Kuchniosalon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchniosalon
Sporej wielkości pomieszczenie mieszczące w sobie kuchnię oraz salon. Pomimo minionych lat zakupu asortymentu stan nie przywołuje o migrenę, a zapach nie zwala z nóg, wołając o sole morskie. Pośrodku pomieszczenia widać szczątki górnej części ściany, która niegdyś musiała dzielić pomieszczenie na dwa i choć wydaje się to być dosyć niecodziennym widokiem, tak całą uwagę przykuwa dyndająca lampa nad kwadratowym stolikiem. Mugolskie urządzenie, zamiast funkcjonować zgodnie z przeznaczeniem, zastąpione zostało przez małe, podłużne kryształki wiszące na brzegach lampy. W ciągu dnia rozświetlają one pomieszczenie, tańcząc na ścianach w formie nieokreślonych wzorów. Dzięki uwadze skupionej na lampie łatwo uciec wzrokiem od poniszczonych mebli, a także bardzo skromnej kuchenki, w której zlewie zalęgły się jakieś żyjątka.
Mieszkanie objęte zaklęciem - Cave Inimicum, Mała Twierdza, Nierusz, Widzimisię (iluzja Jeremiego)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 28.06.21 19:30, w całości zmieniany 3 razy
| 3 sierpnia '57 |
Poranek powitał go niecodziennym widokiem słońca przebijającego się przez wyniszczone balkonowe drzwi oraz rozświetlonymi plakatami zakrywającymi okno z okolic aneksu kuchennego. Doprawdy dziwnym było budzić się wraz z jaskrawym światłem, które rzadko kiedy miało okazję dotrzeć do jego mieszkania, głównie ze względu na pochmurne pogody, późne godziny funkcjonowania rudowłosego oraz co najważniejsze, rzadkie wizyty we własnym mieszkaniu.
Głośny dźwięk dochodzący z brzucha długowłosego szybciutko wypędził go z łóżka, w którym i tak nie było już nic ciekawego do roboty. Weasley nie zaliczał się do grona miłośników wylegiwania się długimi godzinami pod pościelą. Bardzo prawdopodobne, że głównym powodem był brak odpowiedniego ocieplenia mieszkania, nad czym nawet nie starał się popracować. Swoje dwupokojowe legowisko zwykł uznawać za miejsce przechodnie, w którym to zdarzało mu się bytować.
Wraz z odejściem od wygrzanego materaca momentalnie poczuł chłód, na który jego ciało zareagowało porządnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Pomimo sprzyjającego słoneczka nie zapowiadało się na szczególnie ciepły dzień, co niezmiernie zasmuciło wąsacza. Szybciutko założył ubranie i wyuczonym ruchem rozpoczął mozolną część dnia, którą było przygotowanie śniadania. Bycie kawalerem służyło mu niemiłosiernie dobrze, jedyne czego mu brakowało to porządnych potraw serwowanych na zawołanie choć był w stanie nawet temu zaradzić, a wszystko dzięki geniuszowi lokalnego serwisu gastronomicznego. Wprawdzie niebyły to wypieki matki, na których myśl już pianka ciekła z buzi, jednakże miały one w sobie własny, nieco egzotyczny urok. Ich wyjątkowość brała się z różnorodności w daniach, bo też nigdy nie można było się spodziewać tego samego dodatku, który skapnął przypadkiem gdzieś po drodze!
- Bekonowe jaja - mruknął pod nosem, nawigując samego siebie do aneksu kuchennego przed którym stał, bo przecież największą głupotą byłoby próbować zrobić sobie smaczek na inne danie niż to, które był w stanie zrobić. Nie czekając na dodatkowe obrazy, które podsuwał mu umysł, rozpoczął przepyszne smażenie bekonu, który o dziwo uchował się w stanie nieskazitelnym.
Miesiące porannej rutyny ujmowały również jego przemianę w bezzębnego brodacza, który to tego dnia miał swoje zadanie do wykonania. Cieszył się z braku lustra w całym mieszkaniu, ponieważ nie potrafił spojrzeć sobie w oczy mając świadomość pewnych czynów, które musiał zrobić dla własnego przetrwania, a może dobra?
| Przemiania w Jeremiego
edit. czyli pułap 51-60 na kości
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 21.12.20 0:03, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Wesoło strzelający bekon przypomniał o swoim istnieniu, akurat wtedy, kiedy Weasley rozmyślał nad postacią szczerbatego mężczyzny, w którego tak często musiał się przemieniać. Zdecydowanie nie przemyślał faktu spożycia całego posiłku w innej tożsamości niż jego własna, której to uszczerbki na uzębieniu dosyć znacznie pogarszały jego zdolności w sprawnym spożywaniu czegokolwiek. Jednakże czekały na niego jeszcze jajka, które podgrzewał na patelni. Nie było mu ciężko przyznawać, że był beznadziejnym kucharzem o wyjątkowo wykwintnych kubkach smakowych. Jedyne co stało na jego drodze do krytyka kulinarnego to finanse oraz sytuacja polityczna, a co za tym idzie - przymus do życia gdzieś na uboczu.
Miesiącami zastanawiał się, jaka była reakcja rodziny, która otrzymała jego list. Wprawdzie poinformował ich o swojej niestabilnej sytuacji, jednakże nie potrafił zmusić się do pełnej informacji co do własnego powrotu i czy nie było to błędem? Każdego dnia zadawał i wciąż zadaje sobie pytanie dotyczące poprawności jego prób uchowania rodziny od niebezpieczeństwa, jakim jest. Były Strażnik, który z pewnością mógłby zostać brany pod uwagę jako sojusznik swojego... szwagra, spoglądającego na przechodniów przy każdej zatłoczonej uliczce, czy starając się dostać do domu, sprowadziłby na nich wszystkich nieszczęście? Z początku wydawało mu się, że jego postać pogorszy stan, jednakże z każdym tygodniem przeżytym w centralnym punkcie przeładunkowym Londynu, zauważał faktyczne zmiany fanatyków opętanych przez niezrozumiałe dla niego podziały, którzy obierali za cel jego przyjaciół z przeszłości. Czy gdyby ktokolwiek zarzucił mu sympatyzowanie z opozycją do władzy, faktycznie próbowałby się wyprzeć? Przecież jego priorytetem nie było życie w państwie policyjnym, a może to przesiąknięcie portowym życiem sprawiło, że jego moralność zmieniła kierunek? Przecież sam był niegdyś urzędnikiem działającym na rzecz państwa, dlaczego więc miałby odwracać się od niego plecami? Gdzie leżała faktyczna możliwość życia w spokoju i czy on w ogóle poszukiwał spokoju?
Swąd przypalonego bekonu momentalnie przywrócił go do rzeczywistości. Nie czekając na dalsze niepowodzenia, wrzucił przygotowywanie śniadanie na talerz i powracając na czas jedzenia do swojej rudowłosej twarzy z pełnym uzębieniem, pozbył się śladów bekonowej zbrodni.
Potem zostało mu już tylko dowiedzieć się, cóż za szemrany klient pojawi się tego sierpniowego dnia.
| zt.
Miesiącami zastanawiał się, jaka była reakcja rodziny, która otrzymała jego list. Wprawdzie poinformował ich o swojej niestabilnej sytuacji, jednakże nie potrafił zmusić się do pełnej informacji co do własnego powrotu i czy nie było to błędem? Każdego dnia zadawał i wciąż zadaje sobie pytanie dotyczące poprawności jego prób uchowania rodziny od niebezpieczeństwa, jakim jest. Były Strażnik, który z pewnością mógłby zostać brany pod uwagę jako sojusznik swojego... szwagra, spoglądającego na przechodniów przy każdej zatłoczonej uliczce, czy starając się dostać do domu, sprowadziłby na nich wszystkich nieszczęście? Z początku wydawało mu się, że jego postać pogorszy stan, jednakże z każdym tygodniem przeżytym w centralnym punkcie przeładunkowym Londynu, zauważał faktyczne zmiany fanatyków opętanych przez niezrozumiałe dla niego podziały, którzy obierali za cel jego przyjaciół z przeszłości. Czy gdyby ktokolwiek zarzucił mu sympatyzowanie z opozycją do władzy, faktycznie próbowałby się wyprzeć? Przecież jego priorytetem nie było życie w państwie policyjnym, a może to przesiąknięcie portowym życiem sprawiło, że jego moralność zmieniła kierunek? Przecież sam był niegdyś urzędnikiem działającym na rzecz państwa, dlaczego więc miałby odwracać się od niego plecami? Gdzie leżała faktyczna możliwość życia w spokoju i czy on w ogóle poszukiwał spokoju?
Swąd przypalonego bekonu momentalnie przywrócił go do rzeczywistości. Nie czekając na dalsze niepowodzenia, wrzucił przygotowywanie śniadanie na talerz i powracając na czas jedzenia do swojej rudowłosej twarzy z pełnym uzębieniem, pozbył się śladów bekonowej zbrodni.
Potem zostało mu już tylko dowiedzieć się, cóż za szemrany klient pojawi się tego sierpniowego dnia.
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
| 19 września '57 |
Czuł narastający stres, choć przez cały dzień starał się go skutecznie odepchnąć, wyrzucić, przemielić na coś mniejszego i nieważnego. Niestety jedynym co rzeczywiście było w jego głowie, to właśnie otępiające przerażenie, które trzymało w paraliżującym strachu przed rozmową. Dobrze wiedział, jak głupio zachował się dzień wcześniej, jednocześnie racjonalnie tłumacząc swoje zachowanie, które wcale nie odbiegało tak daleko od mądrego, wyczulonego na niekorzystne środowisko postępowania. Innymi słowy, Regi był w potężnej kropce.
- Dasz radę stary, dasz radę. - powtarzał sobie pod nosem, stresując się na spotkanie z kumplem bardziej niż na swoją pierwszą randkę, choć były to kompletnie różne stopy rodzajowe towarzyskiego kontaktu. Jego kroki wymierzały charakterystyczny rytm, który zaraz po obrocie przyspieszał, a że pomieszczenie było dosyć wąskie, niestety nie miał zbyt wielkiego pola do popisu.
- To przecież nic takiego, gość żył, nie żył i znowu żyje. Pewnie mi się przewidziało, a może próbowali mnie wrobić? - zastanawiał się na głos, wracając do absurdalnego starcia z wczoraj. - Gdyby faktycznie mi się przewidziało, to po co miałbym podnosić różdżkę? Może już tracę zmysły! - wykrzyknął nieco zestresowany, zaraz podbiegając do ubogiej umywalki, której woda momentalnie ocuciła nieco jego rozgotowaną od myśli i emocji głowę. - Przestań Reg, uspokój się, uspokój się. - powoli zaczął oddychać, starając się przeanalizować ponownie całe zajście. Dobrze wiedział, że jest w kropce, ale ani trochę nie żałował zaproszenia kumpla do siebie do domu. Przecież musiał porozmawiać, musiał się dowiedzieć!
Wyjechał zaledwie na pół roku, potem wrócił i...właśnie. Dlaczego go nie było? Dlaczego się nie kontaktował? Sam dobrze wiedział, co miał na myśli, ale czy jego słowa choćby w małym stopniu wytłumaczyłyby Tonksowi, czy ten przyjąłby je bez zawahania się? Zresztą, zanim cokolwiek, to sam fakt tego, że Michael wciąż oddychał był dla Weasleya jedną, wielką niespodzianką, dlatego przez cały dzień jedyne co trawił to woda. Potrzebował wyjaśnień, jednocześnie starając się nie myśleć o tym, że on również będzie zmuszony do kilku odpowiedzi. Gotów w każdej chwili ruszyć do drzwi w celu wprowadzenia gościa nie wchodził z domu ani na sekundę.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 25.01.21 17:41, w całości zmieniany 1 raz
19.09
Sam nie wiedział, czy był ucieszony, podekscytowany, czy wściekły. Ucieszony, bo sądził, że dawny kumpel nadal jest w Norwegii albo że skończył jakoś marnie - czasy były nieprzewidywalne. Podekscytowany, bo pracował nad pozyskiwaniem dla Zakonu Feniksa informacji w porcie, a Reginald wydawał się wyjątkowo dobrze wtapiać w okolicę. I wreszcie wściekły, bo nadal pamiętał własną złość na Weasleya pod inną twarzą, pamiętał jak chciał się go pozbyć i zrobić mu krzywdę. Nie wiedział, czy kumpel uważał tamtą pyskówkę za zabawną, albo czy faktycznie chciał zweryfikować personalia samego aurora. W każdym razie, mało brakowało, a Michael wymazałby mu pamięć albo zrobił coś jeszcze gorszego. Powinien go zżerać wstyd, ale wygodniej było zwalić winę na kogoś innego. Trwała wojna, wiedźmi strażnik powinien wiedzieć lepiej.
Wiedźmi strażnik. Wreszcie, Michael martwił się dawną pracą Reginalda. Nie zdołali jeszcze porozmawiać, musiał się dzisiaj dowiedzieć, czy Weasley nadal pracuje dla Ministerstwa. Wątpił, by dawny przyjaciel poparł obecnego Ministra, ale ludzie czasem go zaskakiwali. Musiał się mieć na baczności. Ryzykował, przychodząc tutaj - każde pojawienie się w Londynie było niebezpieczne, a co dopiero wizyta w mieszkaniu kogoś, do kogo miał tyle pytań. Nie mógłby jednak nie przyjść, nie skorzystać z okazji - przez pamięć na dawne czasy i obiecujące perspektywy, jakie roztaczał powrót metamorfomaga do Anglii.
-Carpiene. Homenum Revelio. - rzucił cicho przed mieszkaniem, chcąc się upewnić, że nie czekają tu na niego żadne pułapki. Dopiero, gdy przekonał się, że droga jest czysta i nikt poza Regim nie czaił się w środku, zapukał do drzwi. Chowając różdżkę do kieszeni, zauważył, że dłoń mu lekko drży. Był zestresowany i nie wiedział jeszcze, że Regi również mocno się denerwuje i ma do niego równie wiele pytań.
-To ja. - rzucił, czekając aż gospodarz otworzy mu drzwi. Dopiero wtedy ściągnął kaptur - nosił pelerynę pomimo upału. Obrzucił Weasleya czujnym spojrzeniem.
