Obraz ku czci Morgany
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Obraz ku czci Morgany
Obraz przedstawiający kąpiącą się we krwi dziewic Morganę Selwyn, nazwany "Apetyt na młodość" wygrał prestiżową nagrodę dla dzieł sztuki. Choć konkurenci i zasady oceniania prac nie były jawne, wiadomo, że obraz Morgany zwyciężył w przedbiegach. Pierwszym laureatem tego niezwykłego konkursu organizowanego przez londyńską Galerię Sztuki został znany i popularny i jakże utalentowany brytyjski malarz, Thomas Fortescue. Obraz w ciągu kilku dni stał się tak wartościowy, że galeria przeznaczyła dla niego osobny pokój, by każdy kochający sztukę miał szansę zostać z doyenne Morganą Selwyn sam na sam.
Aby sprawdzić jaki wpływ ma obraz na ciebie, rzuć kością K6:
1- przyglądasz się i przyglądasz, ale prócz nieruchomego obrazu nic nie dostrzegasz. Obraz, nawet jeśli ładny wciąż wygląda tylko jak obraz;
2 - skupiając swoje oczy na uwiecznionej na płótnie Morganie widzisz, że jej oczy zwracają się w twoją stronę, a czarownica uśmiecha się delikatnie, inaczej niż wcześniej. Jej mina jest kokieteryjna i ma na ciebie wpływ, jakby farba nasączona została amortencją. Widzisz, że jest piękna i niezależnie od własnych preferencji przez resztę dnia zdajesz sobie sprawę, że nie ma piękniejszej kobiety od niej;
3 - kiedy przyglądasz się malowidłu ono nagle ożywa, jak większość czarodziejskich obrazów. Kobiety na nim uwiecznione krzątają się wokół Morgany, rozcinają sobie kolejne żyły, pozwalając by posoka spływała z ich przedramion prosto do wanny;
4 - analizując to wybitne dzieło sztuki przez chwilę zaczynasz wątpić w jego magię. Ono jednak, jakby usłyszało twe myśli niespodziewanie ożywa — ale porusza się na nim wyłącznie doyenne Selwyn. Unosi się z wanny, ukazując nagie, piękne ciało spływające krwią dziewic. Uśmiecha się finezyjnie i opuszcza obraz, zostawiając cię oniemiałego jeśli jesteś mężczyzną i zazdrosną jeśli jesteś kobietą;
5 - obraz nieszczególnie cię zainteresował, zajmujesz się czymś innym, odwracając od niego wzrok, ale wtedy czujesz na sobie czyjeś spojrzenie i jeśli masz towarzystwo z pewnością nie należy do niego. Zwracasz się w stronę obrazu i widzisz, jak wszystkie obecne na nim kobiety patrzą na ciebie, uśmiechając się zmysłowo. Doyenne Selwyn ruchem palca zaprasza cię do siebie, a ty nagle tracisz zmysły i zamierzasz spełnić jej prośbę, próbując wejść do powieszonego na ścianie obrazu;
6 - malowidło budzi w tobie wielkie zainteresowanie, a jeśli posiadasz biegłość malarstwa, potrafisz docenić prawdziwy kunszt jego wykonania, precyzję, ruch pędzla, odwzorowanie z rzeczywistością. Jesteś tak nim zafascynowany, że nie możesz mu odmówić i postanawiasz zamówić jego replikę, za którą musisz zapłacić symbolicznego knuta (1PM - zakup obrazu należy zgłosić w aktualizacjach w celu dopisania go do ekwipunku).
Aby sprawdzić jaki wpływ ma obraz na ciebie, rzuć kością K6:
1- przyglądasz się i przyglądasz, ale prócz nieruchomego obrazu nic nie dostrzegasz. Obraz, nawet jeśli ładny wciąż wygląda tylko jak obraz;
2 - skupiając swoje oczy na uwiecznionej na płótnie Morganie widzisz, że jej oczy zwracają się w twoją stronę, a czarownica uśmiecha się delikatnie, inaczej niż wcześniej. Jej mina jest kokieteryjna i ma na ciebie wpływ, jakby farba nasączona została amortencją. Widzisz, że jest piękna i niezależnie od własnych preferencji przez resztę dnia zdajesz sobie sprawę, że nie ma piękniejszej kobiety od niej;
3 - kiedy przyglądasz się malowidłu ono nagle ożywa, jak większość czarodziejskich obrazów. Kobiety na nim uwiecznione krzątają się wokół Morgany, rozcinają sobie kolejne żyły, pozwalając by posoka spływała z ich przedramion prosto do wanny;
4 - analizując to wybitne dzieło sztuki przez chwilę zaczynasz wątpić w jego magię. Ono jednak, jakby usłyszało twe myśli niespodziewanie ożywa — ale porusza się na nim wyłącznie doyenne Selwyn. Unosi się z wanny, ukazując nagie, piękne ciało spływające krwią dziewic. Uśmiecha się finezyjnie i opuszcza obraz, zostawiając cię oniemiałego jeśli jesteś mężczyzną i zazdrosną jeśli jesteś kobietą;
5 - obraz nieszczególnie cię zainteresował, zajmujesz się czymś innym, odwracając od niego wzrok, ale wtedy czujesz na sobie czyjeś spojrzenie i jeśli masz towarzystwo z pewnością nie należy do niego. Zwracasz się w stronę obrazu i widzisz, jak wszystkie obecne na nim kobiety patrzą na ciebie, uśmiechając się zmysłowo. Doyenne Selwyn ruchem palca zaprasza cię do siebie, a ty nagle tracisz zmysły i zamierzasz spełnić jej prośbę, próbując wejść do powieszonego na ścianie obrazu;
6 - malowidło budzi w tobie wielkie zainteresowanie, a jeśli posiadasz biegłość malarstwa, potrafisz docenić prawdziwy kunszt jego wykonania, precyzję, ruch pędzla, odwzorowanie z rzeczywistością. Jesteś tak nim zafascynowany, że nie możesz mu odmówić i postanawiasz zamówić jego replikę, za którą musisz zapłacić symbolicznego knuta (1PM - zakup obrazu należy zgłosić w aktualizacjach w celu dopisania go do ekwipunku).
Lokacja zawiera kości
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Przywdziewała czerń, zresztą nie było innego wyboru. Od śmierci Alpharda nie minął jeszcze miesiąc, a życie toczyło się dalej, chociaż w potwornej żałobie, wciąż krojącej serce, potwornie wyniszczającej każdą komórkę w wątłym ciele. Próżno było szukać pocieszenia, zresztą teraz nie było na nie miejsca. Przypadkowi ludzie kłaniali się, wyrażali swoją skruchę i wydawało się jakby sami ponieśli taką samą stratę. Nie mogli nic na ten temat wiedzieć. Strata brata w rodzinie takiej jak Blacków wybrzmiewała niczym piorun trzaskający w ziemie, była głośniejsza, była większa i o wiele gorsza. To jego jucha została przelana gdy nie zdążył przekazać jej dalej. Blackowie nie cieszyli się długim życiem, wieczność nie była im przeznaczona, ale taki był koszt pozostania rodem szlachetnym i starożytnym, o krwi nieskazitelnie czystej i prawdziwie czarodziejskiej.
- Dziękuję za te kondolencje w imieniu mej rodziny i swoim - odparła zaledwie cicho na kłaniającego się w pół jegomościa, który spuścił kapelusz prawie pod kostki i wygłosił wielkie słowa o ogromnej stracie dla jej rodziny.
Nic nie rozumiał.
Aquila stanęła przed jednym z obrazów, ukazującym widok który tak dobrze był jej znany. Wargi niemal wykrzywiły się uśmiechu na wizję takiej kąpieli, sama przeżyła ją już wielokrotnie, ale nie mogła sobie na to pozwolić, nie publicznie. Oczekiwano od niej smutku i chociaż wolno jej było wychodzić z domu, istniały warunki w etykiecie które należało spełnić. Czerń obcisłej sukienki, oczy zbitego psa czy w końcu usta, które zamiast wykrzywiać się w uśmiechu, musiały okazać smutek. W tym dziele sztuki było jednak coś niezwykłego, coś co przyciągało wzrok, coś co...
- Dziękuję - odparła cicho do kelnera który, krążąc pomiędzy gośćmi wystawy, podstawił jej tacę z szampanem.
Wzięła kieliszek, choć wcale nie zamierzała świętować, alkohol był w stanie złagodzić nerwy, odprężyć i w końcu poczuć emocje, które głęboko skrywane, nie zawsze były w stanie ujrzeć światło dzienne. Czuła na sobie czyjś wzrok z każdym łykiem, ale ludzie zawsze patrzyli. W takich miejscach jak galeria sztuki musieli ją rozpoznać, zwłaszcza w tych kolorach. Szlachta cieszyła się swoimi przywilejami, chociaż teraz Aquila wolałaby zapaść się głęboko pod ziemię i zostać po prostu sama, co najwyżej z tą tacą pełną drogiego szampana, który w obecnych czasach, wcale nie był tak łatwo dostępny. Jedna truskawka pływała na dnie kieliszka. Elegancko i kompletnie zbędnie. Przecież nie wsadzi tam palców by ją wyłowić, a smak z niej wcale nie przeszedł na resztę trunku. Ktoś musiał mieć fantazję.
W końcu skupiła wzrok na obrazie, pozwalając sobie odpłynąć i przypomnieć pierwszą kąpiel. Nie wiedziała wtedy co się stanie, gdzie poprowadzi ją życie. Jedynie rozkoszowała krwią, która przecież miała sprawić, że będzie piękna i zawsze młoda, z cerą nieskazitelnie jasną i czystą. Co to zmieniało? Celine zaledwie kilkanaście dni temu wygłosiła śmiałe twierdzenie jakoby to kiedyś byli ludzie. To nie miało najmniejszego sensu, nie powinno zresztą mieć. Mugole nie mogli być ludźmi, nie tak mówił ojciec.
- Piękna... i taka... taka silna - powiedziała jedynie cicho do samej siebie.
Lady Doyenne, kto mógłby o tym pomyśleć jeszcze dekadę temu by kobieta sprawowała rolę nestora? Co prawda nazwisko Selwyn okryło się już kilka razy hańbą przez tych potwornych zdrajców, ale ta starała się trzymać wszystko w swej kobiecej pięści. Prowadziła ród ku potędze, a skoro ona potrafiła to czemu inne, takie jak Morgana, takie jak Aquila, miałby nie móc? Przygryzła wargi, kompletnie zapominając na chwilę o chwili jaka została przedstawiona na obrazie. Czy to z piękna i młodości płynęła kobieca siła? W głębi duszy chciałaby czuć inaczej, ale każdy kolejny dzień dorosłości uświadamiał Aquilę, że może być inaczej. Matka, która od lat wydawała się nudna i po prostu mdła, teraz zaczynała przybierać obraz silnej kobiety, choć rzadko wyrażała swoje zdanie. Gdyby Pollux i Irma mogli stać się jednym organizmem, czyż nie byliby idealni?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 07.03.21 20:37, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
W galerii sztuki, podobnie jak i w innych miejscach kultury, pokazywał się regularnie, niekiedy po to tylko, by się pokazać: na malarstwie znał się nieszczególnie, lecz chcąc uchodzić za człowieka obytego w świecie wiedzę tę starał się uzupełniać, przed pojawieniem się na miejscu czytając o artystach mających swoje aktualne wystawy. Wiele słyszał o nowej kolekcji, podobnie jak pomniki, które zasypały miasto, i tutaj kwitnąć miała pełną piersią rządowa propaganda. Po prawdzie wydawała mu się nieco nachalna, poza portretami znamienitych polityków wolałby móc skontemplować tutaj faktyczną - rzeczywistą - sztukę z głębszym przesłaniem. Rozstał się z małżonką porwaną przez krewnych, by rozmówić się w sprawach biznesowych z zapewne nieprzypadkowo napotkanym czarodziejem, przejmując z lawirujących między nimi srebrnych tac kielich szampana z pływającą w naczyniu truskawką. Czarodziejska szata nadawała mu eleganckiego szyku, spięta dwoma rzędami złotych guzików przy rękawach haftowana roślinnym motywem różanych krzewów. Czarny fular pod szyją opadał na materiał szaty, na dłoni niezmiennie lśniły złotem dwa pierścienie, ślubna obrączka i rodowy sygnet oznaczający władzę nad hrabstwem Kentu. Skinął głową czarodziejowi na odchodne, kierując swoje kroki dalej, po drodze ze znudzeniem zbywając prośbę wciągnięcia niedorosłego syna znanego polityka w szeregi Rycerzy Walpurgii, w których to niekoniecznie widział dla niego miejsce.
Obraz Morgany przykuł jego uwagę dość szybko. Przed wyjściem czytał o jego autorze, mistrzu Fortescue, którego nazwisko w ostatnim czasie było na Wyspach coraz głośniejsze; czytał o stylach, w jakich się obraca i starał się zrozumieć przesłanie, jakie niosły jego obrazy, choć tego dnia wszystko wskazywało na to, że to konkretne drogocenne płótno skupiło się raczej na kontemplacji kobiecych wdzięków wyjątkowej kobiety. Miał co najmniej kilka okazji do spotkać z lady doyenne, lecz żadna z nich nie uwzględniała kąpieli, ani krwawej, ani żadnej innej. Cóż, szkoda, choć podobny portret wydawał mu się sięgnięciem po pewną... ekstrawagancję, a z pewnością było też zwyczajnie próżne.
Kobieta w czerni, którą dostrzegł przed portretem, również wyglądała znajomo - żałobniczka po Alphardzie, przyjaciółka jego żony. Od progu mniejszej sali badał spojrzeniem jej blady profil, w końcu postępując ku niej parę kroków, by ostatecznie zrównać się z nią pozycją - usłyszawszy słowa, wypowiedziane zapewne do siebie samej.
- O sile lady doyenne świadczy moc jej spojrzenia, korne spojrzenia służby czy władczy gest dłoni? Ramię pozostaje wątłe, artysta mógł mieć na myśli pewien dualizm jej postaci - stwierdził z zastanowieniem, spoglądając na pokryte farbą płótno. - Siła słabszej płci, czyż to nie zaskakujące? - Niewymuszony, choć nieco rozbawiony uśmiech wykrzywił usta, kiedy skierował spojrzenie z płótna na kobietę. - Lady - powitał ją, skinięciem głowy. - Przeszkadzam? - Była tutaj sama, obowiązkiem dżentelmena było dotrzymać damie towarzystwa - ale tylko za jej pozwoleniem, lady Black nosiła żałobę, która miała pełne prawo wyłączać ją od towarzystwa.
rzucam na nastrój
Obraz Morgany przykuł jego uwagę dość szybko. Przed wyjściem czytał o jego autorze, mistrzu Fortescue, którego nazwisko w ostatnim czasie było na Wyspach coraz głośniejsze; czytał o stylach, w jakich się obraca i starał się zrozumieć przesłanie, jakie niosły jego obrazy, choć tego dnia wszystko wskazywało na to, że to konkretne drogocenne płótno skupiło się raczej na kontemplacji kobiecych wdzięków wyjątkowej kobiety. Miał co najmniej kilka okazji do spotkać z lady doyenne, lecz żadna z nich nie uwzględniała kąpieli, ani krwawej, ani żadnej innej. Cóż, szkoda, choć podobny portret wydawał mu się sięgnięciem po pewną... ekstrawagancję, a z pewnością było też zwyczajnie próżne.
Kobieta w czerni, którą dostrzegł przed portretem, również wyglądała znajomo - żałobniczka po Alphardzie, przyjaciółka jego żony. Od progu mniejszej sali badał spojrzeniem jej blady profil, w końcu postępując ku niej parę kroków, by ostatecznie zrównać się z nią pozycją - usłyszawszy słowa, wypowiedziane zapewne do siebie samej.
- O sile lady doyenne świadczy moc jej spojrzenia, korne spojrzenia służby czy władczy gest dłoni? Ramię pozostaje wątłe, artysta mógł mieć na myśli pewien dualizm jej postaci - stwierdził z zastanowieniem, spoglądając na pokryte farbą płótno. - Siła słabszej płci, czyż to nie zaskakujące? - Niewymuszony, choć nieco rozbawiony uśmiech wykrzywił usta, kiedy skierował spojrzenie z płótna na kobietę. - Lady - powitał ją, skinięciem głowy. - Przeszkadzam? - Była tutaj sama, obowiązkiem dżentelmena było dotrzymać damie towarzystwa - ale tylko za jej pozwoleniem, lady Black nosiła żałobę, która miała pełne prawo wyłączać ją od towarzystwa.
rzucam na nastrój
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Pochmurny dzień dopiero się rozpoczął, a senna atmosfera dookoła, już sugerowałaby, że pora na popołudniową drzemkę. Misternie rzeźbiony zegar ścienny na jednej ze ścian tej sali galerii sztuki, wskazywał godzinę zaledwie czternastą. Może jednak to nie był zegar, a jedynie forma rzeźby, swego rodzaju artystyczny pokaz, i to właśnie przez niego Black wydawało się, jakby czas płynął zbyt wolno. Zresztą, na co dzień gustowała raczej w dolmenach, lub co najwyżej cenotafach, kurhanach czy obeliskach. Samotność jej nie doskwierała, a już na pewno nie w tym miejscu. Otwarcie wystawy było wszak wydarzeniem godnym pełnej obecności, chociaż umysł podążał w innym kierunku, a deszczowa aura za transparentnymi oknami tego miejsca, przypominała tamten dzień. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, pod ziemią, w rodzinnej krypcie, pośród rzeźb tak pięknych jak ogień, tak pięknych jak kwiaty, spoczął Alphard Black. Bohater tego kraju, któremu dziesiątki czarodziejów przyszły towarzyszyć w ostatniej drodze. Rozpadało się wtedy na dobre, ale opadów nie było słychać głęboko pod cmentarzem dla magicznych. Zrzuciła wtedy na siebie postanowienie. Zrzuciła, tak, bo nie pomyślałaby, aby ktokolwiek zrzucił je wbrew jej woli. Miała nieść schedę Alpharda i właśnie to zadanie przyjęła sobie za punkt honoru. Nie zamierzała walczyć, ba... Nawet by nie potrafiła. Co prawda transmutacyjne zaklęcia szły jej nieźle, podstawowe uroki czy obrony przed magią, też. Nie na tyle jednak by konkurować z potężnymi czarodziejami, tymi okropnymi zakonnikami. Chociaż, gdyby na ulicy spotkała takiego Anthonego Macmillana albo nawet Isabellę Selwyn, to nie zawahałaby się podnieść różdżki. Planowała rozegrać to inaczej, przydać się na tyle o ile to możliwe, równocześnie pozostając wierną sobie i swoim planom na życie. Marzenia o książce były coraz bliżej, tak samo zresztą jak akcja charytatywna, którą od niedawna koordynowała, we współpracy z Primrose Burke i Evandrą Lestrange... Rosier? Przez chwilę nie chciała przenosić wzroku w bok, gdy usłyszała obok siebie męski głos. Tak... Rosier. W końcu jednak wypadało to zrobić, a Aquila odwróciła głowę od obrazu, spoglądając prosto w oczy mężczyzny, który akurat skinął jej głową. Odpowiedziała tym samym gestem, robiąc to na tyle płynnie i z gracją o ile mogła. Czerń sukni nie odbijała światła, a to nie raziło go w oczy, wokół nie było też nic śmiesznego. Skąd więc ten krzywy uśmieszek? - Lordzie Rosier... Ależ skąd... - powiedziala krótko, wzrok przenosząc ponownie na obraz ku czci Morgany. Przeszkadzał. - Słabszej? - zapytała jeszcze niepewnie, przez chwilę mrużąc powieki i marszcząc brwi, upijając kolejny łyk z kieliszka. Nie pora była teraz na dysputy dotyczące płci, jednak... słabszej? Piękniejszej, subtelniejszej, łagodniejszej, czułej, romantycznej, wrażliwej, opiekuńczej, pamiętliwej... - Ach, prawi lord o sile fizycznej lady Selwyn - spojrzała jeszcze raz na obraz, przyglądając się ciele kobiety skąpanym w szkarłatnej mazi, której dziewicze służki przecinały sobie żyły, aby ją zadowolić. - Nie, mówiąc siła, mam na myśli spojrzenia tych oddanych służek dookoła, które własnoręcznie podcinają sobie żyły, jedynie po to, by zadowolić swoją panią. Siłę nie zawsze widać w spojrzeniu, ramionach czy geście, zwłaszcza gdy jest to zaledwie moment, nawet ujęty przez wybitnego malarza - wzrok przeniosła ponownie na mężczyznę, licząc, że kątem oka, nie odwracając spojrzenia, gdzieś za nim zobaczy ukochaną przyjaciółkę. Tak się jednak nie stało. Po co miałby tu być sam? Na pewno gdzieś musiała krążyć, podziwiając inne dzieła. Niegrzecznym jednak byłoby teraz wypytywać gdzie znajdowała się Evandra, Rosier mógłby poczuć się zignorowany. - Zgodzi się lord ze mną? Czyż czasem odbicia nas samych nie widać w gestach, tych, którzy oddaliby za nas własne serca? W oczach, tych, którzy poszliby z nami w piekielny ogień? - nie uśmiechnęła się, a jedynie skupiła mocniej wzrok na brązowych oczach mężczyzny, wypatrując odpowiedzi.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lady Black nie była mu całkiem obca, choć najjaskrawsze wspomnienie budziła w nim ze spotkania z jej rodziną, w trakcie których odbyły się niezbyt szczęśliwe zaręczyny Melisande. Nie obawiała się wtrącać w męskie rozmowy, postrzegał to raczej jako zabawną ciekawostkę. Żałobna czerń, którą nosiła, dla niego była oznaką głównie zaprzepaszczonej szansy i niezagojoną raną w sieci wpływów Czarnego Pana. Alphard był dobrym sługą i silnym poplecznikiem, miał szanse osiągnąć wiele. A teraz - już nie żył. Może nie warto było nadto przywiązywać się do życia, choć przetrwanie widniało nieprzerwanie wysoko na liście jego priorytetów.
- Ależ nie - odparł na słowa młodej damy, bez chwili zawahania, czując się być może w obowiązku przetłumaczyć jej sprawę najprostszą. - Mówiąc o gestach i spojrzeniach nie mówię bynajmniej o fizycznej sile sportretowanej lady doyenne - odparł na jej słowa z pewną być może nieprzypadkowo wyczuwalną w głosie pobłażliwością; siła miała znacznie więcej wymiarów niż czysto fizyczny aspekt, ten był zasadniczo najbardziej prymitywny i najmniej znaczący. Kiedy nie towarzyszyło mu nic innego, najprościej było go złamać. Imponujące mięśnie były raczej cechą ludzi nieszczególnie rozgarniętych. To siła autorytetu pozostawała tym, co trzymało czarodziejów w ryzach najmocniej, nawet jeśli praca nad nim okazywała się niezwykle żmudnym i trochę monotonnym zajęciem, ale brak doświadczenia rzeczywiście mógł nie pozwolić jej tego zrozumieć. - Zatem jednak spojrzenia służek. - O nich wszak też mówił, ściągnął wzrok z profilu lady Black, by badawczo przesunąć nim po postaciach na płótnie; na lekko uniesiony podbródek Morgany i półnagie piersi falujące nad krwistą wodą. Oddanie wpatrzonej w nią dziewczyny wydawało się bezsprzeczne, ale ta poruszająca relacja sprawiła jedynie, że Tristan uniósł kącik ust nieznacznie wyżej.
- Niektórzy uważają, że wybitnego malarza poznać można przede wszystkim po tym, jak sprawnie i niezauważalnie potrafi zakrzywić rzeczywistość - wtrącił mimochodem, nie oglądając się na samą Aquilę; kwestia posłuchu Morgany była na językach od dawna i choć sam ją wsparł, choć sam gotów był pomówić z nią o możliwej kontynuacji sojuszu między ich rodzinami, to jej krewni byli przecież wyjątkowo niesforni i, niestety, dalecy od ślepego posłuszeństwa. Miała szansę to zmienić, ale Isabella nie pomagała, czy pierwsza lady doyenne nie będąca tylko małżonką jednak nie potrafiła zapanować nad krnąbrnym rodem? Na razie - dawał jej czas. - Thomas Fortescue - odczytał nazwisko z tablicy obok. - Miała już lady przyjemność obcowania z jego twórczością? - W zasadzie to ciekaw był, czy i na innych płótnach artysta mijał się z prawdą równie subtelnie. Niewątpliwie wszystkim bardziej na rękę był podobny obraz Morgany - ostatecznie bez poparcia na Stonehenge, które otrzymała również od niego, nie doszłaby tam, gdzie stała dzisiaj. Wciąż wydawała się najlepszą kandydatką, ale od dawna już wiedział, że najlepszy nie zawsze oznaczało równocześnie dobry. Przemknął wzrokiem na blade lico kobiety, kiedy poczuł na sobie jej spojrzenie, wychwytując czerń jej źrenic; mimo wszystko wypowiadane przez nią słowa brzmiały interesująco.
- Moją wątpliwość budzi to, czy wpatrzone oczy oczarowanej służby starczą, by odwrócić uwagę od pozostałych figur na planszy Esseksu. Jest ich zaskakująco niewiele - dodał z grzecznym uśmiechem, który nie sięgnął oczu; nie starał się nawet nadać mu naturalności. Pozbijane figury miały imiona dawniej, Lucinda, Alexander, Isabella, dziś były całkiem pozbawione znaczenia - nigdy nie istniały. Została po nich pustka, której nie miał kto zapełnić. Trochę jak po Alphardzie.
- Zgodzę się z tym, że niekiedy lubimy koncentrować się na uwadze tych, którzy nie są dostatecznie istotni i że zbyt łatwo jest zgubić się w ich uwielbieniu - odparł w końcu już bezpośrednio na jej słowa. - Siłą rzeczy tracąc czujność tam, gdzie powinna zostać w danej chwili ukierunkowana - zakończył, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie wyżej, nie odejmując spojrzenia od jej twarzy; może gdyby Morgana zamiast oddawać się krwawym kąpielom dopilnowała krnąbrnych krewnych, jej polityka wyglądałaby teraz inaczej. W tembrze jego głosu wybrzmiewało coś nieprzypadkowo prowokującego.
- Ależ nie - odparł na słowa młodej damy, bez chwili zawahania, czując się być może w obowiązku przetłumaczyć jej sprawę najprostszą. - Mówiąc o gestach i spojrzeniach nie mówię bynajmniej o fizycznej sile sportretowanej lady doyenne - odparł na jej słowa z pewną być może nieprzypadkowo wyczuwalną w głosie pobłażliwością; siła miała znacznie więcej wymiarów niż czysto fizyczny aspekt, ten był zasadniczo najbardziej prymitywny i najmniej znaczący. Kiedy nie towarzyszyło mu nic innego, najprościej było go złamać. Imponujące mięśnie były raczej cechą ludzi nieszczególnie rozgarniętych. To siła autorytetu pozostawała tym, co trzymało czarodziejów w ryzach najmocniej, nawet jeśli praca nad nim okazywała się niezwykle żmudnym i trochę monotonnym zajęciem, ale brak doświadczenia rzeczywiście mógł nie pozwolić jej tego zrozumieć. - Zatem jednak spojrzenia służek. - O nich wszak też mówił, ściągnął wzrok z profilu lady Black, by badawczo przesunąć nim po postaciach na płótnie; na lekko uniesiony podbródek Morgany i półnagie piersi falujące nad krwistą wodą. Oddanie wpatrzonej w nią dziewczyny wydawało się bezsprzeczne, ale ta poruszająca relacja sprawiła jedynie, że Tristan uniósł kącik ust nieznacznie wyżej.
- Niektórzy uważają, że wybitnego malarza poznać można przede wszystkim po tym, jak sprawnie i niezauważalnie potrafi zakrzywić rzeczywistość - wtrącił mimochodem, nie oglądając się na samą Aquilę; kwestia posłuchu Morgany była na językach od dawna i choć sam ją wsparł, choć sam gotów był pomówić z nią o możliwej kontynuacji sojuszu między ich rodzinami, to jej krewni byli przecież wyjątkowo niesforni i, niestety, dalecy od ślepego posłuszeństwa. Miała szansę to zmienić, ale Isabella nie pomagała, czy pierwsza lady doyenne nie będąca tylko małżonką jednak nie potrafiła zapanować nad krnąbrnym rodem? Na razie - dawał jej czas. - Thomas Fortescue - odczytał nazwisko z tablicy obok. - Miała już lady przyjemność obcowania z jego twórczością? - W zasadzie to ciekaw był, czy i na innych płótnach artysta mijał się z prawdą równie subtelnie. Niewątpliwie wszystkim bardziej na rękę był podobny obraz Morgany - ostatecznie bez poparcia na Stonehenge, które otrzymała również od niego, nie doszłaby tam, gdzie stała dzisiaj. Wciąż wydawała się najlepszą kandydatką, ale od dawna już wiedział, że najlepszy nie zawsze oznaczało równocześnie dobry. Przemknął wzrokiem na blade lico kobiety, kiedy poczuł na sobie jej spojrzenie, wychwytując czerń jej źrenic; mimo wszystko wypowiadane przez nią słowa brzmiały interesująco.
- Moją wątpliwość budzi to, czy wpatrzone oczy oczarowanej służby starczą, by odwrócić uwagę od pozostałych figur na planszy Esseksu. Jest ich zaskakująco niewiele - dodał z grzecznym uśmiechem, który nie sięgnął oczu; nie starał się nawet nadać mu naturalności. Pozbijane figury miały imiona dawniej, Lucinda, Alexander, Isabella, dziś były całkiem pozbawione znaczenia - nigdy nie istniały. Została po nich pustka, której nie miał kto zapełnić. Trochę jak po Alphardzie.
- Zgodzę się z tym, że niekiedy lubimy koncentrować się na uwadze tych, którzy nie są dostatecznie istotni i że zbyt łatwo jest zgubić się w ich uwielbieniu - odparł w końcu już bezpośrednio na jej słowa. - Siłą rzeczy tracąc czujność tam, gdzie powinna zostać w danej chwili ukierunkowana - zakończył, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie wyżej, nie odejmując spojrzenia od jej twarzy; może gdyby Morgana zamiast oddawać się krwawym kąpielom dopilnowała krnąbrnych krewnych, jej polityka wyglądałaby teraz inaczej. W tembrze jego głosu wybrzmiewało coś nieprzypadkowo prowokującego.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie obawiała się wtrącać w męskie rozmowy i nie miała zamiaru nigdy się obawiać. Była Aquilą ze szlachetnego rodu Blacków i jeśli ktokolwiek miał z tym problem, to był to tylko jego problem. Nudnych kobiet, których ulubionym zajęciem było haftowanie białych jak śnieg serwetek, nigdy nie uważała za szczególny autorytet. To kwestia urodzenia stanowiła podstawę, a przecież były lepsze niż inne, niż te, które poszczycić mogły się krwią co najwyżej czystą... Nie bez powodu płynęła w niej jucha niemal błękitna, jak uwielbiali wspominać Blackowie. Nie bez powodu to do niej mówiono lady. Żaden lord nie był od niej lepszy i doskonale musieli zdawać sobie z tego sprawę. Nie była zaś prowokatorką i rozmowę taką jak tę nie zamierzała przeprowadzać w pochmurnym nastroju, który służyć miał szukaniu zaczepki czy dopieczeniu sobie nawzajem. Wyniosłe spojrzenie, jakie zwykła zauważyć u męża Evandry nie miało nic wspólnego z odczuciami młodej Aquili względem nestora Rosierów. Fakt, że pokłonił się Czarnemu Panu, działał jedynie na korzyść tego człowieka, zaś problem leżał gdzieś indziej. W jego nazwisku. Nie bez powodu Rosierowie i Blackowie żyli w waśniach od lat i chociaż Alphard planował to zmienić, starannie dbając, aby jego kontakty z lady Melisande doprowadziły ostatecznie do sojuszu, to jednak Alphard umarł, a oni znaleźli się w tym samym punkcie co wcześniej. Nawet jeśli szanowny ojciec miał jakąś wizję, to nic jednak nie mogło już wrócić życia Alphardowi, którego nikt z kolei nie mógł zastąpić. Słuchała więc Tristana w skupieniu, wciąż spoglądając częściej na obraz niż na jego samego. Nie ze strachu, bo gdy zaś powiedział o zakrzywianiu rzeczywistości, spojrzała na niego, nieco mrużąc oczy i pochylając głowę do przodu. Obydwoje przecież zdawali sobie sprawę, jak to działa. To ich postawa, zaraz obok czynów, mówiła o ich sile. Kto jak kto, ale sam nestor znamienitego czytsokrwistego rodu, musiał to wiedzieć. - Thomas Fortescue jest popularnym malarzem, ale pierwszy raz widzę jego dzieło w tej galerii. Twierdzi lord, że zakrzywił tym obrazem rzeczywistość? Z pewnością znasz lady Morganę lepiej niż ja, sir, i więcej możesz o tym dziele powiedzieć - czyż nie? - Inni zaś mówią, że dobry malarz wykaże się precyzją i odda rzeczywistość w każdym maźnięciu pędzla. Ważnym jednak przynajmniej dla mnie, pozostaje to, jakie emocje wywołuje w nas jego sztuka. Po to przecież powstaje, aby łączyć i dzielić, ranić i uzdrawiać - prawiła, nie chcąc jednak rozwodzić się zbytnio. - A w lordzie? Jakie emocje wywołuje w Tobie ta sztuka, sir? - skupiła na nim spojrzenie, ciekawa jego zdania. Nie z powodu tego, że właśnie rozmawiali, a jedynie ze względu na to, że ludzi należało słuchać. Odpowiednich ludzi, rzecz jasna, a on odpowiednim człowiekiem był. Gdy zaś wspomniał o pozostałych figurach, Black uśmiechnęła się zaledwie kącikiem ust. Zdrajca na zdrajcy. Alexander, Lucinda i w końcu Isabella. Isabella, która zostać przecież miała lady Rosier, a uciekła. To do niej należały te listy z kondolencjami, podpisane niby przyjacielsko. Nie była jej przyjaciółką. Nie był nim nikt, kto śmiał zdradzić wspaniałe ideały i narażać ich życie w niewiadomym celu. - W historii następowały już zdrady gorsze, a niektóre figury powinny pozostać zapomniane, bo na to też jedynie zasługują. Ciekawa jestem przyszłości rodu Selwyn prowadzonego pod okiem lady Morgany - nigdy nie chciałaby reprezentować Selwynów, nie poczuwała się także do objęcia roli nestora, tę doskonale sprawował jej ojciec. - Lady Morgana została figurą, jakby to rzec... medialną i prowokacyjną? Dla mnie pozostaje żywym dowodem na to, że nawet ród pozornie wyznający brudne promugolskie wartości, można uratować - czyż nie z tego wynikała jej siła? - Ale oczywiście - o dziwo - zgodzę się z Tobą, sir. Łatwo zatracić się w cudzym uwielbieniu, zwłaszcza gdy to należy do postaci niewartych uwagi. Przy odpowiedniej jednak koncentracji możemy z niej uzyskać wiele siły, która notabene płynie z nas samych - upiła łyk szampana, przenosząc spojrzenie na obraz. - Czujność jednak traktuję jako stan naturalny, bowiem zagrożenie czyha z niespodziewanej strony. Zwłaszcza w czasach takich jak te, gdzie ono wkraść się może do naszych domów - wojna była potrzebna, ale niosła za sobą konsekwencje. Należało je jednak przetrwać, bo korzyści z niej płynące były większe niż ryzyko. Wysłany pod ich próg Prorok już świadczył o tym, że atak nastąpić mógł w każdej chwili.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
kradniemy miejsce, ale nie przeszkadzajcie sobie!
wynik 6
17.01
Cornelius Sallow spoglądał na rząd obrazów, z przykrością uświadamiając sobie, że pewnie powinien lepiej znać się na sztuce. Mijał kolejne sale, niby to nonszalancko, a ruchome malowidła i marmurowe rzeźby mówiły mu niewiele. Miał asystentów, którzy podszeptywali mu czasem, jakimi dziełami warto się zachwycać. Jako wprawny kłamca, dotychczas nie miał zresztą problemów w towarzystwie. Wielką Brytanię czekała jednak reforma kultury, reforma całego życia, reforma wszystkiego - a on musiał ją poprowadzić i w tym przypadku niewiedza bolała.
Powinien pewnie przystanąć przed każdym obrazem dłużej, przyjść tutaj z zaufanym pomocnikiem, dowiedzieć się czegoś więcej. Życie było jednak zbyt krótkie, czas płynął zbyt szybko, a on śpieszył się na umówione przypadkowe spotkanie.
Wypatrzył ją kątem oka - wysoka (jak na niewiastę) i smukła, przyciągała wiele spojrzeń. Przy Catrionie Rowle bladła nieangielska uroda towarzyszącej jej młodej damy, choć wcale nie była to kwestia oczywistego piękna. Lady Rowle wydawała się zbyt dumna i chłodna jak na subiektywne gusta Corneliusa, ale musiał przyznać, że posiadała dar przyciągania do siebie spojrzeń. W jej kokieterii było coś mniej banalnego niż w gestach innych arystokratek - obserwowanych czujnie przez Corneliusa, zawsze wytwornych, zawsze niedostępnych. W końcu zrozumiał - zdawało mu się, że pod posągowym obliczem lady Catriony Rowle dostrzega to samo, co w ciekawskim spojrzeniu jej krewniaczki Vivienne Bulstrode, co przed laty zauważył w Deirdre.
Ambicję.
Lgnął zaś do ludzi ambitnych, choć zarazem się ich wystrzegał. Zyski mogły być ogromne, ryzyko większe niż zazwyczaj, pochlebstwami niewiele mógł zdziałać, ale miło dla odmiany porozmawiać z kimś inteligentnym.
Hospes, hostis. Podskórnie rozumiał dewizę rodu Rowle lepiej niż tą własnych zwierzchników, Averych. Niech nienawidzą, byleby się bali - słyszał, dorastając w Shropshire, ale przecież nigdy nie bał się siły.
Bał się ludzi, którzy potrafili zrobić wszystko dla samych siebie.
Czasem, zerkając w lustro, bał się samego siebie. Człowieka, który sprzedałby własną duszę - i chyba zrobił to bardzo dawno temu.
Albo dwa tygodnie temu. Świat bez Marceliusa wydawał się o stokroć bezpieczniejszy, choć dziwnie pusty.
Nie żałował. Umywając ręce zrobił to, co należało - czyli nic. Chłopak pewnie zawisł już w Tower i nie był już jego problemem.
Nie przychodził nawet w snach, w odróżnieniu od Layli, a nawet od tamtej portowej tancerki, płaczącej nad głową własnego ojca. Dziwne.
Zdecydowanie odepchnął niewygodne myśli i ledwo dostrzegalnie skinął głową lady Rowle. Przystanął przed jednym z obrazów, czekając, aż lady Catriona przypadkowo do niego dołączy.
Podniósł wzrok i dopiero wtedy na sekundę zapomniał o lady Rowle, krzyżując spojrzenia z nią.
Na obrazie, Morgana Selwyn wyglądała powabniej niż w rzeczywistości, a ludzka krew dodawała jej paradoksalnego uroku. Pewnie dlatego, że obrazy nie śmierdzą ani nie są brudne. Cornelius odruchowo strzepnął z płaszcza niewidzialny pyłek. W przemocy najbardziej nie lubił bałaganu.
W tym momencie Morgana skrzyżowała z nim spojrzenia, a Cornelius drgnął lekko, gdy uderzyło go spojrzenie byłej narzeczonej w kąpieli. To pewnie te oczy. Ambicja. - pomyślał, usiłując oderwać wzrok od nagiego ciała lady Selwyn. To tylko obraz. Przepięknie namalowany obraz, musiał przyznać. Nie znał się na malarstwie, ale to dzieło wydawało się naprawdę... świetne.
Ciekawe, czy sprzedawali je w sklepiku z pamiątkami - pomyślał, ale nie zdążył dokończyć tej myśli, bo poczuł za plecami czyjąś obecność.
Uśmiechnął się pod nosem, a potem odwrócił, udając zaskoczenie.
-Lady Rowle. Co za niespodzianka. Jak mija zima w Cheshire? - kurtuazyjne, oficjalne powitanie. Nudne, w porównaniu do tego, co padnie między nimi zniżonym szeptem.
wynik 6
17.01
Cornelius Sallow spoglądał na rząd obrazów, z przykrością uświadamiając sobie, że pewnie powinien lepiej znać się na sztuce. Mijał kolejne sale, niby to nonszalancko, a ruchome malowidła i marmurowe rzeźby mówiły mu niewiele. Miał asystentów, którzy podszeptywali mu czasem, jakimi dziełami warto się zachwycać. Jako wprawny kłamca, dotychczas nie miał zresztą problemów w towarzystwie. Wielką Brytanię czekała jednak reforma kultury, reforma całego życia, reforma wszystkiego - a on musiał ją poprowadzić i w tym przypadku niewiedza bolała.
Powinien pewnie przystanąć przed każdym obrazem dłużej, przyjść tutaj z zaufanym pomocnikiem, dowiedzieć się czegoś więcej. Życie było jednak zbyt krótkie, czas płynął zbyt szybko, a on śpieszył się na umówione przypadkowe spotkanie.
Wypatrzył ją kątem oka - wysoka (jak na niewiastę) i smukła, przyciągała wiele spojrzeń. Przy Catrionie Rowle bladła nieangielska uroda towarzyszącej jej młodej damy, choć wcale nie była to kwestia oczywistego piękna. Lady Rowle wydawała się zbyt dumna i chłodna jak na subiektywne gusta Corneliusa, ale musiał przyznać, że posiadała dar przyciągania do siebie spojrzeń. W jej kokieterii było coś mniej banalnego niż w gestach innych arystokratek - obserwowanych czujnie przez Corneliusa, zawsze wytwornych, zawsze niedostępnych. W końcu zrozumiał - zdawało mu się, że pod posągowym obliczem lady Catriony Rowle dostrzega to samo, co w ciekawskim spojrzeniu jej krewniaczki Vivienne Bulstrode, co przed laty zauważył w Deirdre.
Ambicję.
Lgnął zaś do ludzi ambitnych, choć zarazem się ich wystrzegał. Zyski mogły być ogromne, ryzyko większe niż zazwyczaj, pochlebstwami niewiele mógł zdziałać, ale miło dla odmiany porozmawiać z kimś inteligentnym.
Hospes, hostis. Podskórnie rozumiał dewizę rodu Rowle lepiej niż tą własnych zwierzchników, Averych. Niech nienawidzą, byleby się bali - słyszał, dorastając w Shropshire, ale przecież nigdy nie bał się siły.
Bał się ludzi, którzy potrafili zrobić wszystko dla samych siebie.
Czasem, zerkając w lustro, bał się samego siebie. Człowieka, który sprzedałby własną duszę - i chyba zrobił to bardzo dawno temu.
Albo dwa tygodnie temu. Świat bez Marceliusa wydawał się o stokroć bezpieczniejszy, choć dziwnie pusty.
Nie żałował. Umywając ręce zrobił to, co należało - czyli nic. Chłopak pewnie zawisł już w Tower i nie był już jego problemem.
Nie przychodził nawet w snach, w odróżnieniu od Layli, a nawet od tamtej portowej tancerki, płaczącej nad głową własnego ojca. Dziwne.
Zdecydowanie odepchnął niewygodne myśli i ledwo dostrzegalnie skinął głową lady Rowle. Przystanął przed jednym z obrazów, czekając, aż lady Catriona przypadkowo do niego dołączy.
Podniósł wzrok i dopiero wtedy na sekundę zapomniał o lady Rowle, krzyżując spojrzenia z nią.
Na obrazie, Morgana Selwyn wyglądała powabniej niż w rzeczywistości, a ludzka krew dodawała jej paradoksalnego uroku. Pewnie dlatego, że obrazy nie śmierdzą ani nie są brudne. Cornelius odruchowo strzepnął z płaszcza niewidzialny pyłek. W przemocy najbardziej nie lubił bałaganu.
W tym momencie Morgana skrzyżowała z nim spojrzenia, a Cornelius drgnął lekko, gdy uderzyło go spojrzenie byłej narzeczonej w kąpieli. To pewnie te oczy. Ambicja. - pomyślał, usiłując oderwać wzrok od nagiego ciała lady Selwyn. To tylko obraz. Przepięknie namalowany obraz, musiał przyznać. Nie znał się na malarstwie, ale to dzieło wydawało się naprawdę... świetne.
Ciekawe, czy sprzedawali je w sklepiku z pamiątkami - pomyślał, ale nie zdążył dokończyć tej myśli, bo poczuł za plecami czyjąś obecność.
Uśmiechnął się pod nosem, a potem odwrócił, udając zaskoczenie.
-Lady Rowle. Co za niespodzianka. Jak mija zima w Cheshire? - kurtuazyjne, oficjalne powitanie. Nudne, w porównaniu do tego, co padnie między nimi zniżonym szeptem.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pochodząca z Francji lady lgnęła do sztuki. W porównaniu do Catriony, która wiedzę miała ledwie konieczną i podstawową, ciemnowłosa dama z pasją opowiadała o pociągnięciach pędzla, technikach i delikatnych łączeniach farby z intencją kształtu, które w harmonii tworzyły całość. Rowle nie mogła powiedzieć, by wprawiało ją to w stan przesadnej ciekawości. Odpowiadała uprzejmie, zaangażowana na tyle, na ile było to odeń wymagane, by odpowiednio ugościć arystokratkę podczas nieobecności jej męża skoncentrowanego na łowach w Delamere; większą szczerość uwagi Catriona poświęcała natomiast obserwacjom namalowanych niebios, w których doszukiwała się prawdziwości. Szczegółowego oddania astronomicznej zagadki, jaką rozszyfrowywała w zintensyfikowanych staraniach; w zadowolenie wprawiał fakt, że kilka z obserwowanych dzieł istotnie zawierało w sobie poprawne konstelacje. Wówczas Catriona omawiała na głos ów fakt z francuską damą, bo i ona zachwalała autentyczność bijącą spomiędzy ram, gdzie na płótnach przedstawiano rzeczywistość.
Nietrudno pośród obserwatorów dostrzec było znajomą sylwetkę. Samotnie poruszał się od sali do sali, pełnym niezrozumienia spojrzeniem obdarzając mijane dzieła, których wspaniałości i ona nie do końca była świadoma; Catriona spostrzegła go kątem oka, widziała jak delikatnie skłania w jej kierunku głowę, w niemym zaproszeniu, by odnalazła go nieopodal. Dobrze złożyło się to z czasem, kiedy zaprzyjaźniona arystokratka poprosiła o chwilę kontemplacji nad masywnym obrazem zajmującym chyba jedną czwartą ściany ekspozycji, zwalniając tym samym Rowle z obowiązku towarzyszenia jej niczym cień raczący rozrywką i mile spędzonym wspólnie czasem.
Gdy dołączała do Corneliusa, emanowały od niej spokój i niewymuszona elegancja. Drapowana w pasie suknia w kolorze kobaltu podkreślała srebro tęczówek, natomiast kremowe rękawiczki zdobiły dłonie, jak trzewiki zdobiły stopy, sygnując kroki miarowym stukotem obcasów w wypolerowaną posadzkę. Włosy miała spięte, złożone z kilku warkoczy tworzących fantazyjną kompozycję z tyłu głowy, dyskretną, a jednocześnie misterną i ewidentnie zajmującą wiele długich minut w celu swego przygotowania; szyję natomiast otulały perły najwyższej czystości, opatrzone w białe złoto. Korale były pamiątką wizyty w Zaciszu Kirke. Pod gazetą chwalącą płonące stosy w Staffordshire mąż skrył wówczas podarunek, a on splątał się ze słodką przepowiednią wiodącą ją wreszcie ku wielkości.
Wydawać by się mogło, że istotnie spotkali się tu przypadkiem. Pełna gracji dama o płynnym chodzie i miękkich ruchach, oraz on, oczarowany obrazem polityk zdolny naginać słowem rzeczywistość w hymnie na cześć Ministra i Czarnego Pana. Catriona podeszła do niego powoli, stanąwszy nieopodal, z dłońmi splecionymi przed sobą oraz spojrzeniem utkwionym w krwawym przedstawieniu lady doyenne. Kobiety tak silnej, tak potężnej, niepotrzebującej u swego boku żadnego mężczyzny.
- Apetyt na młodość - wyszeptała tytuł szanowanego arcydzieła, nim słowa obrały kierunek ku prawidłowej odpowiedzi na zadane przez Corneliusa pytanie. Zachowawcze, nudne, a jednak konieczne, by zachować pozory codziennej konwersacji. - I to towarzyszy nam w Cheshire, choć to kolejna zima, która przynosi ze sobą zmiany dojrzalsze i słuszniejsze niż przedtem. W śniegu skrywa się przyszłość. Czy nie tak jest też w Londynie? - spytała, kątem oka spoglądając wreszcie na towarzyszącego jej dostojnika. W mniemaniu Catriony był przydatnym pionkiem, wartościowym elementem, na którego barkach między innymi powstawało nowe imperium, lecz nie postrzegała go jako mocarza, jako półboga, który zmienić mógł wszechświat. - Anglia biała i czysta jak śnieg, który przyszedł wraz ze styczniem - sprecyzowała. W Cheshire niewielu ostało się mugoli, a ci, którzy wciąż trzymali się przy życiu jak owad odmawiający zdechnięcia - wiedzieli, że ich dni stały się policzone. Ród Rowle zgodził się z postulatem Czarnego Pana. Z lisich nor i wykopków dziczyzny wyciągane były szlamy, których ominąć nie mogła egzekucja za brud szerzący się w ich żyłach. Przelewano krew - jak i Morgana przelewała tę dziewiczą, by zadbać o nieśmiertelną prezencję nasączoną ponadprzeciętnym pięknem. - Co pan czuje, panie Sallow, gdy patrzy pan na kobietę, która osiągnęła w swym życiu więcej niż tysiąc dżentelmenów? - podjęła stoicko, chłodno, lekkim gestem niewielkiej dłoni wskazując na wiszące przed nimi malowidło, z którego spozierała piękna niczym sen lady Morgana. W słabeuszach wskrzesić mogła pogardę i gniew, w jegomościach mądrych z kolei szacunek - co zatem kryło się w sercu kogoś takiego jak Cornelius?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nietrudno pośród obserwatorów dostrzec było znajomą sylwetkę. Samotnie poruszał się od sali do sali, pełnym niezrozumienia spojrzeniem obdarzając mijane dzieła, których wspaniałości i ona nie do końca była świadoma; Catriona spostrzegła go kątem oka, widziała jak delikatnie skłania w jej kierunku głowę, w niemym zaproszeniu, by odnalazła go nieopodal. Dobrze złożyło się to z czasem, kiedy zaprzyjaźniona arystokratka poprosiła o chwilę kontemplacji nad masywnym obrazem zajmującym chyba jedną czwartą ściany ekspozycji, zwalniając tym samym Rowle z obowiązku towarzyszenia jej niczym cień raczący rozrywką i mile spędzonym wspólnie czasem.
Gdy dołączała do Corneliusa, emanowały od niej spokój i niewymuszona elegancja. Drapowana w pasie suknia w kolorze kobaltu podkreślała srebro tęczówek, natomiast kremowe rękawiczki zdobiły dłonie, jak trzewiki zdobiły stopy, sygnując kroki miarowym stukotem obcasów w wypolerowaną posadzkę. Włosy miała spięte, złożone z kilku warkoczy tworzących fantazyjną kompozycję z tyłu głowy, dyskretną, a jednocześnie misterną i ewidentnie zajmującą wiele długich minut w celu swego przygotowania; szyję natomiast otulały perły najwyższej czystości, opatrzone w białe złoto. Korale były pamiątką wizyty w Zaciszu Kirke. Pod gazetą chwalącą płonące stosy w Staffordshire mąż skrył wówczas podarunek, a on splątał się ze słodką przepowiednią wiodącą ją wreszcie ku wielkości.
Wydawać by się mogło, że istotnie spotkali się tu przypadkiem. Pełna gracji dama o płynnym chodzie i miękkich ruchach, oraz on, oczarowany obrazem polityk zdolny naginać słowem rzeczywistość w hymnie na cześć Ministra i Czarnego Pana. Catriona podeszła do niego powoli, stanąwszy nieopodal, z dłońmi splecionymi przed sobą oraz spojrzeniem utkwionym w krwawym przedstawieniu lady doyenne. Kobiety tak silnej, tak potężnej, niepotrzebującej u swego boku żadnego mężczyzny.
- Apetyt na młodość - wyszeptała tytuł szanowanego arcydzieła, nim słowa obrały kierunek ku prawidłowej odpowiedzi na zadane przez Corneliusa pytanie. Zachowawcze, nudne, a jednak konieczne, by zachować pozory codziennej konwersacji. - I to towarzyszy nam w Cheshire, choć to kolejna zima, która przynosi ze sobą zmiany dojrzalsze i słuszniejsze niż przedtem. W śniegu skrywa się przyszłość. Czy nie tak jest też w Londynie? - spytała, kątem oka spoglądając wreszcie na towarzyszącego jej dostojnika. W mniemaniu Catriony był przydatnym pionkiem, wartościowym elementem, na którego barkach między innymi powstawało nowe imperium, lecz nie postrzegała go jako mocarza, jako półboga, który zmienić mógł wszechświat. - Anglia biała i czysta jak śnieg, który przyszedł wraz ze styczniem - sprecyzowała. W Cheshire niewielu ostało się mugoli, a ci, którzy wciąż trzymali się przy życiu jak owad odmawiający zdechnięcia - wiedzieli, że ich dni stały się policzone. Ród Rowle zgodził się z postulatem Czarnego Pana. Z lisich nor i wykopków dziczyzny wyciągane były szlamy, których ominąć nie mogła egzekucja za brud szerzący się w ich żyłach. Przelewano krew - jak i Morgana przelewała tę dziewiczą, by zadbać o nieśmiertelną prezencję nasączoną ponadprzeciętnym pięknem. - Co pan czuje, panie Sallow, gdy patrzy pan na kobietę, która osiągnęła w swym życiu więcej niż tysiąc dżentelmenów? - podjęła stoicko, chłodno, lekkim gestem niewielkiej dłoni wskazując na wiszące przed nimi malowidło, z którego spozierała piękna niczym sen lady Morgana. W słabeuszach wskrzesić mogła pogardę i gniew, w jegomościach mądrych z kolei szacunek - co zatem kryło się w sercu kogoś takiego jak Cornelius?
[bylobrzydkobedzieladnie]
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Ostatnio zmieniony przez Catriona Rowle dnia 09.10.21 5:02, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Catriona Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Utkwił spojrzenie w obrazie, na Catrionę spoglądając jedynie kątem oka. Na minimalnie dłużej zawiesił wzrok jedynie na jasnych włosach, szykownie i pedantycznie (co doceniał) upiętych - zawsze miał słabość do blondynek, choć w cieplejszym typie urody. Nie wypadało jednak zbyt śmiało i bezpośrednio spoglądać na damę i małżonkę innego mężczyzny. Nawet, jeśli dzisiaj miał spędzić wieczór w Wenus z jej mężem, nawet jeśli spodziewał się, jak skończą swoje rozmowy o interesach. Może i lord Francis Lestrange zniknął, w okolicznościach o których się nie rozmawiało, ale restauracja nadal działała prężnie, oferowane w niej uciechy również. Prawdę mówiąc, Sallow nie był tam odkąd lokal zmieni zarząd, ale właściwie nie mógł się doczekać - i zmian i rzeczy, które nigdy się nie zmieniają; jedzenia i kobiet.
Gdzieś w głębi serca poczuł przelotny cień współczucia dla lady Rowle - wiedział, jak to jest być zdradzonym - ale szybko odgonił podobną słabość, nie przystającą mężczyźnie i niegodną damy. Lady Catriona Rowle nie potrzebowała jego współczucia, a on nie był jej kolegą ani przyjacielem, by je oferować. Nie był nawet na tyle dobrym człowiekiem, by odmówić lordowi Rowle harców w Wenus. Świadom własnej niewiedzy, nie wnikał w kulisy małżeństw arystokratów. Nie każdy chciał żenić się z miłości, jak on sam przed laty, nie każdego zdrada bolałaby do żywego, jak jego. Dzisiaj spoglądał zresztą na tamtego Corneliusa z chłodnym dystansem, żałując uczucia, jakim obdarzył Deirdre. Jeśli kiedykolwiek się ożeni, to tylko z rozsądku. Jak arystokraci, którym jego rodzina tak wiernie służyła.
Odnośnie jego własnej lojalności można by mieć wątpliwości, ale był człowiekiem na tyle inteligentnym, by wiedzieć, co się opłaca - i jak wiele bywa warta jego dyskrecja, a jakie słowa i obietnice można sprzedać.
Z trudem oderwał wzrok od Morgany Selwyn, równie - o ile nie bardziej - pociągającej, jak słodkie obietnice w Wenus.
-Czy przyszłość kryje się w śniegu, czy raczej w ziemi i roślinach, które zakwitną, gdy ten stopnieje, gdy mróz oczyści glebę? - nie znał się zupełnie na rolnictwie, ale przynajmniej słowa brzmiały ładnie, szczególnie wypowiedziane cichym i przyjemnym tonem, w podniosłej atmosferze galerii sztuki. Na ułamek sekundy skrzyżował spojrzenia z lady Rowle, zastanawiając się, co ona sądzi o tej wojnie - czy wyczekuje jej końca, słodkich owoców obecnych poświęceń? Czy też cierpliwie znosi chłód, mróz i poświęcenia wymagane przez oczyszczenie?
Jej dalsze słowa przyniosły odpowiedź. Najwyraźniej to drugie. Zima zdawała się być jej żywiołem, a Cornelius uśmiechnął się lekko i skinął głową.
-Rad jestem, że pogoda dopisuje w Cheshire. - odrzekł, choć obydwoje wiedzieli, że rozmawiają o wojnie, a nie o pogodzie. -W Londynie jest podobnie. Mróz oczyszcza. - a śnieg zakrywa krew, na którą nie muszę już patrzeć, zmywa ją z moich rąk. Dławienie własnego obrzydzenia, a nawet własnego sumienia, przychodziło mu tej zimy zadziwiająco łatwo.
Miał nadzieję, że śnieg spadł też na dziedziniec Tower i że mróz zakonserwował wiszące tam trupy.
Wolał, by jego syn zamarzł na kamień, niż by toczyły go larwy.
Znów zerknął na Morganę i wzruszył lekko ramionami.
Co czuję? Czuję wściekłość, gdy myślę o Deirdre - o kobietach, które m n i e rozkazują, które sięgają po coś, co im się nie należy. Czuję pożądanie, skazane na niespełnienie. Czuję szacunek, gdzieś pod całą gamą tych emocji. Czuję - i wiem - że nie mogę zdradzić ci prawdziwych uczuć, lady Rowle. Damy wymagają pochlebstw, a zatem spróbuję po raz kolejny - nawet wiedząc, że akurat Ty bywasz na nie bardziej oporna niż trzpiotki z innych szlachetnych rodów.
-To wyjątkowa kobieta, a tysiąc gentlemanów może być... byle jakich. - odpowiedział z promiennym uśmiechem. -Może mnie milady nazwać... nowoczesnym - wyznał z fałszywą skromnością i równie fałszywą nieśmiałością -ale uważam, że to nie płeć świadczy o sile charakteru, ani o przeciętności. - wiedział, że podobne stwierdzenia mogłyby rozdmuchać ego innej damy, jak zareaguje na nie ambicja lady Rowle? Rzadko kiedy mógł coś wyczytać z jej posągowej twarzy, ale i tak próbował, badał, czekał.
-Czy tej zimy również będzie milady zabawiać damy w Beeston, podczas zimowego polowania? Pozory... normalności są bardzo ważne. - propagandowo, rzecz jasna. Uśmiechnął się uprzejmie, gotów doradzić lub wysłuchać próśb domu Rowle. Zerknął na ubraną zgodnie z francuską modą damę, którą Catriona na moment zostawiła - czy to najnowszy gość w Cheshire, czy portfel jej męża zasili skarbiec arystokratów?
Czy znów powinien polecić komuś doskonałą rozrywkę w ich stronach?
Gdzieś w głębi serca poczuł przelotny cień współczucia dla lady Rowle - wiedział, jak to jest być zdradzonym - ale szybko odgonił podobną słabość, nie przystającą mężczyźnie i niegodną damy. Lady Catriona Rowle nie potrzebowała jego współczucia, a on nie był jej kolegą ani przyjacielem, by je oferować. Nie był nawet na tyle dobrym człowiekiem, by odmówić lordowi Rowle harców w Wenus. Świadom własnej niewiedzy, nie wnikał w kulisy małżeństw arystokratów. Nie każdy chciał żenić się z miłości, jak on sam przed laty, nie każdego zdrada bolałaby do żywego, jak jego. Dzisiaj spoglądał zresztą na tamtego Corneliusa z chłodnym dystansem, żałując uczucia, jakim obdarzył Deirdre. Jeśli kiedykolwiek się ożeni, to tylko z rozsądku. Jak arystokraci, którym jego rodzina tak wiernie służyła.
Odnośnie jego własnej lojalności można by mieć wątpliwości, ale był człowiekiem na tyle inteligentnym, by wiedzieć, co się opłaca - i jak wiele bywa warta jego dyskrecja, a jakie słowa i obietnice można sprzedać.
Z trudem oderwał wzrok od Morgany Selwyn, równie - o ile nie bardziej - pociągającej, jak słodkie obietnice w Wenus.
-Czy przyszłość kryje się w śniegu, czy raczej w ziemi i roślinach, które zakwitną, gdy ten stopnieje, gdy mróz oczyści glebę? - nie znał się zupełnie na rolnictwie, ale przynajmniej słowa brzmiały ładnie, szczególnie wypowiedziane cichym i przyjemnym tonem, w podniosłej atmosferze galerii sztuki. Na ułamek sekundy skrzyżował spojrzenia z lady Rowle, zastanawiając się, co ona sądzi o tej wojnie - czy wyczekuje jej końca, słodkich owoców obecnych poświęceń? Czy też cierpliwie znosi chłód, mróz i poświęcenia wymagane przez oczyszczenie?
Jej dalsze słowa przyniosły odpowiedź. Najwyraźniej to drugie. Zima zdawała się być jej żywiołem, a Cornelius uśmiechnął się lekko i skinął głową.
-Rad jestem, że pogoda dopisuje w Cheshire. - odrzekł, choć obydwoje wiedzieli, że rozmawiają o wojnie, a nie o pogodzie. -W Londynie jest podobnie. Mróz oczyszcza. - a śnieg zakrywa krew, na którą nie muszę już patrzeć, zmywa ją z moich rąk. Dławienie własnego obrzydzenia, a nawet własnego sumienia, przychodziło mu tej zimy zadziwiająco łatwo.
Miał nadzieję, że śnieg spadł też na dziedziniec Tower i że mróz zakonserwował wiszące tam trupy.
Wolał, by jego syn zamarzł na kamień, niż by toczyły go larwy.
Znów zerknął na Morganę i wzruszył lekko ramionami.
Co czuję? Czuję wściekłość, gdy myślę o Deirdre - o kobietach, które m n i e rozkazują, które sięgają po coś, co im się nie należy. Czuję pożądanie, skazane na niespełnienie. Czuję szacunek, gdzieś pod całą gamą tych emocji. Czuję - i wiem - że nie mogę zdradzić ci prawdziwych uczuć, lady Rowle. Damy wymagają pochlebstw, a zatem spróbuję po raz kolejny - nawet wiedząc, że akurat Ty bywasz na nie bardziej oporna niż trzpiotki z innych szlachetnych rodów.
-To wyjątkowa kobieta, a tysiąc gentlemanów może być... byle jakich. - odpowiedział z promiennym uśmiechem. -Może mnie milady nazwać... nowoczesnym - wyznał z fałszywą skromnością i równie fałszywą nieśmiałością -ale uważam, że to nie płeć świadczy o sile charakteru, ani o przeciętności. - wiedział, że podobne stwierdzenia mogłyby rozdmuchać ego innej damy, jak zareaguje na nie ambicja lady Rowle? Rzadko kiedy mógł coś wyczytać z jej posągowej twarzy, ale i tak próbował, badał, czekał.
-Czy tej zimy również będzie milady zabawiać damy w Beeston, podczas zimowego polowania? Pozory... normalności są bardzo ważne. - propagandowo, rzecz jasna. Uśmiechnął się uprzejmie, gotów doradzić lub wysłuchać próśb domu Rowle. Zerknął na ubraną zgodnie z francuską modą damę, którą Catriona na moment zostawiła - czy to najnowszy gość w Cheshire, czy portfel jej męża zasili skarbiec arystokratów?
Czy znów powinien polecić komuś doskonałą rozrywkę w ich stronach?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podniosłe dywagacje winny być uprawiane przy czarze wypełnionej winem, nie zaś w salach galerii sztuki, z której ścian spozierały na nich nieruchome spojrzenia namalowanych postaci. A jednak - luksusu tego dostąpić nie mogli. Wzrok jeszcze raz zwróciła dama w kierunku towarzyszki zapatrzonej na jedno z płócien, by potem powrócić nim do malowidła przedstawiającego lady Morganę Selwyn. Lady doyenne. Uwikłane w skórę i kości marzenie Catriony, kroczące i oddychające, prawdziwe, namacalne, lecz jednocześnie tak boleśnie odległe; z pieczołowitością dbała o interesy sir Alberta, by nade innych Rowle'ów wynieść go i swoim dyskretnym szeptem oraz staraniem pośród godnych kobiet, choć do prawdziwej mocy było jej daleko. Nie bez powodu złotowłosa arystokratka jęła sięgać po czarnomagiczne arkana, wreszcie zmuszona potęgi poszukiwać gdzie indziej. W sferze brudnej, lepkiej od zakazania, od grzechu i krzywdy, byle tylko cierpienie własnych myśli odegnać daleko; w klątwie zatracała nękające pragnienie wydania na świat syna, przez jedną noc spokojniejsza, ukontentowana magią wypływającą z ciała i potworem wypełzającym z magicznego łona. Miast silnych chłopców - rodziła zatem przekleństwa, bo i czemuś poświęcić się musiała, ażeby nie popaść w niełaskę własnego umysłu. Zimne komnaty Beeston bywały zdradzieckie. W oczach kociego poltergeista częściej niż rzadziej dostrzegała rozbawione politowanie, gdy zębiska szczerzył do niej w lunarnej łunie wdzierającej się do sypialni poprzez niedokładnie zasłonięte firany. Ale gdyby tylko posiadła pozycję lady Morgany...
- Śnieg z czasem topnieje - a las jest wieczny, dumny, niewrażliwy na pory roku dyktujące nam warunki. Tego życzyłabym przyszłości, panie Sallow. Tego, by bliźniacza była stabilności Delamere - skwitowała, ofiarując mu to, czego zapragnął: własnego oglądu na wojenną turbulencję. Pomiędzy wróżbą jedną i drugą wartość miał ród i podległe mu ziemie, jakie należało wypełnić społeczną czystością, co by jego silne korzenie rozrosły się potem na całą Anglię. Starania rodzinne wypleniły z Cheshire większą część mugolskiego pospólstwa, robactwa, a w ziemię wsiąkła gorąca krew przelana w imię ideałów - Catriona zaś spoglądała na to z balkonu swych komnat, odziana w posępną purpurę, z puklami bladych kosmyków porwanych przez wiatr, niczym duch obserwujący przebieg wspaniałej historii. - Wnioskuję, że i pan czuje się więc oczyszczony - odparła miękko, z ledwie dostrzegalnym draśnięciem prowokacji uwikłanym w głosie. Co miała na myśli? Zinterpretować musiał to sam Cornelius, wiecznie przez Catrionę wystawiany na próbę, choć bliski był jej panu mężowi, zawsze obecny na skinienie dłoni i zabrzęczenie monet w skórzanej sakwie.
Ze spokojną uwagą przysłuchiwała się potem jego wyjaśnieniom, surowo oceniwszy je w myślach. Jeśli była to próba byle wkupienia się w jej łaski, zawiódł. Jeśli rzeczywiście jednak sądził w ten sposób, dla Corneliusa Sallowa na świecie mogła być jeszcze nadzieja. Cisza zaległa między nimi po ostatniej deklaracji; Rowle z premedytacją przeciągnęła jej istnienie, nim spojrzenie powróciło do wspaniałego dzieła przed nimi, wodząc nim po służkach, które tak natchnione otwierały własne żyły, by swej pani w kąpieli dopomóc. Inspirowało to do rozważań, czy dziewczęta służące Catrionie posunęłyby się tak daleko. Czy darzyły ją podobną miłością. Zapewne nie, wszakże panią była surową i zimną, a przy tym i kapryśną.
- Grecy wierzyli, że wraz z powstaniem Pandory z ręki Hefajstosa dobiegła końca złota era męskiej fortuny. Postawiono pośród nich kusicielkę, a oni znaleźli się w potrzasku - snuła z naturalną sobie uprzejmością, nieprzesadną, ale w kontaktach społecznych jak najbardziej wystarczającą i stosowną. Wiek sprawiał jednak, że na próżno było w niej szukać przesadnie radosnego dziewczątka czy niewinnej dziewicy rumieniącej się przy każdorazowej konwersacji z dostojnym dżentelmenem. Catriona wiedziała mimo to, że w arystokratycznym gronie mężczyznom równać się nie mogła; znajomość swego miejsca była tym, co nie raz w czasie ostatnim z głów innych kobiet niepokojąco zdawało się uciekać. - Cierpiący katusze w miłości, cierpiący je także w samotności. Rozdarci między małżeństwem, a starokawalerstwem. Rozważał pan kiedyś co czuć musiała Pandora, gdy z jej pitosu uleciało zło? - spojrzenie na powrót sięgnęło Corneliusa. - Obawiam się, że smutku miała w sobie niewiele. Podobnie jak lady doyenne. Siła wymaga poświęceń. Zgodzi się pan z tą myślą? - jeden z kącików ust uniósł się nieznacznie ku górze w grymasie tak delikatnym, iż niemal nieistniejącym, kiedy zwerbalizowała finalną sentencję. Czy i lady Morgana nie wzbudzała podobnych bolączek? Tak piękna, lecz tak nieosiągalna. Kobieta, lecz potężna i sprawcza. Obdarzona mocą i zdolnością do jej egzekwowania. Tym właśnie łączyła się z mityczną Pandorą w oczach Catriony.
- Ależ oczywiście. Co roku podejmuję się tego z przyjemnością i tym razem nie będzie inaczej - zapewniła. Warrington oferowało coraz to większą liczbę kulturalnych rozrywek, które jej towarzyszki chętne były docenić przyjemnie spędzonym czasem pod skrzydłem Rowle, ich gospodyni nie tyle z obowiązku, co i z wyboru. - Jak rozumiem niebawem możemy spodziewać się pana obecności w Cheshire? - pytanie to stanowiło preludium do faktycznego zamiaru, jaki nastąpił tuż zaraz. - Choć nic mi nie wiadomo, bym i pana małżonkę mogła w tym roku ugościć, jak to pan rzekł, pozorem normalności. Pańskie poświęcenie w posłudze Ministerstwu i pełne mu oddanie mnie porusza - przyznała, smukłą dłonią dotknąwszy własnej piersi. W istocie samotność Corneliusa była dlań enigmą, wszak nie brak mu było pieniędzy - suplementowanych przez jej pana męża, między innymi -, urody, elegancji i erudycji również odmówić mu nie sposób, co zatem stało na przeszkodzie? Tylko i wyłącznie praca, jak podpowiadać raczył zdrowy rozsądek.
- Śnieg z czasem topnieje - a las jest wieczny, dumny, niewrażliwy na pory roku dyktujące nam warunki. Tego życzyłabym przyszłości, panie Sallow. Tego, by bliźniacza była stabilności Delamere - skwitowała, ofiarując mu to, czego zapragnął: własnego oglądu na wojenną turbulencję. Pomiędzy wróżbą jedną i drugą wartość miał ród i podległe mu ziemie, jakie należało wypełnić społeczną czystością, co by jego silne korzenie rozrosły się potem na całą Anglię. Starania rodzinne wypleniły z Cheshire większą część mugolskiego pospólstwa, robactwa, a w ziemię wsiąkła gorąca krew przelana w imię ideałów - Catriona zaś spoglądała na to z balkonu swych komnat, odziana w posępną purpurę, z puklami bladych kosmyków porwanych przez wiatr, niczym duch obserwujący przebieg wspaniałej historii. - Wnioskuję, że i pan czuje się więc oczyszczony - odparła miękko, z ledwie dostrzegalnym draśnięciem prowokacji uwikłanym w głosie. Co miała na myśli? Zinterpretować musiał to sam Cornelius, wiecznie przez Catrionę wystawiany na próbę, choć bliski był jej panu mężowi, zawsze obecny na skinienie dłoni i zabrzęczenie monet w skórzanej sakwie.
Ze spokojną uwagą przysłuchiwała się potem jego wyjaśnieniom, surowo oceniwszy je w myślach. Jeśli była to próba byle wkupienia się w jej łaski, zawiódł. Jeśli rzeczywiście jednak sądził w ten sposób, dla Corneliusa Sallowa na świecie mogła być jeszcze nadzieja. Cisza zaległa między nimi po ostatniej deklaracji; Rowle z premedytacją przeciągnęła jej istnienie, nim spojrzenie powróciło do wspaniałego dzieła przed nimi, wodząc nim po służkach, które tak natchnione otwierały własne żyły, by swej pani w kąpieli dopomóc. Inspirowało to do rozważań, czy dziewczęta służące Catrionie posunęłyby się tak daleko. Czy darzyły ją podobną miłością. Zapewne nie, wszakże panią była surową i zimną, a przy tym i kapryśną.
- Grecy wierzyli, że wraz z powstaniem Pandory z ręki Hefajstosa dobiegła końca złota era męskiej fortuny. Postawiono pośród nich kusicielkę, a oni znaleźli się w potrzasku - snuła z naturalną sobie uprzejmością, nieprzesadną, ale w kontaktach społecznych jak najbardziej wystarczającą i stosowną. Wiek sprawiał jednak, że na próżno było w niej szukać przesadnie radosnego dziewczątka czy niewinnej dziewicy rumieniącej się przy każdorazowej konwersacji z dostojnym dżentelmenem. Catriona wiedziała mimo to, że w arystokratycznym gronie mężczyznom równać się nie mogła; znajomość swego miejsca była tym, co nie raz w czasie ostatnim z głów innych kobiet niepokojąco zdawało się uciekać. - Cierpiący katusze w miłości, cierpiący je także w samotności. Rozdarci między małżeństwem, a starokawalerstwem. Rozważał pan kiedyś co czuć musiała Pandora, gdy z jej pitosu uleciało zło? - spojrzenie na powrót sięgnęło Corneliusa. - Obawiam się, że smutku miała w sobie niewiele. Podobnie jak lady doyenne. Siła wymaga poświęceń. Zgodzi się pan z tą myślą? - jeden z kącików ust uniósł się nieznacznie ku górze w grymasie tak delikatnym, iż niemal nieistniejącym, kiedy zwerbalizowała finalną sentencję. Czy i lady Morgana nie wzbudzała podobnych bolączek? Tak piękna, lecz tak nieosiągalna. Kobieta, lecz potężna i sprawcza. Obdarzona mocą i zdolnością do jej egzekwowania. Tym właśnie łączyła się z mityczną Pandorą w oczach Catriony.
- Ależ oczywiście. Co roku podejmuję się tego z przyjemnością i tym razem nie będzie inaczej - zapewniła. Warrington oferowało coraz to większą liczbę kulturalnych rozrywek, które jej towarzyszki chętne były docenić przyjemnie spędzonym czasem pod skrzydłem Rowle, ich gospodyni nie tyle z obowiązku, co i z wyboru. - Jak rozumiem niebawem możemy spodziewać się pana obecności w Cheshire? - pytanie to stanowiło preludium do faktycznego zamiaru, jaki nastąpił tuż zaraz. - Choć nic mi nie wiadomo, bym i pana małżonkę mogła w tym roku ugościć, jak to pan rzekł, pozorem normalności. Pańskie poświęcenie w posłudze Ministerstwu i pełne mu oddanie mnie porusza - przyznała, smukłą dłonią dotknąwszy własnej piersi. W istocie samotność Corneliusa była dlań enigmą, wszak nie brak mu było pieniędzy - suplementowanych przez jej pana męża, między innymi -, urody, elegancji i erudycji również odmówić mu nie sposób, co zatem stało na przeszkodzie? Tylko i wyłącznie praca, jak podpowiadać raczył zdrowy rozsądek.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Gdyby mógł poznać myśli Catriony (a mógłby, po prostu niektórych przed legilimencją chroniła pozycja - a innych nie) i odgadł jej pragnienie by być jak Morgana albo zobaczył politowanie poltergeista - to pewnie spojrzałby na nią z równym politowaniem. Bardziej szczerym i stokroć bardziej smutnym. Chcesz być jak Morgana, ale ona najprawdopodobniej zabiła swojego męża - powiedziałby jej Cornelius, gdyby mogli porozmawiać szczerze. Może nawet wziąłby głęboki wdech i przyznał, że doskonale wie, jak to jest pozbyć się kogoś w drodze do wielkości.
Nie będzie mógł sięgnąć po fotel Ministra Magii z bękarcim synem, nie mógłby dojść do obecnej pozycji zawodowej z mugolską kochanką, pewnie będzie mu nawet łatwiej robić karierę bez Deirdre.
Nie mógł też być szczery - zwłaszcza z Catrioną Rowle, ale właściwie z nikim, nigdy.
To brzemię wielkich ludzi.
Morgana Selwyn, w której ciemne oczy teraz spoglądał, też pewnie nie była z nikim szczera. Chyba, że ze swoimi synami. To wielkie błogosławieństwo, mieć syna. Albo dwóch.
Takich czystej krwi.
Niechętnie oderwał spojrzenie od źrenic Morgany - czy mu się wydawało, czy dostrzegł w nich własną samotność? - i z powagą przeniósł je na Catrionę. Jeśli jej słowa poruszyły w nim jakąkolwiek czułą strunę (a poruszyły, był oczyszczony, starannie oczyścił własną przeszłość wśród szubienic w Tower), to nie dał tego po sobie poznać.
-Ostatnie wydarzenia nas wszystkich oczyściły. Noc Oczyszczenia, tak nazywamy teraz w Londynie pamiętną noc pierwszego kwietnia. Ładnie brzmi? - uśmiechnął się lekko, bo choć pytał ją o zdanie, to przecież nie pytał jej o zdanie. Subtelnie testował reakcje, układając już plany na zbliżającą się rocznicę. Jeszcze niecałe trzy miesiące.
Sporo się zmieniło przez ostatnie dziewięć miesięcy - ale to nic dziwnego. Skoro przez taki czas potrafi powstać dziecko, to można przecież zmienić całą Anglię.
Albo zgnieść własne sumienie.
Strategicznie przywitał ciszę, pozwalając damie zebrać słowa. Nigdy nie bał się milczenia, choć bywało groźniejsze od jakichkolwiek słów. Zaznał zbyt wiele milczenia w rodzinnym Sallow Manor, a nawet dom w Chelsea był teraz nieprzyjemnie cichy.
Kąciki ust drgnęły lekko, gdy lady Rowle zaczęła snuć opowieść o Pandorze-kusicielce. Naprawdę? W Wenus to nie Wasz Pan Mąż jest wodzony na pokuszenie, to on kusi je - portfelem, wigorem, uśmiechem. Wiem, bo widziałem. - westchnął w myślach, ale twarz wciąż miał pokerową.
-Tak, powab to siła dana kobietom. - przyznał. -Najmądrzejsze z nich potrafią użyć jej mądrze. Czy poświęceniem jest w tym przypadku serce mężczyzny, czy... - zawiesił spojrzenie na obrazie, myśląc o ostatnich trendach w "Czarownicy", myśląc o smykałce do interesów Wren, myśląc o wszystkich naiwniaczkach, które uwierzyły, że alchemia pomoże im zdobyć uwagę ukochanego. -...tych kobiet, tych, których krew musi być przelana, by inne mogły być silne? - czyją krew przelałaby lady Rowle?
On poświęcił własne serce i własnego syna.
Uśmiechnął się szerzej, gdy opowiadała o swoich obowiązkach, o Cheshire i jego zbliżającej się wizycie. Uśmiech zrzedł - choć jedynie odrobinę - dopiero, gdy spytała o małżonkę. Słowa rozbrzmiały niczym echo wyrzutów Deirdre na Sabacie - dlaczego to wdowy i mężatki, a nie inni mężczyźni, wypominały patriotom starokawalerstwo?
-Obawiam się, że praca i wojna są chwilowo ważniejsze od słodyczy życia rodzinnego. Najcenniejszych rzeczy nie należy... przyśpieszać. - odpowiedział, wężowo, dyplomatycznie.
Nie czekał wcale na kobietę we własnej sypialni, na intruza we własnym domu, na nowe obowiązki i nowe wydatki. Był samotny, ale był wolny.
Musiał jednak udawać, cierpliwie i wytrwale - bo tak wypadało. Cornelius Sallow, przyszły wzorowy mąż i ojciec. Podchodzący do nowej roli z takim entuzjazmem, jakby jeszcze nigdy się w niej nie znalazł. Piękna bajka.
Nie będzie mógł sięgnąć po fotel Ministra Magii z bękarcim synem, nie mógłby dojść do obecnej pozycji zawodowej z mugolską kochanką, pewnie będzie mu nawet łatwiej robić karierę bez Deirdre.
Nie mógł też być szczery - zwłaszcza z Catrioną Rowle, ale właściwie z nikim, nigdy.
To brzemię wielkich ludzi.
Morgana Selwyn, w której ciemne oczy teraz spoglądał, też pewnie nie była z nikim szczera. Chyba, że ze swoimi synami. To wielkie błogosławieństwo, mieć syna. Albo dwóch.
Takich czystej krwi.
Niechętnie oderwał spojrzenie od źrenic Morgany - czy mu się wydawało, czy dostrzegł w nich własną samotność? - i z powagą przeniósł je na Catrionę. Jeśli jej słowa poruszyły w nim jakąkolwiek czułą strunę (a poruszyły, był oczyszczony, starannie oczyścił własną przeszłość wśród szubienic w Tower), to nie dał tego po sobie poznać.
-Ostatnie wydarzenia nas wszystkich oczyściły. Noc Oczyszczenia, tak nazywamy teraz w Londynie pamiętną noc pierwszego kwietnia. Ładnie brzmi? - uśmiechnął się lekko, bo choć pytał ją o zdanie, to przecież nie pytał jej o zdanie. Subtelnie testował reakcje, układając już plany na zbliżającą się rocznicę. Jeszcze niecałe trzy miesiące.
Sporo się zmieniło przez ostatnie dziewięć miesięcy - ale to nic dziwnego. Skoro przez taki czas potrafi powstać dziecko, to można przecież zmienić całą Anglię.
Albo zgnieść własne sumienie.
Strategicznie przywitał ciszę, pozwalając damie zebrać słowa. Nigdy nie bał się milczenia, choć bywało groźniejsze od jakichkolwiek słów. Zaznał zbyt wiele milczenia w rodzinnym Sallow Manor, a nawet dom w Chelsea był teraz nieprzyjemnie cichy.
Kąciki ust drgnęły lekko, gdy lady Rowle zaczęła snuć opowieść o Pandorze-kusicielce. Naprawdę? W Wenus to nie Wasz Pan Mąż jest wodzony na pokuszenie, to on kusi je - portfelem, wigorem, uśmiechem. Wiem, bo widziałem. - westchnął w myślach, ale twarz wciąż miał pokerową.
-Tak, powab to siła dana kobietom. - przyznał. -Najmądrzejsze z nich potrafią użyć jej mądrze. Czy poświęceniem jest w tym przypadku serce mężczyzny, czy... - zawiesił spojrzenie na obrazie, myśląc o ostatnich trendach w "Czarownicy", myśląc o smykałce do interesów Wren, myśląc o wszystkich naiwniaczkach, które uwierzyły, że alchemia pomoże im zdobyć uwagę ukochanego. -...tych kobiet, tych, których krew musi być przelana, by inne mogły być silne? - czyją krew przelałaby lady Rowle?
On poświęcił własne serce i własnego syna.
Uśmiechnął się szerzej, gdy opowiadała o swoich obowiązkach, o Cheshire i jego zbliżającej się wizycie. Uśmiech zrzedł - choć jedynie odrobinę - dopiero, gdy spytała o małżonkę. Słowa rozbrzmiały niczym echo wyrzutów Deirdre na Sabacie - dlaczego to wdowy i mężatki, a nie inni mężczyźni, wypominały patriotom starokawalerstwo?
-Obawiam się, że praca i wojna są chwilowo ważniejsze od słodyczy życia rodzinnego. Najcenniejszych rzeczy nie należy... przyśpieszać. - odpowiedział, wężowo, dyplomatycznie.
Nie czekał wcale na kobietę we własnej sypialni, na intruza we własnym domu, na nowe obowiązki i nowe wydatki. Był samotny, ale był wolny.
Musiał jednak udawać, cierpliwie i wytrwale - bo tak wypadało. Cornelius Sallow, przyszły wzorowy mąż i ojciec. Podchodzący do nowej roli z takim entuzjazmem, jakby jeszcze nigdy się w niej nie znalazł. Piękna bajka.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Brzmi odpowiednio - przytaknęła spokojnie, wpatrzona nieustannie w obraz, wyobrażająca sobie siebie samą w wannie pełnej krwi, tak potężną i niezależną od wszystkiego co znajdować mogło się na świecie. Piękne było to dzieło, rozpalające zmysły - lecz czy w istocie zechciałaby podążyć ścieżką wytyczoną przez lady doyenne rodu Selwyn? Czy samotne panowanie byłoby jej na rękę? Na pytania te nie posiadała odpowiedzi, pewna zawsze, że to o pozycję Alberta winna dbać w należnych jej gronach, bo od niego właśnie zależała ona sama. Im wyżej się wspinał, tym i ona trwała u jego boku na nowych szczeblach, patrząca w dół na miałkie dusze niezdolne do poświęceń. - Winno to być przesłaniem dla świata o katharsis, którego doświadczyliśmy jako magiczny naród. Budzić szacunek i trwogę. I to właśnie czyni. Ale z pewnością zdaje sobie pan z tego sprawę - oceniła, przez rzeczone oczyszczenie rozumiejąc krew, która przelała się wartko ulicami stolicy, by zetrzeć z kamienia pamięć o roszczących sobie zbyt wiele praw mugolach. Szlamy poległy, nastała supremacja magów i Catrionę napawało to dumą. Ich żywot w Cheshire nigdy nie był prosty, mugoli, lecz teraz, kiedy ich eradykacja spotkała się wręcz ze społecznym przyzwoleniem, w ruch poszło jeszcze więcej różdżek, by wytępić ich z każdej nory i każdego bagna. Zza każdego drzewa.
- Brał pan udział w owej nocy? - zapytała nagle, wzrokiem odnajdując lico Corneliusa, jej oczy zaś sugerowały, że odpowiedzi wymagała szczerej i najlepiej obszernej. Jego domeną była walka słowem, ale czy i czynnie zadziałał w obronie magicznego ludu? Czy sam wyszedł na ulicę i oczyścił ją z brudu? Czy może niczym tchórz schował się za swym biurkiem, oczekując jedynie wiadomości od silniejszych od siebie?
Pandora zaklęta w symbolu spoglądała na nich z obrazu, podczas gdy oboje oddawali się przyjemności dywagacji na temat ludzkiej natury. Kobiecej. Któż by pomyślał, że partnerem w takowej dyskusji stanie się właśnie rzecznik Ministerstwa Magii, który w charakterystyce więcej miał lisiej przebiegłości niż sowiej mądrości? Przynajmniej w mniemaniu Catriony, która za złe mieć mu tego nie mogła.
- Życie tych kobiet jest żadnym poświęceniem. Czynią to, do czego zostały stworzone. Służą. Do ostatniej chwili - stwierdziła beznamiętnie, po czym krokiem wolnym, szykownym ruszyła się z miejsca, przechodząc za plecami Sallowa, by potem znaleźć się po drugiej jego stronie, wokół roztaczając aurę jaśminowej perfumy. - To serce mężczyzny ma prawdziwą wartość - przyznała Catriona; naturalną koleją rzeczy było to, by dama odnalazła swe miejsce u boku męskiego towarzysza, wierna mu i uległa, wszystko zaś u Morgany Selwyn proceder ten wydawało się zaburzać - choć satysfakcję miała dziś wymalowaną na twarzy, a to znaczyło, że przynajmniej na płótnie daleko było jej do cierpienia. - Odrzucenie go przypomina mi hazard z przeznaczeniem, jedną kartę bez alternatywy. Ile kobiet wyszłoby z tego zwycięsko? Niewygodna to myśl - odparła, los nie słuchał bowiem niczego, a jedynie własnego wyboru; nie zastanawiała się nawet, czy oczekiwania Corneliusa spełniła swoją wypowiedzią. Nie szukała wszakże u niego aprobaty, nie był w pozycji do tego, by ją oceniać, lecz i nie konkurowali dziś ze sobą o najpiękniejszą erudycję czy najostrzejszy argument. Ot, oddawali się rozważaniom na temat ludzkiej natury i tego, co rządziło nią na co dzień; Catriona nie poświęciłaby swego małżeństwa, by pójść śladem Morgany, w podświadomości miała teraz tę wiedzę wypaloną żywym ogniem - jednak czarny jedwab spoglądał w oczęta, nieistotne jak często odwracała odeń wzrok.
- Praca, wojna i tajemnice kupowane nietanio - przypomniała mu spokojnie, z nienaganną uprzejmością, choć cały ten czas bez uśmiechu, dłoń odejmując od piersi i splatając ją z drugą na wysokości preludium spódnicy. To do tego właśnie zmierzała powziętym tematem. Srebrne tęczówki raz jeszcze odnalazły męskie oblicze, wpatrzone w nie w intrydze, w ciekawości, czy dostojnik znów będzie w stanie przynieść jej zadowolenie. - Czy i tym razem przynosi pan w sobie szepty, które będą mogły mnie zainteresować? - Rowle zniżyła głos do dyskretnego szeptu, nawet pomimo tego, że w komnacie z obrazem lady doyenne znajdowali się sami. Ściany częściej niż rzadziej posiadały uszy. A Cornelius być może i służył innej rodzinie, lecz to jej ród opłacał sowicie jego sprzedajne serce, by tym samym przewagę zapewnić sobie ponad innymi. Catrionie nie było to obce - knowała, wiedziona dobrem familii, a i dobrem Alberta w tym wszystkim.
- Brał pan udział w owej nocy? - zapytała nagle, wzrokiem odnajdując lico Corneliusa, jej oczy zaś sugerowały, że odpowiedzi wymagała szczerej i najlepiej obszernej. Jego domeną była walka słowem, ale czy i czynnie zadziałał w obronie magicznego ludu? Czy sam wyszedł na ulicę i oczyścił ją z brudu? Czy może niczym tchórz schował się za swym biurkiem, oczekując jedynie wiadomości od silniejszych od siebie?
Pandora zaklęta w symbolu spoglądała na nich z obrazu, podczas gdy oboje oddawali się przyjemności dywagacji na temat ludzkiej natury. Kobiecej. Któż by pomyślał, że partnerem w takowej dyskusji stanie się właśnie rzecznik Ministerstwa Magii, który w charakterystyce więcej miał lisiej przebiegłości niż sowiej mądrości? Przynajmniej w mniemaniu Catriony, która za złe mieć mu tego nie mogła.
- Życie tych kobiet jest żadnym poświęceniem. Czynią to, do czego zostały stworzone. Służą. Do ostatniej chwili - stwierdziła beznamiętnie, po czym krokiem wolnym, szykownym ruszyła się z miejsca, przechodząc za plecami Sallowa, by potem znaleźć się po drugiej jego stronie, wokół roztaczając aurę jaśminowej perfumy. - To serce mężczyzny ma prawdziwą wartość - przyznała Catriona; naturalną koleją rzeczy było to, by dama odnalazła swe miejsce u boku męskiego towarzysza, wierna mu i uległa, wszystko zaś u Morgany Selwyn proceder ten wydawało się zaburzać - choć satysfakcję miała dziś wymalowaną na twarzy, a to znaczyło, że przynajmniej na płótnie daleko było jej do cierpienia. - Odrzucenie go przypomina mi hazard z przeznaczeniem, jedną kartę bez alternatywy. Ile kobiet wyszłoby z tego zwycięsko? Niewygodna to myśl - odparła, los nie słuchał bowiem niczego, a jedynie własnego wyboru; nie zastanawiała się nawet, czy oczekiwania Corneliusa spełniła swoją wypowiedzią. Nie szukała wszakże u niego aprobaty, nie był w pozycji do tego, by ją oceniać, lecz i nie konkurowali dziś ze sobą o najpiękniejszą erudycję czy najostrzejszy argument. Ot, oddawali się rozważaniom na temat ludzkiej natury i tego, co rządziło nią na co dzień; Catriona nie poświęciłaby swego małżeństwa, by pójść śladem Morgany, w podświadomości miała teraz tę wiedzę wypaloną żywym ogniem - jednak czarny jedwab spoglądał w oczęta, nieistotne jak często odwracała odeń wzrok.
- Praca, wojna i tajemnice kupowane nietanio - przypomniała mu spokojnie, z nienaganną uprzejmością, choć cały ten czas bez uśmiechu, dłoń odejmując od piersi i splatając ją z drugą na wysokości preludium spódnicy. To do tego właśnie zmierzała powziętym tematem. Srebrne tęczówki raz jeszcze odnalazły męskie oblicze, wpatrzone w nie w intrydze, w ciekawości, czy dostojnik znów będzie w stanie przynieść jej zadowolenie. - Czy i tym razem przynosi pan w sobie szepty, które będą mogły mnie zainteresować? - Rowle zniżyła głos do dyskretnego szeptu, nawet pomimo tego, że w komnacie z obrazem lady doyenne znajdowali się sami. Ściany częściej niż rzadziej posiadały uszy. A Cornelius być może i służył innej rodzinie, lecz to jej ród opłacał sowicie jego sprzedajne serce, by tym samym przewagę zapewnić sobie ponad innymi. Catrionie nie było to obce - knowała, wiedziona dobrem familii, a i dobrem Alberta w tym wszystkim.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Obraz ku czci Morgany
Szybka odpowiedź