Salon
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Ze smakiem urządzony pokój dzienny służący głównie do wypoczynku i przyjmowania gości. Mieszkanie umiejscowione jest na ostatnim piętrze kamienicy dzięki czemu z okien rozciąga się zjawiskowy widok na miasto.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ktokolwiek wpadł na pomysł, aby przekonać Sørena do mieszkania na ostatnim piętrze kamienicy, powinien wylądować w jakimś rynsztoku i tam zdechnąć, w otoczeniu szczurów oraz dachowców, które polują na nie. Najlepiej niech jeszcze pada deszcz, przez trzy dni, o! Przyjaciel wcale nie żartował, może nawet miał taki zamiar, ale opieranie się na Amośku chyba mu się spodobała, bo robił to przez bardzo długi czas. Jak jest wam już zapewne wiadomo, z tej dwójki tylko jeden jest zawodowym graczem Qudditcha. Ba! Prince nawet swoich książek nie dźwiga, przecież od tego ma różdżkę i zaklęcia! Taki z niego leniwy kujon.
Jakoś udało im się wdrapać na to przeklęte, ostatnie piętro! I coś mi się wydaje, że tylko jeden z nich miał ubaw z tego powodu, i nie był to Amodeus, o nie! Przynajmniej widok stąd był ładny, a guzik prawda. Jakby mugolskie, nudne, szaro bure miasto miałoby spodobać się komuś, kto uwielbia wszystko, co magiczne. Nie ma szans. Nie w tym, ani następnym życiu.
Amodeus odkleił się od przyjaciela i bez zbędnych ceregieli rzucił na kanapę. Bywał tu wiele razy, więc pominął tę całą gierkę z zachwycaniem się wystrojem wnętrz, chwaleniem właściciela i tym podobnych bajerów. Wiecie, miał to gdzieś.
- Gdzie trzymasz alkohol? - spytał z wielce zmordowanym tonem. Tak, była to jedyne pytanie grzecznościowe, na które się zdecydował. Znał na nie odpowiedź, ale po prostu nie chciało mu się wstawać. - Czy zawodnicy Qudditcha nie powinni być chucherkami? Wiesz, żeby nie obciążać miotły. - powiedział to bardzo niewinnym głosem, a jeśli Avery zobaczy jego twarz, to na pewno nie będzie mógł przeoczyć dużego uśmiechu, który na niej zagościł.
Jakoś udało im się wdrapać na to przeklęte, ostatnie piętro! I coś mi się wydaje, że tylko jeden z nich miał ubaw z tego powodu, i nie był to Amodeus, o nie! Przynajmniej widok stąd był ładny, a guzik prawda. Jakby mugolskie, nudne, szaro bure miasto miałoby spodobać się komuś, kto uwielbia wszystko, co magiczne. Nie ma szans. Nie w tym, ani następnym życiu.
Amodeus odkleił się od przyjaciela i bez zbędnych ceregieli rzucił na kanapę. Bywał tu wiele razy, więc pominął tę całą gierkę z zachwycaniem się wystrojem wnętrz, chwaleniem właściciela i tym podobnych bajerów. Wiecie, miał to gdzieś.
- Gdzie trzymasz alkohol? - spytał z wielce zmordowanym tonem. Tak, była to jedyne pytanie grzecznościowe, na które się zdecydował. Znał na nie odpowiedź, ale po prostu nie chciało mu się wstawać. - Czy zawodnicy Qudditcha nie powinni być chucherkami? Wiesz, żeby nie obciążać miotły. - powiedział to bardzo niewinnym głosem, a jeśli Avery zobaczy jego twarz, to na pewno nie będzie mógł przeoczyć dużego uśmiechu, który na niej zagościł.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To mieszkania było dla niego wszystkim. Najważniejszą materialną rzeczą zaraz po kochanej miotle. Dzięki niemu wyrwał się ze szponów rezydencji Averych. Nie bał się już nasłuchiwać dźwięków nocy w obawie, że usłyszy coś nieprzeznaczonego dla swoich uszu. Nie czuł wzbierającego obrzydzenia, gdy natrafił na niechcianego członka rodziny. Krótko mówiąc mógł odciąć się tutaj od najgorszych wspomnień i ich katalizatorów. Była jego ostoją, azylem, w którym czuł się bezpieczny. Nie był w stanie chronić się przed samym sobą, ale na pewno mógł przed niepowołanymi gośćmi. Czasem wydawało mu się, że powietrze aż wibruje od magii zaklęć ochronnych, jakie zostały tu rzucone. Wiedział, że trochę przesadził, ale miał na tym punkcie malutką obsesję.
Nie wpuszczał też tutaj przypadkowych osób. Jeśli mógł to wolał spotykać się na neutralnym gruncie. Z baru zawsze można było czmychnąć wymawiając się obowiązkami czy teleportując się z toalety. Jest to o niebo wygodniejsze niż wyganianie danego delikwenta z mieszkania. Zwłaszcza, gdy ma się ograniczone pokłady serdeczności i cierpliwości. Dlatego przywilej wpadania do Sørena na przysłowiową herbatkę ma naprawdę niewielu. Do tego elitarnego grona należał Amodeus, który właśnie pomógł mu się wtaszczyć na ostatnie piętro kamienicy.
Był więcej niż wdzięczny za jego pomoc w dotarciu na miejsce. Mięśnie wręcz płonęły mu żywym ogniem czyniąc go sprawnym niczym inwalida na turnusie wypoczynkowym w sanatorium. Wiedział, że dziś przycisnął się mocniej niż zazwyczaj, ale nie miał pojęcia, że aż tak. Dodatkowo doskwierało mu pulsowanie siniaka pod okiem, który zakwitł już w pełnej okazałości. Podsumowując, zachował się dzisiaj jak nadpobudliwy szczeniak zbytnio się forsując i nie uważając na otoczenie. Wspaniały bilans.
Rzucił się więc na sofę obok przyjaciela i zachłannie wciągał powietrze. Naprawdę nie wiedział, co by zrobił, gdyby na niego nie trafił. Nie mógłby się teleportować, bo przy takim zmęczeniu mógłby się efektownie rozszczepić. Przestał jednak snuć czarne scenariusze, bo otrzeźwił go włos kumpla. Uśmiechnął się pod nosem i sięgnął po różdżkę, którą wyciągnął z kieszeni zanim legł na kanapie. Machnął nią, aby otworzyć barek oraz bezpiecznie przetransportować na stolik przed nim dwie szklaneczki i hojnie napełnioną karafkę. Nie ufał swoim drżącym rękom na tyle, by zrobić to samodzielnie.
- Częstuj się – rzucił ze śmiechem, słysząc jego pytanie. Sam też kiedyś myślał, że jego słuszne rozmiary przeszkodzą mu w karierze. Okazało się, że byłby z nimi świetnym obrońcom. Jednak szerokie, mocno zbudowane ramiona czyniły z niego idealnego pałkarza i na tym się skupił. Nie było nic bardziej otrzeźwiającego niż zwalenie kogoś z miotły tłuczkiem.
- Z tego co wiem niektórzy wręcz lubią większe obciążenie. – Wyszczerzył się do niego rozbawiony własną aluzją. Cóż, gry słowne były dla nich nie pierwszyzną. – A miotle nie robi to różnicy.
Nie wpuszczał też tutaj przypadkowych osób. Jeśli mógł to wolał spotykać się na neutralnym gruncie. Z baru zawsze można było czmychnąć wymawiając się obowiązkami czy teleportując się z toalety. Jest to o niebo wygodniejsze niż wyganianie danego delikwenta z mieszkania. Zwłaszcza, gdy ma się ograniczone pokłady serdeczności i cierpliwości. Dlatego przywilej wpadania do Sørena na przysłowiową herbatkę ma naprawdę niewielu. Do tego elitarnego grona należał Amodeus, który właśnie pomógł mu się wtaszczyć na ostatnie piętro kamienicy.
Był więcej niż wdzięczny za jego pomoc w dotarciu na miejsce. Mięśnie wręcz płonęły mu żywym ogniem czyniąc go sprawnym niczym inwalida na turnusie wypoczynkowym w sanatorium. Wiedział, że dziś przycisnął się mocniej niż zazwyczaj, ale nie miał pojęcia, że aż tak. Dodatkowo doskwierało mu pulsowanie siniaka pod okiem, który zakwitł już w pełnej okazałości. Podsumowując, zachował się dzisiaj jak nadpobudliwy szczeniak zbytnio się forsując i nie uważając na otoczenie. Wspaniały bilans.
Rzucił się więc na sofę obok przyjaciela i zachłannie wciągał powietrze. Naprawdę nie wiedział, co by zrobił, gdyby na niego nie trafił. Nie mógłby się teleportować, bo przy takim zmęczeniu mógłby się efektownie rozszczepić. Przestał jednak snuć czarne scenariusze, bo otrzeźwił go włos kumpla. Uśmiechnął się pod nosem i sięgnął po różdżkę, którą wyciągnął z kieszeni zanim legł na kanapie. Machnął nią, aby otworzyć barek oraz bezpiecznie przetransportować na stolik przed nim dwie szklaneczki i hojnie napełnioną karafkę. Nie ufał swoim drżącym rękom na tyle, by zrobić to samodzielnie.
- Częstuj się – rzucił ze śmiechem, słysząc jego pytanie. Sam też kiedyś myślał, że jego słuszne rozmiary przeszkodzą mu w karierze. Okazało się, że byłby z nimi świetnym obrońcom. Jednak szerokie, mocno zbudowane ramiona czyniły z niego idealnego pałkarza i na tym się skupił. Nie było nic bardziej otrzeźwiającego niż zwalenie kogoś z miotły tłuczkiem.
- Z tego co wiem niektórzy wręcz lubią większe obciążenie. – Wyszczerzył się do niego rozbawiony własną aluzją. Cóż, gry słowne były dla nich nie pierwszyzną. – A miotle nie robi to różnicy.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Amodeus kątem oka przyglądał się temu, co robił jego towarzysz. Przynajmniej nie był w tak złym stanie, aby ten uniemożliwiał mu czarowanie. Chociaż tyle dobrego, zawsze jakiś plus. Najwidoczniej nie był, aż tak rozemocjonowany i nie zatracił się w swoim treningu, żeby zaszkodzić sobie w tak dotkliwy sposób. Przysłuchiwał się szybkiemu oddechowi kolegi, który swym szybkim, nierównym tempem rozkojarzył go i jednocześnie zdenerwował.
Z wysiłkiem, lekko udawanym, podniósł się z wygodnej kanapy, aby chwycić szklankę. Ognista. Przynajmniej Søren nie wywiązał się z niemądrej groźby i nie poczęstował go mugolskim piwem. Nie ważne, czy to najlepszy przyjaciel, do tego przyjaciel w nie najlepszym stanie, gdyby to zrobił, to skończyłoby się jakimś ciekawym, wrednym i uciążliwym zaklęciem. Może zmieniłby go w jeża, o! To całkiem interesujący pomysł. Z tą myślą złapał za naczynie i wziął niewielkiego łyczka alkoholu. Dobre. Chyba jednak będzie musiał odłożyć karanie kumpla na inną okazję, bo tym sobie nie zasłużył.
- Brakuje tylko... - powiedział nieco zamyślonym tonem, chociaż dobrze wiedział, co powinien zrobić.
Odstawił szklankę na stolik, po czym wyciągnął swoją różdżkę. Teraz pora na jego popisy. Tym razem nie był to nagły ruch, nie taki jak ten wykonany na ulicy. Teraz był pełen finezji i nadzwyczaj delikatny. Przejechał czubkiem swej różdżki po szklance, aż na myśl przychodzą te mugolskie dziwaki, co to tworzą muzykę "grając" na kieliszkach. W naczyniu pojawiły się trzy kostki lodu, ot tak. Bez zbędnych efektów świetlnych czy tajemniczych inkantacji. Chwycił szklankę i upił trochę trunku, o tak, od razu lepiej.
- O tak, znam paru, którzy nie mają nic przeciwko. - zaśmiał się rozbawiony. Było to nawet prawdą, znał parę osób, które nie miałyby nic przeciwko drobnemu... obciążeniu. - Hyy! - wziął duży haust powietrza, niby zaskoczony, zasłaniając dłonią usta, aby podkręcić swą grę aktorską oraz zasłonić uśmiech. - Jak możesz?! - powiedział wielce dramatycznym głosem, a przynajmniej starał się tak zabrzmieć. - Miotły też mają swoje uczucia! - średnio wychodził mu oburzony ton. - Jeszcze zobaczysz, za rok albo dwa, stworzą przepisy odnośnie dobrego traktowania tych delikatnych stworzeń... - nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchnął śmiechem. - A później przyjdzie rewolucja goblińska, bo te będą gorzej traktowane niż najnowszy model Nimbusa.
Z wysiłkiem, lekko udawanym, podniósł się z wygodnej kanapy, aby chwycić szklankę. Ognista. Przynajmniej Søren nie wywiązał się z niemądrej groźby i nie poczęstował go mugolskim piwem. Nie ważne, czy to najlepszy przyjaciel, do tego przyjaciel w nie najlepszym stanie, gdyby to zrobił, to skończyłoby się jakimś ciekawym, wrednym i uciążliwym zaklęciem. Może zmieniłby go w jeża, o! To całkiem interesujący pomysł. Z tą myślą złapał za naczynie i wziął niewielkiego łyczka alkoholu. Dobre. Chyba jednak będzie musiał odłożyć karanie kumpla na inną okazję, bo tym sobie nie zasłużył.
- Brakuje tylko... - powiedział nieco zamyślonym tonem, chociaż dobrze wiedział, co powinien zrobić.
Odstawił szklankę na stolik, po czym wyciągnął swoją różdżkę. Teraz pora na jego popisy. Tym razem nie był to nagły ruch, nie taki jak ten wykonany na ulicy. Teraz był pełen finezji i nadzwyczaj delikatny. Przejechał czubkiem swej różdżki po szklance, aż na myśl przychodzą te mugolskie dziwaki, co to tworzą muzykę "grając" na kieliszkach. W naczyniu pojawiły się trzy kostki lodu, ot tak. Bez zbędnych efektów świetlnych czy tajemniczych inkantacji. Chwycił szklankę i upił trochę trunku, o tak, od razu lepiej.
- O tak, znam paru, którzy nie mają nic przeciwko. - zaśmiał się rozbawiony. Było to nawet prawdą, znał parę osób, które nie miałyby nic przeciwko drobnemu... obciążeniu. - Hyy! - wziął duży haust powietrza, niby zaskoczony, zasłaniając dłonią usta, aby podkręcić swą grę aktorską oraz zasłonić uśmiech. - Jak możesz?! - powiedział wielce dramatycznym głosem, a przynajmniej starał się tak zabrzmieć. - Miotły też mają swoje uczucia! - średnio wychodził mu oburzony ton. - Jeszcze zobaczysz, za rok albo dwa, stworzą przepisy odnośnie dobrego traktowania tych delikatnych stworzeń... - nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchnął śmiechem. - A później przyjdzie rewolucja goblińska, bo te będą gorzej traktowane niż najnowszy model Nimbusa.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z rozbawieniem przyglądał się poczynaniom przyjaciela. Wyglądał w tym momencie niczym wykwintny koneser whiskey. Brakowało jeszcze, żeby spytał się go o długość leżakowania trunku w beczułce. Søren nie miał, co do tego bladego pojęcia. Jedyne, czego był pewien to, że dostał tę butelkę od jakiegoś sponsora i alkohol był naprawdę dobry. Sam też chętnie by się napił, ale było mu za gorąco, żeby pić coś tak rozgrzewającego od środka. Czuł wręcz, że po spacerze, który zrobili po schodach pot zalewa mu oczy i powinien wziąć prysznic. Gdyby mu się chciało na pewno powziąłby odpowiednie kroki.
Zamiast tego położyła nogi na stoliku, uważając, żeby nie przesunąć stojącej po środku karafki. Następnie nachylił się głośno, wręcz teatralnie stękając i zaczął rozwiązywać swoje grensony. Jeśli kobiety kochają buty tak bardzo jak on swoją wynoszoną, wyświechtaną parę, którą zmierzył głębokość połowy londyńskich kałuż to był w stanie je zrozumieć. Nie przejmował się za bardzo estetyką swoich poczynań. Był w domu, a jego przyjaciel widział już chyba wszystko, nawet jak jego żołądek postanowił zwierzyć się sedesowi. Tak, zdecydowanie czyniło ich to przyjaciółmi. Nawet, jeśli teraz by się pokłócili to wiedzieli o sobie zbyt wiele, żeby się po prostu rozejść. Nie żeby kiedykolwiek chcieli to robić.
W końcu pokonał sznurówki i majestatycznym ruchem strząsnął buty na drugi koniec salonu. Nie można było mieć wątpliwości, kto jest w ich związku wykorzystywany. Nie zdejmując stóp ze stołu nalał sobie ognistej do drugiej szklaneczki i opadł w końcu na oparcie obok Amodeusa.
- No, zrób mi teraz to samo – odparł wyciągając w jego kierunku swoją szklankę. Nie chciało mu się już nawet czarować. Naprawdę czuł, że zachował się na boisku bardzo nieodpowiedzialnie. Widocznie karma istniała i odpłaciła mu za to piękną śliwą pod okiem. Krótko mówiąc dawno nie czuł się tak źle.
Starał się utrzymać powagę słuchając wywodu przyjaciela, ale jego udawana powaga była rozbrajająca. Parsknął śmiechem w tym samym momencie, co on. Wszystkie próby powiedzenia czegokolwiek przez dłuższą chwilę spełzały na niczym. Trzymał mocno szklankę mając nadzieję, że nie rozleje nic podczas tego ataku rozbawienia.
- Nie wiem jak innych, ale moja miotła lubi jak prowadzi się ją mocną ręką. – Wciąż uśmiechał się szeroko, chociaż czuł impulsy bólu, które wysyłały rozciągnięte mięśnie dotykające opuchlizny. Nie psuło to jednak jego humoru. Z bólem fizycznym było o wiele łatwiej walczyć niż z tym psychicznym. – Nie może narzekać, że jest jej ze mną źle. Regularnie ją pastuję!
Zamiast tego położyła nogi na stoliku, uważając, żeby nie przesunąć stojącej po środku karafki. Następnie nachylił się głośno, wręcz teatralnie stękając i zaczął rozwiązywać swoje grensony. Jeśli kobiety kochają buty tak bardzo jak on swoją wynoszoną, wyświechtaną parę, którą zmierzył głębokość połowy londyńskich kałuż to był w stanie je zrozumieć. Nie przejmował się za bardzo estetyką swoich poczynań. Był w domu, a jego przyjaciel widział już chyba wszystko, nawet jak jego żołądek postanowił zwierzyć się sedesowi. Tak, zdecydowanie czyniło ich to przyjaciółmi. Nawet, jeśli teraz by się pokłócili to wiedzieli o sobie zbyt wiele, żeby się po prostu rozejść. Nie żeby kiedykolwiek chcieli to robić.
W końcu pokonał sznurówki i majestatycznym ruchem strząsnął buty na drugi koniec salonu. Nie można było mieć wątpliwości, kto jest w ich związku wykorzystywany. Nie zdejmując stóp ze stołu nalał sobie ognistej do drugiej szklaneczki i opadł w końcu na oparcie obok Amodeusa.
- No, zrób mi teraz to samo – odparł wyciągając w jego kierunku swoją szklankę. Nie chciało mu się już nawet czarować. Naprawdę czuł, że zachował się na boisku bardzo nieodpowiedzialnie. Widocznie karma istniała i odpłaciła mu za to piękną śliwą pod okiem. Krótko mówiąc dawno nie czuł się tak źle.
Starał się utrzymać powagę słuchając wywodu przyjaciela, ale jego udawana powaga była rozbrajająca. Parsknął śmiechem w tym samym momencie, co on. Wszystkie próby powiedzenia czegokolwiek przez dłuższą chwilę spełzały na niczym. Trzymał mocno szklankę mając nadzieję, że nie rozleje nic podczas tego ataku rozbawienia.
- Nie wiem jak innych, ale moja miotła lubi jak prowadzi się ją mocną ręką. – Wciąż uśmiechał się szeroko, chociaż czuł impulsy bólu, które wysyłały rozciągnięte mięśnie dotykające opuchlizny. Nie psuło to jednak jego humoru. Z bólem fizycznym było o wiele łatwiej walczyć niż z tym psychicznym. – Nie może narzekać, że jest jej ze mną źle. Regularnie ją pastuję!
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Amodeus jakoś nie bardzo przejął się estetyką poczynań swojego przyjaciela, gorsze rzeczy widział w jego wykonaniu. Ba! Sam dopuszczał się dużo mniej... eleganckich poczynań w otoczeniu Søren, więc taka drobnostka nawet go nie zainteresowała. Nie zwracał też uwagi na te teatralne pojękiwanie, które jedynie wywołały u niego niewielki, oczywiście niewinny, uśmiech. Chociaż miał wielką chęć, aby podzielić się z przyjacielem niewybrednym komentarzem odnośnie dzięków, które wydobywały się z jego szlacheckich ust. Jednak skupił na nim swoją uwagę dopiero, kiedy ten poprosił go o powtórzenie zaklęcia, które przed chwilą wykonał. Jakby Amoś mógł odmówić takiej prośbie? Ano, nie mógł. Kolejne zaklęcie także mu się udało, oczywiście. Żadna niespodzianka. Wykonał wcześniejsze czynności, tylko że tym razem na szklance towarzysza, a nie swojej.
Chwila przeznaczona na beztroski śmiech była dość spora, tak jak Avery, Prince nie był w stanie wydusić z siebie żadnego, posiadającego jakiś sens, zdania. Po protu się śmiał, nie mogąc przestać. Właściwie to nawet nie chciał.
- Och, serio? - spojrzał z udawanym niedowierzaniem na jasnowłosego. Podniósł z udawanym zaciekawieniem jedną z jego dłoni, aby przyjrzeć się jej z bliska. - Wiesz, przy takich topornych łapach też bym nie narzekał. - znowu zaśmiał się wesoło. - Jeszcze byś mnie połamał.
Nie czekając na odpowiedź wycelował różdżkę w twarz przyjaciela i bez zbędnej zwłoki wykonał nią ruch, który i tym razem nie był pozbawiony finezji, mimo że był wykonany tak szybko oraz niespodziewanie. Siniak zdobiący twarz Søren całkowicie zniknął, a właściwie to... zamaskował się. Ot, zwykłe zaklęcie kamuflujące blizny i inne oszpecenia ciała.
- O, zadziałało. - rzecz jasna, nie spodziewał się, żeby stało się inaczej. - Nie mogłem cie wyleczyć, ale nie będę patrzył na twoją zranioną buźkę. - uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.
Tak, ich więź była mocna. W innym przypadku Amodeus na pewno nie przyznałby się, że czegoś nie potrafi. Pewnie wcisnąłby komuś kit, iż nie ma ochoty albo że gwiazdy nie sprzyjają rzuceniu tego zaklęcia, czy coś takiego. Wiecie, niektórzy wierzą w takie bzdury.
- Więc co tym razem? - upił trochę Ognistej, aby dać przyjacielowi czas do namysłu. - Czemu zatraciłeś się w treningu, problemy z kobietą, a może z facetem?! - przysunął się do niego, a jego twarz zdradzała zainteresowanie oraz udawaną powagę. Nie mógł długo tak wytrzymać, znów wybuchł śmiechem. Jakoś granie roli zaciekawionej, wiedźmowej plotkary mu nie wychodziło.
Chwila przeznaczona na beztroski śmiech była dość spora, tak jak Avery, Prince nie był w stanie wydusić z siebie żadnego, posiadającego jakiś sens, zdania. Po protu się śmiał, nie mogąc przestać. Właściwie to nawet nie chciał.
- Och, serio? - spojrzał z udawanym niedowierzaniem na jasnowłosego. Podniósł z udawanym zaciekawieniem jedną z jego dłoni, aby przyjrzeć się jej z bliska. - Wiesz, przy takich topornych łapach też bym nie narzekał. - znowu zaśmiał się wesoło. - Jeszcze byś mnie połamał.
Nie czekając na odpowiedź wycelował różdżkę w twarz przyjaciela i bez zbędnej zwłoki wykonał nią ruch, który i tym razem nie był pozbawiony finezji, mimo że był wykonany tak szybko oraz niespodziewanie. Siniak zdobiący twarz Søren całkowicie zniknął, a właściwie to... zamaskował się. Ot, zwykłe zaklęcie kamuflujące blizny i inne oszpecenia ciała.
- O, zadziałało. - rzecz jasna, nie spodziewał się, żeby stało się inaczej. - Nie mogłem cie wyleczyć, ale nie będę patrzył na twoją zranioną buźkę. - uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.
Tak, ich więź była mocna. W innym przypadku Amodeus na pewno nie przyznałby się, że czegoś nie potrafi. Pewnie wcisnąłby komuś kit, iż nie ma ochoty albo że gwiazdy nie sprzyjają rzuceniu tego zaklęcia, czy coś takiego. Wiecie, niektórzy wierzą w takie bzdury.
- Więc co tym razem? - upił trochę Ognistej, aby dać przyjacielowi czas do namysłu. - Czemu zatraciłeś się w treningu, problemy z kobietą, a może z facetem?! - przysunął się do niego, a jego twarz zdradzała zainteresowanie oraz udawaną powagę. Nie mógł długo tak wytrzymać, znów wybuchł śmiechem. Jakoś granie roli zaciekawionej, wiedźmowej plotkary mu nie wychodziło.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądał się z rozbawieniem, z jaką dramaturgią przyjaciel czarował. Miał, co prawda w lód w zamrażalniku, ale ten sposób był o wiele szybszy i praktyczniejszy. Poza tym wiedział, że Amodeus starał się jak ognia unikać zwykłych rozwiązań. Rozumiał jego awersję do wszystkiego, co mugolskie, ale jemu samemu nie sprawiało to problemu. Czasem lubił szwendać się po mieście z ukrytą głęboko w kieszeni różdżką i wmieszać się w tłum. Przez nazwisko oraz swoją profesję nie miał większych szans na anonimowość. Nawet wśród mugoli wyróżniał się swoją sylwetką.
Wypił mały łyk ognistej i pokiwał głową z aprobatą. Wolał nie próbować więcej, bo przez ich wybuchy wesołości jeszcze by się udławił. Chociaż nie wydawało się to najgorszym sposobem na śmierć, można trafić gorzej. Zresztą właśnie dlatego lubił towarzystwo Amodeusa, wyciągał go z jego skostniałej skorupy, w której ukrył się przed światem. Zazwyczaj nie potrafił być taki radosny i spontaniczny. Wychowano go w świecie, w którym każdy ruch i gest podlegał nieustannej obserwacji, nie można było pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nauczył się więc, że wycofanie oraz chłodne nastawienie są najlepszą maską. Z czasem ta maska zaczęła przyrastać do jego twarzy, ale przy przyjacielu zawsze mógł ją zdjąć.
- Bo akurat jesteś taki delikatny – parsknął śmiechem na jego uwagę. Wyrwał mu dłoń i pacnął go w ramię, całkiem mocno. – Widzisz, nie rozleciałeś się.
Kiedy ponownie wyciągnął różdżkę w jego kierunku, zamarł. Ufał mu jak nikomu innemu, dobrze wiedział jak rozległą wiedzę wiedzę na temat magii posiada, ale magia lecznicza nigdy nie należał do mocnych stron żadnego z nich. Przyglądał mu się w milczeniu, gdy czarował, ale nie czuł żadnych zmian. Nieprzyjemny, pulsujący ból nie znikał. Uniósł pytająco brew, a gdy Amodeus w końcu się odezwał odetchnął z ulgą. Wiedział, że nie musi sprawdzać w lustrze jak bardzo mu się udało, nie miał, co do tego żadnych wątpliwości.
- Myślałem, że wolisz czasem poczuć się przystojniejszy ode mnie – odparł z rozbawieniem. Rozumiał jednak, o co mu chodzi. Za każdym razem, gdy spoglądał na bliznę przyjaciela, którą ten sprawił sobie jeszcze w Hogwarcie czuł to samo. Żaden z nich nie chciał, żeby ten drugi cierpiał, tak po prostu.
- To był normalny trening – wzruszył ramionami, nie chcąc poruszać tego tematu. Każda rozmowa mogła zagłuszyć wspomnienia koszmarów, ale na pewno pomocnym nie okaże się mówienie o nich. Był wdzięczny, gdy tamten rozładował atmosferę kolejnym pytaniem. Pokręcił głową słysząc jego niepoprawny humor i popił whiskey. – Wiesz mój Romeo, liczysz się tylko ty.
Wypił mały łyk ognistej i pokiwał głową z aprobatą. Wolał nie próbować więcej, bo przez ich wybuchy wesołości jeszcze by się udławił. Chociaż nie wydawało się to najgorszym sposobem na śmierć, można trafić gorzej. Zresztą właśnie dlatego lubił towarzystwo Amodeusa, wyciągał go z jego skostniałej skorupy, w której ukrył się przed światem. Zazwyczaj nie potrafił być taki radosny i spontaniczny. Wychowano go w świecie, w którym każdy ruch i gest podlegał nieustannej obserwacji, nie można było pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nauczył się więc, że wycofanie oraz chłodne nastawienie są najlepszą maską. Z czasem ta maska zaczęła przyrastać do jego twarzy, ale przy przyjacielu zawsze mógł ją zdjąć.
- Bo akurat jesteś taki delikatny – parsknął śmiechem na jego uwagę. Wyrwał mu dłoń i pacnął go w ramię, całkiem mocno. – Widzisz, nie rozleciałeś się.
Kiedy ponownie wyciągnął różdżkę w jego kierunku, zamarł. Ufał mu jak nikomu innemu, dobrze wiedział jak rozległą wiedzę wiedzę na temat magii posiada, ale magia lecznicza nigdy nie należał do mocnych stron żadnego z nich. Przyglądał mu się w milczeniu, gdy czarował, ale nie czuł żadnych zmian. Nieprzyjemny, pulsujący ból nie znikał. Uniósł pytająco brew, a gdy Amodeus w końcu się odezwał odetchnął z ulgą. Wiedział, że nie musi sprawdzać w lustrze jak bardzo mu się udało, nie miał, co do tego żadnych wątpliwości.
- Myślałem, że wolisz czasem poczuć się przystojniejszy ode mnie – odparł z rozbawieniem. Rozumiał jednak, o co mu chodzi. Za każdym razem, gdy spoglądał na bliznę przyjaciela, którą ten sprawił sobie jeszcze w Hogwarcie czuł to samo. Żaden z nich nie chciał, żeby ten drugi cierpiał, tak po prostu.
- To był normalny trening – wzruszył ramionami, nie chcąc poruszać tego tematu. Każda rozmowa mogła zagłuszyć wspomnienia koszmarów, ale na pewno pomocnym nie okaże się mówienie o nich. Był wdzięczny, gdy tamten rozładował atmosferę kolejnym pytaniem. Pokręcił głową słysząc jego niepoprawny humor i popił whiskey. – Wiesz mój Romeo, liczysz się tylko ty.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego twarz przybrała wyraz przepełniony oburzeniem i bólem, kiedy przyjaciel uderzył go, dość mocno, trzeba to podkreślić, w ramię. Najwidoczniej brutalne dłonie zawodnika Qudditcha ciężko kontrolować, skoro nie ograniczył swej siły nawet przy takim demonstracyjnym, koleżeńskim kuksańcu. Amodeus złapał się za ramię i krzywo uśmiechnął, nie mając za złe braku wyczucia Averego.
- Może i nie. - powiedział wielce obolałym głosem, oczywiście jego kiepska gra aktorska od razu zdradziła, że celowo wyolbrzymia swe cierpienie. - Ale siniak to mi zostanie! Barbarzyńco! - dalej starał się utrzymać fasady oburzenie, lecz wesoły uśmieszek wszystko zdradzał. - I jak ja mam się teraz komuś pokazać nago, co? - wskazał na przyjaciela oskarżycielsko palcem. - Weź odpowiedzialność za swe czyny, o! - nie mogąc już wytrzymać, dał porwać się rozbawieniu i przestał się wstrzymywać, zaczął się śmiać.
Nie mógł się pozbyć głupawego uśmieszku ze swojej przystojnej twarzy. Cóż, zabawnym było widzieć strach, którego Søren nie potrafił, a może nie chciał, ukryć. Dobrze wiedzieć, iż aż tak mu nie ufał, jeśli chodzi o magię uzdrawiającą. Fakt, dyplomu magomedyka nie posiadał, ale chyba nie byłoby tak źle, prawda? Może kuracja w wersji Mośka skończyłaby się na dodatkowym nosie... czy też zdeformowaniu jakiejś części ciała, nic wielkiego, phi.
- Och. - udał wielkie zaskoczenie, kiedy usłyszał zdanie na temat czucia się przystojniejszym z ich dwójki. - Przecież i bez siniaków szpecących twą śliczną buźkę, jestem przystojniejszy. - na jego buźkę wpełzł uśmiech, rozciągający się od ucha do ucha. - Wiesz, nie musisz być taki samolubny. Nie tylko ty lubisz popatrzeć na coś ślicznego. - puścił mu oczko.
Zbliżył szklankę do swych słodkich ust, borze co ja piszę, i upił z niej trochę trunku. Przyjemne fale ciepła zaczęły rozchodzić się po jego ciele. Na początku nie śmiało, ledwie zauważalne, rozgrzewały jego wnętrze.
Amodeus nie był do końca przekonany, co do prawdziwości słów wypowiadanych przez jego najlepszego przyjaciela. Zwykły trening? Czyżby Søren się uwsteczniał i coś takiego dało radę podniecić go jak jakiegoś rezerwowego młokosa? Nie, wątpił w to. Prince od paru lat wiedział, iż szlachcic ukrywa coś przed nim, lecz zdawał sobie sprawę, że nie jest to coś, czym może się z nim podzielić. W końcu gdyby tak było, to do tej pory zrobiłby to, prawda?
- Przestań, bo jeszcze pomyślę, że odwzajemniasz me uczucia! - zrobił dramatyczny gest, a mianowicie to uniósł rękę, w której trzymał szklane naczynie, jakby zwracał się ku księżycowi czy innych głupotą, co to robią aktorzy w dramatach. Drugą dłoń położył na klatce piersiowej, w pobliżu serca. - Ej, chwila. - opamiętał się, po czym spojrzał na przyjaciela. - To znaczy, że ty jesteś Julią? - uśmiechnął się złowieszczo. - Nie wiedziałem, że lubisz być na dole. - po raz kolejny dzisiaj, zaczął się śmiać bez opamiętania.
- Może i nie. - powiedział wielce obolałym głosem, oczywiście jego kiepska gra aktorska od razu zdradziła, że celowo wyolbrzymia swe cierpienie. - Ale siniak to mi zostanie! Barbarzyńco! - dalej starał się utrzymać fasady oburzenie, lecz wesoły uśmieszek wszystko zdradzał. - I jak ja mam się teraz komuś pokazać nago, co? - wskazał na przyjaciela oskarżycielsko palcem. - Weź odpowiedzialność za swe czyny, o! - nie mogąc już wytrzymać, dał porwać się rozbawieniu i przestał się wstrzymywać, zaczął się śmiać.
Nie mógł się pozbyć głupawego uśmieszku ze swojej przystojnej twarzy. Cóż, zabawnym było widzieć strach, którego Søren nie potrafił, a może nie chciał, ukryć. Dobrze wiedzieć, iż aż tak mu nie ufał, jeśli chodzi o magię uzdrawiającą. Fakt, dyplomu magomedyka nie posiadał, ale chyba nie byłoby tak źle, prawda? Może kuracja w wersji Mośka skończyłaby się na dodatkowym nosie... czy też zdeformowaniu jakiejś części ciała, nic wielkiego, phi.
- Och. - udał wielkie zaskoczenie, kiedy usłyszał zdanie na temat czucia się przystojniejszym z ich dwójki. - Przecież i bez siniaków szpecących twą śliczną buźkę, jestem przystojniejszy. - na jego buźkę wpełzł uśmiech, rozciągający się od ucha do ucha. - Wiesz, nie musisz być taki samolubny. Nie tylko ty lubisz popatrzeć na coś ślicznego. - puścił mu oczko.
Zbliżył szklankę do swych słodkich ust, borze co ja piszę, i upił z niej trochę trunku. Przyjemne fale ciepła zaczęły rozchodzić się po jego ciele. Na początku nie śmiało, ledwie zauważalne, rozgrzewały jego wnętrze.
Amodeus nie był do końca przekonany, co do prawdziwości słów wypowiadanych przez jego najlepszego przyjaciela. Zwykły trening? Czyżby Søren się uwsteczniał i coś takiego dało radę podniecić go jak jakiegoś rezerwowego młokosa? Nie, wątpił w to. Prince od paru lat wiedział, iż szlachcic ukrywa coś przed nim, lecz zdawał sobie sprawę, że nie jest to coś, czym może się z nim podzielić. W końcu gdyby tak było, to do tej pory zrobiłby to, prawda?
- Przestań, bo jeszcze pomyślę, że odwzajemniasz me uczucia! - zrobił dramatyczny gest, a mianowicie to uniósł rękę, w której trzymał szklane naczynie, jakby zwracał się ku księżycowi czy innych głupotą, co to robią aktorzy w dramatach. Drugą dłoń położył na klatce piersiowej, w pobliżu serca. - Ej, chwila. - opamiętał się, po czym spojrzał na przyjaciela. - To znaczy, że ty jesteś Julią? - uśmiechnął się złowieszczo. - Nie wiedziałem, że lubisz być na dole. - po raz kolejny dzisiaj, zaczął się śmiać bez opamiętania.
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z rozbawieniem przyglądał się melodramatycznej grze aktorskiej na twarzy kumpla. Chłopak zdecydowanie marnował się pocąc dla Borgina i Burke’a. Gra na wspaniałych, dobrze oświetlonych deskach londyńskiego teatru stała przed nim otworem. Oczywiście, jeśli przyjmują tam osoby ubogo obdarzone prze los urodą i talentem.
- Ktoś musi być bardziej nieokrzesany w tym związku – odparł wzruszając ramionami, nie czuł się specjalnie skruszony tym uroczym występem Amodeusza. Jego urok osobisty na pewno poruszał wiele niewieścich (i nie tylko) serc, ale Søren miał już lata praktyki w postępowaniu z nim. – Po co komuś innemu? Ja już nie zaspokajam twoich potrzeb? – zapytał unosząc głos w udawanym oburzeniu i wydymając usta niczym oburzona arystokratka. Jeśli by ktoś pytał to posiadanie uroczej, młodszej siostry o wyjątkowej pewności siebie ma całkiem spore plusy.
Wybuchł śmiechem równo z przyjacielem. Naprawdę nie było na ziemi drugiej takiej osoby, która wywoływałaby w nim takie rozbawienie tak szybko. Przecież ledwo napoczęli pierwszą kolejkę ognistej. Na samym początku ich znajomość nie była aż tak różowa, ale czas odegrał tu naprawdę zbawienną rolę splatając ich losy praktycznie nierozerwalnie. Nikt inny nie znał Sørena tak dobrze i nie wiedział, jakie sprawy poruszyć by wprowadzić go w taki stan przyjemnego rozbawienia, który pozwalał mu się odprężyć. Zwłaszcza po wyczerpującym treningu i nocnej sesji z koszmarami.
- Skromność nigdy nie była twoją mocną stroną – rzucił kpiącą. Upił łyk ze swojej szklanki, bo w takim tempie więcej nie wypije. Zapewne pobiłby tym samym jakiś swój prywatny rekord. – Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz kontemplować moje piękno!
Uwaga, którą na chwilę na nim skupił sprawiła, że dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie miał przed przyjacielem żadnych tajemnic i ta jedna, której ceną wydania było jego własne życie, była mu kulą u nogi. Nie chciał tego dusić, a wygadanie się na pewno wpłynęłoby zbawiennie na jego dręczoną koszmarami psychikę. Wiedział jednak, że Mosiek zabiłby go, gdyby umarł z tego powodu. Pozostawało mu jakoś go na to naprowadzić i liczyć, że Allison puści farbę. Ale nie miał teraz ochoty na snucie jakichś planów, więc skupił się na lirycznych uniesieniach, które przeżywał jego towarzysz.
- Pomyślisz? To nie znasz jeszcze potęgi mego uczucia? – spytał unosząc jedną brew ku górze. – Dla Ciebie to mogę być nawet Merkucjem, jeśli chcesz. – Popisanie się znajomością literatury zawsze dobrze rokowało u kobiet. Søren nie był pewien jak to podziała na przyjaciela. – Nie susz zębów, Prince. Mogę się bawić w odgrywanie ról, ale góra jest moja.
- Ktoś musi być bardziej nieokrzesany w tym związku – odparł wzruszając ramionami, nie czuł się specjalnie skruszony tym uroczym występem Amodeusza. Jego urok osobisty na pewno poruszał wiele niewieścich (i nie tylko) serc, ale Søren miał już lata praktyki w postępowaniu z nim. – Po co komuś innemu? Ja już nie zaspokajam twoich potrzeb? – zapytał unosząc głos w udawanym oburzeniu i wydymając usta niczym oburzona arystokratka. Jeśli by ktoś pytał to posiadanie uroczej, młodszej siostry o wyjątkowej pewności siebie ma całkiem spore plusy.
Wybuchł śmiechem równo z przyjacielem. Naprawdę nie było na ziemi drugiej takiej osoby, która wywoływałaby w nim takie rozbawienie tak szybko. Przecież ledwo napoczęli pierwszą kolejkę ognistej. Na samym początku ich znajomość nie była aż tak różowa, ale czas odegrał tu naprawdę zbawienną rolę splatając ich losy praktycznie nierozerwalnie. Nikt inny nie znał Sørena tak dobrze i nie wiedział, jakie sprawy poruszyć by wprowadzić go w taki stan przyjemnego rozbawienia, który pozwalał mu się odprężyć. Zwłaszcza po wyczerpującym treningu i nocnej sesji z koszmarami.
- Skromność nigdy nie była twoją mocną stroną – rzucił kpiącą. Upił łyk ze swojej szklanki, bo w takim tempie więcej nie wypije. Zapewne pobiłby tym samym jakiś swój prywatny rekord. – Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz kontemplować moje piękno!
Uwaga, którą na chwilę na nim skupił sprawiła, że dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie miał przed przyjacielem żadnych tajemnic i ta jedna, której ceną wydania było jego własne życie, była mu kulą u nogi. Nie chciał tego dusić, a wygadanie się na pewno wpłynęłoby zbawiennie na jego dręczoną koszmarami psychikę. Wiedział jednak, że Mosiek zabiłby go, gdyby umarł z tego powodu. Pozostawało mu jakoś go na to naprowadzić i liczyć, że Allison puści farbę. Ale nie miał teraz ochoty na snucie jakichś planów, więc skupił się na lirycznych uniesieniach, które przeżywał jego towarzysz.
- Pomyślisz? To nie znasz jeszcze potęgi mego uczucia? – spytał unosząc jedną brew ku górze. – Dla Ciebie to mogę być nawet Merkucjem, jeśli chcesz. – Popisanie się znajomością literatury zawsze dobrze rokowało u kobiet. Søren nie był pewien jak to podziała na przyjaciela. – Nie susz zębów, Prince. Mogę się bawić w odgrywanie ról, ale góra jest moja.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Właściwie, to dawno nie zaspokajałeś. - rzucił od niechcenia, lekko zrezygnowanym tonem, jakby już dawno się z tym pogodził.
Jakoś za bardzo nie mógł skupić się na udawaniu załamanego. Søren wzbudzał w nim zbyt wiele radosnych uczuć, nawet genialna gra aktorska Amodeus nie mogła ich zamaskować. Ale tak to już jest z tym jego najlepszym przyjacielem w życiu, taki jego unikatowy talent. Gdyby nie płeć Averego albo Księcia, to już dawno skończyliby na ślubnym kobiercu. W końcu znali się już ile, z trzynaście lat? Nie jeden związek tyle nie wytrzymywał. Nie jedno razem przeszli, co jedynie ich wzmocniło. Chociaż myśl o tym, że jego jasnowłosa, bratnia dusza, najprawdopodobniej coś przed nim ukrywa, spędzała mu sen z powiek. Jednocześnie, nie chciał naciskać. Ech, te dylematy. Czemu nie mogli mieć problemów, jak normalne pary?! Brak potomka, nic wielkiego, da się żyć. Problemy w łóżku, przy Mośku? Nie ma o czymś takim mowy! Zupa za słona? Skrzaty nie przesoliłyby zupy, więc nie ma co się martwić.
- Słucham? -obruszył się, słysząc słowa, jakie wypowiedział jego przyjaciel. - Przecież ja jestem wzorem skromności! Czy coś. - z niepowodzeniem udawał oburzenie. - Ja nie wiem, jak ty możesz tak do mnie mówić!? - marne trzy na dziesięć za udawanie płaczu. Nagle, ni stąd ni zowąd, Mosiek zmienił nastawienie, skracając odległość dzielącą ich. - Nie udawaj, że nie zauważyłeś. - wystawił mu język.
Niemal odskoczył od niego, wracając do swego małego, nieco zbyt dramatycznego i ubogiego w odpowiednie umiejętności, przedstawienie. Odpowiedzi Søren w ogóle go nie zaskoczyły. Tego się właśnie po nim spodziewał, że podąży w wyznaczonym przez niego kierunku. Och, i te genialne teksty. Ciekawe ile panienek na to poleciało, niczym Avery za ukochanym tłuczkiem. Niestety, Amodeus pozostaje głuchy na takie próby, mugolskiej literatury to on prawie nie znał.
- Więc udowodnij! - wskazał na niego wyzywająco palcem, a szeroki uśmiech nie chciał zejść z jego ślicznej buźki. - Jako żywo, czy inne bajery, albowiem noc jest młoda, a ma osoba spragniona wrażeń! - och, tak. Ognista, taka piękna rzecz, a ile przy niej zabawy!
Wiedząc, ze z jego blond przyjaciela ciepła klucha jest, a niby taki wysoki, umięśniony, och, ach, Amos postanowił wykonać pierwszy krok. Znaczy chciał, bo mu nie wyszło. Zbyt gwałtowny ruch spowodował, że dosłownie zmiażdżył swym ciałem mężczyznę. W sumie to pewnie nie bolało, bo to on jest tym drobnym, nie to co ten wielkolud. Och, nie! Wylał swój cenny trunek, i to nie na siebie, a na kolegę. Co teraz zrobić? Najwidoczniej postanowił udawać trupa, może jak się nie będzie ruszał, to go nie zauważy. A że leżał na nim, no cóż. Jemu tam było wygodnie, choć troszkę za morko.
- Śmierdzisz... - wystękał cicho, kiedy wyczuł woń alkoholu, zmieszanego z efektami dzisiejszego treningu.
Nie, chyba nie miał zamiaru zmienić pozycji, jedynie powiercił się chwilę, żeby ułoży się wygodnie. Ot, takie niewinne, a że leżał na nim, to chyba logiczne, że małego ocierania nie dało się uniknąć, prawda?
Jakoś za bardzo nie mógł skupić się na udawaniu załamanego. Søren wzbudzał w nim zbyt wiele radosnych uczuć, nawet genialna gra aktorska Amodeus nie mogła ich zamaskować. Ale tak to już jest z tym jego najlepszym przyjacielem w życiu, taki jego unikatowy talent. Gdyby nie płeć Averego albo Księcia, to już dawno skończyliby na ślubnym kobiercu. W końcu znali się już ile, z trzynaście lat? Nie jeden związek tyle nie wytrzymywał. Nie jedno razem przeszli, co jedynie ich wzmocniło. Chociaż myśl o tym, że jego jasnowłosa, bratnia dusza, najprawdopodobniej coś przed nim ukrywa, spędzała mu sen z powiek. Jednocześnie, nie chciał naciskać. Ech, te dylematy. Czemu nie mogli mieć problemów, jak normalne pary?! Brak potomka, nic wielkiego, da się żyć. Problemy w łóżku, przy Mośku? Nie ma o czymś takim mowy! Zupa za słona? Skrzaty nie przesoliłyby zupy, więc nie ma co się martwić.
- Słucham? -obruszył się, słysząc słowa, jakie wypowiedział jego przyjaciel. - Przecież ja jestem wzorem skromności! Czy coś. - z niepowodzeniem udawał oburzenie. - Ja nie wiem, jak ty możesz tak do mnie mówić!? - marne trzy na dziesięć za udawanie płaczu. Nagle, ni stąd ni zowąd, Mosiek zmienił nastawienie, skracając odległość dzielącą ich. - Nie udawaj, że nie zauważyłeś. - wystawił mu język.
Niemal odskoczył od niego, wracając do swego małego, nieco zbyt dramatycznego i ubogiego w odpowiednie umiejętności, przedstawienie. Odpowiedzi Søren w ogóle go nie zaskoczyły. Tego się właśnie po nim spodziewał, że podąży w wyznaczonym przez niego kierunku. Och, i te genialne teksty. Ciekawe ile panienek na to poleciało, niczym Avery za ukochanym tłuczkiem. Niestety, Amodeus pozostaje głuchy na takie próby, mugolskiej literatury to on prawie nie znał.
- Więc udowodnij! - wskazał na niego wyzywająco palcem, a szeroki uśmiech nie chciał zejść z jego ślicznej buźki. - Jako żywo, czy inne bajery, albowiem noc jest młoda, a ma osoba spragniona wrażeń! - och, tak. Ognista, taka piękna rzecz, a ile przy niej zabawy!
Wiedząc, ze z jego blond przyjaciela ciepła klucha jest, a niby taki wysoki, umięśniony, och, ach, Amos postanowił wykonać pierwszy krok. Znaczy chciał, bo mu nie wyszło. Zbyt gwałtowny ruch spowodował, że dosłownie zmiażdżył swym ciałem mężczyznę. W sumie to pewnie nie bolało, bo to on jest tym drobnym, nie to co ten wielkolud. Och, nie! Wylał swój cenny trunek, i to nie na siebie, a na kolegę. Co teraz zrobić? Najwidoczniej postanowił udawać trupa, może jak się nie będzie ruszał, to go nie zauważy. A że leżał na nim, no cóż. Jemu tam było wygodnie, choć troszkę za morko.
- Śmierdzisz... - wystękał cicho, kiedy wyczuł woń alkoholu, zmieszanego z efektami dzisiejszego treningu.
Nie, chyba nie miał zamiaru zmienić pozycji, jedynie powiercił się chwilę, żeby ułoży się wygodnie. Ot, takie niewinne, a że leżał na nim, to chyba logiczne, że małego ocierania nie dało się uniknąć, prawda?
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ciebie się nie da zaspokoić – powiedział, zresztą zgodnie z prawdą. Jeśli któryś z nich dwóch był spragniony wrażeń i adrenaliny to na pewno nie był to Søren. Preferował on zdecydowanie statyczne życie, z dala od problemów i wyskoków, które nadszarpnęłyby jego i tak kruchą już reputację. Stałą dawkę ekscytacji zapewniał mu Quidditch. Dla wielu mogła być to po prostu gra, ale dla niego było to zdecydowanie coś więcej. Możliwe, że zahaczało o sens życia. Mało rzeczy tak mocno i szybko podnosiło mu ciśnienie krwi jak świszczący obok ucha tłuczek albo taki, który właśnie sięgnął wybranego celu. Jeśli mugole tak samo ekscytowali się piłką nożną czy jak to się nazywało to nie dziwiła go popularność tego sportu.
- Mogę tak mówić, mam nawet takie prawo – odparł, po czym zrobił pauzę na opróżnienie swojej szklaneczki. – Głównie dlatego, że znam cię na wylot – ironia była niezamierzona, ale na pewno bardzo trafna. – Poza tym zauważyłem, nie wypieram się.
Ze szczerym rozbawieniem obserwował dalszą część przedstawienia, jakie z przesadnym uczuciem odgrywał przed nim przyjaciel. Gdyby tak bardzo nie wypierał się mugoli to zrobiłby wśród nich zawrotną karierę. Z tego, co się orientował to uwielbiali oni kicz i przesadę, czyli wszystko, co uosabiał w tym momencie Amoś. Dobrze jednak wiedział, że niewiele osób ma okazję na oglądanie go takim. To ich łączyło, ubieranie maski w obliczu obcych, aby się nie odkryć i nie ujawnić swoich słabości. Prawdę mówiąc, chociaż różniło ich wiele rzeczy to równie dużo łączyło.
- Nie wiedziałem, że potrafisz upić się jedną szklanką – podsumował radośnie jego pseudoliteracki monolog. Nie zdążył dodać nic więcej, bo został właśnie dosłownie przytłoczony Amodeusem. Cóż, dobrze było widać, który z nich ma większą koordynację psychoruchową. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nierozlany alkohol. Cholerstwo zostawiało swój zapach na długo, a plamy nie schodziły łatwo. Nie, Søren nie był zniewieściałą panią domu, a zwyczajnym perfekcjonistą. Nie cierpiał, gdy coś burzyło jego idealny porządek. Jeśli na kanapie zostaną plamy to go wybatożę, obiecuję.
- Niezdaro nie udawaj trupa, dobrze wiem, co robisz – wymamrotał, bo jego usta znajdowały się gdzieś w okolicach obojczyka kolegi. Ciekawe jak wysoko by zaśpiewał, gdyby go tam ugryzł. Westchnął jednak tylko i położył prawą rękę na jego plecach. Puknął go przy okazji w plecy szklanką, którą w niej trzymał. Gdyby parę chwil wcześniej jej nie opróżnił to na pewno trunek malowniczo rozlałby się po podłodze.
- To całkiem naturalne po wysiłku fizycznym – burknął, bo doskonale świadom był woni, którą wydzielał. Szybki prysznic po treningu nigdy na wiele się nie zdawał. Wszystko trzeba było powtórzyć w domu, ale oczywiście nie zrobi tego z leżącym na nim Amodeuszem. Różdżka leżała za daleko, aby mógł po nią sięgnąć i potraktować go na przykład Leviosą. Nie żeby przeszkadzało mu jego wiercenie czy ciężar, ale jego przeforsowane mięśnie protestowały głośno. Był wykończony. – Wstaniesz sam czy mam ci pomóc? – Czyli zrzucić na podłogę.
- Mogę tak mówić, mam nawet takie prawo – odparł, po czym zrobił pauzę na opróżnienie swojej szklaneczki. – Głównie dlatego, że znam cię na wylot – ironia była niezamierzona, ale na pewno bardzo trafna. – Poza tym zauważyłem, nie wypieram się.
Ze szczerym rozbawieniem obserwował dalszą część przedstawienia, jakie z przesadnym uczuciem odgrywał przed nim przyjaciel. Gdyby tak bardzo nie wypierał się mugoli to zrobiłby wśród nich zawrotną karierę. Z tego, co się orientował to uwielbiali oni kicz i przesadę, czyli wszystko, co uosabiał w tym momencie Amoś. Dobrze jednak wiedział, że niewiele osób ma okazję na oglądanie go takim. To ich łączyło, ubieranie maski w obliczu obcych, aby się nie odkryć i nie ujawnić swoich słabości. Prawdę mówiąc, chociaż różniło ich wiele rzeczy to równie dużo łączyło.
- Nie wiedziałem, że potrafisz upić się jedną szklanką – podsumował radośnie jego pseudoliteracki monolog. Nie zdążył dodać nic więcej, bo został właśnie dosłownie przytłoczony Amodeusem. Cóż, dobrze było widać, który z nich ma większą koordynację psychoruchową. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nierozlany alkohol. Cholerstwo zostawiało swój zapach na długo, a plamy nie schodziły łatwo. Nie, Søren nie był zniewieściałą panią domu, a zwyczajnym perfekcjonistą. Nie cierpiał, gdy coś burzyło jego idealny porządek. Jeśli na kanapie zostaną plamy to go wybatożę, obiecuję.
- Niezdaro nie udawaj trupa, dobrze wiem, co robisz – wymamrotał, bo jego usta znajdowały się gdzieś w okolicach obojczyka kolegi. Ciekawe jak wysoko by zaśpiewał, gdyby go tam ugryzł. Westchnął jednak tylko i położył prawą rękę na jego plecach. Puknął go przy okazji w plecy szklanką, którą w niej trzymał. Gdyby parę chwil wcześniej jej nie opróżnił to na pewno trunek malowniczo rozlałby się po podłodze.
- To całkiem naturalne po wysiłku fizycznym – burknął, bo doskonale świadom był woni, którą wydzielał. Szybki prysznic po treningu nigdy na wiele się nie zdawał. Wszystko trzeba było powtórzyć w domu, ale oczywiście nie zrobi tego z leżącym na nim Amodeuszem. Różdżka leżała za daleko, aby mógł po nią sięgnąć i potraktować go na przykład Leviosą. Nie żeby przeszkadzało mu jego wiercenie czy ciężar, ale jego przeforsowane mięśnie protestowały głośno. Był wykończony. – Wstaniesz sam czy mam ci pomóc? – Czyli zrzucić na podłogę.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, faktycznie, Amodeusa można było nazwać niewyżytym. Oczywiście nie oznaczało to, że był nadpobudliwy niczym dziecko czy wszędzie go było pełno, bo nie mógł wytrzymać w jednym miejscu. Nie był szalony i ruchliwy niczym chochlik kornwalijski, o nie. Jego patronus idealnie go oddawał, był niczym sroka. Ciekawskie spojrzenie, które nie zna umiaru w swych pragnieniach. Ptaki te uwielbiają kolekcjonować błyszczące się rzeczy, wszelkiej maści świecidełka, ale także rzecz pozornie bezużyteczne, jak na przykład kapsle czy łyżeczkę. Rzecz jasna, Amos nie zadowoliłby się takimi badziewiami, czyt. to była taka metafora. Nie był kleptomanem, który szalał na punkcie przywłaszczania sobie cudzego mienia. Jego kolekcja była bardziej wyrafinowana, mniej rzucająca się w oczy. Fakt, nie była całkiem niezauważalna, a wprawne oko, niektórych wybrańców, miało szanse ją dostrzec. A cóż takiego młody Książę zbierał tak obsesyjnie? Ano wiedzę, wiedzę... I nie mam tu na myśli tej sterty książek, na której punkcie miał bzika. Chodzi tu o tą mniej namacalną część jego zbiorów, która przez wiele, długich lat, została zakodowana w jego umyśle. Wyryta, niczym żelazne zasady mugoli w kamiennych tabliczka. Tak, pod tym względem Amoś był wiecznie nienasycony. Oczywiście, zdarzały mu się inne hobby, ale nic nie działało na niego tak jak to, o tak.
Jego przyjaciel znów miał rację, czy on zawsze musi być taki perfekcyjny? Nie żeby to przeszkadzało, no na pewno Amodeus nie miał nic przeciwko temu. Ale miło by było, gdyby od czasu do czasu pomylił się przy czymś, tak żeby było co mu wypominać przez dłuższą chwilę. Najwidoczniej argument do podśmiewania się nie zostanie mu tak szybko dany. Szkoda. Chyba że ten paskudny siniak, co to pewnie jutro się ukaże. Ale to nic wielkiego, nie było winą Sørena, że jakiś matoł nie potrafił dobrze odbijać. Ach, ale wracając do tematu, to Mos nie bez powodu nazywał Averego swoim najlepszy, i prawie jedynym, przyjacielem. Po tak długim stażu, dziwne by było, jakby panowie nie znali się... na wylot. Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, nie miał zamiaru, ani powodu, aby się sprzeczać. W końcu to co powiedział było prawdą, a Prince nie był dzieckiem, więc nie będzie się jej wypierał, przynajmniej nie przed nim. Ba! Nawet jeśli by spróbował, to jego mała gierka szybko zostałaby rozpracowana oraz zapewne obrócona przeciwko niemu. Nie, gra nie warta kafla, po prostu nieopłacalna.
Nie, Amodeus nie był pijany, przynajmniej jeszcze nie teraz. Był pod wpływem zmęczenia i rozleniwienia. Prawda, nie miał za mocnej głowy do alkoholu, procenty szybko uderzały mu do głowy. Niczym podstępna klątwa, przejmowały władzę nad jego kończynami, wszystkimi, i wprawiały go w zakłopotanie. Nie zawsze tak było, zdarzały się wyjątkowe momenty, gdzie chłopak praktycznie nie mógł się upić, lecz były to bardzo wyjątkowe chwile. Och, cóż ta rozpacz może zrobić z człowiekiem.
Mruknął niezrozumiale w odpowiedzi, jakby potwierdzając, że dalej żyje. Nie miał nic przeciwko takiej sytuacji, ani pozycji, w jakiej się znaleźli. A co tam! Jemu się podobało. Oczywiście, byłoby przyjemniej, gdyby nie ta cała morka sprawa, ale! Gorsze warunki się znosiło. Nos Mośka znalazł się w blond czuprynie kolegi, co wprawiło go w wesoły nastrój, czyt. włosy łaskotały go po nosie i innych rewirach twarzy, co wywołało cichy chichot. Skrzywił się lekko, kiedy poczuł puknięcie w plecy. Pewnie efekt byłby lepszy, gdyby nie miał na sobie ciuchów, a zimne szkło dotknęło nieosłoniętej skóry. Och, zapewne zapiszczałby, niczym mała dziewczynka, która pierwszy raz zobaczyła Krwawego Barona. O, o albo lepiej! Niczym fanki Sørena, kiedy ten wlatuje w pełni majestatu na boisko, aby rozegrać kolejny mecz. Co nawiasem mówiąc denerwowało niemiłosiernie Amodeusa! Ha, głupie bździągwy myślały, że mają jakieś szansę skupić tym uwagę Averego na nich. Kobiety i te ich irracjonalne pomysły.
- Znów mnie bijesz... - powiedział to, nieco ociężałym tone, jakby nic sobie z tego nie robił. - Nowy fetysz? - teraz nieco się ożywił i zaśmiał wprost w jego czuprynę. Dobrze, że nie wiedział, co sobie tam niegrzeczny Avery myśli. Gryzienie, bicie, hoho, ktoś tu miał ciekawe fantazje.
Hmm, zapach Sørena był dziwną mieszanką, która, o dziwo, aż tak bardzo nie przeszkadzała mu. Zanim nazwiecie Mośka zboczeńcem i dewiantem, to nie, nie pociąga go woń alkoholu zmieszana z męskim potem. Pewnie inne odniósł by wrażenie, gdyby te swoiste perfumy, cóż za kwiecista oraz delikatna nazwa dla smrodu, znajdowały się na kimś innym. Ot, postrzeganie Księcia było całkowicie inne, kiedy dotyczyło osoby jego najlepszego przyjaciela. Najpewniej nawet morderstwo z jego ręki wyglądałoby, jak niewinne przewinienie, a Amos znalazłby dla niego bardzo elegancką etykietkę do przyklejenia.
Jęknął cicho, wyrażając tym swoje niezadowolenie, kiedy usłyszał o pomyśle związanym ze zmianą pozycji. Cóż zrobić, wygodnie mu było, a jego mięśnie nie płakały i nie wykrzykiwały przekleństw. Przesunął się nieco w dół, tak że ich czoła zetknęły się ze sobą. Teraz mógł spojrzeć w te jego porywające, o dziwnym kolorze, powiedział Amoś, który sam do zwykłych szaraczków nie należał, oczy.
- Nic za darmo, panie Avery. - uśmiechnął się zadziornie, dobrze wiedząc, że gdyby aż tak bardzo mu przeszkadzał, to dawno wylądowałby po drugiej stronie pokoju. Cóż, nie każdy był tak delikatny i subtelny, niczym Amodeus. Taa, jasne...
Nie czekając na odpowiedź, zrobił to, na co miał ochotę. Nie chciał, żeby Søren znów zaczął grę słowną, kolejną potyczkę na zabawne tekściki i dogryzanie. Teraz miał ochotę na... gryzienie mniej metaforyczne. Dlatego też nie czekał, delikatnie musnął blade usta przyjaciela, nie przestając pożerać jego oczu swoim przeszywającym spojrzeniem. Czyżbym nie wspomniał, że Prince jest zachłanny? Zawsze dąży, aby dostać to, czego pragnie? Och, ten przypadek nie był wyjątkiem, o nie. Sekret się wydał, fasada runęła. Szok, niedowierzanie, zgrzytanie zębów. Ale Amos miał to w głęboki poważaniu. Co było widać, bo nie miał chyba najmniejszego zamiaru przestawać. Zbyt długo się wstrzymywał, za bardzo się stęsknił... aż się przypomina ich pierwszy raz. Och, w sumie to mieszanka alkoholu, chociażby tak mała, oraz tęsknoty zawsze tak działała. Prędzej czy później, lecz i tak skończy się tak samo.
- A więc... - niechętnie oderwał się od niego, aby to powiedzieć. - Mam ci pomóc z ciuchami? - uniósł nieco jedną brew, a na jego twarz wśliznął się wesoły uśmieszek.
Jego przyjaciel znów miał rację, czy on zawsze musi być taki perfekcyjny? Nie żeby to przeszkadzało, no na pewno Amodeus nie miał nic przeciwko temu. Ale miło by było, gdyby od czasu do czasu pomylił się przy czymś, tak żeby było co mu wypominać przez dłuższą chwilę. Najwidoczniej argument do podśmiewania się nie zostanie mu tak szybko dany. Szkoda. Chyba że ten paskudny siniak, co to pewnie jutro się ukaże. Ale to nic wielkiego, nie było winą Sørena, że jakiś matoł nie potrafił dobrze odbijać. Ach, ale wracając do tematu, to Mos nie bez powodu nazywał Averego swoim najlepszy, i prawie jedynym, przyjacielem. Po tak długim stażu, dziwne by było, jakby panowie nie znali się... na wylot. Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, nie miał zamiaru, ani powodu, aby się sprzeczać. W końcu to co powiedział było prawdą, a Prince nie był dzieckiem, więc nie będzie się jej wypierał, przynajmniej nie przed nim. Ba! Nawet jeśli by spróbował, to jego mała gierka szybko zostałaby rozpracowana oraz zapewne obrócona przeciwko niemu. Nie, gra nie warta kafla, po prostu nieopłacalna.
Nie, Amodeus nie był pijany, przynajmniej jeszcze nie teraz. Był pod wpływem zmęczenia i rozleniwienia. Prawda, nie miał za mocnej głowy do alkoholu, procenty szybko uderzały mu do głowy. Niczym podstępna klątwa, przejmowały władzę nad jego kończynami, wszystkimi, i wprawiały go w zakłopotanie. Nie zawsze tak było, zdarzały się wyjątkowe momenty, gdzie chłopak praktycznie nie mógł się upić, lecz były to bardzo wyjątkowe chwile. Och, cóż ta rozpacz może zrobić z człowiekiem.
Mruknął niezrozumiale w odpowiedzi, jakby potwierdzając, że dalej żyje. Nie miał nic przeciwko takiej sytuacji, ani pozycji, w jakiej się znaleźli. A co tam! Jemu się podobało. Oczywiście, byłoby przyjemniej, gdyby nie ta cała morka sprawa, ale! Gorsze warunki się znosiło. Nos Mośka znalazł się w blond czuprynie kolegi, co wprawiło go w wesoły nastrój, czyt. włosy łaskotały go po nosie i innych rewirach twarzy, co wywołało cichy chichot. Skrzywił się lekko, kiedy poczuł puknięcie w plecy. Pewnie efekt byłby lepszy, gdyby nie miał na sobie ciuchów, a zimne szkło dotknęło nieosłoniętej skóry. Och, zapewne zapiszczałby, niczym mała dziewczynka, która pierwszy raz zobaczyła Krwawego Barona. O, o albo lepiej! Niczym fanki Sørena, kiedy ten wlatuje w pełni majestatu na boisko, aby rozegrać kolejny mecz. Co nawiasem mówiąc denerwowało niemiłosiernie Amodeusa! Ha, głupie bździągwy myślały, że mają jakieś szansę skupić tym uwagę Averego na nich. Kobiety i te ich irracjonalne pomysły.
- Znów mnie bijesz... - powiedział to, nieco ociężałym tone, jakby nic sobie z tego nie robił. - Nowy fetysz? - teraz nieco się ożywił i zaśmiał wprost w jego czuprynę. Dobrze, że nie wiedział, co sobie tam niegrzeczny Avery myśli. Gryzienie, bicie, hoho, ktoś tu miał ciekawe fantazje.
Hmm, zapach Sørena był dziwną mieszanką, która, o dziwo, aż tak bardzo nie przeszkadzała mu. Zanim nazwiecie Mośka zboczeńcem i dewiantem, to nie, nie pociąga go woń alkoholu zmieszana z męskim potem. Pewnie inne odniósł by wrażenie, gdyby te swoiste perfumy, cóż za kwiecista oraz delikatna nazwa dla smrodu, znajdowały się na kimś innym. Ot, postrzeganie Księcia było całkowicie inne, kiedy dotyczyło osoby jego najlepszego przyjaciela. Najpewniej nawet morderstwo z jego ręki wyglądałoby, jak niewinne przewinienie, a Amos znalazłby dla niego bardzo elegancką etykietkę do przyklejenia.
Jęknął cicho, wyrażając tym swoje niezadowolenie, kiedy usłyszał o pomyśle związanym ze zmianą pozycji. Cóż zrobić, wygodnie mu było, a jego mięśnie nie płakały i nie wykrzykiwały przekleństw. Przesunął się nieco w dół, tak że ich czoła zetknęły się ze sobą. Teraz mógł spojrzeć w te jego porywające, o dziwnym kolorze, powiedział Amoś, który sam do zwykłych szaraczków nie należał, oczy.
- Nic za darmo, panie Avery. - uśmiechnął się zadziornie, dobrze wiedząc, że gdyby aż tak bardzo mu przeszkadzał, to dawno wylądowałby po drugiej stronie pokoju. Cóż, nie każdy był tak delikatny i subtelny, niczym Amodeus. Taa, jasne...
Nie czekając na odpowiedź, zrobił to, na co miał ochotę. Nie chciał, żeby Søren znów zaczął grę słowną, kolejną potyczkę na zabawne tekściki i dogryzanie. Teraz miał ochotę na... gryzienie mniej metaforyczne. Dlatego też nie czekał, delikatnie musnął blade usta przyjaciela, nie przestając pożerać jego oczu swoim przeszywającym spojrzeniem. Czyżbym nie wspomniał, że Prince jest zachłanny? Zawsze dąży, aby dostać to, czego pragnie? Och, ten przypadek nie był wyjątkiem, o nie. Sekret się wydał, fasada runęła. Szok, niedowierzanie, zgrzytanie zębów. Ale Amos miał to w głęboki poważaniu. Co było widać, bo nie miał chyba najmniejszego zamiaru przestawać. Zbyt długo się wstrzymywał, za bardzo się stęsknił... aż się przypomina ich pierwszy raz. Och, w sumie to mieszanka alkoholu, chociażby tak mała, oraz tęsknoty zawsze tak działała. Prędzej czy później, lecz i tak skończy się tak samo.
- A więc... - niechętnie oderwał się od niego, aby to powiedzieć. - Mam ci pomóc z ciuchami? - uniósł nieco jedną brew, a na jego twarz wśliznął się wesoły uśmieszek.
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjaźń to dziwna emocja. Avery nie raz próbował ją rozgryźć, ale nawet jego chłodny, analityczny umysł niezbyt mógł sobie z tym poradzić. Akceptował to jednak bez mrugnięciem oka, bo była dla niego jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Oparciem, jakiego nie znajdował w wielu innych rzeczach. Nie zmieniało to faktu, że temat go ewidentnie frapował i powracał do niego, gdy leżąc podczas długich, samotnych nocy nie miał do roboty nic oprócz oglądania swojego sufitu. Jego myśli wracały bezwiednie na Pokątną, gdzie trzynaście lat temu wszedł przypadkowo w drogę brązowowłosemu rówieśnikowi. Jakoś nigdy nie wierzył w cokolwiek od pierwszego wejrzenia. Pierwsza fasada jest zazwyczaj złudna, nie może się równać temu, co człowiek reprezentuje sobą po bliższym poznaniu. Ten osąd zazwyczaj okazywał się prawdziwy, ale okazało się, że wyjątek potwierdza regułę. Przypadkowemu spotkaniu dwóch zagubionych chłopców towarzyszyła jakaś siła, jakaś magia, która splotła ich losy ze sobą praktycznie nierozerwalną więzią. Søren się tego nie spodziewał. Przelotne spotkania zmieniły się w silną przyjaźń, która wydawałoby się nie powinna mieć racji bytu. W końcu różniło ich więcej niż łączyło. Poczynając od wyglądu zewnętrznego poprzez zainteresowania i aktualny zawód, a na charakterach kończąc. Może prawdą jest, że przeciwieństwa się przyciągają. Przecież nigdy nie zabrakło im tematów do rozmów. Obojętnie czy to były typowo angielskie pogaduszki o pogodzie, plotki, dysputy o niedawno przeczytanej księdze zaklęć czy szeroko zakrojona dyskusja światopoglądowa, przy której groziło pojawienie się iskier, zawsze coś się znalazło. Punkt widzenia drugiego liczył się tak samo mocno jak własny. Prawdziwa symbioza.
Dlatego każdą inną osobę potraktowałby bezlitośnie za naruszenie jego przestrzeni osobistej, ale nie Amodeusa. Znali się za dobrze, aby takie zachowania wydawały im się dziwne czy nie na miejscu. Pojęcia jak zakłopotanie czy wstyd przerobili dawno temu. Uśmiechnął się więc tylko pod nosem, gdy przyjaciel zatwierdził dalszą egzystencję. Następnie odstawił szklankę obok kanapy, aby nie zrobić większego bałaganu. Zaprzeczenie, że nie ma w nim pierwiastka perfekcjonisty czy pedanta byłoby wierutnym kłamstwem.
- Nie, biję cię po zasłużyłeś – odparł wydmuchując przy mówieniu ciepłe powietrze w jego skórę. Jeśli przycisnąłby się do niego bardziej to niechybnie mógłby odciąć mu dopływ tlenu. Cóż, perspektywa takiego uduszenia wydawała się nie być taką znów złą śmiercią. Istniały gorsze sposoby, aby umrzeć, a ten mógłby całkiem przyjemny. Tym bardziej, że Prince nie śmierdział póki, co jak warzelnia, bo nie zdołał za wiele wypić, ani też nie spocił się po wysiłku, jakim była pomoc w wtaszczeniu go do mieszkania. Widocznie miał lepszą kondycję niż się do tego przyznawał.
Uniósł brew ku górze, gdy Amosowi znów nie spodobała się pozycja i postanowił zetknąć się z nim twarzą w twarz. Hardo odpowiedział mu spojrzeniem, gdy ich oczy się spotkały. Poszarzała zieleń kontra rozwodniona szarość starły się jakby w niemym wyzwaniu. Søren uśmiechnął się nieznacznie słysząc jego słowa i rozchylił usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążył. Może się nie spodziewał, ale miał jakieś dziwne, mrowiące przeczucie już, od kiedy dojrzał go dziś w tłumie. Zepchnął je jednak na karb przemęczenia, które w tym momencie wydawało się całkiem odległe i jakby go nie dotyczyło. Nie odsunął się z niesmakiem, gdy ich wargi się zetknęły, wręcz przeciwnie, bezwiednie uniósł ku niemu głowę. Nic dziwnego, bo on był jego opoką, jedynym człowiekiem, który go do tej pory w żaden sposób nie zranił. Miał ochotę przymknąć powieki, ale spojrzenie Amodeusa było zbyt przeszywające, zbyt żądające i wymagające, aby mu w tej chwili odmówić. Dlatego w jedynej interakcji położył mu rękę na plecach, tym razem już bez szklanki, i rozczapierzył palce na jego koszulce.
Milczał przez chwilę, gdy się od siebie odsunęli. Jakby potrzebował chwili, aby przeanalizować, co się właśnie stało i strawić jego słowo. Tak się mogło wydawać, ale naprawdę Avery mierzył w tym czasie siły na zamiary. W końcu, korzystając z ręki, którą trzymał Princa przewrócił ich obu na bok, po czym zdecydowanym ruchem przewrócił go na plecy. Sprawność fizyczna miała wiele pozytywnych aspektów. Zamienili się w ten sposób miejscami, a Søren uśmiechnął się zadowolony opierając swoje przedramiona obok jego ramion. Taki układ sił zadowalał go o wiele bardziej. Chciał powiedzieć coś teraz, ale znów się rozmyślił, a jego dłoń zawędrowała pod koszulkę Księcia. Opuszkami palców przesunął po zdobiącej jego klatkę piersiową bliźnie i prawie poczuł fizyczny ból, gdy powróciły piekące wspomnienia. Nie wiedział czy był wtedy bardziej na niego wściekły czy przerażony, tym, co mogło mu się wstać.
- Powinienem wziąć prysznic – powiedział tylko, ale nie poruszył się, ani nie cofnął ręki.
Dlatego każdą inną osobę potraktowałby bezlitośnie za naruszenie jego przestrzeni osobistej, ale nie Amodeusa. Znali się za dobrze, aby takie zachowania wydawały im się dziwne czy nie na miejscu. Pojęcia jak zakłopotanie czy wstyd przerobili dawno temu. Uśmiechnął się więc tylko pod nosem, gdy przyjaciel zatwierdził dalszą egzystencję. Następnie odstawił szklankę obok kanapy, aby nie zrobić większego bałaganu. Zaprzeczenie, że nie ma w nim pierwiastka perfekcjonisty czy pedanta byłoby wierutnym kłamstwem.
- Nie, biję cię po zasłużyłeś – odparł wydmuchując przy mówieniu ciepłe powietrze w jego skórę. Jeśli przycisnąłby się do niego bardziej to niechybnie mógłby odciąć mu dopływ tlenu. Cóż, perspektywa takiego uduszenia wydawała się nie być taką znów złą śmiercią. Istniały gorsze sposoby, aby umrzeć, a ten mógłby całkiem przyjemny. Tym bardziej, że Prince nie śmierdział póki, co jak warzelnia, bo nie zdołał za wiele wypić, ani też nie spocił się po wysiłku, jakim była pomoc w wtaszczeniu go do mieszkania. Widocznie miał lepszą kondycję niż się do tego przyznawał.
Uniósł brew ku górze, gdy Amosowi znów nie spodobała się pozycja i postanowił zetknąć się z nim twarzą w twarz. Hardo odpowiedział mu spojrzeniem, gdy ich oczy się spotkały. Poszarzała zieleń kontra rozwodniona szarość starły się jakby w niemym wyzwaniu. Søren uśmiechnął się nieznacznie słysząc jego słowa i rozchylił usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążył. Może się nie spodziewał, ale miał jakieś dziwne, mrowiące przeczucie już, od kiedy dojrzał go dziś w tłumie. Zepchnął je jednak na karb przemęczenia, które w tym momencie wydawało się całkiem odległe i jakby go nie dotyczyło. Nie odsunął się z niesmakiem, gdy ich wargi się zetknęły, wręcz przeciwnie, bezwiednie uniósł ku niemu głowę. Nic dziwnego, bo on był jego opoką, jedynym człowiekiem, który go do tej pory w żaden sposób nie zranił. Miał ochotę przymknąć powieki, ale spojrzenie Amodeusa było zbyt przeszywające, zbyt żądające i wymagające, aby mu w tej chwili odmówić. Dlatego w jedynej interakcji położył mu rękę na plecach, tym razem już bez szklanki, i rozczapierzył palce na jego koszulce.
Milczał przez chwilę, gdy się od siebie odsunęli. Jakby potrzebował chwili, aby przeanalizować, co się właśnie stało i strawić jego słowo. Tak się mogło wydawać, ale naprawdę Avery mierzył w tym czasie siły na zamiary. W końcu, korzystając z ręki, którą trzymał Princa przewrócił ich obu na bok, po czym zdecydowanym ruchem przewrócił go na plecy. Sprawność fizyczna miała wiele pozytywnych aspektów. Zamienili się w ten sposób miejscami, a Søren uśmiechnął się zadowolony opierając swoje przedramiona obok jego ramion. Taki układ sił zadowalał go o wiele bardziej. Chciał powiedzieć coś teraz, ale znów się rozmyślił, a jego dłoń zawędrowała pod koszulkę Księcia. Opuszkami palców przesunął po zdobiącej jego klatkę piersiową bliźnie i prawie poczuł fizyczny ból, gdy powróciły piekące wspomnienia. Nie wiedział czy był wtedy bardziej na niego wściekły czy przerażony, tym, co mogło mu się wstać.
- Powinienem wziąć prysznic – powiedział tylko, ale nie poruszył się, ani nie cofnął ręki.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpowiedź Søren w ogóle go nie zdziwiła, ba! Tego się właśnie spodziewał, dokładnie na to liczył. Krótki, delikatny uśmieszek zagościł na jego buźce, kiedy jasnowłosy podniósł swą głowę, aby oddać pocałunek. Dzielnie wytrzymywał spojrzenie Mosia, zuch chłopak, przyjął nieme wyzwanie i najwidoczniej łatwo nie da się pokonać. Czyli nie był na tyle zmęczony, aby odpłynąć po czymś takim. Dobrze, cóż to byłby za zawód, gdyby Avery nie mógł znieść nawet takiego niewielkiego wysiłku. Przecie noc nawet ich nie zastała, wieczór jeszcze młody, a do wschodu słońca jeszcze tyle godzin, które można spędzić na wiele różnych, ciekawych sposobów. Mosiek był kreatywny, praktycznie nigdy się nie nudził, a w towarzystwie swego najlepszego przyjaciela, to o czymś takim nawet mowy nie było. Ha! Ogrom możliwości, tyle pomysłów! Ale spokojnie, powoli, nie ma co się spieszyć. W końcu, jak już wspomniałem, nigdzie się nie wybierają. No, chyba że żeby zmienić nieco scenerię. Może na bardziej... mokrą lub puszystą? Kto wie, kto wie. Jedno jest pewne, Amodeus nie ma zamiaru znów targać tam blondasa, co to to nie, o! Niech nawet nie robi minki pokrzywdzonego szczeniaczka, za stary jest na takie numery, a jak! Nie da się podpuścić, tym razem.
Wyczuł od razu rękę chłopaka, kiedy ta znalazła się na jego plecach. Ze spokojem wyczekiwał jakiejś odpowiedzi, nie chcąc poganiać przyjaciela. Spodziewał się kolejnego, "zasłużonego" kuksańca czy nieco zbyt mocnego klepnięcia w plecy. Miło się zaskoczył tym, co przygotował dla niego mężczyzna. Oho, czyżby ktoś przesadzał z tym całym zmęczeniem, niemożnością ruchu, a to wykorzystywanie Amosa jako podparcia było tylko po to, żeby bezkarnie napawać się praktycznie nieistniejącym dystansem, między nimi, który stworzył się w tamtym momencie? Ktoś tu chyba lubi kombinować? Ciekawe który.
Był całkowicie bierny, gdy Søren przerzucił siebie i jego na bok. Tak, ktoś tu lubi przesadzać. Jedyne co zrobił, to uśmiechnął się, a raczej wyszczerzył, pokazując mu swoje białe ząbki. Jeszcze jeden ruch i już, rolę się odwróciły. Teraz to Mosiek był na dole, zresztą, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Grzecznie i cierpliwie, zupełnie jak nie on, czekał na to, aż mężczyzna się namyśli i postanowi się podzielić swoją odpowiedzią. Zawstydził się nieco, kiedy poczuł delikatne muśniecie po klatce piersiowej. Ach, tak, ta blizna, nieszczęsna pamiątka po głupocie związanej z młodością. Ciekawe, że to chyba Avery bardziej cierpiał, kiedy ją widział, niż jej właściciel. Rumieniec oblał jego twarz, która kolorem przypominała teraz nieco dojrzałą truskawkę, och albo nie! Bardziej mośkowe porównanie, świeżą krew, wypływającą z tętnicy, o! Nie przepadał za tym wspomnieniem, nie lubił wspominać momentu, kiedy był całkowicie bezradny i zdany na łaskę kogoś innego. Chociaż, fakt, że to Søren go ratował, a nie ktoś inny, poprawiał, czasami, jego opinię o tamtym wydarzeniu. Ale tylko trochę, bez przesady, dalej się wstydził!
- Tak, powinieneś. - powiedział, jakby bez przekonania.
Położył swoją rękę na dłoni zielonookiego, ale materiał koszulki ich rozdzielał. Chętnie by się jej pozbył, nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś ją z niego zdarł, bardzo konkretny ktoś. Drugą dłoń położył na policzku przyjaciela, po czym delikatnie przejechał po jego jasnej skórze swoim kciukiem. Milczał przez chwilę, zastanawiając się, którą z opcji powinien wybrać. Przesunął dłoń nieco dalej, umiejscawiając ją na jego karku, zahaczając o blond włosy. Zaczął się bawić nimi przez chwilę, tuż przed tym, jak postanowił, co ma zamiar zrobić. Stanowczym ruchem przyciągnął jego głowę ku swojej, aby ich usta znów połączyły się w pocałunku. Tym razem był znacznie intensywniejszy, niż poprzedni oraz zdecydowanie krótszy. Amodeus oderwał swoje usta i uśmiechnął się wesoło.
- Myślałem, że góra była twoja. - ton jego głosu niemal ociekał rozbawieniem. - Zaczniesz odgrywać swoją rolę, czy może chcesz się zamienić? - jakoś nie mógł powstrzymać się przed złośliwą uwagą. Ponoć kto się czubi, ten się lubi? Ale w przypadku tej dwójki chyba nie było żadnych wątpliwości z tym związanych, prawda?
Wyczuł od razu rękę chłopaka, kiedy ta znalazła się na jego plecach. Ze spokojem wyczekiwał jakiejś odpowiedzi, nie chcąc poganiać przyjaciela. Spodziewał się kolejnego, "zasłużonego" kuksańca czy nieco zbyt mocnego klepnięcia w plecy. Miło się zaskoczył tym, co przygotował dla niego mężczyzna. Oho, czyżby ktoś przesadzał z tym całym zmęczeniem, niemożnością ruchu, a to wykorzystywanie Amosa jako podparcia było tylko po to, żeby bezkarnie napawać się praktycznie nieistniejącym dystansem, między nimi, który stworzył się w tamtym momencie? Ktoś tu chyba lubi kombinować? Ciekawe który.
Był całkowicie bierny, gdy Søren przerzucił siebie i jego na bok. Tak, ktoś tu lubi przesadzać. Jedyne co zrobił, to uśmiechnął się, a raczej wyszczerzył, pokazując mu swoje białe ząbki. Jeszcze jeden ruch i już, rolę się odwróciły. Teraz to Mosiek był na dole, zresztą, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Grzecznie i cierpliwie, zupełnie jak nie on, czekał na to, aż mężczyzna się namyśli i postanowi się podzielić swoją odpowiedzią. Zawstydził się nieco, kiedy poczuł delikatne muśniecie po klatce piersiowej. Ach, tak, ta blizna, nieszczęsna pamiątka po głupocie związanej z młodością. Ciekawe, że to chyba Avery bardziej cierpiał, kiedy ją widział, niż jej właściciel. Rumieniec oblał jego twarz, która kolorem przypominała teraz nieco dojrzałą truskawkę, och albo nie! Bardziej mośkowe porównanie, świeżą krew, wypływającą z tętnicy, o! Nie przepadał za tym wspomnieniem, nie lubił wspominać momentu, kiedy był całkowicie bezradny i zdany na łaskę kogoś innego. Chociaż, fakt, że to Søren go ratował, a nie ktoś inny, poprawiał, czasami, jego opinię o tamtym wydarzeniu. Ale tylko trochę, bez przesady, dalej się wstydził!
- Tak, powinieneś. - powiedział, jakby bez przekonania.
Położył swoją rękę na dłoni zielonookiego, ale materiał koszulki ich rozdzielał. Chętnie by się jej pozbył, nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś ją z niego zdarł, bardzo konkretny ktoś. Drugą dłoń położył na policzku przyjaciela, po czym delikatnie przejechał po jego jasnej skórze swoim kciukiem. Milczał przez chwilę, zastanawiając się, którą z opcji powinien wybrać. Przesunął dłoń nieco dalej, umiejscawiając ją na jego karku, zahaczając o blond włosy. Zaczął się bawić nimi przez chwilę, tuż przed tym, jak postanowił, co ma zamiar zrobić. Stanowczym ruchem przyciągnął jego głowę ku swojej, aby ich usta znów połączyły się w pocałunku. Tym razem był znacznie intensywniejszy, niż poprzedni oraz zdecydowanie krótszy. Amodeus oderwał swoje usta i uśmiechnął się wesoło.
- Myślałem, że góra była twoja. - ton jego głosu niemal ociekał rozbawieniem. - Zaczniesz odgrywać swoją rolę, czy może chcesz się zamienić? - jakoś nie mógł powstrzymać się przed złośliwą uwagą. Ponoć kto się czubi, ten się lubi? Ale w przypadku tej dwójki chyba nie było żadnych wątpliwości z tym związanych, prawda?
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Są drogi, z których się nie wraca.
Søren początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Wręcz przeciwnie, sądził, że jest wolnym człowiekiem, który ma prawo do wyborów i zmian na każdym kroku. Tymczasem okazało się, że prawda jest zupełnie inna. Różne ścieżki życia niosą ze sobą inne rzeczy, konsekwencje, których nie widać na pierwszy rzut oka. To właśnie one w niewidzialny, nienamacalny sposób zamykają drogi powrotne, każąc iść do przodu. Nie wiedział, że dawno wszedł na kilka takich dróg. Dopiero, gdy usilnie i rozpaczliwie próbował cofnąć się do skrzyżowania, na którym popełnił błąd okazało się, że nie ma innej drogi niż przeć na przód. Nic nie uczy tak dobrze jak doświadczenie. Chociaż na wiele takich ścieżek wkraczamy nieświadomie to niektórych za nic nie chcielibyśmy zmienić. Jedną z nich był dla niego Amodeus. Mniej lub bardziej świadomie prowadził go przez całe życie, będąc ostoją i pomocą w tych miejscach, do których nie mogła dotrzeć nawet jego siostra. Pewnie wprost Søren by się do tego nie przyznał. Cenił swoją niezależność i samodzielność, ale dobrze wiedział, że jest uzależniony od tego człowieka. Zapewne bez tej przyjaźni byłby kimś zupełnie innym, a mimo wszystko naprawdę lubił to, kim się stał mimo całego syfu, który przetoczył się przez jego życie.
Dlatego teraz też się nie cofał, droga, którą teraz podążali już dawno straciła swój początek. Uśmiechnął się pod nosem i przesunął wolną dłonią po jego zarumienionym policzku. To był niecodzienny widok, nawet on, będąc jego najlepszym przyjacielem, nie miał okazji widywać tego często. Zapewne mógłby mu zrobić z tego powodu jakiś kpiący wywód, ale nie w jego naturze leżało wbijanie szpilek, gdy ktoś odsłonił się przed nim w zaufaniu. Tym bardziej w takiej sytuacji. Zostawi to sobie na inną okazję, aby wypomnieć mu, że rumienił się jak dziewica słysząc wulgarną nazwę męskiego przyrodzenia.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – mruknął gardłowo. Widocznie zapach potu nie był zbyt wielką przeszkodą. Poza tym wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że zaraz znów się spoci, więc trochę szkoda marnować wodę. W końcu w Afryce susza okropna i takie tam. W milczeniu poddał się temu, co robił. Jeśli był ktoś, komu nie bał się zaufać, odsłonić zupełnie to właśnie jemu. Chłonął jedynie odczucia. W ułamku sekundy zaobserwował jakąś zmianę w mimice twarzy Amodeusa i chwilę potem znów się całowali. Nie miał nic temu naprzeciw, ale jakaś część jego natury dopominała się, że to on powinien prowadzić. Instynktów trzeba słuchać, nie raz już dobrze go poprowadziły. Dlatego nie odrywając ust od niego kolanem rozsunął mu nogi i usadowił się pomiędzy. Gdy tamten się odsunął oblizał wargi z rozbawieniem słuchając, co mówi.
- Kiepskie aktorstwo to twoja działka – oparła, a prawą dłonią ruszył dalej, drapiąc jego brzuch paznokciami aż zatrzymał się przy rozporku. Zaczepił o niego palcami i odszukał swoimi oczy Prince’a. – Nie śmiałbym odbierać ci palmy pierwszeństwa.
Nie miał jednak zamiaru spieszyć się i udowadniać czegokolwiek. Był za dobry w te klocki, aby dać się sprowokować. Będzie robił, co chce, zbyt długo dawał innym dyrygować swoim życiem. Teraz miał zamiar samemu prowadzić swoje życie. Zdanie innych mało go interesowało. Wsparł się na lewej ręce i pochylił, muskając nosem szyję Księcia. Wydmuchiwał przez chwilę łaskoczące powietrze, wdychając tylko jego zapach. Czas ich nie gonił, mógł pozwolić sobie na opieszałość. Poza tym wiedział jak bardzo zirytuje tym wiecznie pędzącego przyjaciela, który nie ma za grosz cierpliwości w takich sytuacjach. Nie był jednak złośliwy, pocałował go we wrażliwą skórę za uchem, a potem ugryzł delikatnie zębami. No może był troszkę złośliwy.
- Nie mogłem się powstrzymać – wymamrotał w jego szyję, sunąc po niej ustami; ścieżką drobnych pocałunków na południe.
Søren początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Wręcz przeciwnie, sądził, że jest wolnym człowiekiem, który ma prawo do wyborów i zmian na każdym kroku. Tymczasem okazało się, że prawda jest zupełnie inna. Różne ścieżki życia niosą ze sobą inne rzeczy, konsekwencje, których nie widać na pierwszy rzut oka. To właśnie one w niewidzialny, nienamacalny sposób zamykają drogi powrotne, każąc iść do przodu. Nie wiedział, że dawno wszedł na kilka takich dróg. Dopiero, gdy usilnie i rozpaczliwie próbował cofnąć się do skrzyżowania, na którym popełnił błąd okazało się, że nie ma innej drogi niż przeć na przód. Nic nie uczy tak dobrze jak doświadczenie. Chociaż na wiele takich ścieżek wkraczamy nieświadomie to niektórych za nic nie chcielibyśmy zmienić. Jedną z nich był dla niego Amodeus. Mniej lub bardziej świadomie prowadził go przez całe życie, będąc ostoją i pomocą w tych miejscach, do których nie mogła dotrzeć nawet jego siostra. Pewnie wprost Søren by się do tego nie przyznał. Cenił swoją niezależność i samodzielność, ale dobrze wiedział, że jest uzależniony od tego człowieka. Zapewne bez tej przyjaźni byłby kimś zupełnie innym, a mimo wszystko naprawdę lubił to, kim się stał mimo całego syfu, który przetoczył się przez jego życie.
Dlatego teraz też się nie cofał, droga, którą teraz podążali już dawno straciła swój początek. Uśmiechnął się pod nosem i przesunął wolną dłonią po jego zarumienionym policzku. To był niecodzienny widok, nawet on, będąc jego najlepszym przyjacielem, nie miał okazji widywać tego często. Zapewne mógłby mu zrobić z tego powodu jakiś kpiący wywód, ale nie w jego naturze leżało wbijanie szpilek, gdy ktoś odsłonił się przed nim w zaufaniu. Tym bardziej w takiej sytuacji. Zostawi to sobie na inną okazję, aby wypomnieć mu, że rumienił się jak dziewica słysząc wulgarną nazwę męskiego przyrodzenia.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – mruknął gardłowo. Widocznie zapach potu nie był zbyt wielką przeszkodą. Poza tym wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że zaraz znów się spoci, więc trochę szkoda marnować wodę. W końcu w Afryce susza okropna i takie tam. W milczeniu poddał się temu, co robił. Jeśli był ktoś, komu nie bał się zaufać, odsłonić zupełnie to właśnie jemu. Chłonął jedynie odczucia. W ułamku sekundy zaobserwował jakąś zmianę w mimice twarzy Amodeusa i chwilę potem znów się całowali. Nie miał nic temu naprzeciw, ale jakaś część jego natury dopominała się, że to on powinien prowadzić. Instynktów trzeba słuchać, nie raz już dobrze go poprowadziły. Dlatego nie odrywając ust od niego kolanem rozsunął mu nogi i usadowił się pomiędzy. Gdy tamten się odsunął oblizał wargi z rozbawieniem słuchając, co mówi.
- Kiepskie aktorstwo to twoja działka – oparła, a prawą dłonią ruszył dalej, drapiąc jego brzuch paznokciami aż zatrzymał się przy rozporku. Zaczepił o niego palcami i odszukał swoimi oczy Prince’a. – Nie śmiałbym odbierać ci palmy pierwszeństwa.
Nie miał jednak zamiaru spieszyć się i udowadniać czegokolwiek. Był za dobry w te klocki, aby dać się sprowokować. Będzie robił, co chce, zbyt długo dawał innym dyrygować swoim życiem. Teraz miał zamiar samemu prowadzić swoje życie. Zdanie innych mało go interesowało. Wsparł się na lewej ręce i pochylił, muskając nosem szyję Księcia. Wydmuchiwał przez chwilę łaskoczące powietrze, wdychając tylko jego zapach. Czas ich nie gonił, mógł pozwolić sobie na opieszałość. Poza tym wiedział jak bardzo zirytuje tym wiecznie pędzącego przyjaciela, który nie ma za grosz cierpliwości w takich sytuacjach. Nie był jednak złośliwy, pocałował go we wrażliwą skórę za uchem, a potem ugryzł delikatnie zębami. No może był troszkę złośliwy.
- Nie mogłem się powstrzymać – wymamrotał w jego szyję, sunąc po niej ustami; ścieżką drobnych pocałunków na południe.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź