Wydarzenia


Ekipa forum
Tereny hodowli
AutorWiadomość
Tereny hodowli [odnośnik]13.12.20 19:45
First topic message reminder :

Farma

Najważniejsze miejsce na terenach Despenserów. Hodowla aetonanów, to nie tylko stajnie, łąki i pastwiska. To miejsce tętni życiem, a wszystko dzięki klientom i ludziom, którzy poświęcają swój czas, by pomóc w rozwoju tego miejsca. Od rana do wieczora coś się tu dzieje, przeważnie są to okrzyki niezadowolenia po zabawach niuchacza-rezydenta, małego złodziejaszka, który lubi podwędzać wszystkie niezbędne na daną chwilę rzeczy. Nie ma tu nudy, cały czas coś wymaga naprawienia, załatwienia i zorganizowania.



I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 17.02.23 0:21, w całości zmieniany 3 razy
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691

Re: Tereny hodowli [odnośnik]01.12.21 21:49
Nie miała zbyt wielkiej styczności z psami, przynajmniej tymi pospolitymi, które uwielbiali mugole. Zawsze wybierała stworzenia magiczne, które wydawały jej się być inne, bardziej specyficzne i tym samym interesujące. Latami uczyła się o nich, by teraz móc powiedzieć, że nie zostałaby zaskoczona żadnym okazem. Oczywiście wciąż musiała dążyć do perfekcji, śledzić nowe publikacje i materiały, nowości naukowe, które spływały do niej zewsząd. Prowadziła hodowlę jednego gatunku, ale w przyszłości pragnęła rozwinąć własne skrzydła na tyle, by móc tworzyć biznesowe odnogi, poszerzając swoją specjalizację, zdobywając nowe gatunki, tworząc idealne linie rasowe. Miała ambicje, a w dodatku była harda, co w połączeniu dawało siłę do nieustannego pościgu, który objawiał się wzmożonym pracoholizmem, inwestowaniem w siebie i dążeniem do spełnienia marzeń, a tym samym celów, które dawno temu sobie narzuciła.
- Ach, to wszystko wyjaśnia – skwitowała z zaciekawieniem, zapewne adnotując tę informację w umyśle, kto wie, czy nie przyda się na przyszłość. – Zapamiętam, ale mam wrażenie, że moje ingerencje nie będą tu konieczne – wykrzywiła kąciki ust w coś podobnego do niemal serdecznego uśmiechu, a przynajmniej miało to tak wyglądać z założenia jej wyobraźni. Przepuściła mężczyznę w drzwiach, by móc je czymś przystawić, aby wiatr nie wyrwał ich zaraz z zawiasów, czyżby było jej dane znaleźć dziś klamkę i od tych drzwi? Posłała spojrzenie w stronę Precla, który zawędrował do kąta, by zaraz zanieść mu tam miskę świeżej wody i zrobiła to przede wszystkim własnoręcznie, ograniczając dla wygody obu towarzyszy swoje czarowanie do minimum, jakby sądziła, że używanie w ich obecności magii mogłoby wywołać coś zbędne komplikacje. Co zrobić, nie miała zbyt często do czynienia z osobami nieposiadającymi umiejętności magicznych, a jeżeli już, to i tak ograniczały się one do ewentualnej wymiany dwóch-trzech zdań, nim kruczowłosa ucinała dyskusję i szła w swoją stronę. Jedyne, co zawsze ją ciekawiło, to wieczne pytanie z tyłu głowy o to, jak w ogóle można bez magii funkcjonować? Swoją drogą poniekąd sama pokwapiła się o zatrudnienie niemagicznego, ale miała akurat swoje powody, tacy zazwyczaj nie stanowili dla niej żadnego zagrożenia, a niebieskooka miała zdecydowanie zbyt wiele kłopotów i choć w tej jednej kwestii wolała ich sobie oszczędzić, nawet kosztem czasu poprzez obsunięcie docelowo zamierzonego terminu.
Nie zwracała za to uwagi na reakcję mężczyzny i jego psiego towarzysza, dla niej wytrząsanie niuchacza było całkowicie naturalne, wiedziała też, że nie robi swojemu zwierzęciu krzywdy, a najprawdopodobniej nawet tej małej, złośliwej bestii się to podobało. Rzuciła jednak wreszcie kątem oka wpierw na Precla, a następnie na jego właściciela i mruknęła pod nosem coś w mocno niezrozumiałym szkockim akcencie, jakby chciała pomarudzić na brak wiedzy osób postronnych, które inaczej, niekoniecznie w aspekcie pozytywnym, odbierały to, co dla innych było zupełnie normalne. Daleko jej jednak było do przejęcia się tymże faktem, robiła to, co miała zrobić, brnęła do zamierzonego celu, który chciała odhaczyć, by móc podejmować kolejne, nieco bardziej skomplikowane i złożone zadania.
Pozwoliła wreszcie rozejrzeć się mężczyźnie po przedmiotach, które ten prędko zaczął przesiewać, dzieląc najwidoczniej na to, co kojarzył i znał, jak i na te, których zidentyfikować nie mógł, a którym to Evelyn zaczynała się stopniowo co i raz bardziej przyglądać. Może będzie potrzebowała pomocy innego czarodzieja, ewentualnie zwyczajnie upchnie je w kąt i poczeka na cudowne odnalezienie się właściwego przedmiotu z którego zostało to ukradzione. Tym jednak nie zaprzątała sobie głowy, możliwe, że skonkretyzowanie ich będzie łatwizną, gdy zacznie działać cała reszta. – W porządku, to rozwiązanie brzmi rozsądnie – skwitowała ze skinięciem głowy, przyjmując wstępny plan działania. Dla osoby obsesyjnie zorganizowanej, planującej każdy dzień i niemal każdą godzinę, był to duży spadek ciężaru z ramion – powoli zaczynała wiedzieć na czym stoi i oswajała się z tym. – Koniecznie, ten sowizdrzał pewnie jeszcze nie raz spróbuje sabotażu… - parsknęła cichym, gorzkim śmiechem. To, że Rufus spróbuje pozabierać te rzeczy ponownie było bardziej niż pewne, zresztą już teraz można było go posądzać o planowanie odwetu za wytrzęsienie i zabranie mu tych wszystkich klamek, śrubek i innych świecidełek, które go kusiły. Ach, dlaczego on nie upodobał sobie biżuterii, byłoby o wiele prościej… - Najważniejsze jest doprowadzenie domu do używalności, ta ścianka jest nieobowiązkowa, akurat powinnam sobie w razie potrzeby poradzić, proszę sobie zbyt bardzo nie zaprzątać tym głowy - owszem, chciała zrobić roszadę ścian w domu, choćby z uwagi na to, że często brakło jej przestrzeni dla siebie we własnej sypialni z powodu zwierząt, szczególnie tych pomniejszych, które dostawała w tymczasową opiekę. Chciała mieć chwilami czas tylko dla siebie, spędzić go również jedynie z sobą samą, poczuć spełnienie odrobiny świadomego egoizmu, ale jak miała to robić, gdy czasami wszystkie te stworzenia znajdowały się w jej łóżku, zmuszając ją do spania na kanapie? Spanie jak spanie, ale ból kości następnego dnia od wszelkich niewygód był uciążliwie dokuczający. Nowe pomieszczenie pozwoliłoby jej zagospodarować przestrzeń dla tych stworzeń i tym samym odzyskać własną prywatność, potrzebowała tego na gwałt, jeżeli miała zachować jakąkolwiek poczytalność na następne tygodnie, ale jej duma wolała wyjść na wierzch i powiedzieć, że to jest pomniejsza, nieważna robota. No tak, oczywiście.
- Wszystko w swoim czasie, spróbuj najpierw zrobić to, co możesz, później będziemy się zastanawiać nad kontynuacją współpracy, ten wybór owszem, zależy głównie ode mnie, ale poniekąd również od ciebie. Nie każdego pracodawcę da się przetrawić – mrugnęła porozumiewawczo, choć pojawił się tu swego rodzaju błysk w jej oczach w trakcie wypowiadania słów. Czy było się czym niepokoić? O ile Richard mógł nie mieć żadnych obaw, to Evelyn miała kilka małych, maluteńkich aspektów, które zdecydowanie ją martwiły – choćby likantropia i własne emocje. Panowała nad tym, ale rozsądek nigdy nie pozwalał jej sądzić, że ma wszystko absolutnie pod kontrolą, tym bardziej, że nie znała mężczyzny na tyle dobrze, by ocenić jak bardzo byłby w stanie ją, nawet przypadkiem, sprowokować.
Dała mężczyźnie wolną rękę, oraz ogrom wolnej przestrzeni, siadając przy stole i wpatrując się znudzonym wzrokiem w ten przebrzydły wazon, który był pamiątką po jej matce. Dlaczego jeszcze w ogóle trzymała to ustrojstwo, skoro przedmiot był niemal jak omen i to w dodatku ten z gatunku złych. Wielokrotnie zrzucała ustrojstwo na podłogę i tyle samo razy go naprawiała, w kółko i w kółko, ale nigdy jeszcze nie podjęła się wyrzucenia, czy ostatecznego zniszczenia przedmiotu. Niósł ze sobą wspomnienia o każdej krzywdzie, którą Nora wymierzała córce, choćby i tych wymierzonych nieświadomie. Despenser wykrzywiła usta w grymasie i odwróciła wzrok w kierunku pracującego Richarda. – Trzeba ci w czymś pomóc? – przechyliła głowę, marszcząc jednocześnie brwi. W jej oczach obecnie prowadzone przez mężczyznę czynności były, mało mówiąc, skomplikowane i miała nadzieję, że tak naprawdę nie będzie potrzebował jej pomocy, bo zupełnie sobie nie wyobrażała jak też miałaby coś ułatwić, czy przyspieszyć.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]02.12.21 18:23
Można powiedzieć, że to nie on wybrał Precla i to Precel wybrał jego, a chociaż brzmiałoby to dość dziwacznie, była to w sumie prawda. Psa nie zakupił sam, myśląc, że raczej nie powinien się zajmować czymkolwiek, a tu nagle, niecały rok temu, w jego dłonie za pomocą kuzyna trafiła mała puchata kulka, obszczekująca wszystko dookoła, ale także z niezwykłym sercem, gotowa na uratowanie „jej człowieka” gdyby tylko było to potrzebne. Teraz zaś pomagał swojemu właścicielowi koić wszystko, co wynikało z jego bólu i wspomnień wojennych, a Richard cieszył się, że ze wspomnień pełnych krwi, bólu i drgawek potrafiły wyrwać go ciepły język i zimny nos, które szturchały go aby przywołać go do początku. Niestety nie był wciąż ekspertem od tego, jak radzić sobie ze zwierzętami, a najgorszy problem był w tym, że podczas wojny dostęp do weterynarza był o wiele bardziej skomplikowany.
- Gdybyś chciała, możesz go pogłaskać. Corgi są zazwyczaj dość przyjacielskie, ale i tak większość psów które nie są tymi obronnymi nie mają problemów o ile nie doznały wcześniej od obcych żadnych krzywd. – Sam Moore przykucnął, klepiąc zwierzaka po boku i pozwalając mu na znalezienie swojego miejsca. Wiedział, że lepiej było nie przeszkadzać, kiedy Precel postanowił odpocząć w kącie, z wielką wdzięcznością podnosząc się aby wychłeptać wodę, wypijając ile mógł i znów zwijając się w kłębek w kącie. Już dalej nie był zainteresowany niuchaczem, chętniej idąc spać i odpoczywać.
Nie sądził, aby więcej było potrzebne komentarza z jego strony, bo zaraz mogłaby ponarzekać na niego bardziej, dlatego ostrożnie sięgnął po co mógł, zajmując się kranem. Wszystko musiało być przeczyszczone i nie chciał zostawiać nic bez dokładnego wyczyszczenia. Czuł, że nie będzie to problematyczne, zwłaszcza, że w tym momencie mógł podziwiać jak zbudowany dom był w sposób dość…prosty, o ile mógł to powiedzieć. Nie chodziło już o sam brak napraw, ale raczej o to, że często nawet nie starano się w tych rozwiązaniach iść w bardziej skomplikowane przedmioty. Ostrożnie wymieniał zbyt zardzewiałe części, które w przyszłości mogły spowodować dodatkowe problemy, a ostatecznie kiedy wymienił wszystko, zdjął rękawice przesiąknięte wodą.
- Gdybym mógł poprosić o podgrzanie tej części, niewielką temperaturą i tylko na chwilę. To pozwoli uszczelnić nakrętki i sprawi, że Rufus będzie miał o wiele większy problem z tym, aby odkręcić cokolwiek ze zlewu i najpewniej też pomoże to uniknąć ewentualnego zalania. Jeszcze jakbym mógł to tylko zostawić do obeschnięcia… - wskazał na zardzewiałe części. Evelyn otrzymała nowe, może więc nie będzie mieć nic przeciwko temu, aby jednak to ze sobą zabrał, nie chciał jednak wstawiać rzeczy mokrych do własnej torby. Zwierzęce kudły które utknęły w kanalizacji ostrożnie wyrzucił do śmietnika, zaraz też sięgając w kierunku klamek.
- Czy jest może jakaś substancja czy zapach, za którą niuchacze nie przepadają, czy raczej się nie powstrzymują przed porwaniem czegokolwiek, co byłoby świecące? Lepiej mi będzie wiedzieć to gdyby spotkał jeszcze kiedyś takiego. – Nie chciał sugerować braku umiejętności w stronę Evelyn, ani też tego, że mogłaby nie pomyśleć nad oczywistym rozwiązaniem, musiał jednak wiedzieć, czy jest dla niego szansa gdyby jednak natknął się na taką Rufusową sztukę gdzieś indziej i musiałby przed nią jakoś bronić swoje narzędzia albo inne przedmioty. Gdyby taka łajza zwinęła kluczyki do auta…na pewno nie było łatwo.
Zajął się teraz klamkami, dopasowując przede wszystkim pierwszą z nich do drzwi wejściowych i ostrożnie wypróbowując parę z nich, zanim nie znalazł tej właściwiej, ponawiając prośbę o przygrzanie.
- Czy jest szansa na znalezienie paru małych pojemników? Szklanek, kubków, czegokolwiek gdzie możemy przesypać rzeczy, aby łatwiej je było nosić. - Mógł poupychać to po kieszeniach, ale wyciąganie tego nie będzie najprzyjemniejsze.
Richard Moore
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10538-richard-moore https://www.morsmordre.net/t10644-listy-do-rysia#322337 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f400-somerset-dolina-godryka-pustulka https://www.morsmordre.net/t10649-szuflada-r-m#322600 https://www.morsmordre.net/t11074-richard-moore#340919
Re: Tereny hodowli [odnośnik]11.01.22 19:23
Spoglądając na Precla widziała grzecznego psa, który jest oddany swojemu właścicielowi i ufała w fakt, że był to zwierzak towarzyski, ba, można by nawet określić go mianem przyjaznego z dodatkiem słodyczy. Nie zmieniało to jednak faktu, iż kruczowłosa do obcych sobie zwierząt podchodziła często gęsto z rezerwą i myśląc o tym, miała w głowie właśnie te mugolskie stworzenia, psy, koty, chomiki, tego typu pupile. O ile magiczne zwierzęta znała, obserwowała latami, uczyła się ich zachowań i nawyków, kultury dzięki której mogła się nimi opiekować bez lęku, o tyle zwykłe psy stanowiły dla niej zagwozdkę. Może była to wina różnych środowisk, ras, innego wychowania – w końcu nie każde zwierzę żyło w cywilizowanej rodzinie, aczkolwiek istniał dla Evelyn mały problem, który wywołał u niej wyznaczenie stanowczej granicy co do kontaktów z tymi stworzeniami, które uporczywie ograniczała do minimum. Niegdyś jej dziadkowie mieli psa, znalezionego pośród mugolskich slumsów ponad dwadzieścia lat temu. Był to piękny, młody wyżeł, który w swoim życiu doznał zbyt wielu krzywd z ludzkich rąk, by ufać każdemu, a podejrzewało się, że niestety chodziło o złe odczucia wywołane właśnie przez dzieci. Despenser miała sześć lat, gdy została przez ów psa zaatakowana podczas zabawy na podwórku z niuchaczem i choć po tamtym zdarzeniu została jej zaledwie malutka blizna w postaci czterech kropek na dłoni, to jednak w jej umyśle blizny nie zagoiły się wcale. Owszem, pracowała z różnymi stworzeniami, pomagała psom, aetonanom, psidwakom, kuguarom i całej rzeczy innych gatunków fauny, ale zawsze ograniczała swój kontakt do minimum, przynajmniej dopóki nie znała zwierzęcia na tyle, by zaufać jemu i sobie na kontakt fizyczny.