-Kiedy wróciłeś do Anglii? - przeszedł od razu do konkretów, dyskretnie rozglądając się po mieszkaniu.
pułapek i intruzów nie ma, więc rzucam Carpiene tylko dla formalności
Sam nie wiedział, czy był ucieszony, podekscytowany, czy wściekły. Ucieszony, bo sądził, że dawny kumpel nadal jest w Norwegii albo że skończył jakoś marnie - czasy były nieprzewidywalne. Podekscytowany, bo pracował nad pozyskiwaniem dla Zakonu Feniksa informacji w porcie, a Reginald wydawał się wyjątkowo dobrze wtapiać w okolicę. I wreszcie wściekły, bo nadal pamiętał własną złość na Weasleya pod inną twarzą, pamiętał jak chciał się go pozbyć i zrobić mu krzywdę. Nie wiedział, czy kumpel uważał tamtą pyskówkę za zabawną, albo czy faktycznie chciał zweryfikować personalia samego aurora. W każdym razie, mało brakowało, a Michael wymazałby mu pamięć albo zrobił coś jeszcze gorszego. Powinien go zżerać wstyd, ale wygodniej było zwalić winę na kogoś innego. Trwała wojna, wiedźmi strażnik powinien wiedzieć lepiej.
Wiedźmi strażnik. Wreszcie, Michael martwił się dawną pracą Reginalda. Nie zdołali jeszcze porozmawiać, musiał się dzisiaj dowiedzieć, czy Weasley nadal pracuje dla Ministerstwa. Wątpił, by dawny przyjaciel poparł obecnego Ministra, ale ludzie czasem go zaskakiwali. Musiał się mieć na baczności. Ryzykował, przychodząc tutaj - każde pojawienie się w Londynie było niebezpieczne, a co dopiero wizyta w mieszkaniu kogoś, do kogo miał tyle pytań. Nie mógłby jednak nie przyjść, nie skorzystać z okazji - przez pamięć na dawne czasy i obiecujące perspektywy, jakie roztaczał powrót metamorfomaga do Anglii.
-Carpiene. Homenum Revelio. - rzucił cicho przed mieszkaniem, chcąc się upewnić, że nie czekają tu na niego żadne pułapki. Dopiero, gdy przekonał się, że droga jest czysta i nikt poza Regim nie czaił się w środku, zapukał do drzwi. Chowając różdżkę do kieszeni, zauważył, że dłoń mu lekko drży. Był zestresowany i nie wiedział jeszcze, że Regi również mocno się denerwuje i ma do niego równie wiele pytań.
-To ja. - rzucił, czekając aż gospodarz otworzy mu drzwi. Dopiero wtedy ściągnął kaptur - nosił pelerynę pomimo upału. Obrzucił Weasleya czujnym spojrzeniem.
-Kiedy wróciłeś do Anglii? - przeszedł od razu do konkretów, dyskretnie rozglądając się po mieszkaniu.
pułapek i intruzów nie ma, więc rzucam Carpiene tylko dla formalności
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 27.01.21 15:35, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k100' : 70
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k100' : 70
Wprowadzając gościa, nawet nie zastanawiał się nad tym, jak straszliwie może wyglądać jego miejsce zamieszkania. Raptem trzy pokoje, w które wchodzi korytarz przy drzwiach, kuchnia połączona z salonem oraz maleńka łazienka. Przyzwyczajony już do swojego nieco marginalnego życia potrafił dostosować się pod zasady ascetyzmu, na które zmuszała go kieszeń. Brak dochodu z Ministerstwa oznaczał pewne niedogodności, a szemrane roboty pomimo ryzyka nie przynosiły tak wiele kokosów, jakby chciał, choć najbardziej trafną odpowiedzią była jego rozrzutność. Śniadanka, obiadki, deserki i kolacyjki, czyli to, co reprezentowały sobą jego nieco wylane boczki. Patrząc powierzchownie, można było pokusić się o stwierdzenie, że żyje mu się dobrze, choć widoczne cienie pod oczami przeczyły tym słowom.
- W marcu, Ty? - mruknął, opierając się o umywalkę, na której kancie zacisnął dłonie, aż do zbielałych knykci. Każdy skrawek jego ciała wręcz krzyczał w jakiejś niezrozumiałej agonii, którą dodatkowo dobijała niby przyjacielska, choć bardzo podejrzliwa atmosfera. Weasley zdawał sobie sprawę z tego, jak dziwnie musiało to wszystko wyglądać, ale hej, to nie on właśnie zmartwychwstał, okej?
- Dlaczego żyjesz? - nie wytrzymał w końcu, zadając najbardziej trapiące go pytanie, które również spowodowało, że zaryzykował i poszedł za nim na ulicy. Wzrok metamorfomaga dotychczas próbował uciec od postaci Tonksa, jednakże po pytaniu zamarł na jego twarzy na chwilę. - Znaczy... to nie tak, że ktoś Cię uśmiercił, ale... Michael, oni powiedzieli, że jakiś wilkołak... myślałem, że nie dałeś rady, ale... to prawda? - rzucił się zaraz z wytłumaczeniem, a raczej kolejnym pytaniem, które być może było nawet mniej sprecyzowane niż to pierwotne, jednak starając się opanować mętlik w głowie, przez całą tę falę przemawiała tylko i wyłącznie ta jedna kwestia. Co tak naprawdę się stało i dlaczego zniknął. Wszystko było tak pogmatwane, że chłopaczyna nie wiedział nawet, w jaki sposób należało go ugościć, choć znał wszystkie zasady etykiety nawet we śnie, jakoś nie przychodziło mu na myśl, żeby nagle spytać o herbatę, tym bardziej że nie miał żadnej herbaty w mieszkaniu.
- W marcu, Ty? - mruknął, opierając się o umywalkę, na której kancie zacisnął dłonie, aż do zbielałych knykci. Każdy skrawek jego ciała wręcz krzyczał w jakiejś niezrozumiałej agonii, którą dodatkowo dobijała niby przyjacielska, choć bardzo podejrzliwa atmosfera. Weasley zdawał sobie sprawę z tego, jak dziwnie musiało to wszystko wyglądać, ale hej, to nie on właśnie zmartwychwstał, okej?
- Dlaczego żyjesz? - nie wytrzymał w końcu, zadając najbardziej trapiące go pytanie, które również spowodowało, że zaryzykował i poszedł za nim na ulicy. Wzrok metamorfomaga dotychczas próbował uciec od postaci Tonksa, jednakże po pytaniu zamarł na jego twarzy na chwilę. - Znaczy... to nie tak, że ktoś Cię uśmiercił, ale... Michael, oni powiedzieli, że jakiś wilkołak... myślałem, że nie dałeś rady, ale... to prawda? - rzucił się zaraz z wytłumaczeniem, a raczej kolejnym pytaniem, które być może było nawet mniej sprecyzowane niż to pierwotne, jednak starając się opanować mętlik w głowie, przez całą tę falę przemawiała tylko i wyłącznie ta jedna kwestia. Co tak naprawdę się stało i dlaczego zniknął. Wszystko było tak pogmatwane, że chłopaczyna nie wiedział nawet, w jaki sposób należało go ugościć, choć znał wszystkie zasady etykiety nawet we śnie, jakoś nie przychodziło mu na myśl, żeby nagle spytać o herbatę, tym bardziej że nie miał żadnej herbaty w mieszkaniu.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Odruchowo rozejrzał się po mieszkaniu, jakby chcąc się przekonać, co mówiło o obecnym życiu dawnego przyjaciela. Było niewielkie, raczej skromne, nieuporządkowane. Czy ascetyzm oznaczał, że Regi stracił stałe fundusze z Ministerstwa? Czy może raczej, że wtapiał się w portowe środowisko dzięki swojej metamorfomagicznej tożsamości? Tonks nie posądzałby Weasleya o jakąkolwiek kooperację z ludźmi Ministra Malfoya, ale wolał być ostrożny. Ostatnie, przypadkowe spotkanie z Regim pod inną twarzą zasiało między nimi aurę niezdrowej podejrzliwości. Tonks zdawał sobie sprawę, że zareagował wtedy nieco zbyt agresywnie w stosunku do kolegi - ale przecież taka reakcja była naturalna w stosunku do nieznajomego! Nadal miał też za złe Weasleyowi, że ten nie przyznał się od razu do swojej tożsamości.
-W grudniu 1955. - odparł, ciesząc się, że obaj grają już w otwarte karty. Weasley pamiętał zresztą, że właśnie wtedy Tonks zniknął z Oslo. Bacznie przyglądał się Weasleyowi, krzyżując ramiona. -Czyli widziałeś Bezksiężycową Noc? - dodał, zastanawiając się, co robił Regi podczas pierwszokwietniowej rzezi mugoli i czy to z powodu tamtych wydarzeń ukrywał się pod zmienioną twarzą. Nie było go w Ministerstwie, gdy Kieran Rineheart zwołał porządnych ludzi do przeciwstawienia się tamtemu szaleństwu, nie było go wcześniej, gdy Tonks nadal chodził jeszcze po korytarzach dzielonych z Wiedźmią Strażą. Jeśli Regi mówił prawdę, to nie wrócił do pracy i na tą myśl kamień spadł Michelowi z serca.
Dlaczego żyjesz? Twarz lekko mu stężała i przygarbił się odruchowo. Sam zadawał sobie to pytanie wielokrotnie, głównie jako oskarżenie. Spojrzał na Regiego z mieszanką bólu i zaskoczenia - on też miał do niego pretensje? Za Astrid, za Einara? Weasley jednak wyjaśnił, oni powiedzieli, że jakiś wilkołak, a Tonks aż zachłysnął się powietrzem. Naprawdę? Tego nie wiedział, wiedział tylko, że natychmiast zgłoszono jego przypadek do angielskiego Ministerstwa, a gdy doszedł trochę do siebie był już na statku do domu. Rejs wybrano tak, by nie był na morzu w pełnię.
-Tak powiedzieli…? W sensie… zmietli mnie pod dywan, tam w Oslo? - powtórzył, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak musiało to wyglądać. W Anglii też zmietli go pod dywan, bo został bezrobotny. Nikt nie planował jego powrotu do Ministerstwa, dopiero pożar w czerwcu 1956 roku spowodował braki w kadrach, a wynalezienie eliksiru tojadowego pozwoliło mu na pracę zawodową. W Norwegii musieliby się tłumaczyć, plotki szybko obiegłyby całe biuro, niektórzy mogliby mieć pretensje do brygadzistów…
Wypuścił z płuc powietrze, usiłując się uspokoić. Sam nie wiedział, czy czuł się bardziej smutny czy oburzony. Nie lubił wspominać tamtych chwil, ale jednak był Regiemu winny wyjaśnienia.
-Nie, ja… przeżyłem. Wysłali mnie do izolatki, a gdy doszedłem do siebie, z powrotem do Anglii. - teraz już wiedział, czemu nikt go nie odwiedzał. Myślał, że to z powodu ugryzienia, albo z powodu pretensji za śmierć młodszych aurorów. Miał ich pod swoją opieką i zawiódł. Nigdy nie pisał do Regiego, bo po co? Zakładał, że tamten wszystko wiedział i nawet miał trochę żalu, że sam nigdy się nie odezwał. Jemu zaś kumpel kojarzył się z traumą, z najgorszymi przejściami w życiu - jak wszystko w Oslo. Był tam naprawdę szczęśliwy, ale pozytywne wspomnienia przybladły po ugryzieniu. -Natknęliśmy się pod Bergen na wilkołaka, nie było pełni, ale przemienił się pod wpływem złości. - wyrecytował w końcu, martwo, jak w raporcie. -Przeżyłem, ale Einar i Astrid nie… - dopiero wtedy głos mu się załamał. Umknął wzrokiem, czując gorąco na własnych policzkach. Młody Einar był ich wspólnym znajomym, a Astrid… cóż, Regi jako jeden z nielicznych domyślał się, co łączyło Michaela z Astrid. I nigdy nie powinno. Był przełożonym młodej kursantki, nigdy nie powinni byli wylądować w łóżku. A teraz nie żyła, przez niego. Odchrząknął nerwowo. -Masz coś do picia? - wypalił, czując, że na trzeźwo nie odpowie na pytania o to jak przeżył, o to czy wilkołak go ugryzł. Odpowiedz sobie na to sam, Regi. Wiedźmi strażnicy słyną w końcu z domyślności.
-W grudniu 1955. - odparł, ciesząc się, że obaj grają już w otwarte karty. Weasley pamiętał zresztą, że właśnie wtedy Tonks zniknął z Oslo. Bacznie przyglądał się Weasleyowi, krzyżując ramiona. -Czyli widziałeś Bezksiężycową Noc? - dodał, zastanawiając się, co robił Regi podczas pierwszokwietniowej rzezi mugoli i czy to z powodu tamtych wydarzeń ukrywał się pod zmienioną twarzą. Nie było go w Ministerstwie, gdy Kieran Rineheart zwołał porządnych ludzi do przeciwstawienia się tamtemu szaleństwu, nie było go wcześniej, gdy Tonks nadal chodził jeszcze po korytarzach dzielonych z Wiedźmią Strażą. Jeśli Regi mówił prawdę, to nie wrócił do pracy i na tą myśl kamień spadł Michelowi z serca.
Dlaczego żyjesz? Twarz lekko mu stężała i przygarbił się odruchowo. Sam zadawał sobie to pytanie wielokrotnie, głównie jako oskarżenie. Spojrzał na Regiego z mieszanką bólu i zaskoczenia - on też miał do niego pretensje? Za Astrid, za Einara? Weasley jednak wyjaśnił, oni powiedzieli, że jakiś wilkołak, a Tonks aż zachłysnął się powietrzem. Naprawdę? Tego nie wiedział, wiedział tylko, że natychmiast zgłoszono jego przypadek do angielskiego Ministerstwa, a gdy doszedł trochę do siebie był już na statku do domu. Rejs wybrano tak, by nie był na morzu w pełnię.
-Tak powiedzieli…? W sensie… zmietli mnie pod dywan, tam w Oslo? - powtórzył, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak musiało to wyglądać. W Anglii też zmietli go pod dywan, bo został bezrobotny. Nikt nie planował jego powrotu do Ministerstwa, dopiero pożar w czerwcu 1956 roku spowodował braki w kadrach, a wynalezienie eliksiru tojadowego pozwoliło mu na pracę zawodową. W Norwegii musieliby się tłumaczyć, plotki szybko obiegłyby całe biuro, niektórzy mogliby mieć pretensje do brygadzistów…
Wypuścił z płuc powietrze, usiłując się uspokoić. Sam nie wiedział, czy czuł się bardziej smutny czy oburzony. Nie lubił wspominać tamtych chwil, ale jednak był Regiemu winny wyjaśnienia.
-Nie, ja… przeżyłem. Wysłali mnie do izolatki, a gdy doszedłem do siebie, z powrotem do Anglii. - teraz już wiedział, czemu nikt go nie odwiedzał. Myślał, że to z powodu ugryzienia, albo z powodu pretensji za śmierć młodszych aurorów. Miał ich pod swoją opieką i zawiódł. Nigdy nie pisał do Regiego, bo po co? Zakładał, że tamten wszystko wiedział i nawet miał trochę żalu, że sam nigdy się nie odezwał. Jemu zaś kumpel kojarzył się z traumą, z najgorszymi przejściami w życiu - jak wszystko w Oslo. Był tam naprawdę szczęśliwy, ale pozytywne wspomnienia przybladły po ugryzieniu. -Natknęliśmy się pod Bergen na wilkołaka, nie było pełni, ale przemienił się pod wpływem złości. - wyrecytował w końcu, martwo, jak w raporcie. -Przeżyłem, ale Einar i Astrid nie… - dopiero wtedy głos mu się załamał. Umknął wzrokiem, czując gorąco na własnych policzkach. Młody Einar był ich wspólnym znajomym, a Astrid… cóż, Regi jako jeden z nielicznych domyślał się, co łączyło Michaela z Astrid. I nigdy nie powinno. Był przełożonym młodej kursantki, nigdy nie powinni byli wylądować w łóżku. A teraz nie żyła, przez niego. Odchrząknął nerwowo. -Masz coś do picia? - wypalił, czując, że na trzeźwo nie odpowie na pytania o to jak przeżył, o to czy wilkołak go ugryzł. Odpowiedz sobie na to sam, Regi. Wiedźmi strażnicy słyną w końcu z domyślności.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ciężko było mu patrzeć w jasne oczy Michaela, szczególnie kiedy spytał o sławetną noc, którą rudzielec spędził w jakimś zaułku doków, gdzie nawet myszy nie pchały swoich wścibskich pyszczków. Spił się, wdał w bójkę i oczywiście pozwolił, żeby cała doba upłynęła w rytmie głębokiego oddechu, momentami tracącego wytyczony rytm. Kolejne dni stały się jedynie utrapieniem, ale nie ze względu na skutki, a złość do samego siebie o dopuszczenie do tak krytycznego stanu, kiedy był najbardziej potrzebny. Próbował obrać swoje myśli w jakieś konkretniejsze słowa, jednakże jedyne co nasuwało mu się na myśl, związane było z tchórzostwem, jakim się wykazywał, choć wciąż starał się tłumaczyć to jako rozsądne kroki. Rodzina byłaby w niebezpieczeństwie, gdyby ktoś przypadkiem ich obserwował, a Urein w żadnym stopniu nie miał zamiaru sprowadzać na nich kolejnych nieszczęść. Mimo to starając się uniknąć wzroku Tonksa, czuł jedynie wstyd za tamte dni.
- Nie do końca widziałem, a słyszałem, kilka dni później. - wyjawił w końcu, drapiąc się po nagle drażliwym punkcie gdzieś na karku. Było mu gorąco, zdecydowanie zbyt gorąco jak na taką porę dnia i roku. Nawet nie zauważył, kiedy jego uszy nabrały nieco koloru. - Michael, ja... - zawahał się przed dalszymi słowy - nie byłem w stanie im pomóc. Tak bardzo przepraszam. - w połowie jego głos się załamał, choć rudzielec dzielnie starał się kontynuować swoją triadę. - Przypłynąłem tutaj i naprawdę nie wiem co się ze mną działo. Chciałem pokazać się w rodzinie, ale okazało się, że były jakieś anomalie i moje sowy nigdy nie dotarły, a cała ta sytuacja... - zaczął tłumaczyć, odpychając się od blatu, który wcześniej mocno ściskał i rozpoczynając kilkumetrową wędrówkę tam i z powrotem. - pamiętasz tego wąsacza, z którym zostałem wysłany do Oslo? Zabili go, a ja nic nie mogłem zrobić. Próbowałem to jakoś ciągnąć, ale Ministerstwo się nie zgłaszało, jakby kompletnie o mnie zapomnieli i chyba faktycznie... - pędził ze swoją opowieścią, starając się jakoś ułożyć to chronologicznie, choć nijak sklejało się to w dobrze wyłożoną historię. Rudzielec miał pewne zdolności do tłumaczenia wszystkiego na opak, szczególnie kiedy mu zależało, a przecież teraz nie było nic ważniejszego od wyjaśnienia Michaelowi, cóż takiego się wydarzyło. Była to jedna z niewielu osób, którym był w stanie rzeczywiście zaufać, a także dać nieco poczucia dumy? - myśleli, że zaginąłem, zginąłem, stchórzyłem, cokolwiek wybierzesz, będzie prawdą, ale... - zawsze to cholerne słowo, które wybijało potworne treści w głowie. Jego oczy zaszły mgłą. - oni mnie po prostu wykreślili. - nie był w stanie ukryć swojego bólu w głosie, choć wzrokiem już dawno uciekł gdzieś do rozdrapanej ściany, która wydawała się o wiele ciekawszym punktem obserwacji niż twarz Tonksa. Poddał się, dobrze o tym wiedział, ale nie był w stanie zrobić niczego, co odkręciłoby jego lekkomyślne i żałosne zachowanie, bo przecież właśnie tym to było, czyż nie? Sentymentalną mrzonką skrzywdzonego gościa, który powinien lepiej wiedzieć jak naprawiać to, co zostało zniszczone. Teraz jedyne co mu pozostało, to mieć nadzieję, że Michael go nie wyśmieje, choć dobrze wiedział, jak głupio to brzmiało, jakby nadzieje małego chłopca rozbiły się o potężny mur zwany rzeczywistością. Przystanął w końcu na środku pokoju, bokiem do gościa, na którego twarz nie był w stanie spojrzeć.
Nie wiedział też, w jaki sposób wytłumaczyć co powiedzieli w Oslo. Zdawał sobie sprawę z tego, że Michael zasługiwał na wytłumaczenie, jakkolwiek strasznie by ono nie brzmiało, niestety darzył go zbyt dużą sympatią, żeby tak po prostu zrzucać wszystkie niedogodności, które w perspektywie wyglądały po prostu strasznie. Czuł się winny, choć dobrze wiedział, że to nie on w czymkolwiek zawinił.
- Byli bardzo małomówni na ten temat, chociaż zdołałem wyłapać kilka kluczowych słów. - cień uśmiechu zawitał na jego ustach, choć nie objęło to wciąż roztrzęsionych oczu, które w końcu ulokował na Michaelu. Obawiał się jego odpowiedzi, bo nie wiedział, jak wiele z tego, co myślał, było prawdą, a może nawet wolał zwyczajnie tego nie słyszeć. Niestety jego słowa bardzo szybko pozbawiły go jakichkolwiek złudzeń. Izolatka, a potem Anglia. Wydawało mu się, że świat lekko zawirował i gdyby nie jeden krok do ściany, być może wylądowałby na podłodze. Mocno oparł się, zaciskając ręce na sobie. Jego historia była zbyt drastyczna w samych słowach, a co dopiero rzeczywistości, którą tamten miał na swoim karbie wspomnień. Weasley nie miał zamiaru zmuszać go do kontynuacji, głównie ze względu dla dobra przyjaciela, któremu z pewnością trudno było o tym mówić.
Dobrze wiedział, dlaczego jego głos nagle stracił swój połysk i zanim tamten zdążył pomyśleć drugi raz, dlaczego przyszedł do jego mieszkania, już wręczał mu kubek z napitkiem, który w rzeczywistości służył mu jako oczyszczenie na rany. Spirytus był prawdziwie zbawczy, choć sam Weasley nie miał w zwyczaju go pić, to w tym momencie nie było czasu na myślenie. Napełnił dno drugiej szklanki czystymi procentami i również zmoczył gardło.
- Nic nie mogłeś zrobić. - powiedział w końcu, starając się jakoś podnieść go na duchu, choć dobrze wiedział, że ta kwestia z pewnością dręczyła Tonksa, częściej niż byłby to w stanie przyznać. Cholera, mój przyjaciel - wilkołak. Kotłowało się w jego głowie, choć była to marginalna część, którą się martwił. Bardziej zamartwiał się stanem psychicznym byłego aurora, który z pewnością odczuwał potężną stratę, o której nawet rudzielec nie miał pojęcia. Mimo to wyczuwał nieposkromiony smutek, który jednoczył się z jego sentymentalną głupotą, a może to było jedno i to samo? Zakaszlał od mocnego alkoholu, który przedarł się przez jego gardło. - Co teraz? - spytał dość neutralnie, starając się uniknąć dalszych nieprzyjemności dla Tonksa. Sam nie wiedział, czy chodziło mu o aktualną sytuację, w której się znajduje, czy też co robi, a może raczej co powinni teraz zrobić.
- Nie do końca widziałem, a słyszałem, kilka dni później. - wyjawił w końcu, drapiąc się po nagle drażliwym punkcie gdzieś na karku. Było mu gorąco, zdecydowanie zbyt gorąco jak na taką porę dnia i roku. Nawet nie zauważył, kiedy jego uszy nabrały nieco koloru. - Michael, ja... - zawahał się przed dalszymi słowy - nie byłem w stanie im pomóc. Tak bardzo przepraszam. - w połowie jego głos się załamał, choć rudzielec dzielnie starał się kontynuować swoją triadę. - Przypłynąłem tutaj i naprawdę nie wiem co się ze mną działo. Chciałem pokazać się w rodzinie, ale okazało się, że były jakieś anomalie i moje sowy nigdy nie dotarły, a cała ta sytuacja... - zaczął tłumaczyć, odpychając się od blatu, który wcześniej mocno ściskał i rozpoczynając kilkumetrową wędrówkę tam i z powrotem. - pamiętasz tego wąsacza, z którym zostałem wysłany do Oslo? Zabili go, a ja nic nie mogłem zrobić. Próbowałem to jakoś ciągnąć, ale Ministerstwo się nie zgłaszało, jakby kompletnie o mnie zapomnieli i chyba faktycznie... - pędził ze swoją opowieścią, starając się jakoś ułożyć to chronologicznie, choć nijak sklejało się to w dobrze wyłożoną historię. Rudzielec miał pewne zdolności do tłumaczenia wszystkiego na opak, szczególnie kiedy mu zależało, a przecież teraz nie było nic ważniejszego od wyjaśnienia Michaelowi, cóż takiego się wydarzyło. Była to jedna z niewielu osób, którym był w stanie rzeczywiście zaufać, a także dać nieco poczucia dumy? - myśleli, że zaginąłem, zginąłem, stchórzyłem, cokolwiek wybierzesz, będzie prawdą, ale... - zawsze to cholerne słowo, które wybijało potworne treści w głowie. Jego oczy zaszły mgłą. - oni mnie po prostu wykreślili. - nie był w stanie ukryć swojego bólu w głosie, choć wzrokiem już dawno uciekł gdzieś do rozdrapanej ściany, która wydawała się o wiele ciekawszym punktem obserwacji niż twarz Tonksa. Poddał się, dobrze o tym wiedział, ale nie był w stanie zrobić niczego, co odkręciłoby jego lekkomyślne i żałosne zachowanie, bo przecież właśnie tym to było, czyż nie? Sentymentalną mrzonką skrzywdzonego gościa, który powinien lepiej wiedzieć jak naprawiać to, co zostało zniszczone. Teraz jedyne co mu pozostało, to mieć nadzieję, że Michael go nie wyśmieje, choć dobrze wiedział, jak głupio to brzmiało, jakby nadzieje małego chłopca rozbiły się o potężny mur zwany rzeczywistością. Przystanął w końcu na środku pokoju, bokiem do gościa, na którego twarz nie był w stanie spojrzeć.
Nie wiedział też, w jaki sposób wytłumaczyć co powiedzieli w Oslo. Zdawał sobie sprawę z tego, że Michael zasługiwał na wytłumaczenie, jakkolwiek strasznie by ono nie brzmiało, niestety darzył go zbyt dużą sympatią, żeby tak po prostu zrzucać wszystkie niedogodności, które w perspektywie wyglądały po prostu strasznie. Czuł się winny, choć dobrze wiedział, że to nie on w czymkolwiek zawinił.
- Byli bardzo małomówni na ten temat, chociaż zdołałem wyłapać kilka kluczowych słów. - cień uśmiechu zawitał na jego ustach, choć nie objęło to wciąż roztrzęsionych oczu, które w końcu ulokował na Michaelu. Obawiał się jego odpowiedzi, bo nie wiedział, jak wiele z tego, co myślał, było prawdą, a może nawet wolał zwyczajnie tego nie słyszeć. Niestety jego słowa bardzo szybko pozbawiły go jakichkolwiek złudzeń. Izolatka, a potem Anglia. Wydawało mu się, że świat lekko zawirował i gdyby nie jeden krok do ściany, być może wylądowałby na podłodze. Mocno oparł się, zaciskając ręce na sobie. Jego historia była zbyt drastyczna w samych słowach, a co dopiero rzeczywistości, którą tamten miał na swoim karbie wspomnień. Weasley nie miał zamiaru zmuszać go do kontynuacji, głównie ze względu dla dobra przyjaciela, któremu z pewnością trudno było o tym mówić.
Dobrze wiedział, dlaczego jego głos nagle stracił swój połysk i zanim tamten zdążył pomyśleć drugi raz, dlaczego przyszedł do jego mieszkania, już wręczał mu kubek z napitkiem, który w rzeczywistości służył mu jako oczyszczenie na rany. Spirytus był prawdziwie zbawczy, choć sam Weasley nie miał w zwyczaju go pić, to w tym momencie nie było czasu na myślenie. Napełnił dno drugiej szklanki czystymi procentami i również zmoczył gardło.
- Nic nie mogłeś zrobić. - powiedział w końcu, starając się jakoś podnieść go na duchu, choć dobrze wiedział, że ta kwestia z pewnością dręczyła Tonksa, częściej niż byłby to w stanie przyznać. Cholera, mój przyjaciel - wilkołak. Kotłowało się w jego głowie, choć była to marginalna część, którą się martwił. Bardziej zamartwiał się stanem psychicznym byłego aurora, który z pewnością odczuwał potężną stratę, o której nawet rudzielec nie miał pojęcia. Mimo to wyczuwał nieposkromiony smutek, który jednoczył się z jego sentymentalną głupotą, a może to było jedno i to samo? Zakaszlał od mocnego alkoholu, który przedarł się przez jego gardło. - Co teraz? - spytał dość neutralnie, starając się uniknąć dalszych nieprzyjemności dla Tonksa. Sam nie wiedział, czy chodziło mu o aktualną sytuację, w której się znajduje, czy też co robi, a może raczej co powinni teraz zrobić.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Przenikliwym spojrzeniem lustrował postać Regiego, jego gesty, ton, mimikę i zaczerwienione uszy. Niegdyś gotów był zawierzyć życie wiedźmiemu strażnikowi, a wspólne akcje w terenie w Oslo, pozyskiwanie informacji, sparingi i podwójne randki zacieśniły ich przyjaźń na emigracji. Teraz miał jednak przykre wrażenie, że sposób, w jaki zerwali kontakt zbudował między nimi przykrą przepaść. Nigdy nie rozmawiał z Weasleyem o wilkołakach, nie znał jego podejścia i ewentualnych uprzedzeń. Nigdy nie wyjaśnił mu swojego zniknięcia, zapominając o przyjacielu gdy przytłoczyła go pougryzieniowa depresja - teraz kłuło to Michaela nieprzyjemnie gdzieś w sumieniu, ale Regi też nie był świętoszkiem. Dlaczego nie przyszedł na ślub własnej siostry, jakim cudem przegapił Bezksiężycową Noc? Sytuacja rodziła pytania, stawka była wysoka, a przezorny Tonks wiedział, że jego spostrzegawczość nie wystarczy by w kilka chwil odbudować dawne zaufanie. Dlatego przyniósł ze sobą coś, co mogło pomóc.
Sięgnął do kieszeni akurat wtedy, gdy Regi go... przeprosił?
Spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem i cieniem ulgi. To brzmiało... lepiej niż wyjaśnienia, że dowiedział się o rzezi mugoli już po fakcie, bardziej jak Regi, a nie jedno z jego alter ego.
-A gdybyś mógł...? Pomógłbyś im? Co byś zrobił? - zapytał z nagłą stanowczością, a potem wyjął z kieszeni fałszoskop. Dopiero wtedy wzrok mu złagodniał. -To dla mnie ważne i... nie tylko dla mnie. Dlatego... chcę użyć tego, przepraszam. - wymamrotał, kładąc urządzenie na stole. Na razie ani nie drgnęło, ale Tonks nie spuści z niego wzroku podczas kolejnych odpowiedzi Weasleya. Pytanie, które właśnie mu zadał, było szerokie i nieco podchwytliwe - obaj wiedzieli w końcu, że Regi nie mógł rzucić się na antymugolską policję w pojedynkę. Byli elitarnymi pracownikami Ministerstwa, a chociaż ponadprzeciętnie biegle władali magią, to szkolenie nauczyło ich mierzyć siły na zamiary.
Ze zdziwieniem wysłuchał historii Regiego, zadziwiająco podobnej do własnej - śmierć współpracownika, zepchnięcie na margines...
-Kto go zabił? - wypalił z właściwą dla siebie ciekawością, ale w jego głosie wreszcie pojawiła isę nuta współczucia. Drgnął, gdy Regi zakończył swoją historię, ból w tonie Weasleya zapiekł jego samego.
-Mnie też. wykreślili -Regi, mnie też. - szepnął, wbijając wzrok w podłogę. "Bardzo małomówni, kilka kluczowych słów, nic nie mogłeś zrobić." Zacisnął mocniej szczękę, dłonie lekko mu zadrżały. Naprawdę nic? Może mógłby zrobić więcej, gdyby nie sypiał ze swoją koleżanką z pracy i umiał zachować przy niej trzeźwą głową? Gdyby nie podchodził do dawnego kolegi z Hogwartu, skrywającego wilkołaczą naturę, z naiwnym zaufaniem i skuł go od razu. W paradoksalny sposób ulżyło mu, że Regi wiedział. Niewiedza na temat likantropów, ich nienaturalnego gniewu, bywała zabójcza - a Mike przekonał się o tym na własnej skórze.
Oparł się o kuchenną szafkę, krzyżując ręce na ramionach i niecierpliwie oczekując na odpowiedź odnośnie Bezksiężycowej Nocy, na wrażenia z tego politycznego szaleństwa. Oprócz spraw politycznych, mieli jednak do omówienia te prywatne.
-Powinieneś skontaktować się z Rią. - zauważył. Wcześniej nie znał dobrze siostry Regiego, ale w kwietniu przeszli na ty, walcząc w ramię w ramię o poparcie olbrzymów dla sprawy Zakonu Feniksa. W maju zaś tańczył na jej weselu, a Regi... cały czas trzymał się z daleka? Nie mieściło mu się to w głowie.
Chyba, że... dla jej bezpieczeństwa? - pomyślał, próbując się wczuć w sytuację przyjaciela. Nie było to trudne, byli z charakteru dość podobni, choć to Regi miał gorętszą głowę.
-Wróciłem z powrotem do pracy, w czerwcu 1956, po pożarze. I... wynalezieniu eliksiru tojadowego. - zaczął cicho, zerkając na Regiego z ukosa. Michael wydawał się mocno zażenowany, ale w końcu nazwał swój problem prawie wprost, na wypadek gdyby przyjaciel się nie domyślił. -A w kwietniu z niej odszedłem, wszyscy aurorzy musieli zniknąć. Brygadziści mieli mój poprzedni adres, łamię prawo oficjalnie, a nieoficjalnie złamałem życzenia Malfoya Ministra, rzecz jasna, ale Tonks nie zamierzał się o nim wypowiadać z szacunkiem. -Nie powinienem nawet pokazywać się w Londynie. Dlatego byłem taki spięty gdy się spotkaliśmy, dlatego nigdy więcej nie baw się ze mną w kotka i myszkę pod zmienioną twarzą. - wyjaśnił wreszcie, zdając sobie sprawę, że Regi pewnie słyszał o nastawieniu rządu do byłych aurorów, ale że nie musiał wiedzieć, że Tonks nadal wlicza się w ich szeregi. Wyjaśnienie było zastępstwem za przeprosiny, Mike bowiem nie poczuwał się do końca do winy za ich poprzednie spotkanie. Gdyby Michael pozostał anonimowym wilkołakiem z depresją, nie ścigano by go za jego dawną pracę, a tylko za...
...nazwisko.
-Widziałeś plakaty? - zapytał retorycznie. Każdy je chyba widział, z twarzą Justine i wyznaczoną za nią kwotą galeonów.
Znów utkwił wzrok w fałszoskopie, tak jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Na razie jednak zamilkł i wyczekująco spojrzał na Regiego.
Sięgnął do kieszeni akurat wtedy, gdy Regi go... przeprosił?
Spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem i cieniem ulgi. To brzmiało... lepiej niż wyjaśnienia, że dowiedział się o rzezi mugoli już po fakcie, bardziej jak Regi, a nie jedno z jego alter ego.
-A gdybyś mógł...? Pomógłbyś im? Co byś zrobił? - zapytał z nagłą stanowczością, a potem wyjął z kieszeni fałszoskop. Dopiero wtedy wzrok mu złagodniał. -To dla mnie ważne i... nie tylko dla mnie. Dlatego... chcę użyć tego, przepraszam. - wymamrotał, kładąc urządzenie na stole. Na razie ani nie drgnęło, ale Tonks nie spuści z niego wzroku podczas kolejnych odpowiedzi Weasleya. Pytanie, które właśnie mu zadał, było szerokie i nieco podchwytliwe - obaj wiedzieli w końcu, że Regi nie mógł rzucić się na antymugolską policję w pojedynkę. Byli elitarnymi pracownikami Ministerstwa, a chociaż ponadprzeciętnie biegle władali magią, to szkolenie nauczyło ich mierzyć siły na zamiary.
Ze zdziwieniem wysłuchał historii Regiego, zadziwiająco podobnej do własnej - śmierć współpracownika, zepchnięcie na margines...
-Kto go zabił? - wypalił z właściwą dla siebie ciekawością, ale w jego głosie wreszcie pojawiła isę nuta współczucia. Drgnął, gdy Regi zakończył swoją historię, ból w tonie Weasleya zapiekł jego samego.
-Mnie też. wykreślili -Regi, mnie też. - szepnął, wbijając wzrok w podłogę. "Bardzo małomówni, kilka kluczowych słów, nic nie mogłeś zrobić." Zacisnął mocniej szczękę, dłonie lekko mu zadrżały. Naprawdę nic? Może mógłby zrobić więcej, gdyby nie sypiał ze swoją koleżanką z pracy i umiał zachować przy niej trzeźwą głową? Gdyby nie podchodził do dawnego kolegi z Hogwartu, skrywającego wilkołaczą naturę, z naiwnym zaufaniem i skuł go od razu. W paradoksalny sposób ulżyło mu, że Regi wiedział. Niewiedza na temat likantropów, ich nienaturalnego gniewu, bywała zabójcza - a Mike przekonał się o tym na własnej skórze.
Oparł się o kuchenną szafkę, krzyżując ręce na ramionach i niecierpliwie oczekując na odpowiedź odnośnie Bezksiężycowej Nocy, na wrażenia z tego politycznego szaleństwa. Oprócz spraw politycznych, mieli jednak do omówienia te prywatne.
-Powinieneś skontaktować się z Rią. - zauważył. Wcześniej nie znał dobrze siostry Regiego, ale w kwietniu przeszli na ty, walcząc w ramię w ramię o poparcie olbrzymów dla sprawy Zakonu Feniksa. W maju zaś tańczył na jej weselu, a Regi... cały czas trzymał się z daleka? Nie mieściło mu się to w głowie.
Chyba, że... dla jej bezpieczeństwa? - pomyślał, próbując się wczuć w sytuację przyjaciela. Nie było to trudne, byli z charakteru dość podobni, choć to Regi miał gorętszą głowę.
-Wróciłem z powrotem do pracy, w czerwcu 1956, po pożarze. I... wynalezieniu eliksiru tojadowego. - zaczął cicho, zerkając na Regiego z ukosa. Michael wydawał się mocno zażenowany, ale w końcu nazwał swój problem prawie wprost, na wypadek gdyby przyjaciel się nie domyślił. -A w kwietniu z niej odszedłem, wszyscy aurorzy musieli zniknąć. Brygadziści mieli mój poprzedni adres, łamię prawo oficjalnie, a nieoficjalnie złamałem życzenia Malfoya Ministra, rzecz jasna, ale Tonks nie zamierzał się o nim wypowiadać z szacunkiem. -Nie powinienem nawet pokazywać się w Londynie. Dlatego byłem taki spięty gdy się spotkaliśmy, dlatego nigdy więcej nie baw się ze mną w kotka i myszkę pod zmienioną twarzą. - wyjaśnił wreszcie, zdając sobie sprawę, że Regi pewnie słyszał o nastawieniu rządu do byłych aurorów, ale że nie musiał wiedzieć, że Tonks nadal wlicza się w ich szeregi. Wyjaśnienie było zastępstwem za przeprosiny, Mike bowiem nie poczuwał się do końca do winy za ich poprzednie spotkanie. Gdyby Michael pozostał anonimowym wilkołakiem z depresją, nie ścigano by go za jego dawną pracę, a tylko za...
...nazwisko.
-Widziałeś plakaty? - zapytał retorycznie. Każdy je chyba widział, z twarzą Justine i wyznaczoną za nią kwotą galeonów.
Znów utkwił wzrok w fałszoskopie, tak jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Na razie jednak zamilkł i wyczekująco spojrzał na Regiego.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wiedział, że jego wytłumaczenie kulało i miejscami brakowało mu mocnych argumentów, ale ciężko było przepuścić przez gardło surową prawdę. Czuł się, jakby zdradzał samego siebie, bo przecież nikt inny nie sterował jego poczynaniami, które momentami bywały bardzo, ale to bardzo lekkomyślne. Niestety wszystko był w stanie przeanalizować dopiero po całej szkodzie, która w rzeczywistości nawet wielkim problemem nie była, przynajmniej w tamtym momencie. Ruch ze strony Michaela był niemalże policzkiem. Czy Anthony mu coś powiedział? Czy jestem na wygnaniu? Dlaczego... Myśli piętrzyły się niewyobrażalnie, tworząc pewnego rodzaju piramidę, z której bardzo łatwo było spaść i złamać sobie wszystkie gnaty, nie żeby metamorfomag nie robił tego na co dzień. Mimo to obserwowanie fałszoskopu w ręku Michaela łamało coś wewnątrz pewności, że też nie wszystko było stracone. Widocznie każdy miał własne kroki w celu... weryfikacji. Jeśli wcześniej czuł się jak wymięta szmata, teraz było trzy razy gorzej, ponieważ nie dość, że nie był w stanie się skupić na rozpoczęciu konstruktywnej odpowiedzi, dodatkowo odczuwał pewien dystans w zaufaniu. Przez cały czas zachodził sobie w głowie, o co tak naprawdę chodziło. Kim były te inne osoby?
- Oczywiście, że bym im pomógł. - odpowiedział w skrajnej irytacji na tak długie milczenie, zdenerwowany faktem, że cokolwiek z jego słów mogło być podważone, szczególnie kiedy chodziło o całą tę felerną sytuację. - Ostrzegł, obronił, pomógł uciec. Cokolwiek, żeby tylko przeżyli to piekło. - ciężko było mu oderwać wzrok od urządzenia, a jeszcze ciężej było patrzeć na Tonksa, który podstawił pomiędzy ich przyjaźnią jakieś pieprzone narzędzie mordu zaufania. Ogniki w jego oczach dotyczyły już nie tylko przeraźliwej sytuacji, która zadziała się w tamtą noc, ale również tego, jak Michael go potraktował. Metamorfomag dobrze wiedział, że napięta sytuacja na ulicach wymagała również pewnych środków, ale nigdy nie sądził, że zostaną one użyte również w jego kierunku. Całą głową uciekł gdzieś na bok, starając się nie obrażać na niegdysiejszego przyjaciela, który robił dokładnie to, co sam Weasley by zaproponował w przypadku pozyskania jakichś prawdziwych informacji. Pomiędzy wewnętrzną szarpaniną o to, czy w ogóle odzywać się w obecności magicznego urządzenia, próbował wyłapać, dla kogo Michael pozyskiwał informacje, bo przecież nie dla samego siebie... chyba że... - Po co to wyciągnąłeś? - zapytał sucho, w końcu wracając wzrokiem do Tonksa. Nie musiał nawet patrzeć w kierunku skromnego stolika, gdzie leżał główny obiekt jego myśli. Chciał potwierdzenia, że nie jest to fanaberia samego Michaela, potrzebował jego zaufania, którym dzielili się przez lata, jak inaczej mieliby kontynuować?
- Czarnoksiężnik, którego śledziliśmy w Oslo. Był podejrzany o rzeź wtedy na Sabacie w 55. Nie mogłem ci powiedzieć w Norwegii. - gula w gardle skutecznie odbierała mu czystość głosu, który nieco już chrypiał od wymuszenia różnych dźwięków. Nie było łatwo wracać myślami zarówno do samej sytuacji, jak i faktu, że gość, którego mieli tak długo na oku, okazał się ślepym tropem. Dopiero z czasem prawda o Grindelwaldzie wyszła na jaw, a wraz z nim gorzkie poczucie sromotnej porażki. - Wtedy też się wyłamałem. - kontynuował niepytany nawet o resztę historii, był zbyt przejęty, żeby tak zwyczajnie skończyć. Przemawiała przez niego potrzeba podzielenia się swoimi staraniami, które jak zwykle, spełzły na samym dnie. - Zamiast kontynuować akcję, próbowałem mu pomóc, ale... wykrwawił mi się na rękach. - zakończył nieobecnym głosem, pozostawiając chwilę ciszy dla upamiętnienia tej felernej sytuacji, która czasem pojawiała się w jego koszmarach. Nie był na tyle silny, żeby ściągać na to również swoją rodzinę, co w momencie powrotu wydawało się dość logiczne... przy pierwszym spotkaniu z Anthonym wcale takim nie było.
Kątem oka zauważył jego reakcję na słowa o braku możliwości zrobienia czegoś. Gorzki uśmiech pojawił się na jego twarzy, dając spory przekrój informacji o tym, co myśli. Znał Michaela na tyle, żeby wiedzieć, o czym myśli, obwiniał się, tak samo, jak on. Sięgnął po szklankę ze spirytusem, upijając palący w gardło płyn.
- I co, przywrócimy im życie? - spytał bardzo kpiącym tonem, jakby wyśmiewając marzenia obydwóch obecnych w pomieszczeniu. Miał świadomość tego, że Tonks reagował dokładnie tak samo, jak on, w końcu nie bez powodu traktował go niczym rodzonego, starszego brata. - Obudzimy się w lepszym świecie, gdzie to my zginiemy, a nie oni? - niekończąca się triada po własnym i Michaelowym sumieniu nie miała końca. Weasley w rzeczywistości zaczął dopiero odczuwać siłę palącej potrzeby wewnętrznej, chciał w coś uderzyć. - Uratujemy przed tym, na co nikt nie jest gotowy? - jego oczy zawzięcie zaczęły piec, nie pozostawiając mu zbytnio wyboru w intensywności mrugania. Głos powoli już zaczął drżeć, choć dzięki mocnemu uchwytowi na blacie udawało mu się kontynuować, gdzie ostatnie słowa przeszły z załamanego głosu w szept. - Mi się nie udało.
W nagłym impulsie zacisnął tak mocno ręce, że nawet nie poczuł, jak jego knykcie wygięły się pod dziwacznym kątem. Wyglądało to, co najmniej jakby sam starał się zrobić sobie krzywdę, której po mugolskim leczeniu w Oslo jeszcze mu było mało. Niestety Weasley nie był w stanie zapanować nad własnym umysłem, a także ciałem, które bez wyraźnego ostrzeżenia uroniło kilka kropli łez pozostawiających po sobie mokry ślad na polikach. Było mu już wszystko jedno, czy Tonks mu uwierzy, czy nie. Liczył się jedynie jego własny, niemiarowy oddech oraz zaciągnięcia nosem. Odbił się od dotychczasowego miejsca przy blacie, gdzie Tonks miał idealny wgląd na jego twarz. Nie było mu potrzebne współczucie, kiedy czuł palący wstyd i żal za przeszłość. Mimo to nie wstydził się okazywać tego w obecności Michaela, pomimo upływu czasu, a nawet występku z fałszoskopem nadal mu ufał i uznawał za kogoś więcej niż byle chłystka.
- Już tam byłem. - odpowiedział dość lakonicznie, starając się nie wchodzić głębiej, bo też nie wiedział, po co Tonksowi były te wszystkie informacje. Sam nie wiedział, czy było to kwestią pewnego dystansu w zaufaniu, czy też może przejażdżki emocjonalnej, która kotłowała się w nim od ponad połowy roku, a której moment wybuchu przyszedł właśnie tego dnia. Stanął przy zamkniętych okiennicach balkonowych. Przez szpary było widać wodę, która momentami go oślepiała od odbitego światła. Ból dłoni skutecznie odciągał jego uwagę od palącego gardła, przez które zaczynał coraz ciężej mówić. Nawet spirytus krążący już w organiźmie nie był w stanie tego przepędzić, choć pozwalał na odczuwanie wszystkiego jakby przez mgłę.
- Co to znaczy, że złamałeś jego życzenie? - spytał nieco skołowany, oczywiście nie szanując tytułów, a tym bardziej nazwisk, pod których adresem stało się tyle złego. - Wystarczy, że nauczę cię jak być nieco mniej widzialnym na ulicy. - stwierdził wprost, nawet nie myśląc o tym, że popełnił błąd, bo przecież to Tonks się głupio naraził, chodząc po portowej dzielnicy, jakby nigdy nic. Weasley mentalnie westchnął, jakby miał do czynienia z pierwszoklasistą, przecież dla odpowiedniego nauczenia się przetrwania podstawą było nauczyć się poruszać!
- Nawet nie mów mi o tym cholerstwie, przez które prawie utłukłem Macmillana. - powiedział poważnie, rzucając na niego okiem przez ramię. - Powiesz mi, o co z tym chodzi? Dlaczego mąż mojej siostry jest poszukiwany za dziesięć tysięcy galeonów? - jeszcze za wcześnie było na określenie go mianem szwagra, tym bardziej że Anthony musiał sobie na to zasłużyć.
- Oczywiście, że bym im pomógł. - odpowiedział w skrajnej irytacji na tak długie milczenie, zdenerwowany faktem, że cokolwiek z jego słów mogło być podważone, szczególnie kiedy chodziło o całą tę felerną sytuację. - Ostrzegł, obronił, pomógł uciec. Cokolwiek, żeby tylko przeżyli to piekło. - ciężko było mu oderwać wzrok od urządzenia, a jeszcze ciężej było patrzeć na Tonksa, który podstawił pomiędzy ich przyjaźnią jakieś pieprzone narzędzie mordu zaufania. Ogniki w jego oczach dotyczyły już nie tylko przeraźliwej sytuacji, która zadziała się w tamtą noc, ale również tego, jak Michael go potraktował. Metamorfomag dobrze wiedział, że napięta sytuacja na ulicach wymagała również pewnych środków, ale nigdy nie sądził, że zostaną one użyte również w jego kierunku. Całą głową uciekł gdzieś na bok, starając się nie obrażać na niegdysiejszego przyjaciela, który robił dokładnie to, co sam Weasley by zaproponował w przypadku pozyskania jakichś prawdziwych informacji. Pomiędzy wewnętrzną szarpaniną o to, czy w ogóle odzywać się w obecności magicznego urządzenia, próbował wyłapać, dla kogo Michael pozyskiwał informacje, bo przecież nie dla samego siebie... chyba że... - Po co to wyciągnąłeś? - zapytał sucho, w końcu wracając wzrokiem do Tonksa. Nie musiał nawet patrzeć w kierunku skromnego stolika, gdzie leżał główny obiekt jego myśli. Chciał potwierdzenia, że nie jest to fanaberia samego Michaela, potrzebował jego zaufania, którym dzielili się przez lata, jak inaczej mieliby kontynuować?
- Czarnoksiężnik, którego śledziliśmy w Oslo. Był podejrzany o rzeź wtedy na Sabacie w 55. Nie mogłem ci powiedzieć w Norwegii. - gula w gardle skutecznie odbierała mu czystość głosu, który nieco już chrypiał od wymuszenia różnych dźwięków. Nie było łatwo wracać myślami zarówno do samej sytuacji, jak i faktu, że gość, którego mieli tak długo na oku, okazał się ślepym tropem. Dopiero z czasem prawda o Grindelwaldzie wyszła na jaw, a wraz z nim gorzkie poczucie sromotnej porażki. - Wtedy też się wyłamałem. - kontynuował niepytany nawet o resztę historii, był zbyt przejęty, żeby tak zwyczajnie skończyć. Przemawiała przez niego potrzeba podzielenia się swoimi staraniami, które jak zwykle, spełzły na samym dnie. - Zamiast kontynuować akcję, próbowałem mu pomóc, ale... wykrwawił mi się na rękach. - zakończył nieobecnym głosem, pozostawiając chwilę ciszy dla upamiętnienia tej felernej sytuacji, która czasem pojawiała się w jego koszmarach. Nie był na tyle silny, żeby ściągać na to również swoją rodzinę, co w momencie powrotu wydawało się dość logiczne... przy pierwszym spotkaniu z Anthonym wcale takim nie było.
Kątem oka zauważył jego reakcję na słowa o braku możliwości zrobienia czegoś. Gorzki uśmiech pojawił się na jego twarzy, dając spory przekrój informacji o tym, co myśli. Znał Michaela na tyle, żeby wiedzieć, o czym myśli, obwiniał się, tak samo, jak on. Sięgnął po szklankę ze spirytusem, upijając palący w gardło płyn.
- I co, przywrócimy im życie? - spytał bardzo kpiącym tonem, jakby wyśmiewając marzenia obydwóch obecnych w pomieszczeniu. Miał świadomość tego, że Tonks reagował dokładnie tak samo, jak on, w końcu nie bez powodu traktował go niczym rodzonego, starszego brata. - Obudzimy się w lepszym świecie, gdzie to my zginiemy, a nie oni? - niekończąca się triada po własnym i Michaelowym sumieniu nie miała końca. Weasley w rzeczywistości zaczął dopiero odczuwać siłę palącej potrzeby wewnętrznej, chciał w coś uderzyć. - Uratujemy przed tym, na co nikt nie jest gotowy? - jego oczy zawzięcie zaczęły piec, nie pozostawiając mu zbytnio wyboru w intensywności mrugania. Głos powoli już zaczął drżeć, choć dzięki mocnemu uchwytowi na blacie udawało mu się kontynuować, gdzie ostatnie słowa przeszły z załamanego głosu w szept. - Mi się nie udało.
W nagłym impulsie zacisnął tak mocno ręce, że nawet nie poczuł, jak jego knykcie wygięły się pod dziwacznym kątem. Wyglądało to, co najmniej jakby sam starał się zrobić sobie krzywdę, której po mugolskim leczeniu w Oslo jeszcze mu było mało. Niestety Weasley nie był w stanie zapanować nad własnym umysłem, a także ciałem, które bez wyraźnego ostrzeżenia uroniło kilka kropli łez pozostawiających po sobie mokry ślad na polikach. Było mu już wszystko jedno, czy Tonks mu uwierzy, czy nie. Liczył się jedynie jego własny, niemiarowy oddech oraz zaciągnięcia nosem. Odbił się od dotychczasowego miejsca przy blacie, gdzie Tonks miał idealny wgląd na jego twarz. Nie było mu potrzebne współczucie, kiedy czuł palący wstyd i żal za przeszłość. Mimo to nie wstydził się okazywać tego w obecności Michaela, pomimo upływu czasu, a nawet występku z fałszoskopem nadal mu ufał i uznawał za kogoś więcej niż byle chłystka.
- Już tam byłem. - odpowiedział dość lakonicznie, starając się nie wchodzić głębiej, bo też nie wiedział, po co Tonksowi były te wszystkie informacje. Sam nie wiedział, czy było to kwestią pewnego dystansu w zaufaniu, czy też może przejażdżki emocjonalnej, która kotłowała się w nim od ponad połowy roku, a której moment wybuchu przyszedł właśnie tego dnia. Stanął przy zamkniętych okiennicach balkonowych. Przez szpary było widać wodę, która momentami go oślepiała od odbitego światła. Ból dłoni skutecznie odciągał jego uwagę od palącego gardła, przez które zaczynał coraz ciężej mówić. Nawet spirytus krążący już w organiźmie nie był w stanie tego przepędzić, choć pozwalał na odczuwanie wszystkiego jakby przez mgłę.
- Co to znaczy, że złamałeś jego życzenie? - spytał nieco skołowany, oczywiście nie szanując tytułów, a tym bardziej nazwisk, pod których adresem stało się tyle złego. - Wystarczy, że nauczę cię jak być nieco mniej widzialnym na ulicy. - stwierdził wprost, nawet nie myśląc o tym, że popełnił błąd, bo przecież to Tonks się głupio naraził, chodząc po portowej dzielnicy, jakby nigdy nic. Weasley mentalnie westchnął, jakby miał do czynienia z pierwszoklasistą, przecież dla odpowiedniego nauczenia się przetrwania podstawą było nauczyć się poruszać!
- Nawet nie mów mi o tym cholerstwie, przez które prawie utłukłem Macmillana. - powiedział poważnie, rzucając na niego okiem przez ramię. - Powiesz mi, o co z tym chodzi? Dlaczego mąż mojej siostry jest poszukiwany za dziesięć tysięcy galeonów? - jeszcze za wcześnie było na określenie go mianem szwagra, tym bardziej że Anthony musiał sobie na to zasłużyć.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zauważył, jak rysy twarzy Regiego stężały na widok fałszoskopu, jak zranił przyjaciela. Najpierw nie odzywał się przez... ile to już, dwa lata? Nic dziwnego, że Weasley podążył za nim po omacku w porcie, nie wiedząc, czy widzi martwego kolegę, czy jedynie jego sobowtóra. Potem zareagował na nieznajomą twarz jak na policjanta lub szpiega, a choć natychmiast zawiesili broń gdy Regi powrócił do swojej postaci, to teraz wyjął z kieszeni oznaczające wszystko, oprócz zaufania.
Nawet nie wiesz, jakim zaufaniem cię obdarzę. Obdarzymy. - pomyślał przepraszająco, ale nie powiedział nic. Ukłucie sumienia nie było w stanie przebić się przez poczucie odpowiedzialności za całą organizację, ciążące mu teraz na ramionach. Pamiętał, ile Justine zwlekała z powiedzeniem mu o Zakonie, jak konkretnie rekrutował go potem Kieran. Podobno aurorzy nie mieli czasem emocji, podobno paranoja zakradała się do ich życia wraz z sinicą i innymi zawodowymi chorobami. Wciąż mieli uczucia - albo to Mike miał ich zbyt wiele. Po prostu trzymał je czasem na kagańcu.
-To, o czym chcę porozmawiać, nie dotyczy tylko mnie. - odpowiedział jakoś sucho. -Zaraz wszystko wyjaśnię.
Oparł się o kuchenną szafkę, obserwując to fałszoskop, to Regiego. Chociaż jego twarz nie okazywała emocji, to Weasley mógł dostrzec jakąś iskrę w jego spojrzeniu - poruszenie, współczucie, a wreszcie zrozumienie.
Tonks był tak samo zagubiony na początku zeszłorocznej zimy - nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem, z coraz dotkliwszą polityką Malfoya, z podejrzeniami, że Justine wpakowała się w coś niedobrego. Z doświadczenia wiedział, że wszystko łatwiej było usłyszeć od Kierana, swojego szefa i mentora, niż od własnej siostry. Siostra i szwagier Regiego też udzielali się w Zakonie, ale - w porozumieniu z Alexem - postanowił porozmawiać z Weasleyem bez rodzinno-osobistych komplikacji. Jak były auror z dawnym wiedźmim strażnikiem, jak starszy kolega z młodszym.
Oczywiście, że bym im pomógł. Miał już chyba swoją odpowiedź, ale słuchał dalej - coraz mocniej widząc w Regim odbicie dawnego siebie, zagubionego i bez celu. Tacy, jak oni, mężczyźni uzależnieni od adrenaliny, potrzebowali poczucia misji. Konkretnych rozkazów. Chciał wyciągnąć do Weasleya rękę, wierząc, że nowy cel pozwoli mu odzyskać nadzieję. Zakonowi zaś przydałby się zakorzeniony w porcie metamorfomag, Weasley, wyszkolony wiedźmi strażnik. Michael nie mógł się dłużej oszukiwać - sam był w porcie zbyt rozpoznawalny, zaś od Hagrida otrzyma raczej powierzchowne informacje. Półolbrzymowi trudno było wtopić się w tłum. Milczał długo, może nawet zbyt długo, aż wreszcie otworzył ust aby odnieść się po kolei do wszystkich wątpliwości Regiego.
-W pojedynkę nic się nam nie uda. - przytoczył temat Bezksiężycowej Nocy. -Walczyłem wtedy na ulicach, ale z całym Biurem Aurorów. Minister kazał wszystkim departamentom przystąpić do rzezi mugoli, a my, z naszym szefem na czele zlekceważyliśmy jego życzenie - wyjaśnił, orientując się, że Regi najwyraźniej nie słyszał szczegółów o wszystkich kwietniowych zajściach w Ministerstwie. -i próbowaliśmy go powstrzymać. Zginęła wtedy Sophia Carter, kilkoro z nas zaginęło... nie udało się zapobiec rzezi, ale uratowało się teleportować przynajmniej trochę zagrożonych, innych ukryć... - w jego głosie zabrzmiała tłumiona wściekłość na Ministerstwo, na porażkę, na samego siebie. Szybko się jednak opanował. -Biuro Aurorów jest teraz zdelegalizowane, a wszyscy byli aurorzy mogą spodziewać się nieprzyjemności w razie aresztowania, musieliśmy uciekać ze stolicy. Brygadzista naszedł mnie potem we własnym domu pod miastem, próbując mnie przymknąć za niby łamanie warunków rejestracji, musiałem z nim walczyć i uciekać... Wiedźmia straż i policja się podzieliły. Część stanęła do walki po stronie aurorów, część pozostała lojalna Ministrowi i tępi mugoli i mugolaków. W każdej grupie są szumowiny. Nigdy nie spodziewałbym się oportunizmu po tobie, ale w głębi duszy bałem się chyba, że nadal pracujesz w Ministerstwie. - zerknął wymownie na fałszoskop. -Ukrywanie się na ulicy nie wystarczy. - uśmiechnął się smutno. -Nie jestem metamorfomagiem jak ty i moja siostra, której twarz też widziałeś na plakatach.
Wyprostował się, zaczynając krążyć po kuchni.
-Anthony trafił tam, bo w Stonehenge otwarcie sprzeciwił się Czarnemu Panu. Próbował go powstrzymać, wywołując trzęsienie ziemi. Dla mnie jest bohaterem, a oni nie umieją tego wybaczyć. Nie martw się, u Macmillanów nikt go nie dosięgnie. - powiedział zdecydowanym tonem. -Co, gdybym powiedział ci, że istnieje całe zaplecze ludzi, próbujących powstrzymać tą wojnę? Pomagających uciekać mugolom z Londynu, czynnie walczących ze zwolennikami Czarnego Pana i Ministra Malfoya? - wziął głęboki wdech, spoglądając prosto w oczy Regiego. -Muffilato. - rzucił, na wypadek gdyby ściany uszy i kontynuował -Co, gdybym powiedział ci, że prawowitym Ministrem jest Harold Longbottom? Niesłusznie obalony w Stonehenge przez enklawę zepsutych arystokratów, czemu próbował przeciwstawić się Anthony? - odruchowo zniżył głos, choć nikt prócz Weasleya nie mógł go usłyszeć. Weasley na pewno powiązał już ze sobą uciekających aurorów, innych buntowników z Ministerstwa, listy gończe i własnego szwagra. Tonks postanowił więc uzupełnić lukę.
-Zakon Feniksa. Ministerstwo robi wszystko, by nas... zdyskredytować, ale jesteśmy zorganizowaną grupą tych, którzy są gotowi stawać w obronie ludzi o każdym statusie krwi, nie godzą się antymugolski terror, wyznają ideały Albusa Dumbledore'a. Część z nas jest grupą przyjaciół, ale działamy niczym wojsko, z hierarchią. Nie jestem w niej wysoko, ale jeśli zdecydowałbyś się nas wesprzeć, byłbym twoim punktem kontaktu. Więcej dowiedziałbyś się z biegiem czasu, innych członków i pełnię wiedzy o naszych zasobach poznaje się stopniowo, działamy w końcu w ukryciu. - zaproponował prosto z mostu, nie spuszczając badawczego spojrzenia z Regiego. -Potrzebujemy kogoś takiego, jak ty. Kogoś, kto umie wtapiać się w tłum, jest wyszkolonym szpiegiem, ma dobre serce. A ja... potrzebuję przyjaciela, potrzebuję móc ci zaufać. - nagle wzrok mu złagodniał, ton stał się cieplejszy.
Teraz trudna część.
-Na szali jest życie nie tylko twoje i moje, ale i wszystkich bezbronnych ludzi, którym pomagamy. Mamy mniej sił niż Ministerstwo, walka jest nierówna, a ślubujemy walczyć póki starczy nam sił. To... twój wybór, Regi. Gdy rozmawiałem o obecnej strategii z moim przełożonym, zaznaczył, że w razie wpadki i aresztowania mam odgryźć sobie język. - rzucił prosto z mostu. -Żadnego niepotrzebnego ryzyka, żadnych pochopnych akcji. W Londynie interesuje nas wywiad i zorganizowane działania. Jeśli... - urwał, posyłając Weasleyowi przepraszające spojrzenie. -Wiem, że to dużo, Regi. Szczególnie z ust kogoś, kto nie potrafił poradzić sobie z ugryzieniem wilkołaka i przestał się odzywać na taki szmat czasu. Jeśli to za dużo, to zapomnimy o tej rozmowie. Potrzebuję odpowiedzi teraz, ale przemyślanej odpowiedzi. - obiecał cicho. Różdżkę miał w gotowości za pasem, Oblivate opanowane do perfekcji. Ale w głębi serca, znał chyba odpowiedź Regiego. Albo bardzo pragnął ją znać.
Nawet nie wiesz, jakim zaufaniem cię obdarzę. Obdarzymy. - pomyślał przepraszająco, ale nie powiedział nic. Ukłucie sumienia nie było w stanie przebić się przez poczucie odpowiedzialności za całą organizację, ciążące mu teraz na ramionach. Pamiętał, ile Justine zwlekała z powiedzeniem mu o Zakonie, jak konkretnie rekrutował go potem Kieran. Podobno aurorzy nie mieli czasem emocji, podobno paranoja zakradała się do ich życia wraz z sinicą i innymi zawodowymi chorobami. Wciąż mieli uczucia - albo to Mike miał ich zbyt wiele. Po prostu trzymał je czasem na kagańcu.
-To, o czym chcę porozmawiać, nie dotyczy tylko mnie. - odpowiedział jakoś sucho. -Zaraz wszystko wyjaśnię.
Oparł się o kuchenną szafkę, obserwując to fałszoskop, to Regiego. Chociaż jego twarz nie okazywała emocji, to Weasley mógł dostrzec jakąś iskrę w jego spojrzeniu - poruszenie, współczucie, a wreszcie zrozumienie.
Tonks był tak samo zagubiony na początku zeszłorocznej zimy - nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem, z coraz dotkliwszą polityką Malfoya, z podejrzeniami, że Justine wpakowała się w coś niedobrego. Z doświadczenia wiedział, że wszystko łatwiej było usłyszeć od Kierana, swojego szefa i mentora, niż od własnej siostry. Siostra i szwagier Regiego też udzielali się w Zakonie, ale - w porozumieniu z Alexem - postanowił porozmawiać z Weasleyem bez rodzinno-osobistych komplikacji. Jak były auror z dawnym wiedźmim strażnikiem, jak starszy kolega z młodszym.
Oczywiście, że bym im pomógł. Miał już chyba swoją odpowiedź, ale słuchał dalej - coraz mocniej widząc w Regim odbicie dawnego siebie, zagubionego i bez celu. Tacy, jak oni, mężczyźni uzależnieni od adrenaliny, potrzebowali poczucia misji. Konkretnych rozkazów. Chciał wyciągnąć do Weasleya rękę, wierząc, że nowy cel pozwoli mu odzyskać nadzieję. Zakonowi zaś przydałby się zakorzeniony w porcie metamorfomag, Weasley, wyszkolony wiedźmi strażnik. Michael nie mógł się dłużej oszukiwać - sam był w porcie zbyt rozpoznawalny, zaś od Hagrida otrzyma raczej powierzchowne informacje. Półolbrzymowi trudno było wtopić się w tłum. Milczał długo, może nawet zbyt długo, aż wreszcie otworzył ust aby odnieść się po kolei do wszystkich wątpliwości Regiego.
-W pojedynkę nic się nam nie uda. - przytoczył temat Bezksiężycowej Nocy. -Walczyłem wtedy na ulicach, ale z całym Biurem Aurorów. Minister kazał wszystkim departamentom przystąpić do rzezi mugoli, a my, z naszym szefem na czele zlekceważyliśmy jego życzenie - wyjaśnił, orientując się, że Regi najwyraźniej nie słyszał szczegółów o wszystkich kwietniowych zajściach w Ministerstwie. -i próbowaliśmy go powstrzymać. Zginęła wtedy Sophia Carter, kilkoro z nas zaginęło... nie udało się zapobiec rzezi, ale uratowało się teleportować przynajmniej trochę zagrożonych, innych ukryć... - w jego głosie zabrzmiała tłumiona wściekłość na Ministerstwo, na porażkę, na samego siebie. Szybko się jednak opanował. -Biuro Aurorów jest teraz zdelegalizowane, a wszyscy byli aurorzy mogą spodziewać się nieprzyjemności w razie aresztowania, musieliśmy uciekać ze stolicy. Brygadzista naszedł mnie potem we własnym domu pod miastem, próbując mnie przymknąć za niby łamanie warunków rejestracji, musiałem z nim walczyć i uciekać... Wiedźmia straż i policja się podzieliły. Część stanęła do walki po stronie aurorów, część pozostała lojalna Ministrowi i tępi mugoli i mugolaków. W każdej grupie są szumowiny. Nigdy nie spodziewałbym się oportunizmu po tobie, ale w głębi duszy bałem się chyba, że nadal pracujesz w Ministerstwie. - zerknął wymownie na fałszoskop. -Ukrywanie się na ulicy nie wystarczy. - uśmiechnął się smutno. -Nie jestem metamorfomagiem jak ty i moja siostra, której twarz też widziałeś na plakatach.
Wyprostował się, zaczynając krążyć po kuchni.
-Anthony trafił tam, bo w Stonehenge otwarcie sprzeciwił się Czarnemu Panu. Próbował go powstrzymać, wywołując trzęsienie ziemi. Dla mnie jest bohaterem, a oni nie umieją tego wybaczyć. Nie martw się, u Macmillanów nikt go nie dosięgnie. - powiedział zdecydowanym tonem. -Co, gdybym powiedział ci, że istnieje całe zaplecze ludzi, próbujących powstrzymać tą wojnę? Pomagających uciekać mugolom z Londynu, czynnie walczących ze zwolennikami Czarnego Pana i Ministra Malfoya? - wziął głęboki wdech, spoglądając prosto w oczy Regiego. -Muffilato. - rzucił, na wypadek gdyby ściany uszy i kontynuował -Co, gdybym powiedział ci, że prawowitym Ministrem jest Harold Longbottom? Niesłusznie obalony w Stonehenge przez enklawę zepsutych arystokratów, czemu próbował przeciwstawić się Anthony? - odruchowo zniżył głos, choć nikt prócz Weasleya nie mógł go usłyszeć. Weasley na pewno powiązał już ze sobą uciekających aurorów, innych buntowników z Ministerstwa, listy gończe i własnego szwagra. Tonks postanowił więc uzupełnić lukę.
-Zakon Feniksa. Ministerstwo robi wszystko, by nas... zdyskredytować, ale jesteśmy zorganizowaną grupą tych, którzy są gotowi stawać w obronie ludzi o każdym statusie krwi, nie godzą się antymugolski terror, wyznają ideały Albusa Dumbledore'a. Część z nas jest grupą przyjaciół, ale działamy niczym wojsko, z hierarchią. Nie jestem w niej wysoko, ale jeśli zdecydowałbyś się nas wesprzeć, byłbym twoim punktem kontaktu. Więcej dowiedziałbyś się z biegiem czasu, innych członków i pełnię wiedzy o naszych zasobach poznaje się stopniowo, działamy w końcu w ukryciu. - zaproponował prosto z mostu, nie spuszczając badawczego spojrzenia z Regiego. -Potrzebujemy kogoś takiego, jak ty. Kogoś, kto umie wtapiać się w tłum, jest wyszkolonym szpiegiem, ma dobre serce. A ja... potrzebuję przyjaciela, potrzebuję móc ci zaufać. - nagle wzrok mu złagodniał, ton stał się cieplejszy.
Teraz trudna część.
-Na szali jest życie nie tylko twoje i moje, ale i wszystkich bezbronnych ludzi, którym pomagamy. Mamy mniej sił niż Ministerstwo, walka jest nierówna, a ślubujemy walczyć póki starczy nam sił. To... twój wybór, Regi. Gdy rozmawiałem o obecnej strategii z moim przełożonym, zaznaczył, że w razie wpadki i aresztowania mam odgryźć sobie język. - rzucił prosto z mostu. -Żadnego niepotrzebnego ryzyka, żadnych pochopnych akcji. W Londynie interesuje nas wywiad i zorganizowane działania. Jeśli... - urwał, posyłając Weasleyowi przepraszające spojrzenie. -Wiem, że to dużo, Regi. Szczególnie z ust kogoś, kto nie potrafił poradzić sobie z ugryzieniem wilkołaka i przestał się odzywać na taki szmat czasu. Jeśli to za dużo, to zapomnimy o tej rozmowie. Potrzebuję odpowiedzi teraz, ale przemyślanej odpowiedzi. - obiecał cicho. Różdżkę miał w gotowości za pasem, Oblivate opanowane do perfekcji. Ale w głębi serca, znał chyba odpowiedź Regiego. Albo bardzo pragnął ją znać.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Początkowo nawet łatwo było na niego zerkać przez ramię, głównie pozostawiając mimikę swojej twarzy tylko dla siebie. Przez cały ten czas przecież żył w przekonaniu, że Ministerstwo nie miało tak dużego wpływu i polecenia, nie były wydawane bezpośrednio od... no właśnie, kogo? Czego?
Pytań było zbyt wiele w stosunku do odpowiedzi, które zazwyczaj były nie tylko lakoniczne, ale również wybrakowane lub niepewne. Żyjąc w portowych czeluściach, wszystko zaczynało szarzeć, zabierając nieco z życiodajnej energii, w zamian obdarzając mrocznym cieniem zarówno myśli, jak i otoczenia. Weasley wiedział, że nie żyło mu się źle, przecież znalazłby sposób, żeby to naprawić, jednak bardzo duża cząstka wskazywała na prawidłowość całego procesu. Musiał odbyć swoją karę, którą niczym pokutnik brał na każdą z wolnych kończyn. Znajome już poczucie chłodu na rozciętej skórze, czy też smak własnej krwi stały się nieodstąpionym towarzyszem jego drogi do odkupienia, którą stawiał sam. Nie pytając nikogo o przebaczenie, nawet nie starając się pokazać, że istnieje, bo przecież ważniejsze było bezpieczeństwo całej rodziny, dla której przez bardzo długi czas pozostawał zaginiony.
Ilość jego mrugnięć w trakcie monologu Tonksa stała się zbyt duża, by ją policzyć. Lekko rozszerzone powieki potrzebowały wiele nawodnienia, które powaga sytuacji wręcz wysuszała, jakby wszystko zamknęło się w tej jednej chwili. Widział na twarzy Michaela powagę i nawet nie potrzeba było zbyt wiele widzieć, żeby zauważyć, dlaczego było to tak ważne. Wszystko, o czym mówili, dotykało bezpośrednio ich samych. Być może pozycja Weasley'a nie była pokryta różanymi kolcami, jak ta Michaelowska, jednakże wciąż pozostawały szczątki empatii, której portowe życie nie było w stanie kompletnie zbezcześcić.
Niestety nie jestem już w Ministerstwie. Pomyślał, momentalnie łapiąc się na tym, że myśli o tej idealistycznej wersji organu publicznego, który faktycznie dba o dobro wszystkich, a nie to brzydactwo stworzone pod dyktando Malfoya. Myślami niemalże od razu pomknął w kierunku własnych współpracowników, których zdołał podzielić na dwie strony niemalże bez zastanowienia, jakby mieli grać w Quidditcha, gdzie wygraną było życie.
Słysząc o swoim szwagrze praktycznie obrócił się w miejscu, patrząc bezpośrednio na blondyna. Widział podziw, o którym Tonks nawet nie musiał zbyt wiele mówić, jednak z drugiej strony miał świadomość tego, jak potężny gniew ściągnął na siebie tym występem. Chciał już coś odpowiedzieć odnośnie do 'potężnego' bezpieczeństwa, które Anthony oferuje jego siostrze, kiedy coś całkiem innego przykuło jego uwagę. Towarzysz mówił mu o grupie przedstawianej jako rebelianci. Historie o ich występkach docierały nawet do dziur, w których metamorfomag przebywał nawet pod przykrywką, choć faktycznie zdziwił się na myśl, że były auror brał w tym udział. Przecież z historii wynikało, że byli to jedynie wandale, dlaczego więc Weasley był w stanie bardziej uwierzyć jasnowłosemu, który mówił o nich jako osobach pomagających w ucieczce poszczególnych Londyńczyków? Dobrze wiedział, że poruszony temat zakrawał o wszystkie zakazy, o których słyszało się przynajmniej pięć razy na dzień, jednak dreszcz ekscytacji przebiegł przez jego plecy. Ryzyko w imię większego celu zawsze prowadziło go za rękę, dlatego światełko pojawiające się w oczach Tonksa było niczym latarnia dla zagubionego statku.
Zakon Feniksa. Pomyślał w tym samym momencie. Temat tabu, który pojawiał się prawie na każdych ustach, kiedy przychodziło o polityczne walki. W porcie większość osób była na tyle znieczulona, żeby nawet nie myśleć o tym, co jest dobre, a co złe, nic w tym dziwnego, że również umysł rudzielca ostał w pewnej stagnacji, kompletnie nie biorąc pod uwagę możliwości pomocy na większą skalę. We własnym mniemaniu nie był tego godzien i wtedy padły słowa, których nie słyszał od... ponad połowy roku. Ktoś go potrzebował. Dłonie zacisnęły się w nagłym impulsie, żeby zaraz rozluźnić wszystkie mięśnie. Dobrze wiedział, że patrząc na sytuację w Londynie, niedługo nie będzie nawet swobodnej możliwości do choćby obserwacji, jednak w tym momencie nie powinien szukać tłumaczeń, dlaczego nie był dobrym kandydatem, skoro w głębi właśnie tego potrzebował. Życia z poczuciem robienia czegoś większego.
Słowa nie były dla niego tylko informacjami, w jego myśli przenosiły również zamiary, emocje i wszystko, co tylko można było nimi wyrazić bez opierania się o fizyczność. Właśnie dlatego jego oczy na chwilę zamigotały, żeby zaraz zmatowieć i zacisnąć mocno usta. Nie była to decyzja, którą należało podejmować pochopnie, ale już na samym początku pytania dobrze wiedział, jaka będzie odpowiedź. Tonks ewidentnie nie pałał do niego tą samą pewnością, a może i ufnością, co pokazywał przez urządzenie oraz rękę, której odruchy Weasley dobrze znał. Czasy były ciężkie, więc i każda propozycja niosła za sobą bardzo dużą odpowiedzialność, a żeby przekonać czystość swoich intencji, Urien dobrze wiedział, co należało zaproponować. Odchrząknął.
- Jestem gotów. Kiedy możesz zorganizować Gwaranta do przysięgi? - spytał prosto, patrząc bezpośrednio na jasnowłosego. Dobrze wiedział, że ryzyko oznaczało zaufanie, a jego brak mógł zostać wypędzony tylko pod wpływem zaklęć. Lata praktykowania pośród Wiedźmich Strażników pozwała Weasleyowi łapać pewne elementy jeszcze zanim zostały wypowiedziane. W tym przypadku dobrze wiedział, że właśnie spisywał się do grona wyklętych przez społeczeństwo, ale czy nie było to dokładnie to samo uczucie, z którym pałętał się przez pół roku po Londynie? Już nawet puścił mimo uszu kalające słowa mówiące o wilkołaczej historii, do której jeszcze nie tak prędko przypisywał postać jasnowłosego. W głowie wyjątkowo panował spokój, jakby odnalazł właśnie to, czego tak bardzo poszukiwał, a było to poczucie misji. Widział cel, a to była jedyna rzecz, której człowiek o jego usposobieniu w tym momencie potrzebował.
Pytań było zbyt wiele w stosunku do odpowiedzi, które zazwyczaj były nie tylko lakoniczne, ale również wybrakowane lub niepewne. Żyjąc w portowych czeluściach, wszystko zaczynało szarzeć, zabierając nieco z życiodajnej energii, w zamian obdarzając mrocznym cieniem zarówno myśli, jak i otoczenia. Weasley wiedział, że nie żyło mu się źle, przecież znalazłby sposób, żeby to naprawić, jednak bardzo duża cząstka wskazywała na prawidłowość całego procesu. Musiał odbyć swoją karę, którą niczym pokutnik brał na każdą z wolnych kończyn. Znajome już poczucie chłodu na rozciętej skórze, czy też smak własnej krwi stały się nieodstąpionym towarzyszem jego drogi do odkupienia, którą stawiał sam. Nie pytając nikogo o przebaczenie, nawet nie starając się pokazać, że istnieje, bo przecież ważniejsze było bezpieczeństwo całej rodziny, dla której przez bardzo długi czas pozostawał zaginiony.
Ilość jego mrugnięć w trakcie monologu Tonksa stała się zbyt duża, by ją policzyć. Lekko rozszerzone powieki potrzebowały wiele nawodnienia, które powaga sytuacji wręcz wysuszała, jakby wszystko zamknęło się w tej jednej chwili. Widział na twarzy Michaela powagę i nawet nie potrzeba było zbyt wiele widzieć, żeby zauważyć, dlaczego było to tak ważne. Wszystko, o czym mówili, dotykało bezpośrednio ich samych. Być może pozycja Weasley'a nie była pokryta różanymi kolcami, jak ta Michaelowska, jednakże wciąż pozostawały szczątki empatii, której portowe życie nie było w stanie kompletnie zbezcześcić.
Niestety nie jestem już w Ministerstwie. Pomyślał, momentalnie łapiąc się na tym, że myśli o tej idealistycznej wersji organu publicznego, który faktycznie dba o dobro wszystkich, a nie to brzydactwo stworzone pod dyktando Malfoya. Myślami niemalże od razu pomknął w kierunku własnych współpracowników, których zdołał podzielić na dwie strony niemalże bez zastanowienia, jakby mieli grać w Quidditcha, gdzie wygraną było życie.
Słysząc o swoim szwagrze praktycznie obrócił się w miejscu, patrząc bezpośrednio na blondyna. Widział podziw, o którym Tonks nawet nie musiał zbyt wiele mówić, jednak z drugiej strony miał świadomość tego, jak potężny gniew ściągnął na siebie tym występem. Chciał już coś odpowiedzieć odnośnie do 'potężnego' bezpieczeństwa, które Anthony oferuje jego siostrze, kiedy coś całkiem innego przykuło jego uwagę. Towarzysz mówił mu o grupie przedstawianej jako rebelianci. Historie o ich występkach docierały nawet do dziur, w których metamorfomag przebywał nawet pod przykrywką, choć faktycznie zdziwił się na myśl, że były auror brał w tym udział. Przecież z historii wynikało, że byli to jedynie wandale, dlaczego więc Weasley był w stanie bardziej uwierzyć jasnowłosemu, który mówił o nich jako osobach pomagających w ucieczce poszczególnych Londyńczyków? Dobrze wiedział, że poruszony temat zakrawał o wszystkie zakazy, o których słyszało się przynajmniej pięć razy na dzień, jednak dreszcz ekscytacji przebiegł przez jego plecy. Ryzyko w imię większego celu zawsze prowadziło go za rękę, dlatego światełko pojawiające się w oczach Tonksa było niczym latarnia dla zagubionego statku.
Zakon Feniksa. Pomyślał w tym samym momencie. Temat tabu, który pojawiał się prawie na każdych ustach, kiedy przychodziło o polityczne walki. W porcie większość osób była na tyle znieczulona, żeby nawet nie myśleć o tym, co jest dobre, a co złe, nic w tym dziwnego, że również umysł rudzielca ostał w pewnej stagnacji, kompletnie nie biorąc pod uwagę możliwości pomocy na większą skalę. We własnym mniemaniu nie był tego godzien i wtedy padły słowa, których nie słyszał od... ponad połowy roku. Ktoś go potrzebował. Dłonie zacisnęły się w nagłym impulsie, żeby zaraz rozluźnić wszystkie mięśnie. Dobrze wiedział, że patrząc na sytuację w Londynie, niedługo nie będzie nawet swobodnej możliwości do choćby obserwacji, jednak w tym momencie nie powinien szukać tłumaczeń, dlaczego nie był dobrym kandydatem, skoro w głębi właśnie tego potrzebował. Życia z poczuciem robienia czegoś większego.
Słowa nie były dla niego tylko informacjami, w jego myśli przenosiły również zamiary, emocje i wszystko, co tylko można było nimi wyrazić bez opierania się o fizyczność. Właśnie dlatego jego oczy na chwilę zamigotały, żeby zaraz zmatowieć i zacisnąć mocno usta. Nie była to decyzja, którą należało podejmować pochopnie, ale już na samym początku pytania dobrze wiedział, jaka będzie odpowiedź. Tonks ewidentnie nie pałał do niego tą samą pewnością, a może i ufnością, co pokazywał przez urządzenie oraz rękę, której odruchy Weasley dobrze znał. Czasy były ciężkie, więc i każda propozycja niosła za sobą bardzo dużą odpowiedzialność, a żeby przekonać czystość swoich intencji, Urien dobrze wiedział, co należało zaproponować. Odchrząknął.
- Jestem gotów. Kiedy możesz zorganizować Gwaranta do przysięgi? - spytał prosto, patrząc bezpośrednio na jasnowłosego. Dobrze wiedział, że ryzyko oznaczało zaufanie, a jego brak mógł zostać wypędzony tylko pod wpływem zaklęć. Lata praktykowania pośród Wiedźmich Strażników pozwała Weasleyowi łapać pewne elementy jeszcze zanim zostały wypowiedziane. W tym przypadku dobrze wiedział, że właśnie spisywał się do grona wyklętych przez społeczeństwo, ale czy nie było to dokładnie to samo uczucie, z którym pałętał się przez pół roku po Londynie? Już nawet puścił mimo uszu kalające słowa mówiące o wilkołaczej historii, do której jeszcze nie tak prędko przypisywał postać jasnowłosego. W głowie wyjątkowo panował spokój, jakby odnalazł właśnie to, czego tak bardzo poszukiwał, a było to poczucie misji. Widział cel, a to była jedyna rzecz, której człowiek o jego usposobieniu w tym momencie potrzebował.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Mówił i mówił, obserwując przy tym reakcje Regiego. Zobaczył iskrę w jego spojrzeniu. Znajome zaciśnięcie ust, zdradzające namysł. Znał już dobrze przyjaciela. Wreszcie padła odpowiedź, a Michael nagle aż wypadł z roli posępnego strażnika zakonnych tajemnic, rozluźniając mięśnie i uśmiechając się szeroko, z niewysłowioną ulgą. Po raz pierwszy okazywał komuś zaufanie tak duże (pomimo fałszoskopu), by wtajemniczyć go w sprawy Zakonu - i choć nie mówiłby o wszystkim przyjacielowi, gdyby nie wierzył w jego oddanie tym samym ideałom, to i tak był do tej pory trochę spięty.
-Nie masz nawet pytań? - zażartował z uśmiechem. Typowy Regi, szybki w podejmowaniu decyzji i tymże decyzjom oddany. Zaraz spoważniał, chcąc z należytym szacunkiem podejść do propozycji Weasleya.
-Nikt z nas nie składa zazwyczaj przysięgi. - mógł mieć swoje podejrzenia względem jednego byłego Rycerza Walpurgii, który zdradził ich sprawę, ale nie wiedział, jak dokładnie tamten dostawał się do Zakonu. Faktem pozostało, że nikt nie prosił o przysięgę jego samego i nie otrzymał takich wytycznych odnośnie innych sojuszników. -Nasza przyjaźń i... to... - przepraszająco wskazał na fałszoskop, a potem sprzątnął go ze stołu i z powrotem schował do kieszeni.
-Cieszę się. Witaj w szeregach. - wyciągnął rękę do Regiego, aby uścisnąć mu dłoń.
-Teraz trochę o organizacji. To wojna, zdajesz sobie sprawę z zagrożenia. Potrzebujemy oczu w Londynie, z twoim talentem i szkoleniem będziesz bezcenny. Straciliśmy jakąkolwiek kontrolę nad portem, więc przyda nam się wiedza o tym, co tu się dzieje. Najważniejsza jest ostrożność - nie możesz robić nic głupiego bez rozkazów, dać sie aresztować, ryzykować swoim życiem i naszymi tajemnicami. Prowadzimy akcje związane z walką, ale zorganizowane. Odezwę się w sprawie twojej pomocy, na razie potrzebuję twoich oczu. Będę wysyłał listy, zaraz pokażę ci jakiego szyfru możesz do mnie używać. W razie pilnej potrzeby, mój patronus potrafi również... Expecto Patronum. - przymknął oczy, wracając wspomnieniami do zabaw z dzieciństwa i do wesela Macmillana, do chwil nieskrępowanej radości i bezpieczeństwa. Przy jego nodze pojawił się świetlisty wilk (Regi mógł pamiętać, że patronus Tonksa wyglądał niegdyś podobnie, ale bardziej jak pies...). -...przenosić wiadomości. - dokończył Michael, a wilk podbiegł do nogi Regiego i przemówił jego głósem: przenosić wiadomości...
-Kiedyś też się tego nauczysz. - Tonks uśmiechnął się z satysfakcją. -Jeśli będziesz potrzebował ewakuować się z miasta, mamy zabezpieczony szlak w lesie pod Londynem. Jeśli trafisz na mugoli potrzebujących pomocy, skieruj ich do Dziurawego Kotła. Uważaj na dementorów, ścigają wszystkich bez zarejestrowanej różdżki. Nasz człowiek wykrył, że przy rejestracji na różdżki nakłada się namiar... - Michael był na spotkaniu Zakonu, podczas którego debatowali nad tą sprawą, a Ulyssess przebadał zarejestrowaną różdżkę -...ale część z naszych musi się nimi posługiwać, ja po prostu uważam z niezarejestrowaną, ale bywam w stolicy tylko okazjonalnie. Zostawię decyzję tobie, w razie czego skontaktuję cię z naszymi alchemikami, bo jeśli będziesz chciał rejestrować fałszywą tożsamość to pewnie przydadzą Ci się Wężowe Usta? Na razie walczymy o wpływy w stolicy, ale jeśli nasze działania przeniosą się poza Londyn, będę musiał cię stąd odwołać. Mój dom jest zabezpieczony Fideliusem, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował schronienia. - zapraszał do siebie w końcu nie tylko nowego sojusznika, ale i wieloletniego przyjaciela.
-Przewodzi nam Minister Longbottom. Dalej, za nim na czele naszej hierarchii znajduje się Gwardia, zgłosiłem im już, że chciałbym opowiedzieć ci o organizacji. Dalej są Zakonnicy, w tym ja, i sojusznicy - to ty, ale. z biegiem czasu możesz zostać zaproszony na nasze spotkania i wtajemniczony w więcej konkretnych informacji. Znamy też... bezpieczne miejsce dla uciekinierów - w razie potrzeby, wejdziesz tam ze mną. - dodał, mając na myśli Oazę. -Jeśli ktokolwiek z naszych ludzi w Londynie będzie potrzebował twojej pomocy, podam ci ich personalia. Na razie nie mamy sojuszników w porcie, choć czasem pojawia się tu Keat Burroughs, nasz człowiek. Gdyby... coś mi się stało, poproszę Keata aby to on przejął kontakty z tobą. - streścił pokrótce Regiemu, z kim ten może mieć na razie do czynienia. -Co do reszty olbrzymów, to są po stronie Czarnego Pana i Ministerstwa, podobnie jak dementorzy. Uważaj na nich. Jeśli wyda ci się, że regularnie patrolują jakieś miejsca to daj mi znać, to pewnie ważne punkty. - odetchnął i usiadł na krześle. -Co do naszych wrogów, to mamy przeciw sobie całe Ministerstwo, ale najpoważniejszymi są tak zwani Rycerze Walpurgii, poplecznicy Czarnego Pana, Lorda Vodlemorta. Najważniejsi i najniebezpieczniejsi z nich noszą na twarzach maski, zwani są Śmierciożercami. Rycerze potrafią zmieniać się w czarną mgłę, mogą unikać ataków lub atakować z zaskoczenia. Znane nam nazwiska Rycerzy to Ramsey Mulciber, Tristan Rosier, część rodziny Black, Craige i Edgar Burke, Caelan Goyle - to kapitan, kręci się w porcie - Sigrun Rookwood, Cassandra Vablatsky, Deirdre Tsagairt, Lyanna Zabini, Drew Macnair, ale jest ich więcej. Podobno... podobno zmarła Samantha Weasley również wsparła ich szeregi. - ostatnie zdanie, przekazane mu przez Alexandra, powiedział ściszonym tonem, ze współczuciem przyglądając się Regiemu. Czy wiedział...?
-To tyle. Zaschło mi w gardle, napijmy się. To okazja porozmawiać o tym wszystkim... i o dawnych czasach, potem pozostanie nam kontakt listowny. Bywam w Londynie, ale trudno mi się tu przedrzeć, a co dopiero zapowiedzieć wizytę. - zaproponował, biorąc do ręki szklaneczkę.
rzut na patronusa
-Nie masz nawet pytań? - zażartował z uśmiechem. Typowy Regi, szybki w podejmowaniu decyzji i tymże decyzjom oddany. Zaraz spoważniał, chcąc z należytym szacunkiem podejść do propozycji Weasleya.
-Nikt z nas nie składa zazwyczaj przysięgi. - mógł mieć swoje podejrzenia względem jednego byłego Rycerza Walpurgii, który zdradził ich sprawę, ale nie wiedział, jak dokładnie tamten dostawał się do Zakonu. Faktem pozostało, że nikt nie prosił o przysięgę jego samego i nie otrzymał takich wytycznych odnośnie innych sojuszników. -Nasza przyjaźń i... to... - przepraszająco wskazał na fałszoskop, a potem sprzątnął go ze stołu i z powrotem schował do kieszeni.
-Cieszę się. Witaj w szeregach. - wyciągnął rękę do Regiego, aby uścisnąć mu dłoń.
-Teraz trochę o organizacji. To wojna, zdajesz sobie sprawę z zagrożenia. Potrzebujemy oczu w Londynie, z twoim talentem i szkoleniem będziesz bezcenny. Straciliśmy jakąkolwiek kontrolę nad portem, więc przyda nam się wiedza o tym, co tu się dzieje. Najważniejsza jest ostrożność - nie możesz robić nic głupiego bez rozkazów, dać sie aresztować, ryzykować swoim życiem i naszymi tajemnicami. Prowadzimy akcje związane z walką, ale zorganizowane. Odezwę się w sprawie twojej pomocy, na razie potrzebuję twoich oczu. Będę wysyłał listy, zaraz pokażę ci jakiego szyfru możesz do mnie używać. W razie pilnej potrzeby, mój patronus potrafi również... Expecto Patronum. - przymknął oczy, wracając wspomnieniami do zabaw z dzieciństwa i do wesela Macmillana, do chwil nieskrępowanej radości i bezpieczeństwa. Przy jego nodze pojawił się świetlisty wilk (Regi mógł pamiętać, że patronus Tonksa wyglądał niegdyś podobnie, ale bardziej jak pies...). -...przenosić wiadomości. - dokończył Michael, a wilk podbiegł do nogi Regiego i przemówił jego głósem: przenosić wiadomości...
-Kiedyś też się tego nauczysz. - Tonks uśmiechnął się z satysfakcją. -Jeśli będziesz potrzebował ewakuować się z miasta, mamy zabezpieczony szlak w lesie pod Londynem. Jeśli trafisz na mugoli potrzebujących pomocy, skieruj ich do Dziurawego Kotła. Uważaj na dementorów, ścigają wszystkich bez zarejestrowanej różdżki. Nasz człowiek wykrył, że przy rejestracji na różdżki nakłada się namiar... - Michael był na spotkaniu Zakonu, podczas którego debatowali nad tą sprawą, a Ulyssess przebadał zarejestrowaną różdżkę -...ale część z naszych musi się nimi posługiwać, ja po prostu uważam z niezarejestrowaną, ale bywam w stolicy tylko okazjonalnie. Zostawię decyzję tobie, w razie czego skontaktuję cię z naszymi alchemikami, bo jeśli będziesz chciał rejestrować fałszywą tożsamość to pewnie przydadzą Ci się Wężowe Usta? Na razie walczymy o wpływy w stolicy, ale jeśli nasze działania przeniosą się poza Londyn, będę musiał cię stąd odwołać. Mój dom jest zabezpieczony Fideliusem, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował schronienia. - zapraszał do siebie w końcu nie tylko nowego sojusznika, ale i wieloletniego przyjaciela.
-Przewodzi nam Minister Longbottom. Dalej, za nim na czele naszej hierarchii znajduje się Gwardia, zgłosiłem im już, że chciałbym opowiedzieć ci o organizacji. Dalej są Zakonnicy, w tym ja, i sojusznicy - to ty, ale. z biegiem czasu możesz zostać zaproszony na nasze spotkania i wtajemniczony w więcej konkretnych informacji. Znamy też... bezpieczne miejsce dla uciekinierów - w razie potrzeby, wejdziesz tam ze mną. - dodał, mając na myśli Oazę. -Jeśli ktokolwiek z naszych ludzi w Londynie będzie potrzebował twojej pomocy, podam ci ich personalia. Na razie nie mamy sojuszników w porcie, choć czasem pojawia się tu Keat Burroughs, nasz człowiek. Gdyby... coś mi się stało, poproszę Keata aby to on przejął kontakty z tobą. - streścił pokrótce Regiemu, z kim ten może mieć na razie do czynienia. -Co do reszty olbrzymów, to są po stronie Czarnego Pana i Ministerstwa, podobnie jak dementorzy. Uważaj na nich. Jeśli wyda ci się, że regularnie patrolują jakieś miejsca to daj mi znać, to pewnie ważne punkty. - odetchnął i usiadł na krześle. -Co do naszych wrogów, to mamy przeciw sobie całe Ministerstwo, ale najpoważniejszymi są tak zwani Rycerze Walpurgii, poplecznicy Czarnego Pana, Lorda Vodlemorta. Najważniejsi i najniebezpieczniejsi z nich noszą na twarzach maski, zwani są Śmierciożercami. Rycerze potrafią zmieniać się w czarną mgłę, mogą unikać ataków lub atakować z zaskoczenia. Znane nam nazwiska Rycerzy to Ramsey Mulciber, Tristan Rosier, część rodziny Black, Craige i Edgar Burke, Caelan Goyle - to kapitan, kręci się w porcie - Sigrun Rookwood, Cassandra Vablatsky, Deirdre Tsagairt, Lyanna Zabini, Drew Macnair, ale jest ich więcej. Podobno... podobno zmarła Samantha Weasley również wsparła ich szeregi. - ostatnie zdanie, przekazane mu przez Alexandra, powiedział ściszonym tonem, ze współczuciem przyglądając się Regiemu. Czy wiedział...?
-To tyle. Zaschło mi w gardle, napijmy się. To okazja porozmawiać o tym wszystkim... i o dawnych czasach, potem pozostanie nam kontakt listowny. Bywam w Londynie, ale trudno mi się tu przedrzeć, a co dopiero zapowiedzieć wizytę. - zaproponował, biorąc do ręki szklaneczkę.
rzut na patronusa
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 27.01.21 19:09, w całości zmieniany 3 razy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchniosalon
Szybka odpowiedź