Kuchniosalon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchniosalon
Sporej wielkości pomieszczenie mieszczące w sobie kuchnię oraz salon. Pomimo minionych lat zakupu asortymentu stan nie przywołuje o migrenę, a zapach nie zwala z nóg, wołając o sole morskie. Pośrodku pomieszczenia widać szczątki górnej części ściany, która niegdyś musiała dzielić pomieszczenie na dwa i choć wydaje się to być dosyć niecodziennym widokiem, tak całą uwagę przykuwa dyndająca lampa nad kwadratowym stolikiem. Mugolskie urządzenie, zamiast funkcjonować zgodnie z przeznaczeniem, zastąpione zostało przez małe, podłużne kryształki wiszące na brzegach lampy. W ciągu dnia rozświetlają one pomieszczenie, tańcząc na ścianach w formie nieokreślonych wzorów. Dzięki uwadze skupionej na lampie łatwo uciec wzrokiem od poniszczonych mebli, a także bardzo skromnej kuchenki, w której zlewie zalęgły się jakieś żyjątka.
Mieszkanie objęte zaklęciem - Cave Inimicum, Mała Twierdza, Nierusz, Widzimisię (iluzja Jeremiego)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 28.06.21 19:30, w całości zmieniany 3 razy
Zauważył znaczne rozluźnienie, które pojawiło się na twarzy jego rozmówcy. Był w stanie zauważyć, jak wiele siły jasnowłosy wkładał w wytłumaczenie mu sytuacji, która z pewnością nie była prosta, a tym bardziej lekka w samej swojej istocie. Słysząc proste pytanie ze strony Tonksa, nie potrafił powstrzymać kącików ust, które momentalnie wręcz powędrowały w górę. Dobrze wiedział, do czego pił jego towarzysz i nawet bez chwili zastanowienia zrozumiał, o co mu chodziło. Idealistyczne podejście potrafiło czasem przysłonić rozum, jednakże w tym konkretnym temacie Weasley nawet nie próbował analizować całej sytuacji. Żył w Londynie na tyle długo, żeby czuć każdą komórką potrzebę zmiany w uporczywej codzienności, która działała jedynie na zasadzie egzystencji pozbawionej większego sensu. Dokładnie to odebrano mu wraz z wyjazdem do Oslo, czego w tamtym czasie jeszcze nie był zbytnio świadom. Jego twarz ściągnęła się w powadze.
Uścisnął wyciągniętą dłoń Michaela, notując w głowie uwagę dotyczącą zabezpieczeń przy przyjmowaniu nowych popleczników. Cieszył się z własnego przyjęcia, choć częściowo myślał nad usprawnieniem systemu, który w jego mniemaniu wcale nie był rzetelny i silny. Nigdy nie trudnił się jako Łamacz Klątw, jednakże dobrze wiedział, że istniały sposoby na odpowiednie zabezpieczenie konkretnych tajemnic, które nie powinny wychodzić poza odpowiedni krąg. Sam przecież używał ich podczas spędów z wtajemniczonymi w pewne tematy znajomymi.
Weasley – nie możesz robić nic głupiego. Powtórzył w głowie, zastygając na chwilę w bezradności, bo przecież przez cały ten czas w porcie pozwalał sobie na idiotyczną swobodę, która zwykle pakowała go w kłopoty. Przecież dokładnie tego szukał, możliwości napytania sobie biedy w każdym z zakątków potężnego miasta bez myślenia o konsekwencjach. Dać się aresztować. Nigdy nie miał tendencji do wchodzenia w komplikacje ze światłem prawa, a przynajmniej nie dawał się na tym złapać, więc z tym nie widział zbyt wiele problemów. Ryzykować życiem. Coś ewidentnie zgrzytnęło w jego głowie, która nie była gotowa na przyjęcie tak różnego od jego rzeczywistości polecenia. Naszymi tajemnicami. Prosty ruch głową przytaknął na jego słowa, w pełni rozumiejąc, czego oczekiwano od niego jako jednego z sojuszników Zakonu Feniksa. Nie był pewien, czy była to zmiana na lepsze, ale nigdy nie pakował się w coś, co było przyjemne, proste i lekkie, więc w szerokim spektrum wydawało się adekwatne do jego postaci. W miarę jak Tonks kontynuował swój monolog, Weasley starał się wszystko zapamiętywać, bacznie obserwując przy tym patronusa, który po chwili przemówił głosem Michaela. Jednak zamiast psa pojawił się wilk, co po dłuższej chwili namysłu nawet go nie zdziwiło. Przecież jasnowłosy opowiadał o swoim niefortunnym przypadku, choć jego zwierzenie nie oznaczało momentalnej zmiany postrzegania przez metamorfomaga, który mimo wszystko przyjął informację ze spokojem podszytym pełną akceptacją. Dobrze wiedział, że ugryzienie nie oznaczało końca świata, bo przecież lepiej jest usłyszeć od kumpla, wieść o pogryzieniu przez bestię, niż tego, co faktycznie mu przekazano w Oslo, a mowa o zgonie Michaela. Lepszy pokiereszowany kumpel niż jego brak.
Właśnie z tym nieco maślanym wzrokiem przyłapał uśmiech satysfakcji na twarzy Tonksa. Zaraz jednak odwiódł swój rozmarzony umysł od możliwości, które mógłby zaoferować mu Zakon, choć nie dlatego przystał na pomoc ze swojej strony, oj nie. Szlak w lesie pod Londynem, Dziurawy Kocioł, dementorzy, rejestracja, Wężowe Usta… Faktycznie słyszał coś o tych spisach ludności czarodziejskiej, której dotychczas unikał niczym ognia. Momentalnie w jego głowie zaświtała postać znajomej alchemiczki, żeby zaraz zostać zastąpioną szarą rzeczywistością, w której to Michael zaproponował mu schronienie nad rudą czupryną. Wzrok metamorfomaga niemalże od razu powędrował do tęczówek towarzysza, szukając w nich jakiejś niewidocznej pułapki. Jego oczy zaszkliły się z uczucia wdzięczności, które zaraz pojawiło się wraz z uderzeniem świadomości, że też Tonks mówił prosto ze swojego serca, a przynajmniej tak to przyjmował.
Harold Longbottom, dobrze znane i niegdyś nawet szanowane nazwisko, o którym słyszał każdy czarodziej w Londynie, teraz wygnany poza granice miasta. Dalsze stopnie w hierarchii lekko zaskoczyły rudzielca, chociaż cierpliwie słuchał, co mówi jasnowłosy towarzysz. Jeszcze większym zaskoczeniem było nazwisko, które znał z portowych okolic, a także dziennych eskapad do Parszywego.
Słyszał wiele o mrocznej społeczności, która pojawiała się w niektórych gazetach, chełpiąc się swoim bogactwem i brakiem moralnej ogłady. Znał typowych szlachciców, zarówno ze szkoły, jak i pracy, gdzie stołki z Ministerstwa zazwyczaj zajmowały osoby o konkretnych znajomościach, choć na drugim piętrze bywały odstępstwa od tej ‘normy’.
Zapamiętywanie nazwisk i imion zajmowało mu trochę czasu, był przekonany, że z czasem nawet o nich zapomni, o ile nie zdoła przypasować konkretnych nazw do twarzy, co można było z czasem zweryfikować. Najpierw jednak pozwolił Michaelowi spokojnie skończyć, aż tamten zrzucił bombę na cały temat. Samantha Weasley… Brwi rudzielca momentalnie zmarszczyły się w zmieszanym ze sobą smutku i złością. Nie sądził, że którykolwiek Weasley był w stanie stanąć pośród innych krwiożerczych bestii, których sama nazwa nie zachęcała do współpracy.
- Gościowi nigdy nie odmówię, wprawdzie zwykle używam tego do ran, ale przecież gardło też czasem trzeba odkazić. – zaproponował ochoczo, sięgając po przejrzystą butelkę o mocnej zawartości. Od razu dolał w kubeczek Tonksa, żeby zaraz również polać samemu sobie. Nie wiedział, czy rozmowa o przeszłości miała jakikolwiek sens, jednak z pewnością należało skupić się na przyszłości, a co do tego Weasley miał wiele pomysłów. Jednym z nich było oczywiście zapewnienie odpowiedniej ochrony swojej siostrze.
Zanim zdążyli skończyć rozmowę, dopadł ich wieczór, a wraz z nim przymus rozłąki, o której rudzielec starał się zbyt dużo nie myśleć. Pierwszy raz rozmawiał z kimś znajomym bez specjalnego podszywania się, okłamywania i co ważniejsze, panicznego strachu przed obserwującym otoczeniem. Wiedział, że jest względnie bezpieczny, co znacznie utrudniało zwyczajne zakończenie rozmowy, bo po co kończyć, kiedy czuje się jak wtedy, podczas przerw na służbie w Oslo lub Ministerstwie Magii, a ten starszy brat jest tuż obok, niezależnie od sytuacji?
| zt x2
Uścisnął wyciągniętą dłoń Michaela, notując w głowie uwagę dotyczącą zabezpieczeń przy przyjmowaniu nowych popleczników. Cieszył się z własnego przyjęcia, choć częściowo myślał nad usprawnieniem systemu, który w jego mniemaniu wcale nie był rzetelny i silny. Nigdy nie trudnił się jako Łamacz Klątw, jednakże dobrze wiedział, że istniały sposoby na odpowiednie zabezpieczenie konkretnych tajemnic, które nie powinny wychodzić poza odpowiedni krąg. Sam przecież używał ich podczas spędów z wtajemniczonymi w pewne tematy znajomymi.
Weasley – nie możesz robić nic głupiego. Powtórzył w głowie, zastygając na chwilę w bezradności, bo przecież przez cały ten czas w porcie pozwalał sobie na idiotyczną swobodę, która zwykle pakowała go w kłopoty. Przecież dokładnie tego szukał, możliwości napytania sobie biedy w każdym z zakątków potężnego miasta bez myślenia o konsekwencjach. Dać się aresztować. Nigdy nie miał tendencji do wchodzenia w komplikacje ze światłem prawa, a przynajmniej nie dawał się na tym złapać, więc z tym nie widział zbyt wiele problemów. Ryzykować życiem. Coś ewidentnie zgrzytnęło w jego głowie, która nie była gotowa na przyjęcie tak różnego od jego rzeczywistości polecenia. Naszymi tajemnicami. Prosty ruch głową przytaknął na jego słowa, w pełni rozumiejąc, czego oczekiwano od niego jako jednego z sojuszników Zakonu Feniksa. Nie był pewien, czy była to zmiana na lepsze, ale nigdy nie pakował się w coś, co było przyjemne, proste i lekkie, więc w szerokim spektrum wydawało się adekwatne do jego postaci. W miarę jak Tonks kontynuował swój monolog, Weasley starał się wszystko zapamiętywać, bacznie obserwując przy tym patronusa, który po chwili przemówił głosem Michaela. Jednak zamiast psa pojawił się wilk, co po dłuższej chwili namysłu nawet go nie zdziwiło. Przecież jasnowłosy opowiadał o swoim niefortunnym przypadku, choć jego zwierzenie nie oznaczało momentalnej zmiany postrzegania przez metamorfomaga, który mimo wszystko przyjął informację ze spokojem podszytym pełną akceptacją. Dobrze wiedział, że ugryzienie nie oznaczało końca świata, bo przecież lepiej jest usłyszeć od kumpla, wieść o pogryzieniu przez bestię, niż tego, co faktycznie mu przekazano w Oslo, a mowa o zgonie Michaela. Lepszy pokiereszowany kumpel niż jego brak.
Właśnie z tym nieco maślanym wzrokiem przyłapał uśmiech satysfakcji na twarzy Tonksa. Zaraz jednak odwiódł swój rozmarzony umysł od możliwości, które mógłby zaoferować mu Zakon, choć nie dlatego przystał na pomoc ze swojej strony, oj nie. Szlak w lesie pod Londynem, Dziurawy Kocioł, dementorzy, rejestracja, Wężowe Usta… Faktycznie słyszał coś o tych spisach ludności czarodziejskiej, której dotychczas unikał niczym ognia. Momentalnie w jego głowie zaświtała postać znajomej alchemiczki, żeby zaraz zostać zastąpioną szarą rzeczywistością, w której to Michael zaproponował mu schronienie nad rudą czupryną. Wzrok metamorfomaga niemalże od razu powędrował do tęczówek towarzysza, szukając w nich jakiejś niewidocznej pułapki. Jego oczy zaszkliły się z uczucia wdzięczności, które zaraz pojawiło się wraz z uderzeniem świadomości, że też Tonks mówił prosto ze swojego serca, a przynajmniej tak to przyjmował.
Harold Longbottom, dobrze znane i niegdyś nawet szanowane nazwisko, o którym słyszał każdy czarodziej w Londynie, teraz wygnany poza granice miasta. Dalsze stopnie w hierarchii lekko zaskoczyły rudzielca, chociaż cierpliwie słuchał, co mówi jasnowłosy towarzysz. Jeszcze większym zaskoczeniem było nazwisko, które znał z portowych okolic, a także dziennych eskapad do Parszywego.
Słyszał wiele o mrocznej społeczności, która pojawiała się w niektórych gazetach, chełpiąc się swoim bogactwem i brakiem moralnej ogłady. Znał typowych szlachciców, zarówno ze szkoły, jak i pracy, gdzie stołki z Ministerstwa zazwyczaj zajmowały osoby o konkretnych znajomościach, choć na drugim piętrze bywały odstępstwa od tej ‘normy’.
Zapamiętywanie nazwisk i imion zajmowało mu trochę czasu, był przekonany, że z czasem nawet o nich zapomni, o ile nie zdoła przypasować konkretnych nazw do twarzy, co można było z czasem zweryfikować. Najpierw jednak pozwolił Michaelowi spokojnie skończyć, aż tamten zrzucił bombę na cały temat. Samantha Weasley… Brwi rudzielca momentalnie zmarszczyły się w zmieszanym ze sobą smutku i złością. Nie sądził, że którykolwiek Weasley był w stanie stanąć pośród innych krwiożerczych bestii, których sama nazwa nie zachęcała do współpracy.
- Gościowi nigdy nie odmówię, wprawdzie zwykle używam tego do ran, ale przecież gardło też czasem trzeba odkazić. – zaproponował ochoczo, sięgając po przejrzystą butelkę o mocnej zawartości. Od razu dolał w kubeczek Tonksa, żeby zaraz również polać samemu sobie. Nie wiedział, czy rozmowa o przeszłości miała jakikolwiek sens, jednak z pewnością należało skupić się na przyszłości, a co do tego Weasley miał wiele pomysłów. Jednym z nich było oczywiście zapewnienie odpowiedniej ochrony swojej siostrze.
Zanim zdążyli skończyć rozmowę, dopadł ich wieczór, a wraz z nim przymus rozłąki, o której rudzielec starał się zbyt dużo nie myśleć. Pierwszy raz rozmawiał z kimś znajomym bez specjalnego podszywania się, okłamywania i co ważniejsze, panicznego strachu przed obserwującym otoczeniem. Wiedział, że jest względnie bezpieczny, co znacznie utrudniało zwyczajne zakończenie rozmowy, bo po co kończyć, kiedy czuje się jak wtedy, podczas przerw na służbie w Oslo lub Ministerstwie Magii, a ten starszy brat jest tuż obok, niezależnie od sytuacji?
| zt x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
|18.10.1957
Ciepły sen otula moje myśli. Widzę ładne, równe ulice z równie pięknymi i zadbanymi domami. Wszystko jest tu uporządkowane, wszystko ma swoje konkretne miejsce… Niestety do mojego cudownego obrazu, opowieści o idealnej równowadze, włamuje mi się jebany motor, który, warcząc jak jakiś książkowy potwór i wzniecając chmurę spalin, mknie przez moje idealne, czyste miasto. Próbuje go pochwycić, zgnieść - zrobić cokolwiek, żeby się w końcu go uciszyć, ale nie daje rady, bo cały czas mi się wymyka.
Sfrustrowana budzę się i mam ochotę kogoś zabić. Ale zanim przejdę do morderczych rękoczynów, próbuję zrozumieć swoje obecne położenie w czasie i przestrzeni. Sytuacja, niestety, nie jest kolorowa. Po pierwsze - tragiczny ból głowy, który promieniuje mi aż do samych gałek oczu. Po drugie - sufit, jaki widzę nad głową, kompletnie różni się od sufitu w moim obecnym domu. No i po trzecie… ryk motoru wcale mi się nie śnił. Ten przeraźliwy dźwięk dobiegał z wnętrza osoby, która to leżała obok mnie na łóżku. Za chuj nie mogę stwierdzić, kim ten ktoś do cholery ciężkiej jest - zawinął się w koc, jak zwija się naleśnik z nadzieniem, i tyle go było. Skurwiel.
A może by go tak… poduszką zadusić?
Ta myśl wydaje się w obecnej chwili bardzo kusząca, w pewnym sensie rozsądna… ale każdy ruch ciałem, sprawia, że chce mi się rzygać. Kurwa jego mać. Muszę się zwlec i ocenić skalę problemu, z jakim się zderzyłam, więc zaciskając zęby, siadam na wyrze. Pomieszczenie jest syfskie i śmierdzi odpowiednio. Na ziemi leżą jakieś butelki, brudne ciuchy i bliżej nieokreślone śmieci. Oczywiście. Typowe. To musi być gniazdo jakiegoś zdesperowanego kolesia. Przewróciłabym oczami, gdyby nie ucisk w skroniach. Teraz wystarczy namierzyć różdżkę i spierdalać do własnego domu. Po drodze zorganizować klina… i będzie dobrze. Dzień jak co dzień.
Niestety, życie lubi zaskakiwać, więc po wyplątaniu się z poplamionego koca, widzę, że nie mam ubrań. Nic. Zero. Nol.
-Блядская хуйня…* - syczę pod nosem. Jak bardzo musiałam się skurwić, że skończyłam w takim stanie? Głowa za cholerę nie chciała współpracować. Pamiętałam, że… miałam pracę. Ale o co tam chodziło? Zbić? Zabić? Coś przenieść? Odzyskać? Kurwa.
Dobra. Po kolei. Najpierw różdżka. Później cokolwiek, czym by zakryć tyłek. Potem cała reszta.
Pierdole taką robotę. Po wódce nigdy nie miałam takich jazd. Czego ci Angole dodają do alkoholu? Zajmuje się tymi myślami i psioczeniem na wyspiarzy, kiedy próbuje przekopać się przez okropnie gryzący koc i upierdolone poduszki. Różdżki nie ma.
Zerkam na rulon z człowiekiem wewnątrz. Może cholernik na niej leży? Nie, na pewno nie. Pewnie zgubiłam ją gdzieś w tym wielkim pobojowisku na podłodze. Nie może przecież być tak, że mój plan na ucieczkę w tak idiotyczny sposób pójdzie się walić.
Wyślizguję się z wyra i chwytam pierwszą lepszą rzecz z brzegu, żeby się zakryć. Nie czuje się dobrze z myślą, że typ wstanie i zaczną się pytania o rękę... O ile wcześniej jej nie zauważył. Oby nie.
Koszula z wyraźnymi odbarwieniami i śladami od potu w mig zmienia, się w płaszcz. Olać walkę z guzikami - tak musi wystarczyć.
Mobilizuje się wewnętrznie i ruszam na poszukiwania, starając się nie myśleć o tym, że stopy w niektórych miejscach kleją mi się do podłogi.
*Chujnia jebana
Ciepły sen otula moje myśli. Widzę ładne, równe ulice z równie pięknymi i zadbanymi domami. Wszystko jest tu uporządkowane, wszystko ma swoje konkretne miejsce… Niestety do mojego cudownego obrazu, opowieści o idealnej równowadze, włamuje mi się jebany motor, który, warcząc jak jakiś książkowy potwór i wzniecając chmurę spalin, mknie przez moje idealne, czyste miasto. Próbuje go pochwycić, zgnieść - zrobić cokolwiek, żeby się w końcu go uciszyć, ale nie daje rady, bo cały czas mi się wymyka.
Sfrustrowana budzę się i mam ochotę kogoś zabić. Ale zanim przejdę do morderczych rękoczynów, próbuję zrozumieć swoje obecne położenie w czasie i przestrzeni. Sytuacja, niestety, nie jest kolorowa. Po pierwsze - tragiczny ból głowy, który promieniuje mi aż do samych gałek oczu. Po drugie - sufit, jaki widzę nad głową, kompletnie różni się od sufitu w moim obecnym domu. No i po trzecie… ryk motoru wcale mi się nie śnił. Ten przeraźliwy dźwięk dobiegał z wnętrza osoby, która to leżała obok mnie na łóżku. Za chuj nie mogę stwierdzić, kim ten ktoś do cholery ciężkiej jest - zawinął się w koc, jak zwija się naleśnik z nadzieniem, i tyle go było. Skurwiel.
A może by go tak… poduszką zadusić?
Ta myśl wydaje się w obecnej chwili bardzo kusząca, w pewnym sensie rozsądna… ale każdy ruch ciałem, sprawia, że chce mi się rzygać. Kurwa jego mać. Muszę się zwlec i ocenić skalę problemu, z jakim się zderzyłam, więc zaciskając zęby, siadam na wyrze. Pomieszczenie jest syfskie i śmierdzi odpowiednio. Na ziemi leżą jakieś butelki, brudne ciuchy i bliżej nieokreślone śmieci. Oczywiście. Typowe. To musi być gniazdo jakiegoś zdesperowanego kolesia. Przewróciłabym oczami, gdyby nie ucisk w skroniach. Teraz wystarczy namierzyć różdżkę i spierdalać do własnego domu. Po drodze zorganizować klina… i będzie dobrze. Dzień jak co dzień.
Niestety, życie lubi zaskakiwać, więc po wyplątaniu się z poplamionego koca, widzę, że nie mam ubrań. Nic. Zero. Nol.
-Блядская хуйня…* - syczę pod nosem. Jak bardzo musiałam się skurwić, że skończyłam w takim stanie? Głowa za cholerę nie chciała współpracować. Pamiętałam, że… miałam pracę. Ale o co tam chodziło? Zbić? Zabić? Coś przenieść? Odzyskać? Kurwa.
Dobra. Po kolei. Najpierw różdżka. Później cokolwiek, czym by zakryć tyłek. Potem cała reszta.
Pierdole taką robotę. Po wódce nigdy nie miałam takich jazd. Czego ci Angole dodają do alkoholu? Zajmuje się tymi myślami i psioczeniem na wyspiarzy, kiedy próbuje przekopać się przez okropnie gryzący koc i upierdolone poduszki. Różdżki nie ma.
Zerkam na rulon z człowiekiem wewnątrz. Może cholernik na niej leży? Nie, na pewno nie. Pewnie zgubiłam ją gdzieś w tym wielkim pobojowisku na podłodze. Nie może przecież być tak, że mój plan na ucieczkę w tak idiotyczny sposób pójdzie się walić.
Wyślizguję się z wyra i chwytam pierwszą lepszą rzecz z brzegu, żeby się zakryć. Nie czuje się dobrze z myślą, że typ wstanie i zaczną się pytania o rękę... O ile wcześniej jej nie zauważył. Oby nie.
Koszula z wyraźnymi odbarwieniami i śladami od potu w mig zmienia, się w płaszcz. Olać walkę z guzikami - tak musi wystarczyć.
Mobilizuje się wewnętrznie i ruszam na poszukiwania, starając się nie myśleć o tym, że stopy w niektórych miejscach kleją mi się do podłogi.
*Chujnia jebana
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 20.03.21 17:41, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Od jakiegoś czasu przestał łapać się w obrazach podsuwanych do głowy, były prawdą, czy jedynie wyśnionym koszmarem? Noce pijaństwa nie były uznawane za żadne dziwactwo, przecież pili wszyscy, a i dobrze rozmowa się kleiła, ludzie zaczynali być jacyś weselsi, świat zaczynał się kręcić, czasem nawet udało się dostać w mordę albo zetknąć własna pięść z kogoś twarzą. Życie wydawało się takie spokojne, choć ciągły cień rozmowy z Michaelem oraz planów nie pozwalał mu w pełni wykorzystywać tej sielanki, jednak wczorajszy wieczór znów pamiętał jak przez mgłę. Więcej było dziur niż rzeczywistych odczuć związanych z wcześniejszym dniem. Pamiętał uczucie bólu, które dominowało, aż do tej chwili, momentalnie wybudzając go z głębokiego snu, w którego trakcie wrócił do swojej naturalnej twarzy. Zawinięty w koc przy jesiennej pogodzie nagle poczuł jeden z zimniejszych powiewów powietrza, a wszystkiemu winą była jego nagość. Gacie trzymały się na wysokości kolan, czyli starał się rozebrać. Dobra, zdarzało się. Czasem ubrania śmierdziały tak okropnie, że nawet pijany nie był w stanie wytrzymać, udawało się wtedy sprytnie wszystkiego pozbyć gdzieś w trakcie podróży do łóżka; nie mówiąc już o krwi rozchlapanej po jego ubraniu. Wypierze się, wszystko się wypierze, tak samo, jak jego wspomnienia, które tego poranka nie trzymały nawet śladów zeszłej nocy.
Ponownie ocuciło go szczypanie w piersi, gdzie kurczowo zwijał koc. Rozluźnił dłonie, zaraz orientując się, że czuje mrowienie w lewym...sutku...brodawce? Co jest kurwa przemknęło przez momentalnie obudzony umysł. Dynamicznym ruchem podciągnął się do góry, wynurzając się niczym rudowłosy potwór z kocykowej jaskini. Światło przebijające się przez okiennice zamroczyło oczy przyzwyczajone do ciemności własnych powiek. Nawet nie rozglądał się po pomieszczeniu, w końcu był przekonany, że jest sam. Nigdy nikogo nie sprowadzał, nigdy z nikim nie spał, nie było więc potrzeby się martwić, może poza tym małym faktem w postaci dziwacznego uczucia. Mrugając kilkukrotnie, zapatrzył się na swoją bladą pierś wystającą zza koca. Przyzwyczajające się oczy zaczynały wyłapywać ostrość, a wraz z nią jakiś metal przebijający lewą brodawkę. Powieki rudzielca maksymalnie rozszerzyły się w głębokim szoku. Kolczyk...kurwa...kolczyk...
Głęboki świst wciąganego powietrza był niczym więcej jak chęcią opanowania paniki piętrzącej się w jego umyśle. Nie znał się na biologii, ale to nie było normalne, po prostu nie było...tym bardziej że zauważył plamki krwi ciągnące się po jego ciele w dół. Dreszcz chłodu przywołał go do szarej rzeczywistości. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wydedukować coś z otoczenia, kiedy zauważył jakąś postać w płaszczu.
- Hej, co jest! Ty tam, stój! Co robisz w moim domu! - zaczął napastliwie, zapominając o przedziwnym uczuciu w piersi oraz fakcie, że jest nagi. Wyskoczył z łóżka, wyplątując się z uścisku koca, który wprawdzie został pociągnięty przez jego gacie trzymające się na wysokości kolan. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi z wyciągniętym oskarżycielskim palcem, celując w praktycznie nagie dziecko...nie...kobietę! Świat zdawał się na chwilę zawirować i powodem wcale nie było dziwaczne uczucie chłodu w lewej brodawce. Co jest kurwa...
Musiał złapać się stołu, na którym panował pełen rozgardiasz, pośród którego widoczne były nie tylko alkohol i karty, ale również igła. Słodki Merlinie!
Cała krew odpłynęła z jego twarzy, wydawało mu się, że zaraz zwymiotuje.
Ponownie ocuciło go szczypanie w piersi, gdzie kurczowo zwijał koc. Rozluźnił dłonie, zaraz orientując się, że czuje mrowienie w lewym...sutku...brodawce? Co jest kurwa przemknęło przez momentalnie obudzony umysł. Dynamicznym ruchem podciągnął się do góry, wynurzając się niczym rudowłosy potwór z kocykowej jaskini. Światło przebijające się przez okiennice zamroczyło oczy przyzwyczajone do ciemności własnych powiek. Nawet nie rozglądał się po pomieszczeniu, w końcu był przekonany, że jest sam. Nigdy nikogo nie sprowadzał, nigdy z nikim nie spał, nie było więc potrzeby się martwić, może poza tym małym faktem w postaci dziwacznego uczucia. Mrugając kilkukrotnie, zapatrzył się na swoją bladą pierś wystającą zza koca. Przyzwyczajające się oczy zaczynały wyłapywać ostrość, a wraz z nią jakiś metal przebijający lewą brodawkę. Powieki rudzielca maksymalnie rozszerzyły się w głębokim szoku. Kolczyk...kurwa...kolczyk...
Głęboki świst wciąganego powietrza był niczym więcej jak chęcią opanowania paniki piętrzącej się w jego umyśle. Nie znał się na biologii, ale to nie było normalne, po prostu nie było...tym bardziej że zauważył plamki krwi ciągnące się po jego ciele w dół. Dreszcz chłodu przywołał go do szarej rzeczywistości. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wydedukować coś z otoczenia, kiedy zauważył jakąś postać w płaszczu.
- Hej, co jest! Ty tam, stój! Co robisz w moim domu! - zaczął napastliwie, zapominając o przedziwnym uczuciu w piersi oraz fakcie, że jest nagi. Wyskoczył z łóżka, wyplątując się z uścisku koca, który wprawdzie został pociągnięty przez jego gacie trzymające się na wysokości kolan. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi z wyciągniętym oskarżycielskim palcem, celując w praktycznie nagie dziecko...nie...kobietę! Świat zdawał się na chwilę zawirować i powodem wcale nie było dziwaczne uczucie chłodu w lewej brodawce. Co jest kurwa...
Musiał złapać się stołu, na którym panował pełen rozgardiasz, pośród którego widoczne były nie tylko alkohol i karty, ale również igła. Słodki Merlinie!
Cała krew odpłynęła z jego twarzy, wydawało mu się, że zaraz zwymiotuje.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Szuranie i mamrotanie, jakie dobiegło ze strony łóżka, a raczej jego zawartości, skutecznie odciągnęły mnie od poszukiwań. No do chuja ciężkiego, dlaczego nie mogłeś spać dalej! Z zaciśniętymi ze złości zębami podnoszę wzrok, aby uważniej przyjrzeć temu, kto stał się właśnie epicentrum chaosu, o mały włos lądując mordą na brudną drewnianą podłogę. Ten dźwięk jest stanowczo za głośny dla moich pulsujących bólem skroni. Na gniew Urga, chyba zaraz zatłukę skurwiela krzesłem.
Tylko że… zamiast obleśnego menela widzę młodego rudego mężczyznę. No dobra. Tego to zupełnie się nie spodziewałam. Samo mieszkanie, tak tragiczne uwalone i zagracone, kompletnie do niego nie pasował. Prędzej spodziewałabym się zastać tu jakiegoś oblecha w średnim wieku, a nie niespełna trzydziestoletniego chłopaczka. No cóż. Nie ma tego złego - w końcu o niebo przyjemniej jest spędzać noc właśnie w takim towarzystwie.
Ale nie ma co się nad tym więcej rozwodzić. Plan nadal pozostaje taki sam. Różdżka, ubrania, dom.
-Nie twój interes… - rzucam machinalnie, łapiąc się na tym, że nadal mocno zaciskam szczęki. No gdzie jest ta cholerna różdżka?!
Wymijam chwiejącego się typa, który ewidentnie chyba zaraz odpłynie. Nie rozumiem tylko, czemu jest zakrwawiony. Cóż. Nie mój problem. To nie ja krwawię.
Gramolę się na łóżko i przewalam kolejne zasyfione koce. Nie ma. Pod poduszkami również. Noż kurwa mać… Nie mogłam przecież jej tak po prostu… zgubić?! Nie, na pewno nie.
-Acc… - szybko urywam. Nie, to nie jest dobry pomysł. Lepiej nie pokazywać większości asów, jakie ma się w rękawie. W końcu - nia mam zielonego pojęcie, kim jest ta osoba, oraz gdzie w ogóle jestem.
Dobra, czyli jednak muszę własnoręcznie przekopać się przez te góry śmieci.
-Masz piwo? - pytam rudowłosego. Staję centralnie przed nim i kładę ręce na biodrach w wyczekującym geście. Rękawy poplamionej koszuli są na tyle długie, że zasłaniają moje zaciśnięte w pięści dłonie - gotowe w każdej chwili uderzyć, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Trzeba klina, bo może być ciężko. Przy okazji sprawdzę, czy to jego dom, czy się tu włamaliśmy, a trup gospodarza właśnie leży sobie w sraczu.
Dopiero teraz zauważam specyficzny bałagan na stole. Sterta butelek i niepasujące do tego obrazka igły. Ho, ho. Noc rzeczywiście była ciekawa.
Na swojej drodze spotykałam różne osoby, które kręciły specyficzne rzeczy... ale żeby się nakłuwać? To nowość. On to sobie zrobił czy ja? Skupiam wzrok na rudzielcu i próbuje odszukać wśród chaotycznych dźwięków, zapachów i urwanych obrazów konkretne wspomnienia. Złożyć je w jakąś logiczną całość. Ni-chu-ja.
O co tu chodziło. Dlaczego te igły wydają się takie znajome?
-Kim jesteś i po co mnie tu sprowadziłeś? - mój ton staje się ostrzejszy. Może terapia szokowa sprawi, że młody zacznie się sypać… co mi pomoże zrozumieć więcej. Albo cokolwiek. Na tym etapie każdy okruch był na wagę złota.
-Mój czas jest bardzo cenny, więc nie marnuj go bardziej, niż już to zrobiłeś, tylko odpowiadaj na pytania.
W tym samym momencie mój wzrok pada na jeszcze jedna rzecz. Dziwnie znajomy, zwinięty w rulon dywan, leżący pod ścianą. Ja pierdole. Dobra. Jest gorzej, niż sądziłam.
-To twój? - lekko kiwam głową w stronę tego przeklętego elementu wystroju wnętrza.
Kurwa, oby typ mi tu nie odpłynął. Ma odpowiadać na moje pytania, a nie tracić świadomość. Mimowolnie przewracam oczami.
-Oh, już nie dramatyzuj.
Tylko że… zamiast obleśnego menela widzę młodego rudego mężczyznę. No dobra. Tego to zupełnie się nie spodziewałam. Samo mieszkanie, tak tragiczne uwalone i zagracone, kompletnie do niego nie pasował. Prędzej spodziewałabym się zastać tu jakiegoś oblecha w średnim wieku, a nie niespełna trzydziestoletniego chłopaczka. No cóż. Nie ma tego złego - w końcu o niebo przyjemniej jest spędzać noc właśnie w takim towarzystwie.
Ale nie ma co się nad tym więcej rozwodzić. Plan nadal pozostaje taki sam. Różdżka, ubrania, dom.
-Nie twój interes… - rzucam machinalnie, łapiąc się na tym, że nadal mocno zaciskam szczęki. No gdzie jest ta cholerna różdżka?!
Wymijam chwiejącego się typa, który ewidentnie chyba zaraz odpłynie. Nie rozumiem tylko, czemu jest zakrwawiony. Cóż. Nie mój problem. To nie ja krwawię.
Gramolę się na łóżko i przewalam kolejne zasyfione koce. Nie ma. Pod poduszkami również. Noż kurwa mać… Nie mogłam przecież jej tak po prostu… zgubić?! Nie, na pewno nie.
-Acc… - szybko urywam. Nie, to nie jest dobry pomysł. Lepiej nie pokazywać większości asów, jakie ma się w rękawie. W końcu - nia mam zielonego pojęcie, kim jest ta osoba, oraz gdzie w ogóle jestem.
Dobra, czyli jednak muszę własnoręcznie przekopać się przez te góry śmieci.
-Masz piwo? - pytam rudowłosego. Staję centralnie przed nim i kładę ręce na biodrach w wyczekującym geście. Rękawy poplamionej koszuli są na tyle długie, że zasłaniają moje zaciśnięte w pięści dłonie - gotowe w każdej chwili uderzyć, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Trzeba klina, bo może być ciężko. Przy okazji sprawdzę, czy to jego dom, czy się tu włamaliśmy, a trup gospodarza właśnie leży sobie w sraczu.
Dopiero teraz zauważam specyficzny bałagan na stole. Sterta butelek i niepasujące do tego obrazka igły. Ho, ho. Noc rzeczywiście była ciekawa.
Na swojej drodze spotykałam różne osoby, które kręciły specyficzne rzeczy... ale żeby się nakłuwać? To nowość. On to sobie zrobił czy ja? Skupiam wzrok na rudzielcu i próbuje odszukać wśród chaotycznych dźwięków, zapachów i urwanych obrazów konkretne wspomnienia. Złożyć je w jakąś logiczną całość. Ni-chu-ja.
O co tu chodziło. Dlaczego te igły wydają się takie znajome?
-Kim jesteś i po co mnie tu sprowadziłeś? - mój ton staje się ostrzejszy. Może terapia szokowa sprawi, że młody zacznie się sypać… co mi pomoże zrozumieć więcej. Albo cokolwiek. Na tym etapie każdy okruch był na wagę złota.
-Mój czas jest bardzo cenny, więc nie marnuj go bardziej, niż już to zrobiłeś, tylko odpowiadaj na pytania.
W tym samym momencie mój wzrok pada na jeszcze jedna rzecz. Dziwnie znajomy, zwinięty w rulon dywan, leżący pod ścianą. Ja pierdole. Dobra. Jest gorzej, niż sądziłam.
-To twój? - lekko kiwam głową w stronę tego przeklętego elementu wystroju wnętrza.
Kurwa, oby typ mi tu nie odpłynął. Ma odpowiadać na moje pytania, a nie tracić świadomość. Mimowolnie przewracam oczami.
-Oh, już nie dramatyzuj.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Stał tam nagi z kacem potężniejszym niż cały Londyn i wszystkie hrabstwa razem wzięte, zakrwawioną częścią ciała i jakimś M E T A L E M przebitym przez brodawkę na piersi. Życie nie mogło być bardziej porąbane, niż było w tym momencie i gdyby nie fakt, że wszystko się kręciło, będąc jednocześnie tak bardzo wyraźnym... chyba faktycznie musiał się położyć, a wtedy ona wyskoczyła z jakimiś pytaniami i oskarżeniami, jakby zadomowiła się w jego małej, skromnej menelni bez pytania. CO TU SIĘ WCZORAJ DZIAŁO!!!
- Jak to nie mój intere... - syknął po chwili, uświadamiając sobie, że faktycznie stoi praktycznie nagi w ciągu dnia, kiedy zimny wiatr znad Tamizy wbija się do każdego kącika jego nory. Spłonął rumieńcem, patrząc na opuszczone gacie, które musiały, po prostu musiały zlecieć z jego tyłka w trakcie nocy, kiedy się wiercił. Żadne obrazy z nocy wcześniej ni powracały, więc umysł śmiało mógł szaleć z dziwacznymi wymysłami, które podsuwały mu ideę swojej pierwszej nocy z kimś spędzonej z... karłem? Karakanem? Goblinem, czy pół? Szybkim ruchem podciągnął gacie na tyłek, zbyt zaszokowany i zawstydzony całą sytuacją pomimo tego, że była w jego mieszkaniu. Po chwili stanęła tuż przed nim, pytając o coś, była przerażająco spokojna, jakby to nie był pierwszy raz, kiedy budzi się w obcym, zapuszczonym mieszkaniu. Nie myśląc zbyt rześko i trzeźwo spojrzał na nią z szokiem wypisanym na twarzy.
- Mam - odpowiedział niczym uczniak, próbując dojść do tego, w jaki sposób stało się szeroko rozumiane T O. Dreszcz zimna przebiegł po skórze, powodując gęsią skórkę. Niecodziennie lądował w takiej sytuacji, w rzeczywistości była to taka pierwsza i szczerze powiedziawszy, nie wiedział, w jaki sposób należało się zachować, jednak widok igieł i butelek wystarczył mu za odpowiedź, której nie miał wcale zamiaru otrzymać. - czy ty... my... ja... - zaplątał się trochę, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu, kiedy wzrok zatrzymał się na jakimś dywanie. Po kiego grzyba mu taki dywan? Czy w nocy kogoś obrabowali i odprawili dzikie harce, gdzie jego zapłatą było przebicie brodawki? Zarówno świat, jak i myśli falowały tak dziwnie, że nie był w stanie ogarnąć, co do niego mówiła. Dopiero po dłuższej chwili dotarły do niego jej pytania. Odwrócił wzrok od dywanu i zaczerwienił się, tym razem ze złości, bo przecież nie można było tak po prostu wchodzić, robić krzywdę i domagać się odpowiedzi! Przynajmniej jego poranny kac podpowiadał, że jest to dobre rozwiązanie, ostry ton zwalczać ostrym tonem, po prostu mógł i tyle.
- JAK TO, KIM JESTEM... KIM TY JESTEŚ DO MERLINA I CO MI ZROBIŁAŚ? - wybuchł, patrząc się na nią z szokiem wypisanym na twarzy, zaraz jednak złagodniał, łapiąc się na tym, że nie było to zbyt grzeczne, a tym bardziej adekwatne do sytuacji. - Przepraszam... ale... to boli... - wyjaśnił, wskazując palcem na pierś, jakby długotrwały ból był świetnym wytłumaczeniem całego zamieszania.
- Mogę Ci dać piwo, ale... pomożesz mi to wyciągnąć? - zaproponował potulniej, wręcz nieśmiało. Temat dywanu zdecydowanie odszedł na drugi plan, bo przecież ważniejsze były jego obrażenia, a nie jakiś nowy element wewnątrz pomieszczenia, może by się przejął, gdyby tam leżało ciało, a tak? Ból w piersi zdecydowanie bardziej przykuwał jego uwagę.
- Jak to nie mój intere... - syknął po chwili, uświadamiając sobie, że faktycznie stoi praktycznie nagi w ciągu dnia, kiedy zimny wiatr znad Tamizy wbija się do każdego kącika jego nory. Spłonął rumieńcem, patrząc na opuszczone gacie, które musiały, po prostu musiały zlecieć z jego tyłka w trakcie nocy, kiedy się wiercił. Żadne obrazy z nocy wcześniej ni powracały, więc umysł śmiało mógł szaleć z dziwacznymi wymysłami, które podsuwały mu ideę swojej pierwszej nocy z kimś spędzonej z... karłem? Karakanem? Goblinem, czy pół? Szybkim ruchem podciągnął gacie na tyłek, zbyt zaszokowany i zawstydzony całą sytuacją pomimo tego, że była w jego mieszkaniu. Po chwili stanęła tuż przed nim, pytając o coś, była przerażająco spokojna, jakby to nie był pierwszy raz, kiedy budzi się w obcym, zapuszczonym mieszkaniu. Nie myśląc zbyt rześko i trzeźwo spojrzał na nią z szokiem wypisanym na twarzy.
- Mam - odpowiedział niczym uczniak, próbując dojść do tego, w jaki sposób stało się szeroko rozumiane T O. Dreszcz zimna przebiegł po skórze, powodując gęsią skórkę. Niecodziennie lądował w takiej sytuacji, w rzeczywistości była to taka pierwsza i szczerze powiedziawszy, nie wiedział, w jaki sposób należało się zachować, jednak widok igieł i butelek wystarczył mu za odpowiedź, której nie miał wcale zamiaru otrzymać. - czy ty... my... ja... - zaplątał się trochę, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu, kiedy wzrok zatrzymał się na jakimś dywanie. Po kiego grzyba mu taki dywan? Czy w nocy kogoś obrabowali i odprawili dzikie harce, gdzie jego zapłatą było przebicie brodawki? Zarówno świat, jak i myśli falowały tak dziwnie, że nie był w stanie ogarnąć, co do niego mówiła. Dopiero po dłuższej chwili dotarły do niego jej pytania. Odwrócił wzrok od dywanu i zaczerwienił się, tym razem ze złości, bo przecież nie można było tak po prostu wchodzić, robić krzywdę i domagać się odpowiedzi! Przynajmniej jego poranny kac podpowiadał, że jest to dobre rozwiązanie, ostry ton zwalczać ostrym tonem, po prostu mógł i tyle.
- JAK TO, KIM JESTEM... KIM TY JESTEŚ DO MERLINA I CO MI ZROBIŁAŚ? - wybuchł, patrząc się na nią z szokiem wypisanym na twarzy, zaraz jednak złagodniał, łapiąc się na tym, że nie było to zbyt grzeczne, a tym bardziej adekwatne do sytuacji. - Przepraszam... ale... to boli... - wyjaśnił, wskazując palcem na pierś, jakby długotrwały ból był świetnym wytłumaczeniem całego zamieszania.
- Mogę Ci dać piwo, ale... pomożesz mi to wyciągnąć? - zaproponował potulniej, wręcz nieśmiało. Temat dywanu zdecydowanie odszedł na drugi plan, bo przecież ważniejsze były jego obrażenia, a nie jakiś nowy element wewnątrz pomieszczenia, może by się przejął, gdyby tam leżało ciało, a tak? Ból w piersi zdecydowanie bardziej przykuwał jego uwagę.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Coś mi mocno nie pasuje i nie chodzi wyłącznie o pieprzony, trochę znajomy dywan. Młody chyba nie przywykł do podobnego stylu życia. Tacy typowi mieszkańcy menelni nie czerwienią się jak cnotki, kiedy pokażą kawałek gołego tyłka i nie zadają aż tak wielu pytań o wczoraj. Tych niepotrzebnych i irytujących. Co za różnica co robili? To było wczoraj. A wszyscy są teraz cali, żywi… no tylko cholernej różdżki nie ma. I ciuchów. W sumie to jebać ciuchy. Byle by się różdżka znalazła. Przy obecnej polityce nie mogę sobie pozwolić biegać po mieście bez niej, ryzykując trafieniem do pierdla.
Jeśli tu jej nie ma, po pozostaje zrobić nalot na łazienkę.
Chyba ma tu łazienkę? Albo cokolwiek?
Dobra. Po kolei. Najpierw klin.
Patrzę na rudego, kiedy próbuje wydusić z siebie pytanie. Na wszelkie klątwy egipskie, to potrwa wieczność.
-Chuj wie. - włażę mu w słowo i wzruszam ramionami. - Ale jeśli niczego nie pamiętam, znaczy, że nic szczególnego. Porządnego seksu się nie zapomina.
Dla pewności oglądam siebie, czy mam na skórze jakieś dodatkowe ślady nocnej działalności. Nic. Ten sam zestaw blizn i dwa siniaki - jeden na wysokości żeber tuż pod piersiami i drugi na udzie. Efekt zajebiście pechowego uniku i skrytobójczego ataku sterty połamanych beczek.
Lekko mrużę oczy, kiedy ten zaczyna się wydzierać. Zaciśnięte mocno zęby pomagają w opanowaniu chęci rzucenia w niego czymś. Przynajmniej na razie.
-Nic ci nie zrobiłam, bo nadal stoisz na swoich dwóch nogach ze wszystkimi innymi częściami ciała na miejscu. - wypowiadam słowa powoli, walcząc z mocnym skurczem szczęki. - A jestem tą osobą, którą wolałbyś mieć po swojej stronie, niż jako wroga. Więc mnie nie wkurwiaj.
Wschodni akcent lekko zakrada się do ostatniego zdania. Zdradziecki zaśpiew zawsze czeka, aż zaczynam gotować się ze złości, żeby się prześlizgnąć i mnie wydać. Kurwa. Może nie zauważy.
-Życie boli. - odpowiadam tym samym lodowatym tonem. Jednak rudy nie jest głupi. Proponuje układ, a wręcz propozycje nie do odrzucenia. Złość powoli ze mnie schodzi. Umowa to umowa. Ja się nie wysilę, a jeszcze browara dostanę.
-Umowa stoi. - wyciągam do niego rękę, czekając, aż ją uściśnie. Już mam go wygonić po procenty, jednak łapie się na myśli, że chyba najpierw muszę go ogarnąć, bo mi tym jojczeniem nie da żyć.
-Dobra, dawaj to, tylko się już zamknij.
Podchodzę bliżej, żeby ocenić rozmiar katastrofy. Nie znam się dobrze na tych wszystkich anatomicznych rzeczach, ale dostawałam wpierdol tyle razy, bez problemu rozpoznaje porządną opuchliznę. No i sam kolczyk. Jestem pewna wręcz na sto procent, że go już gdzieś widziałam. I to na bank - na kimś innym.
-Masz się nie ruszać, bo ci przypadkiem urwę coś, czego, jestem pewna, wolałbyś nie tracić.
Nie pierdole się z tym dalej, tylko sprawnie jedną ręką luzuję zapięcie i wyciągam przeklęte kółko, które ląduje na stole w stercie chłamu. Nie mogę jednak się powstrzymać przed jeszcze jedną rzeczą - i mocno naciskam opuchnięty sutek. To tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, że nie stracił czucia i nie zacznie mi biadolić, jak to zrobiłam z niego kalekę. No i też, żeby wyładować na czymś resztki wkurwu.
-Pacjent przeżył. Gratuluję. A teraz zapierdalaj po to piwo.
Siadam na drewnianym krześle i zarzucam nogi na stół, a raczej na ten kawałek, który nie został zapierdolony butelkami i igłami. Zimne drewno parzy moje gołe nogi. Ale jest to przyjemne. Jak zimny prysznic albo kąpiel w rzece.
Na myśl o rzece wzrok sam kieruje się na dywan.
Co jest z tobą nie tak? Zaczynam analizować go centymetr po centymetrze, kawałek po kawałku...
Kurwa, czy to na nim… to krew?
-Żesz kurwa… - wypowiadam za głośno. Stanowczo za głośno.
Jeśli tu jej nie ma, po pozostaje zrobić nalot na łazienkę.
Chyba ma tu łazienkę? Albo cokolwiek?
Dobra. Po kolei. Najpierw klin.
Patrzę na rudego, kiedy próbuje wydusić z siebie pytanie. Na wszelkie klątwy egipskie, to potrwa wieczność.
-Chuj wie. - włażę mu w słowo i wzruszam ramionami. - Ale jeśli niczego nie pamiętam, znaczy, że nic szczególnego. Porządnego seksu się nie zapomina.
Dla pewności oglądam siebie, czy mam na skórze jakieś dodatkowe ślady nocnej działalności. Nic. Ten sam zestaw blizn i dwa siniaki - jeden na wysokości żeber tuż pod piersiami i drugi na udzie. Efekt zajebiście pechowego uniku i skrytobójczego ataku sterty połamanych beczek.
Lekko mrużę oczy, kiedy ten zaczyna się wydzierać. Zaciśnięte mocno zęby pomagają w opanowaniu chęci rzucenia w niego czymś. Przynajmniej na razie.
-Nic ci nie zrobiłam, bo nadal stoisz na swoich dwóch nogach ze wszystkimi innymi częściami ciała na miejscu. - wypowiadam słowa powoli, walcząc z mocnym skurczem szczęki. - A jestem tą osobą, którą wolałbyś mieć po swojej stronie, niż jako wroga. Więc mnie nie wkurwiaj.
Wschodni akcent lekko zakrada się do ostatniego zdania. Zdradziecki zaśpiew zawsze czeka, aż zaczynam gotować się ze złości, żeby się prześlizgnąć i mnie wydać. Kurwa. Może nie zauważy.
-Życie boli. - odpowiadam tym samym lodowatym tonem. Jednak rudy nie jest głupi. Proponuje układ, a wręcz propozycje nie do odrzucenia. Złość powoli ze mnie schodzi. Umowa to umowa. Ja się nie wysilę, a jeszcze browara dostanę.
-Umowa stoi. - wyciągam do niego rękę, czekając, aż ją uściśnie. Już mam go wygonić po procenty, jednak łapie się na myśli, że chyba najpierw muszę go ogarnąć, bo mi tym jojczeniem nie da żyć.
-Dobra, dawaj to, tylko się już zamknij.
Podchodzę bliżej, żeby ocenić rozmiar katastrofy. Nie znam się dobrze na tych wszystkich anatomicznych rzeczach, ale dostawałam wpierdol tyle razy, bez problemu rozpoznaje porządną opuchliznę. No i sam kolczyk. Jestem pewna wręcz na sto procent, że go już gdzieś widziałam. I to na bank - na kimś innym.
-Masz się nie ruszać, bo ci przypadkiem urwę coś, czego, jestem pewna, wolałbyś nie tracić.
Nie pierdole się z tym dalej, tylko sprawnie jedną ręką luzuję zapięcie i wyciągam przeklęte kółko, które ląduje na stole w stercie chłamu. Nie mogę jednak się powstrzymać przed jeszcze jedną rzeczą - i mocno naciskam opuchnięty sutek. To tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, że nie stracił czucia i nie zacznie mi biadolić, jak to zrobiłam z niego kalekę. No i też, żeby wyładować na czymś resztki wkurwu.
-Pacjent przeżył. Gratuluję. A teraz zapierdalaj po to piwo.
Siadam na drewnianym krześle i zarzucam nogi na stół, a raczej na ten kawałek, który nie został zapierdolony butelkami i igłami. Zimne drewno parzy moje gołe nogi. Ale jest to przyjemne. Jak zimny prysznic albo kąpiel w rzece.
Na myśl o rzece wzrok sam kieruje się na dywan.
Co jest z tobą nie tak? Zaczynam analizować go centymetr po centymetrze, kawałek po kawałku...
Kurwa, czy to na nim… to krew?
-Żesz kurwa… - wypowiadam za głośno. Stanowczo za głośno.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Był przyzwyczajony do ordynarności, jednak nie każda kobieta miała coś koło metra pięćdziesiąt wzrostu i bluzgała w każdym kierunku świata. Chyba powinien się jej bać, pewnie trząsłby portami, gdyby nie to, że właśnie przeżywał wulkany bólu, które nijak pasowały do okazji pomyślenia trzeźwo i spokojnie. Moje myśli skupione na fizycznych i psychicznych katuszach przerwało jedno zdanie, które zamroziło mnie w miejscu. Przecież matka by mnie... zdzieliła szmatą, gdyby dowiedziała się jakie bezeceństwa odprawia, żyjąc w Londynie, bo to wychodziło poza wszelkie normy przyzwoitości! Płomień, jaki przykrywał wszystkie piegi, momentalnie zapłonął jeszcze głębszym ogniem, a cała sylwetka jakby zgarbiła się od tych przerażających słów, bo przecież wciąż był prawiczkiem. Wychowali go na porządnego gościa, a nie byle łajzę, przynajmniej tak kiedyś myślał, teraz to stał niemal nago przed kobietą i nie bardzo wiedział, co należy ze sobą zrobić we własnym mieszkaniu. Przemilczał jej rozglądanie się po ciele w poszukiwaniu śladów. Sam nie czuł zbyt dużej różnicy, ale bał się poszukiwać choćby najmniejszych różnic, takie życie w niewiedzy było lepsze, choć wprawdzie nic się nie stało, o ile niczym można nazwać ten zakrwawiony, dziwaczny dywan w pokoju.
Zrobił krok w tył na jej słowa, jakby mu groziła, ale bardziej tak ostrzegała, niż faktycznie próbowała go postraszyć. Dziwaczny dźwięk, jakby trochę twardsze słowa nadały więcej ekspresji, której nie sposób było nie uchwycić, tym bardziej że zamilkł jak trusia i spoglądał na nią dość niepewnie. Rację miała w jednym, nie chciał jej denerwować i uznawać za wroga, bo po co mieć złe kontakty z kimś, kto wie, gdzie mieszkasz?
Zamiast kontynuować dalsze pieśni żalu i boleści przyjął rękę, którą oferowała na swoim poziomie, czyli dość nisko. Nie pamiętał, czy aby na pewno miał jeszcze choćby jedno piwo... byłaby mocno zła?
Przyciągnął siedzenie i szybko usiadł, zanim dobrała się do jego piersi. Przymknął oczy i spojrzał się gdzieś w bok, nie chcąc przypominać sobie, że to faktycznie była rzeczywistość, bardzo popaprana, o niskim humorze i wysokim spadku moralnym prawda. Usłyszał jej ostrzeżenie i szczerze powiedziawszy ani mu się śniło ruszać choćby na milimetr. Nawet nie unosił piersi tylko brzuch, żeby nie przeszkadzać jej w działaniu. Odetchnął klika razy i zanim zdążył się zorientować, poczuł nacisk na bolącą brodawkę, aż w samym korzeniu kory mózgowej. - Ałaaaaa - ryknął przez zaciśnięte zęby, ale na szczęście było już po wszystkim. Otwarte oczy zlustrowały pobojowisko w postaci małego kolczyka i zapięcia. Nawet przez chwilę mu nie przemknęło przez myśl, że mogła zrobić to specjalnie, miał przecież zamknięte oczy. Siedzenie wydawało się na cholernie dobrym miejscu, bo nogi były z waty, a jednak pogoniła go po butelki. Umowa była umową, nieważne jak bardzo ostatnim, o czym myślał, było bąbelkowe, fermentowane piwsko. Podniósł się z niemałym jękiem i podszedł do jednej z szafek, wyciągając z niej dwie butelki zachomikowane jeszcze z zeszłego miesiąca, to te awaryjne ciemne, gorzkie, trochę życiowe piwo. Wracając do niej z dobytkiem, powędrował wzrokiem do zaczerwienionego miejscami dywanu, dziwne. Wręczył jej butelkę. Po pozie było widać, że czuje się jak w domu, to teraz należało się oświadczyć?
- Co jest grane? - spytał nieco zdezorientowany, bo przecież nie miał pojęcia, co kryło się w zawiniętym materiale, może była skora nieco wyjaśnić? Otworzył kapsel swojego piwa i upił łyk, czekając na historię. Oby nie mroziła w żyłach krwi. Oparł się o blat kuchenki i spróbował nacieszyć spływającym po gardle lekiem na ból.
Zrobił krok w tył na jej słowa, jakby mu groziła, ale bardziej tak ostrzegała, niż faktycznie próbowała go postraszyć. Dziwaczny dźwięk, jakby trochę twardsze słowa nadały więcej ekspresji, której nie sposób było nie uchwycić, tym bardziej że zamilkł jak trusia i spoglądał na nią dość niepewnie. Rację miała w jednym, nie chciał jej denerwować i uznawać za wroga, bo po co mieć złe kontakty z kimś, kto wie, gdzie mieszkasz?
Zamiast kontynuować dalsze pieśni żalu i boleści przyjął rękę, którą oferowała na swoim poziomie, czyli dość nisko. Nie pamiętał, czy aby na pewno miał jeszcze choćby jedno piwo... byłaby mocno zła?
Przyciągnął siedzenie i szybko usiadł, zanim dobrała się do jego piersi. Przymknął oczy i spojrzał się gdzieś w bok, nie chcąc przypominać sobie, że to faktycznie była rzeczywistość, bardzo popaprana, o niskim humorze i wysokim spadku moralnym prawda. Usłyszał jej ostrzeżenie i szczerze powiedziawszy ani mu się śniło ruszać choćby na milimetr. Nawet nie unosił piersi tylko brzuch, żeby nie przeszkadzać jej w działaniu. Odetchnął klika razy i zanim zdążył się zorientować, poczuł nacisk na bolącą brodawkę, aż w samym korzeniu kory mózgowej. - Ałaaaaa - ryknął przez zaciśnięte zęby, ale na szczęście było już po wszystkim. Otwarte oczy zlustrowały pobojowisko w postaci małego kolczyka i zapięcia. Nawet przez chwilę mu nie przemknęło przez myśl, że mogła zrobić to specjalnie, miał przecież zamknięte oczy. Siedzenie wydawało się na cholernie dobrym miejscu, bo nogi były z waty, a jednak pogoniła go po butelki. Umowa była umową, nieważne jak bardzo ostatnim, o czym myślał, było bąbelkowe, fermentowane piwsko. Podniósł się z niemałym jękiem i podszedł do jednej z szafek, wyciągając z niej dwie butelki zachomikowane jeszcze z zeszłego miesiąca, to te awaryjne ciemne, gorzkie, trochę życiowe piwo. Wracając do niej z dobytkiem, powędrował wzrokiem do zaczerwienionego miejscami dywanu, dziwne. Wręczył jej butelkę. Po pozie było widać, że czuje się jak w domu, to teraz należało się oświadczyć?
- Co jest grane? - spytał nieco zdezorientowany, bo przecież nie miał pojęcia, co kryło się w zawiniętym materiale, może była skora nieco wyjaśnić? Otworzył kapsel swojego piwa i upił łyk, czekając na historię. Oby nie mroziła w żyłach krwi. Oparł się o blat kuchenki i spróbował nacieszyć spływającym po gardle lekiem na ból.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
W swoim życiu robiłam naprawdę wiele dziwacznych, paskudnych, obrzydliwych i niemoralnych rzeczy. Dlatego pobudka w nieznanym mi miejscu, z jakimś obcym typem mieściła się w granicach typowego dla mnie stylu życia. Ja go nie wybrałam, to ono wybrało mnie. Zawsze mogło być gorzej, na przykład mogłam do końca życia siedzieć w wariatkowie albo pierdolnąć sobie w łeb. Dlatego nie mam co narzekać.
Kolejny ryk rudego gówniaka prawie zmusza mnie do przyjebania mu w brzuch, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Jak go bardziej uszkodzę, to nic mi nie przyniesie, a sama nie mam ochoty przekopywać się przez te wszystkie sterty gówna w poszukiwaniu piwa, o którym mi powiedział.
Krzesło uwiera mnie w plecy, więc poprawiam się na nim, ale trzeszczy tak niemiłosiernie, że przestaję się wiercić. Chuj wie, czy za chwilę się nie złamie, a ja nie wyląduję gołą dupą na lepkiej podłodze. Nie, nie potrzeba mi już takich atrakcji.
Kiedy w końcu dostaję piwo i upijam pierwszy łyk, świat zaczyna mi mniej przeszkadzać, staje się mniej kanciasty i głośny.
-A bo ja wiem. - odpowiadam szczerze, kątem oka nadal zerkając na pierdolony dywan. - Zabalowaliśmy z jakiegoś powodu. Pewnie było warto.
Dotykam ustami zimnej butelki.
Dywan. Krew.
Szybko kalkuluję coś w głowie. To by się zgadzało. Było zlecenie, żeby wytropić jakiegoś typa, co nie dostarczył jakichś pierdolonych piór dla dziwek. Robił problemy, więc chciałam mu złożyć drugą wizytę… ale ktoś go zabił. Pamiętam dokładnie teraz. Ciało w wannie z poderżniętym gardłem! Tylko dlaczego...
-Wygląda na to, że pozbywaliśmy się ciała. Albo ja się pozbywałam. - wzruszam ramionami, jakbym mówiła o wyjściu do jakiejś pieprzonej kawiarni. - Ale sądząc po tym oto trofeum, to robiliśmy to razem. A potem pewnie to opijaliśmy.
Tym razem robię większy łyk.
-Nie spinaj, psy nas nie znajdą. Nie pierwszy raz to robię.
Nie wiem, czy powinnam mu to mówić… ale tkwiliśmy w tym gównie razem. Tak że było mi trochę spokojniej.
-Jeśli nadal się spinasz, możemy zawrzeć mały układ. Ty będziesz milczał i ja będę. I cyk - wszyscy zadowoleni. Albo podaj inną cenę. Jestem otwarta na negocjacje. - unoszę w dłoni piwo, pokazując, że moja wielkoduszność jest spowodowana tylko i wyłącznie porcją alkoholu, tak że niech korzysta, dopóki się nie rozmyśliłam.
Kolejny ryk rudego gówniaka prawie zmusza mnie do przyjebania mu w brzuch, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Jak go bardziej uszkodzę, to nic mi nie przyniesie, a sama nie mam ochoty przekopywać się przez te wszystkie sterty gówna w poszukiwaniu piwa, o którym mi powiedział.
Krzesło uwiera mnie w plecy, więc poprawiam się na nim, ale trzeszczy tak niemiłosiernie, że przestaję się wiercić. Chuj wie, czy za chwilę się nie złamie, a ja nie wyląduję gołą dupą na lepkiej podłodze. Nie, nie potrzeba mi już takich atrakcji.
Kiedy w końcu dostaję piwo i upijam pierwszy łyk, świat zaczyna mi mniej przeszkadzać, staje się mniej kanciasty i głośny.
-A bo ja wiem. - odpowiadam szczerze, kątem oka nadal zerkając na pierdolony dywan. - Zabalowaliśmy z jakiegoś powodu. Pewnie było warto.
Dotykam ustami zimnej butelki.
Dywan. Krew.
Szybko kalkuluję coś w głowie. To by się zgadzało. Było zlecenie, żeby wytropić jakiegoś typa, co nie dostarczył jakichś pierdolonych piór dla dziwek. Robił problemy, więc chciałam mu złożyć drugą wizytę… ale ktoś go zabił. Pamiętam dokładnie teraz. Ciało w wannie z poderżniętym gardłem! Tylko dlaczego...
-Wygląda na to, że pozbywaliśmy się ciała. Albo ja się pozbywałam. - wzruszam ramionami, jakbym mówiła o wyjściu do jakiejś pieprzonej kawiarni. - Ale sądząc po tym oto trofeum, to robiliśmy to razem. A potem pewnie to opijaliśmy.
Tym razem robię większy łyk.
-Nie spinaj, psy nas nie znajdą. Nie pierwszy raz to robię.
Nie wiem, czy powinnam mu to mówić… ale tkwiliśmy w tym gównie razem. Tak że było mi trochę spokojniej.
-Jeśli nadal się spinasz, możemy zawrzeć mały układ. Ty będziesz milczał i ja będę. I cyk - wszyscy zadowoleni. Albo podaj inną cenę. Jestem otwarta na negocjacje. - unoszę w dłoni piwo, pokazując, że moja wielkoduszność jest spowodowana tylko i wyłącznie porcją alkoholu, tak że niech korzysta, dopóki się nie rozmyśliłam.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Nie potrafił uwierzyć w to, że tak dziwaczna sytuacja spotkała właśnie jego, przecież pilnował się zawsze praktycznie ze wszystkim! Próbował przypomnieć sobie, skąd, dlaczego, gdzie i w jaki sposób mogli wylądować w tak dziwacznej sytuacji, ale zamiast poświęcić chwilę uwagi na cokolwiek związanego z poprzednią nocą, myślał tylko o przeraźliwym zimnie, które powodował chłód wiatru z dworu. Pogoda musiała być iście Londyńska, zapowiadało się na kolejny deszcz. Pewnie w ciągu godziny lunie jak z cebra.
- Jak to... zabalowaliśmy, ale... ale... nie. - próbował połapać się w tym zagmatwaniu, plącząc sobie samemu język, który w tym momencie zdradzał najwięcej z jego opinii o sytuacji. Próbując to jakoś poukładać, poczuł, jak bardzo chce mu się pić. Na wpół zawstydzony, a i po części nieco zaszokowany podszedł do kranu, wlewając sobie wody do umytego wcześniej kubka. Faktycznie cały zlew zawalony był brudnymi naczyniami, które czekały na odpowiedni moment do pozbycia się z nich brudu, ale to nie była ta chwila, zdecydowanie nie. Gdzieś w międzyczasie w drugiej dłoni znalazła się obrana marchewka, którą zaczął gryźć dla uspokojenia myśli. Głośny kęs i chodząca żuchwa przypomniały mu o rzeczywistości. Musiał się dowiedzieć, o co chodziło i dlaczego ten dywan... niemal zakrztusił się, słysząc jej słowa o ciele. Była płatnym mordercą? Kogo on do cholery wpuścił do domu? Dlaczego i po co? Pojedyncze przebłyski zaczęły powoli się klarować, kiedy tylko kontynuowała swoje 'wspaniałe' wnioski. W skroni coś zaczęło pulsować dosyć nienaturalnie. Odkaszlnął mocno, próbując pozbyć się drobinek gryzionej marchewki, które wpadły, nie w tą dziurkę co powinny.
- Jak nie... ja... co? JAK TO RAZEM?! - niemal zapiszczał w panice, starając się jakoś uspokoić rozpędzone w ciągu sekundy serce.
- Iiidź st.. stąd. - zadecydował momentalnie, podejmując decyzję bez większego przemyślenia. Mogła uznać to za zgodę do swojego małego układu, który mu zaproponowała. Nie obchodziło go nic poza tym, że miał trupa zawiniętego w dywan, a ona... ona próbowała mu wmówić, że miał w tym jakiś udział... ON?! Niemożliwe, przecież... to było zwyczajnie niemożliwe! - Zabieraj... to... czymkolwiek to jest... - jego głos drżał, bo nigdy dotychczas nie znajdował się w tak pokracznej sytuacji. Nic dziwnego, że zaczął panikować.
- Jak to... zabalowaliśmy, ale... ale... nie. - próbował połapać się w tym zagmatwaniu, plącząc sobie samemu język, który w tym momencie zdradzał najwięcej z jego opinii o sytuacji. Próbując to jakoś poukładać, poczuł, jak bardzo chce mu się pić. Na wpół zawstydzony, a i po części nieco zaszokowany podszedł do kranu, wlewając sobie wody do umytego wcześniej kubka. Faktycznie cały zlew zawalony był brudnymi naczyniami, które czekały na odpowiedni moment do pozbycia się z nich brudu, ale to nie była ta chwila, zdecydowanie nie. Gdzieś w międzyczasie w drugiej dłoni znalazła się obrana marchewka, którą zaczął gryźć dla uspokojenia myśli. Głośny kęs i chodząca żuchwa przypomniały mu o rzeczywistości. Musiał się dowiedzieć, o co chodziło i dlaczego ten dywan... niemal zakrztusił się, słysząc jej słowa o ciele. Była płatnym mordercą? Kogo on do cholery wpuścił do domu? Dlaczego i po co? Pojedyncze przebłyski zaczęły powoli się klarować, kiedy tylko kontynuowała swoje 'wspaniałe' wnioski. W skroni coś zaczęło pulsować dosyć nienaturalnie. Odkaszlnął mocno, próbując pozbyć się drobinek gryzionej marchewki, które wpadły, nie w tą dziurkę co powinny.
- Jak nie... ja... co? JAK TO RAZEM?! - niemal zapiszczał w panice, starając się jakoś uspokoić rozpędzone w ciągu sekundy serce.
- Iiidź st.. stąd. - zadecydował momentalnie, podejmując decyzję bez większego przemyślenia. Mogła uznać to za zgodę do swojego małego układu, który mu zaproponowała. Nie obchodziło go nic poza tym, że miał trupa zawiniętego w dywan, a ona... ona próbowała mu wmówić, że miał w tym jakiś udział... ON?! Niemożliwe, przecież... to było zwyczajnie niemożliwe! - Zabieraj... to... czymkolwiek to jest... - jego głos drżał, bo nigdy dotychczas nie znajdował się w tak pokracznej sytuacji. Nic dziwnego, że zaczął panikować.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
-Srakto. - przewracam oczami. - Łoiliśmy wódę, jak widzisz.
Leniwie potrącam stopą jedną z pustych butelek, co stały na stole, ta chwile się chwieje, po czym ląduje na podłodze, roztrzaskując się na kawałki.
-Reparo. - wypowiadam momentalnie, czyniąc znak dłonią, zmuszając butelkę do sklejenia się w całość. Jestem w końcu porządną osobą. No i nie chce mieć odłamków szkła w skórze.
Picie piwa w obskurnej kuchni miało jakiś urok. Zimne powietrze przyjemnie chłodziło skronie, chujowy kwaśny szczoch pomagał wrócić do rzeczywistości. Czas się wlókł, ale czułam w kościach, że trzeba się zwijać, w końcu będę musiała zdać raport Bulstrodeowi… I przenieść przesyłkę. Chuj, jak trzeba - to trzeba, przy okazji sprawdzę, czy miejsce zbrodni jest w takim stanie, że można nie obawiać się o przyszły stan własnej skóry. Najwyżej… trochę tam posprzątam.
Patrzę, jak młody się miota po pokoju. Zachowanie jeszcze bardziej zaczyna się gryźć z otoczką, jaką zbudował. Chujowa dzielnica, gdzie nie każdy chciałby tu się osiedlić na stałe, mieszkanie, przypominające melinę pijaka… A sam zachowywał się jak przestraszona pannica. Nie pasowało mi to... ale nie miałam powodów w to wnikać.
W odpowiedzi tylko leniwie się przeciągam i zeruję piwo, jakby to był kompot.
-No jak sobie jaśniepan życzy. - mówię z przekąsem i kolejnym leniwym ruchem ręki oraz inkantacją “Accio” przyzywam moje ubrania. Nie chce mi się ich szukać, a już i tak młody widział mój trik. Wymiętoszone łachy lecą w moją z pomieszczenia, które chyba jest łazienką. Aha. Czyli to tam się ukryłyście!
-To jest dywan. Nie chcesz go mieć, to nie. - wzruszam ramionami, po czym zwlekam się ze swojego miejsca. Przebieram się przy kolesiu, nieśpiesznie najpierw zwalając jego brudną koszulę na upierdoloną podłogę, a później naciągając na siebie kolejne warstwy moich ubrań. Nogawki do kolan są ubłocone, a na szarym swetrze da się zauważyć ślady zaschniętej krwi. Trzeba będzie zrobić dzień prania. Na razie narzucam na wierzch czarną ciut przydużą skórzaną kurtkę, która dobrze zakrywa niechciane ślady.
I najważniejsze - w końcu odnajduje różdżkę, która przez cały czas była w kieszeni spodni.
-Całkiem porządny kawałek dywanu. Nie wiem, o co ci chodzi. - kręcę głową zrezygnowana. Mnie to się takie coś przyda. Powieszę na jednej ze ścian, żeby ją trochę docieplić.
Machnięciem różdżki sprawiam, że dywan posłusznie zaczyna lewitować. Wewnątrz, jak można było się spodziewać - nie ma nic.
-A kolczyki sobie zostaw. Umarlakowi się już nie przydadzą. - rzucam przez ramię, ruszając w stronę drzwi, a dywan płynie w powietrzu za mną. - Bywaj, młody.
/zt
Leniwie potrącam stopą jedną z pustych butelek, co stały na stole, ta chwile się chwieje, po czym ląduje na podłodze, roztrzaskując się na kawałki.
-Reparo. - wypowiadam momentalnie, czyniąc znak dłonią, zmuszając butelkę do sklejenia się w całość. Jestem w końcu porządną osobą. No i nie chce mieć odłamków szkła w skórze.
Picie piwa w obskurnej kuchni miało jakiś urok. Zimne powietrze przyjemnie chłodziło skronie, chujowy kwaśny szczoch pomagał wrócić do rzeczywistości. Czas się wlókł, ale czułam w kościach, że trzeba się zwijać, w końcu będę musiała zdać raport Bulstrodeowi… I przenieść przesyłkę. Chuj, jak trzeba - to trzeba, przy okazji sprawdzę, czy miejsce zbrodni jest w takim stanie, że można nie obawiać się o przyszły stan własnej skóry. Najwyżej… trochę tam posprzątam.
Patrzę, jak młody się miota po pokoju. Zachowanie jeszcze bardziej zaczyna się gryźć z otoczką, jaką zbudował. Chujowa dzielnica, gdzie nie każdy chciałby tu się osiedlić na stałe, mieszkanie, przypominające melinę pijaka… A sam zachowywał się jak przestraszona pannica. Nie pasowało mi to... ale nie miałam powodów w to wnikać.
W odpowiedzi tylko leniwie się przeciągam i zeruję piwo, jakby to był kompot.
-No jak sobie jaśniepan życzy. - mówię z przekąsem i kolejnym leniwym ruchem ręki oraz inkantacją “Accio” przyzywam moje ubrania. Nie chce mi się ich szukać, a już i tak młody widział mój trik. Wymiętoszone łachy lecą w moją z pomieszczenia, które chyba jest łazienką. Aha. Czyli to tam się ukryłyście!
-To jest dywan. Nie chcesz go mieć, to nie. - wzruszam ramionami, po czym zwlekam się ze swojego miejsca. Przebieram się przy kolesiu, nieśpiesznie najpierw zwalając jego brudną koszulę na upierdoloną podłogę, a później naciągając na siebie kolejne warstwy moich ubrań. Nogawki do kolan są ubłocone, a na szarym swetrze da się zauważyć ślady zaschniętej krwi. Trzeba będzie zrobić dzień prania. Na razie narzucam na wierzch czarną ciut przydużą skórzaną kurtkę, która dobrze zakrywa niechciane ślady.
I najważniejsze - w końcu odnajduje różdżkę, która przez cały czas była w kieszeni spodni.
-Całkiem porządny kawałek dywanu. Nie wiem, o co ci chodzi. - kręcę głową zrezygnowana. Mnie to się takie coś przyda. Powieszę na jednej ze ścian, żeby ją trochę docieplić.
Machnięciem różdżki sprawiam, że dywan posłusznie zaczyna lewitować. Wewnątrz, jak można było się spodziewać - nie ma nic.
-A kolczyki sobie zostaw. Umarlakowi się już nie przydadzą. - rzucam przez ramię, ruszając w stronę drzwi, a dywan płynie w powietrzu za mną. - Bywaj, młody.
/zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
W szoku pokręcił głową, jakby sprzeczał się z własnymi myślami, które pędziły tak szybko, że nie był zwyczajnie w stanie ich wyłapać. Obrazy z przepitej nocy ani trochę nie rozjaśniały się, choć próbował wyłapać poszczególne elementy, które zdołałyby mu wytłumaczyć, że w rzeczywistości do niczego nie doszło, nikogo nie zabili, było bezpiecznie. Londyn i bezpiecznie, słowa, które nie miały prawa znajdować się w jednym zdaniu, przynajmniej dla tego, którego nazwisko samo w sobie goniła zła sława.
Dźwięk tłuczonego szkła naznaczył się w jego głowie, pobrzękując dziwacznie. Obserwował drobinki, które od ruchu ręką zaczęły składać się w... całość? Nie potrzebowała różdżki? Kim była do cholery?
Chwilę później zaczęła się ubierać, a on wręcz machinalnie odwrócił się tyłem, samemu zabierając się za zrobienie... czegoś! Musiał pozbierać skarpetki z podłogi, chociażby, choć jedynym miejscem dla nich odpowiednim była łazienka, gdzie leżała reszta brudnych rzeczy. Nie obrócił się do momentu, aż usłyszał, że coś z podłogi zostaje podniesione. Obrócił się i dojrzał pustkę w dywanie, który miał niby mieć w sobie jakiegoś umarlaka. Spłonął kolejnym rumieńcem, bo naprawdę uwierzył niziutkiej kobiecie... znowu wyszedł na buraka!
Kątem ucha usłyszał jej komentarz o kolczykach i jeszcze bardziej zatopił się w czerwieni wypływającej na twarz. - Dz.. dzięki... przepraszam! - rzucił za nią, jednak zamknięte drzwi odpowiedziały same za siebie. Przegonił kogoś w bardzo nieuprzejmy sposób i ani przez chwilę nie miał refleksji dotyczącej tegoż zachowania! Dopiero kiedy z framugi doszedł trzask, odetchnął głęboko, przypominając sobie, w jak dziwacznej sytuacji się znalazł. Nie czekając, aż tamta wróci, zaczął wszystko sprzątać. Butelki pozbierał w jedno miejsce, porozrzucane rzeczy w drugie, a łóżko w kilku ruchach doprowadził do porządku. Został mu tylko jego własny bajzel związany z kolczykiem, który momentalnie wylądował w śmietniku. Nie czekał na zaproszenia pod zimny prysznic, po prostu pozwolił strumieniowi zmyć z siebie wszystko, bez zbędnego rozmyślania, nawet szczypanie w piersi przestało być tak przerażające, jak myśl, że kobieta mogła źle go zrozumieć. Nie miał jej nic za złe, po prostu był zdezorientowany! Widocznie burak zostanie burakiem na zawsze, a przecież nawet się nie starał!
| zt.
Dźwięk tłuczonego szkła naznaczył się w jego głowie, pobrzękując dziwacznie. Obserwował drobinki, które od ruchu ręką zaczęły składać się w... całość? Nie potrzebowała różdżki? Kim była do cholery?
Chwilę później zaczęła się ubierać, a on wręcz machinalnie odwrócił się tyłem, samemu zabierając się za zrobienie... czegoś! Musiał pozbierać skarpetki z podłogi, chociażby, choć jedynym miejscem dla nich odpowiednim była łazienka, gdzie leżała reszta brudnych rzeczy. Nie obrócił się do momentu, aż usłyszał, że coś z podłogi zostaje podniesione. Obrócił się i dojrzał pustkę w dywanie, który miał niby mieć w sobie jakiegoś umarlaka. Spłonął kolejnym rumieńcem, bo naprawdę uwierzył niziutkiej kobiecie... znowu wyszedł na buraka!
Kątem ucha usłyszał jej komentarz o kolczykach i jeszcze bardziej zatopił się w czerwieni wypływającej na twarz. - Dz.. dzięki... przepraszam! - rzucił za nią, jednak zamknięte drzwi odpowiedziały same za siebie. Przegonił kogoś w bardzo nieuprzejmy sposób i ani przez chwilę nie miał refleksji dotyczącej tegoż zachowania! Dopiero kiedy z framugi doszedł trzask, odetchnął głęboko, przypominając sobie, w jak dziwacznej sytuacji się znalazł. Nie czekając, aż tamta wróci, zaczął wszystko sprzątać. Butelki pozbierał w jedno miejsce, porozrzucane rzeczy w drugie, a łóżko w kilku ruchach doprowadził do porządku. Został mu tylko jego własny bajzel związany z kolczykiem, który momentalnie wylądował w śmietniku. Nie czekał na zaproszenia pod zimny prysznic, po prostu pozwolił strumieniowi zmyć z siebie wszystko, bez zbędnego rozmyślania, nawet szczypanie w piersi przestało być tak przerażające, jak myśl, że kobieta mogła źle go zrozumieć. Nie miał jej nic za złe, po prostu był zdezorientowany! Widocznie burak zostanie burakiem na zawsze, a przecież nawet się nie starał!
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchniosalon
Szybka odpowiedź