Przełknęła ślinę i kiwnęła głową, prędko lustrując Richarda i zastanawiając się nad jego słowami, ale nie poruszając się ani o cal. – Sądzę, że lepiej dać mu odpocząć i zregenerować siły niżeli męczyć obcym zapachem – skwitowała z wolna, postanawiając ostatecznie nie podejmować prób zaprzyjaźnienia się z czworonożnym stworzeniem. Pomyślała o tym, jak sama czułaby się, gdyby ktoś zakłócał jej spokój podczas choroby – wywołałaby apogeum złości, a Precel? Zapewne zamerdałby ogonem, przyjmując jej obecność i rozbudzając się raz po raz. Zdecydowanie nie chciała mu tego zrobić.
Zmarszczyła brwi, obserwując poczynania mężczyzny, jakby sama próbowała wchłonąć wiedzę na przyszłość. Z minuty na minutę co raz bardziej przechylała głowę w zwątpieniu – stanowczo nie było szans, by kiedyś te działania powtórzyła. Dlatego zaledwie chwilę później zrezygnowała z obserwacji i podeszła do ściennego kalendarza, ledwie widocznego poprzez wszystkie kartki, karteczki i notatki umieszczone w każdym możliwym miejscu. Z pozoru wyglądało to na niezły bajzel, ale dla Despenser był to perfekcyjnie uporządkowany zbiór informacji o których powinna pamiętać w najbliższym czasie, bądź do samiuśkiego końca miesiąca. Skupiła się więc na rozczytywaniu rozpisek nadchodzących obowiązków, próbując delikatnie przepiąć te z dzisiaj na dzień kolejny, znajdując nieistniejące luki w planie dnia i zapełniając znaczną część wieczoru. Takie już było życie hodowcy próbującego działać głównie w pojedynkę - zero czasu, mało snu i bardzo, bardzo dużo kawy.
Odwróciła się dopiero na prośbę, lustrując przedmioty o które mogło mężczyźnie chodzić. – Mam nadzieję, że gdzieś to Pan zutylizuje. Nie mam ochoty tego nigdzie wyrzucać, bo ta bestia wynalazłaby to nawet trzy metry pod ziemią… - Westchnęła cicho, mając na myśli oczywiście swojego Rufusa dla którego niemożliwe zawsze stawało się możliwe. Zaraz się jednak wyprostowała, jakby doszło do niej to, co usłyszała na początku – Ach, tak tak – mruczała pod nosem w roztargnieniu, próbując odnaleźć swoją różdżkę, następnie celując nią we wskazany element, po czym podrzuciła mężczyźnie wilgotną ścierkę, w końcu z pewnością płomień, choć mały, nie ugasi się sam – Incendio – wyartykułowała zaklęcie, obserwując wesołe, malutkie płomienie tańczące wokół rozgrzewającego się elementu. Schowała różdżkę w kieszeń spódnicy i obserwowała asekuracyjnie, czy aby na pewno jej kuchnia na tym nie ucierpi.
Parsknęła śmiechem, jednym z tych, które brzmiały na niezaprzeczalnie szczere. – Och, nie. Myślę, że te stworzenia w ogóle mało czego nie lubią. Przynosił mi już tak różnie pachnące przedmioty, że… Chyba nie istnieje coś takiego, inaczej już dawno bym wiedziała i używała wręcz nagminnie tej informacji – miała przecież niemal trzydziestoletnie doświadczenie w opiece nad niuchaczem i albo jej trafił się tak wybrakowany egzemplarz albo po prostu każdy z nich był tak samo niewrażliwy, co byłoby zaś strasznie katastrofalną w skutkach perspektywą, tym bardziej, że liczebność gatunku się zwiększała z każdym rokiem. – Można próbować rozsypywać w pobliżu sierść innego niuchacza, są dość terytorialne, może podziała na starsze osobniki, lub na te wyjątkowo młode, chore, czy ranne, ale nie liczyłabym na działanie w przypadku w pełni zdrowego osobnika – wzruszyła ramionami, jakby sama już pogodziła się z faktem, że te zwierzęta są po prostu permanentnym gatunkiem złodziei nienadających się do resocjalizacji.
Podążała za mężczyzną dopiero, gdy ten potrzebował jej pomocy, jednak przez większość czasu trzymała się na nadzwyczajnie uprzejmy dystans, aby jedno i drugie czuło się w miarę komfortowo. Uważała, że takie krążenie świadczyłoby jedynie o tym, że patrzy mu na ręce, a sama nie znosiła uczucia, gdy ktoś przypatrywał się na jej własne podczas pracy.
Szklanki i kubki? Ochże na litość niebieską, a żeby jeszcze ona takie rzeczy u siebie znalazła. Zamiast tego podeszła do jednej z szafek przy drzwiach i wyciągnęła różnej wielkości gliniane pojemniki z uchwytami, które służyły jej za miarki przy suplementacji aetonanów. Wielkościowo uważała, że to powinno było wystarczyć – Oby się nadawały – wskazała dzierżone przedmioty, próbując ocenić ich wielkość w porównaniu do wszystkich tych rzeczy, którym szło znaleźć miejsce.
Zaczynało z wolna zmierzchać, co wprawiało kobietę w marudny nastrój. Nie spodziewała się, że znaleźli aż tyle rzeczy, które owszem, można było szybko naprawić, ale ich ilość pochłaniała ogromne pokłady czasu. – Mam nadzieję, że ktoś Pana odbierze? Podróżowanie o tej porze, zwłaszcza w Pańskiej sytuacji, nie jest tym, co bym polecała – rzuciła od niechcenia, próbując być jedynie miłą, jakby wcześniej, przy naprawach, nie burknęła na Richarda z raz, dwa, czy może pięćdziesiąt. Nie była jednak złym człowiekiem i nikomu nigdy (no, może poza małymi wyjątkami) źle nie życzyła, a że pracował w tym momencie dla niej, to wolała rozeznać się w sytuacji.

/zt.

[bylobrzydkobedzieladnie]


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]12.02.22 20:25
Gotowy był przysiąc, że Precel krzywdy nikomu nie zamierza zrobić krzywdy, ale gdyby tak miał o tym myśleć, nikomu nie mógł opowiadać o tym jak ma odbierać cudze zwierzę. Nie trwał w magicznym świecie przez niewiadomo ile lat, ale słuchając o wszystkim, co jest niebezpieczne, było to nawet…drażliwe. Te wszystkie zwierzęta zjadające mugoli, wyjadające mózgi, wątroby, czy co tam jeszcze dało się jakkolwiek zjeść. Skinął więc głową, postanawiając pozostawić zwierzę na miejscu, aby mógł spać spokojnie i nie musiał martwić się o to, co zrobi zwierz, bo zwierz będzie odpoczywać. Poklepał go jeszcze po boku, pozwalając mu odpocząć kiedy sam skupił się na naprawach.
Ostrożnie też spojrzał na znajdujące się w okolicy przedmioty, zastanawiając się, czy nie powinien też zapytać, co innego mogło się wydarzyć z przedmiotami i niuchaczem, coś jednak powiedziało mu, że mimo wszystko nie chce wiedzieć. Odłożył więc co musiał na bok, ufając Evelyn, że ta zajmie się, gdyby była taka potrzeba, niuchaczem i wcale nie będzie musiał użerać się z małą istotą o zręcznych łapkach. Skupiając się na zlewie, pozwolił jeszcze Despenser zadziałać zaklęciem, samemu też ostatecznie podchodząc do kranu i sprawdzając, czy wszystko działa. Woda leciała dość sprawnie, co znaczyło, że nawet udało im się zająć wszystkim dość sprawnie dzisiejszego dnia.
- W takim razie to pewnie ciężka praca, prawda? Trzymać się jednego zwierzęcia którego wcale nie da się zniechęcić. – Aczkolwiek nie mógł być tego całkowicie pewien i taka była prawda. Podnosząc się ze swojego miejsca, przeszedł już w inne części domu. Sam czuł się zaskoczony, ze naprawy mimo wszystko szły całkiem sprawnie, dlatego nie czuł się nawet zły kiedy tylko wszystko się przeciągało aż do zapadającego zmroku. Niby nic dziwnego w zimie ale im więcej teraz wykonał, tym mniej musiał się martwić na zapas. Tym bardziej jednak nie musiała się martwić Evelyn, że niespodziewany gość pozostanie tutaj na wieczór, bo ostatecznie miało się to skończyć na tym, że Billy go odbierze. O godzinie jednak nie mógł informować kuzyna z wyprzedzeniem, dlatego musiał czekać.
- Spokojnie, na takie odległości nie ruszam się sam, ale dziękuję za pytanie. W takim razie na dzisiejszy wieczór to wszystko, co do zapłaty możemy się umówić po skończeniu dodatkowych zajęć wypracujemy kwotę. – Ostrożnie otrzepał dłonie, zbierając sprzęt. Na niego już pora, ale czuł, że na dzisiejszym dniu praca się nie skończy.

zt
Richard Moore
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10538-richard-moore https://www.morsmordre.net/t10644-listy-do-rysia#322337 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f400-somerset-dolina-godryka-pustulka https://www.morsmordre.net/t10649-szuflada-r-m#322600 https://www.morsmordre.net/t11074-richard-moore#340919
Re: Tereny hodowli [odnośnik]16.04.22 20:03
10.04.1958

Była w wyjątkowo dobrym nastroju, wiosna dawała o sobie znać pełną piersią, pogoda wreszcie stawała się łaskawsza i praca nie była już tak ciężka, jak w okresie zimowym. Nie miała dzisiaj za wiele do zrobienia, to też uwinęła się prędzej niż pierwotnie obstawiała. Jedynie naprawianie przęseł w ogrodzeniu doprawiło ją o kilka drzazg w dłoniach i nowych rozcięć. Opłukała dłonie w strumieniu, przypominając sobie jak często kiedyś przychodziła tu z ojcem, czy to dla obmycia ran, czy po prostu na ryby. Tęskniła za tamtymi chwilami i choć chciałaby móc jeszcze raz przeżyć na nowo jedno ze wspomnień z ojcem, to wiedziała, że już nigdy nie przyjdzie jej go zobaczyć. Może to i dobrze, przecież przez te wszystkie lata widziała, jak męczyło go życie z matką, a mimo to próbował ratować stosunki rodzinne, jak chciał wychować swoje dzieci na porządnych ludzi. Był dobry i ta dobroć doprowadziła go w końcu do obłędu, co zaś było na rękę matce.
Odrzuciła od siebie widmo wspomnień, nie chcąc zatruwać sobie głowy rodziną, której już nie miała, Nie potrzebowała roztrząsać całej tej szopki w której się wychowywała, ani też powodu dla którego zrzucono jej cały dobytek na ramiona. Dała sobie radę i to było w tym wszystkim najważniejsze, a teraz musiała jeszcze postarać się o spokojną przyszłość.  
Już od miesięcy miała problem z dostawcami, ceny pasz windowały w górę, niektóre kontakty się pourywały i starała się nie zakładać, że przyczyną tego stanu rzeczy była śmierć jej wieloletnich partnerów handlowych. Tam, w Anglii sytuacja była zgoła inna niż na wciąż dość spokojnych ziemiach Szkocji i Evelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać jak to wszystko teraz wyglądało, nawet jeżeli odczuwała te zawirowania na własnej skórze.
Przeszła spokojnym krokiem na pastwiska, wspinając się po szczeblach ogrodzenia, by zaraz usiąść u samej góry i zwiesić nogi, beztrosko nimi bujając. Prędko obok niej pojawił się Alchemik, a ona ze spokojem pogłaskała koci łepek, który patrzył na nią z naturalną dla kota pogardą, na której widok niebieskooka aż się uśmiechnęła. Powiodła wreszcie wzrokiem w dal, dostrzegając Arraxa, jednego z cenniejszych dla jej stajni ogierów, choć ten zasługiwał też na miano największego niszczyciela, przyprawiając Evelyn o siwe włosy za każdym razem, gdy widziała kolejne zniszczone ogrodzenie.
Zmarszczyła brwi, próbując wytężyć wzrok i skupić się na zwierzęciu, poruszał się zbyt gwałtownie, by to była zwykła przebieżka i wtedy dojrzała niuchacza, który uciekał w jej kierunku, próbując czmychnąć przed kopytami rozzłoszczonego ogiera. Despenser załamała ręce, obserwując jak małe, czarne zwierzę biegnie co sił w małych płucach i choć tak bardzo korciło ją danie mu nauczki, to serce do zwierząt zawsze miała miękkie. Przewróciła oczami i gwizdnęła głośno, zwracając na siebie uwagę kopytnego oprawcy, który wpierw ani myślał o odpuszczeniu pościgu, jednak jego wola uginała się z każdą chwilą bardziej i bardziej, aż… Zatrzymał się na środku łąki i parsknął z niezadowoleniem, odwracając się wreszcie w przeciwnym kierunku. Niuchacz zdążył dobiec do ogrodzenia, wspiął się na nie prędko i schował w kieszeni płaszcza swojej właścicielki, na co ta westchnęła jedynie z pełną frustracją i wróciła do mozolnego wydłubywania drzazg. Dzień jak co dzień.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]20.04.22 11:04
Nie miałem wielu informacji o dziewczynie, której nadętość i złośliwość wzbudzała we mnie znużenie połączone z chęcią wypowiedzenia plugawej klątwy. Czarny humor oraz uszczypliwość jeszcze byłbym w stanie znieść, zaś ten wyraz twarzy i błysk pogardy w oku potrafił wytrącić człowieka z równowagi, co na jej szczęście do tej pory się nie udało. Pokłady mej cierpliwości miały swoje granice, stwierdziłbym nawet iż bardzo wąskie, lecz zważywszy na pozorną nieszkodliwość nie wylądowała jeszcze na liście ofiar. Jeszcze – to było naprawdę mocne i dobre słowo. Wbrew całej wątpliwej otoczki ostatnim razem pomagała mi rozwiązać zagadkę, choć zapewne zupełnie tego nie planowała. Nie zamierzałem dzielić się zgarniętymi galeonami, nie rozważałem również podziękowań, które nie przeszły mi przez usta, jednakże uznałem że warto było dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Mówiła prawdę? Prowadziła hodowlę? Jeśli tak to zapewne nie była anonimowa, szczególnie w czasach, gdzie każdy towar był na wagę złota. Wojna ledwie musnęła szkockie ziemie, ale i tak tamtejszym mieszkańcom dawała się we znaki wszak napływ mugoli oraz parszywych mieszańców musiał naruszyć stabilizację.
Odnalezienie jej nie było łatwe, to musiałem przyznać. Nim dotarłem do właściwego miejsca sprawdziłem jeszcze kilka innych, które podrzucili mi opłaceni informatorzy. Ciekaw byłem jej pochodzenia, zastanawiało mnie dlaczego rzekoma stanowczość w poglądach nie przeradzała się w działanie. Pasowała jej obojętność? Swego rodzaju nijakość? Nie wyglądała na osobę, która pozwoliłaby ograbić siebie z ziem, a musiała wiedzieć, że właśnie to groziło jej z rąk rebeliantów. Szukali podobnych przybytków dla ulokowania własnych rodzin, cholernych robaków pełzających po powierzchni i wykorzystujących pracę innych. Może z nimi współpracowała, a przy mnie robiła jedynie dobrą minę do złej gry? Opcji było wiele, ale aby o tym się przekonać musiałem drążyć kamień; kropla, po kropli.
Poświęciłem kilkanaście minut na obserwację dziewczyny, która siedziała na ogrodzeniu. Faktycznie posiadała gospodarstwo, a w nim całkiem pokaźną ilość przeróżnych zwierząt. Była tu sama? Trudno było mi w to uwierzyć, albowiem mogłem tylko się domyślać ile pracy kosztowało utrzymanie hodowli. Z resztą taka fucha niezbyt pasowała do kobiety, aczkolwiek w swym krótkim życiu widziałem już tyle dziwactw, że byłbym gotów w to uwierzyć.
Ruszyłem przed siebie zamierzając ujawnić swą obecność. Sięgnąwszy do kieszeni płaszcza wysunąłem paczkę ręcznie skręconych papierosów i odpaliłem jednego szybkim potarciem krańca bibułki. Już w chwili pierwszego zaciągnięcia się dymem uśmiech wpełznął na mą twarz, gdyż dawno nie miałem okazji palić równie dobrego tytoniu. Był zupełnie inny niżeli paskudztwo dostępne na nokturnowskich uliczkach. -No, no, no- rzuciłem głośniej, aby mogła odnaleźć mnie wzrokiem. -Całkiem tu ładnie. Cisza, spokój, świeże powietrze i smród łajna- pokiwałem wolno głową, po czym zbliżyłem się do niej na kilkanaście metrów i zatrzymałem. Wolałem zachować dystans, gdyby chciała postraszyć mnie jakimś zwierzątkiem. Może tym kotem? -Jak tam różdżka? Lepiej ją pilnujesz?- spytałem zachowując czujność, choć ironiczny uśmiech zastygł na moich wargach.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Tereny hodowli [odnośnik]20.04.22 22:42
Żyło jej się tu spokojnie, choć nielekko, a z pewnością skromniej niż przed wojną, która przecież wciąż rozgrywała się dalej, niż bliżej, przynajmniej w jej mniemaniu. Praca była ciężka, ale odpłacała się swym owocem. Zmęczenie wielokrotnie górowało nad trzeźwością umysłu, wyniszczając po części niebieskooką, jej organizm, cierpliwość, wagę, ale była to cena, którą przyszło jej płacić za utrzymywanie w ryzach swojej normalności, małego wszechświata. Dawno już odcięła się od pracowników, ograniczając się do pomocy jednej, może dwóch zaufanych osób, które znały jej przypadłość i zazwyczaj wiedziały, kiedy się tu nie pojawiać. Pracowała za trzech, może nawet i czterech, udowadniając, że jej płeć nijak ma się do zabobonnych stwierdzeń, umniejszania na sile. Nie chciała mieć tu gości, przypadkowych osób, gości, którzy mogliby chcieć coś uszczknąć, wpłynąć na nią i pozwolić popełnić błąd. Działała sumiennie, jednocześnie ograniczając kontakty, porozumiewając się głównie na gębę, choć trudniej było z kupcami i dostawcami, szczególnie gdy ci wieloletni po prostu znikali, rozpływali się w powietrzu, gdy sowa wracała każdorazowo z listem, którego nie udało jej się dostarczyć. Niezależnie od tego, ile sił wkładała w starania, zawsze pozostawały szczeliny, przez które można było się przedostać, o ile tylko się chciało.
Spięła się, gdy do jej uszu dobiegł butny komentarz, dźwięk ewidentnie mający na celu przyszpilenie jej uwagi. Syknęła cicho, gdy odruchowo zacisnęła dłonie, wbijając na powrót jedną z niemal wyciągniętych drzazg. Mimo nader wyczulonego powonienia nie wyczuła intruza, w czym zapewne przeszkodził jej przede wszystkim wiatr i to, że tu czuła się na tyle bezpiecznie, by nie musieć ciągle zważać na wszystko dookoła. Nie przeoczyłaby jednak zapachu krwi, który zawsze wwiercał się w jej zmysły, powodując dyskomfort i metaliczny posmak w ustach, tym razem na szczęście nie przyszło jej tego poczuć. Nie tolerowała obcych na swojej ziemi, a już w szczególności tych niezapowiedzianych, więc tym prędzej skierowała swoje spojrzenie w kierunku z którego dobywał się dźwięk. Prychnęła z niezadowoleniem, schodząc z ogrodzenia i stając przodem w kierunku mężczyzny, po ostatnich ekscesach wolała mieć go na widoku. Nie wiedziała czego tu szukał, ale miała obawy, że kolejnej wyssanej z palca bzdury bez pokrycia w faktach. – Wciąż to więcej plusów, niż minusów – skwitowała ze sztuczną uprzejmością w głosie, łapiąc kontakt wzrokowy z przybyszem. Nie wyglądała na zaskoczoną, zupełnie jakby przewidziała, że prędzej, czy później znów się na siebie napatoczą, ale ewidentnie nie była tym stanem rzeczy zachwycona. Niełatwo było ją znaleźć, trzeba było się trochę naszukać, sama od wojny dobrze o to zadbała. Dzięki temu miała wrażenie, że trzyma wszystko w garści, nie musi się bać, że ktoś się tu napatoczy podczas pełni i będzie jej szukać aż do skutku. Jak jednak było widać – wszystko dało się obejść, tylko zastanawiała się po co nastręczał sobie trudu. – Zabrakło już ludzi, których możesz pomawiać, czy może przyszedłeś przeprosić za swoje zachowanie? – skrzyżowała ręce na piersi, unosząc brodę wyżej, obserwując mężczyznę czujnym spojrzeniem stalowoniebieskich tęczówek, zupełnie jakby spodziewała się sztuczek.
Różdżka spoczywała bezpiecznie w kieszeni jej spódnicy i choć Szkotka była tego w pełni świadoma, to po zasłyszanych słowach miała ochotę teatralnie upewnić się, że faktycznie ją ma i jakimś cudem jej nie zgubiła, choć przecież faktycznie nie spuszczała przedmiotu z oczu. Powstrzymała się jednak, zaciskając szczelniej splot swych rąk; to byłby zbędny repertuar. – Powiedzmy, że już nie dopuszczam jej do obcych rąk – przyznała i choć wywróciła oczami z poirytowaniem na wspomnienie swojej całkowitej porażki, to przez krótką chwilę dało się dostrzec, że kącik jej ust zadrżał.
Nie musiała nawet analizować tego, czy jest tu dziś sama. Była. Napawało ją to niemałym spokojem, bo nikt jej bliski nie powinien się tu teraz kręcić i jej rozpraszać, niezależnie od zamiarów jej dzisiejszego gościa. – Dlaczego tu jesteś? – zapytała wprost, nie chcąc bawić się w gierki, choć podejrzewała, że i tak Drew odwróci kota ogonem, mogła go nie znać, ale podświadomość miała tu swój większy udział. Skoro ją odwiedził, to zdecydowanie nie przez przypadek i absolutnie nie towarzysko, więc czego tu szukał? Dlaczego zawracał sobie głowę odnalezieniem jej? Nie wiedziała, czy wrócił później na Dunbar Castle, czy znalazł to, czego szukał. Miała nadzieję, że nie przyjdzie jej tam znów wracać, bo jegomość miał swoje oczekiwania, które nijak nie pokrywały się z potrzebami Szkotki.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]27.04.22 20:42
Można by powiedzieć, że szkocie tereny powinny być bliskie mojemu sercu, albowiem to właśnie na tych ziemiach rozkwitał ród Macnairów. Niewiele osób pamiętało, iż kiedyś byliśmy szlachtą, cieszącym się szacunkiem rodem, który pod zwierzchnictwem potężniejszych od siebie prężnie się rozwijał oraz gromadził majątek. Nic nie zwiastowało rychłego i bolesnego upadku, jednakże tak właśnie się stało, kiedy to władza okazała się zbyt dużym ciężarem pobudzającym najmroczniejsze, egoistyczne pobudki. Przestało liczyć się nazwisko, nie miała nic znaczenia polityka – chodziło tylko i wyłącznie o poglądy, o podniesienie broni nawet kiedy z góry bitwa była przegrana. Unoszenie się honorem mieliśmy we krwi, podobnie jak skrajny egocentryzm, ale to wszystko powinno iść w parze z racjonalizmem, czego moim przodkom zabrakło. Właściwie niewiele wiedziałem o naszej historii, rodziciele nie poruszali tego tematu, a ja sam nawet nie zadawałem pytań z prostego powodu – braku świadomości. Obecnie nie dociekałem, nie było to moim priorytetem, albowiem wolałem skupić się na odbudowie nazwiska i pozbyciu się mend, które wciąż okrywały go hańbą. Uczyniłem już ku temu pierwsze kroki i ani przez chwilę ich nie pożałowałem.
Mimo wszystko Szkocja była poza zasięgiem mych zainteresowań. Nie czułem przywiązania, zaniechałem rodzinnych tradycji, które notabene były mi obce. Miałem zupełnie inne plany. Byłem jednak pewny, że w końcu nawet tutaj wojna zbierze swoje żniwa i tym samym będę znacznie częściej oglądał te przyjemne dla oka krajobrazy.
Pozornie okoliczne miasteczka zdawały się znacznie bardziej tętnić życiem, niżeli na angielskich ziemiach. Widać było liczniejsze grupy ludzi rozmawiających swobodnie na ulicach, z boku targowiska wyglądały jakby pękały w szwach, choć tak naprawdę przypuszczałem, że mogło być to jedynie złudzenie. Nie chciało mi się wierzyć, iż lokalna społeczność nie odczuwała trudów z dostawami, podobnie jak braku równie wzmożonego handlu z południowymi hrabstwami. Kto wie może Evelyn będzie skora mi o tym opowiedzieć? Zapewnić ciekawe kontakty? Nie mieszkała tu od dziś, a zatem z pewnością znała odpowiednie osoby, tym bardziej jako właścicielka hodowli. Nie wierzyłem w jej anonimowość, nawet jeśli usilnie starała się ją zachować.
-Zacznij zatem od minusów- rzuciłem nie spuszczając z niej wzroku. Nie miałem pojęcia co kłębiło się w jej głowie, a już zdążyłem się przekonać, iż była niereformowalna. Zapewne ostatnie czego się dziś spodziewała to mojej wizyty, więc wolałem zachować ostrożność. Rzecz jasna ponadprogramową czujność wolałbym zamienić na wykwitną szkocką, ale nie spodziewałem się takich rarytasów od samego powitania. -O smrodzie łajna już wiem- dodałem uśmiechając się lekko pod nosem. Wyczułem sztuczną uprzejmość, nieco zirytowałem ją ostatnim razem, jednak nie popadajmy w paranoję – finalnie różdżkę odzyskała, choć mogłem nią rozpalić w kominku. Nieistotne, że go nie posiadałem.
Zaśmiałem się w głos na wspomnienie przeprosin. -Raczej po takowe przyszedłem. Pofatygowałem się osobiście na obce ziemie, a tu taki zawód. Panno Evelyn, proszę nie sprawiać mi równie wielkiego rozczarowania. Jak ja się z niego pozbieram?- kpiąca nuta była aż nadto wyczuwalna, ale nie mogłem się powstrzymać. Naprawdę sądziła, że w ogóle miałem ku temu powód? Nie zrobiłem nic wykraczającego poza samoobronę – no może poza zmuszeniem do zwiedzania lochów. Dzięki mnie miała jednak okazję na przygodę, przeżycie czegoś bardziej ryzykownego jak zbieranie chwastów dla włochatej rodzinki.
-Bardzo mnie to cieszy- skwitowałem kwestię różdżki, a następnie sięgnąłem dłonią do skórzanej torby, z której wyjąłem butelkę rumu i pomachałem nią. -Wypijemy za to?- spytałem zmniejszając między nami dystans. Postraszy mnie swymi pupilami? Niewątpliwie byłaby skora to uczynić. -Wydaje mi się, że wpierw wypada zaprosić w skromne progi, a dopiero później zadawać trudne pytania- rzuciłem żartobliwym tonie. Na jej miejscu też ostatnie co bym zrobił, to zaprosił siebie do domu.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Tereny hodowli [odnośnik]29.04.22 22:27
Wojna w Szkocji istniała, przynajmniej była na ustach mieszkańców, dało się o niej usłyszeć w miastach, na wsiach zdecydowanie rzadziej – tam nie było takich chęci do zasięgania informacji. Prawdopodobnie jeszcze wiele gospodarstw nie miało pojęcia, że w sąsiednim kraju rozgrywają się bitwy. Były za to problemy z dostawami, ale prędko dawało się to nadrobić poprzez zawiązywanie relacji z okolicznymi farmerami, choć i tak ostatnia zima dała wszystkim w kość, skutecznie ograbiając spiżarnie większości. Evelyn pamiętała dzień w którym pojawiła się w mniejszym mieście, odwiedzając zaprzyjaźnioną hodowlę, która znajdowała się w wysokich górach Szkocji. Tam zapytano ją, czy wojna jest prawdą. Nie wiedzieli nic, nie byli przygotowani na gorsze miesiące, na stratę dostawców, na napływ uciekinierów. Była rozgoryczona, wściekła dezinformacją, jakby ignorancja tych ludzi ją poraziła. Owszem, niewiedza nie była czymś złym, o ile nie prowadziło się biznesu. Straciła z nimi kontakt kilka miesięcy później i wciąż bała się spróbować sprawdzić, czy jeszcze trwają.
Nie odpuszczała kontaktu wzrokowego, zupełnie tak, jakby rozerwanie go miało być słabością. Zamiast tego zaśmiała się pusto, bez wyrazu. - Minusów? Och, dzień jest zbyt krótki, by to wszystko wyliczyć – mruknęła, gdy jej usta wykrzywiły się w grymasie. Kochała swoją pracę, ale miało to swego rodzaju powiązanie z czymś na wzór syndromu sztokholmskiego – wpierw została przymuszona, a później z tego przymusu narodziły się inne uczucia, te z pozoru pozytywne w wybrzmieniu, ale wciąż były to emocje zrodzone nienaturalnie. – Smród łajna, to jest jedynie to, co przeszkadza innym, ja go nie czuję – a przynajmniej nie czuła go tak, jak inni. Dla niej była to codzienność, zmysły były łaskawe i choć wyostrzone, to pozwoliły na wystarczające przyzwyczajenie się do zapachu z którym tak często obcuje. Wzięła głęboki oddech przed kolejnymi słowami, nie była pewna, czy dobrze robi, ale lubiła uświadamiać innych, szczególnie tych, którzy za główny problem obierali właśnie to, co Drew w swych słowach. – Przede wszystkim problem z dostawcami, nie zliczę ilu straciłam od początku wojny, wieloletnie współprace się pourywały, a nowi… Cóż, przynoszą ryzyko – sapnęła z frustracją, podpierając się o płot, jakby chciała zasygnalizować swoje rozluźnienie. Nie były jej potrzebne walki na jej ziemi, nawet jeżeli był to jedynie test, sprawdzenie, czy może sobie pozwolić na oswojenie się z tą sytuacją, brak stanowczej reakcji. Zupełnie tak, jakby prowadziła pogawędkę z sąsiadem, jednym z tych mieszkających wiele kilometrów dalej, jak to w Szkocji bywało poza miastami. – Pracownicy, też jak widać… - urwała, omiatając teatralnie swym wzrokiem okolicę. Cisza była głucha, jedynym dźwiękiem pozostawał wiatr i rżenie aetonanów. Żadnych rozmów, gwaru, kręcących się ludzi. Kiedyś było tu zupełnie inaczej. Mogła spacerować, podziwiać świetność swojego przybytku, doglądać prac, to miejsce tętniło życiem, a wystarczyło kilka miesięcy, by tamta rzeczywistość przeszła w zapomnienie. – Mało komu można było ufać, nie mieć obaw, że sprowadzi mi się tu gromada wysiedleńców – zacisnęła zęby z niemałą siłą. Pamiętała ich twarze, wiedziała komu odmawia dalszej współpracy i robiła to dla własnej korzyści, świadoma konsekwencji. Zrobiłaby wszystko dla swojej hodowli, więc tym bardziej nie miała wyrzutów sumienia, takie rzeczy się zdarzają, prawda? Teraz jednak dźwigała konsekwencje, wciąż pracując ponad własne siły. Utrzymywała pozory normalności, udawała, że wcale nie musi teraz odpowiadać za pracę kilku osób w jednym momencie, ale prawda była inna, nawet jeżeli starała się ją skrzętnie ukrywać. – Ach, nie zapomnijmy, że jestem kobietą, przez co obecnie większość nowych kontrahentów sądzi, że negocjuję w imieniu męża – skrzywiła się, nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną, jakby potrzebowała udowodnić samym spojrzeniem, że zna swoją wartość, swoje stanowisko i nie potrzebuje nikogo, by odpowiednio zarządzać hodowlą. Chciała, by nie było wątpliwości, że tego typu założenia godzą w jej dumę, ale też i wkład w pracę. Możliwe, że niegdyś granica między rolą mężczyzny, a kobiety była zdecydowanie większa, ale teraz… Czasy się zmieniały, wszystko szło z nurtem i choć nie znała innej kobiety, która nosiłaby podobne jej brzemię, to nie zakładała, że takowych nie ma w ogóle, nawet jeżeli chciałaby się rozkoszować przecieraniem szlaków w historii, choć była pewna, że to nie do niej należały pierwsze kroki w tym aspekcie.
Uniosła jedną z brwi, nie kryjąc zdziwienia reakcją mężczyzny. –  Pofatygowałeś się, ponieważ masz powód, którego jeszcze nie rozgryzłam. Widać to po tym, jak się zachowujesz, jak pewnie stoisz, jak jawnie ze mnie kpisz, jak czujesz się panem każdej ziemi po której stąpasz, nawet jeżeli nie należy ona do ciebie – uniosła brodę ku górze, nie bała się swoich słów. Nie było jej trudno wysnuć tego typu założenia, sama zachowywała się zwykle podobnie, może właśnie dlatego tak bardzo irytowało ją u innych. – Oczekujesz przeprosin? Dobrze. Przepraszam za to, że nie podbiłam ci wtedy oka, dobrze byś wyglądał, mogłam się bardziej postarać – zawadiacki uśmiech zawitał na usta Szkotki, gdy pozwoliła sobie na przytyk. W jej słowach nie było jadu, choć czaiła się jakaś dzika nuta na końcu słów, łącząc się z silnie brzmiącym akcentem. Poczuła drżenie własnych dłoni, lecz nie spuściła na nie wzroku, chowając je z wolna do kieszeni. Zawsze drżały, skutecznie przypominając jej o przekleństwie, ale nie wywołując zagrożenia przemianą, do tego potrzeba było czegoś więcej, gniewu, złości, braku samokontroli, ale one trzęsły się niezależnie, zawsze wtedy, gdy tego nie chciała. Była cholernym złem tego świata, odmieńcem, którego nosiła ziemia. Zawsze czuła za bardzo, reagowała znacznie mocniej niż inni, odznaczała się, choć tak starała się utrzymywać pozory. W ciągu tych kilku lat zdążyła jednak poczynić progres, przekuć swoją porażkę w sukces, choć była to mozolna, ciężka praca nad sobą, wewnętrzna walka. Wciąż jednak jej pewność stawiała ją ponad podziałami. Miała cechy, które dawały jej siłę, nawet jeżeli były nieprzewidywalne i nauczyła się, że to nie jest złe.
Spojrzenie kobiety zwęziło się na widok wyciąganego przedmiotu, a jej ciało spięło się, jakby spodziewała się czegoś innego niż ta po chwili wyciągnięta butelka rumu. Pokręciła głową z niedowierzaniem, wypuszczając powietrze z płuc ze świstem. – Przyszedłeś się ze mną napić? – zapytała chłodno, próbując się nie wzdrygnąć, nie zareagować gdy zaczął do niej podchodzić. Ludzie kłamali, oszukiwali, by później wbić sztylet w plecy w imię własnych korzyści, a znając takie zachowania zaufanie było towarem deficytowym. Jej brat skutecznie udowodnił, że nie można ufać nikomu, nawet rodzinie, więc jakie to mogło mieć przełożenie do na innych, ludzi pozornie obcych?
Nie była pewna, czy którakolwiek reakcja będzie tą prawidłową, czy w ogóle istniała jakaś poprawna, zupełnie jakby została zagoniona w róg i oczekiwano od niej wydostania się z potrzasku. Odwróciła się przez ramię w stronę zwierząt, ostatecznie nie reagując wcale, powstrzymując się przed ich odesłaniem, niech chociaż one mają w głębokim poważaniu wizytę niespodziewanego gościa. – Moje skromne progi, to cała ta ziemia. Podobno domem jest miejsce w którym przebywa się najczęściej, a więc skoro masz takie oczekiwania… - rozpostarła ramiona z prowokującym uśmiechem i ponownie weszła na płot, siadając na samej górze. Przełożyła różdżkę asekuracyjnie z kieszeni do cholewki buta, machając infantylnie nogami. Poklepała płot koło siebie, tak daleko, na ile pozwalało jej w tamtym momencie. – Zapraszam – butny ton zaproszenia rozszedł się echem. Nie miała pojęcia, czy mężczyzna się ugnie do picia na płocie, ale w tym momencie jego ewentualne uwagi nie były dla niej niczym znaczącym. Miał wybór, dała mu go na tacy, mógł tam stać jak kołek, bądź rozsiąść się na płocie. W końcu w tym kierunku, za jego plecami, mieli doskonały widok doliny. Ziemie Despenserów roznosiły się na wzgórzu, stąd było widać wszystko jak na tacy, w oddali dało się dostrzec niewielkie miasto do którego zaglądała przynajmniej kilka razy w tygodniu, z reguły z potrzeb wyznaczonych przez hodowlę. Znała tam wszystkich, a oni znali ją i choć była pewna, że wiedzą o jej klątwie, to milczeli, nigdy nie pytając wprost, nie patrząc krzywo. Nie wiedziała, czy powodem jest kwestia Szkockiej społeczności, czy jednak chodziło tu o strach, obawę o potwierdzenie podejrzeń. Miała nadzieję, że nawet jeżeli byliby pytani wprost, to chociaż udawaliby, że nic nie wiedzą. - Pijesz pierwszy – zawyrokowała z sardonicznym wykrzywieniem warg, okazując wprost własną nieufność, która była już jedynie zachowawcza. Wcześniej niby piła już alkohol w jego towarzystwie, ale nie można było porównać tamtej sytuacji do obecnej i ta myśl mocno zakorzeniła się w jej umyśle wokół całej masy ostrzegawczych wykrzykników.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]12.05.22 22:49
Gdyby mi powiedziała, że wciąż niektórzy nie słyszeli o bitwach toczonych tuż za granicą, zaśmiałbym się w głos przyjmując to, jako kiepski dowcip. Czyżby ludzie, aż tak bardzo obawiali się prawdy? Ignorowali otaczającą ich rzeczywistość? Tak ogarniało ich tchórzostwo, iż nie byli gotów sięgnąć po różdżkę i ruszyć do walki ku lepszej przyszłości dla czarodziejów? Ich dzieci? Pasowało im życie w ukryciu? W obawie, że ktoś się dowie o ich nadprzyrodzonych, wyjątkowych mocach? Nie rozumiałem tego, nie potrafiłem pojąć jak można było żyć w takiej nicości, codzienności pełnej wyrzeczeń, strachu i nieustannej ostrożności. Mugole byli gorsi, słabsi i niezdolni do potęgi, jaką w rękach mieli magiczni. To oni winni nam się podporządkować, nie my im.
-Mam czas. Nie po to szedłem tyle mil- rzuciłem, po czym beztrosko oparłem się o drewniany płotek zachowując stosowną, nawet zbyt dużą, odległość od dziewczyny i skupiłem wzrok na zwierzętach. Nasunęło mi się pytanie jak sobie z tym wszystkim radziła wszak praca nie wydawała się łatwa, a tym bardziej nadto przyjemna. Czy to było jej marzenie? Może zaś spuścizna, o jaką nawet nie prosiła? Nie wyraziłem jednak swych obiekcji głośno, albowiem właśnie na takowe miała szansę odpowiedzieć w kontekście wspomnianych minusów tego miejsca. -Może już nim przesiąkłaś- mruknąłem i przysunąłem głowę nieco bliżej jej ramienia, po czym bez cienia zawahania wziąłem w płuca haust powietrza. -Nie ma dramatu, czułem już od ludzi gorszy smród- skwitowałem prostując się. Ironiczny uśmieszek pojawił się na wargach i choć nie byłem przekonany, czy zdawała sobie sprawę, iż jedynie żartowałem,  to nie zamierzałem wyprowadzać jej z ewentualnego błędu. Fakt faktem nie trzeba było pracować przy łajnie, aby nim cuchnąć – wystarczyło udać się na Śmiertelny Nokturn późną porą. Woni prosto z rynsztoku nie szło z niczym pomylić.
Wsłuchałem się w jej słowa z uwagą. Nie byłem szczególnie zdziwiony brakiem dostawców, albowiem wszystkim doskwierał problem z najpotrzebniejszymi artykułami – nie tylko spożywczymi. Sam jako właściciel Karczmy Pod Mantykorą borykałem się różnymi problemami, które wcześniej wydawały się niemożliwe do nadejścia. Deficyt alkoholu? Brzmiało to jak czcze gadanie wszak zwykle było go na pęczki, zaś wówczas nawet zwykły bimber trudno było zorganizować. Szczęście w nieszczęściu, że klienci przybytku nie byli nader wymagający; ważne, aby kopało, a smak miał tutaj najmniejsze znaczenie. Przejęcie linii brzegowej oraz portu w Ipswich zapewniało dodatkowe możliwości transportu, jednakże nie byłem pewien na ile to rozwiąże wszechobecny kłopot. Nie spodziewałem się cudów, w końcu Londyn również miał dostęp do statków, a mimo to wciąż odczuwał wielkie braki.
-Wszystko wróci do normy, potrzebny jest jedynie czas- zasugerowałem zerkając na nią.
-Gdyby tylko więcej czarodziejów miało odwagę stanąć do walki konflikt już dawno zakończyłby się- dodałem zachowując wymowną nutę, gdyż poniekąd kierowałem te słowa również do niej. Zdawałem sobie sprawę, iż utkała sobie tutaj wygodne cztery kąty, jednak nie na nich kończyła się rzeczywistość. Nie znałem jej możliwości, umiejętności, nie miałem również pewności co do poglądów, choć w ruinach wyrażała się jasno, ale przeczuwałem, iż w tym drobnym ciele krył się twardy i niezłomny charakter. Może warto było wyjść ze strefy komfortu? Stanąć naprzeciw własnych słabości i zawalczyć o to, co już dawno powinniśmy mieć we własnych rękach? Nie chodziło tylko o władzę, ale godną przyszłość.
-W kwestii ludzi jestem w stanie pomóc- powiedziałem zgodnie z prawdą. Byłem przekonany, że w Suffolk było sporo osób poszukujących zatrudnienia w tych ciężkich czasach, szczególnie jeśli pracodawca był uczciwy oraz wypłacalny. Czystki w zachodniej części miały ruszyć pełną parą, lecz wschodnia była już właściwie w pełni lojalna nowej władzy i mogłem mieć pewność, że tamtejsi mieszkańcy nie przyprowadzą za sobą garstki mugolskiej zarazy. -Oczywiście nie z dobrego serca- zaśmiałem się pod nosem, po czym sięgnąłem po papierosa i od razu go odpaliłem. -Co byś zrobiła, gdyby faktycznie na twych terenach pojawili się wysiedleńcy?- spytałem unosząc brew. Byłem ciekaw jej odpowiedzi. Oddała w ręce władzy? Sama zajęła się problemem, czy może jednak pomogła uciec dalej?
Na ostatni z wymienionych minusów tego miejsca machnąłem ręką. Wiedziałem, że kobiety były traktowane z góry, ale w tej kwestii niewiele można było zrobić. Sam nie do końca powielałem zdanie swych sojuszników, patrzyłem nieco szerzej nie tylko ze względu na liczne podróże i zetknięcie z innymi kulturami, ale też historię rodu, w jakiej to kobiety były zawsze traktowane na równi. Miały te same prawa, tą samą potęgę i władzę. -Pewnych przeświadczeń nie da się ominąć. Frustruje cię to? Ja bym chyba to po prostu zignorował- wzruszyłem ramionami. Ludzie zwykli opowiadać niestworzone rzeczy, doklejać łatki i na ich podstawie budować obraz drugiego człowieka. Niby byli dalecy od oceniania księgi po jej okładce, a robili to notorycznie. -Sama najlepiej znasz swoją wartość, a jeśli ktoś pragnie ci wmówić, że jest inaczej, to najwyraźniej nie jest warty twej uwagi. Wierz mi, coś o tym wiem- skwitowałem poznając wiele negatywnych aspektów oceny na własnej skórze. Stałem z dala od tego, kompletnie się tym nie przejmowałem. Wolałem działać i dążyć do spełniania celów. Większości zamknąłem usta. Odwaga, to ona pozwalała rozwinąć skrzydła.
Gdy wypowiedziała kolejne słowa zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową. Nim odpowiedziałem zasmakowałem tytoniu i wypuściłem obłok dymu z ust, po czym przeniosłem na nią spojrzenie. Zdawałem sobie sprawę, iż z mych oczu biła kpina. -Miałem tu przypełzać, żebyś nie odniosła podobnego wrażenia?- uniosłem pytająco brew. -Chyba nieczęsto miewasz gości, skoro równie mierna ocena przychodzi ci z podobną łatwością. Nie mów, że dalej gniewasz się za zabranie różdżki. Sama się o to prosiłaś- westchnąłem przeciągle, właściwie nieco teatralnie, a następnie wykonałem kilka kroków przed siebie zrzucając wcześniej skórzaną torbę na ziemię. Nie zapowiadało się, aby zaprosiła mnie do środka. -Miałabyś mnie na sumieniu- odparłem ze spokojem w głosie, choć doskonale wyłapałem drwiącą nutę. Kątem oka, przez ramię, widziałem jak chowa ręce do kieszeni; odniosłem wrażenie, iż drżały. Ze strachu? Nie chciałem takowego wzbudzać, nie przyszedłem tutaj w ofensywie, a pokojowej sprawie. Miałem czujne oko, ale tego wiedzieć nie mogła. -Możesz teraz naprawić swój błąd. Niczym rasowy rzezimieszek z obskurnej dzielnicy dać mi po pysku, dla własnej satysfakcji- zasugerowałem odwracając się w jej kierunku. -Lub porzucić waśnie i opowiedzieć mi jakie dobra płyną z tej hodowli- dodałem i ponownie zaciągnąłem się dymem.
-Zwykle lubię negocjować przy czymś mocniejszym. Głowa lepiej pracuje, otwiera się na nowe pomysły, a i czas upływa przyjemniej- odpowiedziałem zgodnie z prawdą. -Długo będziesz jeszcze taka poważna i zdystansowana?- przewróciłem oczami po raz kolejny musząc mierzyć się z lodowatym tonem. Była naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. -Trochę się posprzeczaliśmy, ale też daliśmy sobie buzi. Może w złej kolejności, ale to się równoważy prawda?- wykrzywiłem wargi w szelmowskim wyrazie i okręciłem butelkę, aby w końcu móc zasmakować dobrej jakości rumu. Dawno nie miałem okazji takiego pić, dlatego kiedy tylko dowiedziałem się o wybornej dostawie to opłaciłem całą z góry i wziąłem na własny użytek. -Mi dwa razy powtarzać nie musisz. Kiepski jestem w warzeniu trucizn, a zatem gdybym chciał cię zabić to użyłbym znanych mi metod- cóż, znów nie kłamałem. Z kociołkiem miałem tyle wspólnego, co z hodowlami, dlatego wolałem wysłuchać jej opinii o ewentualnej współpracy oraz korzyściach z niej płynących. Nie byłem do końca pewny co może zaoferować i na jaką skalę. Zgodnie z zaproszeniem zmniejszyłem dzielącą nas odległość, a następnie usiadłem nieopodal niej. Nie było to wyjątkowo wygodne miejsce, ale obca była mi wybredność. -Na zdrowie- rzuciłem podając jej szkło, może jego zawartość sprawi, że zmieni ten butny ton. -Czego się boisz?- spytałem po chwili będąc ciekaw, czy będzie gotów przyznać się do prawdziwego powodu.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Tereny hodowli [odnośnik]20.05.22 23:39
Miała ochotę się drażnić, tym bardziej, że obecne słowa trafiały prosto w jej prześmiewczy punkt. Nigdy nie wiązała przyszłości z hodowlą, może poza idealnymi bajkami ojca, które zwiastowały jej pracę idealną. Pomijając to, to zawsze równoważyły ją zbyt szerokie horyzonty. Despenserowie byli podróżnikami, pierwsi przybyli z Francji i zmieszali swą krew ze Szkocką, a potem tak już właśnie zostali – przynajmniej ci z jej bezpośredniej linii. To trwało setki lat, kilka pokoleń krwi wielu ziem, mieszaniny obyczajów, którą w końcu wygrała ta Szkocka. Evelyn czuła się Szkotką, stuprocentową i niezaprzeczalną. Nie tylko z charakteru, ale i poczucia przynależności, wiedzy o historii tych ziem na przestrzeni lat, znajomości krajobrazu, zakamarków i mistycyzmów, które ojciec starał się jej pokazać póki miał czas, a potem… Musiała radzić sobie sama. Jakby ktoś uciął linę, która trzymała ją przy brzegu, tym samym wypuszczając na szerokie, niebezpieczne wody morza. Jakby wystawiano ją na próbę, licząc, że straci swój charakter i hardość, a ona przez lata udowadniała, że nic nie jest w stanie jej ugiąć. Dokładnie tak, jak uczył ją tata. Była kopią, ulepszoną, silniejszą, ale wciąż kopią swego ojca. Stylizowała się na twardszą, silniejszą, niezgodną z wszechświatem, żyjącą wedle własnych zasad i na tym poprzestającą. Była tą, która dźwigała na barkach siłę tych ziem i jednocześnie tą, która nie dawała się im stłamsić, a ludzie? Ludzie to zauważali, nawet jeżeli woleli udawać, że jest inaczej.
Parszywie uśmiechnęła się półgębkiem, zupełnie tak, jakby nie chciała marnować słów, a jednak wciąż mając coś do wyrażenia, jakby mimika wystarczała - Jakie to szczęście, że nie wybrzydzasz, inaczej musiałabym wytknąć ci zapach tych wielu mil wędrówki – teatralnie zmarszczyła nos, zaraz jednak unosząc ponownie jeden kącik ust ku górze, a wyraz jej twarzy nabrał zadziorności. Nie była bierna w przytykach, tym bardziej, że podchodziła do nich z niejakim dystansem, swoistym humorem. Nie czuła go na taką odległość, może jeśli chciałaby uaktywnić swój wyczulony zmysł, to odebrałaby cały okoliczny zapach, ale przez większość wilkołaczych lat skutecznie się wzbraniała przed tak bezpośrednim doznaniem. Miała milion – bowiem zliczyć ich nie szło – zdarzeń, w których wspierała się samym węchem. Zamiast tego postanowiła wesprzeć się strefą emocjonalną.
- Czas? Wierzysz w coś, czego nie potrafisz dokładnie określić, to zgubne – zawyrokowała, wyciągając z kieszeni fajkę z inicjałami jej ojca, którą bez zastanowienia zaczęła z wolna nabijać tytoniem. Zaraz jednak przerwała, zaciskając palce na przedmiocie. Ile bólu tkwiło w tym przedmiocie? Znalazła go lata temu w plamie krwi i w niczym więcej. Czasami miała wrażenie, że musiała za to zapłacić, prędzej, czy później i wcale jej się to nie uśmiechało, wręcz zgrzytała zębami na każdą takową nowinę i broniła swoich, w końcu pracowała z nimi najdłużej.
Prychnęła gorzko, kręcąc głową z niemym rozbawieniem, jakby dosłyszała głupotę z ust szaleńca. – Tu nie brakuje ludzi odważnych, ale mało kto odczuwa potrzebę wyciągnięcia różdżki w imię konfliktu. Dlaczego mamy się poświęcać, gdy wojna gorzeje za naszymi granicami, a do większości tutejszych domów docierają na tyle szczątkowe informacje, by nie odróżnić ich od typowej propagandy? Chciałbyś wybrać źle, a potem żałować swoich decyzji? Krew na rękach w imię wolności to jedno, ale przelewanie jej w imię kłamstwa to coś zgoła innego. Powiedz mi coś, co przekona mnie, a jestem pewna, że większość Szkotów też na to pójdzie – tej pewności nie szło wyczuć, była spontaniczna. Specyficzne, niebieskie tęczówki śledziły mężczyznę i trwała w tym kontakcie, zupełnie tak, jakby ta rozmowa na nią nie wpływała, przynajmniej nie bezpośrednio. Wiedziała, że jeżeli wejdzie na miękki temat, to dostanie swoistą ripostę, ale póki było to niegroźne, to nie miała zamiaru reagować. Zupełnie jak posąg śledzący nieufnym wzrokiem nieprzyjaciela, tej pierwszej myśli nie mogła się wyzbyć mimo prób. Zacisnęła usta na tę wzmiankę o pomocy, nawet jeżeli potrzebowała ludzi, to wpuszczanie tu kogoś nowego zawsze było dla niej ryzykiem. Znała wartość swojej pracy i potrzebowała pracowników, którzy doskonale zdają sobie sprawę z powagi własnych obowiązków. Kogoś, komu mogłaby ufać i nie martwić się, że o czymś zapomni, a to już nie było takie proste. – Nie podejrzewałabym cię o taką dobroć, możesz być spokojny – jej wargi zadrżały w stłumionej wesołości. Poniekąd było jej lepiej ze świadomością, że dochodziły do niej tak proste słowa, nie chciała, by ktoś próbował jej tu wejść z butami i pomóc w bolączkach za wszelką cenę. Póki stąpała po tej ziemi, to wciąż jej słowo miało być ostatnim i nikogo całkowicie obcego tu nie dopuści. – Ale przemyślę propozycję – dodała neutralnie, przykładając fajkę do ust i zaciągając się kilkukrotnie dymem. Brew jej drgnęła przy pytaniu o wysiedleńców, ostatnio już nie musiała się tym martwić, bowiem była pewna, że taka sytuacja się nie zdarzy, a gdyby jednak? Cóż… – Szczerze nie mam pojęcia, działałabym instynktownie, a biorąc pod uwagę fakt, że bardzo łatwo jest zaginąć w tej okolicy, Loch Lomond i Conic Hill nie są szczególnie przyjazne w stosunku do obcych to… - urwała na moment, próbując dobrać odpowiednie słowa, stukając kilkukrotnie ustnikiem fajki o dolną wargę. – Jeżeli mają wystarczająco dużo oleju w głowach, z rozsądku nigdy nie spróbują dostać się na moje ziemie – stosowała prostą politykę, gdzie wierzyła w pełni jedynie sobie samej, a więc z założenia nie chciałaby zwracać na siebie uwagi. Wydanie kogokolwiek skupiłoby wzrok innych na Balmaha, a przecież nie chciała odsłaniać wszystkiego przed światem, nie tyle z powodu siebie samej, tu raczej chodziło o dobro biznesu. Musiałaby więc dokonywać samosądu w obronie własnych cieni, dobrobytu i tej małej wolności, której przyszło jej tu doznawać.
- Dużo rzeczy mnie frustruje, ale czy biorę to do siebie? Niekoniecznie akurat ten mankament, poniekąd jest to zabawne – uśmiech majaczył w kącikach warg podsycony wyobrażeniem swego brata, którego mogli brać za właściciela ziem. Niekiedy nie przyznawała się również do stanu panieńskiego, choć ostateczne dokumenty sprzedaży i tak udowadniały, że jej obecne nazwisko jest jej i tylko jej. Dla wieloletnich klientów nie było to niczym dziwnym, ot przyzwyczaili się do niej, do swoistej iluzji spokoju. Biorąc pod uwagę pomagierów, cóż, do nich nie miała żadnych wyrzeczeń, ba, dawali z siebie wszystko i jeszcze więcej niż by akurat chciała.
Zaciągnęła się fajką, a szyderczy uśmiech zamajaczył na jej ustach. - Nie lubię, gdy odbiera mi się to, co do mnie należy, więc tak, wciąż odczuwam obrazę majestatu – stalowoniebieskie tęczówki uważnie obserwowały każdy krok Drew, jakby wciąż musiała trzymać rękę na pulsie i mieć wszystko pod żelazną kontrolą. – Musiałabym wpierw mieć sumienie, obecnie mam z nim dość melodramatyczną relację – wzruszyła ramionami z obojętnością. Każda przemiana w wilkołaka, każde pozbawienie jej wolności, możliwości podejmowania świadomych decyzji… To wszystko wystawiało ją na próbę. Gdyby dawała dojść do głosu sumieniu, to obaliłoby ją na łopatki, a tak nie skutecznie pozbywała się problemu. – Nie dałeś mi dziś powodu, by cię krzywdzić, moja satysfakcja byłaby chwilowa, zostawię to na moment w którym zasłużysz na takie potraktowanie – a była pewna, że nie przyjdzie jej długo czekać, tym bardziej, że zajście jej za skórę było dziecinnie proste, o ile wiedziało się, gdzie uderzyć. – To wielopokoleniowa hodowla, która ucichła jedynie z mojego powodu i tak pozostanie, aż nie zmienię zdania. Nie narzekam na zarobek, mógłby być większy, znam możliwości, ale jest tyle zmiennych, że na ten moment wolę nie ryzykować skoku na głęboką wodę, to wiązałoby się z rozgłosem. Mam tu rozległy teren, który przynosiłby ogromne zyski, gdybym tylko potrafiła się rozdwoić, a najlepiej jeszcze bardziej zwielokrotnić i tym wszystkim zarządzić, a jednocześnie osobiście obrobić. Moi dziadkowie prowadzili tu kilka biznesów i pewnie trwałyby nadal, gdyby nie moja matka – wywróciła oczami. – Może do zakończenia wojny uda mi się odrestaurować coś, co kiedyś było szklarnią – wskazała na pokaźny szkielet budynku, stojący w oddali za domem, choć i z tego miejsca dało się dojrzeć, że jest to zdecydowanie większa budowla. – Niemniej jednak obecnie nic nie planuję, ale w przyszłości to miejsce będzie czymś wielkim – niezachwiana pewność biła z jej głosu. Nie marzyła, ona wierzyła, że tak będzie i choć była świadoma przyszłych poświęceń, to była na nie przygotowana. Musiała jeszcze tylko nastąpić odpowiednia chwila.
- Zaczynam żałować, że nie stosuję tej metody, ale obwiniać mogę jedynie własną spiżarnie. Może to jest klucz do sukcesu? O ile jest prościej negocjować przy alkoholu – zastanowiła się na głos, wzrok kierując na jezioro Loch Lomond , które z tej pozycji było widoczne w pełnej okazałości. Zaraz jednak oburzyła się, gdy kolejne słowa dochodziły jej uszu. Jej śmiech poniósł się echem po okolicy, strasząc siedzącego na płocie Alchemika. Prędko powróciła spojrzeniem do Drew, odnajdując jego źrenice i bez cienia skruchy nawiązując kontakt. – Nie zmienię tego, jaka jestem, ty widzisz tylko to, co pokazuję wszystkim. Musiałabym ci zaufać, żeby w ogóle chcieć przedstawić paletę mojej osobowości, a jest dość barwna, zapewniam – przyznała z rozbawieniem, nie sądziła, że akurat te zachowania wywołają tego typu pytanie, zwykle nikt nie przywiązywał do tego uwagi, a tu, cóż, zaczynała czerpać satysfakcję z własnych emocji, nawet jeżeli na co dzień służyły jej po prostu za mechanizm obronny. Nikt nie lubi debatować z mrukami. – Och, tak, zdecydowanie w ocenie tej sytuacji pomoże mi wspomnienie dwóch emocjonalnie skrajnych spotkań, których nie chcę wspominać. Świetne zagranie, aż żałuję, że sama nie mam teraz w ręce tej butelki – to zakrawało o absurd, bowiem po tym dwukrotnym skrzyżowaniu ścieżek z mężczyzną nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, tym bardziej, gdy teraz przyszło im tak po prostu rozmawiać. To było skomplikowane, ich pokrętna relacja, której nawet nie było sensu rozgryzać i analizować. Musiała zdać się na instynkt, oceniać daną sytuację, chwilę, nie wspierając się na przeszłości. – Jeżeli nadejdzie taki dzień – zaskocz mnie – wypuściła słowa tak lekko i miękko, że było to aż nienaturalne, tym bardziej, że mówiła o swojej potencjalnej śmierci. Owszem, były podszyte żartem, kiepską komedią, ale uważny słuchacz mógłby dosłyszeć też i obojętność. Evelyn nie była do końca pewna, czy było to winą likantropii, dzięki której mogłaby wykaraskać się z wielu kłopotów, czy może jednak przesycenie bólem doskwierało jej na tyle, że nie bała się nawet tego ostatecznego, śmiertelnego. Ostatecznie skinęła głową, przejmując butelkę. - Boję? – zmarszczyła brwi, zerkając na mężczyznę, jakby szukała jakiejś wskazówki, czegokolwiek co mogłoby wywołać to pytanie. Mruknęła pod nosem jedno ze szkockich wybredności, zapijając gorzkość słów palącym w gardło rumem. – Siebie – wypaliła bez zawahania, wzruszając ramionami, jakby to właśnie była ta jedyna prawidłowa odpowiedź. Nie bała się śmierci, cierpienia, straty, nie musiała się tego obawiać, przecież już raz przeżyła to wszystko. Pamiętała gęstą krew, która barwiła i topiła biel śniegu. Ciecz wydostająca spomiędzy jej palców, które uciskały ranę. Mogła chwycić się tej euforycznej chwili, gdy strach przeradzał się w spokój, a świadomość umysłu bladła, zabierając ją do innego świata. Nie było jej dane zobaczyć co się za tym kryło, ale przynajmniej przestała się bać tej jednej, nieuchronnej rzeczy, która czekała wszystkich. – Kiedy jesteś inny, ludzie szybko zaczną to dostrzegać, domniemywać, zadawać pytania – szepnęła, wysuwając przed siebie wolną dłoń, która wciąż się trzęsła. Uśmiechnęła się krzywo, obserwując to, co wyczyniało jej ciało, to, czego nie była w stanie kontrolować. W tym tkwiła ogromna siła, której była świadoma, ale płaciło się za to również stosowną cenę. Po braku kontroli zostało jej tylko to, tylko te dłonie, które ujawniały jakąkolwiek słabość kruczowłosej, nic więcej. Dojście do tego zajęło jej lata wyrzeczeń, zmusiło ją do stanowczych kroków, bo wiedzieć nie mógł nikt. Ilu było tych, którzy wciąż bali się takich, jak ona? Którzy nie rozumieli, że w tej bestii nadal tkwił człowiek, który mógł ją trzymać za pysk i kontrolować, jeżeli tylko był odpowiednio zmotywowany i silny, bądź odpowiednio wypłacalny, by iść na skróty i przyjmować tojad. Evelyn przeżywała ten koszmar miesiąc w miesiąc, gdy księżyc stawał się kołem, bo chciała pokutować, wzmacniać charakter, uodparniać się na ból, bo nic nie było w stanie przebić uczucia łamanych kości, które zrastały się na nowo w innej konfiguracji. Nic nigdy nie wyciśnie z jej płuc takiej ilości tchu jak ta jedna noc w miesiącu. Jej siła słabła zaraz po pełni, osłabiając ją znacznie, zmniejszając jej koncentrację, wywołując szereg działań niepożądanych, ale wciąż żyła, nadal była sobą i udowadniała, że po zaledwie kilku dniach jest w stanie powrócić do pełni ludzkich sił. – Ta ziemia jest moim azylem, dosłownie i w przenośni – zaśmiała się gardłowo, oddając mężczyźnie butelkę – I niekiedy dla obcych niezapowiedziana wizyta i nadmierna dociekliwość może skończyć się źle, bez osobistych pobudek – jej słowa były wypowiedziane takim tonem, jakby mówiła o pogodzie, ale czaiło się za tym coś więcej. Nie zależało jej na zdradzeniu swojej tajemnicy, lepiej było trwać w tym, że jest po prostu nieuprzejmą gospodynią, gotową przegnać każdego, kogo widzieć tu nie chciała.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]09.06.22 22:37
Zaśmiałem się pod nosem słysząc zgryźliwy komentarz, w którym nie mogło być krzty prawdy, albowiem niczym innym jak kłamstwem były słowa o długiej i wyczerpującej wędrówce. Wszedłem w posiadanie znacznie lepszego oraz szybszego środka transportu i od dłuższego czasu nie decydowałem się na rezygnacje z takowego. Przebywając w niematerialnej, zrodzonej z najmroczniejszej z czarnomagicznych sztuk postaci czułem potęgę, olbrzymią moc podarowaną mi przez Czarnego Pana. Za lojalność, za oddanie sprawie i odwagę, jaką niejednokrotnie wystawił na próbę. -Z reguły nie jestem wybredny. W ostatnich miesiącach byłem zmuszony powrócić do korzeni i przestać narzekać chociażby na ognistą, która nawet nie miała okazji leżakować obok tej dobrej jakości- wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie tym razem będąc w zupełności szczerym. Nie miałem wyrafinowanego gustu, unikałem też unoszenia się dumą, kiedy nie wymagała tego sytuacja. Wychowany w biedzie i otoczony nokturnowskim bagnem przywykłem do paskudnego smrodu, nieświeżego jedzenia oraz pozszywanych ubrań, jakie w żaden sposób nie nadawały się już do użytku. Obecnie, gdy zawartość mojej sakwy znacznie się poprawiła, a nawet śmiało mogłem powiedzieć, że przeszła moje najśmielsze oczekiwania to nadal miałem niezwykły szacunek do galeona. Unikałem rozrzutności, nie szukałem jedynie pierwszorzędnych artykułów – byłem wciąż tym samym gościem, który jeszcze przeszło dwa lata temu powrócił do Londynu z kilkoma knutami w kieszeni. -Choć- zacząłem przenosząc na nią wzrok -jednej partii o mało nie zwróciłem na blat- zaśmiałem się pod nosem na samo wspomnienie, choć nie należało ono do najprzyjemniejszych. -Wyobraź sobie, iż w szczycie kryzysu udaje ci się dostać samoróbę i to w pokaźnej ilości. To było coś, myślałem, iż wykupię całość i będę mieć spokój w Karczmie- kontynuowałem przerywając tylko w chwili, kiedy upijałem łyk z piersiówki. -Siadłem przed kapitanem statku co wiózł to wątpliwe cacko i poprosiłem o szklankę przed sfinalizowaniem transakcji. Kiedy tylko poczułem zapach wzdrygnęło mną i żałuje, że od razu nie zrezygnowałem- westchnąłem przeciągle i rozłożyłem szerzej ramiona w geście bezradności. -Zamoczyłem w tym wargi i pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie mogłem przełknąć. Przysięgam, takiego paskudztwa nie masz nawet w swoich zbiorach. Szczochy goblina to przy tym szampan- pokiwałem wolno głową, a za chwile machnąłem dłonią. -Co ja gadam, pieprzony Toujours Pur- rzecz jasna takowy nie smakował podobnie do wspomnianych szczyn, ale porównanie miało solidną podstawę.
Z rozbawienia niewiele pozostało, bowiem skupiłem się na zmianie jej mimiki twarzy. Zaciskana w dłoni fajka nader bardzo przykuła jej uwagę, jakoby kryła za sobą tajemnicę, o jakiej zapewne nie będzie chciała rozmawiać. Nie wnikałem, nie zadawałem trudnych pytań – jeśli będzie chciała opowie o tym sama, być może nie dziś, nie jutro czy za kilka miesięcy, a w odpowiednim czasie. -To jedyne nad czym nie możemy mieć kontroli- rzuciłem gwoli rozluźnienia atmosfery. Byłem przekonany, że znajdzie na to odpowiednią zgryźliwość. -Upływające minuty. Sekunda po sekundzie. Kto wie, może jednak w końcu i nad tym uda nam się zapanować? Potęga nie ma swych granic, szczególnie gdy nieustannie się nad nią pracuje- dodałem wiedząc, że Czarny Pan był godzien posiąść równie wielkich narzędzi i stanąć na szczycie czegoś, co wydawało się nieosiągalne dla żadnego śmiertelnika. Dowiódł już i tak więcej, niżeli każdy z nas mógł sobie tylko wyobrazić.
-Kłamstwem jest walka o dobre imię? O zakończenie haniebnego ukrywania się przed parszywymi mugolami?- zerknąłem na nią nieco spod byka, nie spodobał mi się ton wypowiedzi i nie zamierzałem tego ukrywać. -Wojna dotyczy każdego czarodzieja i nie ważne czy znajduje się w granicach Anglii, czy też poza nimi. To walka o nasz honor, historię i przyszłość potomstwa, które nie będzie musiało mierzyć się z brakiem szacunku dla magii. Nie będzie musiało żyć w ukryciu. To mało? Może jesteś z tych, co poszukują korzyści materialnych? Każdy Szkot cechuje się równie wielką próżnością?- prychnąłem pod nosem i odwróciłem wzrok nie chcąc wierzyć, że mogła być równie wyrafinowana. Czy jednak nie byłem hipokrytą? Sam początkowo patrzyłem jedynie na własne potrzeby i zyski jakie mogłem dzięki Rycerzom Walpurgii osiągnąć. -Krótkowzroczność, to właśnie ona zaprowadziła nas do miejsca sprzed rewolucji w stolicy. Nie neguję życia wedle własnych zasad, stronię od tego, abyśmy wszyscy żyli według szlacheckich zaleciałości, ale wszystko ma swoje granice. Jak można się z nimi spoufalać? Zakładać rodzinę? To obrzydliwe- rzuciłem, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Byłem bawidamkiem, nie próżnowałem w kontekście kobiet, ale nie wyobrażałem sobie tworzyć czegoś więcej z mugolaczką.
Początkowo nie chciałem o tym wspominać, lecz jeśli potrzebowała argumentu, to byłem gotów jej takowy przedstawić i nawet nie musiałem sięgać daleko pamięcią. -Wiesz do czego oni są zdolni?- przeniosłem na nią spojrzenie i utkwiłem je w tęczówkach. -Zeszłego miesiąca udałem się do Suffolk, aby wyzwolić naszą społeczność i nie spotkałem niczego innego poza setkami, jak nie tysiącami żołnierzy. Wszyscy uzbrojeni po uszy w nieznany mi typ broni, jednak widząc jak takowa działa jestem przekonany, że w ułamek sekundy może pozbawić życia. Jesteśmy dla nich wrogiem, nieznanym zagrożeniem. Nie przyjmą nas z otwartymi ramionami, bo traktują jak wynaturzenie i mają świadomość, iż jesteśmy od nich lepsi, silniejsi. To tylko kwestia niefortunnego czasu, aż zajmą twoją hodowlę i wepchną w dyby. Współpracujący z nimi zdrajcy krwi bez zawahania doprowadzą ich do każdego czarodzieja. Wyobraź sobie, że to właśnie oni przodowali w trakcie walki- opowiedziałem pokrótce, po czym pokręciłem głową i upiłem sporej ilości trunku. Wygraliśmy tą potyczkę, przejęliśmy władzę w hrabstwie, ale wciąż byliśmy na szczycie góry lodowej. Jeszcze wiele uliczek musiało spłynąć krwią, nim wszystko uspokoi się na dobre.
Westchnąłem na odpowiedź odnośnie wysiedleńców. Zawahała się i właśnie ten element sprawił, że nabrałem wątpliwości, co do jej prawdziwych intencji oraz poglądów. Naprawdę była gotów im pomagać? Rzeczywiście była stracona? Podobał mi się jej temperament, samozaparcie i umiejętność ubrudzenia sobie rąk i skłamałbym twierdząc, że nie żałowałbym posłania w jej kierunku śmiertelnej klątwy. Być może była jeszcze nadzieja, ale poza nią fundamentalną wartość stanowił zdrowy rozsądek. -Zwykle uciekają, gdzie ktoś ich ukryje. Nic gorszego poza ofensywą ich nie spotka na tych ziemiach, więc sprawiają wrażenie nieustraszonych i zapewne tak też się czują- odparłem z wyraźną ignorancją. -Czas na decyzję już dawno minął. Jesteś z nimi, albo z nami- dodałem tonem niecierpiącym sprzeciwu, po czym zsunąłem się z płotka i sięgnąłem do kieszeni po papierosy. Chwyciwszy jednego z paczki od razu wsunąłem go pomiędzy wargi i odpaliłem chcąc choć na moment zagłuszyć nurtujące mnie pytania.
Zaśmiałem się w głos słysząc swoistą zmianę frontu. Naprawdę ciężko było ją rozgryźć. -A zatem nie jesteś z sumieniem na „Ty”, ale jednak chwyciłyby cię za serce uciekające szczury? Ciekawe- rzuciłem i ponownie zerknąłem w jej kierunku. Biła od niej pewność siebie, zdecydowanie i swego rodzaju odwaga, której nie potrafiłem jeszcze poprawnie zdefiniować. Być może była to jedynie gra, złudny obrazek, jakim chciała mnie nakarmić, abym trzymał się z daleka? Możliwości było wiele, ale mogła mieć pewność, iż prędko się mnie nie pozbędzie. -Dobrze, że dzień jeszcze nie minął- dodałem kąśliwie. Nie miałem w planie naruszać jej prywatności, wchodzić na głowę i zmuszać do działania, ale kto wie? Każde kolejne słowa zradzały nowe opcje.
Wędrując od jednej strony do drugiej wysłuchałem jej opowieści z niemałym zainteresowaniem wszak to właśnie hodowla była celem mojej dzisiejszej wizyty. Wieść o potencjale była satysfakcjonująca, podobnie jak wspomnienie szklarni, o której wcześniej nie miałem pojęcia. -Pracujemy po to, aby mieć z tego galeony- zacząłem od oczywistości. -Odrestaurowanie całości wymaga sporych nakładów, ale też niesie za sobą olbrzymie korzyści. Dlaczego więc nie przyspieszyć tego procesu? Zapewnię ci ludzi, pokryję część kosztów, a ty będziesz handlować wyłącznie ze wskazanymi przeze mnie osobami z Suffolk- zaproponowałem zaraz po tym jak zatrzymałem się w miejscu. -Nie będziesz musiała tyle pracować fizycznie, knuty będą się zgadzały i dumni przodkowie unikną przewracania się w grobie. Same korzyści- dodałem nie spuszczając z niej czujnego spojrzenia, albowiem coraz większą zyskiwałem pewność, że obecny kunszt nie był tym, czym chciała się parać całe życie. Jeśli jednak dobiłaby targu to osiągnąłbym niemały sukces.
Dźwięczny śmiech sprawił, że przewróciłem oczami tylko czekając na kąśliwy komentarz i właściwie długo nie pozostawiła sobie pola do popisu. -Zaufanie. Czym tak naprawdę jest?- spytałem nieco retorycznie. Sam ufałem niewielu osobom spoza Rycerzy Walpurgii, właściwie mógłbym tę garstkę zliczyć na palcach jednej ręki. -Nie wątpię, że kryjesz wiele pod tą maską obojętności, dlatego tyle minut z tobą wytrzymałem. W innym wypadku przedstawiłbym ofertę i wrócił w poczciwe nokturnowskie kąty- odparłem zgodnie z prawdą. Unikałem ludzi męczących, wysysających energię i trwoniących cennych czas. Szkoda mi było na nich zachodu. Początkowo sprawiała takie wrażenie, jednakże byłem nader spostrzegawczy, aby umknęło mi coś więcej, coś ukrytego i coś do czego nie chciała dać nikomu dostępu. Była skryta, była samotna, lecz w obu z wymienionych nie było nic złego, nic co można było podważyć. Właściwie sam byłem podobny, choć podejściem do drugiej osoby skrajnie inny.
Zmrużyłem oczy słysząc w głosie obojętność, jakoby śmierć nie była jej straszna. Każdy się jej bał, bez wyjątku. Dlaczego więc podchodziła do niej z równie wielką swobodą? Wątpiłem, aby kryło się za tym lekceważenie mnie wszak udowodniłem, iż byłem w stanie wytrącić jej różdżkę z ręki bez większego problemu. Kolejne słowa zmusiły mnie do dalszych rozważań, stworzyły istną pętlę myśli, z której nie potrafiłem wyciągnąć tej właściwej. Zagmatwała, skomplikowała. Prawdopodobnie miała ku temu powód. -Inny?- spytałem pragnąc nieco pociągnąć ją za język. Być może nawet udawać durnia, gdyż przed takim rzadziej ważyło się słowa. -Jesteś interesująca, możesz pochwalić się atutami, które zawrócą niejednemu amantowi w głowie. Nie stawiałbym tego w kontekście inności, nawet jeśli dłubiesz w ziemi własnymi rękoma- wzruszyłem ramionami. Rzecz jasna chodziło jej o coś innego, ale prościej było zacząć od aspektów widocznych gołym okiem. -Idziesz? Czy mam się rozgościć?- spytałem wykonując już kilka kroków w stronę jej domu. Nieszczególnie dbałem o to czy jej się to podobało, ale nie zamierzałem dłużej siedzieć na płocie. Zapewne była skora postawić mnie do pionu, skoro owa ziemia była jej azylem, ale kto wie - może mnie zaskoczy?






The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Tereny hodowli [odnośnik]27.09.22 0:05
- Zmuszony? – uniosła ku górze jedną brew z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Coś nie chciało jej się wierzyć, że tego tu dało się do czegokolwiek zmusić, ale nie jej było oceniać, w końcu niewiele o nim wiedziała. Sama dopiero od kilku lat mogła mówić o sobie, że jest wolna, choć jej jedynymi kajdanami były te rodzinne, ale przecież długo nie nacieszyła się pełną swobodą – wojna robiła swoje i nawet jeżeli Szkotka usilnie próbowała jej nie zauważać, ta jednak łapczywie zagarniała każdą stabilną rzecz, jedną po drugiej. – I kupiłeś to? Proszę, powiedz, że nie – z jej tonu biło żywe zainteresowanie, choć usta pozostały wykrzywione w grymasie, jakby naprawdę przywołała na język wyobrażenie smaku trunku o którym mówił, zresztą prawdopodobnie mogła naprędce przypomnieć sobie jakąś własną sytuacją z marnej jakości alkoholem, co zupełnie nie pomagało, wywołując mało chwalebne obrazy przed oczami, zatrucie to przy tym pikuś.
To o czym rozprawiał było przerażające, mogła jedynie podejrzewać, że wierzył w coś na tyle, by być w stanie wysnuwać tego typu założenia, jednak Szkotka nie podzielała tego zdania. - Zapanować nad czasem? Och, wybacz, bo choć moja wyobraźnia jest rozległa, to jednak ma swoje granice, a ta jest jedną z nich. Zresztą, jakby się tak zastanowić, to wcale nie byłoby bezpieczne. Dla nas, dla kraju, co ja mówię, dla świata – wyrzuciła ręce w powietrze, jakby chciała objąć wszystko to, o czym właśnie mówiła. Zresztą zaczytywała się w książkach wystarczająco by wiedzieć, że takie wybryki z anomaliami mało kiedy kończyły się szczęśliwie. Dopóki nie miało to wpływu na ogół ludzkości, prawdopodobnie nie było się czym martwić, wolna wola, ale co jakby jedna osoba wpływała na czas dla wszystkich? Im dużej o tym myślała, tym bardziej ją to przerażało, zarazem jednak fascynując, choć z pewnością nie na tyle, by pragnęła sprawdzić to w praktyce i na własnej skórze.
Zacietrzewiła się, a nawet jawnie oburzyła na słowa czarodzieja, który zupełnie jej nie rozumiał. – Ja się przed nikim nie ukrywam i jak widać - jeszcze żyję, a żaden mugol nie biegł na mnie z widłami, ani tym bardziej z bronią o której wspominasz. Życie każdego z nas może zakończyć się w dowolnym, nieprzewidzianym momencie, za pięć minut, godzinę, tydzień, rok, a może i sto lat. Nie panujemy nad tym, a zapewne podczas samej mojej wypowiedzi zmarło więcej ludzi niż ilość liter w moich słowach – sapnęła, przewracając oczami. – Nie jestem próżna, bronię swoich interesów, swojej ziemi i wszystkiego, co mam. Nigdy nie prosiłam o pomoc, nie musiałam błagać ani uznawać wyższości, czy się przed kimś płaszczyć dla korzyści. Szkocja nie jest Anglią, tu żyjemy z lekka inaczej niż w twoim światku, odważę się powiedzieć, że i z goła prościej. – Próbowała, ba, naprawdę się starała z wszelką ostrożnością wytłumaczyć mu swój świat, choć przecież nie była do tego zobligowana i nie musiała tego robić. – Dlaczego karać mordem tych, którzy nie są temu bezpośrednio winni, a robią jedynie za pionki w nieudolnej grze? Już nie mówiąc o samych mugolach, ale o nas. Skuteczna polityka, tam trzeba dotrzeć, przemówić, przekonać, a nie stawiać barykady zaściełane krwią i wymuszać zastraszaniem. A powiedz mi teraz, że lęk jest potęgą, to zapytam ilu jest po tej waszej stronie, a ilu po drugiej. – Dla niej to było proste, wielcy tego świata powinni rozmawiać, a nie tłumaczyć, że walczą w imię pokoju, jak można walczyć o pokój bez żadnych pertraktacji? Dlaczego by nie zachęcać, zachęcać do przejścia na właściwą stronę? Cóż, może brakowało argumentów i łatwiej było wymuszać posłuszeństwo, jednak czy wtedy można było mówić o lojalności?
Westchnęła przeciągle, nie potrzebowała kolejnych historii, miała już swoje własne zdanie o mugolach i nie było ono pozytywne, co jednak nie powodowało ich ciągłego bojkotowania. Ot, byli dla niej jak powietrze i dopóki nie miała z nimi styczności, mogła ignorować ich istnienie, a biorąc pod uwagę, że nieczęsto opuszczała swoją ziemię - było to bardzo proste. – Nie muszę sobie wyobrażać, zabili moich rodziców, to chyba dość bym wyrobiła własną opinię – przyznała ostrzej niż zamierzała, jednak samo założenie, że nic nie wie wzbudzało w niej niesmak. – Tylko czy to wystarczający powód żebym teraz ja poszła do wioski zupełnie z tym niezwiązanej i wyrżnęła wszystkich jej mieszkańców? Czy to naprawdę by coś zmieniło w kwestii ogółu konfliktu? – Jej pytania ociekały ironią, dlaczego w ogóle o tym rozprawiali i jaki to miało cel? Evelyn nie kryła się z tym, że nie wkraczała na ścieżkę konfliktu, pozostając bierną tak długo, jak tylko mogła zagwarantować sobie spokój i do tej pory jej się to udawało, a teraz nagle rozprawiała o tym dłużej niż od samego początku wojny. Powiedzieć, że wprawiało ją to w dyskomfort, to jak nic nie powiedzieć.
Zjeżyła się na jego słowa, gościł na jej ziemi, a wysnuwał absurdalne założenia. - Brzmi jak groźba – uniosła buńczucznie brodę, szukając kontaktu wzrokowego z mężczyzną. – Nadal nie potrafisz zrozumieć, drążysz, starasz się na siłę wcisnąć mi w usta uwielbienie dla mugoli, by mieć pretekst do machnięcia różdżką? Będziesz musiał znaleźć sobie inny – skwitowała z wyraźną kpiną. Nie bała się go, jeżeli miałby jej uczynić krzywdę, to już dawno by tego dokonał, a jednak wciąż tu był i żywo z nią dyskutował. Miał w tym interes, jednak badał teren, szukał poparcia własnych myśli, którego ona nie mogła mu w pełni dać. Nie tutaj, nie teraz, nie dzisiaj, nie kiedy nie ufała stuprocentowo w to, co mówił.
Nie była zadowolona z kierunku tej rozmowy, co i raz mając wrażenie, że cokolwiek nie powie, to i tak podziała na jej niekorzyść. Na usta cisnęło się jej westchnienie, ile jeszcze zapewnień potrzebował, by wreszcie zrozumieć? - Błędnie interpretujesz moje słowa, ale wybaczę ci to z racji, że nie znamy się zbyt dobrze – mruknęła, wzruszając ramionami. Dość miała tłumaczenia się, poprawiania własnych słów tak, by zostały odpowiednio zrozumiane. W końcu to nie było przesłuchanie i mogła uciąć temat w każdej chwili. Nie była mu wrogiem, jednak on wciąż był aż nazbyt ukierunkowany na sklasyfikowanie jej jako butowniczki. Kto wie, może kiedyś zostanie bardziej zrozumiana, jednak na to potrzebny był czas, a nie pojedyncza rozmowa na agresywny temat problemów tego świata. – Spróbuj tylko, raz dałam się podejść, kolejny raz nie popełnię tego błędu – przyznała bez cienia wątpliwości, niezłomnie pewna swego. Teraz była czujniejsza, bardziej przygotowana i przede wszystkim mniej wykończona klątwą niż ostatnio, a więc i czuła się poniekąd silniejsza. Tym razem by się nie zawahała.
Nie wiedziała, czy to z powodu gwałtowności dzisiejszego spotkania, czy też tej niespodziewanej propozycji, niemniej odczuła potrzebę stanięcia twardo na ziemi. Zsunęła się powoli, przytrzymując ogrodzenia jedną ręką, tak dla pewności. Zaskoczył ją, bo ze wszystkich dostępnych opcji, tej nie spodziewała się ani trochę. Zmrużyła oczy, podnosząc wzrok na mężczyznę. – Skąd ta propozycja? Jest szczodra, owszem, ale też i dość zaskakująca, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty naszej relacji. Czyżbym jednak mimo wad aspirowała na dobrego wspólnika? – spytała z przekąsem, jakby chciała ukryć to, co naprawdę o tym wszystkim sądzi. Postawił ją teraz w mało komfortowej sytuacji, z jednej strony chciałaby odmówić, by zachować swoją pełną niezależność w działaniu, ale jednak z drugiej wiedziała, że potrzebowała czegoś takiego, by móc ruszyć dalej, piąć się ku górze własnych oczekiwań. Zazgrzytała zębami, jakby dał jej teraz ciężki orzech do zgryzienia, miała tyle pytań i sama nie wiedziała które wygłosić w pierwszej kolejności. – A co właściwie chciałbyś tu stworzyć? – Kochała swoją hodowlę, naprawdę poświęciła jej życie, ucząc się od najmłodszych lat, zupełnie jakby się spodziewała, że ostatecznie i tak ona będzie ją prowadzić, a nie jej brat, jak to pierwotnie zakładano. Czy jednak dawała radę to robić w obecnych czasach, gdzie wszystko było o wiele trudniejsze? Nigdy przecież nie chodziło jej o same pieniądze i zyski, przymykała na nie oko, w końcu było wiele rzeczy, które zwyczajnie budowały jej wiarę w to miejsce, choćby każde nowe, zdrowe źrebię będące owocem jej ciężkiej pracy. Nie mogła wiecznie się oszukiwać, wiedziała, że z roku na rok jest trudniej, a żeby wszystko prosperowało, musiała dorabiać dzięki swojej wiedzy, dniem i nocą podróżując z miejsca na miejsce do behawioralnie ciężkich przypadków, tylko gdzie w tym wszystkim czas na życie, czy choćby sen?
Prychnęła. Nie potrzebowała od ludzi tego typu charakterystyk, dawała mu jedynie tyle, ile chciała, nic więcej. Nawet jeżeli wierzył, że widzi w niej coś więcej, to równie dobrze mogło być zwykłym kłamstwem, czasami nawet wolałaby, żeby właśnie tak było, życie stałoby się prostsze. - Wytrzymałeś? Nikt cię tu siłą nie trzyma, ani teraz, ani wcześniej. Przyznaj się po prostu, że intryguje cię moje towarzystwo i nie dodawaj nic więcej, może wtedy spojrzę na ciebie odrobinę łaskawszym okiem – mruknęła z zawadiackim, krzywym uśmiechem, jakby nigdy nic strzepując wyimaginowany pyłek z materiału spódnicy. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w kwestii zaufania nie mieli sobie zbyt wiele do powiedzenia, ich relacja była nieszablonowa, nie podlegała pod możliwość sklasyfikowania i to mogło ich albo pogrążyć lub wręcz przeciwnie, wykwitnąć w coś naprawdę biznesowo wartościowego, tylko czy nie porywali się z motyką na słońce?
Uderzyła ustnikiem fajki w zęby, jakby zastanawiała się nad tym krótkim słowem, które zostało powtórzone, jednak zanim w ogóle otworzyła usta, by wypuścić z nich jakiekolwiek zdanie, doszły ją słowa skutecznie zniechęcające. Wywróciła oczami z niesmakiem, jakby naprawdę spodziewała się, że to jest wszystko, co może usłyszeć od typowego rozmówcy. – Tak, lista moich atutów nie ma końca, a absztyfikanci padają do mych stóp jak kawki, porażeni moją wyjątkową innością – prychnęła, kręcąc głową w niemocy, jakby była pod wrażeniem absurdu, że ktoś w ogóle mógł tak na nią spojrzeć. Może właśnie dlatego wolała już zaprosić mężczyznę do swojego domu, niż tak tu z nim stać i rozwijać zaognioną dyskusję, bo tak zapewne by ona wyglądała. Nie czekała więc ani chwili, gdy nadarzyła się okazja na zmianę otoczenia, a tym samym wyminięcie tematu, przynajmniej na chwilę. Ruszyła więc w dobrze znanym sobie kierunku, odwracając się przez ramię jedynie na moment. – Chodź, zanim się rozmyślę, czy, nie daj Merlinie, przyjdzie tu ta chmara amantów – udało jej się zmienić złość w drwiące rozbawienie. Czy mogła go jednak obwiniać o te stwierdzenia? Zapewne dla wielu kobiet te kwestie były w życiu znaczące, ponoć nikt nie chciał być sam, jednak Evelyn przyzwyczaiła się do swojego trybu, potrafiła funkcjonować w takim świecie i nie potrzebowała nikogo, by się dowartościować.
Pchnęła drzwi frontowe, które rozchyliły się szeroko, otwierając im przejście do środka. Kruczowłosa prędko minęła próg i zatrzymała się tuż obok uchylonych drzwi, tylko po to, by zamknąć je zaraz za Drew. – Witam w skromnych progach, czy jakoś tak. Rozgość się, jak tylko znajdziesz jakieś miejsce – machnęła rękami dla złapania równowagi, próbując przebrnąć do salonu między walającymi się wiadrami, papierami i książkami. Od tygodni mówiła sobie, że powinna to wszystko posegregować, jednak ona nigdy nie miała wystarczająco dużo czasu. Zrzuciła w końcu stos dokumentów z kanapy, biuro wciąż było w remoncie po wpadce z niuchaczem i różdżką, więc wszystko musiało znaleźć swoje miejsce tymczasowo w salonie. Każda prawdziwa pani domu właśnie załamywałaby ręce. Niebieskooka wreszcie usiadła na kanapie, niemal w nią wpadając z głuchym łomotem, gdy łokciem zahaczyła o podłokietnik. Skrzywiła się, ale nie wydała żadnego dźwięku wyrażającego ból, może poza mikro przekleństwem, które wyszło ledwo dosłyszalnym szeptem spomiędzy jej warg. Umościła się wygodniej, biorąc w ręce jedną z poduszek, którą zaraz objęła i spojrzała wyczekująco na mężczyznę, jakby czekała na stosowny komplement co do miejsca jej zamieszkania, który z pewnością byłby nietuzinkowy. Jak można było się domyślać, nieczęsto miewała tu gości, a ci, którzy tu bywali raczej przyzwyczajeni byli do tego rozgardiaszu.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Tereny hodowli [odnośnik]07.02.23 21:34
-Coś musiałem tym moczymordą zaproponować- zaśmiałem się pod nosem wiedząc, że im akurat nie przeszkadzała jakoś pitego trunku. Spleśniały chleb zalałbym spirytusem i by byli zadowoleni nowymi smakami – byle odpowiednia dawka paraliżowała pamięć. Cóż taki klient, na Nokturnie nie bardzo było w czym przebierać. Może to i dobrze, bowiem obecne obowiązki zajmowały większość mojego czasu, co przy innym lokalu zmusiłoby mnie prawdopodobnie do zamknięcia. Dostęp do towaru był trudny, czasem ściągnięcie większej ilości wymagało olbrzymich nakładów pracy, a zatem nie miałem na co narzekać.
Przyglądałem się jej, gdy tak zajadle broniła swojego zdania. Używała argumentów, które niejednokrotnie już wypowiadali inni i choć można było dać im wiarę, to była to typowa krótkowzroczność. Skoro coś nie działo się na moim podwórku, to znaczy, że mnie się nie tyczy. Bujda. -Tylko czekać, aż taki dzień nastąpi- zaśmiałem się kpiąco. -Albo i nie, bo zdążymy już ten motłoch wybić co do ostatniej jednostki, a wtedy pozostanie ci poczęstować mnie naprawdę dobrą ognistą- rzuciłem bez cienia zawahania w głosie. Wojna rozciągnęła się po angielskich ziemiach, ale ile brakowało, aby weszła na szkockie? Państwa graniczyły ze sobą, nie mieszkała w pieprzonej Alasce. -Jeśli rzecz jasna tego dożyję, bo podobnym tobie brakuje odwagi- dodałem z przekąsem, nie obawiałem się odważnych słów. -Myślisz, że ci w Suffolk czegoś się obawiali? Pukali do drzwi Ministerstwa Magii i prosili się o pomoc w londyńskim konflikcie?- zaśmiałem się gorzko. -Dalej siedzieliby w swoich norach, gdyby nie nasza interwencja, nasze różdżki, które opowiedziały się przeciw uzurpatorowi- i pewnie by tam zdechli, prowadząc długie, acz nędzne i pozbawione celu życie – podobnie jak kolejne pokolenie.
-A czemu czarodzieje ginęli w innych wojnach? Przecież twoim zdaniem byli tylko pionkami- uniosłem brew celowo zadając retoryczne pytanie. Tak już był skonstruowany ten świat; historię pisał ten, kto był zwycięzcą. -Wyobrażasz sobie przemówić tym zdrajcom, że spoufalanie się z mugolami i zakładanie z nimi rodzin to abstrakcja? Celowe osłabianie naszej krwi? Przecież oni wychodzą za założenia, że jesteśmy z nimi równi- ponownie z moich ust wyrwał się śmiech. -Czyli rzekomo mamy te same prawa, ale jednak my musimy żyć w cieniu, tajemnicy- nie mogłem przestać kpić, to były tak trywialne rzeczy, nie sądziłem, iż kiedykolwiek będę musiał komuś je tłumaczyć. -Nasi przodkowie poszli w złym kierunku, a teraz stworzone przez nich pomioty pragną wytyczać nam ścieżki bez żadnych kompromisów- i tyle, nic więcej nie miałem do dodania.
-Po naszej? Większość- odparłem z ironicznym uśmiechem. Wiedziałem, że gro stanęło po naszej stronie ze strachu, nie chęci przywrócenia prawidłowego ładu. -Chyba, że liczysz mugoli, to rzecz jasna oni mają przewagę. Jednak czy uważasz, że niemagiczni robią to z chęci znalezienia wspólnego języka? Tej jakże głębokiej równości?- machnąłem ręką, po czym zaciągnąłem się papierosem nim odpowiedziałem. -Dupy im się trzęsą, nie mają pojęcia z czym walczą- odparłem powoli tracąc nadzieję, że cokolwiek zrozumie.
Zamilkłem i posłałem jej przeciągle spojrzenie, gdy nawiązała do śmierci swoich rodziców. Byli dla niej ważni? Nie chciała ich pomścić? Nawet gdyby moich zabiło mugolskie bydło, mimo że osobiście posłałem ich do innego świata, to szukałbym zemsty. Długiej, okrutnej i przepełnionej satysfakcją. -Faktycznie, lepiej siedzieć w tej dziurze i wybaczyć wszystkim błędy tego świata. Może coś się w końcu zmieni, może uda ci się przetrwać. Same niewiadome. Chyba zbyt bardzo ufasz własnemu szczęściu. Nie zdziw się jak tutaj dotrą, a z pewnością się to kiedyś stanie i bez żadnego pytania, czy też sprawiedliwego wyroku zabiorą ci wszystko co masz. Jeśli rzeczywiście tak ci sprzyja fortuna, to istnieje szansa, że po prostu cię zabiją- pokręciłem głową i wyrzuciłem przed siebie bibułkę papierosa. -Jeśli jednak tego feralnego dnia będziesz mieć pecha to wpakują cię do lochów i utną ręce, żebyś tylko nie miała szans się bronić. Kto wie, może utrata dłoni to i tak najmniejszy wymiar kary- mogła szukać w tych słów kłamstwa i bujnej fantazji, ale ja wiedziałem, że mówię prawdę. Byli naoczni świadkowie wszak to właśnie Rycerze Walpurgii uratowali pojmanych z zamku Warwick. -Ach i zapomniałbym- powiedziałem właściwie od razu. -Nie łudź się, że jeśli kiedykolwiek uda im się zdusić nasz opór to wszyscy ci, którzy im pomagają będą sobie wieść sielankowe życie. Póki jest wspólny wróg to mają ich za przyjaciół- dodałem, po czym uśmiechnąłem się z przekąsem i zeskoczyłem z barierki.
Długo nie odpowiadałem na jej pytanie, nie odniosłem się też do kwestii słabej znajomości, co do czego akurat musiałem przyznać jej rację. Może faktycznie porwałem się z motyką na słońce i odniosłem złudne, pierwsze wrażenie? Zrobiłem kilka kroków w kierunku domostwa, aby finalnie obrócić się w jej stronę mrużąc nieco oczy. Ryzyko związane ze współpracą było niewielkie w stosunku do korzyści, dlatego mimo wszystko kusiło mnie, aby dobić z nią targu. Była obojętna nie tylko w stosunku do naszej strony, ale i wroga, więc nie budziła większych podejrzeń. -Może nawet niekoniecznie tutaj?- rzuciłem dość otwarcie, choć z góry wiedziałem jaka będzie odpowiedź. Nawet gdybym mógł przenieść hodowlę do Suffolk w nienaruszonym stanie, to nie wyraziłaby na to zgody. Chyba, że miała większe aspiracje. -Jaką to by miało cenę? Przeniesienie tego wszystkiego do Suffolk?- zagaiłem chcąc dać jej do myślenia. Tylko lojalności nie można było kupić. -To raczej ty powinnaś powiedzieć, co masz do zaoferowania, aby obie strony były zadowolone- odpowiedziałem krótko i na temat.
-Lubię jak kobiety kipią pewnością siebie- rzuciłem z przekąsem w głosie, kiedy przekroczyłem progi jej domostwa. Ogólny nieład wpasowywał się w jej charakter, więc nie byłem szczególnie zaskoczony. Zająłem miejsce naprzeciw jej, a następnie wychyliłem kilka łyków rumu, by zaraz po tym wysunąć w jej stronę butelkę. Może teraz się skusi? -Przytulnie tu- rzuciłem rozglądając się po wnętrzu.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Tereny hodowli [odnośnik]13.02.23 1:18
Nie podobała jej się ta rozmowa, ten protekcjonalny, zbyt pewny swego ton. Słowa, którymi ją karmił, drażnił i sprawdzał, jakby weryfikował granice i chciał je przekroczyć, tylko po to i zarazem aż po to, by usłyszeć wreszcie przytaknięcie, zauważyć zgodę, nić porozumienia w stalowoniebieskich oczach. Nie mogłaby sobie na to pozwolić, nie po tej wymianie zdań, dojrzeniu tej niezachwianej pewności, że jego strona wyzwala jej podobnych. Ciche prychnięcie wydobyło się spomiędzy kobiecych warg. – Poczęstować ognistą? Och, z pewnością, jeśli rzecz jasna tego dożyję, bo wam, jednym i drugim, świetnie idzie sianie zniszczenia wszędzie tam, gdzie się zetkniecie – nie mogła darować sobie nawiązania do jego słów, odbijając w ten sposób absurdalny tekst o braku odwagi. Błądził, jak dziecko, któremu dorośli jeszcze nie wytłumaczyli podstaw. Nie wiedział nic, o niej, jej klątwie, obawach, ale śmiało wyrokował na podstawie tych informacji, które rzucała mu niczym przynętę. Pokazywała mu swój temperament, odsłaniała karty przekonań, bo i one nie były niczym złym, ot świadomą ignorancją i równą niechęcią wobec obu stron.  – Toczymy słowną walkę na przekonania, które odbijamy jak piłeczkę, ale pamiętaj, że każde z nas ma zgoła inne postrzeganie względem przeżytych doświadczeń. Nie byłam w Suffolk, nie widziałam tego na własne oczy, mogłabym jedynie wierzyć twoim słowom, ale są one zaledwie jedną stroną medalu, a to za mało, bym zmieniła swoje postrzeganie – grymas uwydatnił się na jej ściągniętej twarzy, jakby cała ta rozmowa była nie tyle niekomfortowa, co zbędna, nie prowadząca do żadnej konkluzji, którą mogłaby wysnuć. Miałaby ufać w wizje kogoś, kto nie tak dawno sam zmusił ją do czegoś, czego nie chciała? Gdzie tu była ta wolność, gdy nawet na neutralnych ziemiach nie mogła czuć się na tyle bezpiecznie w miejscach, które w latach dziecięcych odwiedzała bez żadnych obaw? Bujda.
Określenie o osłabianiu krwi wywołało nieprzyjemny dreszcz, który rozchodził się wzdłuż kręgosłupa. Czy powinna czuć się tak, jakby właśnie dostała w twarz? Cóż, prawdopodobnie nie, skoro mugole w jej drzewie genealogicznym znajdowali się tak daleko, by nie miała okazji nawet o nich słyszeć. Niemniej ów uczucie podyktowane było wspomnieniami związanymi z jej matką, która w pewnym momencie zacietrzewiła się na dalekie powiązania rodzinne ze strony ojca, zapewne wzbudzone pod wpływem dziadka, który nie przepadał za swoim zięciem. Wtłoczył matce do głowy zapalnik po którym dzień w dzień rozprawiała o tym, że doszło do zniewagi, karygodnego błędu, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Żałowała tego małżeństwa, o czym informowała swoją córkę nagminnie, łamiąc tym samym kolejny szczebel rodzinnych więzi, a wszystko zaczęło się pogarszać, gdy ojciec zapadł na magiczną demencję, której leczenie nie postępowało tak dobrze, jak przewidywano. – Jeżeli sądzisz, że siłą zdziałasz więcej, to próżne moje umoralnianie – wzruszyła ramionami, choć nie dało się zignorować charakterystycznego zagryzania zębów, gdzieś w tym momencie dostała uderzenie prosto w czuły punkt, który zachwiał jej barykadą. Nie miała jednak nic do dodania, schodząc z drogi bezsensownej dysputy o rzeczach na które nie miała i nie chciała mieć wpływu.
Popukała ustnikiem fajki o zęby, kręcąc głową. To nie tak, że negowała każde słowo czarodzieja, ale sposób w jaki je wypowiadał był dla niej protekcjonalny, a tego nie mogła ścierpieć. - Mało kto ma pojęcie z czym tu walczy i w imię czego, zbyt wiele jest pobocznych wojenek. Zgaduję, że wiele istnień bierze w tym udział na ślepo, nie wiedząc do czego prowadzi objęte przez nich stanowisko. – Tym bardziej jeżeli mają za tłumacza kogoś takiego jak ten tutaj, niewypowiedziane słowa spowodowały nieznaczne wykrzywienie kącików warg w stronę krzywego uśmiechu, który jednak nie zagościł ostatecznie na jej twarzy.
Nie przestawał, szedł w zaparte, a ona, cóż, nie chciała już tego słuchać. Owszem, dał jej do myślenia, ale nie dał jej nawet chwili, by mogła dłużej zastanowić się, przeanalizować całą tę rozmowę. Wolał wypchnąć kolejną rzecz, zakładając, że wciąż cierpi po morderstwie rodziców. Jego myślenie było błędne, bo z tamtym dniem zyskała wolność, nie musząc się kryć ze swoją odmiennością przed rodziną, która by ją piętnowała. Żałosne. - Och, dajże spokój, znam ryzyko. Nie jestem najlepszym materiałem na towarzystwo, przyjaciela, pomocną dłoń, czy jakąkolwiek formę wsparcia dla bandy obcych, niezależnie od ich pochodzenia, poglądów i zamiarów, więc sama nie wpakuję się w tarapaty przed którymi tak nieśmiało mnie przestrzegasz – ironizowała z naciskiem, mając po kokardę tych umoralniających zdań, które jej serwował. – Jeden dzień nie sprawi, że ślepo podążę za twoimi poglądami, ba, za jakimikolwiek. Przyszedłeś tu i sprzedałeś mi historie, które sama muszę przetrawić, więc czego ode mnie oczekujesz? Przyklaśnięcia? Niczego takiego tu dziś nie doświadczysz – machnęła dłonią, urywając temat, nie chciała słyszeć już nic więcej, choć skoro miał tu jeszcze zostać, to mogła spodziewać się kolejnej nagonki. Pozostawało jej trzymać się uporczywie ostatniego zdania, aż zrozumie, że dopóki nie da jej czasu, to nic nie wskóra.
Podążała za nim w kierunku domu krokiem dość butnym, gniewnym, czując niesmak wobec całego spotkania. Myśli gnały, czepiając się każdego zakamarka jej umysłu i była pewna, że przez długie godziny te uporczywe rozważania nie dadzą jej spokoju. Z początku nie zauważyła, że mężczyzna obrócił się w jej stronę, ignorowała go w dość perfidny sposób, ale wzmianką o przeniesieniu hodowli wywołał zamierzony efekt. Przystanęła nagle, wybałuszając oczy pod wpływem oniemiałego zaskoczenia, zaraz jednak mrużąc je gniewnie. – Chyba kpisz – mruknęła, wyrzucając dłonie w górę, mając wrażenie, że czarodziejowi całkiem odebrało rozum. – Nie przeniosę tego wszystkiego do cholernego Suffolk, nawet nie myśl o takiej opcji, gdy… - urwała, nie podejmując dalszej debaty, musiałaby znów odwołać się do ich wcześniejszej rozmowy, a to znów obróciłoby się przeciwko niej. Potrzebowała czasu, choć i on nie spowodowałby zmiany jej zdania wobec tej propozycji. Nigdy w świecie nie przeniosłaby swojej hodowli tam, gdzie nie mogłaby być non stop, by kontrolować sytuację. – Potrzebuję to przemyśleć, niczego ci nie gwarantuję, ale musisz być świadom, że hodowla musi pozostać na tych ziemiach, tu można ją rozwijać bez obaw, moich, bo ty takowych nie posiadasz – to było jedyne, co mogła mu teraz zagwarantować, jeżeli obecnie mu to nie wystarczało, to zawsze mógł zniknąć i więcej się nie pojawiać, a jeżeli miał jakąkolwiek cierpliwość, to pozwoli jej na czas do namysłu.
Wywróciła oczami wobec tego durnego komentarza. Mężczyźni…, pomyślała z goryczą, gdy usuwała ze swojej drogi przedmioty o które mogłaby się potknąć. – Lubię jak mężczyźni zamykają dziób, gdy nie mają nic ciekawego do powiedzenia – odparowała ze sztucznym uśmiechem, sadowiąc się ostatecznie na swoim miejscu, bacznie obserwując ruchy, jakie wykonywał. Nie spodziewała się, że znów poczęstuje ją trunkiem, choć nie zawahała się też, gdy wysunął rękę  butelką w jej stronę. Prawdopodobnie ciężar tego dnia wziął nad nią górę. Nachyliła się, podchwycając butelkę i rzucając mu spojrzenie, które miało na celu tymczasowe zakopanie topora wojennego. Dziś już nic więcej nie zdziała. – Owszem, starałam się – powiedziała pysznie, bawiąc się przekorą. W jej domu nie było ani trochę przytulnie, ale za to niezwykle praktycznie i tylko do tego jej służył. W całym tym bałaganie mogła się odnaleźć lepiej niż w nieskazitelnym porządku, który zapewne przyprawiłby ją o zawrót głowy. Upiła łyk z butelki, chłonąc ciepło i ogień, który wsączał się w jej gardło. Odetchnęła, wyzbywając się palącego uścisku. – Na dziś żadnych więcej rozmów, ani o wojnie, ani o hodowli, od poniedziałku możesz mnie na powrót gnębić, niedotrzymanie terminu grozi uduszeniem – żartowała, choć dało się wyczuć w tym ostrzegawczą nutę, podyktowaną zagadkowym spojrzeniem, które znikło zaraz po tym, jak złapała kolejny łyk i wyciągnęła butelkę w jego stronę. – Od teraz rozmawiamy o niczym – pochwyciła spojrzenie mężczyzny, lustrując go uważnie stalowoniebieskimi oczami. Nie miała siły się szarpać, nawet jeżeli wyzywanie go od idiotów było całkiem niezłym zajęciem, to jednak wciąż wyjątkowo męczącym, działaniem na zasadzie zdartej płyty. Niemniej jednak była pewna, że wrócą do tego tematu, może nie za tydzień, ale kiedyś na pewno.

/zt x2


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Tereny hodowli - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Tereny hodowli
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach