym statusie. Chciałby wierzyć, że mugole posiadają przywilej wyboru, ale widział zbyt wiele. -Wojna wciąga nas wszystkich, czy tego chcemy czy nie. - westchnął, ale w jego tonie nie było przestrogi, raczej melancholia. I radość, że rodziny Alfiego nie dotknęło jeszcze nic złego - i niepokój o Jodie i Jacoba, którego nie chciał przed Oliverem zdradzać.
-Potrafię... prawie! Alfie tylko musi mi pokazać, jak to działa i musimy poćwiczyć. Też byś się pewnie nauczył, z tego co rozumiem, to kwestia cela. - ożywił się na temat broni palnej, choć zgrywał bardziej pewnego siebie niż w rzeczywistości. Potrafił strzelać z kuszy, przeczuwał, że z bronią palną też dałby sobie radę - ale potrzebował lekcji, treningu, czasu. Tego ostatniego zawsze mu brakowało. Oliver potrzebował z kolei oswojenia się z mugolską technologią, ale dzięki ich znajomości i tak wiedział już o niej dużo więcej niż młodziutki czarodziej poznany na meczu Zjednoczonych.
Mógłby mówić więcej, ale Oliver znów zaczął milczeć wymownie. Zamilkł i on, a potem spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem. Przeczuwał, że taki moment może nadejść odkąd Oliver kupił sklep, a zagrożenie związane z poborem do armii go nie dosięgło, był w końcu dorosły - ale i tak nie spodziewał się, że już.
-Ja... - zamrugał, zbity z tropu, ale co miał powiedzieć? Uśmiechnął się, pamiętając, jak bardzo przyjaciel kochał Dolinę Godryka.
On kochał tak Londyn. -...daj spokój, to żaden dług. - żachnął się i uśmiechnął szerzej, z pewnym wzruszeniem. Nie szukał jego spojrzenia, widząc, że i Oliver jest wzruszony. -Wpuścisz mnie do ogrodu? Żebym tylko nie zdeptał ci kwiatków przy treningu. - roześmiał się niezgrabnie, trochę słodko-gorzko. -Pokażesz mi to miejsce? - zagaił, zanim je kupisz? Nie był jego ojcem, nie powie, że chętnie zobaczyłby czy wygląda na bezpieczne, ale właśnie taki miał cel. To przecież nie koniec, nie jak wyprowadzka Hannah (która, jak się okazało, też nie była końcem), Oliver po prostu znalazł miejsce w Dolinie Godryka. To niedaleko.
I wydawał się taki spokojny i szczęśliwy. Musiał być przekonany, że to dobre miejsce.
-Wracajmy, jestem - wilczo -głodny. - pokiwał głową, choć zdawało się, że odkąd zjedli kanapki (o b a j, choć Michael trzy razy szybciej) minęło niewiele czasu.
/zt
-A Gryfoni bywają lojalni. - zripostował, bo wszelkie przymioty Hufflepuffu nie mogły zrekompensować mu faktu, że... -gdyby był Gryfonem, moglibyśmy grać w Quidditcha w tej samej drużynie. - westchnął. Alfie nie był entuzjastą mioteł w tym samym stopniu co Mike, ale cieszył się z nim zwycięstwami i narzekał do niego po przegranych.
-Jest mugolakiem, to nie kwestia... chcenia. - uspokoił Olivera, choć te słowa właściwie nie były uspokojeniem. Mógłby zapewnić łagodnie tak, myślę, że twój brat jest odważny i dobry i chciałby wesprzeć dobrą sprawę jakkolwiek umie, ale nie potrafił kłamać. Pamiętał też majową rozmowę w barze z Alfiem, jego chęć trzymania się na dystans. Tyle, że nie wierzył w wybór - ani taki by kogoś wciągnąć, ani taki by utrzymać kogoś z daleka. Miał podobny dylemat jedynie wtedy, gdy rekrutował do Zakonu osoby o czystszej krwi i bezpieczniejszym statusie. Chciałby wierzyć, że mugole posiadają przywilej wyboru, ale widział zbyt wiele. -Wojna wciąga nas wszystkich, czy tego chcemy czy nie. - westchnął, ale w jego tonie nie było przestrogi, raczej melancholia. I radość, że rodziny Alfiego nie dotknęło jeszcze nic złego - i niepokój o Jodie i Jacoba, którego nie chciał przed Oliverem zdradzać.
-Potrafię... prawie! Alfie tylko musi mi pokazać, jak to działa i musimy poćwiczyć. Też byś się pewnie nauczył, z tego co rozumiem, to kwestia cela. - ożywił się na temat broni palnej, choć zgrywał bardziej pewnego siebie niż w rzeczywistości. Potrafił strzelać z kuszy, przeczuwał, że z bronią palną też dałby sobie radę - ale potrzebował lekcji, treningu, czasu. Tego ostatniego zawsze mu brakowało. Oliver potrzebował z kolei oswojenia się z mugolską technologią, ale dzięki ich znajomości i tak wiedział już o niej dużo więcej niż młodziutki czarodziej poznany na meczu Zjednoczonych.
Mógłby mówić więcej, ale Oliver znów zaczął milczeć wymownie. Zamilkł i on, a potem spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem. Przeczuwał, że taki moment może nadejść odkąd Oliver kupił sklep, a zagrożenie związane z poborem do armii go nie dosięgło, był w końcu dorosły - ale i tak nie spodziewał się, że już.
-Ja... - zamrugał, zbity z tropu, ale co miał powiedzieć? Uśmiechnął się, pamiętając, jak bardzo przyjaciel kochał Dolinę Godryka.
On kochał tak Londyn. -...daj spokój, to żaden dług. - żachnął się i uśmiechnął szerzej, z pewnym wzruszeniem. Nie szukał jego spojrzenia, widząc, że i Oliver jest wzruszony. -Wpuścisz mnie do ogrodu? Żebym tylko nie zdeptał ci kwiatków przy treningu. - roześmiał się niezgrabnie, trochę słodko-gorzko. -Pokażesz mi to miejsce? - zagaił, zanim je kupisz? Nie był jego ojcem, nie powie, że chętnie zobaczyłby czy wygląda na bezpieczne, ale właśnie taki miał cel. To przecież nie koniec, nie jak wyprowadzka Hannah (która, jak się okazało, też nie była końcem), Oliver po prostu znalazł miejsce w Dolinie Godryka. To niedaleko.
I wydawał się taki spokojny i szczęśliwy. Musiał być przekonany, że to dobre miejsce.
-Wracajmy, jestem - wilczo -głodny. - pokiwał głową, choć zdawało się, że odkąd zjedli kanapki (o b a j, choć Michael trzy razy szybciej) minęło niewiele czasu.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Stadion Zjednoczonych z Puddlemere
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia