Pracownia
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia
Połączona bezpośrednio z kuchnią i pomieszczeniem gospodarczym, ma osobne wyjście do ogrodu. Rzędy półek zastawione są doniczkami, nasionami i alchemicznymi przyrządami. To tutaj powstają tworzone przez Grey’ów lecznicze maści i eliksiry, a także trwają tu badania nad powstaniem nowych odmian roślin. Pracownia została zaprojektowana tak, by wszystko było na wyciągnięcie ręki: próbki glebowe, atlasy chorób i szkodników czy zielniki. Na przytwierdzonych do ścian hakach zawieszone są robocze stroje, jak i narzędzia, w tym motyki, grabie oraz noże i pikowniki.
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 3
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 3
Ileż można było się uśmiechać? No proszę, niby rodzina, a jednak Aurora miała zupełnie inną filozofię życiową. Nie umiała przestać się uśmiechać, chociażby los raz po raz okładał ją ciosami. Nie chciała nikogo martwić, co jedynie sprawiało, że gryzła się bardziej w sobie. A im bardziej gryzła, tym szerzej się uśmiechała. Ale komu można posyłać uśmiechy, gdy nie ma nikogo wokół?
Nie to, że chciała Halberta szokować, ale chyba niezbyt pasowała w kanony w tych wszystkich pięknie ułożonych dam. Starała się, to nie tak, że olewała wszelkie konwenanse, ale nie zawsze jej to z łatwością przychodziło. Całe szczęście Halbert nie miał jej oceniać pod kątem wydania za mąż, więc mogła czuć się przy nim swobodnie.
Te pierwsze od dawna w miarę szczęśliwe chwile miały niedługo urosnąć w jej sercu do rangi wielkich wydarzeń, gdy nie musiała się martwić całą tą wojną, wszystkimi okropieństwami z nią związanymi. Chyba że i rodzinę Grey dotknie jeszcze bardziej, zabierając jej małą sielską otoczkę, w jakiej mogła tu żyć.
- Święci? - Zdziwiła się szczerze, bo ostatecznie nie była pewna, czy jeśli istnieją święci, to byli oni tak niewinni, pozwalając na to wszystko, co się teraz działo. - Chyba tak, chyba masz rację. - Nie chciała się jednak zdradzać z myślą, że być może to nie święci, a ci, którzy czekali, żeby w życiu było im jedynie gorzej.
Na szczęście jedzenie łagodzi wiele obyczajów, w tym także ciasta, które miała nadzieję, że rzeczywiście im posmakują. Wciąż nie miała takiej wprawy, jak jej mama, ale zdecydowanie nie ustawała w próbach jej doścignięcia. A może tylko jej się tak wydawało, bo jednak nie było takiego ciasta, które by smakowało, tak jak u mamy?
- No to teraz mam nadzieję, że znajdziesz chwilę, na słowo lub kilka. Bo przysięgam, że rozstawie namiar na Dolinę i ilekroć się pojawisz, a do nas nie zajdziesz, ja będę wiedzieć. - Pogroziła mu palcem, chociaż w zasadzie nie miała prawa mu grozić, bo przecież w obecnych czasach istniało tyle rzeczy ważniejszych niż herbatka u wujostwa i kuzynów.
- Wszystko w porządku… Rodzice zadowoleni, że wróciłam… - Rzuciła początkowo ogólnikowo, przyglądając się, jak sięga po kolejne przyrządy i składniki. Zaczekała aż skończy, żeby zacząć pomału szykować się do swoich.
- Wiesz… Nie wszystkie rany, jakie czarodziej odnosi, są zadane ciału i… - Zamilkła, przez chwilę w głowie analizując, co takiego czyni kuzyn i momentalnie, jak tylko zobaczyła, jak kolejną rzecz wrzuca do wywaru, zdzieliła go po dłoniach drewnianą łyżką do mieszania.
- Halbercie Grey, czy tobie lunaballa w głowie tańczy, czy też twój mózg to feniks, który właśnie uległ spaleniu?! Czy ty chcesz nas zabić?! - Spytała groźnie, nie pozwalając mu na dodanie niczego dalej, dopóki nie upewniła się, że ta nieumiejętna próba stworzenia pasty już im nie zagraża.
- Jakaś dziewczyna zawróciła ci w głowie, że chciałeś nas tutaj poparzyć? - Rzuciła mu badawcze spojrzenie, chociaż nadal łyżkę trzymała w pogotowiu, jakby znów coś kombinował.
____________________________________
Próbuję zrobić eliksir uspokajający. (ST 50) Zużywam: 3 ing roślinne - Ropa czyrakobulwy, czarna jagoda, melisa. 2 ing zwierzęce - krew salamandry, ślina kota
Nie to, że chciała Halberta szokować, ale chyba niezbyt pasowała w kanony w tych wszystkich pięknie ułożonych dam. Starała się, to nie tak, że olewała wszelkie konwenanse, ale nie zawsze jej to z łatwością przychodziło. Całe szczęście Halbert nie miał jej oceniać pod kątem wydania za mąż, więc mogła czuć się przy nim swobodnie.
Te pierwsze od dawna w miarę szczęśliwe chwile miały niedługo urosnąć w jej sercu do rangi wielkich wydarzeń, gdy nie musiała się martwić całą tą wojną, wszystkimi okropieństwami z nią związanymi. Chyba że i rodzinę Grey dotknie jeszcze bardziej, zabierając jej małą sielską otoczkę, w jakiej mogła tu żyć.
- Święci? - Zdziwiła się szczerze, bo ostatecznie nie była pewna, czy jeśli istnieją święci, to byli oni tak niewinni, pozwalając na to wszystko, co się teraz działo. - Chyba tak, chyba masz rację. - Nie chciała się jednak zdradzać z myślą, że być może to nie święci, a ci, którzy czekali, żeby w życiu było im jedynie gorzej.
Na szczęście jedzenie łagodzi wiele obyczajów, w tym także ciasta, które miała nadzieję, że rzeczywiście im posmakują. Wciąż nie miała takiej wprawy, jak jej mama, ale zdecydowanie nie ustawała w próbach jej doścignięcia. A może tylko jej się tak wydawało, bo jednak nie było takiego ciasta, które by smakowało, tak jak u mamy?
- No to teraz mam nadzieję, że znajdziesz chwilę, na słowo lub kilka. Bo przysięgam, że rozstawie namiar na Dolinę i ilekroć się pojawisz, a do nas nie zajdziesz, ja będę wiedzieć. - Pogroziła mu palcem, chociaż w zasadzie nie miała prawa mu grozić, bo przecież w obecnych czasach istniało tyle rzeczy ważniejszych niż herbatka u wujostwa i kuzynów.
- Wszystko w porządku… Rodzice zadowoleni, że wróciłam… - Rzuciła początkowo ogólnikowo, przyglądając się, jak sięga po kolejne przyrządy i składniki. Zaczekała aż skończy, żeby zacząć pomału szykować się do swoich.
- Wiesz… Nie wszystkie rany, jakie czarodziej odnosi, są zadane ciału i… - Zamilkła, przez chwilę w głowie analizując, co takiego czyni kuzyn i momentalnie, jak tylko zobaczyła, jak kolejną rzecz wrzuca do wywaru, zdzieliła go po dłoniach drewnianą łyżką do mieszania.
- Halbercie Grey, czy tobie lunaballa w głowie tańczy, czy też twój mózg to feniks, który właśnie uległ spaleniu?! Czy ty chcesz nas zabić?! - Spytała groźnie, nie pozwalając mu na dodanie niczego dalej, dopóki nie upewniła się, że ta nieumiejętna próba stworzenia pasty już im nie zagraża.
- Jakaś dziewczyna zawróciła ci w głowie, że chciałeś nas tutaj poparzyć? - Rzuciła mu badawcze spojrzenie, chociaż nadal łyżkę trzymała w pogotowiu, jakby znów coś kombinował.
____________________________________
Próbuję zrobić eliksir uspokajający. (ST 50) Zużywam: 3 ing roślinne - Ropa czyrakobulwy, czarna jagoda, melisa. 2 ing zwierzęce - krew salamandry, ślina kota
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 1
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 1
Prawdą było, że nie zamierzał oceniać jej pod kątem ożenku, ale nie mógł przecież pozwolić, by swym nieroztropnym zachowaniem traciła szansę na dobrą partię. Tylko kto w dzisiejszych czasach się do niej zaliczał? Sam nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał, choć zapewne musiałby, gdyby Hazel wciąż z nimi była. Znając Halberta, częściej przesiadywałby przed domem z dubeltówką w oczekiwaniu na absztyfikantów, niż przeglądał dostępny katalog.
- Zawsze możesz mnie też zaprosić, wtedy nie będę mógł się wykręcić. - Parsknął na grożenie palcem, wiedząc że się tylko droczą. Gdyby dyskusja była na poważnie, już musiałby bronić się przed nią na wszelkie sposoby. Dobrze wiedział, że nie należało jej oceniać po ładnej buzi i złotych, jak u aniołka włosach. Potrafiła być stanowcza i groźna, dokładnie tak, jak teraz! Zdumiony niemal wywrócił się na chybotliwym krześle, kiedy drewniana łyżka zostawiła czerwony ślad na jego dłoni.
- Co?! Dlaczego, zwariowałaś?! - wykrzyknął w reakcji, szukając odpowiedzi pierw na twarzy panny Sprout, a następnie w swoim moździerzu. - Cholera…
Zupełnie nie wiedział co w niego wstąpiło. Czyżby to obecność kuzynki i ekscytacja spotkaniem czy też Aurora miała rację i ktoś zawrócił mu w głowie? W ostatnim czasie musiał dbać o wszystko, pilnować, by dopięte na ostatni guzik były zarówno szklarnie Prewettów, jak i domowe porządki. Nie pamiętał kiedy po raz ostatni był aż tak rozkojarzony, - czyżby brakowało mu sił, by skupić się na samym sobie?
- Chłoszczyść - rzucił zaklęcie na wybrudzone przez niego naczynie. - Eh, tyle na zmarnowanie - mruknął pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem nad własnym gapiostwem. W jednej chwili jego twarz zaczęła się zmieniać. Nieliczne zmarszczki pogłębiły się, nadając mu ciężkości i powagi. Po roześmianym mężczyźnie, który otworzył jej drzwi pozostał już tylko cień. Przez naznaczoną słońcem skórę przebijało się zmęczenie oraz rozczarowanie samym sobą. Nie odezwał się jednak słowem, póki nie wziął kilka głębszych oddechów. Uśmiechnął się łagodnie gdy z westchnieniem uniósł wzrok na kuzynkę. - Chciałbym, by to była dziewczyna - przyznał niechętnie. Nie sądził, że tak prędko się przed nią odsłoni i to jeszcze na własne życzenie. - Nie mów Hattie ani Herbowi. Zjedliby mnie. - Nie napomknął natomiast, czy mówi o dziewczynie czy też o nieudanej miksturze. Zwolnił jej więcej miejsca przy stole i przesunął się nieco, chcąc usprawnić ich pracę. Zaczął pracę od nowa, krojąc i mieszając kolejne, tym razem właściwe składniki.
Dzięki uprzejmości Hattie na ozdobionym koronkową serwetą blacie pobliskiej szafki pojawił się szklany dzbanek. Spod pokrywki uciekała para o kuszącym, jesiennym zapachu, obwieszczając że herbata była już gotowa.
- Co mówiłaś o tych ranach? - szybko powrócił do poprzedniego tematu z zamiarem odwrócenia uwagi od samego siebie. - Nie zadane ciału? Zajęłaś się poezją? - Ściągnął brwi w niezrozumieniu, bo choć domyślał się o czym kobieta mówiła, to przed uzyskaniem pełnych wyjaśnień nie chciał dopowiadać sobie żadnego z zakończeń. - Mów mi tu zaraz co się stało.
| próbuję zrobić pastę na oparzenia (ST 50); astronomia II, więc I porcja
używam trzy ingrediencje roślinne: ogniste nasiona, mięta, aloes; oraz dwie zwierzęce: ropa kołkogonka, mleko owcy
- Zawsze możesz mnie też zaprosić, wtedy nie będę mógł się wykręcić. - Parsknął na grożenie palcem, wiedząc że się tylko droczą. Gdyby dyskusja była na poważnie, już musiałby bronić się przed nią na wszelkie sposoby. Dobrze wiedział, że nie należało jej oceniać po ładnej buzi i złotych, jak u aniołka włosach. Potrafiła być stanowcza i groźna, dokładnie tak, jak teraz! Zdumiony niemal wywrócił się na chybotliwym krześle, kiedy drewniana łyżka zostawiła czerwony ślad na jego dłoni.
- Co?! Dlaczego, zwariowałaś?! - wykrzyknął w reakcji, szukając odpowiedzi pierw na twarzy panny Sprout, a następnie w swoim moździerzu. - Cholera…
Zupełnie nie wiedział co w niego wstąpiło. Czyżby to obecność kuzynki i ekscytacja spotkaniem czy też Aurora miała rację i ktoś zawrócił mu w głowie? W ostatnim czasie musiał dbać o wszystko, pilnować, by dopięte na ostatni guzik były zarówno szklarnie Prewettów, jak i domowe porządki. Nie pamiętał kiedy po raz ostatni był aż tak rozkojarzony, - czyżby brakowało mu sił, by skupić się na samym sobie?
- Chłoszczyść - rzucił zaklęcie na wybrudzone przez niego naczynie. - Eh, tyle na zmarnowanie - mruknął pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem nad własnym gapiostwem. W jednej chwili jego twarz zaczęła się zmieniać. Nieliczne zmarszczki pogłębiły się, nadając mu ciężkości i powagi. Po roześmianym mężczyźnie, który otworzył jej drzwi pozostał już tylko cień. Przez naznaczoną słońcem skórę przebijało się zmęczenie oraz rozczarowanie samym sobą. Nie odezwał się jednak słowem, póki nie wziął kilka głębszych oddechów. Uśmiechnął się łagodnie gdy z westchnieniem uniósł wzrok na kuzynkę. - Chciałbym, by to była dziewczyna - przyznał niechętnie. Nie sądził, że tak prędko się przed nią odsłoni i to jeszcze na własne życzenie. - Nie mów Hattie ani Herbowi. Zjedliby mnie. - Nie napomknął natomiast, czy mówi o dziewczynie czy też o nieudanej miksturze. Zwolnił jej więcej miejsca przy stole i przesunął się nieco, chcąc usprawnić ich pracę. Zaczął pracę od nowa, krojąc i mieszając kolejne, tym razem właściwe składniki.
Dzięki uprzejmości Hattie na ozdobionym koronkową serwetą blacie pobliskiej szafki pojawił się szklany dzbanek. Spod pokrywki uciekała para o kuszącym, jesiennym zapachu, obwieszczając że herbata była już gotowa.
- Co mówiłaś o tych ranach? - szybko powrócił do poprzedniego tematu z zamiarem odwrócenia uwagi od samego siebie. - Nie zadane ciału? Zajęłaś się poezją? - Ściągnął brwi w niezrozumieniu, bo choć domyślał się o czym kobieta mówiła, to przed uzyskaniem pełnych wyjaśnień nie chciał dopowiadać sobie żadnego z zakończeń. - Mów mi tu zaraz co się stało.
| próbuję zrobić pastę na oparzenia (ST 50); astronomia II, więc I porcja
używam trzy ingrediencje roślinne: ogniste nasiona, mięta, aloes; oraz dwie zwierzęce: ropa kołkogonka, mleko owcy
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 5, 6
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 5, 6
Spojrzała na niego, jakby w tym momencie wbił jej nóż w serce. Dla dodatnia dramatycznego efektu złapała się za serce.
- Twierdzisz, że kiedykolwiek poczułeś się niezaproszony do mojego domu? No, no Halbercie… Muszę przyznać, że nawet nie wiedziałam, że kuzyn może mi tak brutalnie złamać serce. - Powiedziała, ocierając niewidzialną łzę.
Co oczywiście zostało im przerwane przez jego nieostrożność. Oczywiście, dla niego i tak skończyło się to dość łagodnie. Aurora przez chwilę spoglądała na kuzyna groźnie, ale w rzeczywistości, zastanawiała się, czy wszystko z nim w najlepszym porządku.
- Jeśli chciałeś przypalić wszystko wokół, pozbywając się przy okazji włosów i brody? Jak chciałeś iść do fryzjera, to mogłeś powiedzieć. Trochę umiem skracać włosy. - Powiedziała, nadal kręcąc głową, ale odrobinę się luzując, bo ostatecznie przecież nic się nie stało. Chodziło głównie o to, że miała nadzieję, że naprawdę chodziło o coś niezagrażającego życiu. Sama przecież wiedziała, że jakby nawet najbardziej bolesne złamania serca, nie mogą zabić. No, a przynajmniej nie bezpośrednio — mogą jedynie prowadzić do złych myśli, które później pchną nas do złych czynów. No ale może zaraz się dowie?
Widząc poważną minę kuzyna, lekko przekrzywiła głowę.
- Chłopak w takim razie? - Wiele słyszała, sama nie poznała, a chociaż wydawało jej się to przedziwnie niezgodne z naturą, to ostatecznie przecież kochałaby kuzyna. A przynajmniej tak się jej wydawało. Ale teraz, chciała jedynie bardziej zażartować, bo przecież ostatecznie nie przyszli tu siedzieć w grobowych nastrojach.
- Nic nie powiem… bo tak naprawdę nie mam o czym… - Powiedziała, bo chociaż wiedziała, do czego pije, to ostatecznie przecież nadal pozostawał tajemniczy. A jeśli chodziło o miksturę, to przecież każdemu mogło się zdarzyć.
Zerknęła na niego uważnie, mieszając przy tym swoją miksturę, która zdawała się wyglądać lepiej i lepiej. Za to spojrzenie, które mu posłała, zdawało się nieco badające… Jakby oceniała, czy to, co chce mu przekazać, naprawdę powinno zostać powiedziane.
- Wspomniałeś, że czasem czytali ci moje listy… - Zaczęła ostrożnie, dodając jednocześnie dokładnie odmierzoną ślinę kota. - Być może wiedziałeś więc o mężczyźnie… O tym, z którym mieszkałam… - Teraz wzrok już ewidentnie skupiła na kociołku, jakby mogła mówić, dopóki nie patrzyła mu w oczy. - Zostawił mnie, bo się żeni. - Wyrzuciła z siebie, siląc się na uśmiech, jakby robiła eliksir rozweselający, a nie uspokajający. - Ktoś kiedyś ostrzegał mnie przed tym, żeby Lordom nie ufać… Cóż, wychodzi na to, że jak bardzo w to wszystko nie wierzysz, to ostatecznie żaden z nich nie jest inny, prawda? - W szkole jeszcze nie było to takie widoczne. Aurora miała zdolność przyciągania ludzi maści wszelakiej, co było zadziwiające, bo miała jednocześnie opinie dziwaczki, więc to nie było coś, czego można się było po niej spodziewać.
Dopiero teraz spojrzała na niego.
- Znasz jakieś rośliny, które pomagają na ten ostry ból w sercu, który pojawia się za każdym razem, jak o kimś myślisz? - Spytała, chociaż było to raczej beznadziejne pytanie, ale znów próbowała zażartować. - Może być rozpuszczone w alkoholu. - Dodała, bo jeśli i on miał kłopot, to mogli się pochylić nad szklaneczką domowego wina. - Ale zaciekawiłeś mnie… powiedziałeś wcześniej, że nie chodzi o dziewczynę… Co więc cię trapi kuzynie? - Powiedziała i zajrzała do kociołka. Eliksir wyglądał na gotowy, mogła więc na razie skupić się na rozmowie. - Oczywiście dzisiaj nic nie wychodzi z tej pracowni… - Dorzuciła jeszcze zapewnieniem, licząc, że działa to w dwie strony.
- Twierdzisz, że kiedykolwiek poczułeś się niezaproszony do mojego domu? No, no Halbercie… Muszę przyznać, że nawet nie wiedziałam, że kuzyn może mi tak brutalnie złamać serce. - Powiedziała, ocierając niewidzialną łzę.
Co oczywiście zostało im przerwane przez jego nieostrożność. Oczywiście, dla niego i tak skończyło się to dość łagodnie. Aurora przez chwilę spoglądała na kuzyna groźnie, ale w rzeczywistości, zastanawiała się, czy wszystko z nim w najlepszym porządku.
- Jeśli chciałeś przypalić wszystko wokół, pozbywając się przy okazji włosów i brody? Jak chciałeś iść do fryzjera, to mogłeś powiedzieć. Trochę umiem skracać włosy. - Powiedziała, nadal kręcąc głową, ale odrobinę się luzując, bo ostatecznie przecież nic się nie stało. Chodziło głównie o to, że miała nadzieję, że naprawdę chodziło o coś niezagrażającego życiu. Sama przecież wiedziała, że jakby nawet najbardziej bolesne złamania serca, nie mogą zabić. No, a przynajmniej nie bezpośrednio — mogą jedynie prowadzić do złych myśli, które później pchną nas do złych czynów. No ale może zaraz się dowie?
Widząc poważną minę kuzyna, lekko przekrzywiła głowę.
- Chłopak w takim razie? - Wiele słyszała, sama nie poznała, a chociaż wydawało jej się to przedziwnie niezgodne z naturą, to ostatecznie przecież kochałaby kuzyna. A przynajmniej tak się jej wydawało. Ale teraz, chciała jedynie bardziej zażartować, bo przecież ostatecznie nie przyszli tu siedzieć w grobowych nastrojach.
- Nic nie powiem… bo tak naprawdę nie mam o czym… - Powiedziała, bo chociaż wiedziała, do czego pije, to ostatecznie przecież nadal pozostawał tajemniczy. A jeśli chodziło o miksturę, to przecież każdemu mogło się zdarzyć.
Zerknęła na niego uważnie, mieszając przy tym swoją miksturę, która zdawała się wyglądać lepiej i lepiej. Za to spojrzenie, które mu posłała, zdawało się nieco badające… Jakby oceniała, czy to, co chce mu przekazać, naprawdę powinno zostać powiedziane.
- Wspomniałeś, że czasem czytali ci moje listy… - Zaczęła ostrożnie, dodając jednocześnie dokładnie odmierzoną ślinę kota. - Być może wiedziałeś więc o mężczyźnie… O tym, z którym mieszkałam… - Teraz wzrok już ewidentnie skupiła na kociołku, jakby mogła mówić, dopóki nie patrzyła mu w oczy. - Zostawił mnie, bo się żeni. - Wyrzuciła z siebie, siląc się na uśmiech, jakby robiła eliksir rozweselający, a nie uspokajający. - Ktoś kiedyś ostrzegał mnie przed tym, żeby Lordom nie ufać… Cóż, wychodzi na to, że jak bardzo w to wszystko nie wierzysz, to ostatecznie żaden z nich nie jest inny, prawda? - W szkole jeszcze nie było to takie widoczne. Aurora miała zdolność przyciągania ludzi maści wszelakiej, co było zadziwiające, bo miała jednocześnie opinie dziwaczki, więc to nie było coś, czego można się było po niej spodziewać.
Dopiero teraz spojrzała na niego.
- Znasz jakieś rośliny, które pomagają na ten ostry ból w sercu, który pojawia się za każdym razem, jak o kimś myślisz? - Spytała, chociaż było to raczej beznadziejne pytanie, ale znów próbowała zażartować. - Może być rozpuszczone w alkoholu. - Dodała, bo jeśli i on miał kłopot, to mogli się pochylić nad szklaneczką domowego wina. - Ale zaciekawiłeś mnie… powiedziałeś wcześniej, że nie chodzi o dziewczynę… Co więc cię trapi kuzynie? - Powiedziała i zajrzała do kociołka. Eliksir wyglądał na gotowy, mogła więc na razie skupić się na rozmowie. - Oczywiście dzisiaj nic nie wychodzi z tej pracowni… - Dorzuciła jeszcze zapewnieniem, licząc, że działa to w dwie strony.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dobrze, już dobrze! Koniec z wymówkami. Na pewno będę w Dolnie w ciągu najbliższego miesiąca. - Machnął lekceważąco ręką na jej dramatyczne gesty. Teraz już nie miał wyjścia, musiał spełnić złożoną obietnicę. Uśmiechnął się pod nosem, mimo wszystko ciesząc z tego, że choć jedna stara przyjaciółka chce wciąż spędzać z nim czas.
- Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - mruknął niezadowolony z własnego gapiostwa. Całe szczęście, że Aurora powstrzymała go w odpowiednim momencie. Jeszcze chwila, a zeskrobywana ze ścian maź mogłaby być wnętrznościami jednego z nich.
Zerknął na nią z ukosa, unosząc jeden z kącików ust. Jak przez mgłę pamiętał szczegóły, o jakich Aurora pisała w listach do nich. Mężczyzna, z którym mieszkała? To w ramach oszczędności wspólnie wynajmowali lokal, czy też pomagała przy jego gospodarstwie? Sprout, mimo skrępowania tematem, opowiadała o tym ze swoistą swobodą i lekkością, jakby był to popularny na tamtych terenach zwyczaj. Zepchnął więc wątpliwości na dalszy plan i słuchał kolejnych wyznań ze zmarszczonym czołem.
- Lord? - powtórzył za nią ze zdziwieniem. - Który to taki mądry, że wzgardził, nie widząc jaki trafił mu się skarb? - Poznał w swoim życiu kilku mianujących się tym tytułem i zdążył wyrobić sobie na ich temat zdanie. Nie każdy z nich zasługiwał na szacunek, a Grey nie miał oporów, by zdradzić im dlaczego. Szlachetni byli wyłącznie z nazwy, a ich krew była tak zepsuta i trująca, niczym eliksir z Jadowitej Tentakuli. Jedynie Archibald Prewett i Anthony Macmillan zachowywali się tak, by ich rodziny były z nich dumne, a i on mógł nazywać ich swoimi przyjaciółmi. Na kogo trafiła Aurora, kto splamił swoje nazwisko nierozsądnymi decyzjami? - Nie można tak generalizować. Niektórym rzeczywiście wydaje się, że jak mają nazwisko, to wszystko im wolno, ale nie widzą, że to, czego im brakuje, to olej w głowie - prychnął, wywracając oczyma, kiedy zaczął przygotowywać składniki do kolejnego wywaru.
- Nie da się tego rozpuścić w alkoholu, ale na wszelkie rozterki mogę na pewno polecić uścisk kuzyna - powiedział z uśmiechem, puszczając jej oczko. Młoda panna Sprout miała jeszcze wiele przed sobą, najtrudniejsze lekcje niestety trzeba było zaliczyć na własnej skórze. Chciał, by miała świadomość, że może się do niego zwrócić z każdym problemem, ale nie chciał roztaczać nad nią nadopiekuńczego parasola. - Niestety nie pocieszę się niczym nowym ani odkrywczym. To czas najlepiej leczy wyryte na sercu rany, a przynajmniej tak też staram się sobie powtarzać. - Przed laty był w zgoła innej sytuacji, kiedy to doprowadził do zamknięcia pewnego poważnego w swoim życiu etapu. Wielokrotnie wracał myślami do tamtego momentu, niezrozumienia wymalowanego na twarzy Justine, własnego uporu i ciągłego wahania, jakiemu musiał się wreszcie przeciwstawić. Wszyscy w rodzinie byli przekonani, że z Tonks tworzą piękną parę, i że to wszystko już na zawsze. - Nie ma co płakać nad rozlaną ropą, ciesz się, że udało ci się z tego wyrwać, bo dzięki temu możesz teraz ruszyć dalej. Oni żyją w innym świecie, nie znają naszych problemów, tylko własne, wyimaginowane - westchnął ciężko, oczywiście mając na myśli tych niegodnych swojego nazwiska. No bo jakie problemy może mieć ktoś, komu od zawsze wszystko podsuwano pod nos? Komuś, kto nigdy nie musiał pracować i nie wie jak to jest, gdy w jednej chwili traci się cały istniejący dotąd świat.
- Nie wiem czy mogę powiedzieć, że mnie to trapi - zaczął z ociąganiem, przygotowując gałązki wierzby do zmieszania w kociołku z żółcią pancernika. - Czasem odnoszę wrażenie, że coś mnie omija, jakbym za mało robił, jakby to, co dzieje się poza farmą, było większe, ciekawsze. Ważniejsze. - Zatrzymał się na moment i uniósł strapiony wzrok na kuzynkę. Nie chciał wciągać jej w swoje zmartwienia, ale była dorosła i także była częścią jego świata. Musiała być świadoma tego, co działo się wokół nich. - Czytasz gazety, widziałaś co wypisują na temat niemagicznych? Przeraża mnie to jak bardzo nie mam wpływu na to, co się dzieje. - Żył niejako obok zaistniałego konfliktu, nie docierał wszak do jego progu, zło nie zaglądało w okna, nikt nie pukał do drzwi. Choć wierzył, że wojna szybko się zakończy, dziwne przeczucie, tkwiące z tyłu głowy okropne wrażenie nie pozwalało zapomnieć o tym, że ci nastawieni wrogo do mugoli ludzie nie cofną się przed niczym.
- Zaczynam wierzyć, że ktoś rzucił na to miejsce klątwę... - zgodził się z Aurorą pomrukiem niezadowolenia.
| próbuję zrobić wywar ze szczuroszczeta (ST 25); astronomia II, więc II porcje
używam trzy ingrediencje roślinne: strączki wnykopieńki, olej rycynowy, gałązki wierzby; oraz dwie zwierzęce: ogon szczuroszczeta, żółć pancernika
- Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - mruknął niezadowolony z własnego gapiostwa. Całe szczęście, że Aurora powstrzymała go w odpowiednim momencie. Jeszcze chwila, a zeskrobywana ze ścian maź mogłaby być wnętrznościami jednego z nich.
Zerknął na nią z ukosa, unosząc jeden z kącików ust. Jak przez mgłę pamiętał szczegóły, o jakich Aurora pisała w listach do nich. Mężczyzna, z którym mieszkała? To w ramach oszczędności wspólnie wynajmowali lokal, czy też pomagała przy jego gospodarstwie? Sprout, mimo skrępowania tematem, opowiadała o tym ze swoistą swobodą i lekkością, jakby był to popularny na tamtych terenach zwyczaj. Zepchnął więc wątpliwości na dalszy plan i słuchał kolejnych wyznań ze zmarszczonym czołem.
- Lord? - powtórzył za nią ze zdziwieniem. - Który to taki mądry, że wzgardził, nie widząc jaki trafił mu się skarb? - Poznał w swoim życiu kilku mianujących się tym tytułem i zdążył wyrobić sobie na ich temat zdanie. Nie każdy z nich zasługiwał na szacunek, a Grey nie miał oporów, by zdradzić im dlaczego. Szlachetni byli wyłącznie z nazwy, a ich krew była tak zepsuta i trująca, niczym eliksir z Jadowitej Tentakuli. Jedynie Archibald Prewett i Anthony Macmillan zachowywali się tak, by ich rodziny były z nich dumne, a i on mógł nazywać ich swoimi przyjaciółmi. Na kogo trafiła Aurora, kto splamił swoje nazwisko nierozsądnymi decyzjami? - Nie można tak generalizować. Niektórym rzeczywiście wydaje się, że jak mają nazwisko, to wszystko im wolno, ale nie widzą, że to, czego im brakuje, to olej w głowie - prychnął, wywracając oczyma, kiedy zaczął przygotowywać składniki do kolejnego wywaru.
- Nie da się tego rozpuścić w alkoholu, ale na wszelkie rozterki mogę na pewno polecić uścisk kuzyna - powiedział z uśmiechem, puszczając jej oczko. Młoda panna Sprout miała jeszcze wiele przed sobą, najtrudniejsze lekcje niestety trzeba było zaliczyć na własnej skórze. Chciał, by miała świadomość, że może się do niego zwrócić z każdym problemem, ale nie chciał roztaczać nad nią nadopiekuńczego parasola. - Niestety nie pocieszę się niczym nowym ani odkrywczym. To czas najlepiej leczy wyryte na sercu rany, a przynajmniej tak też staram się sobie powtarzać. - Przed laty był w zgoła innej sytuacji, kiedy to doprowadził do zamknięcia pewnego poważnego w swoim życiu etapu. Wielokrotnie wracał myślami do tamtego momentu, niezrozumienia wymalowanego na twarzy Justine, własnego uporu i ciągłego wahania, jakiemu musiał się wreszcie przeciwstawić. Wszyscy w rodzinie byli przekonani, że z Tonks tworzą piękną parę, i że to wszystko już na zawsze. - Nie ma co płakać nad rozlaną ropą, ciesz się, że udało ci się z tego wyrwać, bo dzięki temu możesz teraz ruszyć dalej. Oni żyją w innym świecie, nie znają naszych problemów, tylko własne, wyimaginowane - westchnął ciężko, oczywiście mając na myśli tych niegodnych swojego nazwiska. No bo jakie problemy może mieć ktoś, komu od zawsze wszystko podsuwano pod nos? Komuś, kto nigdy nie musiał pracować i nie wie jak to jest, gdy w jednej chwili traci się cały istniejący dotąd świat.
- Nie wiem czy mogę powiedzieć, że mnie to trapi - zaczął z ociąganiem, przygotowując gałązki wierzby do zmieszania w kociołku z żółcią pancernika. - Czasem odnoszę wrażenie, że coś mnie omija, jakbym za mało robił, jakby to, co dzieje się poza farmą, było większe, ciekawsze. Ważniejsze. - Zatrzymał się na moment i uniósł strapiony wzrok na kuzynkę. Nie chciał wciągać jej w swoje zmartwienia, ale była dorosła i także była częścią jego świata. Musiała być świadoma tego, co działo się wokół nich. - Czytasz gazety, widziałaś co wypisują na temat niemagicznych? Przeraża mnie to jak bardzo nie mam wpływu na to, co się dzieje. - Żył niejako obok zaistniałego konfliktu, nie docierał wszak do jego progu, zło nie zaglądało w okna, nikt nie pukał do drzwi. Choć wierzył, że wojna szybko się zakończy, dziwne przeczucie, tkwiące z tyłu głowy okropne wrażenie nie pozwalało zapomnieć o tym, że ci nastawieni wrogo do mugoli ludzie nie cofną się przed niczym.
- Zaczynam wierzyć, że ktoś rzucił na to miejsce klątwę... - zgodził się z Aurorą pomrukiem niezadowolenia.
| próbuję zrobić wywar ze szczuroszczeta (ST 25); astronomia II, więc II porcje
używam trzy ingrediencje roślinne: strączki wnykopieńki, olej rycynowy, gałązki wierzby; oraz dwie zwierzęce: ogon szczuroszczeta, żółć pancernika
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 4, 7
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 4, 7
Aurora naprawdę nie widziała innego wyjścia, jak tego, że powinien ją naprawdę odwiedzić. W zasadzie to powinna poczuć się obrażona, że wciąż tego nie zrobić. Jednak no jakże mogłaby się na niego gniewać? Zwłaszcza gdy już się przecież zapowiedział, że ją odwiedzi. Nie należało przecież przeciągać struny. Mogła tylko czekać jego przybycia i tak z pewnością się stanie.
I naprawdę cieszyła się, że żadne z nich nie nie popełniło, na razie błędu przy robieniu eliksirów — jej może nie wyszedł za mocny, ale jednak działał. Lekkie nerwy mógł ukoić. W tym takie na przykład, jak te, gdy rozmowa schodziła na temat Aresa.
Aurora naprawdę starała się zachować wszystkie pozory, że wszystko jest w porządku, ale przecież nie było. Chciała się uśmiechać, chciała poczuć to coś raz jeszcze. Wszystko jednak wydało jej się takie odległe.
Przez chwilę w milczeniu czyściła stanowisko. Różdżką wychłoszczyła deskę i nóż, a sam eliksir przeniosła do fiolki. Kolejne sekundy mijały, gdy wyłożyła na stół najpierw kolce jeżozwierza, a potem bezoar.
- Lord… - Potwierdziła wreszcie, skupiając wzrok na liściach dracenei, które ułożyła na desce. Lubiła mieć wszystko uporządkowane. Gorzej, że jej życie to jeden wielki bałagan. - Lord Ares Carrow. - Imię Aresa nigdy nie padło w oficjalnej rozmowie rodziny. Zawsze był jedynie tajemniczym mężczyzną, który skradł serce panny Sprout tak mocno, że wyjechała z kraju. Początkowo miała to być wyprawa naukowa, ale szybko zaczęły się plany, by uwić gniazdko. Nie pracowała dla niego, nie pomagała przy gospodarstwie. Była jego kobietą. Tak przynajmniej wtedy twierdził. - Nie wiem, czy go kojarzysz. Ale był w Hogwarcie mniej więcej na tym samym roku co Ty. - Dodała, zaczynając wrzucać niezbędne składniki do kociołka.
- I wiem Halbercie, że nie wszyscy są źli… Naprawdę wiem to. Wystarczy spojrzeć na moich przyjaciół z tamtych lat — Artur Longbottom, czy Perseus Black. Żaden nie poczynił nic przeciwko mnie. - Nie było żadną tajemnicą, że lubiła tych panów, chociaż obaj oficjalnie teraz stali po dwóch różnych stronach barykady. Niemniej kobieta nie mogła uważać ich za tak po prostu Lordów. To był Artur i Perseus… I chociaż w towarzystwie pięknych dam i strojnych panów najpewniej potrafiłaby zachować się zgodnie z odpowiednim protokołem, to jednak nie o takiej kategorii lordów myślała. Tamci by przecież nikogo nie wykorzystali, prawda?
Akurat wrzuciła pierwszy składnik do kociołka, mając przy okazji chwilę na to, by móc wykorzystać jego własne słowa przeciwko niemu. Skoro proponował przytulenie, ona nie zamierzała przegapić okazji i z niej skorzystać.
Przywarła na krótką chwilę do jego boku.
- Nie wszystkie problemy trzeba rozwiązywać. Niektóre można po prostu przegadać. - Powiedziała, składając na jego szorstkim policzku krótkiego buziaka. - Ale chyba oboje wiemy, że przysłowie, że czas leczy rany, jest co najmniej łajno prawdą. - Pomału odsunęła się, by wrzucić kolejny składnik eliksiru. - Najlepiej leczy wywar żywej śmierci. - Zaśmiała się z żartu dla producentów eliksirów.
Czekając, aż składniki podgrzeją się do odpowiedniej temperatury, wsparła się dłońmi o blat.
- Wolałabym, jeśli mam być z tobą zupełnie szczera, to już tkwić w tym związku. - Tym razem zupełnie nie mogła na niego spojrzeć, ale jednocześnie słowa Aresa wciąż tłukły się jej w głowie. - Przynajmniej nie powiedziałby mi, że… że sam doprowadził do tego, że na rynku matrymonialnym jestem towarem wybrakowanym. - Dobrze, że akurat niczego nie kroiła, bo najpewniej biedny składnik byłby wizualizowany jako część ciała Aresa. I to ta część, która odebrała jej dziewictwo.
Poczuła swoistą ulgę, że mogła się komuś wygadać. Wiedziała, że Halbert nie powie nikomu dalej. No i teraz przyszła kolej na jego porcję zwierzeń.
- Byłeś Halbercie kiedyś zakochany, prawda? - Spytała, gdy kolejny składnik wylądował w kociołku. - Bo jeśli byś nie był, to byś nie wiedział, że coś cię omija… - Nagle zdała sobie sprawę z tego, że niewiele wie o tej sferze życiowej Halberta.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, jakby badając, na ile mogą mówić sobie o własnych zmartwieniach. Ona mu zaufała. A gdy zaczął mówić, ucieszyła się, że nie uważa jej już za małą bezbronną Aurorę.
- Nie czytam gazet… Ale wiem. Castor próbuje odsunąć mnie od jakichkolwiek wydarzeń, chociaż sam walczy… Ja też bym chciała pomóc… - Spojrzała wymownie na kuzyna, jakby ten miał moc, żeby włączyć ją do walki.
- Możesz mieć wpływ, ale nie wiem, czy powinieneś iść w szeregi. - Nie, nie była to hipokryzja. Halbert był starszy, bez wątpienia silniejszy, ale też mimo wszystko, ktoś musiał strzec krain, gdy wszyscy inni będą na fronice, walcząc lub lecząc. - Czy… czy myślałeś o tym, by dołączyć do zakonu? - Ostatnie zdanie wyszeptała, będąc niemal zagłuszoną przez bulgotanie kociołka.
l Próbuję zrobić Antidotum na niepowszechne trucizny (ST 70): używam trzy ingrediencje roślinne: dracena (liście), judaszowiec (kwiaty), dyptam (korzeń); oraz dwie zwierzęce: bezoar oraz kolce jeżozwierza
I naprawdę cieszyła się, że żadne z nich nie nie popełniło, na razie błędu przy robieniu eliksirów — jej może nie wyszedł za mocny, ale jednak działał. Lekkie nerwy mógł ukoić. W tym takie na przykład, jak te, gdy rozmowa schodziła na temat Aresa.
Aurora naprawdę starała się zachować wszystkie pozory, że wszystko jest w porządku, ale przecież nie było. Chciała się uśmiechać, chciała poczuć to coś raz jeszcze. Wszystko jednak wydało jej się takie odległe.
Przez chwilę w milczeniu czyściła stanowisko. Różdżką wychłoszczyła deskę i nóż, a sam eliksir przeniosła do fiolki. Kolejne sekundy mijały, gdy wyłożyła na stół najpierw kolce jeżozwierza, a potem bezoar.
- Lord… - Potwierdziła wreszcie, skupiając wzrok na liściach dracenei, które ułożyła na desce. Lubiła mieć wszystko uporządkowane. Gorzej, że jej życie to jeden wielki bałagan. - Lord Ares Carrow. - Imię Aresa nigdy nie padło w oficjalnej rozmowie rodziny. Zawsze był jedynie tajemniczym mężczyzną, który skradł serce panny Sprout tak mocno, że wyjechała z kraju. Początkowo miała to być wyprawa naukowa, ale szybko zaczęły się plany, by uwić gniazdko. Nie pracowała dla niego, nie pomagała przy gospodarstwie. Była jego kobietą. Tak przynajmniej wtedy twierdził. - Nie wiem, czy go kojarzysz. Ale był w Hogwarcie mniej więcej na tym samym roku co Ty. - Dodała, zaczynając wrzucać niezbędne składniki do kociołka.
- I wiem Halbercie, że nie wszyscy są źli… Naprawdę wiem to. Wystarczy spojrzeć na moich przyjaciół z tamtych lat — Artur Longbottom, czy Perseus Black. Żaden nie poczynił nic przeciwko mnie. - Nie było żadną tajemnicą, że lubiła tych panów, chociaż obaj oficjalnie teraz stali po dwóch różnych stronach barykady. Niemniej kobieta nie mogła uważać ich za tak po prostu Lordów. To był Artur i Perseus… I chociaż w towarzystwie pięknych dam i strojnych panów najpewniej potrafiłaby zachować się zgodnie z odpowiednim protokołem, to jednak nie o takiej kategorii lordów myślała. Tamci by przecież nikogo nie wykorzystali, prawda?
Akurat wrzuciła pierwszy składnik do kociołka, mając przy okazji chwilę na to, by móc wykorzystać jego własne słowa przeciwko niemu. Skoro proponował przytulenie, ona nie zamierzała przegapić okazji i z niej skorzystać.
Przywarła na krótką chwilę do jego boku.
- Nie wszystkie problemy trzeba rozwiązywać. Niektóre można po prostu przegadać. - Powiedziała, składając na jego szorstkim policzku krótkiego buziaka. - Ale chyba oboje wiemy, że przysłowie, że czas leczy rany, jest co najmniej łajno prawdą. - Pomału odsunęła się, by wrzucić kolejny składnik eliksiru. - Najlepiej leczy wywar żywej śmierci. - Zaśmiała się z żartu dla producentów eliksirów.
Czekając, aż składniki podgrzeją się do odpowiedniej temperatury, wsparła się dłońmi o blat.
- Wolałabym, jeśli mam być z tobą zupełnie szczera, to już tkwić w tym związku. - Tym razem zupełnie nie mogła na niego spojrzeć, ale jednocześnie słowa Aresa wciąż tłukły się jej w głowie. - Przynajmniej nie powiedziałby mi, że… że sam doprowadził do tego, że na rynku matrymonialnym jestem towarem wybrakowanym. - Dobrze, że akurat niczego nie kroiła, bo najpewniej biedny składnik byłby wizualizowany jako część ciała Aresa. I to ta część, która odebrała jej dziewictwo.
Poczuła swoistą ulgę, że mogła się komuś wygadać. Wiedziała, że Halbert nie powie nikomu dalej. No i teraz przyszła kolej na jego porcję zwierzeń.
- Byłeś Halbercie kiedyś zakochany, prawda? - Spytała, gdy kolejny składnik wylądował w kociołku. - Bo jeśli byś nie był, to byś nie wiedział, że coś cię omija… - Nagle zdała sobie sprawę z tego, że niewiele wie o tej sferze życiowej Halberta.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, jakby badając, na ile mogą mówić sobie o własnych zmartwieniach. Ona mu zaufała. A gdy zaczął mówić, ucieszyła się, że nie uważa jej już za małą bezbronną Aurorę.
- Nie czytam gazet… Ale wiem. Castor próbuje odsunąć mnie od jakichkolwiek wydarzeń, chociaż sam walczy… Ja też bym chciała pomóc… - Spojrzała wymownie na kuzyna, jakby ten miał moc, żeby włączyć ją do walki.
- Możesz mieć wpływ, ale nie wiem, czy powinieneś iść w szeregi. - Nie, nie była to hipokryzja. Halbert był starszy, bez wątpienia silniejszy, ale też mimo wszystko, ktoś musiał strzec krain, gdy wszyscy inni będą na fronice, walcząc lub lecząc. - Czy… czy myślałeś o tym, by dołączyć do zakonu? - Ostatnie zdanie wyszeptała, będąc niemal zagłuszoną przez bulgotanie kociołka.
l Próbuję zrobić Antidotum na niepowszechne trucizny (ST 70): używam trzy ingrediencje roślinne: dracena (liście), judaszowiec (kwiaty), dyptam (korzeń); oraz dwie zwierzęce: bezoar oraz kolce jeżozwierza
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 5, 1
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 5, 1
Przelał zawartość swojego kociołka do szklanych fiolek i zamknął korkiem, odkładając na półkę. Machnięciem różdżki sprzątnął resztki, by żadna kropla nie zbrudziła następnego z eliksirów. Pochylał nad drewnianą deseczką przecierając ją przybrudzoną już lekko szmatką, kiedy Aurora zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy.
- Zaraz, co? Ares Carrow? - zdziwił się odrobinę zbyt głośno. Urodzeni byli tego samego dnia, wspólnie na jednym roku w Hogwarcie, kilka razem zrealizowanych projektów, w których to Ares robił za mózg operacji. Zapamiętał go jako szczupłego młodzieńca, wiecznie z nosem w książce, pospiesznie przemykającego korytarzem w kierunku biblioteki. Pamiętał, że gdy siedzieli nad stosami pergaminów, Grey bez skrępowania sięgał wzrokiem ku krzątającym się między regałami młodymi czarownicami, pozując na inteligentnego i oczytanego, na co Carrow posyłał mu tylko piorunujące spojrzenia, chcąc by ten skupił się wreszcie na nauce. - Znaliśmy się w szkole, tak. A więc to on cię skrzywdził? - Ściągnął brwi, zastanawiając się czy może w tej kwestii cokolwiek zrobić. Z Aresem nie widzieli się od lat, choć jak wspomniała Aurora, pewnie wciąż przebywał w Anglii i można było zgłosić się do niego po wyjaśnienia. Westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Przyjaciółmi tak - zgodził się od razu, gdy zaczęła bronić honoru swoich bliskich. - Ale jeśli szukasz w nich czegoś więcej… Pod tym kątem są jak z innego świata, wręcz średniowiecza - mruknął, wywracając oczami. Zsunął się ze swojego stołka i obszedł cały stół w kierunku Aurory, po drodze wycierając dłonie w materiał przewiązanego w pasie fartucha. - Choć żyją w pałacach, ich życie wcale nie należy do wygodnych. Te wszystkie zasady i ograniczenia. Naprawdę myślisz, że spodobałoby ci się takie życie? - Choć z przedstawicielami szlachty miał do czynienia na co dzień, nigdy specjalnie nie wypytywał o ich nastroje i samopoczucie względem społeczeństwa, do jakiego nie miał wstępu. Wiedział, że tworzyli ścisłą klikę, tworząc rodziny wewnątrz własnego, zamkniętego otoczenia i że nie zna żadnego ze szlachciców, który zdecydowałby się na wybrankę spoza niego.
Czułym ramieniem objął kuzynkę, chcąc wesprzeć ją na duchu w tej wątpliwej sytuacji, zaraz po tym wybałuszył na nią oczy, lecz powstrzymał się przed komentarzem. Domyślał się co może znaczyć towar wybrakowany na rynku matrymonialnym, więc zamrugał tylko kilkakrotnie i zamyślił się, z wolna wypuszczając ją z objęć.
- Wiesz… byłem - przytaknął z pewnym ociąganiem, nie będąc pewien czy chce wracać do tych wspomnień, lecz zaraz strapioną minę wsparł lekki uśmiech i unoszące się znad szkła spojrzenie. - Problem polega na tym, że nie żyjąc w zgodzie z samym sobą, nie można stworzyć dobrego domu, pełnego miłości i bezpieczeństwa. Można go wypracować razem, jasne, wymaga to wiele pracy, uporu, ale i wyrozumiałości, której czasem brakuje. -
Odruchowo zerknął do wnętrza kociołka czarownicy, sprawdzając czy eliksir ma odpowiednią barwę, lecz na tym etapie bulgoczący płyn nie mógł mu zbyt wiele powiedzieć.
- Pamiętasz Justine? Możesz nie pamiętać, byliśmy ze sobą blisko, gdy dopiero co skończyłaś Hogwart. - Przeszedł do stojącego za nim regału i przesunął wzrokiem po etykietach szklanych buteleczek, by sięgnąć po dwie z nich wypełnione przeźroczystym płynem. - Kochałem ją, a jak! - zaśmiał się krótko, kiedy wspomnienie sylwetki drobnej, jasnowłosej czarownicy wymsknęło się z podświadomości i zapłonęło żywe przed oczami wyobraźni. - Poznaliśmy się już w szkole, ale wtedy żadne z nas nie brało nic na poważnie. Dopiero kilka lat później, kiedy pracowałem już w Mungo, zgodziła się ze mną umówić. Wszystko potoczyło się tak szybko, zupełnie jakbyśmy byli ze sobą już zawsze, tak naturalnie się uzupełnialiśmy. - Kochał w Tonks jej siłę i niezależność, cięty język oraz wrażliwość, jaką rzadko wystawiała na światło dzienne. Była mu bliska, jak nikt przedtem, także do dziś, mimo iż już dawno stracił z nią kontakt. Sporadycznie przesyłane listy, coraz mniej słów zdradzających myśli, a teraz, nie wiedział nawet czy żyje.
- I tu pojawił się problem. Myślałem, że robię dobrze, że tak powinno się stać. William po śmierci matki stał się nieobecny, Hattie słała mi liczne listy, próbując ukryć w nich część smutku, aż tak mnie nie trapić - mówił o własnych rodzicach i ojcu, którego stan był jednym z powodów, dla których porzucił pracę w szpitalu. Wbił skupiony wzrok w blat stołu, opierając się nań na dłoniach. - Pomyślałem, że nie mogę ich tak zostawić, że jestem im to winien. Podjąłem decyzję, skazując nas oboje, siebie i Just, na koniec. Zrozumienie przyszło z czasem, nie jestem z siebie dumny. - Z trudem wyciągał na światło dzienne kolejne szczegóły z tamtej sytuacji. - Morał jest dość błahy, nie będąc pewnym samego siebie, trudno jest być wsparciem dla innych.
Wrzucał kolejne składniki do kociołka, mieszając wolno wedle dawno poznanej receptury. W powietrzu zaczął unosić się świeży zapach wyciśniętego soku z cytrusów, kiedy starta na drobnej tarce skórka wylądowała na bawełnianej szmatce, gotowa do zasuszenia dla następnych mikstur.
- Ja, do Zakonu? - spytał niemal od razu, dziwiąc się własnemu zaskoczeniu. - Nie, znaczy… - odchrząknął krótko, prostując plecy. - To niebezpieczne i wymaga wielu przemyśleń oraz planu. - A w tym chyba nie jestem dobry… - Bądź ostrożna, Rory, tu należy mierzyć siły na zamiary, a nie poddawać się lekkomyślnym podszeptom. Stawka jest zbyt wysoka, by ot tak rzucić ją na szalę.
| próbuję zrobić eliksir przeciwbólowy (ST 45); astronomia II, więc II porcje
używam trzy ingrediencje roślinne: płatki ciemiernika, sok z cytrusów, korzeń imbiru; oraz dwie zwierzęce: ślina węża eskulapa, ikra jesiotra
- Zaraz, co? Ares Carrow? - zdziwił się odrobinę zbyt głośno. Urodzeni byli tego samego dnia, wspólnie na jednym roku w Hogwarcie, kilka razem zrealizowanych projektów, w których to Ares robił za mózg operacji. Zapamiętał go jako szczupłego młodzieńca, wiecznie z nosem w książce, pospiesznie przemykającego korytarzem w kierunku biblioteki. Pamiętał, że gdy siedzieli nad stosami pergaminów, Grey bez skrępowania sięgał wzrokiem ku krzątającym się między regałami młodymi czarownicami, pozując na inteligentnego i oczytanego, na co Carrow posyłał mu tylko piorunujące spojrzenia, chcąc by ten skupił się wreszcie na nauce. - Znaliśmy się w szkole, tak. A więc to on cię skrzywdził? - Ściągnął brwi, zastanawiając się czy może w tej kwestii cokolwiek zrobić. Z Aresem nie widzieli się od lat, choć jak wspomniała Aurora, pewnie wciąż przebywał w Anglii i można było zgłosić się do niego po wyjaśnienia. Westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Przyjaciółmi tak - zgodził się od razu, gdy zaczęła bronić honoru swoich bliskich. - Ale jeśli szukasz w nich czegoś więcej… Pod tym kątem są jak z innego świata, wręcz średniowiecza - mruknął, wywracając oczami. Zsunął się ze swojego stołka i obszedł cały stół w kierunku Aurory, po drodze wycierając dłonie w materiał przewiązanego w pasie fartucha. - Choć żyją w pałacach, ich życie wcale nie należy do wygodnych. Te wszystkie zasady i ograniczenia. Naprawdę myślisz, że spodobałoby ci się takie życie? - Choć z przedstawicielami szlachty miał do czynienia na co dzień, nigdy specjalnie nie wypytywał o ich nastroje i samopoczucie względem społeczeństwa, do jakiego nie miał wstępu. Wiedział, że tworzyli ścisłą klikę, tworząc rodziny wewnątrz własnego, zamkniętego otoczenia i że nie zna żadnego ze szlachciców, który zdecydowałby się na wybrankę spoza niego.
Czułym ramieniem objął kuzynkę, chcąc wesprzeć ją na duchu w tej wątpliwej sytuacji, zaraz po tym wybałuszył na nią oczy, lecz powstrzymał się przed komentarzem. Domyślał się co może znaczyć towar wybrakowany na rynku matrymonialnym, więc zamrugał tylko kilkakrotnie i zamyślił się, z wolna wypuszczając ją z objęć.
- Wiesz… byłem - przytaknął z pewnym ociąganiem, nie będąc pewien czy chce wracać do tych wspomnień, lecz zaraz strapioną minę wsparł lekki uśmiech i unoszące się znad szkła spojrzenie. - Problem polega na tym, że nie żyjąc w zgodzie z samym sobą, nie można stworzyć dobrego domu, pełnego miłości i bezpieczeństwa. Można go wypracować razem, jasne, wymaga to wiele pracy, uporu, ale i wyrozumiałości, której czasem brakuje. -
Odruchowo zerknął do wnętrza kociołka czarownicy, sprawdzając czy eliksir ma odpowiednią barwę, lecz na tym etapie bulgoczący płyn nie mógł mu zbyt wiele powiedzieć.
- Pamiętasz Justine? Możesz nie pamiętać, byliśmy ze sobą blisko, gdy dopiero co skończyłaś Hogwart. - Przeszedł do stojącego za nim regału i przesunął wzrokiem po etykietach szklanych buteleczek, by sięgnąć po dwie z nich wypełnione przeźroczystym płynem. - Kochałem ją, a jak! - zaśmiał się krótko, kiedy wspomnienie sylwetki drobnej, jasnowłosej czarownicy wymsknęło się z podświadomości i zapłonęło żywe przed oczami wyobraźni. - Poznaliśmy się już w szkole, ale wtedy żadne z nas nie brało nic na poważnie. Dopiero kilka lat później, kiedy pracowałem już w Mungo, zgodziła się ze mną umówić. Wszystko potoczyło się tak szybko, zupełnie jakbyśmy byli ze sobą już zawsze, tak naturalnie się uzupełnialiśmy. - Kochał w Tonks jej siłę i niezależność, cięty język oraz wrażliwość, jaką rzadko wystawiała na światło dzienne. Była mu bliska, jak nikt przedtem, także do dziś, mimo iż już dawno stracił z nią kontakt. Sporadycznie przesyłane listy, coraz mniej słów zdradzających myśli, a teraz, nie wiedział nawet czy żyje.
- I tu pojawił się problem. Myślałem, że robię dobrze, że tak powinno się stać. William po śmierci matki stał się nieobecny, Hattie słała mi liczne listy, próbując ukryć w nich część smutku, aż tak mnie nie trapić - mówił o własnych rodzicach i ojcu, którego stan był jednym z powodów, dla których porzucił pracę w szpitalu. Wbił skupiony wzrok w blat stołu, opierając się nań na dłoniach. - Pomyślałem, że nie mogę ich tak zostawić, że jestem im to winien. Podjąłem decyzję, skazując nas oboje, siebie i Just, na koniec. Zrozumienie przyszło z czasem, nie jestem z siebie dumny. - Z trudem wyciągał na światło dzienne kolejne szczegóły z tamtej sytuacji. - Morał jest dość błahy, nie będąc pewnym samego siebie, trudno jest być wsparciem dla innych.
Wrzucał kolejne składniki do kociołka, mieszając wolno wedle dawno poznanej receptury. W powietrzu zaczął unosić się świeży zapach wyciśniętego soku z cytrusów, kiedy starta na drobnej tarce skórka wylądowała na bawełnianej szmatce, gotowa do zasuszenia dla następnych mikstur.
- Ja, do Zakonu? - spytał niemal od razu, dziwiąc się własnemu zaskoczeniu. - Nie, znaczy… - odchrząknął krótko, prostując plecy. - To niebezpieczne i wymaga wielu przemyśleń oraz planu. - A w tym chyba nie jestem dobry… - Bądź ostrożna, Rory, tu należy mierzyć siły na zamiary, a nie poddawać się lekkomyślnym podszeptom. Stawka jest zbyt wysoka, by ot tak rzucić ją na szalę.
| próbuję zrobić eliksir przeciwbólowy (ST 45); astronomia II, więc II porcje
używam trzy ingrediencje roślinne: płatki ciemiernika, sok z cytrusów, korzeń imbiru; oraz dwie zwierzęce: ślina węża eskulapa, ikra jesiotra
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Ona również w skupieniu opróżniła swój kociołek, fiolki i stanowisko. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby jakieś zanieczyszczenie dostało się jej do kolejnego eliksiru. Wciąż tak mało miała zleceń, że nie potrzeba jej było wcale kolejnych kłopotów, gdyby wyszło na jaw, że eliksirów nie potrafi wykonać.
Spojrzała na niego z lekkim przestrachem, gdy głośno wymówił imię Aresa.
- Ciszej Halbercie… ciszej. - Powiedziała, wykonując ruchy dłonią, jakby chciała namówić go w ten sposób do zachowania się nieco bardziej dyskretnie. Jeszcze tylko tego jej brakowało, by po tych wszystkich latach związku, wszystko wydało się w sposób tak zupełnie nierozważny. - Tak… Spotykałam się z Aresem… A ostatni czas, w Irlandii… No mieszkaliśmy razem, o ile można to tak nazwać. - Powiedziała z uśmiechem nieco smutnym. Mężczyzna bowiem nie tyle mieszkał z nią, ile pomieszkiwał w chwilach wolnych od pełnienia rodzinnych obowiązków. Aurora rzecz jasna nie miała pojęcia, że w czasie, gdy ona tęsknie wypatrywała weekendu, on zabawiał się w najlepsze w przybytku swojego kuzyna, gdzie skakały po kolanach kobiety przeróżne.
Ona go kochała całkiem tak niedawno. A teraz? Teraz czuła żal. Zwłaszcza pod uwagę biorąc to, co powiedział jej raptem poprzedniego wieczoru. Może nie powinna była wracać do Anglii, a korzystać z jego pieniędzy wciąż mieszkając w domu w Irlandii?
Nie… To było zupełnie nie w jej stylu. Nigdy nie potrafiłaby kogoś w tak podły sposób wykorzystać. To właśnie był jej problem… Nie umiała go jednak przepracować. I w sumie nie była pewna, czy nawet chciała. To była część jej natury.
- Skrzywdził to bardzo mocne słowo. - Powiedziała, przyglądając się swojemu nożykowi do cięcia składników. Niefortunność czasowa słów i gestu sprawiły, że mogło wyglądać, jakby miała żal do Aresa. A jej było po prostu smutno. - On chyba nie miał wyjścia. A przynajmniej tak to sobie tłumacze. Nie chce myśleć, że te lata nic dla niego nie znaczyły, bo wtedy wyjdzie, że zmarnowałam ten czas… - Westchnęła. Na dziś już miała dość robienia eliksirów. Spróbuje zrobić jakieś, gdy jej myśli będą skupione na czymś innym. W eliksirach przecież tak łatwo o pomyłkę.
Pozwoliła mu się objąć i w tym opiekuńczym geście odnalazła ukojenie. Odwróciła się do niego jasną twarzą i spojrzała w oczy, próbując się uśmiechnąć. Jej dłoń w jakimś dziwnym odruchu chwyciła materiał fartucha, jakby bała się, że Hal odsunie się za szybko.
- Myślałam później, czy dawał mi jakieś sygnały, które zignorowałam. Że wiesz… sama zagłuszałam rzeczy, które mogły wskazywać na to, że to jednak nie to. Ale nic takiego nie umiem sobie przypomnieć… Wieczorem zasnęliśmy razem, mówił, że mnie kocha… Rano oznajmił, że się żeni… Wczoraj nazwał panną Sprout. I naprawdę chcę wierzyć, że dla niego to było coś więcej, niż to, co mógł dostać od każdej innej… - Bardzo niechętnie pozwoliła mu się odsunąć. - Myślałam, że dałabym radę żyć, gdzie byłby on… Czy liczy się cokolwiek innego, kiedy masz bliską osobę obok? - Spojrzała na Halberta pytająco, jakby szukając odpowiedzi na zadane pytanie. Był jej ostoją pachnącą wilgotną ziemią i suszonym na słońcu swetrem. Jeśli Aurora miałaby określić, jak pachniała mądrość, to właśnie tak by ją określiła.
A potem przyszło wysłuchanie jego historii i poczuła, jak ogarnia ją smutek. Halbert poświęcił tak wiele w imię dziwnie pojmowanego wyższego dobra. Czy był teraz samotny? Nie mógł być! Nie ze swoim dobrym sercem i oddaną duszą! To byłaby niesprawiedliwość, gdyby los tak właśnie postanowił go ukarać za to, że wierzył, że postępuje dobrze.
- Niestety nie pamiętam jej… Daleko mi było do interesowania się czyimś życiem uczuciowym, kiedy chodzenie z chłopakami uważałam za coś przedziwnego, kiedy miałam swój magazyn o przygodach księżniczek. - - Musiała jej nie poznać. Aurora miała zbyt dobrą pamięć, żeby nie zapamiętać kogoś, z kim najpewniej musiałaby dzielić się czasem Halberta.
- Brzmisz, jakbyś się obwiniał Halbercie, ale nie możesz tak robić. - Odnalazła jego dłoń, by tym razem ona miała szansę go wesprzeć. Oddać nieco tego ciepła. - Zapłaciłeś wielką cenę za ten błąd, ale nie popadłeś w dług. Nie musisz nic spłacać światu… Możesz mieć już własny rachunek. - Może źle rozumiała jego słowa, ale wydawało jej się, że czarodziej wciąż ma do siebie żal, że postąpił tak, a nie inaczej.
Delikatnie, przez krótką chwilę, pogładziła jego dłoń kciukiem, zanim nie puściła go, żeby wrócić niespiesznie do sprzątania.
Widziała, że się zdziwił. Zawsze się dziwili. Ale ona musiała zacząć coś działać. Skoro Halbert nie chciał powiedzieć jej nic więcej, to nie będzie na niego naciskać. Nie potrzebnych nerwów miał już z pewnością wystarczająco.
- Rozumiem Halbercie. - Uśmiechnęła się. Lekko przekrzywiając głowę. Składniki, przymioty i eliksiry same w sobie wylądowały w jej torbie.
Zsunęła się z krzesła i chyba odruchowo zaciągnęła się jeszcze wonią jego mądrości.
Zawołała na psa, który pojawił się niczym małe tornado, a gdzieś z domu rozległ się śmiech Hattie.
- Pora już na mnie. Dziękuję za dzisiaj. - Powiedziała, bez głębszych gestów, bo bliskość Halberta była tak uspokajająca, że bez wątpienia mogłaby spędzić z nim tak cały wieczór. A nie chciała się narzucać. - Pozdrów Herberta, jak będziesz miał okazję… I oczywiście zawsze będę na was czekać na Wrzosowisku. - Powiedziała, wsuwając dłoń w sierść Cu.
Nim jednak odeszła, raz jeszcze obejrzała się na kuzyna, żeby rzucić na pożegnanie.
- Największą stawką jest ludzkie życie. Jeśli ratowanie go, to tylko podszept, to i tak go posłucham. Przecież wiesz. Przecież mnie znasz. - Narzuciła na jasną głowę kaptur, uśmiechnęła się i z psem u boku wyszła w ulewę, po chwili niknąc w jej strugach.
/zt x2
Spojrzała na niego z lekkim przestrachem, gdy głośno wymówił imię Aresa.
- Ciszej Halbercie… ciszej. - Powiedziała, wykonując ruchy dłonią, jakby chciała namówić go w ten sposób do zachowania się nieco bardziej dyskretnie. Jeszcze tylko tego jej brakowało, by po tych wszystkich latach związku, wszystko wydało się w sposób tak zupełnie nierozważny. - Tak… Spotykałam się z Aresem… A ostatni czas, w Irlandii… No mieszkaliśmy razem, o ile można to tak nazwać. - Powiedziała z uśmiechem nieco smutnym. Mężczyzna bowiem nie tyle mieszkał z nią, ile pomieszkiwał w chwilach wolnych od pełnienia rodzinnych obowiązków. Aurora rzecz jasna nie miała pojęcia, że w czasie, gdy ona tęsknie wypatrywała weekendu, on zabawiał się w najlepsze w przybytku swojego kuzyna, gdzie skakały po kolanach kobiety przeróżne.
Ona go kochała całkiem tak niedawno. A teraz? Teraz czuła żal. Zwłaszcza pod uwagę biorąc to, co powiedział jej raptem poprzedniego wieczoru. Może nie powinna była wracać do Anglii, a korzystać z jego pieniędzy wciąż mieszkając w domu w Irlandii?
Nie… To było zupełnie nie w jej stylu. Nigdy nie potrafiłaby kogoś w tak podły sposób wykorzystać. To właśnie był jej problem… Nie umiała go jednak przepracować. I w sumie nie była pewna, czy nawet chciała. To była część jej natury.
- Skrzywdził to bardzo mocne słowo. - Powiedziała, przyglądając się swojemu nożykowi do cięcia składników. Niefortunność czasowa słów i gestu sprawiły, że mogło wyglądać, jakby miała żal do Aresa. A jej było po prostu smutno. - On chyba nie miał wyjścia. A przynajmniej tak to sobie tłumacze. Nie chce myśleć, że te lata nic dla niego nie znaczyły, bo wtedy wyjdzie, że zmarnowałam ten czas… - Westchnęła. Na dziś już miała dość robienia eliksirów. Spróbuje zrobić jakieś, gdy jej myśli będą skupione na czymś innym. W eliksirach przecież tak łatwo o pomyłkę.
Pozwoliła mu się objąć i w tym opiekuńczym geście odnalazła ukojenie. Odwróciła się do niego jasną twarzą i spojrzała w oczy, próbując się uśmiechnąć. Jej dłoń w jakimś dziwnym odruchu chwyciła materiał fartucha, jakby bała się, że Hal odsunie się za szybko.
- Myślałam później, czy dawał mi jakieś sygnały, które zignorowałam. Że wiesz… sama zagłuszałam rzeczy, które mogły wskazywać na to, że to jednak nie to. Ale nic takiego nie umiem sobie przypomnieć… Wieczorem zasnęliśmy razem, mówił, że mnie kocha… Rano oznajmił, że się żeni… Wczoraj nazwał panną Sprout. I naprawdę chcę wierzyć, że dla niego to było coś więcej, niż to, co mógł dostać od każdej innej… - Bardzo niechętnie pozwoliła mu się odsunąć. - Myślałam, że dałabym radę żyć, gdzie byłby on… Czy liczy się cokolwiek innego, kiedy masz bliską osobę obok? - Spojrzała na Halberta pytająco, jakby szukając odpowiedzi na zadane pytanie. Był jej ostoją pachnącą wilgotną ziemią i suszonym na słońcu swetrem. Jeśli Aurora miałaby określić, jak pachniała mądrość, to właśnie tak by ją określiła.
A potem przyszło wysłuchanie jego historii i poczuła, jak ogarnia ją smutek. Halbert poświęcił tak wiele w imię dziwnie pojmowanego wyższego dobra. Czy był teraz samotny? Nie mógł być! Nie ze swoim dobrym sercem i oddaną duszą! To byłaby niesprawiedliwość, gdyby los tak właśnie postanowił go ukarać za to, że wierzył, że postępuje dobrze.
- Niestety nie pamiętam jej… Daleko mi było do interesowania się czyimś życiem uczuciowym, kiedy chodzenie z chłopakami uważałam za coś przedziwnego, kiedy miałam swój magazyn o przygodach księżniczek. - - Musiała jej nie poznać. Aurora miała zbyt dobrą pamięć, żeby nie zapamiętać kogoś, z kim najpewniej musiałaby dzielić się czasem Halberta.
- Brzmisz, jakbyś się obwiniał Halbercie, ale nie możesz tak robić. - Odnalazła jego dłoń, by tym razem ona miała szansę go wesprzeć. Oddać nieco tego ciepła. - Zapłaciłeś wielką cenę za ten błąd, ale nie popadłeś w dług. Nie musisz nic spłacać światu… Możesz mieć już własny rachunek. - Może źle rozumiała jego słowa, ale wydawało jej się, że czarodziej wciąż ma do siebie żal, że postąpił tak, a nie inaczej.
Delikatnie, przez krótką chwilę, pogładziła jego dłoń kciukiem, zanim nie puściła go, żeby wrócić niespiesznie do sprzątania.
Widziała, że się zdziwił. Zawsze się dziwili. Ale ona musiała zacząć coś działać. Skoro Halbert nie chciał powiedzieć jej nic więcej, to nie będzie na niego naciskać. Nie potrzebnych nerwów miał już z pewnością wystarczająco.
- Rozumiem Halbercie. - Uśmiechnęła się. Lekko przekrzywiając głowę. Składniki, przymioty i eliksiry same w sobie wylądowały w jej torbie.
Zsunęła się z krzesła i chyba odruchowo zaciągnęła się jeszcze wonią jego mądrości.
Zawołała na psa, który pojawił się niczym małe tornado, a gdzieś z domu rozległ się śmiech Hattie.
- Pora już na mnie. Dziękuję za dzisiaj. - Powiedziała, bez głębszych gestów, bo bliskość Halberta była tak uspokajająca, że bez wątpienia mogłaby spędzić z nim tak cały wieczór. A nie chciała się narzucać. - Pozdrów Herberta, jak będziesz miał okazję… I oczywiście zawsze będę na was czekać na Wrzosowisku. - Powiedziała, wsuwając dłoń w sierść Cu.
Nim jednak odeszła, raz jeszcze obejrzała się na kuzyna, żeby rzucić na pożegnanie.
- Największą stawką jest ludzkie życie. Jeśli ratowanie go, to tylko podszept, to i tak go posłucham. Przecież wiesz. Przecież mnie znasz. - Narzuciła na jasną głowę kaptur, uśmiechnęła się i z psem u boku wyszła w ulewę, po chwili niknąc w jej strugach.
/zt x2
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|20.10.1957
Obudził się tuż o świcie z zamiarem spędzenia większości dnia w szklarni. Nie tylko miał zająć się systemem nawadniającym ale również przygotowaniem roślin na wiosnę do ogrodów Greengrassów. Im wcześniej zacznie pracę nad odpowiednimi gatunkami tym większa szansa, że ładnie przyjmą się kiedy rozpoczną się pełne prace ogrodnicze. W kuchni zaparzył sobie cienką herbatę oraz miskę kaszy manny. Nie było to śniadanie marzeń ale przynajmniej nie musiał chodzić głodny. Tak zaopatrzony ruszył do szklarni na tyłach domu. Niepozorny budynek nie zdradzał się niczym, że w jego wnętrzu panuje magiczny świat, pełen najróżniejszych roślin oraz okazów z najdalszych krańców świata. Przeszedł jednak do części gdzie trzymali narzędzia, spis roślin oraz informacje kiedy najlepiej je sadzić. Odstawił miskę na wpół dojedzoną kaszą manną oraz pociągnął solidny łyk z kubka. Wolną dłonią sięgnął po swoje zapiski odnośnie ogrodu jaki miał powstać na wiosnę.
-Bukszpan, azalie, rodondedrony, żurawki, perukowce, bluszcz zimozielony i cyprysy. - Przeczytał na głos swoje notatki, a potem zerknął na plany ogrodu jakie od jakiegoś czasu poczynił. -Rabaty z kamieniami, mchami i wodą. - Widział ogrom pracy jaki go czeka przy tym ogrodzie, ale w końcu za to mu płacono. Dopił herbatę, zjadał dwie kolejne łyżki kaszki manny po czym sięgnął po robocze rękawice, pas, którym przepasał się w biodrach, z którego kieszonek wystawały grabki, łopatki i sekatory tak potrzebne w pracy w ogrodzie czy też szklarni. Ruszył w stronę jednego ze skrzydeł gdzie miał zamiar pobrać szczepki. W drodze zastanawiał się czy jednak czegoś nie zmienić. Zima to dobry moment na planowanie ogrodu i przygotowanie jego projektu. W chłodne zimowe dni można stworzyć zarysy projektu ogrodu, zimą dopracować szczegóły, a wiosną od razu ruszyć do pracy. Dobrze zaprojektowany ogród powinien harmonijnie łączyć się z budynkiem, „wrastać” w okolicę i przede wszystkim – odpowiadać potrzebom osób, które będą z niego korzystać. Wygodny ogród zwiększa przestrzeń życiową , a jednocześnie nie wymaga, by każdą wolną chwilę przeznaczać na jego pielęgnację. Wiedział, że będzie tam ogrodnik, który miał dbać o utrzymanie stylu ogrodu więc musiał stworzyć coś takiego aby każdy mógł sobie z nim poradzić. Dobrze zaprojektowany ogród to taki gdzie sadzone są rośliny przystosowane do siedliska, dzięki czemu rosną prawie bez ludzkiej ingerencji. To oszczędza czas, który należy poświęcić na ich pielęgnacja, a także pozwala obniżyć koszt utrzymania ogrodu chociażby w miejscu, gdzie jest sucha i piaszczysta gleba, posadzone zostaną rośliny, które lubią takie stanowisko, zmniejszy się zużycie wody przeznaczonej do podlewania.
Niskie krzewy to doskonałe rośliny do pielęgnacji i to właśnie je chciał przeważnie wykorzystać w ogrodzie dla Greengrassów. Są łatwe w uprawie i dekoracyjne przez cały sezon. Gatunki zimozielone takie jak iglaki, bukszpany, ostrokrzewy, różaneczniki czy niektóre irgi, sprawiają, że ogród jest efektowny również zimą. Krzewy tworzą mnóstwo odmian o różnym zabarwieniu liści, niektóre z nich pięknie kwitną chociażby forsycje, hortensje, ketmie, krzewuszki, pięciorniki, tawuły, inne rodzą barwne owoce, które długo pozostają na gałęziach; tutaj myślał właśnie o berberysach, irgach, ognikach, rokitnikach. Ponieważ różnią się wielkością i pokrojem, łatwo z nich było utworzyć interesujące kompozycje w projekcie ogrodu. Ich pielęgnacja polegała przeważnie na zasilaniu raz w roku nawozem, przycinaniu wiosną oraz podlewaniu w czasie przedłużającej się suszy. Nie mógł jednak zapomnieć o bylinach, które dodawały całego uroku ogrodom.
W projekcie ogrodu z bylin myślał aby tworzyć kwietne kompozycje na wzór angielskich rabat, wypełniać przestrzenie między krzewami, zadarniać powierzchnię w miejscach, gdzie nie chce rosnąć trawnik. Uważał, że na uwagę zasługują również rośliny o ozdobnych liściach, które różniły się między sobą barwą, wielkością i fakturą. Często bywały równie dekoracyjne jak kwiaty, jednak ich uroda jest znacznie trwalsza. Niskie byliny wypełniające przestrzeń tworzą drugi plan w projekcie ogrodu, bez którego nie ma udanej kompozycji. A to właśnie kompozycja była ważna. Ludzie przebywający w ogrodzie mieli czuć się w nim dobrze i jednocześnie zachwycać roślinami, które ich otaczały. Nawet jeżeli miał panować rzekomy chaos, to musiał być on perfekcyjnie zaplanowany.
Pozostał jeszcze trawnik, którego miało być całkiem sporo. Jego pielęgnacja pochłaniała jednak sporo czasu – szczególnie koszenie, które należy wykonywać co najmniej raz w tygodniu. Męczące jest także docinanie źdźbeł nożycami w pozycji na kolanach przy murkach, drzewach, tarasie, krawężniku. Nawet z użyciem magii ta czynność była niezwykle żmudna i męcząca. Przed założeniem trawnika musiał wybrać odpowiednią mieszankę traw, taką która nie będzie wymagał wiecznej pielęgnacji. Trawnik miał stanowić tło dla rabat i innych roślin jakie znaleźć się miały w ogrodach przy rezerwacie.
Zatrzymał się przed bukszpanem, którego miał zamiar użyć w tym projekcie. Doskonale uzupełnia kompozycję krzewiaste, trawiaste i bylinowe, stosując go w niskich żywopłotach, formując topiary, czyli roślinne rzeźby.
Bukszpanowe kule w donicach to jedna z najelegantszych pojemnikowych dekoracji na cały rok. Bukszpan nie jest też trudny w uprawie. Ma prawie same zalety.
Toleruje różne gleby, pod warunkiem, że ma stałą wilgotność podłoża. Znał Herbert także ogród w pewnej, małej miejscowości, gdzie rósł na piaskach. Ciągle się dziwił wspominając ten ogród, że tak wspaniale się miewał. Teoretycznie nie powinien rosnąć tak bujnie.
Miał jedną wadę - uwielbiały go różnorakie bukszpanowe szkodniki i choroby. Są okresy ich ataków, o których trzeba podczas pielęgnacji pamiętać, a w czasie mokrej pogody zapada na groźne choroby grzybowe. Czasem lubi też wymarzać, zwłaszcza uprawiany w donicach. W wielu ogrodach w gruncie nigdy nie wymarzła, ale w donicach wymarza co roku. To wiązało się z dosadzaniem, dlatego uznał, że ta roślin trafi do gruntu. Sięgnął po sekator by uciąć małą gałązkę, którą schował do odpowiedniej kieszonki i ruszył dalej aby zebrać kolejną roślinę. Tym razem trafiło na azalie. Miał do wyboru wiele ich odmian. Zależnie od grupy, azalie różniły się nieznacznie wymaganiami co do stanowiska: azalie wielkokwiatowe rosły dobrze zarówno w słońcu jak i w cieniu oraz były odporne na mróz, a japońskie preferują półcień i mają umiarkowaną mrozoodporność. Wszystkie najlepiej się czują w miejscach osłoniętych od wiatru.
Krzewy te potrzebują kwaśnego, próchnicznego i wilgotnego podłoża. Starsze okazy wytrzymują jedynie krótkotrwałą suszę. Pomimo tego uznał, że azalie wielokwiatowe będa dobrym wyborem, udało mu sie zbadać już glebę w ogrodach Greengrassów więc miał pewność, że te krzewy dobrze się będą miały w ich ogrodach. Podobnie jak w przypadku bukszpanu uciął gałązkę i udał się w dalszą część szklarni.
-Bukszpan, azalia, to może teraz… irga. - Mówił do siebie podrzucając w dłoni sekator. Miał dzisiaj dobry humor, a otoczenie roślin sprawiało mu ogromną przyjemność. Irgi należały do roślin bardzo dekoracyjnych, ale też dość wymagających. Większość z nich oczekiwała ciepłego, słonecznego lub półcienistego stanowiska oraz żyznej, próchniczej, przepuszczalnej, umiarkowanie wilgotnej gleby. Jedynie gatunki pochodzące z terenów górzystych wolały podłoża bardziej przepuszczalne i uboższe, a nawet kamieniste.
Mrozoodporność irg bywała różna, ale większość gatunków uprawianych w ogrodach, dość dobrze znosiła zimę. Jeśli nawet ich pędy częściowo przemarzną, wiosną zwykle dobrze się regenerują. Wiedział jakie warunki panują w Anglii i jeżeli tylko roślina będzie okrywana na zimę to nic jej nie zaszkodzi. Kolejna potencjalna zaszczepka wylądowała w kieszeni. Uznał, że należy się tymi trzema właśnie teraz zająć. Wycofał się na powrót do pracowni gdzie przygotował trzy słoiki z wodą oraz sznurkami. Umieści szczepki w słoikach i zabezpieczył ja, a następnie postawił w odpowiednim miejscu tuż obok tych Halberta, który też pracował nad ogrodem i szklarnią Archibalda.
Grey przeciągnął się mocno i pochłonął resztkę zimnego już śniadania. Odhaczył w swoim planie kolejne trzy rośliny, które wybrał do ogrodów Greengrassów, a następnie skupił się na przeanalizowaniu jakie jeszcze rośliny powinny się tam znaleźć. Rokitniki i pięciorniki pięknie wpasowały by się w plan ogrodu. Zastukał ołówkiem w plan ogrodu by po chwili zaznaczyć, gdzie powinny znaleźć się konkretne rośliny, o których właśnie rozmyślał. Nim się zorientował minęła kolejna godzina pracy nad planami, a miał też inne obowiązki na ten dzień przewidziane. Wstał aby zabrać się za modernizację systemów nawadniających.
|zt, 1279 słów
Obudził się tuż o świcie z zamiarem spędzenia większości dnia w szklarni. Nie tylko miał zająć się systemem nawadniającym ale również przygotowaniem roślin na wiosnę do ogrodów Greengrassów. Im wcześniej zacznie pracę nad odpowiednimi gatunkami tym większa szansa, że ładnie przyjmą się kiedy rozpoczną się pełne prace ogrodnicze. W kuchni zaparzył sobie cienką herbatę oraz miskę kaszy manny. Nie było to śniadanie marzeń ale przynajmniej nie musiał chodzić głodny. Tak zaopatrzony ruszył do szklarni na tyłach domu. Niepozorny budynek nie zdradzał się niczym, że w jego wnętrzu panuje magiczny świat, pełen najróżniejszych roślin oraz okazów z najdalszych krańców świata. Przeszedł jednak do części gdzie trzymali narzędzia, spis roślin oraz informacje kiedy najlepiej je sadzić. Odstawił miskę na wpół dojedzoną kaszą manną oraz pociągnął solidny łyk z kubka. Wolną dłonią sięgnął po swoje zapiski odnośnie ogrodu jaki miał powstać na wiosnę.
-Bukszpan, azalie, rodondedrony, żurawki, perukowce, bluszcz zimozielony i cyprysy. - Przeczytał na głos swoje notatki, a potem zerknął na plany ogrodu jakie od jakiegoś czasu poczynił. -Rabaty z kamieniami, mchami i wodą. - Widział ogrom pracy jaki go czeka przy tym ogrodzie, ale w końcu za to mu płacono. Dopił herbatę, zjadał dwie kolejne łyżki kaszki manny po czym sięgnął po robocze rękawice, pas, którym przepasał się w biodrach, z którego kieszonek wystawały grabki, łopatki i sekatory tak potrzebne w pracy w ogrodzie czy też szklarni. Ruszył w stronę jednego ze skrzydeł gdzie miał zamiar pobrać szczepki. W drodze zastanawiał się czy jednak czegoś nie zmienić. Zima to dobry moment na planowanie ogrodu i przygotowanie jego projektu. W chłodne zimowe dni można stworzyć zarysy projektu ogrodu, zimą dopracować szczegóły, a wiosną od razu ruszyć do pracy. Dobrze zaprojektowany ogród powinien harmonijnie łączyć się z budynkiem, „wrastać” w okolicę i przede wszystkim – odpowiadać potrzebom osób, które będą z niego korzystać. Wygodny ogród zwiększa przestrzeń życiową , a jednocześnie nie wymaga, by każdą wolną chwilę przeznaczać na jego pielęgnację. Wiedział, że będzie tam ogrodnik, który miał dbać o utrzymanie stylu ogrodu więc musiał stworzyć coś takiego aby każdy mógł sobie z nim poradzić. Dobrze zaprojektowany ogród to taki gdzie sadzone są rośliny przystosowane do siedliska, dzięki czemu rosną prawie bez ludzkiej ingerencji. To oszczędza czas, który należy poświęcić na ich pielęgnacja, a także pozwala obniżyć koszt utrzymania ogrodu chociażby w miejscu, gdzie jest sucha i piaszczysta gleba, posadzone zostaną rośliny, które lubią takie stanowisko, zmniejszy się zużycie wody przeznaczonej do podlewania.
Niskie krzewy to doskonałe rośliny do pielęgnacji i to właśnie je chciał przeważnie wykorzystać w ogrodzie dla Greengrassów. Są łatwe w uprawie i dekoracyjne przez cały sezon. Gatunki zimozielone takie jak iglaki, bukszpany, ostrokrzewy, różaneczniki czy niektóre irgi, sprawiają, że ogród jest efektowny również zimą. Krzewy tworzą mnóstwo odmian o różnym zabarwieniu liści, niektóre z nich pięknie kwitną chociażby forsycje, hortensje, ketmie, krzewuszki, pięciorniki, tawuły, inne rodzą barwne owoce, które długo pozostają na gałęziach; tutaj myślał właśnie o berberysach, irgach, ognikach, rokitnikach. Ponieważ różnią się wielkością i pokrojem, łatwo z nich było utworzyć interesujące kompozycje w projekcie ogrodu. Ich pielęgnacja polegała przeważnie na zasilaniu raz w roku nawozem, przycinaniu wiosną oraz podlewaniu w czasie przedłużającej się suszy. Nie mógł jednak zapomnieć o bylinach, które dodawały całego uroku ogrodom.
W projekcie ogrodu z bylin myślał aby tworzyć kwietne kompozycje na wzór angielskich rabat, wypełniać przestrzenie między krzewami, zadarniać powierzchnię w miejscach, gdzie nie chce rosnąć trawnik. Uważał, że na uwagę zasługują również rośliny o ozdobnych liściach, które różniły się między sobą barwą, wielkością i fakturą. Często bywały równie dekoracyjne jak kwiaty, jednak ich uroda jest znacznie trwalsza. Niskie byliny wypełniające przestrzeń tworzą drugi plan w projekcie ogrodu, bez którego nie ma udanej kompozycji. A to właśnie kompozycja była ważna. Ludzie przebywający w ogrodzie mieli czuć się w nim dobrze i jednocześnie zachwycać roślinami, które ich otaczały. Nawet jeżeli miał panować rzekomy chaos, to musiał być on perfekcyjnie zaplanowany.
Pozostał jeszcze trawnik, którego miało być całkiem sporo. Jego pielęgnacja pochłaniała jednak sporo czasu – szczególnie koszenie, które należy wykonywać co najmniej raz w tygodniu. Męczące jest także docinanie źdźbeł nożycami w pozycji na kolanach przy murkach, drzewach, tarasie, krawężniku. Nawet z użyciem magii ta czynność była niezwykle żmudna i męcząca. Przed założeniem trawnika musiał wybrać odpowiednią mieszankę traw, taką która nie będzie wymagał wiecznej pielęgnacji. Trawnik miał stanowić tło dla rabat i innych roślin jakie znaleźć się miały w ogrodach przy rezerwacie.
Zatrzymał się przed bukszpanem, którego miał zamiar użyć w tym projekcie. Doskonale uzupełnia kompozycję krzewiaste, trawiaste i bylinowe, stosując go w niskich żywopłotach, formując topiary, czyli roślinne rzeźby.
Bukszpanowe kule w donicach to jedna z najelegantszych pojemnikowych dekoracji na cały rok. Bukszpan nie jest też trudny w uprawie. Ma prawie same zalety.
Toleruje różne gleby, pod warunkiem, że ma stałą wilgotność podłoża. Znał Herbert także ogród w pewnej, małej miejscowości, gdzie rósł na piaskach. Ciągle się dziwił wspominając ten ogród, że tak wspaniale się miewał. Teoretycznie nie powinien rosnąć tak bujnie.
Miał jedną wadę - uwielbiały go różnorakie bukszpanowe szkodniki i choroby. Są okresy ich ataków, o których trzeba podczas pielęgnacji pamiętać, a w czasie mokrej pogody zapada na groźne choroby grzybowe. Czasem lubi też wymarzać, zwłaszcza uprawiany w donicach. W wielu ogrodach w gruncie nigdy nie wymarzła, ale w donicach wymarza co roku. To wiązało się z dosadzaniem, dlatego uznał, że ta roślin trafi do gruntu. Sięgnął po sekator by uciąć małą gałązkę, którą schował do odpowiedniej kieszonki i ruszył dalej aby zebrać kolejną roślinę. Tym razem trafiło na azalie. Miał do wyboru wiele ich odmian. Zależnie od grupy, azalie różniły się nieznacznie wymaganiami co do stanowiska: azalie wielkokwiatowe rosły dobrze zarówno w słońcu jak i w cieniu oraz były odporne na mróz, a japońskie preferują półcień i mają umiarkowaną mrozoodporność. Wszystkie najlepiej się czują w miejscach osłoniętych od wiatru.
Krzewy te potrzebują kwaśnego, próchnicznego i wilgotnego podłoża. Starsze okazy wytrzymują jedynie krótkotrwałą suszę. Pomimo tego uznał, że azalie wielokwiatowe będa dobrym wyborem, udało mu sie zbadać już glebę w ogrodach Greengrassów więc miał pewność, że te krzewy dobrze się będą miały w ich ogrodach. Podobnie jak w przypadku bukszpanu uciął gałązkę i udał się w dalszą część szklarni.
-Bukszpan, azalia, to może teraz… irga. - Mówił do siebie podrzucając w dłoni sekator. Miał dzisiaj dobry humor, a otoczenie roślin sprawiało mu ogromną przyjemność. Irgi należały do roślin bardzo dekoracyjnych, ale też dość wymagających. Większość z nich oczekiwała ciepłego, słonecznego lub półcienistego stanowiska oraz żyznej, próchniczej, przepuszczalnej, umiarkowanie wilgotnej gleby. Jedynie gatunki pochodzące z terenów górzystych wolały podłoża bardziej przepuszczalne i uboższe, a nawet kamieniste.
Mrozoodporność irg bywała różna, ale większość gatunków uprawianych w ogrodach, dość dobrze znosiła zimę. Jeśli nawet ich pędy częściowo przemarzną, wiosną zwykle dobrze się regenerują. Wiedział jakie warunki panują w Anglii i jeżeli tylko roślina będzie okrywana na zimę to nic jej nie zaszkodzi. Kolejna potencjalna zaszczepka wylądowała w kieszeni. Uznał, że należy się tymi trzema właśnie teraz zająć. Wycofał się na powrót do pracowni gdzie przygotował trzy słoiki z wodą oraz sznurkami. Umieści szczepki w słoikach i zabezpieczył ja, a następnie postawił w odpowiednim miejscu tuż obok tych Halberta, który też pracował nad ogrodem i szklarnią Archibalda.
Grey przeciągnął się mocno i pochłonął resztkę zimnego już śniadania. Odhaczył w swoim planie kolejne trzy rośliny, które wybrał do ogrodów Greengrassów, a następnie skupił się na przeanalizowaniu jakie jeszcze rośliny powinny się tam znaleźć. Rokitniki i pięciorniki pięknie wpasowały by się w plan ogrodu. Zastukał ołówkiem w plan ogrodu by po chwili zaznaczyć, gdzie powinny znaleźć się konkretne rośliny, o których właśnie rozmyślał. Nim się zorientował minęła kolejna godzina pracy nad planami, a miał też inne obowiązki na ten dzień przewidziane. Wstał aby zabrać się za modernizację systemów nawadniających.
|zt, 1279 słów
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Tej niedzieli wstał wczesnym rankiem, by swoim zwyczajem obejść dom oraz szklarnie. Ubrany w dżinsowe spodnie i luźno dziergany sweter w musztardowym kolorze zszedł do kuchni, witając się z ciszą, bo przecież każdy z domowników Greengrove Farm żył własnym życiem. Dbanie o codzienne obowiązki weszło mu w tak silny nawyk, że nawet wycieńczony do granic możliwości zrywał się z rana, aby upewnić się, że wszystko jest w należytym porządku. Dziś prócz przywitania się z roślinami i sprawdzenia stanu wilgotności ziemi, zaszedł do szopy, w której składowali niepotrzebne w danym sezonie sprzęty ogrodnicze. Wśród grabi, szpadli i worków z nawozem, można było tu znaleźć liczne donice, metalowe siatki, pikowniki i kosze. W rogu pomieszczenia był także stos drewna, przy którym czarodziej zatrzymał się na dłuższą chwilę, przekładając pieńki przygotowane awaryjnie na opał, aby dostać się do gotowych desek. Miały służyć rozbudowie szklarni, lecz nie wszystkie wykorzystali podczas wprowadzanych latem zmian. Halbert grzebał wśród desek, przyglądając się każdej z nich krytycznym okiem, by finalnie wybrać kilka tych, które okazały się być odpowiednie do dzisiejszego zadania.
Otrzymany poprzedniego dnia list od Volansa zmusił go do podjęcia decyzji o zmianie planów. Najbliższy grudniowy tydzień miał obfitować w prace porządkowe, do których Halbert zabierał się jak do jeża, stale wynajdując sobie nowe zajęcia. Nagromadzone obowiązki wisiały nad nim niczym czarna chmura zwiastująca burzę, ale chęć pomocy dawnemu przyjacielowi była silniejsza, niż motywacja względem mało ciekawych zajęć. Wrócił do domu, zostawiając zebrane deski w pracowni i obwieścił reszcie mieszkańców, że anektuje ją do końca dnia. Nie słysząc żadnych słów sprzeciwu, zamknął się z kubkiem parującej herbaty i włączył radio. Praca w ciszy była dla Halberta jedną z największych kar, do pełnego skupienia i czerpania zeń największej przyjemności potrzebował choćby cichych, dochodzących z tła melodii, która wprawia go w dobry nastrój nawet wtedy, gdy podczas pracy pojawiają się komplikacje.
Rodzinne święta były zawsze ważnym wydarzeniem w życiu Greyów. Podniosły nastrój, roześmiane twarze, dzielenie się życzeniami i ręcznie wykonywanymi prezentami. Specjalnością Hattie to dziergane swetry w krzykliwych kolorach, a podarkami od Williama były strugane zabawki. Halbert przyglądał się ojcu i naśladował jego ruchy, z czasem wręczając własnoręcznie zrobione przedmioty innym.
Z jednej ze znajdujących się pod ścianą szafek wyjął drewnianą skrzynkę z narzędziami. Przetarł dłonią nieco zakurzone wieko o licznych rysach w lakierze. Wysłużony pojemnik wyszedł spod młotka Williama Greya, będąc jedną z wielu pamiątek, jakie po sobie w tym domu pozostawił. Zawiasy skrzypnęły cicho, gdy Halbert zajrzał do środka, aby z zadowoleniem stwierdzić, że nic nie zdołało stąd uciec. Z namaszczeniem wyjmował kolejne dłuta, noże oraz niewielki młotek, ułożył je na blacie stołu i przysunął sobie podwyższane krzesło. Wystukując nieświadomie rytm melodii, sięgnął do kieszeni po kawałek zapisanego pergaminu, jeszcze raz sprawdzając czy Moore nie skrył w tekście dodatkowych podpowiedzi. Uświadamiając sobie po raz kolejny, że ten zdał się na jego kreatywność, odłożył list na bok i zabrał się do pracy.
Na kartce papieru rozrysował szkicowo bryłę i dokonał pomiarów. Grubość ścianek, wielkość wieka, rozłożenie uchwytów. Projekt zakładał prostotę i użyteczność, ale i roślinne wzory, i to właśnie ten ostatni etap nieco go martwił. Nie uważał się za artystę, lecz ćwiczył to wcześniej wielokrotnie, czuł że po chwyceniu za dłuto dłoń sama go poprowadzi. Z zebranych desek wybrał te, które pozbawione były większych skaz. Podwinął rękawy swetra i narzucił roboczy fartuch z grubego, podwójnie przeszytego drelichu. Korzystając z drewnianego bloczku i owiniętego nań papieru ściernego o wysokiej granulacji pozbył się z większych nierówności, zaraz po tym zamienił papier na drobniejszy i wygładził powierzchnię. Sypiące się wióry spadały na podłogę, skąd krzątająca się wokół zaczarowania miotła o nieco powykrzywianych witkach zgarniała je na bok.
Zawieszona nad stołem lampa zamigotała, drażniąc oczy. Mężczyzna uniósł nań wzrok ze zmarszczoną brwią i na krótko chwycił żarówkę i dokręcił ją, pospiesznie zabierając palce. Zgrubiała od pracy skóra na dłoniach uchroniła go przed ciepłem, które w tę sekundę zdążyło go już lekko poparzyć.
- Zjesz coś? - Ze skupienia wyrwał go nagle głos matki, która uchyliła drzwi do pracowni, zaglądając weń nieśmiało. Halbert posłał jej tylko ciepły uśmiech i pokręcił przecząco głową.
- Później - odparł spokojnie, nie chcąc przerywać pracy w takim momencie, nim znużenie jeszcze go nie ogarnęło. Z ustawionych na regale książek zielarskich wybrał wolumin w grubej, czerwonej oprawie o wytłuszczonym na grzbiecie złotymi literami tytule ”Herbarium Blackwellianum” autorstwa Elizabeth Blackwell. Autorami opisów był jej mąż, lekarz, niektóre z tekstów straciły na aktualności, ale ilustracje były wciąż prawidłowe. Czarodziej przejrzał ryciny w poszukiwaniu odpowiednich odmian roślin, które mógłby zawrzeć w motywie na szkatule, szczególną uwagę poświęcając płatkom kwiatów. W jaki sposób wyryć równe linie, jak osiągnąć lekkość wzoru? Na próbnej drewnianej nawierzchni rozrysował kilka kształtów, próbując się z dłutem. Odpowiedni kąt nachylenia, nacisk na narzędzie.
Halbert zmarszczył brwi, gdy po raz kolejny ostrze zeszło za bardzo na prawo, zaburzając kompozycję, burząc artystyczną wizję. Wsunął dłoń do kieszeni, wyjmując zeń pomiętą chusteczkę. Starł nią pot z czoła i odłożył na bok, klnąc pod nosem na własne rozkojarzenie. Za bardzo się starał, wraz ze świadomością że miał być to prezent, rosły oczekiwania, głównie ze strony Halberta. Zależało mu na tym, by się udało, by Volans był zadowolony, by wręczony do rąk własnych prezent wywołał uśmiech na czyjejś twarzy.
Podniósł się z miejsca, by rozprostować nogi. Poruszał się w takt muzyki, pstrykając przy tym palcami i podlał stojący w przejściu rosnący w donicy korzennik lekarski. Wyjął ze spiżarni Czarne Ale po czym wrócił do swojego stanowiska, od razu zabierając się za przygotowane wcześniej wieko. Szczęśliwie finalny wzór wyszedł zgodnie z oczekiwaniami i Halbert mógł odetchnąć z ulgą, mając za sobą najtrudniejszy etap. W ruch poszedł młotek oraz kilka sztuk gwoździ, nadając dzisiejszemu dziełu kształtu. Podważona pokrywka puszki z woskiem wylądowała z cichym brzękiem na blacie tuż obok zestawu pędzli. Sucha szmatka zamoczona w ciemnym wosku, cienka warstwa pokryła każdy z elementów szkatuły, Grey obejrzał je uważnie, chcąc mieć pewność, że nie pozostały żadne niezabezpieczone fragmenty powierzchni. W pierwszej fazie malowania nałożył bejcę na na naroża skrzynki, w drugiej na resztę powierzchni, nie najeżdżając na naroża, a w ostatniej cienką warstwę lakieru na całość. Miało to pozwolić na delikatne zabarwienie surowego drewna z podkreśleniem jego słojów, zamiast wysokiego stopnia krycia. Podczas schnięcia wspomagał się zaklęciem, by przyśpieszyć schnięcie bejcy.
Naglący głos matki stał się nie do wytrzymania, jednak Halbert musiał przyznać jej rację. Pozwolił sobie na drugą przerwę i zjadł kaszankę z kilkoma pajdami chleba, wysłuchując matczynych planów świątecznych, na które zaprosili ich Sproutowie do Wrzosowiska. Grey już zaczął się zastanawiać jakie prezenty wręczyć własnym członkom rodziny.
Ponownie sięgnął do skrzynki z narzędziami, przeglądając zgromadzone w niej błyszczące przedmioty. Zamki, kłódki i okucia, spośród których wybrał najładniejsze z zapięć. Upewniwszy się, że lakier na szkatułce wysechł, zamocował delikatne zawiasy, dodatkowo je oliwiąc. Uśmiechnął się triumfalnie, będąc zadowolonym z powstałego dzieła. Musiał przyznać, że dawno nie sięgał po drewno oraz długo, ale dzisiejszy sukces podbudował jego pewność siebie i zachęcił do powrotu. Wytarł przybrudzone dłonie w wetkniętą w kieszeń chusteczkę, orientując się jak bardzo wykończył go ten proces.
Nakreślił list do Volansa i przywiązał kopertę do nóżki Łobuza, puszczając leśną sowę w świat. Dziś zupełnie stracił poczucie czasu, z zaskoczeniem obserwując zachodzące słońce. Moore pisał, że chciałby odebrać szkatułkę osobiście, nie mógł kazać mu długo czekać. Machnął różdżką, popędzając miotłę do sprzątnięcia ostatnich wiórków oraz pyłu. Z poczuciem dobrze wykonanej pracy zgasił światło w pracowni i wyszedł na wieczorny obchód po szklarni.
| zt, 1225 słów
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pracownia
Szybka odpowiedź