Pracownia Effie
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia
opis będzie
nałożone pułapki: Szklane Domy, Błyskotek i Nierusz
[bylobrzydkobedzieladnie]Ostatnio zmieniony przez Effie Potter dnia 31.01.21 20:20, w całości zmieniany 5 razy
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
|noc, 29 września '57
Nienawidził siebie za to, co próbował zrobić w lokalu znanej sobie koleżanki. Niestety ręka pomimo powrotu do sprawności nie była pierwszej świeżości, co też musiał od kilku dni ukrywać. Sytuacja, w której się znalazł, zmuszała go do podejmowania bardzo ryzykownych i głupich pomysłów, które starał się wcielić w życie. Nawet za trylion lat nie byłby w stanie spojrzeć twórczyni eliksirów w twarz i powiedzieć, dlaczego potrzebuje jakichś wzmacniających eliksirów.
Przegrany zakład wieczór wcześniej wcale mu nie pomagał w próbie wytłumaczenia, dlaczego był to dobry ruch. Niestety Weasley zwykł mało zastanawiać się nad moralnością swoich czynów, a przynajmniej od pewnego czasu stracił granice poprawności w swoich poczynaniach. Wieczorami rozmyślając nad swoimi uczynkami, niewiele jest w stanie przywołać na swoją obronę, choć z pewnością życie na granicy i co więcej, balansowanie na niej każdego dnia przypuszczalnie miało największy wpływ na wszystko, co się dotychczas zdarzyło.
Pod osłoną nocy próbował bezszelestnie zbliżyć się do znajomej chatki, w której zwyczajowo pojawiał się pod inną postacią. Choć światło padające z okolicy nie służyło na jego korzyść, Weasley był przygotowany na taką ewentualność, ubierając zbyt duży płaszcz, który zwykł nosić jako Remy oraz jakąś wełnianą czapkę, która oczywiście była zabrudzona jakimś pyłkiem. Wszystko tylko i wyłącznie po to, aby uniknąć wszelakiego rodzaju odkrycia, ponieważ na rzecz teleportacji był zmuszony do zdjęcia swojej metamorfomagicznej postaci, aż dotąd. Z pobudek dość racjonalnych nie chciał zostać przyłapanym na myszkowaniu po chatce znajomej pod swoją prawdziwą facjatom, tym bardziej że nie mieli okazji się spotkać od bodaj kilku dobrych miesięcy, jeśli nawet nie lat! Dlatego też, kiedy chatka była już kilka stóp od niego, postanowił nieco zamieszać w swoim wizerunku, próbując przywołać jedną z paskudnych twarzy portowych szczurów. Było ich zbyt wielu do wyboru, choć łączyło ich zawsze jedno, mieli nieznośnie chropowate twarze, które wręcz idealnie zgrywały się z ich zniesmaczonym wyrazem twarzy.
Podchodząc do drzwi, starał się nieco oszukać czarodziejski system, próbując przełamać zamek manualnie. Przez cały ten czas miał nadzieję, że Effie już dawno jest zgłębiona w słodki sen. Może nawet nie zauważy braku tych kilku eliksirów?
| Próg: 51-60 < 30 + kość
| Zręczne ręce I
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k100' : 71
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k100' : 71
Dzień minął niespiesznie; właściwie podobnym określeniem mogłaby podsumować cały dobiegający końca miesiąc. O ile zarówno lipiec jak i sierpień przeplatały w sobie niezwykłe przypadki, przekraczające granice codzienności, to wrzesień przyniósł ze sobą dziwny spokój. Nie nazwałaby go ukojeniem – w końcu tak naprawdę nic się nie zmieniło, ani w względem sytuacji w kraju, ani wobec zaginięcia Harriett Potter – był to po prostu okres stagnacji. Ciszy przed burzą. Pewnego przeciągniętego napięcia, które musiało przecież dążyć do jakiegoś finału; Effie nie chciała myśleć, czym miałoby on być. Nie miała oczywiście pojęcia o próbach podejmowanych przez przeciwstawne sobie frakcje; nie wiedziała, jakie mogą być kolejne posunięcia Ministerstwa. Mimo to, nie dała się zwieść pozornie sennej atmosferze – nie było nic dobrego w rosnącej akceptacji obecnego porządku. Listy gończe robiły coraz mniejsze wrażenie, słowa spisane w Walczącym Magu pojawiały na ustach czarodziejów wcześniej nie czytających podobnej prasy. Może mają rację, usłyszała od wdowy Blackwell, której pewnego dnia pomagała nieść wyjątkowo nieporęczną przesyłkę do jej chatki na ulicy Czerwonego Bluszczu. Kobieta nie tak dawno straciła męża w niewyjaśnionych okolicznościach i szukała jakiegoś uzasadnienia, konkretnego powodu, który mógłby uśmierzyć ból po stracie; czy to była jednak dobra droga? Czyż nie było więcej zastraszonych, zagubionych osób, które czuły się podobnie? Effie miała wrażenie, że to wszystko pędziło wprost w przepaść – sianie obawy było przerażająco dobrym narzędziem do pozyskania kontroli nad obywatelami; zwłaszcza w obliczu ich niepewności. Sama zapewne też wpasowywała się w ten schemat. W końcu nie czyniła nic, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się poglądów, w które nie wierzyła. Nie powinna czuć oburzenia, skoro obrała rolę obserwatora.
Starała się więc o tym nie myśleć; funkcjonować jak co dzień, poruszając się po znanych sobie i bezpiecznych sferach. Końcówkę miesiąca przeznaczała na porządkowanie spraw. Zbierała otrzymane listy, sortując je między zamówienia a korespondencję prywatną; wkładała przysuszone ingrediencje do odpowiednich skrzynek i słoików; planowała pracę na kolejny okres. I to zajmowało ją na tyle, że właściwie nie miała czasu na nic więcej. Dlatego udawało jej się nawet wieczorami unikać bezsenności, która często sięgała do jej sypialni, snując sieci ponurych wizji. Przybierały one czasami formy koszmarów (rozmazana twarz matki, kruszący się w fasadach dom, patrol nasłany przez ministerstwo, z furią niszczący zgromadzone przez nią eliksiry); innym razem stworzone były z jej pojedynczych myśli i ciągnęły się szlakami winy, niemocy, upadku. Może jednak wróżba przekazana przez gwiazdy zatopione w plumpkowej studni była prawdziwa – wojna w sercu Effie rozgrywała się nieustannie, a ona zamiast sobie z nią radzić, próbowała ją ignorować. Z miernym skutkiem, wypracowanym właściwie tylko dzięki pewnym sztuczkom, między innymi związanymi z rzucaniem się w wir pracy. Dziś, to zadziałało. Chatkę na uboczu utulała cisza, przerywana tylko niekiedy ostrożnym pukaniem gałęzi lipy, rosnącej tuż przy fasadzie budynku; a Effie spała głęboko za zamkniętymi drzwiami, przykryta tylko cienkim kocem. Z pewnością jej zmęczenie mogło działać na korzyść włamywacza, lecz czy miało przeważyć szalę?
Gdzieś na piętrze w końcu krążył czujny kot; zwierzę jednak było na tyle krnąbrne i leniwe, że może nawet nie zwróciłoby uwagi na intruza.
| rzut na spostrzegawczość (I)
Starała się więc o tym nie myśleć; funkcjonować jak co dzień, poruszając się po znanych sobie i bezpiecznych sferach. Końcówkę miesiąca przeznaczała na porządkowanie spraw. Zbierała otrzymane listy, sortując je między zamówienia a korespondencję prywatną; wkładała przysuszone ingrediencje do odpowiednich skrzynek i słoików; planowała pracę na kolejny okres. I to zajmowało ją na tyle, że właściwie nie miała czasu na nic więcej. Dlatego udawało jej się nawet wieczorami unikać bezsenności, która często sięgała do jej sypialni, snując sieci ponurych wizji. Przybierały one czasami formy koszmarów (rozmazana twarz matki, kruszący się w fasadach dom, patrol nasłany przez ministerstwo, z furią niszczący zgromadzone przez nią eliksiry); innym razem stworzone były z jej pojedynczych myśli i ciągnęły się szlakami winy, niemocy, upadku. Może jednak wróżba przekazana przez gwiazdy zatopione w plumpkowej studni była prawdziwa – wojna w sercu Effie rozgrywała się nieustannie, a ona zamiast sobie z nią radzić, próbowała ją ignorować. Z miernym skutkiem, wypracowanym właściwie tylko dzięki pewnym sztuczkom, między innymi związanymi z rzucaniem się w wir pracy. Dziś, to zadziałało. Chatkę na uboczu utulała cisza, przerywana tylko niekiedy ostrożnym pukaniem gałęzi lipy, rosnącej tuż przy fasadzie budynku; a Effie spała głęboko za zamkniętymi drzwiami, przykryta tylko cienkim kocem. Z pewnością jej zmęczenie mogło działać na korzyść włamywacza, lecz czy miało przeważyć szalę?
Gdzieś na piętrze w końcu krążył czujny kot; zwierzę jednak było na tyle krnąbrne i leniwe, że może nawet nie zwróciłoby uwagi na intruza.
| rzut na spostrzegawczość (I)
Drzwi otworzyły się bez zbędnego skrzypnięcia, jakby tylko czekały na wybawcę, który je oswobodzi z choćby części framugi. Niestety nie takie były zamiary metamorfomaga, którego prawa ręka pomimo pełni sprawności, wciąż nieco dokuczała, momentami przeszywając jego ramię bólem. Tym razem dzięki odpowiedniemu kącie nachylenia mógł manewrować przy zamku, który odpuścił już przy pierwszych próbach otwarcia wytrychu.
Wąska stopa przestąpiła próg, próbując jakoś sensownie rozplanować dostanie się, do gotowych wyrobów, które właścicielka gdzieś musiała trzymać. Ruszył wzdłuż wystawy, przez którą przebijało się również światło ze strony ulicy. Pierwszym co wpadło mu w oko, była fiolka z podłużną szyjką, której opis nie był w pełni widoczny, a raczej padające na nią światło nie pozwalało mu na swobodne przeczytanie, cóż się kryło za ciekawym kolorkiem. Odstawił szkiełko na miejsce, skupiając się na odnalezieniu składziku, gdzie mógłby sobie co nieco uszczknąć. Przecież zawsze zostanie jej wtedy reszta porcji, które sprzeda z podwójną ceną, a to z pewnością nie zaboli!
Nie był to pierwszy raz, kiedy kradł, jednakże dotychczas starał się ogołacać osoby nieznane, co znacznie pomagało mu rozgrzeszyć się w ciągu pięciu sekund, a teraz? Był potrzebujący i pomimo tego posiadał opory przed zwyczajnym rabunkiem z pierwszych, lepszych półek. Przestępca niedoskonały.
Głęboki wdech, chwila przytrzymania i wydech. Rutyna zdawała się ratować z wszelakiej opresji, którą w tej sytuacji był zwyczajnie nadzwyczajny stres. Uczucie rzadko spotykane w okolicy rudzielca, który przecież miał w zwyczaju pakować się w kłopoty. Jednak tym razem wrażenie było zgoła inne.
Dasz radę Regi, dasz radę. Powtarzał sobie w głowie z każdym krokiem przybliżającym go do szafy, w której musiały leżeć wszystkie zapasowe eliksiry. Przecież skoro brał te, których było kilka sztuk, to praktycznie jakby nie brał żadnego, prawda?
Identyczna butelka z podłużną szyjką wpadła mu w rękę, tym razem jednak udało mu się przeczytać - eliksir kociej zwinności, brzmiało ciekawie, być może w przyszłości się przyda... chociaż chwila, przecież miał przyjść tylko po jakieś leczące trunki... Nie wiadomo kiedy fiolka zniknęła gdzieś w kieszeni długawego płaszcza. Dobrze, to co leżało obok...
| Ukrywanie się II (30) + 41 = 71
Wąska stopa przestąpiła próg, próbując jakoś sensownie rozplanować dostanie się, do gotowych wyrobów, które właścicielka gdzieś musiała trzymać. Ruszył wzdłuż wystawy, przez którą przebijało się również światło ze strony ulicy. Pierwszym co wpadło mu w oko, była fiolka z podłużną szyjką, której opis nie był w pełni widoczny, a raczej padające na nią światło nie pozwalało mu na swobodne przeczytanie, cóż się kryło za ciekawym kolorkiem. Odstawił szkiełko na miejsce, skupiając się na odnalezieniu składziku, gdzie mógłby sobie co nieco uszczknąć. Przecież zawsze zostanie jej wtedy reszta porcji, które sprzeda z podwójną ceną, a to z pewnością nie zaboli!
Nie był to pierwszy raz, kiedy kradł, jednakże dotychczas starał się ogołacać osoby nieznane, co znacznie pomagało mu rozgrzeszyć się w ciągu pięciu sekund, a teraz? Był potrzebujący i pomimo tego posiadał opory przed zwyczajnym rabunkiem z pierwszych, lepszych półek. Przestępca niedoskonały.
Głęboki wdech, chwila przytrzymania i wydech. Rutyna zdawała się ratować z wszelakiej opresji, którą w tej sytuacji był zwyczajnie nadzwyczajny stres. Uczucie rzadko spotykane w okolicy rudzielca, który przecież miał w zwyczaju pakować się w kłopoty. Jednak tym razem wrażenie było zgoła inne.
Dasz radę Regi, dasz radę. Powtarzał sobie w głowie z każdym krokiem przybliżającym go do szafy, w której musiały leżeć wszystkie zapasowe eliksiry. Przecież skoro brał te, których było kilka sztuk, to praktycznie jakby nie brał żadnego, prawda?
Identyczna butelka z podłużną szyjką wpadła mu w rękę, tym razem jednak udało mu się przeczytać - eliksir kociej zwinności, brzmiało ciekawie, być może w przyszłości się przyda... chociaż chwila, przecież miał przyjść tylko po jakieś leczące trunki... Nie wiadomo kiedy fiolka zniknęła gdzieś w kieszeni długawego płaszcza. Dobrze, to co leżało obok...
| Ukrywanie się II (30) + 41 = 71
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Drgnęła nieznacznie, lecz sen prędko przyciągnął ją do siebie ponownie. Mocniej, ciaśniej, z dziwną zaborczością, która nieczęsto odwiedzała domostwo Potterów; każdy z mieszkańców w końcu toczył własne wojny, a te wymagały często ich niepodzielnej uwagi, łowiły ich z powierzchni odpoczynku, zmuszając do rozmyślań, które zapętlały się i prowadził donikąd. Wielokrotnie słyszała jak rozbudzony papa krąży po korytarzach chatki – wiedziała, że wygląda wtedy przez okna, zagląda do szafek, wzdycha nad porzuconymi ubraniami matki. Podobnie jej siostra, zwykle spokojna i pogodnie uśmiechnięta, niekiedy w nocy nie potrafiła znaleźć upragnionego wytchnienia – Effie domyślała się, że jej podświadomość dręczy ją widmami koszmarów. Jedynie kot, gniewny Wilkor, zachowywał kontrolę i powagę. Nie oznaczało to jednak, że gdy zapadał zmrok, on potulnie układał się na wyznaczonym miejscu; raczej patrolował zakamarki (sprawdzając czy poukrywane wstążki, sznurówki, a także inne drobiazgi nadal tkwiły na swoim miejscu), upewniał się, czy przypadkiem ktoś nie da się namówić na nocną przekąskę (może gdyby Peregrine nie podrzuca mu czegoś tak często, futrzak skupiłby się na łapaniu przeklętych myszy) i ogółem podejmował się typowych zadań dla darmozjadów. A mówiąc właśnie o typach, napełniających własne kieszenie się kosztem innych…
Nie mogła wiedzieć, że coś niezwykłego ma miejsce piętro niżej. Zamek otworzył się bezszelestnie, a szum krzewów oraz liści na podwórzu i tak maskował wszelkie niepokojące odgłosy; mimo to, coś przerwało jej upojny sen. Gdzieś na granicy jawy majaczyła jej się łąka – polne kwiaty muskały jej dłonie, gdy pochylała się ku ich łodyżkom. Zrywała wybrane okazy, wplatając je do półukończonego wianka; czuła na policzkach przyjemne ciepło wiosennego słońca, a zza jej pleców dobiegały dźwięki żywej rozmowy. Już, już miała się odwrócić i coś dodać, dopowiedzieć ważne zdanie, lecz wtedy obraz rozmył się w nieprzeniknionej czerni pokoju. Zamrugała, strząsając wspomnienie snu z powiek, i powoli uniosła się na prawym ramieniu. Oddychała miarowo, próbując sobie przypomnieć, co wyśniła przed momentem – ociężale usiłowała połączyć rozleniwione fakty, zastanawiając się, co mogło spowodować nagły powrót do rzeczywistości. Jej oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności, ale odruchowo udało jej się wymazać stojący na szafeczce zegar. Niestety nawet po przybliżeniu go wprost pod nos, nie potrafiła rozszyfrować godziny. Wymamrotała coś do siebie, z cichym stuknięciem odkładając przedmiot na jego miejsce. Westchnęła; na pewno było zbyt wcześnie, by już wstawać, a jednak czuła, że chaos powstały wśród zwojów jej myśli, nie pozwoli jej tak łatwo powrócić do snu. Przerzuciła nogi przez łóżko i włożyła stopy w miękkie kapcie – czasami krótki spacer, zmęczenie mięśni, ułatwiał jej ponowne odnalezienie odprężenia. Poza tym sprawdzi, czy już zakwitł wiesiołek dwuletni, który otrzymała jakiś czas temu od znajomego profesora, zwiedzającego najróżniejsze szklarnie w Stanach. Roślina nie miała się za dobrze; ciężko zniosła transport i nie była chyba zadowolona z nowych warunków. Ale Effie wiązała z nią duże nadzieje – nie zostało jej wiele powodów do radości, korzystała więc z każdej okazji.
— Lumos. — Zaklęcie zabłysło w korytarzu, tworząc niewielką łunę, która rozbiegła się po kątach. Czarownica na moment przysłoniła twarz dłonią, nagły kontrast światełka z ciemnością wymógł na niej tę chwilę przygotowania. Gdy opuściła rękę, jej wzrok napotkał na kota, który zawirował przy jej nogach po czym prężnym krokiem ruszył w stronę schodów. Co ciekawe, wyglądało to jakby podążał gdzieś śpiesznie – choć może takie skojarzenie nasunęła jej wyobraźnia tchnięta jeszcze sennymi wizjami. — No i gdzie tak biegniesz? — rzuciła cicho za futrzakiem, lecz ten dawno zniknął z jej pola widzenia. A ona miała zaraz podążyć w dół za nim.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 11
Kot wybrał się na dół, a podczas swojej wędrówki mija pracownię.
1-2 - nie zauważa obecnego w niej intruza/umyślnie go ignoruje,
3-4 - podąża za zasłyszanymi krokami, wchodzi do pomieszczenia i tylko wlepia czujne ślepia w mężczyznę,
5-6 - podąża za zasłyszanymi krokami, wchodzi do pomieszczenia i zaczyna miauczeć (najpewniej starając się wyprosić smakołyk i niezbyt interesując się tożsamością osobnika).
Nie mogła wiedzieć, że coś niezwykłego ma miejsce piętro niżej. Zamek otworzył się bezszelestnie, a szum krzewów oraz liści na podwórzu i tak maskował wszelkie niepokojące odgłosy; mimo to, coś przerwało jej upojny sen. Gdzieś na granicy jawy majaczyła jej się łąka – polne kwiaty muskały jej dłonie, gdy pochylała się ku ich łodyżkom. Zrywała wybrane okazy, wplatając je do półukończonego wianka; czuła na policzkach przyjemne ciepło wiosennego słońca, a zza jej pleców dobiegały dźwięki żywej rozmowy. Już, już miała się odwrócić i coś dodać, dopowiedzieć ważne zdanie, lecz wtedy obraz rozmył się w nieprzeniknionej czerni pokoju. Zamrugała, strząsając wspomnienie snu z powiek, i powoli uniosła się na prawym ramieniu. Oddychała miarowo, próbując sobie przypomnieć, co wyśniła przed momentem – ociężale usiłowała połączyć rozleniwione fakty, zastanawiając się, co mogło spowodować nagły powrót do rzeczywistości. Jej oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności, ale odruchowo udało jej się wymazać stojący na szafeczce zegar. Niestety nawet po przybliżeniu go wprost pod nos, nie potrafiła rozszyfrować godziny. Wymamrotała coś do siebie, z cichym stuknięciem odkładając przedmiot na jego miejsce. Westchnęła; na pewno było zbyt wcześnie, by już wstawać, a jednak czuła, że chaos powstały wśród zwojów jej myśli, nie pozwoli jej tak łatwo powrócić do snu. Przerzuciła nogi przez łóżko i włożyła stopy w miękkie kapcie – czasami krótki spacer, zmęczenie mięśni, ułatwiał jej ponowne odnalezienie odprężenia. Poza tym sprawdzi, czy już zakwitł wiesiołek dwuletni, który otrzymała jakiś czas temu od znajomego profesora, zwiedzającego najróżniejsze szklarnie w Stanach. Roślina nie miała się za dobrze; ciężko zniosła transport i nie była chyba zadowolona z nowych warunków. Ale Effie wiązała z nią duże nadzieje – nie zostało jej wiele powodów do radości, korzystała więc z każdej okazji.
— Lumos. — Zaklęcie zabłysło w korytarzu, tworząc niewielką łunę, która rozbiegła się po kątach. Czarownica na moment przysłoniła twarz dłonią, nagły kontrast światełka z ciemnością wymógł na niej tę chwilę przygotowania. Gdy opuściła rękę, jej wzrok napotkał na kota, który zawirował przy jej nogach po czym prężnym krokiem ruszył w stronę schodów. Co ciekawe, wyglądało to jakby podążał gdzieś śpiesznie – choć może takie skojarzenie nasunęła jej wyobraźnia tchnięta jeszcze sennymi wizjami. — No i gdzie tak biegniesz? — rzuciła cicho za futrzakiem, lecz ten dawno zniknął z jej pola widzenia. A ona miała zaraz podążyć w dół za nim.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 11
Kot wybrał się na dół, a podczas swojej wędrówki mija pracownię.
1-2 - nie zauważa obecnego w niej intruza/umyślnie go ignoruje,
3-4 - podąża za zasłyszanymi krokami, wchodzi do pomieszczenia i tylko wlepia czujne ślepia w mężczyznę,
5-6 - podąża za zasłyszanymi krokami, wchodzi do pomieszczenia i zaczyna miauczeć (najpewniej starając się wyprosić smakołyk i niezbyt interesując się tożsamością osobnika).
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Ciężko było bagatelizować przydatność magicznych substancji, kiedy zdarzało się, że to właśnie one utrzymywały go przy życiu. Być może skradziona fiolka eliksiru kociej zwinności nie uzupełniała jego krwi, ale z pewnością mogłaby wspomóc nieco przyszłe funkcjonowanie, które w przypadku zaklęć bywało problematyczne. Pierwszy przykład miał od razu po samym wypadku, więc niczym dziwnym, że jego irytacja momentami sięgała pewnych granic! Gdyby tak się zastanowić bardzo możliwe, że cała ta interwencja w sklepie koleżanki była właśnie paniczną próbą powrotu do pełni zdrowia, po wydarzeniach sprzed pięciu dni. Pluł sobie na brodę, ale dobrze wiedział, że każdy świadomy czarodziej próbował jak mógł, żeby tylko utrzymać się na powierzchni całej tej otoczki związanej ze zwiększonymi restrykcjami, a w jaki sposób miał się utrzymywać czarodziej bez sprawnej ręki dominującej? Weasley zwyczajnie nie widział jak się zachować, więc podjął dobrze znaną, przetartą ścieżkę, która mimo wszystko różniła się od innych tym, że znał właścicielkę. Okropne uczucie.
Wyciągając z zaplecza eliksiry, starał się robić to cicho i sprawnie, co momentami oczywiście zajmowało trochę czasu lub jego szaleńczo bijącego serducha, bo przecież kiedy jest cicho, każdy szelest wydaje się kakofonią dźwięków. Nie mówiąc już o adrenalinie buzującej w żyłach, co trochę otępiało zmysły słuchu skupionego na czytaniu w półmroku metamorfomaga. Eliks... wywar! Pomyślał w entuzjazmie, kompletnie nie pamiętając, jaka jest w ogóle różnica nie tylko w nazwach, ale również i zawartościach. Czasem uciecha płynąca z najmniejszych i najmniej orientacyjnych rzeczy była zdecydowanie zbyt duża, żeby w tej jednej chwili myśleć o jej głębi i warstwach. Weasley cieszył się, że było i w rzeczywistości nawet nie musiał więcej wiedzieć! Dalsza próba odszyfrowania pisma była oczywiście pomyślna, choć musiał się nieco natrudzić, przymrużając oczy. Wzmacniający! Ha, dokładnie to, czego szukał! Nie zastanawiając się dwa razy, wsadził kolejną fiolkę do drugiej kieszeni, żeby tylko nie narobić zbyt dużo hałasu.
Odsunął się od półki, na której postawił kilka sykli. Mógł przyjść w ciągu dnia, ale im mniejszy utrzymywało się kontakt pod niepożądaną twarzą, tym lepiej. Bez zawahania podszedł bliżej punktu centralnego pomieszczenia, rozglądając się raz jeszcze, czy przypadkiem znajoma fiolka nie wpadnie mu w oko, nawet na chwilę nie zerkając w kierunku jaśniejącego punktu, czy też łuny za plecami.
| Spostrzegawczość I (0), 20; ST 60
| Ukrywanie się II (30); ST przeciwstawne
Wyciągając z zaplecza eliksiry, starał się robić to cicho i sprawnie, co momentami oczywiście zajmowało trochę czasu lub jego szaleńczo bijącego serducha, bo przecież kiedy jest cicho, każdy szelest wydaje się kakofonią dźwięków. Nie mówiąc już o adrenalinie buzującej w żyłach, co trochę otępiało zmysły słuchu skupionego na czytaniu w półmroku metamorfomaga. Eliks... wywar! Pomyślał w entuzjazmie, kompletnie nie pamiętając, jaka jest w ogóle różnica nie tylko w nazwach, ale również i zawartościach. Czasem uciecha płynąca z najmniejszych i najmniej orientacyjnych rzeczy była zdecydowanie zbyt duża, żeby w tej jednej chwili myśleć o jej głębi i warstwach. Weasley cieszył się, że było i w rzeczywistości nawet nie musiał więcej wiedzieć! Dalsza próba odszyfrowania pisma była oczywiście pomyślna, choć musiał się nieco natrudzić, przymrużając oczy. Wzmacniający! Ha, dokładnie to, czego szukał! Nie zastanawiając się dwa razy, wsadził kolejną fiolkę do drugiej kieszeni, żeby tylko nie narobić zbyt dużo hałasu.
Odsunął się od półki, na której postawił kilka sykli. Mógł przyjść w ciągu dnia, ale im mniejszy utrzymywało się kontakt pod niepożądaną twarzą, tym lepiej. Bez zawahania podszedł bliżej punktu centralnego pomieszczenia, rozglądając się raz jeszcze, czy przypadkiem znajoma fiolka nie wpadnie mu w oko, nawet na chwilę nie zerkając w kierunku jaśniejącego punktu, czy też łuny za plecami.
| Spostrzegawczość I (0), 20; ST 60
| Ukrywanie się II (30); ST przeciwstawne
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Nocne wędrówki nie były żadną osobliwością; w obliczu bezsenności widziała tylko dwie możliwości wyboru – pozostanie w łóżku, gdzie czaiły się zdradzieckie sieci splątanych myśli; bądź pogodzenie się z brakiem perspektywy snu w najbliższych godzinach i aktywne wykorzystanie zyskanego czasu. Mimo tego, że jej zmysły w pełni rozbudziły się z błogiego letargu, jej uwaga pozostawała nieco rozkojarzona; tak jak przystało na próbę funkcjonowania nocną porą. Nie przykładała jednak do tego szczególnej wagi – obecny stan balansował na krawędzi jawy, stawiał ją też niejako poza przestrzenią codzienności, co odbierała jako ulgę. Światło dnia zmuszało w końcu do radzenia sobie z problemami, a ciemność przykrywała je obszerną płachtą zatracenia, dając w ten sposób iluzję spokoju. Cisza, przerywana jedynie cichymi skrzypnięcie kolejnych stopni, działała na nią kojąco. Wątłe światełko bijące z końca jej różdżki rzucało pląsające cienie na ściany – niekiedy wnikało głębiej, w miejsca, gdzie tapeta była już nieco zdarta; innym razem rozświetlało nieśmiałe uśmiechy różnych członków rodziny Potter, półobecne na ruszających się fotografiach. Z tej perspektywy wydały jej się dziwnie nieznajome; twarze, które oglądała przez ostatnie miesiące różniły się znacząco od tych, uchwyconych niegdyś przez pana Edwardsa (jeszcze przed zniknięciem Harriett przeprowadził się do Szkocji; ciekawe, jak mu się wiedzie?). Większość z nich pochodziła z wesela jej siostry, przedstawiając postacie tchnięte wzruszeniem i nadzieją. A śmiech, będący udziałem wszystkich domowników, został niemal zapomniany. Westchnęła, odrywając palce od jednej ze złotych ram i machinalnie wycierając je w materiał koszuli nocnej. Jej spojrzenie powędrowało w dół schodów i automatycznie próbowało wyłapać gdzieś na korytarzu zarys kociej sylwetki. Na próżno. Lumos nie sięgało tak daleko, a kocur był przecież ubrany w ciemną sierść. Wzruszyła ramionami, po czym żwawym krokiem przeskoczyła kilka ostatnich stopni. Jej przybycie na pater zaznaczył więc głuchy odgłos kapci, które opadły miękko na drewnianą podłogę. — Wilkor? — rzuciła jeszcze bez przekonania, rozglądając się pobieżnie; zupełnie nie podejrzewała, że nie była sama i że ktoś inny mógłby dosłyszeć jej szept. Stworzenie, którego imię padło przed chwilą, zupełnie zignorowało Effie – właściwie zwykle nie można było liczyć na żadną reakcję. Kot nie tracił czasu na przeciętnych śmiertelników; chyba, że byli w posiadaniu jego ulubionych przysmaków. Akurat w obecnej chwili ani kobieta, którą mijał na górze, ani jakiś mężczyzna, szperający w pomieszczeniu obok, nie wydawali się na to nastawieni. Dlatego ruszył swoją drogą, stąpając bezszelestnie na swoich zwinnych łapkach.
Jasnowłosa czarownica przestąpiła jeden krok w stronę szklarni, ale się zawahała – postanowiła przez odwiedzeniem roślin zajrzeć jeszcze do kuchni. Wykonała więc półobrót – jej spojrzenie na moment zawisło na drzwiach pracowni, lecz zaraz się po nich prześlizgnęło dalej – i skierowała się właśnie tam. W szafce nad zlewem powinno być kilka ciastek migdałowych, nie zaszkodziło podkraść choć jedno. Jej siostra na pewno byłaby przeciwna podobnym praktykom, ale przecież nie miała się o niczym dowiedzieć.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 52
rzucam na swojehałasowanie ukrywanie się (brak biegłości; -40)
Jasnowłosa czarownica przestąpiła jeden krok w stronę szklarni, ale się zawahała – postanowiła przez odwiedzeniem roślin zajrzeć jeszcze do kuchni. Wykonała więc półobrót – jej spojrzenie na moment zawisło na drzwiach pracowni, lecz zaraz się po nich prześlizgnęło dalej – i skierowała się właśnie tam. W szafce nad zlewem powinno być kilka ciastek migdałowych, nie zaszkodziło podkraść choć jedno. Jej siostra na pewno byłaby przeciwna podobnym praktykom, ale przecież nie miała się o niczym dowiedzieć.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 52
rzucam na swoje
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Ledwie usłyszał jakiś szept.
Lampka w jego głowie zaczęła wściekle mrugać, zmuszając go do obrotu w stronę drzwi prowadzących do domu. Właśnie wtedy zorientował się, że właścicielka była obudzona i co gorsze, kręciła się gdzieś po korytarzu obok. Delikatna łuna światła przesuwała się wraz z jej krokami, a wiedział to przez natężenie światełka pomiędzy drzwiami a podłożem. Dawno nie czuł tak dużego zmartwienia, które potęgowane było wyrzutami sumienia. Przecież kilka knutów nie oznaczało, że dziewczyna wyjdzie z całej sytuacji jako zwyciężczyni. Głupio tak było okradać własnych znajomych, jednak radykalne środki i pomysły używane były tylko w kryzysowych sytuacjach. Ostatnie dni były takimi, ponieważ przez kontuzję zarówno lewej nogi, jak i dominującej ręki, nie był w stanie tak dobrze funkcjonować podczas już nie tylko pracy, ale również i bacznych obserwacji dla zgrupowania, którego stał się sprzymierzeńcem. By nie dać plamy, musiał być w pełni sił. Gdyby Effie wiedziała o całym tym ambarasie, z pewnością zrozumiałaby sytuację, w której się znalazł, choć i tak już planował, w jaki sposób zdoła jej się odwdzięczyć za tą drobną kradzież.
Starając się nie ujawniać własnej obecności, ruszył w kierunku drzwi, cały czas starając się stawiać kroki bezszelestnie. Po drodze zauważył witrynę z bardzo interesującymi kształtami fiolek. Nie opanowawszy wystarczająco biegle dziedziny związanej z magicznymi płynami, kierował się jedynie intuicją, a może jak inni zwykli na to mówić — męskim okiem kolekcjonera, które rzadko kiedy zawodziło. Nawet w tej podbramkowej sytuacji zauważył zbliżające się niebezpieczeństwo odkrycia, na szczęście w całej tej sytuacji był pod inną twarzą, która nieco ratowała go z opresji. Metamorfogiczny dar był prawdziwym zbawieniem, szczególnie w tych czasach, kiedy uchodzenie za rudowłosego, piegowatego przedstawiciela rodu Weasley groziło czymś więcej niż tylko kpiącymi uśmieszkami i głupawymi żartami. Podziały dawały o sobie znać, szczególnie wtedy, kiedy przychodziło mu zmieniać dzielnicę portową na jakiekolwiek inne miejsce w Londynie. Sam Nokturn zaczął powiewać większą grozą niż dotychczas, jakby cały ten polityczny bajzel tylko powiększał wpływy postaci z ciemnego półświatka. Weasley był w stanie to zauważyć głównie przez nagłe zwiększenie dostępności wielu niecodziennych rzeczy. Gdzie były organy rządowe, które zwykle ścigały takich gagatków jak on sam? Być może pracownia Effie nie była dobrym miejscem na rozważanie takich problemów.
Bez zawahania się, sięgnął po jedną z fiolek, na których jego wzrok zastygł w całym tym biegu myśli. Włożył pierwszy lepszy z bliźniaczych eliksirów, które stały w podwójnej wersji do drugiej kieszeni i zanim zdążył przeczytać etykietę, na której pisało 'Eliksir kociego kroku', powoli zaczął przemieszczać się w stronę drzwi. Effie z pewnością nie zauważy braku dwóch fiolek, których miała po dwie sztuki, prawda?
| Spostrzegawczość I (0), ST przeciwstawne do Ukrywania się Effie (43): 81
| Ukrywanie się II (30), ST przeciwstawne
Lampka w jego głowie zaczęła wściekle mrugać, zmuszając go do obrotu w stronę drzwi prowadzących do domu. Właśnie wtedy zorientował się, że właścicielka była obudzona i co gorsze, kręciła się gdzieś po korytarzu obok. Delikatna łuna światła przesuwała się wraz z jej krokami, a wiedział to przez natężenie światełka pomiędzy drzwiami a podłożem. Dawno nie czuł tak dużego zmartwienia, które potęgowane było wyrzutami sumienia. Przecież kilka knutów nie oznaczało, że dziewczyna wyjdzie z całej sytuacji jako zwyciężczyni. Głupio tak było okradać własnych znajomych, jednak radykalne środki i pomysły używane były tylko w kryzysowych sytuacjach. Ostatnie dni były takimi, ponieważ przez kontuzję zarówno lewej nogi, jak i dominującej ręki, nie był w stanie tak dobrze funkcjonować podczas już nie tylko pracy, ale również i bacznych obserwacji dla zgrupowania, którego stał się sprzymierzeńcem. By nie dać plamy, musiał być w pełni sił. Gdyby Effie wiedziała o całym tym ambarasie, z pewnością zrozumiałaby sytuację, w której się znalazł, choć i tak już planował, w jaki sposób zdoła jej się odwdzięczyć za tą drobną kradzież.
Starając się nie ujawniać własnej obecności, ruszył w kierunku drzwi, cały czas starając się stawiać kroki bezszelestnie. Po drodze zauważył witrynę z bardzo interesującymi kształtami fiolek. Nie opanowawszy wystarczająco biegle dziedziny związanej z magicznymi płynami, kierował się jedynie intuicją, a może jak inni zwykli na to mówić — męskim okiem kolekcjonera, które rzadko kiedy zawodziło. Nawet w tej podbramkowej sytuacji zauważył zbliżające się niebezpieczeństwo odkrycia, na szczęście w całej tej sytuacji był pod inną twarzą, która nieco ratowała go z opresji. Metamorfogiczny dar był prawdziwym zbawieniem, szczególnie w tych czasach, kiedy uchodzenie za rudowłosego, piegowatego przedstawiciela rodu Weasley groziło czymś więcej niż tylko kpiącymi uśmieszkami i głupawymi żartami. Podziały dawały o sobie znać, szczególnie wtedy, kiedy przychodziło mu zmieniać dzielnicę portową na jakiekolwiek inne miejsce w Londynie. Sam Nokturn zaczął powiewać większą grozą niż dotychczas, jakby cały ten polityczny bajzel tylko powiększał wpływy postaci z ciemnego półświatka. Weasley był w stanie to zauważyć głównie przez nagłe zwiększenie dostępności wielu niecodziennych rzeczy. Gdzie były organy rządowe, które zwykle ścigały takich gagatków jak on sam? Być może pracownia Effie nie była dobrym miejscem na rozważanie takich problemów.
Bez zawahania się, sięgnął po jedną z fiolek, na których jego wzrok zastygł w całym tym biegu myśli. Włożył pierwszy lepszy z bliźniaczych eliksirów, które stały w podwójnej wersji do drugiej kieszeni i zanim zdążył przeczytać etykietę, na której pisało 'Eliksir kociego kroku', powoli zaczął przemieszczać się w stronę drzwi. Effie z pewnością nie zauważy braku dwóch fiolek, których miała po dwie sztuki, prawda?
| Spostrzegawczość I (0), ST przeciwstawne do Ukrywania się Effie (43): 81
| Ukrywanie się II (30), ST przeciwstawne
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 28.01.21 17:04, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Nie miała podstaw, by coś podejrzewać; mimo rosnącego niepokoju nadal czuła się bezpiecznie w zaciszu chatki Potterów. W końcu to był jej dom. On od dziecka stanowił twierdzę nie do zdobycia, do której uciekała, gdy nie miała już ochoty oglądać twarzy krnąbrnego syna sąsiadów – wbiegała przez ogródek do niewielkiej szklarni, stamtąd prosto do salonu i na schody; a na poddaszu, wśród niezliczonej ilości gratów i pamiątek, nikt nie mógł jej sięgnąć. Zawsze miała wrażenie (pewnie jak większość dzieci, wychowanych wśród ścian ugłaskanych miłością), że tu nic jej nie grozi; że nie istniał świat poza tym, wypełnionym zapachem słodkiej herbatki Harriett i utulonym opowieściami Peregrine’a. Nawet jeśli rodzice nie zawsze mieli dla nich czas, gdy godziny ich nieobecności przedłużały się w nieskończoność, to i tak miała pełną pewność, że przecież w końcu wrócą i naprawią wszystko, co przebyty dzień zdążył zepsuć. Może to przekonanie zaważyło na jej trudności w zaakceptowaniu zdarzeń, które czekały ją za granicami Doliny Godryka – poza nią była zmuszona do samotnego podejmowania decyzji, do konfrontacji z poglądami, które stawiały się w opozycji do wszystkiego, co Effie uznawała za całkiem zwyczajne. Nie każda twarz była życzliwa, nie każdy uśmiech był szczery; oczywiście, ze względu na status swojej krwi, nie miała tak trudnego czasu w Hogwarcie jak choćby Lydia. Nie doznała dyskryminacji ze względu na swoje pochodzenie, nikt nie wytrącał jej książek z rąk, gdy biegła na kolejne lekcje – mimo to podobne sceny miała przed sobą nie raz i nie potrafiła wytrącić sobie ich obrazu z pamięci. Obecna sytuacja przypominała jej tamte lata, z tym, że skala zagrożenia wysunęła się spoza zamkniętych pomieszczeń i rozlała po całej Anglii, pożerając najpierw Londyn. Dziwnie się czuła wiedząc, że nie mogła się tam wybrać; jej uparty wybór nierejestrowania różdżki skutecznie przekreślał możliwość odwiedzenia ulubionych sklepików czy nawet wizytę u starej znajomej, która niedawno wróciła do kraju. Nie mogła sobie jednak pozwolić kusić losu, o spotkaniach z patrolem słyszała wiele plotek i każda była gorsza od poprzedniej; musiała sobie radzić tak jak do tej pory – spędzając senne dnie i noce z dala od stolicy; z dala od kolejnych kłopotów.
Przegryzała właśnie drugie ciastko (w międzyczasie nalała sobie szklankę mleka i wpatrywała się w senny krajobraz za oknem), gdy usłyszała coś niepokojącego. W pierwszej chwili próbowała odgonić od siebie dźwięk jak nieznośną myśl – wiedziała przecież, że kot schodził na dół; Wilkor nie był znany z zachowywania ciszy – ale to było skrzypnięcie deski. Zwierzak był zbyt lekki, jego łapki nie odginały drewnianej podłogi i nie zdradzały jego obecności; czyżby to ojciec znów lunatykował i podążył za nią aż z góry? Zamoczyła trzymaną słodycz w reszcie mleka i odstawiła naczynie na stolik. Odruchowo otarła usta ze śladów podkradzionych wypieków i ruszyła w stronę korytarza. — Papa? Gdzie jesteś? — wypowiedziała szeptem, mając nadzieję, że mówi wystarczająco głośno, by ją usłyszał. Wokół niej panowała ciemność; do otwartej kuchni wpadało światło księżyca, a jej zaklęcie przestało świecić, gdy oddawała się nocnej przekąsce. Zamrugała, ale nie widziała powodu, by jeszcze raz nie wypowiedzieć inkantacji – po coś miała ze sobą różdżkę. — Lumos — wyrecytowała prawie bezgłośnie, a wąski korytarz wypełniła jasna łuna; gdy opadło pierwsze wrażenie, dostrzegła skuloną sylwetkę po drodze do drzwi wejściowych. Nie widziała za dobrze, poza tym nie spodziewała się niczego podejrzanego. Dlatego uniosła nieco wyżej różdżkę i przestąpiła kilka kroków. — Papa? — powtórzyła raz jeszcze, a jej ton zawisł w powietrzu. Z tej perspektywy wiedziała już, że osoba, na którą natknęła się podczas tej nocy nie była jej znana. W jej głowie pojawiło się tysiąc zupełnie niepowiązanych myśli – czy on mógł być powiązany z zniknięcie jej matki? Czy był wysłany przez ministerstwo? — Kim jesteś? — zapytała groźnie, nie siląc się już na cichy ton głosu. Jej uwadze wymknął się fakt, że postać właśnie ją okradała; fiolki zniknęły już w kieszeniach płaszcza. Zanim otrzymała odpowiedź, postanowiła podjąć próbę zatrzymania tejże osoby; nie była zbyt dobra w zaklęciach pojedynkowych, wypowiedziała więc pierwsze, które przyszło jej do głowy: — Telamo sacculo! — Chyba nie tak dawne spotkanie z pewnym aurorem zainspirowało jej wybór. Miała nadzieję, że się powiedzie i przynajmniej na chwilę zatrzyma intruza.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 58; (przeciwstawne do ukrywania się Regiego o wartości 57)
rzut na Telamo sacculo (ST 55)
Przegryzała właśnie drugie ciastko (w międzyczasie nalała sobie szklankę mleka i wpatrywała się w senny krajobraz za oknem), gdy usłyszała coś niepokojącego. W pierwszej chwili próbowała odgonić od siebie dźwięk jak nieznośną myśl – wiedziała przecież, że kot schodził na dół; Wilkor nie był znany z zachowywania ciszy – ale to było skrzypnięcie deski. Zwierzak był zbyt lekki, jego łapki nie odginały drewnianej podłogi i nie zdradzały jego obecności; czyżby to ojciec znów lunatykował i podążył za nią aż z góry? Zamoczyła trzymaną słodycz w reszcie mleka i odstawiła naczynie na stolik. Odruchowo otarła usta ze śladów podkradzionych wypieków i ruszyła w stronę korytarza. — Papa? Gdzie jesteś? — wypowiedziała szeptem, mając nadzieję, że mówi wystarczająco głośno, by ją usłyszał. Wokół niej panowała ciemność; do otwartej kuchni wpadało światło księżyca, a jej zaklęcie przestało świecić, gdy oddawała się nocnej przekąsce. Zamrugała, ale nie widziała powodu, by jeszcze raz nie wypowiedzieć inkantacji – po coś miała ze sobą różdżkę. — Lumos — wyrecytowała prawie bezgłośnie, a wąski korytarz wypełniła jasna łuna; gdy opadło pierwsze wrażenie, dostrzegła skuloną sylwetkę po drodze do drzwi wejściowych. Nie widziała za dobrze, poza tym nie spodziewała się niczego podejrzanego. Dlatego uniosła nieco wyżej różdżkę i przestąpiła kilka kroków. — Papa? — powtórzyła raz jeszcze, a jej ton zawisł w powietrzu. Z tej perspektywy wiedziała już, że osoba, na którą natknęła się podczas tej nocy nie była jej znana. W jej głowie pojawiło się tysiąc zupełnie niepowiązanych myśli – czy on mógł być powiązany z zniknięcie jej matki? Czy był wysłany przez ministerstwo? — Kim jesteś? — zapytała groźnie, nie siląc się już na cichy ton głosu. Jej uwadze wymknął się fakt, że postać właśnie ją okradała; fiolki zniknęły już w kieszeniach płaszcza. Zanim otrzymała odpowiedź, postanowiła podjąć próbę zatrzymania tejże osoby; nie była zbyt dobra w zaklęciach pojedynkowych, wypowiedziała więc pierwsze, które przyszło jej do głowy: — Telamo sacculo! — Chyba nie tak dawne spotkanie z pewnym aurorem zainspirowało jej wybór. Miała nadzieję, że się powiedzie i przynajmniej na chwilę zatrzyma intruza.
| rzut na spostrzegawczość Effie (I) = 58; (przeciwstawne do ukrywania się Regiego o wartości 57)
rzut na Telamo sacculo (ST 55)
Ostatnio zmieniony przez Effie Potter dnia 28.01.21 16:36, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia Effie
Szybka odpowiedź