Obraz ku czci Morgany
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Obraz ku czci Morgany
Obraz przedstawiający kąpiącą się we krwi dziewic Morganę Selwyn, nazwany "Apetyt na młodość" wygrał prestiżową nagrodę dla dzieł sztuki. Choć konkurenci i zasady oceniania prac nie były jawne, wiadomo, że obraz Morgany zwyciężył w przedbiegach. Pierwszym laureatem tego niezwykłego konkursu organizowanego przez londyńską Galerię Sztuki został znany i popularny i jakże utalentowany brytyjski malarz, Thomas Fortescue. Obraz w ciągu kilku dni stał się tak wartościowy, że galeria przeznaczyła dla niego osobny pokój, by każdy kochający sztukę miał szansę zostać z doyenne Morganą Selwyn sam na sam.
Aby sprawdzić jaki wpływ ma obraz na ciebie, rzuć kością K6:
1- przyglądasz się i przyglądasz, ale prócz nieruchomego obrazu nic nie dostrzegasz. Obraz, nawet jeśli ładny wciąż wygląda tylko jak obraz;
2 - skupiając swoje oczy na uwiecznionej na płótnie Morganie widzisz, że jej oczy zwracają się w twoją stronę, a czarownica uśmiecha się delikatnie, inaczej niż wcześniej. Jej mina jest kokieteryjna i ma na ciebie wpływ, jakby farba nasączona została amortencją. Widzisz, że jest piękna i niezależnie od własnych preferencji przez resztę dnia zdajesz sobie sprawę, że nie ma piękniejszej kobiety od niej;
3 - kiedy przyglądasz się malowidłu ono nagle ożywa, jak większość czarodziejskich obrazów. Kobiety na nim uwiecznione krzątają się wokół Morgany, rozcinają sobie kolejne żyły, pozwalając by posoka spływała z ich przedramion prosto do wanny;
4 - analizując to wybitne dzieło sztuki przez chwilę zaczynasz wątpić w jego magię. Ono jednak, jakby usłyszało twe myśli niespodziewanie ożywa — ale porusza się na nim wyłącznie doyenne Selwyn. Unosi się z wanny, ukazując nagie, piękne ciało spływające krwią dziewic. Uśmiecha się finezyjnie i opuszcza obraz, zostawiając cię oniemiałego jeśli jesteś mężczyzną i zazdrosną jeśli jesteś kobietą;
5 - obraz nieszczególnie cię zainteresował, zajmujesz się czymś innym, odwracając od niego wzrok, ale wtedy czujesz na sobie czyjeś spojrzenie i jeśli masz towarzystwo z pewnością nie należy do niego. Zwracasz się w stronę obrazu i widzisz, jak wszystkie obecne na nim kobiety patrzą na ciebie, uśmiechając się zmysłowo. Doyenne Selwyn ruchem palca zaprasza cię do siebie, a ty nagle tracisz zmysły i zamierzasz spełnić jej prośbę, próbując wejść do powieszonego na ścianie obrazu;
6 - malowidło budzi w tobie wielkie zainteresowanie, a jeśli posiadasz biegłość malarstwa, potrafisz docenić prawdziwy kunszt jego wykonania, precyzję, ruch pędzla, odwzorowanie z rzeczywistością. Jesteś tak nim zafascynowany, że nie możesz mu odmówić i postanawiasz zamówić jego replikę, za którą musisz zapłacić symbolicznego knuta (1PM - zakup obrazu należy zgłosić w aktualizacjach w celu dopisania go do ekwipunku).
Aby sprawdzić jaki wpływ ma obraz na ciebie, rzuć kością K6:
1- przyglądasz się i przyglądasz, ale prócz nieruchomego obrazu nic nie dostrzegasz. Obraz, nawet jeśli ładny wciąż wygląda tylko jak obraz;
2 - skupiając swoje oczy na uwiecznionej na płótnie Morganie widzisz, że jej oczy zwracają się w twoją stronę, a czarownica uśmiecha się delikatnie, inaczej niż wcześniej. Jej mina jest kokieteryjna i ma na ciebie wpływ, jakby farba nasączona została amortencją. Widzisz, że jest piękna i niezależnie od własnych preferencji przez resztę dnia zdajesz sobie sprawę, że nie ma piękniejszej kobiety od niej;
3 - kiedy przyglądasz się malowidłu ono nagle ożywa, jak większość czarodziejskich obrazów. Kobiety na nim uwiecznione krzątają się wokół Morgany, rozcinają sobie kolejne żyły, pozwalając by posoka spływała z ich przedramion prosto do wanny;
4 - analizując to wybitne dzieło sztuki przez chwilę zaczynasz wątpić w jego magię. Ono jednak, jakby usłyszało twe myśli niespodziewanie ożywa — ale porusza się na nim wyłącznie doyenne Selwyn. Unosi się z wanny, ukazując nagie, piękne ciało spływające krwią dziewic. Uśmiecha się finezyjnie i opuszcza obraz, zostawiając cię oniemiałego jeśli jesteś mężczyzną i zazdrosną jeśli jesteś kobietą;
5 - obraz nieszczególnie cię zainteresował, zajmujesz się czymś innym, odwracając od niego wzrok, ale wtedy czujesz na sobie czyjeś spojrzenie i jeśli masz towarzystwo z pewnością nie należy do niego. Zwracasz się w stronę obrazu i widzisz, jak wszystkie obecne na nim kobiety patrzą na ciebie, uśmiechając się zmysłowo. Doyenne Selwyn ruchem palca zaprasza cię do siebie, a ty nagle tracisz zmysły i zamierzasz spełnić jej prośbę, próbując wejść do powieszonego na ścianie obrazu;
6 - malowidło budzi w tobie wielkie zainteresowanie, a jeśli posiadasz biegłość malarstwa, potrafisz docenić prawdziwy kunszt jego wykonania, precyzję, ruch pędzla, odwzorowanie z rzeczywistością. Jesteś tak nim zafascynowany, że nie możesz mu odmówić i postanawiasz zamówić jego replikę, za którą musisz zapłacić symbolicznego knuta (1PM - zakup obrazu należy zgłosić w aktualizacjach w celu dopisania go do ekwipunku).
Lokacja zawiera kości
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Odpowiednio. Powstrzymał kąciki ust przed wygięciem się w delikatnym uśmiechu, pokwitowaniu na tą jakże Rowlowską, powściągliwą odpowiedź. Na tle innych dam lady Catriona wydawała się tak zachowawcza, że aż szczera w swoich oszczędnych słowach. Wiedział jednak, że szczerość to tylko pozory - jedna z masek nakładanych, by wzbudzać zaufanie w innych. Jej zadaniem było wzbudzanie sympatii przebywających w Cheshire dam, a jego - tkanie prawdy dla pospólstwa oraz służba możnym tego świata, w tym lordowi Albertowi.
Każdy z nich - arystokratów, bogaczy, klientów potrzebujących legilimencyjnej asysty - myślał zapewne, że jest dla Corneliusa wyjątkowy. Jednych lordów, jak Rowle'a czy Bulstrode'a, lubił bardziej. Innych mniej. Każdemu służył jednak z tym samym lizusowskim uśmieszkiem, a Minister Magii tkwił zapewne w przekonaniu, że Cornelius to lojalny pracownik, wcale nie czyhający na jego własny stołek.
Czasem, gdy maskarada stawała się nie do zniesienia, wyobrażał sobie jak otruty Cronus wije się w konwulsjach pod biurkiem Ministra Magii, a on - Cornelius Sallow - zasiada wreszcie za tym biurkiem.
Kiedyś. I oby obyło się bez brudzenia sobie rąk. Polityk musi mieć nieskalaną reputację, Sallow nigdy nie posunąłby się do jawnego morderstwa. Pozostawało mu czekać na odpowiednią okazję i cierpliwie budować własną pozycję.
-Cieszę się, że nazwa budzi to wszystko. I tak, oczywiście, że brałem udział. Ministerstwo i Londyn... nie spaliśmy całą noc. - uśmiechnął się uprzejmie, spoglądając śmiało prosto w oczy lady Rowle i nie wnikając w szczegóły. Niech wyobraża sobie co chce, może zostać mordercą w oczach damy, proszę bardzo. Zaplanowanie tamtej nocy i dopilnowanie, by wszystkie media napisały o poranku o jej wyjątkowym znaczeniu, było jednak ważniejszą pracą niż bezmyślne zabijanie mugoli na ulicach miasta. Policja wykonywała swoją pracę, Cornelius swoją. Prawdę mówiąc, do domu mógł iść już wieczorem, gdy wszyscy udali się na własne patrole - ale i tak nie spał całą noc, stojąc przy oknie i myśląc o nich. Zastanawiał się, czy umrą.
I umarli - po prostu kilka miesięcy później.
Może byłoby prościej, gdyby naprawdę pożegnał ich pierwszego kwietnia.
Myśl o tym, że mugole są ludźmi, że niektórych można pokochać, że dzieci nieczystej krwi nie różnią się niczym od tych czystej (poza głupotą, ale za nią mogła odpowiadać po części normańska krew Sallowów) - była jego najpilniej strzeżonym sekretem, bluźnierczą herezją, którą zabierze ze sobą do grobu.
Służył ideałom, niezależnie od tego, czy w nie wierzył. Tkał je po to, by inni w nie uwierzyli. Po raz pierwszy oderwał wzrok od Morgany i zatrzymał go na twarzach służek.
Może był słaby i bierny, niczym one?
Nie, nie był. Sprytna służka wybrnęłaby z tej sytuacji. Wypiła eliksir wielosokowy i zajęła miejsce lady doyenne w wannie, cokolwiek.
-To mądra myśl. - pochwalił odruchowo, słowa dam należy przecież chwalić. A więc jej zdaniem kobiety spotykały konsekwencje za odrzucenie męskich serc - czy na pewno? Deirdre radziła sobie doskonale, kwitnąc na zgliszczach ich miłości.
Niegdyś myślał za to, że za odrzucenie serca kobiety nie spotkają go żadne konsekwencje - i chyba nadal pragnął w to wierzyć.
Wymiana kurtuazji dobiegła końca, gdy Catriona subtelnie przypomniała mu, po co się spotkali. Subtelniej i cierpliwiej od męża, ale i tak dość konkretnie jak na damę. Dość prędko. Uczyła się od męża. Czuł mimowolny podziw - znając Rowle'ów parę lat, widział jak młoda dziewczyna dorasta do roli żony Alberta niemalże na jego oczach. Niełatwa to rola.
-Jeśli spotka się lady z damami z rodów Black, Burke i Rosier, proszę wykazać się subtelnością i taktem w rozmowach o jakichkolwiek akcjach charytatywnych. - doradził, zniżając głos. -Być może już lady o tym słyszała, ale w grudniu odbyła się zbiórka jedzenia na Connaught Square w Londynie. Niestety tłum okazał się... niewdzięczny. - zacisnął mocniej szczękę, nie przyznając się (takie informacje kosztowały dodatkowo) do własnych podejrzeń, że reakcję tłumu i tamte koszmarne ulotki zaplanował ktoś wyjątkowo sprytny, wyjątkowo podły, wyjątkowo manipulancki.
Ktoś, kto mógłby wychować się w rodzinie Sallowów, ale kto nie miał prawa bytu w londyńskim porcie. Trzeba wyplenić te osoby niczym szczury - częściowo motywowany tym Sallow ruszył pod koniec grudnia na londyńskie kanały, ale zabici tam rebelianci nie wyglądali wcale na dziennikarzy.
-Miałem przyjemność walczyć z rebeliantami u boku lordów. Lord Albert zapewne doskonale już o tym wie - albo i nie, ale wypadało powiedzieć, że tak. -ale na polowaniu przydzieliłbym lordowi Mathieu Rosier miejsce z przodu, a lordowi Perseusowi Black jakieś... bezpieczniejsze. - skwitował dyplomatycznie. -Być może młode damy również poruszą odpowiednie historie o ich męskich sercach, obydwaj dżentelmeni nie zostali wszakże oficjalnie nikomu obiecani? - tym razem to w jego głosie zadźwięczała pytająca nuta, Catriona mogła wiedzieć z salonowych plotek więcej niż on. On tylko doradzał, jak obrócić banalną historię w rozpalającą zmysły plotkę, w rumieniec na damskich twarzach, perlisty chichot.
-Proszę... okazać serce lady Aquili. Wydaje się silna, a jej zainteresowanie propagandą i smykałka do polityki budzą moje osobiste uznanie, ale obawiam się, że śmierć brata i ostatnie wydarzenia mogły mocno na nią wpłynąć. - odezwał się nagle, choć tej informacji nie musiał już sprzedawać, choć to była bardziej rada i prośba niźli plotka, choć w jego głosie rozbrzmiała niespodziewana ciepła nuta. Nuta, której tam być nie powinno. Odchrząknął prędko, znów utkwił wzrok w Morganie.
-Ciekawe, czy w sklepiku sprzedają repliki tego dzieła. - zmienił prędko temat.
Każdy z nich - arystokratów, bogaczy, klientów potrzebujących legilimencyjnej asysty - myślał zapewne, że jest dla Corneliusa wyjątkowy. Jednych lordów, jak Rowle'a czy Bulstrode'a, lubił bardziej. Innych mniej. Każdemu służył jednak z tym samym lizusowskim uśmieszkiem, a Minister Magii tkwił zapewne w przekonaniu, że Cornelius to lojalny pracownik, wcale nie czyhający na jego własny stołek.
Czasem, gdy maskarada stawała się nie do zniesienia, wyobrażał sobie jak otruty Cronus wije się w konwulsjach pod biurkiem Ministra Magii, a on - Cornelius Sallow - zasiada wreszcie za tym biurkiem.
Kiedyś. I oby obyło się bez brudzenia sobie rąk. Polityk musi mieć nieskalaną reputację, Sallow nigdy nie posunąłby się do jawnego morderstwa. Pozostawało mu czekać na odpowiednią okazję i cierpliwie budować własną pozycję.
-Cieszę się, że nazwa budzi to wszystko. I tak, oczywiście, że brałem udział. Ministerstwo i Londyn... nie spaliśmy całą noc. - uśmiechnął się uprzejmie, spoglądając śmiało prosto w oczy lady Rowle i nie wnikając w szczegóły. Niech wyobraża sobie co chce, może zostać mordercą w oczach damy, proszę bardzo. Zaplanowanie tamtej nocy i dopilnowanie, by wszystkie media napisały o poranku o jej wyjątkowym znaczeniu, było jednak ważniejszą pracą niż bezmyślne zabijanie mugoli na ulicach miasta. Policja wykonywała swoją pracę, Cornelius swoją. Prawdę mówiąc, do domu mógł iść już wieczorem, gdy wszyscy udali się na własne patrole - ale i tak nie spał całą noc, stojąc przy oknie i myśląc o nich. Zastanawiał się, czy umrą.
I umarli - po prostu kilka miesięcy później.
Może byłoby prościej, gdyby naprawdę pożegnał ich pierwszego kwietnia.
Myśl o tym, że mugole są ludźmi, że niektórych można pokochać, że dzieci nieczystej krwi nie różnią się niczym od tych czystej (poza głupotą, ale za nią mogła odpowiadać po części normańska krew Sallowów) - była jego najpilniej strzeżonym sekretem, bluźnierczą herezją, którą zabierze ze sobą do grobu.
Służył ideałom, niezależnie od tego, czy w nie wierzył. Tkał je po to, by inni w nie uwierzyli. Po raz pierwszy oderwał wzrok od Morgany i zatrzymał go na twarzach służek.
Może był słaby i bierny, niczym one?
Nie, nie był. Sprytna służka wybrnęłaby z tej sytuacji. Wypiła eliksir wielosokowy i zajęła miejsce lady doyenne w wannie, cokolwiek.
-To mądra myśl. - pochwalił odruchowo, słowa dam należy przecież chwalić. A więc jej zdaniem kobiety spotykały konsekwencje za odrzucenie męskich serc - czy na pewno? Deirdre radziła sobie doskonale, kwitnąc na zgliszczach ich miłości.
Niegdyś myślał za to, że za odrzucenie serca kobiety nie spotkają go żadne konsekwencje - i chyba nadal pragnął w to wierzyć.
Wymiana kurtuazji dobiegła końca, gdy Catriona subtelnie przypomniała mu, po co się spotkali. Subtelniej i cierpliwiej od męża, ale i tak dość konkretnie jak na damę. Dość prędko. Uczyła się od męża. Czuł mimowolny podziw - znając Rowle'ów parę lat, widział jak młoda dziewczyna dorasta do roli żony Alberta niemalże na jego oczach. Niełatwa to rola.
-Jeśli spotka się lady z damami z rodów Black, Burke i Rosier, proszę wykazać się subtelnością i taktem w rozmowach o jakichkolwiek akcjach charytatywnych. - doradził, zniżając głos. -Być może już lady o tym słyszała, ale w grudniu odbyła się zbiórka jedzenia na Connaught Square w Londynie. Niestety tłum okazał się... niewdzięczny. - zacisnął mocniej szczękę, nie przyznając się (takie informacje kosztowały dodatkowo) do własnych podejrzeń, że reakcję tłumu i tamte koszmarne ulotki zaplanował ktoś wyjątkowo sprytny, wyjątkowo podły, wyjątkowo manipulancki.
Ktoś, kto mógłby wychować się w rodzinie Sallowów, ale kto nie miał prawa bytu w londyńskim porcie. Trzeba wyplenić te osoby niczym szczury - częściowo motywowany tym Sallow ruszył pod koniec grudnia na londyńskie kanały, ale zabici tam rebelianci nie wyglądali wcale na dziennikarzy.
-Miałem przyjemność walczyć z rebeliantami u boku lordów. Lord Albert zapewne doskonale już o tym wie - albo i nie, ale wypadało powiedzieć, że tak. -ale na polowaniu przydzieliłbym lordowi Mathieu Rosier miejsce z przodu, a lordowi Perseusowi Black jakieś... bezpieczniejsze. - skwitował dyplomatycznie. -Być może młode damy również poruszą odpowiednie historie o ich męskich sercach, obydwaj dżentelmeni nie zostali wszakże oficjalnie nikomu obiecani? - tym razem to w jego głosie zadźwięczała pytająca nuta, Catriona mogła wiedzieć z salonowych plotek więcej niż on. On tylko doradzał, jak obrócić banalną historię w rozpalającą zmysły plotkę, w rumieniec na damskich twarzach, perlisty chichot.
-Proszę... okazać serce lady Aquili. Wydaje się silna, a jej zainteresowanie propagandą i smykałka do polityki budzą moje osobiste uznanie, ale obawiam się, że śmierć brata i ostatnie wydarzenia mogły mocno na nią wpłynąć. - odezwał się nagle, choć tej informacji nie musiał już sprzedawać, choć to była bardziej rada i prośba niźli plotka, choć w jego głosie rozbrzmiała niespodziewana ciepła nuta. Nuta, której tam być nie powinno. Odchrząknął prędko, znów utkwił wzrok w Morganie.
-Ciekawe, czy w sklepiku sprzedają repliki tego dzieła. - zmienił prędko temat.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czynny udział Corneliusa w sławetnej Nocy Oczyszczenia mile zaskoczył Catrionę; w szczerości z samą sobą spodziewała się jednak, iż obrał on pozycję za ciepłym i bezpiecznym biurkiem, tkając słowa propagandy mające ukazać się następnego dnia w wydaniu Walczącego Maga. Tymczasem los pokazał, że nawet pozbawiony kręgosłupa pędrak był w stanie unieść różdżkę w swej dłoni i walczyć za magiczny świat, za dominium, w którym pewnego dnia przyjdzie żyć jej synowi. Synom. Oby i dla nich starczyło wówczas zadań do wykazania się męstwem. Pretekstu do przelania posoki niewartych, niegodnych szczurzysk roznoszących na brytyjskich ziemiach jedynie zarazę fałszywego proroctwa i panowania nad potężniejszymi od siebie. Po mugolach nadejdzie inny wróg, inny obcy, a jemu kres położy krew z jej krwi; poniosą oni schedę lorda Alberta i lady Catriony w przyszłość, gdzie zasłużą się znacznie w oczach Czarnego Pana jako wojownicy i mędrcy, choć ona być może tego dnia już nie dożyje. Cichy, melodyjny pomruk uleciał z piersi, ni aprobata, ni dowód kontemplacji przyprószającej myśli, bo wizje miała w sobie słodkie, napawające dumą nieuchronnie nadciągającego spełnienia.
- Wicher tej magicznej intencji powinien zyskać swój własny obraz. Czy Ministerstwo poczyniło w tym kierunku jakieś kroki? Odnaleziono odpowiedniego artystę? - wzrok pomknął wówczas w dół, do plakietki sygnującej portret ku czci lady doyenne Selwyn. Odnalazła tam tytuł, a przede wszystkim także tożsamość twórcy - a skoro był on w stanie stworzyć dzieło zdolne uwieść nawet i jej niewrażliwe na sztukę serce, oznaczało to, że spektrum swych umiejętności miał doprawdy wyjątkowe. - Thomas Fortescue wydaje się godnym kandydatem - oceniła zatem, choć w swej umiarkowanej wiedzy pozbawiona informacji na temat żywota rzeczonego malarza. Nie daj Merlinie, by poległ zaatakowany przez Zakon Feniksa - czy i inne terrorystyczne jednostki prześlizgujące się niczym robactwo w półcieniach.
Uznanie co do jakości swych przemyśleń pozostawiła już bez zbędnego słowa, bo to podszepty Corneliusa większe miały znaczenie niż dalsza czcza dyskusja o kobiecej naturze, w jakiej powiedziane zostało wszystko to, co powinno. O wiele mocniej nęciła plotka. Zapraszała do umysłu naturalną, choć umiarkowaną ciekawość, rozjątrzoną jedynie na dźwięk znajomych tożsamości młodych arystokratek, które wciąż sądziły, że dobrocią wymierzoną w stronę pospólstwa będą w stanie zawojować świat. Zmienić jakość nawet kilku istnień. Catriona lata podobnej naiwności miała za sobą; ludność w swej roszczeniowości nie znała umiaru, a każdy przebłysk wspaniałomyślności wieńczyła niezadowoleniem, jakoby pomocy wciąż było im mało. Żałosne. Dama zmarszczyła lekko brwi, odwróciwszy głowę, by szarymi tęczówkami dosięgnąć lica Ministerialnego urzędnika; coś w jej ekspresji stało się ostrzejsze, coś pociemniało - a i sama aura zdawała się zziębnąć. Niczego pomyślnego nie było to wróżbą.
- Doprawdy uważa pan, panie Sallow, że stosownym jest udzielać mi wskazówek co do zachowania wobec szlachetnie urodzonych dziewcząt? - podjęła z pozornym jedynie spokojem, podczas gdy spojrzenie wwiercało się brakiem litości pod skorupę pokrywającą formę Corneliusa; zupełnie jakby zapragnęła nagle przedrzeć się przez cielesną powłokę i chwycić w swe dłonie odnalezione podeń wnętrzności, w szkarłacie wciąż ciepłej krwi plącząc je między palcami jak najdroższy z jedwabiów. - Że zazwyczaj subtelności i taktu mi brak? - Pełne, rzeźbione niczym z marmuru usta ułożyły się w niby to uprzejmym uśmiechu, lecz był mądry na tyle, by wiedzieć, że uprzejmości w istocie miała w sobie niewiele, zdumiona śmiałym komentarzem. Instrukcją. Jegomość nie wywodził się z arystokracji, nie był Rowlem, by choćby słowem wypowiadać się na temat obcowania między socjetą, do jakiej nigdy, przenigdy wstępu on sam mieć nie będzie. Był zaledwie rzecznikiem Ministerstwa Magii, być może bliskim pionkiem w otoczeniu lorda Cronusa i jej własnego męża, lecz wciąż tylko tym: pionkiem. - Cóż dokładnie miało miejsce na Connaught Square podczas tego nieszczęśliwego wydarzenia? - kontynuowała po chwili, tonem jednak zimniejszym niż wcześniej, pamiętliwa, nie tyle jednak faktycznie urażona, co karcąca występek ponad społecznie przydzieloną rolę. Po chwili także kątem oka zerknęła w kierunku swej francuskiej towarzyszki, która w lewo i w prawo spacerowała wzdłuż masywnego dzieła, kontemplując je wciąż w samotności; jeszcze chwila i koniecznym będzie doń powrócić, by nieobecność Catriony nie stała się brakiem szacunku pokrewnym temu, jakiego dopuścił się Sallow. - Zatem w polowaniu, jak rozumiem, to lord Perseus wystraszy się kaczki, nim kaczka wystraszy się lorda Perseusa. Rozczarowujące - wyżej uniosła jedną już brew, z politowaniem westchnąwszy do własnych myśli. Ileż to w ostatnim czasie pokazało się na horyzoncie pozbawionych odwagi dostojników? Czy ich żony przejmą pewnego dnia prym w pożyciu i za nich będą doglądać majątków? - Obaj z tych dostojników winni zawitać na ślubnym kobiercu. Co ich powstrzymuje? - spytała ledwie dosłyszalnym szeptem, co by rozmowa istotnie pozostała wyłącznie między nimi. Na wieści o lady Aquili kiwnęła jedynie krótko; dziewczę to miało jej sympatię nie od dziś, w żałobnej czerni nie było jej do twarzy. Mimo to Alphard Black poległ bohatersko, a opłakiwał go cały kraj, szczególnie gdy podczas ceremonii jego ostatniej podróży sam Czarny Pan objawił się w krypcie, nawołując do szacunku; Catriona zanotowała w myślach delikatność, jaką nasączony był głos Corneliusa, lecz i do niego nie odniosła się otwarcie. - Sprawdźmy. Z radością sprezentuję takową mojej pasierbicy - Rowle miękkim gestem wyciągnęła rękę w kierunku Corneliusa, dając mu w ten sposób do zrozumienia, by zaoferował jej swe ramię w tej krótkiej podróży.
- Wicher tej magicznej intencji powinien zyskać swój własny obraz. Czy Ministerstwo poczyniło w tym kierunku jakieś kroki? Odnaleziono odpowiedniego artystę? - wzrok pomknął wówczas w dół, do plakietki sygnującej portret ku czci lady doyenne Selwyn. Odnalazła tam tytuł, a przede wszystkim także tożsamość twórcy - a skoro był on w stanie stworzyć dzieło zdolne uwieść nawet i jej niewrażliwe na sztukę serce, oznaczało to, że spektrum swych umiejętności miał doprawdy wyjątkowe. - Thomas Fortescue wydaje się godnym kandydatem - oceniła zatem, choć w swej umiarkowanej wiedzy pozbawiona informacji na temat żywota rzeczonego malarza. Nie daj Merlinie, by poległ zaatakowany przez Zakon Feniksa - czy i inne terrorystyczne jednostki prześlizgujące się niczym robactwo w półcieniach.
Uznanie co do jakości swych przemyśleń pozostawiła już bez zbędnego słowa, bo to podszepty Corneliusa większe miały znaczenie niż dalsza czcza dyskusja o kobiecej naturze, w jakiej powiedziane zostało wszystko to, co powinno. O wiele mocniej nęciła plotka. Zapraszała do umysłu naturalną, choć umiarkowaną ciekawość, rozjątrzoną jedynie na dźwięk znajomych tożsamości młodych arystokratek, które wciąż sądziły, że dobrocią wymierzoną w stronę pospólstwa będą w stanie zawojować świat. Zmienić jakość nawet kilku istnień. Catriona lata podobnej naiwności miała za sobą; ludność w swej roszczeniowości nie znała umiaru, a każdy przebłysk wspaniałomyślności wieńczyła niezadowoleniem, jakoby pomocy wciąż było im mało. Żałosne. Dama zmarszczyła lekko brwi, odwróciwszy głowę, by szarymi tęczówkami dosięgnąć lica Ministerialnego urzędnika; coś w jej ekspresji stało się ostrzejsze, coś pociemniało - a i sama aura zdawała się zziębnąć. Niczego pomyślnego nie było to wróżbą.
- Doprawdy uważa pan, panie Sallow, że stosownym jest udzielać mi wskazówek co do zachowania wobec szlachetnie urodzonych dziewcząt? - podjęła z pozornym jedynie spokojem, podczas gdy spojrzenie wwiercało się brakiem litości pod skorupę pokrywającą formę Corneliusa; zupełnie jakby zapragnęła nagle przedrzeć się przez cielesną powłokę i chwycić w swe dłonie odnalezione podeń wnętrzności, w szkarłacie wciąż ciepłej krwi plącząc je między palcami jak najdroższy z jedwabiów. - Że zazwyczaj subtelności i taktu mi brak? - Pełne, rzeźbione niczym z marmuru usta ułożyły się w niby to uprzejmym uśmiechu, lecz był mądry na tyle, by wiedzieć, że uprzejmości w istocie miała w sobie niewiele, zdumiona śmiałym komentarzem. Instrukcją. Jegomość nie wywodził się z arystokracji, nie był Rowlem, by choćby słowem wypowiadać się na temat obcowania między socjetą, do jakiej nigdy, przenigdy wstępu on sam mieć nie będzie. Był zaledwie rzecznikiem Ministerstwa Magii, być może bliskim pionkiem w otoczeniu lorda Cronusa i jej własnego męża, lecz wciąż tylko tym: pionkiem. - Cóż dokładnie miało miejsce na Connaught Square podczas tego nieszczęśliwego wydarzenia? - kontynuowała po chwili, tonem jednak zimniejszym niż wcześniej, pamiętliwa, nie tyle jednak faktycznie urażona, co karcąca występek ponad społecznie przydzieloną rolę. Po chwili także kątem oka zerknęła w kierunku swej francuskiej towarzyszki, która w lewo i w prawo spacerowała wzdłuż masywnego dzieła, kontemplując je wciąż w samotności; jeszcze chwila i koniecznym będzie doń powrócić, by nieobecność Catriony nie stała się brakiem szacunku pokrewnym temu, jakiego dopuścił się Sallow. - Zatem w polowaniu, jak rozumiem, to lord Perseus wystraszy się kaczki, nim kaczka wystraszy się lorda Perseusa. Rozczarowujące - wyżej uniosła jedną już brew, z politowaniem westchnąwszy do własnych myśli. Ileż to w ostatnim czasie pokazało się na horyzoncie pozbawionych odwagi dostojników? Czy ich żony przejmą pewnego dnia prym w pożyciu i za nich będą doglądać majątków? - Obaj z tych dostojników winni zawitać na ślubnym kobiercu. Co ich powstrzymuje? - spytała ledwie dosłyszalnym szeptem, co by rozmowa istotnie pozostała wyłącznie między nimi. Na wieści o lady Aquili kiwnęła jedynie krótko; dziewczę to miało jej sympatię nie od dziś, w żałobnej czerni nie było jej do twarzy. Mimo to Alphard Black poległ bohatersko, a opłakiwał go cały kraj, szczególnie gdy podczas ceremonii jego ostatniej podróży sam Czarny Pan objawił się w krypcie, nawołując do szacunku; Catriona zanotowała w myślach delikatność, jaką nasączony był głos Corneliusa, lecz i do niego nie odniosła się otwarcie. - Sprawdźmy. Z radością sprezentuję takową mojej pasierbicy - Rowle miękkim gestem wyciągnęła rękę w kierunku Corneliusa, dając mu w ten sposób do zrozumienia, by zaoferował jej swe ramię w tej krótkiej podróży.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Pan mąż Catriony Rowle chyba nie uwierzyłby w podobne kłamstwo wystarczająco łatwo - znał Corneliusa na tyle, by wiedzieć, że ten wzdryga się przy każdym polowaniu. Ślizganie się po zakrwawionym bruku nie było w stylu Corneliusa Sallowa - przynajmniej w kwietniu zeszłego roku. Teraz przeszedł już chrzest bojowy, odświeżył umiejętności rzucania śmiertelnych zaklęć, skutecznie oczyszczał Anglię z rebeliantów. Drobne kłamstwo coraz bardziej zbliżało się do prawdy i pewnie dlatego było tak wiarygodne. Zeszłoroczny Cornelius spędził Noc Oczyszczenia za biurkiem i przy oknie, ale dzisiejszy Sallow być może ruszyłby w teren, gdyby był tam niezbędnie potrzebny. Cenił własną skórę zbyt wysoko, by pojedynkować się bez potrzeby, ale był wszak mistrzem uroków. Legilimencja to rana na ludzkim umyśle, Lamino to rana na ciele, po pewnym czasie różnica się zacierała.
-Oczywiście. Sztuka musi upamiętniać wielkie czyny, by pamięć o nich mogła przetrwać przez wieki. - przytaknął Catrionie banalnym frazesem, a następnie podążył za jej spojrzeniem - by wzdrygnąć się lekko.
-Nie, nie Fortescue. - zaprotestował od razu. -Ma pecha mieć takie samo nazwisko, jak jeden z rebeliantów na listach gończych. Sprawdziliśmy już jego papiery, to tylko zbieżność albo pokrewieństwo tak dalekie i rozmyte, że zainteresowany zdążył o nim zapomnieć - ale pech to pech, nie ma co podburzać publiki. Ma ogromny talent, może go wykorzystać do malowania anonimowych plakatów i transparentów na uroczystości pierwszego kwietnia. - wzruszył nonszalancko ramionami. -Pomnik i obrazy wykona kto inny. Może Irina Macnair, jej rodzina ma słuszne poglądy, ale sam osobiście upewnię się o jej talencie. - wydawała się raczej przedsiębiorczynią i rzemieślniczką, z tego co o niej słyszał. -Albo znajdę kogoś innego. - głodnych artystów w Anglii nie brakowało.
Wtem atmosfera ochłodziła się, a Cornelius Sallow nie był na tyle głupi, by dać się zwieść manierom i pięknym słowom.
-Ależ proszę o wybaczenie, nie miałem na celu zabrzmieć jakbym wątpił w brak... wyczucia milady. - zapewnił pośpiesznie, z lizusowsko-przepraszającym uśmiechem, kładąc dłoń na sercu. Nie cofnął jednak spojrzenia - śmiało odwzajemniając wzrok lady Catriony. Szlachcianki bywały tak delikatne. -Przekazuję jedynie - sprzedaję -milady informację o tym, co je naprawdę boli. - przypomniał, dziwnie twardym szeptem. -Z wiarą, że to właśnie ogromne doświadczenie, takt, delikatność, wdzięk i wszystkie rzeczy, które umykają mnie pozwolą to milady odpowiednio wykorzystać. - uśmiechnął się przymilnie, prawie okazując skruchę.
Może i był pionkiem, ale był pionkiem jej męża. I szedł z nim dzisiaj do domu uciech.
Była złakniona plotek z Connaught Square, widział to - i to kolejna rzecz, którą mógł sprzedać, choć nawet go tam nie było.
-Wandale podburzyli tłum, rozsiali obrzydliwe plotki, jakoby jedzenie było zepsute lub zatrute. W zbiórce charytatywnej wzięła udział jedynie część zgromadzonych na placu - reszta krzyczała obelżywe hasła, ktoś wyczarował straszny napis, ludzie rozbiegli się. Policja oczywiście spróbowała uspokoić nastroje i rozgonić prowokatorów, a jedzenie nie zmarnowało się, oddano je chyba innym potrzebującym… ale potencjał propagandowy, stracony. - pokręcił ze współczuciem głową. -Proszę sobie wyborazić, wyjść do biedoty z sercem na dłoni i niezbędnymi zapasami, a w zamian otrzymać jedynie obojętność i prymitywne hasła tłuszczy. - streścił, szczerze opowiadając o tym, co usłyszał od znajomych policjantów i co zatają gazety.
Uśmiechnął się blado, słysząc żart z lorda Black - ale szerzej nie wypadało. Tak, jak nie wypadało - nawet szeptem - spekulować na temat ożenków arystokratów.
-Niestety, to już temat salonowych plotek - a w tych, rzecz jasna, się nie orientuję. - przypomniał uprzejmie, świadom, że powinien być ostrożny. Jeszcze znów uraziłby Catrionę Rowle, spekulując o tym, co powinno pozostać w świecie arystokratów. -Gdzie indziej nikt nie ma odwagi spekulować o tych dostojnikach - ale jeśli ktokolwiek by się ośmielił, będę nasłuchiwał. - plebs nie miał śmiałości plotkować o lordach Black i Rosier i tak powinno pozostać. Sam fakt, że ktoś wśród Londyńczyków zwrócił się przeciwko lady Black, był szokujący.
Zaoferował lady Catrionie ramię i poprowadził ją w stronę sklepiku, gdzie istotnie znajdowały się reprodukcje oszałamiającego obrazu.
Sam, nie do końca rozumiejąc ten przypływ rozrzutności, też miał okazję takową kupić.
-Proszę, niech to będzie pamiątka naszego spotkania, ode mnie. Ten obraz posiada wysoką wartość kulturową i artystyczną, odpowiednią dla kwiatu młodzieży tego kraju. - zaproponował, w porównaniu z prezentami od Alberta, ten naprawdę był symboliczny. Dla Catriony, czy jej siostrzenicy - wszystko jedno, trzeba mieć gest. Nawet mały gest.
Obdarowawszy lady Rowle reprodukcją, pożegnał się uprzejmie - pewnie powinna dalej akompaniować swej towarzyszce, on zaś mógł już przestać udawać, że przesadnie interesuje się obrazami. Przyszedł tu w jednym celu, nie będzie zwiedzał galerii samotnie.
wydaję 2 PM na dwie reprodukcje obrazu Morgany dla siebie i Catriony, drugą przekazuję Catrionie
/zt
-Oczywiście. Sztuka musi upamiętniać wielkie czyny, by pamięć o nich mogła przetrwać przez wieki. - przytaknął Catrionie banalnym frazesem, a następnie podążył za jej spojrzeniem - by wzdrygnąć się lekko.
-Nie, nie Fortescue. - zaprotestował od razu. -Ma pecha mieć takie samo nazwisko, jak jeden z rebeliantów na listach gończych. Sprawdziliśmy już jego papiery, to tylko zbieżność albo pokrewieństwo tak dalekie i rozmyte, że zainteresowany zdążył o nim zapomnieć - ale pech to pech, nie ma co podburzać publiki. Ma ogromny talent, może go wykorzystać do malowania anonimowych plakatów i transparentów na uroczystości pierwszego kwietnia. - wzruszył nonszalancko ramionami. -Pomnik i obrazy wykona kto inny. Może Irina Macnair, jej rodzina ma słuszne poglądy, ale sam osobiście upewnię się o jej talencie. - wydawała się raczej przedsiębiorczynią i rzemieślniczką, z tego co o niej słyszał. -Albo znajdę kogoś innego. - głodnych artystów w Anglii nie brakowało.
Wtem atmosfera ochłodziła się, a Cornelius Sallow nie był na tyle głupi, by dać się zwieść manierom i pięknym słowom.
-Ależ proszę o wybaczenie, nie miałem na celu zabrzmieć jakbym wątpił w brak... wyczucia milady. - zapewnił pośpiesznie, z lizusowsko-przepraszającym uśmiechem, kładąc dłoń na sercu. Nie cofnął jednak spojrzenia - śmiało odwzajemniając wzrok lady Catriony. Szlachcianki bywały tak delikatne. -Przekazuję jedynie - sprzedaję -milady informację o tym, co je naprawdę boli. - przypomniał, dziwnie twardym szeptem. -Z wiarą, że to właśnie ogromne doświadczenie, takt, delikatność, wdzięk i wszystkie rzeczy, które umykają mnie pozwolą to milady odpowiednio wykorzystać. - uśmiechnął się przymilnie, prawie okazując skruchę.
Może i był pionkiem, ale był pionkiem jej męża. I szedł z nim dzisiaj do domu uciech.
Była złakniona plotek z Connaught Square, widział to - i to kolejna rzecz, którą mógł sprzedać, choć nawet go tam nie było.
-Wandale podburzyli tłum, rozsiali obrzydliwe plotki, jakoby jedzenie było zepsute lub zatrute. W zbiórce charytatywnej wzięła udział jedynie część zgromadzonych na placu - reszta krzyczała obelżywe hasła, ktoś wyczarował straszny napis, ludzie rozbiegli się. Policja oczywiście spróbowała uspokoić nastroje i rozgonić prowokatorów, a jedzenie nie zmarnowało się, oddano je chyba innym potrzebującym… ale potencjał propagandowy, stracony. - pokręcił ze współczuciem głową. -Proszę sobie wyborazić, wyjść do biedoty z sercem na dłoni i niezbędnymi zapasami, a w zamian otrzymać jedynie obojętność i prymitywne hasła tłuszczy. - streścił, szczerze opowiadając o tym, co usłyszał od znajomych policjantów i co zatają gazety.
Uśmiechnął się blado, słysząc żart z lorda Black - ale szerzej nie wypadało. Tak, jak nie wypadało - nawet szeptem - spekulować na temat ożenków arystokratów.
-Niestety, to już temat salonowych plotek - a w tych, rzecz jasna, się nie orientuję. - przypomniał uprzejmie, świadom, że powinien być ostrożny. Jeszcze znów uraziłby Catrionę Rowle, spekulując o tym, co powinno pozostać w świecie arystokratów. -Gdzie indziej nikt nie ma odwagi spekulować o tych dostojnikach - ale jeśli ktokolwiek by się ośmielił, będę nasłuchiwał. - plebs nie miał śmiałości plotkować o lordach Black i Rosier i tak powinno pozostać. Sam fakt, że ktoś wśród Londyńczyków zwrócił się przeciwko lady Black, był szokujący.
Zaoferował lady Catrionie ramię i poprowadził ją w stronę sklepiku, gdzie istotnie znajdowały się reprodukcje oszałamiającego obrazu.
Sam, nie do końca rozumiejąc ten przypływ rozrzutności, też miał okazję takową kupić.
-Proszę, niech to będzie pamiątka naszego spotkania, ode mnie. Ten obraz posiada wysoką wartość kulturową i artystyczną, odpowiednią dla kwiatu młodzieży tego kraju. - zaproponował, w porównaniu z prezentami od Alberta, ten naprawdę był symboliczny. Dla Catriony, czy jej siostrzenicy - wszystko jedno, trzeba mieć gest. Nawet mały gest.
Obdarowawszy lady Rowle reprodukcją, pożegnał się uprzejmie - pewnie powinna dalej akompaniować swej towarzyszce, on zaś mógł już przestać udawać, że przesadnie interesuje się obrazami. Przyszedł tu w jednym celu, nie będzie zwiedzał galerii samotnie.
wydaję 2 PM na dwie reprodukcje obrazu Morgany dla siebie i Catriony, drugą przekazuję Catrionie
/zt
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
17 VI 1958
Pociągnięcia pędzla skryte za nieopisaną mgłą, niedostateczną by przykryć żywą czerwień, działały nań pobudzająco. Dziwaczne, niecodziennie – odwykła od doświadczenia sztuki i niemal zanurzania się w niej, od analizowania zagłębień płótna i lustrowania misternych zdobień na pierwszy rzut oka niedostępnych. Lady Morgana Selwyn była jednak oto przed nią, niemal żywa i namacalna, zanurzona w rubinie gęstej krwi. Wyniosła, dostojna, jednocześnie jakby dziwacznie troskliwa; otwarte żyły jej sług dostarczały życiodajnej esencji, a ona, choć samolubnie z niej czerpała, zdawała się patrzeć na młode kobiety z jakąś dziwną czułością. Manipulacja czy faktyczna miłość?
Tatiana nie mogła się zdecydować, zdecydowanie natomiast spędzając w niedużym pomieszczeniu więcej czasu, niźli poświęciła pozostałym obrazom i eksponatom w galerii sztuki.
Jasna suknia z długimi, rozszerzanymi rękawami płynęła gładko wzdłuż jej ciała, kontrastując nie tylko z półmrokiem pomieszczenia, co z samą zwyczajowością Dolohov, zwykle odzianą w czerń bądź grafit. Włosy spięte w kok pozwalały na swobodę, a w dłoniach otulonych delikatnością koronki spoczywała nieduża broszura, którą otrzymała wraz z przekroczeniem progu sali głównej Galerii.
Wizyta tutaj nie należała do codzienności, tak jak nie należało do niej zaproszenie; nazwisko Lestrange wciąż było żywe w jej umyśle, Evandra malowała się bowiem w barwach błękitu i szarości wyspy Wight, wciąż zapamiętana jako lady Lestrange. Zapamiętany był również jej brat, choć zniknął w odmęcie niepamięci, jedynie pozornej, bo choć jego imię nie padało na oficjalnych zgromadzeniach, nie wspominano o nim w rozmowach czy listach, Francis wciąż istniał w jej świadomości, niemal tak samo mocno jak w głowie Evandry.
Odwiedzenie przybytku piękna i kultury leżało jednak w gestii młodszego z rodu krzyżującego swe losy z trytonami i Francją; Timothee Lestrange był wciąż słodką zagadką, egzotyczną ciekawostką na salonach brytyjskiej śmietanki, debiutantem równie dobrze urodzonym co zwyczajnie urokliwym.
U jego boku prowadziła się nienagannie, chowając dawne uszczypliwości i słodkie przekomarzanki, którymi do tej pory darzyła Francisa; rzeczywistość zmieniała się z dnia na dzień, stosunki między arystokracją a rycerzami Walpurgii przekształcały nieustannie, a ona nie była już tą samą szczebiotliwą panienką nader zaaferowaną przekraczaniem granic.
Była więc niemalże dopracowana do perfekcji, niczym nie odstająca od najwyżej urodzonych panien Anglii; spędzała w towarzystwie tutejszych szlachcianek dostatecznie dużo czasu by nauczyć się ich ruchów, sposobu uśmiechu, przyswoiła nawet akcenty w odpowiednich zgłoskach, choć z uwagi na rosyjskie naleciałości, wychodziło jej to nieco pokracznie. Pozornie wszyscy wychowali się tak samo – w tych samych wygodach, wokół tych samych bogactw i dobrobytu; jakże jednak Rosja różniła się od Brytanii, jakże inna była od Francji.
– Jak lord uważa, to wypracowana brutalność czy wieczne oddanie? – zagaiła, odwracając się przez ramię kiedy była w stanie wyczuć ciepło jego ciała nieopodal i woń drogich pachnideł – Co sprawia, że tak chętnie oddają Morganie własną krew? – służki na obrazie; wyobrażenie wiecznej młodości odebranej siłą, ale czy na pewno?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po przyjeździe do Wielkiej Brytanii, młody Lestrange boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że jego kręgi towarzyskie znacznie się skurczyły. Ba, tak naprawdę to poza rodziną można było powiedzieć, że praktycznie nie istniały. Dlatego też Timothee zabrał się za odświeżanie tych niewielu znajomości jakie miał i nawiązywaniu nowych. Wiedział, że pustelnicy nie mieli w życiu lekko, zresztą nie był typem samotnika.
Dlatego też nie namyślając się długo posłał sowę z zaproszeniem do galerii sztuki, którą i tak chciał odwiedzić, do Tatiany Dolohov. Poznał ją przelotnie podczas jednego ze swoich wakacyjnych wypadów na Wyspę Wight, gdzie akurat była gościem jego starszych kuzynów. Nie można było powiedzieć, żeby w jakikolwiek sposób wtedy się ze sobą zapoznali nie licząc zdawkowego powitania, nie była jednak dla niego zupełnie obca. Miał nadzieję, że nie odmówi jego zaproszeniu i się nie zawiódł.
Timothee również prezentował się elegancko. Jego granatowy garnitur kontrastował z jasną kreacją Tatiany. Zaś w klapie dopasowanej marynarki błyszczała się spinka z motywem, a jakże mogło być inaczej, trytonów.
Lestrange spacerował powoli z sali do sali, przyglądając się wystawianym obrazom i podtrzymując niezobowiązującą rozmowę. Rosyjskie naleciałości Tatiany zupełnie mu nie przeszkadzały ba, w zasadzie to nawet czuł się dużo swobodniej wiedząc, że nie tylko on przybył tutaj z innego kraju. Poza tym jak mogłoby mu to przeszkadzać skoro sam kiedy mówił miał francuski akcent?
Muiał przyznać, że nie znał się zbyt dobrze na malarstwie, większość jego uwagi i czasu pochłaniała muzyka, to jednak nie przeszkadzało mu w oglądaniu i podziwianiu malowideł, jednych bardziej a drugich mniej. Jednak i jego obraz Morgany zatrzymał w miejscu na dłużej. Wcześniej jego wzrok jedynie prześlizgiwał się po kolejnych dziełach, teraz jednak wpatrywał się uważnie w wizerunek Morgany.
-Czasem mam wrażenie, że brutalność i oddanie potrafią się ze sobą spleść tak mocno, że już nie wiadomo z którym z nich mamy do czynienia. – podzielił się z czarownicą swoim przemyśleniem.-Chciałbym wierzyć, że to oddanie… - dodał jeszcze.
-Kto wie? Podziw, szacunek, strach, miłość, uległość, oddanie wymieszane wszystkie razem. Charyzmatyczni czarodzieje mają niezwykły wpływ na swoje otoczenie- wiedział, że to nie było nic odkrywczego, ale czyż w istocie tak się nie działo? Może pod innymi postaciami, a niekoniecznie krwawym kąpielom, ale ileż razy ci silniejsi naginali innych do swojej woli? Nic się nie zmieniło, jedynie oprawa.
-A Mademoiselle jak uważa? – zapytał ciekaw jej opinii. Na moment rozmowy Timothee odwrócił wzrok od obrazu by spojrzeć na swoją rozmówczynię, teraz zaś powrócił nim na powrót do obrazu.
-Niesamowity dobór kolorów. Krew wygląda jak prawdziwa- powiedział chyba nie zdając sobie do końca sprawy, że ta myśl została wypowiedziana na głos.
Dlatego też nie namyślając się długo posłał sowę z zaproszeniem do galerii sztuki, którą i tak chciał odwiedzić, do Tatiany Dolohov. Poznał ją przelotnie podczas jednego ze swoich wakacyjnych wypadów na Wyspę Wight, gdzie akurat była gościem jego starszych kuzynów. Nie można było powiedzieć, żeby w jakikolwiek sposób wtedy się ze sobą zapoznali nie licząc zdawkowego powitania, nie była jednak dla niego zupełnie obca. Miał nadzieję, że nie odmówi jego zaproszeniu i się nie zawiódł.
Timothee również prezentował się elegancko. Jego granatowy garnitur kontrastował z jasną kreacją Tatiany. Zaś w klapie dopasowanej marynarki błyszczała się spinka z motywem, a jakże mogło być inaczej, trytonów.
Lestrange spacerował powoli z sali do sali, przyglądając się wystawianym obrazom i podtrzymując niezobowiązującą rozmowę. Rosyjskie naleciałości Tatiany zupełnie mu nie przeszkadzały ba, w zasadzie to nawet czuł się dużo swobodniej wiedząc, że nie tylko on przybył tutaj z innego kraju. Poza tym jak mogłoby mu to przeszkadzać skoro sam kiedy mówił miał francuski akcent?
Muiał przyznać, że nie znał się zbyt dobrze na malarstwie, większość jego uwagi i czasu pochłaniała muzyka, to jednak nie przeszkadzało mu w oglądaniu i podziwianiu malowideł, jednych bardziej a drugich mniej. Jednak i jego obraz Morgany zatrzymał w miejscu na dłużej. Wcześniej jego wzrok jedynie prześlizgiwał się po kolejnych dziełach, teraz jednak wpatrywał się uważnie w wizerunek Morgany.
-Czasem mam wrażenie, że brutalność i oddanie potrafią się ze sobą spleść tak mocno, że już nie wiadomo z którym z nich mamy do czynienia. – podzielił się z czarownicą swoim przemyśleniem.-Chciałbym wierzyć, że to oddanie… - dodał jeszcze.
-Kto wie? Podziw, szacunek, strach, miłość, uległość, oddanie wymieszane wszystkie razem. Charyzmatyczni czarodzieje mają niezwykły wpływ na swoje otoczenie- wiedział, że to nie było nic odkrywczego, ale czyż w istocie tak się nie działo? Może pod innymi postaciami, a niekoniecznie krwawym kąpielom, ale ileż razy ci silniejsi naginali innych do swojej woli? Nic się nie zmieniło, jedynie oprawa.
-A Mademoiselle jak uważa? – zapytał ciekaw jej opinii. Na moment rozmowy Timothee odwrócił wzrok od obrazu by spojrzeć na swoją rozmówczynię, teraz zaś powrócił nim na powrót do obrazu.
-Niesamowity dobór kolorów. Krew wygląda jak prawdziwa- powiedział chyba nie zdając sobie do końca sprawy, że ta myśl została wypowiedziana na głos.
Brytyjska socjeta rządziła się swoimi prawami, nierzadko niezbyt dla niej zrozumiałymi – Anglicy mieli swoje przywary, rutyny i dziwne zasady, jakże odmienne od tego w czym wychowywane były dzieci Wielkiej Rusi; nad swoimi rówieśnikami mogła jednak górować tym, że matka dość zachłannie próbowała w niej zaszczepić także zwyczaje z Wysp. Nazwisko Rowle potrafiło otworzyć wiele drzwi, choć początki ich bywania na salonach angielskiej nacji przypominały raczej śmiałe wtargnięcia w rody najbogatszych i najbardziej wpływowych; od drogi ponoć ważniejszy był cel, taki, który uświęcał środki.
W ogólnym rozrachunku nie wyszli na tym źle, wręcz przeciwnie – nie była równa szlachcicom, choć bywała w takich samych miejscach. Z wielobarwnej papużki, egzotycznej małpki mającej zabawiać gości koloryzowanymi opowieściami o dzikim Wschodzie stała się niemal swoją, a protektorat Lestrangów miał w tym swój udział.
Nieduży, elegancki liścik lądujący na parapecie okna jej sypialni był maleńką niespodzianką, urokliwą zarówno dla oka jak i myśli. Timothee Lestrange był czystą kartą, białym płótnem czekającym na pomalowanie go wszelkimi odcieniami szarości, jakie otaczały Anglię.
Zastanawiało ją, jak wiele miał w sobie niewinności – jak bardzo od surowej rzeczywistości różniły się na pewno wciąż żywe wspomnienia kraju piękna i sztuki, z zabawnym językiem i ładnymi mężczyznami; nigdy do tej pory nie była we Francji, zastanawiające.
Stali ramię w ramię, obydwoje na obcej ziemi, która już na zawsze miała stać się ich; ona spędziła tutaj wystarczająco dużo czasu by z całą dozą teatralności nazywać się obywatelką Wielkiej Brytanii, on zaledwie musnął zastanej rzeczywistości.
Oddanie; wybrzmiewało w jej głowie jeszcze przez chwilę, kiedy spojrzenia sunęły po intensywnych barwach obrazu, po krawędzi wanny i alabastrowej skórze Morgany Selwyn – czyż nie wszyscy byli nim spętani? Oddanie wobec rodziny, miłości, ojczyzny, w końcu Czarnego Pana – jak wiele lin i węzłów można było na siebie przyjąć?
– Zgadza się. W końcu to idea była zalążkiem, który pozwolił nam naprawiać ten piękny kraj – wypowiedziała miękko, zupełnie tak jak gdyby troskę o te ziemie miała wyrytą w sercu; w rzeczywistości nie na Anglii jej zależało, a działania pod sztandarem Lorda Voldemorta wcale nie były dyktowane wiarą we wzniosłe idee.
– Ja uważam, że to rozsądek – oddanie z brutalnością mieszało się na obrazie, a ona obserwowała sylwetki sług upuszczające własnej krwi by usłużyć swojej lady – Wiedzą, że tak należy. Że jeśli tego nie zrobią, lady Selwyn użyje siły – brutalności, o której wspomniałeś – wytłumaczyła, przenosząc spojrzenie na profil młodego mężczyzny. Na wzmiankę o krwi uniosła kącik ust znacząco, wciąż obserwując jego, nie obraz – To tylko służba, a jednak kieruje nią mądrość. Potrafi dokonywać rozsądnych wyborów – zawyrokowała, paradoksalnie myśląc o wszystkich tych ludziach, którzy nie potrafili tego zrobić – A może to miłość – w ten scenariusz nie wierzyła, ale miłość zawsze dodawała wszelakiej sztuce drugiej głębi.
W ogólnym rozrachunku nie wyszli na tym źle, wręcz przeciwnie – nie była równa szlachcicom, choć bywała w takich samych miejscach. Z wielobarwnej papużki, egzotycznej małpki mającej zabawiać gości koloryzowanymi opowieściami o dzikim Wschodzie stała się niemal swoją, a protektorat Lestrangów miał w tym swój udział.
Nieduży, elegancki liścik lądujący na parapecie okna jej sypialni był maleńką niespodzianką, urokliwą zarówno dla oka jak i myśli. Timothee Lestrange był czystą kartą, białym płótnem czekającym na pomalowanie go wszelkimi odcieniami szarości, jakie otaczały Anglię.
Zastanawiało ją, jak wiele miał w sobie niewinności – jak bardzo od surowej rzeczywistości różniły się na pewno wciąż żywe wspomnienia kraju piękna i sztuki, z zabawnym językiem i ładnymi mężczyznami; nigdy do tej pory nie była we Francji, zastanawiające.
Stali ramię w ramię, obydwoje na obcej ziemi, która już na zawsze miała stać się ich; ona spędziła tutaj wystarczająco dużo czasu by z całą dozą teatralności nazywać się obywatelką Wielkiej Brytanii, on zaledwie musnął zastanej rzeczywistości.
Oddanie; wybrzmiewało w jej głowie jeszcze przez chwilę, kiedy spojrzenia sunęły po intensywnych barwach obrazu, po krawędzi wanny i alabastrowej skórze Morgany Selwyn – czyż nie wszyscy byli nim spętani? Oddanie wobec rodziny, miłości, ojczyzny, w końcu Czarnego Pana – jak wiele lin i węzłów można było na siebie przyjąć?
– Zgadza się. W końcu to idea była zalążkiem, który pozwolił nam naprawiać ten piękny kraj – wypowiedziała miękko, zupełnie tak jak gdyby troskę o te ziemie miała wyrytą w sercu; w rzeczywistości nie na Anglii jej zależało, a działania pod sztandarem Lorda Voldemorta wcale nie były dyktowane wiarą we wzniosłe idee.
– Ja uważam, że to rozsądek – oddanie z brutalnością mieszało się na obrazie, a ona obserwowała sylwetki sług upuszczające własnej krwi by usłużyć swojej lady – Wiedzą, że tak należy. Że jeśli tego nie zrobią, lady Selwyn użyje siły – brutalności, o której wspomniałeś – wytłumaczyła, przenosząc spojrzenie na profil młodego mężczyzny. Na wzmiankę o krwi uniosła kącik ust znacząco, wciąż obserwując jego, nie obraz – To tylko służba, a jednak kieruje nią mądrość. Potrafi dokonywać rozsądnych wyborów – zawyrokowała, paradoksalnie myśląc o wszystkich tych ludziach, którzy nie potrafili tego zrobić – A może to miłość – w ten scenariusz nie wierzyła, ale miłość zawsze dodawała wszelakiej sztuce drugiej głębi.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
On sam był w lepszej sytuacji niż Tatiana. Nie musiał się wdzierać na brytyjskie salony. Mimo, że urodził się we Francji to nadal był należał do szlachetnego rodu Lestrange’ów. Choćby i dlatego wiele drzwi stało dla niego otworem. Może za jakiś czas i tutaj w Anglii poczuje się jak u siebie i będzie miał dwie ojczyzny.
-Rozsądek- powtórzył za czarownicą. -Mogłoby się tak wydawać. Rozsądek podszyty strachem.- dodał jeszcze od siebie. Chociaż czy aby na pewno to był rozsądek? Gdyby to właśnie rozsądek kierował służkami to czy nie powinny odejść albo nawet uciec od wymagającej Pani? Czy może to strach przed nią, trzymał je w ryzach i wybijał z głowy myśli o ucieczce.
-To zadziwiające jak wiele osób których nie podejrzewalibyśmy o kierowanie się logiką, właśnie z jej korzysta przy dokonywaniu życiowych wyborów. A z drugiej strony jak wielu ludzi, którzy powinni kierować się rozsądkiem wcale tego nie czyni i daje ponieść się emocjom- powiedział dalej. Podczas tej wymiany zdań młody Lestrange nadal w zamyśleniu spoglądał na obraz, a nie na swoją rozmówczynię.
-Może też być miłość- zgodził się bez większego przekonania- jakaś jej wypaczona wersja- tak, to brzmiało już zdecydowanie bardziej rozsądnie. -Artyści lubują się w przedstawianiu jej pod każdą postacią. – westchnął. Przecież tematyka większości oper najchętniej skupiała się na miłości właśnie. -Może… komentarz samego autora pomógłby nam lepiej zrozumieć emocje panujące na obrazie- nie wiedział czy takowy w ogóle powstał, ale zawsze można było sprawdzić, a jeśli nic by nie znaleźli to na pewno ktoś bardziej znający się na malarstwie podzielił się swoją opinią ze światem. A może Evandra miałaby swoje przemyślenia na ten temat? Może ją zapyta później.
-Trzeba przyznać, że to arcydzieło. Do tej pory, żaden obraz nie zatrzymał nas na tak długo w jednym miejscu- zauważył. W istocie po innych malowidłach jego wzrok jedynie się prześlizgiwał na moment zatrzymując się na co ciekawszym z nich. Tutaj jednak stali i chłonęli wyobrażoną przed nimi scenę.
-Rozsądek- powtórzył za czarownicą. -Mogłoby się tak wydawać. Rozsądek podszyty strachem.- dodał jeszcze od siebie. Chociaż czy aby na pewno to był rozsądek? Gdyby to właśnie rozsądek kierował służkami to czy nie powinny odejść albo nawet uciec od wymagającej Pani? Czy może to strach przed nią, trzymał je w ryzach i wybijał z głowy myśli o ucieczce.
-To zadziwiające jak wiele osób których nie podejrzewalibyśmy o kierowanie się logiką, właśnie z jej korzysta przy dokonywaniu życiowych wyborów. A z drugiej strony jak wielu ludzi, którzy powinni kierować się rozsądkiem wcale tego nie czyni i daje ponieść się emocjom- powiedział dalej. Podczas tej wymiany zdań młody Lestrange nadal w zamyśleniu spoglądał na obraz, a nie na swoją rozmówczynię.
-Może też być miłość- zgodził się bez większego przekonania- jakaś jej wypaczona wersja- tak, to brzmiało już zdecydowanie bardziej rozsądnie. -Artyści lubują się w przedstawianiu jej pod każdą postacią. – westchnął. Przecież tematyka większości oper najchętniej skupiała się na miłości właśnie. -Może… komentarz samego autora pomógłby nam lepiej zrozumieć emocje panujące na obrazie- nie wiedział czy takowy w ogóle powstał, ale zawsze można było sprawdzić, a jeśli nic by nie znaleźli to na pewno ktoś bardziej znający się na malarstwie podzielił się swoją opinią ze światem. A może Evandra miałaby swoje przemyślenia na ten temat? Może ją zapyta później.
-Trzeba przyznać, że to arcydzieło. Do tej pory, żaden obraz nie zatrzymał nas na tak długo w jednym miejscu- zauważył. W istocie po innych malowidłach jego wzrok jedynie się prześlizgiwał na moment zatrzymując się na co ciekawszym z nich. Tutaj jednak stali i chłonęli wyobrażoną przed nimi scenę.
The member 'Timothee Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Choć swoboda była widoczna w jej ruchach, gestach i uśmiechu, nie pozwalała sobie na całkowite porzucenie wypracowanej maski; wciąż ją nosiła, ładną jak u porcelanowej laleczki, raz po raz obdarzając swojego towarzysza perlistym uśmiechem. Był zaledwie nastolatkiem w jej oczach, chłopcem, ale nawet jeśli był z daleka, nieprzyzwyczajony do zasad rządzących półświatkiem brytyjskiej arystokracji, wciąż stał wyżej niż ona i mógł więcej niż ona, chociażby z uwagi na powiązania z Evandrą i jej mężem.
Nie buntowała się przeciwko temu, wręcz przeciwnie – wślizgiwała się w przeznaczoną dla siebie samej rolę, z tego wypracowanego teatrzyku czerpiąc nawet przyjemność.
Przekrzywiła głowę w jedną stronę, jak gdyby chciała przyjrzeć się machnięciom pędzla wyraźniej, odkryć niezauważony wcześniej kąt. Timothee wspomniał o strachu, a ona wciąż uśmiechała się subtelnie.
– Strach ma bardzo dużą moc. Ale nie gwarantuje lojalności – czy nie doświadczała tego na własnej skórze, lawirując między obsesyjnym łaknieniem miłości a nienawiścią wobec własnego ojca? – Ma lord rację, jednak wydaje mi się, że to głębsze i bardziej zawiłe uczucia – zgodziła się, choć połowicznie, przenosząc spojrzenie na półcienie i głęboką czerwień otaczającą namalowaną lady Selwyn – Mówię o rozsądku, ponieważ oni wiedzą, że to jest dla nich najlepsza droga. Poświęcenie, oddanie, być może zwyczajna mądrość – mogłyby zaprotestować, odwrócić się, a nawet uciec. Kto jednak dałby im tyle co sama Morgana? – służący mogli porzucić swoją panią i szukać ratunku, uciec i próbować przeżyć; świat arystokracji żył własnymi prawami, i raz skażona służba pozostawała naznaczoną niemal na zawsze. Może przygarnęłaby ich jakaś inna, niżej urodzona rodzina – może byliby bezpieczni, może nie musieliby robić tego.
Ale im bardziej Dolohov wpatrywała się w obraz, tym coraz mocniej czuła, że dzielenie się własną krwią to nie był tylko pusty czyn stworzony z musu i wstydu. Że czaiło się coś więcej, że do tych decyzji skłaniała ich toksyczna nuta prawdziwej ofiary, czysta miłość o podłożu najprostszych instynktów. Więź, jaka dzieliła Morganę Selwyn ze służbą ofiarującą jej własną krew była bliska mistycyzmu.
– Proszę spojrzeć jak artysta operuje stopniami czerwieni – nie znała się na technice, ale sposób w jaki na obrazie uwieczniono nieduże fale na krwawej tafli sprawiał, że robiło jej się gorąco. Jasne spojrzenie Tatiany sunęło po bladej fakturze skóry szlachcianki, po drobnych ranach jej sług, z których sączyła się krew – czuła, że niemal szumi jej w głowie, że obraz prawie promieniuje, że emanuje aurą wyższości i prawdziwej potęgi. W ciszy chłonęła każdy skrawek, unosząc dłoń i w powietrzu wędrując nią po zagłębieniach na obrazie, w końcu wypuszczając spomiędzy ust długie westchnienie.
– Wybitne, doprawdy – nie rozumiała dlaczego malowidło poruszyło ją aż tak, ale kołaczące w piersi serce mówiło samo za siebie – Żałuję, że nie jest na sprzedaż. Cudownie byłoby mieć takie arcydzieło we własnym domu.
Nie buntowała się przeciwko temu, wręcz przeciwnie – wślizgiwała się w przeznaczoną dla siebie samej rolę, z tego wypracowanego teatrzyku czerpiąc nawet przyjemność.
Przekrzywiła głowę w jedną stronę, jak gdyby chciała przyjrzeć się machnięciom pędzla wyraźniej, odkryć niezauważony wcześniej kąt. Timothee wspomniał o strachu, a ona wciąż uśmiechała się subtelnie.
– Strach ma bardzo dużą moc. Ale nie gwarantuje lojalności – czy nie doświadczała tego na własnej skórze, lawirując między obsesyjnym łaknieniem miłości a nienawiścią wobec własnego ojca? – Ma lord rację, jednak wydaje mi się, że to głębsze i bardziej zawiłe uczucia – zgodziła się, choć połowicznie, przenosząc spojrzenie na półcienie i głęboką czerwień otaczającą namalowaną lady Selwyn – Mówię o rozsądku, ponieważ oni wiedzą, że to jest dla nich najlepsza droga. Poświęcenie, oddanie, być może zwyczajna mądrość – mogłyby zaprotestować, odwrócić się, a nawet uciec. Kto jednak dałby im tyle co sama Morgana? – służący mogli porzucić swoją panią i szukać ratunku, uciec i próbować przeżyć; świat arystokracji żył własnymi prawami, i raz skażona służba pozostawała naznaczoną niemal na zawsze. Może przygarnęłaby ich jakaś inna, niżej urodzona rodzina – może byliby bezpieczni, może nie musieliby robić tego.
Ale im bardziej Dolohov wpatrywała się w obraz, tym coraz mocniej czuła, że dzielenie się własną krwią to nie był tylko pusty czyn stworzony z musu i wstydu. Że czaiło się coś więcej, że do tych decyzji skłaniała ich toksyczna nuta prawdziwej ofiary, czysta miłość o podłożu najprostszych instynktów. Więź, jaka dzieliła Morganę Selwyn ze służbą ofiarującą jej własną krew była bliska mistycyzmu.
– Proszę spojrzeć jak artysta operuje stopniami czerwieni – nie znała się na technice, ale sposób w jaki na obrazie uwieczniono nieduże fale na krwawej tafli sprawiał, że robiło jej się gorąco. Jasne spojrzenie Tatiany sunęło po bladej fakturze skóry szlachcianki, po drobnych ranach jej sług, z których sączyła się krew – czuła, że niemal szumi jej w głowie, że obraz prawie promieniuje, że emanuje aurą wyższości i prawdziwej potęgi. W ciszy chłonęła każdy skrawek, unosząc dłoń i w powietrzu wędrując nią po zagłębieniach na obrazie, w końcu wypuszczając spomiędzy ust długie westchnienie.
– Wybitne, doprawdy – nie rozumiała dlaczego malowidło poruszyło ją aż tak, ale kołaczące w piersi serce mówiło samo za siebie – Żałuję, że nie jest na sprzedaż. Cudownie byłoby mieć takie arcydzieło we własnym domu.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-To prawda- zgodził się bez większych oporów. Strach sam w sobie zmuszał do posłuszeństwa tylko wtedy kiedy był. Jeśli tylko zaniknął na krótką chwilę… zaczynały się bunty. -Ale strach przed zawiedzeniem kogoś już sprawia, że potrafimy być lojalni, czasem aż do przesady- dodał jeszcze. Jego wzrok dalej błądził po obrazie, jednak stawał się coraz mniej interesujący. Faktycznie był on wybitnym dziełem, na tyle by mógł zyskać swoją własną salę.
-Teraz również masz rację- zgodził się z Tatianą po raz kolejny. Ucieczka oznaczała swego rodzaju poświęcenie. Poświęcenie tego co było oswojone na rzecz nieznanego. Nie każdy był tak zdesperowany by uczynić ten krok. Lepiej było zostać przy znanych demonach niż uczyć się nowych.
Zrobił krok w tył mając nadzieję, że inna perspektywa pozwoli mu odkryć coś nowego w obrazie. Szczególnie, że dostrzegł jak bardzo skupiona na płótnie była Dolohov. Coś mu umykało? Jakieś znaczenie, którego nie rozumiał? A może powód był znacznie bardziej prozaiczny i chodziło o coś co mogły zrozumieć kobiety? Na wszelki wypadek zrobił jeszcze krok w tył, ale nadal nic mu się nie rzuciło w oczy. Jedynie mógł bardziej docenić samą kompozycję obrazu. Ciekawe ile autor myślał nad tym aby była odpowiednia, czy narysował wpierw kilka próbnych szkiców i z nich wybrał to co chciał namalować czy może wena sama go natchnęła i dzieło powstało jakby z marszu? Z tych rozmyślań wyrwały go słowa Tatiany. Podszedł z powrotem do obrazu, żeby przyjrzeć się jeszcze raz czerwieni o której wspominała czarownica.
-Rzeczywiście. Słyszałem, że niektórzy artyści wolą własnoręcznie robić farby, żeby mieć większą kontrolę nad malunkiem. Ciekawe czy i tutaj artysta korzystał z własnych specyfików- a może to po prostu było doświadczenie? Kątem oka zerknął na swoją towarzyszkę. Widział jak mocno obraz ją zafascynował, nie pojmował dlaczego, ale… każdy miał inną wrażliwość. Może na niego lepiej oddziaływała muzyka niż obrazy? Całkiem prawdopodobne.
-Niestety. Obawiam się, że dla tej galerii ten obraz jest bezcenny i nikt nie byłby go w stanie zakupić, nawet oferując największe bogactwa. O ileż przyjemniej byłoby go kontemplować we własnym zaciszu domowym- stwierdził. Przy okazji słów Tatiany przypomniał sobie, że przy wyjściu sprzedawano reprodukcje niektórych dzieł. Czemu miałby nie sprezentować repliki „Apetytu na młodość” Tatianie w podziękowaniu za dzisiejsze popołudnie? Musiał przyznać, że całkiem dobrze czuł się w jej towarzystwie.
-Teraz również masz rację- zgodził się z Tatianą po raz kolejny. Ucieczka oznaczała swego rodzaju poświęcenie. Poświęcenie tego co było oswojone na rzecz nieznanego. Nie każdy był tak zdesperowany by uczynić ten krok. Lepiej było zostać przy znanych demonach niż uczyć się nowych.
Zrobił krok w tył mając nadzieję, że inna perspektywa pozwoli mu odkryć coś nowego w obrazie. Szczególnie, że dostrzegł jak bardzo skupiona na płótnie była Dolohov. Coś mu umykało? Jakieś znaczenie, którego nie rozumiał? A może powód był znacznie bardziej prozaiczny i chodziło o coś co mogły zrozumieć kobiety? Na wszelki wypadek zrobił jeszcze krok w tył, ale nadal nic mu się nie rzuciło w oczy. Jedynie mógł bardziej docenić samą kompozycję obrazu. Ciekawe ile autor myślał nad tym aby była odpowiednia, czy narysował wpierw kilka próbnych szkiców i z nich wybrał to co chciał namalować czy może wena sama go natchnęła i dzieło powstało jakby z marszu? Z tych rozmyślań wyrwały go słowa Tatiany. Podszedł z powrotem do obrazu, żeby przyjrzeć się jeszcze raz czerwieni o której wspominała czarownica.
-Rzeczywiście. Słyszałem, że niektórzy artyści wolą własnoręcznie robić farby, żeby mieć większą kontrolę nad malunkiem. Ciekawe czy i tutaj artysta korzystał z własnych specyfików- a może to po prostu było doświadczenie? Kątem oka zerknął na swoją towarzyszkę. Widział jak mocno obraz ją zafascynował, nie pojmował dlaczego, ale… każdy miał inną wrażliwość. Może na niego lepiej oddziaływała muzyka niż obrazy? Całkiem prawdopodobne.
-Niestety. Obawiam się, że dla tej galerii ten obraz jest bezcenny i nikt nie byłby go w stanie zakupić, nawet oferując największe bogactwa. O ileż przyjemniej byłoby go kontemplować we własnym zaciszu domowym- stwierdził. Przy okazji słów Tatiany przypomniał sobie, że przy wyjściu sprzedawano reprodukcje niektórych dzieł. Czemu miałby nie sprezentować repliki „Apetytu na młodość” Tatianie w podziękowaniu za dzisiejsze popołudnie? Musiał przyznać, że całkiem dobrze czuł się w jej towarzystwie.
Mimika na jej twarzy zmieniała się – od przejęcia po komfortowy spokój, od wzniosłości aż po uśmiech na skraju radości; kiedy wspomniał o strachu, nie potrafiła powstrzymać kącików ust, które znów poszybowały do góry.
– Mówi lord, jakby rozumiał to z własnej autopsji – pozwoliła sobie na drobną uwagę, zerkając na moment z obrazu na niego; czy w jego sercu dudniła tak wielka lojalność przeradzająca się niemal w strach? Czegoż mógł bać się młody szlachcic – rozczarowania rodziców, niezaspokojenia własnych ambicji, zboczenia z drogi wytyczonej przez przodków?
Jaki strach wygrywał w duszy sług Morgany Selwyn?
Nie potrafiła oderwać wzroku od cieni i głębokiego rubinu zdobiącego obraz; nie potrafiła przestać patrzeć na wyniosłą twarz namalowanej lady, na sposób w jaki spoglądała na swoich podwładnych i na to jak oni oddawali siebie by tylko zaspokoić jej pragnienia. Płótno zdawało się niemal żyć, Dolohov miała wrażenie, jakby zamiast na obraz, spoglądała na żywą scenę – majestatyczną, niemalże niosącą w sobie spirytualizm. Autor miał w sobie wiele talentu, jeszcze więcej jednak serca – rozumiał, był naocznym świadkiem, a może nawet łączyło go z Morganą coś więcej? Nie mogłaby pojąć, że byłby w stanie stworzyć coś takiego czerpiąc jedynie z własnej wyobraźni.
Gdybanie i niepewności zostawiła jednak dla samej siebie, wciąż skupiona na obrazie; dłonie poruszały się delikatnie, zupełnie jak gdyby chciała odwzorować ruch pędzla i zrozumieć zamiary artysty.
– Niesamowita wrażliwość – wyszeptała, bardziej do samej siebie, choć na głos – Być może. Wielcy artyści skłonni są do wielkich poświęceń, myślę, że kunszt tego autora o tym świadczy. Własne narzędzia i surowiec to zawsze większa kontrola. Jak pozyskuje się takie farby, lordzie Lestrange? – zapytała, na moment wyrywając się z dziwnego stanu otumanienia, w którym istniała tylko ona i Morgana Selwyn na ciemnym obrazie.
Odetchnęła cicho, później subtelnie odchrząknęła, odwracając spojrzenie i odnajdując te należące do młodego Francuza.
– Wszystko ma swoją cenę – skwitowała z nutą uśmiechu; przekonała się o tym już dawno temu, nie tylko w kontekście materialnym, choć jej dom rodzinny, petersburski dworek pełen był tego typu dzieł sztuki i bezcennych artefaktów – Czymże jednak byłaby sztuka, gdybyśmy samolubnie chowali ją dla samych siebie? – on musiał to rozumieć, jako muzyk dzielący się talentem z innymi – Muszę zapytać obsługę, czy jest jakaś możliwość by… mieć choć cząstkę tego dzieła – nie wiedziała jeszcze czymże cząstka miała być, ale było coś w malowidle, co niemalże nie pozwalało jej odebrać wzroku.
– Przejdziemy dalej, lordzie? – czekało na nich jeszcze wiele dzieł wystawianych przez galerię.
– Mówi lord, jakby rozumiał to z własnej autopsji – pozwoliła sobie na drobną uwagę, zerkając na moment z obrazu na niego; czy w jego sercu dudniła tak wielka lojalność przeradzająca się niemal w strach? Czegoż mógł bać się młody szlachcic – rozczarowania rodziców, niezaspokojenia własnych ambicji, zboczenia z drogi wytyczonej przez przodków?
Jaki strach wygrywał w duszy sług Morgany Selwyn?
Nie potrafiła oderwać wzroku od cieni i głębokiego rubinu zdobiącego obraz; nie potrafiła przestać patrzeć na wyniosłą twarz namalowanej lady, na sposób w jaki spoglądała na swoich podwładnych i na to jak oni oddawali siebie by tylko zaspokoić jej pragnienia. Płótno zdawało się niemal żyć, Dolohov miała wrażenie, jakby zamiast na obraz, spoglądała na żywą scenę – majestatyczną, niemalże niosącą w sobie spirytualizm. Autor miał w sobie wiele talentu, jeszcze więcej jednak serca – rozumiał, był naocznym świadkiem, a może nawet łączyło go z Morganą coś więcej? Nie mogłaby pojąć, że byłby w stanie stworzyć coś takiego czerpiąc jedynie z własnej wyobraźni.
Gdybanie i niepewności zostawiła jednak dla samej siebie, wciąż skupiona na obrazie; dłonie poruszały się delikatnie, zupełnie jak gdyby chciała odwzorować ruch pędzla i zrozumieć zamiary artysty.
– Niesamowita wrażliwość – wyszeptała, bardziej do samej siebie, choć na głos – Być może. Wielcy artyści skłonni są do wielkich poświęceń, myślę, że kunszt tego autora o tym świadczy. Własne narzędzia i surowiec to zawsze większa kontrola. Jak pozyskuje się takie farby, lordzie Lestrange? – zapytała, na moment wyrywając się z dziwnego stanu otumanienia, w którym istniała tylko ona i Morgana Selwyn na ciemnym obrazie.
Odetchnęła cicho, później subtelnie odchrząknęła, odwracając spojrzenie i odnajdując te należące do młodego Francuza.
– Wszystko ma swoją cenę – skwitowała z nutą uśmiechu; przekonała się o tym już dawno temu, nie tylko w kontekście materialnym, choć jej dom rodzinny, petersburski dworek pełen był tego typu dzieł sztuki i bezcennych artefaktów – Czymże jednak byłaby sztuka, gdybyśmy samolubnie chowali ją dla samych siebie? – on musiał to rozumieć, jako muzyk dzielący się talentem z innymi – Muszę zapytać obsługę, czy jest jakaś możliwość by… mieć choć cząstkę tego dzieła – nie wiedziała jeszcze czymże cząstka miała być, ale było coś w malowidle, co niemalże nie pozwalało jej odebrać wzroku.
– Przejdziemy dalej, lordzie? – czekało na nich jeszcze wiele dzieł wystawianych przez galerię.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez moment jego twarz zdradzała zaskoczenie.
-Autopsji?- powtórzył za Tatianą równocześnie zastanawiając się skąd jej takie przypuszczenie mogło przyjść do głowy. -Och, nie sądzę- roześmiał się w końcu. -Obawiam się, że to po prostu zbyt długie czytanie różnorakich interpretacji utworów muzycznych. Nie sądzę, że mógłbym mieć, aż takie doświadczenia by móc wyrokować o lojalności, strachu czy czymkolwiek innym. Może za jakiś czas, teraz jednak zdawał sobie sprawę, że dopiero zaczynał poznawać prawdziwe życie. Takie do którego nawet najlepsza Akademia Magii nie była w stanie przygotować.
[b]-Nie jestem ekspertem jeśli chodzi o malarstwo- zastrzegł od razu. Coś jednak wiedział na ten temat. Ciężko żeby nie, skoro uczył się w Beauxbatons. Siłą rzeczy musiał coś podłapać.
-Z tego co wiem do farb olejnych potrzebny jest pigment i olej lniany albo jakiś inny. Trzeba wymieszać je ze sobą w odpowiednich proporcjach, żeby zyskać upragniony kolor. Proporcje jak i dostawcy pigmentu często są zazdrośnie strzeżoną tajemnicą, której żaden malarz nie chce zdradzić- postarał się odpowiedzieć najlepiej jak potrafił. Miał nadzieję, że takie wyjaśnienie satysfakcjonowało Tatianę.
-To prawda… jednak obawiam się, że ceną jaką przyszłoby zapłacić tej galerii za sprzedanie tego obrazu, byłaby utrata części jej istoty. Pytanie też brzmi czy znalazłby się ktoś skłonny zapłacić taką cenę…- galerie raczej niechętnie pozbywały się wybitnych dzieł ze swych kolekcji. Właściciele czy dyrekcja musieliby być bardzo zdesperowani by posunąć się do takiego kroku.
- Ma Mademoiselle całkowitą rację- zgodził się. Sztuka powstawała po to aby można było ją przeżywać, nie po to by leżała kurząc się w szufladach czy sejfach.
-Jestem przekonany, że można kupić całkiem zręczną reprodukcję obrazu. Jeśli mademoiselle nie ma nic przeciwko, to chętnie podarowałbym ją jej na pamiątkę dzisiejszego, jakże przyjemnego popołudnia- zapowiedział od razu licząc, że mu nie odmówi.
-Chodźmy zatem. Ciekawi mnie jeszcze jedno dzieło, które powinno się tutaj znajdować. Można powiedzieć, że to zwykły pejzaż meandrującej rzeki podczas zachodu słońca. Podobno zachód jest tak wyrazisty, że wielu oglądających to dzieło ma wrażenie, iż spod spodu prześwituje jakieś światło. Niesamowite ile rzeczy można przelać na płótno- Timothee podziwiał malarzy. Sam nie miał zbyt wielkiego talentu w tym kierunku, a może po prostu nie miał czasu by go ćwiczyć. Każdą wolną chwilę poświęcał bowiem muzyce. To ją pokochał najbardziej.
-Autopsji?- powtórzył za Tatianą równocześnie zastanawiając się skąd jej takie przypuszczenie mogło przyjść do głowy. -Och, nie sądzę- roześmiał się w końcu. -Obawiam się, że to po prostu zbyt długie czytanie różnorakich interpretacji utworów muzycznych. Nie sądzę, że mógłbym mieć, aż takie doświadczenia by móc wyrokować o lojalności, strachu czy czymkolwiek innym. Może za jakiś czas, teraz jednak zdawał sobie sprawę, że dopiero zaczynał poznawać prawdziwe życie. Takie do którego nawet najlepsza Akademia Magii nie była w stanie przygotować.
[b]-Nie jestem ekspertem jeśli chodzi o malarstwo- zastrzegł od razu. Coś jednak wiedział na ten temat. Ciężko żeby nie, skoro uczył się w Beauxbatons. Siłą rzeczy musiał coś podłapać.
-Z tego co wiem do farb olejnych potrzebny jest pigment i olej lniany albo jakiś inny. Trzeba wymieszać je ze sobą w odpowiednich proporcjach, żeby zyskać upragniony kolor. Proporcje jak i dostawcy pigmentu często są zazdrośnie strzeżoną tajemnicą, której żaden malarz nie chce zdradzić- postarał się odpowiedzieć najlepiej jak potrafił. Miał nadzieję, że takie wyjaśnienie satysfakcjonowało Tatianę.
-To prawda… jednak obawiam się, że ceną jaką przyszłoby zapłacić tej galerii za sprzedanie tego obrazu, byłaby utrata części jej istoty. Pytanie też brzmi czy znalazłby się ktoś skłonny zapłacić taką cenę…- galerie raczej niechętnie pozbywały się wybitnych dzieł ze swych kolekcji. Właściciele czy dyrekcja musieliby być bardzo zdesperowani by posunąć się do takiego kroku.
- Ma Mademoiselle całkowitą rację- zgodził się. Sztuka powstawała po to aby można było ją przeżywać, nie po to by leżała kurząc się w szufladach czy sejfach.
-Jestem przekonany, że można kupić całkiem zręczną reprodukcję obrazu. Jeśli mademoiselle nie ma nic przeciwko, to chętnie podarowałbym ją jej na pamiątkę dzisiejszego, jakże przyjemnego popołudnia- zapowiedział od razu licząc, że mu nie odmówi.
-Chodźmy zatem. Ciekawi mnie jeszcze jedno dzieło, które powinno się tutaj znajdować. Można powiedzieć, że to zwykły pejzaż meandrującej rzeki podczas zachodu słońca. Podobno zachód jest tak wyrazisty, że wielu oglądających to dzieło ma wrażenie, iż spod spodu prześwituje jakieś światło. Niesamowite ile rzeczy można przelać na płótno- Timothee podziwiał malarzy. Sam nie miał zbyt wielkiego talentu w tym kierunku, a może po prostu nie miał czasu by go ćwiczyć. Każdą wolną chwilę poświęcał bowiem muzyce. To ją pokochał najbardziej.
Uśmiech zawtórował na jej twarzy, a życzliwe skinięcie głową było zakończeniem tematu domniemanego strachu łączącego się z lojalnością; nie zamierzała ciągnąć go za język czy wyrokować, wprawdzie mógł być nadal tylko chłopcem; chłopcem zagubionym w pozornie znanym świecie, wrzuconym ze słonecznej Francji na parszywe, szare Wyspy. Wiele na niego czekało – wiele do nadrobienia, wiele do zrozumienia; kiedy stali tak ramię w ramię, przez moment wydawało jej się, że przemyka myślami do wspomnień sprzed kilku lat, kiedy ofiarowała swoje wsparcie Evandrze – jak bardzo zmieniła się przez ten czas? Jak wiele nauczyła, jak bardzo starła dziecięcą wręcz naiwność?
Wsłuchiwała się w instrukcje pozyskiwania farb, raz co jakiś czas przytakując głową lub wypuszczając krótkie mhm spomiędzy warg; nie miała okazji obcować z żadnym artystą w bliższej relacji do tej pory, zwykle rzeczywistość uporczywie trzymała ją przy ziemi, nawet jeśli z kunsztem sztuki miała do czynienia od małego. Coś jednak było w malowidle przedstawiającym Morganę Selwyn, że nie potrafiła odwrócić spojrzenia.
– Ktoś taki by się znalazł, wydaje mi się, że i sama galeria ma swoją... cenę – potwierdziła, marszcząc nieznacznie brwi. Czy jeśli kupić cały przybytek, nie stawałoby się wtedy właścicielem każdego dzieła sztuki? Nie chodziło przecież o ukrywanie piękna przed wzrokiem innych, a o swoiste poczucie posiadania. Poza tym, galeria taka jak ta przynosiła dochód, nawet w tak niechlubnych czasach; wysoko urodzeni jak nigdy wcześniej potrzebowali przecież rozrywki, chwili zapomnienia i ukojenia od nużącej wojny.
– Och – wypuściła spomiędzy ust ciche westchnięcie, zupełnie jak młoda panienka, debiutująca arystokratka, gdzieś pomiędzy faktycznym zamiarem a zdziwieniem; może malowidło naprawdę aż tak poruszyło jej serce, że możliwość posiadania repliki była dla niej tak ekscytująca?
– To byłoby doprawdy wspaniałe, lordzie Lestrange – zgodziła się, podbródkiem potwierdzając swoje słowa i posyłając w kierunku Francuza promienny uśmiech. Pamiątka, którą zaproponował naprawdę wydawała się miłym prezentem.
Skinęła głową raz jeszcze, w jego towarzystwie powoli wycofując się z sali, w której królowała lady Selwyn – Brzmi zachwycająco. Niech lord prowadzi, nie mogę się doczekać.
Wsłuchiwała się w instrukcje pozyskiwania farb, raz co jakiś czas przytakując głową lub wypuszczając krótkie mhm spomiędzy warg; nie miała okazji obcować z żadnym artystą w bliższej relacji do tej pory, zwykle rzeczywistość uporczywie trzymała ją przy ziemi, nawet jeśli z kunsztem sztuki miała do czynienia od małego. Coś jednak było w malowidle przedstawiającym Morganę Selwyn, że nie potrafiła odwrócić spojrzenia.
– Ktoś taki by się znalazł, wydaje mi się, że i sama galeria ma swoją... cenę – potwierdziła, marszcząc nieznacznie brwi. Czy jeśli kupić cały przybytek, nie stawałoby się wtedy właścicielem każdego dzieła sztuki? Nie chodziło przecież o ukrywanie piękna przed wzrokiem innych, a o swoiste poczucie posiadania. Poza tym, galeria taka jak ta przynosiła dochód, nawet w tak niechlubnych czasach; wysoko urodzeni jak nigdy wcześniej potrzebowali przecież rozrywki, chwili zapomnienia i ukojenia od nużącej wojny.
– Och – wypuściła spomiędzy ust ciche westchnięcie, zupełnie jak młoda panienka, debiutująca arystokratka, gdzieś pomiędzy faktycznym zamiarem a zdziwieniem; może malowidło naprawdę aż tak poruszyło jej serce, że możliwość posiadania repliki była dla niej tak ekscytująca?
– To byłoby doprawdy wspaniałe, lordzie Lestrange – zgodziła się, podbródkiem potwierdzając swoje słowa i posyłając w kierunku Francuza promienny uśmiech. Pamiątka, którą zaproponował naprawdę wydawała się miłym prezentem.
Skinęła głową raz jeszcze, w jego towarzystwie powoli wycofując się z sali, w której królowała lady Selwyn – Brzmi zachwycająco. Niech lord prowadzi, nie mogę się doczekać.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Musiał przyznać, że sposób pozyskiwania własnych farb nie był zbyt interesujący, miał jedynie nadzieję, że nie zanudzał zbytnio swojej dzisiejszej towarzyszki. Timothee zdawał sobie boleśnie sprawę z tego, że brakowało mu jeszcze wyczucia w prowadzeniu rozmów towarzyskich i potrzebował jeszcze sporo praktyki by umiejętnie zabawiać swoich rozmówców. Na szczęście chyba nikt nie oczekiwał tego po nastolatku, a przynajmniej jeszcze nie.
- Och, nie pomyślałem o tym, że w istocie można kupić całą galerię- to była niezwykła myśl! Chociaż z drugiej strony miał wrażenie, że jeśli ktoś kupował obraz to z własnej, egoistycznej chęci posiadania arcydzieła tylko dla siebie. Czemu nie? On sam wolałby mieć konkretny obraz tylko dla siebie niż całą galerię. Co prawda niekoniecznie chciałby posiadać kiedyś w swoim salonie "Apetyt na młodość" ale nie pogardziłby, którymś z tych pejzaży który wpadł mu w oko. W zasadzie to dlaczego nie? Z tamtymi obrazami galeria powinna się znacznie chętniej rozstać niż z Morganą Selwyn. Na razie jednak nie miał co się nastawiać na zakup, nie bardzo miał ochotę tłumaczyć się ojcu dlaczego galeony tak szybko znikają w jego rękach. Może kiedyś po jakimś wybitnie udanym solowym występie wróci do tematu, w ramach nagrody dla siebie samego.
-Zatem chodźmy, chociaż obawiam się, że czekają nas małe poszukiwania. Nie mam pojęcia gdzie ten obraz może być eksponowany- zastrzegł od razu. Słyszał o nim, wiedział że znajduje się w tej galerii, ale w której był Sali? To była zagadka. Szczególnie, że to nie było jedno z tych najcenniejszych dzieł jakie można było podziwiać w tym miejscu.
Czas płynął nieubłaganie i w końcu nadszedł moment na opuszczenie tego przybytku i powrót do codzienności. Timothee tak jak obiecał wcześniej nie zapomniał sprezentować Tatianie repliki obrazu, który tak ją dzisiaj poruszył.
-Dziękuję Mademoiselle za dzisiejsze popołudnie. Liczę, że jeszcze, w niedalekiej przyszłości, uda nam się powtórzyć odwiedziny w innej świątyni sztuki- zapowiedział. Nie miałby nic przeciwko towarzystwu Dolohov w innej galerii sztuki, a może w jakimś teatrze? Czas pokaże.
|zt x 2
wydaję 1 PM reprodukcję obrazu Morgany i przekazuję ją Tatianie
- Och, nie pomyślałem o tym, że w istocie można kupić całą galerię- to była niezwykła myśl! Chociaż z drugiej strony miał wrażenie, że jeśli ktoś kupował obraz to z własnej, egoistycznej chęci posiadania arcydzieła tylko dla siebie. Czemu nie? On sam wolałby mieć konkretny obraz tylko dla siebie niż całą galerię. Co prawda niekoniecznie chciałby posiadać kiedyś w swoim salonie "Apetyt na młodość" ale nie pogardziłby, którymś z tych pejzaży który wpadł mu w oko. W zasadzie to dlaczego nie? Z tamtymi obrazami galeria powinna się znacznie chętniej rozstać niż z Morganą Selwyn. Na razie jednak nie miał co się nastawiać na zakup, nie bardzo miał ochotę tłumaczyć się ojcu dlaczego galeony tak szybko znikają w jego rękach. Może kiedyś po jakimś wybitnie udanym solowym występie wróci do tematu, w ramach nagrody dla siebie samego.
-Zatem chodźmy, chociaż obawiam się, że czekają nas małe poszukiwania. Nie mam pojęcia gdzie ten obraz może być eksponowany- zastrzegł od razu. Słyszał o nim, wiedział że znajduje się w tej galerii, ale w której był Sali? To była zagadka. Szczególnie, że to nie było jedno z tych najcenniejszych dzieł jakie można było podziwiać w tym miejscu.
Czas płynął nieubłaganie i w końcu nadszedł moment na opuszczenie tego przybytku i powrót do codzienności. Timothee tak jak obiecał wcześniej nie zapomniał sprezentować Tatianie repliki obrazu, który tak ją dzisiaj poruszył.
-Dziękuję Mademoiselle za dzisiejsze popołudnie. Liczę, że jeszcze, w niedalekiej przyszłości, uda nam się powtórzyć odwiedziny w innej świątyni sztuki- zapowiedział. Nie miałby nic przeciwko towarzystwu Dolohov w innej galerii sztuki, a może w jakimś teatrze? Czas pokaże.
|zt x 2
wydaję 1 PM reprodukcję obrazu Morgany i przekazuję ją Tatianie
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Obraz ku czci Morgany
Szybka odpowiedź